9603

Szczegóły
Tytuł 9603
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9603 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9603 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9603 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dusan Belca Przyjaciel z dalekiej gwiazdy Prze�o�y�a: Marta Osm�lska Rok wydania oryginalnego 1982 Rok wydania polskiego 1989 Ivan nie mo�e zasn�� By�a ju� prawie p�noc i ca�y Lisi Zagajnik spa� g��boko. Tej nocy, pe�nej blasku ksi�yca, psy poszczekiwa�y, a �aby rechota�y na moczarach. W oddali s�ycha� by�o odg�osy zagubionych poci�g�w, a nad wsi� i polami pokrzykiwa�y nocne ptaki. Ivan nie m�g� spa� - bola�o go dzi�s�o po wyrwaniu z�ba. Oparty o parapet spogl�da� na wielkie korony drzew morwy, rosn�cych na podw�rku dziadk�w. W ni�szych ga��ziach przycupn�y kury i we �nie z cicha pogdakiwa�y swoj� prastar� piosenk� o znoszeniu jajek i prowadzeniu kurcz�t na spacer przez g�st� traw�. Do rana by�o jeszcze du�o czasu i koguty spa�y g��bokim snem. Pies dziadka - Harry - le�a� pod oknem, przed drewnian� beczk�, w kt�rej znajdowa�o si� jego pos�anie, i od czasu do czasu poszczekiwa�, jakby w odpowiedzi na szczekanie znajomych ps�w. Ivan pr�bowa� rozpozna� te psie g�osy, pr�bowa� odgadn��, jakie to psy nawzajem si� nawo�uj�, kto komu grozi, czy kt�ry kt�rego obgaduje. Ale by�o to zupe�nie niemo�liwe. Psi �wiat nie�atwo zrozumie�! Jutro rano, gdy wstan�, Ivan i Harry wr�c� do dziadka Geny na dzia�k�. Ivanowi bardzo si� tam podoba�o - m�g� biega� po polu a� po granice horyzontu, m�g� p�oszy� ptaki i sus�y, i zbiera� najpi�kniejsze polne kwiaty. Lubi� te� jedzenie u dziadka - grube kawa�ki s�oniny i �wie�y twar�g z mas� m�odej cebulki, rzodkiewek i pomidor�w. Ale najbardziej lubi� dziadkowe pachn�ce melony, i to jedzone z chlebem i cukrem. Od s�siada przynosili kozie mleko, albo te� on i Harry szli przez tory na szerokie pola, gdzie pasterze pa�li owce i stamt�d w specjalnych glinianych garnkach przynosili owcze kwa�ne mleko. Wieczorami przy ognisku zbierali si� u nich dozorcy pobliskich winnic i w�a�ciciele innych dzia�ek, piekli na w�glach kie�baski, a w popiele ziemniaki i opowiadali straszne historie o duchach, wampirach i zmar�ych, a potem �piewali. By�y to dni, gdy Ivana ca�kowicie poch�ania�a przyroda i gdy niemal zupe�nie zapomina� o wielkim mie�cie, z kt�rego przyjecha�. Dziadek zawsze powtarza�: �Jak ty wr�cisz do miasta, skoro sta�e� si� tu prawdziwym ma�ym dzikusem?!� Ivan nie m�g� spa�, wi�c �eby zapomnie� o m�cz�cym go b�lu, zacz�� snu� plany, co b�dzie robi� nazajutrz. Wymy�li� sobie, �e gdy rano b�d� z Harrym wraca� na dzia�k�, to zbocz� troch� nad staw i na�owi� ryb na obiad. To na pewno bardzo ucieszy dziadka, kt�ry ugotuje im pyszn� zup� rybn�. Do�� ostr�r tak samo jak zupa ziemniaczana, kt�r� gotowa�. Ivan ju� zd��y� przyzwyczai� si� do tego ostrego, pieprznego polowego jad�ospisu. - Tyle jesz r�nych owoc�w i B�g wie czego, a ostra papryka zabije ci w �o��dku ka�d� bakteri�. Jedz, to zdrowe! - m�wi� dziadek, nak�adaj�c mu na talerz. Gdy sobie tak my�la�, co b�dzie robi� jutro, wyda�o mu si� nawet, �e widzi, jak ryby same skacz� mu na w�dk�. Zaj�ty tymi planami nie zauwa�y�, �e zapanowa�a cisza. Psy przesta�y szczeka�, �aby umilk�y, nawet pasikonik�w nie by�o ju� s�ycha�. Kiedy si� zorientowa�, by� pewien, �e na dworze sta�o si� co�, co spowodowa�o tak� cisz�, wychyli� si� wi�c, by lepiej widzie�, co dzieje si� za oknem. Z pocz�tku nie by�o nic wida�. Niebo czyste, w koronach drzew spok�j, ani krzty wiatru; wsz�dzie panowa�a cisza. I nagle zobaczy�, jak po zachodniej cz�ci nieba spada du�a gwiazda. Gwa�townie i bezg�o�nie zbli�a�a si�, stawa�a coraz wi�ksza i coraz bardziej b�yszcz�ca. Wygl�da�o to tak, jakby zbli�a� si� jaki� niezwyk�y �wiec�cy przedmiot, ogromna rozpalona pi�ka. Ivan widzia� dobrze, jak pi�ka powoli obraca�a si� wok� w�asnej osi, a nad ni� pojawia�a si� delikatna �wiat�o��, po kt�rej na niebie pozostawa� �lad. Us�ysza� jakby cichy szelest, w�wczas pi�ka gwa�townie zwolni�a, zatrzyma�a si� i zacz�a opada� za wysokimi topolami, kt�re ros�y na granicy mokrade�. Ivan nie rozumia� w�a�ciwie, co si� dzieje, poczu� tylko, jak ogarnia go sen, wsun�� si� wi�c do ��ka. S�ysza� jeszcze, ale ju� we �nie, �e psy zn�w szczekaj�, �aby na bagnach rechocz� g�o�nej ni� przedtem, �e �wierszcze zn�w �piewaj� o gwiazdach. Ivan nawet nie wiedzia�, �e ju� �pi. Niespodzianka nad stawem Ivan rano, gdy tylko go babcia obudzi�a, pobieg� do ogrodu, by nakopa� robak�w na przyn�t� dla ryb, a dopiero p�niej umy� si� i siad� do �niadania. Ju� go nie bola�o miejsce po z�bie, m�g� wi�c porz�dnie si� naje��, a potem jeszcze zerwa� sobie jab�ko z rosn�cego przed kuchni� drzewa. Babcia naszykowa�a mu w du�ej p��ciennej torbie chleb i butelk� rakii dla dziadka, da�a te� kilka gazet z zesz�ego tygodnia, bo dla dziadka i tak nie by�y najwa�niejsze najnowsze wiadomo�ci, po prostu z gazet zwija� sobie papierosy. Ze swoich rzeczy Ivan zabra� tylko ksi��k�, kt�r� najbardziej lubi�. By� to Ma�y Ksi��� Antoine'a de Saint-Exup�ry�ego. Potem babcia poca�owa�a go i powiedzia�a: - Masz i�� prosto na dzia�k�. I �eby� nigdzie nie zbacza� z drogi. - Nie b�d� - obieca� Ivan. - Ju� si� nie mog� doczeka�, kiedy tam dotr�. Mam straszn� ochot� na melony. Wiem, �e dziadek nazbiera� ich dla mnie. - No dobrze, id�cie ju�! To �id�cie ju�� znaczy�o, aby on i Harry pospieszyli si�. Gdy tylko pies zobaczy�, �e Ivan wychodzi, podni�s� si� ze swego miejsca i od razu zacz�� macha� ogonem i �asi� do n�g ch�opca. Wiedzia�, �e te� idzie. Ruszyli wi�c. Szli ma�� w�sk� dr�k�, kt�r� p�yn�a stru�ka wody ze studni. Strumyczek przedziera� si� przez chaszcze, p�yn�� pomi�dzy starymi wierzbami, kt�rych ga��zie styka�y si� ze sob�. Udeptan� �cie�k� weszli na du�� polan�, przez kt�r� trzeba by�o przej��, by dotrze� do Bia�ego Stawu. Ta droga by�a kr�tsza, ale za to trzeba by�o przej�� przez wod�. Mijali du�e stado g�si pas�cych si� na ��ce. Harry postanowi� je troch� pogoni� i w�a�nie gdy by� najbardziej poch�oni�ty zabaw�, trafi� na niezwykle energicznego g�siora, kt�ry w obronie swego stada ruszy� na niego z sykiem. To go przerazi�o. Podwin�� pod siebie ogon i zawstydzony wr�ci� do Ivana. Wkr�tce dotarli do stawu. Ivan wszed� do wody, a Harry zacz�� na niego szczeka� i skamle�. - Dobrze, dobrze - uspokoi� go Ivan. - Wiem, czego chcesz. Ale dla ciebie by�oby lepiej, gdyby� wlaz� do wody i przep�yn��, mo�e by si� wtedy potopi�y twoje pch�y? Ch�opiec wr�ci� na brzeg, a Harry skoczy� w jego obj�cia. Miejsce w kt�rym mieli przej�� przez rozlewisko - zwane Bia�ym Stawem - nie by�o ani bardzo szerokie, ani g��bokie. Po jakich� dwustu metrach marszu przez wod�, kt�ra si�ga�a Ivanowi do kolan, znale�li si� po drugiej stronie. Gdy tylko wyszli na brzeg, Harry zeskoczy� na ziemi�. R�wnie� po drugiej stronie stawu pas�o si� spokojnie stado g�si, ale tym razem Harry nie chcia� wchodzi� z nimi w �adne zatargi. Ju� go to nie interesowa�o. Wyszed�szy z wody Ivan zaj�� si� usuwaniem pijawek. Trzy wielkie pijawy przyczepi�y si� do jego �ydek i teraz musia� je zeskroba� za pomoc� scyzoryka. Zrzuci� je na traw�; porusza�y si� jak du�e czarne robaki. - Zobacz, Harry, sp�jrz, jakie przekl�te ko�skie pijawy! Pies obw�cha� je ostro�nie i zawarcza�, a pijawki wi�y si� w s�o�cu usi�uj�c znikn�� w trawie. Szli dalej brzegiem stawu, mijaj�c jakie� ogrody, potem obok sporego wierzbowego zagajnika w stron� tor�w kolejowych. Kiedy znale�li si� blisko wierzb i obok dr�ki odchodz�cej od g��wnej drogi, kt�ra prowadzi�a do dziadkowego ogrodu, Ivan skr�ci� w stron� mokrad�a. Tu znajdowa�o si� to miejsce, gdzie chcia� na�owi� ryb na zup� dla dziadka. Nikt ze wsi nie �owi� na mokrad�ach, wszyscy chodzili nad kana�, gdzie pe�no by�o ogromnych karpi, sum�w i sandaczy. A w stawie tylko karasie i piskorze, i wielkie z�ociste szczupaki, kt�re mo�na by�o z�apa� w�r�d trzcin. Tu wszystkie ryby pachnia�y mu�em i b�otem i dlatego nikt ich nie chcia�. Tylko Ivan odkry� takie miejsce, gdzie woda zawsze by�a przejrzysta i gdzie ryby nie mia�y tego ci�kiego zapachu b�ota. �cie�ka, kt�r� ruszyli Ivan i Harry, nie by�a w�a�ciwie �adn� �cie�k�. T�dy po prostu przemyka�y lisy szukaj�c na mokrad�ach jajek i piskl�t dzikich kaczek. Ivan i jego pies dobrze sobie radzili omijaj�c zasadzki tego �liskiego terenu. Harry bieg� przodem, jakby szed� jakim� �ladem. Nagle, gdy oddali� si� ju� od Ivana o �adnych par� metr�w, przystan�� i podni�s�szy �eb zacz�� warcze�. - O co ci chodzi? Dlaczego warczysz? Co tam zobaczy�e�? Na pewno znowu widzisz jak�� wydr� albo pi�moszczura, kt�ry zab��dzi� tu z kana�u. No, chod�my! Ale Harry ani drgn��. Ivan musia� da� mu przyk�ad. - Chod� za mn�. Skoro ty si� boisz, to ja p�jd� pierwszy - powiedzia�. Pies niech�tnie ruszy�. Ze zje�on� sier�ci�, nieufnie wl�k� si� za Ivanem. Nie przeszli nawet jeszcze pi��dziesi�ciu metr�w, gdy Ivan zauwa�y�, �e wierzby maj� pourywane wierzcho�ki, a ga��zie s� pozbawione li�ci. Im dalej szli, tym drzewa wygl�da�y gorzej. Mia�y poszarpane pnie, a niekt�re wygl�da�y na nadpalone, jakby przesz�a t�dy jaka� pot�na ognista burza. Ivan przypomnia� sobie teraz to, co widzia� w nocy i o czym zupe�nie zapomnia�. - Chod�, wracamy! - powiedzia� przera�ony do Harry'ego. - Tu wydarzy�o si� co� dziwnego. W tej samej chwili pies zacz�� okropnie szczeka�. Ivan spojrza� w stron�, w kt�r� patrzy� Harry, jednak niczego nie zobaczy�. Nagle poczu�, �e co� mocno, nieodparcie pcha go w kierunku wysokiej trzciny, kt�ra ros�a o jakie� dziesi�� metr�w od niego. Nie chcia� i�� i opiera� si� z ca�ej si�y, ale co� ci�gn�o go w tamt� stron�. Zapragn�� odwr�ci� si� i uciec, wiedzia�, �e to samo pr�buje zrobi� Harry, ale im bardziej si� starali, tym bardziej posuwali si� naprz�d. Popycha�a ich jaka� nieznana si�a. Harry, kt�ry do tej pory g�o�no i zajadle szczeka�, teraz, czuj�c chyba, �e dzieje si� co� zupe�nie przedziwnego zacz�� skamle� i popiskiwa�. Ale chc�c nie chc�c musia� i�� przed siebie. I tak dotarli do trzciny. Lecz tu okaza�o si�, �e musz� i�� dalej. Weszli do wody. Nawet Harry, kt�ry tego tak bardzo nie lubi�, przesta� teraz skomle� i p�yn�� obok Ivana, kt�ry przedziera� si� przez trzciny o spalonych pi�ropuszach. W ten spos�b przebyli oko�o pi��dziesi�ciu metr�w i dotarli do szuwar�w, rosn�cych niczym wysepka po�r�d trzcin i sitowia. Ujrzeli przed sob� wielki i dziwny przedmiot, kt�ry wystawa� z szuwar�w i wody. By�a to srebrzysta kopu�a, l�ni�ca w s�o�cu. Odbija�o si� w niej ca�e mokrad�o i ca�y krajobraz; wszystko to, co by�o za plecami Ivana. Kiedy ju� zupe�nie blisko podeszli do tego niezwyk�ego przedmiotu, si�a, kt�ra ich popycha�a, przesta�a dzia�a�. I ch�opiec, i pies stali teraz okropnie zdumieni, ale ju� si� nie bali. Paniczny strach, kt�ry ich ogarn��, gdy zbli�ali si� do niezwyk�ej kopu�y, teraz zupe�nie znikn��. Ivan spr�bowa� nawet podej�� jeszcze bli�ej i dotkn�� do po�owy zakopanej w mule i wodzie kopu�y. Ale nie m�g� si� do niej zbli�y�, czu� si� tak, jakby sta� przed jak�� grub� niewidzialn� �cian�, kt�ra nagle wyros�a pomi�dzy nim i tym przedmiotem. Gdy wyci�gn�� r�k�, na palcach poczu� tylko lekkie, delikatne uderzenie pr�du. Wiedzia�, �e nie mog� zrobi� ju� ani kroku i �e nie mog� si� te� wycofa�. Wiedzia�, �e co� si� musi wydarzy�. Siedemna�cie b��kitnych kul Ivan zupe�nie nie m�g� zrozumie�, jak to si� sta�o, �e on i Harry znale�li si� nagle we wn�trzu tej dziwnej machiny. Przecie� nie otwar�y si� �adne drzwi, nikt po nich nie wyszed�, nikt ich nie wprowadzi�, a nagle okaza�o si�, �e s� w �rodku. Stali na szklanej p�ycie-pod�odze tego przedziwnego, zupe�nie pustego pomieszczenia. Na �cianach wisia�y kule dwukrotnie wi�ksze od pi�ek. Po�yskiwa�y niezwyk�ym niebieskawym �wiat�em. S�ycha� by�o tylko tykanie zegara, a mo�e by�o to bicie czyjego� serca. Ivan pomy�la�, �e to pewnie bij� serca jego i Harry�ego. Stali zupe�nie nieruchomo, jakby przykuci do ziemi i nie byli w stanie si� poruszy�. Nie mogli si� nawet odezwa�. Wcale si� nie bali. Pocz�tkowy strach min��. Byli tylko zdumieni tym, co si� sta�o. Tymczasem kule zacz�y unosi� si� nad nimi, a niekt�re zmienia�y kolor. Ivanowi wyda�o si�, �e kto� ze �rodka tych ku� dok�adnie ich obserwuje. Trwa�o to tak d�ugo, �e pomy�la� sobie, i� chyba za�nie na stoj�co. Zacz�� my�le� o dziadku, kt�ry na pewno ju� si� niepokoi, �e go tak d�ugo nie ma; o zimnych i s�odkich melonach, czekaj�cych na niego w piwniczce. Przypomnia� sobie mam� i tat�, kt�rzy na pewno s� ju� w swoich biurach. A potem przysz�o mu do g�owy to, co widzia� ubieg�ej nocy - wielk� jasn� gwiazd� spadaj�c� tu, na bagna. Wiedzia�, �e w�a�nie teraz znajduj� si� w �rodku tej gwiazdy. Rozumia�, �e jest to jaki� pozaziemski pojazd lataj�cy, kt�ry przyby� z mi�dzygwiezdnej przestrzeni, wybieraj�c w ca�ym wszech�wiecie akurat te mokrad�a niedaleko Lisiego Zagajnika. Nagle Ivan zapomnia�, gdzie si� znajduje. Zamkn�� oczy, zacz�� g��boko oddycha�, zupe�nie jakby spa�. Potem poczu�, i� oczy same mu si� otwieraj� i zobaczy�, �e kule wisz�ce na �cianie zaczynaj� mocniej b�yszcze�. Chocia� by� troch� przestraszony tym, co si� dzia�o, r�wnocze�nie pomy�la�, �e mu si� to podoba. Nagle us�yszeli jaki� g�os. Zna� go sk�d�. Po paru zdaniach zrozumia�, i� jest to jego w�asny g�os, kt�ry teraz wydobywa� si� jakby ze �cian: - Przybyli�my do was, �eby was pozna�, zaprzyja�ni� si� i przy��czy� do was na waszej planecie! Szukali�my was przez miliardy lat, a teraz, gdy ju� znale�li�my, powitali�cie nas uzbrojeni. Dlatego postanowili�my was zniszczy�... Ty pierwszy zostaniesz zniszczony... Przygotuj si�. Twoje cia�o zostanie rozbite na najmniejsze mo�liwe cz�stki, z jakich sk�ada si� wasza galaktyka. Zrobimy z ciebie �wiat�o. Ivanowi wydawa�o si�, �e to on sam sobie grozi, dlatego chcia� co� powiedzie�, spr�bowa� otworzy� usta, ale okaza�o si�, �e nie mo�e wydoby� g�osu. - Nie! - us�ysza� znowu sw�j g�os. - Ty jeszcze nie masz prawa m�wi�! B��kitne kule �wieci�y coraz mocniej; Ivanowi wydawa�o si�, �e i on, i Harry te� stali si� zupe�nie niebiescy. G�os m�wi� dalej: - Teraz ci� jeszcze badamy. Zanim ci� zniszczymy, dowiemy si� o tobie wszystkiego. Wtedy �atwiej b�dziemy mogli zniszczy� pozosta�ych. Jaka� si�a znowu zamkn�a Ivanowi oczy, ale widzia�, �e ci�gle jeszcze poddawany jest badaniu i obserwacjom. By� przekonany, �e musia� ju� min�� ca�y dzie�, a on i Harry stoj� tak nieruchomo i czekaj�. A potem oczy znowu si� same otwar�y i zobaczy�, jak jedna z ku� oderwa�a si� od �ciany i przelecia�a przez okr�g�e pomieszczenie, a potem zacz�a kr��y� wok� niego. Kula powoli zmniejsza�a kr�gi i coraz bardziej zbli�a�a si� do niego i do Harry�ego. Kr���c tak wok�, wydawa�a z siebie mi�y, delikatny szum, kt�ry zacz�� go usypia� i st�pia� odczucia. Wtedy kula zawis�a nad g�ow� Harry�ego, potem ruszy�a, okr��y�a Ivana, zatrzyma�a si� przed jego twarz� i znowu us�ysza� g�os: - My�limy, �e to jest twoja najwa�niejsza cz�� i dlatego pytamy. Ta ma�a istota, czy te� mo�e twoja niezale�na cz�� cia�a jest jaka� dziwna i nie mo�emy z ni� nawi�za� kontaktu. Czy to w og�le jest �ywa istota, jaki� tw�j organ, czy te� mechanizm, kt�rego nie rozumiemy? Odpowiedz! Teraz mo�esz ju� m�wi�! - To jest Harry, m�j pies - powiedzia� Ivan. - Co to znaczy - pies? - To zwierz�, kt�re pilnuje domu, winnicy, owiec i ogrodu! Po kr�tkiej przerwie ponownie us�ysza� g�os: To bez sensu. To nic nie znaczy! Co� takiego nie mo�e istnie�. Nasze do�wiadczenia i wiedza m�wi�, �e to co� nie istnieje jako istota �ywa, lecz tylko jako mechanizm. Ivan zdenerwowa� si�: - Ale czy nie widzicie, �e istnieje? - Rzeczywi�cie istnieje i wygl�da tak, jakby to by�a istota �ywa. Tego nie rozumiemy. Musimy si� zastanowi� i zobaczy�, czy to si� da zrozumie�. A teraz znowu musisz milcze�! Kula ruszy�a sprzed twarzy Ivana i kr���c wok� wr�ci�a na swoje miejsce. Uspokojona zacz�a b�yszcze� delikatnym niebieskim blaskiem. Ivan i Harry musieli nadal sta� bez ruchu i patrze� w �cian� przed sob�, na kt�rej zacz�y si� pokazywa� dziwne przyrz�dy. Wygl�da�y jak narysowane. Ivan zdziwi� si�, �e od razu ich nie zauwa�y�. Zadawa� sobie pytanie, kim s� ci niewidoczni przybysze, kt�rzy wzi�li ich do niewoli i teraz badaj� za pomoc� lataj�cych ku�. Przybyli zapewne z bardzo odleg�ego obszaru wszech�wiata, skoro nie wiedz� nawet, co to jest zwyk�y pies. Nie m�g� jednak uwierzy�, �e grozi im jakie� niebezpiecze�stwo. W �rodku tego pomieszczenia by�o wygodnie i przytulnie i wiedzia�, �e chocia� mu gro��, przybysze ci nie s� niebezpieczni. Zapragn�� podej�� do b�yszcz�cych �cian i migocz�cych ku�. Ale musia� czeka�. Siedemnastu Ivan�w i Harrych Brz�czenie ogromnych ku� nagle ucich�o, ale Ivan ci�gle jeszcze sta� nieruchomo i wpatrywa� si� w nie Szybko zauwa�y�, �e co� si� zmieni�o. Harry podszed� i poliza� go w r�k�. Ch�opiec zrozumia�, �e nieznana si�a przesta�a na nich dzia�a� i �e mog� si� ju� swobodnie porusza�. Harry macha� ogonem i cieszy� si�, a Ivan ruszy� ze swego miejsca i podszed� do jednej z ku� wyci�gn�� r�k�, chcia� jej dotkn��, ale ona cicho zabrz�cza�a i szybko si� odsun�a. Ivan podszed� do nast�pnej, lecz i ta umkn�a. Ruszy� za ni�, ale kula unios�a sit i ponad jego g�ow� wr�ci�a na swoje miejsce. Harry podni�s� �eb i zacz�� warcze�. - Nie b�j si� Harry, one nam nic nie mog� zrobi� zobaczysz - powiedzia�. Pies machn�� ogonem s�ysz�c, �e Ivan dodaje mi odwagi. Ivan dobrze wiedzia�, �e s� zamkni�ci i �e sami nie daliby rady wydosta� si� st�d. Dlatego usiad� na pod�odze, wyj�� z kieszeni scyzoryk i zacz�� przesuwa� ostrzem po metalowej powierzchni pomieszczenia. Nie wiadomo sk�d zn�w dal si� s�ysze� g�os: - Nawet nie pr�bujcie! Nie mo�ecie st�d wyj��! Us�yszawszy g�os swego pana wychodz�cy ze �cian, Harry instynktownie poczu�, �e co� jednak nie jest w porz�dku i zacz�� szczeka�. - Uspok�j si�! - powiedzia� Ivan. - Siadaj tu i b�d� cicho! Pies usiad� i cicho warcz�c, spode �ba obserwowa� otaczaj�ce ich kule. - Nie pr�bujcie ucieka�. Naszego statku nie mo�na zniszczy� wasz� broni�. Wtedy Ivan zrozumia�, �e nieznajomi my�l�, i� on swoim scyzorykiem chcia� wyci�� dziur� w pod�odze i powiedzia�: - My wcale nie chcemy ucieka�. Czekamy, �eby�cie nas wypu�cili. Bo przecie� b�dziecie musieli to zrobi�! Znowu jedna z ku� oderwa�a si� od �ciany, za�wieci�a na niebiesko i zni�y�a si�. Harry podszed� i zacz�� j� obw�chiwa�. Kula migota�a i wydawa�a z siebie odg�os, kt�ry przypomina� mruczenie kota. Ivan wyci�gn�� r�k�, by jej dotkn��, ale ona odsun�a si� i zaraz potem unios�a ponad ich g�owami. - Nie uciekaj! - powiedzia� Ivan. - Chc� ci� tylko dotkn��. Na pewno jeste� mi�kka i ciep�a. - Nie uciekam! - odpowiedzia� g�os. - Nie wiem jak si� mam zachowywa�. Jeszcze nie zosta�a podj�ta �adna decyzja. Kula wr�ci�a na swoje miejsce, a g�os ci�gn�� dalej: - Niczego nie rozumiemy. Wy nie jeste�cie istotami niebezpiecznymi. Wszystkie nasze urz�dzenia m�wi�, �e nie jeste�cie niebezpieczni. Ju� nic nie rozumiemy, ale jednak musimy was zniszczy�, bo zostali�my napadni�ci. - My was nie napadli�my - odpar� Ivan. - Wy nie, ale wasi przyjaciele. Zaatakowano nas, gdy zbli�ali�my si� do waszej planety. - To na pewno nie byli nasi przyjaciele - powiedzia� Ivan - nasi przyjaciele nigdy by tego nie zrobili. To by�y istoty z waszej planety - upiera� si� g�os. - Rozmaite s� istoty na naszej planecie - wyja�ni� Ivan. - Tak, zdaje si�, �e tak. A teraz zamilcz - rozkaza� nieznany g�os. - Teraz podejmiemy decyzj� w waszej sprawie. I nagle kule zamigota�y, zerwa�y si� ze swoich miejsc i zacz�y kr��y�. Potem zatrzyma�y si� i utworzy�y nad ich g�owami ogromny pier�cie�. W chwili, kiedy si� dotkn�y, zabrzmia�a pi�kna, harmonijna muzyka, jakiej Ivan nigdy jeszcze nie s�ysza�. Trwa�a dziesi�� minut, a gdy ucich�a, Ivan poczu� si� jakby l�ejszy i wyda�o mu si�, �e za chwil� sam gdzie� pofrunie. Kule zacz�y powoli zni�a� si�, zmieniaj�c kolor od jasnob��kitnego po ciemnoczerwony, potem sta�y si� zielone, potem ��te i zn�w zatoczy�y kr�g nad ich g�owami. Dopiero wtedy Ivan zdo�a� policzy�, �e jest ich siedemna�cie. W tym samym momencie us�ysza� g�os: - Decyzja zapad�a. Zanim cokolwiek zrobimy z tob� i z twoim �wiatem, musimy ci� lepiej zbada�, bo jeszcze nie wszystko jest dla nas jasne. Chcemy by� sprawiedliwi. Dlatego podj�li�my decyzj�, �e ci si� przedstawimy. Zamknij na chwil� oczy, �eby� nie o�lep�. Ivan zamkn�� oczy i przykry� d�oni� oczy Harry�emu, a gdy tak czeka�, poczu�, �e zab�ys�a przed nimi jaka� niezwyk�a �wiat�o��. Potem us�ysza� zdumione szczekanie psa i g�os: - Otw�rz oczy! Gdy to zrobi�, zdziwi� si� tym, co zobaczy�. By� otoczony siedemnastk� ch�opc�w takich jak on; tej samej figury i wzrostu, tak samo ubranych a obok ka�dego sta� pies identyczny jak Harry, z czerwon� obro�� wok� szyi. Ivan popatrzy� jeszcze raz zdumiony i zaskoczony, a potem zacz�� si� �mia�. Rechota� tak bardzo, �e a� po�o�y� si� na pod�odze, gdzie dalej zwija� si� ze �miechu. Jego sobowt�ry patrzy�y na niego ze strachem, nie rozumiej�c, co si� dzieje. Jeden z siedemnastki podszed� do Ivana i spyta�: - Dlaczego si� �miejesz? Czy zrobili�my co� nie tak przybieraj�c posta� Ziemianina? Nie jeste�my wystarczaj�co podobni do ciebie? - W�a�nie dlatego si� �miej�. Dlatego, �e jest a� tyle identycznych postaci. - Nie chcieli�my ci� przestraszy�, bo ka�da inna posta� mog�aby by� dla ciebie nieprzyjemna albo okropna. Chcieli�my by� jak najlepsi, a ty si� z nas �miejesz. - Ale� to nie tak! Na Ziemi ludzie r�ni� si� mi�dzy sob�, czasami s� tylko troch� do siebie podobni. - Ale� to straszne - powiedzia� sobowt�r. - A wy? Wy si� mi�dzy sob� nie r�nicie? - My wszyscy jeste�my jednakowi. R�nimy si� tylko wiedz� i zdolno�ciami. A wi�c pomylili�my si�. Musimy si� jeszcze wiele nauczy�. Mamy szcz�cie, �e trafili�my na ciebie, takiego dobrego Ziemianina. - Ale ja nie jestem prawdziwym Ziemianinem. Ja jeszcze jestem dzieckiem. - Nie rozumiem - powiedzia� sobowt�r - co to znaczy: dziecko? Musisz nam to wyja�ni�. - Ale wy musicie powr�ci� do swojej dawnej postaci, razem z tymi wszystkimi psami, kt�re s� jeszcze �mieszniejsze. Dopiero wtedy wszystko wam opowiem i wyja�ni�. - To zamknij oczy! - rozkaza� sobowt�r. Ivan pos�usznie zamkn�� oczy. Kiedy tak sta� ze spuszczonymi powiekami, jego siedemnastu sobowt�r�w zn�w przemieni�o si� w jasnob��kitne kule. Posta� z bajki Ivan siedzia� na pod�odze lataj�cego statku, a Harry le�a� ko�o jego n�g. Obaj byli zupe�nie spokojni i patrzyli, jak �wiec�ce kule zn�w kr��� nad nimi cicho brz�cz�c i pobrzmiewaj�c sw� delikatn� muzyk�, zn�w si� naradzaj�. - Jak my�lisz, co robi� ci �mieszni, szaleni przybysze? - spyta� Ivan g�aszcz�c psa po g�owie. Harry popatrzy� na niego m�drymi psimi oczami i poliza� w r�k�. Nagle co� zacz�o g�o�no gwizda�. Wszystkie kule znalaz�y si� nad nimi. Brz�cza�y i kr�ci�y si� nad ich g�owami, jakby gro��c, a Harry zacz�� warcze�, czuj�c niebezpiecze�stwo. - Co si� dzieje? - spyta� Ivan. - Oszuka�e� nas - us�ysza� w odpowiedzi. - Oto nadchodz� twoi przyjaciele w jakim� dziwnym lataj�cym statku i chyba chc� nas zaatakowa�. Ivan wiedzia�, �e musz� si� myli�, wi�c powiedzia�: - Nie, to na pewno nie s� moi przyjaciele. Moi przyjaciele nie maj� lataj�cego pojazdu, a zreszt� nie wierz�, by ktokolwiek chcia� was zaatakowa�. To popatrz, czy nie s� przygotowani do ataku? - us�ysza� g�os. Nagle na wielkiej �cianie pojawi� si� obraz przedstawiaj�cy ca�� okolic�. Ivan zobaczy� zbli�aj�cy si� samolot. By� to jaki� stary dwup�atowiec, kt�ry s�u�y� do opryskiwania mokrade�. Lecia� ci�ko, pewno by� prze�adowany, a motor bucza� rozpraszaj�c stada wodnych ptak�w. - Nie b�jcie si� - powiedzia� Ivan. - On jest niebezpieczny tylko dla komar�w. - Co to s� komary? Kto to? - Zobaczycie, gdy wyjdziecie - roze�mia� si� Ivan. - To dopiero gro�ni osobnicy! - Nie powinni�my mu wierzy� - us�ysza� g�os. - Mo�e chce nas oszuka�. Zniszczmy pojazd lataj�cy, zanim si� do nas zbli�y. - Nie, nie r�bcie tego! - krzykn�� Ivan. - Oni nie maj� poj�cia, �e wy tu jeste�cie. Na kilka sekund zapad�a cisza. Ivanowi wydawa�o si�, �e trwa ona wieczno��! - O ile jest od nas oddalony? - us�ysza� g�os. - Siedemdziesi�t sekund! - pad�o w odpowiedzi. - To co, znikamy? Mo�e Ziemianin ma racj�. W��czcie urz�dzenia. Da�o si� s�ysze� silne brz�czenie, a potem pop�yn�a znana harmonijna muzyka. Harry nadstawi� uszu. - Co teraz b�dzie? - spyta� Ivan. - Stajemy si� niewidzialni! Samolot lecia� ju� ponad nimi. Zni�y� lot i zacz�� wypuszcza� ca�e chmury proszku. Na �cianie jak na ogromnym ekranie Ivan widzia� i ze strachem obserwowa� twarz m�odego pilota, kt�ry �mia� si�, rozmawia� z kim� przez radio i kr��y� nie zdaj�c sobie sprawy, �e prowokuje nieznanych przybysz�w. Potem samolot skr�ci� i oddali� si� w stron� wsi. - O, odlatuje - powiedzia� Ivan z ulg�, bo nie by� pewien, co mo�e si� jeszcze wydarzy�. - Mia�e� racj� - powiedzia� g�os. - Wszystko wskazuje na to, �e rzeczywi�cie nie szuka� nas, tylko tych komar�w. - Powinni�cie mi wierzy�! Dlaczego mia�bym was ok�amywa�? Jedna z ku� opad�a ko�o Ivana i jakby z jej wn�trza da� si� s�ysze� g�os: - B�dziemy ci wierzy�, chocia� jeszcze nic nie rozumiemy. Ivan czu�, �e jest ju� najwy�sza pora, by opu�ci� to miejsce. W przeciwnym wypadku dziadek zacznie si� niepokoi� i wyjdzie go szuka�. Wiedzia�, �e musi co� zrobi�. Dlatego zwr�ci� si� do kuli, kt�ra sta�a przed nim: - Czeka na mnie dziadek. Musz� si� pospieszy�. - Zaraz zadecydujemy - odpar� g�os. Znowu kule zebra�y si� wok� lekko dr��c i zmieniaj�c kolor. A potem jedna zbli�y�a si� do ch�opca, zatrzyma�a w zasi�gu jego r�ki, a pozosta�e znikn�y wylatuj�c przez �ciany. W pomieszczeniu pozostali tylko Ivan i jedna kula, kt�ra zwr�ci�a si� do niego: - Powiedz jak chcia�by�, �ebym wygl�da�a? Zosta�am przeznaczona na twego towarzysza i nie wolno mi spu�ci� ci� z oka, dop�ki nie zostaniesz sprawdzony. Ivan pr�bowa� sobie u�wiadomi�, kogo najbardziej chcia�by mie� ko�o siebie. Mo�e tat�, z kt�rym nauczy� si� w��czy� po mokrad�ach. Albo mam�, kt�ra umia�a rozpozna� ka�d� ro�link� i ka�dego ptaka. Wiedzia� jednak, �e tego nie mo�e ��da�. Pomy�la�, �e fajnie by�oby mie� ko�o siebie jakie� dzikie zwierz�, ale to sprawi�oby jeszcze wi�cej k�opot�w. W ko�cu zdecydowa�, �e najlepiej by by�o, gdyby by� z nim jego przyjaciel Perica. Petar Panteli�, kt�rego nazywali: Piotru� Pan. - Zdecydowa�e� si�? - Tak. - Dobrze, to w takim razie dok�adnie sobie wyobra�. Ka�dy szczeg�! I zdarzy�o si� co� dziwnego. Ivan nie m�g� sobie przypomnie� twarzy przyjaciela. M�czy� si�, mimo �e zna� go ju� sze�� lat. A potem przed oczami pojawi�a mu si� posta� Piotrusia Pana. Zupe�nie taka sama, jak na filmie i w komiksie. Machn�� r�k�, �eby odp�dzi� ten obraz, �eby sobie przypomnie� wygl�d swego najlepszego przyjaciela, ale kula zrozumia�a to jako znak, �e on ju� sobie t� posta� wyobrazi�. I w tej samej chwili stan�� przed nim prawdziwy Piotru� Pan. - Czy jeste� zadowolony? - spyta� Piotru� Pan. Ivan nie wiedzia�, co odpowiedzie�. Przecie� zjawi�a si� przed nim akurat ta posta�, kt�r� sobie wyobrazi�. Prawdziwy, najprawdziwszy Piotru� Pan, tak samo ubrany, w kapeluszu z g�sim pi�rem na g�owie. - Chcia�em sobie wyobrazi� kogo� innego, ale my�l�, �e tak jest fajniej. Wyobrazi�em sobie nie istniej�c� posta�. - Chcesz, �ebym si� zmieni�? - Nie - odpowiedzia� Ivan. - My�l�, �e tak mo�e by� jeszcze lepiej. Tylko zobaczymy, co powie dziadek Gena. A teraz chod�my. - Chod�my - zgodzi� si� ma�y nieznajomy. W jednej ze �cian pojazdu otwar�y si� ogromne drzwi i ukaza� si� staw. Harry weso�o wybieg�, wskoczy� do wody, przestraszy� kilka perkoz�w, kt�re szybko zanurkowa�y. Ivan i jego ma�y towarzysz ruszyli zaraz za Harrym. Przeszli przez wod� w�r�d trzcin i wyszli na �cie�k�. Gdy stan�li na twardym gruncie, Ivan us�ysza� za sob� jaki� szelest. Odwr�ci� si� i zobaczy�, jak lataj�cy statek tonie w b�ocie stawu. Tafla wody szybko si� nad nim zamkn�a i zapanowa� zupe�ny spok�j. Ivan spojrza� na nowego przyjaciela, a ten powiedzia�: - Nie martw si�. Oni si� tylko zanurzyli, �eby nikt ich nie m�g� zobaczy�. Czeka ich ogromna praca przy naprawie pewnych urz�dze�. Ma�y Ksi��� Ivan i jego nowy przyjaciel szli w�sk� dr�k� przez mokrad�a. Spod ich n�g wyskakiwa�y przera�one �aby i wskakiwa�y do wody, a w�e chowa�y si� w szuwarach i ton�y w �abim skrzeku. Harry poszczekiwa� na powolne ��wie, kt�re niewiele sobie z niego robi�y i spokojnie posuwa�y si� swoj� drog� od cienia do cienia. - Pi�knie jest na Ziemi - powiedzia� Piotru�. - To jedna z najpi�kniejszych planet w ca�ym wszech�wiecie, kt�ry widzia�em. Tu nic si� nie powtarza. Ka�da rzecz i ka�da istota r�ni� si� od siebie. Tego nie ma we wszech�wiecie! - Nie mia�em o tym poj�cia - powiedzia� Ivan - ale ciesz� si�, �e akurat tu �yj�. A jak si� nazywa tw�j �wiat? - Nasza planeta nie ma takiej nazwy, jakie wy dajecie gwiazdom. Ale pos�uchaj, jak j� nazywamy. Ma�y przybysz zanuci� kr�ciutk� sympatyczn� melodi� podobn� do �piewu le�nego ptaszka. - U nas wszystkie imiona, wszystkie nazwy i wszystkie s�owa sk�adaj� si� z kr�ciutkich melodii. Ale gdybym jednak pr�bowa� powiedzie� ci, jak si� nazywa w waszym j�zyku, to najprawdopodobniej by�oby to: Wielka B��kitna Matka. Bo nasza planeta, kt�ra jest setki tysi�cy razy wi�ksza od waszej Ziemi, nie jest jak ona zielona, lecz niebieska i ca�a pokryta niebieskim py�em, w kt�rym �yjemy, w kt�rym si� poruszamy i p�ywamy. Nagle przed nimi da�o si� s�ysze� szczekanie Harry�ego, kt�ry sta� wypr�ony i je�y� sier��. - Co si� dzieje? - spyta� ma�y przybysz. - Pewnie jaki� du�y w��. Podeszli bli�ej i zobaczyli zwini�tego na �rodku �cie�ki olbrzymiego, grubego w�a, kt�ry gro�nie sycza� i wyci�ga� j�zyk w stron� Harry�ego. By� d�ugi i stary. Kijem w�dki Ivan zsun�� go ze �cie�ki. W�� powoli zacz�� si� odwija�, a potem bez cienia strachu zsun�� si� do wody i z podniesion� g�ow� pop�yn�� przez szumi�ce sitowie. - Ale� to brzydkie stworzenie! - zdumia� si� Piotru�. - Tak. Widzisz, nawet Harry ba� si� go i nie atakowa�. Taki w�� m�g�by z�ama� Harry�emu kr�gos�up. Jest prawdziwym panem mokrade�. U nas nikt nie lubi w�y. W�� znikn�� w lesie trzcin i sitowia, a oni szli dalej �cie�k�. Teraz pies bieg� krok za nimi, w ten spos�b by� bezpieczniejszy. - Zacz��e� opowiada� mi o waszym �wiecie - przypomnia� Ivan. - Co to jest ten wasz b��kitny py�, co� takiego jak �nieg? - Jest to element, w kt�rym czujemy si� najlepiej. My nim oddychamy, nim si� �ywimy, z niego zrobione s� nasze cia�a, w to si� obracamy, gdy ko�czy si� nasze �ycie. Z niego budujemy nasze lataj�ce statki, sprz�t i bro�. Ivan ze zdumieniem patrzy� na ma�ego przybysza. - Ten wasz �wiat jest zupe�nie zwariowany! - powiedzia�. - A dlaczego przylecia�o was akurat siedemnastu? - To nasza liczba. Ca�y nasz system to system siedemnastu gwiazd. Bo nasz� Wielk� B��kitn� Matk� otacza siedemna�cie gwiazd, kt�re s� nieco mniejsze od waszego S�o�ca. Tym si� nasz �wiat r�ni od waszego. Podczas gdy S�o�ce otoczone jest siedemnastoma planetami, nasz� planet� otacza siedemna�cie s�o�c. - To nieprawda. Nasze S�o�ce ma dziewi�� planet - sprzeciwia� si� Ivan. - To wy tak my�licie. Zbli�aj�c si� do Ziemi napotkali�my siedemna�cie planet. Wy ich na pewno nie widzieli�cie, bo niekt�re s� zanadto oddalone. - Czy to znaczy, �e ja pierwszy si� o tym dowiedzia�em? Tak - odpowiedzia� ma�y kosmita. - Mo�e b�dziesz jednym z tych, kt�rzy pewnego dnia jako pierwsi zakomunikuj� o tym �wiatu. Je�li tak zadecydujemy. Jeszcze kilka krok�w i znale�li si� przed dziadkow� dzia�k�. - No to jeste�my - powiedzia� Ivan i podni�s� ga��� czarnego bzu, zza kt�rej ukaza� si� �adnie utrzymany ogr�d, na jego skraju znajdowa� si� spory sza�as, zbudowany ze snop�w trzciny. Dziadek Ivan siedzia� przed chat� i z d�ugiego sitowa pl�t� powr�z. Zobaczywszy dziadka Gen�, Harry pobieg� do niego weso�o szczekaj�c, machaj�c ogonem i piszcz�c z rado�ci. Dziadek podni�s� g�ow� i u�miechn�� si�. - No, dotarli�cie, �obuziaki - powiedzia� i zacz�� g�aska� psa, kt�ry �asi� si� do jego n�g. - Ach, ty diable jeden, nie widzieli�my si� ju� dziesi�� dni, a ty o mnie nie zapomnia�e�. Dziadek Gena u�miechn�� si� rado�nie czekaj�c na swego wnuka, ale jednym okiem uwa�nie patrzy� r�wnie� na ma�ego kosmit�. - Cze��, Ivo - powiedzia�. - Czy wyrwa�e� z�b? - Tak - odpowiedzia� Ivan. - I ju� mnie nie boli. - To dobrze - ucieszy� si� dziadek. - A kim jest ten Ma�y Ksi���? - M�j przyjaciel Petar - odpowiedzia� gorliwie Ivan. - Czemu si� tak zabawnie ubra�? - spyta� dziadek wyci�gaj�c r�k� na powitanie. - Cze��, Pero. Wida� od razu, �e niez�y z ciebie �obuziak. A jakie masz wspania�e g�sie pi�ro na czapce. Ca�e szcz�cie, �e dziadek nie oczekiwa� dok�adnych wyja�nie�. By� spragniony rozmowy, gdy� od dwu dni nie mia� si� do kogo odezwa�. I tak dziadek m�wi�, a oni szli w stron� chaty, kt�ra nad wej�ciem mia�a spory okap. Pi�y si� po nim �odygi powoju, obsypane ma�ymi bia�ymi kwiatkami w kszta�cie tr�bek; pomi�dzy nimi ros�y ma�e r�nobarwne tykiewki. - Siadajcie, odpocznijcie. Zaraz wam przynios� owoc�w. Gdy dziadek znikn�� w sza�asie, ma�y kosmita zapyta�: - kto to jest Ma�y Ksi���? To jest posta� z mojej ulubionej ksi��ki. Zobaczysz, mam j� w torbie. �e te� dziadek akurat odgad�! - Co? - zdumia� si� Patar. To, �e jeste� Ma�ym Ksi�ciem. Sk�d m�g� wiedzie�? Chyba musia� czyta� t� ksi��k�, kt�r� mam ze sob�. - A co to jest ksi��ka? - Zobaczysz p�niej. - A co to jest owoce? - spyta� znowu ma�y kosmita. - Sied� cicho - powiedzia� Ivan. - Sied� cicho i r�b to, co ja. Z sza�asu wyszed� dziadek Gena i wni�s� dwa jasno��te melony oraz arbuz, w kt�rym tkwi� n� z trzonkiem z rogu byka. - No, to do dzie�a, go��beczki. Jeszcze s� zimne. Rano je zerwa�em. Pierwsza zabawa Ma�ego Ksi�cia Gdy zjedli ze smakiem oba melony i arbuza, wida� by�o, �e ma�y kosmita jest zachwycony. Po raz pierwszy w �yciu jad� co� takiego. - Och, jak mi smakowa�o! - powiedzia�. - Zobaczysz dopiero, gdy nam dziadek zrobi na obiad kawalerski paprykarz - powiedzia� Ivan. Wyj�� z torby ksi��k� i poda� j� przyjacielowi. Ma�y kosmita wzi�� ksi��k� i zacz�� j� ogl�da�. - Co to jest? - pyta�. - Ksi��ka. - Jakie to �mieszne - roze�mia� si�. Co w niej jest? Jakie to znaki? - To litery i s�owa! - To mo�na powiedzie�? - znowu zdziwi� si� ma�y kosmita. Tak, To si� czyta. Chcesz pos�ucha�? - Jasne. Ivan zacz�� czyta�: �Pi�ta planeta by�a bardzo ciekawa. By�a najmniejsza ze wszystkich. By�o tam akurat dosy� miejsca na latarni� uliczn� i Latarnika, kt�ry j� obs�ugiwa�. Ma�y Ksi��� nie m�g� poj��, do czego mog� s�u�y� latarnia i Latarnik gdzie� w przestrzeni niebios na planecie bez dom�w i ludno�ci.�* [*Antonie de Saint-Exup�ry: Ma�y Ksi���. Prze�. Wiera i Zbigniew Bie�kowscy. Warszawa 1961, s.43.] - To ksi��ka o Ma�ym Ksi�ciu? - spyta� ma�y przybysz. Tak. Musisz j� przeczyta�. Bo przecie� i ty jeste� Ma�ym Ksi�ciem. Czy dziadek nie nazwa� ci� w�a�nie tak? - Naucz mnie czyta�. - Dobra, Ma�y Ksi��� - u�miechn�� si� Ivan. I pokazywa� mu liter� po literze, m�wi�, powtarza� g�oski, ��czy� je w s�owa. - Wystarczy - powiedzia� Ma�y Ksi���: - My�l�, �e ju� umiem czyta�. Zabra� ksi��k� z Ivana r�k i spr�bowa�: �Ziemia to nie byle jaka planeta! Jest na niej stu jedenastu kr�l�w (nie pomijaj�c oczywi�cie kr�l�w murzy�skich), siedem tysi�cy geograf�w, dziewi��set tysi�cy ludzi interesu, siedem i p� miliona pijak�w, trzysta jedena�cie milion�w pysza�k�w, to znaczy oko�o dw�ch miliard�w doros�ych.�* [*Jw., s.51.] - No i jak mi idzie? - spyta�. - Wspaniale! - pochwali� Ivan. - Jakby� przez ca�e �ycie wy��cznie czyta�. - A teraz poznam ca�� ksi��k� - postanowi� ma�y kosmita. Wzi�� j� w dwa palce i zacz�� szybko kartkowa�. W nieca�e pi�� minut by� got�w. - Ach, jaka to cudowna ksi��ka. To co� najpi�kniejszego, czego si� w �yciu nauczy�em. To nawet lepsze ni� jedzenie owoc�w. - Ju� przeczyta�e�? - zdumia� si� Ivan. - Tak! Przeczyta�em swoj� pierwsz� ksi��k�. - Nikt na Ziemi tak szybko nie czyta - powiedzia� Ivan. - Wierz�. Ale ja nie jestem z Ziemi. Ja naprawd� jestem Ma�ym Ksi�ciem. No nie? - Tak - odpar� Ivan. - M�j dziadek nigdy si� nie myli. Wszystko, co m�wi, jest prawd�. - Podoba mi si� tw�j dziadek. I wiesz, przykro mi, �e ja nie mam dziadka. Czy on zechcia�by te� by� moim dziadkiem? - Mo�e - powiedzia� Ivan. - Je�li chcesz, to niech b�dzie tak�e twoim dziadkiem. - Powiemy mu to? - Nie - odrzek� Ivan. - On by tego jednak nie zrozumia�. Jest starej daty. Mo�e p�niej. A czy ty masz matk� i ojca? - Nie - powiedzia� ma�y kosmita. - Nikt z nas nie ma rodzic�w. Jeste�my tylko jedn� z form energii, kt�r� produkuj� ma�e s�o�ca otaczaj�ce nasz� planet�. Przynajmniej tak uwa�amy. I zawsze jest nas siedemnastu. A mo�e jest nas tylko siedemnastu? W to wierzymy. Opowiem ci kiedy� o tym, bo my te� czego� si� o sobie domy�lamy. Ale czy masz jeszcze jak�� ksi��k� ze sob�? - Mam - odpowiedzia� Ivan. - A my�l�, �e dziadek Gena te� ma. Chod�, zobaczymy. Weszli do sza�asu i ma�y przybysz w jednej chwili przeczyta� kilka r�nych ksi��ek. - Jacy jeste�cie szcz�liwi - powiedzia� do Ivana - mo�ecie pozna� swoj� przesz�o�� i sw�j �wiat, pozostaj�c tu, gdzie jeste�cie. Mo�ecie sami si� uczy�. Mo�ecie nawet powr�ci� do tego, co kochacie. U was wszystko jest takie fajne. Jeste�cie najdoskonalsz� form�, jak� stworzyli nasi przodkowie. - Jacy przodkowie? - spyta� Ivan. - Przodkowie nas wszystkich. Ci, kt�rych �lad�w szukamy. Opowiem ci o tym kiedy�, gdy b�dziesz to m�g� zrozumie�. Ivan u�miecha� si� patrz�c na swego przyjaciela. Mi�o mu by�o s�ysze�, a tak�e i widzie�, �e ma�y kosmita jest zachwycony Ziemi�, jego dziadkiem i ogrodem. Ale r�wnocze�nie by�o mu go troch� �al, bo nigdzie nikogo nie ma, i opowiada, �e szuka �lad�w jakich� przodk�w. - Je�li chcesz, to mo�esz zosta� u nas na zawsze. Moja mama i m�j tata mog� by� te� twoimi rodzicami. - O, gdyby to by�o mo�liwe - westchn�� ma�y przybysz. - Ale to niemo�liwe. Musimy dalej rusza� w drog� przez wszech�wiat w poszukiwaniu przodk�w i dopiero gdy ich z ca�� pewno�ci� znajdziemy, wtedy b�dziemy mogli si� zatrzyma�. A do tej pory jeszcze ich nie odnale�li�my. - Jak d�ugo to potrwa? - spyta� Ivan. - Kilka miliard�w waszych lat, jak si� zdaje. - B�dziesz tak d�ugo �y�? - Tak � odpar� - my �yjemy wiecznie, co wcale nie jest dla nas weso�e. Wiesz, to prawdziwe szcz�cie dla tych, kt�rzy zamieniaj� si� w proch. Ale nie s�ysza�em, �eby si� o komukolwiek zdarzy�o. - Ile masz lat? - Nie wiem dok�adnie. Mo�e miliard waszych lat, mo�e i wi�cej. Tego nie mo�na powiedzie�. Gdy przemierzasz wszech�wiat, wszystko ci si� pl�cze. Czas si� miesza, wyd�u�a, poszerza i zaokr�gla, tak �e ledwo my sami to rozumiemy. Ale wiedz, �e od miliarda lat, a tyle prawdopodobnie ju� �yj�, teraz bawi� si� po raz pierwszy. dzi� po raz pierwszy jad�em, po raz pierwszy czyta�em, kto wie, czego si� jeszcze naucz�. Wyszli z chaty i poszli pom�c dziadkowi zbiera� dojrza�e melony, a potem przeszli przez op�otki i dotarli na polan�, gdzie ujrzeli ogromne stado koni, kt�re jaki� m�ody ch�opak jad�c galopem gna� przez mokrad�a. Ivan zrozumia�, �e jego nowy przyjaciel, ma�y przybysz, jest po raz pierwszy w �yciu szcz�liwy. Pierwszy wiecz�r na dzia�ce Wieczorem Ivan i jego nowy przyjaciel siedzieli przy ognisku, rozpalonym przed chat� i piekli kawa�ki kie�basy nadziane na d�ugie zaostrzone patyki. Pieczona kie�basa pachnia�a smakowicie i skwiercza�a nad ogniem, w kt�ry spada�y krople t�uszczu b�yszcz�c jak ma�e, choinkowe bombki. Nad g�owami ch�opc�w przelatywa�y nietoperze, a ze starych dziupli nadpr�chnia�ych wierzb wylatywa�y sowy i rusza�y na sw�j nocny ��w. Gdzie� w dali s�ycha� by�o nocn� czapl�, a wsz�dzie wok� rozbrzmiewa�y odg�osy mokrade�. Nieco dalej na zwalonym pniu siedzia� dziadek Gena otulony swoj� burk� i pali� fajk�. Ju� prawie od dwudziestu lat by�a to jego jedyna kolacja. - I co powiesz, Ma�y Ksi���, dobrze co u nas? - spyta� w p�mroku. - Podoba mu si�, dziadku - odpowiedzia� za niego Ivan. - S�uchaj, a sk�d ty jeste�? - spyta� po chwili dziadek. Ma�y kosmita patrzy� na niego nie wiedz�c, co ma odpowiedzie�, ale Ivan znowu przyszed� mu z pomoc�. - On jest z mojej ulicy. Chodzimy do tej samej klasy. - Popatrz, popatrz - zdumia� si� dziadek, zapominaj�c spyta�, do kogo ma�y przyjecha� w odwiedziny. Dziadek nadal pyka� swoj� fajeczk�. S�ucha�, jak polne koniki wspinaj� si� na arbuzy i melony, graj�c g�o�no w ciemno�ciach. Ivan wiedzia�, �e dziadek rozmy�la teraz o swoich wojennych dniach, o �o�nierskich prze�yciach z pierwszej wojny �wiatowej i w ka�dej chwili oczekiwa�, �e zacznie o tym opowiada�. Gdy dziadek tak si� zamy�la�, Ivan wiedzia�, �e zaraz nast�pi opowie��, �ci�gn�wszy z namaszczeniem ze swojej fajki, dziadek zacz��: - Zupe�nie taki sam wiecz�r by� przed sze��dziesi�ciu laty. Siedzieli�my wok� ogniska, ja i moi koledzy: Giga - teraz ju� �wi�tej pami�ci, Emil Ciacia - ten objecha� ca�y �wiat, z Rosji wr�ci� z Rosjank�, przez Singapur, Persj�; by� te� z nami Svetozar Vodin, i tak piekli�my obie kie�baski i popijali rakij�. Rosjanie uspokoili si�, ju� od dw�ch dni nie strzelali. My�leli�my, �e nie ma wojny, czuli�my si� tak, jakby�my byli w domu i pilnowali koni lub winnicy. Przynajmniej tak si� nam wydawa�o. Ale diabe� nie �pi i gdy tak sobie gadali�my o naszych w domu, wr�g nas otoczy� i byli�my za�atwieni. Od razu do niewoli, Ach, czego�my potem nie przeszli. Ale jednak prze�yli�my. - O czym dziadek opowiada? - zdziwi� si� ma�y przybysz. - To s� jego prze�ycia wojenne. - A przeciw komu walczy�? Czy Ziemi� kto� zaatakowa�? - Ale� nie - odpowiedzia� Ivan. - To by�o dawno, gdy dziadek by� m�ody, bra� udzia� w pierwszej wojnie �wiatowej. To by�a wojna pomi�dzy wieloma pa�stwami i narodami. - Nie rozumiem - powiedzia� ma�y przybysz. - Tego w og�le nie rozumiem. To znaczy, �e ludzie walczyli pomi�dzy sob�? Tego nie mog� zrozumie�. Czy jest o tym w ksi��kach? - Tak - powiedzia� Ivan. - Mamy w domu wiele takich ksi��ek. M�j tata lubi je czyta�. - To przeczytajmy je - zaproponowa� ma�y przybysz. Ivan spojrza� na niego z przera�eniem. Nie uwierzy�by, �e co� takiego w og�le mo�e przyj�� komu� do g�owy. Jak mieliby si� dosta� do domu i wej�� do �rodka. I co powiedzia�by dziadek, gdyby to by�o mo�liwe. - To niemo�liwe - powiedzia� Ivan. Ma�y przybysz tylko si� roze�mia� nadgryzaj�c swoj� kie�bask�. - Dla mnie by�by to tylko niewielki �art. Co� naj�atwiejszego na �wiecie. Ty jedynie sobie pomy�l, gdzie jest tw�j dom i jak wygl�da, a ja ju� b�d� wiedzia�, jak si� tam dosta�. Ivan przymkn�� oczy, skupi� si� i pr�bowa� bardzo dok�adnie zobaczy� dom swoich rodzic�w, tam daleko, w mie�cie. I gdy pomy�la�, �e mu si� to uda�o, przyjaciel powiedzia�: - Ju� mo�esz otworzy�. Otwar�szy oczy Ivan spostrzeg�, �e przyjaciel podaje mu co� i otwieraj�c d�o� pyta: - Poznajesz? By� to ma�y zielony �limak, kt�ry sta� na stoliczku ko�o ��ka Ivana. To na niego zwykle patrzy� Ivan przed za�ni�ciem i jego widzia� po obudzeniu. Nazwa� go: �limak-str�. - �limak-str� - wyszepta�. - Jak ci si� uda�o? Powiedzia�em ci, �e to drobiazg. To dla mnie zabawa bez znaczenia. Ale widzia�em, �e w twoim domu jest du�o ksi��ek. Dzi� wieczorem przeczytam je wszystkie. Moi przyjaciele ju� tam s� i czytaj�. Gdy b�dziesz spa�, oni opowiedz� mi wszystko. Ivan wiedzia�, �e jego przyjaciel nie �artuje, pokaza� ju�, �e potrafi robi� cuda. W tym momencie przelecia�a nad nimi wielka sowa i hukn�a g�o�no. - A niech�e j�! Ale mnie przestraszy�a - us�yszeli z ciemno�ci g�os dziadka. Na pewno kto� umrze. Tak si� kiedy� m�wi�o. No, dzieci, pora spa�. Jutro te� jest dzie�. Sp�jrzcie gdzie s� gwiazdy. Ju� p�no. Ivan spojrza� w niebo pe�ne �wiec�cych gwiazd. Nad jego g�ow� rozpo�ciera�a si�, niby spieniona rzeka, Mleczna Droga, zwana tutaj cz�sto �Jakubow� dr�k��. Wype�niona by�a miliardami gwiazd. Ma�y przybysz te� podni�s� g�ow� patrz�c t�sknie gdzie� w granatowy bezkres, gdzie znajdowa�a si� jego planeta. - Jakie pi�kne jest niebo - powiedzia� Ivan. Tak - zgodzi� si� jego przyjaciel. - Pi�kne i gro�ne. Wiem o tym dobrze. Przebywa�em je wzd�u� i wszerz. I jeszcze nie mog� dok�adnie zrozumie�, czy jest bardziej gro�ne, czy bardziej pi�kne. Poszli do sza�asu, po�o�yli si� i przykryli derkami. Dziadek zosta� jeszcze przy ognisku pal�c i rozmy�laj�c o swojej dawno minionej m�odo�ci. Gdy si� tylko po�o�yli, Ivan od razu zasn��, zm�czony niezwyk�ymi wydarzeniami ca�ego dnia. Ma�y kosmita nie spa�, ale za przyk�adem Ivana obr�ci� si� na bok i zamkn�� oczy. Skoro ju� znalaz� si� w ludzkim ciele, wiedzia�, �e musi zachowywa� si� tak samo jak prawdziwy ch�opiec. O sto kilkadziesi�t kilometr�w dalej jego przyjaciele nie niepokoj�c nikogo czytali ksi��ki z biblioteczki ojca Ivana. W ten spos�b ma�y przybysz poznawa� �wiat. Z zamkni�tymi oczami, z oddali, jakimi� przedziwnymi drogami przejmowa� przes�ania od swoich braci-sobowt�r�w, dziwne, rozmaite tre�ci ksi��ek. Cz�sto u�miecha� si� poznaj�c opowie�ci o �miesznych, nielogicznych prze�yciach i zachowaniach ludzi. �mia� si� r�wnie� z ludzkiej niewiedzy i naiwno�ci, ale te� cieszy�, gdy widzia�, �e ludzie s� na dobrej drodze do poznawania prawdy. Obok niego, pogr��ony we �nie, spokojnie oddychaj�c czystym powietrzem u�miecha� si� Ivan. Troch� p�niej do sza�asu zajrza� dziadek. Widz�c ch�opc�w spokojnie i g��boko �pi�cych powiedzia�: - Jak ma�e anio�ki, prawdziwe ma�e anio�ki, �obuziaki. A potem po�o�y� si� i on przy samych drzwiach, przykry� derk�, by nie zmarzn�� od porannej rosy, kt�ra przenika�a do �rodka. Obok niego, na wi�zce siana, po�o�y� si� Harry, usi�uj�c przedtem wytrz�sn�� pch�y ze swej g�stej czarnej sier�ci. Spali ju� wszyscy opr�cz ma�ego przybysza, kt�ry obserwowa�, co si� dzieje na ca�ym �wiecie, wsz�dzie doko�a. W pewnej chwili ogarn�o go jakie� nieznane przedtem uczucie. Nie wiedzia�, �e jest to smutek, smutek ch�opca, kt�ry nie mo�e zasn�� i kt�ry zosta� sam. Wizyta na statku kosmicznym Gdy rano wstali i wyszli z sza�asu, dziadek ju� na nich czeka� z powitaniem, a Harry weso�o zaszczeka�. - Jak si� wam spa�o? - spyta� dziadek. - Dobrze - odpowiedzia� Ivan. - A tobie, Ma�y Ksi���? - Mnie te� si� dobrze spa�o, mimo �e nie jestem przyzwyczajony do spania w takich sza�asach. - Nauczysz si� jeszcze wiele, je�li zostaniesz z nami, prawda, Ivo? - Tak dziadku. Co nam zrobi�e� na �niadanie? Dziadek przerwa� pielenie warzywnika i poszed� po ogromny dzbanek mleka, dwie du�e pajdy chleba i spory talerz cienko pokrojonej szynki. - Oto, co wam przygotowa�em. A melony s� na dole, w piwniczce. Wybierzcie sobie sami. Gdy ch�opcy jedli, dziadek dalej pieli� warzywnik, podwi�zywa� pomidory i zbiera� g�siennice z ma�ych g��wek kapusty. Ma�y przybysz r�wnie� jad� z apetytem, tak jakby i on by� jednym z r�wie�nik�w Ivana z wielkiego miasta, a nie istot� z dalekiej planety, kt�rej nie mo�na zobaczy� nawet przez najsilniejszy teleskop. - Co b�dziemy dzi� robi�? - spyta� Ivan ma�ego przybysza. Czy chcesz, �ebym ci� zaprowadzi� do wsi? - Nie - odpowiedzia� tamten. - Dzi� ja zaprowadz� ciebie, �eby� sobie obejrza� nasz lataj�cy statek. Gdy sko�czyli �niadanie i w �r�dle na skraju dzia�ki zmyli naczynia, Ivan spyta� dziadka, czy mog� mu w czym� pom�c. Dziadek Gena odpowiedzia�, �e akurat nie ma nic takiego do pomocy, ale by�oby dobrze, je�li nie maj� nic do roboty, �eby mu przynie�li dwie wi�zki sitowia na powrozy, kt�rymi b�dzie wi�za� skoszon� wczoraj koniczyn�. Wykorzystali okazj�, gdy Harry pobieg� za du�ym bia�ym psem i sami poszli w stron�, gdzie znajdowa� si� pojazd ma�ych kosmit�w. Kiedy dotarli do tego miejsca, zatrzymali si�. Nic nie by�o wida�. Perkozy p�ywa�y i nurkowa�y w poszukiwaniu owad�w i ma�ych rybek. Ivan nawet nie zauwa�y�, czy ma�y kosmita da� jaki� znak, ale zobaczy�, �e woda zaczyna powoli falowa�, a ptaki wystraszone podrywaj� si� do lotu. Z b�ota, z dna mokrad�a, wy�oni� si� niezwyk�y pojazd lataj�cy. Ivan wypatrzy� w nim otw�r, z kt�rego wysun�� si� w�ski, metalowy mostek. Po tym mostku weszli do �rodka. Gdy znale�li si� w tej b��kitnej dziwnej kuli, Ivan od razu zobaczy�, �e wszystko teraz wygl�da inaczej. Zamiast go�ych �cian, jakie widzia� jeszcze wczoraj, szarych i nieprzeniknionych, teraz dzia�a�y rozmaite urz�dzenia, monitory, niezwyk�e znaki i mapy nieba, kt�re mieni�y si�, jakby by�y ze z�ota. Jego przyjaciel u�miechn�� si�: - Widzisz, wszystko wygl�da inaczej. Ty jeste� teraz naszym przyjacielem i dlatego mo�esz zobaczy�, jaka naprawd� jest ta nasza pi�ka. Wszystko ci poka�emy. My�l�, �e zas�ugujesz na to. Przed nimi migota�y te same �wiec�ce kule, co pewien czas niebieskie, czasami fio�kowe. Ivan wyci�gn�� r�k� i kule jedna po drugiej delikatnie dotkn�y jego palc�w i zn�w wr�ci�y na swoje miejsca. Dotykaj�c ich Ivan czu� lekkie dr�enie w ca�ym ciele i �agodne uczucie, jakiego nigdy jeszcze nie zazna�. - Witaj� ci� jak najlepszego przyjaciela - powiedzia� ma�y kosmita. - Czuj� to - odpowiedzia� Ivan. Potem ma�y przyjaciel pokazywa� mu r�ne przedmioty na statku, kt�rych dzia�ania, mimo precyzyjnych wyja�nie�, nie m�g� poj��. - To niewa�ne - powiedzia� ma�y przybysz - nie musisz od razu wszystkiego rozumie�. Wa�ne, �e widzisz i s�yszysz, a pewnego dnia przypomnisz sobie o tym wszystkim i wtedy staniesz si� jednym z najwi�kszych ludzi swoich czas�w. A teraz zapomnij, o czym ci m�wi�em. Zatrzymali si� przed ogromn� szk