Polgara Czarodziejka - EDDINGS DAVID
Szczegóły |
Tytuł |
Polgara Czarodziejka - EDDINGS DAVID |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Polgara Czarodziejka - EDDINGS DAVID PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Polgara Czarodziejka - EDDINGS DAVID PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Polgara Czarodziejka - EDDINGS DAVID - podejrzyj 20 pierwszych stron:
David i Leigh Eddings
Polgara Czarodziejka
Przelozyla Maria Duch
PROLOG
Kail, Straznik Rivy, zawziecie protestowal, gdy krol Belgarion powiedzial, ze zamierza wyprawic sie na polnocny kraniec Doliny Aldura jedynie w towarzystwie krolowej. Jednakze Garion w nietypowy dla siebie sposob twardo obstawal przy swoim.-To spotkanie rodzinne, Kail. Ce'Nedra i ja nie potrzebujemy krecacej sie pod nogami sluzby.
Beda nam tylko zawadzac.
-Ale to niebezpieczne, wasza wysokosc.
-Watpie, aby przytrafilo nam sie cos, z czym sobie nie poradze, stary przyjacielu - odparl Garion. - Jedziemy sami.
Rivanska Krolowa nieco zaskoczyla stanowczosc w glosie Gariona.
Potem posprzeczali sie o futra. Krolowa Ce'Nedra byla z urodzenia Tolnedranka, ale w jej zylach plynela takze krew Driad. Pochodzila z poludnia i na sama mysl o noszeniu zwierzecego futra cierpla jej skora. W zylach Gariona jednak plynela alornska krew i wiele podrozowal zima po polnocy.
-Wlozysz futro, Ce'Nedro - oswiadczyl stanowczo zonie -w przeciwnym razie nigdzie nie pojedziemy, dopoki sie nie ociepli.
Garion rzadko stawial jej ultimatum i Ce'Nedra byla na tyle rozsadna, aby nie klocic sie dluzej. Poslusznie ubrala sie w futrzane odzienie Alornow, przeprowadzila rozmowe z piastunka, ktora miala opiekowac sie krolewskimi dziecmi podczas jej nieobecnosci, po czym wraz z mezem opuscila Wyspe Wiatrow na pokladzie podejrzanie zdezelowanego okretu kapitana Greldika.
W Camaar kupili konie i zapasy, a potem ruszyli na wschod. Tolnedranskie zajazdy, regularnie rozmieszczone wzdluz traktu do Mu-ros, zapewnialy im godziwe kwatery kazdej nocy, ale za Muros byli juz zdani prawie wylacznie na siebie. Rivanskiemu Krolowi jednak nieraz juz przychodzilo spac pod golym niebem i jego zona zmuszona byla przyznac, ze znal sie na rzeczy, gdy przychodzilo do rozbicia obozu.
Rivanska Krolowa doskonale zdawala sobie sprawe z tego, jak smiesznie wyglada, zbierajac chrust. W obszernym futrzanym odzieniu, z plomiennie rudymi wlosami splywajacymi na plecy wygladala z pewnoscia jak rudy niedzwiedz, mozolnie brnacy przez zaspy.
W gorach Sendarii lezal gleboki snieg. Ce'Nedrze wydawalo sie, ze jej stopy na zawsze juz zamienily sie w kawalki lodu. Nie mogla jednakze dac satysfakcji mezowi, skarzac sie na zimno. Ta wyprawa byla w koncu jej pomyslem i predzej by umarla, niz przyznala, iz byc moze, nie byl najtrafniejszy. Ce'Nedra taka juz czasami byla.
Po zejsciu z gor pojechali na poludnie przez rowniny Algarii. Snieg lekko proszyl i bylo mrozno. Choc zdecydowanie wbrew jej naturze bylo przyznanie tego, nawet w myslach, to Ce'Nedra byla zadowolona, ze jej maz tak nalegal, by sie cieplo ubrala.
A potem, gdy zimny wieczor zaczal zapadac nad poludniowa Algaria, a niskie chmury wypluwaly drobniutkie platki sniegu, wjechali na wzniesienie i ujrzeli dolinke na polnocnym krancu Doliny Aldura. Stala w niej chatka Poledry i otaczajace ja zabudowania. Chatka byla tam od tysiacleci, ale stodoly i szopy wzniosl Durnik, czym upodobnil to gospodarstwo do sendarskiej farmy.
Ce'Nedra jednak nie byla w tym momencie zbytnio zainteresowana architektura porownawcza. Chciala jedynie jak najpredzej schronic sie przed zimnem.
-Czy wiedza, ze przyjezdzamy? - zapytala meza. Jej oddech parowal na przejmujacym chlodzie.
-Tak - odparl Garion. - Kilka dni temu powiedzialem cioci Poi, ze jestesmy w drodze.
-Uzyteczny czasem gosc z waszej wysokosci - usmiechnela sie Ce'Nedra.
-Wasza wysokosc jest az nazbyt uprzejma - odparl z lekka nonszalancja.
-Och, Garionie - westchnela Ce'Nedra i oboje rozesmieli sie. A tymczasem ich znuzone wierzchowce z trudem brnely w dol zbocza.
Chatka - jak ja zawsze nazywali, choc w istocie urosla do calkiem pokaznego domu - przycupnela na brzegu skutego lodem strumyczka. Snieg przysypal ja az po parapety okien.
Miekkie swiatlo lampy zapraszajaco zlocilo sie na sniegu, a kolumna niebieskiego dymu wznosila sie z komina prosto ku groznemu niebu. Rivanskiej Krolowej zdecydowanie spodobal sie ten zwiastun ciepla i wygody, odleglych o nie wiecej niz cwierc mili.
Wtem niskie drzwi otworzyly sie i na podworze wyszedl Durnik.
-Co was zatrzymalo?! - zawolal ku nim. - Spodziewalismy sie was okolo poludnia.
-Trafilismy na gleboki snieg - odpowiedzial Garion. - Przez jakis czas posuwalismy sie powoli.
-Pospiesz sie, Garionie. Ce'Nedra marznie. Jakiz on byl kochany! Ce'Nedra i jej maz wjechali na zasniezone podworze i zeskoczyli z siodel.
-Idzcie do srodka, oboje - polecil Durnik. - Ja zajme sie waszymi konmi.
-Pomoge ci - zaproponowal Garion. - Potrafie rozsiedlac konia prawie tak dobrze jak ty, a poza tym musze rozprostowac nogi. - Ujal Ce'Nedre pod ramie i zaprowadzil do drzwi. - Zaraz wroce, ciociu Pol! - zawolal do srodka. - Chce pomoc Durnikowi przy koniach.
-Jak sobie zyczysz, kochanie - odparla lady Polgara. Jej gleboki glos przepelniala milosc. - Wejdz, Ce'Nedro. Ogrzej sie.
Rivanska Krolowa niemal wbiegla do srodka, rzucila sie w ramiona czarodziejki i ucalowala ja serdecznie.
-Masz zimny nos, Ce'Nedro - zauwazyla Polgara.
-Powinnas dotknac moich stop, ciociu Poi - odparla Ce'Nedra z lekkim smiechem. - Jak potrafisz wytrzymac tutejsze zimy?
-Wyroslam tutaj, kochana, nie pamietasz? Przyzwyczajona jestem do takiej pogody.
Ce'Nedra rozejrzala sie.
-A gdzie bliznieta?
-Ucinaja sobie popoludniowa drzemke. Obudze je na kolacje. Wydostanmy cie z tych futer, a potem siadziesz przy kominku. Gdy tylko sie nieco ogrzejesz, bedziesz mogla wziac goraca kapiel, nagrzalam wody.
-O tak! - zawolala gorliwie Rivanska Krolowa.
Klopot z alornska futrzana odzieza byl rowniez taki, ze nie miala guzikow. Zwyczajowo ja sie sznurowalo. Odwiazanie zamarznietych wezlow potrafi sprawic nie lada udreke, szczegolnie gdy sie ma palce zgrabiale z zimna. Tak wiec Ce'Nedra po prostu stala na srodku pokoju z rozlozonymi ramionami, podczas gdy Polgara ja rozbierala. Potem, juz bez futer, podeszla do paleniska i wyciagnela rece nad plomieniami.
-Nie za blisko, kochanie - ostrzegla Polgara. - Nie przypal sie. Mialabys ochote na filizanke goracej herbaty?
-Nieziemska!
Po wypiciu herbaty i polgodzinnym moczeniu sie w wannie pelnej parujacej wody Ce'Nedra w koncu ponownie poczula sie rozgrzana. Potem ubrala sie w prosta suknie i wrocila do kuchni, by pomoc nakarmic bliznieta. Dzieci Polgary mialy juz roczek i zaczynaly chodzic, choc nie szlo im to jeszcze zbyt dobrze. Nie radzily sobie tez zbyt sprawnie z lyzkami i spora czesc kolacji znalazla sie na podlodze. Bliznieta mialy jasne krecone wlosy i byly absolutnie rozkoszne. Z wielkim ozywieniem rozmawialy miedzy soba w jakimis dziwnym jezyku.
-One mowia w "blizniaczym" - wyjasnila Polgara. - To nic nadzwyczajnego. Kazda para blizniat rozwija swoj wlasny jezyk. Ja z Beldaran rozmawialam w "blizniaczym" do pieciu lat. To doprowadzalo biednego wujka Beldina do szalu.
Ce'Nedra rozejrzala sie.
-A gdzie Garion i Durnik?
-Durnik znowu dokonal kilku ulepszen - odparla Polgara. - Pewnie sie nimi chwali. Dodal kilka pokoi na tylach chatki, wiec nie bedziesz musiala z Garionem spac na stryszku. - Delikatnie otarla policzek jednego z blizniat. - Brudasek - strofowala go lagodnie. Dziecko zachichotalo. - A zatem, Ce'Nedro, czemu wybralas sie w te podroz w srodku zimy?
-Przeczytalas juz opowiesc Belgaratha? - zapytala Ce'Nedra.
-Tak. Uwazam, ze byla rozwlekla.
-W tej kwestii nie uslyszysz ode mnie slowa sprzeciwu. Jakim cudem mogl napisac tyle w ciagu roku?
-Ojciec ma pewne talenty, Ce'Nedro. Gdyby rzeczywiscie mial wszystko spisac, zajeloby mu to duzo wiecej czasu.
-Moze dlatego tak wiele spraw pominal.
-Nie rozumiem, skarbie. - Polgara delikatnie otarla twarz drugiemu z blizniat, po czym posadzila je na podlodze.
-Jak na kogos, kto uwaza sie za zawodowego bajarza, zdecydowanie odwalil fuche.
-Wydaje mi sie, ze w zasadzie opowiedzial o wszystkim, co sie wydarzylo.
-W tej opowiesci sa paskudne dziury, ciociu Poi.
-Ojciec ma siedem tysiecy lat, Ce'Nedro. W tak dlugim czasie musialy byc okresy, w ktorych nic sie nie dzialo.
-Nie rozwodzil sie jednak zbytnio nad tym, co tobie sie przydarzylo. Niewiele powiedzial o tych latach, ktore spedzilas w Vo Wacune, i o tym, co robilas chocby w Gar og Nadrak. Chce wiedziec, co robilas.
-Po co, u licha?
-Chce znac cala historie, ciociu Poi. On tak wiele pominal.
-Jestes rownie nieznosna jak Garion. Ciagle zadreczal ojca prosbami o wiecej szczegolow, gdy Stary Wilk opowiadal mu jakas historie. - Polgara przerwala nagle. - Uciekac od kominka! - powiedziala ostro do blizniat.
Zachichotaly, ale zrobily, jak im kazano. Ce'Nedra domyslila sie, ze byl to rodzaj zabawy.
-Belgarath razem z ostatnimi rozdzialami przyslal do Rivy pewne listy. List, ktory skierowal do mnie, podsunal mi wlasnie pomysl przyjechania i porozmawiania z toba. Wypominal nam, ze wspolnie zmusilismy go do napisania tej opowiesci. Pisal, ze zdaje sobie sprawe, iz ta historia ma luki, ale zasugerowal, ze ty mozesz je wypelnic.
-Jakiez to dla niego typowe - mruknela Polgara. - Moj ojciec jest ekspertem w zaczynaniu spraw, a potem spychaniu ich zakonczenia na innych. No coz, tym razem nie mial szczescia.
Zapomnij o tym, Ce'Nedro. Nie pretenduje do miana bajarza i mam ciekawsze zajecie.
-Ale... - Zadnych ale, skarbie. Zawolaj Gariona i Durnika na kolacje.
Ce'Nedra byla na tyle roztropna, by dalej nie dyskutowac na ten temat. W jej glowce zaczal sie jednak juz rodzic sposob poradzenia sobie z odmowa Polgary.
-Garionie, skarbie - powiedziala, gdy pozniej tego wieczoru lezeli w lozku w cieplej i przytulnej ciemnosci.
-Slucham, Ce'Nedro?
-Potrafisz siegnac mysla i porozumiec sie z dziadkiem, prawda?
-Pewnie tak. Dlaczego?
-Nie chcialbys zobaczyc sie z nim... i babcia? W koncu nie jestesmy tak daleko od wiezy Belgaratha. Pewnie poczuliby sie bardzo rozczarowani, gdybysmy przepuscili okazje do odwiedzin, prawda?
-Co ty knujesz, Ce'Nedro?
-Czemu mialabym zaraz cos knuc?
-Bo zwykle tak jest.
-To niezbyt mile, Garionie. Czy nie moge po prostu pragnac rodzinnego spotkania?
-Przepraszam. Moze zle cie ocenilem.
-Prawde powiedziawszy, twoja ciocia Pol jest nieco uparta. Bede potrzebowala wsparcia w przekonaniu jej do spisania swej historii.
-Dziadek ci nie pomoze. Juz powiedzial o tym w liscie.
-Nie mowie o pomocy z jego strony. Chce porozmawiac z Poledra. Ciocia Pol poslucha matki. Prosze, Garionie. - Powiedziala to swym najbardziej ujmujacym i blagalnym tonem.
-No dobrze. Porozmawiam o tym z Durnikiem i zapytam, co o tym mysli.
-Czemu nie pozwolisz mi porozmawiac z Durnikiem? Jestem pewna, ze potrafilabym przekonac go do tego pomyslu. - Poglaskala czule kark meza. - Jestem juz milutko ciepla, Garionie - powiedziala zachecajaco.
-Tak, zauwazylem.
-Czy naprawde jestes tak bardzo spiacy?
-Nie az tak, kochanie - odparl i odwrocil sie, by ja objac.
To nie bedzie szczegolnie trudne, uznala Ce'Nedra. Byla ekspertem w stawianiu na swoim. Z pewnoscia potrafi przekonac Gariona i Durnika do swego planu. Tylko Poledra moze wymagac troche wiecej pracy...
Garion, tak jak zwykle, cicho wstal z lozka, nim jeszcze sie rozwidnilo. Rivanski Krol wyrosl na farmie, a farmerzy z przyzwyczajenia wczesnie wstaja. Ce'Nedra uznala, ze dobrze byloby sledzic go przez nastepne kilka dni. Przypadkowa rozmowa meza z Durnikiem mogla pokrzyzowac jej plan - Ce'Nedra z rozmyslem unikala slowa "spisek". Dotknela wiec palcami prawej dloni amuletu Beldaran i poszukala myslami Gariona.
-Och, cicho - rozlegl sie glos Durnika, osobliwie delikatny. - To tylko ja. Spijcie dalej.
Pozniej was nakarmie.
Odpowiedzial mu szmer i ciche gderliwe dzwieki - jakies ptaki. Potem rozcwierkaly sie i uspokoily ponownie. Ce'Nedra uslyszala glos Gariona:
-Czy zawsze tak z nimi rozmawiasz?
-To je uspokaja, dzieki temu nie odlatuja w ciemnosci, gdzie moglyby sobie zrobic krzywde - odparl Durnik. - Uparly sie nocowac na tym drzewie na podworzu, a ja musze kazdego dnia pod nim przechodzic. Znaja mnie, wiec zwykle udaje mi sie je przekonac, by sie uspokoily.
Ptaki szybko sie ucza. Z jeleniem trwa to troche dluzej, a zajace wymagaja mnostwo cierpliwosci. Sa plochliwe i bardzo kaprysne.
-Karmisz je wszystkie, prawda, Durniku?
-One tez tu zyja, Garionie, a ta farma daje wiecej pozywienia niz Pol, ja i dzieci moglibysmy zjesc. Poza tym to jeden z powodow, dla ktorych tu jestesmy, prawda? Ptaki, jelenie i zajace potrafia zatroszczyc sie o siebie latem, ale zima to chudy czas, wiec troche im pomagam.
Byl taki dobry! Ce'Nedrze niemal naplynely do oczu lzy. Polgarda mogla wybrac dowolnego rycerza czy wladce na meza i zyc w palacu. Wybrala prostego wiejskiego kowala i zyla na tej odleglej farmie. Ce'Nedra wiedziala, dlaczego.
Jak sie okazalo, Durnikiem latwo bylo manipulowac. Sugestia o "malym rodzinnym spotkaniu, skoro juz tu wszyscy jestesmy Ce'Nedra prawie natychmiast przeciagnela go na swoja strone. Durnik byl zbyt prostoduszny, by podejrzewac innych o ukryte zamiary. To bylo tak latwe, ze Ce'Nedra niemal sie za siebie wstydzila.
Garion nie byl tak prostoduszny. W koncu juz dosc dlugo znal swoja przebiegla mala Driade.
Nie mial jednak zadnego wyboru, gdy Durnik i Ce'Nedra wspolnie zaczeli obstawac przy spotkaniu. Choc, co prawda, rzucil kilka podejrzliwych spojrzen na Ce'Nedre, nim poslal swe mysli ku dziadkowi.
Belgarath i Poledra przybyli dzien pozniej. Starzec, gdy wital sie z Rivanska Krolowa, jasno dawal do zrozumienia, ze wie, iz ona cos knuje. Ce'Nedra nie przejela sie tym jednak zbytnio.
To, co knula, nie dotyczylo Belgaratha. Skupila sie wiec na Poledrze.
Minelo kilka dni, nim Ce'Nedra miala okazje na powazniejsza rozmowe z babka swego meza.
Spotkania rodzinne juz to do siebie maja. Oczywiscie w centrum uwagi wszystkich byly bliznieta Polgary. Dzieci to uszczesliwilo, a Ce'Nedra byla cierpliwa. Stosowny moment nadejdzie, byla o tym przekonana, wiec po prostu, uzbrojona w cierpliwosc, cieszyla sie bliskoscia tej osobliwej rodziny, w ktora weszla dzieki malzenstwu.
Niezwyklosc cechujaca brazowowlosa Poledre sprawiala, ze Ce'Nedra czula sie troche niepewnie w jej poblizu. Kilkakrotnie przeczytala opowiesc Belgaratha i w pelni zdawala sobie sprawe z osobliwego pochodzenia Poledry. Czesto lapala sie na przygladaniu sie zonie Belgaratha, doszukiwaniu sie w niej wilczych cech. Pewnie je miala, ale Ce'Nedra byla Tolnedranka, a wilki nie sa w Tolnedrze na tyle powszechne, by mogla rozpoznac ich cechy, nawet gdyby byly bardziej widoczne. Najbardziej jednak zbijal ja z tropu sposob, w jaki Poledra patrzyla na ludzi. Cyradis nazwaly Poledre "Kobieta, Ktora Obserwuje" i Wyrocznia z Kell miala w tym wzgledzie racje. Wydawalo sie, ze zlociste oczy Poledry potrafily przebic sie przez wszystkie kamuflaze i zajrzec wprost do sekretnego miejsca, w ktorym Rivianska Krolowa ukrywala swe pragnienia. Ce'Nedra naprawde nie chciala, by ktokolwiek tam myszkowal.
W koncu ktoregos ranka zebrala sie na odwage i podeszla do zlotookiej matki Polgary.
Garion, Belgarath i Durnik przeprowadzali niekonczaca sie lustracje farmy, a Polgarda kapala bliznieta.
-Chcialabym cie prosic o przysluge, lady Poledro. - Ce'Nedra nie byla pewna, w jakiej formie ma sie do niej zwracac, wiec ratowala sie jak najmniej niewlasciwym zwrotem.
-Tak podejrzewalam - odparla calkiem spokojnie Poledra. - Zadalas sobie wiele trudu, aby zorganizowac to spotkanie, i bacznie mnie obserwowalas przez ostatnie kilka dni. Bylam pewna, ze w koncu przejdziesz do rzeczy. Co cie gnebi, dziecko?
-Coz... "gnebi" moze nie jest najlepszym okresleniem - sprostowala Ce'Nedra. Spojrzenie tych przenikliwych zlocistych oczu ja krepowalo. - Chcialabym cos od Polgary, ale ona z uporem mi odmawia. Wiesz, jaka potrafi czasami byc.
-Tak. To cecha rodzinna.
-Tego nie powiedzialam - zastrzegla sie Ce'Nedra. - Oczywiscie ja kocham, ale...
-Czego od niej chcesz? Nie czaruj, Ce'Nedro. Przejdz do rzeczy.
Ce'Nedra nie byla przyzwyczajona do tak bezceremonialnego traktowania, ale postanowila nie reagowac. Zaczela wiec z nieco innej beczki.
-Czy przeczytalas te historyczna ksiazke, ktora napisal twoj maz? - zapytala.
-Nie czytam wiele - odparla Poledra. - To meczy oczy. A poza tym on jej wcale nie napisal.
On opowiadal, a slowa po prostu pojawialy sie na papierze, gdy mowil. Slyszalam wiekszosc, gdy opowiadal. Byla to dosc dokladna opowiesc.
-O to mi wlasnie chodzi. Sporo opuscil, prawda?
-Miejscami tak.
-Ale twoja corka potrafilaby te miejsca zapelnic, prawda?
-Czemu mialaby to zrobic?
-Aby opowiesc byla kompletna.
-Opowiesci nie sa naprawde tak wazne, Ce'Nedro. Zauwazylam, ze ludzie opowiadaja historie nad kuflami piwa, by wypelnic czas pomiedzy kolacja i udaniem sie na spoczynek. - Spojrzenie Poledry bylo rozbawione. - Naprawde przebylas cala te droge, by zdobyc opowiesc? Nie moglas znalezc nic lepszego do roboty... na przyklad urodzic jeszcze jedno dziecko?
Ce'Nedra ponownie zmienila front.
-Ta opowiesc nie jest dla mnie - sklamala - ale dla mojego syna. Pewnego dnia on bedzie Rivanskim Krolem.
-Tak, jest to mi wiadome. Powiedziano mi o tym zwyczaju. Jednakze i osobliwych zwyczajow powinno sie przestrzegac. Ce'Nedra wykorzystala okazje.
-Moj syn, Geran, pewnego dnia zostanie przywodca i musi wiedziec, gdzie sie znajduje i jak sie tam dostal. Ta historia mu to powie. Poledra wzruszyla ramionami.
-Czemu to takie wazne? To, co wydarzylo sie wczoraj... czy tysiac lat temu... nie zmieni tego, co wydarzy sie jutro, prawda?
-Moze. W opowiesci Belgaratha sa aluzje do wydarzen, o ktorych nie mialam pojecia. Tam sa dwa swiaty, biegnace obok siebie. Jesli Geran nie bedzie znal ich obu, popelni bledy.
Dlatego potrzebna mi opowiesc Polgary, dla dobra moich dzieci i jej... - Ce'Nedra w ostatniej chwili ugryzla sie w jezyk przed uzyciem okreslenia "szczenieta". - Czyz troska o nasze potomstwo nie jest sprawa najwazniejsza? - Wtem przyszla jej do glowy mysl. - Ty moglabys opowiedziec historie, wiesz.
-Wilki nie opowiadaja historii, Ce'Nedro. Jestesmy zbyt zajete wilczymi sprawami.
-A zatem pozostaje Polgarda. Mojemu synowi bedzie potrzebna reszta opowiesci. Dobro jego ludu moze zalezec od jego wiedzy. Nie wiem, co Aldur zaplanowal dla dzieci Polgardy, ale jest bardzo prawdopodobne, ze i im takze bedzie potrzebna ta opowiesc. - Ce'Nedra byla z siebie dumna. Odwolanie sie do wrodzonego poczucia lojalnosci Poledry wzgledem sfory gwarantowalo powodzenie podstepu. - Czy pomozesz mi przekonac Polgarde?
-Pomysle nad tym - powiedziala Poledra.
Nie bylo to zdecydowane przyrzeczenie, na jakie Ce'Nedra liczyla, ale Polgarda wniosla wlasnie bliznieta, wiec Rivanska Krolowa nie mogla dluzej drazyc tego tematu.
Gdy Ce'Nedra obudzila sie nastepnego ranka, Gariona juz nie bylo, jak zwykle. Jak zwykle rowniez zapomnial dolozyc drew do ognia i w pokoju bylo bardzo zimno. Trzesac sie, Ce'Nedra wstala z lozka i ruszyla w poszukiwaniu ciepla. Uznala, ze skoro Garion wstal, to i Durnik jest juz na nogach, wiec skierowala sie prosto do sypialni Polgardy i cicho zapukala.
-Slucham, Ce'Nedro - odpowiedziala ciocia Pol. Zawsze wiedziala, kto stoi za drzwiami.
-Czy moge wejsc? - zapytala Ce'Nedra. - Garion pozwolil wygasnac ogniowi i w naszym pokoju jest lodownia.
-Oczywiscie, skarbie - odparla ciocia Poi. Ce'Nedra otworzyla drzwi, pobiegla do lozka i schowala sie pod koldre obok cioci Pol i jej dzieci.
-Zawsze tak robi - skarzyla sie. - Nawet nie pomysli o dolozeniu do ognia.
-Nie chce cie obudzic, skarbie.
-Przeciez moge znowu zasnac, jesli zechce, a nie cierpie budzic sie w zimnym pokoju. - Przytulila jedno z blizniat. Byla matka, wiec potrafila bardzo dobrze tulic. Zdala sobie sprawe, jak bardzo tesknila za wlasnymi dziecmi. Zaczynala miec watpliwosci, czy madrze bylo ruszac w te podroz w srodku zimy, jedynie dla zachcianki.
Rivianska Krolowa i ciocia jej meza rozmawialy jakis czas o roznych niewaznych sprawach, a potem weszla matka Polgardy, niosac tace z trzema kubkami parujacej herbaty.
-Dzien dobry, mamo - powiedziala Polgarda.
-Nie najgorszy, choc troche chlodny. - Poledra byla czasami taka doslowna.
-Co porabiaja nasi mezczyzni? - zapytala ciocia Poi.
-Garion i Durnik karmia zwierzeta - odrzekla Poledra. - On nadal spi. - Poledra prawie nigdy nie wymawiala imienia swego meza. Postawila tace na malym stoliku przy kominku. - Musimy porozmawiac - stwierdzila. Podeszla do lozka, wziela bliznieta i odniosla je z powrotem do osobliwie skonstruowanej kolyski, ktora Durnik zbudowal dla swych dzieci.
Potem podala Polgadrze i Ce'Nedrze kubki z herbata, ostatni zostawiajac dla siebie, i usiadla na krzesle przy ogniu.
-Co to za wazna sprawa, mamo? - zapytala Polgadra. Poledra wskazala na Ce'Nedre.
-Rozmawiala wczoraj ze mna i mysle, ze postawila problem, ktory powinnysmy przemyslec.
-Jaki?
-Powiedziala, ze jej syn i jego synowie pewnego dnia beda przewodzic Rivanom, a sa pewne sprawy, o ktorych powinni wiedziec. Dobro Rivan moze zalezec od ich wiedzy. To pierwsza powinnosc przywodcow, bez wzgledu na to, czy przewodza ludziom, czy wilkom.
Ce'Nedra w duchu nie posiadala sie z radosci. Jej argumenty z minionego ranka najwyrazniej przekonaly Poledre.
-Do czego zmierzamy, mamo? - zapytala Polgara.
-Ty rowniez masz swoje powinnosci, Polgadro, wobec mlodych - odparla matka. - To nasz pierwszy obowiazek. Mistrz powierzyl ci zadanie i jeszcze go nie wykonalas do konca.
Polgadra rzucila Ce'Nedrze twarde spojrzenie.
-Ja nic nie zrobilam, ciociu Pol - zaszczebiotala Ce'Nedra z udawana niewinnoscia. - Poprosilam tylko twoja matke o rade, to wszystko.
Dwie pary oczu - jedne brazowozolte, drugie blekitne - utkwily w niej swoje spojrzenie.
Ce'Nedra poczerwieniala.
-Ona czegos chce, Polgadro - powiedziala Poledra. - Daj jej to. To ci nie zaszkodzi, a do tego jest czescia zadania, ktore dobrowolnie na siebie wzielas. My, wilki, naprawde troszczymy sie o mlode. Po prostu spisz, co naprawde sie wydarzylo, i miej to za soba.
-Z pewnoscia nie wszystko moge opisac! - Polgara wydawala sie wstrzasnieta. - Niektore z tych spraw sa zbyt prywatne. Poledra rozesmiala sie.
-Nadal musisz sie jeszcze wiele nauczyc, moja corko. Czyz nie wiesz jeszcze, ze cos takiego jak prywatnosc pomiedzy wilkami nie istnieje? Dzielimy wszystko. Te informacje moga byc ktoregos dnia uzyteczne dla przywodcy Rivan, a takze dla twoich dzieci. Zrob to, Polgadro.
Jestes za madra, zeby ze mna dyskutowac. Polgadra westchnela. - Tak, mamo - zgodzila sie poslusznie.
Ce'Nedre olsnila mysl, ktora wcale jej sie nie podobala. Polgadra Czarodziejka byla wybitna kobieta tego swiata. Miala niezliczone tytuly i caly swiat u swych stop, a jednak jakims tajemniczym sposobem pozostala wilkiem i gdy dominujaca wilczyca - w tym wypadku jej matka - wyda polecenie, ona sie nigdy nie sprzeciwi. Ce'Nedra, sama mieszanego pochodzenia - wywodzila sie z Borunow i z Driad - klocila sie zawziecie ze swym ojcem, imperatorem Tolnedry, ale gdy Xantha, krolowa Driad, przemowila, Ce'Nedra ponarzekala, lecz instynktownie byla jej posluszna. Miala to juz wrodzone. Zaczela patrzec na Polgadre w nieco inny sposob, a co za tym szlo, i siebie zobaczyla w innym swietle.
-To poczatek - powiedziala tajemniczo Poledra. - A zatem, corko - zwrocila sie do Polgadry - to nie bedzie wcale takie trudne. Porozmawiam z nim. Niech ci pokaze, jak to zrobic bez piora i atramentu. To twoja powinnosc, wiec przestan narzekac.
-Bedzie tak, jak zyczy sobie moja matka - odparla Polgadra.
-A zatem dobrze - powiedziala Poledra - skoro to juz ustalilismy, czy nie mialyby panie ochoty na jeszcze jeden kubek herbaty? Polgadra i Ce'Nedra wymienily szybkie spojrzenia.
-Czemu nie - westchnela Polgadra.
CZESC PIERWSZA
BELDARAN
ROZDZIAL PIERWSZY
To nie byl moj pomysl. Chce, aby to bylo jasne od samego poczatku. Poglad, iz ktokolwiek potrafi opisac, "co sie naprawde wydarzylo", jest zupelnie niedorzeczny. Jesli dziesieciu, czy stu, ludzi bedzie swiadkami jakiegos zdarzenia, to bedzie dziesiec, czy sto, roznych wersji tego, co zaszlo. To, co widzimy i jak to interpretujemy, calkowicie zalezy od naszego indywidualnego doswiadczenia. Matka nalegala jednak, abym podjela sie tego absurdalnego zadania, a ja, jak zawsze, jestem jej posluszna.Im wiecej jednak o tym mysle, tym bardziej rozumiem, ze w przewrotnej argumentacji Ce'Nedry o "dobru potomstwa", ktorej uzyla podczas pierwszej rozmowy ze mna, a potem z moja matka na ten temat, bylo wiecej slusznosci, niz ta dziewczyna mogla sobie wyobrazac.
Pewnego dnia Geran zostanie Rivianskim Krolem i Straznikiem Klejnotu. Przez te wszystkie stulecia przekonalam sie, ze lepszymi wladcami sa ludzie, ktorzy choc troche znaja historie.
Przynajmniej nie powtarzaja bledow z przeszlosci.
Gdyby Geranowi i jego synom w sprawowaniu wladzy mialo pomoc jedynie monotonne wyliczenie dokonan poszczegolnych wladcow na przestrzeni wiekow, to nudne wyliczanie "a potem... a potem...", ktore tak zachwyca napuszonych czlonkow Tolnedranskiego Towarzystwa Historycznego, wystarczyloby w zupelnosci.
Jednakze, jak malzonka mego siostrzenca sprytnie zauwazyla, "a potem" owych tolnedranskich uczonych dotyczy jedynie czesci swiata. A przeciez jest jeszcze inny swiat, w ktorym dzieja sie rzeczy, jakich Tolnedranie nie sa w stanie pojac. Ten swiat Rivanski Krol musi poznac, jesli ma wlasciwie wypelnic swe zadanie.
Bardzo jednak pragnelam przekonac sama siebie, ze ojciec swa rozwlekla historia naszego osobliwego swiata juz wypelnil te oczywista luke. Posunelam sie nawet do tego, ze ponownie przeczytalam jego nudna opowiesc, usilnie probujac udowodnic sobie, i matce, iz istotnie nie mam nic do dodania. Szybko jednak uwage moja zwrocily razace przemilczenia. Stary szalbierz nie opowiedzial calej historii i matka o tym wiedziala.
Na usprawiedliwienie ojca musze jednak przyznac, ze pewne wydarzenia zaszly pod jego nieobecnosc, a w trakcie innych nie rozumial w pelni, co sie naprawde dzialo. Ponadto niektore z pominiec, ktore tak mnie irytowaly w trakcie czytania, wziely sie z pragnienia scisniecia siedmiu tysiecy lat historii do dajacych sie ogarnac rozmiarow. Moge wybaczyc mu te luki, ale czy nie mogl przynajmniej podac poprawnych imion i dat? Dla zachowania spokoju w rodzinie podam swoja wersje pewnych rozmow. Ludzka pamiec - przyjmujac, ze moj ojciec jest czlowiekiem - nigdy nie byla zbyt doskonala. Mowiac wprost, ojciec i ja pamietamy wydarzenia troche inaczej i niech tak juz zostanie. Pamietajcie o tym, gdy bedziecie czytac moja opowiesc. Nie traccie swojego - i mojego - czasu na doszukiwanie sie roznic.
Im dluzej czytam, tym mocniej zaczynam sobie uswiadamiac, ze sprawy, o ktorych ja wiem, a ojciec nie, beda istotna czescia edukacji Gerana. Ponadto zaczal mnie ogarniac chyba rodzinny zapal do uzupelniania luk w historii. Probowalam z nim walczyc, ale wkrotce mnie zwyciezyl. Odkrylam, ze naprawde pragne opowiedziec swoja wersje tej historii.
Mam pewne podejrzenia co do natury zmian mego nastawienia, ale nie sadze, by to bylo odpowiednie miejsce na ich omawianie.
We wczesnym okresie cale moje zycie koncentrowalo sie wokol mej siostry, Beldaran.
Bylysmy blizniaczkami, a pod pewnymi wzgledami bylysmy sobie nawet blizsze niz blizniaczki. Po dzis dzien nadal jestesmy razem. Beldaran, choc umarla ponad trzy tysiace lat temu, wciaz jest we mnie. Kazdego dnia boleje nad jej odejsciem. To dlatego bywam czasami taka smutna i zamknieta w sobie. Ojciec wspominal w swej opowiesci, ze rzadko sie usmiecham. A z czego tu sie smiac, Stary Wilku?
Jak juz ojciec pisal, wiele czytalam, totez zauwazylam, ze biografie normalnie zaczynaja sie od momentu przyjscia na swiat. Jednakze biografia Beldaran i moja powinna zaczac sie nieco wczesniej. Postarala sie o to nasza matka, z sobie tylko znanych powodow. A zatem mozemy chyba zaczynac.
Bylo cieplo i ciemno. Plywalysmy w absolutnej blogosci, przysluchujac sie biciu matczynego serca i pulsowaniu krwi w jej zylach. To moje pierwsze wspomnienia - i mysl matki, delikatnie nakazujaca nam: "Obudzcie sie".
Pochodzenie naszej matki nie jest tajemnica. Jednak nie wszyscy wiedza, ze Mistrz wezwal ja do siebie, podobnie jak pozostalych z nas. Ona jest uczniem Aldura, tak jak pozostali z nas.
Wszyscy mu sluzymy na swoj sposob. Matka jednakze nie urodzila sie jak czlowiek i juz we wczesnym okresie ciazy spostrzegla, ze nie mamy z Beldaran zadnych wrodzonych wilkom instynktow. Wzbudzilo to jej niepokoj, wiec poradzila sie Mistrza, a wlasciwie zaproponowala mu, iz moglaby rozpoczac nasza edukacje jeszcze w swoim lonie. Propozycja pewnie zaskoczyla Aldura, ale szybko dostrzegl jej zalety. Tak wiec matka zadbala, abysmy posiadly potrzebna wiedze jeszcze przed przyjsciem na swiat.
W trakcie ciazy nienarodzone dzieci zyja w swiecie wylacznie fizycznych doznan. Beldaran i mnie poprowadzono ostroznie nieco dalej. Ojciec butnie utrzymuje, ze to on, po slubie Beldaran, zaczal moja nauke, ale niewiele w tym prawdy. Czy jemu naprawde sie zdaje, ze przedtem bylam warzywem? Moja - i Beldaran - edukacja rozpoczela sie, nim jeszcze ujrzalysmy swiatlo dnia.
Nauczanie ojca polega na dyskusjach. Jako pierwszy uczen musial pokierowac wstepna edukacja moich wujkow. Dyskutujac z nimi, zmuszal ich do myslenia, prowadzac ciernista sciezka ku samodzielnemu rozumowaniu - choc czasami imal sie bardzo skrajnych metod.
Matka urodzila sie jako wilk i miala bardziej zasadnicze podejscie do wszystkiego. Wilki sa zwierzetami stadnymi, nie mysla niezaleznie. Matka po prostu powiedziala nam: "W taki sposob to sie dzieje. W taki sposob zawsze sie dzialo i zawsze bedzie sie dziac". Ojciec uczyl zadawania pytan; matka - akceptacji. To interesujaca roznica.
Poczatkowo bylysmy z Beldaran tak identyczne, jak tylko bliznieta potrafia byc. Matka jednak, po obudzeniu nas mysla, zaczela nas ostroznie rozdzielac. Mnie udzielila pewnych nauk, ktorych Beldaran nie pobrala, a jej udzielono lekcji, ktorych ja nie otrzymalam. Mysle, ze ja bardziej bolesnie odczulam to rozstanie niz Beldaran. Ona poznala swe przeznaczenie, ja zas cale lata musialam szukac po omacku. Rozdzielenie bylo dla mnie bardzo bolesne.
Wydaje mi sie, ze pamietam, jak wyciagalam rece do mej siostry i mowilam w jezyku, ktory stal sie nasza prywatna mowa: "Jestes teraz tak daleko". Oczywiscie tak naprawde wcale nie bylysmy daleko; nadal obie bylysmy zamkniete w malym, cieplym miejscu pod matczynym sercem. Ale zaczelysmy nieublaganie oddalac sie od siebie. Zastanowcie sie chwile, a na pewno zrozumiecie, o co chodzi.
Po naszym przebudzeniu mysli matki stale nam towarzyszyly. Ich brzmienie bylo cieple i kojace, podobnie jak miejsce, w ktorym sie unosilysmy. Ono jednak dostarczalo pozywki tylko naszym cialom. Mysli matki zas byly pozywka dla naszych umyslow - z tymi subtelnymi roznicami, o ktorych juz wczesniej wspominalam. Podejrzewam, ze to, kim bylam i kim sie stalam, bylo wynikiem owego spowitego ciemnosciami okresu mego zycia, gdy wraz z Beldaran dryfowalysmy w idealnej siostrzanej wiezi - dopoki mysl matki nas nie rozdzielila. Potem pojawila sie jeszcze jedna mysl. Matka przygotowala nas na jej wtargniecie w nasz maly swiat. Gdy bylysmy juz bardziej swiadome swej separacji i pewnych jej powodow, do mysli matki dolaczyl mysli Aldur, by pomagac w naszej edukacji. Na poczatku cierpliwie tlumaczyl nam koniecznosc pewnych zmian. Bylysmy z siostra identyczne. Aldur to zmienil, a wiekszosc tych zmian byla moim udzialem. Niektore zmiany byly natury fizycznej - na przyklad przyciemnienie moich wlosow - a inne mentalnej. Matka rozpoczela nasz mentalny rozdzial, Aldur go poglebil. Nie stanowilysmy juz z Beldaran jednosci.
Bylysmy dwiema roznymi osobami. Beldaran przyjela nasza dalsza separacje z lekkim zalem.
Ja z gniewem.
Podejrzewam, ze moj gniew byl odbiciem reakcji matki na wyprawe ojca z paroma Alornami do Mallorei po Klejnot, ktory Torak ukradl Aldurowi. Teraz doskonale rozumiem, czemu to bylo konieczne i dlaczego moj ojciec nie mial wyboru. Matka tez rozumie, wowczas jednak rozwscieczylo ja to porzucenie, ktore w spolecznosci wilkow uwazane jest za niezgodne z natura. Byc moze moj szczegolny stosunek do ojca w dziecinstwie wynikal ze swiadomosci matczynej wscieklosci. Beldaran nie byla nia dotknieta, poniewaz matka madrze postanowila oslonic ja przed tym uczuciem.
Wlasnie przyszla mi do glowy pewna niepokojaca mysl. Jak juz wczesniej wspominalam, metody nauczania mego ojca wiazaly sie z zadawaniem pytan i dyskusja, a ja bylam pewnie jego najlepszym uczniem. Beldaran byla corka matki tak jak ja bylam corka ojca.
Pewne powody wymagaly, abym urodzila sie pierwsza. Poza tym zmiany, ktorych Aldur dokonal w mym umysle i osobowosci, czynily mnie bardziej zadna przygod niz Beldaran, wiec bylo naturalne, ze przejelam przewodnictwo.
To byl latwy porod, ale swiatlo mnie oslepilo, a separacja z siostra byla bardzo bolesna.
Beldaran po chwili jednak znalazla sie obok mnie i wszystko znowu bylo dobrze. Mysli matki - i Aldura - nadal byly z nami, wiec zasnelysmy w poczuciu calkowitej blogosci.
Zakladam, ze wiekszosc z was czytala "Historie swiata" mojego ojca. W tym chwilami nadetym monologu czesto wspominal o barwnym staruszku na rozklekotanym wozie".
Wkrotce po naszych narodzinach wlasnie on zlozyl nam wizyte. Gdy juz udalo mu sie zapanowac nad uczuciami, probowal sie z nami skontaktowac. Jesli mam byc szczera, poczatkowo byl zalosnie nieudolny. Mistrz jednak nim pokierowal i z czasem wujek nabral wprawy.
W zyciu moim i siostry zaczynalo sie robic tloczno. Z poczatku wiele spalysmy. Wujek Beldin byl na tyle madry, aby polozyc nas do tej samej kolyski. Nadal towarzyszyly nam mysli matki i Aldura, a teraz dolaczyl jeszcze wujek Beldin, wiec nadal bylysmy zadowolone.
Przez pierwsze miesiace nie mialysmy z siostra poczucia uplywajacego czasu. Czasami robilo sie jasno, czasami ciemno. Beldin byl zawsze z nami i bylysmy razem, wiec czas naprawde nie znaczyl dla nas wiele.
Potem, prawdopodobnie po kilku tygodniach, pojawilo sie dwoch ludzi i ich mysli dolaczyly do tych, ktore juz znalysmy. Nasi kolejni dwaj wujkowie, Beltira i Belkira, wkroczyli w nasze zycie.
Urodzilysmy sie w srodku zimy. Wkrotce potem wujek Beldin przeniosl nas do swej wiezy, w ktorej spedzilysmy dziecinstwo. Latem, naszego pierwszego roku zycia, do Doliny Aldura wrocil ojciec. Mialysmy wtedy pol roku, ale obie natychmiast go rozpoznalysmy. Matka, za posrednictwem swych mysli, przekazala nam jego obraz jeszcze przed naszym przyjsciem na swiat. Wspomnienie gniewu matki nadal zywe bylo w mej pamieci, gdy Beldin wyjal mnie z kolyski i podal wloczedze, ktory mnie splodzil. Ojciec nie wywarl na mnie specjalnego wrazenia, jesli mam byc szczera, ale to uprzedzenie moglo byc wynikiem rozgoryczenia matki z powodu sposobu, w jaki ja opuscil. Potem polozyl mi dlon na glowie w jakims prastarym rytuale blogoslawienstwa i pod wplywem jego mysli, ktore mnie nagle zalaly, reszta mego umyslu doznala naglego przebudzenia. Czulam moc plynaca z jego dloni i skwapliwie ja przejelam. Dlatego zostalam oddzielona od Beldaran! Przynajmniej zrozumialam znaczenie tej separacji. Ona miala byc naczyniem milosci; ja mialam byc naczyniem mocy!
Pod pewnymi wzgledami umysl jest nieograniczony i moze dlatego moj ojciec nie uswiadamial sobie, ile przejelam od niego w chwili, gdy dotknal mojej glowy. Jestem prawie pewna, ze nadal nie w pelni rozumie, co wlasciwie mi wowczas przekazal. To, co od niego przejelam, w zadnym razie nie oslabilo go, ale mnie wzmocnilo stokrotnie.
Potem wzial na rece Beldaran, a moja wscieklosc siegnela zenitu. Jak ten zdrajca osmielal sie dotykac mojej siostry? Nie mielismy z ojcem dobrych kontaktow na poczatku.
A potem nastal czas jego szalenstwa. Nie rozumialam jeszcze na tyle ludzkiej mowy, wiec nie wiedzialam, co takiego powiedzial mu wujek Beldin, ze wpedzil go w szalenstwo, ale matka w myslach zapewnila mnie, ze z tego wyjdzie - ostatecznie.
Kiedy teraz spogladam wstecz, uswiadamiam sobie, ze rozdzielenie ojca i matki bylo dla nich wydarzeniem zasadniczej wagi. Wowczas tego nie rozumialam, lecz matka w myslach pouczyla mnie, ze akceptacja jest wazniejsza od zrozumienia.
W czasie szalenstwa mego ojca wujkowie czesto zabierali do niego moja siostre, co wcale nie poprawilo mojej o nim opinii. W moich oczach stal sie uzurpatorem, niegodziwcem, ktory chce mnie okrasc z uczucia Beldaran. Zazdrosc nie jest przyjemnym uczuciem, choc u dzieci jest bardzo naturalna. Nie bede jednak roztrzasac tego, jak sie czulam, gdy ktorys z wujkow zabieral ode mnie Beldaran w odwiedziny do szalenca, przykutego w swej wiezy lancuchami do lozka. Pamietam jednak, ze zywiolowo protestowalam, co sil w plucach, gdy zabierali Beldaran.
Wowczas to Beldin dal mi "lamiglowke". Zawsze tak to nazywalam. W pewien osobliwy sposob "lamiglowka" prawie zaczela zyc wlasnym zyciem. Nie mam pewnosci, jak Beldinowi udalo sie ja zrobic, ale "lamiglowka" byla sekatym i poskrecanym korzeniem jakiegos krzewu - moze wrzosu - ktory wydawal sie zmieniac ksztalt za kazdym razem, gdy zabieralam sie za jego badanie. Mysle, ze "lamiglowka" pomogla mi uksztaltowac moje wyobrazenie o swiecie i zyciu. Wiemy, gdzie jest jeden koniec - poczatek - ale nigdy nie potrafimy dostrzec drugiego konca. Bylam nia zajeta przez dlugie godziny, co dawalo wujkowi Beldinowi szanse na odpoczynek.
Studiowalam wlasnie "lamiglowke", gdy do wiezy wujka Beldina przyszedl ojciec, aby sie pozegnac. Mialysmy wtedy z Beldaran chyba z poltora roczku - a moze troche mniej - gdy wszedl do wiezy i pocalowal Beldaran. Jak zwykle poczulam uklucie zazdrosci, ale nie oderwalam wzroku od "lamiglowki" w nadziei, ze ojciec sobie Pojdzie. On jednak podniosl mnie, przerywajac mi ulubione zajecie. Probowalam sie wyrwac, lecz byl ode mnie silniejszy.
Bylam w koncu prawie niemowleciem, choc czulam sie o wiele starsza.
-Przestan - powiedzial poirytowanym tonem. - Mozesz o to nie dbac, Pol, ale jestem twoim ojcem i jestes na mnie skazana.
Potem pocalowal mnie, czego nigdy przedtem nie robil. Przez chwile - jedynie przez chwile - poczulam jego bol i serce mi zmieklo.
-Nie - uslyszalam w myslach matke - jeszcze nie teraz.
Pomyslalam wowczas, ze nadal sie na niego gniewa i dlatego tak powiedziala, a ja mam byc narzedziem jej gniewu. Teraz wiem, ze sie mylilam. Wilki po prostu nie traca czasu na gniew.
Ojciec jeszcze nie uporal sie z zalem i wyrzutami sumienia, a Mistrz nadal mial dla niego wiele zadan. Nie mogl tym zadaniom sprostac, dopoki nie odpokutuje za winy, ktore wedle wlasnego mniemania popelnil. Opaczne rozumienie intencji matki prawdopodobnie sprawilo, ze zrobilam cos, czego nie powinnam. Uderzylam go swoja "lamiglowka".
-Ma charakterek, co? - mruknal do wujka Beldina. Potem postawil mnie na ziemi, dal mi lekkiego klapsa, ktory ledwie poczulam, i przykazal, bym byla grzeczna.
Nie chcialam, aby pomyslal sobie, ze jego kara w jakikolwiek sposob wplynela na zmiane mojej opinii o nim, wiec odwrocilam sie, trzymajac "lamiglowke" niczym maczuge i utkwilam w nim gniewne spojrzenie.
-Badz zdrowa, Polgaro - powiedzial niewyobrazalnie lagodnie.
-A teraz idz sie bawic.
Pewnie nadal nie zdaje sobie z tego sprawy, ale prawie pokochalam go w tamtej chwili - prawie. Milosc przyszla pozniej.
Wkrotce potem ojciec opuscil Doline Aldura i nie widzialam go przez wiele lat.
ROZDZIAL DRUGI
Zadne wydarzenie nie jest na tyle nieistotne, aby nie mialo wplywu na bieg spraw.Wtargniecie ojca w nasze zycie trudno nazwac nieistotnym. W tym przypadku zmiana nastapila w mej siostrze, Beldaran, i nie podobala mi sie. Przed powrotem ojca z wyprawy do Mallorei Beldaran byla niemal wylacznie moja. Powrot ojca to zmienil. Przedtem wszystkie jej mysli ja zajmowalam, teraz czesto myslala o tym przesiaknietym piwem wloczedze, a ja czulam sie tym gorzko dotknieta.
Beldaran, nawet gdy bylysmy male, miala obsesje na punkcie czystosci i moja niedbalosc o wyglad bardzo ja denerwowala.
-Nie moglabys przynajmniej sie uczesac, Pol? - zapytala pewnego wieczoru w "blizniaczym", naszym osobistym jezyku, ktory rozwinelysmy jeszcze w kolysce.
-Po co? To tylko strata czasu.
-Paskudnie wygladasz.
-A kogo obchodzi, jak wygladam?
-Mnie. Siadaj, uczesze cie.
Pozwolilam siostrze zajac sie mymi wlosami. Traktowala to bardzo powaznie. Jej blekitne oczy mialy skupiony wyraz, a paluszki nie proznowaly ani chwili. Oczywiscie jej wysilki byly daremne, poniewaz niczyje wlosy nie pozostaja zbyt dlugo uczesane; ale dopoki to sprawialo jej przyjemnosc, nie mialam nic przeciwko tym staraniom. Przyznaje, ze nawet polubilam ow wieczorny rytual. Gdy byla zajeta moimi wlosami, przynajmniej skupiala uwage na mnie, zamiast dumac nad ojcem.
Uraza, ktora zywilam do ojca, miala wplyw na cale moje zycie, za kazdym razem, gdy spojrzenie Beldaran robilo sie zamglone i nieobecne, wiedzialam, gdzie wedrowaly jej mysli, i nie potrafilam zniesc rozlaki bijacej z tego mglistego spojrzenia. Zapewne dlatego, gdy tylko nauczylam sie chodzic, zaczelam wedrowac. Czulam przemozna potrzebe ucieczki od melancholijnej pustki w oczach siostry. Wujek Beldin jednak malo nie postradal przez to zmyslow. Nie potrafil wymyslic takiego zamkniecia bramki blokujacej szczyt schodow, ktorego ja nie potrafilabym otworzyc. Palce wujka Beldina byly grube i sekate, a jego zamki duze i toporne. Ja mialam paluszki male i bardzo zreczne, wiec potrafilam szybko uporac sie z jego mechanizmami, gdy naszla mnie ochota na wedrowke. Bylam - zdaje mi sie, nadal jestem - z natury niezalezna i nikt nie bedzie mi mowil, co mam robic.
Zauwazyles to, ojcze? Wydaje mi sie, iz zauwazyles.
Poczatkowo ja uciekalam, wujek Beldin ruszal na szalencze poszukiwania, a potem zdrowo mnie rugal. Z pewnym wstydem musze przyznac, ze po pewnym czasie stalo sie to rodzajem zabawy. Wyczekiwalam, az wujek bedzie czyms gleboko pochloniety, szybko otwieralam sobie furtke, po czym zmykalam w dol schodow. Potem znajdowalam sobie jakas kryjowke, z ktorej moglam obserwowac jego rozpaczliwe poszukiwania. Mysle, ze z czasem i jemu ta zabawa zaczela sprawiac przyjemnosc, poniewaz besztal mnie z coraz mniejszym zapamietaniem. Dosc szybko chyba zrozumial, ze w zaden sposob mnie nie powstrzyma od wycieczek poza wieze. Jednoczesnie uswiadomil sobie, ze nie odejde zbyt daleko.
Moje wyprawy sluzyly kilku celom. Poczatkowo byly tylko ucieczka od ckliwych rozmyslan siostry o ojcu. Potem staly sie zabawa, w ktorej zameczalam wujka Beldina odnajdowaniem moich kryjowek. Byl to w koncu sposob, choc niezbyt ladny, na zwrocenie czyjejs uwagi.
Z uplywem czasu coraz bardziej lubilam brzydkiego, pokracznego karla, ktory zostal moim zastepczym rodzicem. Przejawy jakiegokolwiek uczucia wprawialy wujka Beldina w zaklopotanie, ale mysle, ze to powiem: Kocham cie i zadne napady zlego humoru czy paskudny jezyk tego nigdy nie zmienia.
Jesli kiedys to przeczytasz, wujku Beldinie, na pewno poczujesz sie urazony.
Moglabym roznie tlumaczyc swoje zachowanie w dziecinstwie, ale szczerze mowiac, po prostu uwazalam, ze jestem brzydka. Nie bylysmy z Beldaran identyczne. Rysy mialysmy podobne, ale nie bylysmy swoim zwierciadlanym odbiciem. Byly miedzy nami pewne subtelne roznice, choc wiekszosc z nich istniala zapewne tylko w mojej wyobrazni. Podczas swoich wycieczek wystawialam skore na dzialanie slonca. Mialysmy z Beldaran bardzo jasna cere, totez moja skora, zamiast nabrac zdrowej opalenizny, najpierw czerwieniala, a potem zaczela schodzic. Przypominalam weza lub jaszczurke w czasie linienia. Beldaran nie wychodzila z wiezy, wiec jej skora byla jak alabaster. Porownanie nie wypadalo zatem dla mnie zbyt korzystnie.
Do tego dochodzil jeszcze ten przeklety bialy lok w moich wlosach, ktorym ojciec obdarzyl mnie przy pierwszym dotknieciu. Jak ja nienawidzilam tego pasemka wlosow! Raz w przyplywie zlosci probowalam go przyciac nozem. Noz byl bardzo ostry, ale niewystarczajaco. Nie udalo mi sie wlosow sciac ani wyszarpac, jedynie stepilam noz. Nie, nie byl wadliwy. Zostawil bardzo zgrabne rozciecie na mym kciuku, gdy z zapamietaniem usilowalam pozbyc sie nienawistnego loka.
W koncu dalam za wygrana. Skoro brzydota byla moim przeznaczeniem, po co mialam zwracac uwage na swoj wyglad. Kapiele byly strata czasu, a czesanie tylko podkreslalo kontrast pomiedzy lokiem i reszta mych wlosow. Bylam w tym wieku niezdarna i czesto sie przewracalam, wiec zwykle mialam poobcierane kolana i lokcie. Mialam tez zwyczaj zdzierania strupow, przez co lydki i przedramiona znaczyly mi struzki zaschnietej krwi. Na domiar zlego nieustannie obgryzalam paznokcie.
Mowiac wprost, wygladalam paskudnie i zupelnie sie tym nie przejmowalam.
Na rozne sposoby dawalam wyraz swemu niezadowoleniu. Czasami nie odzywalam sie do Beldaran, gdy probowala mnie zagadnac. Mialam tez dziecinny zwyczaj czekac, az zasnie, by potem wygodnie umoscic sie w naszym lozku i sciagnac z niej koldre. To zawsze konczylo sie przynajmniej polgodzinna szarpanina. Zaprzestalam tego, gdy wujek Beldin postraszyl, ze kaze Belkirze i Beltirze zrobic drugie lozko i bedzie nas kladl spac oddzielnie. Zloscilo mnie, ze siostra wciaz mysli o ojcu. Im bylam starsza, tym dalej zapuszczalam sie na swoich wyprawy. Wujkowi Beldinowi znudzilo sie juz chyba mnie szukac, a moze Mistrz poradzil, aby nie przeszkadzal mi w wedrowkach. Najwyrazniej wazne bylo, abym rozwinela swa niezaleznosc.
Mialam chyba szesc lat, gdy odkrylam Drzewo, ktore rosnie na srodku Doliny Aldura. Moja rodzina darzy to Drzewo osobliwym przywiazaniem. To ono wprowadzilo ojca w rodzaj letargu, gdy po raz pierwszy przybyl do Doliny. Utrzymywalo go w tym stanie, dopoki pogoda zupelnie sie nie popsula. Ce'Nedra, ktora przeciez byla Driada, byla nim zupelnie zauroczona i spedzila przy nim wiele godzin. Garion nigdy nie wspominal, co poczul na widok Drzewa, ale mial wtedy inne rzeczy w glowie. Eriond zas, jeszcze jako mlody chlopak, wybral sie wspolnie z Koniem w specjalna podroz tylko po to, by je odwiedzic.
Ja bylam zaskoczona, gdy pierwszy raz ujrzalam Drzewo. Nie moglam uwierzyc, ze cos zywego moze byc tak ogromne. Bardzo dobrze pamietam tamten dzien. Byla wczesna wiosna.
Zawadiacki wiaterek falowal w trawach na szczytach pagorkow i pedzil brudne szare chmury po niebie. Czulam sie dziwnie wolna. Odeszlam spory kawalek od wiezy wujka Beldina.
Wspielam sie na dlugie, trawiaste zbocze i wowczas ujrzalam Drzewo. Stalo samotnie w nastepnej dolince. W tym momencie przez luke w chmurach wprost na Drzewo splynal snop slonecznego blasku.
Pien byl o wiele szerszy niz wieza wujka Beldina, konary rozposcieraly sie na setki stop, a boczne galezie ocienialy cale akry. Dluzszy czas przypatrywalam sie Drzewu w oslupieniu, a potem bardzo j wyraznie uslyszalam - lub poczulam - ze mnie przywoluje.
Z pewnym wahaniem zeszlam ze zbocza. To osobliwe wezwanie obudzilo ma czujnosc.
Krzaki do mnie nie przemawialy, trawa tez nie. Moj jeszcze nieuksztaltowany umysl podejrzliwie traktowal wszelkie niezwyklosci.
Weszlam w cien rozlozystych konarow. Wowczas ogarnal mnie rodzaj dziwnego, cieplego, promiennego spokoju. Drzewo nie chcialo mnie skrzywdzic, tego bylam pewna. Podeszlam smialo do ogromnego, sekatego pnia.
A potem wyciagnelam reke i dotknelam kory.
Wowczas po raz drugi doznalam przebudzenia. Pierwsze przezylam, gdy ojciec w gescie blogoslawienstwa polozyl mi dlon na glowie. To przebudzenie jednak bylo bardziej dojmujace.
Drzewo powiedzialo mi - choc "powiedzialo" nie jest najodpowiedniejszym okresleniem, skoro Drzewo tak naprawde nie mowi ze bylo - jest, jak mi sie zdaje - najstarsza zywa istota na swiecie. Stalo samotne w srodku Doliny, strzepujac lata niczym krople deszczu ze swych szeroko rozlozonych lisci. A skoro jest starsze od nas wszystkich i nadal zyje, to w pewien osobliwy sposob wszyscy jestesmy jego dziecmi. Pierwsza nauka, jakiej mi udzielilo - pierwsza nauka, jakiej udziela kazdemu, kto je dotknie - byla o naturze czasu. Czas nie jest dokladnie taki, jak nam sie zdaje. Ludzie maja zwyczaj dzielic czas na wygodne kawalki - noc i dzien, zmiana por roku, uplyw lat, wiekow, tysiacleci - ale w rzeczywistosci czas jest jednym kawalkiem, rzeka plynaca bez konca od poczatku ku pewnemu niepojetemu celowi.
Drzewo ostroznie wyjasnilo mi to skrajnie trudne pojecie.
Spotkanie z Drzewem bylo konieczne, abym zrozumiala znaczenie niezwyklej dlugosci mego zycia. Sadze, ze bez tego nie byloby to mozliwe. Trzymalam dlonie na szorstkiej korze Drzewa i powoli zaczynalam pojmowac, ze bede zyla tak dlugo, jak to bedzie konieczne.
Drzewo nie okreslilo precyzyjnie czekajacych mnie zadan, ale dalo do zrozumienia, ze ich wypelnienie potrwa bardzo dlugo.
Potem uslyszalam glos, a raczej kilka glosow. Rozumialam, co mowily, ale jakims sposobem wiedzialam, ze to nie sa ludzkie glosy. Dopiero po chwili udalo mi zlokalizowac ich zrodlo.
Wowczas spomiedzy poteznych konarow sfrunal zuchwaly wrobel, wczepil pazurki w szorstka kore Drzewa kilka stop od mej twarzy i zaczal mi sie uwaznie przygladac blyszczacymi oczkami.
-Witaj, Polgardo - zacwierkal. - Czemu znalezienie nas zabralo ci tyle czasu?
Dzieci czesto bez oporow akceptuja rzeczy niezwykle czy dziwne, ale tego bylo juz za wiele nawet jak dla mnie. Gapilam sie na gadatliwego ptaszka w calkowitym oslupieniu.
-Czemu tak na mnie patrzysz? - zapytal.
-Ty mowisz! - wyrzucilam z siebie.
-Oczywiscie. Wszystkie mowimy. Po prostu wczesniej nie sluchalas. Powinnas baczniejsza uwage zwracac na to, co dzieje sie wokol ciebie. Chcesz mnie skrzywdzic, co? Odfrune, jesli tylko sprobujesz.
-Nie... nie - wyjakalam. - Nie zrobie ci krzywdy.
-Dobrze. Zatem mozemy porozmawiac. Czy widzialas