Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Robinson Patrick - Arnold Morgan 4 - USS Seawolf PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
ROBINSON PATRICK
Arnold Morgan #4 USS Seawolf
Strona 4
PATRICK ROBINSON
Dom Wydawniczy REBIS poleca m.in.
technothrillery:
Patrick Robinson HMS UNSEEN
Tom Clancy, Martin Greenberg POLITYKA RUTHLESS.COM SPRAWA ORIONA thrillery:
Richard North Patterson WYROK OSTATECZNY MILCZĄCY ŚWIADEK OCZY DZIECKA
Graham Masterton KRZYWA SWEETMANA GŁÓD OFIARA GENIUSZ KONDOR IKON
Nelson DeMille, Thomas Block MAYDAY Vince Flynn PRZERWANE KADENCJE Paul
Lindsay PRAWO DO ZABIJANIA
Patrick Robinson USS SEAWOLF
Przełożył Janusz Szczepański
Dom Wydawniczy REBIS Poznań 2002 Tytuł oryginału U.S.S. Seawolf
Copyright © Patrick Robinson 2000 All rights reserved
Patrick Robinson has asserted his right under the Copyright, Designs and Patents Act, 1988 to
be identified as the author of this work
Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., ' Poznań 2002 Redaktor
Małgorzata Chwałek
Opracowanie graficzne okładki Jacek Pietrzyński Fotografia na okładce Agencja
fotograficzna East News Wydanie I
ISBN 83-7301-157-9
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. 867-47-08, 867-
81-40; fax 867-37-74 e-mail:
[email protected] www.rebis.com.pl Druk i oprawa: ABEDIK Poznań
Powieść tę – jako wyraz wielkiego szacunku – dedykują ludziom z SEALs, elitarnej jednostki
specjalnej US Navy, którzy zawsze działają w warunkach zagrożenia i wśród których męstwo
jest cechą powszechną.
Strona 5
PODZIĘKOWANIA
Moim głównym doradcą przy pisaniu czwartej powieści militarnej był po raz kolejny admirał
Sir John „Sandy" Woodward, który pilotował mnie przez niebezpieczne wody mórz chińskich
„na pokładzie" dużego atomowego okrętu podwodnego.
Dotarcie do miejsc, do których chciałem dotrzeć, często okazywało się niemożliwe.
„Głębokość, człowieku, głębokość! Pilnuj głębokości, na miłość boską!" Na zawsze zapamiętam
jego napomnienia, wygłaszane podczas niespokojnego marszu po gabinecie z wzrokiem
utkwionym w mapy. Kiedy przedzierałem się przez niuanse angielskiej prozy, przemawiał do
mnie jak do nieudolnie sterującego bosmanmata.
Ale na szczęście już wcześniej żeglowaliśmy razem wśród literackich raf i jakoś daliśmy sobie
radę także z tym rejsem. Mam wobec niego wielki dług za fachowe porady, niezrównaną
wiedzę o operacjach okrętów podwodnych i znajomość fizyki jądrowej, z czego czerpałem
pełnymi garściami. Admirał okazał się też całkiem niezły w kwestii konstruowania fabuły,
wyczulony jak radar na tekstowe słabości, nieprawdopodobieństwa i, jak mawiał, „groteskowe
niemożliwości". Najważniejsza dla mnie w tworzeniu każdej z tych powieści była chwila, kiedy
admirał podsumowywał długie miesiące pracy, krytyki i sprawdzania krótkim kiwnięciem głową
i słowami: „Może być". Jestem pewien, że podczas kampanii falklandzkiej w 1982 r. podlegli
mu dowódcy
nieraz doświadczali tego samego. Autor powieści marynistycznych wygrał los na loterii, jeśli
ma pod ręką byłego dowódcę zespołu okrętów i byłego dowódcę Floty Podwodnej Royal Navy;
nigdzie jednak nie jest powiedziane, że współpraca z nim ma być łatwa. Przy pisaniu tej książki
potrzebna mi też była fachowa 7
pomoc oficerów sił specjalnych. Z oczywistych przyczyn nie mogę wymienić nazwiska żadnego
z
nich, pragnę jedynie wyrazić wdzięczność za ich rady i wyjaśnienia na temat działań
zaczepnych na
dużą skalę.
Dziękuję też pani Anne Reiley za wnikliwe opisy pewnych charakterystycznych elementów
Waszyngtonu, a także mojemu przyjacielowi Rayowi McDwyerowi z Cavan w Irlandii za
udostępnienie mi zacisznej „przystani" w południowej części Dublina, gdzie rokrocznie w
samotności zasiadam do tworzenia czterystustronicowej powieści.
Strona 6
WAINAN
CHINY
I* Chongqing
PROWINCJA I GUANGDONG
_, Xiamen Guangzhou
(Kanton) shajj3
Makau
Hongkong
hanjmg
'TAJWAN
LUZON STRAIT
MORZE POŁUDNIOWOCHIŃSKJE 120
E
m
FILIPINY
130 E
Rejon działania Seawolfa
ściana północna wieża
cele pojedyncze
cele przesłuchań
centrala łączności i kwatera komendanta
Strona 7
wartownia
ściana wschodnia
brama główna
administracja, 4 magazyn i koszary straży
paliwo
Więzienie na Xiachuan Dao
OSOBY
Naczelne dowództwo
prezydent Stanów Zjednoczonych (naczelny dowódca Sił Zbrojnych USA)
wiceadmirał Arnold Morgan (doradca ds. bezpieczeństwa narodowego)
gen. Tim Scannell (przewodniczący Połączonego Komitetu Szefów Sztabów)
gen. Cale Carter (dowódca Sił Powietrznych USA) Harcourt Travis (sekretarz stanu)
kontradm. George R. Morris (dyrektor Agencji Bezpieczeństwa Narodowego – NSA)
Naczelne dowództwo US Navy
adm. Joseph Mulligan (szef operacji morskich*) kontradm. John Bergstrom (dowódca Sił
Specjalnych, SPECWARCOM)
adm. Archie Cameron (dowódca Floty Pacyfiku) kontradm. Freddie Curran (dowódca Floty
Podwodnej Pacyfiku, COMSUBPAC)
USS Seawolf
kapitan Judd Crocker (dowódca okrętu)
kmdr ppor. Linus Clarke (zastępca dowódcy okrętu, ZDO)
kmdr ppor. Cy Rothstein (oficer uzbrojenia)
kmdr ppor. Mike Schultz (starszy mechanik)
kmdr ppor. Rich Thomson (oficer mechanik)
Strona 8
por. Kyle Frank (oficer sonarowy)
* Oficjalny tytuł dowódcy marynarki wojennej (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
Strona 9
15
W
por. Shawn Pearson (oficer nawigacyjny)
por. Andy Warren (oficer pokładowy)
st. bosm. sztab. Brad Stockton (szef okrętu)
bosm. Chase Utley (elektronik)
bosmanmat Jason Colson (pisarz kapitański)
bosmanmat Andy Cannizaro
st. mar. Tony Fontana (motorzysta)
mar. Kirk Sarloos (torpedysta)
Personel US Navy
kmdr Tom Wheaton (dowódca USS Greenville) kpt. Chuck Freeburg (dowódca USS Vella
Gulf)
kmdr por. Joe Farrell (pilot bombowca typu Hornet)
US Navy SEALs*
płk Frank Hart (starszy oficer sztabowy formacji SEALs, koordynator akcji na pokładzie USS
Ronald Reagan)
kmdr por. Rick Hunter (dowódca oddziału szturmowego) kmdr por. Russell „Rusty" Bennett
(dowódca pododdziału zwiadu, osłony ewakuacji i pododdziału szturmowego „A")
st. bosm. John McCarthy (zastępca dowódcy pododdziału szturmowego „A")
por. Dan Conway (dowódca pododdziału szturmowego „B") por. Paul Merloni (zastępca
dowódcy
pododdziału szturmowego „B")
kmdr por. Olaf Davidson (dowódca przedniej grupy desantowej i pododdziału szturmowego
„C")
Strona 10
por. Ray Schaeffer (zastępca dowódcy pododdziału szturmowego „C")
por. Bobby Aliensworth (strażnik przyboczny kmdra por. Huntera)
bosm. Catfish Jones
bosm. Rocky Lamb
Mar. Riff „Grzechotnik" Davies
Mar. Buster Townsend (radiooperator)
St. bosm. Steve Whipple (saper i obsługa ckm)
* Kryptonim oddziałów specjalnych w marynarce USA.
Strona 11
16
Personel brytyjskich sił specjalnych SAS
płk Mike Andrews (dowódca pułku SAS w Bradbury Lines)
sierż. Fred Jones (asysta pododdziału szturmowego „B" SEAL)
kpr. Syd Thomas (asysta pododdziału szturmowego „B" SEAL)
sierż. Charlie Murphy (asysta pododdziału szturmowego „B" SEAL)
Kierownictwo i agenci terenowi CIA
Jake Raeburn (kierownik wydziału Dalekiego Wschodu) Rick White (California Bank w
Hongkongu) Honghai Shan (Chińskie Międzynarodowe Biuro Turystyczne)
Quinlei Dong (baza marynarki wojennej w Guangzhou) Quinlei Zhao (kupiec znad Rzeki
Perłowej)
Kexiong Gao (kupiec znad Rzeki Perłowej)
Marynarka Ludowo-Wyzwoleńcza
adm. Zhang Yushu (naczelny dowódca) wiceadm. Sang Ye (szef sztabu marynarki) adm. Zu
Jicai
(dowódca Floty Południowej) adm. Yibo Yunsheng (dowódca Floty Wschodniej) płk Lee Peng
(dowódca niszczyciela Xiangtan) kmdr Li Zemin (szef bezpieczeństwa bazy marynarki
wojennej w
Guangzhou) Personel Białego Domu
Kathy O'Brien (osobista sekretarka adm. Morgana) Adwokaci sądu wojskowego kmdr por.
Edward Kirk (Pentagon)
mec. Philip Myerscough (obrońca kmdra por. Clarke'a) mec. Art Mangone (obrońca kpt.
Crockera) PROLOG
27 kwietnia 2006 r., godz. 13.30. Stacja radarowa obrony przeciwlotniczej marynarki
wojennej, na zachód od Hsinchu (Tajwan)
Od samego brzasku radarzyści obserwowali jednostki oceanicznej floty Marynarki Ludowo-
Wyzwoleńczej, pięćdziesiąt mil od brzegu przepływające tam i z powrotem klasycznym kursem
Strona 12
nawrotnym. Dwadzieścia dwa okręty, włącznie ze zbudowanym w Rosji nowym lotniskowcem o
wyporności 80 000 ton, który jeszcze nawet nie miał nazwy Tajwańczycy nerwowo śledzili
chińskie niszczyciele: jednostki klasy Luhu, stare klasy Luda i najnowsze Luhai. Po raz
czwarty w ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy zanotowali salwy rakiet wo-da-woda,
wystrzeliwane z fregat klasy Jiangwei. Patrzyli, jak flotylla stopniowo się zbliża, a potem
przekracza niewidzialną linię rozgraniczającą cieśninę i wpływa na wody terytorialne Tajwanu.
Szef zmiany natychmiast powiadomił o tym główną bazę marynarki w Tsoying. Ku satelicie
łączności automatycznie pomknął sygnał alarmowy dla dowództwa Floty Pacyfiku US Navy w
Pearl Harbor. Na pokładzie znajdującego się o dwieście mil morskich na wschód, od Tajwanu
olbrzymiego lotniskowca klasy Nimitz amerykański admirał położył okręty zespołu na kurs
zachodni. Dwanaście potężnie uzbrojonych okrętów rakietowych skierowało się ostentacyjnie
ku swym przyjaciołom na niepodległej wyspie, którzy czuli teraz na twarzach gorący oddech
chińskiego smoka. Lecz o trzynastej pięćdziesiąt siedem tego pięknego, chłodnego
kwietniowego dnia wszelkie dotychczasowe alerty w stacjach radarowych straciły ważność.
Chiny niespodzie-19
wanie wystrzeliły dużą rakietę krótkiego zasięgu typu cruise wprost na stolicę, Tajpej.
Radary stacji brzegowej pod Hsinchu wykryły ją w odległości czterdziestu pięciu mil. Mknęła
ku nim nad wodami Cieśniny Tajwańskiej z prędkością dziewięciuset sześćdziesięciu
kilometrów na godzinę na pułapie nie wyższym niż sześćdziesiąt metrów, zmiennymi kursami
oscylującymi wokół osiemdziesięciu stopni, prosto z chińskiej prowincji Fujian. Operatorzy z
początku pomyśleli, że to samolot osłaniający chińską flotyllę, ale echo przesuwało się zbyt
nisko i zbyt szybko, pokonując w każdej minucie szesnaście kilometrów.
Nie było czasu na próbę zestrzelenia pocisku, a systemy zakłócające były bezradne wobec
wstępnie zaprogramowanego układu nawigacji inercyjnej kierującego rakietą M-ll rosyjskiej
konstrukcji. Obrona przeciwlotnicza zaledwie zdążyła ocenić zagrożenie, zanim pocisk z
rykiem silnika przeleciał nad linią brzegu, wyraźnie widoczny dla każdego mieszkańca w
okolicy, który akurat spojrzał w niebo.
O tej porze na całej nadbrzeżnej autostradzie do Tajpej panował duży ruch. Kierowca
wojskowej ciężarówki patrzył na rakietę, nie wierząc własnym oczom; zagapiony, najechał na
autokar turystyczny, który przeleciał przez pas rozgraniczający jezdnie wprost pod
nadjeżdżające z przeciwka pojazdy. W karambolu zniszczone zostało pięćdziesiąt dziewięć
samochodów i zginęło czternaścioro ludzi.
W tym samym czasie uruchomiono procedury alarmowe; radiowe i telewizyjne obwieszczenia
nakazywały obywatelom pozostać w domach, w miarę możliwości pod ziemią, w obliczu
mającego nastąpić lada chwila ataku rakietowego. Nikt nie wiedział, czy pocisk ma głowicę
jądrową, ale niebezpieczeństwo promieniowania radioaktywnego zaprzątało myśli
przedstawicieli organów administracji.
W pomieszczeniu kontroli lotów międzynarodowego lotniska CKS wszyscy obecni w napięciu
śledzili lot rakiety przez tajwańską przestrzeń powietrzną i na ekranach radarów, i
Strona 13
bezpośrednio przez wielkie okna. Pocisk lekko skorygował kurs i pomknął nad miasto Taoyuan.
Mijając dworzec
kolejowy, wciąż leciał z tą samą prędkością na nie zmienionym pułapie. Kiedy przelatywał tuż
ponad nowym
Strona 14
20
McDonaldem przy Fuhsing Road, znajdował się o sto dwadzieścia sekund od stolicy Tajwanu.
Wojsko mogło jedynie ogłosić alarm dla ludności. Poinformowano rząd Stanów Zjednoczonych
oraz Organizację Narodów Zjednoczonych
0 ataku rakietowym ze strony Chin – i o czternastej sześć rakieta znalazła się nad Tajpej.
Jednak ku zaskoczeniu dowództwa armii poleciała dalej, wprost nad centrum miasta, minęła
rzekę Tan i skierowała się na północno-wschodnie wybrzeże, ku drugiemu co do wielkości
terminalowi kontenerowemu wyspy, Chilung. Lecz
1 ten port nie był jej celem. Rakieta przeleciała nad linią brzegu i pomknęła nad otwarty
ocean, po czym trzydzieści mil morskich dalej spadła do wody i eksplodowała.
Sztab armii tajwańskiej wystosował ostry protest do Pekinu, żądając zapewnienia, że nie
wystrzelono żadnych innych rakiet. Premier skontaktował się bezpośrednio z Najwyższym
Sternikiem ChRL, by przestrzec go, że siły zbrojne Tajwanu będą walczyć w obronie
niepodległości do ostatniego skrawka swej ziemi, a jeśli zajdzie potrzeba, odpowiedzą
uderzeniem amerykańskich rakiet kierowanych, które dalece przewyższają każdą broń, jaką
Chińczycy mogą mieć w swym arsenale.
–Być może przegramy – zakończył swą wypowiedź premier Tajwanu – ale mogę przysiąc, że
pociągniemy za sobą na dno także Pekin.
Chińczycy ani nie przeprosili za incydent, ani nie udzielili żadnych gwarancji, że podobne
wypadki
nie zdarzą się w przyszłości.
27 kwietnia, godz. 9.00 czasu lokalnego. Biuro doradcy prezydenta ds. bezpieczeństwa
narodowego, Biały Dom, Waszyngton
Admirał Arnold Morgan z rosnącą furią słuchał wyjaśnień, dlaczego ambasador Chińskiej
Republiki Ludowej nie będzie mógł się stawić w Białym Domu w ciągu dwudziestu minut.
–On jest na konferencji, Arnoldzie – powtórzyła jego sekretarka. – Nie chcą mnie nawet
połączyć z jego asystentem.
21
Strona 15
Mówią, że przekażą mu wiadomość i oddzwoni do ciebie za jakieś pół godziny. Ambasador
rozmawia teraz z sekretarzem generalnym Komunistycznej Partii Chin, który, jak ci wiadomo,
jest w Waszyngtonie i dziś wieczorem je kolację z prezydentem.
–Kathy O'Brien, nad której śladami stóp wielbię powietrze! – warknął doradca prezydenta do
spraw bezpieczeństwa narodowego. – Wysłuchaj mnie uważnie. Nie obchodzi mnie, czy
towarzysz Ling Pieprzony Guofeng, czcigodny ambasador w naszym kraju, jest właśnie w
trakcie spirytualistycznego kontaktu z Czang Kaj-szekiem albo z pomylonym duchem Mao
Zedonga czy któregokolwiek z tych pieprzonych kulisów, którzy dorwali się do władzy. Ma tu
być za dwadzieścia minut, bo inaczej stanie się byłym ambasadorem w naszym kraju. Każę go
deportować dziś o siedemnastej.
–Dobrze, Arnoldzie, przekażę twoje życzenie na najwyższy możliwy szczebel. W
siedemnaście minut później zaanonsowano przybycie ambasadora Linga.
–Siadaj. Sprawa jest poważna. I słuchaj. – Admirał nie był w przyjaznym nastroju. Ambasador
usiadł i rzekł z najwyższą kurtuazją:
–Czy popełniłbym faux pas, admirale, gdybym życzył panu dobrego popołudnia?
–Owszem, skoro już o tym mowa. Bardziej jestem poruszony tym, że parę godzin temu wasz
cholerny kraj o mało nie wywołał pieprzonej wojny!
–Admirale, z pewnością nie ma pan na myśli tego mało znaczącego incydentu w naszej
Cieśninie Tajwańskiej?
–Mało znaczącego? Wy szalone skurczybyki, posłaliście rakietę M-ll prosto nad Tajpej! To
ma być mało znaczący incydent?
–Panie admirale, otrzymałem jak najpewniejszy komunikat, że to był najzwyklejszy wypadek.
W jakiś sposób straciliśmy kontrolę nad rakietą. W każdym razie nic się nie stało,
przeleciała po prostu nad wyspą i zatonęła w Pacyfiku. Najzupełniej nieszkodliwie.
–Nie wierzę ci, Ling. Myślę, że właśnie wymyśliliście sobie nowy sport na wiek dwudziesty
pierwszy, pod nazwą
Strona 16
22
„straszenie Tajwańczyków na śmierć". Kiedy nadleciała rakieta, wasza flotylla znajdowała
się na ich wodach terytorialnych. Co, u diabła, mieli sobie pomyśleć?
–No cóż, zdaję sobie sprawę, jak musiało ich to zaniepokoić.
–Ling, co byście zrobili, gdyby Tajwańczycy mieli ciut więcej czasu na reakcję, a nasz
lotniskowiec z zespołem znajdowałby się o wiele bliżej? A gdyby Tajwańczycy zaczęli
odpowiadać rakietami? A gdybyśmy zdecydowali się rozwalić parę waszych portów wojennych
albo kilka wyrzutni rakiet balistycznych? Co wtedy?
–Admirale, nie sądzę, by to był rozsądny krok czy z waszej, czy z tajwańskiej strony. Już nie
jesteśmy zacofanym militarnie krajem, za jaki nas zawsze uważaliście. Dzisiaj mamy rakiety
dorównujące waszym pod względem siły rażenia i zasięgu. Poważne międzykontynentalne
rakiety balistyczne, panie admirale. Wyprodukowane w Chinach. Dobrze byłoby, aby pan o tym
pamiętał.
–Ling, jeżeli cokolwiek wam się udało, to zebrać grupkę chytrych szpiegów i złodziei, by kraść
nasze pomysły. Ale nawet jeśli je zdobywacie, to są one zbyt zaawansowane technicznie, byście
mogli je adaptować do własnych potrzeb. Przydarzyło się wam więcej porażek w próbach
rakiet, niż nawet ja potrafię zliczyć. Zawsze tylko myśleliście, że potraficie nam dorównać w
technologii i produkcji sprzętu wojskowego. Ale to nieprawda i nigdy wam się to nie uda. Tak
samo jak nam dorównać wam w przyrządzaniu kaczki po pekińsku.
Ambasador Ling nie zareagował na tę zniewagę.
–Panie admirale, pańska ocena naszych umiejętności była być może trafna przez wiele lat. Ale
już nie jest – oświadczył. – Teraz mamy sprawne rakiety dalekiego zasięgu. Stanowimy dla was
równie wielkie zagrożenie, jak wy zawsze stanowiliście dla nas.
–Być może. Ale nam nie przychodzą do głowy pomysły wystrzeliwania cruise'ów ponad obcymi
stolicami, przerażania ich ludności i popychania świata ku wojnie. Dlatego tu i teraz ostrzegam
was i wasz rząd… jeśli chcecie grać na ostro o Tajwan ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki, to
lepiej dob-23
rze się przypatrzcie zasadom gry. Bo kiedy my zdecydujemy się wejść do gry, będziemy grali
do
końca.
Ambasador Ling nie odpowiedział od razu. Zamyślony, wyglądał na naukowca, którym zresztą
niegdyś był. Kiedy przemówił, jego odpowiedź była cicha i starannie przemyślana.
Strona 17
–A jednak, panie admirale, gdyby między nami miało dojść do pojedynku na rakiety
międzykontynentalne, nie jestem pewien, czy naprawdę chcielibyście poświęcić Los Angeles
dla
Tajwanu…
Strona 18
ROZDZIAŁ 1
Piątek, 7 października 2005. Pacyfik, 120 mil na zachód od San Diego (Kalifornia)
Mrok z wolna pełzł na zachód po niebie wypełnionym nisko wiszącymi chmurami. Porywisty
północno-zachodni wiatr ozdabiał grzbiety fal białymi grzywami piany. O tej porze, w ciągu
dwudziestu minut między zachodem słońca a zapadnięciem zmroku, Pacyfik przybiera
złowrogi
wygląd. Jego budzące respekt fale ciemno połyskują w resztkach dziennego światła. Nie ma
na tych
bezdennych wodach jasnej, przyjemnej dla oka fosforescencji. Patrzeć na te czarne głębie, to
jakby
spojrzeć w otchłań, nawet gdy się bezpiecznie stoi na pokładzie okrętu wojennego. „O Panie,
Twój
ocean jest tak wielki, a moja łódź tak mała", brzmią słowa marynarskiego psalmu.
Dwieście czterdzieści metrów pod powierzchnią, daleko od melancholii oceanicznego
zmierzchu,
USS Seawolf gnał z prędkością czterdziestu węzłów; znajdował się na południe od krawędzi
Murraya, około ośmiuset mil morskich na zachód od Los Angeles. Ten amerykański okręt
podwodny o wyporności dziewięciu tysięcy ton miał już za sobą lwią część trwających całe
miesiące prób morskich, koniecznych po szeroko zakrojonym, trzyletnim remoncie. Seawolf nie
był na wojennej ścieżce, ale gdyby jakiś przygodny wieloryb tak
0 nim pomyślał, byłby usprawiedliwiony. Czterdzieści węzłów to dla stumetrowego
podwodniaka niesamowita prędkość, ale ten kadłub zaprojektowano specjalnie do szybkiego
pływania
1 atakowania w dowolnym akwenie i o jakiejkolwiek porze. Trwały właśnie próby głębokiego
zanurzenia; sprawdzano działanie wszystkich systemów – zdawać się mogło, że okręt
25 f
pręży stalowe muskuły w mrocznych, pustych głębinach Pacyfiku. Napędzany dwiema
turbinami o łącznej mocy dziewięćdziesięciu tysięcy koni mechanicznych, zasilanymi przez
nowoczesny reaktor jądrowy Westinghouse, Seawolf był najdroższym okrętem podwodnym,
Strona 19
jaki kiedykolwiek zaprojektowano. Zbyt drogim: marynarce wojennej pozwolono zbudować
jedynie trzy jednostki tej klasy (pozostałe to USS Connecticut i USS Jimmy Carter), zanim
cięcia budżetowe spowodowały anulowanie programu budowy tych czarnych cesarzy głębin. Na
prace projektowe, budowę i związane z nimi badania wydano ponad miliard dolarów, zanim
Seawolf podjął czynną służbę. Obecnie, po kosztującym wiele milionów remoncie, stał się bez
wątpienia najdoskonalszym okrętem podwodnym świata, najszybszym i najcichszym. Przy
prędkości dwudziestu węzłów nie wydawał żadnych odgłosów poza szumem rozcinanej przez
masywny kadłub wody. Mógł też zadawać potężne ciosy. Uzbrojony był w rakiety woda-ziemia
typu Tomahawk, zdolne dotrzeć do celu odległego o ponad dwa tysiące kilometrów z prędkością
tysiąca sześciuset kilometrów na godzinę. Mógł z odległości dwustu pięćdziesięciu mil morskich
zniszczyć wrogi okręt rakietą woda-woda z półtonową głowicą bojową. Arsenału dopełniało
osiem wyrzutni torpedowych kalibru 560 mm i torpedy typu Gould Mark 48, kierowane
przewodowo, o zasięgu do dwudziestu siedmiu mil morskich. Ta nadzwyczaj skuteczna broń
zapewniała pięć-dziesięcioprocentowe
prawdopodobieństwo zniszczenia celu, ustępując pod tym względem jedynie brytyjskim
torpedom typu Spearfish. Seawolf wyposażony był w sonary o skuteczności trzykrotnie
większej niż podobne urządzenia nawet na najnowocześniejszych jednostkach klasy Los
Angeles. Zastosowano tu zarówno systemy nasłuchowe TB 16 i TB 29, jak i sonary holowane.
Do aktywnego wykrywania bliskich celów zamontowano system BQS 24. Pokładowe urządzenia
rozpoznania elektronicznego były rewelacyjne; żaden okręt w promieniu pięćdziesięciu mil
morskich nie mógł się poruszać, prowadzić łączności czy choć uruchomić swych sonarów i
radarów bez wiedzy załogi Seawolfa. Tu już nie wystarczało mówić o rozpoznaniu i zbieraniu
tajnych informacji… to był 26 – m –
elektroniczny odkurzacz, najnowsze osiągnięcie najtajniejszych, zaawansowanych technologii
US Navy
Kapitan* Judd Crocker nie bez powodu był cholernie dumny ze swojej jednostki. „Nigdy
jeszcze nie zbudowano okrętu, który mógłby dorównać Seawolfowi", mawiał, dodając
nieodmiennie, że jest mało prawdopodobne, by kiedykolwiek miało to nastąpić. „Nie za mojego
życia", upierał się. W jego ustach nie była to czcza przechwałka. Judd znał się na okrętach tak,
jak górale z Gór Skalistych znają się na narciarstwie. Syn i wnuk admirała z floty nawodnej,
przyszedł na świat w rodzinie regatowców z Cape Cod i kręcił się przy jachtach wszelkiej
wielkości i rodzaju, odkąd nauczył się chodzić. Nie odziedziczył po ojcu jego wyjątkowego
talentu sternika i choć był bardzo dobrym żeglarzem, nie dane mu było dorównać na tym polu
bystrookiemu admirałowi Natha-nielowi Crockerowi. Kapitan Crocker miał teraz czterdzieści
lat, z których większość spędził na okrętach podwodnych. Służył już na Seawolfie w roku 1997
jako ZDO (zastępca dowódcy okrętu), a po pięciu latach objął jego dowództwo. Awans na
kapitana otrzymał tuż przed zakończeniem remontu, w środku lata 2005 roku. Było to
urzeczywistnieniem jego chłopięcych marzeń i zrealizowaniem planu, jaki powziął w wieku
piętnastu lat, kiedy ojciec zabrał go na doroczne regaty z Newport dookoła wyspy Block i z
powrotem. Admirał sam nie brał udziału w wyścigu, ale wraz z
Strona 20
synem gościł na pokładzie jednej z łodzi komisji regatowej Jachtklubu Nowojorskiego. Tego
dnia
na zatoce co rusz podnosiły się pasma mgły i niektórzy z zawodników mieli kłopoty z
nawigacją.
Nawet łódź komisji regatowej zdryfowała nieco z wyznaczonej pozycji: znalazła się za daleko
na
południowy zachód od wyspy i, traf chciał, o pół mili od kursu okrętu podwodnego klasy Los
Angeles, siedmiotysięcznika sunącego w wynurzeniu do bazy marynarki w New London.
Słońce
już wzeszło i Judd mógł obserwować przez lornetkę czarną sylwetkę wielkiego „wojenniaka".
Widok wprawił go niemal
* Stopień odpowiadający polskiemu „pełnemu" komandorowi; także określenie dowódcy
okrętu.