7805

Szczegóły
Tytuł 7805
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7805 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7805 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7805 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

C. S. FORESTER Porucznik Hornblower Porucznik Hornblower �WYDAWNICTWO MORSKIE� GDA�SK 1991 �TEKOP� GLIWICE 1991 Tytu� orygina�u angielskiego Lieutenant Hornblower T�umaczy�a z angielskiego: Henryka St�pie� Redaktor: Alina Walczak Opracowanie graficzne: Erwin Pawlusi�ski, Ryszard Bartnik Korekta Teresa Kubica ISBN 83-85297-08-1 Wydawnictwo Morskie, Gda�sk 1991 � we wsp�pracy z �Tekop� Sp�ka z o.o. Gliwice Bielskie Zak�ady Graficzne zam. 1717/K Rozdzia� pierwszy Porucznik William Bush przyby� na pok�ad okr�tu wojennego �Renown� , stoj�cego na kotwicy w Hamoaze, i zameldowa� si� u oficera wachtowego, osobnika wysokiego i do�� szczup�ej budowy, o zapadni�tych policzkach i melancholijnym wyrazie twarzy, odzianego w mundur, kt�ry wygl�da�, jakby go w�a�ciciel wk�ada� po ciemku i nie zd��y� porz�dnie obci�gn�� na sobie. � Mi�o mi powita� pana na okr�cie, sir � przem�wi� oficer wachtowy. � Moje nazwisko Hornblower. Dow�dca jest na l�dzie, a pierwszy oficer z bosmanem udali si� na dzi�b dziesi�� minut temu. � Dzi�kuj� � odpar� Bush. Z �ywym zainteresowaniem rozejrza� si� po pok�adzie, na kt�rym wrza�o od niezliczonych czynno�ci przygotowuj�cych okr�t do d�ugiej s�u�by na odleg�ych wodach. � Hej, wy tam! Przy taliach! Z wyczuciem! Z wyczuciem! Mocuj! � komenderowa� Hornblower przez rami� Busha. � Panie Hobbs! Niech pan pilnuje roboty swoich ludzi! � Tak jest, sir � zabrzmia�a mrukliwa odpowied�. � Panie Hobbs! Prosz� tu, na ruf�! M�czyzna du�ej tuszy, z grubym siwym harcapem, ruszy� ko�ysz�cym si� krokiem w kierunku rufy, gdzie przy zej�ci�wce sta� Hornblower z Bushem. Podni�s� wzrok na Hornblowera, mrugaj�c od �wiec�cego mu prosto w oczy s�o�ca, kt�re o�wietli�o siwy zarost odrastaj�cy na policzkach. � Panie Hobbs! � zwr�ci� si� do niego Hornblower. M�wi� spokojnie, lecz Busha zaskoczy�a energia wyczuwalna w jego s�owach. � Proch musi si� znale�� na pok�adzie przed noc�, i pan wie o tym. Prosz� wi�c nie reagowa� na rozkaz tak ponuro. Nast�pnym razem odpowie pan weso�ym tonem. Jak pan chce zach�ci� ludzi do pracy, sam chodz�c z nosem na kwint�? Prosz� i�� na dzi�b i pilnowa� roboty. Hornblower m�wi�c pochyla� si� lekko do przodu (splecione za plecami d�onie mia�y zapewne r�wnowa�y� wysuni�ty podbr�dek), by�a to jednak postawa raczej niedba�a w zestawieniu z dobitnym tonem s��w, mimo �e wypowiedzianych g�osem przyciszonym, s�yszalnym tylko dla nich trzech. � Tak jest, sir � rzek� Hobbs i odwr�ciwszy si� ruszy� na dzi�b. Bush notowa� ju� sobie w my�li, �e z tego Hornblowera musi by� m�odzik w gor�cej wodzie k�pany, gdy napotkawszy jego melancholijne spojrzenie dostrzeg� w nim ze zdumieniem cie� u�miechu. I nagle przysz�o mu do g�owy, �e ten srogi porucznik nie jest wcale taki srogi i �e ten jego dobitny ton by� jedynie udawany, jak u kogo� kto si� wprawia w m�wieniu obcym j�zykiem. � Niech tylko raz wpadn� w ponury nastr�j, a trudno co� z nimi zrobi� � wyja�nia� Hornblower � a Hobbs najgorszy z nich wszystkich. � Niby artylerzysta, lecz marny z niego po�ytek. Nie ucz� ich rusza� si� porz�dnie. � Ach, tak � powiedzia� Bush. Dwulicowo�� m�odego porucznika � jego zdolno�� do grania komedii od razu wzbudzi�a podejrzenia w umy�le Busha. Cz�owiekowi, kt�ry potrafi udawa� oburzenie i tak �atwo przechodzi� na inny ton, nie mo�na ufa�. Ale nie m�g� si� powstrzyma� od zareagowania mrugni�ciem szczerych, b��kitnych oczu na ten przeb�ysk humoru w spojrzeniu ciemnookiego Hornblowera i mimo woli poczu� do niego sympati�. Przezorny z natury Bush opanowa� jednak natychmiast ten impuls � mieli przecie� przed sob� d�ug� podr�, kt�ra na pewno nastr�czy wiele okazji do bardziej przemy�lanego os�du. Tymczasem Hornblower patrzy� badawczo na niego i. Bush czu�, �e zaraz padnie pytanie i nawet on potrafi� domy�li� si� jakie. Ju� za chwil� okaza�o si�, �e mia� s�uszno��. � Kiedy otrzyma� pan patent oficerski? � spyta� Hornblower. � Lipiec, dziewi��dziesi�ty sz�sty � brzmia�a odpowied�. � Dzi�kuj� � rzek� Hornblower zwyk�ym, nic nie m�wi�cym tonem, wi�c z kolei Bush spyta� go o to samo. � A pan? � W sierpniu dziewi��dziesi�tego si�dmego � powiedzia� Hornblower. � Jest pan starszy sta�em ode mnie. I od Smitha te� � on jest ze stycznia dziewi��dziesi�tego si�dmego. � A zatem jest pan m�odszym porucznikiem? � Tak � potwierdzi� Hornblower. Jego g�os nie zdradza� wprawdzie najmniejszego rozczarowania faktem, �e nowo przyby�y ma d�u�szy sta� oficerski, lecz Bush si� tego domy�li�. Jeszcze niedawno sam by� m�odszym porucznikiem na liniowcu i wiedzia�, co to znaczy. � B�dzie pan trzecim � ci�gn�� Hornblower. � Smith czwartym, a ja pi�tym. � Ja trzecim? � zaduma� si� Bush. Ka�dy porucznik mo�e chocia� pomarzy�, nawet ci zupe�nie bez wyobra�ni jak Bush. Awans by� rzecz� mo�liw�, w ka�dym razie teoretycznie; z g�sienicowego stadium stopnia porucznika mo�na si� by�o przeobrazi� w stadium motyla � stopnia dow�dcy okr�tu � czasem nawet bez przechodzenia przez okres poczwarkowania w stopniu komandora. Porucznicy awansuj� przecie� przy rozmaitych okazjach, przewa�nie, rzecz jasna, dzi�ki temu, �e maj� przyjaci� na dworze kr�lewskim lub w parlamencie albo gdy uda im si� zwr�ci� na siebie uwag� admira�a i mie� szcz�cie znajdowania si� pod jego dow�dztwem w momencie, kiedy otworzy si� wakans. Wiekszo�� uj�tych w rejestrze dow�dc�w okr�t�w zawdzi�cza�a sw�j awans kt�rej� z tych okoliczno�ci. Czasami jednak porucznika awansowano za jego zas�ugi � a przynajmniej dzi�ki splotowi tej okoliczno�ci z odrobin� szcz�cia � niekiedy za� nawet dzi�ki czystemu przypadkowi. Je�li okr�t wyr�ni� si� wybitnie jak�� akcj� o historycznym znaczeniu, pierwszy oficer m�g� otrzyma� awans (kt�ry, o ironio, przynosi� chwa�� dow�dcy jednostki) albo te�, gdy kapitan zgin�� w boju, nawet niewielki wyczyn m�g� sprawi�, �e najstarszy sta�em porucznik pozosta�y przy �yciu obejmowa� jego stanowisko. Porucznik dowodz�cy jakim� wspania�ym wypadem desantowym na �odziach czy maj�cy na swoim koncie wybitny wyczyn na l�dzie � naturalnie znowu porucznik najstarszy sta�em � m�g� r�wnie� liczy� na awans. Niewiele by�o tych szans, ale zawsze by�y. W wi�kszo�ci korzysta� z nich oczywi�cie porucznik o najd�u�szym sta�u oficerskim albo pierwszy oficer; m�odszy porucznik mia� tych mo�liwo�ci o po�ow� mniej. Ilekro� wi�c kt�ry� z nich zaczyna� marzy� o doj�ciu do rangi dow�dcy okr�tu, z godno�ciami i zabezpieczeniem materialnym, jakie dawa�o to stanowisko, oraz z dochodami z pryz�w, �apa� si� na tym, �e oblicza d�ugo�� swego sta�u w stopniu oficerskim. Je�li w czasie obecnej wyprawy �Renown� Bush znajdzie si� w miejscu, do kt�rego �aden admira� nie b�dzie m�g� przys�a� swojego faworyta- porucznika, to �ycie tylko dw�ch ludzi b�dzie go dzieli�o od stanowiska pierwszego oficera, ze wszystkimi dodatkowymi mo�liwo�ciami, jakie otwiera� ten awans. Rzecz naturalna, �e my�la� o tym i �e wcale nie bra� pod uwag� faktu, i� cz�owieka, z kt�rym rozmawia�, dzieli�o od tego stanowiska �ycie czterech istot ludzkich. � C�, w ka�dym razie czekaj� nas Indie Zachodnie � zauwa�y� filozoficznie Hornblower. � ��ta febra. Malaria. Huragany. Jadowite w�e. Obrzydliwa woda. Upa� tropikalny. Tyfus. I dziesi�� razy wi�cej okazji do walki ni� we flocie Kana�u. � To prawda � zgodzi� si� Bush, z aprobat� w g�osie. Maj�c za sob� jeden zaledwie trzy, a drugi cztery lata s�u�by w stopniu porucznika, obaj m�odzie�cy (z w�a�ciw� m�odemu wiekowi wiar� we w�asn� nie�miertelno��) mogli z pewnym spokojem ducha patrze� w oczy niebezpiecze�stwom s�u�by w Indiach Zachodnich. � Wraca dow�dca, sir � zameldowa� po�piesznie midszypmen wachtowy. Hornblower podni�s� lunet� do oczu i skierowa� j� na ��d� zbli�aj�c� si� od l�du. � Zgadza si� � powiedzia�. � Biegnij na dzi�b i zawiadom pana Bucklanda. Pomocnicy bosmana! Trapowi! �ywo, rusza� si�! Kapitan Sawyer wszed� przez furt� wej�ciow�, zasalutowa� oficerom i rozejrza� si� podejrzliwie woko�o. Na okr�cie panowa�o zamieszanie, jak zwykle w okresie przygotowa� do dalekiej wyprawy, ale to nie mog�o by� przyczyn� rozbieganych spojrze� Sawyera. Mia� on du�� twarz z orlim wydatnym nosem. Stoj�c na pok�adzie rufowym zwraca� ten nos to w jedn�, to w drug� stron�, a� zauwa�y� Busha, kt�ry wyst�pi� naprz�d i zameldowa� si�. � Pan przyby� na okr�t pod moj� nieobecno��, tak? � zapyta� Sawyer. � Tak, sir � odpar� Bush nieco zdziwiony. � Kto panu powiedzia�, �e jestem na l�dzie? � Nikt, sir. � Wi�c sk�d pan wiedzia�? � Nie wiedzia�em, sir. Dopiero pan Hornblower powiedzia� mi o tym. � Pan Hornblower? Wi�c panowie ju� si� znaj�? � Nie, sir. Zameldowa�em si� u niego po przybyciu na okr�t. � �eby�cie mogli zamieni� ze sob� prywatnie par� s��w bez mojej wiedzy? � Nie, sir. Bush mia� zamiar doda� �naturalnie �e nie�, lecz nie uczyni� tego. Wychowany w twardej szkole, nauczy� si� nie wypowiada� zb�dnych s��w w rozmowie z oficerami wy�szej szar�y, kt�rzy cz�sto bywaj� przewra�liwieni. Ale w tym wypadku dra�liwo�� wydawa�a si� szczeg�lnie nieuzasadniona. � Chc�, �eby pan wiedzia�, panie� e� Bush, �e nie pozwalam nikomu spiskowa� za moimi plecami � powiedzia� kapitan. � Tak jest, sir. Bush wytrzyma� z min� niewini�tka badawcze spojrzenie dow�dcy, stara� si� przy tym nie da� po sobie pozna� zaskoczenia, a �e by� marnym aktorem, gra uczu� odbi�a si� na jego obliczu. � Ma pan win� wypisan� na twarzy, panie Bush � ci�gn�� kapitan. � Postaram si� o tym nie zapomnie�. Wyrzek�szy te s�owa, odwr�ci� si� i pod��y� pod pok�ad, a Bush, zwolniony z postawy na baczno��, m�g� wyrazi� Hornblowerowi swe zdumienie. Mia� ju� zamiar go zapyta�, co znaczy�o to dziwne zachowanie si� dow�dcy, lecz s�owa zamar�y mu na ustach, gdy ujrza� kamiennie oboj�tn� min� Hornblowera. Zaskoczony i nieco dotkni�ty, ju� mia� zakonotowa� sobie w pami�ci Hornblowera jako jednego z tych, co si� podlizuj� kapitanowi � czy nawet za kogo� niespe�na rozumu � gdy k�cikiem oka dojrza� g�ow� dow�dcy wracaj�cego na pok�ad. Sawyer pokr�ci� si� widocznie u st�p zej�ci�wki i wr�ci� po to, aby schwyta� swoich oficer�w, jak pozbywszy si� ostro�no�ci rozmawiaj� na jego temat � a Hornblower wiedzia� wi�cej od Busha o nawykach dow�dcy. Bush zada� sobie ogromny wysi�ek, by wygl�da� naturalnie. � Czy mog� prosi� o kilku ludzi do wniesienia moich rzeczy? � spyta� z nadziej�, �e jego s�owa nie brzmi� w uszach kapitana tak bardzo sztucznie jak w jego w�asnych. � Oczywi�cie, panie Bush � odpar� Hornblower bardzo s�u�bowym tonem. � Panie James, prosz� si� tym zaj��. � Ha! � fukn�� kapitan i poszed� z powrotem pod pok�ad. Hornblower mrugn�� do Busha i by� to jedyny znak, �e uwa�a post�powanie dow�dcy za dziwne, a Bush id�c za skrzynk� z rzeczami niesion� do kajuty u�wiadomi� sobie z konsternacj�, �e na tym okr�cie nikt nie ma odwagi wypowiedzie� jasno swej opinii. Lecz �Renown� sposobi� si� do wyj�cia w morze w�r�d gwaru i zamieszania towarzysz�cego przygotowaniom do podr�y, Bush za� znalaz� si� na jego pok�adzie jako jeden z oficer�w i pozosta�o mu jedynie pogodzi� si� filozoficznie ze swoim losem. Trzeba b�dzie przetrwa� jako� t� wypraw�, chyba �e kt�ra� z ewentualno�ci wymienionych przez Hornblowera w czasie ich pierwszej rozmowy wybawi go z k�opotu. Rozdzia� II �Renown�, okr�t jego kr�lewskiej mo�ci, przechylany wiatrem z zachodu szed� pod zrefowanymi marslami na po�udnie, ku stronom, gdzie wiej�cy pasat p�nocno- wschodni m�g� go popcha� prosto do miejsca przeznaczenia podr�y w Indiach Zachodnich. Wiatr gwizda� w napr�onym po nawietrznej olinowaniu i wy� Bushowi w uszach, gdy sta� przy prawej burcie pok�adu rufowego, usi�uj�c zachowywa� r�wnowag� przy przechy�ach poprzecznych, powodowanych olbrzymimi silnymi falami, gnanymi na okr�t przez hucz�cy wiatr. Fala uderza�a najpierw w praw� stron� dziobu, kt�ry d�wiga� si� leniwie z bukszprytem coraz bli�ej pionu, lecz zanim przechy� wzd�u�ny zd��y� si� sko�czy�, okr�t wolniutko zaczyna� si� kiwa� na boki, podczas gdy bukszpryt dalej podje�d�a� w g�r�. Potem, wci�� kiwaj�c si� poprzecznie, okr�t strz�sa� wod� z dziobu i zaczyna� zsuwa� si� po drugiej stronie fali w bia�ym wirze spienionej wody. Bukszpryt zje�d�a� w d� po �uku, w miar� jak okr�t powraca� do r�wnowagi. Gdy prostowa� si� pod wiatr pod dzia�aniem przechodz�cej pod jego kad�ubem fali, na jej grzbiecie rufa unosi�a si� w g�r�, dzi�b zanurza� w wod� i ko�czy� ten korkoci�g z imponuj�c� godno�ci� wspania�ego wytworu r�k ludzkich, wioz�cego na pok�adzie pi��set ton urz�dze� artyleryjskich. W d� � na boki � w g�r� � na boki, rytmicznie, z gracj� i majestatem. I Bush, balansuj�c na pok�adzie z wpraw� nabyt� w ci�gu dziesi�ciu lat s�u�by, czu�by si� prawie szcz�liwy, gdyby nasilanie si� wiatru nie wymaga�o ponownego refowania, a o tym zgodnie z regulaminem okr�towym powinien by� informowany kapitan. Zosta�o mu jednak par� minut wytchnienia, w czasie kt�rych m�g� pu�ci� wodze my�lom. Nie chodzi�o o to, �eby Bush czu� w og�le potrzeb� medytacji � ubawi�by si� takim przypuszczeniem z czyjejkolwiek strony � lecz ostatnie kilka dni up�yn�y w nieprzerwanym wirze zaj�� od chwili, gdy otrzymawszy rozkazy po�egna� si� z matk� i siostrami (sp�dzi� z nimi trzy tygodnie po zwolnieniu za�ogi �Conquerora�) i po�pieszy� do Plymouth, obliczaj�c, czy pieni�dze, jakie mia� w kieszeni, starcz� na zap�acenie przejazdu dyli�ansem pocztowym. Zasta� �Renown� w trakcie przygotowa� do wyj�cia w podr� na wyznaczon� pozycj� na wodach zachodnioindyjskich, i w ci�gu trzydziestu sze�ciu godzin pozosta�ych do terminu opuszczenia portu Bush nie mia� ani chwili czasu, �eby usi���, nie m�wi�c ju� o spaniu � po raz pierwszy m�g� przespa� noc, dopiero gdy �Renown� p�yn�� przez zatok�. Al� ju� od momentu postawienia stopy na okr�cie dr�czy�y go dziwaczne nastroje dow�dcy, raz ob��dnie podejrzliwego, to znowu idiotycznie niefrasobliwego. Bush nie by� cz�owiekiem ulegaj�cym nastrojom � by� solidny, z filozoficznym spokojem spe�nia� swoje obowi�zki we wszelkiego rodzaju trudnych sytuacjach, jakich nie szcz�dzi�a s�u�ba na morzu � lecz nie m�g� nie odczu� napi�cia i strachu towarzysz�cego �yciu na �Renown�. Wiedzia�, �e jest niezadowolony i przygn�biony, ale nie zdawa� sobie sprawy, �e w ten w�a�nie spos�b reagowa� na napi�cie i strach. W ci�gu pierwszych trzech dni w morzu niewiele si� dowiedzia� o swoich kolegach. Buckland, pierwszy oficer, zrobi� na nim wra�enie cz�owieka zdolnego i zr�wnowa�onego, a Roberts, drugi oficer, wyda� mu si� ludzki i niefrasobliwy; Hornblower wygl�da� na m�odzie�ca aktywnego i inteligentnego, Smith za� na osobnika o s�abym charakterze, w gruncie rzeczy jednak by�y to tylko domys�y. Pozostali oficerowie � porucznicy, nawigator, chirurg oraz p�atnik � zachowywali si� tajemniczo i z du�� doz� rezerwy. By�o to zachowanie w zasadzie s�uszne i w�a�ciwe � Bush sam nie by� zbyt rozmowny � ale tu milczano do przesady, a rozmowy ogranicza�y si� do paru s��w, i to wy��cznie na tematy s�u�bowe. Bush m�g�by wiele si� dowiedzie� o okr�cie i jego za�odze, gdyby pozostali oficerowie chcieli podzieli� si� z nim do�wiadczeniami i obserwacjami z rocznej s�u�by na �Renown�. Jednak�e poza jednym porozumiewawczym mrugni�ciem Hornblowera w chwili, gdy Bush przyby� na okr�t, nikt inny nie pu�ci� pary z ust. Cz�owiekowi z bogat� wyobra�ni� mog�oby si� zdawa�, �e jest duchem przebywaj�cym na morzu w�r�d innych duch�w, odci�tych od �wiata i od siebie nawzajem, zmierzaj�cych po bezkresie w�d ku nieznanemu przeznaczeniu. Lecz nie maj�c takiej wyobra�ni, Bush doszed� do wniosku, �e zachowanie si� starszych oficer�w jest odbiciem nastroj�w dow�dcy, a my�l ta przypomnia�a mu o nasilaj�cym si� wietrze i konieczno�ci ponownego refowania. Nastawi� ucha na �piew takielunku, spr�bowa� wyczu� ruchy pok�adu pod stopami i pokiwa� g�ow� z �alem. Nie by�o na to rady. � Panie Wellard � odezwa� si� do stoj�cego obok wolontariusza. � Prosz� i�� do kapitana i powiedzie� mu, �e moim zdaniem trzeba refowa� podw�jnie. � Tak jest, sir. Nie min�o par� sekund, a Wellard by� ju� z powrotem. � Kapitan ju� tu idzie, sir. � Bardzo dobrze � odpar� Bush. M�wi�c to nie patrzy� w oczy Wellardowi; nie chcia�, �eby ch�opiec si� zorientowa�, jak podzia�a�a na niego ta wiadomo��, wola� te� nie widzie� twarzy Wellarda. Nadszed� kapitan, z d�ugimi, zmierzwionymi w�osami targanymi przez wiatr, jak zawsze zwracaj�c sw�j zakrzywiony nos to w jedn�, to w drug� stron�. � Chce pan refowa� podw�jnie, panie Bush? � Tak, sir � odpowiedzia� Bush i czeka� na ostr� krytyk�. By� mile zdziwiony, gdy jej nie us�ysza�. Dow�dca mia� niemal dobrotliwy wyraz oblicza. � Bardzo dobrze, panie Bush. Niech pan wywo�uje za�og�. Gwizdki roz�wiergota�y si� na pok�adach. � Ca�a za�oga! Ca�a za�oga! Wszyscy do refowania marsli. Ca�a za�oga! Marynarze zacz�li si� zbiega�. Wezwanie �ca�a za�oga� sprawi�o, �e oficerowie wyszli z mesy i kabin, a midszypmeni opu�cili koje, sprawdzaj�c w biegu, czy maj� przy sobie rozk�ad stanowisk, aby za�oga znalaz�a si� na w�a�ciwych miejscach. Poprzez wycie wiatru dobiega� g�os kapitana wydaj�cego rozkazy. Marynarze chwycili za fa�y i reflinki, okr�t tak mocno nurza� si� dziobem i ko�ysa� wzd�u�nie na szarym morzu pod o�owianym niebem, �e kto� obserwuj�cy go z l�du m�g�by si� dziwi�, jak mo�na si� utrzyma� na nogach na pok�adzie, a c� dopiero na wantach. Nagle w trakcie wykonywania manewru czyj� m�ody, wibruj�cy g�os przekrzycza� s�owa dow�dcy: � Hej, wy tam! Przesta� wybiera�! Przesta� wybiera�! Polecenie zosta�o wykrzyczane tak ostrym, przekonywuj�cym tonem, �e marynarze przerwali prac�. Kapitan rykn�� z ruf�wki: � Kt� to zmienia moje rozkazy? � To ja, sir� Wellard. M�ody wolontariusz zwr�ci� twarz w kierunku rufy, usi�uj�c przekrzycze� wiatr. Ze swego stanowiska Bush zobaczy�, �e kapitan ogarni�ty w�ciek�o�ci� ruszy� w stron� relingu rufowego; ze swym wielkim nosem wysuni�tym do przodu wygl�da� na w�sz�cego za ofiar�. � Po�a�uje pan tego, panie Wellard. Bardzo pan po�a�uje. W tej chwili obok Wellarda zjawi� si� Hornblower, z twarz� zielon� z powodu choroby morskiej, kt�ra go nie opuszcza�a od chwili wyj�cia �Renown� z cie�niny Plymouth. � Sir, refsejzing po nawietrznej wczepi� si� w blok talii refowej � zawo�a� i Bush podszed�szy bli�ej zobaczy�, �e tak by�o rzeczywi�cie. Gdyby marynarze wybierali dalej, mog�oby doj�� do uszkodzenia �agla. � Jak pan �mie stawa� mi�dzy mn� a kim�, kto okaza� mi niepos�usze�stwo? � rykn�� kapitan. � Pr�ba os�aniania go na nic si� nie zda. � To ja odpowiadam za ten odcinek, sir � zauwa�y� Hornblower. � Pan Wellard robi� to, co by�o jego obowi�zkiem. � To spisek! � krzycza� dow�dca. � Jeste�cie obaj w zmowie! Na tak absurdalny zarzut Hornblower m�g� odpowiedzie� tylko milczeniem. Sta�, poblad�� twarz zwr�ciwszy ku kapitanowi. � Zejdzie pan pod pok�ad, panie Wellard � grzmia� kapitan, gdy nie doczeka� si� odpowiedzi. � I pan, Hornblower, tak�e. Zajm� si� wami za kilka minut. S�yszeli�cie? Rusza� na d�! Naucz� was spiskowania. Taki bezpo�redni rozkaz musia� zosta� wykonany. Hornblower i Wellard ruszyli wolno w stron� rufy; Hornblower stara� si� unika� wymiany spojrze� z midszypmenem, aby nie narazi� si� ponownie na zarzut spiskowania. Kapitan odprowadza� ich wzrokiem. Gdy g�owy ich znikn�y ju� na zej�ci�wce, podni�s� znowu w g�r� sw�j wielki nochal. � Pos�a� kogo�, �eby odczepi� refsejzing � rozkaza� normalnym tonem, st�umionym tylko przez wiatr. � Wybiera�! Zrefowane podw�jnie marsie i za�oga zacz�a schodzi� z rei. Dow�dca sta� przy relingu ruf�wki, patrz�c po okr�cie najzupe�niej normalnym spojrzeniem. � Wiatr zmienia si� na pe�ny � powiedzia� do Bucklanda. � Hej, tam, na marsie! Pos�a� marynarza do padun�w przy kraw�nicy marsa. Marynarze do bras�w nawietrznych. Obsada rufy! Wybra� grotbras z nawietrznej! Razem wybiera�, ch�opcy! Fokreja dobrze! Grotreja dobrze! Ob�o�y� porz�dnie! Rozkazy by�y dorzeczne i sensowne. Marynarze stali, czekaj�c na zwolnienie wachty wolnej od zaj��. � Pomocniku bosmana! Zanie�cie pozdrowienia ode mnie panu Lomaxowi i niech przyjdzie tu do mnie na pok�ad. Pan Lomax by� p�atnikiem, tote� oficerowie obecni na pok�adzie rufowym z trudem powstrzymali si� od wymiany spojrze�, nie umieli wyobrazi� sobie powodu wzywania p�atnika na pok�ad w tej chwili. � Pan posy�a� po mnie, sir? � przem�wi� p�atnik, zdyszany szybkim biegiem. � Tak, panie Lomax. Za�oga wybiera�a nawietrzny grotbras. � Tak, sir? � A teraz go spleciemy. � Sir? � S�yszy pan, co m�wi�? Spleciemy grotbras . Po �yku rumu dla wszystkich marynarzy. I dla ch�opc�w okr�towych te�. � Sir? � Powiedzia�em: po �yku rumu dla ka�dego. Czy musz� powtarza� rozkazy? Rum dla wszystkich. Daj� panu na to pi�� minut, panie Lomax, i ani sekundy wi�cej. Dow�dca wyj�� zegarek i spojrza� znacz�co na wskaz�wki. � Tak jest, sir � wyj�ka� Lomax, ale sta� jeszcze przez chwil�, a� nochal kapitana zacz�� si� obraca� w jego stron�, a krzaczaste brwi si� zbieg�y. Na ten widok p�atnik odwr�ci� si� i pobieg�. Je�li mia� wykona� ten niewiarygodny rozkaz, to pi�� minut by�o niewiele na przywo�anie pomocnik�w, otwarcie schowka i przyniesienie rumu na pok�ad. Rozmow� kapitana z p�atnikiem mog�o s�ysze� nie wi�cej ni� p� tuzina os�b, lecz obserwowa�a j� ca�a za�oga; jedni spogl�dali po sobie z niedowierzaniem, inni z u�miechami, kt�re Bush chcia�by zetrze� z ich twarzy. � Pomocniku bosmana! Biegnijcie do pana Lomaxa i powiedzcie mu, �e min�o dwie minuty. Panie Buckland! Prosz� zebra� za�og� tu, na rufie. Marynarze zacz�li nadchodzi� od �r�dokr�cia. Bushowi si� zdawa�o, �e szli powoli i niedbale, ale mo�e by�a to wina nadmiernie pobudzonej wyobra�ni. Dow�dca podszed� do relingu, ca�y w u�miechach, tak nie pasuj�cych do dzikich wrzask�w, jakie wyrzuca� z siebie przed chwil�. � Marynarze, wiem, gdzie szuka� lojalno�ci � zagrzmia�. � By�em jej �wiadkiem. I znajduj� j� tutaj. Widz� na wskro� wasze oddane serca. Obserwuj� wasz nieustanny trud. Dostrzegam go, tak jak zauwa�am wszystko, co si� dzieje na okr�cie. Wszystko, powiadam. Zdrajcy dostaj�, na co zas�u�yli, a lojalni cz�onkowie za�ogi otrzymuj� nagrod�. Wznie�cie okrzyk, ch�opcy. Rozkaz zosta� spe�niony, przez jednych bez entuzjazmu, przez innych z przesadn� gorliwo�ci�. W otworze g��wnego luku pojawi� si� Lomax, a za nim czterej pomocnicy, ka�dy z dwugalonow� bary�k�. � W sam czas, panie Lomax. Mia�by si� pan z pyszna w razie sp�nienia. Prosz� dopilnowa�, aby rozdzia� odby� si� sprawiedliwie, bez kombinacji, jakie si� zdarzaj� na innych okr�tach. Panie Booth! Prosz� tu do mnie, na ruf�. T�gi bosman podbieg� na swoich kr�tkich n�kach. � Spodziewam si�, �e ma pan przy sobie swoj� lask� trzcinow�? � Tak jest, sir. Booth zaprezentowa� d�ugi posrebrzany kij bambusowy, z grubymi guzami wystaj�cymi co dwa cale. Opieszali marynarze znali dobrze t� lask�, nie tylko zreszt� oni � w chwilach z�o�ci pan Booth cz�stowa� ni� ka�dego, kto znalaz� si� w zasi�gu jego r�ki. � Niech pan we�mie dw�ch najt�szych ludzi spo�r�d swoich pomocnik�w. B�dzie wymierzana sprawiedliwo��. Twarz dow�dcy przybra�a teraz nieodgadniony wyraz. Na grubych wargach igra� przypuszczalnie nie�wiadomy u�miech, gdy� nie mia� on odbicia w spojrzeniu. � Za mn� � rzuci� kapitan do Bootha i jego ludzi i ruszy�, zostawiaj�c znowu pok�ad na g�owie Busha, kt�ry m�g� teraz snu� ponure rozmy�lania nad dezorganizacj� normalnego toku zaj�� i naruszeniem dyscypliny przez ten dziwaczny kaprys dow�dcy. Gdy rum zosta� rozdzielony i wypity, Bush m�g� odes�a� wacht� woln� od zaj�� i dopilnowa�, aby wachta s�u�bowa wr�ci�a do swych obowi�zk�w, ostrymi s�owami besztaj�c marynarzy za ponure miny i opiesza�o��. Nie sprawia�o mu ju� przyjemno�ci sta� na hu�taj�cym si� pok�adzie i wyczuwa� stopami korkoci�gowe przechy�y okr�tu, obserwowa� szybki bieg fal atlantyckich, trymowanie �agli i obracanie ko�em sterowym � Bush wci�� nie u�wiadamia� sobie wyra�nie, �e mo�na znajdowa� zadowolenie w takich zwyk�ych, codziennych rzeczach, czu� jednak niejasno, �e jego �ycie zosta�o o co� zubo�one. Zobaczy� Bootha wracaj�cego z pomocnikami na dzi�b, a po chwili na pok�adzie rufowym pojawi� si� Wellard. � Melduj� si� do s�u�by, sir � rzek�. Ch�opiec mia� twarz poblad�� i st�a�� i Bush przyjrzawszy mu si� uwa�nie dostrzeg� �lad �ez w k�cikach jego oczu. Wellard porusza� si� sztywno; duma mog�a by� powodem, �e wypina� pier� i trzyma� g�ow� wysoko, ale niemo�no�� zginania si� w pasie musia�a mie� inn� przyczyn�. � Bardzo dobrze, panie Wellard � odpar� Bush. Pomy�la� o guzach na lasce Bootha. On sam dostatecznie cz�sto doznawa� niesprawiedliwo�ci. Nie tylko ch�opcy, lecz i doro�li m�czy�ni byli czasami bici bez powodu i Bush przezornie nie protestowa� w takich wypadkach, uwa�aj�c �e na tym z gruntu niesprawiedliwym �wiecie kontakt z niesprawiedliwo�ci� nale�y do programu wychowania. A doro�li u�miechali si� do siebie na widok bitych ch�opc�w i byli zgodni w prze�wiadczeniu, �e wszystkim to wyjdzie na dobre. Ch�opc�w bito od zarania dziej�w i gdyby miano przesta� � co zreszt� nie mie�ci�o im si� w g�owie � nasta�by s�dny dzie� dla �wiata. To wszystko prawda, a jednak Bushowi �al by�o Wellarda. Na szcz�cie mia� co� dla niego do roboty, zaj�cie odpowiednie do stanu i nastroju ch�opca. � Trzeba por�wna� klepsydry, panie Wellard � powiedzia�, wskazuj�c ruchem g�owy na kompas. � Prosz� por�wna� klepsydr� minutow� z p�godzinn�, jak tylko zostanie obr�cona, kiedy wybij� siedem szklanek. � Tak jest, sir. � Niech pan zaznacza ka�d� minut� kresk� na tabliczce, bo inaczej m�g�by si� pan zgubi� w obliczeniach � doda� Bush. � Tak jest, sir. To by� dobry spos�b na odp�dzenie od ch�opca my�li o k�opotach, przy tym zaj�cie nie wymagaj�ce wysi�ku fizycznego. Wystarczy�o patrze�, jak piasek wysypuje si� z klepsydry minutowej i szybko j� obraca�, robi�c znak na tabliczce, po czym obserwowa� dalej. Bush mia� w�tpliwo�ci co do dzia�ania klepsydry p�godzinnej i takie sprawdzenie mog�o si� przyda�. Wellard podszed� sztywnym krokiem do kompasu i rozpocz�� przygotowania do obserwacji. Lecz oto dow�dca wraca� na pok�ad, zwracaj�c nochal to w t�, to inn� stron�. Jego nastr�j znowu uleg� zmianie, znik�a poprzednia aktywno�� i nerwowo�� zachowania. Teraz wygl�da� jak cz�owiek, kt�ry dobrze sobie podjad�. Zgodnie z wymaganiami etykiety okr�towej Bush odsun�� si� od relingu nawietrznego z chwil� pojawienia si� kapitana, kt�ry zacz�� si� przechadza� wolnym krokiem po tej stronie pok�adu rufowego, dzi�ki d�ugoletniej wprawie dostosowuj�c sw�j krok do ruch�w okr�tu na fali. Wellard rzuci� na niego jedno spojrzenie, a potem skoncentrowa� si� znowu na klepsydrach. Si�dma szklanka w�a�nie si� rozleg�a i klepsydra p�godzinna zosta�a odwr�cona. Kapitan chodzi� kr�tk� chwil� tam i z powrotem. Potem przystan��, badaj�c stan pogody po nawietrznej, wyczu� podmuch wiatru na policzku, skierowa� uwa�ne spojrzenie na wimpel i wy�ej, na marsie, aby sprawdzi�, czy reje s� dobrze wytrymowane, po czym podszed� do kompasu sprawdzi� kurs, na kt�rym sternik trzyma� okr�t. Ca�e to zachowanie by�o absolutnie normalne, ka�dy kapitan na ka�dym okr�cie zrobi�by to samo znalaz�szy si� na pok�adzie. Wellard czu� blisko�� dow�dcy, ale stara� si� nie da� pozna� po sobie niepokoju, odwr�ci� klepsydr� minutow� i zrobi� kolejny znaczek na tabliczce. � Pan Wellard przy pracy? � zauwa�y� kapitan. M�wi� g�osem przyt�umionym i troch� niewyra�nym, jego ton by� zupe�nie inny od tonu wyostrzonego l�kiem, jakim m�wi� poprzednio. Wellard ze wzrokiem utkwionym w klepsydry odczeka� chwil�, zanim odpowiedzia�. Bush si� domy�la�, �e ch�opiec zastanawia si�, jaka odpowied� b�dzie najbezpieczniejsza, a przy tym najbardziej poprawna. � Tak jest, sir. W marynarce wojennej nikt nic nie ryzykowa� odzywaj�c si� do prze�o�onego w ten spos�b. � Tak jest, sir � powt�rzy� jego s�owa kapitan. � Mo�e pan Wellard wie ju� teraz, �e lepiej nie spiskowa� przeciwko swemu dow�dcy, przeciwko zwierzchnikowi postawionemu nad nim rozkazem jego naj�askawszej mo�ci kr�la Jerzego II? Trudno by�o znale�� odpowied� na tak sformu�owany zarzut. Wellard czeka�, a� z klepsydry wyp�yn� ostatnie ziarenka piasku; �tak� lub �nie� mog�o by� jednakowo zgubne w skutkach. � Pan Wellard jest bez humoru � ci�gn�� kapitan. � Mo�e rozmy�la nad tym, co przeszed�. Co przeszed�. �Siedzieli�my p�acz�c nad brzegami Babilonu�. Lecz dumny pan Wellard nie zap�aka�. Ani nie usiad�. Nie, b�dzie si� stara� nie siada�. Niegodna cz�� jego cia�a zap�aci�a za jego niegodziwo�ci. Doros�y m�czyzna za honorowe przewinienia bywa ch�ostany po plecach, ale ch�opca, wstr�tnego smarkacza, co miewa brzydkie my�li, traktuje si� inaczej. Nieprawda�, panie Wellard? � Tak, sir � szepn�� Wellard. C� innego m�g� odpowiedzie�, a musia� da� jak�� odpowied�. � Na t� okazj� nada�a si� doskonale laska pana Bootha. Dobrze wykona�a swoje zadanie. Przegi�ty przez dzia�o z�oczy�ca m�g� rozmy�la� o swoich niegodziwo�ciach. Wellard znowu odwr�ci� klepsydr�, a kapitan, widocznie usatysfakcjonowany, przeszed� si�, ku uldze Busha, kilka razy tam i z powrotem. Lecz w po�owie drogi nagle przystan�� przy Wellardzie i ci�gn�� dalej, teraz ju� wy�szym tonem. � Chcia� pan spiskowa� przeciwko mnie? � nalega� z uporem. � Pr�bowa� pan wystawi� mnie na po�miewisko na oczach za�ogi? � Nie, sir � odpar� Wellard, zn�w ogarni�ty strachem. � Nie, sir. Naprawd� nie, sir. � Pan i ten szczeniak Hornblower. Pan Hornblower. Snuli�cie spisek i zamierzali�cie poderwa� m�j s�u�bowy autorytet. � Nie, sir! � Tylko za�oga jest mi wierna na tym okr�cie, gdzie wszyscy spiskuj� przeciwko mnie. A wy pr�bujecie chytrze podwa�y� wp�yw, jaki mam na nich. Uczyni� ze mnie w ich oczach �mieszn� posta�. Niech pan si� przyzna! � Nie, sir. Nie uczyni�em tego! � Po co pr�bowa� zaprzecza�? To sprawa oczywista, logiczna. Kto wymy�li�, �eby zaczepi� refsejzing o blok reftalii? � Nikt, sir. To� � Kt� zatem zmieni� moje rozkazy? Kto okry� mnie wstydem przed obydwiema wachtami, przy ca�ej za�odze na pok�adzie? To by� spisek misternie uknuty. Wszystko wskazuje na to. Kapitan spl�t� d�onie na plecach i bez trudu utrzymywa� r�wnowag� stoj�c na pok�adzie, na wietrze targaj�cym po�ami jego p�aszcza i zdmuchuj�cym mu w�osy na policzki, ale Bush widzia�, �e znowu dygoce z w�ciek�o�ci � a mo�e ze strachu. Wellard odwr�ci� raz jeszcze klepsydr� minutow� i nani�s� nowy znaczek na tabliczk�. � Chowa pan twarz, �eby ukry� wypisan� na niej win�? � zagrzmia� nagle kapitan. � Udaje pan zaj�tego, �eby mnie zwodzi�. Hipokryzja! � Da�em panu Wellardowi polecenie, �eby sprawdzi� zgodno�� wskaza� klepsydr � wtr�ci� Bush. Interweniowa� niech�tnie, lecz przysz�o mu to �atwiej, ni� przygl�da� si� jako bierny �wiadek. Dow�dca spojrza� na niego, jakby teraz dopiero go zobaczy�. � Pan, panie Bush? Myli si� pan g��boko s�dz�c, �e w tym ch�opcu jest co� dobrego. Chyba �e� � na twarzy kapitana pojawi� si� nagle wyraz podejrzliwej obawy � chyba �e pan sam macza� palce w tej niecnej sprawie. Ale pan tego nie uczyni�, panie Bush? Nie pan. Zawsze mia�em dobre zdanie o panu, panie Bush. Obawa maluj�ca si� poprzednio na jego twarzy przesz�a w wyraz przymilnej solidarno�ci. � Tak, sir. � Maj�c �wiat przeciwko sobie, zawsze liczy�em na pana, panie Bush � ci�gn�� kapitan, rzucaj�c niespokojne spojrzenia spod brwi. � A wi�c na pewno ucieszy si� pan, gdy to wcielenie z�a spotka si� z zas�u�on� kar�. Wydob�dziemy z niego prawd�. Bush czu�, �e gdyby mia� zdolno�� szybkiego my�lenia i znajdowania odpowiednich s��w, m�g�by wyzyska� ten nowy nastr�j, aby uchroni� Wellarda przed niebezpiecze�stwem. Udaj�c osob� oddan� kapitanowi w trudnych dla niego chwilach, a r�wnocze�nie wykpiwaj�c sam� my�l o gro�bie spisku, m�g�by skierowa� obawy dow�dcy w inn� stron�. Tak mu si� wydawa�o, ale sam nie wierzy�, �e potrafi tego dokona�. � On nie ma o niczym poj�cia, sir � zacz��, zmuszaj�c si� do u�miechu. � Nie odr�nia watersztagu od bomu ster�agla. � Tak pan my�li? � rzek� kapitan z pow�tpiewaniem w g�osie, ko�ysz�c si� na pi�tach w takt przechy��w okr�tu. Ju� wygl�da�o, �e uwierzy�, gdy nagle co� nowego przysz�o mu do g�owy. � Nie, panie Bush. Pan jest zbyt uczciwy. Zauwa�y�em to, gdy po raz pierwszy ujrza�em pana na oczy. Nie ma pan poj�cia, w jakie otch�anie z�a mo�e si� stoczy� ten �wiat. Ten spryciarz zwi�d� pana! Zwi�d� pana! G�os kapitana podni�s� si� do ochryp�ego krzyku i Wellard zwr�ci� w stron� Busha zbiela�� twarz wykrzywion� przera�eniem. � Naprawd�, sir� � zacz�� Bush, wysilaj�c si� na u�miech, kt�ry przypomina� raczej grymas trupiej czaszki. � Nie, nie, nie! � krzycza� kapitan. � Sprawiedliwo�ci musi sta� si� zado��! Prawda musi wyj�� na jaw! Wydob�d� j� z niego! Podoficer wachtowy! Biegiem na dzi�b i wezwijcie tu do mnie pana Bootha. Z pomocnikami! Kapitan odwr�ci� si� i zacz�� dalej chodzi� po pok�adzie, jakby chc�c si� uspokoi�, ale po chwili ju� by� z powrotem. � Wydob�d� z niego przyznanie si�! Albo wyskoczy za burt�! S�yszycie, co m�wi�? Gdzie� ten bosman? � Pan Wellard nie sko�czy� jeszcze sprawdza� klepsydr � Bush uczyni� ostatni� pr�b� odwleczenia ka�ni. � I nie sko�czy � powiedzia� kapitan. Bosman na kr�tkich n�kach nadbiega� z pomocnikami na ruf�. � Panie Booth! � powiedzia� kapitan i bezlitosny u�mieszek zaigra� mu na wargach. � We�mie pan tego �otra. Sprawiedliwo�� ��da, aby�cie si� nim znowu zaj�li. Jeszcze tuzin porz�dnych kij�w. Jeszcze tuzin, a zacznie �piewa� jak z nut. � Tak jest, sir � odpar� bosman, lecz si� zawaha�. Przez chwil� stali tak, tworz�c �ywy obraz; kapitan, z po�ami surduta trzepoc�cymi na wietrze; bosman, patrz�cy b�agalnie na Busha, i jego krzepcy pomocnicy stoj�cy za nim jak pot�ne pos�gi; sternik, pozornie spokojny w obliczu wszystkiego, co dzia�o si� wok� niego, trzymaj�cy ster i obserwuj�cy pilnie g�rne �agle; i m�ody nieszcz�nik przy kompasie � wszyscy tak stali pod szarym niebem, z sinym morzem hucz�cym doko�a, ci�gn�cym si� a� po bezkresny widnokr�g. � Panie Booth, bierzcie go na d�, na pok�ad g��wny � rozkaza� dow�dca. Polecenie musia�o by� wykonane. Za s�owami kapitana sta� autorytet parlamentu, wspiera�a go odwieczna tradycja. Nic nie mo�na by�o zrobi�. D�onie Wellarda le�a�y na kompasie, jakby przyros�y do niego, i wygl�da�o, �e trzeba je b�dzie odrywa� si��. Lecz ch�opiec sam opu�ci� r�ce i ruszy� za bosmanem, a kapitan odprowadza� go u�miechem. W tej sytuacji po��dan� dystrakcj� by�y dla Busha s�owa podoficera wachtowego: � Dziesi�� minut do o�miu szklanek. � Bardzo dobrze. Gwizda� na pobudk� wst�puj�cych na wacht�. ' Na pok�adzie rufowym pojawi� si� Hornblower i zmierza� ku Bushowi. � Nie pan mnie zmienia � zauwa�y� Bush. � Ja. Rozkaz kapitana. Hornblower m�wi� te s�owa z kamiennym wyrazem twarzy � Bush przywyk� ju� do takiego opanowania oficer�w na tym okr�cie i wiedzia�, co jest tego przyczyn�. Lecz ciekawo�� kaza�a mu zapyta�: � Dlaczego? � Mam pe�ni� wacht� na dwie zmiany � wyja�ni� Hornblower ze spokojem. � A� do dalszych rozkaz�w. M�wi�c to patrzy� na horyzont nie zdradzaj�c najmniejszego zdenerwowania. � A to pech � powiedzia� Bush i przez chwil� my�la�, czy nie posun�� si� zbyt daleko, okazuj�c w ten spos�b swoje wsp�czucie. � Mam nie dostawa� przydzia�u alkoholu a� do odwo�ania. Ani z moich racji, ani z niczyich innych. Dla niekt�rych oficer�w by�aby to kara ci�sza ni� wachta na dwie zmiany: cztery godziny pracy � cztery wolne, w dzie� i noc, ale Bush zbyt s�abo zna� nawyki Hornblowera, aby os�dzi�, czy tak jest w jego wypadku. Mia� ju� powt�rzy�: � A to pech! � gdy poprzez wycie wiatru dobieg� jego uszu dziki krzyk b�lu. Po chwili krzyk rozleg� si� znowu, tym razem jeszcze g�o�niej. Hornblower patrzy� wci�� na widnokr�g i �aden musku� nie drgn�� w jego twarzy. Bush spojrzawszy na niego postanowi� nie zwraca� uwagi na krzyki. � A to pech � powiedzia�. � Mog�oby by� gorzej � stwierdzi� Hornblower. Rozdzia� III By� niedzielny poranek. �Renown� chwyci� w �agle pasat p�nocno-wschodni i gna� przez Atlantyk najlepsz� sw� pr�dko�ci�, z bocznymi �aglami postawionymi z obu stron, wznosz�c si� i opadaj�c regularnie pod naporem wyj�cego pasatu, a jego t�py dzi�b wyrzuca� od czasu do czasu w g�r� strumie� wody, kt�rej kropelki tworzy�y przelotn� t�cz�. Od takielunku szed� wysoki, przenikliwy gwizd, kt�ry zlewa� si� z niskimi d�wi�kami poszycia okr�tu w symfoni� morsk�, od dyszkantu przez baryton a� do basa. Spo�r�d chmur ol�niewaj�cej bia�o�ci, rozsianych na szafirze nieba, prze�wieca�o o�ywcze s�o�ce, odbijaj�c si� na stromiznach rozta�czonych fal od kr�lewskiego b��kitu morza. Okr�t wygl�da� zjawiskowo na tle tej urzekaj�co pi�knej scenerii, lecz pe�ny kszta�t dziobu i rz�dy armat wnosi�y niepok�j w ten obraz. �Renown� by� �wietn� machin� bojow�, kr�lem w�d, po kt�rych �eglowa� w osamotnionym majestacie. Ta zupe�na samotno�� m�wi�a sama za siebie; wrogie flotylle t�oczy�y si� zamkni�te w portach strze�onych przez czujne eskadry, czyhaj�ce tylko, aby wzi�� si� z nimi za bary. Tote� �Renown� m�g� �eglowa� bez najmniejszych obaw. �aden okr�t, kt�remu by si� uda�o przekra�� przez blokad�, nie dor�wnywa� jemu si��; nigdzie na morzach nie by�o eskadry, kt�ra by�aby w stanie zmierzy� si� z nim w bitwie. M�g� sobie kpi� z wybrze�y obsadzonych przez nieprzyjaciela, bezradnego, zduszonego blokad�, i m�g� zada� pot�ny cios, gdzie tylko zechcia�. Mo�e w�a�nie p�yn�� w tym celu, wys�any rozkazem lord�w Admiralicji na drugi koniec oceanu. Na pok�adzie g��wnym stali w szeregach marynarze, kt�rych zadaniem by�o utrzymywa� nieprzerwanie ten tw�r r�ki ludzkiej w stanie maksymalnej sprawno�ci i usuwa� nieustannie skutki dzia�ania morza, pogody i zwyczajnego up�ywu czasu na jego kad�ub. �nie�nobia�e pok�ady, �wie�o odmalowane powierzchnie, precyzyjny i celowy uk�ad lin i drzewc � wszystko to �wiadczy�o o staranno�ci ich pracy, oni te� obsadz� dzia�a, gdy �Renown� b�dzie musia� odegra� rol� argumentu w wojnie o panowanie na morzu. �Renown� by� wspania�� machin� bojow�, ale tylko dzi�ki wysi�kom kruchych istot ludzkich, kt�re go obs�ugiwa�y. A ci ludzie, podobnie jak �Renown�, stanowili tylko k�ka jeszcze pot�niejszej machiny, jak� by�a kr�lewska marynarka wojenna, i wi�kszo�� z nich, trzymana w kleszczach u�wi�conej przez czas rutyny i dyscypliny wojskowej, rada by�a z tej roli pionk�w, kt�rych zadaniem by�o zmywa� pok�ady i stawia� �agle, kierowa� dzia�a na cel lub z kordami w d�oniach szar�owa� przez nadburcia na pok�ad okr�tu nieprzyjacielskiego, nie zastanawiaj�c si� nad tym, czy dzi�b okr�tu jest skierowany na p�noc, czy na po�udnie, czy aborda�owana przez nich jednostka to hiszpan, francuz czy holender. W tym dniu jedynie dow�dca zna� misj�, z jak� �Renown� zosta� wys�any przez lord�w Admiralicji � przypuszczalnie w porozumieniu z rz�dem. Domy�lano si�, �e zd��a do Indii Zachodnich, lecz szczeg�y dotycz�ce rejonu i zadania, jakie tam ma wykona�, by�y wiadome tylko jednemu cz�owiekowi spo�r�d siedmiuset czterdziestu obecnych na pok�adzie okr�tu. Tego niedzielnego poranka kto �yw sta� w szeregu na pok�adzie g��wnym, nie tylko obie wachty, lecz tak�e �wa�konie� nie przydzieleni do �adnej wachty � ludzie z obs�ugi �adowni, kt�rzy pracowali tak g��boko pod pok�adem, �e dos�ownie nie ogl�dali s�o�ca od niedzieli do niedzieli: bednarz i jego pomocnicy, zbrojmistrz ze swoimi lud�mi, �aglomistrz, kucharz i stewardowie, ka�dy w od�wi�tnej odzie�y. A oficerowie, w tr�jgraniastych kapeluszach, ze szpadami u pasa, stali przy swoich sekcjach. W szeregach wypr�onych na baczno�� na �r�dokr�ciu i faluj�cych w takt ruchu pok�adu brakowa�o tylko oficera wachtowego i pe�ni�cego z nim wacht� podoficera, sternik�w stoj�cych przy kole sterowym i tuzina marynarzy niezb�dnych do pe�nienia wachty na �oku� i wyznaczonych do obs�ugi okr�tu na wypadek nag�ego zaskoczenia. By� to poranek niedzielny i wszystkie czapki by�y zdj�te, wszystkie g�owy obna�one, poniewa� za�oga okr�tu s�ucha�a s��w dow�dcy. Nie by�o to jednak nabo�e�stwo. Ci m�czy�ni z obna�onymi g�owami nie wielbili swojego Stw�rcy. Nabo�e�stwa odbywa�y si� w trzy niedziele ka�dego miesi�ca, jednak�e bez nacisku na obecno�� wszystkich cz�onk�w za�ogi � tolerancyjna Admiralicja zarz�dzi�a ostatnio, �e z uczestnictwa w nabo�e�stwach mog� by� zwolnieni katolicy, �ydzi, a nawet dysydenci. W t� czwart� niedziel� rezygnowano z oddawania czci Bogu na rzecz ceremonia�u surowszego i bardziej uroczystego, kt�ry r�wnie� wymaga� czystych koszul i odkrytych g��w. Jednak�e marynarze nie musieli sta� ze spuszczonymi oczyma, a przeciwnie, wszyscy mieli spojrzenia skierowane wprost przed siebie. Wiatr targa� im w�osy, a oni z czapkami w r�kach s�uchali nakaz�w r�wnie wszechogarniaj�cych jak dziesi�cioro przykaza�, praw bezwzgl�dnych jak kodeks Leviticusa, poniewa� w ka�d� czwart� niedziel� miesi�ca dow�dca mia� obowi�zek odczyta� za�odze na g�os Regulamin Wojenny, aby nawet analfabeci nie mogli si� t�umaczy�, �e go nie znaj�. Religijny kapitan m�g� przy tym odprawi� kr�tkie nabo�e�stwo, ale Regulamin Wojenny musia� by� odczytany przede wszystkim. Kapitan odwr�ci� stronic�. �Artyku� dziewi�tnasty � czyta�. � Je�li jaka� osoba z floty lub nale��ca do niej uczyni pr�b� zorganizowania buntowniczego zgromadzenia dla dokonania przest�pstwa, ka�da osoba w takim zgromadzeniu uczestnicz�ca i uznana za winn� wyrokiem s�du wojennego poniesie �mier�. Stoj�c przy swojej sekcji Bush wys�ucha� tych s��w, jak dziesi�tki razy przedtem. Wyg�aszano je w jego obecno�ci tak cz�sto, �e zazwyczaj nie przys�uchiwa� si� im ze szczeg�ln� uwag�; poprzednie osiemna�cie artyku��w przesz�o mu w�a�ciwie mimo uszu. Lecz ten, dziewi�tnasty, dotar� do jego �wiadomo�ci z niezwyk�� wyrazisto�ci�, mo�e dlatego �e kapitan odczyta� go ze specjalnym naciskiem. Ponadto Bush, podni�s�szy wzrok na b�ogos�awione s�o�ce, pochwyci� spojrzenie Hornblowera, oficera wachtowego, kt�ry s�ucha� tego r�wnie� stoj�c przy relingu rufowym. Bushowi si� wyda�o, �e s�owo ��mier� kapitan wypowiedzia� z wyj�tkowym naciskiem. Rzecz dziwna, ale w jego uszach zabrzmia�o ono dobitnie i bezapelacyjnie, jak odg�os kamienia rzuconego do studni, chocia� s�owo ��mier� powtarza�o si� cz�sto tak�e w innych artyku�ach odczytywanych przez kapitana � �mier� grozi�a za uchylanie si� przed niebezpiecze�stwem, za za�ni�cie na posterunku. Kapitan czyta� dalej: �Je�li kto� wypowie s�owa sprzeciwu lub buntu, czeka go �mier�. �Je�li kt�rykolwiek oficer, marynarz lub �o�nierz zachowa si� lekcewa��co wobec swego prze�o�onego�� Pod ci�kim spojrzeniem Hornblowera te s�owa nabra�y dla Busha g��bszego znaczenia; poczu� dziwne wzburzenie. Spojrza� na dow�dc�, niechlujnego, w wy�wiechtanym mundurze, i wr�ci� pami�ci� do wydarze� ostatnich kilku dni. Je�li kto� okaza� si� niezdatny do wykonywania swych obowi�zk�w, to w�a�nie kapitan, utrzymywa�a go jednak na stanowisku nieograniczona si�a odczytywanego w�a�nie Regulaminu Wojennego. Bush znowu przeni�s� wzrok na Hornblowera, mia� wra�enie, �e wie dok�adnie, co my�li Hornblower stoj�cy przy relingu rufowym, i sam si� zdziwi� stwierdziwszy, �e odczuwa sympati� do tego niezdarnego, kanciastego m�odego porucznika, z kt�rym tak ma�o mia� do czynienia. �A je�li jaki� oficer, marynarz, �o�nierz lub jakakolwiek osoba nale��ca do floty � kapitan doszed� ju� do artyku�u dwudziestego drugiego � o�mieli si� sprzeciwi� komukolwiek z postawionych nad nim oficer�w lub oka�e niepos�usze�stwo wobec jakiego� prawowitego rozkazu, zostanie ukarany �mierci��. Bush nie zdawa� sobie dot�d sprawy, �e w Regulaminie Wojennym powtarza si� w k�ko to samo. Poddawa� si� ochoczo dyscyplinie i zawsze m�wi� sobie filozoficznie, �e mo�na jako� prze�y� niesprawiedliwo�� czy b��dne rozkazy dow�dc�w. Teraz zacz�� pojmowa� cel tych wszystkich przepis�w. Jak gdyby chc�c rozstrzygn�� jego w�tpliwo�ci, kapitan odczyta� artyku� ko�cowy, stawiaj�cy kropk� nad i. �Wszelkie inne zbrodnie pope�nione przez osob� lub osoby nale��ce do floty, a nie wymienione w niniejszym Regulaminie�� Bush pami�ta� ten artyku�. Na jego podstawie oficer m�g� zniszczy� ka�dego podw�adnego, kt�remu uda�o si� wymiga� od odpowiedzialno�ci na podstawie innych artyku��w. Dow�dca odczyta� ostatnie uroczyste s�owa i podni�s� wzrok znad kartki. Jego wielki nos obraca� si� jak lufa dzia�a nastawionego na cel, gdy tak przygl�da� si� wszystkim oficerom po kolei; na twarzy o nie ogolonych policzkach malowa� si� wyraz ordynarnego triumfu. Odczytanie regulaminu wydawa�o si� utwierdza� go w jego obawach. Wypi�� klatk� piersiow� i uni�s� si� na plecach jakby do wyg�oszenia zako�czenia. � Chc�, �eby�cie wszyscy wiedzieli, �e artyku�y te dotycz� moich oficer�w w tym stopniu co wszystkich innych. Bush nie wierzy� w to, co s�ysza�. W g�owie mu si� nie mie�ci�o, �e dow�dca m�g� wypowiedzie� te s�owa wobec za�ogi. Je�li jakie� odezwanie mog�o podwa�y� dyscyplin�, to w�a�nie takie. Ale kapitan powiedzia� tylko jak zwykle: � Prosz� dalej wydawa� komendy, panie Buckland. � Tak jest, sir. � Zgodnie z ceremonia�em Buckland wyst�pi� krok do przodu. � Czapki w��! Teraz, po zako�czeniu ceremonii, oficerowie i marynarze mogli ju� w�o�y� nakrycia g�owy. � Oficerowie sekcyjni, odprawi� swoje sekcje! Na t� chwil� czeka�a orkiestra okr�towa. Sier�ant sekcji doboszy machn�� batut� i pa�eczki zadudni�y przeci�gle na b�bnach. Przejmuj�co i s�odko zawt�rowa�y im flety w skocznej melodii �Praczki irlandzkiej�. Raz � raz � raz � na rozkaz �o�nierze piechoty morskiej prze�o�yli muszkiety na rami�. Ich kapitan z poblad�� twarz� rzuca� g�o�no rozkazy, zmuszaj�c szkar�atno odziane szeregi do maszerowania tam i z powrotem po o�wietlonej blaskiem s�o�ca wydzielonej cz�ci pok�adu rufowego. Dow�dca sta�, przygl�daj�c si� temu zwyk�emu na okr�cie widowisku. Nagle zawo�a� podniesionym g�osem: � Panie Buckland! � Sir! Kapitan wszed� na dwa stopnie trapu pok�adu rufowego, aby wszyscy go dobrze widzieli, i podni�s� g�os jeszcze bardziej, by s�yszano go w najdalszych szeregach. � Dzi� niedziela wolna od pracy. � Tak jest, sir. � I podw�jna racja rumu dla tych poczciwc�w. � Tak jest, sir. Buckland robi� wszystko, by ukry� w g�osie niezadowolenie. Tego by�o ju� za wiele. Niedziela wolna od pracy oznacza�a, �e reszt� dnia za�oga sp�dzi na wa�konieniu si�. A podw�jny rum w takiej sytuacji to nieuniknione bijatyki i k��tnie mi�dzy marynarzami. Id�c pok�adem g��wnym w kierunku rufy, Bush widzia� oznaki dezorganizacji szerz�cej si� w�r�d za�ogi, a wynikaj�cej z pob�a�liwo�ci dow�dcy. Utrzymanie dyscypliny by�o niemo�liwe w warunkach, gdy kapitan nie przyjmowa� do wiadomo�ci �adnych niepomy�lnych raport�w sk�adanych przez oficer�w. �le sprawuj�cy si� cz�onkowie za�ogi chodzili bezkarnie, ch�tni do pracy zniech�cali si�, a buntownicze duchy zacz�y si� buntowa� otwarcie. �Ci poczciwcy�, powiedzia� kapitan. A oni doskonale wiedzieli, jak marnie wygl�da�o ich konto za ubieg�y tydzie�. Je�li teraz, po tym wszystkim, dow�dca nazwa� ich �poczciwcami�, to w nast�pnym tygodniu nale�y si� spodziewa� jeszcze gorszych rzeczy. A do tego marynarze na pewno si� orientowali, jak kapitan traktuje swoich porucznik�w, jak im wymy�la i jak surowo karze. Zgodnie z przys�owiem �Z ig�y wid�y�, to co si� dzieje na rufie, b�dzie wkr�tce w wypaczonej formie roztrz�sane dok�adnie na dziobie; trudno oczekiwa� od marynarzy pos�usze�stwa wobec oficer�w traktowanych z pogard� przez dow�dc� okr�tu. Bush my�la� o tym wszystkim wchodz�c na pok�ad rufowy. Kapitan odszed� p�pok�adem do swojej kajuty; Buckland i Roberts stali przy siatkach hamakowych, zatopieni w rozmowie, i Bush przy��czy� si� do nich w chwili, gdy Buckland cytowa� s�owa kapitana: � Te artyku�y odnosz� si� do moich oficer�w. � Niedziela wolna od pracy i podw�jny rum � doda� Roberts. � Dla tych wszystkich poczciwc�w. Buckland m�wi� dalej, ale przedtem obrzuci� pok�ad ukradkowym spojrzeniem. By� to �a�osny widok, �e pierwszy oficer okr�tu liniowego musia� podejmowa� �rodki ostro�no�ci, aby nie pods�uchiwano jego s��w. Ale Hornblower z Wellardem byli po drugiej stronie ko�a sterowego. Na ruf�wce oficer nawigacyjny zbiera� midszypmen�w z klasy nawigacyjnej z sekstantami do brania wysoko�ci w po�udnie. � To szaleniec � rzek� Buckland tak cicho, jak na to pozwala� pasat p�nocno- wschodni. � Wszyscy wiemy o tym � dorzuci� Roberts. Bush si� nie odzywa�. By� zbyt ostro�ny, �eby anga�owa� si� obecnie. � Clive nie ruszy palcem � rzek� Buckland. � Je�li kto� tu jest mi�czakiem, to w�a�nie on. Clive by� lekarzem okr�towym. � Pyta�e� go? � wtr�ci� Roberts. � Pr�bo