7805
Szczegóły |
Tytuł |
7805 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7805 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7805 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7805 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
C. S. FORESTER
Porucznik
Hornblower
Porucznik Hornblower
�WYDAWNICTWO MORSKIE� GDA�SK 1991 �TEKOP� GLIWICE 1991
Tytu� orygina�u angielskiego Lieutenant Hornblower
T�umaczy�a z angielskiego: Henryka St�pie�
Redaktor: Alina Walczak
Opracowanie graficzne: Erwin Pawlusi�ski, Ryszard Bartnik
Korekta Teresa Kubica
ISBN 83-85297-08-1
Wydawnictwo Morskie, Gda�sk 1991 �
we wsp�pracy z �Tekop� Sp�ka z o.o. Gliwice
Bielskie Zak�ady Graficzne
zam. 1717/K
Rozdzia� pierwszy
Porucznik William Bush przyby� na pok�ad okr�tu wojennego �Renown� , stoj�cego
na
kotwicy w Hamoaze, i zameldowa� si� u oficera wachtowego, osobnika wysokiego i
do�� szczup�ej
budowy, o zapadni�tych policzkach i melancholijnym wyrazie twarzy, odzianego w
mundur, kt�ry
wygl�da�, jakby go w�a�ciciel wk�ada� po ciemku i nie zd��y� porz�dnie obci�gn��
na sobie.
� Mi�o mi powita� pana na okr�cie, sir � przem�wi� oficer wachtowy. � Moje
nazwisko
Hornblower. Dow�dca jest na l�dzie, a pierwszy oficer z bosmanem udali si� na
dzi�b dziesi��
minut temu.
� Dzi�kuj� � odpar� Bush.
Z �ywym zainteresowaniem rozejrza� si� po pok�adzie, na kt�rym wrza�o od
niezliczonych
czynno�ci przygotowuj�cych okr�t do d�ugiej s�u�by na odleg�ych wodach.
� Hej, wy tam! Przy taliach! Z wyczuciem! Z wyczuciem! Mocuj! � komenderowa�
Hornblower przez rami� Busha. � Panie Hobbs! Niech pan pilnuje roboty swoich
ludzi!
� Tak jest, sir � zabrzmia�a mrukliwa odpowied�.
� Panie Hobbs! Prosz� tu, na ruf�!
M�czyzna du�ej tuszy, z grubym siwym harcapem, ruszy� ko�ysz�cym si� krokiem
w kierunku rufy, gdzie przy zej�ci�wce sta� Hornblower z Bushem. Podni�s� wzrok
na
Hornblowera, mrugaj�c od �wiec�cego mu prosto w oczy s�o�ca, kt�re o�wietli�o
siwy zarost
odrastaj�cy na policzkach.
� Panie Hobbs! � zwr�ci� si� do niego Hornblower. M�wi� spokojnie, lecz Busha
zaskoczy�a energia wyczuwalna w jego s�owach. � Proch musi si� znale�� na
pok�adzie przed
noc�, i pan wie o tym. Prosz� wi�c nie reagowa� na rozkaz tak ponuro. Nast�pnym
razem odpowie
pan weso�ym tonem. Jak pan chce zach�ci� ludzi do pracy, sam chodz�c z nosem na
kwint�? Prosz�
i�� na dzi�b i pilnowa� roboty.
Hornblower m�wi�c pochyla� si� lekko do przodu (splecione za plecami d�onie
mia�y
zapewne r�wnowa�y� wysuni�ty podbr�dek), by�a to jednak postawa raczej niedba�a
w zestawieniu
z dobitnym tonem s��w, mimo �e wypowiedzianych g�osem przyciszonym, s�yszalnym
tylko dla
nich trzech.
� Tak jest, sir � rzek� Hobbs i odwr�ciwszy si� ruszy� na dzi�b.
Bush notowa� ju� sobie w my�li, �e z tego Hornblowera musi by� m�odzik w gor�cej
wodzie
k�pany, gdy napotkawszy jego melancholijne spojrzenie dostrzeg� w nim ze
zdumieniem cie�
u�miechu. I nagle przysz�o mu do g�owy, �e ten srogi porucznik nie jest wcale
taki srogi i �e ten
jego dobitny ton by� jedynie udawany, jak u kogo� kto si� wprawia w m�wieniu
obcym j�zykiem.
� Niech tylko raz wpadn� w ponury nastr�j, a trudno co� z nimi zrobi� �
wyja�nia�
Hornblower � a Hobbs najgorszy z nich wszystkich. � Niby artylerzysta, lecz
marny z niego
po�ytek. Nie ucz� ich rusza� si� porz�dnie.
� Ach, tak � powiedzia� Bush.
Dwulicowo�� m�odego porucznika � jego zdolno�� do grania komedii od razu
wzbudzi�a
podejrzenia w umy�le Busha. Cz�owiekowi, kt�ry potrafi udawa� oburzenie i tak
�atwo przechodzi�
na inny ton, nie mo�na ufa�. Ale nie m�g� si� powstrzyma� od zareagowania
mrugni�ciem
szczerych, b��kitnych oczu na ten przeb�ysk humoru w spojrzeniu ciemnookiego
Hornblowera
i mimo woli poczu� do niego sympati�. Przezorny z natury Bush opanowa� jednak
natychmiast ten
impuls � mieli przecie� przed sob� d�ug� podr�, kt�ra na pewno nastr�czy wiele
okazji do
bardziej przemy�lanego os�du. Tymczasem Hornblower patrzy� badawczo na niego i.
Bush czu�, �e
zaraz padnie pytanie i nawet on potrafi� domy�li� si� jakie. Ju� za chwil�
okaza�o si�, �e mia�
s�uszno��.
� Kiedy otrzyma� pan patent oficerski? � spyta� Hornblower.
� Lipiec, dziewi��dziesi�ty sz�sty � brzmia�a odpowied�.
� Dzi�kuj� � rzek� Hornblower zwyk�ym, nic nie m�wi�cym tonem, wi�c z kolei Bush
spyta� go o to samo.
� A pan?
� W sierpniu dziewi��dziesi�tego si�dmego � powiedzia� Hornblower. � Jest pan
starszy
sta�em ode mnie. I od Smitha te� � on jest ze stycznia dziewi��dziesi�tego
si�dmego.
� A zatem jest pan m�odszym porucznikiem?
� Tak � potwierdzi� Hornblower.
Jego g�os nie zdradza� wprawdzie najmniejszego rozczarowania faktem, �e nowo
przyby�y
ma d�u�szy sta� oficerski, lecz Bush si� tego domy�li�. Jeszcze niedawno sam by�
m�odszym
porucznikiem na liniowcu i wiedzia�, co to znaczy.
� B�dzie pan trzecim � ci�gn�� Hornblower. � Smith czwartym, a ja pi�tym.
� Ja trzecim? � zaduma� si� Bush.
Ka�dy porucznik mo�e chocia� pomarzy�, nawet ci zupe�nie bez wyobra�ni jak Bush.
Awans by� rzecz� mo�liw�, w ka�dym razie teoretycznie; z g�sienicowego stadium
stopnia
porucznika mo�na si� by�o przeobrazi� w stadium motyla � stopnia dow�dcy okr�tu
� czasem
nawet bez przechodzenia przez okres poczwarkowania w stopniu komandora.
Porucznicy awansuj�
przecie� przy rozmaitych okazjach, przewa�nie, rzecz jasna, dzi�ki temu, �e maj�
przyjaci� na
dworze kr�lewskim lub w parlamencie albo gdy uda im si� zwr�ci� na siebie uwag�
admira�a i mie�
szcz�cie znajdowania si� pod jego dow�dztwem w momencie, kiedy otworzy si�
wakans.
Wiekszo�� uj�tych w rejestrze dow�dc�w okr�t�w zawdzi�cza�a sw�j awans kt�rej� z
tych
okoliczno�ci. Czasami jednak porucznika awansowano za jego zas�ugi � a
przynajmniej dzi�ki
splotowi tej okoliczno�ci z odrobin� szcz�cia � niekiedy za� nawet dzi�ki
czystemu przypadkowi.
Je�li okr�t wyr�ni� si� wybitnie jak�� akcj� o historycznym znaczeniu, pierwszy
oficer m�g�
otrzyma� awans (kt�ry, o ironio, przynosi� chwa�� dow�dcy jednostki) albo te�,
gdy kapitan zgin��
w boju, nawet niewielki wyczyn m�g� sprawi�, �e najstarszy sta�em porucznik
pozosta�y przy �yciu
obejmowa� jego stanowisko. Porucznik dowodz�cy jakim� wspania�ym wypadem
desantowym na
�odziach czy maj�cy na swoim koncie wybitny wyczyn na l�dzie � naturalnie znowu
porucznik
najstarszy sta�em � m�g� r�wnie� liczy� na awans. Niewiele by�o tych szans, ale
zawsze by�y.
W wi�kszo�ci korzysta� z nich oczywi�cie porucznik o najd�u�szym sta�u
oficerskim albo
pierwszy oficer; m�odszy porucznik mia� tych mo�liwo�ci o po�ow� mniej. Ilekro�
wi�c kt�ry�
z nich zaczyna� marzy� o doj�ciu do rangi dow�dcy okr�tu, z godno�ciami i
zabezpieczeniem
materialnym, jakie dawa�o to stanowisko, oraz z dochodami z pryz�w, �apa� si� na
tym, �e oblicza
d�ugo�� swego sta�u w stopniu oficerskim. Je�li w czasie obecnej wyprawy
�Renown� Bush
znajdzie si� w miejscu, do kt�rego �aden admira� nie b�dzie m�g� przys�a�
swojego faworyta-
porucznika, to �ycie tylko dw�ch ludzi b�dzie go dzieli�o od stanowiska
pierwszego oficera, ze
wszystkimi dodatkowymi mo�liwo�ciami, jakie otwiera� ten awans. Rzecz naturalna,
�e my�la�
o tym i �e wcale nie bra� pod uwag� faktu, i� cz�owieka, z kt�rym rozmawia�,
dzieli�o od tego
stanowiska �ycie czterech istot ludzkich.
� C�, w ka�dym razie czekaj� nas Indie Zachodnie � zauwa�y� filozoficznie
Hornblower. � ��ta febra. Malaria. Huragany. Jadowite w�e. Obrzydliwa woda.
Upa� tropikalny.
Tyfus. I dziesi�� razy wi�cej okazji do walki ni� we flocie Kana�u.
� To prawda � zgodzi� si� Bush, z aprobat� w g�osie.
Maj�c za sob� jeden zaledwie trzy, a drugi cztery lata s�u�by w stopniu
porucznika, obaj
m�odzie�cy (z w�a�ciw� m�odemu wiekowi wiar� we w�asn� nie�miertelno��) mogli z
pewnym
spokojem ducha patrze� w oczy niebezpiecze�stwom s�u�by w Indiach Zachodnich.
� Wraca dow�dca, sir � zameldowa� po�piesznie midszypmen wachtowy.
Hornblower podni�s� lunet� do oczu i skierowa� j� na ��d� zbli�aj�c� si� od
l�du.
� Zgadza si� � powiedzia�. � Biegnij na dzi�b i zawiadom pana Bucklanda.
Pomocnicy
bosmana! Trapowi! �ywo, rusza� si�!
Kapitan Sawyer wszed� przez furt� wej�ciow�, zasalutowa� oficerom i rozejrza�
si�
podejrzliwie woko�o. Na okr�cie panowa�o zamieszanie, jak zwykle w okresie
przygotowa� do
dalekiej wyprawy, ale to nie mog�o by� przyczyn� rozbieganych spojrze� Sawyera.
Mia� on du��
twarz z orlim wydatnym nosem. Stoj�c na pok�adzie rufowym zwraca� ten nos to w
jedn�, to
w drug� stron�, a� zauwa�y� Busha, kt�ry wyst�pi� naprz�d i zameldowa� si�.
� Pan przyby� na okr�t pod moj� nieobecno��, tak? � zapyta� Sawyer.
� Tak, sir � odpar� Bush nieco zdziwiony.
� Kto panu powiedzia�, �e jestem na l�dzie?
� Nikt, sir.
� Wi�c sk�d pan wiedzia�?
� Nie wiedzia�em, sir. Dopiero pan Hornblower powiedzia� mi o tym.
� Pan Hornblower? Wi�c panowie ju� si� znaj�?
� Nie, sir. Zameldowa�em si� u niego po przybyciu na okr�t.
� �eby�cie mogli zamieni� ze sob� prywatnie par� s��w bez mojej wiedzy?
� Nie, sir.
Bush mia� zamiar doda� �naturalnie �e nie�, lecz nie uczyni� tego. Wychowany w
twardej
szkole, nauczy� si� nie wypowiada� zb�dnych s��w w rozmowie z oficerami wy�szej
szar�y, kt�rzy
cz�sto bywaj� przewra�liwieni. Ale w tym wypadku dra�liwo�� wydawa�a si�
szczeg�lnie
nieuzasadniona.
� Chc�, �eby pan wiedzia�, panie� e� Bush, �e nie pozwalam nikomu spiskowa� za
moimi plecami � powiedzia� kapitan.
� Tak jest, sir.
Bush wytrzyma� z min� niewini�tka badawcze spojrzenie dow�dcy, stara� si� przy
tym nie
da� po sobie pozna� zaskoczenia, a �e by� marnym aktorem, gra uczu� odbi�a si�
na jego obliczu.
� Ma pan win� wypisan� na twarzy, panie Bush � ci�gn�� kapitan. � Postaram si� o
tym
nie zapomnie�.
Wyrzek�szy te s�owa, odwr�ci� si� i pod��y� pod pok�ad, a Bush, zwolniony z
postawy na
baczno��, m�g� wyrazi� Hornblowerowi swe zdumienie. Mia� ju� zamiar go zapyta�,
co znaczy�o to
dziwne zachowanie si� dow�dcy, lecz s�owa zamar�y mu na ustach, gdy ujrza�
kamiennie oboj�tn�
min� Hornblowera. Zaskoczony i nieco dotkni�ty, ju� mia� zakonotowa� sobie w
pami�ci
Hornblowera jako jednego z tych, co si� podlizuj� kapitanowi � czy nawet za
kogo� niespe�na
rozumu � gdy k�cikiem oka dojrza� g�ow� dow�dcy wracaj�cego na pok�ad. Sawyer
pokr�ci� si�
widocznie u st�p zej�ci�wki i wr�ci� po to, aby schwyta� swoich oficer�w, jak
pozbywszy si�
ostro�no�ci rozmawiaj� na jego temat � a Hornblower wiedzia� wi�cej od Busha o
nawykach
dow�dcy. Bush zada� sobie ogromny wysi�ek, by wygl�da� naturalnie.
� Czy mog� prosi� o kilku ludzi do wniesienia moich rzeczy? � spyta� z nadziej�,
�e jego
s�owa nie brzmi� w uszach kapitana tak bardzo sztucznie jak w jego w�asnych.
� Oczywi�cie, panie Bush � odpar� Hornblower bardzo s�u�bowym tonem. � Panie
James, prosz� si� tym zaj��.
� Ha! � fukn�� kapitan i poszed� z powrotem pod pok�ad.
Hornblower mrugn�� do Busha i by� to jedyny znak, �e uwa�a post�powanie dow�dcy
za
dziwne, a Bush id�c za skrzynk� z rzeczami niesion� do kajuty u�wiadomi� sobie z
konsternacj�, �e
na tym okr�cie nikt nie ma odwagi wypowiedzie� jasno swej opinii. Lecz �Renown�
sposobi� si� do
wyj�cia w morze w�r�d gwaru i zamieszania towarzysz�cego przygotowaniom do
podr�y, Bush
za� znalaz� si� na jego pok�adzie jako jeden z oficer�w i pozosta�o mu jedynie
pogodzi� si�
filozoficznie ze swoim losem. Trzeba b�dzie przetrwa� jako� t� wypraw�, chyba �e
kt�ra�
z ewentualno�ci wymienionych przez Hornblowera w czasie ich pierwszej rozmowy
wybawi go
z k�opotu.
Rozdzia� II
�Renown�, okr�t jego kr�lewskiej mo�ci, przechylany wiatrem z zachodu szed� pod
zrefowanymi marslami na po�udnie, ku stronom, gdzie wiej�cy pasat p�nocno-
wschodni m�g� go
popcha� prosto do miejsca przeznaczenia podr�y w Indiach Zachodnich. Wiatr
gwizda�
w napr�onym po nawietrznej olinowaniu i wy� Bushowi w uszach, gdy sta� przy
prawej burcie
pok�adu rufowego, usi�uj�c zachowywa� r�wnowag� przy przechy�ach poprzecznych,
powodowanych olbrzymimi silnymi falami, gnanymi na okr�t przez hucz�cy wiatr.
Fala uderza�a
najpierw w praw� stron� dziobu, kt�ry d�wiga� si� leniwie z bukszprytem coraz
bli�ej pionu, lecz
zanim przechy� wzd�u�ny zd��y� si� sko�czy�, okr�t wolniutko zaczyna� si� kiwa�
na boki, podczas
gdy bukszpryt dalej podje�d�a� w g�r�. Potem, wci�� kiwaj�c si� poprzecznie,
okr�t strz�sa� wod�
z dziobu i zaczyna� zsuwa� si� po drugiej stronie fali w bia�ym wirze spienionej
wody. Bukszpryt
zje�d�a� w d� po �uku, w miar� jak okr�t powraca� do r�wnowagi. Gdy prostowa�
si� pod wiatr pod
dzia�aniem przechodz�cej pod jego kad�ubem fali, na jej grzbiecie rufa unosi�a
si� w g�r�, dzi�b
zanurza� w wod� i ko�czy� ten korkoci�g z imponuj�c� godno�ci� wspania�ego
wytworu r�k
ludzkich, wioz�cego na pok�adzie pi��set ton urz�dze� artyleryjskich. W d� � na
boki � w g�r�
� na boki, rytmicznie, z gracj� i majestatem. I Bush, balansuj�c na pok�adzie z
wpraw� nabyt�
w ci�gu dziesi�ciu lat s�u�by, czu�by si� prawie szcz�liwy, gdyby nasilanie si�
wiatru nie
wymaga�o ponownego refowania, a o tym zgodnie z regulaminem okr�towym powinien
by�
informowany kapitan.
Zosta�o mu jednak par� minut wytchnienia, w czasie kt�rych m�g� pu�ci� wodze
my�lom.
Nie chodzi�o o to, �eby Bush czu� w og�le potrzeb� medytacji � ubawi�by si�
takim
przypuszczeniem z czyjejkolwiek strony � lecz ostatnie kilka dni up�yn�y w
nieprzerwanym wirze
zaj�� od chwili, gdy otrzymawszy rozkazy po�egna� si� z matk� i siostrami
(sp�dzi� z nimi trzy
tygodnie po zwolnieniu za�ogi �Conquerora�) i po�pieszy� do Plymouth,
obliczaj�c, czy pieni�dze,
jakie mia� w kieszeni, starcz� na zap�acenie przejazdu dyli�ansem pocztowym.
Zasta� �Renown�
w trakcie przygotowa� do wyj�cia w podr� na wyznaczon� pozycj� na wodach
zachodnioindyjskich, i w ci�gu trzydziestu sze�ciu godzin pozosta�ych do terminu
opuszczenia
portu Bush nie mia� ani chwili czasu, �eby usi���, nie m�wi�c ju� o spaniu � po
raz pierwszy m�g�
przespa� noc, dopiero gdy �Renown� p�yn�� przez zatok�. Al� ju� od momentu
postawienia stopy
na okr�cie dr�czy�y go dziwaczne nastroje dow�dcy, raz ob��dnie podejrzliwego,
to znowu
idiotycznie niefrasobliwego. Bush nie by� cz�owiekiem ulegaj�cym nastrojom � by�
solidny,
z filozoficznym spokojem spe�nia� swoje obowi�zki we wszelkiego rodzaju trudnych
sytuacjach,
jakich nie szcz�dzi�a s�u�ba na morzu � lecz nie m�g� nie odczu� napi�cia i
strachu
towarzysz�cego �yciu na �Renown�. Wiedzia�, �e jest niezadowolony i
przygn�biony, ale nie
zdawa� sobie sprawy, �e w ten w�a�nie spos�b reagowa� na napi�cie i strach. W
ci�gu pierwszych
trzech dni w morzu niewiele si� dowiedzia� o swoich kolegach. Buckland, pierwszy
oficer, zrobi� na
nim wra�enie cz�owieka zdolnego i zr�wnowa�onego, a Roberts, drugi oficer, wyda�
mu si� ludzki
i niefrasobliwy; Hornblower wygl�da� na m�odzie�ca aktywnego i inteligentnego,
Smith za� na
osobnika o s�abym charakterze, w gruncie rzeczy jednak by�y to tylko domys�y.
Pozostali
oficerowie � porucznicy, nawigator, chirurg oraz p�atnik � zachowywali si�
tajemniczo i z du��
doz� rezerwy. By�o to zachowanie w zasadzie s�uszne i w�a�ciwe � Bush sam nie
by� zbyt
rozmowny � ale tu milczano do przesady, a rozmowy ogranicza�y si� do paru s��w,
i to wy��cznie
na tematy s�u�bowe. Bush m�g�by wiele si� dowiedzie� o okr�cie i jego za�odze,
gdyby pozostali
oficerowie chcieli podzieli� si� z nim do�wiadczeniami i obserwacjami z rocznej
s�u�by na
�Renown�. Jednak�e poza jednym porozumiewawczym mrugni�ciem Hornblowera w
chwili, gdy
Bush przyby� na okr�t, nikt inny nie pu�ci� pary z ust. Cz�owiekowi z bogat�
wyobra�ni� mog�oby
si� zdawa�, �e jest duchem przebywaj�cym na morzu w�r�d innych duch�w, odci�tych
od �wiata
i od siebie nawzajem, zmierzaj�cych po bezkresie w�d ku nieznanemu
przeznaczeniu. Lecz nie
maj�c takiej wyobra�ni, Bush doszed� do wniosku, �e zachowanie si� starszych
oficer�w jest
odbiciem nastroj�w dow�dcy, a my�l ta przypomnia�a mu o nasilaj�cym si� wietrze
i konieczno�ci
ponownego refowania. Nastawi� ucha na �piew takielunku, spr�bowa� wyczu� ruchy
pok�adu pod
stopami i pokiwa� g�ow� z �alem. Nie by�o na to rady.
� Panie Wellard � odezwa� si� do stoj�cego obok wolontariusza. � Prosz� i�� do
kapitana
i powiedzie� mu, �e moim zdaniem trzeba refowa� podw�jnie.
� Tak jest, sir.
Nie min�o par� sekund, a Wellard by� ju� z powrotem.
� Kapitan ju� tu idzie, sir.
� Bardzo dobrze � odpar� Bush.
M�wi�c to nie patrzy� w oczy Wellardowi; nie chcia�, �eby ch�opiec si�
zorientowa�, jak
podzia�a�a na niego ta wiadomo��, wola� te� nie widzie� twarzy Wellarda.
Nadszed� kapitan,
z d�ugimi, zmierzwionymi w�osami targanymi przez wiatr, jak zawsze zwracaj�c
sw�j zakrzywiony
nos to w jedn�, to w drug� stron�.
� Chce pan refowa� podw�jnie, panie Bush?
� Tak, sir � odpowiedzia� Bush i czeka� na ostr� krytyk�. By� mile zdziwiony,
gdy jej nie
us�ysza�. Dow�dca mia� niemal dobrotliwy wyraz oblicza.
� Bardzo dobrze, panie Bush. Niech pan wywo�uje za�og�.
Gwizdki roz�wiergota�y si� na pok�adach.
� Ca�a za�oga! Ca�a za�oga! Wszyscy do refowania marsli. Ca�a za�oga!
Marynarze zacz�li si� zbiega�. Wezwanie �ca�a za�oga� sprawi�o, �e oficerowie
wyszli
z mesy i kabin, a midszypmeni opu�cili koje, sprawdzaj�c w biegu, czy maj� przy
sobie rozk�ad
stanowisk, aby za�oga znalaz�a si� na w�a�ciwych miejscach. Poprzez wycie wiatru
dobiega� g�os
kapitana wydaj�cego rozkazy. Marynarze chwycili za fa�y i reflinki, okr�t tak
mocno nurza� si�
dziobem i ko�ysa� wzd�u�nie na szarym morzu pod o�owianym niebem, �e kto�
obserwuj�cy go
z l�du m�g�by si� dziwi�, jak mo�na si� utrzyma� na nogach na pok�adzie, a c�
dopiero na
wantach. Nagle w trakcie wykonywania manewru czyj� m�ody, wibruj�cy g�os
przekrzycza� s�owa
dow�dcy:
� Hej, wy tam! Przesta� wybiera�! Przesta� wybiera�!
Polecenie zosta�o wykrzyczane tak ostrym, przekonywuj�cym tonem, �e marynarze
przerwali prac�. Kapitan rykn�� z ruf�wki:
� Kt� to zmienia moje rozkazy?
� To ja, sir� Wellard.
M�ody wolontariusz zwr�ci� twarz w kierunku rufy, usi�uj�c przekrzycze� wiatr.
Ze swego
stanowiska Bush zobaczy�, �e kapitan ogarni�ty w�ciek�o�ci� ruszy� w stron�
relingu rufowego; ze
swym wielkim nosem wysuni�tym do przodu wygl�da� na w�sz�cego za ofiar�.
� Po�a�uje pan tego, panie Wellard. Bardzo pan po�a�uje.
W tej chwili obok Wellarda zjawi� si� Hornblower, z twarz� zielon� z powodu
choroby
morskiej, kt�ra go nie opuszcza�a od chwili wyj�cia �Renown� z cie�niny
Plymouth.
� Sir, refsejzing po nawietrznej wczepi� si� w blok talii refowej � zawo�a� i
Bush
podszed�szy bli�ej zobaczy�, �e tak by�o rzeczywi�cie. Gdyby marynarze wybierali
dalej, mog�oby
doj�� do uszkodzenia �agla.
� Jak pan �mie stawa� mi�dzy mn� a kim�, kto okaza� mi niepos�usze�stwo? �
rykn��
kapitan. � Pr�ba os�aniania go na nic si� nie zda.
� To ja odpowiadam za ten odcinek, sir � zauwa�y� Hornblower. � Pan Wellard
robi� to,
co by�o jego obowi�zkiem.
� To spisek! � krzycza� dow�dca. � Jeste�cie obaj w zmowie!
Na tak absurdalny zarzut Hornblower m�g� odpowiedzie� tylko milczeniem. Sta�,
poblad��
twarz zwr�ciwszy ku kapitanowi.
� Zejdzie pan pod pok�ad, panie Wellard � grzmia� kapitan, gdy nie doczeka� si�
odpowiedzi. � I pan, Hornblower, tak�e. Zajm� si� wami za kilka minut.
S�yszeli�cie? Rusza� na
d�! Naucz� was spiskowania.
Taki bezpo�redni rozkaz musia� zosta� wykonany. Hornblower i Wellard ruszyli
wolno
w stron� rufy; Hornblower stara� si� unika� wymiany spojrze� z midszypmenem, aby
nie narazi�
si� ponownie na zarzut spiskowania. Kapitan odprowadza� ich wzrokiem. Gdy g�owy
ich znikn�y
ju� na zej�ci�wce, podni�s� znowu w g�r� sw�j wielki nochal.
� Pos�a� kogo�, �eby odczepi� refsejzing � rozkaza� normalnym tonem, st�umionym
tylko
przez wiatr. � Wybiera�!
Zrefowane podw�jnie marsie i za�oga zacz�a schodzi� z rei. Dow�dca sta� przy
relingu
ruf�wki, patrz�c po okr�cie najzupe�niej normalnym spojrzeniem.
� Wiatr zmienia si� na pe�ny � powiedzia� do Bucklanda. � Hej, tam, na marsie!
Pos�a�
marynarza do padun�w przy kraw�nicy marsa. Marynarze do bras�w nawietrznych.
Obsada rufy!
Wybra� grotbras z nawietrznej! Razem wybiera�, ch�opcy! Fokreja dobrze! Grotreja
dobrze!
Ob�o�y� porz�dnie!
Rozkazy by�y dorzeczne i sensowne. Marynarze stali, czekaj�c na zwolnienie
wachty wolnej
od zaj��.
� Pomocniku bosmana! Zanie�cie pozdrowienia ode mnie panu Lomaxowi i niech
przyjdzie tu do mnie na pok�ad.
Pan Lomax by� p�atnikiem, tote� oficerowie obecni na pok�adzie rufowym z trudem
powstrzymali si� od wymiany spojrze�, nie umieli wyobrazi� sobie powodu wzywania
p�atnika na
pok�ad w tej chwili.
� Pan posy�a� po mnie, sir? � przem�wi� p�atnik, zdyszany szybkim biegiem.
� Tak, panie Lomax. Za�oga wybiera�a nawietrzny grotbras.
� Tak, sir?
� A teraz go spleciemy.
� Sir?
� S�yszy pan, co m�wi�? Spleciemy grotbras . Po �yku rumu dla wszystkich
marynarzy.
I dla ch�opc�w okr�towych te�.
� Sir?
� Powiedzia�em: po �yku rumu dla ka�dego. Czy musz� powtarza� rozkazy? Rum dla
wszystkich. Daj� panu na to pi�� minut, panie Lomax, i ani sekundy wi�cej.
Dow�dca wyj�� zegarek i spojrza� znacz�co na wskaz�wki.
� Tak jest, sir � wyj�ka� Lomax, ale sta� jeszcze przez chwil�, a� nochal
kapitana zacz��
si� obraca� w jego stron�, a krzaczaste brwi si� zbieg�y. Na ten widok p�atnik
odwr�ci� si�
i pobieg�. Je�li mia� wykona� ten niewiarygodny rozkaz, to pi�� minut by�o
niewiele na przywo�anie
pomocnik�w, otwarcie schowka i przyniesienie rumu na pok�ad. Rozmow� kapitana z
p�atnikiem
mog�o s�ysze� nie wi�cej ni� p� tuzina os�b, lecz obserwowa�a j� ca�a za�oga;
jedni spogl�dali po
sobie z niedowierzaniem, inni z u�miechami, kt�re Bush chcia�by zetrze� z ich
twarzy.
� Pomocniku bosmana! Biegnijcie do pana Lomaxa i powiedzcie mu, �e min�o dwie
minuty. Panie Buckland! Prosz� zebra� za�og� tu, na rufie.
Marynarze zacz�li nadchodzi� od �r�dokr�cia. Bushowi si� zdawa�o, �e szli powoli
i niedbale, ale mo�e by�a to wina nadmiernie pobudzonej wyobra�ni. Dow�dca
podszed� do relingu,
ca�y w u�miechach, tak nie pasuj�cych do dzikich wrzask�w, jakie wyrzuca� z
siebie przed chwil�.
� Marynarze, wiem, gdzie szuka� lojalno�ci � zagrzmia�. � By�em jej �wiadkiem.
I znajduj� j� tutaj. Widz� na wskro� wasze oddane serca. Obserwuj� wasz
nieustanny trud.
Dostrzegam go, tak jak zauwa�am wszystko, co si� dzieje na okr�cie. Wszystko,
powiadam.
Zdrajcy dostaj�, na co zas�u�yli, a lojalni cz�onkowie za�ogi otrzymuj� nagrod�.
Wznie�cie okrzyk,
ch�opcy.
Rozkaz zosta� spe�niony, przez jednych bez entuzjazmu, przez innych z przesadn�
gorliwo�ci�. W otworze g��wnego luku pojawi� si� Lomax, a za nim czterej
pomocnicy, ka�dy
z dwugalonow� bary�k�.
� W sam czas, panie Lomax. Mia�by si� pan z pyszna w razie sp�nienia. Prosz�
dopilnowa�, aby rozdzia� odby� si� sprawiedliwie, bez kombinacji, jakie si�
zdarzaj� na innych
okr�tach. Panie Booth! Prosz� tu do mnie, na ruf�.
T�gi bosman podbieg� na swoich kr�tkich n�kach.
� Spodziewam si�, �e ma pan przy sobie swoj� lask� trzcinow�?
� Tak jest, sir.
Booth zaprezentowa� d�ugi posrebrzany kij bambusowy, z grubymi guzami
wystaj�cymi co
dwa cale. Opieszali marynarze znali dobrze t� lask�, nie tylko zreszt� oni � w
chwilach z�o�ci pan
Booth cz�stowa� ni� ka�dego, kto znalaz� si� w zasi�gu jego r�ki.
� Niech pan we�mie dw�ch najt�szych ludzi spo�r�d swoich pomocnik�w. B�dzie
wymierzana sprawiedliwo��.
Twarz dow�dcy przybra�a teraz nieodgadniony wyraz. Na grubych wargach igra�
przypuszczalnie nie�wiadomy u�miech, gdy� nie mia� on odbicia w spojrzeniu.
� Za mn� � rzuci� kapitan do Bootha i jego ludzi i ruszy�, zostawiaj�c znowu
pok�ad na
g�owie Busha, kt�ry m�g� teraz snu� ponure rozmy�lania nad dezorganizacj�
normalnego toku zaj��
i naruszeniem dyscypliny przez ten dziwaczny kaprys dow�dcy.
Gdy rum zosta� rozdzielony i wypity, Bush m�g� odes�a� wacht� woln� od zaj��
i dopilnowa�, aby wachta s�u�bowa wr�ci�a do swych obowi�zk�w, ostrymi s�owami
besztaj�c
marynarzy za ponure miny i opiesza�o��. Nie sprawia�o mu ju� przyjemno�ci sta�
na hu�taj�cym si�
pok�adzie i wyczuwa� stopami korkoci�gowe przechy�y okr�tu, obserwowa� szybki
bieg fal
atlantyckich, trymowanie �agli i obracanie ko�em sterowym � Bush wci�� nie
u�wiadamia� sobie
wyra�nie, �e mo�na znajdowa� zadowolenie w takich zwyk�ych, codziennych
rzeczach, czu� jednak
niejasno, �e jego �ycie zosta�o o co� zubo�one.
Zobaczy� Bootha wracaj�cego z pomocnikami na dzi�b, a po chwili na pok�adzie
rufowym
pojawi� si� Wellard.
� Melduj� si� do s�u�by, sir � rzek�.
Ch�opiec mia� twarz poblad�� i st�a�� i Bush przyjrzawszy mu si� uwa�nie
dostrzeg� �lad
�ez w k�cikach jego oczu. Wellard porusza� si� sztywno; duma mog�a by� powodem,
�e wypina�
pier� i trzyma� g�ow� wysoko, ale niemo�no�� zginania si� w pasie musia�a mie�
inn� przyczyn�.
� Bardzo dobrze, panie Wellard � odpar� Bush.
Pomy�la� o guzach na lasce Bootha. On sam dostatecznie cz�sto doznawa�
niesprawiedliwo�ci. Nie tylko ch�opcy, lecz i doro�li m�czy�ni byli czasami
bici bez powodu
i Bush przezornie nie protestowa� w takich wypadkach, uwa�aj�c �e na tym z
gruntu
niesprawiedliwym �wiecie kontakt z niesprawiedliwo�ci� nale�y do programu
wychowania.
A doro�li u�miechali si� do siebie na widok bitych ch�opc�w i byli zgodni w
prze�wiadczeniu, �e
wszystkim to wyjdzie na dobre. Ch�opc�w bito od zarania dziej�w i gdyby miano
przesta� � co
zreszt� nie mie�ci�o im si� w g�owie � nasta�by s�dny dzie� dla �wiata. To
wszystko prawda,
a jednak Bushowi �al by�o Wellarda. Na szcz�cie mia� co� dla niego do roboty,
zaj�cie
odpowiednie do stanu i nastroju ch�opca.
� Trzeba por�wna� klepsydry, panie Wellard � powiedzia�, wskazuj�c ruchem g�owy
na
kompas. � Prosz� por�wna� klepsydr� minutow� z p�godzinn�, jak tylko zostanie
obr�cona,
kiedy wybij� siedem szklanek.
� Tak jest, sir.
� Niech pan zaznacza ka�d� minut� kresk� na tabliczce, bo inaczej m�g�by si� pan
zgubi�
w obliczeniach � doda� Bush.
� Tak jest, sir.
To by� dobry spos�b na odp�dzenie od ch�opca my�li o k�opotach, przy tym zaj�cie
nie
wymagaj�ce wysi�ku fizycznego. Wystarczy�o patrze�, jak piasek wysypuje si� z
klepsydry
minutowej i szybko j� obraca�, robi�c znak na tabliczce, po czym obserwowa�
dalej. Bush mia�
w�tpliwo�ci co do dzia�ania klepsydry p�godzinnej i takie sprawdzenie mog�o si�
przyda�. Wellard
podszed� sztywnym krokiem do kompasu i rozpocz�� przygotowania do obserwacji.
Lecz oto dow�dca wraca� na pok�ad, zwracaj�c nochal to w t�, to inn� stron�.
Jego nastr�j
znowu uleg� zmianie, znik�a poprzednia aktywno�� i nerwowo�� zachowania. Teraz
wygl�da� jak
cz�owiek, kt�ry dobrze sobie podjad�. Zgodnie z wymaganiami etykiety okr�towej
Bush odsun�� si�
od relingu nawietrznego z chwil� pojawienia si� kapitana, kt�ry zacz�� si�
przechadza� wolnym
krokiem po tej stronie pok�adu rufowego, dzi�ki d�ugoletniej wprawie
dostosowuj�c sw�j krok do
ruch�w okr�tu na fali. Wellard rzuci� na niego jedno spojrzenie, a potem
skoncentrowa� si� znowu
na klepsydrach. Si�dma szklanka w�a�nie si� rozleg�a i klepsydra p�godzinna
zosta�a odwr�cona.
Kapitan chodzi� kr�tk� chwil� tam i z powrotem. Potem przystan��, badaj�c stan
pogody po
nawietrznej, wyczu� podmuch wiatru na policzku, skierowa� uwa�ne spojrzenie na
wimpel i wy�ej,
na marsie, aby sprawdzi�, czy reje s� dobrze wytrymowane, po czym podszed� do
kompasu
sprawdzi� kurs, na kt�rym sternik trzyma� okr�t. Ca�e to zachowanie by�o
absolutnie normalne,
ka�dy kapitan na ka�dym okr�cie zrobi�by to samo znalaz�szy si� na pok�adzie.
Wellard czu�
blisko�� dow�dcy, ale stara� si� nie da� pozna� po sobie niepokoju, odwr�ci�
klepsydr� minutow�
i zrobi� kolejny znaczek na tabliczce.
� Pan Wellard przy pracy? � zauwa�y� kapitan.
M�wi� g�osem przyt�umionym i troch� niewyra�nym, jego ton by� zupe�nie inny od
tonu
wyostrzonego l�kiem, jakim m�wi� poprzednio. Wellard ze wzrokiem utkwionym w
klepsydry
odczeka� chwil�, zanim odpowiedzia�. Bush si� domy�la�, �e ch�opiec zastanawia
si�, jaka
odpowied� b�dzie najbezpieczniejsza, a przy tym najbardziej poprawna.
� Tak jest, sir.
W marynarce wojennej nikt nic nie ryzykowa� odzywaj�c si� do prze�o�onego w ten
spos�b.
� Tak jest, sir � powt�rzy� jego s�owa kapitan. � Mo�e pan Wellard wie ju�
teraz, �e
lepiej nie spiskowa� przeciwko swemu dow�dcy, przeciwko zwierzchnikowi
postawionemu nad
nim rozkazem jego naj�askawszej mo�ci kr�la Jerzego II?
Trudno by�o znale�� odpowied� na tak sformu�owany zarzut. Wellard czeka�, a� z
klepsydry
wyp�yn� ostatnie ziarenka piasku; �tak� lub �nie� mog�o by� jednakowo zgubne w
skutkach.
� Pan Wellard jest bez humoru � ci�gn�� kapitan. � Mo�e rozmy�la nad tym, co
przeszed�. Co przeszed�. �Siedzieli�my p�acz�c nad brzegami Babilonu�. Lecz
dumny pan Wellard
nie zap�aka�. Ani nie usiad�. Nie, b�dzie si� stara� nie siada�. Niegodna cz��
jego cia�a zap�aci�a za
jego niegodziwo�ci. Doros�y m�czyzna za honorowe przewinienia bywa ch�ostany po
plecach, ale
ch�opca, wstr�tnego smarkacza, co miewa brzydkie my�li, traktuje si� inaczej.
Nieprawda�, panie
Wellard?
� Tak, sir � szepn�� Wellard. C� innego m�g� odpowiedzie�, a musia� da� jak��
odpowied�.
� Na t� okazj� nada�a si� doskonale laska pana Bootha. Dobrze wykona�a swoje
zadanie.
Przegi�ty przez dzia�o z�oczy�ca m�g� rozmy�la� o swoich niegodziwo�ciach.
Wellard znowu odwr�ci� klepsydr�, a kapitan, widocznie usatysfakcjonowany,
przeszed� si�,
ku uldze Busha, kilka razy tam i z powrotem. Lecz w po�owie drogi nagle
przystan�� przy
Wellardzie i ci�gn�� dalej, teraz ju� wy�szym tonem.
� Chcia� pan spiskowa� przeciwko mnie? � nalega� z uporem. � Pr�bowa� pan
wystawi�
mnie na po�miewisko na oczach za�ogi?
� Nie, sir � odpar� Wellard, zn�w ogarni�ty strachem. � Nie, sir. Naprawd� nie,
sir.
� Pan i ten szczeniak Hornblower. Pan Hornblower. Snuli�cie spisek i
zamierzali�cie
poderwa� m�j s�u�bowy autorytet.
� Nie, sir!
� Tylko za�oga jest mi wierna na tym okr�cie, gdzie wszyscy spiskuj� przeciwko
mnie.
A wy pr�bujecie chytrze podwa�y� wp�yw, jaki mam na nich. Uczyni� ze mnie w ich
oczach
�mieszn� posta�. Niech pan si� przyzna!
� Nie, sir. Nie uczyni�em tego!
� Po co pr�bowa� zaprzecza�? To sprawa oczywista, logiczna. Kto wymy�li�, �eby
zaczepi� refsejzing o blok reftalii?
� Nikt, sir. To�
� Kt� zatem zmieni� moje rozkazy? Kto okry� mnie wstydem przed obydwiema
wachtami,
przy ca�ej za�odze na pok�adzie? To by� spisek misternie uknuty. Wszystko
wskazuje na to.
Kapitan spl�t� d�onie na plecach i bez trudu utrzymywa� r�wnowag� stoj�c na
pok�adzie, na
wietrze targaj�cym po�ami jego p�aszcza i zdmuchuj�cym mu w�osy na policzki, ale
Bush widzia�,
�e znowu dygoce z w�ciek�o�ci � a mo�e ze strachu. Wellard odwr�ci� raz jeszcze
klepsydr�
minutow� i nani�s� nowy znaczek na tabliczk�.
� Chowa pan twarz, �eby ukry� wypisan� na niej win�? � zagrzmia� nagle kapitan.
�
Udaje pan zaj�tego, �eby mnie zwodzi�. Hipokryzja!
� Da�em panu Wellardowi polecenie, �eby sprawdzi� zgodno�� wskaza� klepsydr �
wtr�ci� Bush.
Interweniowa� niech�tnie, lecz przysz�o mu to �atwiej, ni� przygl�da� si� jako
bierny
�wiadek. Dow�dca spojrza� na niego, jakby teraz dopiero go zobaczy�.
� Pan, panie Bush? Myli si� pan g��boko s�dz�c, �e w tym ch�opcu jest co�
dobrego.
Chyba �e� � na twarzy kapitana pojawi� si� nagle wyraz podejrzliwej obawy �
chyba �e pan
sam macza� palce w tej niecnej sprawie. Ale pan tego nie uczyni�, panie Bush?
Nie pan. Zawsze
mia�em dobre zdanie o panu, panie Bush.
Obawa maluj�ca si� poprzednio na jego twarzy przesz�a w wyraz przymilnej
solidarno�ci.
� Tak, sir.
� Maj�c �wiat przeciwko sobie, zawsze liczy�em na pana, panie Bush � ci�gn��
kapitan,
rzucaj�c niespokojne spojrzenia spod brwi. � A wi�c na pewno ucieszy si� pan,
gdy to wcielenie
z�a spotka si� z zas�u�on� kar�. Wydob�dziemy z niego prawd�.
Bush czu�, �e gdyby mia� zdolno�� szybkiego my�lenia i znajdowania odpowiednich
s��w,
m�g�by wyzyska� ten nowy nastr�j, aby uchroni� Wellarda przed
niebezpiecze�stwem. Udaj�c
osob� oddan� kapitanowi w trudnych dla niego chwilach, a r�wnocze�nie wykpiwaj�c
sam� my�l
o gro�bie spisku, m�g�by skierowa� obawy dow�dcy w inn� stron�. Tak mu si�
wydawa�o, ale sam
nie wierzy�, �e potrafi tego dokona�.
� On nie ma o niczym poj�cia, sir � zacz��, zmuszaj�c si� do u�miechu. � Nie
odr�nia
watersztagu od bomu ster�agla.
� Tak pan my�li? � rzek� kapitan z pow�tpiewaniem w g�osie, ko�ysz�c si� na
pi�tach
w takt przechy��w okr�tu. Ju� wygl�da�o, �e uwierzy�, gdy nagle co� nowego
przysz�o mu do
g�owy.
� Nie, panie Bush. Pan jest zbyt uczciwy. Zauwa�y�em to, gdy po raz pierwszy
ujrza�em
pana na oczy. Nie ma pan poj�cia, w jakie otch�anie z�a mo�e si� stoczy� ten
�wiat. Ten spryciarz
zwi�d� pana! Zwi�d� pana!
G�os kapitana podni�s� si� do ochryp�ego krzyku i Wellard zwr�ci� w stron� Busha
zbiela��
twarz wykrzywion� przera�eniem.
� Naprawd�, sir� � zacz�� Bush, wysilaj�c si� na u�miech, kt�ry przypomina�
raczej
grymas trupiej czaszki.
� Nie, nie, nie! � krzycza� kapitan. � Sprawiedliwo�ci musi sta� si� zado��!
Prawda musi
wyj�� na jaw! Wydob�d� j� z niego! Podoficer wachtowy! Biegiem na dzi�b i
wezwijcie tu do mnie
pana Bootha. Z pomocnikami!
Kapitan odwr�ci� si� i zacz�� dalej chodzi� po pok�adzie, jakby chc�c si�
uspokoi�, ale po
chwili ju� by� z powrotem.
� Wydob�d� z niego przyznanie si�! Albo wyskoczy za burt�! S�yszycie, co m�wi�?
Gdzie� ten bosman?
� Pan Wellard nie sko�czy� jeszcze sprawdza� klepsydr � Bush uczyni� ostatni�
pr�b�
odwleczenia ka�ni.
� I nie sko�czy � powiedzia� kapitan.
Bosman na kr�tkich n�kach nadbiega� z pomocnikami na ruf�.
� Panie Booth! � powiedzia� kapitan i bezlitosny u�mieszek zaigra� mu na
wargach. �
We�mie pan tego �otra. Sprawiedliwo�� ��da, aby�cie si� nim znowu zaj�li.
Jeszcze tuzin
porz�dnych kij�w. Jeszcze tuzin, a zacznie �piewa� jak z nut.
� Tak jest, sir � odpar� bosman, lecz si� zawaha�.
Przez chwil� stali tak, tworz�c �ywy obraz; kapitan, z po�ami surduta
trzepoc�cymi na
wietrze; bosman, patrz�cy b�agalnie na Busha, i jego krzepcy pomocnicy stoj�cy
za nim jak pot�ne
pos�gi; sternik, pozornie spokojny w obliczu wszystkiego, co dzia�o si� wok�
niego, trzymaj�cy
ster i obserwuj�cy pilnie g�rne �agle; i m�ody nieszcz�nik przy kompasie �
wszyscy tak stali pod
szarym niebem, z sinym morzem hucz�cym doko�a, ci�gn�cym si� a� po bezkresny
widnokr�g.
� Panie Booth, bierzcie go na d�, na pok�ad g��wny � rozkaza� dow�dca.
Polecenie musia�o by� wykonane. Za s�owami kapitana sta� autorytet parlamentu,
wspiera�a
go odwieczna tradycja. Nic nie mo�na by�o zrobi�. D�onie Wellarda le�a�y na
kompasie, jakby
przyros�y do niego, i wygl�da�o, �e trzeba je b�dzie odrywa� si��. Lecz ch�opiec
sam opu�ci� r�ce
i ruszy� za bosmanem, a kapitan odprowadza� go u�miechem.
W tej sytuacji po��dan� dystrakcj� by�y dla Busha s�owa podoficera wachtowego: �
Dziesi�� minut do o�miu szklanek.
� Bardzo dobrze. Gwizda� na pobudk� wst�puj�cych na wacht�. '
Na pok�adzie rufowym pojawi� si� Hornblower i zmierza� ku Bushowi.
� Nie pan mnie zmienia � zauwa�y� Bush.
� Ja. Rozkaz kapitana.
Hornblower m�wi� te s�owa z kamiennym wyrazem twarzy � Bush przywyk� ju� do
takiego opanowania oficer�w na tym okr�cie i wiedzia�, co jest tego przyczyn�.
Lecz ciekawo��
kaza�a mu zapyta�:
� Dlaczego?
� Mam pe�ni� wacht� na dwie zmiany � wyja�ni� Hornblower ze spokojem. � A� do
dalszych rozkaz�w.
M�wi�c to patrzy� na horyzont nie zdradzaj�c najmniejszego zdenerwowania.
� A to pech � powiedzia� Bush i przez chwil� my�la�, czy nie posun�� si� zbyt
daleko,
okazuj�c w ten spos�b swoje wsp�czucie.
� Mam nie dostawa� przydzia�u alkoholu a� do odwo�ania. Ani z moich racji, ani
z niczyich innych.
Dla niekt�rych oficer�w by�aby to kara ci�sza ni� wachta na dwie zmiany: cztery
godziny
pracy � cztery wolne, w dzie� i noc, ale Bush zbyt s�abo zna� nawyki
Hornblowera, aby os�dzi�,
czy tak jest w jego wypadku. Mia� ju� powt�rzy�: � A to pech! � gdy poprzez
wycie wiatru
dobieg� jego uszu dziki krzyk b�lu. Po chwili krzyk rozleg� si� znowu, tym razem
jeszcze g�o�niej.
Hornblower patrzy� wci�� na widnokr�g i �aden musku� nie drgn�� w jego twarzy.
Bush
spojrzawszy na niego postanowi� nie zwraca� uwagi na krzyki.
� A to pech � powiedzia�.
� Mog�oby by� gorzej � stwierdzi� Hornblower.
Rozdzia� III
By� niedzielny poranek. �Renown� chwyci� w �agle pasat p�nocno-wschodni i gna�
przez
Atlantyk najlepsz� sw� pr�dko�ci�, z bocznymi �aglami postawionymi z obu stron,
wznosz�c si�
i opadaj�c regularnie pod naporem wyj�cego pasatu, a jego t�py dzi�b wyrzuca� od
czasu do czasu
w g�r� strumie� wody, kt�rej kropelki tworzy�y przelotn� t�cz�. Od takielunku
szed� wysoki,
przenikliwy gwizd, kt�ry zlewa� si� z niskimi d�wi�kami poszycia okr�tu w
symfoni� morsk�, od
dyszkantu przez baryton a� do basa. Spo�r�d chmur ol�niewaj�cej bia�o�ci,
rozsianych na szafirze
nieba, prze�wieca�o o�ywcze s�o�ce, odbijaj�c si� na stromiznach rozta�czonych
fal od
kr�lewskiego b��kitu morza. Okr�t wygl�da� zjawiskowo na tle tej urzekaj�co
pi�knej scenerii, lecz
pe�ny kszta�t dziobu i rz�dy armat wnosi�y niepok�j w ten obraz. �Renown� by�
�wietn� machin�
bojow�, kr�lem w�d, po kt�rych �eglowa� w osamotnionym majestacie. Ta zupe�na
samotno��
m�wi�a sama za siebie; wrogie flotylle t�oczy�y si� zamkni�te w portach
strze�onych przez czujne
eskadry, czyhaj�ce tylko, aby wzi�� si� z nimi za bary. Tote� �Renown� m�g�
�eglowa� bez
najmniejszych obaw. �aden okr�t, kt�remu by si� uda�o przekra�� przez blokad�,
nie dor�wnywa�
jemu si��; nigdzie na morzach nie by�o eskadry, kt�ra by�aby w stanie zmierzy�
si� z nim w bitwie.
M�g� sobie kpi� z wybrze�y obsadzonych przez nieprzyjaciela, bezradnego,
zduszonego blokad�,
i m�g� zada� pot�ny cios, gdzie tylko zechcia�. Mo�e w�a�nie p�yn�� w tym celu,
wys�any
rozkazem lord�w Admiralicji na drugi koniec oceanu.
Na pok�adzie g��wnym stali w szeregach marynarze, kt�rych zadaniem by�o
utrzymywa�
nieprzerwanie ten tw�r r�ki ludzkiej w stanie maksymalnej sprawno�ci i usuwa�
nieustannie skutki
dzia�ania morza, pogody i zwyczajnego up�ywu czasu na jego kad�ub. �nie�nobia�e
pok�ady, �wie�o
odmalowane powierzchnie, precyzyjny i celowy uk�ad lin i drzewc � wszystko to
�wiadczy�o
o staranno�ci ich pracy, oni te� obsadz� dzia�a, gdy �Renown� b�dzie musia�
odegra� rol�
argumentu w wojnie o panowanie na morzu. �Renown� by� wspania�� machin� bojow�,
ale tylko
dzi�ki wysi�kom kruchych istot ludzkich, kt�re go obs�ugiwa�y. A ci ludzie,
podobnie jak
�Renown�, stanowili tylko k�ka jeszcze pot�niejszej machiny, jak� by�a
kr�lewska marynarka
wojenna, i wi�kszo�� z nich, trzymana w kleszczach u�wi�conej przez czas rutyny
i dyscypliny
wojskowej, rada by�a z tej roli pionk�w, kt�rych zadaniem by�o zmywa� pok�ady i
stawia� �agle,
kierowa� dzia�a na cel lub z kordami w d�oniach szar�owa� przez nadburcia na
pok�ad okr�tu
nieprzyjacielskiego, nie zastanawiaj�c si� nad tym, czy dzi�b okr�tu jest
skierowany na p�noc, czy
na po�udnie, czy aborda�owana przez nich jednostka to hiszpan, francuz czy
holender. W tym dniu
jedynie dow�dca zna� misj�, z jak� �Renown� zosta� wys�any przez lord�w
Admiralicji �
przypuszczalnie w porozumieniu z rz�dem. Domy�lano si�, �e zd��a do Indii
Zachodnich, lecz
szczeg�y dotycz�ce rejonu i zadania, jakie tam ma wykona�, by�y wiadome tylko
jednemu
cz�owiekowi spo�r�d siedmiuset czterdziestu obecnych na pok�adzie okr�tu.
Tego niedzielnego poranka kto �yw sta� w szeregu na pok�adzie g��wnym, nie tylko
obie
wachty, lecz tak�e �wa�konie� nie przydzieleni do �adnej wachty � ludzie z
obs�ugi �adowni,
kt�rzy pracowali tak g��boko pod pok�adem, �e dos�ownie nie ogl�dali s�o�ca od
niedzieli do
niedzieli: bednarz i jego pomocnicy, zbrojmistrz ze swoimi lud�mi, �aglomistrz,
kucharz
i stewardowie, ka�dy w od�wi�tnej odzie�y. A oficerowie, w tr�jgraniastych
kapeluszach, ze
szpadami u pasa, stali przy swoich sekcjach. W szeregach wypr�onych na baczno��
na �r�dokr�ciu
i faluj�cych w takt ruchu pok�adu brakowa�o tylko oficera wachtowego i
pe�ni�cego z nim wacht�
podoficera, sternik�w stoj�cych przy kole sterowym i tuzina marynarzy
niezb�dnych do pe�nienia
wachty na �oku� i wyznaczonych do obs�ugi okr�tu na wypadek nag�ego zaskoczenia.
By� to poranek niedzielny i wszystkie czapki by�y zdj�te, wszystkie g�owy
obna�one,
poniewa� za�oga okr�tu s�ucha�a s��w dow�dcy. Nie by�o to jednak nabo�e�stwo. Ci
m�czy�ni
z obna�onymi g�owami nie wielbili swojego Stw�rcy. Nabo�e�stwa odbywa�y si� w
trzy niedziele
ka�dego miesi�ca, jednak�e bez nacisku na obecno�� wszystkich cz�onk�w za�ogi �
tolerancyjna
Admiralicja zarz�dzi�a ostatnio, �e z uczestnictwa w nabo�e�stwach mog� by�
zwolnieni katolicy,
�ydzi, a nawet dysydenci. W t� czwart� niedziel� rezygnowano z oddawania czci
Bogu na rzecz
ceremonia�u surowszego i bardziej uroczystego, kt�ry r�wnie� wymaga� czystych
koszul
i odkrytych g��w. Jednak�e marynarze nie musieli sta� ze spuszczonymi oczyma, a
przeciwnie,
wszyscy mieli spojrzenia skierowane wprost przed siebie. Wiatr targa� im w�osy,
a oni z czapkami
w r�kach s�uchali nakaz�w r�wnie wszechogarniaj�cych jak dziesi�cioro przykaza�,
praw
bezwzgl�dnych jak kodeks Leviticusa, poniewa� w ka�d� czwart� niedziel� miesi�ca
dow�dca mia�
obowi�zek odczyta� za�odze na g�os Regulamin Wojenny, aby nawet analfabeci nie
mogli si�
t�umaczy�, �e go nie znaj�. Religijny kapitan m�g� przy tym odprawi� kr�tkie
nabo�e�stwo, ale
Regulamin Wojenny musia� by� odczytany przede wszystkim.
Kapitan odwr�ci� stronic�.
�Artyku� dziewi�tnasty � czyta�. � Je�li jaka� osoba z floty lub nale��ca do
niej uczyni
pr�b� zorganizowania buntowniczego zgromadzenia dla dokonania przest�pstwa,
ka�da osoba
w takim zgromadzeniu uczestnicz�ca i uznana za winn� wyrokiem s�du wojennego
poniesie
�mier�.
Stoj�c przy swojej sekcji Bush wys�ucha� tych s��w, jak dziesi�tki razy
przedtem.
Wyg�aszano je w jego obecno�ci tak cz�sto, �e zazwyczaj nie przys�uchiwa� si� im
ze szczeg�ln�
uwag�; poprzednie osiemna�cie artyku��w przesz�o mu w�a�ciwie mimo uszu. Lecz
ten,
dziewi�tnasty, dotar� do jego �wiadomo�ci z niezwyk�� wyrazisto�ci�, mo�e
dlatego �e kapitan
odczyta� go ze specjalnym naciskiem. Ponadto Bush, podni�s�szy wzrok na
b�ogos�awione s�o�ce,
pochwyci� spojrzenie Hornblowera, oficera wachtowego, kt�ry s�ucha� tego r�wnie�
stoj�c przy
relingu rufowym. Bushowi si� wyda�o, �e s�owo ��mier� kapitan wypowiedzia� z
wyj�tkowym
naciskiem. Rzecz dziwna, ale w jego uszach zabrzmia�o ono dobitnie i
bezapelacyjnie, jak odg�os
kamienia rzuconego do studni, chocia� s�owo ��mier� powtarza�o si� cz�sto tak�e
w innych
artyku�ach odczytywanych przez kapitana � �mier� grozi�a za uchylanie si� przed
niebezpiecze�stwem, za za�ni�cie na posterunku.
Kapitan czyta� dalej:
�Je�li kto� wypowie s�owa sprzeciwu lub buntu, czeka go �mier�.
�Je�li kt�rykolwiek oficer, marynarz lub �o�nierz zachowa si� lekcewa��co wobec
swego
prze�o�onego��
Pod ci�kim spojrzeniem Hornblowera te s�owa nabra�y dla Busha g��bszego
znaczenia;
poczu� dziwne wzburzenie. Spojrza� na dow�dc�, niechlujnego, w wy�wiechtanym
mundurze,
i wr�ci� pami�ci� do wydarze� ostatnich kilku dni. Je�li kto� okaza� si�
niezdatny do wykonywania
swych obowi�zk�w, to w�a�nie kapitan, utrzymywa�a go jednak na stanowisku
nieograniczona si�a
odczytywanego w�a�nie Regulaminu Wojennego. Bush znowu przeni�s� wzrok na
Hornblowera,
mia� wra�enie, �e wie dok�adnie, co my�li Hornblower stoj�cy przy relingu
rufowym, i sam si�
zdziwi� stwierdziwszy, �e odczuwa sympati� do tego niezdarnego, kanciastego
m�odego
porucznika, z kt�rym tak ma�o mia� do czynienia.
�A je�li jaki� oficer, marynarz, �o�nierz lub jakakolwiek osoba nale��ca do
floty � kapitan
doszed� ju� do artyku�u dwudziestego drugiego � o�mieli si� sprzeciwi�
komukolwiek
z postawionych nad nim oficer�w lub oka�e niepos�usze�stwo wobec jakiego�
prawowitego
rozkazu, zostanie ukarany �mierci��.
Bush nie zdawa� sobie dot�d sprawy, �e w Regulaminie Wojennym powtarza si� w
k�ko to
samo. Poddawa� si� ochoczo dyscyplinie i zawsze m�wi� sobie filozoficznie, �e
mo�na jako�
prze�y� niesprawiedliwo�� czy b��dne rozkazy dow�dc�w. Teraz zacz�� pojmowa� cel
tych
wszystkich przepis�w. Jak gdyby chc�c rozstrzygn�� jego w�tpliwo�ci, kapitan
odczyta� artyku�
ko�cowy, stawiaj�cy kropk� nad i.
�Wszelkie inne zbrodnie pope�nione przez osob� lub osoby nale��ce do floty, a
nie
wymienione w niniejszym Regulaminie��
Bush pami�ta� ten artyku�. Na jego podstawie oficer m�g� zniszczy� ka�dego
podw�adnego,
kt�remu uda�o si� wymiga� od odpowiedzialno�ci na podstawie innych artyku��w.
Dow�dca odczyta� ostatnie uroczyste s�owa i podni�s� wzrok znad kartki. Jego
wielki nos
obraca� si� jak lufa dzia�a nastawionego na cel, gdy tak przygl�da� si�
wszystkim oficerom po kolei;
na twarzy o nie ogolonych policzkach malowa� si� wyraz ordynarnego triumfu.
Odczytanie
regulaminu wydawa�o si� utwierdza� go w jego obawach. Wypi�� klatk� piersiow� i
uni�s� si� na
plecach jakby do wyg�oszenia zako�czenia.
� Chc�, �eby�cie wszyscy wiedzieli, �e artyku�y te dotycz� moich oficer�w w tym
stopniu
co wszystkich innych.
Bush nie wierzy� w to, co s�ysza�. W g�owie mu si� nie mie�ci�o, �e dow�dca m�g�
wypowiedzie� te s�owa wobec za�ogi. Je�li jakie� odezwanie mog�o podwa�y�
dyscyplin�, to
w�a�nie takie. Ale kapitan powiedzia� tylko jak zwykle:
� Prosz� dalej wydawa� komendy, panie Buckland.
� Tak jest, sir. � Zgodnie z ceremonia�em Buckland wyst�pi� krok do przodu.
� Czapki w��!
Teraz, po zako�czeniu ceremonii, oficerowie i marynarze mogli ju� w�o�y�
nakrycia g�owy.
� Oficerowie sekcyjni, odprawi� swoje sekcje!
Na t� chwil� czeka�a orkiestra okr�towa. Sier�ant sekcji doboszy machn�� batut�
i pa�eczki
zadudni�y przeci�gle na b�bnach. Przejmuj�co i s�odko zawt�rowa�y im flety w
skocznej melodii
�Praczki irlandzkiej�. Raz � raz � raz � na rozkaz �o�nierze piechoty morskiej
prze�o�yli
muszkiety na rami�. Ich kapitan z poblad�� twarz� rzuca� g�o�no rozkazy,
zmuszaj�c szkar�atno
odziane szeregi do maszerowania tam i z powrotem po o�wietlonej blaskiem s�o�ca
wydzielonej
cz�ci pok�adu rufowego.
Dow�dca sta�, przygl�daj�c si� temu zwyk�emu na okr�cie widowisku. Nagle zawo�a�
podniesionym g�osem:
� Panie Buckland!
� Sir!
Kapitan wszed� na dwa stopnie trapu pok�adu rufowego, aby wszyscy go dobrze
widzieli,
i podni�s� g�os jeszcze bardziej, by s�yszano go w najdalszych szeregach.
� Dzi� niedziela wolna od pracy.
� Tak jest, sir.
� I podw�jna racja rumu dla tych poczciwc�w.
� Tak jest, sir.
Buckland robi� wszystko, by ukry� w g�osie niezadowolenie. Tego by�o ju� za
wiele.
Niedziela wolna od pracy oznacza�a, �e reszt� dnia za�oga sp�dzi na wa�konieniu
si�. A podw�jny
rum w takiej sytuacji to nieuniknione bijatyki i k��tnie mi�dzy marynarzami.
Id�c pok�adem
g��wnym w kierunku rufy, Bush widzia� oznaki dezorganizacji szerz�cej si� w�r�d
za�ogi,
a wynikaj�cej z pob�a�liwo�ci dow�dcy. Utrzymanie dyscypliny by�o niemo�liwe w
warunkach,
gdy kapitan nie przyjmowa� do wiadomo�ci �adnych niepomy�lnych raport�w
sk�adanych przez
oficer�w. �le sprawuj�cy si� cz�onkowie za�ogi chodzili bezkarnie, ch�tni do
pracy zniech�cali si�,
a buntownicze duchy zacz�y si� buntowa� otwarcie. �Ci poczciwcy�, powiedzia�
kapitan. A oni
doskonale wiedzieli, jak marnie wygl�da�o ich konto za ubieg�y tydzie�. Je�li
teraz, po tym
wszystkim, dow�dca nazwa� ich �poczciwcami�, to w nast�pnym tygodniu nale�y si�
spodziewa�
jeszcze gorszych rzeczy. A do tego marynarze na pewno si� orientowali, jak
kapitan traktuje swoich
porucznik�w, jak im wymy�la i jak surowo karze. Zgodnie z przys�owiem �Z ig�y
wid�y�, to co si�
dzieje na rufie, b�dzie wkr�tce w wypaczonej formie roztrz�sane dok�adnie na
dziobie; trudno
oczekiwa� od marynarzy pos�usze�stwa wobec oficer�w traktowanych z pogard� przez
dow�dc�
okr�tu. Bush my�la� o tym wszystkim wchodz�c na pok�ad rufowy.
Kapitan odszed� p�pok�adem do swojej kajuty; Buckland i Roberts stali przy
siatkach
hamakowych, zatopieni w rozmowie, i Bush przy��czy� si� do nich w chwili, gdy
Buckland cytowa�
s�owa kapitana:
� Te artyku�y odnosz� si� do moich oficer�w.
� Niedziela wolna od pracy i podw�jny rum � doda� Roberts. � Dla tych wszystkich
poczciwc�w.
Buckland m�wi� dalej, ale przedtem obrzuci� pok�ad ukradkowym spojrzeniem. By�
to
�a�osny widok, �e pierwszy oficer okr�tu liniowego musia� podejmowa� �rodki
ostro�no�ci, aby nie
pods�uchiwano jego s��w. Ale Hornblower z Wellardem byli po drugiej stronie ko�a
sterowego. Na
ruf�wce oficer nawigacyjny zbiera� midszypmen�w z klasy nawigacyjnej z
sekstantami do brania
wysoko�ci w po�udnie.
� To szaleniec � rzek� Buckland tak cicho, jak na to pozwala� pasat p�nocno-
wschodni.
� Wszyscy wiemy o tym � dorzuci� Roberts.
Bush si� nie odzywa�. By� zbyt ostro�ny, �eby anga�owa� si� obecnie.
� Clive nie ruszy palcem � rzek� Buckland. � Je�li kto� tu jest mi�czakiem, to
w�a�nie
on.
Clive by� lekarzem okr�towym.
� Pyta�e� go? � wtr�ci� Roberts.
� Pr�bo