4534
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 4534 |
Rozszerzenie: |
4534 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 4534 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 4534 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
4534 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Konrad Fia�kowski � Gdy oni nadlec�
� Poprzez pi�ty wymiar
� Ten, kt�ry trwa nad granic� dwu czas�w
� Witalizacja kosmogatora
� Konstruktor
Gdy oni nadlec�
Betonowa droga wchodzi�a we wzg�rze prostok�tnym otworem wjazdu. �o�nierz prowadz�cy terenowy, odkryty w�z nawet nie zwolni�. Podskoczyli na metalowym progu i wjechali w tunel. By�o tu ch�odniej i profesor star� chustk� pot z czo�a. Pod sklepieniem tunelu �wieci�y jarzeniowe lampy, w ich �wietle wida� by�o korytarz schodz�cy �agodnym nachyleniem w g��b ziemi. Zatrzymano ich dwa razy, ale na moment tylko, bo stra�nik�w uprzedzono ju� wcze�niej. Potem korytarz rozszerzy� si� w wysoko sklepion� sal�, samoch�d zatrzyma� si� i profesor wysiad� na betonow� platform�, na kt�rej czeka� adiutant. Nie widzia� jego twarzy, a tamten tylko skin�� mu g�ow�.
� Prosz� za mn� � powiedzia�.
Metalowe drzwi w �cianie profesor zobaczy� dopiero wtedy, gdy stan�li przed nimi. Rozsun�y si� z chrz�stem, a potem gdy je min�li, same si� zwar�y. Nast�pne drzwi by�y ju� �" zwyczajne, a za nimi znajdowa� si� pok�j o�wietlony jasnym �wiat�em przechodz�cym poprzez matow� szyb� sufitu, pok�j z g��bokimi fotelami i niskimi stolikami, na kt�rych le�a�y czasopisma.
� Prosz� poczeka�, zamelduj� pana genera�owi. � Adiutant wyszed�. Wr�ci� za chwil�.
� Genera� czeka � powiedzia� i przepu�ci� profesora
w drzwiach, a potem zamkn�� je za nim.
M�czyzna siedz�cy za biurkiem wsta� na przywitanie.
Gdy profesor szed� ku niemu, spostrzeg� pokrywaj�c� ca�� �cian� map�, na kt�rej b�yska�y �wiat�a, a w g��bi wisia� wielki �cienny ekran. .
� Witam, profesorze! � genera� wyci�gn�� ku niemu d�o�. � Znamy si�, co prawda, z rozm�w telefonicznych, ale mi�o mi powita� pana osobi�cie. Jak pan si� czu� w powietrzu w naszym samolocie?
� C�, szczerze m�wi�c, pasa�erskim samolotem podr�uje si� wygodniej. Wasz pilot stara� si�, jak m�g�, by dowie�� mnie w ca�o�ci. � Profesor u�miechn�� si�, przypominaj�c sobie zakr�t przed l�dowaniem i si�� wciskaj�c� go w oparcie. � Troch� rzuca�o nad pustyni�. Ale upa� na dole jest jeszcze gorszy. Jak pan mo�e �y� w tym klimacie?
� Prawie nie bywam na zewn�trz, a tu, jak pan widzi, temperatura jest zno�na. Nigdy nie namawialiby�my pana na t� podr�, gdyby sam pan nie nalega�. To by�o pytanie. Widocznie genera� uzna�, �e wst�pna wymiana grzeczno�ciowych zda� zosta�a zako�czona.
� Tak, tego nie mo�na om�wi� telefonicznie � powiedzia� profesor.
� Nasze linie zapewniaj� pe�n� tajemnic� rozm�w.
� Nie w�tpi�, ale nie o to chodzi. Widzi pan, sprawa, dla kt�rej tu jestem, wygl�da do�� niezwykle, powiedzia�bym � jest dziwna...
� Jestem ni� zaintrygowany od pocz�tku, od pierwszego pana telefonu. W naszej s�u�bie niecz�sto si� zdarza, by profesorowie archeologu miewali do nas jakiekolwiek sprawy. W ko�cu nasze rakiety nie maj� nic wsp�lnego z przesz�o�ci�, a zrozumia�em, �e rozmowa nasza w jakim� stopniu dotyczy pana bada�.
� Jak najbardziej. Pami�ta pan odkrycie w Tisz-Kur? Genera� zawaha� si� chwil�, nie wiedz�c, czy powinien o tym odkryciu pami�ta�.
� Szczerze m�wi�c nie przypominam sobie � powiedzia� wreszcie. � Mo�e czyta�em o tym w dziennikach. To zapewne donios�e odkrycie?
� Trudno przecenia� jego wag�. Odkryli�my w jaskiniach Tisz-Kur du�e ilo�ci wypalonych tabliczek, napisanych nie znanym dot�d nauce pismem, i rysunki na �cianach jaskini, kt�re interpretowane s� przez pewn� grup� moich koleg�w jako obrazy kosmonaut�w w skafandrach.
� Zadziwiaj�ce � genera� chyba naprawd� by� zdziwiony.
� Postacie w skafandrach? To ju� by�o znane nauce wcze�niej, chocia�by odkrycie Henri Lota z 1956 roku.
Wielki B�g Marsjan, tak nazwa� on to malowid�o z jaskini Sahary, albo rysunki z okolic Szachimerdan na po�udnie od � Fergany. Nie, najdziwniejsze by�y same tabliczki. Zwyk�a glina, ale wypalana w temperaturach, o kt�rych nie �ni�o si� naszym przodkom.
� A ich tre��?
� To nie by�o takie proste. Przekazali�my tekst najlepszym specjalistom, jakich mogli�my tym zainteresowa� na obu kontynentach. Zatrudnili�my najwi�ksze komputery, a mimo to czekali�my na pierwsze wyniki ponad rok.
� Nasi specjali�ci od szyfr�w...
� Te� niewiele by zdzia�ali. Jak wszyscy szukaliby opis�w wojen, rz�d�w kr�lewskich dynastii lub w najgorszym przypadku spis�w podatkowych. A ten tekst tego nie dotyczy. M�wi�c najog�lniej, jest to jakby sprawozdanie z obserwacji astronomicznych. Zreszt� tekst do dzisiaj nie jest odczytany, a to, co wiemy, to tylko fragmenty. � Profesor umilk�.
� I czego dotycz�? � zapyta� genera�, gdy cisza si� przed�u�a�a.
� Uk�ad�w cia� niebieskich. Pewnych ich konfiguracji. Powszechnie s�dzono, i zreszt� do dzi� wi�kszo�� moich koleg�w tak s�dzi, �e to jaka� staro�ytna astrologia. Genera� uwa�nie przygl�da� si� swemu rozm�wcy.
� A pan?
� Ja pomy�la�em kiedy�, �e te wzajemne uk�ady cia� niebieskich tak precyzyjnie okre�lone mog� zawiera� pewne informacje. Odszuka�em przy pomocy astronom�w te wszystkie chwile historii, w kt�rych cia�a niebieskie pozostawa�y w takim wzajemnym po�o�eniu, jakie podaje opis.
� To interesuj�ce. I jakie s� w ko�cu tego wyniki?
� Szereg dat niezbyt zreszt� dok�adnych. Ale lata, do kt�rych odnosz� si�, s� raczej pewne. Pierwszym dowodem na to, �e moja hipoteza nie jest zupe�nie pozbawiona sensu, by� ci�g tych dat. Uk�ady cia� niebieskich zapisane na tabliczkach podawa�y lata ze staro�ytno�ci, nawet bardzo odleg�ej, dwie okre�laj� wczesne �redniowiecze i wreszcie jedna wskazuje na rok 1908. Interesuj�ce, prawda?
� Oczywi�cie, tylko co, wed�ug pana, wskazuje ta ostatnia data?
� Nie pami�ta pan? �� zdziwi� si� profesor. � Meteor Tunguski!
� Meteor Tunguski? � Twarz genera�a zdradza�a, �e nie bardzo wiedzia�, o co chodzi.
� Wielka eksplozja nad Syberi�, 30 czerwca 1908 roku� zacz�� wyja�nia� profesor.
� Tak, co� sobie przypominam. Czyta�em o tym jak�� ksi��k� czy artyku�.
� Wybuch dziesi�ciomegatonowy wed�ug waszych jednostek.
� Dziesi�� megafon? Niemo�liwe!
� A jednak. Ilo�� energii wyliczono dok�adnie z rozmiar�w zniszcze�. Las powalony w promieniu dwudziestu do trzystu kilometr�w od centrum wybuchu. "
� Nie do wiary... dziesi�� megaton. Strategiczna bomba wodorowa. � Genera� wsta� i zacz�� spacerowa� po gabinecie.
� Legendy o tym wybuchu do dzi� si� opowiada w�r�d okolicznych mieszka�c�w. Co ciekawsze, relacje te s� zbie�ne z opisem prawdziwego wybuchu nuklearnego podawanego przez niewykszta�conego obserwatora. To te� sprawdzono.
� Widz�, �e jest pan znawc� nie tylko w dziedzinie archeologii.
� Meteorem interesuj� si� od niedawna, od kilku miesi�cy zaledwie.
� Rozumiem. Przypuszcza pan, �e jego upadek przewidziany zosta� przez staro�ytnych. Te pana tabliczki... Taki wybuch musia� by� dla nich nie lada sensacj�.
� Nie s�dz�, by oni przewidywali wybuch.
� Nie rozumiem. � Genera� stan�� tu� przed profesorem.
� Przypuszczam raczej � profesor m�wi� teraz cicho � �e przewidywali oni l�dowanie statku kosmicznego.
� Statku kosmicznego? Nie, to fantazja! �Genera� wr�ci� za biurko i usiad�.
� A jednak tak uwa�am. Przypuszczam, �e to by� statek kosmiczny.
� Ju� wiem. Oczywi�cie! � Genera� ucieszy� si�. � O tym meteorze czyta�em w jakim� opowiadaniu fantastyczno-
�naukowym.
� Mo�liwe � zgodzi� si� profesor. � M�wiono mi, �e napisano przynajmniej tuzin opowiada� na ten temat. Ale ja m�wi� powa�nie.
� Tak, to wszystko bardzo interesuj�ce � powiedzia� genera�, nadaj�c wypowiedzianym s�owom ton oficjalny � ale nie przypuszczam, by z tego powodu odbywa� pan t� do�� m�cz�c� i k�opotliw� podr�. B�d� co b�d� uzyskanie wszystkich zezwole�, �eby odwiedzi� mnie tutaj, w tych naszych podziemnych betonowych apartamentach, musia�o panu zaj�� kilka tygodni czasu.
� Dok�adnie pi�� miesi�cy.
� No prosz�. Inna sprawa, �e my tu go�ci prawie w og�le nie przyjmujemy. Jak pan pewnie wie, st�d w�a�nie kierujemy rakietow� obron� kraju. Antyrakiety i wszystkie te ogromne obliczenia, by nimi sterowa�.
� Wiem, i wiem, �e jestem u w�a�ciwego cz�owieka.
� Jednak�e mimo wszystko nie rozumiem, co pana do
mnie sprowadza?
W g�osie genera�a mo�na by�o uchwyci� nut�
zniecierpliwienia.
� Nie powiedzia�em jeszcze panu wszystkiego � przerwa� profesor.
� S�ucham wi�c.
� Ot� na tabliczkach by�a jeszcze jedna data: rok bie��cy.
� Ten, kt�ry teraz mamy?
� Tak.
Genera� milcza� chwil�, patrz�c na map�, na kt�rej miga�y
r�nokolorowe �wiat�a.
� I widzi pan, profesorze, �e nic si� nie wydarzy�o � powiedzia� w ko�cu.
� Mamy dopiero po�ow� roku. Ich l�dowanie mo�e nast�pi� w ka�dej chwili, dzi�, jutro, za miesi�c...
� I czego pan, w zwi�zku z tym, oczekuje ode mnie?
� Nie domy�la si� pan jeszcze? Nie chc�, �eby pan ich zniszczy�.
� Zniszczy�?
� Tak, w�a�nie tego nie chc�. Pewnego dnia � profesor m�wi� teraz bardzo cicho �mo�e to b�dzie dzie�, a mo�e noc, na ekranach pa�skich radar�w uka�e si� �wietlna plamka. To oni b�d� szli do l�dowania. Wcze�niej wytrac� kosmiczn� szybko�� i ich statek zanurzy si� w atmosfer� z pr�dko�ci� najwy�ej kilku kilometr�w na sekund�. Co zrobi� dy�urni oficerowie, gdy zobacz� t� �wietln� plamk� i okre�l� jej szybko��?
� Og�osz� alarm � odpowiedzia� genera� natychmiast.
� Stalowe pokrywy podziemnych szyb�w uchyl� si� i sto�ki antyrakiet b�d� mierzy�y w niebo. Czy� nie tak? A potem, gdy plamka, kt�ra nadal, mimo waszych stara�, pozostanie obiektem nie zidentyfikowanym i zacznie si� zbli�a�, rakiety odpal�. Najpierw te dalekiego zasi�gu. Naprowadzane przez wasze radary, sterowane przez wasze komputery zbli�a� si� b�d� do ich statku. Gdy osi�gn� t� odleg�o��, przy kt�rej wybuch atomowy topi metal, eksploduj�. B�ysk ja�niejszy od s�o�ca i ku ziemi spada� b�dzie ich statek, ju� martwy. A je�li ich pancerze odporne
na promieniowanie kosmiczne i strumienie cz�stek mkn�cych
w pr�ni wytrzymaj�, wystrzelicie rakiety kr�tkiego zasi�gu. Nie, oni nie dolec� do Ziemi. Musz� zgin��.
� Ale przecie� s� oceany...
� Tamten statek kosmiczny, znany nam jako Meteor Tunguski, nie wodowa� w oceanie. Oni l�duj� na kontynentach.
� Nie jeste�my jedynym kontynentem. Nie tylko my mamy system obronny.
� Nie zwracam si� do pana jako do oficera armii. Zwracam si� do wszystkich � takich jak pan � oficer�w na wszystkich kontynentach. Zwracam si� do ludzi. To jest sprawa ca�ej ludzko�ci.
� Spokojnie, profesorze � genera� u�miechn�� si�. � Oczywi�cie niebezpiecze�stwo, o kt�rym pan m�wi, istnia�oby rzeczywi�cie, gdyby�my przyj�li, �e to by� statek kosmiczny. Ale daruje pan, trudno w to uwierzy�. To, co pan m�wi, jest sugestywne, ale ostatecznie �yjemy w �wiecie, kt�ry, dzi�ki naszej nauce, znamy. Wiemy, �e na najbli�szych planetach �ycie rozumne nie istnieje. Przybysze kosmiczni � to nadzwyczaj interesuj�ce, ale gdyby naprawd� odwiedzali Ziemi�, wiedzieliby�my co� o nich. Pozostawiliby �lady, kt�re nasza nauka zbada�aby, gdyby istnia�y. Nie, profesorze, kosmit�w nie ma. To czysta fantazja.
� Nie wierzy pan? Uwa�a pan, �e to, co by�o do odkrycia, nauka ju� zbada�a lub przynajmniej przewidzia�a? Reszta, wed�ug pana, to ogl�dnie m�wi�c fantazja. Profesor wsta� z fotela i opar� si� o biurko. Genera� przygl�da� mu si� z u�miechem. Profesor dostrzeg� ten u�miech.
� Istotne jest jednak to, �e ich statek kosmiczny osi�gnie Ziemi� w tym roku � powiedzia� dobitnie.
� Tylko pan jest o tym przekonany, ale na czym opiera pan swoje przypuszczenia: jakie� tabliczki i fakt, �e kiedy� w terminie w nich okre�lonym upad� jaki� meteor
�� To by� statek kosmiczny.
� To tylko przypuszczenie � genera� nie tai� ju� zniecierpliwienia � nie poparte �adnymi dowodami.
� My�li pan, �e nie ma dowod�w? Niech pan przejrzy
zatem sprawozdania z bada� Zo�otowa prowadzonych pod koniec lat pi��dziesi�tych. Jego rozumowanie by�o proste. W odleg�o�ci kilkunastu kilometr�w od epicentrum wybuchu znalaz� on drzewa opalone promieniowaniem wybuchu, nie w wyniku po�aru, lecz samym udarem promieniowania. St�d mo�na obliczy� energi� promienist� powsta�� w czasie
wybuchu. Stanowi ona kilkadziesi�t procent ca�kowitej energii wybuchu. Tak wysoki procent energii promienistej charakteryzuje tylko wybuch j�drowy. Tam w samej ognistej kuli eksplozji panowa�a temperatura kilkudziesi�ciu milion�w stopni.
� To dow�d po�redni. Zreszt� pa�ski badacz m�g� zawsze pomyli� si� w obliczeniach.
� Naoczni �wiadkowie wybuchu w faktorii Wanowarze, sze��dziesi�t kilometr�w od miejsca wybuchu, zostali oparzeni promieniowaniem. Pan przecie� wie, jaki wybuch parzy z odleg�o�ci sze��dziesi�ciu kilometr�w.
� Opisy �wiadk�w to nie dowody naukowe.
� Du�o pan wymaga, ale istnieje jeden dow�d bardziej obiektywny. Promieniowanie s�oi drzew, s�oi przyrastaj�cych co roku. W widmie tego promieniowania jest miejsce, kt�re odpowiada promieniowaniu cezu 137.
� Pierwiastek promieniotw�rczy powstaj�cy przy wybuchach nuklearnych?
� Tak. Ot� w s�ojach drzew sprzed wybuchu pierwiastek ten nie wyst�puje. Potem po roku dziewi��set �smym pojawia si�. Nast�pnie zanika, a� do 1945. W nast�pnych s�ojach jest znowu widoczny, ale to s� ju� wyniki pierwszych eksperyment�w z broni� termonukleam�. Genera� milcza� chwil�.
� Tak � powiedzia� w ko�cu � to ju� wygl�da bardziej przekonywaj�co. Ale czy nie widzi pan, profesorze, pewnego s�abego punktu w swoim dowodzie? Wszystkie te argumenty mog� �wiadczy� o tym, �e by� to wybuch j�drowy... ale nie statek kosmiczny...
� A c� jeszcze, jak nie eksplozja takiego statku, mog�oby spowodowa� wybuch termoj�drowy? � �achn�� si� profesor.
� Nie wiem. Sam pan powiedzia�, �e nauka nasza nie zna jeszcze wielu fakt�w. Jaki� nieznany rodzaj cia�a kosmicznego... mo�e antymateria.
� By�y i takie przypuszczenia. Ale pozostaje jeszcze hipoteza manewru.
� Manewru?
� Tak. Z obserwacji trasy przelotu wynika, jakoby Meteor Tunguski przed katastrof� wykona� dwa wyra�ne manewry zmieniaj�ce jego kierunek lotu. Kr�tko m�wi�c, jego przelot nie by� obserwowany w miejscowo�ciach le��cych na jednej linii prostej. Trasa jego przelotu tworzy wyra�ny zygzak.
� Nie przekona mnie pan, profesorze, opisami �wiadk�w � powt�rzy� raz jeszcze genera�. Chcia� powiedzie� co� wi�cej, lecz nie zd��y�. Nad ekranem zapali�o si� jasne, b�yskaj�ce
raz po raz �wiate�ko. G�o�nik gdzie� pod sufitem szcz�kn�� i w sali rozleg� si� monotonny g�os:
� Uwaga, alarm pierwszego stopnia, powtarzam, alarm pierwszego stopnia.
� Przepraszam, profesorze. � Genera� przycisn�� przycisk na biurku: � Pu�kowniku, co si� tam dzieje?
� Daj� panu obraz na ekran, generale. � Ma�y g�o�nik wbudowany w biurko zniekszta�ca� g�os pu�kownika. Ekran na �cianie rozjarzy� si� i by�o to powi�kszenie ekranu radarowego.
� Nie zidentyfikowany obiekt z po�udniowego wschodu � ci�gn�� pu�kownik. � Pr�dko�� oko�o kilometra na sekund�, wysoko�� 28 kilometr�w. Gdzie� w g��bi monotonnie tyka� w��czony zegar.
� Pr�bujecie go identyfikowa�?�zapyta� genera�.
� Tak. Bez rezultatu. Na kod nie odpowiada...
� Powt�rzcie�zaleci�.
� Tak jest.
� Tamten tak�e nadlecia� z po�udniowego wschodu �
powiedzia� profesor.
Genera� spojrza� na niego z ukosa.
� Jaki� zagubiony samolot. To si� zdarza Zaraz go zidentyfikuj�... � Znowu przeni�s� wzrok na ekran. � On ma chyba jednak wi�ksz� pr�dko�� � powiedzia�.
� Ten obiekt?
Genera� nie'odpowiedzia�. Nacisn�� przycisk na biurku.
� No i co, pu�kowniku?
� Bez zmian. Zaraz wejdzie w stref� dwa.
Genera� wyprostowa� si� i nacisn�� bia�y przycisk. Drzwi
otworzy�y si� i wszed� adiutant.
� S�ucham, generale � powiedzia�, zatrzymuj�c si� przy wej�ciu.
� Poruczniku, po��czcie si� z obserwacj� naziemn� i sprawd�cie, czy identyfikuj� ten obiekt.
� Generale, on jest na wysoko�ci trzydziestu kilometr�w.
� Wykona� � przerwa� genera�.
Adiutant wyszed�.
Chwil� milczenia przerwa� profesor:
� Jednak ma pan w�tpliwo�ci, czy to zwyk�y samolot.
� �adnych. Zwyk�a rutyna.
� Nie znana temu m�odemu cz�owiekowi.
� On jest tu od niedawna... �przerwa� genera� i patrz�c w ekran doda�: � Zaraz wejdzie w drug� stref�.
� I co wtedy? � profesor patrzy� teraz wprost na genera�a.
� To ju� nasza sprawa, profesorze.
� Uwaga, alarm drugiego stopnia � odezwa� si� g�o�nik � powtarzam, alarm drugiego stopnia. Profesor us�ysza� cichy brz�czyk i spostrzeg�, �e �wiat�a na mapie ��cz� si� w jeden �cigaj�cy si� kr�g.
� I co, pu�kowniku? � zapyta� genera�, m�wi�c do g�o�nika.
� Z identyfikacj� bez zmian. Wyrzutnie otwarte...
� Nie jestem sam! � warkn�� genera�.
� Tak jest.
G�o�nik zamilk�. Do sali wr�ci� adiutant.
� Obserwacja naziemna bez rezultatu. Na dwu tysi�cach metr�w pow�oka chmur.
� Prosz� zosta�! � zatrzyma� go genera�, gdy ten chcia�
wyj��.
Znowu odezwa� si� g�o�nik:
� Wyrzutnie sektora 47 zg�osi�y gotowo��.
� Jego wysoko��?
� Zmala�a do 24. Genera� zmarszczy� czo�o.
� To jednak musi by� jaki� samolot... Jaka by�a ich szybko��? � zwr�ci� si� do profesora.
� Nie przekracza�a 3 kilometr�w na sekund�.
� Ale przecie� musieli co� nadawa�, emisja radarowa...
� Zaraz b�dzie trzeci stopie�, generale � przerwa� adiutant.
� Wiem o tym i bez ciebie.
Profesor uwa�nie wpatrywa� si� w twarz genera�a.
� Czy pan ich zniszczy? � zapyta� cicho.
� Kogo, ich? Nie zidentyfikowany obiekt, kt�ry mo�e zagra�a� naszemu �yciu... Kosmici! Nie wierz� w �adnych kosmit�w!
� Nie rozumiem, generale? � powiedzia� adiutant.
� Nie m�wi� do ciebie! �Genera� by� wyra�nie zdenerwowany. � Ale ja te� nie rozumiem... Jak tu pana wpu�cili? � zwr�ci� si� do profesora.
� Kr�tki zasi�g got�w � zameldowa� z g�o�nika pu�kownik. Genera� jakby nie zwr�ci� uwagi na ten meldunek.
� Zreszt� nie wolno tak l�dowa� na planecie, bez sygna��w, bez uprzedzenia...
� O czym pan m�wi, generale? �wtr�ci� si� adiutant.
� O kosmitach, w kt�rych nie wierzy, a kt�rych jednak nie chcia�by zniszczy� � odpowiedzia� za genera�a profesor.
� Czekam na decyzj� � niecierpliwi� si� przez g�o�nik
pu�kownik.
Ale w sali zaleg�o milczenie. S�ycha� by�o tylko tykanie,
w kt�re nagle w��czy� si� g�os nagrany na ta�mie sprz�onej
z zegarem:
� Minus trzydzie�ci... Genera� nie reagowa�.
� Minus dwadzie�cia pi��...
� Dopuszczamy ich bardzo blisko � powiedzia� adiutant.
� Milcze�! �krzykn�� genera�.
� Minus pi�tna�cie...
Automat nie doliczy� do zera. To nie by� statek kosmiczny... Profesor, genera�, adiutant i ca�y bunkier � przestali istnie�.
Poprzez pi�ty wymiar
Podobno cztery wsp�rz�dne wystarcz�, aby jednoznacznie okre�li� w�asne miejsce w czasoprzestrzeni. Zaczynam wi�c t� dziwn� histori� od wsp�rz�dnych. W sam� histori� wierzy� nie musicie. Zreszt�, czy uwierzyliby�cie, nawet gdybym stara� si� was przekona�...
A wi�c by�o to jesieni�, jesieni�, kt�ra wzgl�dem chwili, w kt�rej to pisz�, jest przesz�o�ci�. Tak wi�c wsp�rz�dn� czasow� ju� okre�li�em. Teraz miejsce. Historia zacz�a si� w moim redakcyjnym pokoiku. Siedzia�em za biurkiem i wystukiwa�em na maszynie jaki� reporta�. Nie pami�tam nawet jaki, ale to niewa�ne. Do�� �e by�em w redakcji, w samym �r�dmie�ciu. Ulic� przeje�d�a�y samochody, o�wietlone tramwaje, z kina naprzeciw wychodzili ludzie i biegli na przystanek; gdzie� nade mn� w mieszkaniu gra�o radio. I w�a�nie wtedy zacz�o si�. Zadzwoni� telefon.
� Czo�em, Jasiu. Dobrze, �e ci� z�apa�em � to by� Kopot, fizyk.
� Jak si� masz? Co si� sta�o?
� M�j aparat got�w.
� Ciesz� si�, ale o czym m�wisz?
� No, o titromie.
� Aha � powiedzia�em to zdaje si� bez specjalnego entuzjazmu, bo Kopot poczu� si� ura�ony.
� No, chcia�e� kiedy� przyjecha� na pr�b� titroma. Zaczyna si� za par� minut w Instytucie. Przepraszam, �e tak p�no ci o tym m�wi�, ale wiesz, jak to jest z przygotowaniami do do�wiadcze�. Zajmuj� zawsze dwa razy wi�cej czasu, ni� mo�esz im po�wi�ci�. Tym razem tak samo, ale mam nadziej�, �e za to pr�ba si� uda. A wtedy masz murowan� bomb� na pierwsz� stron�.
� Dobrze, ale powiedz mi chocia�, do czego ten... no...
� Titrom.
� ... w�a�nie, wi�c do czego ten litrom s�u�y?
� Zobaczysz, jak przyjedziesz.
� Obawiam si�, �e i tak niewiele z tego zrozumiem.
� Zrozumiesz na pewno. W ka�dym razie wyniki b�d� dla ciebie rewelacj�, zreszt� przemawiaj�c� do ka�dego.
� Przesta� si� chwali� i powiedz chocia� dwa s�owa, �ebym nie wyszed� na zupe�nego ignoranta przed twoimi kolegami. Pomy�l, przyjaciel wielkiego cz�owieka, to zobowi�zuje, nawet wtedy, gdy wielki cz�owiek jest fizykiem.
� Przekona�by� mnie mo�e, ale jest ju� zbyt p�no. Nie mam czasu. Musz� zaczyna� do�wiadczenie. Przyjed� � zobaczysz. No, to na razie. Czekam na ciebie.
� Jestem za chwil�! � krzykn��em w s�uchawk�. Porwa�em p�aszcz i wybieg�em w jesienny wiecz�r. M�y�o i moje buty na gumie �lizga�y si� po mokrych p�ytach chodnika. Latarnie �wieci�y w owalu rozproszonego deszczem �wiat�a. Po asfalcie z szumem opon sun�y samochody. W o�wietlonym oknie kwiaciarni naprzeciw fioletowia�y w ogromnym wazonie chryzantemy. Sta�em na kraw�niku, zatrzymuj�c taks�wki. Zaj�ta, znowu zaj�ta. Wreszcie jedna zwolni�a i zjecha�a ze �rodka ulicy zatrzymuj�c si� przede mn�.
� Instytut � rzuci�em kierowcy. Latarnie, jedna za drug�, pozostawa�y w tyle. D�ugie, o�wietlone rz�dy sklep�w, neony. Potem jakie� ogr�dki, kasztanowa aleja i ��te li�cie przylepione do asfaltu, wreszcie podjazd przed Instytutem. W portierni za szyb� drzema� staruszek z siw�, szczeciniast� brod�. Zapuka�em w szyb�.
� Kt�r�dy do pracowni doktora Kopota? Mo�e mi pan powiedzie�?
� A jest... jest � staruszek podni�s� si� z krzes�a.
� Ale kt�r�dy tam si� idzie?
� Prosto tymi schodami na pierwsze pi�tro, potem na lewo d�ugim korytarzem, trzecie drzwi na prawo; tam jest laboratorium.
� Dzi�kuj�... �niezupe�nie przekonany, czy dobrze zrozumia�em, wszed�em na schody. Pierwsze pi�tro, korytarz, drzwi. To chyba tu. Wszed�em. Pok�j by� pusty, ciemny. Tylko z boku przez uchylone drzwi wpada�a smuga �wiat�a. W p�mroku dostrzeg�em pod �cianami jakie� aparaty. Zwoje kabli wi�y si� po pod�odze i znika�y w o�wietlonej sali. Brodz�c w�r�d nich, dotar�em do drzwi. Tu� za drzwiami, dwa kroki ode mnie, le�a�a na pod�odze gruba metalowa p�yta. O�wietlona reflektorem, zdawa�a si� by� centralnym punktem sali. Ku niej zwraca�y si� ryje kilku dziwnych aparat�w rozstawionych wok�. Dalej, pod �cianami, b�yszcza�y punktami �wiat�a tablice kontrolne. Tam dostrzeg�em Kopota i kilku innych m�czyzn. Ubrani w bia�e fartuchy, dyskutowali o czym� tak za�arcie, �e z dala wygl�da�o to raczej na k��tni�. S��w nie s�ysza�em. Gin�y w basowym pomruku pr�d�w. Nie widzieli mnie w og�le. Chcia�em do nich podej��, lecz wola�em nie zbli�a� si� do dziwacznych aparat�w. Zdecydowa�em si� przej�� najkr�tsz� drog� wprost przez metalow� p�yt�. Zaledwie jednak stan��em na niej jedn� nog�, �wiat�a na tablicach zamruga�y. Wszyscy odwr�cili si�
jak na komend�. Widzia�em dok�adnie twarz Kopota. Wykrzywi� si� niesamowicie. Chcia�em si� cofn��. Nie zd��y�em. Poczu�em ciep�o przenikaj�ce ka�d� chyba kom�rk� mego cia�a. Przed oczyma zaja�nia�a mi bia�a, ja�niejsza od s�o�ca plama i straci�em r�wnowag�. Zrobi�o si� ciemno i upad�em.
Le�a�em na metalowej p�ycie. Czu�em jej ch��d pod palcami. W laboratorium zgas�y lampy i nie widzia�em ju� nikogo. W upiornej ciszy �wiat�o ksi�yca rysowa�o na pod�odze krzy�e okienne. Co si� sta�o z Kopotem i z nimi wszystkimi? Czy�bym ich zabi�? Jakie� wy�adowanie... zreszt�, czy ja wiem, co mog�o si� sta�. Spojrza�em na miejsce, gdzie stali;
wyt�aj�c wzrok, wypatrywa�em na pod�odze zarysu bia�ych fartuch�w. Nie, tam na pewno nikt nie le�a�. W ca�ym laboratorium nie by�o nikogo. Nikogo! Ostro�nie wsta�em. Stara�em si� zrozumie�, co si� tu sta�o, i jednocze�nie czu�em, �e zaczynam si� ba�. Wolno, krok za krokiem, rozgl�daj�c si� na wszystkie strony, cofn��em si� ku drzwiom. Nacisn��em klamk�. By�y zamkni�te. Czy�bym znalaz� si� w pu�apce? Czu�em krople potu wyst�puj�ce mi na czo�o. W k�cie laboratorium co� trzasn�o. Nie wytrzyma�em. Z ca�ych si� zacz��em wali� w drzwi. Echo uderze� nios�o si� korytarzem, a ja wali�em bez opami�tania. Nagle przesta�em. A mo�e tamte drzwi, kt�rymi wszed�em, s� otwarte. Przecie� kable... Skoczy�em ku drzwiom. Zamkni�te na g�ucho, nie drgn�y nawet pod moim naciskiem. I co najwa�niejsze, kable znikn�y. Wtem, gdzie� na zewn�trz, na korytarzu, us�ysza�em kroki, w�a�ciwie powolne cz�apanie. W zamku zgrzytn�� klucz, drzwi si� uchyli�y i przez szpar� wpad�a smuga �wiat�a. Kto� wszed� i przekr�ci� kontakt. O�lepiony �wiat�em zamruga�em oczyma. W rogu sta� staruszek z portierni.
� Co pan tu robi? Sk�d pan si� tu wzi��? � W oczach jego dostrzeg�em bezgraniczne zdumienie.
� Gdzie... gdzie Kopot?�wyj�ka�em.
� O tej porze pewnie �pi w domu. Ale czego pan tu szuka?
� Kopot um�wi� si� ze mn�.
� Co, o pierwszej w nocy?
� No, nie...
� Ale jak pan tu wszed�? � staruszek podejrzliwie spojrza� na okna.
� Przecie� sam mnie pan przed chwil� wpu�ci�. Staruszek popatrzy� na mnie, jakby dopiero teraz mnie zobaczy�. Przygl�da� mi si� przez chwil� zastanawiaj�c si� widocznie, z kim ma do czynienia.
Potem powiedzia� zupe�nie spokojnie:
� Panie, chcesz pan robi� wariata ze mnie? Nie t�dy droga. Wej�� pan tu nie m�g�, bo wszystko zamkni�te. M�g�. pan tu tylko zosta� z wieczora. Przyznaj si� pan... Rozumiem, r�nie w �yciu bywa... � ods�oni� w u�miechu spr�chnia�e z�by.
� To pan robisz ze mnie wariata. Przecie� dziesi�� minut temu wszed�em tutaj i sam mi pan pokaza� drog�. A w og�le powiedz pan, gdzie jest Kopot � r�wnocze�nie zda�em sobie spraw�, �e nie m�wi�, tylko g�o�no krzycz�.
� M�wi�em ju�. O tej porze prawdopodobnie �pi.
� Ale widzia�em go tu przed chwil�.
� Mo�e pan do niego zatelefonowa� i sprawdzi� � staruszek sta� si� podejrzanie uprzejmy.
� Po co mam do niego dzwoni�? Przecie� je�li nawet wyszed�, to do domu jeszcze nie dojecha�.
� Na to panu nic nie poradz�.
� Ale przecie� wychodzi� przed chwil�?
� Owszem, widzia�em, jak wychodzi� o jedenastej rano. O pierwszej w nocy nigdy w Instytucie go nie ma.
� O kt�rej?
� O pierwszej. Spojrza�em na zegarek.
� Ale przecie� teraz dopiero dziesi�ta.
Tym razem staruszek cofn�� si� o kilka krok�w.
� Niew�tpliwie powiniene� pan do niego zatelefonowa� �
zacz�� przymilnym tonem. � Chod�my st�d. Zaraz pana
zaprowadz�.
Otworzy� drzwi i pu�ci� mnie przed sob�. Zamykaj�c uwa�a�,
by nie odwr�ci� si� do mnie ty�em.
Telefon by� w portierni. Nakr�ci�em numer Kopota.
S�ysza�em brz�czenie sygna�u. Dopiero po dobrej minucie
kto� odebra�.
� Z doktorem Kopotem... � zacz��em.
� Jestem przy telefonie � powiedzia� niewyra�nie jak cz�owiek zbudzony z g��bokiego snu.
� M�wi Jasio. Zaprosi�e� mnie, ja przyszed�em, a tutaj...
� Gdzie ja ci� zaprosi�em? � senno�� w g�osie Kopota ust�powa�a miejsca nie ukrywanemu zniecierpliwieniu.
� Zaprosi�e� mnie na do�wiadczenie, ja przyjecha�em...
� Na jakie do�wiadczenie?
� Nie wiem, powiedzia�e�, �e na bombowe...
� Jasiu, je�eli nawet o czymkolwiek wspomnia�em, to naprawd� nie pow�d, by mnie budzi� w �rodku nocy...
� Ale sam chcia�e�, �ebym natychmiast przyjecha�.
� Jasiu, jeste�-zalany. To si� zdarza ka�demu. Ale ja chc� spa�. Nie dzwon ju� wi�cej do mnie. Jutro pracuj� od samego rana.
� Przecie� o si�dmej ty sam...
� To by� na pewno kto� inny. Prosz� ci�, Jasiu, jak przyjaciel, id� te� spa�.
� Po co w takim razie jecha�em do tego Instytutu?
� Co? Jeste� w Instytucie? Sk�d dzwonisz?
� Z portierni.
Na drugim ko�cu s�uchawki Kopot milcza� przez chwil�.
Potem odezwa� si� swoim rzeczowym, spokojnym g�osem:
� Daj mi do telefonu portiera.
Wr�czy�em s�uchawk� stoj�cemu obok staruszkowi. Kopot
m�wi� co� przez chwil�, a staruszek raz po raz powtarza�:
� Tak jest, panie doktorze. Zrozumia�em. Potem odda� mi ceremonialnie s�uchawk�.
� S�uchaj, Jasiu. Na przysz�o�� wyg�upiaj si� na w�asny rachunek. Nie chcia�bym w ka�dym razie, �eby si� roznios�o, i� moi przyjaciele rozrabiaj� po w�dce w Instytucie. S�uchaj wi�c, powiedzia�em portierowi, �e jeste� dziennikarzem pisz�cym reporta� o nocnych str�ach i w zwi�zku z tym bada�e� jego czujno��, rozumiesz? A teraz naprawd� id� do domu.
� Chcia�em ci tylko opowiedzie�...
� Dobranoc � Kopot powiedzia� to stanowczym tonem i zaraz potem brz�kn�a od�o�ona s�uchawka. Wzruszy�em ramionami.
� Prosz� bardzo, zaraz panu otworz� drzwi wej�ciowe � staruszek z kluczem w r�ku poszed� przodem. Z dworu powia�o �wie�ym nocnym powietrzem. Nad kamiennymi schodami zap�on�a lampa. Wyszed�em.
� Ale pan nie napisze, �e mnie pan podszed� � w g�osie staruszka wyczu�em pro�b�. � Wie pan, cz�owiek ju� stary, troch� si� zdrzemnie, ale jakby si� dowiedzieli, mogliby z pracy zwolni�.
� Nic nie napisz�... � b�kn��em.
� Serdecznie dzi�kuj�, ale te� pan wszed�e� jak duch... Jak duch. Ale ja rzeczywi�cie wszed�em jak duch, i co gorsza, w niezrozumia�y dla mnie spos�b. A mo�e Kopot zrobi� mi kawa�? Ale co� by przecie� teraz ju� powiedzia�. Zreszt� w jaki spos�b zd��y� doj�� do domu. Nie, to zupe�nie niemo�liwe. A mo�e on jednak mia� racj� i ja si� po prostu zala�em. Ciekawe tylko, w jaki spos�b i kiedy. Nic takiego nie pami�tam, ale to �aden dow�d. Z drugiej strony, pami�tam jednak wszystko, i to logicznie, po kolei.
Przecie� Kopot telefonowa� do mnie i zaprosi� mnie. Nie�adnie to z jego strony, �e si� teraz wypiera. Chyba musia�em przele�e� na tej p�ycie kilka godzin. Przedtem pada� deszcz... Tak, le�a�em tam par� godzin, tylko dlaczego mnie nie cucili, nie ratowali? A mo�e uznali mnie za martwego i chcieli tylko ukry� cia�o? Zostawili mnie w laboratorium i czekali dogodnej chwili, �eby mnie wynie��. Ale w takim razie ten Kopot to zimny dra�. Spa� w takich okoliczno�ciach albo udawa� zaspanego! Tylko po co mieliby ukrywa� cia�o? Ostatecznie wypadek podczas do�wiadczenia to nie �adna zbrodnia. Pogr��ony w takich rozmy�laniach, doszed�em wreszcie do domu. Dozorca po otworzeniu bramy przyjrza� mi si� dok�adnie.
� Naprawd�, panie redaktorze, zdawa�o mi si�, �e pan przed godzin� przyszed� � odpowiedzia� na moje powitanie. Zrobi�o mi si� troch� nieweso�o.
� Zdawa�o si� panu � odpowiedzia�em najpewniej, jak mog�em.
� Ale� oczywi�cie � zgodzi� si� po�piesznie. � Inaczej by� nie mog�o. Skoro pan teraz wychodzi, a przedtem nie schodzi�, to znaczy, �e wtedy pan nie wchodzi�, a raczej ten kto wchodzi�, to nie by� pan.
� Oczywi�cie � powiedzia�em.
� Tylko kto to m�g� by�? � zmartwi� si� nagle dozorca. Zostawi�em go przy bramie, gdy rozwi�zywa� ten problem, i wind� wjecha�em na czwarte pi�tro. Przekr�ci�em klucz. Wszed�em do ciemnego korytarza. Drzwi do pokoju by�y uchylone i odnios�em wra�enie, �e tam kto� jest. Wsun��em si� do pokoju, tu� przy �cianie, i us�ysza�em w ciemno�ci czyj� ci�ki oddech. Rzuci�em si� do kontaktu, potykaj�c si� w ciemno�ci o jakie� buty. Zdawa�o mi si�, �e oddech s�ysz� tu�, tu� nad uchem. Przekr�ci�em kontakt. Ujrza�em ��ko. W ��ku le�a� cz�owiek. Spa�. Kt� to m�g� by�? Moje zaskoczenie by�o zupe�ne. Podszed�em do ��ka i spojrza�em w jego twarz. Krzykn��em. On poruszy� si� niespokojnie. Tak, nie omyli�em si�. Tym cz�owiekiem by�em ja. Wyskoczy�em z mieszkania i przesadzaj�c po dwa stopnie naraz zbieg�em w d�. W bramie dzwoni�em d�ugo. Dozorca wybieg�, dopinaj�c p�aszcz.
� Co si� sta�o? Panie redaktorze, co si� sta�o? � by�
przera�ony.
Nie odpowiedzia�em. Bieg�em ulic� w d�, byle pr�dzej. Tam
gdzie� za rogiem sta�y taks�wki. Szarpn��em drzwiczki auta
i jednym tchem rzuci�em adres Kopota. To, co ujrza�em,
przekracza�o mo�liwo�ci mojej wyobra�ni. Przecie�
widzia�em dok�adnie jego, a w�a�ciwie moje w�osy, m�j nos, nawet moj� marynark� rzucon� na krzes�o. Nie mia�em w�tpliwo�ci, �e to tylko fragment zdarze� dzisiejszego wieczoru. Klucz do nich spoczywa� w r�ku Kopota. Na dzwonek d�ugo nikt nie odpowiada�. Wreszcie us�ysza�em kroki i w drzwiach stan�� Kopot w szlafroku.
� Co, znowu ty! � zawo�a� na powitanie. � M�wi�em d, �eby� poszed� spa�.
� S�uchaj, musisz mi co� wyja�ni�, ale przede wszystkim wierz mi, �e nie pi�em kropli alkoholu.
� Komu ty to b�dziesz m�wi�, Jasiu � Kopot filuternie zmru�y� oko.
� Ale� ja naprawd� nie pi�em! Kopot spojrza� na mnie przenikliwie.
� Dotychczas nigdy nie stara�e� si� uchodzi� za abstynenta. Chuchnij. Rzeczywi�cie, chyba nie pi�e�. Ale w takim razie co tu robisz? Chyba sta�o si� co� powa�nego? � W jego g�osie wyczu�em niepok�j. � Chod� do �rodka.
� Nie wiem, czy sta�o si� co� powa�nego, ale w ka�dym razie co� niesamowitego i niezrozumia�ego � urwa�em.
� Powiedz.
� Powiedz najpierw, czy� si� nie umawia� dzisiaj ze mn� o si�dmej?
� Nie.
� Ale by�e� w Instytucie?
� Nie. Mia�em zebranie Towarzystwa Astronautycznego.
� Ale jednak zaprosi�e� mnie na do�wiadczenie z tym aparatem, no, jak on si� tam nazywa?
� Chodzi ci o titrom?
� O, w�a�nie. Wi�c zaprasza�e� mnie?
� Nie. Mia�em co prawda zamiar...
� Wi�c kto mnie zaprasza�? Ale to jeszcze nie jest najdziwniejsze. Co powiesz na to, �e ci� widzia�em po si�dmej w Instytucie?
� �e ci si� wydawa�o...
� Zgoda, ale czy potrafisz mi wyt�umaczy�, dlaczego przychodz�c do w�asnego domu znajduj� we w�asnym ��ku siebie, pomimo �e stoj� obok ��ka?�widzia�em, jak twarz Kopota o�ywia si� w miar� wypowiadania przeze mnie tych s��w.
� Wi�c dzia�a... � powiedzia� to prawie z entuzjazmem.
� Nie wiem, co tam dzia�a, lecz powiedz mi, czy majacz�, czy zwariowa�em...
� Nie, jak najbardziej nie. Pozw�l, Jasiu, �e ci� u�cisn�. Przynosisz mi fantastyczn� wiadomo��. Nic nie mog�oby mi
sprawi� wi�kszej rado�ci. To wielki dzie�. Chod�, napijemy si� wina.
Kopot podszed� do barku, otworzy� i wyj�� z jego g��bi butelk�. Patrzy�em zdumiony w najwy�szym stopniu. Kopot, od kiedy go zna�em, by� stuprocentowym abstynentem, i to niez�omnym tak, �e to wino mo�na by�o zaliczy� do niesamowitych wydarze� dnia.
� Nie wiem, z czego si� tak cieszysz � powiedzia�em, gdy och�on��em z pierwszego zdumienia. � Ja w tym, �e zobaczy�em drugiego siebie, nie widz� nic radosnego.
� Ty nie rozumiesz, ale to jest zapowied�, gwarancja prawie, �e moje do�wiadczenia si� powiod�.
� A dzisiaj ci si� nie uda�y?
� Dzisiaj nie robi�em do�wiadcze�. Zrobi� je w niedziel�.
� W przysz�ym tygodniu?
� Nie, w tym.
� Jak to?.
� Po prostu, dzisiaj jest czwartek. Spojrza�em na niego t�pym wzrokiem.
� Ale przecie�...
� Przecie� co...? Przecie� czwartek min�� kilka dni temu lub b�dzie za kilka dni. To chcia�e� powiedzie�?
� No... tak.
� Ot� niekoniecznie... S�ysza�e�...
�Kopot!!!
To powiedzia� kto� za mn�. Odwr�ci�em si� gwa�townie.
W pokoju sta�o dwu m�czyzn.
� Kopot, ty si� zapominasz.
� Ale�... � twarz Kopota sta�a si� szara i bez wyrazu.
� Nie musisz si� t�umaczy�, Kopot. Chcia�e� mu wszystko powiedzie�.
� Wielki naukowiec... wielki fizyk, �miechu warte � doda� drugi.
� Ja naprawd� s�owa bym mu nie powiedzia�...
� Wystarczy, �e go przenios�e� w czasie. Zdaje si�, ju� zupe�nie zapomnia�e�, �e przyjecha�e� tu na stypendium historyczne... Zaczynasz si� bawi� w geniusza z ich epoki...
� Ale�, panowie � przerwa�em � co to wszystko ma znaczy�?
� Nie przeszkadzaj nam, ch�opcze. Jeste�my starymi przyjaci�mi Kopota � za�mia� si�. � Brzydko si� zachowa�e�, Kopot. Nie m�wi� ju� o tym winie... Zdzicza�e� troch�...
� Gdyby�my si� w por� nie zjawili, zrobi�by� nam taki kawa� jak Eliasz.
� Nic podobnego. Zreszt� to przecie� inna epoka.
� Par� tysi�cy w t� czy w tamt� stron� nie zmienia postaci rzeczy. On te� twierdzi�, �e nic nie zrobi�, tylko pounosi� si� troch� na antygrawitorach. A oni m�wi� o nim do dzisiaj.
� Uwa�ajcie � przerwa� Kopot � przecie� Jasio s�ucha...
� Nie szkodzi. Po ostatnich eksperymentach w Ameryce wiemy ju� przecie�, �e je�li nawet jeden z nich wie co� o nas, reszta mu nie wierzy.
� On jest dziennikarzem...
� Nie szkodzi. W tej epoce naukowcy i tak nie dopuszcz� go do g�osu. Wiesz co, Uon � zwr�ci� si� do drugiego � proponuj�, �eby�my z nim zrobili drugi eksperyment. Wie ju� przecie� troch�...
� A sprawdzi�e�, kto by� jego synem, wnukiem? Ten ich spos�b m�wienia zirytowa� mnie troch�.
� Mo�e by�cie wreszcie powiedzieli, o czym w�a�ciwie m�wicie. S�uchaj, Kopot, sk�d wzi��e� takie typy...
� Daj spok�j, Jasiu � Kopot by� wyra�nie zdenerwowany.
� Zaraz ci wyt�umacz�, Jasiu � ten, kt�rego nazywano Uon, u�miechn�� si� do mnie. � Ot� nasz drogi przyjaciel Kopot, specjalista od socjologii epok zamierzch�ych, zosta� wys�any na stypendium w dwudziesty wiek...
� Wys�any sk�d?
� No. z naszej epoki... z przysz�o�ci... Nie przem�cza� si� tu zreszt� zbytnio i u�ywa� dwudziestowiecznego �ycia. Widzisz, takie wino na przyk�ad jest nie do pomy�lenia w naszych czasach. Potem nasz drogi Kopot wyst�pi� z projektem zbudowania titroma... Nie wynika z tego,,�e jest wielkim naukowcem. Takie titromy buduje w naszej epoce ka�de dziecko ju� w przedszkolu. Chcia� bada� reakcje ludzi waszego stulecia na ten b�d� co b�d� interesuj�cy dla was wynalazek. Oczywi�cie o przenoszeniu ludzi w czasie nie by�o mowy... i przenosz�c ciebie nadu�y� zaufania.
� Ale� on wszed� przypadkiem, naprawd� przypadkiem.
� Powiniene� si� by� przed tym zabezpieczy�, nieprawda�, Nou? Ludzie z naszej epoki odpowiadaj� za swe pomy�ki.
� Nie rozumiem � powiedzia�em twardo.
� Czego nie rozumiesz? � zdziwi� si� Nou.
� Tego... przenoszenia w czasie.
� To przecie� proste. Elementarna teoria �przeskok�w". �yjemy w normalnej czterowymiarowej przestrzeni. Ludzie z waszej epoki potrafi� si� porusza� tylko w trzech wymiarach, natomiast czas p�ynie dla nich zawsze �naprz�d".
� I c� w tym dziwnego?
� To, �e naprawd� przez pi�ty wymiar mo�na si� dosta� w ka�dy punkt tej czterowymiarowej przestrzeni... mo�na si� przenie�� do jutra, do wczoraj, do dnia narodzin swojej matki, w epok� lodowcow� czy jeszcze odleglejsze czasy...
� Jak mo�na si� przenie�� do czego�, czego przecie� nie ma? Przecie� nie wm�wicie mi chyba, �e dzie� wczorajszy istnieje...
� Oczywi�cie, �e istnieje. Tak samo jak dzie� jutrzejszy...
� Bzdura � powiedzia�em i roze�mia�em si� w nos temu Nou. Nie zrobi�o to na nim wra�enia.
� Czekaj. Spr�buj� ci to wyt�umaczy� przez analogi�. Wyobra� sobie, �e idziesz �cie�k� w�r�d p�l. Wyobra� sobie jeszcze, �e nie potrafisz spojrze� za siebie, nie potrafisz, �eby� nie wiem jak chcia�. Idziesz wi�c �cie�k�, a przy tej �cie�ce ro�nie drzewo. Wiesz, �e istnieje, gdy do niego si� zbli�ysz; po prostu widzisz je. Lecz gdy je miniesz, przestaje dla ciebie istnie�. Nigdy wi�cej go nie zobaczysz, bo nie potrafisz si� odwr�ci�. Znikn�o dla ciebie jak dzie� wczorajszy... Przez chwil� my�la�em intensywnie, a potem zapyta�em:
� Wi�c twierdzisz, �e nie potrafimy si� odwraca� w czasie... do wczoraj, tak jak ten tw�j przyk�adowy go�� nie m�g� odwr�ci� si�, by zobaczy� to drzewo...
� Wspaniale. W�a�nie o to chodzi. Musisz wiedzie�, �e w og�le �odwraca� si�" mo�na, ale niestety to nie jest takie proste. Trzeba umie� �odwraca� si�" w czasie. Nie mo�emy odwracaj�c si� nic zmienia� w waszym �wiecie, bo nast�pstwa tego przenosz� si� w przysz�o�� i zmieniaj� nasz �wiat...
� Jak to zmieniaj�?
� To po prostu s�awny �paradoks dziadka". Ach prawda, ty nie mo�esz jeszcze nic o nim wiedzie�. Wi�c wyobra� sobie, �e przenosisz si� kilkadziesi�t lat w przesz�o��
�i zabijasz swego dziadka, gdy by� jeszcze ma�ym ch�opcem. Potem wracasz do swoich czas�w i co si� okazuje... Jedno z twoich rodzic�w nigdy nie istnia�o. Ty sam nigdy si� nie
urodzi�e�...
� Absurd.
� Tylko na pierwszy rzut oka. Ka�dy z ludzi w waszej epoce wie, �e mo�na kszta�towa� przysz�o��. Ot� przesz�o�� mo�na kszta�towa� zupe�nie identycznie... i okazuje si�, �e w�a�ciwie nie r�ni� si� od siebie niczym istotnym...
� Mo�e... ale w redakcji tego i tak nie puszcz�. Takie historie nie przechodz� nawet w og�rkowym sezonie... Uon za�mia� si� rado�nie.
� Z nimi w�a�nie tak jest. Gdy im si� co� powie, po prostu nie wierz�. Musz� wszystko sami sprawdzi�...
� To w�a�nie stanowi pot�g� rodzaju ludzkiego, jego si��... � powiedzia� drugi.
� Ale pomy�l. Jeste�my lud�mi, to wida�, ale to wed�ug nich jest zbyt proste i dlatego uwa�aj� nas za Marsjan, Wenusjan czy w og�le przybysz�w z innych gwiazd. A fakt, �e jeste�my lud�mi, �e jeste�my ich potomkami, narzuca si� sam. Przecie� mo�liwo�� powstania na innej planecie istot rozumnych, zewn�trznie podobnych do cz�owieka, jest niesko�czenie ma�o prawdopodobna...
� No c� � Kopot wsta� ze swego krzes�a � po tym, co ju� powiedzieli�cie, mo�ecie si� spokojnie napi� wina... To si� w og�le nie b�dzie liczy�o w og�lnym bilansie waszych przewinie�...
� Mylisz si�. My robimy eksperyment. Mamy na to upowa�nienie.
� A sprawdzili�cie, co Jasio b�dzie robi� potem i jak dzisiejsza rozmowa mo�e zmieni� jego �ycie...
� Nie martw si�. To ju� nasza sprawa.
� W ka�dym razie, je�li co� si� zmieni�o w moich czasach, b�d� wiedzia�, gdzie szuka� winnych. Nou wzruszy� ramionami, a Uon wyszed�. Po chwili wr�ci�, nios�c... Kopota, drugiego Kopota � martwego.
� Niech ci� to nie przera�a � powiedzia� do mnie Nou � to tylko kopia. Ona nigdy nie �y�a. Jest syntetyczna. Co prawda, jak na wasze warunki do�� doskona�a kopia i dysponuj�c waszymi �rodkami nie mo�na jednak wykry� �adnej r�nicy mi�dzy ni� a Kopotem. Dlatego wasz lekarz stwierdzi, �e Kopot umar� na serce... Nou u�miechn�� si�.
� No, czas na nas � Uon u�o�y� kopi� na kanapie.
� Chod�my...
Wyszli�my na balkon. Uon wyj�� co� z kieszeni i w tej samej
chwili, bez �adnego d�wi�ku, zjawi� si�, dos�ownie si� zjawi�,
bo nie widzia�em, sk�d nadlecia�, pojazd podobny kszta�tem
do ogromnej meduzy...
Uon znikn�� w jego wn�trzu. Sta�em niezdecydowany, gdy
nagle Nou po�o�y� mi r�k� na ramieniu.
� Prze�knij to � powiedzia�. Poda� mi okr�g�� pigu�k�.
� Prze�knij to, a o reszt� my si� zatroszczymy i wr�cisz tam, sk�d wyruszy�e�...
Prze�kn��em j�... i sta�em na metalowej p�ycie t i t r o m a. Ludzie w bia�ych fartuchach stali przy deskach rozdzielczych jak wtedy. Jeden z nich mnie zobaczy�.
� Prosz� zej�� z ekranu! � zawo�a�.
� Chyba nic mi si� nie sta�o? � zapyta�em, podchodz�c do niego.
� Nie, to jeszcze nie dzia�a, ale lepiej nie wchodzi� na ekran.
� A kiedy uruchomicie aparat?
� Zaraz, jak tylko przyjdzie Kopot � spojrza� na zegarek.
� Nie wiem, dlaczego si� sp�nia. Powinien ju� tu bye od godziny...
Ten, kt�ry trwa nad granic� dwu czas�w
Od setek lat egzaminy zdaje si� w maju. Nie jest to pomys� najszcz�liwszy, ale za to u�wi�cony tradycj�. Oczywi�cie w Akademii Marsja�skiej fakt ten nie ma znaczenia, ale na p�nocnej p�kuli ziemskiej nale�a�oby to zreformowa�. Akademia Kosmonautyczna, w murach kt�rej � cytuj�c Cyfraka � �staj� si� kosmonaut�", le�y w centrum Europy i w zwi�zku z tym wkuwam wtedy, gdy kwitn� kasztany i pierwsze podmuchy ciep�ego, letniego ju� wiatru k�ad� trzciny u brzeg�w jeziora, a specjali�ci od pogody organizuj� ciep�e ksi�ycowe noce.
Mieszkam w wie�owcu tu� za star� akademi� i widz� zawsze jej ci�kie, szare mury przygniecione grawitacj�, kt�rej nie mogli pokona� staro�ytni budowniczowie. Jest tam teraz muzeum robot�w i w nisko sklepionych salach stoj� rz�dy automat�w, kt�re kiedy�, czemu� s�u�y�y. Zachodzi�em tam dawniej i lubi� t� cisz�, p�mrok przeszklonych prostok�t�w, zwanych oknami, i ledwo wyczuwalny zapach tworzyw, z kt�rych budowano kiedy� automaty � zapach przesz�o�ci. By�em tam niedawno, kilka dni temu, z Taffem, Liii i Wortem. Spotka�em si� z nimi przed sal� egzaminacyjn�. Szuka�em Worta. Przyszed�em w�a�nie, gdy automat swym schrypni�tym g�osem wzywa� Tafta na egzamin. Na chwil� gwar ucich� i wtedy us�ysza�em g�os Worta:
� Sat, gdzie lecisz, protonie, tu jeste�my. Sta� z Liii pod kolumn� informatora.
� Sat, chod� na chwil� i powiedz, jak by�o.
Liii z�apa�a mnie za r�kaw, a� tworzywo silnie �ci�ni�te
b�ysn�o czerwono. U�wiadomi�em sobie wtedy, �e
wczoraj zdawa�em egzamin, a oni nic jeszcze nie
wiedz�.
� W og�le nie by�o � powiedzia�em. � Za�atwili mnie odmownie...
� Jak to?
� Zwyczajnie. Pytali mnie o staro�ytne hipotezy dotycz�ce Czerwonego Kontynentu Jowisza. Hipoteza jakiego� Wildta czy jak mu tam... Nigdy nie by�em w stanie zapami�ta� wszystkich tych wyrafinowanych przypuszcze� naukowych szanownych pradziadk�w.
� No i co? � Liii nie pu�ci�a mego r�kawa.
� A co ma by�? ,,Niech si� pan tego nauczy, drogi kolego"
� powiedzia� Cyfrak tym swoim g�osem zdezelowanego automatu i otworzy� pole wyj�ciowe.
�� Cyfrak ma zawsze takie zagrania � stwierdzi� autorytatywnie Wort. � �Prosz� kolegi", �...dzi�kuj�, kolego...", a pi�a, jakich ma�o. Nie przejmuj si�, Sat...
� Zawsze troch� g�upio.
� Co on si� ma przejmowa� � Liii wzruszy�a ramionami � mo�e jeszcze raz zdawa� u Cyfraka. Mnie ju� zosta�a tylko p�automatyczna komisja.
� Nie martw si�. Taft m�wi, �e nie masz to jak automaty � stara�em si� j� pocieszy�.
� Taft to nie ja. Taff ma podej�cie do automat�w. Podobno studiowa� kiedy� psychologi� automat�w homoidalnych.
� Buja � stwierdzi� Wort � wylali go z tamtego wydzia�u i trafi� do nas.
� Ale zna si� na tym. W Muzeum Robotyki Staro�ytnej zna wi�kszo�� automat�w...
� ...a z niekt�rymi jestem nawet na ty. � To by� Taff. Podszed� do mnie i klepn�� mnie po ramieniu.
� Co, Taff, ju� zda�e�?
� Mhm. Cyfrak pyta� mnie o roboty waruj�ce i poj�kliwe. Poniewa� znam osobi�cie kilka takich, wi�c sami rozumiecie...
� Jak to? Zamiast z zagadnie� uk�adu Jowisza, zdawa�e� z robotyki? � Liii patrzy�a na� z niedowierzaniem.
� Wr�cz przeciwnie. Zapyta� mnie, kto uratowa� osiedle Sagan, gdy bitoptery rozpu�ci�y klap� od�wiern�. Wiesz, ten wypadek na ksi�ycu Jowisza, Europie, siedemdziesi�t czy osiemdziesi�t lat temu...
�Nie znasz nawet dok�adnie daty i zda�e�?
� Jako� nie rozmawiali�my na temat dat. Opowiedzia�em natomiast Cyfrakowi, jak robot waruj�cy wyczu� bitoptery i bohatersko nara�aj�c si� na rozpuszczenie zastymulowa� poj�kliwe. Poj�kliwe zacz�y od cz�stotliwo�ci akustycznych, ale potem przesz�y na ultrad�wi�ki i gdy kosmonauci nadbiegli, nie by�o ju� bitopter�w...
� Naprawd� nie by�o? � zapyta� rzeczowo Wort.
� Tak naprawd� to nie wiem, ale Cyfrak te� nie wiedzia�, wi�c pokiwa� g�ow� w prawid�owy spos�b i zda�em.
� Ty to masz szcz�cie.
� To nie jest szcz�cie, tylko wszechstronna znajomo�� przedmiotu i znajomo�ci w�r�d robot�w z Muzeum Staro�ytnego.
� Ale co z tego? � zapyta�em, bowiem nie spostrzeg�em jako� zwi�zku mi�dzy muzeum a egzaminem.
� Bardzo wiele. Jest tam taki stary automat do opowiadania bajek. Opowiada� mi kiedy� podobn� histori� o ziemskim mie�cie Rzymie i automatach poj�kliwych o jakiej� takiej dziwnej nazwie. Wort my�la� przez chwil�, a potem powiedzia�:
� My�la�em, �e m�wisz powa�nie. Osiedle Sagan uratowa� waruj�cy, poj�kliwych tam w og�le nie by�o...
� Ale mog�y by� � Taff nie speszy� si� nawet. � Zreszt�, czy warto sprzecza� si� o detale ?
� Wiesz, Taff, mo�e ja bym si� wybra�a do tego twojego muzeum � zaproponowa�a nagle Liii.
� Po co? Przecie� szczeg�lnie ty, jako wsp�czesny neuronik, nie lubisz si� zadawa� ze starymi automatami.
� To fakt, zawsze pachn� nadpalon� izolacj�. Ale mo�e by mi to co� pomog�o...
Popatrzy�em na Liii zdziwiony, bo nigdy nie podejrzewa�em jej o takie pomys�y.
� W czym? � Taff by� te� zdziwiony.
� Ty jeszcze nie wiesz, zdaj� p�automatyczny komisyjny. Jak oblej�, to w og�le nie mam czego szuka� w akademii. Taff zastanowi� si� chwil�.
� Rzeczywi�cie, przykra sprawa. Tylko nie wiem, czy te roboty zechc� z tob� rozmawia�.
� Dlaczego?
� Nie lubi� dziewcz�t.
� Z jakiego to powodu?
� Bez powodu. Po prostu nie s� do nich przyzwyczajone. .W dawnych czasach roboty by�y budowane i wychowywane prawie zawsze przez m�czyzn.
� A kobiety?
� Mia�y tyle innych zaj��. W ka�dym razie robotami nie interesowa�y si� nadmiernie.
� Bzdurzysz � Wort przerwa� Taftowi. � Mamy przecie� przyk�ady w historii...
� A mamy � zgodzi� si� Taff. � Ale roboty nie s� przekonane.
� No to nie p�jd� do tego muzeum � Liii wzruszy�a ramionami. � Co by mi zreszt� te stare pud�a mog�y pom�c?
� Masz racj�, Liii. My, normalni ludzie, nie mamy tam nic do roboty przy tych tranzystorowych trupach. Co innego taki ich beniaminek jak Taff� powiedzia� Wort i spojrza� naTaffa.
� Zreszt� wszystko mi jedno. Zdaj� jutro w po�udnie. I tak niewiele si� naucz�. Jak nie zdam, odprowadzicie mnie na kosmodrom i polec� na ziemsk� zielon� trawk�...
� Wi�cej optymizmu, Liii � by�o mi jej �al.
� Mam minimalne szans�. Wiecie o tym tak samo dobrze jak ja, wi�c co mnie pocieszacie. Wylej� mnie i koniec. Nie martwcie si�, nie b�d� becze� przed tymi automatami i Cyfrakiem...
� Cyfrakowi te� ju� niewiele zosta�o z cz�owieka, ale nie o to idzie. Nie mo�esz, Liii, si� poddawa�. Tak nie wolno.
W ten spos�b na pewno oblejesz sw�j egzamin �
powiedzia�em to z ca�ym przekonaniem, na jakie mnie by�o
sta�.
Nagle odezwa� si� Taff:
� S�uchajcie, mam my�l.
� Uwaga, przyjaciel tranzystorowej trumny wpad� na pomys�. Niecz�sta to rzecz w dzisiejszych czasach � Wort nie by� entuzjast� pomys��w Taffa.
� Przesta� si� wyg�upia�, m�wi� powa�nie.
� Co za pomys�? � zapyta�em.
� Zastrzegam sobie tylko, �e wyg�upia� si� mo�ecie dopiero, jak sko�cz�. W porz�dku?
� Ale� my jeste�my powa�ni, prawie jak dostojne automaty
� nie wytrzyma� Wort.
� No, m�w.
� Wi�c umowa przyj�ta?
� Przyj�ta, m�w.
� Ot� trzysta lat temu �zacz�� Taff� w osiedlu Ata na Marsie �y� stary cybernetyk...
� Z d�ug� bia�� brod� � doda� Wort.
� Nie, brody nie mia�, a ty nie b�dziesz mia� wszystkich z�b�w, jak si� nie uspokoisz.
� Panowie, tylko bez r�koczyn�w. Od tego s� automaty.
� Ot� pod koniec �ycia � ci�gn�� Taff� cybernetyk ten skre�lony zosta� z listy cz�onk�w S�onecznego Towarzystwa Cybernetycznego i mimo �e by� znanym w swoich czasach cybernetykiem, wydano polecenie, by imi� jego wymaza�y ze swej pami�ci wszystkie automaty, mnemotrony i inne akumulatory informacji. Tak si� te� sta�o...
� To sk�d ty o tym wiesz? � zapyta�em.
� Czekajcie, dojd� i do tego.
� Dajcie mu m�wi� � Liii przerwa�a Wortowi, kt�ry chcia� ju� co� doda�.
� K-ara ta spotka�a go za to, �e nie uszanowa� powagi Towarzystwa, �e zniewa�y� wszystkich jego cz�onk�w i wiedz� sw� spo�ytkowa� dla stworzenia automatu niegodnego tego miana, automatu ba�amutnego i k�amliwego. Automat ten niegodny �w starzec mia� czelno�� przedstawi� Towarzystwu i dopu�ci� do tego, �e sam przewodnicz�cy za