4655
Szczegóły |
Tytuł |
4655 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4655 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4655 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4655 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
James morrow
Pi�ro Archanio�a
Opu�cili�my l�d i wsiedli�my na statek.
Zniszczyli�my za sob� most - co wi�cej, zniszczyli�my
za sob� l�d! Nu�e, statku! Strze� si�! W kr�g ciebie le�y
ocean: prawda, �e nie zawsze ryczy, a czasem spoczywa
jak jedwab i z�oto i marzenie o dobroci. Lecz nadejd�
godziny, kiedy poznasz, �e jest niesko�czony i �e nie ma
nic straszliwszego nad niesko�czono��. O, j�ku
biednego ptaka, kt�ry czu� si� wolny, a teraz uderza
o �ciany tej klatki! Biada, je�li opadnie ci� t�sknota
za l�dem, jak gdyby tam wi�cej by�o wolno�ci
- a nie ma ju� �adnego �l�du"!
Fryderyk Nietzsche, �Na horyzoncie
niesko�czonego"; �Wiedza radosna"
(t�um. Leopold Staff)
I rzek� jeszcze Pan: �Gdy cofn� r�k�, ujrzysz Mi�
z ty�u, lecz oblicza mojego tobie nie uka��".
Ksi�ga Wyj�cia
PODZI�KOWANIA
Mam szczeg�lny d�ug wobec mojego przyjaciela,
starszego marynarza Gigi Marino, wspania�ego pisarza,
kt�ry nauczy� mnie wszystkiego, co chcia�em wiedzie�
na temat supertankowc�w. Uwagi mojego wydawcy,
Johna Radziewicza, by�y r�wnie� nieocenione,
podobnie jak wsparcie mojej agentki, Merrilee Heifetz.
W trakcie tworzenia tej powie�ci utrzymywa�em bliski
kontakt z wieloma przyjaci�mi, wsp�pracownikami
i cz�onkami rodziny, badaj�c ich reakcje
na poszczeg�lne sceny, jak r�wnie� pogl�dy dotycz�ce
teotanatologii. Ka�da z wymienionych poni�ej os�b
b�dzie zna�a powody, dla kt�rych im dzi�kuj�:
Joe Adamson, Linda Barnes, Deborah Beale,
Lynn Crosson, Shira Daemon, Sean Develin,
Travis DiNicola, Daniel Dubner, Margaret Duda,
Gregory Feeley, Justin Fielding, Robert Hatten,
Michael Kandel, Glenn Morrow, Jean Morrow,
Elisabeth Ros�, Joe Schall, Peter Schneeman,
D. Alexander Smith, Kathryn Smith, James Stevens-Arce
oraz Judith Van Herik. Na koniec serdeczne
podzi�kowania dla Konferencji Pisarzy Sycamore Hill
za pomoc w przekszta�ceniu Eucharystii.
Pami�ci mego te�cia, Alberta L. Pierce'a
SPIS TRE�CI
Cz�� pierwsza
Anio� 13
Ksi�dz 29
Sztorm 55
Pie�� �a�obna 74
Cz�� druga
Z�by 105
Zaraza 132
Wyspa 163
G��d 192
Uczta 224
Cz�� trzecia
Raj 243
Wojna 265 4
Dziecko 329
Cz�� Pierwsza
ANIO�
Nieredukowalna dziwaczno�� wszech�wiata po raz pierwszy
ujawni�a si� Anthony'emu Van Horne'owi w dniu jego pi��dzie-
si�tych urodzin, kiedy archanio� Rafa�, istota ze �wietlistymi bia-
�ymi skrzyd�ami i aureol�, kt�ra zapala�a si� i gas�a niczym neo-
nowe ringo, pojawi� si�, by powiedzie� mu o dniach, kt�re mia-
�y nadej��.
W�wczas, w 1992 roku, niedziele Anthony'ego wygl�da�y
zawsze tak samo. O czwartej po po�udniu zst�powa� w czelu�ci
nowojorskiego metra, jecha� lini� A na p�noc do Sto Dziewi��-
dziesi�tej Ulicy, przemierza� spacerkiem skaliste pag�rki Parku
Fort Tryon, po czym, wmieszawszy si� w t�um turyst�w, wchodzi�
do udawanej europejskiej �wi�tyni zwanej Klasztorem i ukradkiem
w�lizgiwa� si� za o�tarz w kaplicy Fuentidue�a. Tam, wstrzymuj�c
oddech i staraj�c si� zapomnie� o migrenie, czeka�, a� t�um p�j-
dzie do domu.
Pierwszy stra�nik, wysoki, szczup�y, lekko utykaj�cy Jamajczyk,
�ci�le przestrzega� regulaminu, jednak o p�nocy pojawia� si�
zazwyczaj jego zmiennik, wychudzony nowojorski student, kt�ry
zamiast patrolowa� gmach, znika� w komnacie Jednoro�ca d�wi-
gaj�c niebieski nylonowy plecak wype�niony podr�cznikami. Usa-
dowiwszy si� na zimnej kamiennej pod�odze, w��cza� latark� i za-
czyna� studiowa� �Anatomi�" Graya, uparcie wkuwaj�c nazwy po-
szczeg�lnych cz�ci ludzkiego cia�a.
- Gluteus medius, gluteus medius, gluteus medius � nios�a si� je-
go inkantacja po �wi�tych pomieszczeniach. - Rectus femoris, rectus
femo�s, rectus femoris.
Tej konkretnej nocy Anthony post�powa� zgodnie z rutyn�.
Wymkn�� si� zza o�tarza, zerkn�� na studenta (kt�ry �l�cza� nad
13
ksi��k�, wg��biaj�c si� w bruzdy lewej p�kuli m�zgowej), po czym
ruszy� wzd�u� arkady pseudoroma�skich kolumn ozdobionych
wyszczerzonymi pyskami gargulc�w, by zszed�szy wy�o�on� ka-
miennymi p�ytami �cie�k�, znale�� si� przy marmurowej fontan-
nie g�ruj�cej nad otwartym dziedzi�cem �wi�tego Micha�a de
Cuxa. Si�gaj�c do kieszeni �wie�o wypranych spodni, Anthony wy-
doby� p�prze�roczyste plastykowe pude�ko i umie�ci� je na po-
sadzce. Pozby� si� spodni, a nast�pnie �ci�gn�� bia�� bawe�nian�
koszul�, nieskazitelny podkoszulek, bielusie�kie-Slipy, wyglanso-
wane buty i czyste skarpetki. Wreszcie stan�� nagi, o�wietlony przez
pomara�czowy ksi�yc dryfuj�cy po niebie jak ogromna dynia.
- Sulcus frontalis superior, sulcus frontalis superior, sulcus fronta-
lis superior- powtarza� student.
Anthony si�gn�� po plastykowy pojemnik, otworzy� go i wy-
j�� jajowate myd�o. Przyciskaj�c je do piersi, nachyli� si� nad tafl�
sadzawki. W z�otej wodzie ujrza� swoje odbicie - z�amany nos,
zm�czone oczy znikaj�ce pod obwis�� sk�r�, wysokie czo�o wysma-
gane morskim wiatrem i spalone �arem r�wnikowego s�o�ca,
potargana bia�a broda przykrywaj�ca wysuni�t� doln� szcz�k�.
Namydli� si�, puszczaj�c myd�o po ramionach i klatce piersiowej
jak malutki tobogan po �niegu, �api�c je, zanim upad�o na ka-
mienn� posadzk�.
- Sulcuspraecentralis, sulcuspraecentralis, sulcuspraecentralis...
Bia�e myde�ko, zaduma� si� sp�ukuj�c pian�, najczystsze.
W tym momencie czu� si� czysty � chocia� wiedzia�, �e ropa po-
wr�ci nast�pnego dnia. Ropa zawsze wraca�a. W ko�cu jak� moc
musia�oby mie� myd�o, by zdo�a�o usun�� niesko�czone litry czar-
nej ropy naftowej, kt�re wyciek�y z rozci�tego kad�uba m/s �Carp-
co Yalparaiso", jaka pot�ga czysto�ci mog�a zetrze� t� ostateczn�
plam�?
Podczas zimowych miesi�cy Anthony mia� pod r�k� gruby
r�cznik k�pielowy, teraz jednak by�a po�owa czerwca - akurat wy-
pada� pierwszy dzie� lata - i zwyk�a przebie�ka po muzeum wy-
starcza�a, �eby si� wysuszy�. W�o�y� wi�c slipy i pobieg�, mijaj�c
kapitu�� Pontaut... komnat� Dziewi�ciu Bohater�w... sal� Rober-
ta Campina z jej swojskim �Zwiastowaniem": anio� Gabriel infor-
muj�cy Mari� o Bo�ych zamiarach, podczas gdy ona siedzi
w mieszcza�skim salonie mecenas�w artysty, otoczona przez sym-
bole swojej niewinno�ci - �wie�e lilie, bia�e �wiece, przy paruj�-
cym miedzianym kocio�ku.
Przy wej�ciu do kaplicy Langon, pod kamiennym lukiem
wspartym na kolumnach rze�bionych w kwitn�ce akanty, p�aka�
starszy cz�owiek, ubrany w lu�n� bia�� szat�.
- Nie! -j�kn��, a jego basowy szloch odbi� si� od kamiennej
posadzki. -Nie...
Gdyby nie skrzyd�a, Anthony pomy�la�by, �e ma do czynienia
z takim samym skruszonym grzesznikiem jak on. Oto jednak by-
�y, olbrzymie i fosforyzuj�ce, wyrastaj�ce z �opatek jegomo�cia
w ca�ym swoim upierzonym nieprawdopodobie�stwie.
- Nie...
L�ni�cy anio� podni�s� wzrok. Aureola unosi�a si� nad jego
�nie�nie bia�ymi w�osami, b�yskaj�c jasn� czerwieni�: w��czone,
wy��czone, w��czone, wy��czone. Oczy mia� zaczerwienione i pod-
puchni�te. Srebrne kropelki sp�ywa�y z kana��w �zowych jak pa-
ciorki rt�ci.
- Dobry wiecz�r - powiedzia�, z trudem �api�c powietrze. Do-
tkn�� d�oni� policzka, a ona, jak bibu�ka przyci�ni�ta do niewy-
powiedzianie smutnego listu, wch�on�a �zy. - Dobry wiecz�r
i wszystkiego najlepszego, kapitanie Van Horne.
- Pan wie, kim jestem?
- To nie jest przypadkowe spotkanie. - G�os archanio�a �ama�
si� i zanika�, jakby dobiega� zza wiruj�cych �opat elektrycznego
wentylatora. - Pa�skie zwyczaje s� dobrze znane nam, anio�om.
Sekretne wizyty pod fontann�, ciche ablucje...
- Anio�om?
- Prosz� nazywa� mnie Rafa�em. - Odchrz�kn��. - Rafa� Aza-
riasz. -Jego sk�ra, ��ta z odcieniem z�ota, l�ni�a w blasku ksi�y-
ca jak mosi�ny sekstans. Pachnia� wszystkimi soczystymi wspania-
�o�ciami, jakich Anthony kiedykolwiek mia� okazj� skosztowa�
w trakcie swoich wypraw, owocami papai i mango, guanabany i ta-
maryndu, gujawy i guinepy. -Jestem bowiem tym s�ynnym archa-
nio�em, kt�ry pokona� demona Asmodeusza.
Cz�owiek ze skrzyd�ami. W sukni, z aureol� i przekonany
o w�asnej �wi�to�ci: kolejny nowojorski szaleniec, pomy�la� An-
thony. A jednak nie opiera� si�, kiedy archanio� chwyci� go sztyw-
nymi palcami za r�k� i poprowadzi� z powrotem ku fontannie
�wi�tego Micha�a.
- My�li pan, �e jestem oszustem? - zapyta� Rafa�.
- C�...
- Prosz� m�wi� szczerze.
� Oczywi�cie. My�l�, �e jest pan oszustem.
- Niech pan spojrzy.
Anio� wyrwa� pi�ro z lewego skrzyd�a i wrzuci� je do sadzaw-
ki. Ku zdumieniu Anthony'ego, pod powierzchni� wody pojawi-
�a si� nagle znajoma twarz, przesadnie plastyczna, jakby pocho-
dzi�a z tr�jwymiarowego komiksu.
- Pa�ski ojciec jest wielkim �eglarzem - powiedzia� anio�.
- Gdyby nie by� na emeryturze, mo�e wybraliby�my go zamiast
pana.
Anthony zadr�a�. Tak, to by� naprawd� on, Christopher Van
Horne, przystojny, elegancki kapitan �Amoco Caracas", �Exxon
Fairbanks" i kilkunastu innych klasycznych statk�w - wysokie czo-
�o, szerokie ko�ci policzkowe, sk��biona grzywa per�owosiwych
w�os�w. ,John Van Horne" - g�osi�a jego metryka urodzenia, jed-
nak w dniu dwudziestych pierwszych urodzin zmieni� imi� na
cze�� swojego duchowego mistrza, Krzysztofa Kolumba.
-Jest wielkim �eglarzem - zgodzi� si� Anthony. Cisn�� ka-
mykiem w wod�, zmieniaj�c twarz ojca w dziesi�tki koncentrycz-
nych k�. Czy to by� sen? Efekt b�lu g�owy? - Wybraliby�cie... wja-
kim celu?
- W celu odbycia najwa�niejszej podr�y w historii rodzaju
ludzkiego - odpar� anio�.
Gdy woda si� uspokoi�a, pojawi�a si� w niej inna twarz:
poci�g�a, napi�ta, jastrz�bia, osadzona na szczycie bia�ej ksi�ej
koloratki.
- Ojciec Thomas Ockham - rzeki anio�. - Pracuje na uniwer-
sytecie Fordham w Bronksie, wyk�ada fizyk� cz�steczkow� i awan-
gardow� kosmologi�.
-Jaki to ma zwi�zek ze mn�?
- Nasz wsp�lny Stw�rca wyzion�� ducha � powiedzia� archa-
nio� Rafa� z westchnieniem pe�nym b�lu, zm�czenia i smutku.
- S�ucham?
- B�g umar�.
- To szale�stwo. - Anthony bezwiednie cofn�� si� o krok.
- Umar� i spad� do morza. - Archanio� Rafa� zacisn�� zimne
palce na syrenie wytatuowanej na przedramieniu Anthony'ego
i przyci�gn�� go obcesowo ku sobie. - Niech pan pos�ucha uwa�-
nie, kapitanie Van Horne. Dostanie pan z powrotem sw�j statek.
By� sobie kiedy� statek, supertankowiec r�wny d�ugo�ci�
czterem boiskom futbolowym, duma floty stanowi�cej w�asno��
Karaibskiej Kompanii Naftowej, w skr�cie Carpco, dowodzony
przez Anthony'ego Van Horne'a. Mia� to by� rutynowy rejs dla
�Carpco Yalparaiso", dziecinnie prosty skok z Port Lavaca, gdzie
znajdowa� si� kurek Ruroci�gu Transteksaskiego, na p�noc przez
Zatok� Meksyka�sk� ku spragnionym ropy miastom wybrze�a.
Morze by�o spokojne, niebo czyste, a pilot portowy Rodrigo Lopez
w�a�nie przeprowadzi� ich przez Przesmyk Nueces bez jednego
dra�ni�cia.
- Nie traficie dzisiaj na �adne g�ry lodowe - za�artowa� - ale
uwa�ajcie na handlarzy narkotyk�w. �egluj� gorzej ni� Grecy.
- Pilot wskaza� nieostr� plamk� na dwunastomilowym radarze.
-To mo�e by� jeden z ich statk�w.
Gdy Lopez wdrapa� si� do motor�wki i wzi�� kurs powrotny
na Port Lavaca, Anthony mia� ju� potworn� migren�. Do�wiad-
cza� gorszych atak�w, kt�re powala�y go na kolana i roztrzaskiwa-
�y rzeczywisto�� na setki p�on�cych od�amk�w barwnego szk�a -
ale ten i tak mia� swoj� moc.
- Nie wygl�da pan najlepiej, kapitanie. - Buzzy Longchamps,
wiecznie dowcipkuj�cy pierwszy oficer, wspi�� si� na mostek, by
rozpocz�� wacht�. - Choroba morska? - zapyta� ze �miechem,
kt�ry przypomina� chrapni�cie.
� Po prostu wydosta�my si� st�d. � Anthony �cisn�� skronie
palcami. - Ca�a naprz�d. Osiemdziesi�t obrot�w.
- Ca�a naprz�d - powt�rzy� Longchamps, przesuwaj�c dwa
bli�niacze dr��ki do przodu. - B�yskawiczna dostawa - powiedzia�
zapalaj�c lucky �trike'a..
- B�yskawiczna - zgodzi� si� Anthony. � Ster dziesi�� stopni le-
wo na burt.
� Dziesi�� lewo na burt - powt�rzy� marynarz przy kole ste-
rowym.
- Wyr�wna� - rzek� Anthony.
� Wyr�wna� � odpowiedzia� jak echo marynarz.
Longchamps dotkn�� niewyra�nej plamki na radarze.
- Co to mo�e by�?
- Kad�ub drewniany, jak przypuszczam, p�ynie pewnie z Bar-
ran�uilla - odpar� Anthony. � Nie s�dz�, �eby przewozi� ziarno
kawowe.
- Stu i ja poradzimy sobie tutaj. - Longchamps za�mia� si� nie
wypuszczaj�c lucky strike'a z ust. Postuka� marynarza w rami�, jak-
by przek�ada� w�asne s�owa na alfabet Mo'rse'a. � Prawda, Stu?
- Pewnie - odpar� lakonicznie marynarz.
Anthony'emu m�zg chyba p�on��, oczy mia�y mu si� zaraz
roztopi�. �W razie jakichkolwiek trudno�ci nawigacyjnych b�d�
meteorologicznych dw�ch oficer�w musi by� stale obecnych na
mostku" - tak g�osi� jeden z niewielu naprawd� jednoznacznych
przepis�w �Regulaminu Kompanii".
-Jeste�my nie wi�cej ni� dwie mile od otwartego morza - po-
wiedzia� pierwszy oficer. - Zwrot o dwadzie�cia stopni i b�dzie po
k�opocie. - Chwyci� kr�tkofal�wk� i nakaza� Kate Rucker, pe�ni�cej
wacht� na dziobie, �eby wypatrywa�a nie o�wietlonego frachtowca.
-Jeste� pewny, �e dasz sobie z tym rad�? - zapyta� Anthony
- Bu�ka z mas�em, panie kapitanie.
I tak Anthony Van Horne opu�ci� mostek - po raz ostatni ja-
ko pracownik Karaibskiej Kompanii Naftowej.
Parowiec w kolorze mahoniu, bezimienny jak dzika kaczka,
wy�oni� si� z mrok�w nocy z pr�dko�ci� trzydziestu w�z��w na go-
dzin�, za�adowany po brzegi nie przetworzon� kokain�. �adnych
�wiate�. Ciemny mostek. W momencie gdy Kate Rucker wrzasn�-
�a ostrzegawczo w kr�tkofal�wk�, parowiec dzieli�o od nich nieca-
�e �wier� mili.
- Ca�y ster prawo na burt! - krzykn�� Buzzy Longchamps na
mostku, a sternik zareagowa� b�yskawicznie, kieruj�c w ten spo-
s�b tankowiec prosto na Raf� Bolivara.
Le��c na koi, p�przytomny z b�lu, Anthony poczu�, jak �Val-
paraiso" dr�y i przechyla si� gwa�townie. Zerwa� si� natychmiast
z koi, lecz zanim wybieg� na korytarz, ohydny od�r wyciekaj�cej
ropy uderzy� go w nozdrza. Wjecha� wind� na g�rny pok�ad, wsko-
czy� na centralny pomost i pu�ci� si� biegiem, wysoko ponad po-
skr�can� pl�tanin� rur i zawor�w. Wsz�dzie unosi�y si� opary,
ocieraj�c si� o s�upy ci�kimi ob�okami i przelewaj�c za burty ni-
czym b��dz�ce duchy. Anthony'emu oczy zasz�y �zami, w gardle
zacz�o go pali�, w podra�nionych nozdrzach poczu� krew.
-Jasna cholera! -jaki� marynarz wrzasn�� w ciemno�ciach
na ca�y g�os.
Anthony zbieg� po �rodkowej schodni, pop�dzi� do prawej
burty i wychyli� si� za reling. Latarka o�wietla�a cuchn�ce piek�o:
czarna woda, rozerwany kad�ub, g�sta, lepka ropa wyciekaj�ca
z p�kni�cia. P�niej Anthony mia� si� dowiedzie�, jak niewiele
brakowa�o, by zaton�li tamtej nocy; mia� si� dowiedzie�, jak Rafa
Bolivara rozdar�a kad�ub �Yalparaiso", niczym otwieracz do kon-
serw zdzieraj�cy wieczko z puszki z karm� dla psa. Wtedy jednak
czu� tylko smr�d wyziew�w - i doznawa� szczeg�lnej jasno�ci, kt�-
ra towarzyszy cz�owiekowi prze�ywaj�cemu najgorsze chwile swo-
jego �ycia.
Dla Karaibskiej Kompanii Naftowej to, czy �Yalparaiso" zato-
nie, czy ocaleje tej nocy, nie mia�o wi�kszego znaczenia. Wart
osiemdziesi�t milion�w dolar�w supertankowiec by� niczym w po-
r�wnaniu z czterema i p� miliardami, jakie Kompania musia�a
zap�aci� z tytu�u odszkodowa�, honorari�w dla prawnik�w, op�at
na rzecz cz�onk�w r�nych grup nacisku, �ap�wek dla teksaskich
hodowc�w krewetek, koszt�w akcji czyszczenia zniszczonego kra-
jobrazu, kt�re przynios�y wi�cej szkody ni� po�ytku, a tak�e wyp�at
dla autor�w energicznej kampanii reklamowej maj�cej odbudo-
wa� nadszarpni�ty wizerunek firmy. Zam�wiona przez Kompani�
u hollywoodzkich producent�w rockowego kiczu seria radosnych
reklam�wek, z kt�rych ka�da trywializowa�a zag�ad� Zatoki Ma-
tagorda bardziej bezwstydnie ni� jej poprzedniczka, w idiotyczny
spos�b przekroczy�a bud�et - tak bardzo Kompanii zale�a�o na
tym, �eby pos�a� je w eter. �Musieliby�cie wpatrywa� si� d�ugo
i uparcie, by zauwa�y�, �e s�ynny pieprzyk znikn�� z jej twarzy" -
intonowa� narrator reklam�wki numer dwana�cie nad wyretuszo-
wanym zdj�ciem Marilyn Monroe. �Podobnie je�li spojrzycie na
map� wybrze�a Teksasu..."
Anthony Van Horne chwyci� za reling, wbi� wzrok w plam�
ropy i zap�aka�. Gdyby wiedzia�, co go jeszcze czeka, zosta�by tam
po prostu, sparali�owany przez niedalek� przysz�o��: osiemset
kilometr�w zalanych czarn� mazi� pla�; siedemset hektar�w
zanieczyszczonych w�d krewetkowych; trzysta dwadzie�cia pi��
o�lepionych kr�w morskich; ponad cztery tysi�ce uduszonych
przez rop� ��wi i wieloryb�w; sze��dziesi�t tysi�cy �miertelnie za-
marynowanych czapli bia�ych i b��kitnych, warz�ch i ibis�w. C�,
nie by� jasnowidzem. Wspi�� si� do ster�wki, gdzie pierwsze s�owa
Buzzy'ego Longchampsa brzmia�y:
- Panie kapitanie, wydaje mi si�, �e mamy drobny k�opot.
Dziesi�� miesi�cy p�niej �awa przysi�g�ych uwolni�a Antho-
ny'ego od wszystkich zarzut�w, jakie wni�s� przeciwko niemu stan
Teksas: zaniedbania, b��du w sztuce, opuszczenia mostka. Niefor-
tunny werdykt. Je�li bowiem kapitan nie ponosi� winy, musia� po-
nosi� j� kto� inny, a mianowicie Karaibska Kompania Naftowa,
z jej nie w pe�ni obsadzonymi statkami, przepracowanymi za�oga-
mi, odmow� budowania tankowc�w o wzmocnionych kad�ubach
i nierealnym planem dzia�a� na wypadek wycieku ropy (kt�ry s�-
dzia Lucius Percy pr�dko ochrzci� �najwi�kszym dzie�em fikcji
morskiej od czas�w �Moby Dicka�"). Gdy system prawny oczysz-
cza� Anthony'ego z zarzut�w, jego szefowie ju� przygotowywali ze-
mst�. Powiedzieli mu, �e nigdy wi�cej nie b�dzie dowodzi� super-
tankowcem, a obietnic� zrealizowali przekonuj�c Stra� Wybrze-
�a, by cofn�a mu licencj�. W ci�gu jednego roku Anthony z sze-
�ciocyfrowej pensji kapitana statku spad� do poziomu dochod�w
ludzkich wyrzutk�w, kt�re snuj� si� po nowojorskich dokach i bio-
r� ka�d� prac�, jaka im si� trafi. Wy�adowywa� towary, a� r�ce po-
kry�y mu si� twardymi odciskami. Cumowa� drobnicowce i pro-
my. Naprawia� wanty, splata� ko�c�wki lin, malowa� pacho�ki, czy-
�ci� komory balastowe.
I k�pa� si�. Setki razy. Nast�pnego ranka po katastrofie wy-
naj�� pok�j w Holiday Inn, jedynym w Port Lavaca, i sta� pod go-
r�cym strumieniem prawie przez godzin�. Ropa nie chcia�a zej��.
Po kolacji spr�bowa� jeszcze raz. Ropa trzyma�a si� ci�gle. Przed
snem kolejny prysznic. Nic z tego. Niesko�czone ilo�ci ropy, czter-
dzie�ci milion�w ton, naftowy nowotw�r wnikaj�cy mu g��boko
w cia�o. Przed ko�cem roku Anthony k�pa� si� ju� cztery razy
dziennie, siedem dni w tygodniu. �Opu�ci�e� mostek" - chrobota-
�o mu w uchu, gdy krople wody b�bni�y o sk�r�.
Dw�ch oficer�w musi by� stale obecnych na mostku...
�Opu�ci�e� mostek..."
- Opu�ci� pan mostek - powiedzia� archanio� Rafa�, ocieraj�c
srebrne �zy r�bkiem jedwabnego r�kawa.
- Opu�ci�em mostek - zgodzi� si� Anthony.
- Nie dlatego p�acz�, �e pan opu�ci� mostek. Pla�e i ibisy nie
znacz� dla mnie wiele w tym momencie.
- P�acze pan, poniewa� - prze�kn�� �lin� - poniewa� B�g
umar�. � Te s�owa wyda�y mu si� niesko�czenie dziwne, jakby na-
gle zacz�� m�wi� w jakim� afryka�skim j�zyku. -Jak to mo�liwe,
�eby B�g umar�? Czy B�g ma cia�o?
-Jak�e m�g�by go nie mie�?
- Czy On nie jest... niematerialny?
- Cia�a w gruncie rzeczy s� niematerialne. Ka�dy wsp�cze-
sny fizyk panu to powie.
J�cz�c cicho Rafa� skierowa� lewe skrzyd�o ku sali P�nogotyc-
kiej i wzbi� si� w powietrze, podryguj�c jak zraniona �ma. Gdy
Anthony ruszy� za nim, zauwa�y�, �e anio� ulega powolnemu roz-
k�adowi. Pierze wirowa�o w powietrzu niczym pozosta�o�� walki
na poduszki.
- Materia to rzecz pozbawiona substancji - ci�gn�� Rafa� uno-
sz�c si� w powietrzu. - Dziwaczna. Kwarkowata. Prawie jej nie ma.
Niech pan zapyta ojca Ockhama.
Roz�wietlaj�c si� pomi�dzy �redniowiecznymi zabytkami,
anio� chwyci� Anthony'ego za r�k� - znowu te zimne palce, jak
liny cumownicze zanurzone w Morzu Weddella - i poprowadzi� ku
anonimowemu o�tarzowi z czas�w w�oskiego Odrodzenia w po�u-
dniowo-wschodnim rogu sali.
- Religia sta�a si� ostatnio zbyt abstrakcyjna. B�g jako duch,
�wiat�o, mi�o�� - zapomnij o tej neoplato�skiej gadaninie. B�g
jest Osob�, Anthony. Uczyni� ci� na swoje podobie�stwo, Ksi�ga
Rodzaju 1,26. Ma nos, Ksi�ga Rodzaju 8,20. Po�ladki, Ksi�ga Wyj-
�cia 33,23. Odchody na Jego stopach, Ksi�ga Powt�rzonego Pra-
wa 23,14.
� Ale czy nie s� to tylko...
-Co?
- No wie pan... metafory.
- Wszystko jest metafor�. Na razie jednak Jego paznokcie ro-
sn�, co w przypadku zmar�ych jest rzecz� nieuniknion�. - Archa-
nio� Rafa� wskaza� o�tarz, kt�ry wedle napisu przedstawia� Chrystu-
sa i Dziewic� Maryj� kl�cz�cych przed Bogiem, wstawiaj�cych si�
na rzecz bogatej rodziny z Florencji. - Wasi arty�ci zawsze wiedzie-
li, co robi�. Micha� Anio� Buonarroti maluje Stworzenie Adama,
a rok p�niej w Kaplicy Syksty�skiej pojawia si� sam B�g - starzec
z brod�, dok�adnie tak jak trzeba. Albo William Blake, pracowicie
przedstawiaj�cy Hioba, ze wszystkimi wymaganymi szczeg�ami -
B�g Ojciec, wiekowy starzec. Lub te� prosz� spojrze� po prostu
przed siebie... -1 rzeczywi�cie, zda� sobie spraw� Anthony, z o�ta-
rza spogl�da� na niego sam B�g: brodaty patriarcha, jednocze-
�nie pogodny i surowy, kochaj�cy i gro�ny.
Ale nie. To by�o szale�stwo. Rafa� Azariasz by� oszustem, mi-
tomanem, klasycznym paranoikiem.
- Pan si� chyba �le czuje.
- Umieram - poprawi� go anio�. Rzeczywi�cie. Aureola, wcze-
�niej czerwona jak logo korporacji naftowej Texaco, teraz migo-
ta�a anemicznym r�em. Jasne dot�d pi�ra emitowa�y ��taw�,
matow� aur�, jakby gnie�dzi�y si� w nich starzej�ce si� robaczki
�wi�toja�skie. Bia�ka oczu poprzecinane by�y male�kimi szkar�at-
nymi �y�kami. - Ca�y niebia�ski zast�p umiera. Tak dotkliwy jest
nasz smutek.
- Wspomina� pan o moim statku.
- Zw�oki musz� by� odnalezione. Odnalezione, odholowane
i z�o�one do grobu. Spo�r�d wszystkich statk�w na ziemi tylko
�Carpco Yalparaiso" jest w stanie pod�wign�� to zadanie.
- �Val" to teraz inwalida.
� W zesz�ym tygodniu zwodowano go ponownie. Jest w Con-
necticut, zajmuje prawie ca�� stoczni�, gotowy do wszelkich prze-
r�bek, jakie uzna pan za stosowne.
Anthony kilkakrotnie napi�� i rozlu�ni� mi�nie przedramie-
nia, wpatruj�c si� w wytatuowan� syren�, kt�ra wykona�a seri�
podskok�w i obrot�w.
_ Cia�o Boga...
- Tak, tak - rzek� Rafa�.
- Domy�lam si�, �e jest spore.
- Trzy i p� kilometra d�ugo�ci.
- Le�y na wznak.
- Tak. Co ciekawe, u�miecha si�. Podejrzewamy, �e to st�e-
nie po�miertne, cho� mo�e umy�lnie przybra� taki wyraz twarzy,
zanim umar�.
Kapitan skupi� wzrok na o�tarzu, zauwa�aj�c �yciodajne mle-
ko p�yn�ce z prawej piersi Maryi. Trzy i p� kilometra? Cholera,
trzy i p� kilometra?!
- Wygl�da wi�c na to, �e b�dziemy o tym czytali w jutrzejszym
wydaniu �Timesa", co?
- Ma�o prawdopodobne. Jest zbyt g�sty, by zwr�ci� uwag� sa-
telit�w meteorologicznych, a wydziela tyle ciep�a, �e na radarach
wygl�da po prostu jak dziwnie ukszta�towana smuga mg�y. - Anio�
znowu zaczai p�aka� i skierowa� Anthony'ego ku korytarzowi.
- Nie mo�emy pozwoli�, �eby zgni�. Nie zostawimy go na pastw�
drapie�nik�w i robactwa.
- B�g nie ma cia�a. B�g nie umiera.
- B�g ma cia�o, i z powod�w ca�kowicie nam nie znanych to
cia�o umar�o. - �zy Rafa�a ciek�y nadal, jakby by�y pod��czone do
�r�d�a r�wnie obfitego jak Ruroci�g Transteksaski. - Prosz� wy-
wie�� Go na p�noc. Niech Arktyka Go zamrozi. Niech ukryje Jego
szcz�tki. - Si�gn�� po le��c� na biurku broszur� reklamuj�c� Metro-
politan Museum of Art, z ok�adk� przedstawiaj�c� �Odkrycie Praw-
dziwego Krzy�a" Piero delia Francesca. - Gigantyczna g�ra lodo-
wa znajduje si� na p�noc od Svalbardu, na sta�e przykuta do wy-
brze�y Kvit�ya. Nikt tam nie podr�uje. Wydr��yli�my w lodzie por-
tal, korytarze, krypt�. Pan musi Go tam tylko przetransportowa�.
~ Anio� wyrwa� pi�ro z lewego skrzyd�a, przybli�y� je do oka i umo-
czy� koniuszek w srebrnej �zie. Zacz�� pisa� na tylnej ok�adce broszu-
ry l�ni�c� s�on� wod�. - Szeroko��: osiemdziesi�t stopni, sze�� mi-
nut, p�nocna. D�ugo��: trzydzie�ci cztery stopnie...
- Rozmawia pan z niew�a�ciwym cz�owiekiem, panie Azariasz.
Potrzeba panu szypra z holownikiem, a nie kapitana tankowca.
- Chcemy zaanga�owa� kapitana tankowca. Pana. - Pi�ro po-
rusza�o si� dalej, kre�l�c litery tak jasne i ogniste, �e Anthony mu-
sia� zmru�y� oczy. - Pa�ska nowa licencja zosta�a ju� wys�ana pocz-
t�. Wydalaj� brazylijska Stra� Przybrze�na. - Anio� wsun�� bro-
szur� pod lewe rami� kapitana, jakby wysy�a� list. - Gdy tylko �Val-
paraiso" zostanie przygotowany do holowania �adunku, Karaib-
ska Kompania Naftowa wy�le go na pr�bny rejs do Nowego Jorku.
- Kompania? O nie, tylko nie te sukinsyny! Nie chc� mie�
z nimi nic wsp�lnego.
- Oczywi�cie, �e nie. Pa�ski statek zosta� wyczarterowany
przez agenta z zewn�trz.
- Uczciwi kapitanowie nie p�ywaj� na nie zarejestrowanych
jednostkach.
- Och, dostanie pan flag�, wszystko zgodnie z prawem: ban-
der� Watykanu, barwy samego Boga. - Anio� zani�s� si� gwa�tow-
nym kaszlem, a w parnym powietrzu zawirowa�y pi�ra i zal�ni�y
srebrzyste �zy. � Spad� do Atlantyku na przeci�ciu r�wnika i po�u-
dnika zero. Niech pan tam rozpocznie poszukiwania. Ca�kiem
prawdopodobne, �e nieco zdryfowa� - na po�udnie, jak s�dz�, po-
rwany Pr�dem Gwinejskim - mo�e wi�c natknie si� pan na Niego
w okolicach Wyspy �wi�tego Tomasza, chocia�, jak to z Bogiem
bywa, nigdy nic nie wiadomo. - Gubi�c pi�ra, Rafa� poku�tyka�
ku wylotowi korytarza i ruszy� w stron� dziedzi�ca �wi�tego Mi-
cha�a. Anthony szed� za nim. - Otrzyma pan godziwe wynagro-
dzenie. Ojciec Ockham ma do dyspozycji bogate fundusze.
� Otto Merrick nadawa�by si� do takiej roboty. My�l�, �e na-
dal pracuje dla Atlantic-Richfield.
- Dostanie pan z powrotem sw�j statek - uci�� anio� sadowi�c
si� na fontannie. Oddycha� z trudem, po�wistuj�c, jakby powie-
trze musia�o przedziera� si� przez poszatkowane p�uca. - Statek
i co� jeszcze...
Za�zawiony, z dr��c� aureol�, cisn�� swoje pi�ro do sadzaw-
ki. Pojawi�a si� scena, oddana w nasyconych czerwieniach i m�t-
nych zieleniach przypominaj�cych pocz�tki telewizji kolorowej:
sze�� nieruchomych postaci wok� sto�u jadalnego.
- Rozpoznaje pan?
- Hm...
�wi�to Dzi�kczynienia, rok 1990, cztery miesi�ce po katastro-
fie Zebrali si� wszyscy w mieszkaniu ojca w Paterson. Christopher
Van Horne siedzia� na honorowym miejscu na ko�cu sto�u, w�ad-
czy i elegancki, ubrany w bia�y we�niany garnitur. Po jego lewej
stronie: �ona numer trzy, wygadana, chuda, wiecznie rozczulaj�-
ca si� nad sob� kobieta imieniem Tiffany. Po prawej: najlepszy
przyjaciel starego od czas�w harcerstwa, Frank Kolby, pozbawio-
ny wyobra�ni i s�u�alczy bosto�czyk. Anthony siedzia� naprzeciw
ojca, pomi�dzy swoj� oty�� siostr� Susan, hodowczyni� z�baczy
z Nowego Orleanu, i swoj� �wczesn� przyjaci�k�, Lucy McDade,
niewysok�, atrakcyjn� stewardes� z �Exxon Bangor". Wszystkie
szczeg�y si� zgadza�y: cygaro w ustach ojca, zapalniczka Ronson
wjego d�oni, niebieska ceramiczna miseczka z sosem obok talerza
z t�uczonymi ziemniakami i krwistym mi�sem.
Postaci drgn�y, nabra�y oddechu, zacz�y je��. Wpatruj�c si�
w sadzawk�, Anthony ku swemu niema�emu przera�eniu zda� so-
bie spraw�, co b�dzie dalej.
- Hej, patrzcie - powiedzia� stary, upuszczaj�c ronsona do
miseczki z sosem - to �Valparaiso".
Zapalniczka przybra�a pozycj� pionow� - zaworem do g�ry -
ale nie zaton�a.
- �abusiu, daj spok�j! - zaszczebiota�a Tiffany.
- Tato, nie r�b tego - rzuci�a Susan.
Ojciec wydoby� zapalniczk� z miseczki, brudz�c palce t�ustym
sosem. Wyci�gn�� z kieszeni scyzoryk i przeci�� plastykow� obu-
dow� zapalniczki. Krople p�ynnego gazu spad�y na lniany obrus.
- Ojej, ojej, �Yalparaiso" ma przeciek! -Wrzuci� zapalniczk�
z powrotem do miseczki, ze �miechem patrz�c, jak b�belki gazu
mieszaj� si� z sosem. - Kto� musia� wprpwadzi� go na ska�y! Ach,
biedne ptaki morskie! ''
� �abusiu, prosz� ci�! -j�kn�a Tiffany.
- Wieloryby nie maj� �adnych szans - rechota�, gburowato
Frank Kolby.
� Czy s�dzicie, �e kapitan m�g� opu�ci� mostek? - zapyta� sta-
ry z udawanym zdumieniem.
- Wydaje mi si�, �e dowiod�e� ju� swego - powiedzia�a Susan.
Stary nachyli� si� ku Lucy McDade, jakby rozdawa� karty przy
bryd�u.
- Ten tw�j marynarz opu�ci� mostek. Za�o�� si�, �e znowu
z�apa�a go migrena i hop! - poszed� si� zdrzemn��, a teraz
czaple i ibisy zdychaj�. Wiesz, jaki jest problem twojego ch�opca,
�liczna Lucy? On s�dzi, �e najwi�ksze szcz�cie maj� ranne
ptaszki!
Tiffany zanios�a si� chichotem.
Lucy poczerwienia�a.
Susan wsta�a gotuj�c si� do wyj�cia.
� Sukinsyn - odezwa�o si� alter ego Anthony'ego.
- Sukinsyn - zgodzi� si� Anthony obserwator.
- Komu� sosu? - zapyta� Christopher Van Horne, wydobywa-
j�c zapalniczk� z miseczki. - Co jest, ludzie, boicie si�?
-Ja si� nie boj�. - Kolby chwyci� miseczk�, polewaj�c swoje
ziemniaki zanieczyszczonym sosem.
- Nigdy ci tego nie wybacz� - powiedzia�a Susan przez zaci-
�ni�te z�by i wymaszerowa�a z pokoju.
Kolby prze�kn�� ziemniaczan� mas�.
� Smakuje jak...
Scena znieruchomia�a.
Postaci rozp�yn�y si� z wolna.
Zosta�o tylko pi�ro na wodzie.
- To by�a najgorsza cz�� katastrofy w Zatoce Matagorda,
prawda? - powiedzia� Rafa�. - Gorsza ni� zion�ce nienawi�ci� listy
od ekolog�w i pogr�ki hodowc�w krewetek... najgorsze by�o to,
co ojciec zrobi� panu tamtego wieczora.
� Upokorzenie...
- Nie - przerwa� mu anio� z naciskiem. - Nie upokorzenie.
Brutalna szczero�� tej sceny.
- Nie rozumiem.
- Cztery miesi�ce po katastrofie �Yalparaiso" kto� wreszcie
powiedzia� panu prawd�, kt�rej nie chcia� przyj�� do wiadomo�ci
teksaski s�d.
-Jak� prawd�?
- �e jest pan winny, Anthony Van Horne!
- Nigdy si� tego nie wypiera�em.
- Winny! - powt�rzy� Rafa�, uderzaj�c pi�ci� w d�o�, jak s�-
dzia wal�cy m�otkiem. -Jednak po winie przychodzi odkupienie,
tak przynajmniej si� twierdzi. - Anio� wsun�� palce pod pi�ra le-
wego skrzyd�a i podrapa� si� delikatnie. - Po wykonaniu zadania
odnajdzie pan swojego ojca.
- Tat�?
Anio� skin�� g�ow�.
- Pa�skiego wynios�ego, kapry�nego, nieszcz�liwego ojca.
Powie mu pan, �e robota zosta�a wykonana. Wtedy - obiecuj� to
- otrzyma pan rozgrzeszenie, na kt�re pan zas�uguje.
- Nie chc� od niego rozgrzeszenia.
- Rozgrzeszenie od niego - powiedzia� Rafa� -jestjedynym,
kt�re si� liczy. Krew jest ci�sza ni� ropa, kapitanie. Cie� ojca
wci�� wisi nad panem.
- Sam mog� udzieli� sobie rozgrzeszenia - zaprotestowa� An-
thony.
- Pr�bowa� pan ju�. Prysznice nie pomog�y. Fontanna �wi�-
tego Micha�a nie pomog�a. Nigdy nie uwolni si� pan od Zatoki
Matagorda, ropa nie opu�ci pana, dop�ki Christopher Van Hor-
ne nie spojrzy panu w oczy i nie powie: �Synu, jestem z ciebie
dumny. Z�o�y�e� Go do grobu".
Nag�a fala zimna wype�ni�a dziedziniec �wi�tego Mich la. Na
sk�rze Anthony'ego pojawi�a si� g�sia sk�rka, niczym skorupiaki
oblepiaj�ce kad�ub okr�tu. Nachylaj�c si� nad wod�, wydoby� dry-
fuj�ce pi�ro. W ko�cu co wiedzia� o Bogu? Mo�e B�g mia� krew,
��� i ca�� reszt�; mo�e m�g� umrze�. Nauczyciele Anthony'ego ze
szk�ek niedzielnych, or�downicy wiary tak niejasnej i og�lniko-
wej, �e trudno by�oby wyobrazi� sobie kogokolwiek wyst�puj�ce-
go przeciwko niej, nigdy nie pr�bowali nawet wysuwa� takich przy-
puszcze�. Kto m�g� wiedzie�, czy B�g ma cia�o?
� Tata i ja nie rozmawiali�my ze sob� od Bo�ego Narodzenia.
-Anthony przeci�gn�� mi�kkim, wilgotnym pi�rem po wargach.
-Jak ostatnio s�ysza�em, s� z Tiffany w Hiszpanii. /
- Tam w�a�nie go pan znajdzie.
Rafa� zachwia� si�, wyci�gn�� przed siebie lodowate d�onie
i osun�� si� w ramiona kapitana. Jak na anio�a, by� zaskakuj�co
ci�ki, wr�cz zbyt mi�sisty. Jak�e dziwny by� wszech�wiat. Dziwniej-
szy ni� Anthony kiedykolwiek to sobie wyobra�a�.
- Prosz� Go pochowa�...
Kapitan spojrza� na ugwie�d�one niebo. Pomy�la� o swoim
ulubionym sekstansie, kt�ry siostra podarowa�a mu na uko�cze-
nie Nowojorskiej Szko�y Morskiej, idealnej kopii cudownego in-
strumentu, dzi�ki kt�remu nieca�e dwa wieki wcze�niej Natha-
niel Bowditch poprawi� i uzupe�ni� map� �wiata. Urz�dzenie dzia-
�a�o bez zarzutu, momentalnie znajduj�c Gwiazd� Polarn�, filtru-
j�c blask Wenus, wydobywaj�c pasma Jowisza spoza chmur. An-
thony nigdy bez niego nie wyrusza� w rejs.
-Jestem posiadaczem precyzyjnego i przepi�knego sekstan-
su - powiedzia� Rafa�owi. - Nigdy nie wiadomo, kiedy pok�ado-
wy komputer odm�wi pos�usze�stwa. Nigdy nie wiadomo, kiedy
trzeba b�dzie �eglowa� wed�ug gwiazd - wyja�ni� kapitan �Yalpa-
raiso", a anio� s�ysz�c te s�owa u�miechn�� si� �agodnie i wyda�
ostatnie tchnienie.
* * *
Niesamowicie bia�y ksi�yc podr�owa� przez niebo jak czasz-
ka samego Boga, gdy na kr�tko przed �witem Anthony przeci�-
gn�� sztywniej�ce cia�o Rafa�a Azariasza przez Park Fort Tryon,
przewiesi� przez betonowe nabrze�e i zrzuci� twarz� w d� w ch�od-
ne, zanieczyszczone wody rzeki Hudson.
KSI�DZ
homas Wickliff Ockham, dobry cz�owiek, kochaj�cy Boga,
idee, klasyczne filmy oraz swoich braci w Towarzystwie Jezuso-
wym, przedziera� si� przez zat�oczon� stacj� metra na Si�dmej
Alei, ostro�nie manewruj�c akt�wk� w nat�oku miednic i po�lad-
k�w. Na przeciwleg�ej �cianie wisia�a mapa, skomplikowana siatka
wielokolorowych linii, przypominaj�ca krwawi�c� d�o� jakiego�
kubistycznego Chrystusa. Kiedy do niej dotar�, zacz�� planowa�
tras�. Wysi�dzie na Czterdziestej Drugiej Ulicy. Pojedzie lini� N na
po�udnie do Union Square. Przejdzie pieszo na wsch�d do Czter-
nastej. Znajdzie kapitana Van Horne'a z Brazylijskiej Floty Han-
dlowej, odp�ynie na m/s �Carpco Yalparaiso" i z�o�y niepoj�te
zw�oki do grobu.
Usiad� pomi�dzy pomarszczonym Korea�czykiem trzymaj�-
cym na kolanach doniczk� z kaktusem i atrakcyjn� ci�arn� Mu-
rzynk�. Dla Thomasa Ockhama, O.J., nowojorskie metro stanowi-
�o przedsmak raju: Azjaci podr�uj�cy rami� w rami� z Afrykana-
mi, Latynosi z Arabami, goje z �ydami, wszystkie granice zniesio-
ne, linie demarkacyjne zatarte, wszyscy po��czeni w Ko�ciele Po-
wszechnym i Niewidzialnym, Mistycznym Ciele Chrystusa - tyle
tylko �e je�li b�yszcz�ce fotografie w akt�wce Thomasa nie k�ama-
�y, to nie by�o ju� Kr�lestwa, nie by�o Cia�a Mistycznego, bowiem
B�g we wszystkich swoich przejawach by� martwy.
W�ochy by�y inne. We W�oszech wszyscy wygl�dali tak samo.
Wszyscy wygl�dali jak W�osi...
�Ko�cio�owi grozi powa�ny kryzys" - tak zaczyna�a si� enig-
matyczna pro�ba Stolicy Apostolskiej, oficjalna wiadomo�� z Wa-
tykanu, wypluta przez faks w sekretariacie wydzia�u fizyki uniwer-
sytetu Fordham. Ale jakiego rodzaju kryzys? Duchowy? Polityczny?
Finansowy? Tego list nie wyja�nia�. Sytuacja musia�a by� jednak
dramatyczna - na tyle dramatyczna, �e Stolica Apostolska nakazy-
wa�a, by Thomas odwo�a� swoje zaj�cia na ten tydzie� i przyby�
nocnym lotem do Rzymu.
Z�apawszy taks�wk� przy aeroporto, Thomas kaza� kierowcy je-
cha� prosto do II Gesu. Jezuita w Rzymie nie mo�e nie przyj�� ko-
munii �wi�tej w najstarszym ko�ciele Towarzystwa Jezusowego, tak
jak fizyk w Bernie nie mo�e nie odwiedzi� urz�du patentowego.
I rzeczywi�cie, w trakcie swojej ostatniej podr�y do Genewy na
zaproszenie Europejskiej Rady Bada� Nuklearnych, Thomas wy-
m�wi� si� na jeden dzie� i odby� przepisow� pielgrzymk� na p�-
noc, na koniec kl�kaj�c przed tym samym7 biurkiem z drzewa r�-
�anego, przy kt�rym Albert Einstein stworzy� swoj� wielk� prac�
z roku roku 1903, �Elektrodynamik� cia� w ruchu", w �wi�ty spo-
s�b inspiruj�c� za�lubiny �wiat�a z materi�, materii z przestrze-
ni�, przestrzeni z czasem.
Thomas wypi� wi�c krew i spo�y� cia�o, po czym ruszy� w stro-
n� hotelu Ritz-Reggia. P� godziny p�niej sta� ju� w okaza�ym
hallu �ciskaj�c d�o� kardyna�a Tullio Di Luki, watyka�skiego se-
kretarza do spraw nadzwyczajnych przypadk�w eklezjastycznych.
Monsignor Di Luca nie by� specjalnie przyst�pny. Flegma-
tyczny jak ksi�yc, i nie mniej dziobaty i pos�pny, zaprosi� Tho-
masa na obiad do eleganckiej hotelowej nstorante, gdzie ich roz-
mowa ani razu nie wykroczy�a poza temat prac Thomasa, szczeg�l-
nie �Mechaniki �aski", w rewolucyjny spos�b ��cz�cej postnewto-
nowsk� fizyk� z eucharysti�. Kiedy Thomas spojrza� Di Luce pro-
sto w oczy i zapyta� o �powa�ny kryzys", cardinale bez mrugni�cia
okiem odpar�, �e ich audiencja u Ojca �wi�tego rozpocznie si�
punktualnie o dziewi�tej rano.
Dwana�cie godzin p�niej zdumiony kap�an wyszed� z hote-
lu, przeci�� dziedziniec San Damasco i zameldowa� si� ustrojone-
mu w pi�ra maestro di camera w zalanej s�o�cem poczekalni Pa�a-
cu Watyka�skiego. Di Luca pojawi� si� natychmiast, r�wnie zimny
w porannym �wietle jak w blasku �yrandoli Ritz-Reggia. Towarzy-
szy� mu �wawy, elfowaty m�czyzna w czerwonej piusce, kardyna�
Eugenio Orselli, s�ynny watyka�ski sekretarz stanu. Rami� w rami�
wmaszerowali przez podw�jne drzwi do gabinetu papie�a, przy
czym Thomas zatrzyma� si� na chwil�, �eby przyjrze� si� szwajca-
rom z ich l�ni�cymi stalowymi pikami. Rzym wie, co robi, uznal.
Stolica Apostolska by�a rzeczywi�cie w stanie wojny, niestrudzenie
stawiaj�c czo�o wszystkim, kt�rzy chcieliby zredukowa� cz�owieka
do poziomu ambitnej ma�py, specyficznego kawa�ka protoplazmy,
wyj�tkowo zmy�lnej i skomplikowanej maszyny.
Papie� Innocenty XIV, uzbrojony w pastora�, odziany w gro-
nostajow� szat�, ruszy� naprz�d, jedn� upier�cienion� d�o� wy-
ci�gaj�c przed siebie, drug� przytrzymuj�c wysok� tiar�, kt�ra
tkwi�a mu na g�owie niczym elektryczna suszarka w�os�w w zak�a-
dzie fryzjerskim na przedmie�ciu. Thomas wiedzia�, �e zami�owa-
nie papie�a do przepychu wywo�ywa�o co jaki� czas dyskusje za-
r�wno w Watykanie, jak i poza nim, generalnie jednak zgadzano
si� co do tego, �e jako pierwszy obywatel Ameryki P�nocnej za-
siadaj�cy na Stolicy Pi�trowej, Innocenty XIV ma prawo troszecz-
k� sobie dogodzi�.
- B�dziemy szczerzy - powiedzia� Innocenty XIV, urodzony
jako Jean-Jacques LeClerc. Twarz mia� pe�n�, okr�g�� i niezwykle
pi�kn�, przypominaj�c� dyni� wyrze�bion� na Halloween przez
samego Donatella. - Nikt nie by� specjalnie przekonany do kan-
dydatury ojca.
Papie� z Kanady, zaduma� si� Thomas ca�uj�c Pier�cie� Ryba-
ka, przytrzymuj�c jednocze�nie okulary. Poprzedni Ojciec �wi�ty
by� Portugalczykiem. Jeszcze przed nim by� Polak. P�nocna p�-
kula powoli stawa�a si� miejscem, gdzie ka�dy ch�opak m�g� wyro-
sn�� na biskupa Rzymu.
- Archanio�owie uwa�aj� ojca za przesadnego intelektualist�
- odezwa� si� monsignor Di Luca. - Kiedy jednak biskup Pragi
odrzuci� nasz� propozycj�, przekona�em ich, �e ojciec b�dzie w�a-
�ciwym cz�owiekiem.
- Archanio�owie? - zapyta� Thomas, zaskoczony, �e papieski
sekretarz kultywuje tak �redniowieczne pogl�dy. Czy Di Luca bie-
rze Bibli� dos�ownie? A mo�e jest g�upcem? Ile g��wek od szpilki
mo�e ta�czy� na posadzkach Watykanu?
- Rafa�, Micha�, Chamuel, Adabiel, Haniel, Zafiel i Gabriel -
wyrecytowa� pi�kny papie�.
- A mo�e uniwersytet Fordham poradzi� ju� sobie z tymi isto-
tami? - Ironiczny u�mieszek przemkn�� po twarzy monsignora
Di Luki.
- Ci z nas, kt�rzy pracuj� w molekularnym, czarodziejskim
�wiecie - odpar� Thomas - wkr�tce przekonuj� si�, �e anio�y s�
nie mniej prawdopodobne ni� elektryczno��. - Przeszed� go
dreszcz smutku. Drugi dzie� w Rzymie, a ju� m�wi� im to, co
chcieli us�ysze�.
Ojciec �wi�ty u�miechn�� si� szeroko, a� w puco�owatych po-
liczkach pojawi�y mu si� do�eczki.
- Bardzo dobrze, profesorze Ockham. W gruncie rzeczy to
w�a�nie naukowe spekulacje ojca sprawi�y, �e postanowili�my go
wezwa�. Czytali�my nie tylko �Mechanik� �aski", lecz r�wnie� �Su-
perstruny i zbawienie".
- Ma ojciec pot�ny umys� - rzek� kardyna� Orselli. - Udo-
wodni�, �e jest zdolny stawi� czo�o modernizmowi.
� Udajmy si� wi�c na g�r� - powiedzia� papie�.
Wjechali wind� pi�� pi�ter wy�ej do watyka�skiej sali pokazo-
wej, grobowego wn�trza wyposa�onego w cyfrowy system d�wi�-
ku, wyk�adane aksamitem fotele oraz sprz�t elektroniczny umo�-
liwiaj�cy projekcj� obraz�w z praktycznie ka�dego znanego no-
�nika, od dysk�w laserowych po archaiczne przezrocza, najcz�-
�ciej jednak u�ywany, jak wyja�ni� Orselli, do prezentowania sta-
rych film�w Cecila B. DeMille'a i nocnych powt�rek �Dzwon�w
�wi�tej Marii". Gdy zapadli w g��bokie fotele, pojawi� si� niski
i wygl�daj�cy na zm�czonego m�ody cz�owiek ze stetoskopem za-
wieszonym na szyi i nazwiskiem �Carminati" wyszytym czerwon�
nici� na bia�ym fartuchu. Towarzyszy�o mu ledwo �ywe, dr��ce,
posiwia�e stworzenie, kt�re opr�cz innych niepokoj�cych akce-
sori�w (aureola, harfa, fosforyzuj�ca szata) mia�o r�wnie� par�
wspania�ych upierzonych skrzyde� wyrastaj�cych z g�rnej cz�ci
plec�w. Thomas wyczu�, �e zanosi si� na co� niezwyk�ego. Co� na-
prawd� odleg�ego od Cecila B. DeMille'a i Binga Crosby'ego.
- Z ka�dym jego pojawieniem si� - kardyna� Orselli wskaza�
osobnika z aureol�, wydaj�c g�o�ne westchnienie - nasza wiara
staje si� silniejsza.
- Dobrze, �e ojciec tu jest, ojcze Ockham � stwierdzi� uskrzy-
dlony osobnik cienkim, skrzypi�cym g�osem, kt�ry skojarzy� si�
Thomasowi z filmami gangsterskimi z lat trzydziestych. Mia� nie-
prawdopodobnie bia�� sk�r�, bielsz� ni� sk�ra p�nocnego Euro-
pejczyka, bielsz� nawet ni� sk�ra albinosa; wygl�da� jak ulepiony ze
�niegu. - Powiedziano mi, �e by� ojciec kiedy� pobo�ny - wspi��
si� na palce - i nieg�upi. - Po czym, ku ca�kowitemu zdumieniu
Thomasa, osobnik z aureol� zamacha� skrzyd�ami, uni�s� si� na
dwa metry w g�r� i tam pozosta�. - Ojcze Ockham, zale�y nam na
czasie - powiedzia� okr��aj�c pomieszczenie z niezgrabno�ci� przy-
pominaj�c� wczesne pr�by m�odszego z braci Wright�w.
- Dobry Bo�e! - wyszepta� Thomas.
Skrzydlaty osobnik wyl�dowa� przed czerwon� kurtyn� na
proscenium. Wpatruj�c si� w fizyka od�o�y� harf� na pulpit i prze-
kr�ci� par� ga�ek na konsoli. Kurtyna rozsun�a si�, lampy przyga-
s�y, snop jasnego �wiat�a wytrysn�� z kabiny projekcyjnej i pad� na
ekran.
- Corpus Dei - powiedzia� osobnik z aureol� rzeczowym to-
nem, gdy na ekranie pojawi�o si� kolorowe zdj�cie ze slajdu. -
Martwe cia�o Boga.
Thomas zmru�y� oczy, ale obraz - du�y, humanoidalny obiekt
dryfuj�cy po ciemnym morzu - pozosta� nieostry.
- Co pan powiedzia�?
Pojawi� si� nast�pny slajd: ten sam obiekt, bli�sze, lecz r�wnie
niewyra�ne uj�cie.
- Martwe cia�o Boga - powt�rzy� z naciskiem osobnik z au-
reol�.
- Czy mo�e pan poprawi� ostro��?
- Nie. - Szybko mign�y trzy kolejne niezadowalaj�ce uj�cia
zagadkowej masy. � Sam je zrobi�em, leic�.
- On ma jeszcze inne dowody - powiedzia� kardyna� Orselli.
- Elektrokardiogram p�aski jak fl�dra- wyja�ni� uskrzydlony
osobnik.
Gdy ostatni slajd znikn��, ekran zn�w zaja�nia� bia�ym �wia-
t�em lampy projektora.
- Czy to jaki� dowcip? - zapyta� Thomas. C� innego mia�o-
by to by�? W czasach gdy wydawcy brukowc�w regularnie fa�szo-
wali zdj�cia yeti i pilot�w UFO, par� zdj�� zamazanego czego�
tam nie wystarcza�o, �eby dostosowa� piel�gnowany przez Tho-
masa wewn�trzny wizerunek Boga do tak radykalnie antropomor-
ficznych kszta�t�w.
Tylko �e dr�a�y mu kolana.
D�onie mia� mokre od potu.
Wbi� wzrok w dywan, kontempluj�c jego g�ste, t�umi�ce
d�wi�k w��kna, a kiedy spojrza� w g�r�, przygwo�dzi�y go oczy
anio�a: z�ote, roziskrzone i elektryczne, jak miniaturowe genera-
tory Van de Graaffa wysy�aj�ce drzazgi �wiat�a.
� Martwy? - zapyta� chrapliwie Thomas.
- Martwy.
� Przyczyna?
- Ca�kowicie nie znana. Nie mamy zielonego poj�cia.
- Czy pan nazywa si�... Rafa�?
- Rafa� jest w Nowym Jorku, stara si� znale�� niejakiego An-
thony'ego Van Horne'a - zgadza si�, tego w�a�nie Anthony'ego
Van Horne'a, cz�owieka, kt�ry zmieni� Zatok� Matagorda w pole
naftowe.
Gdy zapali�y si� g��wne �wiat�a, Thomas zobaczy�, �e anio�
jest w kiepskiej formie. Srebrzyste w�osy wypada�y, szybuj�c �agod-
nie w powietrzu. Skrzyd�a �uszczy�y si� jak pokrycie dachu meksy-
ka�skiej szopy.
- A pozostali?
- Adabiel i Haniel skonali wczoraj - odpar� anio�, si�gaj�c po
harf�. - Wyniszczaj�ce wsp�czucie. Micha� szybko s�abnie, Cha-
muel te� nie poci�gnie d�ugo, Zafiel na �o�u �mierci...
- Zostaje Gabriel.
Anio� brz�kn�� strunami harfy.
- M�wi�c kr�tko, ojcze Ockham - rzek� monsignor Di Luca,
tak jakby w�a�nie ko�czy� d�ugie wyja�nienia, chocia� w rzeczywi-
sto�ci nie wyja�ni� nic - chcemy, �eby by� ksi�dz na tym statku.
Chcemy, �eby znalaz� si� ojciec na �Carpco Yalparaiso".
-Jedyny supertankowiec kiedykolwiek wyczarterowany przez
Watykan - rzek� z dum� Ojciec �wi�ty. - Zha�biony statek, ale -
jak m�wi nam Gabriel - tylko on mo�e podo�a� zadaniu.
� Jakiemu zadaniu? - zapyta� Thomas.
- Uratowaniu Corpus Dei. -Jasne �zy sp�ywa�y po pomarszczo-
nych policzkach Gabriela, b�yszcz�cy �luz wycieka� z nozdrzy. -
Uchronieniu Go przed tymi - anio� zerkn�� na Di Luce - kt�rzy
wykorzystaliby Jego stan dla w�asnych cel�w. Zapewnieniu Mu go-
dziwego poch�wku.
- Gdy cia�o znajdzie si� w wodach arktycznych - wyja�ni� kar-
dyna� Orselli � procesy gnilne ulegn� zatrzymaniu.
- Przygotowali�my miejsce - powiedzia� Gabriel, apatycznie
wybrzd�kuj�c �Dies Irae" na harfie. - Krypt� w g�rze lodowej s�-
siaduj�cej z Kvit�ya,
- A ksi�dz przez caty czas b�dzie na mostku kapita�skim. - Di
Luca dotkn�� ramienia Thomasa d�oni� odzian� w czerwon� r�-
kawiczk�. -Jako nasz jedyny ��cznik, pilnuj�cy, �eby Van Horne
nie zboczy� z wyznaczonego kursu. Widzi ojciec, ten cz�owiek nie
jest katolikiem. Jest ledwie chrze�cijaninem.
- W dokumentach b�dzie ojciec figurowa� jako dodatkowy
cz�onek za�ogi - rzek� Orselli. - W rzeczywisto�ci b�dzie ojciec
najwa�niejsz� osob� na statku.
- Powiem jasno. - Gabriel skupi� �wietlisty wzrok na Inno-
centym XIV. - Chcemy godziwego poch�wku, niczego wi�cej. Nie
�yczymy sobie �adnych efekt�w specjalnych, Wasza �wi�tobliwo��.
�adnych ceremonii za miliard dolar�w, �adnych bezcennych
rze�b na grobie, �adnych relikwii.
- Rozumiemy - odpar� papie�.
- Wcale nie jestem przekonany. Przewodzicie nieust�pliwej
organizacji. Boimy si�, �e nie b�dziecie wiedzieli, kiedy ust�pi�.
- Prosz� nam zaufa� - rzek� Di Luca.
Gabriel koniuszkiem lewego skrzyd�a musn�� policzek Tho-
masa.
- Zazdroszcz� panu, profesorze. W odr�nieniu ode mnie,
b�dzie ojciec mia� czas na przeanalizowanie, jak dosz�o do tego
straszliwego wypadku. Jestem pewny, �e je�li nie zechce ojciec
oszcz�dza� swojego jezuickiego intelektu, tylko po�wi�ci na rozwa-
�enie problemu ca�e dnie i noce, podczas gdy �Yalparaiso" b�-
dzie pru� wody p�nocnego Atlantyku, to w ko�cu znajdzie ojciec
rozwi�zanie.
- Wystarczy rozs�dek?
- Wystarczy rozs�dek. Gwarantuj�. Prosz� da� sobie czas do
ko�ca podr�y, a rozwi�zanie zagadki nieoczekiwanie...
Chrapliwy, gard�owy j�k. Doktor Carminati poderwa� si� i od-
chyliwszy szat� anio�a, przycisn�� stetoskop do jego mlecznobia�ej
piersi. Lamentuj�c cicho, Innocenty XIV podni�s� d�o� do ust
i zacz�� ssa� aksamitne koniuszki palc�w.
Gabriel opad� na najbli�szy fotel, a jego aureola przygas�a,
upodabniaj�c si� do wianka ze zwi�d�ych kwiat�w.
- Wasza �wi�tobliwo�� wybaczy - lekarz wyj�� s�uchawki steto-
skopu z uszu - ale musz� zabra� go z powrotem do lazaretu.
- Id�cie z Bogiem - powiedzia� papie� unosz�c powilgotnia-
�� d�o� i robi�c w powietrzu znak krzy�a.
- Pami�tajcie - odezwa� si� anio� - bez �adnych efekt�w spe-
cjalnych.
M�ody lekarz otoczy� anio�a ramieniem i jak pos�uszny syn
prowadz�cy umieraj�cego ojca korytarzem oddzia�u chorych na
raka, pom�g� mu wyj��.
Thomas wpatrywa� si� w pusty ekran. Martwe cialo Boga? B�g
ma cia�o? Jakie s� kosmologiczne implikacje tego zdumiewaj�cego
twierdzenia? Czy On naprawd� umar�, czy te� Jego duch porzuci�
po prostu niepotrzebny ju� kad�ub? (Smutek Gabriela wskazywa�,
�e brakowa�o jasnych stron sytuacji). Czy niebo nadal istnieje? (Ja-
ko �e �ycie pozagrobowe polega�o przede wszystkim na wiecznym
obcowaniu z Bogiem, logiczna odpowied� brzmia�a: nie, ale z pew-
no�ci� pytanie zas�ugiwa�o jeszcze na dalsze badania). A co z Sy-
nem i Duchem �wi�tym? (Zak�adaj�c, �e katolicka teologia mia�a
jakikolwiek sens, Osoby te by�y r�wnie� martwe, jako �e Tr�jca
�wi�ta by�a ipso facto nierozdzielna, jednak i ta kwestia wyra�nie
wymaga�a rozwa�enia przez synod czy nawet Rad� Watyka�sk�).
Odwr�ci� si� ku papie�owi i kardyna�om.
- Widz� tu sporo problem�w.
- Sekretny konsystorz trwa od wtorku - odpar� papie� kiwa-
j�c g�ow�. - Ca�e kolegium kardynalskie, pracuj� dzie� i noc. Zaj-
mujemy si� wszystkim: mo�liwymi przyczynami �mierci, szansami
na Jego wskrzeszenie, przysz�o�ci� Ko�cio�a...
- Chcieliby�my us�ysze� pa�sk� odpowied�, ojcze Ockham -
rzek� Di Luca. - Za pi�� dni �Yalparaiso" podniesie kotwic�.
Thomas wzi�� g��boki oddech, rozkoszuj�c si� chwil�. Dot�d
Watykan zawsze bezlito�nie wykorzystywa� jezuit�w, odnosz�c si�
do nich troch� ze zniecierpliwieniem, troch� z obaw�. Terazjed-
nak, kiedy ko�ci zosta�y rzucone, do kogo zwraca�a si� Stolica Pio-
trowa? Do wiernych, obdarzonych �elazn� wol� wojownik�w Igna-
cego Loyoli, ot do kogo.
- Czy mog� to zatrzyma�'? - Thomas podni�s� samotne pi�-
ro z pod�ogi.
- Oczywi�cie - rzek� Innocenty XIV.
Thomas ogl�da� pi�ro w zadumie.
- Zastanawia mnie jedna z kwestii, kt�rymi si� zajmujecie.
- Czy ojciec si� zgadza? - za��da� odpowiedzi Di Luca.
-Jaka to kwestia? - zapyta� papie�.
Pi�ro l�ni�o s�abym blaskiem, niczym �wieca wytopiona z �o-
ju jakiej� zapomnianej, zaginionej owieczki.
- Wskrzeszenie.
Wskrzeszenie: s�owo to odbija�o si� sarkastycznym echem
w jego g�owie. Thomas wy�oni� si� z cuchn�cej wilgoci� stacji
Union Square i ruszy� Czternast� Ulic�. Wszystko by�o oczywi�cie
bardzo niepewne: tempo zamierania, jakie Di Luca obliczy� dla
centralnego uk�adu nerwowego Najwy�szej Istoty (dziesi�� tysi�-
cy neuron�w na minut�) mog�o by� zupe�nie inne. Przy za�o�eniu
jednak, �e cardinale wiedzia�, o czym m�wi, nasuwa� si� optymi-
styczny wniosek. Wedle watyka�skiego komputera OMNIYAC-
-5000, ustanie pr