Resnick Mike - Bacon z komputera
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Resnick Mike - Bacon z komputera |
Rozszerzenie: |
Resnick Mike - Bacon z komputera PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Resnick Mike - Bacon z komputera pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Resnick Mike - Bacon z komputera Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Resnick Mike - Bacon z komputera Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Mike Resnick
Bacon z komputera
Przyciągając ją do siebie, dyszał ciężko z nie spełnionych
żądz; przesunął rękę z jej małych pośladków w górę ku żebrom
i dalej...
Symulowany komputerowo obraz Sir Francisa Bacona przestał
czytać i skrzywił się na ekranie monitora.
- To jest okropne - oznajmił stanowczo.
- Naprawdę? - zapytał Marvin Piltch, gapiąc się w
komputer z nieszczęśliwą miną.
Bacon przytaknął.
- Jeszcze gorsze od ostatniego kawałka.
Marvin westchnął.
- Tego się obawiałem.
- I to odwołanie się do cyca - kontynuował Bacon. - Co to
właściwie jest ten cyc?
- Damska pierś.
- Zgodnie z moim zaprogramowanym słownikiem musi to być
szalenie chamska pierś, skoro otrzymała taką nazwę.
- Cóż - powiedział Marvin, wzruszając ponownie ramionami
- jeśli dobrze się zastanowić, to chyba tak jest...
- To bez sensu - ciągnął dalej Bacon. - Jak nazwiesz
łokieć? Czy masz dla niego odpowiednio głupią nazwę?
- Nie - przyznał Marvin.
- Aha - powiedział Bacon. - A więc uważasz, że łokieć
jest lepszy od piersi.
Marvin ponownie wzruszył ramionami.
- Muszę przyznać, że nie jest to temat, któremu ostatnio
poświęcałem wiele uwagi.
- Wiem. Faktem jest, że jeśli poświęciłeś jakiemukolwiek
tematowi choć odrobinę uwagi, to z pewnością nie ma to
odbicia w tym, co piszesz.
- A jednak sporo się zastanawiałem nad pewną sprawą.
- Och - zdziwił się Bacon unosząc brew. - Jakąż?
Marvin uśmiechnął się.
- Myślałem o tobie.
- Byłem pewien, że rozmowa potoczy się właśnie w tym
kierunku - powiedział Bacon z sarkazmem w głosie.
- A więc domyślasz się, o co chcę cię prosić?
- Naturalnie.
Marvin pochylił się i bacznie wpatrywał w komputerowy
wizerunek Bacona.
- Zrobisz to?
- Czy największy pisarz, jakiego wydała ludzkość, napisze
za ciebie tę twoją żałosną powieść? - drwił Bacon. - Z całą
pewnością nie.
- Ale pisałeś dla Szekspira - zaprotestował Marvin. -
Dlatego kazałem memu komputerowi symulować właśnie ciebie.
- Marvin, pisz swoje zaprogramowanie i daj mi święty
spokój.
- To się nazywa oprogramowanie...
- Wszystko jedno. Dla mnie to oczywiste, że jesteś
stworzony do pracy z komputerami. Twoja nieznajomość świata
idzie w parze jedynie z twoją nieznajomością języka
angielskiego.
- Dlatego jesteś mi potrzebny.
- Nie.
- Ale ja mam kontrakt.
- Nie.
- I zapłacę karę za każdy dzień zwłoki.
- To oddaj powieść w terminie.
- Jeśli zostanie odrzucona przez wydawcę, muszę oddać
zaliczkę.
- A co to ma ze mną wspólnego?
- Jeśli będę zmuszony oddać zaliczkę, to będę musiał
zastawić komputer, by zdobyć forsę.
- Świetnie - powiedział Bacon. - Dzięki temu wkrótce będę
rozmawiał z kimś, kogo poważnie interesuje wymiana poglądów,
a nie jedynie kradzież cudzych pomysłów.
- Ja niczego nie ukradłem - odparował Marvin.
- Mówię to z przykrością, ale w swym nijakim życiu nie
wymyśliłeś, Marvin, nic oryginalnego - z grymasem skwitował
Bacon. - Szekspir wiedział chociaż, że chce pisać dramaty.
- I ty mu pomogłeś.
- Pomogłem? - powtórzył Bacon z wściekłością w głosie. -
Jak myślisz, kto napisał te wszystkie sztuki?
Jego komputerowy wizerunek z trudem odzyskiwał kontrolę
nad sobą.
- Ten człowiek był głupcem, kompletnym i skończonym
głupcem! Do dnia śmierci nie potrafił zrozumieć, dlaczego
nie chciałem napisać Henryka IX! A mimo to, nawet teraz,
tyle wieków później, ten dureń zbiera plony za m o j ą
pracę, mój talent, mój geniusz. A ty masz odwagę prosić
mnie, bym ponownie pisał na czyjś rachunek?
- Nie wiedziałem, że tyle w tobie goryczy - powiedział
Marvin.
- Czy masz pojęcie, że ten kretyn chciał osadzić Trojlusa
i Kresydę w Rzymie?
- Mówiono mi, że Rzym to piękne miasto - oświadczył
Marvin.
- Taaa... - wymamrotał Bacon. - Wyłącz mnie.
- Złożyłem cię do kupy i zostaniesz tu tak długo, dopóki
nie pomożesz mi wydostać się z tarapatów. Za dwa tygodnie
mija termin oddania powieści.
- Mówiono mi, że Rzym to piękne miasto - z sarkazmem
powtórzył Bacon. - Może tam uda ci się ukryć przed
wierzycielami.
- Więc nie chcesz mi pomóc - jęknął Marvin.
- A ty stanowczo odmawiasz wyłączenia mnie?
- Przykro mi - powiedział Marvin. - Ale w rzeczy samej,
odmawiam.
Bacon westchnął z rezygnacją w głosie.
- Wiem, że tego pożałuję, ale chciałbym zapytać, jak to
się stało, że takie zero literackie jak ty otrzymało
zamówienie na powieść?
- Kuzyn mojej byłej żony jest wydawcą. Dostałem to
zamówienie jeszcze przed rozwodem.
- Każdy, kto kupuje od ciebie nie napisaną powieść,
zasługuje na to, co dostanie - powiedział Bacon. - Co
zgodnie z moją fachową opinią oznacza, że nie dostanie nic.
- Ale ja nie mogę zwrócić zaliczki - skamlał Marvin. -
Już ją wydałem.
- Tragedia godna Szekspira - powiedział drwiąco Bacon.
- Czego chcesz?
- Ciszy i spokoju.
- Czego chcesz za napisanie tej powieści?
- Odejdź i daj mi święty spokój.
- Nie mogę. Prócz ciebie nie mam do kogo się z tym
zwrócić.
- Trzeba było zastanowić się przed podjęciem takiego
zadania. Nie każdy artysta potrafi osiągnąć wymagane minimum
przy pisaniu... jak się ma nazywać to twoje opus magnum?
- "Panny na godziny".
Bacon uśmiechnął się szeroko.
- Miłej zabawy.
- Błagam cię - wykrzyknął z rozpaczą Marvin.
- Odmawiam.
- Podaj cenę.
- Jaki w mym obecnym stanie mogę mieć użytek z
pieniędzy? - zapytał Bacon.
- To co byś chciał?
- Byś zostawił mnie w spokoju. Wyłącz komputer.
- Nie mogę. Zaproponuj coś innego.
Bacon przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, przymrużył
oczy i w zadumie pocierał policzek swymi wąskimi palcami.
- Jeśli się zgodzę napisać za ciebie tę książkę, zażądam
w zamian przysługi...
- Żądaj, czego zechcesz - zgodził się Marvin.
- Zamierzam napisać autobiografię, która raz i na zawsze
wyjaśni sprawę autorstwa sztuk Szekspira. Zobowiążesz się
dopilnować, by wydano ją i rozpropagowano na całym świecie
tak, by w każdym następnym wydaniu dzieł Szekspira widniało
moje nazwisko jako nazwisko prawdziwego autora.
- To może ciągnąć się latami.
- Mam ponad czterysta lat - odparł Bacon. - Mogę sobie
pozwolić na kilkadziesiąt lat zwłoki.
- Ale ja nie mogę - zaprotestował Marvin.
- W takim razie miło było cię poznać. Wychodząc z pokoju
nie zapomnij zgasić światła.
- Nie zadowolisz się eleganckim popiersiem w miejscowym
muzeum sztuki?
- Do widzenia, Marvin.
- A co powiesz na plakaty holograficzne? Mam przyjaciela,
który je robi.
Bacon popatrzył na niego i nawet nie odpowiedział.
- No dobrze, dobrze - z głębokim westchnieniem zgodził
się Marvin. - Umowa stoi.
- Nie mogę zmusić cię do dotrzymania jej warunków -
odrzekł Bacon - ale, jak mi Bóg miły, jeśli złamiesz dane mi
słowo, będę cię straszył dniami i nocami do końca twego
życia.
- Możesz być spokojny.
- W porządku - odpowiedział Bacon. - Potrzebne mi są
pewne informacje, zanim zabiorę się do pisania.
- To tylko powieść erotyczna...
- Nie będzie nią, gdy ją skończę.
Marvin wzruszył ramionami.
- Dobra, pytaj. Jeśli nie będę miał materiałów, zdobędę
je.
- Zacznijmy od informacji podstawowej...
- To znaczy?
- Co to takiego te "panny na godziny"?
Bacon napisał powieść w dziewięć dni. Marvin zmienił
jedenaście słów, których nie rozumiał. I tylko ich dotyczyły
poprawki, które oszołomiony redaktor naniósł w wydawnictwie
przed wysłaniem powieści do składu. Następnie Marvin
zdecydował się na miesiąc wakacji przed rozpoczęciem
poszukiwań nowych sposobów zarobienia na życie i spłacenia
wierzycieli.
Jak się okazało, musiał czekać na to zaledwie
dziewiętnaście dni.
- To hit!
- Piosenki są hitami. Książki są bestsellerami - poprawił
go Bacon.
- Nieważna nazwa, ważne, że jesteśmy bogaci! - tu Marvin
zrobił krótką przerwę. - A tak między nami mówiąc, to skąd u
licha znasz takie słowo jak bestseller? W twoich czasach nie
było nic takiego.
- Jestem tu zamknięty dniami i nocami z kupą procesorów
tekstów - odpowiedział Bacon. - Nie mając nic lepszego do
roboty studiuję słowniki.
- Ach - powiedział Marvin. - A wracając do tematu, piszą
o nas w "New York Timesie". Nazwali powieść pastiszem
elżbietańskiego dzieła erotycznego i dodają, że to bardziej
zjadliwe niż "Kandyd".
- Już od pierwszej strony - odrzekł Bacon z wyższością. -
I nie było w tym nic z pastiszu. Co jeszcze? - spytał po
chwili.
- Piszą, że jestem geniuszem i że w dziedzinie erotyki
dokonałem czegoś, z czym jeszcze nie mieliśmy do czynienia.
Tych kilku krytyków, którzy nie napomykają przy okazji o
Szekspirze - obraz Bacona drgnął - porównuje mnie do
Woltera.
- Zdecydowanie drugorzędny talent - prychnął Bacon. - No,
ale czegóż można się spodziewać po krytykach.
- Jesteśmy na pierwszym miejscu listy bestsellerów, a w
ciągu dwóch tygodni ukazało się sześć kolejnych wydań.
- Tylko sześć? - zdziwił się Bacon. - Przeceniłem
inteligencję amerykańskiego czytelnika.
- Czyżby? - odpalił Marvin. - Prawie trzy miliony ludzi
wybuliło forsę, by przeczytać debiut literacki Marvina
Piltcha... - nagle z niepokojem przeniósł ciężar ciała z
nogi na nogę - oczywiście napisaną przy niewielkiej pomocy
sir Francisa Bacona.
- Przy niewielkiej pomocy - zawył Bacon. - Ty
egocentryczny, egoistyczny...
- Nie zapominaj o swoim ciśnieniu - wtrącił Marvin.
- Ja nie muszę o nim pamiętać, ty imbecylu - wściekał się
Bacon. - Jestem komputerową symulacją... - zatrzymał się dla
nabrania swego elektronicznego tchu. - Co za niewdzięczność!
Nawet Szekspir dopiero po pięciu czy sześciu sztukach zaczął
przypisywać sobie ich autorstwo.
- Przepraszam.
- Wypadałoby, do cholery!
- Przepraszam.
- Pokornie - zażądał Bacon.
- Pokornie - zgodził się Marvin.
- Tak lepiej.
- Nadal jesteśmy przyjaciółmi?
- Nigdy nimi nie byliśmy...
- Ale przynajmniej nie staliśmy się wrogami?
- Chyba nie - odparł Bacon.
- To dobrze - odrzekł Marvin - bo czeka nas dalsza praca.
- To mnie czeka praca.
- Właśnie to miałem na myśli.
- Przecież nie będzie mi potrzebna jakakolwiek pomoc przy
pisaniu autobiografii.
Marvin ponownie przestąpił z nogi na nogę.
- Uuu...
- Słucham?
- Obawiam się, że będziesz musiał odstawić na razie
pisanie autobiografii.
- Odstawić?
- Odłożyć.
- Angielski jest językiem elastycznym, ale nie oznacza
to, że nie posiada pewnych określonych granic - rzekł Bacon.
- Spróbuj ich nie przekraczać.
- Chcę powiedzieć, że jesteśmy winni wydawnictwu jeszcze
jedną powieść.
- O czym ty mówisz?
- Kontrakt miał dodatkową klauzulę. Kuzyn mojej żony
postanowił wymusić na mnie jej wypełnienie.
- Nonsens. Nie może cię zmusić do napisania kolejnej
książki.
- Cóż - odpowiedział niepewnie Marvin - to niekoniecznie
sprawa wymuszenia...
- Wyjaśnij, o co ci chodzi - zażądał chłodno Bacon.
- Zaoferował mi zaliczkę w wysokości miliona dolarów, 15 %
honorarium autorskiego, 60 % od wszelkich praw dodatkowych
i...
- Przyjąłeś zapłatę za kolejną powieść?
Marvin przytaknął.
- Cóż, mam nadzieję, że napisanie jej będzie dla ciebie
fraszką.
- Ja... pomyślałem sobie, że moglibyśmy ponownie
współpracować...
- Nie współpracowaliśmy przy pierwszej książce.
- Wiesz, o co mi chodzi...
- Wiem doskonale - powiedział Bacon ze wstrętem. -
Chcesz, bym napisał "Skautki w skórach".
- Wspaniały tytuł - zauważył Marvin z podziwem - ale nie
to miałem na myśli.
- Cokolwiek by to było, nie interesuje mnie.
- Daj spokój - przerwał mu Marvin. - Umowa to umowa.
- O czym ty mówisz? - zaoponował Bacon. - Ja wywiązałem
się ze swojej części umowy. Napisałem powieść.
- Miałeś mi pomóc wywiązać się z kontraktu - kontynuował
Marvin. - Kontrakt wymaga kolejnej książki.
- Nic o tym nie wspominałeś - zaprotestował Bacon. -
Prosiłeś mnie o jedną powieść. Zrobiłem to - i to
znakomicie, najlepiej jak potrafiłem. Moje zobowiązanie w
stosunku do ciebie wygasło.
- Obawiałem się, że będziesz się czepiał słów - rzekł
Marvin.
- A ja byłem pewien, że nie dotrzymasz obietnicy. Wygląda
na to, że każdy dostał to, na co liczył - odpalił Bacon.
- Cóż - powiedział Marvin, wzdychając z rezygnacją - to
chyba i tak byłoby ponad twoje możliwości.
- Niby co?
- Ta książka, którą mam napisać.
- Nie obrażaj mnie. Jeśli "Panny na godziny" udowodniły
cokolwiek, to z pewnością fakt, że nie ma takiej formy,
której nie sprostałby mój talent i to jeszcze ją
uszlachetniając.
- Tak, ale ta książka to ma być science fiction.
- Science fiction?
- Powieść fantastyczna. Wszechświat potraktowany zupełnie
odmiennie...
- Cóż to takiego?
- Wszechświat, w którym historia potoczyła się innym
torem - wyjaśnił Marvin. - Może to być o świecie, w którym
Niemcy wygrały II wojnę światową, lub o tym, że Atlantyda
nie zatonęła, albo że Jezus nie został ukrzyżowany lub też,
że Szekspir napisał wszystkie twoje dzieła.
- Że ta ropucha pisała moje dzieła? - powtórzył z
niedowierzaniem Bacon. - Tego już za wiele.
Nagle zaczął się uważnie przyglądać Marvinowi.
- Czy to właśnie miało być tematem książki?
- Nie.
- Jesteś pewien?
- Jak najbardziej.
Bacon przyglądał mu się z niedowierzaniem.
- Co w takim razie jest tematem twojej powieści?
- Wiesz, słyszałem, jak o tym wspomniałeś i była to
pierwsza rzecz, jaka mi przyszła do głowy...
- Cóż takiego?
- Życie Henryka IX...
- To nie mój pomysł, głupcze - warknął Bacon. - To pomysł
tego idioty, Szekspira.
- Skoro czujesz, że temu nie podołasz?...
- Nie chodzi o to, czy podołam, ale o to, że nie chcę.
Bacon przez moment pozostawał w całkowitym bezruchu z
oczyma utkwionymi w odległy punkt, który tylko on mógł
dojrzeć.
- A to z tego powodu, że musiałbym wykreślić z kart
historii królową Elżbietę. - Po chwili, parsknąwszy dodał: -
I tak nigdy jej nie lubiłem.
Przez dłuższy czas wydawał się zagubiony w myślach.
- Mógłbym się z tym uporać szybciej niż z poprzednią
książką, bo obracałbym się we własnym m i l i e u...
- Zrobisz to?
- Nie.
- Cóż to dla ciebie tych kilkanaście lat w tę czy w tamtą -
dopingował go Marvin. - Pamiętasz, czym jest tydzień między
przyjaciółmi?
- Nie jesteśmy przyjaciółmi.
- W takim razie współpracownikami.
- Współpracownikami? - odpalił Bacon. - Czy sądzisz, że
pozwolę ci napisać choć jedno słowo o Henryku IX, ty
niedouczony antropoidzie...
Powieść rozeszła się na całym świecie w 17 milionach
egzemplarzy. Zrealizowano też przebój filmowy z Burtem
Reynoldsem w roli Henryka IX i Bubbles Vancouver jako Betty
Jean Plantagenet (tę rolę dopisano specjalnie dla filmu).
Wracając do książki, to zdobyła ona nagrody Hugo i
Pulitzera, a nawet prestiżową nagrodę Harolda Robbinsa.
- Posłuchaj tylko - entuzjazmował się Marvin, czytając
recenzję wpatrzony w ekran. - Nowojorski "Review of Books"
pisze, że to jakby sam wielki bard wziął pióro do ręki...
- Myślałem, że czas nauczy czegoś krytyków - wymamrotał
Bacon - ale chyba nikt poza mną nie dostrzega ich
ignorancji.
- A "Publisher's Weekly" donosi, że jest tu kilka
akapitów, których sam Szekspir mógłby pozazdrościć -
kontynuował Marvin.
- Znowu ten Szekspir - prychnął Bacon. - Ten przygłup
pozazdrościłby nawet zwięzłego zapytania o drogę do toalety.
- Nie bierz sobie tego tak do serca.
- Minęły cztery wieki, a nadal przypisuje się mu zasługi
za moją pracę. Jakbyś na to zareagował?
Marvin wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Czemu nie napiszesz czegoś, co nie będzie
przypominało Szekspira?
- Żadne dobrze zbudowane zdanie nie przypomina Szekspira!
- No to napisz coś, co nie będzie w twoim własnym stylu.
- Już nigdy niczego nie napiszę, dziękuję bardzo.
- Skoro uważasz, że nie potrafisz ukryć swego stylu...
- Oczywiście, że potrafię - oburzył się Bacon.
- Marvin zaprzeczył ruchem głowy. - Wątpię. Napisałeś
powieść erotyczną i powieść fantastyczną, a krytycy nadal
porównują cię do Szekspira.
- To głupcy.
- To twoi czytelnicy - poprawił go Marvin - i nie
potrafisz ukryć się przed nimi.
- To właśnie dostaje mi się przede wszystkim za pisanie
za kogoś. Gdybym pisał tragedie pod własnym nazwiskiem...
- Ale nie pisałeś.
- A no nie pisałem - westchnął Bacon.
- A teraz - ostrożnie kontynuował Marvin - jeśli nie uda
ci się uwiarygodnić stworzonej przez ciebie nowej
literackiej persony, wszystko, co napiszesz, będzie zawsze
przypisywane wpływom Szekspira...
- To nie do zniesienia.
- Przypuszczałem, że tak to możesz odczuwać - powiedział
Marvin. - A więc podpisałem kolejny kontrakt...
- Koniec z fantazją i erotyką - zapalił się Bacon. - To
musi być coś całkowicie odmiennego.
- Czarny kryminał - podsunął Marvin.
- Nie wydaje mi się, bym czytał coś takiego...
- Przed pójściem do łóżka nastawię scanner na Hammetta,
Caina i Chandlera.
- Czy to trzech przykładowych przedstawicieli tego
gatunku?
- Nie. To trzech doskonałych pisarzy powieści
detektywistycznych.
"Bul-bul" otrzymało nagrody Edgara, Shamusa, a nawet tak
pożądaną Memorial Trophy Jacqueline Suzanne (to za wkład w
kulturę amerykańską). Sprzedano dwadzieścia jeden milionów
egzemplarzy książki, zrobiono film, serial telewizyjny,
opracowano grę komputerową i salonową, otwarto też sieć
specjalnych kuchni pod taką nazwą.
- Niemal doskonałe połączenie wspaniałej tragedii
szekspirowskiej z twardym dramatem chandlerowskim - czytał
Marvin, trzymając w ręku "New York Timesa".
- Znowu? - krzyknął Bacon. - Czy już nigdy nie pozbędę
się tego wścibskiego durnia?
- Zaczynasz mi działać na nerwy - powiedział Marvin. -
Jestem najlepiej sprzedawanym autorem ostatniej dekady, no
może z wyjątkiem Fritza Hauera, a ty potrafisz jedynie
narzekać.
- Czytałem książki Fritza Hauera - odparował Bacon. - To
byle co, zwykłe śmiecie. Jak mogą je porównywać z tym, co ja
napisałem?!
- To czemu się nie rozluźnisz i nie zaczniesz się
cieszyć, zamiast w kółko gadać tylko o Szekspirze? - narzekał
Marvin.
- Czy ty nic nie rozumiesz? To ja powinienem być czczony,
a nie on! To moje dzieła cieszą się popularnością na całym
świecie, ale cenione jest jego nazwisko, nie moje. Czy nie
rozumiesz, co to oznacza dla wrażliwej, artystycznej duszy?
- Samo "Bul-bul" osiągnęło tylko w zeszłym miesiącu
pięciokrotnie większy nakład niż wszystkie jego dzieła
łącznie. Czy to nic dla ciebie nie znaczy?
- Nie, jeśli każde słowo, każde wyrażenie stworzone
przeze mnie, przypisywane jest jego wpływowi - odpowiedział
Bacon.
- Zaczynasz mnie wkurzać - zdenerwował się Marvin.
- Zawsze możesz mnie wyłączyć i zacząć pisać własne
dzieła - odrzekł Bacon, uśmiechając się złośliwie.
- Nie przeciągaj struny, przyjacielu. Bo pewnego pięknego
dnia może dojść i do tego.
- Będę ci tylko wdzięczny. Powrócę do tej cudownej
próżni, w której nigdy nie wspomina się nazwiska Szekspira.
- Nie tak prędko - odpowiedział Marvin. - Właśnie
podpisałem kontrakt na tasiemcową sagę a la Michener.
- Czy to rodzaj kryminału?
Marvin zaprzeczył. - Nie. Wybierasz sobie jakieś miasto
czy kraj i na trzystu stronach spisujesz jego historię, a
potem opowiadasz o pięciu lub sześciu pokoleniach wybranej
przez ciebie rodziny. Ten gatunek jest bardzo popularny.
- Mam - krzyknął Bacon. - Opiszę własną rodzinę i wtedy
cały świat dowie się, kim naprawdę był Szekspir.
- Wierzyłem, że to do ciebie przemówi - odrzekł Marvin z
chytrym uśmieszkiem.
"Bard i jego Duch" był jedynym artystycznym fiaskiem
Marvina, choć trzy pierwsze wydania sprzedano jeszcze przed
oficjalnym ukazaniem się książki na rynku.
- Zbyt naciągane - pisał "Washington Post".
- Już "Henryka IX" czytało się z niedowierzaniem -
dodawał "Saturday Review" - ale gdy pan Piltch wymaga od
nas, byśmy poszli tropem jego absurdalnego pomysłu, że to
Sir Francis Bacon pisał wszystkie sztuki Szekspira...
- Nieprawdziwe - napisał "New York Times" w swej
najkrótszej recenzji.
Bacon nie potrafił ukryć zawodu. Jedynym tematem jego
rozmów była pogarda dla Szekspira i wkrótce osiągnął taki
stan, że Marvin chętnie zaangażowałby dla niego psychiatrę,
gdyby tylko znał jakiegoś specjalistę od leczenia
monomaniakalnych symulacji komputerowych.
Wtedy nadszedł ten nieuchronny dzień, kiedy to Marvin dla
podtrzymania swej słabnącej sławy zgodził się wystąpić w
telewizji razem ze swym jedynym poważnym rywalem literackim,
Fritzem Hauerem, który także wspiął się na szczyty list
bestsellerów.
Czekał na wejście do studia, gdy wszedł tam młody
mężczyzna w grubych szkłach, źle skrojonym brązowym
garniturze, z jedną białą skarpetką wystającą z buta
seryjnej produkcji. Przyglądał się Marvinowi przez chwilę, a
następnie podszedł, pytając z wahaniem:
- Marvin Piltch?
- Tak, to ja.
- Wydawało mi się, że rozpoznaję tę hawajską koszulę, w
której widziałem pana na okładce "Newsweeka" z zeszłego
miesiąca. Bardzo gustowna.
Młody człowiek wyciągnął ręką.
- Jestem Fritz Hauer.
- Miło mi pana poznać - powiedział Marvin.
- Mogę się przysiąść?
- Ależ proszę bardzo.
Hauer usiadł, nie przestając przypatrywać się Marvinowi.
- Czy coś nie tak? - zapytał Marvin.
- Nie. Jestem jedynie ciekawy...
- Czego?
Hauer rzucił szybkie spojrzenie w kierunku drzwi, by się
upewnić, że są zamknięte.
- Cóż, bez pytanie nie ma odpowiedzi. Więc tak między
nami mówiąc, kto jest pana duchem?
- Moim czym? - zdziwił się Marvin.
- Pańskim duchem.
- Nie wiem, o czym pan mówi.
- Daj spokój, Marvin - powiedział Hauer
konfidencjonalnie. - Jesteś moim jedynym rywalem na scenie
literackiej. Przejrzałem cię na wylot. Wiem o tobie
wszystko, o twoim życiu, rodzinie, wykształceniu, tradycjach
kulturalnych. Nie piszesz tych klasyków podobnie zresztą jak
ja. Jesteśmy specami od komputerów, a nie pisarzami...
- Mów za siebie - bronił się Marvin.
- W porządku - powiedział Hauer - zaufanie musi być
obustronne.
Milczał przez chwilę.
- Wiesz, że mówią, iż mam dowcip Rabelais'go nawet, gdy
piszę westerny - Hauer uśmiechnął się szeroko - a to
dlatego, że w swoim pudle mam właśnie jego.
- Naprawdę?
Hauer przytaknął.
- Kim jest twój? Czy to Szekspir?
- Czy tak to odczytujesz?
- A kto by tam bawił się w czytanie powieści? Tak piszą
recenzenci.
- Faktycznie to Francis Bacon - przyznał Marvin. -
Zresztą to on napisał wszystkie sztuki Szekspira.
- A więc pisze dla ciebie gość z doświadczeniem - odrzekł
Hauer. - Stary, chciałbym, żeby i mój był taki. Jest bardzo
nieszczęśliwy z powodu swej sytuacji.
Marvin spojrzał z zainteresowaniem.
- Tak. Ciągle uskarża się na Prawa dla Symulacji
Komputerowych i koniecznie chce wpisywać sceny orgii do
historyjek o kowbojach.
- Francis pisze dokładnie to, co mu każę - powiedział
Marvin.
- Zazdroszczę ci - odparł Hauer.
- Nie ma czego. Trudno z nim wytrzymać. Za każdym razem,
gdy krytycy porównują go do Szekspira, wpada w furię.
- A mogłoby się wydawać, że po tylu latach pisania na
murzyna powinien się do tego przyzwyczaić - powiedział
Hauer.
- Jest coraz gorzej - odparł Marvin. - Będę z tobą
szczery, myślę o wycofaniu się. Nie wiem, ile jeszcze
powieści uda mi się z niego wycisnąć.
- Czy ktoś słyszał o pisarzu, który nie chce pisać?
- Och, on chce pisać, ale ma obsesję Szekspira. Muszę
odwoływać się do jego próżności, by zmusić go do
czegokolwiek.
- Rozumiem - współczuł mu Hauer. - Ale mimo wszystko...
Widzisz, gość, który chce pisać cokolwiek poza orgiami... To
musi być cudowne.
- Zgodziłbym się na orgie, gdyby tylko był
sympatyczniejszy.
- Komu to potrzebne. Zamknij go w pokoju i pozwól
pracować. Do licha, Rabelais traci tyle czasu na opowiadanie
świńskich kawałów, że nie dotrzymałem dwóch ostatnich
terminów.
- Ale czy jest sympatyczny?
- Jest miły... - odpowiedział Hauer - tylko leniwy. Wiesz
- dodał po chwili - zupełnie jakby miał coś więcej do roboty
poza siedzeniem w tej cholernej skrzynce.
Marvin przyglądał się bacznie Hauerowi, który
odwzajemniał jego spojrzenie.
- Czy myślisz o tym, o czym ja myślę? - zapytał w końcu.
- Wymiana? - zasugerował Hauer z uśmiechem.
- Czemu nie? Nikt nie musi o tym wiedzieć.
- Tam do licha. Umowa stoi.
- Świetnie - powiedział Marvin śmiejąc się. - Niech mi
teraz zarzucą, że piszę w stylu elżbietańskim.
- Cześć, Frankie - powiedział Hauer. - Witaj w swym nowym
domu.
Bacon zmierzył go podejrzliwie wzrokiem.
- Wszystko w porządku - rzekł Hauer. - Marvin opowiedział
mi o tobie i na pewno się dogadamy.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
- No to może spojrzałbyś na to - Hauer zbliżył kartkę
papieru przed ekran komputera - i przyjął to jako gest
dobrej woli z mej strony.
- Co to takiego?
- Kontrakt na powieść o zawodowym futbolu.
- Nie znam się na tym ani trochę.
- Podobnie jak Szekspir.
- Ja jestem Szekspirem, ty głupcze!
- Chodzi mi o to, że skoro futbol jest ci całkowicie
obcy, a dostarczone ci materiały będą sformułowane w języku
dwudziestego wieku, powinno ci się udać uciec przed cieniem
Szekspira - to jest przed własnym cieniem - raz a dobrze i
stać się prawdziwie oryginalnym geniuszem literackim.
- Coś jest w tej nieco pokrętnej logice - Bacon zamyślił
się.
- A więc napiszesz powieść?
- Rozważę tę możliwość.
- Przyniosłeś recenzje? - zapytał Bacon.
- Tak.
- Tym razem nie porównują mnie z Szekspirem?
- Nie.
- Nareszcie. Nie mogę się doczekać. Chcę to usłyszeć.
- Jesteś pewien?
- Oczywiście, że tak - odpowiedział Bacon. - Czekałem na
uznanie czterysta lat.
- W porządku - rzekł Hauer.
- Zacznij od "New York Reviews of Books".
- "Masakra w Green Bay", ostatnia powieść Fritza Hauera,
ma wspaniały początek, ale wkrótce staje się niewolniczą
imitacją naszego znakomitego, niezrównanego Marvina Piltcha.
- Cooo?
- Ale chociaż nie przyrównują cię do Szekspira...
- Zamknij się!
- Czy chcesz usłyszeć pozostałe recenzje, czy też masz
już dość?
- Chcę. Przeczytaj mi następną.
- "Masakra w Green Bay" przyciężki hołd Fritza Hauera dla
twórczości Marvina Piltcha...
- To niemożliwe - zawołał Bacon.
Hauer przyglądał się wizerunkowi Bacona z odrobiną
współczucia, potem jednak otrząsnął się.
- Do licha, to tylko duch - powiedział idąc w kierunku
drzwi.
Ostatni żałosny krzyk Bacona wydawał się brzmieć w
zakurzonym pokoju długo po tym, jak Hauer wyszedł, by
podpisać u swego wydawcy kolejny kontrakt.