4648
Szczegóły |
Tytuł |
4648 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4648 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4648 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4648 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Borys Strugackij
Poszukiwanie przeznaczenia
Albo 27 twierdzenie etyki
Moim mi�ym przyjacio�om, z kt�rymi wci��,
cz�ciej lub rzadziej, si� spotykam,
i tym, z kt�rymi by� mo�e nie spotkam si� ju� nigdy
WYDAWMICTWO AMBER Sp. z o.o.
00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 6204013,620 8162
Warszawa 2000. Wydanie I
Druk: Wojskowa Drukarnia w Lodzi
Cz�� 1
Szcz�liwy Ch�opiec
Rozdzia� 1
W �yciu przychodzi nieoczekiwanie taki moment, kiedy czu-
je si� potrzeb� podsumowania - powiedzia� wtedy Stani-
s�aw - I niekoniecznie musi si� to przydarzy� na staro�� (Stani-
s�aw zamy�li� si� g��boko). I nie musi nast�powa� to z �adnego
specjalnego powodu! A dzieje si� to tak: �yje sobie kto� w zamkni�-
tym �wiecie, zaj�ty swoimi sprawami, i nagle odrywa si� od nich
i m�wi:,,No c�, �askawco, wygl�da na to, �e ju� najwy�szy czas
na podsumowanie..."
Wikontowi spodoba� si� ten fragment, powiedzia� wi�c do
s�uchawki: �Kupuj� to. Zapisuj...". Ale Stanis�aw oczywi�cie nie
zacz�� niczego zapisywa� - ws�uchiwa� si� w swoje wn�trze, ro-
zumiej�c, �e to znak. Odczucie stopniowo zanika�o, traci�o ostro��
.. .dookre�lenie... swoj� pocz�tkow� bezwzgl�dn� donios�o��...
jasn� niewzruszono�� szcz�liwego wiersza... Nie zrozumia� jed-
nak, co te� tak nagle powinien podsumowa�
Dzia�o si� to w tysi�c dziewi��set siedemdziesi�tym roku,
wiosn�, w dniu, w kt�rym Stanis�awowi stukn�o trzydzie�ci sie-
dem lat. Dok�adniej wieczorem tego dnia, a jeszcze dok�adniej
- w nocy. Kiedy wszyscy go�cie ju� poszli, mama zabra�a si� za
sprz�tanie, a Stanis�aw razem ze swoim przyjacielem Wikto-
rem Kikoninem (zwanym Wikontem) poszli si� przewietrzy�,
a potem postanowili jeszcze troszk� posiedzie� - tym razem
u Wikonta.
By�a butelka vin ros�, by�a mocna kawa ze �liwkow� konfitu-
r�, cichutko gra�a gitara, a dw�ch tw�rc�w, prawdziwych poet�w,
dw�ch bliskich przyjaci�, braci prawie, �piewa�o z przej�ciem:
Kurczowo wci�� ster dzier�y r�ka,
Cho� mg�a przeci�a maszt i fok.
Strach marynarza serce n�ka,
Gdy przed nim tylko wiatr i mrok.
(Wiersze wsp�lnego autorstwa Krasnogorowa i Kikonina,
muzyka tak�e). Nie wiedzie� czemu Stanis�aw przypomnia� so-
bie, �e kilkakrotnie ton��, a dok�adnie trzy razy. Po raz pierw-
szy - kiedy by� ma�y, jeszcze przed wojn�, w jakim� stawie
w Parku Le�nym. Mama siedzia�a na brzegu i rozmawia�a z cio-
ci� Lida, a ma�y S�awa kapa� si�. najpierw w p�ytkiej wodzie, a po-
tem zachcia�o mu si� p�j�� g��biej. Na pocz�tku czu� grunt pod
nogami, dalej pojawi�a si� cienka i obrzydliwa warstwa mu�u,
jeszcze dalej chyba jaka� pot�uczona ceg�a, a potem wszystko
znikn�o. A p�ywa� S�awa nie umia�. Ze strachu otworzy� szero-
ko oczy i zobaczy� m�tne �wiat�o u g�ry, rozko�ysan� ciemno��
z przodu, i zacz�� si� rozpaczliwie miota�, wiedz�c ju�, �e zgi-
nie. Nagle pod nogami znowu poczu� co� twardego z cieniutk�
warstw� mu�u. Szybko wydosta� si� na brzeg i usiad� obok mamy
na roz�o�onym kocu. Nikt niczego nie zauwa�y�. I nic si� nie zmie-
ni�o dooko�a. Nagle przysz�o mu do g�owy, �e tak naprawd� daw-
no ju� uton��, a na kocu siedzi zamiast niego kto� inny, co gor-
sza nikt nie zwraca uwagi na t� wa�n� okoliczno��. I wtedy si�
przestraszy�.
Drugi raz by� znacznie ciekawszy, w sumie to do�� dziwna
historia. Ju� w czasie wojny, podczas ewakuacji - mieszkali wte-
dy w wiosce Kisz�a w obwodzie czka�owskim - S�awa i dziecia-
ki z wioski wymy�lili, �e pop�ywaj� sobie ��dk�. W pi�tk� wsie-
dli do ��dki, wzi�li si� za wios�a, gdy nagle Tolka Brunow wrzasn��
strasznym g�osem i zrobi� si� bia�y jak �ciana. Samo to wzbudzi-
�o w nich parali�uj�cy strach, ale S�awa zobaczy�, dlaczego Tol-
ka wrzeszczy: na rufie, na podartych szmatach siedzia� ogromny,
obrzydliwy zielony paj�k z czerwonymi plamami. By� wielko�ci
pi�ci. S�awa nie m�g� sobie potem przypomnie�, jakim cudem
wszyscy znale�li si� w wodzie, nie przewracaj�c przy tym ��dki.
Do tego czasu S�awa nauczy� si� ju� p�ywa�. Wynurzy� si� i gdy
mia� zamiar ruszy� ze wszystkich si� do brzegu, zauwa�y�, �e tu�
przed nim, rozk�adaj�c zielone nogi na wszystkie strony, ko�ysze
si� ten sam paj�k i patrzy na niego krwawym rojem b�yszcz�cych
oczek. Mia� ich chyba z milion. W tym momencie S�awa zemdla�.
Niczego wi�cej nie pami�ta�. P�niej ch�opcy opowiadali, �e
unosi� si� nieruchomo tu� pod powierzchni� tak, �e ty� g�owy
wystawa� mu spod wody, i �e by� zupe�nie nieprzytomny. Szyb-
ko go wyci�gn�li i ocucili. Paj�ka nikt wi�cej nie widzia�. Po-
tem, wiele lat p�niej, w Leningradzie, gdy by� ju� doros�y, S�a-
wa sprawdzi� mn�stwo nazw stawonog�w i nawet chodzi� si�
poradzi� do Muzeum Przyrody, ale ten dziwny i straszny paj�k
nie by� znany biologii. Nie istnia� w przyrodzie, a przynajmniej
w rosyjskim klimacie.
A o trzecim toni�ciu... wt�pni�ciu... �zanurzeniu w wod�,
fatalnym, bez wyj�cia"... o trzecim Stanis�aw nie lubi� wspomi-
na�, a tym bardziej opowiada�. Ton�a ca�a grupa - sze�ciu ch�o-
pak�w i cztery dziewczyny: zapadli si� pod l�d na �adodze z ca-
�ym ekwipunkiem; ze swoimi potwornie ci�kimi plecakami,
z namiotami... Jedna dziewczyna uton�a, a S�awa si� wydosta�.
Prawd� powiedziawszy, mia� si� nie wydosta�, ale si� wydosta�...
I od tego si� zacz�o. W sumie ni z tego, ni z owego. Zupe�-
nie przypadkowo.
Opowiedzia� te trzy historie Wikontowi i Wikont (nie bez go-
ryczy) przyzna�, �e sam ani razu nie ton��. Nie licz�c historii z dzie-
ci�stwa z wybuchem zapalnika, nigdy nie znalaz� si� w niebez-
piecze�stwie. Stanis�aw by� zdziwiony. Natychmiast przypomnia�
sobie jeszcze dwa albo trzy przypadki, kiedy by� o w�os od �mierci.
Nie uwierzy� Wikontowi. Uzna�, �e co� kr�ci. To by� kr�tacz,
zwyk�y kr�tacz.
Pracowa� w �skrzyni", i w og�le nie wiadomo by�o, czym si�
tam zajmuje. �A tam, r�nymi bzdurami..." - odpowiada� zwy-
kle na pytania, wykrzywiaj�c przy tym pogardliwe blad� twarz.
K�ama�. Mo�na si� by�o domy�li�, �e wcale nie zajmowa� si�
bzdurami. W ci�gu ostatnich pi�ciu lat chyba ze sto razy by� za
granic�. I to zawsze w jakich� dziwnych krajach, do kt�rych nor-
malni radzieccy obywatele nigdy nie je�d��. Brazylia, Lesoto,
Gujana... Nie wiadomo dlaczego Iran. Po choler� radziecki oby-
watel, kt�ry sko�czy� Czwarty Medyczny, je�dzi do Iranu?
Wydobycie od Wikonta jasnej odpowiedzi by�o niemo�liwe.
Nigdy nie opowiada� o swojej pracy. Nikomu. Prawd� m�wi�c,
nie by�o komu opowiada�. Poza Stanis�awem nie mia� przyjaci�.
Kiedy u Stanis�awa spotyka�o si� sta�e towarzystwo, Wikont
(czasami) nagle zaczyna� opowiada� o obcych krajach. By� z niego
dobry gaw�dziarz. Kiedy mia� natchnienie, wszyscy s�uchali go
niemal nie oddychaj�c, jakby si� bali, �e przestanie opowiada�
r�wnie nagle i bez przyczyny, jak zacz��.
Zawsze zaczyna� od po�owy, od jakiego� wyrwanego z kon-
tekstu fragmentu, kt�ry dla niego by� najwa�niejszy.
- ... Bia�y pas dooko�a g�ry... - zaczyna� na przyk�ad. - Bia�e
drzewa... a w�a�ciwie bia�e szkielety drzew w mdl�cej, truj�cej
mgle. Jakby pod nogami by�a nie dzika g�ra, tylko jaki� zapo-
mniany przez Boga paruj�cy cmentarz... cmentarz dla nie-ludzi...
A we mgle... kolczaste ro�liny z ostro zako�czonymi li��mi, na
kt�re m�wi� �korona cierniowa"... I gigantyczne paj�ki, tkaj�ce
mi�dzy nimi paj�czyn�... Ziemi w og�le nie wida�, wsz�dzie tyl-
ko obrzydliwy mech i jamy pe�ne czarnej wody, a na ka�dym bia-
�awym pniu obrzydliwe, o�lizg�e, kolorowe grzyby...
W�ska twarz Wikonta robi�a si� szara, jakby z jakiego� nie-
zno�nego b�lu, g�os cich� - wspomnienia m�czy�y go jak choroba.
Te opowie�ci, a nawet nie tyle one, co spos�b opowiadania, wy-
wiera�y na s�uchaczach ogromne wra�enie. Na Stanis�awie rzecz
jasna te�. W takich chwilach Wikont wydawa� mu si� nadcz�owie-
kiem, albo cz�owiekiem z piek�a, albo nawet wilko�akiem - po pro-
stu go nie poznawa�... A potem nagle zobaczy� jedn� z opowie�ci
Wikonta w ksi��ce wydanej przez Gieografgiz (chyba by�o to W ser-
cu lasu). Zgadza�o si� co do s�owa. W pierwszej chwili nie uwie-
rzy� w�asnym oczom. W�ciek� si�. Potem jednak wpad� w zachwyt.
P�niej pomy�la�: po choler� on to robi... snob wyszmelcowany?
By� snobem. Snobem pod ka�dym wzgl�dem - w rozmowach,
gustach literackich, w �yciu. Zajmuj�c kolejk� przed kioskiem
z piwem, pyta� z nieopisan� wynios�o�ci�: �N-no, kto si� tutaj
nie boi przyzna�, �e jest ostatni?". Trz�s�cy si�, rozw�cieczeni,
skacowani alkoholicy byli zdruzgotani...
Na niziutkim lakierowanym stoliku trzyma� g�adk� drewnian�
misk�, czarn�, ze z�otymi smokami. Z wyspy Mindanao. Miska
by�a pe�na fajek. Mia� ich chyba ze trzydzie�ci - od ko�lawych
murzy�skich fajeczek w�asnej roboty do ci�kich, wrzo�cowych,
por�cznych jak pistolet zabytkowych egzemplarzy, wykonywanych
na zam�wienie. Nie patrz�c wsadza� lew� r�k� bez trzech palc�w
do tego �mierdz�cego, wykwintnego �mietnika, bezb��dnie jak au-
tomat wyci�ga� to, czego szuka�, nabija�, zapala� od zapa�ki i owi-
jaj�c si� miodowym dymem mru�y� lewe �lepe oko... I nagle za-
czyna� zawodzi�:
Siedzisz przy kominku i blask purpurowy
Miarowo ta�czy wok�, przedrze�niaj�c wz�r kotary
Nad rytmem p�acz�c czytasz sonety ciemno�ciom fioletowym
W zadumie spogl�da tw�j foksterier stary
Na kozetce Ludwika drzemie ma�pka z Samo,
I obrazy Watteau przesiania k��bi�cy si� mrok,
Siedzisz przy kominku, owini�ta w szal �dimuamo",
A na twoich kolanach stronami trzepocze Stak...
- Kto to jest Stak? - dopytywa� si� Stanis�aw, pr�buj�c prze-
zwyci�y� wzruszenie.
- Co to za r�nica? - odpowiada� Wikont z pe�n� godno�ci
irytacj�. - No, na przyk�ad: Stanis�aw Krasnogorow. Zadowala
ci� to?
- No dobrze. Ale czemu Samo? Nie ma �adnego Samo, jest Somo.
- Bo �dimuamo" brzmi, a �dimuomo" nie.
I to by�o absolutnie oczywiste: dimuamo brzmia�o, a dimu-
omo, nie wiadomo dlaczego, nie...
Kiedy si� poznali (w pi�tej klasie), by� drobnym, niegro�-
nym, ale sprytnym chuliganem. Chodzi� wtedy w rozszerzanych
spodniach krokiem do�wiadczonego marynarza i nosi� marynar-
sk� podkoszulk� w paski. By� hultajem. Istnym mistrzem hultaj-
stwa. Pewnego dnia dy�urowali razem klasie podczas przerwy.
By�a wiosna czterdziestego pi�tego roku. Klasa hucza�a, tupa�a
i k��bi�a si� na korytarzu, a oni siedzieli na parapecie, w sali na
drugim pi�trze, i patrzyli w d�. Najpierw nie dzia�o si� nic cie-
kawego, a potem na chodniku pod oknem pojawi� si� dyrektor
szko�y. Mia� na g�owie kapelusz. Nie mo�na si� by�o powstrzy-
ma�. Wikont (wtedy nazywano go Kikon albo Kikonia) od razu
plun�� na ten kapelusz i oczywi�cie trafi�.
Wszystko dzia�o si� jakby w dusznym, d�ugim horrorze. Jak
w zwolnionym tempie. Dyrektor zatrzyma� si�... starannie zdj��
kapelusz... dok�adnie zbada� to, co z niego zwisa�o... i zacz��
podnosi� g�ow� - nie da si� opisa� jak dr�cz�ce wolno...
Znikn�li z parapetu, jakby zwiani podmuchem wiatru. Wyle-
cieli na korytarz jak dwie torpedy i wtedy Stanis�awowi wyda�o
si�, �e Kikon ze strachu zupe�nie zwariowa�: podskoczy� nagle
do Papaszy - n�jstraszniejszego, najokrutniejszego i najsilniej-
szego chuligana z klasy pi�tej �A" - i da� mu w g�b�!
Papasza zbarania�. By� o dwie g�owy wy�szy od ma�ego Ki-
kona. Z tej wysoko�ci wytrzeszcza� na niego nieprzytomne oczy,
widocznie zupe�nie straci� poczucie rzeczywisto�ci. Kikon da�
mu w g�b� po raz drugi i wtedy si� zacz�o!
�Kikonia napra� Papasz�!" - rozesz�o si� po ca�ej szkole. Na-
tychmiast zgromadzi� si� t�um ��dnych krwi gapi�w i kibic�w.
Wreszcie do Papaszy dotar�o, co si� sta�o. Rycz�c jak oszala�y
run�� na zuchwalca, pracuj�c od razu wszystkimi czterema d�u-
gimi ko�czynami... Kiedy dyrektor z kapeluszem i z tym, co z nie-
go zwisa�o, pojawi� si� na korytarzu, z pocz�tku nikt nawet nie
zwr�ci� na niego uwagi.
- Kto to zrobi�?! - grzmia� dyrektor, podnosz�c wysoko ka-
pelusz, ale nikt go nie s�ysza� i nie widzia�.
- Przesta�cie si� bi�! - krzycza� dyrektor, ale to ju� nie by�a
b�jka, tylko proces wychowawczy, specjalna procedura, kt�rej nie
mo�na by�o tak po prostu przerwa�... Kiedy wreszcie nasta� porz�-
dek i w�r�d grobowej, zal�k�ej ciszy dyrektor zada� swoje g��wne
pytanie: �Kto jest dy�urnym?!", Kikon odezwa� si� rado�nie:
- Ja! - z zakrwawionym nosem, podbitym okiem, w rozerwanej
do p�pka koszuli. -1 od razy sta�o si� jasne, �e to nie on jest wyst�pnym
grzesznikiem, �e tam go nie by�o, jego tam po prostu by� nie mog�o, by�
tutaj, a kto by� tam, nie wie i w �aden spos�b nie mo�e wiedzie�...
�Gdzie m�dry cz�owiek chowa li��? W lesie". Chestertona prze-
czytali dwa, trzy lata p�niej i nie ocenili go zbyt wysoko - zw�asz-
cza po Conan Doylu, Louisie Bussenardzie i Ponson Du Terrailu.
Latem czterdziestego pi�tego Kikon zosta� ranny od wybu-
chu zapalnika. Po raz kolejny pojecha� z chuliganami za miasto,
gdzie na polach niedawnych bitew rozk�adali si� jeszcze nie po-
chowani jak nale�y ludzie i marnowa�y si� bez sensu tysi�ce sztuk
r�nej broni. Z ostatniej wyprawy Kikonia przywl�k� ca�y worek
dobra, przede wszystkim p�czki ��tawego makaronu, bezdym-
ny proch, lont i mn�stwo naboj�w do broni strzeleckiej r�nego
kalibru. Ca�y ten skarb schowa� w piwnicy, a do domu wzi�� tyl-
ko jeden �adny, kolorowy, metalowy drobia�d�ek wielko�ci o��w-
ka. Zacz�� grzeba� w tym o��wku scyzorykiem, pr�buj�c roze-
bra� go na cz�ci. I cudo wybuch�o.
Na szcz�cie babcia by�a w domu. Zawo�a�a znajomego le-
karza wojskowego i zawie�li Kikona do szpitala - tu� obok, do
Wojskowej Akademii Medycznej. Trzy palce lewej r�ki trzeba
by�o amputowa�, ma�y i serdeczny ocala�y. W lewym oku na za-
wsze zosta� od�amek - miedziany, dlatego nie da�o si� go wyj��
za pomoc� magnesu. Z prawej d�oni wyrwa�o du�y kawa� mi�sa
i sk�ry. �eby wyr�wna� ubytek lekarze przyczepili Kikoni pra-
w� r�k� do brzucha, a powsta�y zrost codziennie rozmi�kczali
roz�arzonymi kleszczami, �eby potem mo�na go by�o stopniowo
oddzieli�. Widocznie takie zabiegi by�y wtedy w modzie. Na sali
z Kikonia le�a� �o�nierz, kt�remu �apiduchy przywraca�y w ten
spos�b utracon� w boju urod�: chodzi� z lew� r�k� z��czon� sk�r-
no-mi�snym wi�zad�em z miejscem, w kt�rym, zanim zosta� ran-
ny, znajdowa� si� nos. Wed�ug Kikoni, �o�nierz by� pod ka�dym
innym wzgl�dem ca�kiem zdrowym ch�opem, po prostu wielkim
ch�opiskiem. Co dwa tygodnie regularnie wychodzi� z kliniki na
baby, obowi�zkowo wpl�tywa� si� w jak�� pijack� b�jk� i oczy-
wi�cie urywali mu to wi�zad�o. Rano, ca�y we krwi, wraca� ze
skruch� na sal� i lekarze zaczynali wszystko od pocz�tku.
Kikonia sp�dzi� w szpitalu ponad p� roku, a kiedy znowu
pojawi� si� w szkole, by� ju� zupe�nie innym cz�owiekiem. Nagle
obudzi� si� w nim intelektualista. Zrobi� si� bardzo oczytany, do-
brze gra� w szachy, ca�kiem nie�le czyta� po niemiecku i po an-
gielsku. Sta� si� ciekawym rozm�wc�. Rozmawia� o ksi��kach.
O kinie. O znaczkach. Potrafi� z wykwintn� nonszalancj� prowa-
dzi� rozmowy o Mato-Grosso, Wielkiej Sabanie i o tajemniczych
mezas, kt�re pos�u�y�y za prototyp Zaginionego �wiata. Bez za-
j�knienia wymienia� imiona pierwotnych potwor�w, ukrytych
w grz�zawiskach Kongo i Ubangi-Szari: Idau, szypekwe, lipata,
mokelembembe, ailali, ba-di-gui�gakuola-ngou... Stanis�aw pa-
trzy� na to wszystko z pewnym zdziwieniem. Zacz�li spotyka�
si� regularnie, tym bardziej, �e Kikon z babci� i dziadkiem, ge-
nera�-lejtnantem, profesorem Wojskowej Akademii Medycznej,
mieszka� akurat naprzeciwko domu Stanis�awa, tak �e mogli po-
rozumiewa� si� przez ulic� za pomoc� umownych gest�w i mru-
ga� do siebie latarkami alfabetem Morse'a.
lat bez prawa zameldowania. A �on� (wdow�?) Afanasija razem
ze wszystkimi dzie�mi o p�nocy wys�ali do miejscowo�ci Sterli-
tamak. Starsze dzieci prze�y�y, ale dwoje najm�odszych zmar�o
w drodze na czerwonk�. Sonia mia�a sze�� lat, a Wowa - pi��.
Ja mia�em wtedy cztery lata. By�em anemicznym, w�t�ym
i skrofulicznym dzieckiem. Z g�ry zosta�em skazany na zag�ad�.
Jednak ojciec ocala� i dlatego ja prze�y�em. Do czasu, jak
powiedzia�by specjalista od teorii prawdopodobie�stwa, do na-
st�pnego razu..."
Rozdzia� 2
Sw�j r�kopis Stanis�aw rozpocz�� w spos�b nast�puj�cy:
�Swoje podstawowe twierdzenie m�g�bym sformu�owa� ju�
teraz, ale by�oby to chyba nies�uszne. B�dzie, jak s�dz�, lepiej,
je�eli wyniknie ono z tekstu w miar� jego czytania jako nieunik-
niony wniosek, absolutnie logiczny i jedyny mo�liwy.
Sam fakt, �e prze�y�em i dotrwa�em do czterdziestu lat, ju�
jest cudem. (Bo co to jest cud? Zbieg ma�o prawdopodobnych
wydarze�, i nic wi�cej).
W trzydziestym si�dmym ojca wywalili z partii. Wr�ci� do
domu tu� po pomocy, usiad� przy stole, po�o�y� ci�ko r�ce po
obu stronach talerza z barszczem i siedzia� cicho � czarny, z mar-
twymi oczami, nieruchomy, nawet nie oddycha� - tak przynaj-
mniej wydawa�o si� matce, kt�ra wszystko ju� zrozumia�a i p�a-
ka�a ci�ko, siedz�c po drugiej stronie sto�u. Potem, chyba
0 drugiej, zadzwoni� telefon. Ojciec wsta�. Niewyra�ny niezna-
jomy g�os przem�wi� ze s�uchawki: �Zinowij! Natychmiast id�
na dworzec i wyje�d�aj do Moskwy. Natychmiast, zrozumia�e�?
We� bilet z puli zarezerwowanej dla obkomu". W s�uchawce za-
j�cza� przerywany sygna�.
Za godzin� ojciec by� w poci�gu. Do Stalingradu nigdy nie
wr�ci� - do wojny mieszka� w Petersburgu i walczy� o swoj� re-
habilitacj�, bez �adnego skutku.
Tamtej nocy, teraz o tym wiem, mia� zosta� aresztowany.
1 prawdopodobnie rozstrzelany. Nazywa�o si� to wtedy: dziesi��
lat bez prawa zameldowania. Dok�adnie to samo sta�o si� na po-
cz�tku trzydziestego si�dmego z jego bratem Afanasijem: dziesi��
Jego podstawowe twierdzenie brzmia�o mniej wi�cej tak:
�W ci�gu trzydziestu z kawa�kiem lat swojego �ycia tak cz�sto
znajdowa�em si� na skraju przepa�ci, o w�os od zguby, blisko
ostatniej granicy, �e pr�ba wyt�umaczenia faktu mojego utrzy-
mania si� przy �yciu jedynie przypadkiem - jest kpin� ze zdro-
wego rozs�dku..."
Je�li zatem utrzyma� si� przy �yciu nie przez przypadek, to
oznacza, �e jest jaka� prawid�owo��, istnieje co� na �wiecie, co
go ratuje, strze�e i chroni?
Co? I dlaczego?
Uczciwie stara� si� przypomnie� sobie wszystkie okoliczno�-
ci, kt�re doprowadza�y go na skraj przepa�ci, i uczciwie stara�
si� zrozumie�, co konkretnie zatrzymywa�o go za ka�dym razem
na tym skraju. Szuka� prawid�owo�ci i nie znajdowa� jej. Przez
kilka dni z przyjemno�ci� gra� sam ze sob� w t� gr�. Nie wierzy�,
oczywi�cie, w �adn� prawid�owo��, jednak po tym, jak naliczy�
dwadzie�cia trzy przypadki, kiedy by� o w�os od zguby, dwadzie-
�cia trzy sytuacje, z kt�rych ka�da grozi�a mu niew�tpliw� i cz�-
sto straszn� �mierci�, on, jako matematyk, nie m�g� nie odczu�
tu R�ki Losu...
�Przechodz�c przez ulic�, popatrzcie najpierw w prawo, a jak
dojdziecie do �rodka - w lewo". Czy d�ugo prze�yje w du�ym
mie�cie cz�owiek, kt�ry b�dzie uparcie post�powa� zgodnie z t�
pro�ciutk� regu��? Czasami wydawa�o mu si�, �e jest takim w�a�-
nie cz�owiekiem, r�nica polega�a jedynie na tym, �e nie widzia�,
czy �amie jakie� regu�y, ani proste, ani skomplikowane... Ale co
my wiemy o regu�ach, kt�rych p'ozna�-t�km nie dano i kt�re, by�
mo�e, �amiemy codziennie? '
Wikont wys�ucha� jego rozwa�a� do�� przychylnie (wyda-
rzy�o si� to, oczywi�cie, nie w t� historyczn� noc, ale tydzie�
p�niej) i na pocz�tek odpowiedzia� anegdot�, kt�r� zwykli opo-
wiada� wyk�adowcy filozofii marksistowskiej: �Czym jest przy-
padek i czym jest, towarzysze, prawid�owo��? Je�eli cz�owiek
wychodzi z domu i spada mu na g�ow� balkon, a on, mimo wszyst-
ko, zostaje przy �yciu - co to jest? S�usznie, towarzysze, przypa-
dek. A je�eli nast�pnego dnia znowu wychodzi z domu i znowu
spada na niego balkon, a on znowu zostaje przy �yciu? Nie, to
nie prawid�owo��, towarzysze, to - zwyczaj. A je�eli po raz trze-
ci dzieje si� to samo? To ju� dobra tradycja..."
Potem zastanawia� si� przez chwil�, przygryzaj�c grube afry-
ka�skie wargi i nagle powiedzia�:
- Wiesz co, m�j Staku, przecie� to jest fabu�a! Nie wydaje
ci si�?
Nast�pnego dnia Stanis�aw zacz�� pisa�.
Obaj od niepami�tnych czas�w co� tam pisywali. �Brulio-
ny. .." - mawia� Wikont, kt�ry uwielbia� Tynianowa. Zacz�li kil-
ka wsp�lnych powie�ci i opowiada� - ka�da mia�a oddzieln� tecz-
k�. W ka�dej z teczek le�a�y teraz po trzy, cztery zapisane karteczki.
U�o�one - i to nawet nie do ko�ca - wiersze mogli ju� liczy� na
tuziny. Do wi�kszo�ci z nich ci sami autorzy napisali r�wnie�
muzyk�.
Pewnie wszystko to by�o niepowa�ne. Za najlepsze z literac-
kiego dorobku Wikonta uznawane by�o opracowanie pod tytu-
�em Eksperyment na cudzym �yciu. Reprezentowa�o ono auten-
tyczne (pami�tnikarskie) zapiski obserwacji, kt�re konaj�cy
z nud�w ucze� dziewi�tej klasy Wiktor Kikonin, po�o�ony do
��ka z powodu przezi�bienia, przeprowadzi� na jednym ze swo-
ich domowych karaluch�w (kt�rych w mieszkaniu genera�-lejt-
nanta profesora Kikonina-najstarszego by�o mn�stwo):
12.03 - wsadzi�em karaluchowe nasienie do s�oika po-
zbawionego powietrza. S��j jest oko�o pi��dzie-
si�ciu razy wi�kszy od karalucha. Zobaczymy,
co z tego wyjdzie.
13.34 - �yje, swo�ocz!
14.10 - nasypa�em mu okruchy chleba - �re.
14.55 - upu�ci�em swo�ocz!
Stanis�aw nigdy nie dowiedzia� si�, co si� sta�o z rodzicami
Wikonta, gdzie s�, czy �yj� i je�eli tak, to czemu Wikont zawsze
mieszka� z dziadkiem i z babci�? W wieku, kiedy �adne pytania
nie s� nietaktowne, nie ciekawi�o go to, a potem wyczu� w tym
wszystkim jak�� nieprzyjemn� tajemnic� i ju� nie zaryzykowa�
pytania.
Najpierw zmar�a babcia i po raz pierwszy w �yciu Stanis�aw
zobaczy� Wikonta p�acz�cego. Po raz pierwszy - i po raz ostatni.
Dziadek wytrzyma� samotnie jakie� pi��, sze�� miesi�cy. By�
bardzo znany - w pewnych kr�gach. Zajmowa� si� mikrobiologi�
wojskow�. Kiedy� Wikont (w spos�b oczywisty na�laduj�c kogo�
z doros�ych) nazwa� go: �genera�-d�uma". Stanis�awowi wydawa-
�o si� to w niezas�u�ony spos�b obra�liwe i dopiero kilka lat p�-
niej domy�li� si�, jak naprawd� trzeba to by�o rozumie�.
Wikont m�wi�, �e dziadek ma ponad dwa tysi�ce opublikowa-
nych prac, ale Stanis�aw zdo�a� przeczyta� tylko jedn�. Poruszy�a
jego wyobra�ni�. W pracy tej profesor Kikonin znakomicie udo-
wadnia� paradoksalne twierdzenie: im choroba jest straszniejsza
i niebezpieczniejsza, tym szybciej znika z powierzchni ziemi. Tak
by�o ze staro�ytnym syfilisem, to samo sta�o si� ze �redniowiecz-
nymi szczepami bakterii d�umy. Im bardziej �mierciono�ny szczep,
tym pewniej zabija swoj� ofiar� - i siebie razem z nim. �miercio-
no�ny szczep nie ma przysz�o�ci. Mog� przetrwa� tylko te choro-
by, kt�re daj� szans� na prze�ycie znacznej liczbie zara�onych.
Bakteria, kt�ra zabija wszystkich, zabija te� siebie... Zaiste: chcesz
�y� sam, daj �y� innym.
Rodzic�w Wikonta nie by�o ani na pierwszym, ani na dru-
gim pogrzebie. Wikont (student czwartego roku Czwartego Me-
dycznego Instytutu) zosta� samotnym w�a�cicielem pi�ciopoko-
jowego generalskiego mieszkania. Teraz mogli sobie w��cza�
�G�os Ameryki" na ca�y regulator o ka�dej porze dnia i nocy.
I g�o�no �piewa� piosenki przy gitarze. I t�uc po pijaku kielichy
z serwis�w dziadka... I przyprowadza� baby. Ale bab do tego
mieszkania nie przyprowadzali nigdy. I nigdy nie wychodzili poza
pr�g pokoiku Wikonta - dwa na dwa metry, ��ko, st�, rega�
z ksi��kami i rozpadaj�ce si� ze staro�ci p�twarde krzes�o, arty-
ku� A�-123/47.
Stolik z zestawem fajek sta� w nogach ��ka. Wikont zazwy-
czaj siedzia� (albo le�a�) na tym ��ku, a Stanis�aw - przy stole,
na konaj�cym krze�le. Tak popijali. Tak wymy�lali. Tak dyskuto-
wali. Za drzwiami (kt�re z przyzwyczajenia zawsze by�y zamknie/
te), olbrzymie, dyskretnie eleganckie i nawet po staremu rozkosz-
nie puste mieszkanie �y�o cicho �yciem cieni. Pomieszczenie
przesz�o�ci. Chram. Grobowiec. Wikont kategorycznie odmawia�
jakichkolwiek zmian. Zabra� do siebie jedynie kolekcj� staro�yt-
nych monet dziadka i trzyma� je w prawej szufladzie biurka, wy-
ci�gaj�c od czasu do czasu w celach poznawczych.
Stanis�aw postrzega� wszystkie te niepraktyczne dziwactwa jako
co� oczywistego. Chocia� oczywistego by�o w tym bardzo ma�o.
W�a�ciwie dlaczego nie eksmitowali Wikonta? Przecie� mieszka-
nie by�o resortowe. Dlaczego, przynajmniej, nie przenie�li go do
kawalerki? Do dwupokojowego mieszkania? Kiedy niedawno zja-
dliwy Sieni� Mirlin zada� Stanis�awowi te pytania, Stanis�aw nie
potrafi� odpowiedzie� niczego sensownego, a Sieni� wyg�osi� barw-
n� mow� na temat: tylko romantyczne os�y w rodzaju Stanis�awa
szukaj� zagadek, tajemnic, fabu� i cud�w w �wiatach rzeczy nie-
poznawalnych i niepoj�tych. Nie ma nic bardziej tajemniczego,
zagadkowego i poruszaj�cego wyobra�ni� ni� �wiat radzieckich
ustaw i prawa... Stanis�aw nie m�g� na to nic odpowiedzie�, ale
nie zacz�� rozwi�zywa� biurokratycznych tajemnic lokatora Wi-
konta-Kikoni.
Szybko zrozumia�, �e nie ma �adnego do�wiadczenia literac-
kiego. Okaza�o si�, �e to, czym zajmowali si� wcze�niej, nie ma
nic wsp�lnego z prawdziw� literatur�. |
Wcze�niej wymy�lali, i dlatego byli wolni - raczej tylko wy-
obra�ali sobie, �e s� wolni - i odczuwali tak� lekko�� dop�ty,
dop�ki nie nadchodzi�a pora porz�dkowania tego, co wymy�lili.
A gdy nadchodzi�a taka pora, zaczynali odczuwa� op�r materii
i od razu rzucali prac�: robi�o si� ci�ko.
Teraz nie mo�na by�o niczego wymy�la�. Wszystko by�o go-
towe. Trzeba tylko przypomina� i uk�ada� wspomnienia w nie-
zb�dnym porz�dku. To znaczy - organizowa�. I to okaza�o si�
trudne nie do opisania i nie do wyt�umaczenia. Kilka razy rzuca�
prac�, wydawa�o si�, na zawsze.
Po co si� m�czy�? - pyta� siebie poirytowany. Komu to jest
potrzebne? Przek�ada� zapisane kartki, czyta� na nowo gotowy tekst
- wszystko by�o pompatyczne, nienaturalne i ja�owe. I by�o tego do
obrzydzenia ma�o w por�wnaniu z tym, co jeszcze nale�a�o napisa�.
Ale par� akapit�w lubi� przeczyta� na nowo. Nawet nauczy�
si� ich na pami�� - mimo woli, wcale tego nie chc�c.
Przegl�daj�c bez ko�ca plany, mia� jednak wyra�ne poczu-
cie zwyci�stwa. Co� nagle �ciska�o go za gard�o i oczy zachodzi-
�y �zami. Strasznie si� wtedy siebie wstydzi�, ale nie m�g� nic na
to poradzi�. I nie chcia�. Mimo wszystko by� naukowcem i cho-
cia�, by� mo�e, kiepsko zna� si� na literaturze, jednocze�nie wy-
ra�nie odczuwa� nowatorstwo - i materia�u, i samego pomys�u.
Czego� takiego jeszcze nie by�o. By� pierwszy na tej drodze. A to
oznacza, �e musi i�� do ko�ca.
Akurat w tym czasie pojawi�a si� nagle w domu maszyna do
pisania; stara, dziwna, o pionowej konstrukcji, z zadziwiaj�co
mi�kkimi, cudownie wyregulowanymi klawiszami. I ze zdumie-
niem odkry�, �e pisanie sta�o si� ciekawe: sam proces pisania
zaczaj dostarcza� mu jakiej� nienaturalnej (tak to rozumia�) przy-
jemno�ci. Dawniej odczuwa� co� podobnego tylko wyprowadza-
j�c wzory i kre�l�c grafiki. �B�g wie, z jakich �mieci wyrastaj�
wiersze, nie poznaj�c wstydu..." �wi�te s�owa! Ale z jakich �mie-
ci wyrasta natchnienie!
Zrozumia�, �e pisa� trzeba scenami, epizodami, obrazkami,
nie zastanawiaj�c si� wcale nad przej�ciami od jednego epizodu
do drugiego. Od razu zrobi�o mu si� l�ej. L�ej, ale nie lekko.
Najtrudniej by�o ze s�owami. Jak si� nazywa ta b�ona, to miej-
sce mi�dzy palcem wskazuj�cym a du�ym, niech to diabli! Nie
wiedzia� i nikt ze znajomych te� nie wiedzia�, tak �e musia�, cho-
lera, zrezygnowa� z kawa�ka z gr� w po�kni�cie...
Jak si� nazywa przestrze� pomi�dzy dwojgiem drzwi - ze-
wn�trznymi, wychodz�cymi na klatk� schodow�, i wewn�trzny-
mi, prowadz�cymi do mieszkania? Przedpok�j? Nie. Przedsio-
nek? W wagonach - platforma...
Nazwa� t� ciemn� przestrze� przedsionkiem i postara� si� go
opisa�. W przedsionku by�o zupe�nie ciemno i do�� zimno - nie
tak, oczywi�cie, jak na klatce schodowej, gdzie wpada� bezlito-
sny mr�z z ulicy i podw�rza, ale zimniej ni� w przedpokoju. Po
lewej stronie by�y p�ki, na kt�rych przed wojn� przechowywano
f
jedzenie i na kt�rych ju� dawno nic nie sta�o, pr�cz nar�banego
drewna. I w przedsionku pachnia�o drewnem.
Ch�opiec sta� ubrany w przedsionku. Ko�uszek z podniesio-
nym ko�nierzem, uszanka z opuszczonymi uszami, we�niana chu-
sta na uszance, walonki, r�kawice. Zawsze tak si�. ubiera�, kiedy
wychodzi� posta� sobie w przedsionku po godzinie drugiej.
Ch�opiec by� ma�y, mia� tylko osiem lat, chudy, s�abowity
i brudnawy. Ju� od kilku miesi�cy nie �mia� si� i nawet nie u�mie-
cha�. Przez kilka miesi�cy nie my� si� w gor�cej wodzie i mia�
wszy...
Od wielu dni nie jad� do syta, a przez ostatnie dwa zimowe
miesi�ce po prostu cichutko umiera� z g�odu, ale nie wiedzia�
o tym i nawet nie podejrzewa� - w og�le nie czu� �adnego g�odu.
Nie chcia�o mu si� je��. Za to chcia�o mu si� �u�. Wszystko jed-
no co. Jedzenie. Ka�de. D�ugo, starannie, zapami�tale, z rozko-
sz�, o niczym nie my�l�c... Mlaszcz�c. Cmokaj�c. Czasami wy-
obra�a� sobie, �e koniec ko�c�w �u� mo�na wszystko: brzeg
ceraty... papierowe k�ko... figurk� szachow�... Ah, jak s�od-
ko, jak smacznie pachnia�y lakierowane figurki szachowe! Ale
by�y twarde i nieprzyjemne do �ucia, wr�cz ohydne... A�eby je
liza� - zbyt gorzkie.
Bardzo wa�ne jest to, �eby wyrazi� my�l, �e ch�opiec tak czy
inaczej by� skazany na blisk� i nieuniknion� �mier�. Pozosta� mu
nie wi�cej ni� miesi�c, najwy�ej - dwa. >
Dotrwa� do ko�ca stycznia tylko dlatego, �e przez ca��jesie� j
jedli kocie mi�so i dlatego �e mama mia�a zwyczaj robienia za-
pas�w drewna od wiosny, a nie tu� przed zim�, jak wi�kszo��
leningradczyk�w. Dlatego u nich w domu by�o ciep�o. Jednak
w mie�cie ju� dawno zjedzono wszystkie koty. Wszystko, co mniej
wi�cej nadawa�o si� do jedzenia i co mo�na by�o znale�� w miej-
skim mieszkaniu (stary klej stolarski, zaschni�ty klajster z tapet,
olej rycynowy, suszon� kapust� morsk� - przedwojenne lekar-
stwo taty na serce) - te� zosta�o ju� znalezione i zjedzone, i teraz
nie by�o wida� nic opr�cz �mierci. Oczywi�cie ch�opiec nie ro-
zumia� tego, nawet do g�owy mu nie przysz�o, �eby o tym my-
�le�, ale rzeczywisto�� wcale nie zale�a�a od jego rozumienia
czy nierozumienia...
Nadzwyczaj wa�ne jest napisa� to tak, �eby istot� sytuacji
dobrze zrozumia� czytelnik (najedzony, zdrowy, umyty, siedz�cy
z tym tekstem w r�ku w pobli�u ciep�ego kaloryfera). A do tego
trzeba opisa� wszystko, przy czym zrobi� to jako� tak sprytnie,
bez dydaktyki, w miar� mo�liwo�ci naturalnie i swobodnie.
Najpierw pr�bowa� pisa�, �e ch�opiec wyobra�a sobie r�ne
sceny i obrazki o charakterze czysto informacyjnym. Jak wygl�-
daj� schody, zalane warstw� zamarzni�tej wody i nieczysto�ci.
Dlaczego w ca�ym mieszkaniu nadawa� si� do zamieszkania tyl-
ko ma�y pokoik z oknami wychodz�cymi na podw�rko-studni�,
no i jeszcze kuchnia z piecem, no i przedpok�j... Jacy ludzie poza
nim byli w domu - ilu i w kt�rych mieszkaniach... To wszystko
by�a informacja nie tylko okre�laj�ca otoczenie i atmosfer� przed-
�miercia, ale r�wnie� wa�na dla udowodnienia Podstawowego
Twierdzenia.
To wszystko trzeba by�o jednak wymaza� bez lito�ci. Ch�o-
piec nie m�g� ani przedstawia�, ani wyobra�a� sobie, ani wspo-
mina�. .. My�la� tylko: �Mamo... czemu nie przychodzisz... cze-
kam na ciebie... przyjd� szybciej... czemu nie przychodzisz,
mamo... mamo... mamo...". Powtarza� p�g�osem sto, trzysta,
tysi�c razy - ca�y czas to samo, z drobnymi wariacjami, czasami
nagle zaczyna� m�wi� na g�os i m�wi� g�o�niej, i g�o�niej, i g�o�-
niej, powtarzaj�c to samo i tak samo, a� przez szum swego g�osu
us�ysza� nagle zgrzyt otwieraj�cych si� daleko na dole drzwi fron-
towych, i wtedy przerywa� i przestawa� oddycha� - zamiera� na-
s�uchuj�c, gotowy udusi� si� ze szcz�cia... Ale na schodach
panowa�a martwa, kamienna, lodowata cisza i ch�opiec cichutko
nabiera� tchu i znowu, z jeszcze wi�ksz� rozpacz�, zaczyna� od po-
cz�tku: �...mamo... czemu nie przychodzisz... mamo przyjd�...
szybciej... mamo...".
Rozdzia� 3
Przera�aj�ca by�a nier�wnomierno�� pami�ci. Wspomnienia
pojawia�y si� oddzielnymi kawa�kami, kruchymi, bezkszta�t-
nymi, rozp�ywaj�cymi si�. Panowa�a mi�dzy nimi jaka� g�ucha pust-
ka ciemnych zapadlin. A wiele rzeczy nie pojawia�o si� w og�le.
Jak razem z mam� nosili wod� z Newy? Wiedzia�, �e nosili
wod� z Newy, dwa razy dziennie, mama - w wiadrze, ch�opiec
w ma�ej banieczce, i wszyscy tak nosili, schody by�y zalane wod�,
wylewaj�c� si� z r�nych wiader w r�nym czasie i zamarzaj�-
c�. .. Ale nie m�g� przypomnie� sobie �adnej jasnej i konkretnej
sceny wydobycia wody z przer�bli - jakby czyta� o tym kiedy�,
ale sam tego nigdy nie do�wiadczy�...
Jak robi� kup� i siusiu? Kanalizacja nie dzia�a�a, sedes za-
pchany kawa�em m�tnego lodu. Odchody wynosili w jakim� ohyd-
nym wiadrze na dw�r, a ci, kt�rym zabrak�o si�, wylewali je po
prostu na schody pi�tro ni�ej. Przypomina� sobie zapaskudzone
schody i �wietnie pami�ta� niewyobra�alnie, niewiarygodnie, nie-
odwracalnie zapaskudzone podw�rko... I nic wi�cej...
Na szcz�cie, to wszystko by�o nieistotne dla Podstawowego
Twierdzenia. Mo�na o tym w og�le nie pisa�. No, a je�eli ch�o-
pak po�lizgn��by si� na kraw�dzi przer�bli, z kt�rej wydobywali
wod�, i wpad� do Newy?... Chocia� wtedy niczego by ju� nie
by�o, wszystko sko�czy�oby si� w pi��, dziesi�� minut, nawet
je�liby go wyci�gni�to... (Przecie� m�g� si� po�lizgn��, praw-
da? Przecie� na kraw�dzi przer�bli by�o nie mniej �lisko, ni� na
schodach? A je�eli m�g�, to znaczy, �e znowu si� nara�a�, praw-
da? Wynika z tego, �e znowu zaczyna si� nachodzenie na siebie
prawdopodobie�stwa �mierci i oznacza to, �e ten nie spe�niony
przypadek te� pracuje na Podstawowe Twierdzenie? Czyli, �e to
te� jest istotne i o tym te� trzeba wspomnie�?) Zmusza� si� do
przerywania tego rodzaju rozwa�a� w po�owie, bo w przeciw-
nym wypadku � zgodnie z logik� � musia�by w ko�cu natkn��
si� na najbanalniejszy z paradoks�w: �ycie jest �mierciono�ne,
bo z definicji jest brzemienne w �mier�.
Ale dlaczego wcale nie zapami�ta� ani swojej twarzy z tam-
tych czas�w, ani twarzy mamy? Mama wtedy by�a dla niego czym�
du�ym, ciep�ym, �ywym, radosnym... niez�omnie pewnym. Mama
by�a �yciem. Wszystko opr�cz mamy by�o �mierci�. Mama nie
mia�a twarzy - jak nie ma i mie� nie mo�e twarzy �ycie, ciep�o,
szcz�cie... Mama by�a wszystkim.
Swojej twarzy nie zapami�ta�, bo to by�o co� zupe�nie nieistotne-
go -jak wz�r tapet... jak kolor firanek... jak zapach ko�dry... Co za
r�nica, czym pachnia�a ko�dra? Kogo obchodzi to, jak wygl�da�a
jego twarz? A mo�e po prostu nigdy nie patrzy� na siebie w lustrze?
Ale zapami�ta� twarz Frosji. Chyba dlatego, �e by�a jaskra-
wa. Nie by�o takich twarzy dooko�a: czerwone policzki, czerwo-
ne usta, czarne jaskrawe brwi... I g�o�ny syty g�os. Frosja praco-
wa�a w piekarni.
Ich klatka liczy�a w sumie dwadzie�cia trzy mieszkania. Dom
by� szykowny, budownictwo z pocz�tku wieku, wzniesiono go dla
petersburskich in�ynier�w (tak m�wiono). Szerokie, wygodne, �a-
godnie nachylone schody. Winda. Cudowne g��wne wej�cie. Wy-
�o�ony zielonymi kaflami najrozkoszniejszy piec w dolnym we-
stybulu. Dozorca. �ciany na klatce wyko�czone sztucznym
marmurem. Mieszkania w domu - po dziesi��, pi�tna�cie pokoi
w ka�dym... Wysokie sufity ze sztukateri�, wysokie pot�ne drzwi
wej�ciowe imituj�ce maho�...
Oczywi�cie, na pocz�tku wojny rozkoszy zrobi�o si� mniej:
pieca na dole nie rozpalano, winda by�a czynna dwa razy w roku,
drzwi frontowe nigdy si� nie zamyka�y. Ale dozorca pracowa�
i szerokie schody by�y w miar� czyste, i napis�w na �cianach nie
by�o jeszcze za du�o. W ka�dym mieszkaniu mieszka�a teraz nie
jedna in�ynierska rodzina ze s�u�b�, a siedem, dziesi��, dwana-
�cie rodzin - najr�niejszych i bez s�u�by...
W styczniu na klatce zosta�y (opr�cz ch�opca z mam�) jesz-
cze tylko trzy osoby. Reszta albo ewakuowa�a si� jeszcze jesie-
ni�, albo zmar�a (jak babcia ch�opca) i le�a�a teraz w oszronio-
nych sztaplach na podw�rku s�siedniego domu, albo znikn�a
jako� tak bez �ladu - by� mo�e w ��kach za zamkni�tymi drzwia-
mi �miertelnie wyzi�bionych mieszka�.
Przy �yciu zostali: Amalia Michaj�owna w mieszkaniu na-
przeciwko, �cioteczka ze szpicami" na drugim pi�trze i Frosja
z mieszkania pi�tro wy�ej. To wszystko.
�Cioteczka ze szpicami" nie odgrywa �adnej roli w udowod-
nieniu Podstawowego Twierdzenia i w og�le nie ma co o niej
pisa� poza tym, �e przed wojn� mia�a cztery �nie�nobia�e szpice.
Ch�opiec my�la� wtedy, �e to w�a�nie o niej wymy�lili kawa� o da-
mulce z czw�rk� piesk�w, kt�re nazywa�y si� Obsia, Rusi�, Kren-
dia i Lami.
Frosja natomiast odgrywa jak�� rol�. Frosja g�o�nym, sytym
g�osem m�wi�a: �Ale prosz�, prosz�, K�awdio W�adimirowna!
Ale, po co pani... Ale nie trzeba, na mi�o�� bosk�, naprawd�!"
A mama m�wi�a szybciutko, niewyra�nie, jakby po�ykaj�c s�o-
wa, i mo�na by�o zrozumie� jedynie jakie� chaotyczne urywki:
�...nie, nie... b�d� bardzo wdzi�czna... b�agam... z ca�ego ser-
ca. .." Mama m�wi�a to uni�enie. Na si�� wciska�a w grube palce
Frosji jakie� pier�cionki, kolczyki z kolorowymi kamyczkami...
A potem okazywa�o si�, �e na kolacj� b�dzie dodatkowy kawa-
�ek chleba. Zdarzy�o si� to dwukrotnie - raz w grudniu, a drugi -
na samym pocz�tku stycznia. Mama nie mia�a chyba wi�cej kol-
czyk�w ani pier�cionk�w i Frosja wi�cej nie pojawi�a si� w do-
mu. Dodatkowy kawa�ek chleba - te�. Ale co to jest - dwa ka-
wa�ki chleba? Dwa dodatkowe dni? A niech nawet tylko jeden?
Ale dodatkowy. Kt�rego mog�oby nie by�. Kto policzy� dni i kto
m�g�by powiedzie�, kt�ry z nich jest dodatkowy, a kt�ry...
ostatni?
Amalia Michaj�owna by�a zniszczon� Niemk�. We wrze�niu,
na samym pocz�tku blokady, zosta�a aresztowana i wsadzona do
wi�zienia przy Du�ym Domu. A w grudniu, nie wiadomo dla-
czego, wypu�cili j�. Ani mama, ani tym bardziej ch�opak nie ro-
zumieli wtedy, �e tak naprawd� to by� cud. Co o tym my�la�a
sama Amalia Michaj�owna, pozosta�o tajemnic�.
- Nie, nie i nie, troga Klafftia Flatimirofha! - m�wi�a pra-
wie uroczy�cie - i nafet mnie nie pytajcie! B�d� umiera�, na �o-
szu �mierci sfoim nikomu ani s�ofa nie pofiem!
Tak naprawd�, co� jednak powiedzia�a mamie o Du�ym
Domu i jego mieszka�cach. Powiedzia�a na przyk�ad, jak pew-
nego dnia zaprowadzili j� do nowego gabinetu na przes�uchanie
i kazali usi��� na krze�le przy drzwiach. Konwojent wyszed� i po-
cz�tkowo Amalii Michaj�ownie wyda�o si�, �e jest w gabinecie
sama. Siedzia�a cichutko, boj�c si� nawet g�ow� ruszy�, pozw�-;
la�a sobie tylko na przebieganie wzrokiem w prawo, w lewo, i na-
gle zobaczy�a kogo� w drugim kra�cu pokoju. W tym odleg�ym
k�cie, przy zakratowanym oknie sta�a du�a �elazna szafa, a przed
szaf� cz�owiek w cywilu, z mocnym zarostem, r�ce za plecami.
Ten cz�owiek sta� twarz� do szafy, blisko niej i bokiem do Amalii
Michaj�owny. Nagle pochyli� si� do przodu, poca�owa� szaf� -
przywar� do niej ustami - potem si� odsun�� i znowu zamar� nie-
ruchomy. Amalia Michaj�owna a� zdr�twia�a. A m�czyzna zn�w
nagle pochyli� si� do przodu, zn�w poca�owa� szaf� i znowu za-
mar�. Powt�rzy�o si� to kilka razy. Amalia Michaj�owna czu�a,
�e jeszcze chwila, jeszcze troch�, nie wytrzyma i padnie nieprzy-
tomna, ale drzwi si� otworzy�y i wszed� s�dzia �ledczy. Od razu
wszystko zobaczy� i strasznie si� roz�o�ci�.
- O�lepli�cie? - wrzeszcza� na konwojenta. - Gdzie�cie j�
zaprowadzili? Nie widzicie?
Amalii Michaj�ownie kazano wsta�, zaprowadzono j�do dru-
giego pokoju, i potem tego dnia wszystko ju� by�o jak zwykle...
Oczywi�cie, tego rodzaju okoliczno�ci i rozmowy ch�opak
m�g�by (teoretycznie) wspomina�, stoj�c w przedsionku mi�dzy
drzwiami, ale niczego takiego nie wspomina�, tylko p�aka� i b�a-
ga� mam�, �eby szybciej przysz�a. Mama nie przychodzi�a. Sp�-
nia�a si� ju� godzin� z ok�adem. I wtedy ch�opak odsun�� �ela-
zn� zasuw�, z trudem podni�s� �elazny hak i obr�ci� g��wk�
angielskiego zamka. Zrobi� co�, czego mu kategorycznie zabra-
niano - otworzy� drzwi i wyszed� na schody. Ju� nie m�g� cze-
ka�, by� pewny, �e z mam� sta�o si� co� strasznego, a to oznacza,
�e wszystkie zakazy i ca�a reszta straci�y wszelki sens.
Spuszcza� si� po schodach, uczepiony balustrady, �lizga�
walonkami po zmarzni�tym lodzie i g�o�no p�aka�. Z dziwnym
uczuciem obserwatora ws�uchiwa� si� w sw�j p�acz i �a�obne la-
menty i my�la�, �e to i tak nic nie pomo�e. Na schodach nie spo-
tka� nikogo, ale jeszcze zostawa�a nadzieja, �e zobaczy mam�,
kiedy znajdzie si� na ulicy. Tak wyrazi�cie wyobrazi� sobie �le
wydeptan� mi�dzy zaspami �cie�k� i mam� na ko�cu tej �cie�-
ki, daleko, ko�o samego skrzy�owania, �e nawet przesta� p�a-
ka�. W westybulu, gdzie z prawej i lewej strony drzwi fronto-
wych namiot�o ca�e zaspy, gdzie martwym blaskiem �wieci�a
kafelkami oblodzona pod�oga, gdzie by�o pusto i zimno jak na
ulicy, ch�opak zatrzyma� si� na kilka sekund, zastanawiaj�c si�,
czy jednak nie wyj�� bocznym wyj�ciem, pod schodami - mama
czasami wraca�a w�a�nie t� drog�, przez podw�rko - tak by�o
kr�cej, ale te� bardziej obrzydliwie, bo podw�rko by�o strasznie
zapaskudzone.
Jednak wizja mamy na ko�cu �cie�ki mi�dzy zaspami by�a
tak wyra�na, �e ch�opak zdecydowanie ruszy� przez westybul do
wej�cia frontowego i z trudem, �lizgaj�c si� walonkami po za-
marzni�tym na kafelkach �niegu, otworzy� ogromne frontowe
drzwi.
Wszystkie szyby w drzwiach zosta�y wybite jeszcze we wrze�-
niu, kiedy do ogrodu spad�a p�tonowa bomba, i mog�oby si�
wydawa�, �e teraz w westybulu powinna panowa� temperatura
taka jak na zewn�trz, ale tak si� tylko wydawa�o: ulica przywita-
�a ch�opca takim mrozem, �e �zy w jego oczach od razu zamarz�y
i ch�opak instynktownie przykry� usta i nos r�kawiczk�. Mr�z by�
szalony, ra��cy, gwa�towny, okrutny, szarpi�cy, wyszczerzaj�cy
si�, �miertelny... A na ko�cu �cie�ki mamy nie by�o. W og�le
nikogo nie by�o w zasi�gu wzroku. Ch�opak ruszy� do przodu,
tam gdzie nikogo nie by�o, a gdzie tak czy inaczej powinna by�
mama. Bo ju� nigdzie wi�cej by� jej nie mog�o...
Dwukrotnie si� odwr�ci�. Raz na wszelki wypadek, a drugi
raz specjalnie, �eby (ze strachem) spojrze� na s�o�ce.
S�o�ce chyli�o si� ju� ku zachodowi i sta�o za jego plecami -
o�lepiaj�cy, niewyra�ny kawa�ek lodowatej mg�y na bia�awym,
szarob��kitnym niebie, na kt�rym zostawi� bia�y �lad niemiecki
samolot zwiadowczy. Nie by�o w tym s�o�cu i w tym niebie �ad-
nego �ycia, nie by�o nic opr�cz obietnicy szybkiej i nieuniknio-
nej �mierci, tak samo jak w tych wysokich, wy�szych od cz�o-
wieka zaspach wzd�u� �cie�ki, w martwych, o�lep�ych domach
bez szyb, bezdymnych, martwych rurach piec�w i �miertelnej ci-
szy, i �miertelnym bezludziu wok�.
Wiele lat, a nawet dziesi�cioleci p�niej, kiedy ju� nawet �lad
nie zosta� po w�t�ym, p�martwym, zap�akanym ch�opcu i umar-
�a w�r�d ludzi pami�� o martwym, owini�tym w bia�y ca�un, opus-
tosza�ym mie�cie, on nadal pami�ta� i nienawidzi�: stycznia, pustki
ulic i pokrywaj�cej je bia�ej �nie�nej peleryny, mro�nego bia�a-
wego nieba i o�lepiaj�cego kawa�ka mg�y zamiast s�o�ca. Na za-
wsze, do ko�ca, do ostatniej kropli swego �ycia...
Ch�opak wl�k� si� (cho� wydawa�o mu si�, �e biegnie z ca-
�ych si�) wzd�u� alei Karola Marksa, min�� skrzy�owanie z kr�-
ciutkim Prospektem Fi�skim, gdzie w pa�dzierniku spad�a du�a
bomba i nie wiadomo dlaczego nie wybuch�a (doro�li m�wili, �e
by�a napchana piaskiem zamiast materia�u wybuchowego, i w tym
piasku by�a ulotka po rosyjsku: �Jak mo�emy, pomo�emy"), po
jego lewej stronie zosta� szary, modernistyczny budynek, w kt�-
rym przed wojn� mieszka�a jego kole�anka ze szko�y, �adna Gala,
a w kt�rym teraz nie mieszka� ju� chyba nikt. Przed nim by�a jesz-
cze d�uga, d�uga droga, by� mo�e do samej �rady rejonowej", gdzie
mama mia�a prac� w �rejonowym wydziale mieszkaniowym" -
wszystkie te s�owa by�y ch�opcu znane, ale nie mia�y �adnego kon-
kretnego odniesienia, poza du�ym budynkiem, gdzie w pustych
korytarzach nadzwyczajnie pachnia�o gotowanym bobem, i du�ym
zimnym pokojem, gdzie mama siedzia�a przy stole, zawalonym
teczkami i papierami...
Wok� nie by�o nikogo: �nieg, zaspy, drzewa, martwe domy
z oknami zabitymi dykt�... po lewej stronie zaczyna� si� �lepy
wysoki mur ogradzaj�cy teren jakiego� zak�adu - przed wojn�
by�o tu zawsze g�o�no, t�oczno, tam i z powrotem je�dzi�y ci�a-
r�wki, zza �ciany s�ycha� by�o �elazne uderzenia, tajemnicze sy-
czenie, bucha� dym i para, a czasami nagle szeroko otwiera�a si�
ogromna brama i bezpo�rednio na ulic�, uroczy�cie sapi�c i hu-
cz�c, wype�za� prawdziwy parow�z - dymi�cy, brudny i ogrom-
ny. Przez jaki� czas toczy� si�, cudownie hucz�c, wzd�u� ulicy,
a potem zn�w wje�d�a� na teren zak�adu, ju� przez inn� bram�...
Teraz tory by�y schowane pod grub� warstw� skrystalizowa-
nego �nifegu, a przy bramie le�a�a na boku nieruchoma kobieta.
Szeroko rozrzuci�a zdr�twia�e r�ce, jej jasno��ta twarz �wieci�a
si�jak lakierowana g��wka bia�ej figurki szachowej. Obok niej,
nie dalej ni� metr, le�a� tobo�ek z czerwonej pikowanej ko�dry,
dodatkowo owini�ty we�nian� chust�. Tobo�ek milcza�, ale jesz-
cze s�abo si� porusza�.
Ch�opak przeszed� obok, tylko na moment rzuci� okiem i od
razu przesta� o tym my�le�. By� w stanie takiej histerii i bezna-
dziei, �e �adne zewn�trzne wra�enia nie mog�y ju� niczego zmie-
ni�. No i, prawd� m�wi�c, nie by�o niczego nadzwyczajnego
w tym, co teraz zobaczy�... chyba tylko to, �e tobo�ek si� poru-
sza�...
29Mur sko�czy� si�, zacz�y si� budynki zak�adu z czarnej ce-
g�y, a po prawej strome wy�oni� si� zau�ek, na kt�rego drugim
ko�cu by�a szko�a, gdzie ch�opak zd��y� pochodzi� do pierwszej
klasy. Zrobili z niej teraz szpital. Ch�opak odwr�ci� g�ow� i zo-
baczy� przed sam� szko�� jaki� ruch - sta�y tam owiane par� sa-
mochody, a z tej pary wynurzali si� jacy� ludzie. Mamy tam nie
by�o i nie mog�o by�...
Ku�tyka� coraz dalej i coraz wolniej (cho� wydawa�o mu si�,
�e coraz szybciej), min�� zakr�t na Most Grenadier�w po lewej
stronie i martw� cerkiew bez kopu�y po prawej. Zacz�y si� miej-
sca, kt�rych przed wojn� nie zna�. Pozna� je dopiero teraz, gdy
czasami chodzi� z mam� do pracy... Trzeba by�o zawsze chodzi�
z ni� do pracy, kogo to obchodzi, �e tam zimno i nudno - lepiej
ca�kiem zamarzn�� ni� osamotnienie... ka�da nuda jest lepsza,
najlepsza na �wiecie ni� osamotnienie... Chcia�o mu si� krzy-
cze� z ca�ych si�, ale okaza�o si�, �e si� nie ma.
Us�ysza� jaki� gruchot... wybuchy... albo strza�y. Zaczyna!
si� wieczorny ostrza� artyleryjski, albo zenit�wki strzelaj� do nie-
mieckiego samolotu... Spojrza� w niebo. Tak, to chyba zenit�w-
ki. Obok samolotu pojawia�y si� znik�d i zawisa�y k��bki rude-
go, czarnego i bia�ego dymu. Kiedy� z ciekawo�ci� by na to
popatrzy�, ale nie teraz. Teraz nic go nie ciekawi�o...
Rozdzia� 4
Oto kolejne ciekawe - z punktu widzenia Podstawowego
Twierdzenia - pytanie: jak to jest z bombardowaniami,
ostrza�ami artyleryjskimi, zapalnikami, od�amkami i ca�� reszt
wojny?
Ko�o domu ch�opaka, w promieniu kilometra, spad�o (we-
d�ug doros�ych) czterna�cie bomb. Pocisk�w nikt nie liczy�. Po-
cisk�w zapalaj�cych te� - mimo �e stacja benzynowa ko�o domu
(bardzo blisko, po drugiej stronie ulicy) spali�a si�, nawiasem
m�wi�c, w�a�nie przez te pociski. Podczas jesiennych bombar-
dowa� pociski zapalaj�ce jak grad sypa�y si� na dach domu -
dy�urni ledwo zd��ali zrzuca� je na d�, gdzie wbija�y si� w chod-
nik i umiera�y w jaskrawym, �wi�tecznym ognisku, rozsypuj�c
wielokolorowe iskry, roztapiaj�c siebie, asfalt, ziemi�, kamie�
i pot�uczon� ceg��...
Na pocz�tku wszyscy bardzo si� bali bombardowa�. Gdy tylko
og�aszano alarm lotniczy, od razu t�umy ludzi z kuframi, walizkami,
tobo�ami, ko�drami i poduszkami wali�y do schron�w przeciwlotni-
czych i cierpliwie, godzinami gotowe by�y czeka� tam na odwo�anie
nalotu. (Straszne, gwa�towne, antyludzkie wycia syren i weso�e, uro-
czyste, zwyci�skie fanfary odwo�ania alarmu... I uroczysty g�os spi-
kera: �Odwo�anie alarmu lotniczego! Odwo�anie alarmu lotnicze-
go!" Jakby to by� ostatni alarm lotniczy w jego �yciu).
Ale ju� jesieni� ludzie przestali schodzi� do schron�w - da-
leko, k�opot, no i, jak si� okaza�o, niebezpiecznie: z ust do ust
przekazywano straszne historie o ludziach zasypanych pod zbom-
bardowanymi domami, o tych, kt�rzy si� udusili, uton�li w wy-
lewach p�kni�tych kanalizacji... Ju� lepiej od razu, ni� tak si�
m�czy�, stwierdzi� nar�d. Teraz, podczas alarmu ludzie wycho-
dzili na klatk� schodow� i tam siedzieli, stali, czekali na koniec
w �wietle granatowych lamp (kt�rych, rzekomo, nie widzieli lot-
nicy). A w zimie nawet na klatk� przestali wychodzi�. Ch�opak
spa� na kufrze w przedpokoju i budzi� si� czasami od dalekich
uderze� bomb. S�ycha� by�o wtedy charakterystyczne hucznie
niemieckich samolot�w i gwizd kolejnej bomby, i kolejne g�u-
che uderzenie. Czu� jak dom powoli, z trudem ko�ysze si� w prz�d
i ty� ca�ym swoim cielskiem, i znowu zasypia�, nie czekaj�c na
odwo�anie.
Widocznie w ramach Podstawowego Twierdzenia nale�a�o
rozpatrywa� tylko jeden przypadek - Przypadek z Od�amkiem.
Pewnego dnia wracali razem z mam� z rejonowego wydzia-
�u mieszkaniowego i szli otwart�, pust� przestrzeni� (t� sam�, po
kt�rej ch�opak ku�tyka� teraz, ale wtedy szli w przeciwnym kie-
runku, do domu). Godzina by�a mniej wi�cej ta sama, nadszed�
zwyk�y ostrza� artyleryjski, ale ju� si� tym nie przejmowali - byli
razem i szli do domu, a mama mia�a w torbie co� pysznego - s�o-
ik z gotowan� soczewic�.
Us�yszeli odleg�y wybuch gdzie� z lewej, ale nie zwr�cili na
niego �adnej uwagi i zd��yli zrobi� jeszcze kilka krok�w, gdy
nagle us�yszeli nowy nieznany d�wi�k - dziwny, metaliczny,
narastaj�cy szelest. Szelest b�yskawicznie ich dogoni� i nagle
sko�czy� si� mocnym uderzeniem, od kt�rego drgn�a jezdnia
pod nogami. Co� du�ego, czarnego, gwa�townego pojawi�o si�
na pobo