4648

Szczegóły
Tytuł 4648
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4648 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4648 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4648 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Borys Strugackij Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki Moim mi�ym przyjacio�om, z kt�rymi wci��, cz�ciej lub rzadziej, si� spotykam, i tym, z kt�rymi by� mo�e nie spotkam si� ju� nigdy WYDAWMICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 6204013,620 8162 Warszawa 2000. Wydanie I Druk: Wojskowa Drukarnia w Lodzi Cz�� 1 Szcz�liwy Ch�opiec Rozdzia� 1 W �yciu przychodzi nieoczekiwanie taki moment, kiedy czu- je si� potrzeb� podsumowania - powiedzia� wtedy Stani- s�aw - I niekoniecznie musi si� to przydarzy� na staro�� (Stani- s�aw zamy�li� si� g��boko). I nie musi nast�powa� to z �adnego specjalnego powodu! A dzieje si� to tak: �yje sobie kto� w zamkni�- tym �wiecie, zaj�ty swoimi sprawami, i nagle odrywa si� od nich i m�wi:,,No c�, �askawco, wygl�da na to, �e ju� najwy�szy czas na podsumowanie..." Wikontowi spodoba� si� ten fragment, powiedzia� wi�c do s�uchawki: �Kupuj� to. Zapisuj...". Ale Stanis�aw oczywi�cie nie zacz�� niczego zapisywa� - ws�uchiwa� si� w swoje wn�trze, ro- zumiej�c, �e to znak. Odczucie stopniowo zanika�o, traci�o ostro�� .. .dookre�lenie... swoj� pocz�tkow� bezwzgl�dn� donios�o��... jasn� niewzruszono�� szcz�liwego wiersza... Nie zrozumia� jed- nak, co te� tak nagle powinien podsumowa� Dzia�o si� to w tysi�c dziewi��set siedemdziesi�tym roku, wiosn�, w dniu, w kt�rym Stanis�awowi stukn�o trzydzie�ci sie- dem lat. Dok�adniej wieczorem tego dnia, a jeszcze dok�adniej - w nocy. Kiedy wszyscy go�cie ju� poszli, mama zabra�a si� za sprz�tanie, a Stanis�aw razem ze swoim przyjacielem Wikto- rem Kikoninem (zwanym Wikontem) poszli si� przewietrzy�, a potem postanowili jeszcze troszk� posiedzie� - tym razem u Wikonta. By�a butelka vin ros�, by�a mocna kawa ze �liwkow� konfitu- r�, cichutko gra�a gitara, a dw�ch tw�rc�w, prawdziwych poet�w, dw�ch bliskich przyjaci�, braci prawie, �piewa�o z przej�ciem: Kurczowo wci�� ster dzier�y r�ka, Cho� mg�a przeci�a maszt i fok. Strach marynarza serce n�ka, Gdy przed nim tylko wiatr i mrok. (Wiersze wsp�lnego autorstwa Krasnogorowa i Kikonina, muzyka tak�e). Nie wiedzie� czemu Stanis�aw przypomnia� so- bie, �e kilkakrotnie ton��, a dok�adnie trzy razy. Po raz pierw- szy - kiedy by� ma�y, jeszcze przed wojn�, w jakim� stawie w Parku Le�nym. Mama siedzia�a na brzegu i rozmawia�a z cio- ci� Lida, a ma�y S�awa kapa� si�. najpierw w p�ytkiej wodzie, a po- tem zachcia�o mu si� p�j�� g��biej. Na pocz�tku czu� grunt pod nogami, dalej pojawi�a si� cienka i obrzydliwa warstwa mu�u, jeszcze dalej chyba jaka� pot�uczona ceg�a, a potem wszystko znikn�o. A p�ywa� S�awa nie umia�. Ze strachu otworzy� szero- ko oczy i zobaczy� m�tne �wiat�o u g�ry, rozko�ysan� ciemno�� z przodu, i zacz�� si� rozpaczliwie miota�, wiedz�c ju�, �e zgi- nie. Nagle pod nogami znowu poczu� co� twardego z cieniutk� warstw� mu�u. Szybko wydosta� si� na brzeg i usiad� obok mamy na roz�o�onym kocu. Nikt niczego nie zauwa�y�. I nic si� nie zmie- ni�o dooko�a. Nagle przysz�o mu do g�owy, �e tak naprawd� daw- no ju� uton��, a na kocu siedzi zamiast niego kto� inny, co gor- sza nikt nie zwraca uwagi na t� wa�n� okoliczno��. I wtedy si� przestraszy�. Drugi raz by� znacznie ciekawszy, w sumie to do�� dziwna historia. Ju� w czasie wojny, podczas ewakuacji - mieszkali wte- dy w wiosce Kisz�a w obwodzie czka�owskim - S�awa i dziecia- ki z wioski wymy�lili, �e pop�ywaj� sobie ��dk�. W pi�tk� wsie- dli do ��dki, wzi�li si� za wios�a, gdy nagle Tolka Brunow wrzasn�� strasznym g�osem i zrobi� si� bia�y jak �ciana. Samo to wzbudzi- �o w nich parali�uj�cy strach, ale S�awa zobaczy�, dlaczego Tol- ka wrzeszczy: na rufie, na podartych szmatach siedzia� ogromny, obrzydliwy zielony paj�k z czerwonymi plamami. By� wielko�ci pi�ci. S�awa nie m�g� sobie potem przypomnie�, jakim cudem wszyscy znale�li si� w wodzie, nie przewracaj�c przy tym ��dki. Do tego czasu S�awa nauczy� si� ju� p�ywa�. Wynurzy� si� i gdy mia� zamiar ruszy� ze wszystkich si� do brzegu, zauwa�y�, �e tu� przed nim, rozk�adaj�c zielone nogi na wszystkie strony, ko�ysze si� ten sam paj�k i patrzy na niego krwawym rojem b�yszcz�cych oczek. Mia� ich chyba z milion. W tym momencie S�awa zemdla�. Niczego wi�cej nie pami�ta�. P�niej ch�opcy opowiadali, �e unosi� si� nieruchomo tu� pod powierzchni� tak, �e ty� g�owy wystawa� mu spod wody, i �e by� zupe�nie nieprzytomny. Szyb- ko go wyci�gn�li i ocucili. Paj�ka nikt wi�cej nie widzia�. Po- tem, wiele lat p�niej, w Leningradzie, gdy by� ju� doros�y, S�a- wa sprawdzi� mn�stwo nazw stawonog�w i nawet chodzi� si� poradzi� do Muzeum Przyrody, ale ten dziwny i straszny paj�k nie by� znany biologii. Nie istnia� w przyrodzie, a przynajmniej w rosyjskim klimacie. A o trzecim toni�ciu... wt�pni�ciu... �zanurzeniu w wod�, fatalnym, bez wyj�cia"... o trzecim Stanis�aw nie lubi� wspomi- na�, a tym bardziej opowiada�. Ton�a ca�a grupa - sze�ciu ch�o- pak�w i cztery dziewczyny: zapadli si� pod l�d na �adodze z ca- �ym ekwipunkiem; ze swoimi potwornie ci�kimi plecakami, z namiotami... Jedna dziewczyna uton�a, a S�awa si� wydosta�. Prawd� powiedziawszy, mia� si� nie wydosta�, ale si� wydosta�... I od tego si� zacz�o. W sumie ni z tego, ni z owego. Zupe�- nie przypadkowo. Opowiedzia� te trzy historie Wikontowi i Wikont (nie bez go- ryczy) przyzna�, �e sam ani razu nie ton��. Nie licz�c historii z dzie- ci�stwa z wybuchem zapalnika, nigdy nie znalaz� si� w niebez- piecze�stwie. Stanis�aw by� zdziwiony. Natychmiast przypomnia� sobie jeszcze dwa albo trzy przypadki, kiedy by� o w�os od �mierci. Nie uwierzy� Wikontowi. Uzna�, �e co� kr�ci. To by� kr�tacz, zwyk�y kr�tacz. Pracowa� w �skrzyni", i w og�le nie wiadomo by�o, czym si� tam zajmuje. �A tam, r�nymi bzdurami..." - odpowiada� zwy- kle na pytania, wykrzywiaj�c przy tym pogardliwe blad� twarz. K�ama�. Mo�na si� by�o domy�li�, �e wcale nie zajmowa� si� bzdurami. W ci�gu ostatnich pi�ciu lat chyba ze sto razy by� za granic�. I to zawsze w jakich� dziwnych krajach, do kt�rych nor- malni radzieccy obywatele nigdy nie je�d��. Brazylia, Lesoto, Gujana... Nie wiadomo dlaczego Iran. Po choler� radziecki oby- watel, kt�ry sko�czy� Czwarty Medyczny, je�dzi do Iranu? Wydobycie od Wikonta jasnej odpowiedzi by�o niemo�liwe. Nigdy nie opowiada� o swojej pracy. Nikomu. Prawd� m�wi�c, nie by�o komu opowiada�. Poza Stanis�awem nie mia� przyjaci�. Kiedy u Stanis�awa spotyka�o si� sta�e towarzystwo, Wikont (czasami) nagle zaczyna� opowiada� o obcych krajach. By� z niego dobry gaw�dziarz. Kiedy mia� natchnienie, wszyscy s�uchali go niemal nie oddychaj�c, jakby si� bali, �e przestanie opowiada� r�wnie nagle i bez przyczyny, jak zacz��. Zawsze zaczyna� od po�owy, od jakiego� wyrwanego z kon- tekstu fragmentu, kt�ry dla niego by� najwa�niejszy. - ... Bia�y pas dooko�a g�ry... - zaczyna� na przyk�ad. - Bia�e drzewa... a w�a�ciwie bia�e szkielety drzew w mdl�cej, truj�cej mgle. Jakby pod nogami by�a nie dzika g�ra, tylko jaki� zapo- mniany przez Boga paruj�cy cmentarz... cmentarz dla nie-ludzi... A we mgle... kolczaste ro�liny z ostro zako�czonymi li��mi, na kt�re m�wi� �korona cierniowa"... I gigantyczne paj�ki, tkaj�ce mi�dzy nimi paj�czyn�... Ziemi w og�le nie wida�, wsz�dzie tyl- ko obrzydliwy mech i jamy pe�ne czarnej wody, a na ka�dym bia- �awym pniu obrzydliwe, o�lizg�e, kolorowe grzyby... W�ska twarz Wikonta robi�a si� szara, jakby z jakiego� nie- zno�nego b�lu, g�os cich� - wspomnienia m�czy�y go jak choroba. Te opowie�ci, a nawet nie tyle one, co spos�b opowiadania, wy- wiera�y na s�uchaczach ogromne wra�enie. Na Stanis�awie rzecz jasna te�. W takich chwilach Wikont wydawa� mu si� nadcz�owie- kiem, albo cz�owiekiem z piek�a, albo nawet wilko�akiem - po pro- stu go nie poznawa�... A potem nagle zobaczy� jedn� z opowie�ci Wikonta w ksi��ce wydanej przez Gieografgiz (chyba by�o to W ser- cu lasu). Zgadza�o si� co do s�owa. W pierwszej chwili nie uwie- rzy� w�asnym oczom. W�ciek� si�. Potem jednak wpad� w zachwyt. P�niej pomy�la�: po choler� on to robi... snob wyszmelcowany? By� snobem. Snobem pod ka�dym wzgl�dem - w rozmowach, gustach literackich, w �yciu. Zajmuj�c kolejk� przed kioskiem z piwem, pyta� z nieopisan� wynios�o�ci�: �N-no, kto si� tutaj nie boi przyzna�, �e jest ostatni?". Trz�s�cy si�, rozw�cieczeni, skacowani alkoholicy byli zdruzgotani... Na niziutkim lakierowanym stoliku trzyma� g�adk� drewnian� misk�, czarn�, ze z�otymi smokami. Z wyspy Mindanao. Miska by�a pe�na fajek. Mia� ich chyba ze trzydzie�ci - od ko�lawych murzy�skich fajeczek w�asnej roboty do ci�kich, wrzo�cowych, por�cznych jak pistolet zabytkowych egzemplarzy, wykonywanych na zam�wienie. Nie patrz�c wsadza� lew� r�k� bez trzech palc�w do tego �mierdz�cego, wykwintnego �mietnika, bezb��dnie jak au- tomat wyci�ga� to, czego szuka�, nabija�, zapala� od zapa�ki i owi- jaj�c si� miodowym dymem mru�y� lewe �lepe oko... I nagle za- czyna� zawodzi�: Siedzisz przy kominku i blask purpurowy Miarowo ta�czy wok�, przedrze�niaj�c wz�r kotary Nad rytmem p�acz�c czytasz sonety ciemno�ciom fioletowym W zadumie spogl�da tw�j foksterier stary Na kozetce Ludwika drzemie ma�pka z Samo, I obrazy Watteau przesiania k��bi�cy si� mrok, Siedzisz przy kominku, owini�ta w szal �dimuamo", A na twoich kolanach stronami trzepocze Stak... - Kto to jest Stak? - dopytywa� si� Stanis�aw, pr�buj�c prze- zwyci�y� wzruszenie. - Co to za r�nica? - odpowiada� Wikont z pe�n� godno�ci irytacj�. - No, na przyk�ad: Stanis�aw Krasnogorow. Zadowala ci� to? - No dobrze. Ale czemu Samo? Nie ma �adnego Samo, jest Somo. - Bo �dimuamo" brzmi, a �dimuomo" nie. I to by�o absolutnie oczywiste: dimuamo brzmia�o, a dimu- omo, nie wiadomo dlaczego, nie... Kiedy si� poznali (w pi�tej klasie), by� drobnym, niegro�- nym, ale sprytnym chuliganem. Chodzi� wtedy w rozszerzanych spodniach krokiem do�wiadczonego marynarza i nosi� marynar- sk� podkoszulk� w paski. By� hultajem. Istnym mistrzem hultaj- stwa. Pewnego dnia dy�urowali razem klasie podczas przerwy. By�a wiosna czterdziestego pi�tego roku. Klasa hucza�a, tupa�a i k��bi�a si� na korytarzu, a oni siedzieli na parapecie, w sali na drugim pi�trze, i patrzyli w d�. Najpierw nie dzia�o si� nic cie- kawego, a potem na chodniku pod oknem pojawi� si� dyrektor szko�y. Mia� na g�owie kapelusz. Nie mo�na si� by�o powstrzy- ma�. Wikont (wtedy nazywano go Kikon albo Kikonia) od razu plun�� na ten kapelusz i oczywi�cie trafi�. Wszystko dzia�o si� jakby w dusznym, d�ugim horrorze. Jak w zwolnionym tempie. Dyrektor zatrzyma� si�... starannie zdj�� kapelusz... dok�adnie zbada� to, co z niego zwisa�o... i zacz�� podnosi� g�ow� - nie da si� opisa� jak dr�cz�ce wolno... Znikn�li z parapetu, jakby zwiani podmuchem wiatru. Wyle- cieli na korytarz jak dwie torpedy i wtedy Stanis�awowi wyda�o si�, �e Kikon ze strachu zupe�nie zwariowa�: podskoczy� nagle do Papaszy - n�jstraszniejszego, najokrutniejszego i najsilniej- szego chuligana z klasy pi�tej �A" - i da� mu w g�b�! Papasza zbarania�. By� o dwie g�owy wy�szy od ma�ego Ki- kona. Z tej wysoko�ci wytrzeszcza� na niego nieprzytomne oczy, widocznie zupe�nie straci� poczucie rzeczywisto�ci. Kikon da� mu w g�b� po raz drugi i wtedy si� zacz�o! �Kikonia napra� Papasz�!" - rozesz�o si� po ca�ej szkole. Na- tychmiast zgromadzi� si� t�um ��dnych krwi gapi�w i kibic�w. Wreszcie do Papaszy dotar�o, co si� sta�o. Rycz�c jak oszala�y run�� na zuchwalca, pracuj�c od razu wszystkimi czterema d�u- gimi ko�czynami... Kiedy dyrektor z kapeluszem i z tym, co z nie- go zwisa�o, pojawi� si� na korytarzu, z pocz�tku nikt nawet nie zwr�ci� na niego uwagi. - Kto to zrobi�?! - grzmia� dyrektor, podnosz�c wysoko ka- pelusz, ale nikt go nie s�ysza� i nie widzia�. - Przesta�cie si� bi�! - krzycza� dyrektor, ale to ju� nie by�a b�jka, tylko proces wychowawczy, specjalna procedura, kt�rej nie mo�na by�o tak po prostu przerwa�... Kiedy wreszcie nasta� porz�- dek i w�r�d grobowej, zal�k�ej ciszy dyrektor zada� swoje g��wne pytanie: �Kto jest dy�urnym?!", Kikon odezwa� si� rado�nie: - Ja! - z zakrwawionym nosem, podbitym okiem, w rozerwanej do p�pka koszuli. -1 od razy sta�o si� jasne, �e to nie on jest wyst�pnym grzesznikiem, �e tam go nie by�o, jego tam po prostu by� nie mog�o, by� tutaj, a kto by� tam, nie wie i w �aden spos�b nie mo�e wiedzie�... �Gdzie m�dry cz�owiek chowa li��? W lesie". Chestertona prze- czytali dwa, trzy lata p�niej i nie ocenili go zbyt wysoko - zw�asz- cza po Conan Doylu, Louisie Bussenardzie i Ponson Du Terrailu. Latem czterdziestego pi�tego Kikon zosta� ranny od wybu- chu zapalnika. Po raz kolejny pojecha� z chuliganami za miasto, gdzie na polach niedawnych bitew rozk�adali si� jeszcze nie po- chowani jak nale�y ludzie i marnowa�y si� bez sensu tysi�ce sztuk r�nej broni. Z ostatniej wyprawy Kikonia przywl�k� ca�y worek dobra, przede wszystkim p�czki ��tawego makaronu, bezdym- ny proch, lont i mn�stwo naboj�w do broni strzeleckiej r�nego kalibru. Ca�y ten skarb schowa� w piwnicy, a do domu wzi�� tyl- ko jeden �adny, kolorowy, metalowy drobia�d�ek wielko�ci o��w- ka. Zacz�� grzeba� w tym o��wku scyzorykiem, pr�buj�c roze- bra� go na cz�ci. I cudo wybuch�o. Na szcz�cie babcia by�a w domu. Zawo�a�a znajomego le- karza wojskowego i zawie�li Kikona do szpitala - tu� obok, do Wojskowej Akademii Medycznej. Trzy palce lewej r�ki trzeba by�o amputowa�, ma�y i serdeczny ocala�y. W lewym oku na za- wsze zosta� od�amek - miedziany, dlatego nie da�o si� go wyj�� za pomoc� magnesu. Z prawej d�oni wyrwa�o du�y kawa� mi�sa i sk�ry. �eby wyr�wna� ubytek lekarze przyczepili Kikoni pra- w� r�k� do brzucha, a powsta�y zrost codziennie rozmi�kczali roz�arzonymi kleszczami, �eby potem mo�na go by�o stopniowo oddzieli�. Widocznie takie zabiegi by�y wtedy w modzie. Na sali z Kikonia le�a� �o�nierz, kt�remu �apiduchy przywraca�y w ten spos�b utracon� w boju urod�: chodzi� z lew� r�k� z��czon� sk�r- no-mi�snym wi�zad�em z miejscem, w kt�rym, zanim zosta� ran- ny, znajdowa� si� nos. Wed�ug Kikoni, �o�nierz by� pod ka�dym innym wzgl�dem ca�kiem zdrowym ch�opem, po prostu wielkim ch�opiskiem. Co dwa tygodnie regularnie wychodzi� z kliniki na baby, obowi�zkowo wpl�tywa� si� w jak�� pijack� b�jk� i oczy- wi�cie urywali mu to wi�zad�o. Rano, ca�y we krwi, wraca� ze skruch� na sal� i lekarze zaczynali wszystko od pocz�tku. Kikonia sp�dzi� w szpitalu ponad p� roku, a kiedy znowu pojawi� si� w szkole, by� ju� zupe�nie innym cz�owiekiem. Nagle obudzi� si� w nim intelektualista. Zrobi� si� bardzo oczytany, do- brze gra� w szachy, ca�kiem nie�le czyta� po niemiecku i po an- gielsku. Sta� si� ciekawym rozm�wc�. Rozmawia� o ksi��kach. O kinie. O znaczkach. Potrafi� z wykwintn� nonszalancj� prowa- dzi� rozmowy o Mato-Grosso, Wielkiej Sabanie i o tajemniczych mezas, kt�re pos�u�y�y za prototyp Zaginionego �wiata. Bez za- j�knienia wymienia� imiona pierwotnych potwor�w, ukrytych w grz�zawiskach Kongo i Ubangi-Szari: Idau, szypekwe, lipata, mokelembembe, ailali, ba-di-gui�gakuola-ngou... Stanis�aw pa- trzy� na to wszystko z pewnym zdziwieniem. Zacz�li spotyka� si� regularnie, tym bardziej, �e Kikon z babci� i dziadkiem, ge- nera�-lejtnantem, profesorem Wojskowej Akademii Medycznej, mieszka� akurat naprzeciwko domu Stanis�awa, tak �e mogli po- rozumiewa� si� przez ulic� za pomoc� umownych gest�w i mru- ga� do siebie latarkami alfabetem Morse'a. lat bez prawa zameldowania. A �on� (wdow�?) Afanasija razem ze wszystkimi dzie�mi o p�nocy wys�ali do miejscowo�ci Sterli- tamak. Starsze dzieci prze�y�y, ale dwoje najm�odszych zmar�o w drodze na czerwonk�. Sonia mia�a sze�� lat, a Wowa - pi��. Ja mia�em wtedy cztery lata. By�em anemicznym, w�t�ym i skrofulicznym dzieckiem. Z g�ry zosta�em skazany na zag�ad�. Jednak ojciec ocala� i dlatego ja prze�y�em. Do czasu, jak powiedzia�by specjalista od teorii prawdopodobie�stwa, do na- st�pnego razu..." Rozdzia� 2 Sw�j r�kopis Stanis�aw rozpocz�� w spos�b nast�puj�cy: �Swoje podstawowe twierdzenie m�g�bym sformu�owa� ju� teraz, ale by�oby to chyba nies�uszne. B�dzie, jak s�dz�, lepiej, je�eli wyniknie ono z tekstu w miar� jego czytania jako nieunik- niony wniosek, absolutnie logiczny i jedyny mo�liwy. Sam fakt, �e prze�y�em i dotrwa�em do czterdziestu lat, ju� jest cudem. (Bo co to jest cud? Zbieg ma�o prawdopodobnych wydarze�, i nic wi�cej). W trzydziestym si�dmym ojca wywalili z partii. Wr�ci� do domu tu� po pomocy, usiad� przy stole, po�o�y� ci�ko r�ce po obu stronach talerza z barszczem i siedzia� cicho � czarny, z mar- twymi oczami, nieruchomy, nawet nie oddycha� - tak przynaj- mniej wydawa�o si� matce, kt�ra wszystko ju� zrozumia�a i p�a- ka�a ci�ko, siedz�c po drugiej stronie sto�u. Potem, chyba 0 drugiej, zadzwoni� telefon. Ojciec wsta�. Niewyra�ny niezna- jomy g�os przem�wi� ze s�uchawki: �Zinowij! Natychmiast id� na dworzec i wyje�d�aj do Moskwy. Natychmiast, zrozumia�e�? We� bilet z puli zarezerwowanej dla obkomu". W s�uchawce za- j�cza� przerywany sygna�. Za godzin� ojciec by� w poci�gu. Do Stalingradu nigdy nie wr�ci� - do wojny mieszka� w Petersburgu i walczy� o swoj� re- habilitacj�, bez �adnego skutku. Tamtej nocy, teraz o tym wiem, mia� zosta� aresztowany. 1 prawdopodobnie rozstrzelany. Nazywa�o si� to wtedy: dziesi�� lat bez prawa zameldowania. Dok�adnie to samo sta�o si� na po- cz�tku trzydziestego si�dmego z jego bratem Afanasijem: dziesi�� Jego podstawowe twierdzenie brzmia�o mniej wi�cej tak: �W ci�gu trzydziestu z kawa�kiem lat swojego �ycia tak cz�sto znajdowa�em si� na skraju przepa�ci, o w�os od zguby, blisko ostatniej granicy, �e pr�ba wyt�umaczenia faktu mojego utrzy- mania si� przy �yciu jedynie przypadkiem - jest kpin� ze zdro- wego rozs�dku..." Je�li zatem utrzyma� si� przy �yciu nie przez przypadek, to oznacza, �e jest jaka� prawid�owo��, istnieje co� na �wiecie, co go ratuje, strze�e i chroni? Co? I dlaczego? Uczciwie stara� si� przypomnie� sobie wszystkie okoliczno�- ci, kt�re doprowadza�y go na skraj przepa�ci, i uczciwie stara� si� zrozumie�, co konkretnie zatrzymywa�o go za ka�dym razem na tym skraju. Szuka� prawid�owo�ci i nie znajdowa� jej. Przez kilka dni z przyjemno�ci� gra� sam ze sob� w t� gr�. Nie wierzy�, oczywi�cie, w �adn� prawid�owo��, jednak po tym, jak naliczy� dwadzie�cia trzy przypadki, kiedy by� o w�os od zguby, dwadzie- �cia trzy sytuacje, z kt�rych ka�da grozi�a mu niew�tpliw� i cz�- sto straszn� �mierci�, on, jako matematyk, nie m�g� nie odczu� tu R�ki Losu... �Przechodz�c przez ulic�, popatrzcie najpierw w prawo, a jak dojdziecie do �rodka - w lewo". Czy d�ugo prze�yje w du�ym mie�cie cz�owiek, kt�ry b�dzie uparcie post�powa� zgodnie z t� pro�ciutk� regu��? Czasami wydawa�o mu si�, �e jest takim w�a�- nie cz�owiekiem, r�nica polega�a jedynie na tym, �e nie widzia�, czy �amie jakie� regu�y, ani proste, ani skomplikowane... Ale co my wiemy o regu�ach, kt�rych p'ozna�-t�km nie dano i kt�re, by� mo�e, �amiemy codziennie? ' Wikont wys�ucha� jego rozwa�a� do�� przychylnie (wyda- rzy�o si� to, oczywi�cie, nie w t� historyczn� noc, ale tydzie� p�niej) i na pocz�tek odpowiedzia� anegdot�, kt�r� zwykli opo- wiada� wyk�adowcy filozofii marksistowskiej: �Czym jest przy- padek i czym jest, towarzysze, prawid�owo��? Je�eli cz�owiek wychodzi z domu i spada mu na g�ow� balkon, a on, mimo wszyst- ko, zostaje przy �yciu - co to jest? S�usznie, towarzysze, przypa- dek. A je�eli nast�pnego dnia znowu wychodzi z domu i znowu spada na niego balkon, a on znowu zostaje przy �yciu? Nie, to nie prawid�owo��, towarzysze, to - zwyczaj. A je�eli po raz trze- ci dzieje si� to samo? To ju� dobra tradycja..." Potem zastanawia� si� przez chwil�, przygryzaj�c grube afry- ka�skie wargi i nagle powiedzia�: - Wiesz co, m�j Staku, przecie� to jest fabu�a! Nie wydaje ci si�? Nast�pnego dnia Stanis�aw zacz�� pisa�. Obaj od niepami�tnych czas�w co� tam pisywali. �Brulio- ny. .." - mawia� Wikont, kt�ry uwielbia� Tynianowa. Zacz�li kil- ka wsp�lnych powie�ci i opowiada� - ka�da mia�a oddzieln� tecz- k�. W ka�dej z teczek le�a�y teraz po trzy, cztery zapisane karteczki. U�o�one - i to nawet nie do ko�ca - wiersze mogli ju� liczy� na tuziny. Do wi�kszo�ci z nich ci sami autorzy napisali r�wnie� muzyk�. Pewnie wszystko to by�o niepowa�ne. Za najlepsze z literac- kiego dorobku Wikonta uznawane by�o opracowanie pod tytu- �em Eksperyment na cudzym �yciu. Reprezentowa�o ono auten- tyczne (pami�tnikarskie) zapiski obserwacji, kt�re konaj�cy z nud�w ucze� dziewi�tej klasy Wiktor Kikonin, po�o�ony do ��ka z powodu przezi�bienia, przeprowadzi� na jednym ze swo- ich domowych karaluch�w (kt�rych w mieszkaniu genera�-lejt- nanta profesora Kikonina-najstarszego by�o mn�stwo): 12.03 - wsadzi�em karaluchowe nasienie do s�oika po- zbawionego powietrza. S��j jest oko�o pi��dzie- si�ciu razy wi�kszy od karalucha. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. 13.34 - �yje, swo�ocz! 14.10 - nasypa�em mu okruchy chleba - �re. 14.55 - upu�ci�em swo�ocz! Stanis�aw nigdy nie dowiedzia� si�, co si� sta�o z rodzicami Wikonta, gdzie s�, czy �yj� i je�eli tak, to czemu Wikont zawsze mieszka� z dziadkiem i z babci�? W wieku, kiedy �adne pytania nie s� nietaktowne, nie ciekawi�o go to, a potem wyczu� w tym wszystkim jak�� nieprzyjemn� tajemnic� i ju� nie zaryzykowa� pytania. Najpierw zmar�a babcia i po raz pierwszy w �yciu Stanis�aw zobaczy� Wikonta p�acz�cego. Po raz pierwszy - i po raz ostatni. Dziadek wytrzyma� samotnie jakie� pi��, sze�� miesi�cy. By� bardzo znany - w pewnych kr�gach. Zajmowa� si� mikrobiologi� wojskow�. Kiedy� Wikont (w spos�b oczywisty na�laduj�c kogo� z doros�ych) nazwa� go: �genera�-d�uma". Stanis�awowi wydawa- �o si� to w niezas�u�ony spos�b obra�liwe i dopiero kilka lat p�- niej domy�li� si�, jak naprawd� trzeba to by�o rozumie�. Wikont m�wi�, �e dziadek ma ponad dwa tysi�ce opublikowa- nych prac, ale Stanis�aw zdo�a� przeczyta� tylko jedn�. Poruszy�a jego wyobra�ni�. W pracy tej profesor Kikonin znakomicie udo- wadnia� paradoksalne twierdzenie: im choroba jest straszniejsza i niebezpieczniejsza, tym szybciej znika z powierzchni ziemi. Tak by�o ze staro�ytnym syfilisem, to samo sta�o si� ze �redniowiecz- nymi szczepami bakterii d�umy. Im bardziej �mierciono�ny szczep, tym pewniej zabija swoj� ofiar� - i siebie razem z nim. �miercio- no�ny szczep nie ma przysz�o�ci. Mog� przetrwa� tylko te choro- by, kt�re daj� szans� na prze�ycie znacznej liczbie zara�onych. Bakteria, kt�ra zabija wszystkich, zabija te� siebie... Zaiste: chcesz �y� sam, daj �y� innym. Rodzic�w Wikonta nie by�o ani na pierwszym, ani na dru- gim pogrzebie. Wikont (student czwartego roku Czwartego Me- dycznego Instytutu) zosta� samotnym w�a�cicielem pi�ciopoko- jowego generalskiego mieszkania. Teraz mogli sobie w��cza� �G�os Ameryki" na ca�y regulator o ka�dej porze dnia i nocy. I g�o�no �piewa� piosenki przy gitarze. I t�uc po pijaku kielichy z serwis�w dziadka... I przyprowadza� baby. Ale bab do tego mieszkania nie przyprowadzali nigdy. I nigdy nie wychodzili poza pr�g pokoiku Wikonta - dwa na dwa metry, ��ko, st�, rega� z ksi��kami i rozpadaj�ce si� ze staro�ci p�twarde krzes�o, arty- ku� A�-123/47. Stolik z zestawem fajek sta� w nogach ��ka. Wikont zazwy- czaj siedzia� (albo le�a�) na tym ��ku, a Stanis�aw - przy stole, na konaj�cym krze�le. Tak popijali. Tak wymy�lali. Tak dyskuto- wali. Za drzwiami (kt�re z przyzwyczajenia zawsze by�y zamknie/ te), olbrzymie, dyskretnie eleganckie i nawet po staremu rozkosz- nie puste mieszkanie �y�o cicho �yciem cieni. Pomieszczenie przesz�o�ci. Chram. Grobowiec. Wikont kategorycznie odmawia� jakichkolwiek zmian. Zabra� do siebie jedynie kolekcj� staro�yt- nych monet dziadka i trzyma� je w prawej szufladzie biurka, wy- ci�gaj�c od czasu do czasu w celach poznawczych. Stanis�aw postrzega� wszystkie te niepraktyczne dziwactwa jako co� oczywistego. Chocia� oczywistego by�o w tym bardzo ma�o. W�a�ciwie dlaczego nie eksmitowali Wikonta? Przecie� mieszka- nie by�o resortowe. Dlaczego, przynajmniej, nie przenie�li go do kawalerki? Do dwupokojowego mieszkania? Kiedy niedawno zja- dliwy Sieni� Mirlin zada� Stanis�awowi te pytania, Stanis�aw nie potrafi� odpowiedzie� niczego sensownego, a Sieni� wyg�osi� barw- n� mow� na temat: tylko romantyczne os�y w rodzaju Stanis�awa szukaj� zagadek, tajemnic, fabu� i cud�w w �wiatach rzeczy nie- poznawalnych i niepoj�tych. Nie ma nic bardziej tajemniczego, zagadkowego i poruszaj�cego wyobra�ni� ni� �wiat radzieckich ustaw i prawa... Stanis�aw nie m�g� na to nic odpowiedzie�, ale nie zacz�� rozwi�zywa� biurokratycznych tajemnic lokatora Wi- konta-Kikoni. Szybko zrozumia�, �e nie ma �adnego do�wiadczenia literac- kiego. Okaza�o si�, �e to, czym zajmowali si� wcze�niej, nie ma nic wsp�lnego z prawdziw� literatur�. | Wcze�niej wymy�lali, i dlatego byli wolni - raczej tylko wy- obra�ali sobie, �e s� wolni - i odczuwali tak� lekko�� dop�ty, dop�ki nie nadchodzi�a pora porz�dkowania tego, co wymy�lili. A gdy nadchodzi�a taka pora, zaczynali odczuwa� op�r materii i od razu rzucali prac�: robi�o si� ci�ko. Teraz nie mo�na by�o niczego wymy�la�. Wszystko by�o go- towe. Trzeba tylko przypomina� i uk�ada� wspomnienia w nie- zb�dnym porz�dku. To znaczy - organizowa�. I to okaza�o si� trudne nie do opisania i nie do wyt�umaczenia. Kilka razy rzuca� prac�, wydawa�o si�, na zawsze. Po co si� m�czy�? - pyta� siebie poirytowany. Komu to jest potrzebne? Przek�ada� zapisane kartki, czyta� na nowo gotowy tekst - wszystko by�o pompatyczne, nienaturalne i ja�owe. I by�o tego do obrzydzenia ma�o w por�wnaniu z tym, co jeszcze nale�a�o napisa�. Ale par� akapit�w lubi� przeczyta� na nowo. Nawet nauczy� si� ich na pami�� - mimo woli, wcale tego nie chc�c. Przegl�daj�c bez ko�ca plany, mia� jednak wyra�ne poczu- cie zwyci�stwa. Co� nagle �ciska�o go za gard�o i oczy zachodzi- �y �zami. Strasznie si� wtedy siebie wstydzi�, ale nie m�g� nic na to poradzi�. I nie chcia�. Mimo wszystko by� naukowcem i cho- cia�, by� mo�e, kiepsko zna� si� na literaturze, jednocze�nie wy- ra�nie odczuwa� nowatorstwo - i materia�u, i samego pomys�u. Czego� takiego jeszcze nie by�o. By� pierwszy na tej drodze. A to oznacza, �e musi i�� do ko�ca. Akurat w tym czasie pojawi�a si� nagle w domu maszyna do pisania; stara, dziwna, o pionowej konstrukcji, z zadziwiaj�co mi�kkimi, cudownie wyregulowanymi klawiszami. I ze zdumie- niem odkry�, �e pisanie sta�o si� ciekawe: sam proces pisania zaczaj dostarcza� mu jakiej� nienaturalnej (tak to rozumia�) przy- jemno�ci. Dawniej odczuwa� co� podobnego tylko wyprowadza- j�c wzory i kre�l�c grafiki. �B�g wie, z jakich �mieci wyrastaj� wiersze, nie poznaj�c wstydu..." �wi�te s�owa! Ale z jakich �mie- ci wyrasta natchnienie! Zrozumia�, �e pisa� trzeba scenami, epizodami, obrazkami, nie zastanawiaj�c si� wcale nad przej�ciami od jednego epizodu do drugiego. Od razu zrobi�o mu si� l�ej. L�ej, ale nie lekko. Najtrudniej by�o ze s�owami. Jak si� nazywa ta b�ona, to miej- sce mi�dzy palcem wskazuj�cym a du�ym, niech to diabli! Nie wiedzia� i nikt ze znajomych te� nie wiedzia�, tak �e musia�, cho- lera, zrezygnowa� z kawa�ka z gr� w po�kni�cie... Jak si� nazywa przestrze� pomi�dzy dwojgiem drzwi - ze- wn�trznymi, wychodz�cymi na klatk� schodow�, i wewn�trzny- mi, prowadz�cymi do mieszkania? Przedpok�j? Nie. Przedsio- nek? W wagonach - platforma... Nazwa� t� ciemn� przestrze� przedsionkiem i postara� si� go opisa�. W przedsionku by�o zupe�nie ciemno i do�� zimno - nie tak, oczywi�cie, jak na klatce schodowej, gdzie wpada� bezlito- sny mr�z z ulicy i podw�rza, ale zimniej ni� w przedpokoju. Po lewej stronie by�y p�ki, na kt�rych przed wojn� przechowywano f jedzenie i na kt�rych ju� dawno nic nie sta�o, pr�cz nar�banego drewna. I w przedsionku pachnia�o drewnem. Ch�opiec sta� ubrany w przedsionku. Ko�uszek z podniesio- nym ko�nierzem, uszanka z opuszczonymi uszami, we�niana chu- sta na uszance, walonki, r�kawice. Zawsze tak si�. ubiera�, kiedy wychodzi� posta� sobie w przedsionku po godzinie drugiej. Ch�opiec by� ma�y, mia� tylko osiem lat, chudy, s�abowity i brudnawy. Ju� od kilku miesi�cy nie �mia� si� i nawet nie u�mie- cha�. Przez kilka miesi�cy nie my� si� w gor�cej wodzie i mia� wszy... Od wielu dni nie jad� do syta, a przez ostatnie dwa zimowe miesi�ce po prostu cichutko umiera� z g�odu, ale nie wiedzia� o tym i nawet nie podejrzewa� - w og�le nie czu� �adnego g�odu. Nie chcia�o mu si� je��. Za to chcia�o mu si� �u�. Wszystko jed- no co. Jedzenie. Ka�de. D�ugo, starannie, zapami�tale, z rozko- sz�, o niczym nie my�l�c... Mlaszcz�c. Cmokaj�c. Czasami wy- obra�a� sobie, �e koniec ko�c�w �u� mo�na wszystko: brzeg ceraty... papierowe k�ko... figurk� szachow�... Ah, jak s�od- ko, jak smacznie pachnia�y lakierowane figurki szachowe! Ale by�y twarde i nieprzyjemne do �ucia, wr�cz ohydne... A�eby je liza� - zbyt gorzkie. Bardzo wa�ne jest to, �eby wyrazi� my�l, �e ch�opiec tak czy inaczej by� skazany na blisk� i nieuniknion� �mier�. Pozosta� mu nie wi�cej ni� miesi�c, najwy�ej - dwa. > Dotrwa� do ko�ca stycznia tylko dlatego, �e przez ca��jesie� j jedli kocie mi�so i dlatego �e mama mia�a zwyczaj robienia za- pas�w drewna od wiosny, a nie tu� przed zim�, jak wi�kszo�� leningradczyk�w. Dlatego u nich w domu by�o ciep�o. Jednak w mie�cie ju� dawno zjedzono wszystkie koty. Wszystko, co mniej wi�cej nadawa�o si� do jedzenia i co mo�na by�o znale�� w miej- skim mieszkaniu (stary klej stolarski, zaschni�ty klajster z tapet, olej rycynowy, suszon� kapust� morsk� - przedwojenne lekar- stwo taty na serce) - te� zosta�o ju� znalezione i zjedzone, i teraz nie by�o wida� nic opr�cz �mierci. Oczywi�cie ch�opiec nie ro- zumia� tego, nawet do g�owy mu nie przysz�o, �eby o tym my- �le�, ale rzeczywisto�� wcale nie zale�a�a od jego rozumienia czy nierozumienia... Nadzwyczaj wa�ne jest napisa� to tak, �eby istot� sytuacji dobrze zrozumia� czytelnik (najedzony, zdrowy, umyty, siedz�cy z tym tekstem w r�ku w pobli�u ciep�ego kaloryfera). A do tego trzeba opisa� wszystko, przy czym zrobi� to jako� tak sprytnie, bez dydaktyki, w miar� mo�liwo�ci naturalnie i swobodnie. Najpierw pr�bowa� pisa�, �e ch�opiec wyobra�a sobie r�ne sceny i obrazki o charakterze czysto informacyjnym. Jak wygl�- daj� schody, zalane warstw� zamarzni�tej wody i nieczysto�ci. Dlaczego w ca�ym mieszkaniu nadawa� si� do zamieszkania tyl- ko ma�y pokoik z oknami wychodz�cymi na podw�rko-studni�, no i jeszcze kuchnia z piecem, no i przedpok�j... Jacy ludzie poza nim byli w domu - ilu i w kt�rych mieszkaniach... To wszystko by�a informacja nie tylko okre�laj�ca otoczenie i atmosfer� przed- �miercia, ale r�wnie� wa�na dla udowodnienia Podstawowego Twierdzenia. To wszystko trzeba by�o jednak wymaza� bez lito�ci. Ch�o- piec nie m�g� ani przedstawia�, ani wyobra�a� sobie, ani wspo- mina�. .. My�la� tylko: �Mamo... czemu nie przychodzisz... cze- kam na ciebie... przyjd� szybciej... czemu nie przychodzisz, mamo... mamo... mamo...". Powtarza� p�g�osem sto, trzysta, tysi�c razy - ca�y czas to samo, z drobnymi wariacjami, czasami nagle zaczyna� m�wi� na g�os i m�wi� g�o�niej, i g�o�niej, i g�o�- niej, powtarzaj�c to samo i tak samo, a� przez szum swego g�osu us�ysza� nagle zgrzyt otwieraj�cych si� daleko na dole drzwi fron- towych, i wtedy przerywa� i przestawa� oddycha� - zamiera� na- s�uchuj�c, gotowy udusi� si� ze szcz�cia... Ale na schodach panowa�a martwa, kamienna, lodowata cisza i ch�opiec cichutko nabiera� tchu i znowu, z jeszcze wi�ksz� rozpacz�, zaczyna� od po- cz�tku: �...mamo... czemu nie przychodzisz... mamo przyjd�... szybciej... mamo...". Rozdzia� 3 Przera�aj�ca by�a nier�wnomierno�� pami�ci. Wspomnienia pojawia�y si� oddzielnymi kawa�kami, kruchymi, bezkszta�t- nymi, rozp�ywaj�cymi si�. Panowa�a mi�dzy nimi jaka� g�ucha pust- ka ciemnych zapadlin. A wiele rzeczy nie pojawia�o si� w og�le. Jak razem z mam� nosili wod� z Newy? Wiedzia�, �e nosili wod� z Newy, dwa razy dziennie, mama - w wiadrze, ch�opiec w ma�ej banieczce, i wszyscy tak nosili, schody by�y zalane wod�, wylewaj�c� si� z r�nych wiader w r�nym czasie i zamarzaj�- c�. .. Ale nie m�g� przypomnie� sobie �adnej jasnej i konkretnej sceny wydobycia wody z przer�bli - jakby czyta� o tym kiedy�, ale sam tego nigdy nie do�wiadczy�... Jak robi� kup� i siusiu? Kanalizacja nie dzia�a�a, sedes za- pchany kawa�em m�tnego lodu. Odchody wynosili w jakim� ohyd- nym wiadrze na dw�r, a ci, kt�rym zabrak�o si�, wylewali je po prostu na schody pi�tro ni�ej. Przypomina� sobie zapaskudzone schody i �wietnie pami�ta� niewyobra�alnie, niewiarygodnie, nie- odwracalnie zapaskudzone podw�rko... I nic wi�cej... Na szcz�cie, to wszystko by�o nieistotne dla Podstawowego Twierdzenia. Mo�na o tym w og�le nie pisa�. No, a je�eli ch�o- pak po�lizgn��by si� na kraw�dzi przer�bli, z kt�rej wydobywali wod�, i wpad� do Newy?... Chocia� wtedy niczego by ju� nie by�o, wszystko sko�czy�oby si� w pi��, dziesi�� minut, nawet je�liby go wyci�gni�to... (Przecie� m�g� si� po�lizgn��, praw- da? Przecie� na kraw�dzi przer�bli by�o nie mniej �lisko, ni� na schodach? A je�eli m�g�, to znaczy, �e znowu si� nara�a�, praw- da? Wynika z tego, �e znowu zaczyna si� nachodzenie na siebie prawdopodobie�stwa �mierci i oznacza to, �e ten nie spe�niony przypadek te� pracuje na Podstawowe Twierdzenie? Czyli, �e to te� jest istotne i o tym te� trzeba wspomnie�?) Zmusza� si� do przerywania tego rodzaju rozwa�a� w po�owie, bo w przeciw- nym wypadku � zgodnie z logik� � musia�by w ko�cu natkn�� si� na najbanalniejszy z paradoks�w: �ycie jest �mierciono�ne, bo z definicji jest brzemienne w �mier�. Ale dlaczego wcale nie zapami�ta� ani swojej twarzy z tam- tych czas�w, ani twarzy mamy? Mama wtedy by�a dla niego czym� du�ym, ciep�ym, �ywym, radosnym... niez�omnie pewnym. Mama by�a �yciem. Wszystko opr�cz mamy by�o �mierci�. Mama nie mia�a twarzy - jak nie ma i mie� nie mo�e twarzy �ycie, ciep�o, szcz�cie... Mama by�a wszystkim. Swojej twarzy nie zapami�ta�, bo to by�o co� zupe�nie nieistotne- go -jak wz�r tapet... jak kolor firanek... jak zapach ko�dry... Co za r�nica, czym pachnia�a ko�dra? Kogo obchodzi to, jak wygl�da�a jego twarz? A mo�e po prostu nigdy nie patrzy� na siebie w lustrze? Ale zapami�ta� twarz Frosji. Chyba dlatego, �e by�a jaskra- wa. Nie by�o takich twarzy dooko�a: czerwone policzki, czerwo- ne usta, czarne jaskrawe brwi... I g�o�ny syty g�os. Frosja praco- wa�a w piekarni. Ich klatka liczy�a w sumie dwadzie�cia trzy mieszkania. Dom by� szykowny, budownictwo z pocz�tku wieku, wzniesiono go dla petersburskich in�ynier�w (tak m�wiono). Szerokie, wygodne, �a- godnie nachylone schody. Winda. Cudowne g��wne wej�cie. Wy- �o�ony zielonymi kaflami najrozkoszniejszy piec w dolnym we- stybulu. Dozorca. �ciany na klatce wyko�czone sztucznym marmurem. Mieszkania w domu - po dziesi��, pi�tna�cie pokoi w ka�dym... Wysokie sufity ze sztukateri�, wysokie pot�ne drzwi wej�ciowe imituj�ce maho�... Oczywi�cie, na pocz�tku wojny rozkoszy zrobi�o si� mniej: pieca na dole nie rozpalano, winda by�a czynna dwa razy w roku, drzwi frontowe nigdy si� nie zamyka�y. Ale dozorca pracowa� i szerokie schody by�y w miar� czyste, i napis�w na �cianach nie by�o jeszcze za du�o. W ka�dym mieszkaniu mieszka�a teraz nie jedna in�ynierska rodzina ze s�u�b�, a siedem, dziesi��, dwana- �cie rodzin - najr�niejszych i bez s�u�by... W styczniu na klatce zosta�y (opr�cz ch�opca z mam�) jesz- cze tylko trzy osoby. Reszta albo ewakuowa�a si� jeszcze jesie- ni�, albo zmar�a (jak babcia ch�opca) i le�a�a teraz w oszronio- nych sztaplach na podw�rku s�siedniego domu, albo znikn�a jako� tak bez �ladu - by� mo�e w ��kach za zamkni�tymi drzwia- mi �miertelnie wyzi�bionych mieszka�. Przy �yciu zostali: Amalia Michaj�owna w mieszkaniu na- przeciwko, �cioteczka ze szpicami" na drugim pi�trze i Frosja z mieszkania pi�tro wy�ej. To wszystko. �Cioteczka ze szpicami" nie odgrywa �adnej roli w udowod- nieniu Podstawowego Twierdzenia i w og�le nie ma co o niej pisa� poza tym, �e przed wojn� mia�a cztery �nie�nobia�e szpice. Ch�opiec my�la� wtedy, �e to w�a�nie o niej wymy�lili kawa� o da- mulce z czw�rk� piesk�w, kt�re nazywa�y si� Obsia, Rusi�, Kren- dia i Lami. Frosja natomiast odgrywa jak�� rol�. Frosja g�o�nym, sytym g�osem m�wi�a: �Ale prosz�, prosz�, K�awdio W�adimirowna! Ale, po co pani... Ale nie trzeba, na mi�o�� bosk�, naprawd�!" A mama m�wi�a szybciutko, niewyra�nie, jakby po�ykaj�c s�o- wa, i mo�na by�o zrozumie� jedynie jakie� chaotyczne urywki: �...nie, nie... b�d� bardzo wdzi�czna... b�agam... z ca�ego ser- ca. .." Mama m�wi�a to uni�enie. Na si�� wciska�a w grube palce Frosji jakie� pier�cionki, kolczyki z kolorowymi kamyczkami... A potem okazywa�o si�, �e na kolacj� b�dzie dodatkowy kawa- �ek chleba. Zdarzy�o si� to dwukrotnie - raz w grudniu, a drugi - na samym pocz�tku stycznia. Mama nie mia�a chyba wi�cej kol- czyk�w ani pier�cionk�w i Frosja wi�cej nie pojawi�a si� w do- mu. Dodatkowy kawa�ek chleba - te�. Ale co to jest - dwa ka- wa�ki chleba? Dwa dodatkowe dni? A niech nawet tylko jeden? Ale dodatkowy. Kt�rego mog�oby nie by�. Kto policzy� dni i kto m�g�by powiedzie�, kt�ry z nich jest dodatkowy, a kt�ry... ostatni? Amalia Michaj�owna by�a zniszczon� Niemk�. We wrze�niu, na samym pocz�tku blokady, zosta�a aresztowana i wsadzona do wi�zienia przy Du�ym Domu. A w grudniu, nie wiadomo dla- czego, wypu�cili j�. Ani mama, ani tym bardziej ch�opak nie ro- zumieli wtedy, �e tak naprawd� to by� cud. Co o tym my�la�a sama Amalia Michaj�owna, pozosta�o tajemnic�. - Nie, nie i nie, troga Klafftia Flatimirofha! - m�wi�a pra- wie uroczy�cie - i nafet mnie nie pytajcie! B�d� umiera�, na �o- szu �mierci sfoim nikomu ani s�ofa nie pofiem! Tak naprawd�, co� jednak powiedzia�a mamie o Du�ym Domu i jego mieszka�cach. Powiedzia�a na przyk�ad, jak pew- nego dnia zaprowadzili j� do nowego gabinetu na przes�uchanie i kazali usi��� na krze�le przy drzwiach. Konwojent wyszed� i po- cz�tkowo Amalii Michaj�ownie wyda�o si�, �e jest w gabinecie sama. Siedzia�a cichutko, boj�c si� nawet g�ow� ruszy�, pozw�-; la�a sobie tylko na przebieganie wzrokiem w prawo, w lewo, i na- gle zobaczy�a kogo� w drugim kra�cu pokoju. W tym odleg�ym k�cie, przy zakratowanym oknie sta�a du�a �elazna szafa, a przed szaf� cz�owiek w cywilu, z mocnym zarostem, r�ce za plecami. Ten cz�owiek sta� twarz� do szafy, blisko niej i bokiem do Amalii Michaj�owny. Nagle pochyli� si� do przodu, poca�owa� szaf� - przywar� do niej ustami - potem si� odsun�� i znowu zamar� nie- ruchomy. Amalia Michaj�owna a� zdr�twia�a. A m�czyzna zn�w nagle pochyli� si� do przodu, zn�w poca�owa� szaf� i znowu za- mar�. Powt�rzy�o si� to kilka razy. Amalia Michaj�owna czu�a, �e jeszcze chwila, jeszcze troch�, nie wytrzyma i padnie nieprzy- tomna, ale drzwi si� otworzy�y i wszed� s�dzia �ledczy. Od razu wszystko zobaczy� i strasznie si� roz�o�ci�. - O�lepli�cie? - wrzeszcza� na konwojenta. - Gdzie�cie j� zaprowadzili? Nie widzicie? Amalii Michaj�ownie kazano wsta�, zaprowadzono j�do dru- giego pokoju, i potem tego dnia wszystko ju� by�o jak zwykle... Oczywi�cie, tego rodzaju okoliczno�ci i rozmowy ch�opak m�g�by (teoretycznie) wspomina�, stoj�c w przedsionku mi�dzy drzwiami, ale niczego takiego nie wspomina�, tylko p�aka� i b�a- ga� mam�, �eby szybciej przysz�a. Mama nie przychodzi�a. Sp�- nia�a si� ju� godzin� z ok�adem. I wtedy ch�opak odsun�� �ela- zn� zasuw�, z trudem podni�s� �elazny hak i obr�ci� g��wk� angielskiego zamka. Zrobi� co�, czego mu kategorycznie zabra- niano - otworzy� drzwi i wyszed� na schody. Ju� nie m�g� cze- ka�, by� pewny, �e z mam� sta�o si� co� strasznego, a to oznacza, �e wszystkie zakazy i ca�a reszta straci�y wszelki sens. Spuszcza� si� po schodach, uczepiony balustrady, �lizga� walonkami po zmarzni�tym lodzie i g�o�no p�aka�. Z dziwnym uczuciem obserwatora ws�uchiwa� si� w sw�j p�acz i �a�obne la- menty i my�la�, �e to i tak nic nie pomo�e. Na schodach nie spo- tka� nikogo, ale jeszcze zostawa�a nadzieja, �e zobaczy mam�, kiedy znajdzie si� na ulicy. Tak wyrazi�cie wyobrazi� sobie �le wydeptan� mi�dzy zaspami �cie�k� i mam� na ko�cu tej �cie�- ki, daleko, ko�o samego skrzy�owania, �e nawet przesta� p�a- ka�. W westybulu, gdzie z prawej i lewej strony drzwi fronto- wych namiot�o ca�e zaspy, gdzie martwym blaskiem �wieci�a kafelkami oblodzona pod�oga, gdzie by�o pusto i zimno jak na ulicy, ch�opak zatrzyma� si� na kilka sekund, zastanawiaj�c si�, czy jednak nie wyj�� bocznym wyj�ciem, pod schodami - mama czasami wraca�a w�a�nie t� drog�, przez podw�rko - tak by�o kr�cej, ale te� bardziej obrzydliwie, bo podw�rko by�o strasznie zapaskudzone. Jednak wizja mamy na ko�cu �cie�ki mi�dzy zaspami by�a tak wyra�na, �e ch�opak zdecydowanie ruszy� przez westybul do wej�cia frontowego i z trudem, �lizgaj�c si� walonkami po za- marzni�tym na kafelkach �niegu, otworzy� ogromne frontowe drzwi. Wszystkie szyby w drzwiach zosta�y wybite jeszcze we wrze�- niu, kiedy do ogrodu spad�a p�tonowa bomba, i mog�oby si� wydawa�, �e teraz w westybulu powinna panowa� temperatura taka jak na zewn�trz, ale tak si� tylko wydawa�o: ulica przywita- �a ch�opca takim mrozem, �e �zy w jego oczach od razu zamarz�y i ch�opak instynktownie przykry� usta i nos r�kawiczk�. Mr�z by� szalony, ra��cy, gwa�towny, okrutny, szarpi�cy, wyszczerzaj�cy si�, �miertelny... A na ko�cu �cie�ki mamy nie by�o. W og�le nikogo nie by�o w zasi�gu wzroku. Ch�opak ruszy� do przodu, tam gdzie nikogo nie by�o, a gdzie tak czy inaczej powinna by� mama. Bo ju� nigdzie wi�cej by� jej nie mog�o... Dwukrotnie si� odwr�ci�. Raz na wszelki wypadek, a drugi raz specjalnie, �eby (ze strachem) spojrze� na s�o�ce. S�o�ce chyli�o si� ju� ku zachodowi i sta�o za jego plecami - o�lepiaj�cy, niewyra�ny kawa�ek lodowatej mg�y na bia�awym, szarob��kitnym niebie, na kt�rym zostawi� bia�y �lad niemiecki samolot zwiadowczy. Nie by�o w tym s�o�cu i w tym niebie �ad- nego �ycia, nie by�o nic opr�cz obietnicy szybkiej i nieuniknio- nej �mierci, tak samo jak w tych wysokich, wy�szych od cz�o- wieka zaspach wzd�u� �cie�ki, w martwych, o�lep�ych domach bez szyb, bezdymnych, martwych rurach piec�w i �miertelnej ci- szy, i �miertelnym bezludziu wok�. Wiele lat, a nawet dziesi�cioleci p�niej, kiedy ju� nawet �lad nie zosta� po w�t�ym, p�martwym, zap�akanym ch�opcu i umar- �a w�r�d ludzi pami�� o martwym, owini�tym w bia�y ca�un, opus- tosza�ym mie�cie, on nadal pami�ta� i nienawidzi�: stycznia, pustki ulic i pokrywaj�cej je bia�ej �nie�nej peleryny, mro�nego bia�a- wego nieba i o�lepiaj�cego kawa�ka mg�y zamiast s�o�ca. Na za- wsze, do ko�ca, do ostatniej kropli swego �ycia... Ch�opak wl�k� si� (cho� wydawa�o mu si�, �e biegnie z ca- �ych si�) wzd�u� alei Karola Marksa, min�� skrzy�owanie z kr�- ciutkim Prospektem Fi�skim, gdzie w pa�dzierniku spad�a du�a bomba i nie wiadomo dlaczego nie wybuch�a (doro�li m�wili, �e by�a napchana piaskiem zamiast materia�u wybuchowego, i w tym piasku by�a ulotka po rosyjsku: �Jak mo�emy, pomo�emy"), po jego lewej stronie zosta� szary, modernistyczny budynek, w kt�- rym przed wojn� mieszka�a jego kole�anka ze szko�y, �adna Gala, a w kt�rym teraz nie mieszka� ju� chyba nikt. Przed nim by�a jesz- cze d�uga, d�uga droga, by� mo�e do samej �rady rejonowej", gdzie mama mia�a prac� w �rejonowym wydziale mieszkaniowym" - wszystkie te s�owa by�y ch�opcu znane, ale nie mia�y �adnego kon- kretnego odniesienia, poza du�ym budynkiem, gdzie w pustych korytarzach nadzwyczajnie pachnia�o gotowanym bobem, i du�ym zimnym pokojem, gdzie mama siedzia�a przy stole, zawalonym teczkami i papierami... Wok� nie by�o nikogo: �nieg, zaspy, drzewa, martwe domy z oknami zabitymi dykt�... po lewej stronie zaczyna� si� �lepy wysoki mur ogradzaj�cy teren jakiego� zak�adu - przed wojn� by�o tu zawsze g�o�no, t�oczno, tam i z powrotem je�dzi�y ci�a- r�wki, zza �ciany s�ycha� by�o �elazne uderzenia, tajemnicze sy- czenie, bucha� dym i para, a czasami nagle szeroko otwiera�a si� ogromna brama i bezpo�rednio na ulic�, uroczy�cie sapi�c i hu- cz�c, wype�za� prawdziwy parow�z - dymi�cy, brudny i ogrom- ny. Przez jaki� czas toczy� si�, cudownie hucz�c, wzd�u� ulicy, a potem zn�w wje�d�a� na teren zak�adu, ju� przez inn� bram�... Teraz tory by�y schowane pod grub� warstw� skrystalizowa- nego �nifegu, a przy bramie le�a�a na boku nieruchoma kobieta. Szeroko rozrzuci�a zdr�twia�e r�ce, jej jasno��ta twarz �wieci�a si�jak lakierowana g��wka bia�ej figurki szachowej. Obok niej, nie dalej ni� metr, le�a� tobo�ek z czerwonej pikowanej ko�dry, dodatkowo owini�ty we�nian� chust�. Tobo�ek milcza�, ale jesz- cze s�abo si� porusza�. Ch�opak przeszed� obok, tylko na moment rzuci� okiem i od razu przesta� o tym my�le�. By� w stanie takiej histerii i bezna- dziei, �e �adne zewn�trzne wra�enia nie mog�y ju� niczego zmie- ni�. No i, prawd� m�wi�c, nie by�o niczego nadzwyczajnego w tym, co teraz zobaczy�... chyba tylko to, �e tobo�ek si� poru- sza�... 29Mur sko�czy� si�, zacz�y si� budynki zak�adu z czarnej ce- g�y, a po prawej strome wy�oni� si� zau�ek, na kt�rego drugim ko�cu by�a szko�a, gdzie ch�opak zd��y� pochodzi� do pierwszej klasy. Zrobili z niej teraz szpital. Ch�opak odwr�ci� g�ow� i zo- baczy� przed sam� szko�� jaki� ruch - sta�y tam owiane par� sa- mochody, a z tej pary wynurzali si� jacy� ludzie. Mamy tam nie by�o i nie mog�o by�... Ku�tyka� coraz dalej i coraz wolniej (cho� wydawa�o mu si�, �e coraz szybciej), min�� zakr�t na Most Grenadier�w po lewej stronie i martw� cerkiew bez kopu�y po prawej. Zacz�y si� miej- sca, kt�rych przed wojn� nie zna�. Pozna� je dopiero teraz, gdy czasami chodzi� z mam� do pracy... Trzeba by�o zawsze chodzi� z ni� do pracy, kogo to obchodzi, �e tam zimno i nudno - lepiej ca�kiem zamarzn�� ni� osamotnienie... ka�da nuda jest lepsza, najlepsza na �wiecie ni� osamotnienie... Chcia�o mu si� krzy- cze� z ca�ych si�, ale okaza�o si�, �e si� nie ma. Us�ysza� jaki� gruchot... wybuchy... albo strza�y. Zaczyna! si� wieczorny ostrza� artyleryjski, albo zenit�wki strzelaj� do nie- mieckiego samolotu... Spojrza� w niebo. Tak, to chyba zenit�w- ki. Obok samolotu pojawia�y si� znik�d i zawisa�y k��bki rude- go, czarnego i bia�ego dymu. Kiedy� z ciekawo�ci� by na to popatrzy�, ale nie teraz. Teraz nic go nie ciekawi�o... Rozdzia� 4 Oto kolejne ciekawe - z punktu widzenia Podstawowego Twierdzenia - pytanie: jak to jest z bombardowaniami, ostrza�ami artyleryjskimi, zapalnikami, od�amkami i ca�� reszt wojny? Ko�o domu ch�opaka, w promieniu kilometra, spad�o (we- d�ug doros�ych) czterna�cie bomb. Pocisk�w nikt nie liczy�. Po- cisk�w zapalaj�cych te� - mimo �e stacja benzynowa ko�o domu (bardzo blisko, po drugiej stronie ulicy) spali�a si�, nawiasem m�wi�c, w�a�nie przez te pociski. Podczas jesiennych bombar- dowa� pociski zapalaj�ce jak grad sypa�y si� na dach domu - dy�urni ledwo zd��ali zrzuca� je na d�, gdzie wbija�y si� w chod- nik i umiera�y w jaskrawym, �wi�tecznym ognisku, rozsypuj�c wielokolorowe iskry, roztapiaj�c siebie, asfalt, ziemi�, kamie� i pot�uczon� ceg��... Na pocz�tku wszyscy bardzo si� bali bombardowa�. Gdy tylko og�aszano alarm lotniczy, od razu t�umy ludzi z kuframi, walizkami, tobo�ami, ko�drami i poduszkami wali�y do schron�w przeciwlotni- czych i cierpliwie, godzinami gotowe by�y czeka� tam na odwo�anie nalotu. (Straszne, gwa�towne, antyludzkie wycia syren i weso�e, uro- czyste, zwyci�skie fanfary odwo�ania alarmu... I uroczysty g�os spi- kera: �Odwo�anie alarmu lotniczego! Odwo�anie alarmu lotnicze- go!" Jakby to by� ostatni alarm lotniczy w jego �yciu). Ale ju� jesieni� ludzie przestali schodzi� do schron�w - da- leko, k�opot, no i, jak si� okaza�o, niebezpiecznie: z ust do ust przekazywano straszne historie o ludziach zasypanych pod zbom- bardowanymi domami, o tych, kt�rzy si� udusili, uton�li w wy- lewach p�kni�tych kanalizacji... Ju� lepiej od razu, ni� tak si� m�czy�, stwierdzi� nar�d. Teraz, podczas alarmu ludzie wycho- dzili na klatk� schodow� i tam siedzieli, stali, czekali na koniec w �wietle granatowych lamp (kt�rych, rzekomo, nie widzieli lot- nicy). A w zimie nawet na klatk� przestali wychodzi�. Ch�opak spa� na kufrze w przedpokoju i budzi� si� czasami od dalekich uderze� bomb. S�ycha� by�o wtedy charakterystyczne hucznie niemieckich samolot�w i gwizd kolejnej bomby, i kolejne g�u- che uderzenie. Czu� jak dom powoli, z trudem ko�ysze si� w prz�d i ty� ca�ym swoim cielskiem, i znowu zasypia�, nie czekaj�c na odwo�anie. Widocznie w ramach Podstawowego Twierdzenia nale�a�o rozpatrywa� tylko jeden przypadek - Przypadek z Od�amkiem. Pewnego dnia wracali razem z mam� z rejonowego wydzia- �u mieszkaniowego i szli otwart�, pust� przestrzeni� (t� sam�, po kt�rej ch�opak ku�tyka� teraz, ale wtedy szli w przeciwnym kie- runku, do domu). Godzina by�a mniej wi�cej ta sama, nadszed� zwyk�y ostrza� artyleryjski, ale ju� si� tym nie przejmowali - byli razem i szli do domu, a mama mia�a w torbie co� pysznego - s�o- ik z gotowan� soczewic�. Us�yszeli odleg�y wybuch gdzie� z lewej, ale nie zwr�cili na niego �adnej uwagi i zd��yli zrobi� jeszcze kilka krok�w, gdy nagle us�yszeli nowy nieznany d�wi�k - dziwny, metaliczny, narastaj�cy szelest. Szelest b�yskawicznie ich dogoni� i nagle sko�czy� si� mocnym uderzeniem, od kt�rego drgn�a jezdnia pod nogami. Co� du�ego, czarnego, gwa�townego pojawi�o si� na pobo