14784

Szczegóły
Tytuł 14784
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14784 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14784 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14784 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jan Grzegorczyk: Trufle - czylinowe przypadkiksiędza grosera. Drogi czytelniku! Przeczytaj najpierw książkę Jana Grzegorczyka pod tytułem "Adieu czyli przypadki księdza Grosera". Bardzo serdecznie polecam i życzę miłej lektury. Zofia P, która książkę zeskanowała. Copyright by Jan Grzegorczyk,2004RedaktorPaulina JeskeChoińskaRedaktor technicznyTeodor Jeske-ChoińskiProjekt okładki i stron tytułowychAgnieszka HermanFotografia autorana IV stronie okładkiPiotrWołyńskiISBN 83-703 3-531-^tWydawnictwoPolskiej Prowincji DominikanówW drodze, 2004ul. Kościuszki99,60-920 Poznańtel. (61)852 39 62,faks(61) 850 17 82sprzedazwdrodze. pl www. wdrodze. plPamięci Anny Steckiej,matkisamotnych matek. Niektóre fakty i postaci w tej książce są wymyślone. Prawdąjest, że takto wszystko zobaczyłem. AutorJAK W NIEBIENiewiedział,czy Gothard rozmawia z nim poważnie, czy kpisobie z Polaczka, który wykonuje archaiczny zawód. Diabeł napewno krył sięw-niuansachjęzykowych, których nie chwytał. Jednakże po regularnych interwencjach Heidi: "Oh, Gothard! Nie przesadzaj", czuł, że gospodarz nie traktuje go poważnie. A może tamten poprostumiał wesołą naturę i wyjdzie na napuszonego kretyna,jeśli się na niego obrazi. Uśmiechał się,nie mając pewności,czy robi to we właściwych momentach,tak samojak niebył pewny odmiany rodzajników. Czyli zajmujesz się Bogiem. I z tego żyjesz. Mi Pan Bógjest niepotrzebny. Moją religią jest Heidi. Gothard klepnąłwpośladek przechodzącą z tacążonę. Kiedy jestem z niąw łóżku, jestem w niebie. Uśmiechnął się. Ale akceptuję twojego Boga, bo Heidi jest szczęśliwa,kiedywraca z kościoła. I dobrze, Bo Pan Bóg,który niedawałby szczęścia, byłby kompletnymnieporozumieniem. TakiPan Bóg musiałby iść na bezrobocie. A ty, Paul,no powiedzszczerze, czy ty jesteś szczęśliwy? Jestem już zastary. Starość nie radość, młodość nie wieczność Paweł ratował się porzekadłem, dumny, że dośćzgrabnie udałomu się to powiedzieć po niemiecku. Jeszczedo niedawna uśmiechał się bez względu nato, co kto mówił, bylezrobić wrażenie, że rozumie słowa. "Cholera,i tak cały czasnie mówię tego, co chcę, tylkoto,co umiem". Gothard zacząłsię krztusić ze śmiechu. Paweł zaniepokoiłsię, czy znowu powiedziałcoś tak uroczo głupiego, że Niemiecnawet niezachowuje pozorów. W trakcie jednej zeswych pierwszych konwersacj i po niemiecku w Goethe Institutmyślał, że błyśnie. "Nie mogęsię skupić, bo jest duszno". Tak.chciałpowiedzieć,ale zamiast słowa schwul duszno, rzuciłschwul, coznaczy tyle, co "pedał". I niemógł pojąć, skądtenwybuch śmiechuna sali. Ile ty masz lat? spytałGothard, uspokoiwszy siępochwili. Czterdzieści sześć. Człowieku, ja mam pięćdziesiąt cztery i śmiem twierdzić, że to mój najlepszyokres. Musisz sięzapoznać z osiągnięciami farmacji. Do późnej starościmożesz być szczęśliwyjak młodzieniec. Gothard zapalił cygaro. A jak zkobietami? Chybanie masz żalu, że pytam. Tu nie ma żadnych tabu. W Niemczech rozmawiamy o tych sprawach jako normalnychproblemach zdrowotnych. Nie istnieją w moim życiu. Jesteś gejem? Nie, jestem celibatariuszem. To znaczy kawalerem. Nie, kapłanem. Na ja, czyli opowiadasz ludziom o Bogu. Ale coto sobie przeszkadza? Frau Berta, nasza znajoma, jestpastoremi lesbijką. Mówi, że codziennie rozmawia ze swoim Bogiem,a wy macie chyba tego samego. Zaciągnął się z rozkoszącygarem. I Onjej mówi,żewszystko, co daje szczęście, jestdobre. Aona kocha swojąPetrę. Mówi, że Bóg jest szczęśliwy,jakczłowiek robi Jego miłość jeszczewiększą. I onato mówilegalnie w kościele,nie tak jak mytu, przy kieliszku. Mówię ci,Paul, grunttorozweselić ciało. Ze smutnego tyłka jak mawianasz Schróder nigdy radosnypicrd się nie dobędzie. Popiętnastuminutach Paweł wymówił się bólem głowy. Zostawił Gotharda samego iniewygadanego. Ale zapewne sięnie nudził. Prawdopodobnie zażył viagry, która, jak mówił,była większymdobrodziejstwem dla ludzkości, niż szczepionka przeciwko wściekliźnie, i poszedł z Heidi"do nieba". Nazajutrz Pawełzapytał swegoproboszcza,czy pastor Berta otwarcie mówi, że jestlesbijką. Ten potwierdził. "A cow tym dziwnego? Sam pobłogosławiłem kilka związków homoseksualnych. Potępiać? Za co? Nienawiści już dosyć naświecie. Trzeba szerzyćekumenizm. A pozatym nie możebyć sprzecznościmiędzy prawem państwowym a kościelnym,bo wtedy ludzie już wnic nie wierzą". Paweł szerokootworzyłoczy. Już poprzyjeździe do Niemiec był lekko zdziwiony, gdyproboszcz nakazał, żeby w kazaniachniemówiło grzechu. ,,Dawaj ludziom nadzieję i mów im o miłości". Polskiksiądz,który mieszkał tuod dziesięciu lat, objaśnił muwtedy:Ty sobie dajspokójze spowiedzią, oni się borykająz problemem wyparcia. To jestbezgrzesznynaród: wojny nie zrobiliżadni Niemcy, to nie oni zakładaliobozy zagłady. Towszystkojacyś ,,nazi". Czort wie, skądto bractwobyło. Jakaśtajemniczaorganizacja. Była i się zmyła. Niemcom trzeba dać spokój. Nie wiedział, po cotu siedzi. Niemiecki Bógstawałsię dlaniego coraz bardziej odległy. On, którydo niedawna szalałjakoduszpasterz, teraz był czymś w rodzaju kaowca w klubieseniora. Na dodatek owi seniorzy mieli poczucie, że robią łaskęKościołowi i Panu Bogu,boswoimi pieniędzmiwspierająten chory twór. I biednegoksiędza z Polski. Podejrzewał, że cośw jego odbiorze niemieckiej rzeczywistości musibyć nie tak. Czy to możliwe,aby cały naródzbłądził i wierzył "głupiej", wgorszegoBoga? Kontakty z polskimiksiężmi miał niewielkie, znałdwóch. Dwa ekstrema. Ksiądz Bogdan rodem z Mielca, ten właśnie, który mówił muo"nazi" i "bezgrzesznym narodzie", uważał się za misjonarzaw Sodomie na pięć minutprzed jej spaleniem. Miał poczucie,że albo on nawróci"nazipogan", alboprzypadnie mu smutny,acz zaszczytny obowiązek poinformowania Pana Boga, że jegomisja poniosła fiaskoi nie pozostaje nic innego, jak "ostateczne rozwiązanie". Ksiądz Tadeusz zToruniaz kolei traktował. Niemcy jak papierek lakmusowy wskazujący głupotę polskiegozarozumiałego i ciemnego kleru. "Każdegobym przysłał natydzień rekolekcji do HansaKlinga i po bólu". Poglądy miałw zasadzie zbliżonedo pastor Berty, z tą lekkąmodyfikacją,żeswoją miłośćrozwijał w relacjach z płcią odmienną. Niekryłsię z tym specjalnie. "A co, mamczekaćjeszcze trzydzieści lat,kiedy oficjalnie zniosą celibat, i wtedy wystąpićo odszkodowanie? ".Paweł zastanawiał się, czy przeznaczenie przywiodło godoNiemiec, aby poszukał trzeciej drogi. Z miesiąca na miesiącczułjednak coraz bardziej, żeidzie drogą donikąd. Wiedział,że nie nawróci mieszkańców tutejszej krainy, akorzyści finansowe z faktu bycia księdzem w Niemczech nigdy go niepodniecały. Początkowo cieszył się,że znalazł się na pustyni, że odpocznie od ludzi, intryg, problemów. Ale po jakimś czasie ta wolność ispokój zaczęły mu ciążyć. Niemiał natury kontemplatyka. Chyba kiepski z niego kapłan, skoro niepotrafi "w każdympołożeniudziękować". Gdybywierzył,każda chwila i każdymetr drogi byłyby dla niego błogosławieństwem. A on wył jakpies do księżyca za drugim człowiekiem. On, który w Polscemusiał opędzać się od ludzi. Gdyby choć mógł co jakiśczasprzyjechać do kraju, zaczerpnąć powietrza. Wygadać się, napompować. Ale jechać tam, skąd został wypędzony? Nikt mu,coprawda, nie mógł zabronić odwiedzin Yaterlandu, ale Pawełbył ambitny. Ponad miarę. We wtorek, a był to czternasty miesiąc jego pobytu w Niemczech, zadzwonił do Reinharda, księdza,którego poznał naspotkaniu ekumenicznym. Zdawało musię,żebyła międzynimi jakaś nić sympatii. 10Reinhard, muszę się z tobą zobaczyć. Schon\ Oczywiście- Kiedy chcesz? Jak najszybciej. Poczekaj, wezmę kalendarz. Wir mussen einen Terminmismachen. Dzisiaj mamy wtorek. Może w piątek? Mamwolny wieczór. Adziś? -Przykromi, ale idę na basen. Zaklął po niemiecku. To mudawało namiastkę zakorzenienia w języku. Człowiek się modli i klnie w mowie,która jestmu najbliższa. A jednakupokorzył siępojechał w piątek do Reinharda. Gospodarz ujął go. Na stoleczekała ciepła kolacja. Wnet zapłonęły świece. "Może Niemcy rzeczywiście muszą wszystkozkalendarzem ausmachen,bo jak jużsięspotkają, to spotkaniecelebrują. Spotkanie z człowiekiem jest jak święto w kalendarzu". Z głośnikówpłynął Mozart. Rzucił okien na regał zapełnionyw całościkompaktamiz muzyką poważną. Setki,jeśli nietysiące płyt. "Chybacałyczas przebywa w przestworzach klasyki". Jak się okazało, Reinhardtydzień temu wrócił z wycieczkina Daleki Wschód. Następnym razemmusisz konieczniewybrać się zemną. Człowiek bez podróży przestaje być istotą metafizyczną. Trudno, aby ktoś, kto za życianie wzleciał, miał w sobietęsknotę za czymś wyższym. Musisz zobaczyć radość życiatych ludzi, w każdymgeście ciała. Oni nie chodzą,lecz płyną. Nieporuszają się, ale tańczą. Koniak czy whisky? Whisky. Paweł w zasadzie nie pił, ale Reinhard byłtak sugestywny, że nawet gdyby mu zaproponowałcygaro, to pewnie bysię skusił. Usiadłna żółtejskórzanejkanapie. Reinhardpodałszklaneczkę. Pokażę ci zdjęcia. Przysiadł się do Pawła i zaczął objaśniać fotografie. Nagle niezdarnyruch isolidna porcja whisky wylądowała naspodniach gościa. Przepraszam. Reinhard się uśmiechnął i dłonią próbowałzetrzeć plamę. Ręka zastygłana rozporkuPawła w sposóbniepozostawiający wątpliwości, w jakim celu się tam znalazła. To był odruch. Pawełodtrącił ją, jakby wybijałpiłkę meczową. Szklaneczka Reinharda poszybowała w kierunku telewizora. Kineskop eksplodował. Nie wiedział, czy uderzyć, czy przeprosić gospodarza. Reinhard uśmiechnął się zlekkim zakłopotaniem. Macht nichts. Nic nie szkodzi. Stanął wodległości trzydziestu metrów od plebanii. Tuż przyfurtce załatwiał się właśniewilczur trzymany na smyczy przezstarszego mężczyznę wdresie. Po skończonej akcji właścicielpsa wyciągnąłz kieszeni torebkę i wsadził w niąza pomocą plastikowej łopatki odchody swego podopiecznego. Schludność i odpowiedzialność najbardziej uderzyły Pawła na początku pobytu w Niemczech. W trosce oczystość podeszewbliźniego dopatrywał się w ogóleposzanowania godności drugiego. Co prawda ksiądz Bogdan, stary sceptyk, próbował gowyprostować: "Eee. Oni są tacy porządni, jak wiedzą, że ktośpatrzy i mieliby karę zapłacić". "Może odparł wówczasPawełale tak czyowak w efekcie jest to kraj mniej zasrany niż Polska". Odczekał, ażporządny Niemiecsię oddali, i wszedł na plebanię. Był na półpiętrze w drodze do swego pokoju, gdy doszedł go głosproboszcza:Paul, przyjdź na chwilę. Biskupchce cię poznać. "Biskup, poznać? Przecieżspotkał się ze mnądwukrotnie". 12Księże biskupie,przedstawiam księdza Paula,naszą podporę. Paweł odruchowo spojrzał na proboszcza. "Kpi? Nie, minęmiał jak najbardziej wiarygodną". Emeryt, masz przed sobą szczęśliwego emeryta. Uświadomił sobie, że parę razy już słyszał legendyo biskupie emerycie, HansieSchneiderhanie. Założył szkołę modlitwyirobi to, na co przez latanie pozwalał mu urząd. Spotykasięz ludźmi i uczy ich modlitwy. Na chwilę was zostawię, muszęwykonać pilny telefon. Możesz sięPaulposkarżyćna proboszcza, ile wlezie. Schneiderhan przyjrzał siępogodnie Pawłowi. Jak się księdzu wiedzie w Niemczech? Niemiałochoty na żadne konwenanse. Szczerze mówiąc,nie najlepiej. Proszę mnie źle niezrozumieć, proszę wybaczyć. Przed chwilą. Chciał wyrzucićz siebie to,cogo spotkało przed niespełna godziną. Ale zrezygnował. Ponad rok temu wyjechałem z Polski, by jakmipolecił mój biskup, spojrzeć z dystansem na moje kapłaństwo. Ale to misię chyba nie udało. Trudnobyć księdzemw kraju,który pogodził się, alboraczej zadekretował śmierć Kościoła. Który niewie, czym jest pokuta. To kraj nazipogan. Ostro to ksiądz widzi. A biskupwierzy,że ten Kościół ocaleje? Parafiesię zamykajak sklepy, które nie przynoszą dochodu. Ja wierzę,że Bóg nieopuści człowieka. Ale człowiekopuścił Boga. Kiedyś klęczałem naadoracji i miałem nawet myśli, żebyporzucić to miasto, nie byłem jeszcze biskupem, i przyszła miwtedymyśl: "A Ty, Panie, stąd nie odchodzisz? ". Dokładnie nawetpomyślałem:"Nie spieprzasz? ".Dli willst nicht abhauen? Dopóki ty nie stracisz wiary w Chrystusa, Kościółprzetrwa. Schneiderhanuśmiechnąłsię doPawła, Pokażęcoś księdzu. Proszę zobaczyć. Wyciągnął stary obrazek. z PanemJezusem. Dostałem go przed wojną, kiedy miałemszesnaście lat. Niech ksiądz przeczyta ten cytat z Jeremiasza:"Pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę,i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę". Te słowa uratowały mnie wobozie. Hitler nie wiem, czy ksiądz wie zamykał także Niemców. Schneiderhan czekał na słowoPawła. Ale on milczał. Byćmoże powinien ksiądz wrócić teraz doPolski. Zobaczył ksiądz inny Kościół, to na pewno miało jakiś sens. Bowszystko ma sens. Tylko niech ksiądz pamięta, że Niemcyto związeklandów. W każdym jest zupełnie inaczej. Żyłemw trzechdiecezjach, każda była inna i każda była prawdziwymKościołem. Mamy nazipogan, jak ksiądz to ujął. Z pewnościąistniejezjawisko wyparcia. Ale mamy też Siihne Zeichen. Kościół pokutujący,ludzi, którzy doskonalewiedzą, co Niemcyzrobiły, i próbują to wynagrodzić i o tympamiętać. Niektórzywręcz nie potrafią sobie poradzić z poczuciem winy. Schuidiggeboren. Urodzeni z winą. Zawstydzeni swoimirodzicami. Ale to wszystko jest człowiek. Istotaskazananaprzebaczenie. Przebaczenie stanowi wielkość, której czasemnie możeudźwignąć. Opowiadali miksięża zPolski, żekiedyśnie do pomyślenia było u was zjawisko bezrobocia. Dzisiaj podobno macie go więcej niż u nas. To samomoże sięstać zwaszymKościołem. Dopóki pewnych rzeczy się nie widzi, wydająsię niemożliwe. Czegokolwiek doświadczysz,nigdy nie bądź zgorszonyczłowiekiem. To tak, jakbyś gardził Bogiem. Nie jesteśmyobrońcami Kościoła. Mamy być świadkami. Patrzył na twarz biskupa, starego człowieka, który prawienie miałzmarszczek. A raczej miał, ale jakośtak dziwnie wygładzone jakfale na uspokojonej tafli jeziora. Pomiędzywargami jaśniała biała szufladka sztucznejszczęki. Siwe gęstewłosy. "Człowiek po obozie, czerstwy staruszek". Wszedł proboszcz. Radosny jak nigdy. 14Dobrewieści. W sobotę będziemy mieli ślub w parafii. Siódmy wtym roku,a mamydopierokoniec lipca. Nie mógłzasnąć. Zmówił brewiarz, apotem aż do zaśnięciaszeptał; "Ukaż mi, Panie, swą twarz". O dziesiątej ranowykręcił numer do Polski. Zamknął oczy. Telefonodebrał osobiściebiskupZdzisław. KsiądzPaweł! To cud! Skąd ksiądz wiedział, że właśnie zamierzałem doksiędza dzwonić! Z przykrością muszęksiędza poinformować, że koniec wywczasów. Czas wracaćdodomu. Nie wiedział, czy śni. " Jeszcze dziś zadzwonię dobiskupa Schmidtai omówięformalności. Liczę naksiędza energię. Odłożył telefon. I w tejsamej sekundzie aparat zadzwonił. Ksiądz Paweł? Tak, słucham. Tu Rita Weismuller. Głos był spokojny, aleczuć byłow nim smutek. Mój mąż odchodzi. Czymógłby ksiądzprzyjść? Lekarz powiedział, że to może stać się w każdejchwili. Pamiętał dobrze paniąRitę, przychodziła zawsze na herbatę po mszy. Miała może siedemdziesiąt pięć lat. Nazywałją w myślach "słoneczko", gdyż nigdy z jejtwarzy nie znikałuśmiech. W latach osiemdziesiątych, w czasie stanu wojennego, podobno bardzo zaangażowała się w szykowanie po. mocy dla Polski. Słyszałto od proboszcza. Ona sama nigdytego nie mówiła. Powtarzała zawsze tylko: "Jaki ten Pan Bógdobry". Nigdy jednak nie przedarł się pozaten uśmiech. Nigdyz sobą nie porozmawiali. Uznał,że w przypadku paniRity dobroć Pana Boga polegała na obdarzeniu jej tym uśmiechem. Tylko raz,na początku jego pobytu, wypowiedziaławięcej słów. Przygotował mszę dla młodzieży. Zapalił mnóstwo świec, śpiewali wspólnie kanony z Taizć. Kazaniemówiło tym, co w życiu warto wybrać, by nie przegrać młodości. Pomszy pani Rita powiedziała mu: "Tak się cieszę, bo widzę,żeksiądz naprawdę o nas myśli". Mijaładrugagodzina, jak po namaszczeniu usiedli razemprzy łóżku umierającego. We czworo. Pani Rita, syn Manfred,córka Christine oraz Paweł. Milczeli, ale ta cisza nie ciążyła. Odmówili różaniec. Pani Rita trzymała przez cały czas mężaza rękę. Patrzyła na niego ze spokojem. Paweł był pewien,żewidzi całe ich długie życie. Kątemoka spojrzał na jejtwarz. Uśmiech ismutek zlanew jedno. Nagle wyrwały mu się słowapsalmu. Der Herr isl meine Hiirte. Es wini mir nichtsfehlen. "Pan jest pasterzem moim". Christine, która siedziała po drugiej stronie łóżka i delikatnie głaskała sinąrękęojca, pokiwałagłową. Nad nią wisiał portret ślubnyrodzicówsprzed kilkudziesięciu lat. Wyretuszowany,podkolorowany. "Boże, zrobićim teraz zdjęcie. Miłości aż do śmierci, silniejszej od śmierci. Tyle razy błogosławiłemmałżeństwa,tyle razy widziałem, jakprowadzą się doołtarza, ale nigdy nie widziałem, jaksię odprowadzają do wieczności". Weismuller zaczął wciągać łapczywiepowietrze. Otworzył na chwilę oczy, jakby nerwowo chciał cośzobaczyć. Christine chwyciłarękę brata, a "Pawełpoczuł dłońpani Rity. Stanowiliteraz łańcuch. Miał poczucie,że pośrodkunichnie ma śmierci,ale że uczestniczą w narodzinach. Eratmel nicht mehr. Już nieoddycha powiedziała pani Rita. I nagle Weismiiller się uśmiechnąłi wydał ostatnietchnienie. 16Zamknęła jego oczy i pocałowała wczoło. Po twarzy męża^spłynęła łza żony. 'yManfred, czterdziestoletnimężczyzna, także pocałował ojca, a potem podszedł doPawła i goprzytulił:"Od tejpory ksiądz jestczłonkiem naszej rodziny Z trudem opanowałwzruszenie. Nigdy nie czuł tak głęboko,. że był potrzebny. Wiele razy był przy śmierci jako kapłan, ale' zawsze czuł sięjakoś z boku, jak urzędnik PanaBoga. A teraz'"': zaproszono go, by dotknął rany, wktórej jest życie. Gdy po trzech tygodniach odrozmowy z biskupem Schneiderhanem wsiadłdogolfawyładowanego prezentami od parafiani ruszyłdo Polski, nie próbował powstrzymać łez. Jużw niedzielę, gdy po mszy urządzono mu pożegnanie, z trudempanował nad emocjami. Czułsię jak zdrajca, amoże raczejjak człowiek, którynie rozpoznał swoichowieczek i odszedł. W ostatnią niedzielęzobaczył ludzi, którzy kręcili się przez tewszystkie miesiące przy kościele, choć najczęściej do niegonie wchodzili. Młodzież,która przychodziła pograć na salęduszpasterstwa w ping-ponga, posłuchać muzyki. Choć mogłapójść gdzie indziej. Na koniec uświadomił sobie, że byćmożew ogóle nie zrozumiał tego społeczeństwa, tego Kościoła, tejwiary. Był w mocy swojej słabości i lęku. "Wrócić tukiedyś,ale inaczej. W innych okolicznościach". Biskup Zdzisław przygarnął go ze wzruszeniem godnym miłosiernegoojca z obrazu Rembrandta. Tylkoże Paweł nie czułsięsynem marnotrawnym,a synemwypędzonym. Dlaczego, dlaczego ksiądz minie powiedział całej prawdy? Przecież gdyby rodzice dziewczynynie odwołali tychkalumnii. Jakich kalumnii? No, żeksiądz skrzywdził ich córkę. To znaczy, żejej nie skrzywdziłem? Oj! Zdzisław pogroził mu palcem. Nieżartuj zeswego biskupa. Nie wódź na pokuszenie. Paweł uśmiechnął się na siłę. Tak widocznie miałobyć,żeby się wypełniło, cosięmiało wypełnić. udawał dystans, obracając wżartto, cogo wpędziło w rozpacz. Biskupnie zaufałmu przed rokiem, onnie ufał mu teraz. Przedwczoraj, zarazpo przyjeździe, dowiedział się, że rodzicedziewczyny wyjaśnili sprawę pół roku temu. Dlaczego zatemprzełożony tak długozwlekał? Tajemnica prawdopodobniemiała swe wyjaśnieniew wyjeździe Grosera. Kolega, któryprzyjaźnił się zsekretarzem biskupa, powiedział mu w zaufaniu: "Kiedy Zdzisio wywalił z diecezji Grosera, ździebko sięchyba wystraszył, że wpada w nałóg. Po wyjeździe Wacka chodził jak struty. I pewnie twój przyjazd ma mu podreperowaćpsychikę. Że ma ojcowskie odruchy. Biskupi też lubią miećpoczucie, że są dobrzy". Proszę siadać- Zjemy kolację. Skończył się sierpień,możemy napićsięlegalnie. Proponuję wino, które przed sześcioma laty przywiózł mi arcybiskup Stroba, największy koneser w episkopacie. Biskup usługiwał przystole,pokazując w praktyce, że ktosłuży, króluje. Paweł przypatrywał sięgospodarzowi. "Co zacyrk? Pewnie ciągle nalewa do tej samej butelki. Nie przypuszczam, żeby dostał takich sto". Niemcy rozbudziływ Pawle ironię, bynie powiedzieć cynizm. Tak, księże Pawle. Hannibal ante portas. Wkrótce się wleje Unia, czy tego chcemy, czy nie. Niektórzy się cieszą:18"Unia was zeżre,ona nienawidzi Kościoła". Najgorszym doradcą jest lęk. Trzeba sięmądrze przygotować, wykorzystaćkażdą sekundę, która pozostała. Ludziebędą przychodzić dokapłana, gdy będzie miał coś do powiedzenia. Do wiernych niemożna już mówić jak dokmiotków. Oni są często bardziej wykształceni od nas. Księżanie mogą się baćprzyszłości, dlategowysyłamich za granicę, choć to boli, bo potrzebuję kapłanów,także tu i teraz. Nie mówięo klerykach. Oniteż. Niech jadą. Choć,niestety, część nie wraca, a część wraca zaczadzona. Myślęo mojej doświadczonej gwardii. Nie dalej jak trzy tygodnie temu wysłałem do Francji Wacka Grosera. Paweł pokiwałgłową. Zawsze o tymmarzył. Taaak. Biskup zuznaniem odniósł się do swych wywodów. Nie miał wątpliwości, żemusiałyprzekonać księdza Pawła. Poprawiłpożyczkę na czole. No i co z księdzem zrobimy? Hmm westchnął bezradnie Paweł. Do Męczenników. Zaskoczenie. Po co odbył tę całą drogę? Żeby stanąćw tymsamym punkcie? Chyba nie wstępuje się dwa razy do tej samej rzeki. Oczywiście, bo teżplany mam wobec księdza inne. Chcę,żeby ksiądz robił doktorat zteologiipastoralnej. Trzeba spożytkować doświadczenie niemieckie Wydaje mi się,że jestem kiepskim ekspertem od Niemiec. Kompletnie tego kraju nie zrozumiałem. A to co widziałem, tow krzywym zwierciadle. Biskup zamknął oczyi jakby rękąodpychał słowa Pawła. "No, dobrze, dobrze,wiemy że ksiądz jest skromny". A codo Męczenników-. ,Chcę,żeby ksiądz pomógłwejść w parafię księdzu Krystianowi Palecznemu, którego mianowałemproboszczem. Taka pokerowa zagrywka. Ksiądz znatamludzi. 19.Paweł wypił cztery kieliszkiStrobowego wina,a golf naniemieckichrejestracjach stal pod pałacem biskupa. Zatrzymałsię podpomnikiem Papieża. Dopiero teraz sobie uzmysłowił,że to jestten pomnik, którego niewidział, a któryjak słyszał,był źródłem nieszczęść Grosera. Przypomniał sobie oMackiewiczu, parafialnym taksówkarzu. Wyciągnął komórkę. Panie Marku, tu mówi Paweł. Ksiądz, dla wyjaśnienia. Czy panmniesobie przypomina. O święty Józefie. Myślałem, że ksiądz w Reichu. Wróciłem i jestem podpałacem biskupa. Czy mógłbypan wziąć taksówkęi przyjechać pomnie? Przyjadę. Ale nie swój ątaksówką. Potrzebuję kierowcy. Przyznam, że jak żyję, nie jechałem jeszcze taryfą jakopasażer! Stanął przeddobrze znanymidrzwiami. Wytarta klamka. Ten samdomofon. Nawet ta sama wycieraczka. A więc po razdrugi. Nie mógł pogodzić się z tym, że nie ujrzy już staregoBronka, którego kochałjak ojca. Westchnął i pokręcił głową. W ciągu trzech dni poswoim powrociez Niemiec dowiedziałsię właściwiewszystkiego o swoim nowym szefie i o tym,co działo się na parafii w czasie jego wygnania. Nadusiłnapodświetlony kwadracik znapisem proboszcz i zamknął oczy. "Boże, daj mi siły, by nie wiedzieć, by zapomnieć". Ho, ho. Paweeełek! Krystian klepnął goz obu stronw ramiona. Znali siętrochę,głównie zlat seminaryjnych. Paweł należał do wybijającychsię kleryków, Krystian, którymiał ambicje trzymaniaz wszystkimi"możnymi", w sposóbnaturalny przykolegowałsię do niego. Masz jakieś preferencje pokojowe? Chyba tam, gdzie byłem. Zobaczymy,czy ten pokój w ogóle się nadajedo zamieszkania. 20 Wzrok Pawła powejściu odrazupadłnabuty, wktórychjego ojciec pokonał szlak bojowyna Monte Cassino, a on samprzeszedł w nich kilka pielgrzymek. Nie chciałzamienić ichnażadne inne. Patrz, moje traktory, nikt ichnie wyrzucił. Skąd wiedzieliście, że wrócę? Krystian pokiwał głowąw zadumie. A dokądbyś poszedł? Tylko Kościół przygarnia synówmarnotrawnych. Gdybyci nawetbutów zabrakło, dałby cinowe i pierścień. KlepnąłPawła w plecy. Cieszę się, żerazem pociągniemy ten wózek. Nie przeszkadza ci,że maszproboszcza o dwa lata młodszego? Nie, władza nigdy mnie nie pociągała. Podobnie jak mnie. Zrezygnowałem nawet z doktoratu, bo wystraszyłem się, że mogąmnie zrobić biskupem. Krystian zaśmiał się ze swojego dowcipu. Podobnoto tynamalowałeś. Wskazał głową na portret Popiełuszki. Tak.Kiedyś Jerzyspędził tu wieczór. Był przelotem, niewszedł nawet do kościoła. Paweł zamyśliłsię. Może bywarto kiedyś jakąś tablicęprzywiesić. Świetny pomysł. To mogłoby rozruszać parafię. Nawszelki wypadek nie kolportuj tego, że był tu tylkona kołacyjcePaweł spojrzał na rysunekpod obrazem,niezwracając uwagina słowa swojego proboszcza. A to co? Baletnicaczy zakonnica? Krystian zbliżył się do ściany. Przyjrzał się dokładnierysunkowi. Po chwilina jego twarzyzakwitł uśmieszek. Widzisz? Odwrócił się doPawła. Temu Wacusiowijedno w głowie siedziało. Kobitki. Ałejego dramat polegał natym, że nie umiał tańczyć. Dlaczego dramat? Zdzisławmówił mi, że wysłał go doFrancji, bo ma wobec niego ambitne plany. Poczciwy z ciebieksiężulo. Właśnie o takiego wikaregomi chodziło. TRAPISTAPomachał w kierunku odjeżdżającej furgonetki. Wysiadł w Nyons celowo, aby przejechać już na rowerze przez wspaniały średniowieczny most. Był 25 sierpnia 2002 roku. Do Aiguebellepozostało mu niecałe pięćdziesiąt kilometrów. Jego wyprawa doFrancjitrwała już dziesięć dni. Miałw nogach1237 kilometrów. Licznik wyzerował, wyruszając zeSzklarskiej Poręby. Obrałdrogę przez Pilzno, Monachium i Jezioro Bodeńskie. Kilka dnijechał u podnóża zachodnichAlp. To była ósma wyprawa rowerem do Europy. Uwielbiał ten środeklokomocji. Samochodunigdy nie prowadził, nie miał nawetprawa jazdy. Zawsze głosił,że rowerem można dotrzećnajdalej i przy zachowaniu wolności. Na najtrudniejszych albonieciekawych odcinkachłapał okazjęi wsiadał do tira albo furgonetki, których bez liku jeździło po alpejskich wiejskich drogach. Spal, gdzie popadło. Rozbijał swójmininamiocik na polach,na skraju lasów. Nie bał się zwierząt,słyszałich nocne odgłosy, ale wiedział, że onenieinteresująsię śpiącym człowiekiem. Jedynieszyję i twarz smarował środkiem przeciwinsektom. Każdego dniaodprawiał mszę w innejkatedrze. Raz nawet w obrządku trydenckim. Zafascynowanymasywemskalnym w niemieckich Alpach, niedaleko Pfronten,ustawił ołtarzw jego kierunku. W pewnej chwili usłyszał dzwonek. Odwróciwszy się, zobaczył leżącą na łące,w odległościośmiu metrów, dorodną bawarską krowę. Zmienił więc w trakcie mszy jej rytna posoborowy i kontynuował celebrację twarządo wiernych. Tak byłuniesiony tym Franciszkowym nastrojem,że zaczął nawet kazanie do krasuli, ale po jego pierwszych słowach wstałademonstracyjnie i wyszłaz kościoła. Wyjeżdżając z Grignan, minął budynki straży pożarnej iżandarmerii. Tablica informowała, że do Aiguebelle jeszcze 11 kilometrów. Ujechałparęset metrów, a potem zsiadłz roweru. Nie22 wiedział, co czeka gopoprzekroczeniu murów opactwa. Czy IcH odseparowanieod świata będzieoznaczało dla niego koniecEniepowtarzalnych widoków Prowansji? Szedł więc już, a nie tjechał koło pola słoneczników z opuszczonymi czarno-brązowymiłebkami. Między tymi mumiami stały malutkie żółciutkie słoneczniki, pozostawione chyba na bukiety. Krzaczki lawendyostrzyżonebyły na półokrągło. Półmetrowe pasy rozdzielające ifioletowo-zielone rzędy sprawiały wrażenie pokrytych śnigieM giem. To wapień odbijał się w mocnym słońcu. Pogładził się podwutygodniowej brodzie. Włosy obcięte niedawno na zapałkę, kiedy szedł na ostatnią rozmowę z bii'skupemZdzisławem, dochodziły do klasycznych wymiarów. :' Wacław w ostatniej chwili zmienił swezamiary izamiast poŁ wypędzeniu z Polski udać się do Arki w Trosly, skręcił na po'^ łudnie Francji, by pierwszy miesiącbądź dwa spędzić u swego. ' przyjaciela trapisty, ojcaMichała. Poznał go przed dwudziestu;^ laty, kiedy ten był jeszcze dominikaninem. Spotkali się na zjeździe piszącychkapłanów. Michał dopiero zaczynał publikować,Groser miał zasobą dwie książki i skromne, boskromne, alejużjakieś znaczenie wśród braci-literatów. Zaczęli do siebieintensywnie pisać. Była togłównie przyjaźń epistolograficzna. Pierwsze lata krążyły jeszcze między nimi tradycyjne listywysyłanew kopercie,a potem przeszli na pocztęelektroniczną. Żywszą, szarpaną, nieraz krótką jak oddech, ale prawdziwą. W 1995 roku po podjęciu ostatecznejdecyzji o wstąpieniu dotrapistówMichał wyjechał zPolski, najpierw do Francji, a potem do Afryki. Wacławpodziwiał jego decyzję powtórnych{narodzin i zamknięciafurtek do dawnego życia. Wybrał drogę większej "nieużyteczności". W pewnym momencie zdało mu się,że dominikanie kładą zbyt duży akcent na sprawnośći efektywność działań. Aon chciał być sługą nieużytecznym: i głównie chwalić Stwórcę-Groser pamiętał jedenz pierwszychj listów Michała,gdy już byłopewne, żewyjedzie z kraju:23. Zapewne w pięknej ojczyźnie byłbym bezpieczny, ale czy wolny? Czyż nie mówiliby: "za kogoonsię ma,czyż nieznamy jego rodziców", ,,to, co czyni, jest ze wszechmiar śmieszne"? Zapewnenie byłobytak tragicznie,miałbym wszystko,czegodusza zapragnie. A nawet coś więcej: tak zwane środowisko, swoich uczniówi zwolenników, atakże swoich oswojonych iprzewidywalnychnieprzyjaciół. Mógłbymobjadać domywdów, słuchać ciepłychpotajanek. Wacław przypominał sobiete słowai szykował się do debaty z Michałem. Ojczyzna nie byłatak słodka. Ostatni raz spotkał się z przyjacielem w 1996 roku, kiedyten przyleciałdo Polski z Afryki po wizę algierską. Miał osiąśćna stałew Tibhirine pod Medeą. Właśnie wtedyterroryści porwalijegosiedmiu współbraci. Po parutygodniach w Polscedoszła do niego wiadomość, że w worku zawieszonym na drzewie znalezionosiedem odciętych głów trapistów. Była potemjeszczepróba powrotu trapistów do Algierii, alesię nie powiodła iod 1998 roku Michał przebywałw dwunastowiecznym, romańskim opactwie w Aiguebelle. Wacław wsiadł ponowniena rower. Dochodziło południe. Żar lał sięz nieba. Mijał właśnie dębowy las, gdy nagle ujrzałunoszący się w dali gęsty obłokdymu. Po chwili przejechałyobokwyjące wozy strażackie. Ujechał jeszcze kilkaset metrówi zobaczył scenę jak z apokalipsy. Ściana ognia. Przeszły gociarki. Stał jakosłupiały, jakbyzaraz miał usłyszeć trąby na koniec świata. Nagle z kawałka jeszcze zielonej ściany lasu wypadłoogromnestado dzików, liczące może ztrzydzieści sztuk. Duże imałe. Pędziły wprost na niego. Straciłgłowę. Najpierwchciałuciekać, zasłonił się jednak rowerem. Myśl była dobra,ale jedna z ostatnich świńzahaczyła o niego i poleciał na leżącyobok głaz. Poczuł potworny bólw piszczeli. Stado tymczasemznikncło w lesie po drugiej stronie drogi. Spojrzał na swojąnogę, solidniekrwawiła. W pierwszejchwili przeraził się, że24;. jest złamana idoAiguebellenie dotrze na rowerze, ale wgip się. "Kaleka, na pewno się ucieszą". Wyciągnął ztorby nóżHi podkoszulkę, którąpociął na pasy. Zabandażował kończynęIi krzywiąc zbólu twarz, patrzył na pożar, z którymwalczyłastraż. Po jakimś czasieból zaczął powoli odpływać. ^ Wsiadł na rower iruszył-Nic tu nie pomoże, a jeszcze ktośS:' zaczniesię zastanawiać, czyjego obecność w pobliżu lasu była^'przypadkowa. ' Ogodzinie pierwszej stanął przyfurcie klasztornej. "ja Jestem umówiony z pere Michel zwróciłsię do furtia na. Ten sięgnął bez słowa posłuchawkę, dając gościowi znać,. żeby poczekał. Trafłdo zakonu kontemplacyjnego, wktóryme jak wiedział, słów używa sięw ostateczności. Oparł rower,; o kamienny murek iprzysiadłna ławce. : Nagle usłyszałnad sobąjakiś bulgot. Przed nim stał staruszek olasce, przygarbiony i najwyraźniej po wylewie. Słowa':',wychodziły zjego sparaliżowanej twarzyi ust tak zniekształcone, że Groser nic niemógł zrozumieć. Ja chcę z pere Michel. C'est moi! staruszek z ekspresją pokazywał rękąna siebie. Cholera! Groser był bezsilny. Nawet po najcięższychprzejściach w Legii Cudzoziemskiej nie można się postarzećo pięćdziesiąt lat. To niemożliwe. Michał miał bardzo charakterystyczną urodę. Prawdopodobnie płynęła w nim domieszkakrwi tatarskiej, w wyniku czegobrano go zwykle za Araba,Cygana albo pozdrawiano:szalom. Staruszek jeszcze chwilępoutyskiwał i w końcu podnosząc jedną rękę do góry, podreptał wkierunku furty. Początek wypadł głupio. Zobaczył, jakfurtian daje mu znaki. 25.Możechodzi panuo pere Mikael? spytał. Groser pokiwał głową,boniemiał innegowyjścia. Obawiałsię jednak, czy za chwilę nie przyleci jakaś babcia namiotle. Po dziesięciu minutachzjawił sięMichał. Żyje, świetniewyglądaw biało-czarnym habicie. Śmiech i przeprosiny. Tłumaczy,że to już tradycja. Pere Michelto przykład mnicha, którynie może wytrzymać samotności i ucieka do ludziPrawdziwy łowca turystów, zaczepia ich i ońarowuje się jakoprzewodnik po okolicach kościoła. Na pewno chciał cię zaprowadzićdo sztucznej grotyz Lourdes. Torzeczywiście niezwykła sprawa. Jest wyżłobionaw litej skale i toz taką dokładnością, że szczęka opada, dokładna replika, a nie jakieś tam murowane cudeńko. Groser zrobił młynek przy uchu,jakby usprawiedliwiającsię, że szkoda, ale za grosz nie mógłzrozumieć ojca Michel. Michał, zobaczywszy obandażowaną nogę i usłyszawszyo wypadku Wacława,postanowił mimo jego protestów udaćsię od razudo infirmerii. Nie, nie, to trzebaopatrzyć, zdezynfekować. JeanFrancoiszaaplikuje ci nasze najlepsze ziołowe preparaty. Infirmarz był akurat zajęty rozmowąz pacjentem, też zakonnikiem, o nosie a la Pinokio w chwili mówienia nieprawdy i odstających uszach. "Pinokio"chwytał sięza głowę i robiłrozpaczliweminy. Stali koło szafkiz lekami. Jean-Francoiswzruszał ramionami. Wyciągał różne pudełka i czytał ulotki. Mikael wskazałWacławowi krzesło. "To może jeszcze chwilępotrwać". No,to miałeś mocne wejście. Może powinienem cięwcześniej uprzedzić, że te świnie się tak tuwyroiły. Wyobraźsobie, idę raz lasem,a tu taka góraliści się rusza. I śmierdzi. Myślę: kloszard. albo ranny pies? Zbieram się w sobie, przezwyciężam strach. No, trzeba pomóc. Biorę kijai zaczynamgmerać w tej kupie. Nic, jeszcze głębiej, nic,wreszcie znie26cierpliwiony rzucamten kij na liściei wtedy wyskakujez nich"' potwornieduży dzik. Mówię ci, tak się tu rozpanoszyły,że gdy'''psy myśliwskie zapędzą się w miejsce, gdzieleży stado, to te'. świnie nawetnieuciekają. Ipies musi udawać, że właśnie tuZgubił klucze do mieszkania i bardzoprzeprasza.- Wacław zaśmiałbysię głośno z opowieści Michała,ale, w rozmowie, która toczyła się przy szafce, wyczuwał jakieś? napięcie. Po chwili "Pinokio" skierował sięku wyjściu. Cosię dzieje? spytał Mikael. Uuu. Machnął ręką Jean-Francois. Głowaboli! To normalne,jak człowiekowi robotabrzydnie, to na głowę się;;rzuca. Infirmarz uśmiechnął się w kierunku gościa. : Wacławpomyślał, żeza chwilę padnie pytanie: "No, a nasz drogi symulant na co sięskarży? ",ale Mikael uprzedził: Mamy kandydata do zakonu,ale dzik próbował go powstrzymać wskazał na zabandażowaną kawałkiem koszulkiWnogę Grosera. g Uuuu! Jean-Francois wydał "uuu" tymrazem w tonie"a: niezwyklepoważnym, jakby zastanawiał się nadkoniecznościąj, amputacji kończyny, i wyjął z szafki nożyczki. ',. Rana okazała się niegroźna, ale tak czy owak Wacław wkraczałH w życie opactwa dowartościowany. Był od razu rozpoznawal^ ny. "Będą o tobie mówili; toten, któremu dzik rozharatał nogę". : Mikael zaprowadziłWacławado pustego już refektarza. PoraS1 obiadu właśnie minęła. Trafiłna tłusty dzień. To znaczy rybny. i Mięsa wAiguebelle nie spożywasię w ogóle,jedynie dwa razy. Łw tygodniujest ryba. Atak warzywa, kalafior,marchewka, grochIŁ i różne korzonki. Na stole dużochleba i wino. Klasztorny sikacz. O tym wszystkim Wacław wiedziałjuż z zapraszająco-ostrzegającego listu odMichała. Rozwiewał w nim wszystkie złudze 27. nia, które Groser mógłby wiązać z urokami życia w klasztorzekontemplacyjnym w Prowansji. "Jest tu ogólnieniewyobrażalnyzapieprz, a na modlitwę musisz czas kraść w czasie snu". Grosernie dał się zniechęcić. W książceo trapistach wyczytał, że pracują oni tyle, aby mieli wystarczająco siłna modlitwę, i to uznałzarzeczywistość. Uważał, żejego życie kapłańskiebędzie ubogie, jeśli na własnejskórze nie przekona się, co tokontemplacja. I "zapieprz" wkontemplacyjnym klasztorze. Zrefektarza poszli do gościnnej celi w nowicjacie. Opatwyraziłzgodęi Groser na zasadziewyjątku miał zostać przezmiesiącalbodwa czymśna kształt "póitrapisty". Mikael mówił opatowi, żeGroser jest wybitnym pisarzem iże jeśli opiszeichwspólnotę,to kto wie,czy nie wybuchnie nowa epidemia"mertonki". W latach 60-na skutekniebywałejpopularnościpism Tomasza Mertonatrapistów oblegali kandydaci do życia mniszego. Taka epidemia na pewno się przyda, bo średniawieku 35 mnichów wich opactwie wynosiła 65 lat. No to słuchaj, ty teraz sobie odpocznij, ja biegnęnaprodukcję, do naszego ukochanegoalexionu, na którym stoiopactwo. Potemzaprowadzę cię do fryzjera i będziesz już pełnowartościowym mnichem. Groser rozejrzałsiępo pustej właściwie celi i wszedł domaleńkiejłazienki. Woda. W czasie jazdy do Francji raz skorzystał z prysznicuna stacji benzynowej, z reguły kąpał sięwjeziorach. Perspektywa gorącego prysznica była niewątpliwą nagrodą. "No tak, ale co zrobić z opatrunkiem na nodze? ".Skonstruował zprześcieradła coś w rodzaju podnośnika donogi,który uwiesiłza kabiną prysznicową. I stojąc na jednejnodze, zażywałrozkoszy, na którą sięsolidnie napracował,a ścisłejmówiąc, napedałowal. Dochodziła trzecia. Rozpakowałrzeczy. Wyciągnął Biblięi brewiarz, jedyne książki, które przywiózł z Polski. W Biblięwłożony był wydrukowany ostatni e-mail odMichała. Przejrzałpo razkolejny fragment dotyczący "rozkładu jazdy". 28Wstajemy o 3. 30, potem o 4. 00 wigilia,następnie idziemydo scriptorium na lectio divina. Dalej śniadanie: kawa, chleb,dżem, ser. Potemkapituła o 6. 45 tu opat komentuje Regułę św. Benedykta irobi uwagi, napomnienia,często bezimion- Potemlaudyi msza św. Przerwa niby natertio divina do 9. 15, alei takświęta lektura idziena bok, bo już przygotowujemy robotę, przyjeżdżają ciężarówki z butelkami, cukrem etc. 9.15 terlia, potemdo 12 praca. 12.15 sexta i obiad,potem sjesta, najczęściej zajęta,bo jest coś do roboty, potem nona o 14. 15. Pononiepraca do 17. Potem lectio divina,ale zawsze jest coś do roboty, więcnastępnympewnym punktem sąnieszpory o 18. 00. Potem kolacja, koniecmodlitw dnia kompleta i o20. 00-21. 00 można spać, ale. Położył się i zasnął snem kamiennym. Dwie godziny późniejpo wizycie u brata, który zajmował się reperacją butów i strzyżeniem, awłaściwie goleniem na łyso zakonników, spojrzał w lustro. Przymknął zwrażeniaoczy. Niby nic wielkiego. Raz do roku strzygł się na zapałkę,alezawszeten centymetrwłosów jakoś "ubezpieczał" czaszkę. Teraz poczuł się naprawdę nagi. Całe zresztądziwactwopolegało na tym, że miał ogorzałą, spaloną przez jazdę rowerem w słońcu twarz,a skóra wmiejscuzgolonychwłosów' i brody była biała. Wyglądałnie na mnicha, ale naidiotę alboklauna. "Teraz rozumiem, dlaczego Michał śmiał się do łez". Jako wyraz pokorynowa twarz mogłago cieszyć, ale ukłułago wątpliwość, czy niebierze udziału wspektakluteatralnym"Kapłańska błazenada". Zdusił to wsobie. Michałzapukał po nieszporach, by zabrać go na kolację,następnie udalisię na kompletę. Rozumiał z ledwością połowę wypowiadanychmodlitw. Nie potrafił się jeszcze sprawnieposługiwać francuskim brewiarzem. 29.To co, chceszzobaczyćmoją pustelnię? Uśmiechnął sięMichał. Może to zaduże słowo, ale. Po chwili doszlido niezbyt głębokiej groty przedłużonejdachem. Koza do palenia, stół i szeroka ława. Przed nimi ścielił się lekki stok obrośnięty lawendą. Jej aromatdocierałaż tui mieszał się z zapachem rosnącej tuż przy pustelni olbrzymiejsosny. Zapach Prowansji. Groserprzeciągnął się z całej siły,zamknąwszy oczy. O Boże, nie mogę uwierzyć, żeto prawda! Michał rozpalał ogień w kozie. Wieczory były już chłodne. Ale nie tylkoo tochodziło. Wacław uwielbiał siedziećw blasku płomieni, przy trzaskających szczapach igałęziach. Dzisiajjednak zobaczył zupełnie inny ogień,ogień-żywiot,który wobec jegobraku doświadczeń z pożarami miał wymiarapokaliptyczny. Michałowa koza na powrót czyniła z ogniasymbol spokoju i ciepła, oswajała płomienie. Ogień byłteż dlaWacława wyrzutemsumienia. Przedśmierciąjego ojciec, leżącw szpitalu, prosił go, aby pojechał z nim na działkę i rozpaliłogień w podobnym piecyku, w którym teraz rozpalał Michał. "Wacuś, napalimy,będzie tak ciepło". Nie spełnił prośby ojca. Lekarz nie był entuzjastą tego pomysłu, a iWacławowi byłowtedy trudnogo wykonać, bomiał na drugi dzień ważne spotkanie. To była ostatnia prośba,którąojciec miałdo niegow życiu. 'Coś takspoważniał? Michał uśmiechnął się, wstającod piecyka. Pokręciłgłową. Nic, nic. nastrój. melancholia. "No, na powitanienapijsię alexionu. Nasznapitek z 52ziół. Ukoiwszystkietwoje bóle. Bez alkoholu. Na wszelki wypadekmam teżbutelkę sikacza. Nie zaproponuję cinajlepszychsmaków Prowansji. Markowego wina na co dzień nie dostap- 30 jemy, a trufli,które wyszukują nasze dwa psy, w życiu moje, podniebienie nie zaznało. Wszystko na sprzedaż. ^ Po prostu: "Nie dla psa kiełbasa,nie dla mnicha trufle". Owłaśnie, ale może się kiedyś wybierzemynaposzukiwanie trufli izobaczysz chociaż,jak jewydobywają. Todrogo-cennecholerstwo rośnie kilkanaście centymetrówpod ziemiąB "wsymbiozie zdrzewami. Ułatwia korzeniom wchłanianie minerałów, aza to dostaje od drzewa produktyfotosyntezy. Trzeba mieć nieprawdopodobny węch, zęby to znaleźć. Używamy' dotego dwóch psów. Przynoszą opactwu więcej zysku niżpięciumnichów. Ale jak wiesz, praca niejest unas celem samym;' w sobie, więc pieski nie robią zakonnej kariery. Znakomitymii poszukiwaczami są też świnie, ale mają ten mankament, że jak. znajdą trufla, zaraz chcą go zeżreć. Trzebawtedy walić kijem i,Po ryju. Za przeproszeniem. A poza tym to zakłada się im kagańce. To znaczy świniom. { Siedli na szerokiejławie. eCzyli maszprzed sobąrok wolnego? Michałoparłl'podbródek na rękach. A może i dłużej. Jestempersona non grata. Może w ogói le nie wrócę. Popadłem w niełaskę u biskupa. Co gorsza, wiesz, odczuwam z tego powodu pewną satysfakcję. Czuję? się szczęśliwy, żez nim zadarłem. Kiedy wyjeżdżałeś zPol'ski, to mimo wszystko episkopat nie był odbierany jako twóri bizantyńsko-komuchowaty. Wiadomo, że na tęgębę pracuje;tylkoczęść z nich. Ale ilu musi być tychcudaków, że nie moż; na ich wyciąć? :; Michał nalał białego wina do kubków. ' A co z twoim pisaniem? Nieprzywiozłeśmi żadnej. książki. Postanowiłem z tymskończyć. "Słowo napisane, nieszczęście zasiane". Moje słowa zaczęły ranić- Pisałem ci przecież, jak z powodu mojego tekstu o papieskich pomnikachludzie poszli na bezrobocie. 31.Michał ziewnął. Przepraszam, jestem lekkosenny, ale zaraz mi to przejdzie. Dokończył ziewanieibardzo zadowolony pokręciłgłową. Bzdury opowiadasz. Ty chyba rzeczywiście maszjakąś prostrację duchową,Groser umoczył usta w winie. Nie wiem, czywytrzymam, ale na razie chcę bardziejzająć się ciałem niżsłowem. Jaksię u was wzmocnię, jadędoArki jako kapelan. A ty co piszesz? Naodległość pięciu metrów podbiegła wiewiórka i zaczęłaszukać czegoś w igliwiu pod sosną. Wymienili uśmiechy. Właśnie te stworzonka roznoszą zarodniki trufli. Michałwestchnął. Co ja piszę? Obecnie głównie bajkidlaniewidomych. To znaczy? Jutro zaprowadzęcię do pracowni. Pokażę ci. Było już po zachodzie słońca. Najasnogranatowym niebiewschodziły pierwsze gwiazdy. Wiesz, Michał, jechałem, pedałowałem i nabierałem coraz większego przekonania,że warunkiem posłuszeństwa jestmiłość, jeśli miłości niema w posłuszeństwie. Może źle mówię, miłość do mojego biskupa pewnie mam, ale gdzieś corazbardziej zanika szacunek. A wzrasta poczucie, żetenczłowiekkrzywdzi Kościół. Zkozy dochodziło delikatnie ciepło, co jakiś czas strzelałyszyszki. Michał w końcu przemówił. Oddałem życie i to życie zostanie wzięte. I zawsze będzieinaczej niż sobie wyobrażałem. Zawsze. Człowiekmusi przejśćprzez takie nic totalne i podczas tego przechodzenia zostawiato "swoje", "ukochane". Wtedy trochębiakną te wszystkiebiskupy, ichdecyzje i wybryki. Najlepsze lekarstwo na buntto dyspozycyjność, chociaż to słowo ohydnie się kojarzy i odpycha. Dyspozycyjność wobec wszystkiego, co przychodzi naczłowieka, ciągłe "tak",bo to przynosi pokój. Po co to "tak"? 32i Bo to jest jedyny sposób na poskładanie połamanych kości'"w CieleKościele. To bardzoboli. Kiedy człowiek zaufayjgBogu,nawet jeśli dostaje po ryju, to w tym zaufaniu wie,żeJ. ; nikt me możemu nic zrobić. :Groserprzez chwilę milczał, gryząc pestki słonecznika. %; To jest wszystkomądre. rzekłpo chwili. W końcu. 'Ujazdy z nas przed święceniami przyrzekałdozgonne posłuszeń;(stwobiskupowi. Próbujemywięcw nim oddzielićto,co ludzS? kie, od tego, cojestznakiem Chrystusowym. Ale wielu ludzi,'? zwłaszczamłodych, nie ma oporów. Mówią: jeżeli KościółW jest w rękach konsekrowanych bucy, to o czym tu gadać. TużII? przed wyjazdem miałem rozmowęz dziewczynąz tak zwanegoHt odzysku. Miałaburzliwe życie, no ale zaczęła chodzić doko2ścioła,odkrywać Boga. Wyczuła, że jestem po prostu wypieprzony z diecezji. Spytała mnie na koniec, dlaczego pozwalam,IBaby o moim życiu decydowali podli ludzie. Powiedziałem jej parę mądrychrzeczy i myślę,żeprzestałem dla niej być jakim kolwiek autorytetem. Nie wiem, jak zachować posłuszeństwoi:wobec władzy i być wiarygodny dla ludzi. fePohukiwaniesowy sprawiało wrażenie, że przysłuchuje się^ Ona rozmowie. ", Głupio mi cokolwiek radzić, bo jesteś i starszy, i mądrzejszy. A przede wszystkim możesz powiedzieć, że : szukałem dla siebie najwygodniejszej pozycji duchowej. Uciekłemdo trapistów, choć krzywda misięnie działa. No załóżmy, że jestem mądrzejszy. Ale osłabiony. i przychodzę do ciebie jak do guru. Bo mi się wydaje rzekł Michałże nie wystarczy cierpieć dla Kościoła, trzeba też cierpieć przez Kościół. Tojuż(1 wyższa szkoła jazdy. I wtedysklejają się kości. Tak, Wacek,' zawszejest inaczej. Już się cieszysz, że to będzie twoje, już, jużi nagle sięokazuje, że trzeba zwijaćnamiot i wynocha,': fora ze dwora. Zabili moich braci. Postanowiliśmy się niepoddać. I jak już rozpoczęliśmy na nowo w Algierze, to jeden33. głupek zniszczył przez swój terror psychiczny i szantaż całą wspólnotę. Piekło. Zamknęliśmy dom. I gdzie wylądowałem? Wsłodkiej Francji. Mikael zaczął się śmiać we Francji,której unikałem zawszeze wszystkich sił. Śniło się mu,że płoną polajęczmienia i nagle z nieba na liniezaczął sięopuszczać gigantycznydzwon. On biegnie ku płomieniom iwidzi, jakmłode warchlaki obejmuje ogień. Chwytaje, unosi z ognia,przytulai płacze. Zanosi jedo chatyi od starejkobiety siedzącej w kuchni prosioliwy i namaszcza poparzoneświnki. Wtem ktoś łomoc