Jan Grzegorczyk: Trufle - czylinowe przypadkiksiędza grosera. Drogi czytelniku! Przeczytaj najpierw książkę Jana Grzegorczyka pod tytułem "Adieu czyli przypadki księdza Grosera". Bardzo serdecznie polecam i życzę miłej lektury. Zofia P, która książkę zeskanowała. Copyright by Jan Grzegorczyk,2004RedaktorPaulina JeskeChoińskaRedaktor technicznyTeodor Jeske-ChoińskiProjekt okładki i stron tytułowychAgnieszka HermanFotografia autorana IV stronie okładkiPiotrWołyńskiISBN 83-703 3-531-^tWydawnictwoPolskiej Prowincji DominikanówW drodze, 2004ul. Kościuszki99,60-920 Poznańtel. (61)852 39 62,faks(61) 850 17 82sprzedazwdrodze. pl www. wdrodze. plPamięci Anny Steckiej,matkisamotnych matek. Niektóre fakty i postaci w tej książce są wymyślone. Prawdąjest, że takto wszystko zobaczyłem. AutorJAK W NIEBIENiewiedział,czy Gothard rozmawia z nim poważnie, czy kpisobie z Polaczka, który wykonuje archaiczny zawód. Diabeł napewno krył sięw-niuansachjęzykowych, których nie chwytał. Jednakże po regularnych interwencjach Heidi: "Oh, Gothard! Nie przesadzaj", czuł, że gospodarz nie traktuje go poważnie. A może tamten poprostumiał wesołą naturę i wyjdzie na napuszonego kretyna,jeśli się na niego obrazi. Uśmiechał się,nie mając pewności,czy robi to we właściwych momentach,tak samojak niebył pewny odmiany rodzajników. Czyli zajmujesz się Bogiem. I z tego żyjesz. Mi Pan Bógjest niepotrzebny. Moją religią jest Heidi. Gothard klepnąłwpośladek przechodzącą z tacążonę. Kiedy jestem z niąw łóżku, jestem w niebie. Uśmiechnął się. Ale akceptuję twojego Boga, bo Heidi jest szczęśliwa,kiedywraca z kościoła. I dobrze, Bo Pan Bóg,który niedawałby szczęścia, byłby kompletnymnieporozumieniem. TakiPan Bóg musiałby iść na bezrobocie. A ty, Paul,no powiedzszczerze, czy ty jesteś szczęśliwy? Jestem już zastary. Starość nie radość, młodość nie wieczność Paweł ratował się porzekadłem, dumny, że dośćzgrabnie udałomu się to powiedzieć po niemiecku. Jeszczedo niedawna uśmiechał się bez względu nato, co kto mówił, bylezrobić wrażenie, że rozumie słowa. "Cholera,i tak cały czasnie mówię tego, co chcę, tylkoto,co umiem". Gothard zacząłsię krztusić ze śmiechu. Paweł zaniepokoiłsię, czy znowu powiedziałcoś tak uroczo głupiego, że Niemiecnawet niezachowuje pozorów. W trakcie jednej zeswych pierwszych konwersacj i po niemiecku w Goethe Institutmyślał, że błyśnie. "Nie mogęsię skupić, bo jest duszno". Tak.chciałpowiedzieć,ale zamiast słowa schwul duszno, rzuciłschwul, coznaczy tyle, co "pedał". I niemógł pojąć, skądtenwybuch śmiechuna sali. Ile ty masz lat? spytałGothard, uspokoiwszy siępochwili. Czterdzieści sześć. Człowieku, ja mam pięćdziesiąt cztery i śmiem twierdzić, że to mój najlepszyokres. Musisz sięzapoznać z osiągnięciami farmacji. Do późnej starościmożesz być szczęśliwyjak młodzieniec. Gothard zapalił cygaro. A jak zkobietami? Chybanie masz żalu, że pytam. Tu nie ma żadnych tabu. W Niemczech rozmawiamy o tych sprawach jako normalnychproblemach zdrowotnych. Nie istnieją w moim życiu. Jesteś gejem? Nie, jestem celibatariuszem. To znaczy kawalerem. Nie, kapłanem. Na ja, czyli opowiadasz ludziom o Bogu. Ale coto sobie przeszkadza? Frau Berta, nasza znajoma, jestpastoremi lesbijką. Mówi, że codziennie rozmawia ze swoim Bogiem,a wy macie chyba tego samego. Zaciągnął się z rozkoszącygarem. I Onjej mówi,żewszystko, co daje szczęście, jestdobre. Aona kocha swojąPetrę. Mówi, że Bóg jest szczęśliwy,jakczłowiek robi Jego miłość jeszczewiększą. I onato mówilegalnie w kościele,nie tak jak mytu, przy kieliszku. Mówię ci,Paul, grunttorozweselić ciało. Ze smutnego tyłka jak mawianasz Schróder nigdy radosnypicrd się nie dobędzie. Popiętnastuminutach Paweł wymówił się bólem głowy. Zostawił Gotharda samego iniewygadanego. Ale zapewne sięnie nudził. Prawdopodobnie zażył viagry, która, jak mówił,była większymdobrodziejstwem dla ludzkości, niż szczepionka przeciwko wściekliźnie, i poszedł z Heidi"do nieba". Nazajutrz Pawełzapytał swegoproboszcza,czy pastor Berta otwarcie mówi, że jestlesbijką. Ten potwierdził. "A cow tym dziwnego? Sam pobłogosławiłem kilka związków homoseksualnych. Potępiać? Za co? Nienawiści już dosyć naświecie. Trzeba szerzyćekumenizm. A pozatym nie możebyć sprzecznościmiędzy prawem państwowym a kościelnym,bo wtedy ludzie już wnic nie wierzą". Paweł szerokootworzyłoczy. Już poprzyjeździe do Niemiec był lekko zdziwiony, gdyproboszcz nakazał, żeby w kazaniachniemówiło grzechu. ,,Dawaj ludziom nadzieję i mów im o miłości". Polskiksiądz,który mieszkał tuod dziesięciu lat, objaśnił muwtedy:Ty sobie dajspokójze spowiedzią, oni się borykająz problemem wyparcia. To jestbezgrzesznynaród: wojny nie zrobiliżadni Niemcy, to nie oni zakładaliobozy zagłady. Towszystkojacyś ,,nazi". Czort wie, skądto bractwobyło. Jakaśtajemniczaorganizacja. Była i się zmyła. Niemcom trzeba dać spokój. Nie wiedział, po cotu siedzi. Niemiecki Bógstawałsię dlaniego coraz bardziej odległy. On, którydo niedawna szalałjakoduszpasterz, teraz był czymś w rodzaju kaowca w klubieseniora. Na dodatek owi seniorzy mieli poczucie, że robią łaskęKościołowi i Panu Bogu,boswoimi pieniędzmiwspierająten chory twór. I biednegoksiędza z Polski. Podejrzewał, że cośw jego odbiorze niemieckiej rzeczywistości musibyć nie tak. Czy to możliwe,aby cały naródzbłądził i wierzył "głupiej", wgorszegoBoga? Kontakty z polskimiksiężmi miał niewielkie, znałdwóch. Dwa ekstrema. Ksiądz Bogdan rodem z Mielca, ten właśnie, który mówił muo"nazi" i "bezgrzesznym narodzie", uważał się za misjonarzaw Sodomie na pięć minutprzed jej spaleniem. Miał poczucie,że albo on nawróci"nazipogan", alboprzypadnie mu smutny,acz zaszczytny obowiązek poinformowania Pana Boga, że jegomisja poniosła fiaskoi nie pozostaje nic innego, jak "ostateczne rozwiązanie". Ksiądz Tadeusz zToruniaz kolei traktował. Niemcy jak papierek lakmusowy wskazujący głupotę polskiegozarozumiałego i ciemnego kleru. "Każdegobym przysłał natydzień rekolekcji do HansaKlinga i po bólu". Poglądy miałw zasadzie zbliżonedo pastor Berty, z tą lekkąmodyfikacją,żeswoją miłośćrozwijał w relacjach z płcią odmienną. Niekryłsię z tym specjalnie. "A co, mamczekaćjeszcze trzydzieści lat,kiedy oficjalnie zniosą celibat, i wtedy wystąpićo odszkodowanie? ".Paweł zastanawiał się, czy przeznaczenie przywiodło godoNiemiec, aby poszukał trzeciej drogi. Z miesiąca na miesiącczułjednak coraz bardziej, żeidzie drogą donikąd. Wiedział,że nie nawróci mieszkańców tutejszej krainy, akorzyści finansowe z faktu bycia księdzem w Niemczech nigdy go niepodniecały. Początkowo cieszył się,że znalazł się na pustyni, że odpocznie od ludzi, intryg, problemów. Ale po jakimś czasie ta wolność ispokój zaczęły mu ciążyć. Niemiał natury kontemplatyka. Chyba kiepski z niego kapłan, skoro niepotrafi "w każdympołożeniudziękować". Gdybywierzył,każda chwila i każdymetr drogi byłyby dla niego błogosławieństwem. A on wył jakpies do księżyca za drugim człowiekiem. On, który w Polscemusiał opędzać się od ludzi. Gdyby choć mógł co jakiśczasprzyjechać do kraju, zaczerpnąć powietrza. Wygadać się, napompować. Ale jechać tam, skąd został wypędzony? Nikt mu,coprawda, nie mógł zabronić odwiedzin Yaterlandu, ale Pawełbył ambitny. Ponad miarę. We wtorek, a był to czternasty miesiąc jego pobytu w Niemczech, zadzwonił do Reinharda, księdza,którego poznał naspotkaniu ekumenicznym. Zdawało musię,żebyła międzynimi jakaś nić sympatii. 10Reinhard, muszę się z tobą zobaczyć. Schon\ Oczywiście- Kiedy chcesz? Jak najszybciej. Poczekaj, wezmę kalendarz. Wir mussen einen Terminmismachen. Dzisiaj mamy wtorek. Może w piątek? Mamwolny wieczór. Adziś? -Przykromi, ale idę na basen. Zaklął po niemiecku. To mudawało namiastkę zakorzenienia w języku. Człowiek się modli i klnie w mowie,która jestmu najbliższa. A jednakupokorzył siępojechał w piątek do Reinharda. Gospodarz ujął go. Na stoleczekała ciepła kolacja. Wnet zapłonęły świece. "Może Niemcy rzeczywiście muszą wszystkozkalendarzem ausmachen,bo jak jużsięspotkają, to spotkaniecelebrują. Spotkanie z człowiekiem jest jak święto w kalendarzu". Z głośnikówpłynął Mozart. Rzucił okien na regał zapełnionyw całościkompaktamiz muzyką poważną. Setki,jeśli nietysiące płyt. "Chybacałyczas przebywa w przestworzach klasyki". Jak się okazało, Reinhardtydzień temu wrócił z wycieczkina Daleki Wschód. Następnym razemmusisz konieczniewybrać się zemną. Człowiek bez podróży przestaje być istotą metafizyczną. Trudno, aby ktoś, kto za życianie wzleciał, miał w sobietęsknotę za czymś wyższym. Musisz zobaczyć radość życiatych ludzi, w każdymgeście ciała. Oni nie chodzą,lecz płyną. Nieporuszają się, ale tańczą. Koniak czy whisky? Whisky. Paweł w zasadzie nie pił, ale Reinhard byłtak sugestywny, że nawet gdyby mu zaproponowałcygaro, to pewnie bysię skusił. Usiadłna żółtejskórzanejkanapie. Reinhardpodałszklaneczkę. Pokażę ci zdjęcia. Przysiadł się do Pawła i zaczął objaśniać fotografie. Nagle niezdarnyruch isolidna porcja whisky wylądowała naspodniach gościa. Przepraszam. Reinhard się uśmiechnął i dłonią próbowałzetrzeć plamę. Ręka zastygłana rozporkuPawła w sposóbniepozostawiający wątpliwości, w jakim celu się tam znalazła. To był odruch. Pawełodtrącił ją, jakby wybijałpiłkę meczową. Szklaneczka Reinharda poszybowała w kierunku telewizora. Kineskop eksplodował. Nie wiedział, czy uderzyć, czy przeprosić gospodarza. Reinhard uśmiechnął się zlekkim zakłopotaniem. Macht nichts. Nic nie szkodzi. Stanął wodległości trzydziestu metrów od plebanii. Tuż przyfurtce załatwiał się właśniewilczur trzymany na smyczy przezstarszego mężczyznę wdresie. Po skończonej akcji właścicielpsa wyciągnąłz kieszeni torebkę i wsadził w niąza pomocą plastikowej łopatki odchody swego podopiecznego. Schludność i odpowiedzialność najbardziej uderzyły Pawła na początku pobytu w Niemczech. W trosce oczystość podeszewbliźniego dopatrywał się w ogóleposzanowania godności drugiego. Co prawda ksiądz Bogdan, stary sceptyk, próbował gowyprostować: "Eee. Oni są tacy porządni, jak wiedzą, że ktośpatrzy i mieliby karę zapłacić". "Może odparł wówczasPawełale tak czyowak w efekcie jest to kraj mniej zasrany niż Polska". Odczekał, ażporządny Niemiecsię oddali, i wszedł na plebanię. Był na półpiętrze w drodze do swego pokoju, gdy doszedł go głosproboszcza:Paul, przyjdź na chwilę. Biskupchce cię poznać. "Biskup, poznać? Przecieżspotkał się ze mnądwukrotnie". 12Księże biskupie,przedstawiam księdza Paula,naszą podporę. Paweł odruchowo spojrzał na proboszcza. "Kpi? Nie, minęmiał jak najbardziej wiarygodną". Emeryt, masz przed sobą szczęśliwego emeryta. Uświadomił sobie, że parę razy już słyszał legendyo biskupie emerycie, HansieSchneiderhanie. Założył szkołę modlitwyirobi to, na co przez latanie pozwalał mu urząd. Spotykasięz ludźmi i uczy ich modlitwy. Na chwilę was zostawię, muszęwykonać pilny telefon. Możesz sięPaulposkarżyćna proboszcza, ile wlezie. Schneiderhan przyjrzał siępogodnie Pawłowi. Jak się księdzu wiedzie w Niemczech? Niemiałochoty na żadne konwenanse. Szczerze mówiąc,nie najlepiej. Proszę mnie źle niezrozumieć, proszę wybaczyć. Przed chwilą. Chciał wyrzucićz siebie to,cogo spotkało przed niespełna godziną. Ale zrezygnował. Ponad rok temu wyjechałem z Polski, by jakmipolecił mój biskup, spojrzeć z dystansem na moje kapłaństwo. Ale to misię chyba nie udało. Trudnobyć księdzemw kraju,który pogodził się, alboraczej zadekretował śmierć Kościoła. Który niewie, czym jest pokuta. To kraj nazipogan. Ostro to ksiądz widzi. A biskupwierzy,że ten Kościół ocaleje? Parafiesię zamykajak sklepy, które nie przynoszą dochodu. Ja wierzę,że Bóg nieopuści człowieka. Ale człowiekopuścił Boga. Kiedyś klęczałem naadoracji i miałem nawet myśli, żebyporzucić to miasto, nie byłem jeszcze biskupem, i przyszła miwtedymyśl: "A Ty, Panie, stąd nie odchodzisz? ". Dokładnie nawetpomyślałem:"Nie spieprzasz? ".Dli willst nicht abhauen? Dopóki ty nie stracisz wiary w Chrystusa, Kościółprzetrwa. Schneiderhanuśmiechnąłsię doPawła, Pokażęcoś księdzu. Proszę zobaczyć. Wyciągnął stary obrazek. z PanemJezusem. Dostałem go przed wojną, kiedy miałemszesnaście lat. Niech ksiądz przeczyta ten cytat z Jeremiasza:"Pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę,i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę". Te słowa uratowały mnie wobozie. Hitler nie wiem, czy ksiądz wie zamykał także Niemców. Schneiderhan czekał na słowoPawła. Ale on milczał. Byćmoże powinien ksiądz wrócić teraz doPolski. Zobaczył ksiądz inny Kościół, to na pewno miało jakiś sens. Bowszystko ma sens. Tylko niech ksiądz pamięta, że Niemcyto związeklandów. W każdym jest zupełnie inaczej. Żyłemw trzechdiecezjach, każda była inna i każda była prawdziwymKościołem. Mamy nazipogan, jak ksiądz to ujął. Z pewnościąistniejezjawisko wyparcia. Ale mamy też Siihne Zeichen. Kościół pokutujący,ludzi, którzy doskonalewiedzą, co Niemcyzrobiły, i próbują to wynagrodzić i o tympamiętać. Niektórzywręcz nie potrafią sobie poradzić z poczuciem winy. Schuidiggeboren. Urodzeni z winą. Zawstydzeni swoimirodzicami. Ale to wszystko jest człowiek. Istotaskazananaprzebaczenie. Przebaczenie stanowi wielkość, której czasemnie możeudźwignąć. Opowiadali miksięża zPolski, żekiedyśnie do pomyślenia było u was zjawisko bezrobocia. Dzisiaj podobno macie go więcej niż u nas. To samomoże sięstać zwaszymKościołem. Dopóki pewnych rzeczy się nie widzi, wydająsię niemożliwe. Czegokolwiek doświadczysz,nigdy nie bądź zgorszonyczłowiekiem. To tak, jakbyś gardził Bogiem. Nie jesteśmyobrońcami Kościoła. Mamy być świadkami. Patrzył na twarz biskupa, starego człowieka, który prawienie miałzmarszczek. A raczej miał, ale jakośtak dziwnie wygładzone jakfale na uspokojonej tafli jeziora. Pomiędzywargami jaśniała biała szufladka sztucznejszczęki. Siwe gęstewłosy. "Człowiek po obozie, czerstwy staruszek". Wszedł proboszcz. Radosny jak nigdy. 14Dobrewieści. W sobotę będziemy mieli ślub w parafii. Siódmy wtym roku,a mamydopierokoniec lipca. Nie mógłzasnąć. Zmówił brewiarz, apotem aż do zaśnięciaszeptał; "Ukaż mi, Panie, swą twarz". O dziesiątej ranowykręcił numer do Polski. Zamknął oczy. Telefonodebrał osobiściebiskupZdzisław. KsiądzPaweł! To cud! Skąd ksiądz wiedział, że właśnie zamierzałem doksiędza dzwonić! Z przykrością muszęksiędza poinformować, że koniec wywczasów. Czas wracaćdodomu. Nie wiedział, czy śni. " Jeszcze dziś zadzwonię dobiskupa Schmidtai omówięformalności. Liczę naksiędza energię. Odłożył telefon. I w tejsamej sekundzie aparat zadzwonił. Ksiądz Paweł? Tak, słucham. Tu Rita Weismuller. Głos był spokojny, aleczuć byłow nim smutek. Mój mąż odchodzi. Czymógłby ksiądzprzyjść? Lekarz powiedział, że to może stać się w każdejchwili. Pamiętał dobrze paniąRitę, przychodziła zawsze na herbatę po mszy. Miała może siedemdziesiąt pięć lat. Nazywałją w myślach "słoneczko", gdyż nigdy z jejtwarzy nie znikałuśmiech. W latach osiemdziesiątych, w czasie stanu wojennego, podobno bardzo zaangażowała się w szykowanie po. mocy dla Polski. Słyszałto od proboszcza. Ona sama nigdytego nie mówiła. Powtarzała zawsze tylko: "Jaki ten Pan Bógdobry". Nigdy jednak nie przedarł się pozaten uśmiech. Nigdyz sobą nie porozmawiali. Uznał,że w przypadku paniRity dobroć Pana Boga polegała na obdarzeniu jej tym uśmiechem. Tylko raz,na początku jego pobytu, wypowiedziaławięcej słów. Przygotował mszę dla młodzieży. Zapalił mnóstwo świec, śpiewali wspólnie kanony z Taizć. Kazaniemówiło tym, co w życiu warto wybrać, by nie przegrać młodości. Pomszy pani Rita powiedziała mu: "Tak się cieszę, bo widzę,żeksiądz naprawdę o nas myśli". Mijaładrugagodzina, jak po namaszczeniu usiedli razemprzy łóżku umierającego. We czworo. Pani Rita, syn Manfred,córka Christine oraz Paweł. Milczeli, ale ta cisza nie ciążyła. Odmówili różaniec. Pani Rita trzymała przez cały czas mężaza rękę. Patrzyła na niego ze spokojem. Paweł był pewien,żewidzi całe ich długie życie. Kątemoka spojrzał na jejtwarz. Uśmiech ismutek zlanew jedno. Nagle wyrwały mu się słowapsalmu. Der Herr isl meine Hiirte. Es wini mir nichtsfehlen. "Pan jest pasterzem moim". Christine, która siedziała po drugiej stronie łóżka i delikatnie głaskała sinąrękęojca, pokiwałagłową. Nad nią wisiał portret ślubnyrodzicówsprzed kilkudziesięciu lat. Wyretuszowany,podkolorowany. "Boże, zrobićim teraz zdjęcie. Miłości aż do śmierci, silniejszej od śmierci. Tyle razy błogosławiłemmałżeństwa,tyle razy widziałem, jakprowadzą się doołtarza, ale nigdy nie widziałem, jaksię odprowadzają do wieczności". Weismuller zaczął wciągać łapczywiepowietrze. Otworzył na chwilę oczy, jakby nerwowo chciał cośzobaczyć. Christine chwyciłarękę brata, a "Pawełpoczuł dłońpani Rity. Stanowiliteraz łańcuch. Miał poczucie,że pośrodkunichnie ma śmierci,ale że uczestniczą w narodzinach. Eratmel nicht mehr. Już nieoddycha powiedziała pani Rita. I nagle Weismiiller się uśmiechnąłi wydał ostatnietchnienie. 16Zamknęła jego oczy i pocałowała wczoło. Po twarzy męża^spłynęła łza żony. 'yManfred, czterdziestoletnimężczyzna, także pocałował ojca, a potem podszedł doPawła i goprzytulił:"Od tejpory ksiądz jestczłonkiem naszej rodziny Z trudem opanowałwzruszenie. Nigdy nie czuł tak głęboko,. że był potrzebny. Wiele razy był przy śmierci jako kapłan, ale' zawsze czuł sięjakoś z boku, jak urzędnik PanaBoga. A teraz'"': zaproszono go, by dotknął rany, wktórej jest życie. Gdy po trzech tygodniach odrozmowy z biskupem Schneiderhanem wsiadłdogolfawyładowanego prezentami od parafiani ruszyłdo Polski, nie próbował powstrzymać łez. Jużw niedzielę, gdy po mszy urządzono mu pożegnanie, z trudempanował nad emocjami. Czułsię jak zdrajca, amoże raczejjak człowiek, którynie rozpoznał swoichowieczek i odszedł. W ostatnią niedzielęzobaczył ludzi, którzy kręcili się przez tewszystkie miesiące przy kościele, choć najczęściej do niegonie wchodzili. Młodzież,która przychodziła pograć na salęduszpasterstwa w ping-ponga, posłuchać muzyki. Choć mogłapójść gdzie indziej. Na koniec uświadomił sobie, że byćmożew ogóle nie zrozumiał tego społeczeństwa, tego Kościoła, tejwiary. Był w mocy swojej słabości i lęku. "Wrócić tukiedyś,ale inaczej. W innych okolicznościach". Biskup Zdzisław przygarnął go ze wzruszeniem godnym miłosiernegoojca z obrazu Rembrandta. Tylkoże Paweł nie czułsięsynem marnotrawnym,a synemwypędzonym. Dlaczego, dlaczego ksiądz minie powiedział całej prawdy? Przecież gdyby rodzice dziewczynynie odwołali tychkalumnii. Jakich kalumnii? No, żeksiądz skrzywdził ich córkę. To znaczy, żejej nie skrzywdziłem? Oj! Zdzisław pogroził mu palcem. Nieżartuj zeswego biskupa. Nie wódź na pokuszenie. Paweł uśmiechnął się na siłę. Tak widocznie miałobyć,żeby się wypełniło, cosięmiało wypełnić. udawał dystans, obracając wżartto, cogo wpędziło w rozpacz. Biskupnie zaufałmu przed rokiem, onnie ufał mu teraz. Przedwczoraj, zarazpo przyjeździe, dowiedział się, że rodzicedziewczyny wyjaśnili sprawę pół roku temu. Dlaczego zatemprzełożony tak długozwlekał? Tajemnica prawdopodobniemiała swe wyjaśnieniew wyjeździe Grosera. Kolega, któryprzyjaźnił się zsekretarzem biskupa, powiedział mu w zaufaniu: "Kiedy Zdzisio wywalił z diecezji Grosera, ździebko sięchyba wystraszył, że wpada w nałóg. Po wyjeździe Wacka chodził jak struty. I pewnie twój przyjazd ma mu podreperowaćpsychikę. Że ma ojcowskie odruchy. Biskupi też lubią miećpoczucie, że są dobrzy". Proszę siadać- Zjemy kolację. Skończył się sierpień,możemy napićsięlegalnie. Proponuję wino, które przed sześcioma laty przywiózł mi arcybiskup Stroba, największy koneser w episkopacie. Biskup usługiwał przystole,pokazując w praktyce, że ktosłuży, króluje. Paweł przypatrywał sięgospodarzowi. "Co zacyrk? Pewnie ciągle nalewa do tej samej butelki. Nie przypuszczam, żeby dostał takich sto". Niemcy rozbudziływ Pawle ironię, bynie powiedzieć cynizm. Tak, księże Pawle. Hannibal ante portas. Wkrótce się wleje Unia, czy tego chcemy, czy nie. Niektórzy się cieszą:18"Unia was zeżre,ona nienawidzi Kościoła". Najgorszym doradcą jest lęk. Trzeba sięmądrze przygotować, wykorzystaćkażdą sekundę, która pozostała. Ludziebędą przychodzić dokapłana, gdy będzie miał coś do powiedzenia. Do wiernych niemożna już mówić jak dokmiotków. Oni są często bardziej wykształceni od nas. Księżanie mogą się baćprzyszłości, dlategowysyłamich za granicę, choć to boli, bo potrzebuję kapłanów,także tu i teraz. Nie mówięo klerykach. Oniteż. Niech jadą. Choć,niestety, część nie wraca, a część wraca zaczadzona. Myślęo mojej doświadczonej gwardii. Nie dalej jak trzy tygodnie temu wysłałem do Francji Wacka Grosera. Paweł pokiwałgłową. Zawsze o tymmarzył. Taaak. Biskup zuznaniem odniósł się do swych wywodów. Nie miał wątpliwości, żemusiałyprzekonać księdza Pawła. Poprawiłpożyczkę na czole. No i co z księdzem zrobimy? Hmm westchnął bezradnie Paweł. Do Męczenników. Zaskoczenie. Po co odbył tę całą drogę? Żeby stanąćw tymsamym punkcie? Chyba nie wstępuje się dwa razy do tej samej rzeki. Oczywiście, bo teżplany mam wobec księdza inne. Chcę,żeby ksiądz robił doktorat zteologiipastoralnej. Trzeba spożytkować doświadczenie niemieckie Wydaje mi się,że jestem kiepskim ekspertem od Niemiec. Kompletnie tego kraju nie zrozumiałem. A to co widziałem, tow krzywym zwierciadle. Biskup zamknął oczyi jakby rękąodpychał słowa Pawła. "No, dobrze, dobrze,wiemy że ksiądz jest skromny". A codo Męczenników-. ,Chcę,żeby ksiądz pomógłwejść w parafię księdzu Krystianowi Palecznemu, którego mianowałemproboszczem. Taka pokerowa zagrywka. Ksiądz znatamludzi. 19.Paweł wypił cztery kieliszkiStrobowego wina,a golf naniemieckichrejestracjach stal pod pałacem biskupa. Zatrzymałsię podpomnikiem Papieża. Dopiero teraz sobie uzmysłowił,że to jestten pomnik, którego niewidział, a któryjak słyszał,był źródłem nieszczęść Grosera. Przypomniał sobie oMackiewiczu, parafialnym taksówkarzu. Wyciągnął komórkę. Panie Marku, tu mówi Paweł. Ksiądz, dla wyjaśnienia. Czy panmniesobie przypomina. O święty Józefie. Myślałem, że ksiądz w Reichu. Wróciłem i jestem podpałacem biskupa. Czy mógłbypan wziąć taksówkęi przyjechać pomnie? Przyjadę. Ale nie swój ątaksówką. Potrzebuję kierowcy. Przyznam, że jak żyję, nie jechałem jeszcze taryfą jakopasażer! Stanął przeddobrze znanymidrzwiami. Wytarta klamka. Ten samdomofon. Nawet ta sama wycieraczka. A więc po razdrugi. Nie mógł pogodzić się z tym, że nie ujrzy już staregoBronka, którego kochałjak ojca. Westchnął i pokręcił głową. W ciągu trzech dni poswoim powrociez Niemiec dowiedziałsię właściwiewszystkiego o swoim nowym szefie i o tym,co działo się na parafii w czasie jego wygnania. Nadusiłnapodświetlony kwadracik znapisem proboszcz i zamknął oczy. "Boże, daj mi siły, by nie wiedzieć, by zapomnieć". Ho, ho. Paweeełek! Krystian klepnął goz obu stronw ramiona. Znali siętrochę,głównie zlat seminaryjnych. Paweł należał do wybijającychsię kleryków, Krystian, którymiał ambicje trzymaniaz wszystkimi"możnymi", w sposóbnaturalny przykolegowałsię do niego. Masz jakieś preferencje pokojowe? Chyba tam, gdzie byłem. Zobaczymy,czy ten pokój w ogóle się nadajedo zamieszkania. 20 Wzrok Pawła powejściu odrazupadłnabuty, wktórychjego ojciec pokonał szlak bojowyna Monte Cassino, a on samprzeszedł w nich kilka pielgrzymek. Nie chciałzamienić ichnażadne inne. Patrz, moje traktory, nikt ichnie wyrzucił. Skąd wiedzieliście, że wrócę? Krystian pokiwał głowąw zadumie. A dokądbyś poszedł? Tylko Kościół przygarnia synówmarnotrawnych. Gdybyci nawetbutów zabrakło, dałby cinowe i pierścień. KlepnąłPawła w plecy. Cieszę się, żerazem pociągniemy ten wózek. Nie przeszkadza ci,że maszproboszcza o dwa lata młodszego? Nie, władza nigdy mnie nie pociągała. Podobnie jak mnie. Zrezygnowałem nawet z doktoratu, bo wystraszyłem się, że mogąmnie zrobić biskupem. Krystian zaśmiał się ze swojego dowcipu. Podobnoto tynamalowałeś. Wskazał głową na portret Popiełuszki. Tak.Kiedyś Jerzyspędził tu wieczór. Był przelotem, niewszedł nawet do kościoła. Paweł zamyśliłsię. Może bywarto kiedyś jakąś tablicęprzywiesić. Świetny pomysł. To mogłoby rozruszać parafię. Nawszelki wypadek nie kolportuj tego, że był tu tylkona kołacyjcePaweł spojrzał na rysunekpod obrazem,niezwracając uwagina słowa swojego proboszcza. A to co? Baletnicaczy zakonnica? Krystian zbliżył się do ściany. Przyjrzał się dokładnierysunkowi. Po chwilina jego twarzyzakwitł uśmieszek. Widzisz? Odwrócił się doPawła. Temu Wacusiowijedno w głowie siedziało. Kobitki. Ałejego dramat polegał natym, że nie umiał tańczyć. Dlaczego dramat? Zdzisławmówił mi, że wysłał go doFrancji, bo ma wobec niego ambitne plany. Poczciwy z ciebieksiężulo. Właśnie o takiego wikaregomi chodziło. TRAPISTAPomachał w kierunku odjeżdżającej furgonetki. Wysiadł w Nyons celowo, aby przejechać już na rowerze przez wspaniały średniowieczny most. Był 25 sierpnia 2002 roku. Do Aiguebellepozostało mu niecałe pięćdziesiąt kilometrów. Jego wyprawa doFrancjitrwała już dziesięć dni. Miałw nogach1237 kilometrów. Licznik wyzerował, wyruszając zeSzklarskiej Poręby. Obrałdrogę przez Pilzno, Monachium i Jezioro Bodeńskie. Kilka dnijechał u podnóża zachodnichAlp. To była ósma wyprawa rowerem do Europy. Uwielbiał ten środeklokomocji. Samochodunigdy nie prowadził, nie miał nawetprawa jazdy. Zawsze głosił,że rowerem można dotrzećnajdalej i przy zachowaniu wolności. Na najtrudniejszych albonieciekawych odcinkachłapał okazjęi wsiadał do tira albo furgonetki, których bez liku jeździło po alpejskich wiejskich drogach. Spal, gdzie popadło. Rozbijał swójmininamiocik na polach,na skraju lasów. Nie bał się zwierząt,słyszałich nocne odgłosy, ale wiedział, że onenieinteresująsię śpiącym człowiekiem. Jedynieszyję i twarz smarował środkiem przeciwinsektom. Każdego dniaodprawiał mszę w innejkatedrze. Raz nawet w obrządku trydenckim. Zafascynowanymasywemskalnym w niemieckich Alpach, niedaleko Pfronten,ustawił ołtarzw jego kierunku. W pewnej chwili usłyszał dzwonek. Odwróciwszy się, zobaczył leżącą na łące,w odległościośmiu metrów, dorodną bawarską krowę. Zmienił więc w trakcie mszy jej rytna posoborowy i kontynuował celebrację twarządo wiernych. Tak byłuniesiony tym Franciszkowym nastrojem,że zaczął nawet kazanie do krasuli, ale po jego pierwszych słowach wstałademonstracyjnie i wyszłaz kościoła. Wyjeżdżając z Grignan, minął budynki straży pożarnej iżandarmerii. Tablica informowała, że do Aiguebelle jeszcze 11 kilometrów. Ujechałparęset metrów, a potem zsiadłz roweru. Nie22 wiedział, co czeka gopoprzekroczeniu murów opactwa. Czy IcH odseparowanieod świata będzieoznaczało dla niego koniecEniepowtarzalnych widoków Prowansji? Szedł więc już, a nie tjechał koło pola słoneczników z opuszczonymi czarno-brązowymiłebkami. Między tymi mumiami stały malutkie żółciutkie słoneczniki, pozostawione chyba na bukiety. Krzaczki lawendyostrzyżonebyły na półokrągło. Półmetrowe pasy rozdzielające ifioletowo-zielone rzędy sprawiały wrażenie pokrytych śnigieM giem. To wapień odbijał się w mocnym słońcu. Pogładził się podwutygodniowej brodzie. Włosy obcięte niedawno na zapałkę, kiedy szedł na ostatnią rozmowę z bii'skupemZdzisławem, dochodziły do klasycznych wymiarów. :' Wacław w ostatniej chwili zmienił swezamiary izamiast poŁ wypędzeniu z Polski udać się do Arki w Trosly, skręcił na po'^ łudnie Francji, by pierwszy miesiącbądź dwa spędzić u swego. ' przyjaciela trapisty, ojcaMichała. Poznał go przed dwudziestu;^ laty, kiedy ten był jeszcze dominikaninem. Spotkali się na zjeździe piszącychkapłanów. Michał dopiero zaczynał publikować,Groser miał zasobą dwie książki i skromne, boskromne, alejużjakieś znaczenie wśród braci-literatów. Zaczęli do siebieintensywnie pisać. Była togłównie przyjaźń epistolograficzna. Pierwsze lata krążyły jeszcze między nimi tradycyjne listywysyłanew kopercie,a potem przeszli na pocztęelektroniczną. Żywszą, szarpaną, nieraz krótką jak oddech, ale prawdziwą. W 1995 roku po podjęciu ostatecznejdecyzji o wstąpieniu dotrapistówMichał wyjechał zPolski, najpierw do Francji, a potem do Afryki. Wacławpodziwiał jego decyzję powtórnych{narodzin i zamknięciafurtek do dawnego życia. Wybrał drogę większej "nieużyteczności". W pewnym momencie zdało mu się,że dominikanie kładą zbyt duży akcent na sprawnośći efektywność działań. Aon chciał być sługą nieużytecznym: i głównie chwalić Stwórcę-Groser pamiętał jedenz pierwszychj listów Michała,gdy już byłopewne, żewyjedzie z kraju:23. Zapewne w pięknej ojczyźnie byłbym bezpieczny, ale czy wolny? Czyż nie mówiliby: "za kogoonsię ma,czyż nieznamy jego rodziców", ,,to, co czyni, jest ze wszechmiar śmieszne"? Zapewnenie byłobytak tragicznie,miałbym wszystko,czegodusza zapragnie. A nawet coś więcej: tak zwane środowisko, swoich uczniówi zwolenników, atakże swoich oswojonych iprzewidywalnychnieprzyjaciół. Mógłbymobjadać domywdów, słuchać ciepłychpotajanek. Wacław przypominał sobiete słowai szykował się do debaty z Michałem. Ojczyzna nie byłatak słodka. Ostatni raz spotkał się z przyjacielem w 1996 roku, kiedyten przyleciałdo Polski z Afryki po wizę algierską. Miał osiąśćna stałew Tibhirine pod Medeą. Właśnie wtedyterroryści porwalijegosiedmiu współbraci. Po parutygodniach w Polscedoszła do niego wiadomość, że w worku zawieszonym na drzewie znalezionosiedem odciętych głów trapistów. Była potemjeszczepróba powrotu trapistów do Algierii, alesię nie powiodła iod 1998 roku Michał przebywałw dwunastowiecznym, romańskim opactwie w Aiguebelle. Wacław wsiadł ponowniena rower. Dochodziło południe. Żar lał sięz nieba. Mijał właśnie dębowy las, gdy nagle ujrzałunoszący się w dali gęsty obłokdymu. Po chwili przejechałyobokwyjące wozy strażackie. Ujechał jeszcze kilkaset metrówi zobaczył scenę jak z apokalipsy. Ściana ognia. Przeszły gociarki. Stał jakosłupiały, jakbyzaraz miał usłyszeć trąby na koniec świata. Nagle z kawałka jeszcze zielonej ściany lasu wypadłoogromnestado dzików, liczące może ztrzydzieści sztuk. Duże imałe. Pędziły wprost na niego. Straciłgłowę. Najpierwchciałuciekać, zasłonił się jednak rowerem. Myśl była dobra,ale jedna z ostatnich świńzahaczyła o niego i poleciał na leżącyobok głaz. Poczuł potworny bólw piszczeli. Stado tymczasemznikncło w lesie po drugiej stronie drogi. Spojrzał na swojąnogę, solidniekrwawiła. W pierwszejchwili przeraził się, że24;. jest złamana idoAiguebellenie dotrze na rowerze, ale wgip się. "Kaleka, na pewno się ucieszą". Wyciągnął ztorby nóżHi podkoszulkę, którąpociął na pasy. Zabandażował kończynęIi krzywiąc zbólu twarz, patrzył na pożar, z którymwalczyłastraż. Po jakimś czasieból zaczął powoli odpływać. ^ Wsiadł na rower iruszył-Nic tu nie pomoże, a jeszcze ktośS:' zaczniesię zastanawiać, czyjego obecność w pobliżu lasu była^'przypadkowa. ' Ogodzinie pierwszej stanął przyfurcie klasztornej. "ja Jestem umówiony z pere Michel zwróciłsię do furtia na. Ten sięgnął bez słowa posłuchawkę, dając gościowi znać,. żeby poczekał. Trafłdo zakonu kontemplacyjnego, wktóryme jak wiedział, słów używa sięw ostateczności. Oparł rower,; o kamienny murek iprzysiadłna ławce. : Nagle usłyszałnad sobąjakiś bulgot. Przed nim stał staruszek olasce, przygarbiony i najwyraźniej po wylewie. Słowa':',wychodziły zjego sparaliżowanej twarzyi ust tak zniekształcone, że Groser nic niemógł zrozumieć. Ja chcę z pere Michel. C'est moi! staruszek z ekspresją pokazywał rękąna siebie. Cholera! Groser był bezsilny. Nawet po najcięższychprzejściach w Legii Cudzoziemskiej nie można się postarzećo pięćdziesiąt lat. To niemożliwe. Michał miał bardzo charakterystyczną urodę. Prawdopodobnie płynęła w nim domieszkakrwi tatarskiej, w wyniku czegobrano go zwykle za Araba,Cygana albo pozdrawiano:szalom. Staruszek jeszcze chwilępoutyskiwał i w końcu podnosząc jedną rękę do góry, podreptał wkierunku furty. Początek wypadł głupio. Zobaczył, jakfurtian daje mu znaki. 25.Możechodzi panuo pere Mikael? spytał. Groser pokiwał głową,boniemiał innegowyjścia. Obawiałsię jednak, czy za chwilę nie przyleci jakaś babcia namiotle. Po dziesięciu minutachzjawił sięMichał. Żyje, świetniewyglądaw biało-czarnym habicie. Śmiech i przeprosiny. Tłumaczy,że to już tradycja. Pere Michelto przykład mnicha, którynie może wytrzymać samotności i ucieka do ludziPrawdziwy łowca turystów, zaczepia ich i ońarowuje się jakoprzewodnik po okolicach kościoła. Na pewno chciał cię zaprowadzićdo sztucznej grotyz Lourdes. Torzeczywiście niezwykła sprawa. Jest wyżłobionaw litej skale i toz taką dokładnością, że szczęka opada, dokładna replika, a nie jakieś tam murowane cudeńko. Groser zrobił młynek przy uchu,jakby usprawiedliwiającsię, że szkoda, ale za grosz nie mógłzrozumieć ojca Michel. Michał, zobaczywszy obandażowaną nogę i usłyszawszyo wypadku Wacława,postanowił mimo jego protestów udaćsię od razudo infirmerii. Nie, nie, to trzebaopatrzyć, zdezynfekować. JeanFrancoiszaaplikuje ci nasze najlepsze ziołowe preparaty. Infirmarz był akurat zajęty rozmowąz pacjentem, też zakonnikiem, o nosie a la Pinokio w chwili mówienia nieprawdy i odstających uszach. "Pinokio"chwytał sięza głowę i robiłrozpaczliweminy. Stali koło szafkiz lekami. Jean-Francoiswzruszał ramionami. Wyciągał różne pudełka i czytał ulotki. Mikael wskazałWacławowi krzesło. "To może jeszcze chwilępotrwać". No,to miałeś mocne wejście. Może powinienem cięwcześniej uprzedzić, że te świnie się tak tuwyroiły. Wyobraźsobie, idę raz lasem,a tu taka góraliści się rusza. I śmierdzi. Myślę: kloszard. albo ranny pies? Zbieram się w sobie, przezwyciężam strach. No, trzeba pomóc. Biorę kijai zaczynamgmerać w tej kupie. Nic, jeszcze głębiej, nic,wreszcie znie26cierpliwiony rzucamten kij na liściei wtedy wyskakujez nich"' potwornieduży dzik. Mówię ci, tak się tu rozpanoszyły,że gdy'''psy myśliwskie zapędzą się w miejsce, gdzieleży stado, to te'. świnie nawetnieuciekają. Ipies musi udawać, że właśnie tuZgubił klucze do mieszkania i bardzoprzeprasza.- Wacław zaśmiałbysię głośno z opowieści Michała,ale, w rozmowie, która toczyła się przy szafce, wyczuwał jakieś? napięcie. Po chwili "Pinokio" skierował sięku wyjściu. Cosię dzieje? spytał Mikael. Uuu. Machnął ręką Jean-Francois. Głowaboli! To normalne,jak człowiekowi robotabrzydnie, to na głowę się;;rzuca. Infirmarz uśmiechnął się w kierunku gościa. : Wacławpomyślał, żeza chwilę padnie pytanie: "No, a nasz drogi symulant na co sięskarży? ",ale Mikael uprzedził: Mamy kandydata do zakonu,ale dzik próbował go powstrzymać wskazał na zabandażowaną kawałkiem koszulkiWnogę Grosera. g Uuuu! Jean-Francois wydał "uuu" tymrazem w tonie"a: niezwyklepoważnym, jakby zastanawiał się nadkoniecznościąj, amputacji kończyny, i wyjął z szafki nożyczki. ',. Rana okazała się niegroźna, ale tak czy owak Wacław wkraczałH w życie opactwa dowartościowany. Był od razu rozpoznawal^ ny. "Będą o tobie mówili; toten, któremu dzik rozharatał nogę". : Mikael zaprowadziłWacławado pustego już refektarza. PoraS1 obiadu właśnie minęła. Trafiłna tłusty dzień. To znaczy rybny. i Mięsa wAiguebelle nie spożywasię w ogóle,jedynie dwa razy. Łw tygodniujest ryba. Atak warzywa, kalafior,marchewka, grochIŁ i różne korzonki. Na stole dużochleba i wino. Klasztorny sikacz. O tym wszystkim Wacław wiedziałjuż z zapraszająco-ostrzegającego listu odMichała. Rozwiewał w nim wszystkie złudze 27. nia, które Groser mógłby wiązać z urokami życia w klasztorzekontemplacyjnym w Prowansji. "Jest tu ogólnieniewyobrażalnyzapieprz, a na modlitwę musisz czas kraść w czasie snu". Grosernie dał się zniechęcić. W książceo trapistach wyczytał, że pracują oni tyle, aby mieli wystarczająco siłna modlitwę, i to uznałzarzeczywistość. Uważał, żejego życie kapłańskiebędzie ubogie, jeśli na własnejskórze nie przekona się, co tokontemplacja. I "zapieprz" wkontemplacyjnym klasztorze. Zrefektarza poszli do gościnnej celi w nowicjacie. Opatwyraziłzgodęi Groser na zasadziewyjątku miał zostać przezmiesiącalbodwa czymśna kształt "póitrapisty". Mikael mówił opatowi, żeGroser jest wybitnym pisarzem iże jeśli opiszeichwspólnotę,to kto wie,czy nie wybuchnie nowa epidemia"mertonki". W latach 60-na skutekniebywałejpopularnościpism Tomasza Mertonatrapistów oblegali kandydaci do życia mniszego. Taka epidemia na pewno się przyda, bo średniawieku 35 mnichów wich opactwie wynosiła 65 lat. No to słuchaj, ty teraz sobie odpocznij, ja biegnęnaprodukcję, do naszego ukochanegoalexionu, na którym stoiopactwo. Potemzaprowadzę cię do fryzjera i będziesz już pełnowartościowym mnichem. Groser rozejrzałsiępo pustej właściwie celi i wszedł domaleńkiejłazienki. Woda. W czasie jazdy do Francji raz skorzystał z prysznicuna stacji benzynowej, z reguły kąpał sięwjeziorach. Perspektywa gorącego prysznica była niewątpliwą nagrodą. "No tak, ale co zrobić z opatrunkiem na nodze? ".Skonstruował zprześcieradła coś w rodzaju podnośnika donogi,który uwiesiłza kabiną prysznicową. I stojąc na jednejnodze, zażywałrozkoszy, na którą sięsolidnie napracował,a ścisłejmówiąc, napedałowal. Dochodziła trzecia. Rozpakowałrzeczy. Wyciągnął Biblięi brewiarz, jedyne książki, które przywiózł z Polski. W Biblięwłożony był wydrukowany ostatni e-mail odMichała. Przejrzałpo razkolejny fragment dotyczący "rozkładu jazdy". 28Wstajemy o 3. 30, potem o 4. 00 wigilia,następnie idziemydo scriptorium na lectio divina. Dalej śniadanie: kawa, chleb,dżem, ser. Potemkapituła o 6. 45 tu opat komentuje Regułę św. Benedykta irobi uwagi, napomnienia,często bezimion- Potemlaudyi msza św. Przerwa niby natertio divina do 9. 15, alei takświęta lektura idziena bok, bo już przygotowujemy robotę, przyjeżdżają ciężarówki z butelkami, cukrem etc. 9.15 terlia, potemdo 12 praca. 12.15 sexta i obiad,potem sjesta, najczęściej zajęta,bo jest coś do roboty, potem nona o 14. 15. Pononiepraca do 17. Potem lectio divina,ale zawsze jest coś do roboty, więcnastępnympewnym punktem sąnieszpory o 18. 00. Potem kolacja, koniecmodlitw dnia kompleta i o20. 00-21. 00 można spać, ale. Położył się i zasnął snem kamiennym. Dwie godziny późniejpo wizycie u brata, który zajmował się reperacją butów i strzyżeniem, awłaściwie goleniem na łyso zakonników, spojrzał w lustro. Przymknął zwrażeniaoczy. Niby nic wielkiego. Raz do roku strzygł się na zapałkę,alezawszeten centymetrwłosów jakoś "ubezpieczał" czaszkę. Teraz poczuł się naprawdę nagi. Całe zresztądziwactwopolegało na tym, że miał ogorzałą, spaloną przez jazdę rowerem w słońcu twarz,a skóra wmiejscuzgolonychwłosów' i brody była biała. Wyglądałnie na mnicha, ale naidiotę alboklauna. "Teraz rozumiem, dlaczego Michał śmiał się do łez". Jako wyraz pokorynowa twarz mogłago cieszyć, ale ukłułago wątpliwość, czy niebierze udziału wspektakluteatralnym"Kapłańska błazenada". Zdusił to wsobie. Michałzapukał po nieszporach, by zabrać go na kolację,następnie udalisię na kompletę. Rozumiał z ledwością połowę wypowiadanychmodlitw. Nie potrafił się jeszcze sprawnieposługiwać francuskim brewiarzem. 29.To co, chceszzobaczyćmoją pustelnię? Uśmiechnął sięMichał. Może to zaduże słowo, ale. Po chwili doszlido niezbyt głębokiej groty przedłużonejdachem. Koza do palenia, stół i szeroka ława. Przed nimi ścielił się lekki stok obrośnięty lawendą. Jej aromatdocierałaż tui mieszał się z zapachem rosnącej tuż przy pustelni olbrzymiejsosny. Zapach Prowansji. Groserprzeciągnął się z całej siły,zamknąwszy oczy. O Boże, nie mogę uwierzyć, żeto prawda! Michał rozpalał ogień w kozie. Wieczory były już chłodne. Ale nie tylkoo tochodziło. Wacław uwielbiał siedziećw blasku płomieni, przy trzaskających szczapach igałęziach. Dzisiajjednak zobaczył zupełnie inny ogień,ogień-żywiot,który wobec jegobraku doświadczeń z pożarami miał wymiarapokaliptyczny. Michałowa koza na powrót czyniła z ogniasymbol spokoju i ciepła, oswajała płomienie. Ogień byłteż dlaWacława wyrzutemsumienia. Przedśmierciąjego ojciec, leżącw szpitalu, prosił go, aby pojechał z nim na działkę i rozpaliłogień w podobnym piecyku, w którym teraz rozpalał Michał. "Wacuś, napalimy,będzie tak ciepło". Nie spełnił prośby ojca. Lekarz nie był entuzjastą tego pomysłu, a iWacławowi byłowtedy trudnogo wykonać, bomiał na drugi dzień ważne spotkanie. To była ostatnia prośba,którąojciec miałdo niegow życiu. 'Coś takspoważniał? Michał uśmiechnął się, wstającod piecyka. Pokręciłgłową. Nic, nic. nastrój. melancholia. "No, na powitanienapijsię alexionu. Nasznapitek z 52ziół. Ukoiwszystkietwoje bóle. Bez alkoholu. Na wszelki wypadekmam teżbutelkę sikacza. Nie zaproponuję cinajlepszychsmaków Prowansji. Markowego wina na co dzień nie dostap- 30 jemy, a trufli,które wyszukują nasze dwa psy, w życiu moje, podniebienie nie zaznało. Wszystko na sprzedaż. ^ Po prostu: "Nie dla psa kiełbasa,nie dla mnicha trufle". Owłaśnie, ale może się kiedyś wybierzemynaposzukiwanie trufli izobaczysz chociaż,jak jewydobywają. Todrogo-cennecholerstwo rośnie kilkanaście centymetrówpod ziemiąB "wsymbiozie zdrzewami. Ułatwia korzeniom wchłanianie minerałów, aza to dostaje od drzewa produktyfotosyntezy. Trzeba mieć nieprawdopodobny węch, zęby to znaleźć. Używamy' dotego dwóch psów. Przynoszą opactwu więcej zysku niżpięciumnichów. Ale jak wiesz, praca niejest unas celem samym;' w sobie, więc pieski nie robią zakonnej kariery. Znakomitymii poszukiwaczami są też świnie, ale mają ten mankament, że jak. znajdą trufla, zaraz chcą go zeżreć. Trzebawtedy walić kijem i,Po ryju. Za przeproszeniem. A poza tym to zakłada się im kagańce. To znaczy świniom. { Siedli na szerokiejławie. eCzyli maszprzed sobąrok wolnego? Michałoparłl'podbródek na rękach. A może i dłużej. Jestempersona non grata. Może w ogói le nie wrócę. Popadłem w niełaskę u biskupa. Co gorsza, wiesz, odczuwam z tego powodu pewną satysfakcję. Czuję? się szczęśliwy, żez nim zadarłem. Kiedy wyjeżdżałeś zPol'ski, to mimo wszystko episkopat nie był odbierany jako twóri bizantyńsko-komuchowaty. Wiadomo, że na tęgębę pracuje;tylkoczęść z nich. Ale ilu musi być tychcudaków, że nie moż; na ich wyciąć? :; Michał nalał białego wina do kubków. ' A co z twoim pisaniem? Nieprzywiozłeśmi żadnej. książki. Postanowiłem z tymskończyć. "Słowo napisane, nieszczęście zasiane". Moje słowa zaczęły ranić- Pisałem ci przecież, jak z powodu mojego tekstu o papieskich pomnikachludzie poszli na bezrobocie. 31.Michał ziewnął. Przepraszam, jestem lekkosenny, ale zaraz mi to przejdzie. Dokończył ziewanieibardzo zadowolony pokręciłgłową. Bzdury opowiadasz. Ty chyba rzeczywiście maszjakąś prostrację duchową,Groser umoczył usta w winie. Nie wiem, czywytrzymam, ale na razie chcę bardziejzająć się ciałem niżsłowem. Jaksię u was wzmocnię, jadędoArki jako kapelan. A ty co piszesz? Naodległość pięciu metrów podbiegła wiewiórka i zaczęłaszukać czegoś w igliwiu pod sosną. Wymienili uśmiechy. Właśnie te stworzonka roznoszą zarodniki trufli. Michałwestchnął. Co ja piszę? Obecnie głównie bajkidlaniewidomych. To znaczy? Jutro zaprowadzęcię do pracowni. Pokażę ci. Było już po zachodzie słońca. Najasnogranatowym niebiewschodziły pierwsze gwiazdy. Wiesz, Michał, jechałem, pedałowałem i nabierałem coraz większego przekonania,że warunkiem posłuszeństwa jestmiłość, jeśli miłości niema w posłuszeństwie. Może źle mówię, miłość do mojego biskupa pewnie mam, ale gdzieś corazbardziej zanika szacunek. A wzrasta poczucie, żetenczłowiekkrzywdzi Kościół. Zkozy dochodziło delikatnie ciepło, co jakiś czas strzelałyszyszki. Michał w końcu przemówił. Oddałem życie i to życie zostanie wzięte. I zawsze będzieinaczej niż sobie wyobrażałem. Zawsze. Człowiekmusi przejśćprzez takie nic totalne i podczas tego przechodzenia zostawiato "swoje", "ukochane". Wtedy trochębiakną te wszystkiebiskupy, ichdecyzje i wybryki. Najlepsze lekarstwo na buntto dyspozycyjność, chociaż to słowo ohydnie się kojarzy i odpycha. Dyspozycyjność wobec wszystkiego, co przychodzi naczłowieka, ciągłe "tak",bo to przynosi pokój. Po co to "tak"? 32i Bo to jest jedyny sposób na poskładanie połamanych kości'"w CieleKościele. To bardzoboli. Kiedy człowiek zaufayjgBogu,nawet jeśli dostaje po ryju, to w tym zaufaniu wie,żeJ. ; nikt me możemu nic zrobić. :Groserprzez chwilę milczał, gryząc pestki słonecznika. %; To jest wszystkomądre. rzekłpo chwili. W końcu. 'Ujazdy z nas przed święceniami przyrzekałdozgonne posłuszeń;(stwobiskupowi. Próbujemywięcw nim oddzielićto,co ludzS? kie, od tego, cojestznakiem Chrystusowym. Ale wielu ludzi,'? zwłaszczamłodych, nie ma oporów. Mówią: jeżeli KościółW jest w rękach konsekrowanych bucy, to o czym tu gadać. TużII? przed wyjazdem miałem rozmowęz dziewczynąz tak zwanegoHt odzysku. Miałaburzliwe życie, no ale zaczęła chodzić doko2ścioła,odkrywać Boga. Wyczuła, że jestem po prostu wypieprzony z diecezji. Spytała mnie na koniec, dlaczego pozwalam,IBaby o moim życiu decydowali podli ludzie. Powiedziałem jej parę mądrychrzeczy i myślę,żeprzestałem dla niej być jakim kolwiek autorytetem. Nie wiem, jak zachować posłuszeństwoi:wobec władzy i być wiarygodny dla ludzi. fePohukiwaniesowy sprawiało wrażenie, że przysłuchuje się^ Ona rozmowie. ", Głupio mi cokolwiek radzić, bo jesteś i starszy, i mądrzejszy. A przede wszystkim możesz powiedzieć, że : szukałem dla siebie najwygodniejszej pozycji duchowej. Uciekłemdo trapistów, choć krzywda misięnie działa. No załóżmy, że jestem mądrzejszy. Ale osłabiony. i przychodzę do ciebie jak do guru. Bo mi się wydaje rzekł Michałże nie wystarczy cierpieć dla Kościoła, trzeba też cierpieć przez Kościół. Tojuż(1 wyższa szkoła jazdy. I wtedysklejają się kości. Tak, Wacek,' zawszejest inaczej. Już się cieszysz, że to będzie twoje, już, jużi nagle sięokazuje, że trzeba zwijaćnamiot i wynocha,': fora ze dwora. Zabili moich braci. Postanowiliśmy się niepoddać. I jak już rozpoczęliśmy na nowo w Algierze, to jeden33. głupek zniszczył przez swój terror psychiczny i szantaż całą wspólnotę. Piekło. Zamknęliśmy dom. I gdzie wylądowałem? Wsłodkiej Francji. Mikael zaczął się śmiać we Francji,której unikałem zawszeze wszystkich sił. Śniło się mu,że płoną polajęczmienia i nagle z nieba na liniezaczął sięopuszczać gigantycznydzwon. On biegnie ku płomieniom iwidzi, jakmłode warchlaki obejmuje ogień. Chwytaje, unosi z ognia,przytulai płacze. Zanosi jedo chatyi od starejkobiety siedzącej w kuchni prosioliwy i namaszcza poparzoneświnki. Wtem ktoś łomocze do drzwi. Uzmysławia sobie,że tonie jest zwykły pożar, tylko wojna. Ogarnia gocoraz większystrach. Widzi, że drzwisię otwierają. Szarpie się. O Boże! rzekł Michał. A mówiłem, żebyś dał sobie dziś spokój. Ale uparłeś się,bym cię w razieczego obudził. I tak dwie godziny pospałeś dłużej usprawiedliwiałsię. Jestwpół do szóstej. Trzeba iść na śniadanie, a potemkapituła. Zjadł pół bagietki z dżemem. Obawiał się, żebyniewziętogo za obżartucha. Najedz się dosyta, bomusi ciwystarczyć siły szepnąłMichał. Uzgodniłemz ekonomem, że będziesz pracowałna polu lawendowym. Trzeba wyzbierać kamienie. Ziemiacoroku rodzi kamienie. Na kapitule czuł się jak na próbie wteatrze. Tonie byłojegoprawdziwe życie, przynajmniej wtej chwili. Przypatrywałsię twarzommnichóww czasie wykładu. Każdy zapadniętyw swoimświecie,w uszach jakby morskie muszle, szumiąceswoje. Niewiele zrozumiał z nauki opata,ale esencja do niegodotarła. Pere Louis mówił, jak to św. Benedykt wgościach, 34 chorych,Braci najmniejszych widział Chrystusa. Wacław uśmiechał się co chwila, sądząc, że słowa te były przygotowane jakbySpecjalnie dla niego. O dziewiątej ruszył zkoszykiem i grabiami, któremu wręczył ekonom, na pole. Między rzędami lawendybyły pasyprzeorane ziemi, które należałowygrabiać zkamieni. Groser nie bardzo rozumiał, czy kamienieprzeszkadzająw wegetacji roślin, czy też są towarem wykorzystywanym do jakichś celów wopactwie. Nie pytał. Miał wygrabiać iwynosić naskraj. Po wygrabieniukilkunastu metrów jednej rajki dostrzegłpoważną przeszkodę. Pszczoły. Przybywało ich z minuty na mi. minutę. Nie wiedział, czy zbierać kamienie, czy opędzać się przed pszczołami, które traktowały go jak intruza. Do południa udało mu się oczyścić niecałą rajkę. Dotarł do celi, spocony, brudny i pokąsany przez jakieś nieznane mu muszki. Wszedł pod prysznic, otworzył kran, ale nie pociekła zniegoani kropla. Zaklął siarczyście. Teraz pokojarzył, że widział dziś jakieś wykopy. Pewnie coś grzebią zrurami. Wylał na ręcznik resztę wody mineralnej z butelki i poszedł naobiad. lMichała ta nie było. Nikt nie zwracał na niego uwagi-Poczuł się. nienajlepiej. . Ale na drugidzień woda w kranie popłynęła. Byłdumny, żeWytrzymał niedogodności dnia pierwszego. Tużpo rozpoczęciu pracy jego grabieodwróciły przedziwny kamień. Płaski, W kształcie serca,z czerwono-złotą pręgą w środku. Krwista żyła mineralna, która w słońcu połyskiwała całą gamą barw, Złotem i srebrem. Połączenie wapnia z dolomitem. Kamieńten sprawiałwrażenie obrobionego w warsztacie rzemieślnika. właściwie nie wyglądał ani na dzieło rąk ludzkich, ani. pUśmiechnął się. To niemożliwe, abyziemia rodziłatakie karmienie. Zaniósł go doswejceli. Miał potemwyrzuty sumienia, że nie pokazał go mnichom,ale raz, że sięwstydził3 pewnieto dla nich nic wielkiego apoza tymmiał przeświadczenie,że ten kamień przynależy do niego. 35.Trzeciego dniapojawił się Michał. Przeprosił zanieoczekiwany wyjazd. W ramach popołudniowej sjesty zaprowadził godo pracowni, w której "pisał" bajki dla niewidomych. Tu masz wszystko, czego używam. Tomoja drukarnia. Na stole kreślarskim zaopatrzonym w fachową lampę leżałyścinki różnych filców, skór, brokatu, piór, kamieni, papieruściernego. Najpierwprzygotowujemodel, a potem według niegopowielam te scenki, obrazki. Po kilkunastu egzemplarzach nierazjestem już tak zmęczony,że krowie przyklejamośle uszy,a koniowi rogi. Materiał szorstki oznacza dla dziecka niepokój,zło, czarny charakter;miękki jak aksamit przyjaźń,miłość,bezpieczeństwo. Między elementamiwyklejanej postaci trzeba zachować3 milimetry odległości, żebypaluszekdzieckamógłje rozróżnić. Narzędzia to, jak widzisz, nożyczki, klejkazeinowy, skalpel. Wacław pokiwałgłową i zaczął wodzić wzrokiem po wnętrzu. Pięknyzwrócił nagleuwagęna krzyż-ikonę wiszącyna ścianie. Chrystus zamiast ran miał gwiazdy. To krzyżzTibhirine, świadek porwania braci. Przywiozłem go tu, gdy nie powiodła się próba założenia ponowniewspólnoty w Algierze. "Świadek". Chrystus, który patrzył, jak zabierają Jego uczniów, zęby poderżnąć im gardła. Pomyślał,czy Chrystus miałwówczas to sarno spokojne spojrzenie, czyniechciał oderwaćrąk od krzyża ipowstrzymać morderców. Bracia modlili się codziennie: "Uczyń nas bezbronnymi,uczyń ichbezbronnymi". Chodziło o terrorystów. "Bracia"toznaczy także Michał. Teraz pod tym krzyżemwykleja bajki dla niewidomych. Lepiej być niewidomym, byniezobaczyć tego, co tam się stało. "Za pomocąjakiej materii wykleiłbyś im baśń opomordowaniu siedmiu braci? ". Bał sięnawet myśleć. 36Wacławpodszedł do ramki wiszącej u bokukrzyża. "Testament ojca Christiana de Cherge". Gdybym pewnego dnia choćbyi dziś stał się ofiarą terroryzmu, który jak sądzę, jednakowotraktujewszystkich żyjącychw Algierii obcokrajowców, chciałbym, aby moja wspólnota, mójKościół, moja rodzina, pamiętali, że moje życie było dane Bogu i temu krajowi. Chciałbym, abyzrozumieli, że jedyny władcawszelkiego życia miał udziałw tym odejściu, nawet brutalnym. Niech modląsię za mnie. Michał. Masz gdzieś kopiętej modlitwy? Chciał jąprzeczytać wsamotności. Michałskinął głową. Dochodziła jedenasta, co w Aiguebelleoznaczało środek nocy. Wacław klęczał przy biurkui czytał po raz nie wiadomoktóry testament ojcaChristiana. Słowa,w których rozpoznawałBoga,i byłprzerażony. Słowa ojca Christiana, które Michałprzetłumaczył na polski. Niechumiejąpołączyć tęśmierćz tyloma innymi równie gwałtownymi, które dla wielu pozostająobojętne i anonimowe. Mojeżycie nie jest ani więcej, ani mniej warte niżjakiekolwiek inne. Żyłem wystarczającodługo, by dostrzec, żei ja współdziałałemzezłem, którewydajesię, że niestety wświecie zwycięża. Czujęsię nawet wspólnikiem tego zła, któreślepo we innie uderzy. Oczywiściepo mojej śmiercizatriumfują ci, którzymnieuważali zanaiwnego idealistę. "Teraz niechpowie,kt^ miałrację". Chcę im powiedzieć,żejeśli Bóg tal; zechcezdołam zaspokoić moją nieposkromioną ciekawość- Będęmógł zanurzyćmoje spojrzeniewspojrzeniu Ojcaizaraz;em zNimwidzieć Jegodzieci wyznające islam, widziećje takimi, jakimiOnj3widzi. 37.Dziękuję Bogu, że zechciałprzeznaczyć całe moje życie. natę właśnie radość. W tym "dziękuję" zamykam i ciebie także,przyjacielu z ostatniejminuty, który nie będzieszwiedział,coczynisz. dziękuję i do zobaczenia. Wacław drżał. Wjedział, że dotyka w tej chwili rany świata,która mana imię albo absurd, albo wieczność. Modlić się, aby zobaczyć swego mordercę oczyma Boga. To jest albo jedyna recepta nazbawienieczłowieka w tymrozpadającymsię świecie,albo choroba, rozpacz ofiary, którapróbuje uzasadnić swój ból. "Bo niestetywydaje się, że zło na tym świeciezwycięża". Michał i Wacław, dwajwygnańcy,uciekinierzy. A możeMichał jużprzestał uciekać, jest cząstką pomordowanych braci. Może jego "tak" oznacza,że trzebapozwolić się w sercuzamordować. Wszystkimterrorystom tego świata. I spojrzećna nich oczami Boga. Dopiero wtedy człowiek przestaje byćuciekinierem. "Gdyby ojciecChristiannie zapisał swego testamentu. Pozostałby bezsens. ". Na stole leżał dwustukartkowy zeszyt,który dał mu dziś Michał ze słowami. "Publikowaćniemusisz. Ale pisz. ".Wacław chwycił długopis. "Gdybyojciec Christian. ".Nie czuł sięjuż intruzem w opactwie. Ciągle krążyłymu po głowiesłowa opata o tym, kogotrapiściwidzą wgościu. Delikatneuśmiechy mnichów mogłyoznaczać, że widząw nim swego38prawdziwego współbrata. Wacławowi nawet błysnęła myśl,aby do nichdołączyć. Ale natychmiastją zgasił. Wiedział, żete parę tygodni w Aiguebelle to tylko ścieżka prowadząca dojego drogi. Wszedł doinfimieriina zmianę opatrunku. Kątemokazobaczył leżącego w pokoju "Pinokia". W drugim kącie pokojusiedział na. wózku staruszek, który darł na drobniutkie kawałeczki jakieś kolorowe czasopismo. Infirmarz jedynie uśmiechemi mrugnięciem oka skomentował tę scenę. WieczoremGroser podzielił się swoimi spostrzeżeniamiz Michałem. Jeśli chodzi o Pinokia oimieniu Daniel to w zakonie ma opinię artystyi leniucha. Ma przechlapane,zwłaszcza u pracusiów. Bosą bracia pracusie i lenie, którzyporuszają się jak muchy wsmole. Pracoholicykręcą sięw kółko, gdy jest jakieś święto, z utęsknieniem wyczekuj ą kompletyi jutrzni, żeby zacząć. działać. I jest trzecia grupa,tak zwanychpryncypialnych godzinawybiła, niechsię wali,niechsiępali, onibiorąprysznic i idą medytować. Danieluwielbiaprzede wszystkim rozmawiać z ludźmi i grać na gitarze. Skarży się od tygodnia na ból głowy, aletabletki mujakośniepomagają. Inńrmarz mówi, że chłop symuluje, boma ochotę odpocząć i pobrzdękać. Twierdzi, że tomusi byćcoś psychosomatycznego, coś z jego psychiką. Staruszek,który darłgazetę,to Włoch imieniem Pierre. Ma93 lata. Czyta namiętnie"Famiglia Christiana", a potem jądrzena kawałki. Co taczynność oznacza? Czy lektura bezbożna, czytraktuje ją jaktajnyrozkaz, którego po zapoznaniu sięz nimnależyzniszczyć? Niewiadomo. Wiadomo, że zawsze torobii zawszezostawia nietkniętezdjęcie papieża. CUDZE POLEDziesiątego dnia pobytu w Aiguebelle Wacław znal dokładnie datę, ponieważ od kilku dni prowadziłzwięzły dziennikswego pobytu u trapistów dowiedziałsię, że przez tydzieńzbierałkamienieniez tego pola, z którego należało. Był wściekły, choć próbował to ukryć. Niechciał byćdarmozjadem. Owszem, chciał wykonać pracęniewiele znaczącą, ale mającąchoćby minimalny sens, którązarobi najedzenie. Zaparłsię. Cały tydzień chodził jak w pijanym widzie. Wieczorami niemógł zasnąć,z kolei rano był nieprzytomny. Jego zegarbiologiczny był rozregulowany, akażdy dzień rozbity. Na modlitwach i kompleciegłowa leciała mu na stół. Niewiele rozumiałz tego, co mówiono. Nawet gdyby mówiono po polsku, niewiele by do niego dotarło. I na koniecdowiedział się, że taknaprawdę to jego zaparcie nieza bardzo byłopotrzebne. Dałbygłowę, że ekonom, wskazując mu pole,powiedział d gauche nalewo, a nie d droit. Zresztą sądził, że cała ziemia wokółopactwa jest trapistów. Dziwiłogo, co prawda, że nikt się nieinteresowałjego pracą, ale przyjmowałtoz pokorą. Pociechą tegodnia była wyprawa dopracowni. Po razdrugi. Oczywiście najpierw powstaje słowo. Michał rozjaśnił wątpliwośćWacława, czy na podstawiesamych ilustracjiniewidomy może poznać fabułę. Rzeczywiście piszę bajkę. A dzięki tymwyklejankom dzieci poznają smaksłowa. Terazpiszę bajkę o Świętej Rodzinie, która ma osiołka. A mówiąc ściślej, o osiołku, który ma Świętą Rodzinę. Był to zwierz krnąbrny i uparty, spragniony wycieczek i towarzystwa innych osłów,lekkoduchipyszałek, który za nic miał tych dwojebiedaków:Maryję i Józefa. Na małego Jezusa ani spojrzeć nie chciał, traktował Go jak krzyczący kłębek gałganków. Król Herod w tym40czasie już obmyślał swojązbrodnię. Oczywiście, że nagłą ucieczkę osła można było przewidzieć,znając jego charakter, aleJózef miał co innego nagłowieniż studiowanie oślej psychiki. Może gdyby Anioł przyszedł nietylkodo Józefa we śnie, osiołporażony wizją zostałby tej nocy w zagrodzie. Święta Rodzinazbierała siępospieszniedo drogi, jużmiała wyruszyći tu okazuje się, że po ośle pozostał tylko zerwanypostronek. Wacławpatrzył na Michała,który mówił z taką ekscytacj ą,jakby czuł nasobie oddechsiepaczy Heroda. Na drodze ucieczki ŚwiętejRodziny pojawiająsię raz poraz silnei rosłe zwierzęta, któreza nic w świecienie chcą użyczyć swojego grzbietu zmęczonejMaryi. No, oprócz ogromnego dobrotliwegożółwia i dziwnieusłużnego krokodyla wylegującegosię nadrzeką. Nagle otworzyły się drzwi pracowni i wszedł opat, pereLouis. Szpakowata broda iszczecinka, aletylko po bokachczaszki. Groser uśmiechnął się do niego. Opat odwzajemnił sięminąprzypominającąprzekwitły słonecznik. Samepestki. Był wyraźnie podenerwowany. Gdyby nie obecność Wacława, pewnie posypałyby się gromy. Michał zrobił minęoczekującego na zamówienie kelnera: S'il vous plait, monsieur. Co ty robisz? spytał opat. Groserchoć pytanie nie do niego było skierowane poczuł sięjak mały kajtek złapanyna paleniu papierosów przeztatusia kolegi. "To wszystko, od kiedyzadajesz się ztym łobuzem! ". Przełknął ślinę. Nowyklejam. odrzekł zdziwiony Michał. Opatmi dziś osobiście zezwolił. Tak, oczywiście, ale nie zakazałemci jednocześnie używaćrozumu. Czyty nie widzisz, co się dzieje? Możemy zamknąć produkcję ale xionu i iść na żebry. Albo liczyć nato, żenasze pieski zbiorąnagle pół tony trufli. Nie widziałeś, żebrakuje ludzi przy taśmie? Jednego głowa boli, drugiemu wysiadłkręgosłup. Nie mamnic przeciw twojemu hobby, ale z tegochleba nie będzie. Ciśnieniezeszło. Pere Louis uśmiechnął 41. się w kierunnku Wacława. Przepraszam. rzekł, spojrzawszy na krzyż z Tibhirine; Troszkęzrozumienia i odpowiedzialności. Jeszcze się nie zamknęłydrzwizaopatem, a Michał jużwybuchnął seriąmin wyrażających skruchę iboleś ć a la Louisde Funes. Jasny gwint! Czy go porąbało? Groserdał głębokii pełen najwyższegozdziwienia komentarz do zajścia No cóż, każdyma swojąpojemność. Wymienimyzatem przepalonybezpiecznik u kochanego Louisa iwszystkobędziew porządku. Wacław patrzyłna Michała w milczeniu. "Widocznie niepierwszy razci tak w dupędali, że się nierozłożyłeś. Możeżdziebko udajesz, że cięto nieboli, ale nawet jeśli, to -wytrzymałośćna cios masz niezłą". To co, pójdziesz ze mnąpodgonić plan pięcioletni? Avec plaisir odparłWacław, próbując odnaleźć sięw konwencji. Michał ze spokojem dokleiłuszy osłuirzekł:Ony va. Idziemy. W piwnicyz romańskimi łukami stało dwanaście zbiornikówz uwarzonym napitkiem. Pięćdziesiąt dwa zioła w płynie, bezalkoholu. Tajemniczy zestaw, którydawał człowiekowi ukojenie, zdrowie, poczucie błogości, a trapistom podstawęutrzymania. 2 każdego zbiornikaniczym z wymiona krowyżywicielkiodchodziłwąż, w którym pod ciśnieniem napój przetaczanybył do maszyny butelkującej. Wpomieszczeniu pracowało sześciu trapistów. Kaźdąmaszynę obsługiwałodwóch,jeden zajmował się "guziczkami42i dźwigniami", jak to fachowo mógł nazwać Wacław, a drugidostawiał i odstawiałskrzynki z butelkami. Panował monotonnyhałas. Michał,chcąc wynagrodzić Wacławowi zajściez pracowni i dać do zrozumienia, że naprawdę nic się nie stało, zagadywał go ponad miarę. A przy brakuwprawy Wacławabyło sięco uwijać. No i wkońcu nie powiedziałeś mi, jaksię skończyłabajkazdołał sformułować pytanie, by dowieść, że kontaktuje. Anooczywiście osioł się nawróci. Nie potrań odtworzyć, jak to się stało. Nagle usłyszał huki zobaczył, jak oszalały wąż rozbryzguje wokół brunatną ciecz. Ściekała ze ścian, zmaszyn. I mnisich habitów. Pomieszczeniewypełniły akty strzeliste niewypowiadane bynajmniejw łacinieliturgicznej. Trwało to może kilkanaście sekund, nimktoś przytomny zamknął zbiornik i unieruchomił maszynę. Ile wyciekło? Napewno kilkanaście litrów. Ale najgorszy byłprzestój. Uruchomienie linii z pewnością potrwa. Klasycznysabotaż. Ulubiony temat socrealistycznych opowiadań. Michał dyskretnie wyprowadził Wacława z piwnicy i polecił, aby poszedłdoswej celi. Wiadomo, że zarazzbiegnie się"naczelna komisja"i zaczniebadać przyczyny awarii. Tryb,w jakim został usunięty z miejscazdarzenia,nie pozostawiałzłudzeń,kto z definicji będzie kozłem ofiarnym. Nie poszedł ani na nieszpory,ani na kolację. Modlił sięwceli. Modliłi zadręczał. Wyobrażał sobie, ile Michał musizbierać teraz "za kolesia z Polski". "Robota stoi, straty, a tu jednowielkiegadanie". O dwudziestejdo celi zapukał Michał. 43.Chodźmy dopustelni. Wacław bezsłowa podreptał zaprzyjacielem. Siedliprzystole. Michałwyciągnął z torby pół bochenka chleba, ser i wino. Nie byłeś na kolacji. Nagle opuścił mnie apetyt. Jedz. Napalę. Wacław zobaczył, jak na czubku sosny oddalonejo trzydzieści metrów zasiadła sowa. "Pewnie zaufanaopata". I co, dostałeś wycisk? Zaco? Za Polaczka. Aledaj spokój,tu nikt taknie patrzy. Mamy tu wysokienoty. Poprzednio wielkimi opatami byli tu JanTyszkiewiczi JanPrzyłuski. A awaria alexionu to bzdura. Nie pierwszy raz to sięstało. Mamy poważniejsze zmartwienia. Wzięli Daniela nabadania. Zrobili mu tomografię. Nie wygląda to wesoło. Wacław pokiwałgłową. Zauważył między liśćmi jaszczurkę,która na przemian zatrzymywała sięco kawałek i startowałaz szybkością pocisku. Michał, pewnie niedługo polecę. Znudziło ci się życie kontemplacyjne? Zaprzeczył gwałtownie. Nie chcę być ciężarem. Mamwrażenie,że przynoszęci pecha. Czyś ty zwariował? Sądzisz, że swoim najazdemzmieniłeś życie tego opactwa? Michał pociągnął nosem. Zimnosię robi. A co prawda, toprawda. Coś się zmieniło,,. takich trunków przed twoim przyjazdem niepiłem. Zacząłodkorkowywać butelkę. Cóteaux du Tricastin. Groser dopiero teraz zobaczył etykietęna butelce. Gwizdnął. No widzisz, opat zauważył twojąnieobecność na kolacjii poczuł sięwinny. Toniesamowiciewrażliwy człowiek. Z tej44vvrażliwości raz człowieka wyzwie, razwycałuje. Pulsująceserce. // est lunatiqzte. Szalony, ale kochany. Co za dzień. Aiguebelle nie było dziś bezchmurnym niebem. Na koniec Groser dowiedział się, że od jutra ma poważnąrobotę. Budowa toalet. W niedzielę, gdyjest najazdpielgrzymów, robią się korki. Szalety mająbyć oczywiście wybudowane zgodniezprawidłami architektury romańskiej. I tak oto następnego dnia po dokonaniusabotażuprzy produkcji alexionuibezmyślnym oczyszczeniu z kamienipolasąsiada został pomocnikiem brata Erica, który całe lata cośwAiguebelle muruje, dobudowuje, przerabia. Kiedyś Wacławusłyszał o jakimś mistrzu zeń, że byłprawdziwymmnichem,bo jego duchowość wyrażała się nawet poprzezsposób,w jakiotwierałdrzwi i wchodziłdo pokoju. Dokładnie to samo mógłteraz onpowiedzieć o trzymającym kielnię bracie Ericu. KiedyGroser podawał mu kamień do wmurowania, przyjmował gojak matka, której podają dziecko tużpo urodzeniu. Wszystko,cochwytał,stawało się przedłużeniemjego osoby. Pełnej spokoju i miłości. W każdej chwili był całkowiciew czynności,którą wykonywał. Groser natomiast z pewnością nie mógł o sobie powiedzieć, że jego praca była modlitwą. Próbował, starałsię, ale daleko mu byłodo mistrza. Kiedy pierwszego dnia zapatrzyłsięzafascynowany na ruchy brata Erica, przez nieuwagę spowodował,że cała zawartość betoniarki znalazła się najego nogach. Po tygodniu pracy byłpokaleczony, wykończony,zniechęcony, choćnadal pod urokiem brata Erica. Wyznał Michałowi,że ma poczucie cofania się. Pod pewnymi względami jest gorzej niż przed przyjazdem. Zbyt długomyśli o spaniu io tym, że marnotrawi czas. Podejrzewa nieraz,45. że otrzymuje pracę na silę albo zlitości, żekażdy inny wykonałby ją lepiej i szybciej. Zataił albooszczędził przyjacielowiswego wrażenia,że przez niektórychojcówjesttraktowanyjak zawalidroga, czuje ich niechętnystosunek,na czytaniachzaś i modlitwach, nawet gdy czytane są hymny wielbiące, onrozmyślao swoim odrzuceniu. Michałzamyślił się nachwilę. Wacku, po pierwsze, nie obwiniaj się, nie martw się i róbtyle, na ilecię stać. Brak snu i dieta bezmięsna na początkuwykańczają prawie wszystkich. Po drugie,gdybyśzamierzałznami zostać na dłużej,próbowałbym cię przekonać, że życieascetycznebez głębszej refleksji ma sens. Popewnym czasiesam byś zauważył, że kontemplacja nie polegana wielkichideach,lecz na małych codziennych doświadczeniach. Ale tyjesteś tu nakrótko i ważne, żebyś mógł łączyć doświadczenie z myśleniem. Musisz zaznać przedsmakuharmonii pracyirefleksji, której normalnie mnisi zwykle doznają po kilkulatach. Wacek,poznałeś swoje słabe strony i to jest dobre. A terazwprowadzimy płodozmian. Pogadam z ekonomem. Jedendzień pracy, jeden dzień refleksji. TRUFLE. Po dwóch tygodniach "pracy zharmonizowanej zrefleksją" Groser miałna swoim konciedrobne zwycięstwa. Kiedy malował płot, którywcześniej musiałoczyścić papierem ście rnyrni szczotką drucianą, odczuwał autentyczną radość. Po nawożeniu farby na każdy szczebel patrzył na złocisty stok kulsurydzy okolonej polem lawendy i zdawało mu się, że nie mialujepłotu, leczimpresjonistyczny obraz. Przez cały czas dotrzymywała mu towarzystwa olbrzymia osa. Przechodzący ojciecDominik zawsze wydawałomu się, żepatrzy niechętnie najego obecność wklasztorzepowiedział:Nierób gwałtownych mchów, bądź spokojny, ona niezrobici krzywdy. I rzeczywiście, rada poskutkowała. Wacław zapragnął wykonać kolejny krok i oddalić sięnatydzieńna pustelnię. No cóż, normalnie bym odradził. w twojej sytuacjiuśmiechnął się Michał. Ale skoro musisz przeżyć całemnisze życie w dwamiesiące. Wyruszył nadrugidzień pojutrzni, Wziął z sobą Biblię? zeszyt, długopis, ołówek i na wszelki wypadekpaczkęsucharów. Pamiętaj, jakby coś nietak. wracaj. Źródełko masz;na szczęście sprawdzone. Była to aluzja do wczorajszejrozmowy na tematMertona, który obok swej pustelni odkopałstare skażoneźródełko i popewnym czasie wylądowałiv szpitalu. Tam poznał pielęgniarkę, dla której stracił głowę,a omało co habit zakonny. Wszedł do środka. Trzy nagie drewniane ściany w znacznejczęści przeżarte przezrobaki. Stolik, taboret. Prycza z siennikiem i dwa koce. Czwarta ściana wymurowanaz kamienia. Przy niej piecyk i parę kawałków drewna, gazety. Uklęknął47. przy stoliku, nad którym wisiał drewniany krzyż z pasyjką. Pan Jezus niemiałrąk. Boże, spraw, abym zbliżył się do Ciebie. Przeczytał ostatnizapisekw zeszycie z wczorajszego wykładu Reguły św. Benedykta:"Przyjacielu,pocoś przyszedł". Zapisał datę. 28 września 2002 roku. Sięgnął po Pismo. Wrogowie moiliczniejsi są odwłosów mej głowy. Nienawidząmnie bez powodu. Silni są moi wrogowie,Nieprzyjaciele zakłamani;Czyż mamoddać to, czego nie porwałem? Boże,Ty znasz moją głupotęł występkimoje nie są zakryte przed Tobą. Ciszaw leśnymdomkumieszała się z szumem płynącego obok strumyka. Czytałna głos psalmy i powtarzałsłowa,nad któryminieraz przeskakiwał wczasie brewiarza jak końnad przeszkodą. "Panie,ukaż mi moje występki i mojągłupotę. Co jest mojągłupotą? Przecież wszystko, co ostatniozrobiłem, zrobiłemw zgodzieze swym sumieniem. A jednakTy znasz mojewystępki i moją głupotę. Zbaw więc mnie od głupoty, którą dokonuję w zgodzie z moim sumieniem. Kiedybłądzę? Boże, Boże. Może po prostumampecha. Powiedzmi: uciekłem czy zostałemwygnany? Stchórzyłemczy byłem pokorny? A może podświadomie dążyłem, by się to wszystko rozpadło? Dusiłem się i pragnąłem wybuchu, którypowybija za48^mknięte okna. Czy niebyłobyuczciwiej,gdybymw poręmówił to,comyślę? Zacząłem krzyczeć poniewczasie. Może niemam sił itak wędruję, żeby spaśćdoprzepaści,ale zcudzej winy? Czuję się skrzywdzony. Tylerazypowtarzałem, że jestemśmieciem, ale gdy inni wzięli tenśmieć i wrzucilido kubła,szlocham,bymnie ktoś usłyszał-Jestem śmieciem, który udawał pokorę. I najgorsze. Boże, sam nie wiem, czynie pokochałem tegostanu. Czyż nie przestałempisać, bo nie wiedziałem, jak zwrócić uwagę na swojąranę? Panie, pozwól mi nazwać. dlaczego siętak? Jaki prawdziwy ból chcę ukryć? Magda. ".Ogarnęła go żałość. Twarz Magdy wczasie ostatniego spotkania. I on wypluwający słowa jak kawałki plastiku. Magdawciskała się jak wodaw dziurytonącej łodzi. Zamykał oczy,ale dziewczynanie znikała. "Może powinienemuczciwie powiedzieć: jestmi ciężko,ciężko wytrwaćw wierności, o której sensie czasem wątpię. A ja wciąż niezłomny, Albo niezłomniegram rolę niezłomnego. Możemozolęsię jak wtedy, gdy znosiłem te kamienie z pola tylko po to, by się okazało, że równie dobrze mogłem gonićmuchy po łące. Michał powiedział: Nic się nie stało. Jak tonicsię nie stało? Kawałek mojego życia zmarnowany. Jestempękniętyjak ten kamień. Tylko moja rana nie jest taka. ".Zabrakłomu słów. Bał sięwypowiedziećcokolwiek. Wolał nie kończyć. "Czasem czuję się jak duże dziecko. Trwonięczas, a prawdziweżycie przechodziobok. Znoszę kamieniez cudzego pola. A oboktrwa uczta, ludziesię kochają i cierpią, iwołają opomoc. 49.Uciekam, jadę tysiące kilometrówi znoszę kamienienapolulawendy. I ani nie wdycham zapachu,ani nie noszękamieni. Oganiam się od muszek. Nie jestemanitu, ani tam. A kto żywiwątpliwości, jest ponoćjak fala morska, wzbudzona wiatremi miotanato tu, totam. Zostawiłem parafian, zostawiłem matkę,zostawiłem tych, którzy być może mnie potrzebują,i znoszęcudze kamienie. Panie, zbawmnie od udawania, dajmi życie prawdziwe. Daj mirobić to,czego naprawdę ten świat potrzebuje. Niechcę usuwać się ze świata,obżerać się duchowo, i zbawiaćjedynie swoją duszę. Chce iść w samo jego centrum i stamtądwołać do Ciebie". Trzeciegodnia, gdy wyszedł przed domek i patrzył przed siebie międzydrzewa, dopiero po jakimś czasiezorientował się,że przed nim tańczy parka wróbli. Co chwila przelatywały dostrumienia ipokrótkiejkąpieliznów wracały. Poczuł przypływsmutku. Uzmysłowił sobie, że widzi cuda, które go wcale niecieszą. Posiedziałjakieś półgodziny i wrócił do pustelni. Wziąłze stolika brewiarz. Nie potrafił gonawet otworzyć. Nagleuniósł go do góry i z całej siły trzasnął nim w blat. "Dość, dośćtego mielenianie moich słów. Tych wszystkichrydwanów, królestw, topieli i strzał". Wzrok padł na leżącą przy piecyku stertęgazet. Podszedł izaczął w niej przewracać jak biedak w kublena śmieci. Wyławiałz nich koloroweszpalty. Nazajutrzzamierzał wrócić do opactwa ipowiedziećMichałowi, że wyjeżdża. W pewnejchwili pomyślał jednak,że stan apatii, w którym się znalazł, jest spowodowanygłodem,któregojuż nawet nie czuje, ale który zżerago od środka. Sięgnął po suchary. Zjadł wszystkie w ciąguparu minut. Pogodzinie był jeszcze bardziej głodnyi załamany. Nie miał już50^anisucharów, anicelu. Do tej pory zmaganie z głodem dawało muodrobinę satysfakcji. Przerwał post po czterech dniach. Nie był wstanie naśladowaćnie tylko świętych, ale nawet przeciętnych amatorów postu. Rzucił się na łóżko i modlił się o sen. : Obudził się w nocy i wyszedłnadwór. Dotarł do niego jakby gwizd fletu na nucie "fa", służącej do melorecytacji brewiarza. Podniósł wzrok. Miał wrażenie, że jeszcze nie widziałtakE rozgwieżdżonegonieba. Ogarnęło go poczucie, że albo onorunie na niego, albo on uleci. Chwycił gałązkę sosnyi spojrzał(poprzeznią w granatowo-srebmą przestrzeń. I naglespokój. "Pamiętasz, mamo, jak kupiłem lunetę na targu i patrzyłemE naGwiazdę Polarną? Podobno stamtąd splywąjąBożedecyzje. 'Uśmiechnęłaś się i powiedziałaś mi: I po co ciznać los, po coI ci wdzieraćsię już dziś do nieba przezciasnyświecącyotwór,skoro nie jesteśmywcale inni niż wszyscyinni? ^Mamo, czyjajestem taki sam jak wszyscy inni? Każdycierpi i każdy kocha,ale każdy inaczej. A może nie. ",Nie wiedział, która była godzina. Niewziął ze sobą zegarka,"'celowo. Chciał żyć poza czasem. Mogła dochodzić pierwsza w nocy. Słyszał nawoływania nocnych ptaków. "' Siedział pod nagim kasztanem. Pod nogami miał dywan zeschłych, poskręcanych, trędowatych liści. Obok niego była^Magdalena. Patrzyła wgwiazdy. Rozgarnął liście i podniósłleżący obok kijek. Zaczął żłobić w piasku litery. Potem chciałZasłonić napis liśćmi,ale każda próba kończyłasię fiaskiem,) wiatrwszystko rozwiewał. W pewnej chwili dziewczyna dostrzegła napis: ADIEU. Zjej oczu popłynęły łzy. "To nic zaczął kręcić głową, ale ona coraz bardziej płakała. ^iToznaczy zupełnie cośinnego"przekonywał, tłumaczył. ,Nie wierzyła w żadne jego słowo. Przytulił jąjakmałedziecko. Nie płacz". Powoli jej ciało przestało drżeć. Czuł, jak oddy""'Cha. "Boże, jestem spokojny i szczęśliwy". Głaskał dziewczy 51. nę poszyi i nagle wyczuł maleńkiego guza. Odgarnął włosy. Ciemnobrązowe znamię. "Powinnaś iść z tym do lekarza, coś z tym trzeba zrobić. ". "To nic, toczasemsiępojawia, gdyniebo jest tak gwiaździste". "Tak czy owak, nie lekceważ tego". "Przytulmnie jeszcze". Objąłjąz całej siły. "Pokaż, jak mocno mnie kochasz". Dziecięce dowody miłości. Kochającyojciec. I nagle czuje przez koszulę pulsujące gorąceciało. To niedziecko. Zastrzyk w kręgosłup. Próbuje wyplątać się z sieci. "Nie, nie, jestemza ciebie odpowiedzialny! " krzyczy. Dziewczyna kiwa głową. "Czego sięboisz? Nikt otym sięnigdy nie dowie". "To nie ty. ". Uświadamia sobie, żeteraztrzyma w objęciach Gośkę, koleżankę z liceum, siedzą w przedziale pociągu z Przemyśla, ale sąsami. Zaoknamijest piasekpustyni. Piasek płonie, a oni wjeżdżają w ogień. Z płomieniwyrastają zielone gałęzie. Drzewa. Pada deszcz. Ulewa. Mokrepłomienie. Czy to możliwe? Próbuje wstać i pociągnąć za hamulec. Jej ręce oplatają go w pasiei ściągają na dół. Siadaz powrotem. Pociągpędzi corazszybciej. Przenikają przezpnie sosen, dębów. Gośka chwyta jego rękę i wiedzie ją w dół. Odgarnia ściółkę,wbijapalce w wilgotną ziemię. Jeszczeparęcentymetrów. I czuje. Jest' Całe jego ciało ogarniasmak. Boże! Co za aromat! Śmieje się. Nigdy nie przypuszczał, że smakmożna odbierać całym ciałem. Że sam zapach jest smakiem. Dlategotak ludzie tego szukają? Chce krzyczeć z radości,ale wtedy dopadają godwa psy i wyszarpująmu z rąktrufla. Ktośbije go kijem po twarzy. "Torozkosz nie dla nas! słyszy znajomegłosy. Za kilotrufli możemy żyć pół roku. Niebądź dzieckiem, ty świnio! Oddawaj! ". Wyje i płacze. Kulisię. Psie łby nagle przeobrażają się w twarze opata iMichała. Michał wyciągajęzyk i mrugaporozumiewawczo w kierunkuopata. // estlunatigne! Obudziłsię rozdygotany. "Gdzie jajestem? ". Przez okienkopustelni wpadało światło księżyca. Boże! Boże! Chcę dalej śnić. 52Poczuł się obrabowany. Gośka. Tak bardzo chciałby byćteraz przy niej,choć nigdy o niej do tej pory niemyślał. Przed oczyma zaczęły przesuwać sięróżne dziewczyny. Wioletta, Ewa. Nie, Gośka, ona jedna go pożądała. Zapragnął jej pożądania. Miał wrażenie, że wybucha,, że zaraz się rozpadnie. "Byłem głupi! ". Sekunda po sekundzieodtwarzałtenwieczór, kiedy wracając zgór, spotkał na dworcuGośkę. Idą do jejdomu. Świece, wino z IzraelaWłoch. Zwabiłago, kusiła, błagała. Znalazł się na bezludnej wyspie z kobietą, która mogła dać mu wszelkierozkosze. Uciekł. Dlaczego? Widzi jej nabrzmiałe piersi. Odpycha dotyk, którego tak pożąda. Czuje dosiebie wstręt iżal,i chciałby. Chciałby cofnąćczas. Wszystkonaprawi, będzie odwzajemniałswą pieszczotą każdy jej uśmiech. Zaraz rozsadzimu serce. Chwytasię za głowę. Tętnica na. llewejskroni wije się i pulsuje jak żmija połykająca żabę. Wyszedł,wybiegł zdomku. Wpadłw kipiel głosów i dźwiękków. Usłyszał płaczdzieckaalbo marcowe miauczenie kota. Ale tonie były koty. Głosdochodził zgóry, z wysokich gałęzi. ' Z konarów przysłaniającychgwiazdy. Płaczto mieszał się, toiB ustępował urywanymśmiechom,chichotom. Groser poczuł, Się Jak coś ściska jegoserce kleszczami, a potem drży całe jego ciało. Bezlitosne dźwięki. Sowa, która pohukiwała w czasie Wieczornych rozmów z Michałem,była zwykłym żartowni. siem wporównaniu z tym,coteraz na niego nacierało. Został wrzuconywupiorną nocnądyskotekęw murzyńskiej dzielnicy, nocny sabat czarownic. Płacz, flet, śmiech. Wszystko jakieś- oddzielone od przyrody. Wyrafinowane,zimne, sztyletowate, bez związku z człowiekiem. Złe duchy, bezcielesne istoty szyydzące z cielesnego świata. Widnieje. Wskoczył wzimny strumień. Poślizgnął się. Upadł nakamień. Uderzyłsię znowu w to samo miejsce, cowtedy, gdy powalił go dzik. Smużka czerwieni wije się w wo- 53. dzie. Pobiegł do domu zabandażować ranę. I zarazwrócił. Niemoże pozwolić, by zdławiłgo lęk. Chce zobaczyć świt. Uklęknął przyobalonym pniu dębu. Oparł czoło o mech. Ukojenie. Do jego uszudotarło kwilenie jastrzębia. Apotemcoraz wyraźniejsza symfonia ptaków śpiewających nachwałę poranka. Przeleciał muprzez głowęjakiś obrazz widzianego w dzieciństwiewesternu. Słychać woddali głos trąbki. Okrążonymw forcie ostatnim niedobitkomprzychodzi z odsieczą armia. Uśmiechnąłsię. Co tu robi John Wayne? "Boże, Boże, cosięze mną dzieje? ". Podniósł wzrok kugórze i zaczął wciągaćgłębokopowietrze przez nozdrza. Boże, Boże otwórzme sercenadziałanie Twej łaski. Wejrzyj z miłością na człowieka zbłąkanegow nocy zwątpienia. Przywróć mu światło nadziei, niech drogę wiary odnajdę. Nakarm zgłodniałegonędzarza,daj zasmuconemu pociechę. Po siedmiu dniach wrócił z pustelni. Spóźnił się na komplętę. Zdążył zobaczyć, jak bracia wchodzą na wieczorne modlitwyi zamykają za sobą drzwi- To zamknięcie odebrał symbolicznie. "Przynależysz gdzieindziej". Nie chciał robić zamieszaniaswoim dołączeniem, choć pewnienikt nie zwróciłby na niegouwagi. Znowu złapał sięna rozmyślaniu, czy jest, czy nie jestzauważany. Od dalszych bezsensownych dywagacjiuratowała go czapla. Sfrunęła nagle i stanęła jak pomnik. Zgarbiona,ale pierś wypięła do przodu, jakbyjejmieli wpiąć niebawemorder papieski. Rozejrzała się wokół dla potwierdzenia, żewszystko zgodniez planem. Upewniwszysię,że jest sama,wzieciała nad położony w głębi ogrodu staw rybny. Po chwili uniosła sięznad wody z połyskującą w dziobie zdobyczą. ' Groser uśmiechnął się. "Ta wie,gdzie raki zimują. Jedni się- modlą, by jeść mogli drudzy". Skierował się do refektarza. " Siedzieli wpracowni, choć rozsądek podpowiadał, aby już^-, pójść spać, jeśli o świcie mają ichzbudzić dzwony. Michał^,: najutro miałwykleić pięć egzemplarzy bajki o nawróconym:^osiolku. Był autorem i "drukarnią" w jednejosobie. SpieszyłlEsię, pojutrze wyjeżdżał z opatem na beatyfikację współbrata. 1 Przez dwa tygodnie niebędą mieliokazji pogadać. Wacławopowiadał mu bez "lakierowania" oswej duchowo-fizycz' nej próbie- O świtach i zmierzchach,jakich nigdy nie przeżył. O myszołowach isowach. Otym, jak atakowały go demony,które nie miały w Polsce do niegodostępu. Zawszewydawałomu się, że nie jest skoncentrowanyna sobie,a tu zaczął odkrywać, żenawet pozornie najbardziej duchowe poczynania byłyprzeniknięte próżnością. Opowiedział też sen zMagdaleną,przemienioną w Gośkę. Najgorsze, że marzyłem nie we śnie, kiedy można wszystko zwalić na podświadomość, ale w pełnej świadomości. Tewyobrażeniawypełniają pustkę, którą stwarza cisza pustelni. Chciałem się od nich oderwać, skończyćz nimi inie potrafiłem. Wracały. Modliłem się, aoneprzebijały przez modlitwę. Byłem wygłupiony, bo już niewiesz,czy to pokusaczy twojepragnienie. Zaczynasz podejrzewać, że rzeczywiścieprzespał;byśsię z tą czy z tamtą, gdybyś tylkomiał możliwość. Gdyby-to były jeszcze pięknemarzenia o miłości do kobiety. Ale nie. ^ mam się co oszukiwać. Te wyobrażenia były bardziej pomogra" ficzne niż romantyczne. Straszliwe upokorzenie. Poczułem się. zwykłą świnią, szmatą. Nigdy tak o tych kobietach nie myśla,. łem, nigdy nie chciałbym wten sposób ich traktować. Miałem55. do siebie obrzydzenie i jedyne, cochciałem, to uciekać z tejpieprzonej ciszy. Spojrzał naMichała pochylonegonadkawałkiem kory. Zeroreakcji. Urządzenie nagrywające, a nie słuchający kierownikduchowy. Nie wiem ciągnął dalejGroserczy człowiekniepowinien zachować minimumintymności nawet przed samymsobą i nie zapędzaćsię w rejony okryte mgłą. Po co włazićna bagna? Może nie należy wszystkiego poznawać. Po cobawić się z tym jądremciemności? Oczy Michała byłynakierowane na skalpel. Wyklejaniebajek wymagało szalonej precyzji. To jego zaabsorbowaniechroniło trochę jak kratki konfesjonału. Wacław był zadowolony, że Michał nie patrzy na niego. Czułbysię skrępowany. Tym bardziej, że gdy spojrzał w lusterko popowrocie z pustelni, zobaczył, iż pękła mu żyłką w oku. Pewnie wtedy,gdytaktętnicarozsadzała mu skroń. Matce często pękało naczyńkow oku z powodu nadciśnienia. O tymwszystkim, przynajmniej teoretycznie,wiedziałeś przyjacielodezwał się wkońcu alemusiałeśdotknąć. Pustynia to niejest bezkres rozgrzanego piasku, ale hałdy popiołu i wszelkich niedopalonych śmieci, które z sobą przywozisz. Trudno pogodzić się, że to jest nasz dar, którymamyzłożyćBogu. Nasza ofiara całopalna. To może być upokarzające. Wiem. Jesteś tu już od paru tygodni, wystarczającyczas dla nowicjusza, żeby się zniechęcić i zapragnąć ucieczki. Znalazłeśsię w innym świecie. Chcesz się przekonać, że nadalżyjesz, czujesz. Nie masz odbicia z zewnątrz. W takichchwilachczłowiek zaczyna reagować bardziej prymitywnie, myślio jedzeniu i seksie. Świętego Antoniego też okrążały orszakinierządnic. I nie tylko jego. Doznajesz niepowodzenia, ale tojest nieodzowny początek drogi kontemplacji. Musisz stworzyćw sobie pustkę, w/ którą wejdzie Bóg. Ale tosię nie dzieje zapierwszym razem. Czasem tomożenigdy nie nastąpić i w pust 56 kę wejdą demony. Dlatego cię ostrzegałem. Możesz mi podaćHtamtą skórkę? Michałpo raz pierwszyspojrzał naWacława. Jego twarzbyła w półcieniu,zato ręce, w których trzymał skalpel i materiały,były oświetlonejak na stole operacyjnym. Nam, mnichom,w pewnym sensie jest łatwiej zatopił ponownie wzrok w skalpelu ponieważ dla naspobyt tutaj tonie sąwakacje, ale wybórna całe życie. Cokolwiek byJ;mnie spotkało, to mojąjedyną reakcją możebyć "tak". Wiem,. papie niemam innejmożliwości. W tobie budzisię natychmiast"^pragnienie zmiany ibunt. Kiedyjuż nikt nie pisze, kiedy już nawet nie myśli o tobie ani nie zastanawia się, jak sobieradzisz; kiedyjesteś po prostuBiednym z braci robiących to samo, ani lepiej, ani gorzej, kiedy[Zostałeś zapomnianyprzezludzi,wtedy twoje sercei umysł sąbyć możeoczyszczonenatyle, żestwarzasz Bogu szansę, byE . dał ciznaćo swej obecności. 'Groser słuchałprzyjaciela, ale chyba bardziejwalczył ze"swoimimyślami. Nie wiem, Michał, na iletakie oglądanie się w duchowym lusterku nie jest próżnością. Czasemwydajemi się, że"to zwykłeobżarstwo. Można tak samosię obeżrećduchowo,('jak fizycznie. Czy nie lepiej patrzeć na twarz Boga wdrugimczłowieku, niżbezustannie spoglądać, czy jakiś pryszcz mi na1'nosie nie wyszedł i biegać do kosmetyczki? Całkiemmożliwe,^ że towszystko we mnie siedzi, ale normalnie człowieknie idzieg^tlo lekarza, by dowiedzieć się na wszelki wypadek, czy nie jest1'chory. Przyjdzie kryskana Matyska, toprzyjdzie. Jak czemiakĘ ma się uaktywnić, to trudno, ale nie należy go rozdrapywać. ^':Nigdy nieodpowiesz sobie wstecz, czy twojewyboryl^były dobre, one byłyjedyne z możliwych,onebyły twoim ży^ciem- Jedynarecepta dla każdego, kimkolwiekjest to aby^z ustjegonie schodziło dziękczynienie. Aha, jutro będzieszmiał okazję zobaczyć, jak wygląda unas pogrzeb. Odszedłdo Pana ojciec Pierre. Ma numer 618. 57Liczymy zgony mnichów od czasu naszej refundacji w 1815roku. Chowamy braci bezpośredniowziemię,nie matrumny,niemacałunu. Michałuścisnął Wacława. Trzeba iść spać. Wpadnijjutro do JeanFrancoisa. Żyłka ci pękławoku-. Rano,gdyszedł na pole lawendy tym razem miał już stuprocentową pewność, z któregoma zbierać kamienie, gdyż ekonom wskazał mu je palcem minęłago mała wielofunkcyjnakopareczka zakupiona w zeszłym tygodniu przez opactwo. Co za cacko! chrypiącym głosem krzyknął doniegoz daleka brat Klemens. Zbliżał sięo lasce, ale trzymał jąchybatylko dlafasonu. Jego łysa główka z małymi odstającymi uszami, wiecznie wyciągnięta przedsiebie, przywodziłamu na myślżółwia. Z kolei jego szybki chód kojarzył sięz kaczką. Kaczkazlaską. Miał bladą pergaminową skórę, lecz gdyuśmiechnąłsię, nabierała koloru, z powodużółtej szczęki. Kiedyś, jeszczena samym początku, zaczepił Wacława iopowiadał mu, jak to13 grudnia 1981 roku, w dniu ogłoszenia wPolsce stanuwojennegooflagowałcałą furtę na biało-czerwono. Opatem wtedybył Jan Przyłuski. Często, gdy mijał Wacława, padałoz jegoustto najbardziej chrześcijańskie powitanie: Brave Polegnę! C'est ungrand pays. Gardez-le! "Dzielna Polska! To wielkikraj. Strzeżcie go! ". I Wacław miał w tych chwilach wrażenie,jakby stary brat Klemens był uosobieniem wolnegoświata, a onmłodym Wałęsą, który właśnie przeskoczył płotstoczni. Wczasach mojej młodościtraktorbył dziesięć razywiększy i opołowę mniejwydajny. Świat idzie doprzodu! Wacławuśmiechnął się potwierdzającoi pognał na swojepole. Nie był pewien,czy brat Klemens wiedział, że to cackojechałowykopaćdół dla ojca Pierre'a, który taklubił czytać"FamigliaChristiana". ŚMIERĆ UŻYTECZNACzekałwpokoju przyjęć około dziesięciu minut. Był tujużwielokrotnie, ale dopiero teraz przyglądnął się baczniej wiszącymna ścianie portretom rządców diecezji. Dziwna prawidłowość. Obrazyprzedstawiały naprzemian dostojnikówłysych, otyłych i z podgardlem, oraz zasuszonych ascetówo bujnych czuprynach. Biskup Ignacy, poprzednik Zdzisława,miał siwą czuprynę. Zdzisław, co prawda, przykrywał czaszkę"pożyczką", ale śmiałomożna go było zaliczyć w poczet łysych. "Czyżby wybierano ich z klucza? " przemknęło przezgłowęKrystianowi. Minął rok odobjęcia probostwa. Rok współpracy z Pawłem. Na pewno nie byli przyjaciółmi. Ale nie byłoteż żadnych konfliktów. Za chwilę będzie mógł pochwalić się, że niezawiódł. Biskup prosi do sypialni usłyszał nagległos kapelana. Trochęgo to zdziwiło, spodziewał się raczej, że otworząsię drzwi gabinetu. Okna byłyzasłonięte, choć na dworze nie zapadł jeszczezmrok. Biskup siedział w szlafrokuna skórzanymfotelu obokłóżka. Na nocnym stolikupaliła się lampka. Zdzisław wskazałgościowi fotel naprzeciwko. Dziękujęserdecznie za takie szybkie przyjęcie. Alezdaje się, że zamówiłem się nie w porę. Biskup pokręcił głową. W samąporę odparł cicho, zlekkimuśmiechem, który jednak natychmiast został zgaszonyprzez skurcz twarzy. Chciałem zksiędzemporozmawiać. To już chyba rok, jakksiądz jest proboszczemMęczenników. Słyszałem z różnychźródeł, że radzi sobie ksiądz nie najgorzej. 59.Na twarzy Krystiana malowała siępokorawprost imponująca. Ale najpierwproszę powiedzieć,coksiędza sprowadza. Wspominałem już kiedyś Waszej Ekscelencji, że w parafii Męczennikówna paręmiesięcy przedśmierciąbył ksiądz Popiełuszko- Pomyślałem, że warto byten fakt uwiecznić tablicą. Ten pomysł poparł i ksiądz Paweł, który spotkałsięwówczas z księdzem Jerzym, i rada parafialna. Wszyscy zdająsobie sprawę,że dziś, kiedy ludzie nie pamiętająjuż prawietamtychczasów. Hmm.Dziś. Wargin dostrzegł zmęczenie natwarzybiskupa, pokrytejpajęczyną zmarszczek. Pożyczka była jak zawsze staranniezaczesana, choć mocno już przerzedzona. Przypominała ułożone równo na talerzu strączki fasoli- "Boże, czy można siętak zestarzeć w ciągu miesiąca? ".Nie chcę męczyć Ekscelencjiszczegółami. Powiem zatem krótko. Nie wyobrażam sobie tej uroczystości bez obecności Waszej Ekscelencji. Ja też. Będę na pewno. jak nieciałem, to duchem. Rozumiem duchowe wsparcie, bezcenne,zawsze. namzależałoby jednak i na ciele. Waszej EkscelencjiKrystianzrobił boleściwą minę. Drogiksięże, no cóż, straciłem kontrolę nad swym ciałem. Może się zdarzyć, żeBóg powołamnie wcześniej. Takąmożliwość przedstawił lekarz. Prosiłem go oszczerość. Ależ. Zdzisławprzymknął oczy i poprawił palcem pasemkowłosów, które opadło zeskroni. Nie, proszę, zostało mi zbyt małoczasu, aby udawać. Oczywiście, jeśli wolą Boga będzie mojeozdrowienie. aleprzyjmijmy raczej,że sprawy potocząsię normalnym biegiem. Wie ksiądz, coto jest śmierć użyteczna? Krystiana opanowała nagła tępota umysłu, amoże wzruszenie. Milczał. 60To takiprzypadek,gdy biskup, umierając, zwalnia stanowisko wyjaśnił po chwili Zdzisław. Niewiedział, jak zareagować. Przepraszamksiędza, położę siędo łóżka. Rozumiem, pójdę już. Przyjdę wstosowniej szej chwili. Nie, nie, proszę zostać. Zapadło długie milczenie. Niezrozumieniekapłana. przemówił wreszcie Zdzisław boli. Ludzie dziś nie rozumieją, czym jest kapłaństwo-Zresztą, czymy sami to rozumiemy? Wie ksiądz,co toza uczucie, kiedy zbliża się koniec, a nie ma się pewności, czyminie się metę? Wargin poczuł,że zasycha muw gardle. "Do czego on zmierza? Groser. on miał szansę. Boję się zmarnowania. Takitalent. biskup nie kończył zdań. Westchnął ciężko. Zamknął oczy i długo, delikatnie, prawieniezauważalniekręciłgłową. Znowu zapadłakłopotliwa cisza. Tak, Wacław miał talent, tylko żegdybym ja miał talentliteracki, to bym napisał o pięknie kapłaństwa. O tym, czymjest ono naprawdę Wargin spróbował wejść w dialog z przełożonym. Gdy jednak spojrzałna jego twarz, przestraszył się,żesłowami, którymi chciał sięwgryźć w jego łaski, sprawiłmu potworny ból. Zdzisław skrzywił się, jakby mu pękł wrzód. Oddychałgłęboko. Całe jego istota przemieniłasięw oddychanie. Po chwili, nie otwierając oczu, wyszeptał:Niemożliwe. Coniemożliwe? Wargin z troską przysunąłsię dochorego, chcąc zaoszczędzić muwysiłku. Żeby ksiądz miałtalent. Wargin uśmiechnął się, rozumując, że jest to początek dowcipu, wktórym rozmówca musi postawićpytanie:Dlaczego? spytałz nieco głupawymwyrazemtwarzy,któryzwykle pojawia się u obrażanego podwładnego. 61.BoPan Bóg daje go tylko tym, do których mazaufanie. Krystianprzełknąłślinę. Biskup na ten moment otworzyłoczy. Przepraszam księdza,to mój a słabość. nie potrafię. bezzłośliwości. Nie potrafię się od niej uwolnić. Aleto już naprawdę. ostatni raz. biskupuśmiechnął się zesmutkiem. Proszę. jęknął Krystian,protestując przeciw śmiertelnym przepowiedniom. Biskuppokiwał dłonią, by munie przerywał. Ja, proszę księdza, chciałbym,żeby. Urwał, jakby zrezygnował z prośby. Milczenie trwało okołominuty. Wydawało się, żebiskup zasnął z wyczerpania. Gdyjednak tylko otworzył oczy, Krystian rzucił się z gotowościąspełnienia prośby. Żeby co? Żebyksiądz zaprzyjaźnił się z Groserem. Ależ my. my przyjaźnimy się od ponaddwudziestu lat. Jużw seminariumbyliśmynierozłączni. -Głowa biskupa drgnęła na znak zrozumienia. To posprzątajcie, posprzątajcie waszą przyjaźń. Zdzisław wlepił wKrystiana swoje zmęczone oczy. Trzeba prostować ścieżki. Proszę, to nie wyrzut. Ja też. Moja wina. Nieumiałem. Pycha. Chciałbym go jeszcze zobaczyć. Proszę się modlić o moje nawrócenie. Błagam, proszę oszczędzać siły. Nie, nie, nie. Zaprosiłem. bo chcę z księdzem szczerzeporozmawiać. Toboli bardziej niż ten. niż ból. Wygnałem,podeptałemkapłana dla chwały Kościoła. Spróbował sięuśmiechnąć pokutnic, alezaczął kaszleć. Boże, Boże. Wieksiądz, przeglądałemswój kalendarz. Niewiele dni przede mną,więcprzypominam sobiete, które minęły. Obiady. jadłem jezawsze z księżmi albo z biznesmenami. Stogę zakreślałemnawet naczerwono. Żadnego biedaka. A Kościół albo jest z ubogimi, albo go nie ma. Czy ksiądz mógłby zapro. ostatnie 62 słowo utonęło naglew spazmatycznymkaszlu. Zdawało się, że wstrząsane nim ciało biskupa próbuje bezskutecznie poderwać się do lotu. Gdy się wreszcie uspokoił, pojegopoliczkuspływałałza. pożyczka opadła naczoło, alebiskup już jej nie poprawiał. otworzyłoczy i znów wpatrywał się nieruchomo wWargina. A ksiądz jużwrócił do Polski? Słucham? No z Gregorianum. Mówił mi kardynał Grochowski. Z Rzymunie chcą puścić księdza. Podobno Ratzinger się interesuje. "Majaczy" pojął wlot Krystian. Ten, z którym zwykleprowadził polityczne gierki i którego zawsze się bał, że go przejrzy, umierał. W ułamku sekundy zrozumiał, że już nienusi przed nim udawać. Że już nie musi się go bać tu,na zieni. I to go przeraziło. Nie było już miejsca na kłamstwo. Proszę Ekscelencji, ja jestem Krystian Paleczny,proposzcz Braci Męczenników. Ja zawołam kapelana. Paweł starał się nie żyć urazem. Co prawda pamięć o wypędzeniu nie znikła, biskup Zdzisławnie zdołał jej zmazać teatrem,,który urządził mu z okazji jegopowrotu, ale kolec otorbiłsię na tyle, żePaweł mógł dość sprawnie funkcjonować. Zresztą terazbiskupowi możnabyłotylko współczuć. Jego dni, a raczej, jakwszyscy mówili godziny były policzone. Nowotwór był złośliwy i szybki. W ciągu dwóchmiesięcyZdzisław przemie-nił sięwe wrak człowieka. Paweł pomógł Krystianowi wejść w parafię, uderzyć do ludzi, którzymająpotrzebę pracy dlawspólnoty,tylko trzeba donich odpowiednio zapukać. Użyteczny wikary. Spotykał sięokazjonalnie zmłodzieżą, ale duszpasterstwa jakotakiego nie 63. prowadził. Wiadomo było, że za chwile przyjdziew tym celudo parafii Franek Ognik. Nie chciał muwchodzić w paradę. W chwilachwolnych przygotowywał planpracydoktorskiej,podczytywał fachową literaturę. No to cóż, Pawełku, trzeba oblać dziś nasze święto. Dokładnie od roku ciągniemy ten wózek. W sierpniu? Nie żartuj sobie. Po tym czynie Śliwińskiego? Napijemy się za biskupów. Żadne wielkiepicie. Kropelka hipokryzji. ;Zadumałsię. Tak, teraz mogę ci powiedzieć. Miałem pietra,czypodołam. Ale chyba nie jest najgorzej. Co rusz słyszę po-;dziękowania, wyrazy uznania "Życie wróciło powiedziała ,mi wczorajSajdakowa. froboszcz Potockiniestetyjuż słabował". Nie mówiłbym tego, gdyby chodziło o moje zasługi. To ty masz wtym największy udział. MożeSajdakowa nie wie, że moc w słabościsię doskonali. Paweł zagłębił łyżeczkę w , orzechowym torcie produkcjipani Halinki. Wie natomiast doskonale,jakpokadzić każdemu,kogo akurat spotka westchnął,jakby z politowaniem. Wiesz, z kimkolwiek rozmawiam, wspomina z łezką wokuWacka. Ajuż pani Janeczk^aGorgoń bezustannie mnie nagabuje, czy nie mamod niego jakichświeści. Eee,chybaprzesadzasz. W tym momencie rozleg} siędzwonek do drzwi. Po chwiliweszła pani Halinka. Poodejściu Gołąbka chciała zrezygnowaćz funkcji gosposi,ale Wargin ubłagałją, twierdząc, że bez niej napewno nie zdoła pokierować Męczennikami. Halinkę, która spodziewałasię raczej wymówienia z "powodów obiektywnych",'wzruszyła i rozbroiła ta prośba. Poza tymwróciłPaweł. Tenpowrót osłodził jej odejścia Gołąbka i Grosera, no i Leszka. Proszę księdza, przyszła pani, która koniecznie chcerozmawiaćz proboszczem. PaniHalinko, to teraz niemożliwe. Jedziemy z księdzemPawłem doprofesora Stasińskiego w sprawie tablicy księdza 64Jerzego. Proszę jejpowiedzieć, żeby przyszła wieczorem. Dobiura. Obawiam się, że może w ogóle nie przyjść. Słodki Boże,no dobrze,zdaję się na pani intuicję. Pawle,bądź takdobry, zadzwoń doprofesora i powiedz,żesię spóźnimy kwadransik. Do nozdrzyWargina doszedł zapach jego ulubionych perfumNothing. Tych samych, których używała Ola. Dzień dobry pani. Czym mogę służyć? zwrócił sięz dobrotliwym uśmiechem dokobiety. Minę miała takzrezygnowaną, jakby przedchwilą dowiedziała się o spaleniu domu i wymordowaniu rodziny. Wszechmocą. spróbowała zażartować i urwała. Nie wiem, nie wiem, czyto ma sens. Wargin usiadłza biurkiem. Splótłręce na jego krawędziiprzypatrywał się ze spokojem kobiecie. To właśnietu,w biurze parafialnym tworzysię wizerunek proboszcza. Był o tymprzekonany wstu procentach. Możesz mówić cudowne kazania,ale ludzie cenią najbardziej to, jak ich potraktujesz w biurze. Takichrad udzielił mu przed rokiem, proboszczZbawiciela,jego serdeczny przyjaciel. Biurojestkluczem do serc parafianKobieta miała około trzydziestu lat. Ubrana była skromnie,w szarości, ale Krystian dobrzewiedział, żeza tą szarościąkryłysię doskonałe marki. Był mistrzem dyskretnej elegancjii wyrafinowania. Dopóki mi pani nic nie powie, nie odpowiem. Proszę,jestem tu, by słuchać. Pod wpływem słów Krystiana kobietasię rozkleiła. Popłynęły łzy. Spojrzałdyskretnie na zegarek, wykorzystując, że kobieta zakryła twarz rękoma.65 Nie wiem, co zrobić Po prostu mi zaufać, jestem księdzem. Słyszałemjuż niejedno. Rok temu wyjechałamdo Szwajcarii. Mójzakład współpracuje ze szwajcarską firmą farmaceutyczną. To była dlamnie szansa. Finansowa i zawodowa. Mąż został w kraju. Niemógł zrezygnować ze swej pracy. Miałam duże wątpliwości,bo zawsze był taki niezaradny. Ani ugotować, ani posprzątać. Typowy naukowiec. Taka sierota. Nigdy do końca nie wiedziałam, czy mam męża czy dziecko. Uradziłam więc, żeco jakiśczasbędzie go doglądać nasza przyjaciółka. Zamilkła. Hmm, i jak się domyślam, doglądnęła skutecznie. Wargin chciał zdjąć z kobiety ciężarkłopotliwego wyznania. Nie- Maria nie miałaczasu, więc posyłała swoją córkę. Szesnaście lat. to znaczyszesnastoletnią. "Posprzątasz trochęwujkowi, dostaniesz na kino". Przed tygodniem Maria zadzwoniła, żebym natychmiast przyjechała. W tej chwili rozległo się pukanie do drzwi. Przepraszam, na sekundę. Ukazała siętwarz Pawła. Wargin wyszedł na korytarz. Pokręcił tylko głową i spuścił powietrze. Pawle, chyba pojedziesz sam. Ja tamnie muszę być. Powiedz coś profesorowi,żeby się niepoczuł urażony. Muszęzostać. Daj mu dwa tysiące. wyciągnąłz kieszeni marynarki kopertę. Uzgodnij, że rozliczymy się przy odbiorze. Nie ma sprawy. Wargin spojrzał znaczącow kierunku drzwi, dając znać, że nie panuje nad kłopotliwym gościem. Przeszkadzam usłyszał, wchodząc z powrotem do pokoju. Zaprzeczył zdecydowanymruchem głowy. Dziewczyna jest w ciąży. Z tym moimsafandułą, co: niby do pięciu nie umiał zliczyć. Nigdysię nie oglądałza kobietami. Maria włosy drze sobiez głowy. Córkę puszczała do wujka, który jeszczejej niedawno lalki na imieniny kupował. "., Co robić? Narazie trzymamy to z Marią w tajemnicy. Nie majuż mowy oaborcji. To czwarty miesiąc. Chyba nigdy nie było mowy? spytał Krystian. Oczywiście, proszę księdza,jestem osobąwierzącą. Tyl ko słaba ta moja wiara. Jeśli to dziecko sięurodzi, to nie oszukujmysię, koniecz moim małżeństwem. "" Zapadłomilczenie. Nie wiem naprawdę, co pani powiedzieć, bo ta sytuacja rzeczywiście przerasta wyobraźnię. Ale Bóg niekiedy swoje plany objawia przez totalny bezsens. Rozumiem, żeksiądztak musimówić, ale ja naprawdę nie widzęw tym działania Boga, tylkodiabła. Bezpomocy diabła ten niedojda nigdy by nie zrobił dziecka małolacie. Czemu to może dać początek? To jestniemożliwe. Takie małe kurwiszcze musiało się naoglądać tych idiotycznych filmów. Znam pirzecież mojego męża. On nigdy na żadną mojąkoleżankę nie spojrzał, aż wyrażały miniekiedy współczucie. Jawiem, że księdzu to może trudno pojąć, ale dla większości mężczyzny wszystko sprowadza się do jednego. Mój byłwyjątkiem, i to małe kurwiszcze. kobieta zaczęła szlochać. Wie pani, w Biblii mamy przypadki, że owocemgrzechu byli ludzieobdarzeniłaską. Jamówię o życiu. O, proszępani. w Biblii jest wszystko. Czy paniwie, że Juda spotkał się z Tamar jako prostytutką? Aona jest w rodowodzie Pana Jezusa. KtO? Proszę księdza. ja.. Krystian zląkł się irytacji na twarzy kobiety. No tak,wiem, to nie są rozważania nadzisiaj zaczął sięwycofywać. 67. Przyszłamdoksiędza, bo ja i Maria widzimy jedno rozwiązanie. Uradziłyśmy, że ta małaurodzi dziecko, po czym izrzeknie się od razu praw do niego. Myje z mężemadoptu- 'sjemy. jPrzepraszam. Próbował zaoponowaćprzeciw załatwianiusprawy bez uwzględnieniaracjizainteresowanych, No wie pani, ale to chyba nie tylko wy macie tu głos. Jest todziecko, no, przyszła matka. Jestteż pani mąż. Musi być pani ostrożna. W takim stanie. on możetego wszystkiego nie iwytrzymać i. Krystian zawahał się, szukając słowa. Samobójstwo? uśmiechnęła się z politowaniem. Do tego trzeba byćmężczyzną. Onjęczyi rzęzi, że nie ma Spojęcia, jak to się stało, że sobie wtedy trochę wypił. Ta mała zołza musiała to wykorzystać, jWiepani, nigdyniejesttak, że jednastrona jest winna. Proszę księdza,możejest ksiądz ekspertem odBiblii, ale wtej dziedzinie to ja trochę lepiejsię orientuję. 'Wargin pomyślał, że skoro zostawiła męża pod opiekąprzy- jjaciółki, to ma co do jej wiedzy wtej sferze pewne wątpliwości, ialeugryzłsięw język, iNie życzę księdzu,żeby jakaś atrakcyjnadewotka za-;gięłana księdza parol. ;Uśmiechnął się pokornie. ;Przepraszam. A dziewczyna? Co ona? spytał, iTwierdzi, że nie wiedziała,że tomożemieć taki skutek, że dała siętylko wujkowipogłaskać, bobyłtaki smutny. z tego głaskaniazaszła wciążę. Powiedziała, że chce oddać^dziecko wujkowi,bo przecieżona go nie chciała i nie możemieć złamanegożycia. :Hmm. Wargin potarł delikatnie palcami czoło. ' I jest terazprośba do księdza. Nikt poza nami jeszcze'nie wie o sprawie. Brzuch jest natyle mały, że w szkole sieijeszcze nie zorientowali. No, czy ksiądz by mógł załatwić jakieś miejsceu sióstr, gdzie by do czasuurodzenia. no, zna- 68 lazła schronienie. W szkole się załatwi zwolnienielekarskie. Aja wrócę doSzwajcarii i tak to urządzimy, że to niby mojedziecko. No nie wiem Krystian zacząłpotrząsać głowąna znak,że to go przerasta. Nie znam takiego zakonu, który by. Pozatym,czy tak można odstronyczystoprawnej? Wie pani, jesttaka Fundacja Pomocy Samotnej Matce. Kobietę ogarnęła furia. To niejest żadnasamotna matka! Tojest gówniara! To jestwstrętne, przebiegłe kurwiszcze. Z trudem zapanowała nad sobą. Widzę, żetylko pobożne frazesy ksiądzLimie ludziom wciskaćojakichś prostytutkach Pana Jezusa. Po co mi to ksiądz opowiada? Alboksiądzpomoże ratowaćto dziecko, a jak nie, to idę po radę do diabła. Potem się dziwicie, że pływające kliniki aborcyjne z Holandiizawijają donaszych portów. Francja żegnała go chłodem. Jakby chciała powiedzieć, że tokatastrofalnie upalnelato 2003, które pochłonęłotysiące ofiar,to nieprawda. Rząd podał oficjalnie informację o piętnastutysiącach śmiertelnych ofiar. Liczba jednak podobnobyłabyznacznie wyższa, gdyby uwzględnić kloszardów. A dziśchłód,wpowietrzu wirowały ostatnie spadające z drzew listki. Groser przybył na placConcorde pół godziny przed odjazdem autobusu. Postawił na chodniku bagaż i pociągnął nosem. Rozmasował przedramię. Plecak niebył co prawda wielki,ale Groser wiózłkamień ważący dokładnie pięć kilo. Jegowykopalisko zpoła lawendowego. Co prawda na pamiątkęsyzyfowych prac w Aiguebelle wystarczyłoby zabraćmaleńkikamień, ale ten był niespotykany. Gdy pokazał go Michałowi,len stwierdził, że to absolutny wybryknatury. Niczego podob69. nego nie spotkał, choć kamienie w Prowansji zna od wielu lat. Grosermiałnawetwyrzuty czy nie powinien kamieniazostawić trapistom, ale Michał rozwiał jego wątpliwości. "Nie,tenkamień ma w pierwszym rzędzie wartość dla ciebie. Będzieci zawsze przypominał to cudze pole". Zabrał go więc z sobąi wiózł przez całą Francję. Pojechał z nimdoTrosly, Paryża, ;do Lourdes,gdzieprzez dwa tygodniesłuchał spowiedzi pielgrzymów z Polski. Wszędzie, gdziesię dało, kładł go na ołtarzu ;w czasieodprawiania mszy. A wieczorami zapalał przy sercuświecę i modlił się: "Weź serce zkamienia, a dajmi z ciała. ".;Jak w KsiędzeEzechiela. Cały czas nie miał pojęcia, co dalej robić. Przedwczoraj dowiedział się. że pożądanybyłby jego natychmiastowypowrót doPolski. Bilet cudem mu załatwił bratPhilipe Renoirze zgromadzenia Filsde la Charite, SynówMiłosierdzia. Philipe przedstawił Wacława pani w biurze podróży jako wybitnegopisarza, który jedzie do umierającegokardynała. W sumieniewiele skłamał, poza tym,że ów "kardynał" zmarł poprzedniego dnia. Philipe Renoir był proboszczem w podparyskim miasteczku Kremlin-Bicetre. Groserspędził u niego ostatni miesiąc. Oj, ciekawe było to miejsce. Zwłaszcza dla księdza. Najbardziej komunistyczne miasteczko wokół Paryża. Zaraz pierwszego dnia Philipe wręczył muksero rozporządzenia tamtejszych władzz roku tysiąc dziewięćsetnego. ARRETE interdisant leport de la soiitane. Zakaznoszenia sutanny. "Masz, żebyś wiedział, w jakim rejonie przyszło ci być księdzem". Zabawna byłaargumentacjaówczesnych władz. Jeden zpunktów tego ukazu głosił: "Kostiumten czyni osoby go noszące śmiesznymiw oczach wszystkichrozumnych ludzi, a Państwo nie może tolerować,aby jakaśgrupa funkcjonariuszystawała się powodem do śmiechudlaprzechodniów". W tymmieście . bastionie francuskiego komunizmiipełno było wyjątków. Na przykład madame Francoise Dubois. 70Nigdy niezapomnitej niezwykłej matrony, której trzymanywrękach śpiewniczek nieprzeszkadzał w lustrowaniu każdegowchodzącegodo świątyni. Czuła się tak odpowiedzialnaza Kościół, że jak sama mówiła gdybywszyscy księżapomarli, ona sama mimo swychsześćdziesięciu lat poszłaby na księdza. Grałapierwszeskrzypce w radzieparafialnej. Madame Francoise byłatypową pilier de 1'Eglise, jakmówią Francuzi. Kolumną Kościoła. Kolumnąbyła nie tylkoze względu nasolidną tuszę, ale i pozycję, którą zajmowała. Mimo gotowości do zostania księdzem, madame Francoisemiała poglądy bardzo tradycyjne. Byłajedynie niezwyklewyczulona na lekceważenie kobiet i wiele swoich rozmówz księżmi kończyła hasłem:Vous etes mysogyne. Jesteś mizoginem. Dwa tygodnie temu KremlinBicetrenawiedził biskupRonard. Philip dyskretnieszepnął mu na ucho, aby zamienił paręsłów z madame Francoise, lecz Ronard, który był znanym kawalarzem, odpowiedział tak, by usłyszała to samazainteresowana:Nie rozmawiam z kobietami. Alors,Monseigneur, Vous etesuncon otrzymał błyskawicznie odpowiedź,którą słyszeć musieli wszyscy. Philipew pierwszejchwili zamarł. Różnie wjego otoczeniu nazywasię dostojnikówkościelnych,ale żeby zwracaćsię do nich bezpośrednio per"młotek"i dodawać dotego monseigneur, słowo,które wyszło z użycia jak papieska lektyka? Kiedy jednakzobaczył trzęsącego się ze śmiechu biskupa imadame Francoise,też zacząłsię śmiać. Autobus podstawiono nieco wcześniej,Groser wsadził więcdo lukuplecak, podarunek od Philipe'a. Odnalazł swój fotel,71. niestety miejsce przypadło mu na kole. Usiadł i zatopił sięw lekturze. Po paru minutachdotarł jego współpasażer. Groserkątem oka zobaczył coś czarnego. Tchnięty przeczuciem odwrócił głowę w jegostronę. Siostra zakonna. Dzień dobry. Dzieńdobry. "Słodki Boże, czy w biurze podróży mają informacjeo naszym stanie, żenas razem usadowili? ". No, no. Wacławzacząłsięzastanawiać, kiedy siostrę zaskoczyćwiadomością, żejestksiędzem. Przepraszam. Ksiądz cały rok był we Francji? usłyszał głos sąsiadki. Ja? Wacława zamurowało. Tak.Słyszałam, że ksiądz był całyczaspozaPolską. Nie, nie, to znaczy tak,ale skąd siostra się domyśliła,że jestem księdzem? Zawsze mnie pocieszano, że nie mambrewiarzowej gęby. Po prostu jestem z księdzaparafii. Odsióstr getsemanek. Siostra Zuzanna. Groser znał Siostry Pana Jezusa modlącego się wGetsemani. Chwycił sięwięc za czołoniczym porucznik Colombo,dręczony wyrzutami sumienia, że nie skojarzył twarzy siostry. MactameDubois odrazu nazwałabygo mizoginem. Zostałam tam przydzielona na tydzień przed księdzawyjazdem usłyszałuspokajające wyjaśnienie. Siostra uśmiechnęła się doWacława, widocznie wahającsię z wyznaniem. Ksiądzwie, że w parafiipo księdza wyjeździe krążyły najróżniejsze plotki. Jedni mówili,żeksiądz pojechał doAfryki, inni, że doKazachstanu. Byli i tacy, którzy twierdzili,że ksiądzodszedł dla kobiety. Wacławpokiwał głowąze zrozumieniem. No cóż, w każdej plotce jest ziarno prawdy. -w tym, że to biskup kazał księdzuwyjechać? 72Jak na siostrę, tonadzwyczaj rezolutnie sobiepoczyna. Wacławomiótł karcącym wzrokiem siostrę Zuzannę. A gdzie pokora i cichość serca? Bo wie ksiądz, jeszcze w nowicjacie przeczytałam taki tekst pewnego poczytnego księdza, Pan Bóg nie chce, byśmybyli ściereczkami. Siostra spojrzała zesłodkim, wyjaśniającym uśmiechem na Wacława. Nie musiała nic dodawać. Przed laty opublikował swojąrozmowę z siostrą Celiną,rozmowę, która dla wielu zakonnic stałasię manifestem i programem. Celinamówiła w niej między innymi, żePan Bóg przewidział dla sióstr też inne zadania wKościele oprócz odkurzania księżowskich mebli. Tekst sprowadził gromy, niestety, nie tylko na Grosera, ale i na siostrę Celinę, która po nagonce na jej osobę musiała w końcu udowadniać, że w ogóle wierzyw Pana Boga. Wacławuświadomiłsobie, że w tym momencie skończyły sięjego wakacje we Francji i rozpoczyna się czas, kiedy musi się liczyć ze słowem. I to nie z pisanym tego zaniechał ale wypowiadanym. Nibybył jeszcze zagranicą, ale autobus,w którym serwowanowłaśnie Manię wielkości z Louisem de'unesem, byłjuż kawałkiem Polski. Przepraszam, ksiądz jedziedoMęczenników? spytała Zuzanna. Nie, to raczej niemożliwe. Wogóleniewiem, co. Ztego,co wiem, to proboszczem jest Krystian Paleczny, a wikarym Paweł Wolny. Załoga skompletowana. Tak,ksiądz Paweł czasami u nas odprawia. Zuzannauśmiechnęła się, mrużąc filuternie oczy okolone cudownie długimi rzęsami. A gdzie księdza słynny rower? Słynny? Atak, księża jużpoukładali na jego temat dowcipy, któ. rychi jednak jako siostrze nie godzi się powtarzać. 73.No. Wacława dopadła nagła pokusa, żeby wydusićz Zuzanny choć jeden dowcip o sobie, alew końcu się opanował. Tak, no. zostawiłem go uprzyjaciół. Muszę zdążyćna pogrzeb biskupaZdzisława. Jak to, biskupZdzisławnie żyje? Zuzannabyła zaszokowana. To siostra nic nie wie? Zmarł trzydni temu. Niemożliwe, jeszcze przedwyjazdem w czasie BożegoCiała stałam tuż przy nim. Hmm.A siostra myśli, żejak już przykimśstanie,toon nieumrze? Życiejest jakkrucha poręczwieczności zacytował ulubionego poetę. Groserpatrzył na siostrę Zuzannę. Z jej bezustannie otwierających się cudownie wykrojonych ustbłyskała biel zębów. "Jak runo białychowiec- Boże, jak to dziewczę trafiło dozakonu? Czywszyscy mężczyźni w jej otoczeniuutraciliwzrok? ".Ale nie chodzi ksiądznawszystkie pogrzeby? Nonie. Mój przyjaciel zadzwonił mi, żebiskup bardzochciał się ze mną zobaczyć przed śmiercią. Ksiądz Cybulski? Chryste, czy to jest zakonnica, czy agentka wywiadu? ", pomyślał Wacław. Mimo wzmożonej czujności Grosera wciągukolejnych godzin jazdyZuzannie udało się wyciągnąćzniego tyle informacji, że mogłaby od biedy napisaćjuż jeg biografię. Przed ujawnieniem najskrytszych myśli uratowała gonoc. Udając zmęczonego, wymówił się od dalszej rozmowysnem. Zamknął oczy, ale sen nie nadchodził. W końcu udałomu się zapaśćw krótką drzemkę. Ocknął się z głowąna ramieniu Zuzanny. Koła autobusu podskakiwały na wybojach. Wjeżdżali do Polski 74 I Stali na dworcu. Siostra miała dobre połączenie metrem, Grosera czekałakolejna jazda autobusem. Do Cybuli. Zuzanna podałaWacławowi rękę. No to zBogiem. Jajednak wierzę, proszęksiędza, że będziemy współpracować w parafii, może się na coś księdzu pżydam. Groser spojrzał znaczącona siostrę. Długie, czarne rzęsy trzepotały nad niebieskimi oczami. "Jakaś ty piękna. Ciekawe,iluztwego powodu ogarnie pokusa porzucenia sutanny? " pomyślał i rzucił z uśmiechem: Oj siostro, dałby Bóg, żebyśmy nigdy razem nie pra^cowali. Tym razem siostra Zuzanna się zarumieniła. Schyliłasię po bagaż, co dało jej szansę przybrania odpowiedniej miny. Jest ksiądzbardzo miły. Groser popatrzył chwilę za oddalającą się Zuzanną. I z minąNo cóż,tęcza jestpiękna, aleto tylko gra świateł" odwrócił się, zamierzającruszyć do tablicyinformacyjnej. ;Fiu, fiu! uśmiechała się do niego filuterna, bezczelna gębaMackiewicza. .: Mareczku, a ty tu co? Groser padł wobjęcia przyjaciela. Wyściskałbyw tej chwili wszystko nadające się do wyściskania. Ale wyściskanie Mackiewicza to już było szczęście wyjątkowe. Skądś ty się tu, chłopie, ulung? A całyczas jechałem za wami. Mam na taśmie zapis fajnych nocnych wyznań. Aletymczasem dostałem polecenie od niejakiego Cybuli, podającego się za księdza, bym cię jaknajszybciej do niego dostarczył. 75. Wyjechaćto jakby trochę umrzeć", mówiąFrancuzi. A Wacekwrócił. Znów rezydował w Kołomorzu,Cybula promieniał. Sytuacja Groserabyła jeszcze bardziej nieokreślona niż przeddwoma laty, gdy siedział tu, czekając, ażZdzisław znajdziedla niego jakąś parafię. Nikt właściwie nie spodziewał się jegopowrotu. Choćwyjeżdżając doFrancji, oficjalnie został delegowany, by przyjrzeć się francuskimwspólnotom, w praktyceoznaczało to wilczy bilet iukryte wydalenie z diecezji. Jak toodkręcić? Wszystkie sprzeczności i komplikacje rozwiązałaśmierć biskupa Zdzisława. Trudno powiedzieć, czymożliwybyłby powrót Wacława za jego życia. W dwa tygodnie po pogrzebie biskupFlorianpełniącyfunkcję administratora diecezjalnego wezwał Grosera do kurii. Wacławwrócił ztejwizyty z bardzo tajemniczą miną. Narzucone wprogu pytanie:"No i co? ", odparłze spokojem, żetrzebausiąść. Cybula przygotował kawę i placek, i siedziałcierpliwie, czekając, aż Wacław przemówi. Nie uwierzysz stwierdziłwreszcieGroser. No rzucaj. Warginowo. Nie, no jaja sobie robisz. Wacław pokręcił przecząco głową. Rozeszło się, że Wargin jest moim przyjacielem. Powiedział o tymbiskupowi przed śmiercią. Zdzisław? To był starylis. Zdawałsobie przecież doskonale sprawę, jak się miłujecie. Jeśli nawetchciał, byściesię na powrótpokochali, to wiedział, że nictak niewzmacniamiłości, jak oddalenie. Nie, nie, przecieżnie wstępuje się dwarazy do tej samej rzeki. Sam cię stamtąd wyrzucił. Toteż nie wstępuję. "Księże Wacławie, niebo ma zapewnione ten,ktozbuduje kościół". Groserudatnie sparodiowałaksamitny głos biskupa Floriana. Wkrótce ma być 76. podziałparafiiMęczenników. Wiele osób niechodzi na mszę, bo imza daleko. I co powiedziałeś? Litości, księże biskupie. Jestem kompletnym laikiem, nie mam pojęcia, jak się buduje. Nawet klatki dla królika wżyciu nie zbiłem. Terazto kłamiesz. Słowo daję. Wacuś, przecież ty już jeden kościół wybudowałeś. Ja?A kto wyremontował chatkęBurkietowej? Możebudowa niejednejkatedry mniej się Bogu podobała. Cybula się,'uśmiechnął, niewiadomo, czy doWacława, czy też przedoczyma stanęła mu szczęśliwa pani Wandzia. No i cow końcu odpowiedziałeś Florkowi? Wacławwzruszył ramionami. (; Nic. Powiedział, że daje mi tydzieńdo namysłu, ale i tak'wie, co mu odpowiem. Piotr Cybulski milczał i popijałherbatę morelowo-truflową. Prezentz Francji. Wiesz,można powiedzieć, że albo Pan Bógpisze prostoi po liniach krzywych,alboże biedny Floriankompletnie się pogubił. Nie chodzio twojąnominację,ale. cała ta jego polityka personalna. Proboszcz Kołomorza wciągnął i wydmuchnąłpowietrze, jakby chciałnapompować koła traktora. No-weź zobacz, co zrobił z Leszkiem. Biedaka z problemem alkoholowym daje na wikarego doAntka. No przecież pół diecezji wie, żeAntekmoże zjeść tonęziemniaków. pod warunkiem, że ktoś muto przerobi na gorzałę. Czym więc się kieruje? WHO IS WHO W poprzedniej parafii, u Zbawiciela, Frankowi Ognikowi żyło się dobrze. Ale wiadomo,żewikarychsię przenosi,żebyniezakochalisię wmiejscu, w którym doświadczyli ciepełka, albo teżnie popadli we frustracje w przypadku, gdy nietak wyobrażali sobie kapłański żywot. Stara prawda głosi,że w pierwszych latach kapłaństwa ksiądz powinienzaznaćbogatej i biednej parafii, prężneji duszpastersko podupadłej,miłości i niewdzięczności wiernych. Proboszcz Zbawiciela byłbardzo zadowolonyz Franka, gromadził bowiem sporo młodzieży- Stwarzał ruch wokół parafii. A to byłobardzo ważne proboszcz miał ambicję, abyjego parafia byłanajbardziejaktywnąparafiąw mieście. Aby uzyskać rekordowąliczbę organizacji przyparafialnych, przymykał oczy na fakt, że częśćparafian przynależała do pięciu różnych kółek. Franek Ognikbył jednostką tak czerpiącąradość ze swejpracy, że nie dostrzegał śmiesznostek proboszcza. W ichwyłapywaniu celowałza todrugi wikary u Zbawiciela, ksiądzLeonard Węgrzyk. Oj, nie odpuściłokazji do wyszydzenia. Przynajmniej połowę swej niebywałej inteligencji użytkowałna produkcję antyproboszczowych złośliwości. Kiedyś przykolacjiproboszcz rzuciłpomysł, aby zacząć przypatrywać sięwszystkim parafiom wmieście i zbierać najlepsze inicjatywyduszpasterskie. "Proszę księdza, to już było" odparowałWęgrzyk. "Co było? ". "Ktoś wpadł napomysłstworzenia idealnej kobiety. Wziął oczy i włosy Bardotki, ustaSofii Loren,talię Jennifer Lopez, pieprzyk Cindy Crawford i wieksiądz,co wyszło? Maszkaron! ".Franek byłnieprawdopodobnym oryginałem. Uwielbiałeksperymenty. Jako uczciwy badacz przedmiotem owych eksperymentów czynił samego siebie. W liceum był jednym z pierw- 78 szych, który obciął się "na pałę", uprzednio nosząc włosy do! ramion. Zakochana w nim paniod biologiio mało nie dostała apleksji. Gdy wkrótcezaczął przedwcześnie łysieć, nikt niewiedział, czyjego obecnafryzurajest efektempracy genów czy kolejnego kaprysu. W każdym razie nie było w nim czuć żalu, że Pan Bóg w tak młodym wieku pozbawił go włosów. Ich brak wynagradzał sobie tygodniowym zarostem. Franek był szalony, jak jego patron św. Franciszek. Jego pójście do seminarium było dla otoczenia posunięciem równie bolesnym jak nawróceni Biedaczyny z Asyżu. Ale i w seminarium nie do końca sięKalkował. Na przykład tuż przed święceniami poprosił swoją przyjaciółkę, którą znał jeszcze z czasów duszpasterstwa, żeby zrobiłacoś niezwykle ważnego dla jegokapłaństwa. Poczuła się wyróżniona. "Wszystko dla ciebie. Franku. Wiesz, że cię kocharn"wyznała z teatralną emfazą dziewczyna, która dla żartu też dałabysię na ogniu upiec. "Chciałbym, żebyś się rozebrała i pozwoliła nasiebie popatrzeć. Nigdy nie widziałem nagiej kobiety. Chciałbymbyć bogatszy o to doświadczenie. Zaręczam, żez mojej stronynic ci nie zagraża. Po poprostu wiem, że kiedyś mojąniewinność wyciągną jako argument ,^rptłsdelncji mojej niedojrzałości, a wtedy zawsze będę mógł powiedzieć,że byłem zkobietą. Nagą. , Sam na sam. Będziesz zawsze symbolem mojego wyrzeczenia". Marzena chwilę się namyślała, a potem kazała zapalić świece. " Franekjako kapłan był jak plastelina. Dla Greków był Grekiem,dla Żydów Żydem, dla pogan poganinem. Jego żywiołem była młodzież, więc był jak młodzież. Gorący. Poszukujący. ByŁ czasem nieodpowiedzialnyi bezdystansu. Poprostu kochał i płonął. Gdy ktoś z roztropnych kapłanów próbował go ostrzegać, zwykł odpowiadać: "Kochaj i szalej, nie myśl,co dalej". Miał sporo pseudonimów, ale najczęściej mówiono na nie go "Przecinak"; sprawy załatwiał krótko, "tak, tak", "nie,nie". niebawiłsię wdyplomację. 79.Mówił młodzieżowym slangiem. Nie tylko używał słów,typu "koło", "nara", "rela", "spoko", ale na przykład wsławiłsiępowiedzeniem, że "Jezus jest zajebisty". Chciał tym zwrotem trafić do ucznia z prawdą, że Jezus możebyć jego najwspanialszym przyjacielem. Franeknie dość, żepogląd tenwyraziłw klasie, to powiedzenie rozpowszechniał jeszczew Internecie. Skończyłosię nareprymendzie biskupa. Od tej pory Franekskorygował swoje słownictwo imówił: "zajebardzofajny". Odtrzech miesięcy Franek Ognik byłwikarym Męczenników. Jego relacje z nowym proboszczem, Krystianem Palecznym,były bardzo dobre. Wargin był dlaFrankado rany przyłóż, wychodził naprzeciwkażdej jego inicjatywie. Pozwolił mu, abykatechezę tak samo jak u Zbawiciela prowadził w salceparafialnej. W kręgu,przyświecach. "Niepowtarzalny khmacik". Klasa szkolna nigdy nie dała tej atmosfery. Ławkistanowiły barykadęmiędzy uczniami i katechetą. A że jak dotądFranek nie wszedł w drogę Warginowi, wszystko układało się idealnie, zwłaszcza że Franek,zostawszy wikarym u Męczenników, nadal mieszkał u Zbawiciela. Pokój dlaniego miał być dobudowany przyokazji planowanej wkrótceprzebudowy plebanii. Nie miał absolutnieochoty tam jechać. Namyśl,że po raz trzeci będzie musiał poprosić szefa o przedłużenie terminu oddaniaprojektu,robiło mu się niedobrze. Dawno by sięz tym uporał,gdybynie tencholerny pech. Lawina. Czy do końca życia mapłacić za jeden niemądryruch? To niesprawiedliwe. Chciał lżyć Pana Boga, ale ponieważ wNiego niewierzył, nawet wyklinając,nie wzywał Jego imienia. Zamknął tylko oczy zrobił głęboki wydech. "Szlag by to trafił". Stefan Blizenko uświadomił sobie, że już chyba po raz tysięczny wypowiedzia łw ciąguostatniej godziny to życzenie. Uświadomił sobie także, że właśnie wsiadł do taksówki. W lusterku uśmiechała się do niego brodata twarz kierowcy,schowanaza przydymionymi okularami. No to jakie życzenie szanownego pana? ,Jakieżyczenie? burknął Blizenko, na którego uśmiech Mackiewicza podziałałjak płachta na byka. Adresik, bez tegonasz komputerpokładowy jest bezużyteczny. Brzezińska rzucił Blizenko i ostentacyjnie wbił spojrzenie w szybę, żeby temu bałwanowi nie przyszłaochota na taksiarskie pogaduszki. Mackiewiczzobaczyłkątem oka obrażoną minę pasażerai dał zawygraną. Ruszył i zaczął obracać pierścionek z różańcem. Po jakichś dwóch minutach zreflektował się jednak,że nie zna ulicywymienionej przez klienta. W pierwszejchwilisądził, że wie, gdziejechać, ale teraz naszły go wątpliwości. Mijali właśnie kościół św. Mikołaja. Jak zawsze przeżegnał się, choćteraz miało tododatkowo inny wymiar. "Chryste, co tu robić? ". No niestety,będzie musiał znowuż zwrócić się do gbura siedzącego na tylnym siedzeniu. Przepraszam, apan sięorientuje, gdzie jest ta Brzezińska? To, że chodzi panu o. To,czy ja się orientuję, nie matu nic do rzeczy odparł/ściekły Blizenko. Nie jazdawałem egzamin na taksówkarza. Jeżeli pana nakursie zamiast topografiimiastauczyli, jk się żegnać, to nie moja wina. Mackiewicz zobaczył nienawistne spojrzenie w lusterku. ^świr" przeleciałomu przez głowę. Wiedział z doświadczenia iz rozmów z wytrawnymi taksówkarzami, że tacy sięzdarzają. Najlepsze,co można zrobić, to nie dać się sprowo80. kować i uwolnić się od niewygodnegobagażu jak najszybciej,zajakąkolwiek cenę. Wie pan, mam takąpropozycję, odstawię pana napostój,a tam bardziej kompetentny kolega zawiezie pana do celu. Panraczyżartować, nie będę pokrywał kosztów pańskiej ignorancji. Ten kurs jest darmowy. Niechcę od pana złotówki. Przystanąłna postoju przy Jana Pawła II. Znalazł się nakońcu kolejki liczącejjakieś piętnaście samochodów. Zobaczyłjeszcze tylko, jak jego klient, oczywiście bez słowa, zmierzaku srebrnemu mercedesowi. "Dzięki Ci, Panie, za łaski, którymi mnie obdarzasz odrana, za to, że pozwalasz mi omijaćzasadzki. Spraw jeszcze tylko, żeby wpadło dziś choć paręgroszy, inaczejkolacjabędzie cieniutka. Tak, Panie, słuszniepowiadają: lepiejz mądrym zgubić niż z głupim znaleźć". Zamknął oczyi odetchnął z ulgą,jak po dobrze wykonanymzadaniu. Na Brzezińskązwróciłsiędotaksówkarza Blizenko. Srebrny mercedes ruszył majestatycznie niczym żaglowiecwychodzącyz portu. Z radiadobiegałysłowa starego przebojuMniej niż zero. Samochódwykonał parę skrętów,poczym wjechałw Białostocką prowadzącą ku wylotowi z miasta. Po chwili Blizenkosię zaniepokoił. Pan wie na pewno, gdzie jest ulica Brzezińska? Nieodpowiedział ze spokojem kierowca, żując gumę. Hę, hę Blizenkoparsknął histerycznie,jakby zdałsobie sprawę, że ma do czynieniaz kiepskim komediantem. To jakwtakim razie chcepan tam trafić? Przypuszczam, że panu chodzi oBrzeźnicką. Blizenkę zamurowało, araczejoświeciło. Oczywiście, żei Brzeźnicką. Dobrze, że ten poprzedni naiwniaczek się nieZorientował. Po kwadransie byli na miejscu. Ile płacę? spytał. Taksówkarz zerknąłna licznik. Pięćdziesiąt złotych. Co? Za te parę minut jazdy? ,to ja chyba zmienię zawód. Jeżeli wpiętnaście minut zarabia siętyle, ile ja nie jestem wstanieprzez pół dnia. " Kierowca spojrzał na Blizenkęz pogardą, z czego ów mógł odczytać tylkojedno: "Nie radzę, facet, zaczynać". Może jakiś rabacik? próbował się nagle przymilić Bllizenko. - Rabaciki toja mam dla kurew, policjantów i bisnesmenów. Dla klientów, naktórychmizależy. Jakpana nie stać, to trzeba było zdzierać zelówy. Blizenkoskulił ogon pod siebie. Był tak rozdygotany, że z trudem wygramolił się zmercedesa. Do widzenia rzekł z lekkim uśmiechem. Taksówkarz nawetnie spojrzał wjego kierunku i ruszył. ^^Stojąca przylasku dziewczynazczarnymi do ramion włosami. pokiwała zalotnie. Stare audi przyhamowało. Kierowca jadącego za nim citroena odruchowo skręcił na lewy pas. Z naprzeciwka jechałajednak furgonetka. Pozostało mu odbić jeszcze bardziej w lewo, na pobocze drogi. Samochód wbił się Przodem maski w ziemię niczym tyczka, kilka razy przekoziołkował wpowietrzu, po czym zawisł do góry kołami, wbity"^ między konary dwóch potężnych sosen. Widok był niesamowi8283. ty. Wyglądało, jakby ktoś z powypadkowego wraka postanowił zrobić dziuplę dla ptaków. Świadków tej sceny było trzech. Kierowcaaudii przydrożnaprostytutka uciekli. Kierowcafurgonetki zadzwonił z komórki na policję, powiadomiłozajściu,po czym podbiegłdo wiszącego samochodu. Gdy ujrzał, jak z uchylonychdrzwiczekścieka solidna strużka krwi, najpierw zwymiotował,apotemzemdlą). Policjanci zjawilisię niebawem, nie sposób jednak było dotrzeć dowiszącegowysoko ponad ziemią samochodu. Przezchwilę bezradniepatrzylinaspadaiące koło ichstóp kroplekrwi. Nie zaryzykowali wspinania się po drzewie z obawy,że biały citroen runie w dół. Sierżant Bolesław Knyra, zwanyImadełkiem,zawiadomił strażaków i zajął się leżącym poddrzewem nieprzytomnym mężczyzną. To prawdopodobnieonpo nich zadzwonił. Naszczęście szybko udało się go ocucić. Z jego słówwynikało, że kierowca audi zahamował, bypopatrzeć nastojącą podrugiej stronie szosy tirówkę. Jadącyzanim citroenpróbował go wyminąć. W efekcie wylądował nadrzewie No tak, jest kurwa, to znaczy była, i policjanci, a temubiedakowi potrzeba bardziej lekarza albo księdza. Nawet jeśli żyje, to za chwilę się wykrwawi. Co tobie, Norbert? Też ciniedobrze? zwrócił się do kolegi,który zamknął oczy i poruszałwargami,jakby szeptał modlitwę. Nie minęła minuta, jak jednocześniena miejsce nadjechałykaretka pogotowia i straż pożarna. Akcja wydobycia ofiarywypadku przebiegła bardzo sprawnie. Strażacka drabina załatwiławszystko. Obyło siębez nożyc do cięcia metalu. Kierowca prawdopodobnie żył,choć nie byłowiadomo, czy dotrze żywy doszpitala. Gdy nosze wkładano do karetki, kapral Pospieszny wykonał nadnimi znak krzyża i wypowiedział po cichu słowa:I ja odpuszczam tobiegrzechy, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen. 84- Norbert, co ty, jaja sobierobisz? W księdzasiębawisz? -rzekł osłupiały sierżant Bolesław. Policjant pokręcił głową. Nie, ja jestem księdzem. tiedysięskończyten koszmar? Dramat w trzech aktach. Blizenko pił do lustra. Usiadł przed nim celowo. Postawił na toaletce Ewybutelkę Słonecznego Brzegu. Chciał po raz pierwszy w życiu się przekonać,co toznaczy pić do lustra. Może to śmieszne, ale tateatralizacja była dla niego jedynym sposobem na rozpacz,jak tabletka nabólgłowy. To wszystko nieprawda. Tojakaś koszmarna sztuka. "Dostałem rolę, do której się koMpletnie nie nadaję". Zaczął analizować nieudany dzień. ,'Szlagby to trafił", wrócił do swej mantry. Najpierw odegrał rolę chama i omało co zbłaźniiby się przed taksówkarzem. W drugim akcie próbował sięprzymilić i od kolejnego taksówkarza oberwał, że aż go zatkało. Wtrzecimakcie jego szef,pyrektorinstytutu, zlekceważył jego kłopoty. ZakomunikowałBu, żenie ma mowy o przesunięciu terminu. Nie widzi żadnych trudności obiektywnych. "Przecieżmasz teraz zupełnie wolną głowę. Ewa w Szwajcarii. Nic, tylko pracować. Nie poznajęciebie. Spełniło się twoje marzenie, a ty się rozpadasz. A może masz kogoś na boku". Dowcipy. "A może on coś wie? Nie, niemożliwe. Cholera, zrobił aluzję, jakby cośWiedział". ' Spojrzał w lustro. Ze wszystkich ludzi największe obrzydzenie miał chyba do siebie samego. Nienawidził swego nieudacznictwa. Swojej wyblakłej twarzy. Wypranych oczu. "Jestem Kretem na utrzymaniu przedsiębiorczejżony". Wymarzony wyjazd Ewy, który miał im zapewnić bezstresową egzystencję,'zywiódłgo do upadku. Żałosny kochanek. Wiedział, z kim 85. zdradzić swoją żonę. Z szesnastoletnią dziewicą. Trochę czułości, jeden dotyk i kupa chrustu stanęła w płomieniach. Usłyszał klucz w zamku. Ewa. Miała być dopiero wieczorem. W pierwszej chwili chciał uciec z butelką sprzed toaletki,ale było już za późno. Co ty wyprawiasz? Czekam na ciebie. Przed lustrem, z butelką? Miałem dziś okropny dzień. Ciąglemasz okropne dni, ale nigdyprzedtemnie chwytałeś z tegopowodu zabutelkę. Blizenko milczał. Po chwili zerwał się i próbował wziąćEwę w ramiona. Coci? Uspokój się. Ewo, proszę cię,nie zostawiaj mnie samego. Nie jedź już tam. Wszystko przez tę zakichaną Szwajcarię. Nie wiem,co zrobię. Mamnadzieję, że nic już niezrobisz. Dzwonił do mniedziśksiądz Paleczny, znalazł klasztor, który przygarnie twojedzidziusie. Błagam cię, przestań! Jeśli nie jesteś w staniemi przebaczyć, to powiedz wyraźnie, że mam odejść i sprawa będziezałatwiona. Nie bądź żałosny. Dokąd odejdziesz? Z kimodejdziesz? Z tym dziewczątkiem? Gdzie zamieszkacie? Pod mostem? ochłonęła. Nieważne, czy ci przebaczyłam, ale co dalej. Ewa spojrzała na Stefana z odrazą. Pomyślała, że najgorszew tym, iż towszystko jakoś jej w ogóle nie zaskakuje. Świadomie wyszła za miernotę. Strach przed staropanieństwembyłsilniejszy od zdrowego rozsądku. Nasłuchała się opowieści o kobietach, które padły ofiarą własnegowybrzydzania. Wierzyła, że potrafi nawet z tego "wybrakowanego towaru",z tego kawałka, z tej namiastki mężczyzny, wyhodować prawdziwego chłopa. Nie przeszkadzało jej nawetto. że jej przy86 ^szły mąż obnosiłsię ze swoim ateizmem, podczasgdy ona od dzieckabyłazawszew Kościele. Ślub kościelny był marnym spektaklem. Zapewnianie Pana Boga o jedności, która nie jest^jednością, Stefan nie wypowiedział formuły: "Tak mi dopo. móż, Panie Boże Wszechmogący. ".Nigdynie zapomni za^płakanej twarzy matki. Ojciec naznak protestu wyjechał na -czas ślubu w góry. Ico. , ona ma żyć wklasztorze? usłyszała. To nie jest średniowiecze. Czy ty sobie zdajesz sprawę, jaką krzywdę w w psychice tej dziewczyny mogą wyrządzić zakonnice? " Pokręciłagłową z politowaniem. Czy ty w ogóle wiesz, co mówisz? Skoro jesteś tak oświecony, to szkoda, że niewiedziałeś, skąd się biorą dzieci. Ja mam się przejmować spustoszeniem psychicznym? To dziewuszysko powinno się znaleźćraczej w poprawczaku. Stefan chciał się odgryźć jak zraniony zwierz, miał już nal. czubku języka słowa, po których by ją krew zalała, ale postanowił przerwać ten pojedynek. Cokolwiek dziś powie, tylko go pogrąża. Po dłuższej chwili Ewapostanowiła postawić kropkę nad i. Sama nie wiem, poco to wszystko robię, dlaczego wasratuję. Kombinuję jak koń pod górkę. Za nie swoje grzechy. : Ale ostrzegam, jeśli nic z tejlekcji nie zrozumiesz, to po moim -przyjeździe wymienię zamek w domu. Milczał. Odbijał sięw lustrzejak kupka gruzu. Ewa właś' nie uświadomiła sobie, żenie wiedzieć dlaczego,ona tę kupkę:gruzu kocha. Zniewytłumaczalnych powodów. Może czuje siępo prostu za nią odpowiedzialna albo dlatego, żeniczego naf świecie poza tą kupką gruzu nie ma. Chodź do kuchni,trzeba zrobić jakąś kolację. 87. KsiądzWacław, odprawiwszy mszę dlagetsemanek, udał siędo rozmównicy na śniadanie. Wiedział, że spożyjeje w samotności, a na koniec zjawi sięsiostra Weronika. Tak było przezcały rokjego pobytu u BraciMęczenników, nim wyjechałdoFrancji. Szczęść Boże, siostra coraz młodsza. Niesamowite, przecieżtylko trzy lata wcześniej ode mnie zdawała siostra maturę. Siostra Weronika, osoba dystyngowana,dobiegałasiedemdziesiątki. Godnośćprzełożonej dziesięcioosobowej wspólnotySióstr Pana Jezusa modlącego się w Getsemani nosiła z należnym szacunkiemi bez zbytniego poczucia humoru, przywykłajednak do żartów Grosera. Przesada, przesada,ale posłuchać miło. Tak się zastanawiałam,gdy zobaczyłam księdza na pogrzebie biskupaZdzisława,czy ksiądz sobieo nas przypomni. Ajakże? Nawet wracając z Francji,myślałem o was. Wiem,wiem. Siostra Zuzanna zdążyła się pochwalić. A to piękna postać. Tak,miła osoba, aczkolwiek trochę egzaltowana. Proszęsobie wyobrazić, że w szpitalu miała robiony taki delikatnyzabieg i nie chciaławziąć środków znieczulających, bo powiedziała, że jej wystarczy księdza książka Kazaniadla teściowejksiędza. Tylko, oczywiście, proszętozachować dla siebie. Spojrzała wymownie. Tak, aleproszę powiedzieć prawdę,cosprawiło, że ksiądz nas odszukał. Los.Chybajesteśmy sobie przeznaczeni. Siostra Weronika spojrzała pytająco na Wacława. Prawdopodobnie będę tuż obok was budował kościół. Niemożliwe! Właśnie, to samo powiedziałem biskupowi. On ma jednak inne zdanie. Podobno jak już nie wiedzą, co z księdzemzrobić, to każąmukościół budować. 88 No,proszęksiędza,proszętaknie mówić. Ja całe lata służyłam u śp. biskupaIgnacego. I miałam to szczęście wpatrywać się wtę świetlaną postać- A proszę księdza, ten porządek na biurku-Wszystko na czas. Jak w szwajcarskim zegarku. jak onelegancko jadł. Nic, tylko siębudować. Tak, to prawda. Nic, tylko się budować Groser zaczął odruchowo dłonią zgarniać okruchy chleba leżące obok talerza. ,Tak, tak,ale do czegoja zmierzałam. Otóżbiskup Ignacy budowę powierzał zawsze najbardziej zasłużonym księżom. musiałmiećdo nich stuprocentowe zaufanie. To by znaczyło, że jeszcze nie spisali mnie na straty. iżdopiero rozumiemsłowa biskupa Floriana. "Proszę księdza, Kościół księdzu raz'jeszcze zaufał. Proszę nie zawieść tegozaufania". Ależproszę księdza. Wtej chwili odezwała się komórka Grosera. Zrobił przepraszającąminę. Nacisnął zielony klawisz. Słucham,szczęść Boże. : To były jedynesłowa, które wypowiedział. Całyczas kręcił tylko głową. Na koniec powiedział:Jadę. Siostra Weronika patrzyła z przejęciem na Grosera. Te parę sekund przemieniło jego twarz. Coś się stało? Tak, mój przyjaciel miałwypadek. Nie wiadomo, czy przeżyje. Znam go jeszcze ze św. Mikołaja. Parę razy mnie uratował. ^ Boże westchnęłasiostra, Będziemy sięmodlić dziśZaniego. Siostra Cyrenia podwiezieksiędza. DZWONNIK Z KOłOMORZACzy ktośmógłpodejrzewać, że pewnego czerwcowego dniaAndrzej Walczak spakuje manatki i pojedzie do seminarium? Anijego rodzice, ani proboszcz, a tym bardziejsąsiedzi. Owszem,zjawił się parę razy na kręgu biblijnym, ale szedłwłasnądrogą,bezkościelnego nadzoru. Pierwsze od czasówwojnypowołanie kapłańskie w Kołomorzu. Andrzej poglądy miał raczejantykościelne, amoże po prostu był jak większość młodychkrytyczny i zbuntowany. Rodzicenależelido zamożniejszychgospodarzy. Mieli parę hektarów lasu, który zasadził jeszczedziadek Andrzeja Józef, chciałoby się powiedzieć świętejpamięci, alemoże w tym przypadku nie byłoby to całkiem namiejscu. JózefWalczak był aktywnymdziałaczem ludowym,tym samym, który onegdaj doprowadził do tego, że dzwonykoiomorskiegokościołanie mogły bić o szóstej rano. To właśnie on wniósł do urzędu gminy skargę, żejego "sen jest zakłócany przez czynniki obce mu światopoglądowo". I od tejpory dzwony w Kołomorzu ranomilczały. Nie było żadnych widocznych przesłanek decyzjiAndrzejaWalczaka. Zawsze jest jednak promil prawdopodobieństwazarezerwowany dla rzeczy niemożliwych. Może taki rok. W 2003, kiedy zdawało się,że autorytet Kościoła w społeczeństwie spada na łeb na szyję,do seminaryjnych bram zapukałarekordowa powojnieliczba kandydatów 1438. Nigdy takniebyło. Nawetpo wyborze Polaka na papieża, kiedy to tyluchłopców, śpiewając Barkę, marzyło, by wyruszyć na połów,niebyło aż tylu chętnych do koloratki. Zaskakująca byłareakcjaojca Andrzeja Wincentego, który nie wojował,co prawda, z Kościołem jak dziadek Józef,aledokościołanie chodził. Dziwnie sięukorzył przed nieoczekiwaną decyzją syna. Nie zdradzał się ani słowem, co myśli o jego wyborze, ale była wnim jakaś duma,wzruszenie. Żadnych protestów,jak tostandardowo w takich sytuacjachbywa. Tu i ówdzie słyszało się, że Walczakimądrze to wykombinowały, posyłając syna wczas bezrobocia na księdza, a on nawet nie prostował. Tajemnicęspokojnego przyjęcia decyzji syna znał tylko kołomorski proboszcz. A było tak. Wincenty Walczak potymjakAndrzej poszedł do seminarium zaczął często bywać nie tylko w kościele,ale i-na probostwie. Zaofiarował się nawet, że będzie wykonywaćróżne praceremontowe. Za darmo. Cybula się cieszył- oj, jak potrzebował fachowca a ten nagły przypływempatiido parafii wydałmu się czymśnaturalnym. Jako jedno zpierwszych zadań ojciec kleryka wyznaczyłsobie odlemontowanie kościelnej wieży. Z powodu przeciekającego zadaszeniasporo cegieł wypadło, awiększość fug rozsadzał już nie tylko mech, ale i coraz bujniejsze zielsko. Walczak prawie każdego dnia wpadał na dwie, trzygodziny. W jakieś dwa miesiące wieżazostałaodremontowana. Cybula chciał wydarzenie uczcić uroczystą kolacją. Zasiedli do stołu. Zbliżałasięszósta. Wincenty był milczący bardziej niż zwykle. W końcu przemówił. Proboszcz. Mam prośbę. Mogę dziś jo włunczyćzwony? Oczywiście. Podszedł do okna i nacisnął przycisk. Po chwili mosiężny dźwięk przypomniał Kołomorzu, że za godzinęmsza. Wincenty stał odwrócony plecami. Nie ruszał się z miejsca. Panie Wincenty, coś nie tak? I nagle ten suchy, niezdradzający zwykle swych uczuć chłop zaczął łkać. Jak dziecko. Co jest, panie Wincenty? spytał lekko przerażony Cybula. Bo widzi proboszcz, ksiundz możenie wi,ale mójojciec, Józef. unwalczył z Kościołem. Mioł swoje racje. i un 91. strasznie nie chcioł tych dzwonów. I kiedy przyszło naniego. smutno umieroł, nic nie mówiuł, z nikim nie godoł. Tylkopatrzoł wsufiti o czymś myśloł. Coś tam widzioł, alenikt nie wiedzioł,co. W końcu róż usłyszołemjegokrzyk. Wpadomdo pokoju. Nie wim,o co mu chodzi. A on tylko: ksindza. ksindza. Wkrótce wyzionoł ducha. Nie wiedziołem, co z tympocząć. Nikomu żem o tym dotąd nie mówiuł. Po co mieli godać, że ojcaprzed śmiercią strach oblecioł. Ino teroz. Wincenty zamilkł. Cybula kiwał tylkogłową. A proboszcz,jak myśli, czy unwi, że Jędrek? Czy łun tam słyszytyn dzwon? Czwartegogrudnia, wświętejBarbary, do obiadu nakołomorskiej plebanii zasiedli proboszcz, WincentyWalczak i Groser. Wacław opowiadałoswoich dylematachbudowlanych. W kuriichciano mu delikatnie zasugerować architekta do budowy kościoła. Podziękował, powiedział, żezamierza zorganizować konkurs. Niech parafianie wybiorąsami spośród kilku propozycji. Znał księży, którzy tak zrobili i szli do przoduz budową. Zna też przypadek proboszcza, który dał wiernymdo"zatwierdzenia" jedyny słuszny projekt i przez lata niemożeukończyć kościoła. "Jak taki mądry, to niech sobie sambuduje". Rozmawiałz budującymi kolegami i jest przerażony kosztami. Jak tu apelować o pieniądze doludzi, skoro większośćledwo wiąże koniec z końcem. Czas pokaże, nacostać parafian, a tyzacznij od postawienia skromnej kaplicy. Zbierzesz tam ludzi. Jak zacznie bićserce parafii. Cybula, doświadczonybudowlanicc, machnął ręką. Będzieszmusiał studzić ludzki entuzjazm. Walczak prawiesię nie odzywał, ale na odchodnym oznajmił wzruszony. 92- A odrewno to niech się ksiundzWacław nie martwi. kawał lasu. Dorodne sosny. W poniedziałek ósmegogrudnia Groser razem z Krystianem Palecznym zostali zaproszeni przezbiskupa Floriana,by wspólnie dokonać podziału terytorialnego parafii, która miała się rozpaść, a raczej rozwinąć w dwie samodzielnejednostki. Spotkali się u Męczenników,by stamtąd ruszyć do kurii peugotem Wargina. Wacławwynajmował mieszkanie u rodziny poleconejprzez Mackiewicza. Na upartego miejsce by się dla niego na plebani; znalazło, ale nikt tu uparty niebył. Ani on, ani proboszcz,który miał ambitne plany przebudowy plebanii. Groser wynajął więc mieszkanie u "ludzi Mackiewicza". Będzieszmiał naprawdęspokój, imtrochę grosza się przyda. A pani Adela swą dobrocią iwypiekamici wynagrodzi. Radiomaryjówka, ale z szerokimi horyzontami". Nie masz do mnie pretensji? spytał zuśmiechemKrystian wtrakcie jazdy. ,O co? Grosersprawiał wrażenie, że nic nie rozuimie. No, nie udawajWargin popatrzył wyczekująco naa Wacława,jakby przez chwilę go przestało interesować, że prowadzi samochód. : Chyba się domyśliłeś, że maczałem palce w twojej nominacji. Hm. hm. Pewnych rzeczy nie mogę ci wyjawić, ponieważobowiązuje mnie tajemnica, zktórej zwolnićmógłby mnie tylko śp. Zdzisio, a on już tego nieuczyni. Krystian patrzył na jadący przed nim samochód niczym wmedium. Jedno mogę ci jednak powiedzieć. Pomyślałem,dlaczego tylko ja mam być ukaranyprobostwem. I ja, i ty równo się do tegonie nadajemy. Artystyczne dusze skazane na urzędniczenie. Dlaczego na tej 93. łajbieniema popłynąć dwóch przyjaciół? Powiem ciszczerzeże nie żałuję, i myślę, że będziesz mi kiedyś za to wdzięczny. Groserskwitował jego wywód lekkimuśmiechem,który niewiadomo wyrażałlitość czy zakłopotanie. W duszy modliłsię o siły, by nie dać się sprowokować. Po raz pierwszy byłbliskitemu, by przestać z Warginem grać,by wygarnąć mujegoobłudę. Jeżelijuż się do czegoś przyczynił, to do tego, żeWacław na rok musiałopuścićPolskę. Podział parafii był łatwy do przewidzenia. ParafięMęczenników przecinała na pół ulica Lipcowa. Można by powiedzieć:naturalnagranica. Wargin miał wcześniej pomysł, żeby w rokudwudziestej rocznicy zabójstwa Popiełuszkijąprzemianować,ale jego wstępny sondażwykazał, że mógłby doprowadzić dobuntu mieszkańców rozwścieczonych koniecznością zmiany najróżniejszychdokumentów. Kto miałby ponosić koszty? Został więcprzy starej nazwie,choćkojarzyła się z ManifestemLipcowym. Trudno, lepszeto, niżby Popietuszko miał zamiastpatronem jedności zostać patronem podziału. Odstąpił od pomysłu, zanim go publiczniewyjawił. Przy starymkościele miało zostać dwie trzecie mieszkańców. Wacław otrzymał mniejszą część, ale rozwojową. W ciągunajbliższych lat plan przewidywał na terenie jego parafii powstanie osiedla na mniej więcej dwa tysiące mieszkańców. Iluz tych ludzi będzie rzeczywiście parafianami? Dwudziestego grudnia, wprezencie gwiazdkowym, drewnoz Kołomorza przetarte,ułożone fachowo izadaszone spoczęłona placu budowy. Właściwie trudno byłona razie nazwać placemprawie trzy hektary rajskiegoogrodu powstałegoz byłychogródków pracowniczych. Altanki działkowiczóww okresiepóźnegoGomułki, czyli kryzysu mieszkaniowego, w więk 94 szości przepoczwarzyły się w budki mieszkalne. Działki noszące oficjalnie szumnąnazwę "Wolność"zwano potoczniecelami. Warunki, w jakich jeszcze do niedawna mieszkali ludzie, przypominały te w najbiedniejszychdzielnicach RiodeJaneiro. Odór z prowizorycznych szamb, liczne zatrucia nasyconą bakteriami wodąspowodowały, że do akcji wkroczył(Sanepid. Większości mieszkańcówdano mieszkania zastępcze, a dotychczasowe wywieziono na ciężarówkach,by nie zostały zasiedlone przez bezdomnych. Opuszczonyteren szybko pokrył się bujnymichaszczami i stał się mekką okolicznych pijaczków. Stara opona samochodowa leżąca przy krzaku czy. pod gruszą. czyż można marzyć o czymś więcej? iNiewiadomo, jakdługo istniałby ten ekologiczny klub miłośników napojów odurzających, gdyby pewnego dnia prezydent miasta Stanisław Grabielnik nie ubiłinteresuze śp. biskupem zdzisławem. Miasto, a ściśle rzeczbiorąc, pewne biznesowe lobbbypotrzebowało podbudowę drogi szybkiegoruchu hektara ziemi, który był własnościądiecezji. Prezydentzaproponował zamian trzy hektary na obszarze leżącym przy parafii BraciMęczenników. Przekonał Zdzisława, że wkrótce będzie musiał om stawiać nowy kościół, bo liczba mieszkańców zwiększy się wzwiązku z budową nowych osiedli. Zdzisław miał pełne zaufanie do prezydenta, który był coprawda członkiem SLD, ale i praktykującym katolikiem a w zamierzchłych czasach spędził nawet rok wseminarium duchownym- Przemyślał sprawę uznał całą operację zanader korzystną. Groserowimarzył się skromnykościół, z dużym oknem na. -otaczającą go zieleń. Naturalny witraż. Chciał nawet zostawić^Stare drzewaowocowe grusze,śliwy, jabłonie żeby ludzie mogli po mszy siąść w ichcieniui być ze sobą. Kościół 95. z takim ogrodem w środku miasta to byłby dziw. MarzeMożeowocówzawiele by nie było, ale czyż to nie cudozwiązać rok liturgiczny z cyklem natury? W poniedziałek po świętach Bożego NarodzeniaGroser wybrał się od ranana swoje dobra, gdzieumówił się na spotkaniez geodetą. Mieli dokonaćtakzwanego wznowienia granic, czyliodnaleźć stare graniczniki oraz tam,gdzie zajdzie potrzeba, wkopaćnowe. Zbliżając się do swego Edenu, usłyszał odgłos ręcznejpiły. "Pewnie miejscowi biedacy wycinają drzewa owocowe naopal pomyślał. Trudno,ważniejsze, żeby nie zamarzli. ".Zdziwił go jednakstukot młotka. "Po co mieliby zbijać drewnona opał? ". Zbliżył siędo chaszczy, zzaktórych dochodził hałas. Jego oczomukazała się grupa pięciu osób budująca szopę. Obokniej dostrzegłzwały ziemi i piasku. Domyśliłsię więc, żeszopa powstaje ponadsolidnymwykopem,rodzajem ziemianki. "Profesjonalna partyzantka- Wiedzą,jak się ochronić przed mrozem. ".Rozpoznając uwijających się w pocie czołabiedaków,pokojarzył fakty. "No tak, budują sobie kwaterę". Uświadomiłsobieteż resztę. Budulec, piękne świeże deski, pochodził. Poszedł wstronęplacu. Ze sztapli znikła spora częśćmateriału. Szczęść Boże. Nad czym tak ksiądz duma? Piękne drewno! doszedł go głos Michała Strojwąsa, geodety. Piękne. ale trochęgo ubyło. Mężczyzna pokręcił głową. Leży bezzabezpieczenia, a okazja czyni złodzieja rzekł i nagleodwrócił głowę, wkierunku, skąd dochodził hałas. Oho,chyba mamy gagatków. pan Michał ruszyłw kierunku leśnej budowy. Groser chwycił go jednak zaramię. Chwileczkę, trzeba się zastanowić. Co zastanowić? Przepędzić tałatajstwoalbo wezwaćpolicję. Jak się tuksiędzu rozgoszczą, to już ich ksiądz nieeksmituje. Wypędzić? Ależ to są moi pierwsi parafianie",pomyślał. I w tej chwiliizadzwoniła mu komórka. Strójwąs położył trójnógi dał znać, że idzie do samochodu po resztę sprzętu. Dzwonił stały odlat wydawca Grosera. Witamszanownego księdza, mówi Gawrolik,Witam. No ja po starej prośbie. Nie swojej. Czytelnicy czeE Panie Witku, znapan moje postanowienia. Znam, ale dzwonię, żeby miksiądz podpowiedział, jakje obalić. Wiem, żepieniędzmi księdzanie przekonam. Ale proszęwiedzieć, że gdyby o tomiało chodzić, niebędziemy się targować. Cieszę się. Tomi schlebia. ^ Proszę powiedzieć,czego księdzu brakuje, myjak złota rybka spełnimy wszystkie życzenia. Panie Witku. rzekłbłagalnie Wacław. NamawiaIn aowca na kieliszek wódki. Pomysłów brakuje? My tematy damy. Nie ma się co'stydzić, każdysię wypala. Żartuję oczywiście. I" Nie,wie pan, dopókiPan Bóg będzie miał pomysły na moje życie, tomyślę, że miałbym o czympisać. Ale słyszałem to powiedzenie:ci co potrafią działają, cico nie- piszą- . No więc ja próbuję ostatnio działać. Toniedobrze, to znaczy dla nas. A naprawdę nic tam ksiądz nie ma w szufladzie? Na razie nie dorobiłem się jeszcze szuflady. Nocóż, należymy do osób taktownych. Nie dręczę, aleliczę najedno, gdyby coś księdzu się odmieniło,jesteśmypierwsi. , Tak, panie Witku,wiem, ktomnie wyciągnął z niebytu. 9697. Strójwąs wrócił razem zpomiarowym niosącym tyczki iłopatę, sam wyciągnął ze skrzyneczki jakieś urządzenie, któreprzykręcił do trójnoga. Po chwili zaczęłowydawać ono kosmiczne dźwięki. Fiu, fiu gwizdnąłWacław. To terazjuż nie miarą,ale komputerem wszystko sięrobi. A co, my teraz tuzaparzymy sobie kawusię, a dalmierzsam namzrobipomiary z laserową dokładnością. Strójwąsotworzył szkice ewidencyjne. Popatrzył, przypasował do stronświata. To co, zaczniemy od tamtej strony, gdziejest jakiśkawałek płotupoinformował pan Michał i nagle zaczął intensywnie wdychać powietrze. Czuje ksiądz tensmród? Cholera, Ryży Bronek działa. Spojrzeli wszyscy kuchacie z żużlowych pustaków, stojącejw odległości jakichś sześćdziesiąt metrów. Spotkał jużgo ksiądz? Groser zaprzeczył. Mocnewrażenie, twarz neandertała, dzieci i kobiety przebiegają na drugą stronęulicy. Jego życie składa się z dwóchczynności: zbierania złomu i picia. Pijewszystko, a złom zbiera wszędzie. Także na cmentarzach. Ściąga znagrobków nazwiska,daty, sentencje. Krzyżami i aniołkami też nie gardzi. Jemu wszystko jedno. On nie widzikrzyża, tylko jabola. Jedennagrobek: średnio kilokolorowego metalu. Cztery złote wskupie. Cenajabola. A kto to od niego bierze? Geodeta dałznać pomiarowemu, żeby wziął tyczkę i poszedł odszukaćgraniczniki. Takie samepotwory jak on. odparł po chwili. No, panieStrójwąs, toteż człowiek. Biedny. Proszę księdza, niech ksiądz zapomni, że on coś czuje. To jestcyborg. Powiem szczerze. Teren ma ksiądz ciekawy,ale tenAlcatraz i Czarnobyl pod bokiem. Cholera. Wacław wciągnąłw nozdrza dym. 98' Pewnie pali oponami? :.:Oponami, czasami opala kable elektryczne. Za miedź dobrze płacą. I nie ma co liczyć, że to szybko wymrze. Tym Skudom to nie szkodzi. Mająinne płuca. Jedyna nadzieja, że ich Unia wymiecie. Strójwąs wzruszył ramionami. Panie Michale, dlamnie to sąbliźni. To, że nie potrafimy im pomóc i do nich dotrzeć, jest klęską- Możemy im pomóc: jeszcze większepodatki na rzecz dzieci, oszustów inierobów. Strójwąs popukał się po czole. Proszęksiędza, towszystko na głowie stoi. W tym kraju nie mapromocji uczciwości. AKościół robi to samo, co komuna. Zabiera uczciwym i daje pijakom. U mnie w parafii w zeszłym tygodniu stara Stanecka pod kościołem stała i zbiera na Dom Samotnej Matki. Już nie wytrzymałem i mówię: Pani Anno, przepraszam, bo panią szanuję, ale znowu pani na te kurwyzbiera''. Nie, noproszę księdza,przecież wiem, co za element tam łazi po te paczki. U mnie jedna w kamienicy dzień inoc chleje z konkubinem. A potem bierze dzieciaka i idzie po żywność. A ta biedna Stanecka mi powiada, że lepiej się pomylić i raz daćoszustowi niż dziewięć razy odepchnąć biedaka. Ksiądz wybaczy, wspierać to ja mogęporządne rodziny, ale nie kurestwo. Mamy wzmacniać margines? , Wacław patrzył na perorującego Strójwąsa izastanawiał ,jak powinien zareagować. Napisane jestw Biblii, z głupim nie rozmawiaj. Przegnaćgo, gdzie pieprzrośnie? On tak samo biednyjak samotne matki. Może powinien założyć Fundację pomocy Skrzywdzonym na Umyśle. Najsmutniejsze w tym wszystkim było to, że Strójwąs mienił się działaczem katolickim. Panie Strójwąs, za grosz nie podzielampana poglądów. Ten margines, o którym pan mówi, to myślę większość społeczeństwa. Prawie w każdej rodzinie są alborozwiedzeni, albo złodzieje, albo narkomani, albo alkoholicy. Trzebanauczyć się żyć pośród tych słabości i starać sieje leczyć. Pana wizja wy99. selekcjonowania porządnych obywateli przypominami pewnehistoryczne pomysły, które się nie sprawdziły. Nie wiem, czynadal jest pan gotów wytyczyć granicę. Geodeta zaśmiał siękordialnie. Pewnieowywołanie takiego efektu mu chodziło. Lubił epatować swoimi poglądami. A co mam się tuobrażać, bo to pierwszy raz widzę naiwnego księdza. Oczywiście,że granice wyznaczymy, alesmródRyżegoBronka i tak nie będzie się ich trzymał. Ja zrobiłemswoje, ostrzegłem księdza. Jak Ryży przyjdzie do księdza pożyczyć żyletkę, to niepoto, żebysię ogolić. Portret. to wszystkodlatego, że chciał uniknąć wizyty u lekarza. Wystarczyłby listek majamilu i zapomniałby obólu, ale bezrecepty nie kupi. Idąc wczoraj na poranną mszę, zauważyłna chodniku dwuzłotową monetę. Właśnie miałjąpodnieść,gdy uczuł ostre strzyknięcie w kręgosłupie. Zaklął w duchu. Już parę razy doświadczył, jak tragicznie kończą się dla niego gwałtowne skłony, zwłaszcza rano, kiedy mięśnie i kręgosłup nie są jeszcze rozciągnięte. Tyle razy postanawiał, że dzień będzie zaczynał od gimnastyki. Nie, teraz to już na pewno wyciągnie z tego wnioski, tylko musi jeszcze raz pokonać tencholerny ból. Viedział, że przezparę dnibędzie chodzić, jakby ktoś wbił mu sztylet pod łopatkę. Nagle olśnienie Łucja. Myśl poszybowałaku znajomej getsemance pracującej w hospicjum. Miała dostęp do leków, a co więcej złote ręce. Potrafiła doskonale naStawiać kręgosłupyi zwichniętestawy. Zajmowałasię tym przed wstąpieniem do zakonu. Teraz pomagała czasami znajomym. Jedyna niedogodność towyrzuty sumienia, że dzwoni do niej tylko w potrzebie. Od powrotu z Niemiec widział ją trzyy razy. Zakażdym razem miał prośbę. Nie było jednak wyboru. Po krótkim wahaniu wyciągnąłkomórkę. "Przyjeżdżaj natychmiast. Dasz radę, czy przyjechać po ciebie? " usłyszał^wieczny głos. "Nie, dzięki, jeszcze żyję". Założył z trudem kurtkę i zszedł do samochodu. Otworzył drzwiczki i spróbował sięnachylić. Zawył z bólu i przyklęknął. "Chyba się nie'da". Na kolanach uchylił drzwiczki i cudem wgramolił się na siedzenie. "Boże, jak mnie ktoś widzi, to pomyśli, że stary dewot nawet do samochodu na klęczkach wchodzi". Leżał na dywaniew rozmównicyi jęczał. Łucja patrzyła z lekkim uśmiechem. 101. Uklęknąć proszę! Ujęła go z tyłu za głowę i kilka razy nią energicznie szarpnęła. W karkucoś głośnochrupnęło, że aż mu uszyzatkało. Teraz wstań! To niemożliwe. Przestań się mazgaić. Młody chłop,a jak stara baba płacze nad sobą. Wstać. Jezus cię uzdrowił! Łucja wydałakomendę. Wstał. Zero bólu. Wróciła chęć do życia. Zaczął całowaćręce Łucji. Nie wygłupiaj się ipamiętaj, że to jest doraźne. Musiszsię u mniepojawiać conajmniej raz na dwa tygodnie i przedewszystkim gimnastykować swój grzbiet, bo masz dyskopatię. Sflaczałeśjakby ostatnimiczasy. Taki zawsze byłeś sportowy typ. Niewiedział czy polemizować, czy przyznaćrację Łucji. "Też mógłbymci jakiś komplement zaofiarować". Dobra, zaparzęherbatę. Chyba masz chwilę czasu? i nieczekając napotwierdzenie,wyszła. Machinalnie rozglądnął się po rozmównicy, choć znał dobrzeto miejsce i nictu ciekawego nie znajdował. Kilimek zojcem Pio. Zdjęcie papieżaw plastikowejramce. Błyszczący krucyfiks. Biblioteczka na wysoki połysk, epoka wczesny Gierek. Podszedł ostrożnie, bojąc się, że cuduzdrowionego kręgosłupamoże sięnagle rozwiać. W oczy rzuciła mu się półeczka, prawie cała zajęta przez książki Grosera. Wyciągnął Manowczyka. Otworzył wmiejscu, gdzie była zakładka,i zaczął czytać zaznaczonyprzez kogoś fragment. Człowiekjest drogądo Boga. każdy człowiek. choć niektórez tychdróg omijamy. Porośnięte, błotniste, pełne dziur. Ale niema możliwości dotarcia do Niego,schodząc z drogi. Bógstworzyłczłowiekana swój obraz i podobieństwo. Niektórzy powiadają,żeczłowiek odpłacił mu tym samym. Więc ta wyboista, krętaścieżyna ma być Jego obrazem? Jak Boża droga może prowa dzićna manowce? Nieraz gubimy się itracimy wiarę. Zapadająciemności. Trzeba zapalić lampę albo przeczekać do rana. Weszła Łucja. Widzę, że Wacek ma tu swoich wielbicieli rzekłgpaweł. Znamysięnie oddziś zWackiem, ale to siostra Zuzannai takim nabożeństwem zbiera jego książki. Nawet przełożona^o czyta. A co masz? Aha,Manowczyka. Łucja zajrzała(przez ramię Pawła. Och, ten fragment to ja zaznaczyłam. Bakośostatnio naszWacek zamilkł. Szkoda, chętnie bym przeczytała o tym, jak dostał po tyłku od braci w kapłaństwie. Czy sądzisz, żeto dobra recepta na literaturę? Wszystkobyłoby szpitalem. Trzeba mieć dystans. )' Eee, wątpię. Ból trzeba spożytkować. Weźsobie MichałaAnioła, jak malował Kaplicę Sykstyńską, pozałatwiał przyokazji swojeporachunki z wrogamii wsadził ich do piekła. Ę'A dzisiaj miliony ludzi z papieżemna czeleznajdują tamnachnienie do kontemplacji. , Usiedli. Paweł wsypał do herbaty cztery łyżeczki cukru. ^Łucjaz dezaprobatą pokręciła głową. Uważajna siebie, bo już ci rośnie powołanie. Co? spytał Paweł, chwytając się za brzuch. Zaśmiali sięjednocześnie. A co u ciebie, poza tym, że się łatwo łamiesz? Jak to u MęczennikówodpowiedziałPaweł. Zmarszczył czoło i przeczesał palcami swoje jasne włosy. Paleczny mówi, żeświetnie się rozumiecie. Mój kochany proboszcz takmówi? Jakby ci to powiedzieć. KrystianPe to nie całkiem moja duchowość. Ale za"to wikary,rewelacyjny facet. Franek Ognik. Przyszedł do nas od Zbawiciela. Specjalista do spraw młodzieży. Łucja zauważyła, że powiedział to z jakąś melancholią. A ty. 102103. .Hmm emerytura. Sama widzisz, żesięsypię. Zresztą miałemobgadane ze śp. Zdzisiem, że mam wrócić doMęczenników na krótko, na takie bezbolesne, bezpieczne przekazanie pałeczki. Podobno znamparafię, a biskup Zdzisiotrochę się obawiał, że Krystian może nie dać rady. No, aleodnalazłsię znakomicie. Ludzie go chwalą, że taki poukładany, zaradny,każdego wysłucha. Stara sięzrobić dobre wrażenie. Łucjauśmiechnęła się ze zrozumieniem. Słuchaj, a mogę ci zadać jedno niedyskretne pytanie? Nie.No to zapytam. Coty właściwie robiłeś wtychNiemczech? Pawełpodniósł wzrok i spojrzał na nią, jakbyw jej oczachspodziewał się znaleźćodpowiedź na pytanie, czy możemówić. To coś trudnego? spytała, unosząc brwi. Żartowałam,jak nie chcesz, toniemów. Ale jakbyś z siebie to wywalił. Możeten kręgosłup todlatego, że za dużo dźwigasz? Uśmiechnął się. Co ci będęburzyć obraz świata. Westchnęła. Potem odsłoniła lewy rękaw, ukazując Pawłowibiałe blizny na przegubieTo jest moja ścieżkado Boga. Pamiątka po przełożonej,wiedźmie, która odebrała mi chęćdo życia. Kiedyś ci opowiem. ale teraz twoja kolej. Pokiwał głową. Więc było tak. Wezwał mnie biskup. Ale mam mówićszczerze? Tak, masz wręcz przesadzać w szczerości. Myślałem,że dostanę jakąś nagrodę albo specjalnezadanie. Mówiło się,że mam nąjprężniejsze duszpasterstwow mieście. Potocki był ze mnie dumny. Traktował mniejakumiłowanego syna. Poprzedniego dnia wyspowiadałem w szpitalu psychiatrycznymchłopaka, który całe lata nienawidził)ścioła. Miał na imięKacper. Był punkiem. Ufał tylkomnie. Wydawało mi się, że docieram nakrańce. Czułem. 'że wykonujęzadanianiedosięgłe dla innych księży Gigant. 'Szedłem z jakimś takim poczuciem,że oni to wszystko wiedzą. Atu klops. Dowiaduję się, że. że u biskupa byli roidzice dziewczyny z mojego duszpasterstwa, którzy uważają,^że uwiodłem ich córkę. Znaleźli cośw pamiętniku, któryoprowadziła. Wpadli whisterię. ; I co? ^Zobaczyłem w oczach Starego smutek i rozczarowanie. [Nie oskarżałmnie. Powiedział, że takajest wersja rodziców. ;Czy mam cośnaswoją obronę? Odparłem, że nie. Sandra;podkochiwałasię trochę we mnie. Wyznała to niby w żartach:,aajednym ze spacerów. Przestraszyłem się i odmówiłem dalszych spotkań sam na sam. Myślałem, że sprawa załatwiona. Nie sądziłem, że to tak się skończy, biskup, rodzice, pa'miętnik. Paweł westchnąłizamknąłoczy. Przezchwilętarł czoło. Postanowiłem siebie ukarać. Jeśli nig dano mi'nagrody, to sam wymierzę sobie karę. Myślałem,że imbardziej siebiezranię, tym bardziej biskup zaprotestuje. Że on:to widzi, że to absurd. Bada mnie. "Niebędę się przed głupcem tłumaczył", pomyślałem. "Na drugi dzień to się wyjaśnii będę przepraszany". Miałem kluchę wgardle. PowiedziałemCoś w stylu, że może już za długo robię to, co robię. A on tozaraz podchwycił. "No tak, ludzie się wypalają. Czyzastanawiał się ksiądz nad tym, żeby zająć się czymśnowym? ".^Powiedziałem, że muszęwszystko przemyśleć. gdzieś z dala. ;"Tak,mogę to księdzu załatwić. Może spróboWałby ksiądz na jakiejś parafii w Niemczech. Wypożyczymy księdza. Jak tam u księdza z niemieckim? ". "Kiedyśsię uczyłem"- . ,Och, pójdzieksiądz natrzymiesięczny kurs do Goethe Institut. To jużmamy opracowane". Wszystko działo się jakbyy w przyspieszonymtempie. Nierealnie. Miałem jakąś dziką satysfakcję, żedzieje mi się krzywda. Czułemsię. czułem się Jak męczennik. 104105. Do wszystkiego, co zrobiłem, potrzebowałem jeszcze palmymęczeństwa, lecz ciąglebyłem przekonany, że ten absurd jutrosię skończy. Wróciłem do domu. Proboszcza nie było. Padłemna fotel. Dziewiętnasty rok kapłaństwa. "A zastanawiał sięksiądz, żebyzająć się czymś nowym? ".Chyba to mnie najbardziej zabolało. Tak mnie to rozżaliło, że zacząłem sobiewyobrażać własny pogrzeb ito,jak mnieprzepraszają. Pierwszyrazdotarło do mnie, że niejestem geniuszem. Owszem, stary,swego czasu byłeś niezły, ale twój czas już minął. Ile możnagrać na gitarze,chodzić w przydługich włosach i udawać młodzieniaszka. Niedokonałeś na czas transformacji. Głupsi odciebiesię ustawili. Wtedy zadzwonił telefon. Kacper. Wiesz, ten punkze szpitala. Mówił,że musi sięze mną koniecznie zobaczyć. Powiedziałem,że dziśto niemożliwe. Jutro. Szedłem w rozżalenie,jakby to był dalszy ciąg rozmowy z biskupem. Rano zadzwoniłapolicja. Powiadomili mnie o samobójstwie Kacpra. Udawałem,żenie rozumiem, co sięstało. Parę dni w kompletnym paraliżu przygotowywałem się dowyjazdu. Nie chciałem niczegowyjaśniać,chciałem się poddać fali, jakby na dowód, że tonie ja piszę ten scenariusz. A potem byłyNiemcy, lecz to jużcałkieminnaopowieść. Ity naprawdę nie mogłeś wszystkiego biskupowi wyjaśnić? Przecież on nie jest Duchem Świętym. Nie wiem, sądzę, że to byłapycha albo urażonaduma. A potem zacząłemsięnaprawdę obwiniać. Niestety, chybarzeczywiścieszukałem w kapłaństwie akceptacji siebie. Były lata,że myślałem, że przewaliłemw sobie to pragnienie. Ale to cojakiś czas wyłaziło. Myślę. -. myślę, że wtym była moja wina. Wiesz, tomoje czarowanie tej młodzieży. Sądziłem, że chcębyć dlanichatrakcyjny, żebyichprzyciągnąć do Boga, ale. Paweł odchrząknął. Alejamusiałem się okłamywać. przecież wiedziałem, że niektóre dziewczyny durzyły się wemnie. Wiesz, byłem przekonany, że przetwarzam te wszystkie ich uczucia, że jestem ich ojcem. Pamiętam, jak kiedyś powiedziałem spowiednikowi, że chcę dobra,a kończy się tak, że moJai wspólnota jest dla niektórych dziewczyn powodem takiego skręcenia. od Boga. Polecił mi, żebym ochładzał kontakty. Żdnych misiaków, spotykać się tylko przy całej wspólnocie. Jednak ci ludzie każdego dniadomagali sięintymności, czułości,fSpólnychspacerów. Niemożna sięprzemienić w suchy patyk. Dlaczego jak papież dotyka ludzi,to wszyscy klaszczą, a jak robi to zwykły ksiądz, to go oskarżą o molestowanie? Paweł ciągnął swoje wyznania chybaze trzy godziny - Łucja tylko od czasu do czasu wrzucała jakieś słowo. I cotu, kurka, robić? Biskup chciał,żebym pisał doktoratpastoralnej. Mam być w elitarnych jednostkach Kościoła, gdy wkroczy Unia. Diecezjalny "Grom". Zupełnie tego nie cZUJę. Przyjdź do mnie do hospicjum. Robiłbyś to wszystko codo tej pory, ale nikt by cię nie posądził o molestowanie. A jakbyśswoim urokiem kogoś przywrócił do życia, to chyba nikt nie będzie cię za to ścigał. Na pożegnanie przytulił Łucję, jakbywrócił zdalekiejpodróży. ^; Nie opowiedział jej o swoim najgłębszym przeżyciuy/ Niemczech. Ani słowa o rodzinie Weismuller. Chował tojak drogocenną perłę. Jakby opowieść o tym zdarzeniu mogła je unicestwić, odebrać mu realność. W ogóle coraz bardziej się bał Wszystkiego. Był wdzięcznyŁucji za nastawienie Kręgosłupa, ale tę uwagę o "sflaczeniu" i"rosnącym powołaniumogła sobie podarować. Dochodziła dziewiątawieczorem. Tak się nagadał u Łucji, żepoczuł sięgłodny. Wszedł do jadalnizamyślony. Otrzeźwił 106107. go przenikliwy hałas. \Vargin stał na krześle przy kredensie z wiertarką w ręce. Nie śmiej się zproboszcza zaatakowałżartobliwie. O co chodzi? spytał zdezorientowany Paweł. Raczejtrudno było mu sobie wyobrazić,że Krystian zabrał się do remontów na plebani). Zaraz zobaczysz odłożył wiertarki;. Wkręcił w otwórhaczyk. Uniósł stojący na kredensie sporych rozmiarów obraz. obróciłgo i powiesił. Oczom Pawłaukazał się portret Wargina. Był na nim conajmniejjeszcze o jedna, dziesiątą ładniejszyniżwrzeczywistości. Delikatny i uwodzicielski uśmiech spływający z mięsistych warg. I dobre piwne oczy. Niczym apel ozaufanie. Pierwsze, coprzyszło rou na myśl,to że jego kolega sobiezażartował. Ale wpakować tyle energii wdowcip? Niewiedział,co powiedzieć. Zaraz ci wszystko wytłumaczę. To element długofalowych działań zeskoczyłzkrzesła. Ten portret dostałem parę lat temu. I nie wiedziałem, coz nimzrobić. Wieszaćw swoim pokojubyłoby czymś niesmacznym, po prostu narcyzm. Ale kiedy zostałem proboszczem, pomyślałem, żenicsię niedzieje przypadkiem. Doszedłemdo wniosku, że trzebazrezygnować ze swoich uprzedzeń. Pamięć postanowiłemzrobić tę jadalnię pokojem pamięci, pokojemproboszczówparafi Braci Męczenników. Wiesz,ilu ich było do tejpory"? Pięciu. Pamięć jest najważniejsza. Przyjdzie taki Franek Ogniki powie: "Akto to jest Paleczny? Nikt". I ma rację. Ja jestemnikim! ostatnie słowa Krystian wyskandował. Ale jakspojrzyna tę ścianę i zobaczy portrety pięciu proboszczów, topowie: "Oho, to jest jednak ogniwo w historii". "Chyba brakująceogniwo w ewolucji", przeszło przez myślPawłowi, nie wyraziłjednaktego głośno. Udawał, że próbujezrozumieć rozmówcę i czekana przekonujące argumenty. "Czyon ma mnie za kretyna? Parafia ma swoją historię. Tu był Popiełuszk o'- Krystian ruszył do natarcia. Ito nie jest takisobie fakt bez znaczenia. Cowięcej, tonaszeodsłonięcie tablicy księdza Jerzego nie możebyć zwykłym kombatanctwem. Za tym musi się kryć jakiś sens, nie można z tego zrobićzbowidowskiej akadEmii. Trzebawydobyć ideę,którą niósł ten człowiek. A jaka była jego idea? Pokonać piekło polskiej nienawiści. Wedługpnie on był patronem okrągłego stołu. Tak, tak. Z różnychwzględówdzisiaj lepiej nie wywoływać tego hasła. No wiesztaraz ten cały ciąg: Magdalenka, IV rozbiór Polski. Głupie slo^gany, ale zrobiłyswoje i lepiej nie ryzykować. Ja bym chciaŁ żbyMęczennicy byli wnaszym mieście centrum dialogu. Ktosię zbierał u Popiełuszki? Michnik, Moczulski, OlszewskiRomaszewski. Gdzie oni dzisiaj są? Czy weszliby dziś razem do pokoju Popiełuszki? Obawiam się, że. nie! "Chyba cośpobrał", pomyślał Paweł. "Co za patos, nig^'dynie byłażtaki tandetny". Spojrzał z udawaną zadumą^na Wargina stojącego pod swoim portretem. Trudnobyło stwierdzić, co jest bardziej groteskowe. Obraz czy model. Przecieżto niemożliwe, żebywierzył w to, co gada. Zbliżył się do kolegi pod pozorem przyglądnięcia się portretowi. "Nie, nie, nic nie czuć". ^ Mampewienzwariowany plan ciągnął Krystian. Chcę,aby przy okazji odsłaniania tej tablicy powołano fundację "Przekroczyć granice". To jest idea Jerzego. I to musi być; mocne. Wiesz, kogo chcę zaprosić? Paweł pokręcił przecząco głową. Prezydentową. Ha, ha. No nie, jednakżartujesz albo cimyszki chodząpod sufitem. Warginowi jakbyzrobiło się smutno. No dobra,nie będę cię teraz przekonywał, alewrócimydo tej rozmowy. Zapadła chwilakłopotliwego milczenia. 108109. Paweł, chcę żebyś wiedział, że bardzo liczę na ciebie. sam tejfundacji niepociągnę. Myślę, że to twojedziecko i totyje musisz wychować. Ja po prostumam inny charyzmat. Oilemam. Ale każdyjakiś ma. Okej, nie chcęwchodzić w twoje plany przerwał wynurzenia Pawła Krystian ale może w tej sprawie mi nie odmówisz. Te portrety proboszczów. Może byś choć jeden, dwazdołałnamalować. Ten twójPopiełuszko jest genialny. Niejestem malarzem. Parę razywe mnie w życiucośwezbrało i wtedy malowałem. Głupio mi mówić,żepotrzebujęnatchnienia, ale ja nie jestem rzemieślnikiem. Niestety. ZłOTY KURS. Czuł się jak goj. Podobały mu się opowieści, jak to ortodoksyjniŻydzi wynajmowali gojów do zapalania papierosa w 'szabat. Nie miałby nic przeciwko, aby podłapać taką fuhę. Chociaż Żydzi nie daliby mu wiele zarobić. Już lepiejeździć na taksówce. Najwięcej zarabiał w święta i w te dni,Kiedy inni chcieli zapomniećo pracy. Kiedy ostatni raz poszedł z Kasiąnasylwestra? Chybaz piętnaścielat temu. Piętnaście lat wiary,że ten jeden dzień uratuje ich finanse. Jeden dzień w roku, gdytaksówkarznie musi się prosić. W tymroku będzie w ogóle miód. Część kolegów niewyjedzie, bo nie zdążyli zamontować kasy fiskalnej. Maceknapiął do granic niemożliwości swoje fundusze i zaopatrzył się w kasę. Nie miał prawa narzekać. Była 1. 50 pierwszegostycznia 2004 roku. Odrugiej miał zleceniena Wielką 10. Podjechał, stanął przedksięgarnią i czekał. Pan wolny? spytała dziewczyna, może dwudziestoletnia, otworzywszy drzwiczkijegoaudi. 'Żałuję, ale nie. pokiwał przecząco głową. Sytuacjapowtarzałasię co chwilę. Mackiewiczowi byłoprzykro, żałował, a potemjuż tylko kręcił głową. KlientjaknaSłość się spóźniał, ale cotam, po dziesięciu minutach Macek^włączył licznik i czekał. Kolejny chętny wsiadł mimo protestów kierowcy, wepchnąłteż do środka kobietę. Podał adres i zabrał się do karesów. Mackiewicz odczekał ze spokojem profesjonalisty. Przykro mi, proszę państwa, ale już mówiłem, nie mogę. "'Mam zlecenie. Rozumiem rzucił mężczyzna,nie odwracając głowy od dziewczyny. Wyciągnął zwitek banknotów, podniósł go tak,. aby były widoczne w lusterku kierowcy, i kontynuował zabawianie dziewczyny. Ruszaj i nie martwsię o kasę. WMackiewiczu nagle wezbrało. Zwykle był opanowany,koledzy wręcz twierdzili, że dupowaty. Jak masz siano, to sobie możesz kupić wielbłąda, ja niejestem sprzedaj na dziwa. Zabierajsię stąd. Gość osłupiał. Przerwał amory i rzekł do swej towarzyszki. Jolka, idziemy. Nie będziemy nowego roku z debilamizaczynali. Stojąc już nachodniku, wypluł do końca swój żal. Ty patafianie, obyś na rykszę sięmusiałprzesiąść. "Panie, przebacz nam, bo nie wiemy, co chlapiemy" opanował się modlitewnie Mackiewicz i odzyskałswój religijnypion. Poczułjednak rodzaj dumy,żetak potrafił gościaustawić. On, ten dupowaty,. Minęła może minuta. W lusterkuzobaczył dziewczynę pchającą wózek z niepełnosprawną.- Stanęła koło audi. Wysiadł. Dzień dobry, miałam zamówiony kurs. Przepraszam zaspóźnienie. Nie mnie, tylko księgowego. Kogo? Nieważne MackieWiczowi nie starczyło odwagi, bypoinformować klientkę, że jfSttoznane w żargonie określenie taksometru. Dziewczyna pomogła wstać swej koleżance z wózka. Mackiewiczzłożył go i zapakował do bagażnika. Klientkapodała adresiruszyli. Ciężki ma pan zawód. wSzyscy się bawią, apan na służbie zagadnęła po chwili niepełnosprawna. Nie narzekam. Jedną noc " się popracuje,a potem labacały rok. Jutro naród będzie leczył kaca,a ja sobiebędę liczyłpieniążki. Dziewczyna chyba niewiedziała,czy Mackiewicz żartuje. 112,Aha, to aż tyle Nagle jej koleżanka gwizdnęła. - O do diaska! Alektoś tu u pana pieniędzy zostawił. Co?Mackiewiczspojrzał w lusterko. Zobaczył w ręku dziewczyny znajomy zwitek i wyciągnął po niego rękę. Spojrzałnabanknoty i oceniłjakieś 2-3 tysiące. " Ee, to normalka,codrugi tyle tuzostawia. Zobaczyłprzerażoną, a może tylko zdziwioną twarz pasażerki. Skręcili w brzozową aleję. Olbrzymie, stare pnie drzew sprawiały wrażenie, jakby były otulone śniegiem, dzięki czemu choć natej ulicy było trochę prawdziwejzimy. Mackiewicz wypakował wózek i powiedział dobranoc. Dobranoc. ale pan odda te pieniądze? spytała zaniepokojona dziewczyna, trzymając wózek zkoleżanką. Macek pokiwał głową,nie pozostawiając wątpliwościco do swych^zamiarów. Ujechał kawałek i przeliczył pieniądze. 2,2 tysiąca, przypieniądzachbyła karteczka z numerem,chyba zagranicznego telefonu. Oraz inicjały; A. N."No imasz babo placek. Coz tym fantem zrobić? Żadnego adresu. Zawieźć do biura rzeczy znalezionych? No, na pewno wtedy pieniądze trafą do rąk właściciela. Prędzej mnie zamknądo czubkówza naiwność. Szansa,że facet będzie ich tam szukał, jest jak jeden na milion. Pewnie w ogóle nie wie, Jak i gdzieje posiał. Chromolę. On mnie od patafiana, a ja mu pieniążki wzębach. Chyba, że jeszcze stoi gdzieśna Wielkiej. Wątpliwe. Nie bądź idiotą, to sąpieniążkiza 365 dni uczciwej. pracy. Trzynastka od Pana Boga. Cud.To jest poprostu cud. Tyle kosztowała mniekasa fiskalna. Jak tu nie wierzyć w opatrzność. Znajdzie mnie facet, to mu oddam, alezjakiej paki mam się bawić w Sherlocka Holmesa i św. Antoniego. dla tego gnojka". Spojrzałodruchowo w lusterko, jakby spodziewał się tam zobaczyćswego AniołaStróża. "Okej, facet 113. będzie oddam mui po sprawie, nie będzie go. ". PrzeciąłPiłsudskiego, skręcił wWoźną. Wjechał w Wielką. A tu, niestety, drugi cud. Gość nadal stoii migdali się doswojej paniPodjechal. Otworzył drzwiczki. Mężczyznaspojrzał zdumiony. No nie, taksówka! nagle rozpoznał MackiewiczaSpojrzał na niego z lekkim triumfem, który szybko przeszedtw coś w rodzaju zawodu. "Nie masz jednak, chłopie, klasy". I co, niema klientów? Przyszła koza do wożą. rzekłz politowaniem. Tak, koza. Kozaci przywiozła pieniądze, żebyś tegowielbłąda mógłsobie kupić. odpalił Mackiewicz i wręczyłgościowi zwitek. Co to? spytał mężczyzna inagle oprzytomniał. Jasny gwint! Przeliczył pieniądze. Odłożył dwieście złotych. Wyciągnął rękę wkierunku Mackiewicza. Weź pan to. obruszył siętaksówkarz. Nie wygłupiaj się. No..Mężczyznapotrząsał bezskutku banknotami. W końcu się poddał izamierzał schowaćpieniądze do kieszeni. WMackiewiczu jednak coś pękło. No, chyba żeza kurs, daj pan połowę rzekł z wahaniem. Dobra, a drugapołowaza nowy kurs. Chyba teraz możesz naszawieźć? styczeń, miesiąc kolędowy, idealniesięnadawał, by poznać parafię i zgromadzićtrochę funduszy na budowę Jak tylkopogoda pozwoli, zamierzał postawić kaplicę. ;' Wponiedziałek, 11 stycznia ogodzinie 15. 30wszedł z ministrantami na osiedle o oryginalnejnazwie Lepsze Czasy. Ponieważnie dla każdego nastały już"lepsze czasy", zamkniętojeprzed wścibskim okiem. Teren osiedla był ogrodzony i dostać się tam moglijedynie mieszkańcy lub ich goście. Liniabudynkównawiązywała dorenesansowychkamiieniczek. Nie wiadomo więc, czy nazwa sugerowała, że "drzewiej lepiej bywało czyżelepsze czasy właśnienadeszły. Każdy budynek byłinny. Ciepłepastelowe kolory, zielenie, pomarańcze. Pomimo zimyjakdotąd bezśniegu i pogody wręcz ponurej, było tu ciepło, przytulnie i wiosennie. Przed domami w olbrzymich donicach stałyzłociste tujeisrebrnecyprysy. Dwanaście mieszkańw każdym domu. Razy cztery. Czterdzieści osiem. ' Nacisnął nadomofon. Sygnał zwalniający blokadędrzwiOdezwał się dopiero przy. jedenastym podejściu. WszystkieWcześniejsze numery albo milczały, albo padały odpowiedziw stylu; "Nie przyjmujemy. ", "Jestem chory". "Nikogo nie ma w domu". Raz nawet usłyszeli: "Wynocha. ". Wacławzamknął oczy. "Mój Kościół. Jak go zdobyć? Jakzamienić tentajemniczy domofonw kartotekę parafialną? ".Ach, te kolędy z lat 80. i początku 90. Czekano wtedy naksiędza. Czy tenokres nie wpędził ich w pychę, w fałszywe^zadowolenie, że Polska naszacunku dla księdza stoi? Pewnie, że krążyły i wówczaspowiedzeniaw stylu: "Pan z wami, koperta z nami", ale czekano, czekano na księdza. Coś sięzmieniło. Gdy w sobotę zaszedłdo Męczenników,'' bydać Krystianowi do przeczytania plan kolędy na najbliższy 115. tydzień, zastał go przy stole w jadalni dziwnie wyciszonegoi zatopionego wmyślach. "Drzwi,które się nieotwierają, gdysiędo nich puka, uczą człowieka pokory",powiedział ni todo siebie, ni do Wacława, ni do stojącego przed nim talerzaz daremnie kuszącym różowiutkim tatarem. To nieoczekiwanewyznanie Wargina zaskoczyło Wacława. "No, bracie, coś w tobiedrgnęło. Upokorzenie jestpoczątkiem drogi duchowej". Groserowi tego dnia kolędawypadła znakomicie. Dzisiaj zaś porannej mszy zaczepiła go Kaczmarkowa i spytała, czyma grzech,jeśli niewpuściłaksiędza z kolędą. Grzechjak grzech. Ale smutek jest. Niemogę, nie podobami sięten nowyproboszcz. Powiem szczerze. Dostaję wysypki, jak go widzę. Kiedyś podeszłamdo niego po mszy, a on potraktowałmnie bardzokrótko. Powiedział, że niema teraz czasu i żebym przyszła do biuraparańalnego. Za chwilę podszedł do niego młody Stoga,syntego bogacza. Nagle czas się znalazł. A jaksię zaśmiewał, a jakgopoklepywał. Izaraz go wziął na plebanię. KsiężeWacławie,Kaczmarkowej nikt nie oszuka. Może słodko gadać i czarowaćte paniusie w pierwszych ławkach, ale mnie już nie wzrujzy. To, że ktośjest grzeczny po interesie, tonic nie znaczy. Zapieniądze to i te na ulicy kochają człowieka. Oj, pani Jadziu,dajmy spokój. Proszę księdza, już ja wiem, co komumożna powiedzieć. Babie na rynku otymgadać niebędę machnęłaręką. Księże Wacławie, amoże na placekksiądz wstąpi? To będzietaka moja kolęda. Przyjdzie ksiądz do grzesznicy? Pan Jezusteż jadał z grzesznikami. Pani Jadziu,a jak się proboszcz dowie? A dałby Bóg. może bycoś zrozumiał. 116 stał przed domem w Lepszych Czasach i było mu, jeśli nie głupio, totrochę dziwnie przed ministrantami. "Zamknięte drzwi ucząnas pokory". Jakże był pyszny, przypisując owe zamknięte drzwi toksycznościWargina. Cztery rodziny na czterdzieściosiem zgodziły się przyjąć kolędę. Urbańcowie, Borowscy,lynduchowie utych ostatnich atmosfera była tak drętwa,że rozbolała gogłowa. O 17. 30znalazł się u ostatnich drzwi. ("Maria iOlgierd Łotoccy"głosiła wizytówka na domofonie. Otworzyła kobieta po czterdziestce. Ruda, z dużym krzyżemna dekolcie. Szczęść Boże, tak wcześnie. Torując Wacławowi;drogę do stołu, na którymstały niezapalone lichtarze, poprawiała fryzurę. Nie mogąc znaleźć zapałek,zamierzałajuż wziąć jświeczkę, by odpalić ją od kuchenki gazowej, alewybawił jąJeden z ministrantów, wyciągającz kieszeni zapalniczkę. Pani Maria byław proszku do tego stopnia, że przy stole dyskretnie jeszcze dopinała zamekodsukienki. Groser, nadziawszy się natę czynność wzrokiem, zaczął się rozglą". dać po okazałym, około czterdziestometrowym salonie. Gdy wyczuł, żekobietazakończyła czynności na wpół intymne,"'zaintonował w uniesieniu: "Pójdźmy wszyscy do stajenki". Po modlitwie za dom zwolnił ministrantów izasiadł z gospo'dynią do stołu. Ksiądz nie ma pojęcia, jak się cieszę. Moja pierwsza kolęda wchrześcijańskim domu. " Jak mam to rozumieć? uśmiechnął się. Bo wie ksiądz, mój mąż jest lekarzem i parę lat pracował( w szpitalu wojskowym. Dzięki temu dostaliśmy mieszkanie, no ale w blokuz samymi trepami. Nie muszę tłumaczyć? Pani Maryla wszystko,co powiedziała, pointowała rozbrajającymi minami. Proszę sobiewyobrazić, że byłam jedyną osobą, która przyjmowałaksiędza po kolędzie. I jeden pułkownik raz117. przyjął. To był numer! Hi, hi. Kobieta zaczęła się śmiać, ażłzy do oczu napłynęły. Ten mójproboszcz tobył aparat. Górzyński. Dla dowcipu dałbysię pokroić na kawałki. Zapukałdo tego pułkownika. Drzwi sięotworzyły, a nasz trepmówi:"Słucham". "My zkolędą". "A dziękuję, ja jestem niewierzący". Górzyński nato:"Rozumiem, aleja płacę od pana podatki, muszę poczynić odpowiednią adnotację. Czy mógłbym? "."Oczywiście". I pułkownik wpuścił go dopokoju, szerokimgestem pokazując stół. Wszyscy, którzy obserwowali scenęprzez judasze,zdębieli. Pułkownik przyjął kolędę. Rozniosłosię to wtry miga po całym bloku, hi, hi. Pani Łotockaocierałałezki. Ale że tu, w tym domu,tak mało ludzi przyjęłoksiędza? Niechce misię wierzyć. Tu przecież prawie samainteligencja mieszka. Myślę, że za wcześnie chodzicie, ludziewracająz pracy koło dziewiętnastej. Teraz nikt się tak łatwo nieurwie. pocieszałaGrosera. Uśmiechnęła się współczująco,jakby to ona była winna temu wszystkiemu. A, jest jeszczedruga sprawa. Powiem księdzu szczerze. Ja dowiedziałam sięo kolędzie przez przypadek od pani Urbaniec. Nie słyszałam,żeby proboszcz coś ogłaszał pani Mariapokręciła z przekonaniem głową na znak, że jest stuprocentowo pewna tego,co mówi. A Urbańcowa wiedziała, bo była na mszy, którąodprawiał wikary. Wacławowi przypomniałysięostrzeżenia Cybuli. "Chłopie,ty nie dowierzaj Warginowi. Radzę ci, gdziemożna, pozawieszaj karteczki z planem kolędy". A ksiądz z której parafii przyszedł? Byłem wikarym u Męczenników, potem wyjechałemnarok. Wtedyjeszcze nie było tego domu. Groser wyczuł, żepaniMariajest kobietą, z którą możnaby konie kraść i zdziałać niemałodla dobranowejparafii, aleopanowała go jakaś straszliwa tępota umysłu spowodowanabólem głowy. Zamiast więc podtrzymać urokliwie zapowiadającąsię konwersację, zabrał się do spraw urzędowych. 118- Noto wykorzystam panią. to znaczywykorzystam ten moment i wpiszę panią do kartoteki parafialnej. Wyciągnął zeszyt i walcząc zuciskiem wgłowie, spróbował się uśmiechnąć do gospodyni. Pani ma rodzinę? , Tak, męża i córkę. Córka pierwszy rok studiujew Krakowie, naAkademii Sztuk Pięknych. A mążjest lekarzem. Powinien już być. trudno zresztą powiedzieć, kiedy. Jest zastępcą ordynatora. Ale co księdzu? Kobieta spojrzała zaniepokojona na Wacława. Przepraszam. Tak mnie głowa rozbolała, żeniewiem, co się dzieje. Cośmi kołuje. Może ma pani jakąś tabletkę? Proszę księdza. odezwała się paniMaria z naganą. -Żadnej chemii. Jestemspecjalistką od masażu leczniczego. zaraz naszą główkę przyprowadzimy do porządku. Siadamy wygodnie tu na krześle. Tyłem do mnie. Nie trzeba. Proszę się mną nieprzejmować. Pójdę już. Groser przerażonypróbował się salwować ucieczką. BProszę nie dyskutować. Siadaćijuż. Nie będę księdza brała naswoje sumienie. Upadnie ksiądz za moimi drzwiami i dopiero będzie. ^ Maria przechyliła głowę księdza ku sobie, tak że poczuł na^'potylicybiust i krzyż. Proszę o niczymnie myśleć. Zamknąć oczy . padładyrektywa. Zaczęła masować głowę Wacława. ' "Boże,co za gwałtowna ulga". Poczuł sięjakw niebie. ,Opuszki palcówniczym skrzydła aniołówunosiłyjegogło^vę. Zdało musię, że te skrzydła zamieniły się w wiosła smu-kłej galery,która wypłynęła na środek błękitnego morza. Czuł ożywcząbryzę. Byłomu tak błogo i nagle morską ciszęzakłócił skrzek mewy. Z niechęcią otworzył oczy. Przed sobą ujrzał zdziwioną: twarz mężczyzny. 119. Zamurowało go. Z reguły nie tracił rezonu, ale w tej właśnie chwili zrozumiał, co znaczyto powiedzenie. Nie wiedział,co powiedzieć i czy w ogóle należy coś mówić. Wybawił goniewinny głos Marii. Co tak stoisz, kochanie, księdzanie widziałeś? Zdejmijpłaszcz, mamy kolędę. Mąż uśmiechnął się doGrosera. Prawda, że moja żona ma ręce anioła? Na szczęście Groser niespytał: "A skąd pan wie? ",tylkonerwowo poderwałsię z krzesła. Księdza rozbolała głowa poinformowałakobieta. Bo pewnie głodny. Łotocki jestem podał rękę Wacławowi. Czy poczęstowałaś księdzakolacją? Latapo domach i wszędzie myślą, że ksiądz już nafaszerowany, a on tugłodem przymiera. Maria,stojąc lekko z tyłu Wacława,robiła rozpaczliwe minydo męża,próbując go poinformować, żelodówka świeci pustkami. Groser spojrzał nanią akurat, kiedy z przymkniętymioczami postrząsała głową w kierunku kuchni. Nie wiedział,jak się odnaleźć. Skoczę tylko na dół do sklepu, bo zabrakło herbaty zakomunikowała gospodyni. Ale proszę nie robić sobie kłopotu, za chwilę wychodzę. No,no Łotockipogroził palcem. Jak ksiądz sobieterazpójdzie, to pomyślę, żetylko do żony ksiądzprzyszedł. Nietylko. Ileksiądz jeszcze ma domów doobkolędowania? To już ostatni. No, widzi ksiądz. Marylka pójdzie po herbatęmrugnął do żony a my tymczasem kieliszek koniaczkusobiewypijemy. Łotockizaczął się intensywnie przypatrywaćGroserowi. A księdza to skądś znam. Nie operowałem księdza kiedyś? To kim ksiądz jest? Księdzem. Właściwie tak. Łotocki nagle zaczął sięśmiać, wywołując zdziwienie Wacława. No bo przyznaksiądz, że sytuacja zabawna. Jaka? próbował zyskać na czasie facław. Ksiądz wramionach mojej żony w sytuacji dwuznacznej. Marylka,musi ksiądz przyznać,może sięmężczyznom podobać. Żartuję. Nie wiem, jak to się dzieję, żelBóg obdarzyłtakim seksapilem i naiwnością dziecka. ZuPełniejakby nietyła świadoma, jakie może robićwrażenie namężczyznach. bardzo pobożna niewiasta. I kocha księży. ChrystePanie, ilu jużksięży w życiu namasowała i uleczyła- jak chce się ze mnąpodroczyć, to mówi: "Mów,co chcesz, ale oni wsobie cośpają". Zna ksiądz ten dowcip, jak mąż po przyj^ ściu do domu otwiera szafę, a tamfacet? Znam. Ten, co czekałna tramwaj? Tak,ten. Szkoda, lubię goopowiadać. To na zdrowie. Groserwypił. Chyba z wrażenia nie jak koniak,tylkokieliszek czystej,jednym haustem. I na drugą nóżkę. Nie,nie, już dziękuję. Absolutnie. A ja się napiję. Wybaczyksiądz. Łotocki nalał sobie koniaku. Mimo żedowcipkował,widać było, iż coś go gniecie. - Miałemfatalny dzień. Musiałem dziś zwolnić dwóch ludzi, a raczej wskazać do zwolnienia. Odgórna redukcja. Widzi ksiądzz, jako szef powinienem zpracowników wydobywać to, co najlepsze. A niestety, robię dokładnie odWrottnie. Musiałem szukać w ludziach to,co w nich najgorsze, żeby ich zwolnić, w ten sposób przynajmniej dwie osoby będą mnie nienawidzić. I co pan z tymzrobi? 120121. Jakoś trzeba będzie odreagować. Zapomnieć. Niedo-. brze, jak życie ma polegać na zapominaniu. Bijęsię zmyślami. Jeszczenie mówiłemtego Marylce, ale dostałem propozycję pracy w Wiedniu. Mógłbym uciec od tego wszystkiego. Obawiamsię jednak, żeżona na to niepójdzie. Przecież codopierosię tu przeprowadziliśmy. Z drugiej strony możenigdy już mi się nie trafi taka okazja. Może już nigdy nie udami się przesterowaćswego życia. Sztuka wyboru. Żeby tylkoczłowiekwiedział, co jest lepsze. Jestem rozpoiowiony. Tusię duszę, lecz gdybym wyjechał, chyba nie potrafiłbym żyćzeświadomością ucieczki. Urwałi zamyślił się. Zapomniawszy o gościu, poszybowałwinną przestrzeń. Smutną. Groser spuściłgłowę i też się zadumał. Zadzwoniła komórka Łotockiego. No cóż, najlepiej poprosić siostrę Łucję Grosera lekko zdziwiły te słowa. "Jaki światjest mały". Tak,będę jutroo11. Oczywiście, że nie ma prawa tego robić. No, to naraziedoktor wyłączył telefon i wrócił dorozmowy z Groserem. Musi pan to przemodlić. W ciszy. Łotocki uśmiechnął się. Wie ksiądz, ja należę do tych, którzywódki i pacierzanieodmawiają. Jakoś nie mogęsobie wyobrazić Pana Bogaodbierającego w niebie telefon zaufania- Jestem wierzący inaczej. Owszem, chodzę z Marylką do kościoła. Ale bardziejz Marylką niż do kościoła. To nie jest tak, żebym był wyznawcą prawdy, że Pana Boga można spotkać wszędzie, tylkoniew Kościele. Nie wyobrażam sobie życia bez Kościoła, księży. Znamwielu księży przez Marylkę. W jej rodzinie jest paru. Kiedyśzwierzyłem sięjednemu, że nie mamdaru modlitwy. Powiedział, że widzi przede mnądwiedrogi: świętość alborozpusta. Wielu z nas, lekarzy, wybiera to drugie. Lekarz odstresowany bardziej pomoże pacjentowi niżświęty. Mój kolega zdradza regularnie swojążonę i powiada,że to wzmacnia122) małżeństwo. Dlażony zachowujepiękno duszy, poezję. chce,aby łóżko było domem publicznym. łotocki urwał,gdyż Marylawróciła z wyładowanymi plastikowymi torbami. Chwycił za butelkę. No to co, proszę księdza, jeszcze pojednym? Przestań,Olgierd, już chyba masz dosyć. Co ty masz zaetyczny nawyk zmuszania ludzi. - Kochanie,jakie zmuszanie? Gościnność. No, no, już przestań. Alejak tam głowa księdza? -odwróciła się do Wacława. Rewelacja. Byłam pewna. Mam propozycję, przejdźmy najlepiej do kuchni. Mamy wszystko, czego dusza zapragnie. A ja, wiedządz, jestem taka Marta i Maria naraz. Lubię us. ługiwać i słuhać. Rozmawiałam z Urbańcowąna schodach. Głupia, o mało zapomniałabym wziąć autograf od księdza. Bo , muszę się dokopać do księdzaksiążki. Teraznie wiem, w którym ją mamkartonie. Jeszcze się nie rozpakowaliśmy do końca relacjolowała zaaferowana. No wiedziałem, wiedziałem, że skądś księdza znam! krzyknął Łotocki. W telewizji księdza widziałem. Taka audycja oeutanazji. Ksiądz Groser! Ha, ha. No, to sobie porozmawiamy. Adaj spokój z eutanazją. Ksiądz budujekościół. Groser posiedział jeszcze jakieś półtorejgodziny. Opowialał o swoim pobycie utrapistów. Dla Łotockiego był to temat o tyyle fascynujący, ile egzotyczny. Z całym szacunkiem, wie ksiądz, dla mnie tomimowszystko jest grzech, że ludzie ztakim potencjałem Separują się odŚwiata. Iwie ksiądz, oczyszcza się społeczeństwoz pewnej warEtości ichodząpoświecie same ncrwusy i pracoholiki. No, chyba żeje poprzemieniać w takie przychodnie terapeutyczne. E Myślę, że te klasztory się otwierają. Robią różnego rodzaju rekolekcje dla pogubionych, poszukujących ciszy. Może123. przydałoby siępanu kiedyś pojechać na takie rekolekcje zamknięte. Oczywiście, aksiędzupołożyćsię na miesiącdo szpitalai się gruntownie przebadać. Olgierd! No co? Przecież żartujemy. Dziękujęserdecznie, było naprawdęcudownie Wacław wstał odstołu. Maryla mrugnęła na męża. Łotocki wyjął zszafonierki kopertę. Proszę,taki drobiazg na budowę kościoła. I przyrzekam,że zastanowimy się, jakby tuksiędzusensownie pomóc. Dziękuję. Aha, jeśli państwu zdrowie pozwoli, toodnastępnejniedzieli zapraszamna msze polowe o jedenastej. A wiosną może się uda kaplicę postawić, bo drewno jest i wtedy byśmy jużruszyli pełną parą. Było wpół do dziewiątej, Postanowił przejść jeszcze koło"swegokościoła". W torbiemiałlatarkę. Od czasu odkrycia pierwszych parafian minąłtydzień i nic właściwie w tej sprawie niezrobił. Nie zawiadomił ani policji, ani nikogo. Czyżby chował głowę w piasek? Uznał,że więcej drewna pewnie już munie zabiorą, boszopaskończona. A dalej. Czekał na Bożyimpuls. Chyba miał rację. Oględzinysztapli drewna nie wykazały dalszych ubytków. Oparł się o deski i spojrzał w kierunkuchaszczy kryjących szopę. Spomiędzydesek dobywało się słabe światełko. Pewnie świeczki. Jakiś czas patrzył w jego kierunku i widział tego światłacoraz więcej. W końcu otworzyłtorbę i wydobył z niej kopertę, którą otrzymałod Łotockiego. Łatwo jąbyło rozpoznać,bo jako jedyna była kolorowa. Chwi-- 124;! lę walczył zesobą, czy zajrzeć do niej. Westchnąłi schowałiijądo kieszeni. Ruszył w kierunku chatki. Zapukał do starych drzwi łazienkowych. Usłyszał lekki hałas, a potem zapadła cisza. Minęło może pół minuty. Zapukał ponownie. Po parusekundach w drzwiach ukazała się nieogolona twarz. Cojest? Zobaczyłem światło, więc chciałem wiedzieć, co siętuE "dzieje rzekł ze spokojem Wacław;A co ma się dziać,ludzie mieszkają, to jestświatło. Oco siĘ rozchodzi? Jestem tutaj księdzemi trochę odpowiadamza to miejsce. Itak nam teroz nic nie zrobicie. W zimie nie można nili-kogo wyrzucić. Nie chcę was wyrzucać, chciałem się zapytać, czyprzyjmiecie kolędę? Co? Ksiądz chodzipo domach z dobrą nowiną. Chrystus się"^narodził. Wzdrygnął ramionami. To wim, ale jaki tu dom? Wie pan, domem jestkażdy człowiek. Wpuści mnie;,pan? Mężczyzna walczył z sobą, nie wiedział, co zrobić, w końcu siępoddał. Jak ksiądz uważo, ale i tak nos stądniewyrzucicie. ^ Groser wszedł do środka. Pomieszczenie miało jakieś4 na 5 metrów, pod jedną ze ścian był wykopany rodzaj kanału. i'Ktoś musiałw nim przebywać, bo parę razy coś tam sięporuSzyło. Mężczyzna dołożył parę drewienekdo żelaznej kozy. ; Ścianybyły obite dyktą, starymidywanami i nawetkawałka mi linoleum. Ktoś jeszcze z panem tu mieszka? spytał Groser,patrzącnakanał. 125. Żona. Żona. powtórzył jak echo Wacław. Znaczy sięmojakobita. Jak wytrzymacie tu przez zimę? A co? Chce ksiądz naszabrać dosiebie? Problem w tym, że na razie nie mam swojegodomu. No to po co togodanie? Gdziemomy iść? Do noclegowni? Żeby mnie znów penery okradły? Nie wiedział, co odpowiedzieć. Rozglądnę się, co mogę dla was zrobić. Tu na placumamdrewno. Może pan popilnować narazie, żeby mi niewynieśli? Mężczyznapotarł zarost, kątemoka obserwując Wacława. Sądził pewnie, że zarazwypłynie kradzież desek. Czemunie? odparł, uznawszy,że ksiądz nie zamierzatej sprawy rozgrzebywać. Ajeść macie co? Mielimy, a jutro sięznowu coś zoboczy. A co,ksiądzgłodny? Groser uśmiechnął się i pokręcił głową. Zostawię tutaj taki mały datek. Taki jest zwyczaj nakolędzie. Mężczyznaspojrzałniepewnie na zieloną kopertę w rękuWacława. No, nie zawracam panu głowy. Gdyby pan mógł rzucićokiem nate deski. KELNERECZKA. nimzostała zakonnicą, marzyła omałżeństwie. Śnił jej się cudowny mąż, szóstka dzieciaków i domek z ogródkiem. Kochała te dzieci. Miała w sobie całe pokłady miłości, którymi chciała kogoś obdarować. Zrobiłanawet kilkaprojektów przyszłego domkuzatopionego w cudownej zieleni. Trochę gorzej było z lokatorami. Wjej życiu toznikali, to pojawiali się kolejni chłopcy. Dlaczego te związki zawsze wygasały? Nie tragizowała. Wierzyła, że za którymś razem będzie ten, na którego czeka. Może najbardziej odchorowała Sebastiana. Przedostatnią miiłość". Pewnego dnia powiedział jej,że wstępuje do seminarium. "Przegrałam z Bogiem", poinformowała matkę dopytującą, dlaczego Sebastian przestałsię pokazywać. Po roku spotkała go na ulicy. Nie był jednak w koloratce. Prowadziłtod rękę dziewczynę w ciąży. Czy to była żona? ' Łucjanigdynie próbowała siętego dowiedzieć. Była bowiem już wtedy gdzieindziej. Paręmiesięcy wcześniej w panowanie jej przyjaźni i romansów wdarł się Bóg. powiedział: Zastanów się, a jak stwierdzisz,że ciw życiu nie wyszło, przyjdźdo Mnie". Nienatarł gwałtownie i zażądał wyłączności i natychmiastowej decyzji. Stało sięto w czasie rekolekcji prowadzonychprzez Marie-Dominique Philippe'a. łucjamówiła Bogu o swej bezgranicznej miłości do Niegonagle usłyszała: "A czy zostawiłabyś wszystko dla Mnie? ".No pewnie". "A czy wstąpiłabyśdo zakonu? "."Do zakonu? Dlaczego nie mogę Cisłużyć w świecie? ". Bóg milczał. Nigdy nie myślałaozakonie. Znała jedną siostrę zakonną,katechetkę. Owszem, lubiła ją, ale przecież to było lata temu. Siostry,jjeżeli już, bardziej kojarzyłysię jej z kamiennymi twarzami bohaterekZakonnicy Diderota, którą przeczytała w liceum. Boże, chcę Cisłużyć, ale nie chcę być zakonnicą". Zaczęła. szukać racjonalnych argumentów "przeciw". "Dlaczego mamrzucić . świat? Skończyłam medycynę, jestem lekarzem. ".Bóg milczał. Łucjapomyślała: "Zobacz, ile osób skończyłomedycynę i nie może znaleźć pracy. Czy sądzisz, żebez ciebie zawalą się szpitale? ". Szukała, błądziła, płakała. Radziłasięmądrych ojców. Nikt jej nie potwierdził, że usłyszała głosBoga, aleteż nikt temu nie zaprzeczył. Po dwóchmiesiącachbezustannych targów zapukała do getsemanek. "Niczego nieobiecuję. Ale spróbuję, jeśli taka Twojawola". Od tego czasuminęłoprawie 12 lat. Dziwne,ale się nieszamotała,nigdy niemiała pokusy, by rzucić habit. Raz jednak,w chwili ciemności, chciała sięrozstać w ogóle z życiem,uciec ze szklanej klatki, w której zamknęła ją przełożona. O tym zdarzeniu przypominać jejbędą jużzawsze dwie białeścieżki na przegubie. Nie zdążyła sięwykrwawić, ale uszłaz niej radość. Półrokupotym wydarzeniumatka generalna wysłała ją na rekolekcje. doJechała bez przekonania. Świat miał dla niej nieusuwalnyodcień smutku imelancholii. W pokoju zamieszkała z siostrąMichaelą, która pracowała w hospicjum. Całe jejżycie było dowodem na to, że Pan Bóg jest miłosierny i ma poczucie humoru. Nazywała się Rak. Przed laty była mistrzyniąEuropy juniorekw pchnięciu kulą. Pewnego dnia z niezrozumiałych powodówporzuciła karierę i poszła do zakonu. Zaczęław nimrzucać zamiast kuli na drugą stronężycia biedaków,którzy niemieli już siły dojść. Właściwie każdy dzień oznaczał dlaniejrozstaniez człowiekiem. Jak z czymś takim niezwariować? Łucja,słuchając opowieści Michach, uśmiechała się delikatnie, potem zaczęła się głośnośmiać, apotem śmiech przeszedł w histerię. Zaczęła płakać. Wiedziała, że Bóg dał jejznak,o który prosiła. Znowu był on inny, niż myślała. I choć będziesię wzbraniać, już przegrała- Pobiegła do kaplicy. Uklękła i długiegodziny płakała. Po raz drugi nieopatrznie pojechała narekolekcje i Bógbez wysiłku zarzuciłna nią sieci. Znowu za- 128 częłaswoje beznadziejne targi. "Jeżeli nagle zdecydowałeś, że mam wrócić do chorych,dlaczego posyłasz mnie do tych, dla którychjużnie maszans na wyzdrowienie, w to najsmutniejsze miejsce świata? ". I nagle przypomniała sobie słowa swojego profesora z Akademii, a właściwie nie przypomniała, tylko on stanął przednią jak żywy gdybysię odważyła, mogłabygo dotknąć i mówił jak przed laty:"Wielu z was będzie chciało uciecod człowieka, gdy zrozumiecie, że jesteście bezradni wobecjego choroby. Prawdziwylekarz nigdy nie jest bezradny a jego pierwszym zadaniemnie jestwyleczenie człowieka, ale udzielenie mupomocy. A tu zawsze jest szansa". Łucja wpadła do hospicjum po grafik na dziś. Powitała ją zbolałym wzrokiem Iwona. Łucja, wiem, że masz już dziś komplet, ale pani mówiże mąż już dłużejnie wytrzyma,ma jakieśproblemy z cewnikiem. Pojechałabyś? To jest w twoimrejonie. ' Łucjapokiwałagłową i uśmiechnęła do siedzącejw pokojukobiety-Nie dostrzegła jednakna jej twarzy ulgi. Kobieta przeniosła zalękniony wzrok zpowrotem nadoktor Iwonę. O Boże! Może nie. Nie ma jakiejś normalnej pani doktor? To jest normalna pani doktor. Jawiem,ale mąż się wystraszy, że to już koniec, skoronuprzysyłają zakonnicę. Dobra, Iwona, ja tu posiedzę za ciebie na dyżurze, a ty weź samochód i jedź. spróbowała rozwiązać sytuację Łucja. Ja habitu nie zdejmę. ^ ToniemożliweIwona, wyraźnieprzestraszona, zaczę- .ła gwałtownie protestować. Tam chodzi o cewnikowanie. Wiesz, że nigdy tego nie robiłam. 129. Żona chorego, widząc, że nie ma innego wyjścia, jęknęła:Dobrze,dobrze. Niech będzie zakonnica. W drodze Łucja modliła się,żeby jej to cewnikowanie wyszło. Wkońcunie robiła tego codziennie. Wchodząc do chorego, założyła fartuch,ale nawet gdyby tego nie uczyniła, pewniei tak nie zauważyłby habitu. Wył z bólu i było muobojętne,kto przyniesie mu ulgę. Pięćwizyt. Ciężki dzień. Parę godzin spędzonych u nałogowych palaczy. Chorzy zwykle palili mocne, tanie iśmierdzącepapierosy. Habit Łucji jak gąbka nasiąkał dymem. Kiedyzdarzało jej sięwchodzić do zatłoczonego tramwaju, zastanawiałasię,co myśląwspółpasażerowie. Pewnego razu stojącą przyniejkobieta powąchała ją z obrzydzeniem, oburzonapokręciłagłową i odsunęłasię od niej. Pewnie pomyślała: "Do czego tojuż doszło, zakonnicepalą papierochy". Na koniec zostawiła sobie panią Tatianę. Tatiana miała rakakości nóg. Najmniejszy nieopatrznyruch mógł być powodemzłamania. Pamiętała swoją pierwszą wizytę u niej. Kiedy wysiadła z windy, na klatcepowitał ją straszliwy krzyk. Nie miaławątpliwości, do których drzwi zadzwonić. Otworzyła wystraszonai zapłakanadziewczyna. Weszła szybko do pokoju. Na wielkiej kanapie, w pozycjipółsiedzącej leżała paniTatiana. Kurczowo ściskała męża. Ja chcę kupę"! jej szept przechodził w szloch, a potem w krzyk, od którego drżały naczynia w kredensie. Łzyjakgrochy kulały jejsię po twarzy. Żona nie może wstawać, a nie umie załatwić się wpampersa. Już pięćdni. mążzwrócił się do Łucji. Nie płakał,alepowieki miał czerwone. Pewnie wypłakał już wszystkie łzy. 130 Był całkowicie bezsilny. Jego oczy żebrały o zmiłowanie, choć chyba nie wierzył, żektokolwiekmoże je przynieść. Zarazbędzie lepiej, paniTatiano Łucja zwróciła się do chorej i pogłaskałająpo czole. Jeszcze trochę będzieBiało, aleto przyniesieulgę wykonała szybko zastrzyk domięśniowy ztramadolu, abyzmniejszyć cierpienie. (Poprosiła męża,by jej pomógłdelikatnie przesunąć żonę na koniec kanapy, nad dwie rozsunięte pufy, między które kazała wstawić małe wiaderko. Po chwilichora sięwypróżniła. 'Potworny ból brzucha minął jak ręką odjął. Pani Tatiana spojrzałana Łucję jakna cudotwórcę. Na drugi dzień pani Tatianieprzywieziono z hospicjumzenośny fotel WC, na który dwie osoby były w stanie ją pofedzić. Odtego dniaprzynajmniej jednocierpienie ubyło pani Tatianie. Kobietawpadła nawet w euforię Zobaczy siostra,że niedługo będę tańczyła. Mijały' dni. Tatiananie wstawałaz łóżka-Miała sprawny umysł iręce. Całymi dniami haftowała i robiłana drutach. Ból jednak sięnasilał. Chora prosiła Łucję, żebyuwolniła ją od niego, ale nie zgadzałasię prawie na żadne proponowane przez nią leki. Działały otępiająco i powodowały senność. Nie chcętego, chcę być przytomna. W końcu się nie obudzę. Godziłasię na zakładanie jej przeciwbólowych plastrówzabierających lek odziałaniuzbliżonym do morfiny. Opatrzona malutkimi plastrami mogła leżeć spokojnie. Łucja co kilka dninusiałazmieniać opatrunki Granuflexu na ranach powstałychV trakcie choroby. Zmiana opatrunku była zabiegiem bolesnym. Dodatkowo, żeby zmniejszyć ból,podawała chorej porB? ję szybko działającej doustnej morfiny. Nato jedno się godziła, choćteż niebez oporów. Łucja zadzwoniłado drzwi. Otworzył jej mąż. Siostro,mam prośbę, muszę pójśćdoZUS-u. 131. Oczywiście, panie Henryku, ja tu posiedzę co najmniejgodzinę. Postaram się być szybciej mężczyznapodziękowałsiostrze kilkoma uśmiechami. Weszła dopokoju. Tatiana nie skierowała nanią spojrzenia. Jak siędzisiaj czujemy, paniTatiano? Świetnie, wybieram się na wczasy. nadal niepatrzyła naŁucję. Musimyzmienić opatrunki. Jak musimy, to po co się siostra pyta? Łucja wyciągnęła ztorby podręcznyzestaw opatrunkowy. "Boże, Boże, pomóż Tatianie i mi. Odejmij jejdziś cierpienia". Pani Tatiano, proszę połknąć to lekarstwo Łucja wyciągnęła w kierunku kobiety szklankę z wodą. Tatiana nie reagowała. Nie będę brać żadnych prochów, nie jestemćpunęm. odezwałasię po chwili. Chcę być przytomna, wiedzieć,co mówię i co się do mnie mówi. nie będzie siostra robiłaze mną,co chce. "Jezu, pomóż. Jezu,pomóż", modliła się Łucja. Po pięciu minutach spytała ponownie:To co robimy,pani Tatiano? Powiedziałam,że prochów nie wezmę Tatianaciężko dyszała. To spróbujemy bez? Pokiwała głową. Łucja uchyliła kołdrę ipociągnęłaza plaster. Aaaa! zawyła przeraźliwieTatiana. Niech mniesiostra zostawi. Jak siostra nie umie bez prochów, to niechmi przyślą kogoś innego. Tatiana zaczęłaszlochać. Spod jej zamkniętych powiek lałysię strumienie łez. Po paru minutach jejoddech się uspokoił. Spojrzała na Łucję, która miałatwarz ukrytą w dłoniach. 132Siostra płacze? spytała. Nie, proszę Jezusa,żebymipomógł zmienić teplastry. ; Zapadła długa cisza. Przepraszam, siostro. Nie wiem, dlaczego to robię. hybacałe zło ze mnie na koniec wychodzi. znów zaczęła szlochać. Łucja wzięła ręcznik i otarła twarz chorej. No już. pani Tatiano. Siostro. Tak?Tam na stoliku coś leży dla siostry. Łucja podeszła i wzięła do rękiserwetkę, wyhaftowany obrazek przedstawiający kobietę z tacą, na której stały dwie szklanki. Piękne. Co to? Widziałam kiedyśpodobnyobraz. Kelnereczka chyba się nazywał. ( To jestemja głos Tatiany się załamał,ale całym wysiłkiemwoli opanowałasię, by nie zacząćszlochać. Myślałam, żejak wyzdrowieję. to kiedyś siostra zadzwoni do drzwi,ja siostrze otworzę i pójdędo kuchni. i przyniosę ciasto i kawę,i podziękujęza wszystko siostrze, aletojuż chyba. Wyhaftowałam więc dla sióstr)'. , Łucja pocałowałaserwetkę i zacisnęła zcałej siły powieki. ;Po policzku spłynęły łzy. Siostro, siostra płacze? ANIOł. Już dawnonie był w tak świetnymnastroju. Jego największyproblemwostatnim czasie bezdomni, którzy zamieszkaliwparafialnym ogrodzie przemienił się w źródło optymizmu, sensui chęci działania, Najpierw ze swoim przyjacielemAdamem Staneckim z Fundacji Pomocy Samotnej Matce zaczęli rozważać,czy nie udałoby się stworzyć przy parafii czegoś w rodzaju przytuliska dla bezdomnych. Pomysł wydawałsię na pozór szalony, alepo krytycznym rozpatrzeniu wszystkich zai przeciwmożliwy do realizacji. Teren pod budowęjestna tyle duży, że da się na nim wygospodarowaćmiejsce nadwa niezależne,jednak połączone organizmy. Kościół zplebanią i dom dlabezdomnych. Adam nakartce papieru narysowałkształt działkiparafialnej, a potem naszkicowałplan zagospodarowania. Kościół, plebania, sale duszpasterskie, parafialnakawiarenkai przytulisko. To jest oczywiścietylkoszkic poglądowy,że można cośzrobić na takim obszarze. I to nie będzie upchane jak kapustaw beczce. Jestwięcszansa,że nie będzie przepędzał, tylko przytulał. Adamobiecał mu niezbędną pomoc prawną, koncepcyjną,architektoniczną. Wszelaką. Był doświadczonym marzycielembudowlańcem. Człowiekiem, któremu udawało się łączyć bujanie w obłokach z chodzeniem po ziemi. Uśmiał sięi pochwalił Wacława, gdy dowiedział się, że złodzieja uczyniłstróżem. Widzę,że sięgasz po wypróbowane metody. W końcuPan Jezusteżpowoływał celników. Jeśli chodzi o parafian. dodałpoważnie musisz jak najszybciej powołać cośw rodzaju rady parafialnej, żebyś działał nie tylko z namaszczenia biskupa. 134 i Gdzie tylkomogłem,brałem telefony. Spisywałem. Adam machnął ręką. "Co tambędę uczył księdza pacierza. I poszedł. ^Groser podniecony zadzwonił do Cybuli. Muszę lekko skorygować to, co mówiłeś o sercu para. A co ja mówiłem? proboszcza z Kołomorza zaskoczyły emocjepobrzmiewające w głosieWacława. Że sercembudowy jest kaplica. I podtrzymuję to. Aja uważam, że Kościół będzie żywy, jeśli wyrośnie z autentycznej potrzeby. U mnie tą pierwszą potrzebą są bezdomni. Zobacz, co robili misjonarze razem z kaplicami sprawiali szpitale,przytułki. Wacuś, mówisz o starym modelumisji. Wypróbowanym iewangelicznym. Jak chcesz biedakowi głosić kazania, najpierw zapytaj,czy nie jest głodny. jSiedział skulony na tapczanie i płakał. Godzinę temu zorientował się,żezgubił wszystkie dokumenty. Kartę bankową, prawO jazdy, nowy paszport, tysiąc euro. Oznaczało to całkowity paraliż nanajbliższetygodnie. Za trzy dni miał jechać z Ewą do Szwajcarii. Wyprawa, która ma dać szansę naprzeżycie ich zrakowaciałemu małżeństwu. Tydzień temu żonaodbyła roznowę z Sandrą, która przebywa usióstr w Białej Wsi. Za dwa tygodnie ma terminporodu. Wszystkie poprzednie ustalenia, że dziewczyna po urodzeniuodda im dziecko iwróci doszkoły,"legły w gruzach. Powiedziała, że onajest matkąi nigdy dziecka nie odda. "A Stefan jej nie zostawi na lodzie". Jak łatwoprzewidzieć, Stefan, mając perspektywę wystawionychza drzwiK walizek i rozpoczynaniażycia od nowa, zapewnił Ewę, że nic 135. do dziewczyny nie czuje. Przepłakali razem noc zakończonąpostanowieniem wyjazdu na miesiącdo Szwajcarii, gdzie Ewamiała mieszkanie. Widać jednakfatumgo nie opuszcza. Bo inaczej jak zrozumieć, że akurat w przeddzień wyjazdu gubi wszystkie dokumenty. Najchętniejby sięgnął po wódkę, alezadwie godziny przyjdzie Ewa. Będzie awantura. Oskarży go, że albo dokumentygdzieś ukrył, albo że zgubił po pijanemu. Tak więc musi cierpieć na trzeźwo. Może Ewacoś wymyśli, ale musi być trzeźwy. Nie miał pomysłu, codalej robić. Mógł sięzdać jedyniena nią. Oddał jej stery. Nawetza cenę upokorzenia. Dzwonek. "Kto to możebyć do cholery, przecież Ewa maklucze? ".Poczłapał do drzwi. Oniemiał. W progu stała siostra zakonna. "Coś nie tak u Sandry, po co by inaczej przyjechała tuta zakonnica". Szczęść Boże. Młoda siostraopiwnych oczachokolonych długimi rzęsamiuśmiechnęła sięciepło. Szczęść dobry. odpowiedział zaskoczony. Ja do pana Stefana Blizenki. Poczułmrowienie w kręgosłupie. Tak, to ja. O cochodzi? Znalazłam panaportfel. Poczuł, żenogi robią mu się jakz waty, a on zamiast upaść,wzlatuje wgórę. Nie wierzył wtakie stany. Czypan był dziś w okolicachRynkuMariańskiego? Tak.. No to się wyjaśnia. Proszę zobaczyć, czy coś nie zginęło. Oczywiście. Ręce mu się trzęsły. Proszę usiąść. Pobiegł do apteczki po lek nasercowy. Miał wrażenie, żezachwilę pęknie mu serce. 136:Zuzanna rozejrzała się po mieszkaniu. Przyglądnęła się zdijęciuroześmianej kobiety obejmowanej przez Blizenkę. Fotografia sprzed paru lat. To panażona. raczej stwierdziła niż spytała. Tak.. Ładna. Pokiwał głową. "Co zaabsurd. On sam na sam z zakonnicą,fysłuchujący komplementów natemat Ewy". Proszęsprawdzić. siostra wskazała oczyma dokunenty. Dobrze,ale czy siostra się napije kawyalbo herbaty? Nie, dziękuję,muszę biec do szkoły. Jestem katechetką. Tak, tak, chwileczkę. Niewiem,jak się siostrze odwdzięczyć. Modlitwą. Blizenko zaśmiałsię zakłopotany. Zbyt dużo siostrzezawdzięczam, żeby bajerować. Przytro mi, ale jestem niewierzący. Uśmiechnęłasię wyrozumiale. To proszę o nas dobrze pomyśleć. O siostrach getsemancach. Jestem siostra Zuzanna. Blizenko zacząłsię krztusić, aby skryć nagłe wzruszenie. Migdy czegoś takiego chyba nie doświadczył. To było jakuderzeniepiorunem. Żałował, że choć w tej jednej chwili nie jestmierzący. To mogę zagwarantować. Ale chciałbym się zrewanżoSwać jakośkonkretnie. E Nie, dziękuję, bo widzi pan,gdybym wzięła cokolwiek,toniemiałabym nagrody tam, w górze. Roześmiała się. gGromadzę dobre uczynki. Rozumiem. To może inaczej. Chciałbym wykupić u sióstrjakąś modlitwę, nie wiem, tak jaksię dajena mszę. Chyba żelnie możecie się modlićw imieniu niewierzących. Proszę to przyjąć. Blizenko wyciągnął niepewnie dwieście złotych. 137. A w jakiej intencji? W beznadziejnej. Zuzanna patrzyła na Blizenkę, pozwalając mu powiedziećtyle, ile chce. Kotłowało się w nim. Kręcił głową. Dziwne. Ja, zatwardziały ateusz, zobaczyłem Anioła. Stanecki radził mu, żebyskupił w radzie parańalnej, czy teżkomitecie budowy kościoła jak zwał,tak zwał ludzirozsądnych,bo inaczej będzietracił czasna bezsensownedyskusje. Wacław jednak uważał, że lepiej dobierać wedługklucza: "kto się rwie". Był wyznawcą naiwnej zasady, żeKościół to łąka, na której rośnie wszelkie ziele, a nie grządka,naktórejsadzimy tylko pożyteczne roślinki. Ósmego lutegow czasie pierwszej mszy polowej, na której był obecny biskupFlorian, ogłosił, że za tydzień po mszy prosi o pozostanie wszystkichchętnych do pracy na rzecz nowej wspólnoty. Zgłosiło się dwudzieścia osób. Parafialny zaczyn. Większośćznich Groser znał już z kolędy. Maria Łotocka zaproponowała, żeby dopóki nie wybuduje się "czegoś"na parafi, spotykania odbywałysię u niej. Pokójgościnnypomieści śmiałoz trzydzieści osób, krzeseł może zabraknie, ale. i tu jużUrbańcowa sąsiadka zaoferowała się, żewdziedzinie"siedzeniowej"może przyjść z pomocą. Ustalono, że spotkania będąsię odbywaćw każdy drugi i czwarty piątek miesiąca. A w raziegdyby ktoś miał jakieś bieżącesprawy, zgłosije w biurze parafialnym, któretymczasem sprowadzało siędotelefonuGrosera. Myślę, że byłoby najlepiej, gdybyśmy wymieniliswojeadresye-mailowe, to najwygodniejsza formakontaktu zaproponował Urbaniec. 138Okazałosię, że jedynie cztery osoby są w staniesię w ten sposób komunikować. Kilka jeszczemówiło, że ich dzieci mają komputer z dostępem do sieci, ale oni się na tym nie znają. No,najważniejsze, żebyw Internecie był adres parafi rzekłUrbanieci wręczył Groserowiswoją wizytówkę. A ksiądz jąsobie zapiszę dodał, widząc, że ksiądz nie dysponuje wizytówką. Niestety, obecnie nie posiadamkomputera odparł Groser i widząc lekkie zdziwienie na twarzy rozmówcy, wyjaił: Wydałem swój przed wyjazdem. Zatem pozwoli ksiądz,że przejmę stery. Tak się składa, że to moja branża. Za dwa dni będzie ksiądz wyposażonyw laptopa zpełnymoprogramowaniem oraz Internetem. Nonie wiem, czy mogę przyjąć taki prezent. Ależ ja to dajęna parafię, ksiądzjest tylko użytkownikiem. Wszystko opatrznościowo się składa, bo za tydzieńwyjeżdżam na trzy miesiące do Stanów Zjednoczonych. Ale proszęsię nie martwić, firma jestna miejscu, w razie czego ona wszystko załatwi. Co by nie powiedzieć, wizja laptopa ucieszyła Wacława,swój oddałprzed wyjazdem do Francji Leszkowi, a kupić nowego w obecnej sytuacji nie miałbyza co. Jakośniktnie zajrzał do kalendarza przy ustalaniu temiii spotkania więc lekkobyliubawieni, spotkawszy się trzynastego w piątek. Proszę państwa, myślę,że nikt z nas doprzesady zabobonnynie jest,więc dzisiejszadata nikogo nie zniechęci. Co prawda, nie jestem tugospodarzem, ale może powiem parę słówna wstępierozpoczął Groser. Ja tylko w kwestii formalnej przerwała muŁotocka. - Kto kawę, kto herbatę? Rozejrzałasię po zebranych? w liczbie piętnastu i zebrałazamówienia. Już nie przeszkadzam. 139. Tak, więc nasza parafia na razie nie jest zbytliczna. Jest około 1800 osób, co oznacza około 500 rodzin. Kiedy zakończysię budowa osiedli, będzie nas około trzech, czterech tysięcy. Kolędęprzyjęło 250domów. Mogę powiedzieć, że jesteśmyspołecznością bardzo zróżnicowaną. Biedni i bogaci,szczęśliwi, którzy się w nowych czasach odnaleźli, i tacy, którzy niewidzą nadziei na jutro. Chciałbym, aby ta nasza parafia stanowiła prawdziwą wspólnotę. Znam zaledwie połowę przyszłychparafian. Reszta, jak mówiłem,nie przyjęła kolędy. Z różnychpowodów. Wiem, że w wielu przypadkach ludzie byli jeszczew pracy albo na wyjeździe. Ale jestemteż świadomy tego,żewielerodzin odeszłood Kościoła, od Boga i wcale niepragnąspotkania zksiędzem. Chciałbym, żeby kiedyśodnaleźli drogę do tej parafii. Niektórym zwas mówiłem już o tym, że na naszym terenie zamieszkali bezdomni iuważam to za znak. Ciężkobyłoby mi głosićEwangelię, jeśli pierwszym moim uczynkiem byłoby pozbycie siętych, którzy nie mają dachu nadgłową. Chciałem wampowiedziećcoś o swoich marzeniach. Niejestem budowlańcem. To, że mam budować parafię,jest dowodem na poczucie humoru moichzwierzchników albo PanaBoga, żeim ten pomysł podsunął. Jakja to sobie wyobrażam. Dostaliśmy drewno na budowę kaplicy. Myślę, że jesteśmywstanie niewielkim kosztem jąpostawić. A potem chciałbym,zanim jeszcze postawimy kościół, wybudować dom,rodzaj przytuliska dla ludzi, którymto życie się nie poukładało. To możena razie, żebym nie zagadał państwa. Zapadła chwila ciszy. To możeja odezwał się mężczyzna koło pięćdziesiątki, z wąsem. Proszęksiędza, tojestładnie, pięknie, zgodniez Ewangeliąmówił z namysłem, widać zabieranie publiczne głosu nie sprawiało mu problemów. Ale trzeba byćrealistą. Jeżeli ksiądz nie wykorzystatej pierwszej szansy, tego 140 entuzjazmu ludzi, i nie zbuduje od razu kościoła,to rok, dwa może być stracony. ^ Łotocka stanęłaobok Wacława ilekko zarumieniona rzekła:; Czy nie sądziciepaństwo,że byłoby dobrze, gdybyśmy sięprzedstawiali, zabierając głos? Imoże. tak określili, czym się kto w życiuzajmuje. "Wąsal", uśmiechając się, wskazał palcem na siebie. Tomasz Lasota, inżynier elektryk. Prowadzę zakład promujący okna. Wacław zebrał się do odpowiedzi. Proszępaństwaodezwałsię powtórnie. Myślę, że jeślizbudujemykaplicę, powiedzmy 15 na 30 metrów, która pomieści około trzystu, czterystu osób, to nadzisiaj wystarczy- Jeśli w święta odprawimytrzy msze, to na razie wszyscytsię jakoś pomieszczą. A za rok, dwa możemy ruszyć z mura^ni. Bałbym się, gdyby mury Kościoła wyprzedziły budowę wspólnoty. ;' Moje nazwisko Ewelina Przymorska, nauczycielka. Mam obawy. Chciałabym, aby Kościół to było takie miejsce, w którym poczuję się bezpiecznie. Anie wiem, czy taki kierunek rozwoju,jaki nakreślił ksiądz proboszcz,będzie temu sprzyjał. Mam dorastające dzieci, chciałabym, aby wjakiś sposóbzwiązały się z parafią, ale obawiam się, to są, powtarzam, tylko moje wątpliwości, czynie zajdzietu coś na wzór promocji pana Stogii, co możeodstraszyć od Kościoła porządnych ludzi. Cały świat, państwo, media, wszyscy wspierająmargines. My wszyScyna nich płacimy. Wesprzyjmy uczciwerodziny. Promujmy cechy chrześcijańskie. Groser przyglądał się pani Ewelinie i zastanawiał się, czy jestona delegatemStrójwąsa, czyteż on sam przebrał sięza nauczycielkę. Niech człowiek uczciwy niema wrażenia,że jest na tym świecie jakimś dziwolągiem,i gatunkiem skazanymnawymarcie. Powiem szczerze, nie wyobrażam sobie przyszłości tej parafii,jeśli się rozniesie, że 141. ksiądz tu stawia zamiast kościoła noclegownię. Ludzie będąsię bali przychodzić. czy aby nie spotkają narkomanów, alkoholików. A mnie się wydaje, przepraszam, Maria Łotocka, psycholog, że ten margines, o którym pani mówi, nie jest marginesem. Każdy,gdy uczciwiespojrzy na swoją dalszą czy bliższąrodzinę, mabliskich, którym życie nie wyszło. Możemy sięzamykać na osiedlach, zakładać wideofony, zamki pancerne. czujniki. Ale lęk będzie corazwiększy. I ja myślę, żeksiądzma rację, że dopierogdy otworzymy sięna biednych, którychtaksię boimy,będziemy spokojni. Mówię z własnego doświadczenia. Żyję tuna tym zamkniętym osiedlui z jednej strony sięcieszę, że przytulnie i bezpiecznie, a z drugiej strony coś mniegryzie i czuję się, jakbym żyła w nierealnym świecie. Dyskusja trwała jeszcze zdobre dwiegodziny, ale kiedyna scenę wkroczył spóźniony lekko Mackiewicz, szala przechyliła się całkowiciew kierunku kapliczno-przytuliskowej wizji parafi. Według mnie, toznaczywedług Ewangelii, przepraszamMarekMackiewicz, taksówkarz,jeśli nasz brat lub siostra niemają chleba, a my im powiemy: "Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie dosyta! " i sami niedamy im tego, czegoim brakuje, no to, to jest nie w porządku. Mackiewiczznerwów zapomniał końcówki tekstu, który znal na pamięć. W każdym razie, każdy z naspodziwia,dajmy nato MatkęTeresę, ale zapomina, że nie matak ubogiego, który byniemógł dać czegośdrugiemu. Nie był zadowolony z siebie, spalił się. Alei tak jego słowa ugasiły wszelkie wątpliwości. Przynajmniej na zewnątrz. Nawet pani nauczycielka stwierdziła,że ona tylko wyraziłaswoje obawy, aleonateż podziwia Matkę Teresę. Wróciwszy do domu razemz panią Adelą, zapalił świecę,zmówił modlitwę dziękczynnąza zgodęwśród parafian,zadzwoniłdo Cybuli i Staneckiego. Po rozmowie z nimi przy- 142 pomniał sobie, że jest posiadaczem laptopa z Internetem i postanowił o wszystkim powiadomić Michała, to znaczy, popierwsze,żema nowąskrzynkę pocztową,oraz żezostał księdzem budowniczym. Jedentelefon, którywykonał do niego od czasuprzyjazdu doPolski, tonie było zbyt wiele. Odpowiedź przyszła po dziesięciu minutach. Kochany Wacławie, co za radość! Głos jak z zaświatów. A widzisz,. że zawsze trzeba być przygotowanym na "tak". Wiedziałem, żenie bez przyczyny była Twoja praktyka budowlana pod okiembrataEryka. Twoje szalety cieszą się dużym powodzeniem. BratKlemens ciągle mnie dopytuje, czy ten brave polonais jeszczewróci. Dwa tygodnietemu nasza kopareczkawykopałakolejny grób. Numer 620- Nie ma już między namiDaniela. Guz był złośliwy. Jean-Francois, który miał goza lenia i nie pozwalał mu grać nagitarze, przytulił go przed śmiercią. "Tak cię kocham. " mówi,aDaniel na to: "Todlaczego dopiero teraz mi otym mówisz". Jutro odprawięmsze w intencji Twojego dzieła. Biiskup Florian którego uroczysty ingres dokonał się przedgdwoma tygodniami uchodził za człowieka dobrego, Ale i słabego. Według krążącejopinii był figurantem zasłonądla diecezjalnego ekonoma. To ekonom trzymał władzę,ferował wyroki, który proboszcz się sprawdza, a który nie. Kiedyżył poprzedni zwierzchnik, był jegoprawą ręką, ale znałswojet miejsce w szeregu. Po odejściu Zdzisława ekonomowizdałoB się, żeprawa rękapowinna byćpierwsza. Krążyły głosy, żel wdaje się w niejasne interesy zpolitykami SLD, że w ogó? , le "nie przebiera'' w partnerach handlowych. Biskup Florian, konsultował z nim w zasadzie każdą swą decyzję. Cybula miał 143. swoje zdanie o relacjach biskupa i ekonoma. "Niewiem, dojakiego stopnia, ale Florek gra tego dobrego, co niewiele może. Bardzo muto wygodne. Wie więcej i może więcej, niż pokazuje. Ekonomowi zdaje się, że jest prawą ręką, a jest tylkorękawiczką. Rękawiczka się ubrudzi,a rączka będzie czysta. Ale wiesz,jestusprawiedliwiony. Tojest stara zasada: biskupbroni godności swegourzędu wszelkimi sposobami". Faworytami wwiększości diecezji są ci, którzy odprowadzają najlepszą kasę, ajuż w diecezji rządzonej przez ekonoma mają oni względy szczególne. Do proboszczów, z których ekonom był wyjątkowo zadowolony,należał KrystianPaleczny. Florian, odebrawszy telefon od Wacława z prośbąo spotkanie, był szczerze uradowany. RozmowazGroserem,któregotakcenił jegopoprzednik bez względuna ich niefortunneostatnie relacje była szansą na posłuchanieczegoś "niekurialnego", z "wielkiego świata". Bardzo się cieszę. Ksiądzjuż po kolędzie? Tak.Proszę siadać. Lampkakoniaku? Wina? Czy też jesteśmy samochodem? Nie, nie mam prawa jazdy. Florian pokręcił głową rozbawiony. Oj, tociężko teraz będzie. Budowa bez samochodu. tojak samochód bez kół wymusił uśmiech na swym gościu. Mam kierowcę odparł Wacław. No dobrze, proszę najpierw całążółć wylać,a potemsobie pogadamy otym i owym. Włosy pokrywająceczaszkę Floriana gęstą szczeciną "Proszę mi użyczyćtrochę tych hormonów małpy",żartował z niego zawsze biskupZdzisław przyprószyła siwizna. Sprawiało to wrażenie, jakby mrózzza okien wdarł się do biskupiego pałacu. 144 Jak ksiądz biskupwie, nie jestem budowlańcem,ale cóż,:w stanie osłabienia zgodziłem się natę formę męczeństwa. Florian pogładził czubek nosaiwychodzące z dziurek włoski. amruczał przy tymjak niedźwiadek, co miałoznaczyć:"Proszę nas tu nie czarować,myi tak wiemy,naco księdza stać". Już księdzu powiedziałem: "Niebozapewnione dla tego, kto wybudujekościół". No tak. Otóż mam taki nietypowy plan. Najpierw drewniiana kaplica. Na 200-300 osób. Potem chciałbym zbudować dom dla ludzi, którzynie potrafią znaleźćdachu nad głoivą. Takieprzytulisko. Teren jest na tyle duży,że zmieści sięwszystko, co trzeba,i jeszcze więcej. Myślę, że w tych czasach każda parafia powinna mieć jakiś akcent świadczący o tym, żetroszczysięo ubogich. KsiężeWacławie, trudno, żebym protestował przeciwtym inicjatywom, bo one sąz duchaEwangelii. Nie mówię więc nie. Muszę jednak te sprawy przedyskutować z ludźmi z komisji ekonomicznobudowlanej, zresztą na pewno ksiądz zostanie poproszony najejposiedzenie. Alejanie widzę przeszkód. W Tydzieńpo pierwszym zebraniu "aktywuparafialnego i dwa dni po wizycie w pałacubiskupa u Groserazjawił się RobertSkryty, czytelnik zachwycony jego książką Manowczyk. Wacław nie śledził mediów i byłraczej nieobecny duchem w rzeczywistości ekonomicznej,dlatego nazwisko Skrytego niewiele mu powiedziało. Także wizytówka, którą otrzymał, nieuświadomiła mu, że stoi przed nim krezus finansowy. Z przemowy jednak wywnioskował,że ma do czynienia z człowieE kiem przedsiębiorczym i majętnym. Wobec jego pochwałdla" Manowczyka byłwięc dość sceptyczny, bota książka była ra- czejilustracjątezy, że łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho145. igielne niż bogatemutrafić do królestwaniebieskiego. KiedyRobert Skryty zaproponował, że chętnie wesprze dziełobudowy, Wacław wymijająco odpowiedział, żew jego opinii kościółpowinien być dziełem parafian. Jesteś de wołowa, dogmatyk i ignorant w jednym takie byłopierwszezdanie Adama, kwitujące opowieśćo wizycieSkrytego. Jeślichcesz z takimi predyspozycjamibudowaćkościół iprzytulisko, to lepiej od razu zdaj sprzęt. Przeproś biskupa i przede wszystkim mi głowy nie zawracaj. Albo chceszpomóctym biedakom, albo pisać o nich książki i zachwycaćsię swoją nieskazitelnością. Rozumiem, że nie chcesz stawiaćkościoła zapieniądze mafii, ale dlaczego nie pomyślałeś, żeprzy budowie przytuliska można skorzystaćz pomocy najuczciwszegobiznesmena w mieście? Czy nie rozumiesz, żestawiasz tamy Bożemu miłosierdziu? Jeżeli jeszcze dziś niezadzwonisz do Skrytego, to uznam, że jedyną wartością, którejsłużysz, jest twoja własna pycha. Nie wiadomo, cosprawiło: czy widmoodjeżdżającego wagonu pełnego pieniędzy, czynaturalna potrzeba ekspresji, żeAdam tak się uniósł, ażgałki oczne prawie wyszły mu z orbit. Czekam na telefon z pozytywnymi informacjami. Aha,przedrozmową poczytaj sobiew Internecie trochę wywiadówze Skrytym. Chryste, przegnać Skrytego! Lecę, bożona mnie prześwięci. Wacławmiał natyle rozumu, że niedyskutowałz Adamem,widział, że jest zdesperowany i niema co rozjuszonego lwadrażnić. Odprowadził go dowyjścia izapewnił, że zastosujesię do wskazówek. Gdy tylko zamknąłdrzwi, zkuchni wychyliła się pani Adela. Księże Wacławie, jakieśprzykrości? Nie chcę się mieszać do nie swoich spraw,ale ten księdza gość trochę nawrzeszczał. Może herbatki i domowego pierniczka? Nie,dziękuję. Proszę się nie martwić, to mój serdecznyprzyjaciel, Zachęcałmnie dokorzystania z Internetu. BóG STWORZYł SŁOŃCE i KSIĘŻY. Postanowił wpaść dziś do getsemanek, aby wybadać, na ile może liczyć na ich pomoc izaangażowaniew działalnośćzyszłego przytuliska. Siostra Weronikaw sposób właściwy sobieokazała radość z odwiedzinGrosera. Taki szczególny rodzaj dystansu, przez który przebijałozadowolenie z nawiedzenia. Należała do osób, które poczytują zasłabość okazywanie wprost, żecoś je cieszy. Siostry uważały ją za kobietęinteligentną, świetnie zarządzającąwspólnotąi klasztorem, ale oziębłąuczuciowo. Groser bardzo ją sobie cenił, wiedział, jak ją rozbroić, a że był osobą, która raczej przekazywała energięi ciepło, niżjąpobierała,zachowaniesiostry Weroniki niebyło dla niego przeszkodą. Kiedy Wacław zwierzył jej sięze swychplanów; pokiwała głową. Anie mówiłamksiędzu, że biskup zawsze wie, kogo; wybierać do budowy kościoła! Wszystko, co ksiądz powieJtdział, rozważymy na radzie. Idea jestpiękna, więc jak tylko to będzie możliwe. Tymczasem zatroszczymy się o ciałonaszego budowlańca, bowidzę, że ksiądz niewiele je, za to"'księdza zjadają emocje. Z przyjemnością, alepod warunkiem, że siostra zje ze "mną. :Wacław lubił zawsze się podroczyć przyokazji klasztornych posiłków, bo wiedział, że konstytucje zakonne nakazywały siostrom spożywać je w ich własnej wspólnocie, chyba że uroczysta okoliczność umożliwiałaominięcietego paragrafu. Proszę księdza, naprawdę. Jest dziś powód, tak się, cieszę tą księdza radością, że zrobiłabym wyjątek, ale jużjadłam. Mam specjalną dietę i jembardzo nietypowo, według wskazówek lekarza. No cóż, ale potowarzyszyćsiostramoże. 147. Jeżeli księdzu nie będę przeszkadzała. poddała sięzzadowoleniemsiostra Weronika, która, jak każda kobieta,lubiła być zdobywana. Siostro,jajemtylko po to, żeby z bliźnim porozmawiać. Inaczej bym nic doustnie brał. Jak już, tobym jedynie pił. To zupełnieinaczej niżmy, bo myjemy i nie rozmawiamy. Ale rozumiem, że miałby ksiądz ochotęna wino,Siostro, żartowałem. To dobrze, boi tak niemamy. Ale może bym coś wymyśliła, choć naszgrajdołek nie jestKaną Galilejską. Nagle dało się słyszeć delikatnepukanie. Proszę odezwała się przełożona. Drzwi otworzyłysię powolutku, jakby otwierający obawiał się, że w środku możebyć pożar. Na progu stanęła siostra Zuzanna. Zatrzepotała swoimi długimi czarnymi rzęsamii lekko sięzarumieniła na widok Wacława. Wyraźnie czekałana wskazówki przełożonej. Jednakżew to rytualne oczekiwanie wdarł się jak tajfunGroser. No nie,a ja już myślałem, że siostra zmieniła zgromadzenie albo gdzieś siostrę ukrywaj ą przede mną. Proszę wejść. Coprawda, dokonuję wstydliwej czynności jedzenia, ale proszę. Zuzanna spłoniła się i spojrzała na przełożoną. Proszę,niech siostrawejdzie odezwała się Weronika,ałeuśmiechna jej twarzy nie należałdo gatunkuszczerych. Groser, nie dostrzegając w ogóle powstałegonapięcia, zaczął przesłuchiwaćZuzannę. A siostra co porabia? Wracam właśnie ze szkoły. Świetnie, to na pewno siostra nie jadła obiadu. A mnietu tyle przyniesiono, że przez tydzień nie zjem. Spojrzałz uśmiechem w kierunkuprzełożonej:Siostro, głodnegonakarmić. Tego chyba wasze konstytucje nie zabraniają? 148Weronika zrobiła minę, jakby połykała olbrzymiątabletkę,nie mając czym popić. Oczywiście,jeśli siostra nie mainnych obowiązków. - Spojrzała znacząco na Zuzannę. Nie, bo jutro odwołali lekcje. W przełożonąjakby piorun trafił po tych słowach, ale próbowała z gracjąnie dać tego po sobiepoznać. Pokornie podeszłado szafki wyciągnęła dodatkowenakrycie. Po chwili GroserUsługiwałZuzannie niczym księżnej. Weronika obserwowaławszystko dyskretniei z niesmakiem. [; Aaa, suróweczki więcej, boto samo zdrowie. Może sięJednak przełożona skusi? zwrócił się doWeroniki. Dziękuję. Zapadła chwila ciszy usprawiedliwionej spożywaniem. A siostra którema klasy? Odjeden do trzyi siódme. Czysta rozkosz. O tak,dzieci są rozbrajające. Dziś rozdałam im karteczki Z cytatami zBiblii. Miały je zilustrować. Niektórzy dostali fragnentyEwangelii, niektórzy psalmy itd. Jacuś narysował słońce i księdza. Pytam, co ten rysunek przedstawia, a on na to, że Bóg stworzyłsłońce i księży i onimająGo chwalić. "Tak jestw tym^psalmie, co mi siostra dała". Mówię, że chyba chodzi o słońce księżyc, a on, że najego karteczcejest napisane księży. A to świetne! Ha, ha. Groser był szczerze ubawiony,stanowił doskonałykontrapunktdla zdziwionej("z czego tusię śmiać") przełożonej. I siostra mu zburzyła tę głęboko klerykalną wizję stworzenia. Nie miałamwyjścia. Z dysleksjąmożna i trzeba walczyć. ^Następnym razemnarysuje słonia i księżyc. Groser spoglądał to naprzełożoną, to na Zuzannę, jakby kontrolując, czyobierówniedobrze się bawią. Nie.Nie bawiły się tak samo. Choć gdy patrzył naWeronikę, ta również posyłała mu uśmiech, może nieco zwiędły, ale zawsze. 149. Siostro, słyszałem legendy o siostry talentachmuzycznych. Czy siostra nie pomogłaby miw stworzeniu małejscholi? Na wiosnę chcę już odprawiać msze w kaplicy, na razienie mam sercamęczyćsiostry, ponieważ odprawiamy mszepolowe, nadworze. Chętnie omalżenie krzyknęła Zuzanna. Przestawszyz nerwówzwracać uwagę na etykietę, mówiła z pełnąbuzią. Mam już dosyćwojen z naszymorganistą. Jego jedyną ambicjąjest zagłuszanie mnie alboośmieszanie przed rodzicami. Ale to zależy od siostryprzełożonej. Zatem,jak będzie, siostro? Groser spojrzał na Weronikę. Może zastanówmysięnajpierw nad tym, o czym rozmawialiśmyna początku. Musimy to przedyskutować. Pozatym Zuzanna ma zobowiązania, których nie może ot tak sobiezostawić. Trzeba być odpowiedzialnym. I nie iść tylko tam. gdziekwiatki rosną i słoneczko świeci. Obiaddobiegłkońca. Nawet człowiek tak niezwracającyuwagi nawszelkie reguły jak Wacław wyczuł, że należy powolipodziękować. To jajuż pójdę. Z niecierpliwościąbędę oczekiwał napostanowieniawaszej rady. Odprowadzę księdza. Siostro, proszę na mnie chwilkępoczekać. Przełożona daładelikatnie znać Zuzannie, żeby nie próbowała im towarzyszyć. Wróciła popięciu minutach. Widzę, że siostrajest w dobrymnastroju. Tak.Nie dziwięsię. Spojrzała na Zuzannę,jakby to miałojąoświecićw kwestii niestosownego zachowania. Jej podwładna była jednak takpodniecona i rozpalona dopiero co skończoną rozmową, żenie wyczuła delikatnych intencji. przełożonej. Czy siostra nie zabardzo lubi księdza Wacława? 150Co znaczy "za bardzo"? Lubięgo. On maw sobie coś takiego,że chce się żyć. Cosiostra przełożona sądzio propozycji założenia chórku? Organistaoszaleje z radości, że pozbędzie się konkurencji. Będzie i wilk syty,i owca cała. OstatnioSłowuzagłuszył nas na mszy- Przez cały miesiąc ćwiczyliśmy pieśń Jesteś jak olejek nardu, a on nas zdusił paroma klawiszaBi jakbuciorem. I jeszcze podburza rodziców, rozpowiadając, że faworyzuję swoich pupilków. No chyba na solistę bierze się kogoś o predyspozycjach! Mówiła wpróżnię. Widać,że jej słowanie wywołały krztyyspółczucia czy solidarności u przełożonej. Weronika miała kamiennątwarz. Po chwili ciszy mającej wzmocnić dramaturgię, kamieńprzemówił. Martwię się o siostrę. Po miniei wytężonym wzroku Zuzanny można by sądzić, żee nagle potrzebuje okularów, przynajmniej minuscztery. Dlaczego? Z powodu tego organisty? Spokojnie, poradzę sobie. Nie.Martwię się, że siostra pewnych spraw nie widzi. Ale o co chodzi? Zuzannabyła oszołomiona. Z tropików trafiła na Antarktydę. ''; Po pierwsze, siostra nie jest od występków przełożona^pogardliwie zaakcentowała ostatnie słowo. Chybanie po to"Siostra wstąpiła do zakonu, żeby zostać gwiazdeczką? Weronika zlekką satysfakcją zobaczyła, żejej uwaga wyWarła pożądanyskutek. Zuzanna więdła. Już dawno chciałam z siostrąporozmawiać na ten temat. "Wierzę, żeta rozmowa ma sens. Ufam, że przyjmie to siostrapo zakonnemu. Zresztą to, co chcę powiedzieć, to nie są tylko moje spostrzeżenia. Odebrałam wsprawie siostry kilka telefonów. Był i taki, że siostra zachowujesię jakprostytutka. i Przełożona nie traciła czasu, abyprzejść do sedna. Widoczniedość namilczałasię przy obiedzie. Mam już dosyć tych 151. uwag,półuśmieszków, gadania zaplecami o siostry lepkości,rozkwitaniu Jedynie w bliskości tych, którzy nie w kieckach. a w portkach chodzą. No,może jeszcze w sutannach. Z oczu Zuzanny trysnęły Izy. Pociskłzawiącynie dałbytakiego efektu. Proszębez łez. Na histerię niemam teraz ochoty. Nieczas na rozczulanie się nad sobą. Proszę mnie nie krzywdzićtymi łzami. Mówię to, żeby siostrze pomóc, a nie żebydoprowadzić do płaczu. Bo nie o to chodzi. Jak poczymśtakim nie mam płakać? Ciałem siostrywstrząsałszloch, głossię łamał. To są tylko czyjeś opinie, które ma sobie siostra przemyśleć. Wyciągnąć wnioski. Jeśli są niesłuszne, proszę ichnie brać do serca. Ale przełożona mi jeprzekazuje jakswojewłasne. To ty tak to odbierasz. Weronikarzuciła spojrzenie,które miało uciszyć burzę. Daremnie. Ale prawdą jest, żelubisz się wdzięczyć, mizdrzyć, kokietować. Ja kokietuję! wrzasnęła Zuzanna, wyraźnie już nadsobą nie panując. Może wartoby spojrzeć w lustro,możelepszą ode mnie tam przełożona zobaczy. Przełożona ma szczęście, że niesłyszy, cosię mówi na jej temat. Bardzo proszę, abyś to zrobiła. Nie.. Proszę. Nie.Zuzanna dyszała, wyrzuciwszy z siebie słowa, które do tejporyjedynie szeptała, i to najczęściejw swojejgłowie. No cóż, kijem cię nie zmuszę. Powiedziałam to wszystko, żeby siostrę wyrwać z czegoś, czego siostra chyba samanierozumie. Święta Faustynaprosiła, żeby modlić się za księży, a siostra ich wodzi na pokuszenie. Siostra wabi księdzaWacława. Czy siostra nie rozumie, że on jestmężczyzną? Wiem, tak samo jak ja jestemkobietą. 152Konsekrowaną. ; Co to znaczy? Że mamysię oszpecić i zachowywać sięl sposób odpychający! ; Jest różnica międzyodpychaniema prowokowaniem. Nie stanowię dla niego zagrożenia. Skąd ta wiedza? Siostrauważa sięza psycholożkę? Ksiądz Wacławjest jak skała. Nie maskał. Wulkany potrafiąiskały w proch zmieść. - Przełożonej przybywałopoetyckiej weny. Sąprawa i zasady, które jeśli człowiek zachowuje, to się ostanie. WszyscyJesteśmy słabi,nawet ksiądz Wacław może upaść. Upaść, to znaczy przestaćkochać Boga w drugim człowieku, a to w przypadku Grosera jest niemożliwe. gSiostro,obserwujęsiostrę od dłuższegoczasu, to, jak"'siostrapieczołowicie zbierała wszystkie książki Grosera. Nie udawajmy, ksiądz Wacławzastąpił siostrze Fana Jezusa. ^Obawiam się, że siostra jest zakochana. To nie jest nic strasznego. Nie siostrapierwsza i nie ostatnia. Stare reguły zakonne'Uczą,co w takiej sytuacjinależy uczynić. Trzeba pomyślećfo przeniesieniu. Nie będzie to dlanas łatwe, bo polubiły""Śmy siostrę. Zuzannasięprzeraziła, choć nie dała tego po sobie po"znać. Zobaczyław Weronice wiedźmę, o której szeptały siostry. Naiwna odkryła się przed osobą, którawykorzysta wszystko przeciw niej. Dla obrony "ducha zakonnego". Zrobiła coś groźniejszego, przed czym ją ostrzegano zdradziła się przed^przełożoną. Gdyby chodziło tu tylko o nią, pewno byjejjeszcze dopiekła i wojna na całego gotowa. Ale obawiała się,że(Weronika zaatakuje także Grosera. Postanowiła więc późno,bo późno rozpocząć grę. Jest matka całkowicie wbłędzie. Myli matka podziw dla kogoś twórczego z zakochaniem. Jeśli już miałabym się; w kimś zakochać, to Groserjako mężczyzna zupełnie nie jestw moim typie. 153.. Ciekawe, szte-oda, że nie widziałaś uniesienia, z którymrozmawiałaś z księ dżem Wacławem przed chwilą. Nie wyobrażam sobie, jak zachowujesz się przed kimś, kto jest w tw^oim typie. Drżał. Pragnął tylkojednegoukoić nerwy. Otworzył drzwiplebani;. "O Boże! ". Widok sprzętu budowlanego o mało goniepowalił. Zapomniał, że od dziś miaławkroczyć ekipa remontowa. Oficjalnympowodem było powiększeniejadalni, tak aby mogły sięw niej odbywać posiedzenia fundacji"Przekroczyć granice", oraz dobudowanie na tarasie pokoju dlaFranka Ognika, nowego wikarego. Trzecią przyczynąjaksądził Paweł, prawdopodobnie głównąbyło stworzenie dlakażdego z księży osobnego wejścia do plebanii. "Mamy byćwspólnotą, ale każdy powinien mieć swoją intymność" przekonywał Krystian. "Tak jest, dyskrecja Grecja"Paweł wiedział swoje. Remont miał potrwać niecałe dwa miesiące, gdyżw maju miało nastąpić wmurowanie tablicy upamiętniającejpobytu Męczenników Jerzego Popiełuszki oraz inauguracyjneposiedzenie Fundacji. To była ta nadzieja, którą wlewał w sercesceptycznienastawionego doremontu Pawła Wargin. "Czynaprawdę trzeba to robić w zimie? ". "A co, chcesz spieprzyćsobielato? Trochę pocierpimy, a potem słońce i rozkosz" niepoddawał się proboszcz Męczenników. Tak czyowak zapowiadały siędwa miesiące budowlanegohorroru. Odgłos młota pneumatycznego o mało nie zawrócił Pawłaz progu, ale z jadalni wychylił Wargin. Dobrze, że jesteś. Chcesz zobaczyć postępy? Zobaczywszy zniechęcenie natwarzy wikarego, uciął temat. O.K. O szesnastej jestem umówiony ze strategicznymsponsorem. Na 154 nazwiskoniech pozostanietajemnicą, ale znasz je z pierwszych stron gazet. Rzuć okiem na ekipę- O piątej kończą pracę. Paweł spojrzał na stojący pod ścianą łom i miał ochotę rzucić nim w swojego proboszcza. Miał gdzieś strategicznego sponsora, nieczytałgazeti marzył tylko, żeby o wszystkim zapomnieć. Niech sobiewchodzi tysiąc ekip budowlanych, ale dlaczego akurat w chwili,gdy on jak pies szuka kąta do zdechnięcia. Pragnął tylko, żeby Wargin jaknajszybciej zszedł mu z oczu. Rozdeptując grudki tynku, poszedł do siebie na górę. Z reklamówki wyrzucił do miski w łazience zabrudzoną w hospicjum sutannę. Zalał ją gorącą wodą. Popatrzył z obrzydzeniemjak z czarnego sukna wypływaczerwona strużka. Nasypał proszku. Napchał sobie do uszu waty i rzucił się natapczan. Sam sobie pilnuj ekipy, którąsprowadziłeś dla własnej zahcianki". Zaczął łkać z bezsilności suchy płacz, który nie przyniósł żadnej ulgi. Do jego uszu dochodziły nadal odgłosy młota i rozmowy robotników. Wstał iuklęknął przy biurku. Podparł głowę dłońmi. : "PrzepraszamCię, Boże, za moje zagubienie, za złość, za histerię, za to, że uciekłem z hospicjum. Przepraszam Cię zato, że pogardzam Krystianem. Daj mi siły, żebym porozmawiał znim. ". Umilkł, jakby i tak nie wierzył, że te siły kiedyś wykrzesze, że powie mu kiedyś wprost, jak mierzi go jego obłuda, szczurze podkopywanie Grosera, łaszenie się do sponsorów, to jego niedające się ukryć pragnienie, aby zostać kapelanem Stogi albo przynajmniej duszpasterzem jakiegokolwiek Bractwa VIPów. Spojrzał na zegarek. Dochodziłapiąta. Podszedł do drzwi, uchylił je i zaczął nasłuchiwać, co się dzieje na dole. Wyciągnął watę z uszu. Pokręcił głową, zreflektowawszy się,że modlił się z zatkanymi uszami. Jakby tomiało jakieś znaczenie. Głosyrobotników świadczyły, że zbierają się do odwrotu. I co? Budę zostawisz otwartą? doszło go pytanie skierowane do majstra. 155. Mówił, że wikary jest. To idziemy w cholerę. Po chwili usłyszał odgłos ruszającego sprzed plebanii samochodu. Zszedł na dół i zamknął drzwi. Zajrzał do jadalni. Wszystkie meble były zgrupowane w narożniku i nakrytefolią. W centralnej ścianiewykuła byłaolbrzymi a bruzda i wsadzona w nią metalowa szyna. Krystian dokładnie tłumaczył muna projekcie, żebędzie tu przebita ściana do drugiego pokoju,ale nic a nic go to w tej chwili nie interesowało. Równie dobrze mogłoby to wszystkorunąć. Ruszyłszybko na górę,abyzdążyć jeszcze przedmszą wziąć kąpiel. Odkręcił kran inalałna dno wanny solidną dawkę olejku z jałowca. Uniósł kielich. Spojrzał na ludzi w kościele zzajego złotej krawędzi. Opanowałsię, choćzdawało mu się, że widzi wtrzeciej ławce pana Kazia, któryprzed paroma godzinami padł mu martwy w ramiona w hospicjum. Właśnie odprawiał zaniego mszę. Bierzcie i pijciez niego wszyscy, to jestbowiem kielichkrwi Mojej, nowego i wiecznego Przymierza,która zawasi zawielubędzie wylana na odpuszczenie grzechów. Był opanowany, choćw środku cały drżał. Płakał, choćoczy jego byłysuche. Mówił najświętsze słowa i miał wrażenie, że kłamie. "Czy możecie pić kielich, któryJa pić będę? Moźemy Jan i Jakub nie wiedzieli, comówią Jezusowi. Wypić całąprawdę oczłowieku. O brudzie, smrodzie, podłości i zdradzie. Całą fizjologię i chory umysł. Zwariuję. Błagam Cię,nie pozwól mi krzyczeć. Nie pozwól mi zwariować przy ołtarzu! ". Myśli corazszybciej wirowały w głowie Pawła. Cochwilę zamykał oczy. "Krew nie przemienia się w wino,lecz 156 w cuchnącąbryję, w truciznę. Krew bliźniego,poktórej wymiotowałem". '' Zacisnął powieki. ' Ciało Chrystusa nachylił ku klęczącejKaczmarkowej. Boże, jak on przeżywa. Cierpi jak ojciec Pio", pomyślała kobieta. Spojrzała,czy czasami nie dojrzy na jego dłoniach stygmatów. Ledwo wstała od balasek. Łucja modliłasięprzy biurku, a właściwie spała, oparłszy głowę na splecionych dłoniach. Obudził ją dźwięk komórki. Łucja? dzwonił Paweł. Co się dzieje? odparła nieprzytomna. Znowu kręgosłup? Nie. Mam dolinę. Co robisz? Próbowałam się modlić, ale chyba zasnęłam. Jesteś w hospicjum? Tak. Mogę przyjechać? Muszę pogadać. Będę za kwadrans. Dochodziła 21. 30. Zapukał do dyżurki. Przepraszam, nie wiedziałem, że chodzisz tak wcześniespać. Stanął w progu i oparł się o futrynę. Łucja się uśmiechnęła. Jestem na dyżurze, w ogóle nie idę spać,ale po prostu padłam. Usiadł w fotelu. Słyszałaś, co mi sięprzytrafiło? Piąte przez dziesiąte. Tyle,że zmarł pan Kaziu i poplamiłj cię przed śmiercią krwią. Na twarzy Pawła odmalowałosię rozczarowanie. 157. Wybacz, ale też miałam ciężki dzień. Najpierw objazdchorych, a potem pojechałam do klasztoru, bo przełożona twierdzi, że żyję poza wspólnotą. A tainjuż na mnie czekałosamobabskie życic. Zuzanna pogryziona i rozwalona po dzisiejszymstarciu z Weroniką. Bidula,zastanawia się, czy miała kiedykolwiek powołanie. Paweł nie zainteresowałsię tą informacja. Odczekałchwilęi ruszył zeswoją sprawą Przeżyłem tu dziś śmierć. Prawie każdego dnia ktoś tu umiera. Potaknęła. Może, ale na pewno nie tak. Paweł zamilkł, jakby domagał się, żebyto Łucja dopytywała go o szczegóły. No mów. Dobrze zrozumiała jego zamilknięcie. Facet na mnie zwymiotował krwią i umarł. Nie pozwalał pielęgniarcezałożyć sobie cewnika. Powiedział mi, że jakjeszcze razspróbują to zrobić, to się zabije. Byłem w pobliżu. Poprosili mnie, żebym zaprowadził go do toalety Wszystko poszło normalnie. Wróciłem z nim,posadziłem na łóżku. Uklęknąłem,żeby zdjąć mu laczki. Nagle usłyszałem nadsobąbulgot, jakby rury kanalizacyjnemiało rozsadzić. Spojrzałemw górę. Błee! Paweł zaniknął oczy i cały sięotrząsnął. Czerwona bryzgachlusnęła muz ust. Osunął się na mnie nieprzytomny. Zacząłem wrzeszczeć na całe hospicjum. Przybiegli,nawet nie wiem, kto. Poleciałem do łazienki jakopętany. Wsadziłem głowę pod kran i wymiotowałem. Trzymałem głowę pod kranem kilka minut. Nigdy w życiu nie czułem takiegosmrodu, cuchnącego smrodu. Znalazłmnie tam doktorDworacki. Zapytałem go, czy mogłem się od Kazia zarazić. Onmiał raka płuc! Powiedział,że nie. Dał mi jakąś koszulę i odwiózł na parafię. Kazał mi strzelić sobie porządnego kielichai się położyć. Alkoholunie miałem, a poza tym o 18. 00 odprawiałem mszę. Ozastępstwie nie byłomowy,bo Paleczny akuratwychodził. Zostałem samw rozpieprzonej plebanii. Remont. 158 (Paweł nagle dopadł do nóg Łucji i zaczął ciężko oddychać, Spanikowałem, nawet go nie rozgrzeszyłem. Jak ostatni dezerter. Łucja głaskała go po włosach. Dopiero po dłuższejchwili odezwała się: Podobno słowo Bóg w wielu krajach znaczy istotę, którą można wezwać na pomoc. Wołaj Go. Miałeś trudne wejście... Nie mażadnegowejścia. Nienadaję się do tego. ' Tak szybko chcesz siępoddać? To był znak. Szukałem dotyku człowieka. A dostałem pocałunek kostuchy. Może to jest dobredla szczypiorków, dlattórych śmierć jestczymś odległym. Nie wiem, cosię ze mną cieje. Jakby jakiś wampirwysysał ze mnie energię. : Ja też przedwczoraj - -- Nie porównuj mnie z sobą. Mówiłem ci, że przeżywam kryzys. Nie pytam onicBoga, bo nie chcę znaleźć odpowiedzi. Boję się,że umrę. Łucjaodsunęła głowę Pawła. Wiesz co? Jesteś gorzej niż baba! Typowyfacet. Umrę, umrę, bo zobaczyłemtrochę krwi! Pozbieraj się, chcę cię widziećsilnego. Zamilkła. Przedwczoraj pani Anielka, którą przywieźli z wyżartą przez raka twarzą, spytała Łucję: "Czy możemy siępoznać? ". "Tak, oczywiście, jestemsiostra Łucja Chmiel". "Nie oto mi chodzi. Czy mogę dotknąć siostry twarzy". "Tak,, proszę" odparła bez namysłu, choć przeszły ją ciarki. Chora('przejechała powolutku palcamiod czoła aż doszyi siostry. "Masz zdrową twarz. Jak chcesz mi pomóc, jeśli nie wiesz,;co ja czuję? ". Wiele miałajuż dramatycznychprzeżyć w ho'spicjum, ale być może żadne nią tak nie wstrząsnęło. Przezchwilę chciała o tym opowiedziećPawłowi, ale stwierdziła,żew jegostanie duchanic by mu to nie pomogło. 159. Mam być silny, bo ty tak chcesz usłyszała. Aleja nie jestemtaki jak ty. Tobie wystarczy, że się pomodliszi zasypiasz. Może masz taki dar od Boga! Nie każdyjest takaskalą. Ty jesteś święta. Wzniosła oczy do góry i westchnęła. Ja i święta. Szkoda, że nie widziszczasami, jak przedmodlitwą biorę leki antydepresyjne i modlę się, żeby zadziałały Paweł przysunąłsię znowu do kolan Łucji. Przytulił się. Daj mi swoją rękę. Pozwoliła mu ująć dłoń iją głaskać. Wiesz, kiedy byłem w Niemczech, myślałem, żeby rzucićsutannę. I wtedy dopadły mniesłowa; "Ty jesteś moim kapłanem na wieki". Ale te chwile powracają, jak fala. I wiesz, czemu dziś nie zdradzam? Bo się po prostu boję. Boję się,że Bógmoże wcale nie mieć miłosiernej twarzy dla takich jak ja. Zaczął całować blizny na przegubachŁucji. Pamiętasz, jakmówiłaś, że w ranach znajduje siężycie? Masował kciukiem blade wężyki. Pocierał je, jakścieralnąkalkomanię. Po chwili ułożył delikatnie dłoń Łucji na kanapie. Wyprostował fałdę jej habitu. Przejechał ręką wzdłuż jejuda. Wstała. Pawle, chcę ci pomóc, chcę być ztobą. Nie rób czegoś,co nasoddali odsiebie na zawsze. Widzisz, oprócz tego, żejestem twoimprzyjacielem, jestem lekarzem. Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, ale możemasz jakąś męską depresję. Będziesz się zadręczał,obwiniał. Podejrzewało kryzys kapłaństwa, a może najzwyczajniejtrzebacoś wyregulować. My, kobiety. Naddrzwiami zapaliłosię czerwoneświatełko. Łucja spojrzała wymownie w jego kierunku. "Wzywają". Paweł pokiwałzezrozumieniem głową. Muszę iść. Jeśli chcesz. 160 ^; Nie, nie, polecę. Dzięki. Muszę pomyśleć nad swoim przeznaczeniem. ^..; Był wstrząśnięty. Poczuł nagle mrowienie w plecach. ^Wszystko bezznieczulenia. Nastawićkręgosłup proszę bardzo. Powiedzieć komuś,że przystępuje do grona staruszków nie ma sprawy". Najdziwniejsze, że to zwiastowanie,a-raczej sposób,w jaki się ono dokonało, wzbudziło wnimprócz lęku fascynację. Mieć ten dystans, który ma ona. Często podczas swoich urodzin myślał o tym, czy przeżyje jeszcze drugie tyle lat. Gdy miał dwadzieścia, wyobrażał sobie, jak będzie gdy skończy lat czterdzieści, gdy miał trzydzieści- sześćdziesiąt. A gdy mustuknie pięćdziesiąt. Człowiekist młody, dopóki może sobie wyobrazić, że maprzed sobąiszczę jedno życie, a on już go nie miał. Umówił się o dziesiątej rano uWargina. Chciał, aby umożliwił mu zaproszenie wszystkichparafian nakoncert Artura Leśnego. Ustalili naradzie parafialnej, że dobrze byłoby zrobić jakąś imprezę, która by zintegrowałaparafian i była sposobem na dotarcie do tych ludzi, którzy z różnych względów jeszcze nie słyszeli, że rodzi się nowy kościół. Artur nadawał się do tego idealnie. Jego występy przyciągały tysiące osób. Był popularny, a piosenki, które śpiewał,miały przesłanie. zgodził się daćkoncert charytatywny, z którego dochódprzeznaczono by na budowękościoła. Miał, jak wyznawał, wobec Grosera dozgonny dług. Przebój Skrzydła biedaka, dziękiktóremu stał się znany, był oparty na słowach z Manowczyka. A biedakleci do nieba,Na skrzydłach upadłego anioła. 161. Weź je ode mnie,Ja mogę już tylko ulice nimi zamiatać. Biedaklecido niebaNa piórachnieszczęśnika,Odmawia błękitny różaniec. Krystian powitał gościa, unosząc ręce w geście papieskiegopozdrowienia. Proszę. Zaprosił Wacława wylewnie do przekroczenia progu. Nie przeraź się, u nas remont. Idziemy zaraz domnie na górę. Groser zlekkimzdziwieniem zlustrował budowę. Mieszkałtu niecałe dwa lata temu i nie podejrzewał, że dom wymagageneralnych napraw. Co, lekko zaskoczony? Wargin wskazał głową w kierunkustosu cegieł. Dostosowujemy Męczenników do wymogów unijnych. Zasiedli w skórzanych fotelach w pokoju Krystiana. Nadbiurkiem wisiał jego portret. Na razie, na czas remontu wyjaśnił Wargin, dostrzegając, dokąd powędrowało spojrzenie Wacława. Potem zawiśnie zpowrotemwjadalni pośród portretów wszystkich dotychczasowych proboszczów Męczenników. Groser potaknął ze zrozumieniem, wykazując tym samymdużą zdolność do zachowania powagi. Wiesz, Wacku, do czego jest celibat? Żebyśmy mogliocierać łzy nieswoich kobiet. Prowadzę duszpasterstwo płaczącychkobiet. A przed dwoma tygodniami była u mnie jedna,która płakała z twojego powodu. Wacław pokręcił głową zdziwiony. To znaczy, onatak utrzymuje. Ale znamy się za dobrze,żebym cię nie ostrzegł, że coś sięza tobą wlecze, czego możenie jesteś świadomy. 162 I.Krystianwyczekał chwilę, aleWacław nie zaczął go wypytwać o szczegóły. Nie wytrzymał i zaczął sam kontynuować opowieść. - Kobieta nazywała się Żurek. Przyszła wsprawie wsojej córki. Marzeny. a może Magdaleny udawał, że szuka pomocy u Wacława. Pamiętasz kogośtakiego? Załóżmy, że tak. Groser niedał nic po sobiepoznać, ale serce zabiłomocniej. Dziewczyna uciekła z domu do jakiejś sekty. Zostawiła list, żeby jejnie szukać, jestpełnoletnia i ma prawo decydować o sobie. Matka odchodzi od zmysłów. Pech chciał, że zaczęła szperać w rzeczach dziewczynyi znalazła tam jakieś jej notatki, świadczące, że uciekła tam z twojego powodu. Zawód miłosny. Podobno jej cośobiecałeś, potemwyjechałeś za granicę. Doskonale cię rozumiem, wiem, co kobiety potrafią sobie ubzdurać. Powiedziała coś więcej? Ma jakiś ślad, domyśla się, gdzie ona możebyć? Groser zacząłdopytywać. 'Była umówiona zjakąśjasnowidzką. Utyskiwała, że ona, głęboko wierząca katoliczka, musi iść po ratunek do jasnowidzki z powodu księdza. Nie chcę cipowtarzać tego, co. wariatka tu wygadywała. ';'Przestańwięc już pieprzyć bezsensu. Wargin zrobił urażoną minę,która wyrażała jedną z najtększych radościw jego życiu. Wreszcie udało mu się sprowokowaćGrosera. Ten święty monolit, który sprawiał wra żenie, jakbyz całej Ewangelii pamiętałtylko jedno zdanie: Ojjcze, przebacz im,bo niewiedzą, co czynią", wreszcie zdarł maskę. "Pękłeś, bratku. Zawsze wiedziałem, żegłuchy to ty nie jesteś, tylko niemowę udajesz. Upadekświętoszka. To powinno iść na pierwszymmiejscu w dzisiejszych wiadomościach". JEgorozmyślania przerwał telefon. Hallooo odezwał sięteatralnie Wargin. lnagle Groserowi się zdało, że jego rozmówca przytknął do ucha zamiast 163. słuchawki jakąś pompkę, która sprawiła, że pęczniał z sekundy na sekundę. Rozumiem, to jest po prostu rewelacja! mówił tonemzalotnika. To będzie gest symboliczny w skali społecznej. Dziękuję, tak, proszę powiedzieć, że oczywiście zachowam tonarazie w tajemnicy. Dziękuję, dziękuję. Oczywiście w razie czego dostosuję się do możliwości czasowych. Programmożnaprzesunąć. Odłożył słuchawkę. Informacja wywołała w nim takie wzruszenie, że nie mógł wypowiedzieć słowa. Wstał i chodził chwilę popokoju. Podszedł do ściany i nagle z jego gardła wydobył się okrzyk: "Juhuuu! a w ślad za nim nastąpiło potężnewalnięcie pięściąw ścianę. Irównie gwałtownie wydobył sięz gardła drugiokrzyk, który tym razem przypominał bolesnezawodzenie: "Auaa! ". Wacław patrzył osłupiały napoczynania Wargin-a, którynajpierw ukląkłi chwycił lewą ręką prawy przegub. Potemdopadł do umywalki, puścił strumień zimnej wody i podstawił podniego dłoń. Co się stało? odważył się spytać po chwili Groser. Chyba złamałem sobie palec. Ale dlaczego? dopytywał Wacław. Wargin przez zaciśnięte zęby wycedził: Dzwonili z sekretariatuprezydentowej, żeprzyjęła mojezaproszeniena odsłonięcie tablicyPopiełuszki. Tylko- błagamcię, Wacek. Ani słowa o tym, co się tu stało. Wiesz o tymtylkoty. Gdybytowyszło z tego pokoju. I zadzwoń, proszę, potaksówkę, muszę pojechać napogotowie. Tego dnia nic nie wyszło z rozmowy o Arturze Leśnym. Sejf. Wacławodczytał,kiedy odbędą się mszezazmarłegoi podziękował przybyłym za obecność. Przytulił raz jeszcze Dankę I dzieci. Wyciągnąłz samochodu torbę. Zdjął ornat, złożył go w kostkę na masce i schował do środka. Pożegnał się. Szedł zielonymi korytarzami z tui, cyprysów i jałowców. Po kilku krokach przystanął nad grobem jakiegoś aniołka. Spojrzał w uśmiechniętą twarzyczkę "Tomka, który uleciał do Boga wieku dwóch lat, by przygotować miejsce dla rodziców". Ścisnął z całej siły dłoń na rosnącym przygrobieświerczku. (oczu płynęły łzy. Płakał nad swoją niemocą, nad wysłuchaną inaczej modlitwą. Nad kapłaństwem,które niema mocy wskrzeszania. Po dwóch miesiącach walki, fal nadziei i zwątpienia komisja lekarska stwierdziła obumarcie pnia mózgu jego przyjaciela. Gdy po miesiącu pobytu w szpitalu Romansię przebudził, wydawało się, że od tej pory musi być coraz lepiej. Obrzękmózgu jednak nieustępował. Pacjent przez parę tygodni patrzył przed siebie. Nikt jednak nie uzyskał pewności, czyy kogokolwiek rozpoznał i czy wiedział, w jakiej rzeczywistości się znajduje. .Nagle poczuł delikatnydotyk na ramieniu, Otarł łzy i pociągnąłnosem. Odwrócił się. Patrzył na niego szpakowaty mężczyzna w przydymionychokularach, z wąsem. Miał wrażenie, żeskądś go zna. '; Norbert? spytał po chwili namysłu. ^Mężczyzna kiwnął głową. Co tu robisz? Byłem na tym samym pogrzebie, co ty. i Znałeś Romana? Jakie to dziwne, że się nigdy nie zgadaliśmy na twój temat. 165. Poznałem go w szczególnych okolicznościach. In articulomortis. Znalazłem się na miejscu Jego wypadku. Jakopolicjant. Nie było tam wówczas lepszegoksiędza, więc udzieliłem mu rozgrzeszenia. Norbertzapatrzył się w lastrykowy nagrobek Tomka, jakbystali nad mogiłą kogoś bliskiego. Uśmiech dziecka z sepiowej fotografii ogrzewał niczym płomyk świeczki. Chybato było jedno z moich najważniejszych przeżyć kapłańskich- Norbert przez chwilę się zamyślił. Potem zainteresowałemsię jego losem. Najpierwpodpytywałem kolegów prowadzących dochodzenie o stanjegozdrowia, a kiedy dowiedziałem się, że nie ma nadziei, zacząłem codziennie czytać nekrologi. Dziwne, co? Wygłodniałykapłan. Wacław pokiwał ze zrozumieniem głową. Przypomniał sobie pewnego ekskapłana, który służył mukiedyś do mszy jakoministrant. Nie zapomni, z jakim przejęciem podawał wodęi wino. Myślałem, żewyjechałeś z miasta. Po rzuceniu sutanny? Hmm. W pewnej chwili myślałem, że nie będzieinnegowyjścia, bo tuziemia nagle się wokółmnie wypaliła. Ludzie odsuwalisię ode mnie jak od zapowietrzonego. Zmieniłem nazwisko. Nie ma już Norberta Goloba,jestPospieszny. alezachowaj to dla siebie. Zapuściłem wąsy,założyłem okulary. Zresztą wzrok się posypał. Nie mogęzmienić jedynie tego, że jestem księdzem. Dlaczego akuratpolicja? Norbert dość szczegółowo zrelacjonował, jak szukając pracy, zauważył, żewszelkie szansę na jej znalezienietopnieją,gdypracodawcy dowiadująsię o jego kapłańskiej przeszłości. Zupełnie, jakby usłyszeli, że był karany zapospoliteprzestępstwa. Dzięki temu pozostałem wiemymundurowi. Uśmiechnąłsię na zakończenie opowieści. Przez rok byłem na utrzymaniużony. 166 Norbert zaczął nerwowo gładzić wąsy, jakby za chwilę miał;. odkleić i przemienić się znowu w tego Norberta, któregopamiętał Wacław. Masz chwilę czasu? Tak. Jestem wolny. Budujękościół. Jesteś jednym z niewieluksięży, którzy nie uciekli nanój widok. , Groser spojrzał z niedowierzaniem. Norbertpokiwał głową. - Może się przejdziemy? Spojrzał wkierunku przyjemnego lasku. Chętnie. Pewnie się zastanawiasz, czy jestem szczęśliwy? spytał Norbert, gdy po paru minutachusiedli na pniakach sosny. słońce paliło, jakbyjużbył maj, a nie konieclutego. Groser uśmiechnął się doNorberta. Nie, ale ja jestem szczęśliwy, że cię spotkałem. Stęskniłem się. Niedawno z Cybulą zastanawialiśmy się,co się z tobą dzieje. To już chyba ze cztery lata, jak się niewidzieliśmy. .'- Gdyby tesłowa powiedziałktośinny, przyjąłby je jako kurtuazję. AleWacek. -- Norbert odwrócił się i zdusił kluchę wr gardle. Udał, że podnosi szyszkę. Ostatnio spotkałem kolegę z liceum. Opowiedział mi o reakcji mojejpolonistki na wieść, że odszedłem. "Nie dziwię się, że porzucił kapłaństwo. On już w liceum miał taką szalonągłowę. Musi być bardzonieszczęśliwy, skoro zdradził tak haniebnie Chrystusa. I todla wartości o wiele niższych. ". :; Ludzie są w stanie wszystko powiedzieć. Tesame usta, które wielbią Boga, ranią człowieka. Nic nowegopod słońcem. Przejmujesz siętym? Bo ja wiem? Towszystko faluje we mnie. Nieraz po mnie to spływa, a nieraz potem strasznie się boję. Nie chcę dorabiać filozofii do tego, co się stało. Niewiem, czy jestem 167. szczęśliwy. Ale wątpię, czy byłbym szczęśliwy, gdybym postąpi) inaczej. Stary Pawluśkiewicz miał rację: księdza należałobywyświęcić, a potem jak najszybciej powiesić, bo inaczej nie darady. Uważałem, że to jest uczciwe, że odpowiadam za poczęteżycie. Nie wystarczy, że ktoś będziepłacił alimenty. Chociażwiesz, jeszcze jako ksiądz często myślałem, że ten świat możnanaprawić tylko metodami policyjnymi. A przecież przez głowęroi wtedy nie przeszło, że będępolicjantem. Ateraz. Udaje ci się naprawiać ten świat? Nie jest łatwo, trzeba by wyhodować specjalną odmianęuduchowionego policjanta,ale takich nie ma. Zresztąto bezsensu. Norbert urwał. Stanęła mu przed oczami scena z jednegoz jego pierwszych patroli. W furgonetce zdjęli kajdanki złodziejowi, który rozpłakał się jak dziecko. Po chwili kierowcazostał pocięty żyletką. Odtej pory postanowił być twardzielem. Wiesz, potrzeba piekielnej siły, żeby wytrwać wtym zawodzie. Patrzysz codziennie na zło. Albo cięto zdemoralizuje. albo skorumpuje, albo totalnie rozwalipsychicznie. Chyba żebędziesz bardzo blisko Boga, co się raczejnie zdarza. Zamiastmodlitwy leją się hektolitry wódy. Wczoraj interweniowaliśmy u kobiety, którą mąż pobił do utraty przytomności, a potem gwałcił swoją sześcioletnią córeczkę. Codziennie widzęstwory, nieludzi. Nie wiem, czy do nich strzelać, czy ichrozgrzeszać. Myślałem,że pracujesziv drogówce. Nie, wtedy przyjechałemna miejsce wypadku, bo byliśmy najbliższym patrolem. Wiesz, jakto się stało? Jedno pożądliwe spojrzenie. Groserpotaknął. Ja jestem w prewencji. Sęk ej akrawężników. Wymiatamcodziennie te najgorsze śmieci z ulic, jeżdżędo domów nainterwencje. Ostatnio szef stwierdził, że chętnie by mnie wi168 dział w dochodzeniówce. Podobno jestem za inteligentny do tego, co robię. Zamilkli na chwilę. Słuchali śpiewu ptaków. ; Może znasz jakichś ludzi, którzy zajmują się sektami? spytał nagle Wacław. Mam pewną delikatną sprawę. Mojaznajoma. dziewczyna z duszpasterstwa, przepadła bez wieści. Mógłbyś mnieskontaktować z kimś, kto się zajmuje takimi sprawami? Myślę,że tak. Zadzwoń do mnie jutro. Po południu. w tym tygodniu mam same nocki. Wpadłbyś do nas kiedyś? Zobaczyszmoje dzieciaszki. Groser udawał, że nie zauważył emocji, zjaką wypowiekiał Norbert ostatnie zdanie. Tego skurczu twarzy inerwofegomruganiaoczami. Pewnie. Daj mi swojenamiary. '- Niemam wizytówki. Wacław zanurzył dłoń w torbie w poszukiwaniu długopisu. :; No dyktuj. Norbert odwiózłWacławaswoim polonezem. Niech na razie to spotkaniepozostanie międzynami. '- Poprosił, gdy się rozstawali. Chyba że Cybuli. Tylko jemu ufam. Wszedłszy do kuchni tu teraz spożywaliobiady, jadalnia w rozbiórce Paweł ujrzał nad deską do prasowania zapłakaną gosposię. " Co siędzieje, pani Halinko? Nic,tak mi się zebrało. Potrząsnęła głową. Co ksiądz zrobił z tą sutanną? Pomarszczona jakkrepa. Pewnie kolan będzie sięgać. Nadaje się tylko do wyrzucenia, 169. Zalałem gorącą wodą. Rozum mi wczoraj odebrało. I po co,czy kiedyś nie uprałam? Śmierdziała, pani Halinko, cała była. szkoda gadać. Nieważne, proszę lepiej powiedzieć, dlaczego pani płacze. Gładziła fartuch. Bo jak widzę, co tu Paleczny wyprawia, to mi sięsercekraje. Proboszcz Bronisławprzecież nie dalej jakpięć lat temuwszystko tu odnowił, a tu znowu ruina i pieniądz wyrzuconyw błoto. Jakby ducha poprzednika chciał wygnać. Zapytałamsię go, po co to, a on nic nie odpowiedział, tylko tak na mniespojrzał, jakbym była jakimś śmieciem. Boże! Pani Halinazaczęła łkać. Proboszcz Bronisław to zawsze miałdla mnieuśmiech i dobre słowo. Czasami był smutny, i owszem, alenigdyzły. A proboszczKrystian. Po co on mnie prosił,żebym została? Paweł wzruszyłtylko ramionami. No niech ksiądz powie, co ja takiego zrobiłam? dopytywała gosposia. Spojrzał na nią i nic nie powiedział. "Kobieto, zostawtenbajzel. Po co ci patrzeć na ten Babilon. Lepiej zachowaj dobrewspomnienia" pomyślał. Wargin miał szczęście. Wszedł do jadalni, akurat gdy młotrobotnika natrafiłna jakiś metalw usuwanej ścianie pomiędzy pokojami. Ożeż! A to co? Cegły z żelaza? Na te słowa majsterz Krystianem przystąpili do znaleziska. Szef wziął młot w swoje ręce. Uderzył delikatnie obok miejsca, w którym pojawił się kawał blachy. Tynk odpadł niczympęknięta szyba. Majster gwizdnął przeciągle. Cię choroba, to mi wygląda na jakiś sejf. 170 Warginowi na czoło wystąpiły krople potu. Podekscytowali miał już chwycić zatrzonek młotka,ale uprzytomnił sobie, że prawie cała jego prawa dłoń pokryta jest gipsem. Efekt^szczęśliwie okazanej wczoraj radości na wiadomość o przyjeździe doMęczenników prezydentowej. Skrzyżował zatem spojrzenia z robotnikami, po czym odciągnął majstra na bok. '; Panie Krzykała, prosiłbym, aby na dziś skończyć już prace. Rozumie pan, że nie możemy przystąpić do otwierania przy ludziach. Tam mogą byćjakieś kościelne tajemnice. Czy możemy zostać sami. Majster przytaknął ze zrozumieniem. Kiwnąłna swoich pracowników i wyszli do pokoiku, w którym trzymali swoje:eczy. " To co,ja odwiozę ludzi i będę zajakieś pół godziny. Panie Krzykała. a ma pan odpowiednie klucze? Pokręcił głową. Tu już tylko acetylen. Świetnie. Umówmy się tak, ja pozałatwiam sprawy parafialne, a pan przyjedzie z tym acetylenem na szóstą. Co? Może być. Zostałsamw jadalni. Przyjrzał się metalowej skrzynce. Wymiary: 50 na 40 centymetrów. Z każdego rogu odchodziły przyspawane wąsy z płaskownika. "Co tam może być? Oby tylko nię gotówka, bo waluta z epokiBieruta czy Gomułki nadaje się dO pieca. Boże, daj jakieś precjoza. ". Zaczął kalkulować, z których latmoże pochodzić sejf. "Może przed Niemcami coś tam ukryli? ". ; Musizadziałać. Zapomniał, że o szóstej mamszę. Wszedłi) kuchnii zastałprzy stole gosposię z Pawłem. '' Jakieś' tajneposiedzenie? Zażartował, uśmiechając się serdecznie. Pani Halinkadziś taka smutna. Coś się stało? Nieczekając na ewentualną odpowiedź, zwróciłsiędo wikarego. Pawełku drogi, mam do ciebie wielkąprośbę. Wziąłbyśza mnieosiemnastkę? Kompletniezapomniałem, że umówiłem się z fachowcem. Przepraszam, jutro jaza ciebie. A mam inne wyjście? Krystian uśmiechnął się jak do wypróbowanego przyjaciela. Pani Halinko, a pani do domu. Trzeba odpocząć. Proboszcz przemówiłdo niej głosem srogiego, lecz dobrotliwegoopiekuna. Wygląda dziś pani na zmęczoną. Ten remont tonie na pani zdrowie. Może by pani na jakiś czas pojechała dosyna. W końcuprzezparę dni nie pomrzemy z głodu. Krzykał przystawił palnik pięć centymetrów od zamka. No, w imię Boże, miejmy nadzieję, że nie ma tam materiałów wybuchowych. Buchnął krwisto-seledynowy płomień. Rozległ się huk,jakby ktoś otworzył drzwi pędzącego pociągu. Odczekał, ażzniknął dymek. Aaa, zwykła blacha, piątka. Przyłożyłpowtórnie maskę i objechał całyotwór wokół. Odłożył sprzęt. No to. sezamie, otwórz się. Zwrócił się do proboszcza,wywracając radośnieoczami. Na te słowa Wargin wyciągnął lewą rękę, w której trzymałprzygotowane sto złotych, i podał je Krzykale. Tak.. yyy.. Nie za bardzo wiedział, co powiedzieć. To dziękuję. A to dla pana, ekstra. Majster był wyraźnie zawiedziony, ale niepowiedział anisłowa. "Murzyn zrobił swoje. ". 172 Paweł powiesił ornat. Został sam wzakrystii. Piotrek, który służył mu do mszy, wybiegł, bo o 19 miał trening koszykówki. zamknąszafę i uderzyłsiękilka razy otwartądłonią w czoło, pragnąc zadać sobie niecoorzeźwiającego bólu. Chciał wybić gryzące go myśli. Zrobił dwa głębokie wdechy i zpostanowieniem, że czas skończyć się litować nad sobą, ruszył ku drzwiom. Nagle serce podskoczyło mudogardła. Przed nim stałaZuzanna. Nie znałjej osobiście, ale kilka razy widział ją u getsemanek. Automatycznie zaczął się tłumaczyć: Oj, potworny ból głowy. Chybajakieś fatalne ciśnienie. Zaczął dlauwiarygodnienia swego zachowania masowaćczoło. ^" No nie wiem, pogoda dziśidealna. odparła siostra. A to widocznie już wiek. Ale słucham, wczym mogę pomóc? Może mnie ksiądz teraz wyspowiadać? Teraz? zapytał. Tak, muszę. Zrobił gest zapraszający do konfesjonału. Nie, wolę tutaj. Potrząsnęła głową. Usiedli przy stole. Paweł położył między nimi Biblię. Oparłię łokciem o stół, przykładając dłoń do czoła. Zamknąłoczy. Ostatni raz u spowiedzibyłam tydzieńtemu. Rozgrzeszenie otrzymałam, pokutę wypełniłam. Gardzę następującyni grzechami. Zamilkła. Po jakiejś minucie Paweł delikatnie chrząknął. Nienawidzę pewnej osoby inie chcę przestać. Dlaczego? Nie potrafięjuż żyć, wszystko sięzawaliło. słyszał niIe równomiemyoddech siostry. Mówiła z rezygnacją, ale i spo- 173. kojem. Czuł głęboki namysł, jakby penitentka jednocześnieprzypatrywała się swoim słowom. Znowu zamilkła. Śmiało zachęcił Paweł. Wczorajdowiedziałam się, żejestem prostytutką, gwiazdą, że nie prowadzę życia zakonnego, że jedyne, co potrafię,to kokietować. Wygarnęła mi to przełożona, a skoro ona tomówi, to wiem, że już wszystkie siostry też otymmówią. Nie wiem, jakdalej z tym żyć, jak patrzeć na wspólnotę. Jakżyć zprzełożoną,jak iść do dzieci, ludzi, po prostu jak dalejpracować. Widzę tylko mrok. Czy podała ci konkretne zarzuty? spytał Pawełpodłuższejchwili. Wiesz, o co jej chodzi? Tak. Proszęcię, zastanów się i odpowiedz mi, ale szczerze,ile jest według ciebie prawdy w tym, co usłyszałaś od przełożonej. Spojrzała kątem oka na Pawła. Miał zamknięteoczy. Poruchu warg zrozumiała, że się modli. Myślę, że w jakichś 40 procentach przełożona ma rację. To takie trudne, wydawało mi się, że wkładam serce w to, co robię. Staram się nie partaczyć. Zależymi na tym, na opinii. Niepotrafięrozdzielić w sobie czynienia dobrze i chęci podobaniasię. Szukam akceptacji, ale to niejest moją intencją. Na przykład naprawdę chcęrozmodlić dzieci, rozśpiewać je. Nagrałamz nimi nawetpłytę. Usłyszałam, żechcę zostać gwiazdeczką i żepomyliłam klasztor z estradą. Wiem, że jądrażnię. Działamna niąalergicznie. Myślę, żebyłoby lepiej, gdybym usunęła sięjej z oczu. Rozmyło mi się życie, chyba nawet wiem, co jestpowodem. W moim życiu jest ktoś. moje myśli wciąż biegną do niego. Fascynuje mnie, wiele bym dała, aby byćbliskoniego, słyszeć,comówi. poić się brzmieniem jego głosu,uczyćsię jego mądrości, być świadkiem jego chwil, tego, czym żyje,czym się martwi i czym się raduje. Nieustannie o nim myślę,jestem w nim. myślę, że jestem w nim zakochana. Tak. 174 - Czy on otym wie? Nie,nawet się nie domyśla. ' Kimon jest? Zuzanna czuła,jak pulsuje jej krew w głowie. Nie chciała ilniemogła powiedzieć nic, co naprowadziłoby spowiednika na Grosera. ^ Ksiądz. Czy między wami doszło do czegoś, co jest grzechem? ^o narusza twojeśluby? Nie. Dobrze. Masz coś jeszcze dopowiedzenia? To chybawszystko. Dodam jeszcze, że czuję taką duhową bezmoc i niechęć dotego, co będzie, jak skończy sięta spowiedź, tochyba też jest nietak. Czekał, ale Zuzanna już nic nie dodała. Widzisz, awięc może przełożonamiała jakieśpodstawy. : Myślę, że niepowinnaś się obawiać,że zacznie to rozgłaszać. Znam ją i wiem, dlaczego tak z tobą postąpiła. Myślę, że im bardziej była ostra względem ciebie, tym większymtaktemfykaże się na zewnątrz. "Wątpię. Ufaj. Sam słyszałem, jak wielerazy stawała w obronie sióstr. Wiem, że to było dla ciebie bolesne,ale kto wie, możeżięki temu bardziejwsłuchasz się w siebie. Myślę, że i ty, i przełożona widzicie wszystko wyolbrzymione, a rzeczywistość nie jesttaak ogromna wyolbrzymienie to metoda diabła. Poza tym wiedz, że jest wielkim darem, jeśli człowiek potrafi przyjąć cząstkę prawdy o sobie odkogoś, kogo nie darży sympatią. Możebyś potraktowała to, co ciętak upokorzyło,jako dar i nawet za niego podziękowała. Przyjmij to jako możliwość pokuty. Człowiekjest wtedy najpiękniejszy,dy przekracza siebie. To zakochanie, o którym mówiłaś ,powinno cię jeszcze bardziej otworzyć,przerodzić się w tę miłość, która jest w tobie, we mnie, w każdym człowieku. 175. Miłość to Bóg. Jeślizapanujesz nad swoim uczuciem, możecię to wzbogacić i przybliżyć do Boga, ale jeśli poddasz siężądzom, one cię zniszczą. Pamiętaj, że tyi taosoba już wybraliście i niewolno waszych decyzji zmieniać. Wiedz, żeoduczućjest krótka droga do czynów. Czul, że brnie, że mówi słowa, które jemu samemu na niewielepewnie by się zdały. Zaczął ją zapewniać, ze wszystkobędzie dobrze, że to całe zamieszanie tochwilowa burza izarazprzejdzie. Wszyscy mamy słońca i burze, ale tego słońca jestwięcej. W mrokuczujemy się źle, to normalne. Ale w mrokulepiej widaćgwiazdy. Niewiedział już, czy umacnia siebie,czy Zuzannę. Bóg Ojciec,którypojednał świat ze sobą. Boże, bądź miłościw grzesznej duszy mojej w głosie Zuzanny nie wyczuł spokoju. Spojrzał na nią. Wydała musię bardziej skurczona w sobie niż przed chwilą, gdy prosiłaospowiedź. Po zadaniu jej pokutyi udzieleniurozgrzeszenia,pomógł jejwstać z klęczek. A może tak,siostro, byśmy przeszli się na spacer? Siostrydusza lek dostała, ale ciało trzeba dotlenić. To bardzo ważne naprogu wiosny. Może wybierzemysię dziśrazem nad Drawkę. Ma w sobie wiele jodu, prawiejak nad morzem, to dlategojest tamsanatorium dla chorych na płuca. Nawdychamy siętrochę. Dobrze namto zrobi. Zuzannabyła równie zaskoczona, co zadowolo. na z tej propozycji. Chciałauciec dziś z klasztoru, ale nie być sama. Chętnie, alenie wiem, czy przełożona mi. pozwoli . Muszę iść na kolację. Poproszę. Siostro, czekam do ósmej. Zobaczy siostra, Se przełożona jest bardzowyrozumiała. Powodzenia. 176 Przeżegnała się i zapukała do drzwi przełożonej. Usiądźzachęciła delikatniesiostra Weronika, gdy Zuzanna spojrzała na nią z wysokości. ja Mam prośbę. Chciałabym dziś wyjść i wrócić później. W jakim celu, moja droga? ]':: Muszę sięz kimś spotkać. Todość ogólne. Powinnamwiedzieć, gdzie, z kimi po co idziesz. Z przyjacielem. ,. Weronika ściągnęła ustai spojrzała przenikliwie. Zuzanna nie wytrzymała. Potraktowała tę chwilę ciszy i wzrok przełożonej jako zapowiedź odmowy. Jestem rozbita i chcę porozmawiać o swoich problemach. ruszyła do ataku. Dziecko kochane, chyba od tego jest wspólnota? .Czasami trzeba się od niejoddalić, żeby ją lepiej zobaczyć. To proszę iść do kaplicyi powierzyć wszystko Panu Jezusowi. Już to zrobiłam. Moje serce mi mówi, że mogę spotkać się z przyjacielem. W twoim czy nie w twoim typie? ukąsiła Weronika. aluzja dowczorajszej rozmowy przekreśliła wszelkie szanse porozumienia. Topór został wykopany. ^Zuzanna spojrzała na przelożonąz wyższością. "Dowiodłaś,Jesteśprymitywna, pamiętliwa i niech spowiednik mówi Sobie, co chce plotkara". Proszę mnie nie pytać. Moje życie osobiste jest sprawą moją i PanaBoga. I tego, kogo zechcędo niego dopuścić. Jako przełożona nie udzielam zgody na twoje wyjście.. W takim razie wychodzę bez pozwolenia. 177. Weronika podeszła do Zuzanny, próbując ją chwycić zarękę. Poczułagwałtowneodepchnięcie. Nim zdołała zareagować/dotarły do niej słowa: I proszę mnie nie szukać. wrócę, gdy poukładam swoje wnętrze. Wargin siedział przy biurkuw gabinecie i od kilkuminut wpatrywał się w trzymany w dłoni szary obrazek Jezusa miłosiernego. Obok na blacieleżałpożółkłymaszynopis. Wypisyzdzienniczka siostry Faustyny Kowalskiej, "Nieznajdzie ludzkość uspokojenia, póki niezwróci się z ufnością do miłosierdzia Mojego". To zakreślone zdanie rzuciło się Krystianowiod razu w oczy. Szary obrazekz czasów wojny alboz lat krótko po wojnie i wypisy z siostry Faustyny. Skarb, który proboszcz ukrył zapewne wówczas, gdy zakazali kultu miłosierdzia. W jakich to było latach? Nieważne. Nie wpłynieto nazawartość rozprutegosejfu. "Moje prywatne objawienie. Coza dureń ze mnie! Na domiar złego jeszcze Krzykała rozniesie poparafii, że zagarnąłem jakieś skarby". W pierwszejchwili ogarnęła go wściekłość. Potem próbował całą sprawęzbagatelizować, ale nawet istocie tak cynicznej niełatwo byłoprzejść do porządku nad tym szarym obrazkiem. Głupia historia, ale coś w niej jest. Poczułpewien niepokój. Jak sięz nimoswoić? Nagle usłyszał wyjeżdżającyz garażu samochód Pawła. Podszedł do okna i ujrzał wsiadającą do golfa Zuzannę. "Oho. Pawełek wyjeżdżanatańce". Spojrzał odruchowo na zegarek. Widok za oknem sprawiłmu lekką radość wtym fatalnym dniu. Wsadził obrazek Pana Jezusa dopudełka, w którym chowałnajcenniejsze listy. Było zrobione ze starej książki oprawnejw czerwoną skórę, stylowo pożartej przez korniki, zatytułowa- 178 ne Tajemnica pielęgnowania ciała dla utrzymania zdrowia, radości i piękności. "Ręka w gipsie i szary obrazekJezusa miłosiernego". Co to wszystko znaczy? Wargin spojrzał odruchowo na swój portret. Uśmiechnięte oblicze, na które tak lubił patrzeć, tym razem działałona niego drażniąco. Zdjął obraz i postawił na podłodze, odwracając go do ściany. Dojechali na miejsce około wpół do dziewiątej. JezioroDrawkal jednejstronie było zagospodarowane. Znajdowały siętam czynne o tej porze ośrodki wczasowe i sanatoria. Asfaltowa dróżka, która wzdłuż nich biegła, była jednakoświetlona. Znakomite miejsce,wygodne i bezludne. Samochód zaparkowali pod stłuczoną latarnią. Pełnia księżyca i rozgwieżdżone niebo. Sądzi ksiądz, że tu bezpiecznie? Myślę, że bezpieczniej niż w centrum miasta. Poza tym przyjechaliśmy Odpocząć. Mam propozycję, żebyśmy mówili sobiepo imieniu. Wiem, że jestemtrochę inne pokolenie,ale. ^Uśmiechnął się. Z przyjemnością. Zuzanna jestem. Podała wdzięcznie rękę i uśmiechnęła się czarująco. Boże, jeszcze w życiunie widziałam tak rozgwieżdżonego nieba, i tak jakby to wszystkosię przybliżyło o miliony lat świetlnych. Znasz się na gwiazdozbiorach? Nie za bardzo, wiem tylko, że najjaśniejszą planetą jest Venus.. Pokaż. ToChyba ta. - A nie, to chyba Mars zaprzeczyła Zuzanna. Nowidzisz,niebo gwiaździste nade mną i kaszanka mąka we mnie. Powiedz mi lepiej coś o swoim kosmosie, 179. Ale o czym. Cokolwiek, o swoim domu. To raczej ponura rzeczywistość. Mój ojciec jest wojskowym, i to dość wysokiej rangi, mama kadrową w fabrycepłytek ceramicznych. Rodzina oficjalnie, a właściwienieoficjalnie katolicka. Mama uważa, że jestświetna, bo ma zawszedobry makijaż. Martwi się,żeby w domu stały graty, które są naczasie, żeby było pełno babskich czasopism, a w barku zawszecoś ekstra dla gości. Najczęściej towarzyszek rozmów o modzie io tym, co ktoma nowego i kto kogo zdradził. Tato jestpiętnaście latstarszyodmamy, spełnia jej każdą zachciankę,ale między nimi nie ma uczucia. Po służbie woli tulić kogośmniej stresującego, kto nie każe mu w czasie przytulania uważać na świeżoułożoną fryzurę albo ma nieustanny ból głowy. I mam jeszcze siostrzyczkę Wiesię, z którą się bardzo kochamy. Rosłyśmy sobie razem, najedzone, ubrane i wiecznie głodnemiłości,troski,ciepła. Sytuacja wykształciła w nas zdolnośćorganizowaniasobie czyjegoś zainteresowania i napychaniasię przypadkowączułością. Paweł spojrzał, wytrzeszczając oczy jak na kreskówce. Zuzanna się roześmiała. Nie, nie obawiaj się, że zostaniesz kolejną ofiarą. No proszę bardzo, pokarmem mogę zostać, alenie przypadkowym. Tak było kiedyś. Tenprzypadkowy pokarm nie dawałminigdy poczucia sytości, szczęścia i bezpieczeństwa. Aż pewnego dnia koleżankazaciągnęła mnie na katechezę. Spotkałamksiędza Damiana. I jak lawina spadło na mnie pragnienie innego życia. Wkrótce Bóg zastąpił mi miłość matki, ojca, przyjaciela. A ksiądz Damian? To nie tak jak myślisz. Akurattu nie było żadnego zadurzenia licealistki. Ksiądz Damian niebył księdzem, w którymby się podkochiwały dziewczyny. Można powiedzieć, żebył 180 nawet fizycznie ułomny, odpychający. Alemiał piękną duszę. On zarażał pragnieniem innej rzeczywistości. - Dlaczego ciągle mówisz był? -Bo nie żyje, zginął w wypadku. Pawełpoczuł, że Zuuzanna po raz pierwszy ma kłopot z wypowiedzeniem słowa. '. Był głosem twojegopowołania? Pytasz, czyposzłam do zakonu z rozpaczy? Nie. Chociaż on wstrząsnął moim życiem. Matka,która cały czas dbała o swoją atrakcyjność,była dla mnie brzydotą duchową, Damian naodwrót. Zresztą na wszelkie sposoby nie chciała dopuścić,'bym poszła do zakonu. Najbardziej bała się wstydu, gdybym wrÓciła. Powiedziałami, że coś tak byle jakiego jak ja, z takim charakterkiem, nie może zostać zakonnicą. Próbowała mifejśćna ambicję, ale mnie jej zdaniezupełnie nie interesowało. I może ma rację. Niemamw sobie cnotyposłuszeństwa. Nie mam oporów, żeby powiedzieć, co myślę. ; Do zakonu postanowiłam pójść po obejrzeniu filmu o siostrze Małgorzacie Chmielewskiej. Popłakałamsię. Chciałamwstąpić do jejwspólnoty, ale szybko spostrzegłam, że nie dam radypsychicznie. Nie byłam w stanie być z ubogimi,całyczasbym płakała. Skrajna niedola, bieda, przeraża mnie. Nie mam takiego charyzmatu. Szukałam czegoś dla siebie. Uwielbiałam pracęz dziećmi. Ale usłyszałam, że moje motywy nie są czyste, że szukam poklasku dla siebie. szukam bardziej akcepcjii uznania. Wiesz,ciągle mnie dopadamyśl, czyja mam w ogólepowołanie. Łatwo się fascynuję, chcę robić coś dobrego, ale to chyba za mało. Sądzisz, że wiele zakonnic ma kłopoty z powołaniem? ; Paweł uśmiechnąłsię. Myślę,że nie tylko zakonnic. Wiesz, mamy z sobąwieleWspólnego. Podobne rany. Mówiłaś, że cię przerazili ubodzy. Ylnie teżcośprzeraziło. Wiem, że albo przewalczę ten strach, albo już będę się bał do końca życia. 181. Zamilkł. Nie chcesz mi powiedzieć? Chcę. Ale, nie wiem. Uśmiechnął się. Nie wiem,czy zdołam to streścić w pam godzinach, a zdaje mi się, że porarobi się słuszna. A po drugie. Apo drugie? Niechcesz być nagi,bezbronny. To nie o to chodzi, mogę od razu ci powiedzieć, żewłaściwiemój problem jest bliźniaczy. Też jestw moim życiu ktośi tak jak ty chciałbymuczestniczyć w każdej jego chwili. Tonie jest miłość. Nie wiem, jak to nazwać. Jakchcesz, tociopowiem, ale nie dziś. A więc co po drugie? Czy mogłabyśsię do mniena chwilę przytulić. Ja? Nikogo innego tu nie ma. Nie bój się, niejestem dlaciebieżadnym zagrożeniem. Po prostu muszę się dokogośprzytulić. Mam robićza przypadkowy pokarm? Za figurkę kogośinnego? Zuzanna. To nie jest dobre, jak dwie zranione owieczki. Paweł położył palceprawej dłoni na ustach Zuzanny, a lewą przyciągnąłją dosiebie. Oparli głowyna swoich barkachizamarli jak kamienny posąg. Zamknęli oczy. Nagle Zuzanna gwałtownie spróbowała rozłączyć ręce Pawła, oplatające jej plecy. Jeszcze tylko chwilę. Paweł, ktoś stoi przy twoim samochodzie. Oprzytomniał. No nie, policja. Spokojnie. Lepiej to niż złodzieje. Idź, bo jak nie, tooni przyjdą. Pokiwał głowąi ruszył wkierunku radiowozu, który stał naświatłach postojowych. 182 Kiedy się zbliżył, z furgonetkiwysiadł policjant. Dobry wieczór, dokumenciki samochodu poprosimy. To jest pana samochód. ; Tak, oczywiście. Policjant podał dokumenty koledze w samochodzie. Ale o cochodzi, panowie? Gwiazd na niebie tutaj wypatrujecie? zażartował Paweł, chcąc dodać sobie animuszu. Jedyna myśl,która pulsowała w głowie,to czy policjanci byliw stanie z tej odległości dostrzec, że jego towarzyszka jestakonnicą. , Norbert Pospieszny siedzącyw furgonetce miał właśnie zgłosićdokumentydo centrali. Kiedy jednak zobaczył nazwisko i usłyszał głos,odłożył słuchawkę. "Paweł Wolny, jak żyw. Niezłespotkanko. Zakonnica, ksiądz, eksksiądz. Imadełko nic z tego nie skumał. Spojrzał kątem oka na stojącegoprzed maską volkswagena Pawła, żeby się upewnić, potemoddał dokumenty koledze. -Co jest,do k. zapytał zaskoczonypolicjant. - Nic. Wszystko O. K. Znam gościa. - Jesteś pewny? Bardziej niż ciebie, Imadełko. I nie chceszsię przywitać? Broń Boże, jestem tu incognito. Co ty? Pojebało cię? '; Norbert wyprodukował błagalną minę pod tytułem "Cicho". Wsiadaj, wszystko ci wytłumaczę. Światła radiowozuzniknęły. Paweł odetchnął i pokręcił głową. Wrócił do Zuzanny. [ Pojechali, ale lepiej się zabierajmy. Kto wie, ktotu za chwilę zląduje. Nieprzejmuj się. Przecież tobyła rutynowakontrola sanochodu. Całe szczęście,że jeszcze chce im się kontrolować. 183. O cholera, zrobiło się po dziesiątej. Najwyższy czas,żebym cię odwiózł. Dobrze, ale na dworzec. Jak to? Niewrócę doklasztoru, a już na pewno nie dziś. Nie wygłupiaj się, Zuzanna. Byłeś moim spowiednikiem, ale ty teżnie masz nade mnąwładzy. Ja nie podporządkowuję się żadnej władzy, która nie jestdla mnie autorytetem. Tak było w domu i tak jestw zakonie. Poczuł się w potrzasku. "Co robić? ". Czuł, że spowodował tę lawinę. To on nieopatrznie wyciągnął Zuzannę tegowieczoru. Skąd mógł podejrzewać, że jest tak zbuntowana,skoromówiła, że musi spytać przełożonej? "Trzeba zyskać naczasie iuspokoić zbuntowaną penitentkę". Zaczął myśleć,gdzie mógłby ją ulokować na tęnoc. Męczennicy nie wchodzili wgrę. "Hospicjum! O nie, jak wytłumaczę Łucji, że lądujęz jej współsiostrą przed północą i proszę o nocleg. Po tymjakwczoraj rozbabralemprzed nią swojąduszę. ". To co? Dohotelu chcesz jechać? Nie, do Ostródy. Mam klucze od mieszkania siostry. Jestpuste,bo są z mężem za granicą. O Boże, ty to wszystko zaplanowałaś? Nic nie odpowiedziała. Zobaczył determinacje w jejoczach. Czy nie lepiej, gdy cięzawiozę tam samochodem? Tochybaniecałe pięćdziesiąt kilometrów. Dochodziła dwunasta. Siostra Weronika od godzinyklęczałasamotnie w kaplicy. Po jej policzkach płynęły łzy. "Jutro,Panie, napiszę do matki i poproszę o zwolnienie. Jestem stara i zgorzkniała. Nie umiem jużrozmawiać z mło- 184 dymi. Może jestem wiedźmą. Ale błagam. Niech wróci. Niech [słyszy, że ta wiedźma jąkocha i martwi się o nią". ' Po paru minutach wyciągnęła komórkę. To wpatrywała się w nią, to wznosiła oczy do Pana Jezusa. ; , Boże, oświeć mnie. Kieruj mną. Co robić, by jej nie stracić? Myśli Weroniki krążyły wokół jednej osoby jedynej nadziei zwątpienia. Nacisnęła prawy górny klawisz nokii, potem lewy. Na wyświetlaczu ukazało się:GROSER. Boże. Przeżegnała się i przycisnęła klawisz z ikonką zielonego telefonu. Po pierwszymsygnale rozmyśliłasię. 10 Paweł zatrzymał golfa obok trzypiętrowegobloku. Spojrzał na zegarek, potem na Zuzannę. Dochodzi jedenasta. Jej twarznic nie wyrażała. Żadnej odpowiedzi, prośby. Piłeczka znów wróciła do niego. Przyjadępo ciebie jutro. Możesz zostać i spać w drugim pokoju. Patrzyła przedSiebie. A jeśli się boisz, to jedź, ja wrócę pociągiem. Kiedy? "Po cobrnę, nie jestem za niąodpowiedzial'ny. Nie wiem. Jak wróci miwiara, że jestsens być posłuszną rozkazom, w które się nie wierzy. Wyjrzał przez szybę na uliczkę. Nikogo, żywego ducha. Trochę byłoby głupio, gdyby nas ktoś zobaczył. Szybko przekalkulował. Dalsze targi: wracać,nie wracać, nie mają teraz sensu. ( Wejdź za pięć minut. Drugie piętro. Czwórka, zostawię uchylonedrzwi. 185. Jesteś pewna, że nikt tu nie wróci? Siostra jest z mężem w Szwecji. Rozmawiałam z niąwczoraj przez telefon. Będzie za dwatygodnie. Zatrzasnęła delikatnie drzwiczki. Zacisnął powieki, choć nadworze było ciemno. Pragnął jeszcze większej ciemności. Niemyśleć. Czuł, że ogarnia go dziwne podniecenie. Jakbymiałpostawić nogę na księżycu. Odsuwał te myśli,ale wdzierały sięw niego jak nawałnica. "Ode mnie zależy teraz wszystko. ". Wszedł do kuchni. Zuzanna klęczała z głową zanurzonąwszafce. Nie mamy kromki chleba. Alejest kuskus. Minuta i jedzenie będziegotowe. Nie jestem głodny, nie kłopocz się. Aleja tak. Jak masz ochotę, otwórz sobie piwo albowino. Co chcesz. Tujest wszystko. Mój szwagier raj wyobraża sobie jako krainę, gdzie płyną wszelkie gatunki winai whisky. Otworzyła srebrne drzwi lodówki przeznaczonejwyłącznie na alkohol. Uśmiechnął się. To może skuszę sięna lampkę koniaku, a ty? Jaw ogóle nie. Zresztąw naszych konstytucjach jestzakaz picia. "Aha, lis, który nie jada w piątek kurczaków", uśmiechnąłsię ze zrozumieniem. Podała kuskus i oliwki. Jedli,jakby tylko po to zrobili pięćdziesiąt kilometrów. To zapalę chociaż świecę. rzekła po dłuższej chwilimilczenia. Pewnie wolałbyś, żeby tu była Łucja. "Skąd jej przyszła do głowy? Co ty gadasz? Jai Łucja? Podziwiam po prostu to, corobi i jak robi. Tak, Łucja jest fascynująca. Tylko ja jestemdo niczego. 186 Nic nieodpowiedział. Wiedział, że lepiej nic nie mówić, nie gasić, nie tamować. - Niech dziewczyna się wygada. Może robić za ścianępłaczu. Ona jednak nagle wstała. Pójdę sobie pościelić. ^:Błagam, nic nie rób, daj po prostu jakiś koc Proszę. przeszedłemtwardą szkołę. ( "Boisz się zostawić jakichkolwiek śladów. Najchętniej starłbyś jeszcze odciski palców". Wedle życzenia. Zgasił światło iuklęknął przy łóżku. "Boże, Boże, daj mi wiarę,ę, daj mi siłę. Nie opuszczaj mnie. Boże, Boże". Naciskał palcami czoło. Modlił się bez słów. Zdjąłspodnie i nakrył siędwoma kocami przygotowanymi przez Zuzannę. Przez godzinęchyba przewracał się z boku na bok, ale nie byłw stanie zasnąć- Materac był wygodny, szeroki. Czuł się jednak, jakby położył się pośrodku gwarnej ulicy. W końcu się poddał. Zapaliłna powrót lampęi spróbował znaleźć na regale obok łóżka coś do poczytania. Sprawa beznadziejna- Same książki z zakresutechniki. Jedynie na dolnej półce znalazł kilka kolorowych czasopism. Zaczął wertować Twarze, które dotychczas migałymu tylko na ladach kiosków zaczęły ożywać. Ni stąd ni zowąd wiedza dotycząca małżeńskich zdrad, korupcjii kosztownych wakacji na Florydzie za częła go niebezpiecznie wciągać- Głowa stawała się coraz bardziej trzeźwa. A skąpoodziane panienkisprawiały,że coraz szybciej odwracał kartki. "Dość". Wiedział, że musi to przerwać. Ostatkiemwoli sięgnął po czwarty tom Fizyki dla dociekliwych. Elektrycznośći magnetyzm. Otworzył na chybił trafił i zaczął czytać bez zrozumienia, jakby chciał połknąć sporądawkę tabletek nasennych: "Pręt z twardej gumy odbiera elektrony kawałkowi futra; pręt szklany dostarcza je natomiiast kawałkowi jedwabiu. Wiemy, że każde dwie substancjekontaktującesię ze sobąwymieniająsię pewną liczbą elektro187. nów, w wyniku czego jedna staje się w nie bogatsza, uzyskującładunek ujemny, druga zaś uboższa, ładując się dodatnio. Wymiana, która następuje bardzoszybkona powierzchnikontaktu, trwa dotąd, aż powstanie mała różnica potencjałów, którauniemożliwi dalszą migrację elektronów". Zaczął przewracaćkartkiw poszukiwaniu stron najeżonych inżynierskimi wzorami. Podziałało, po jakichś pięciu minutach powieki zaczęły opadać. "Stwierdzenie:Wolty razy ampery dają waty jestbardzo prostackie, aleprowadzi w prosty sposób do następującej ważnej relacji". Nie zgłębił już tejważnej relacji. Zgasiłświatło. W tym samym prawie momencie otworzyłysię drzwi. Zacisnął oczy- Zuzanna odchyliła koc. KaPLICA Vrócił przed dwudziestąz FundacjiSamotnej Matki, Adela przywitała go, rozkładając bezradnie ręce. Wskazała głową na drzwi pokoju gościnnego. Wacław odpłacił miną informującą, że nie wie, o co chodzi. Przysunęła się zatemdo jego ucha ten wyszeptała konspiracyjnie: Łotocki czeka na księdza od pół godziny. Ten doktor. Mąż pani Maryli, u którejsą zebrania. Domyślamsię. Mówi, że musi sięz księdzem koniecznie zobaczyć. ^Wprowadziłam go dogościnnego. Nie wiem, czy dobrzezrobiłam. Mrugnął na znak, że wszystko jest w porządku. Wszedł dopokoju. Łotocki siedział zatopiony wjakiejślekturze. Co za miłe spotkanie przywitał się Wacław. Zdajesię, że na kolędzie chyba plotłem trzy po trzy, bol-potem Maryla była namnie zła. Ale. wtedy, w czasietej koędy, wie ksiądz, co pomyślałem? Groser pokręcił głową. tŻe chciałbym księdzu w jakiś sposób pomóc,choć nie wiem, dlaczego. Po prostu są ludzie budzący jakiś szczególnyrodzaj sympatii. Dziwne, co? Nie jestem gorliwymkatolikiem, nie jestem księdzu nic winien, ha, nawet nie jestem peda. łem,a chcę księdzu pomóc. Upadły anioł przynosi skrzydłabiedakowi. -. To był świetny pomysł z tym koncertem Leśnego. , Wacław tylko kiwnął głową, lekko zakłopotany tym szczególnym wyznaniem sympatii. " W zeszłym tygodniu operowałem kręgosłup znajomej gaździnie, przesympatycznej kobiecie, do której jeździliśmy z Marylą na wakacje. Jej mąż chce mi siękoniecznie odwdzię czyć. Jestem neurochirurgiem, więc czasem woczach pacjen189. tów nabieram cech boskich. Moja pacjentka przez dwa latachodziła do ortopedów i internistów. Pewnie wkrótcemusiałaby do nich jeździć na wózku. Mówię to tytko, żeby wyjaśnić. dlaczego zasłużyłem sobie na darwdzięczności, z którym niewiem, co począć. I właśnie z tym doksiędza przyszedłem. Mążmojej góralki mnie naciska. "Panie Bulka, daj panspokój, mampieniądze. ", tłumaczę, aon nic. "Serce za serce", powiada. Uparł się. Mojaodmowa jest dla niego obrazą, powiedział, żemi zbuduje daczę,ale ja nie chcę żadnej daczy. Wacław, zrozumiawszy, że zanosi się na dłuższąopowieść,zaproponował przejście do wynajmowanego przezeń pokoju. Rozsiedli się wygodnie wfotelach z epoki gierkowskiej. Napytanie, czy się czegoś napije, łotocki oznajmił z żalem, żeprzyjechał samochodem. Groser niezdążył wyjaśnić, że miałna myśli herbatę,bo gośćnerwowo zaczął kontynuować swąopowieść. Z daczy, proszę księdza machnął rękąjuż się wyleczyłem. Mieliśmykiedyś,jak jeszcze mieszkaliśmy w bloku. Miała dawać ukojenie po całotygodniowychnerwach. Dajciespokój! Co roku mi coś kradli. Przeżywałem tostrasznie,ale naprawiałem szkody. Rozwalone zamki, wybite szyby. Ażpewnegodnia, kiedy nie było już co ukraść, delikatnie mówiąc,narobili mi na stół. Wtedy powiedziałem: "Dość. Nigdywięcejmoja noga w tej okolicy nie postanie". Wyciągnął paczkęmarlboro i zaproponowałGroserowi. Nie, niepalę, ale proszę. Wacław zacząłsię rozglądać za czymś w rodzaju popielniczki. ale łotocki wyciągnął trzypapierosy pozostałe w paczce i użyłdo strząsania popiołu pudełka. Wracając do naszego Bułki. Wyłożyłem mu swoje argumenty, ale widzę, że chłop nieszczęśliwy, tak jakbym wziąłgo za biedaka, którynie może już nic dać. łotocki zaciągnąłsię głęboko. I wtedy pomyślałem o księdzu. Mówiłksiądz, że majuż drewno na kaplicę,które mu rozkradają. 190 to zamiast daczy Bułka mógłby pomóc przy tej kaplicy. palił się jak cholera, gdy mu powiedziałem o takiej możliwości. Górale alkohol i budowę kościołów mają wekrwi. No,'coksiądz na to? Bułka twierdzi,że pora już odpowiednia. Przyszedłem dzisiaj, bo Bułka jutro wyjeżdża, więc mógłby jeszcze dogadać zksiędzem szczegóły. Mówi, że tydzień ikaplica stoi. Może przesadza. Niech będą dwa tygodnie. No tojak, przyprowadzić tego Bułkę? Nie wiem, tak myślę,czy pan jakoś na tym nie straci. -Groser najchętniej uciekłby wpopłochu,ale zapaliła musię czerwona żaróweczka. Stanecki znowu wyzwałby go odiedojdy. Ależ skąd. Proszę księdza, jest tyle ohydy wokół nas, aferzyści, chamy, złodzieje, wszyscy wszystkichpodgryzają, więc jak się nadarza szansa, że można zrobić coś. no czystego. Nie wiem, czy tym choć trochę zmażę moje grzechy,ale Marylka do końcażywota będzie mnie na rączkachnosiła. Ona mówi, że ksiądz ma w oczach niebo. Zasłonił się cytatemz żony. to Jutroo ósmej. miałby ksiądz czas? Myślę, że tak. Po wyjściu gościa Wacławowi zawirowało w głowie. Sprawy zaczęły nabierać tempa,a ponoć Boże młyny mieląpowoli. Pewnie by się pogubił, gdyby nie pomoc AdamaStaneckiego. Pamiętaj, życie polega na wykorzystywaniu okazji pouczał. Z niewykorzystanych okazji będziesz rozliczanyna sązie ostatecznym, jak z niepomnożonych talentów". Jedna z takich okazji nadarzyła się na przykład dwa tygonie temu. Na tamten świat przenieśli się jegonajbliżsi sąsiedzi. Zofia Burak zwana Fioletową oraz jej konkubin RyżyBronek, októrym szerokich informacji udzielił Groserowitrójwąs. Prowadzili razem melinę. O całej sprawie poinforlowała gojakopierwsza pani Radzykowa, która mieszkała parcele od nich. 191. Nie zdążyłem dotrzeć z kolędą do Bronka. Jużniech ksiądz nie blużni. Chyba żeby mu ksiądz powiedział,że z pieklą nie wyjdzie. Przecież on Pana Jezusa, żebysprzedać, co znagrobków odrywał, to go brał i młotem na kowadle miażdżył. Tyle razy, co onzabił Pana Jezusa. O nie, dlatakich nie ma miłosierdzia. On nawet był gorszy od Żydów. Groser popatrzył Radzykowej w oczy, aż poczuła się jakośnieswojo i rzekł: Widzipani, a jaciągle myślę o słowachPana Jezusa nakrzyżu: "Przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią". Policja niezabardzo wnikliwie przeprowadzała śledztwo. Ustalono, że w czasie pijatyki doszło do kłótni, w wyniku której RyżyBronek zabił z niewiadomych powodów Burakowąnożem, a potem się powiesił. Nóż był jedynym elementemmetalowym, jaki znaleziono w domu. Krany, futryny,klamki wszystko, co możnabyło sprzedaćjako złom,Bronek wyniósł. Był uzależniony od metalu. Takjak komikowi, któremu jest obojętne, czy zżera wysokiej klasy zabytek czy kawałskrzynki, takBronkowiobojętne było, w jakiejformie występował metal. Potrafił ukraść najwyższej klasy głowicę odtoyotyi sprzedać za pół litra. W okolicywszyscyodetchnęli. Nikt Ryżego Bronka nie żałował. Za Burakowąteż pewnie nikt nie płakał. Nie odbył siężaden pogrzeb. Żartowano, że po śmierci okazali się bardziejprzydatni niż za życia. Ich wątroby służyły w prosektoriumjako eksponat studentom medycyny. Jedynie Groser odprawiłmszę w ich intencji, w intencji swych niedoszłych parafiani najbliższych sąsiadów, których nigdyosobiście niespotkał. Adam Stanecki wśmierci Burakowej iBronka zobaczyłpalec Boży inakazał Wacławowi działać, tzn. kupić po korzystnej cenie od rodziny nieboszczyka teren z ruderą, wktórejdokonał żywota. Nikt sięnie kwapił do kupna chałupy,którabyła sceną morderstwa i samobójstwa. "PanBóg z każdegozła potrafi wyprowadzić dobro z lekką ironiąprzekonywał 192 Adam. Jeślimyślisz poważnie o przytulisku,to chyba wiIzisz tu działanie opatrzności". Wacław siedział przed kartką białego papieru i kreślił dość^zmyślnie hasła: kaplica, Łotocki, Bułka, przytulisko,Skryty,pieniądze, Ryży Bronek. Wyciągnął projekt kaplicy. Prostokąt o wymiarach 15 na stO centymetrów. "O Boże, w co ja się ładuję? Całe życiemiałemystans do księży budowniczych". Wacław zawsze wyznawał teorię, że kościół winien być jaknamiot wędrowca, który moża zwinąć w razie potrzeby i podążyć drogą, którą wskazują"wiazdy. "No cóż, prawo rynku. PanBóg nie zapłaci czynszu za nierentownebudynki", skwitował kiedyś dyskusję ozamykaniu w Niemczechcałych parafii. Wczorajdzwonił do niego Cybula, też chyba opatrznościowo, żeby niewpakował się w żadną aferę w czasie budowy. ,Wierni będą cipatrzeć na rączęta jak nigdy". Dał mu stosowne exemplum z Kołomorza. Rozmawiał z Jadwisiakiem,Jktóry kupił niezwykle ekonomiczny piec na olej. Cybula zainteresował się, a wręcz wyraził chęć kupna czegośpodobnego,IIB co usłyszał:"Oj proboszcz, zrób to po kryjomu, żeby się parafianie nie dowiedzieli". "Ale przecież sam pan mówi,że wielu parafian przestawia się na te piece". "No tak, ale oni to mają za własne pieniądzei z własnejroboty". "Jaktu ocalićsiebie? Od budowy nie ma przecież odwrotu". myślał tak, ażsię zrobiło wpółdo dwunastej. Rano oósmej spotkanie z Łotockim i z Bułką na placu budowy. Sen jednak nie przychodził. Poszedł zaparzyć sobie melisy. Potem chciałWłączyć jakąś kojącąmuzykę, ale bałsię, że pora już zbyt późna imoże obudzić paniąAdelę. Położył się, a jako dodatkowy środek nasenny wziął książkę Pułapki nadmiernej troskliwości, którą ofiarował mu ostatnio Cybula. Środek okazał się niezwyt skuteczny, po jakichś trzechminutach książka wypadła mu(ręki nadywan. I potem naglepodryfował w stronę Magdy. Wsiadałado dziurawej łódkii płakała, a onjąwypychał ni to 193. na jezioro, ni to na morze i powtarzał jej: "Nie płacz, nie bójsię, wypłyń na głębię". Dochodziła szóstarano. Paweł wsadził klucz w drzwii przekręcił gotak delikatnie, jakby manipulował przy zapłonie bomby. Marzył, by wejść jeszcze na dwie godziny do łóżka. Gdypostawił nogęna pierwszym stopniu schodów, usłyszał glosWargina. Pawełku, martwiłemsię o ciebie. Dzwoniłajakaś siostra,ale za diabła nie wiem:Zuzanna czy Łucja. Podobno byłeśpoza zasięgiem. Pocisk trafił celnie. Pawełzacisnął zęby i nie odwracającsię,odparł: Tak, wiem. Ledwo wytrzymał prowokację. Chciałem ci pokazać pewne znalezisko archeologicznewjadalni. Krystianchciał powiadomićgo o sprawie sejfu,zanim uczynią to inni. Później zejdę,muszę złapać jeszcze trochę snu. Bracie,ostrożnie. Te noce skupienia mogą ci nie wyjśćna zdrowie, w końcu wszedłeś w wiek poborowy. Paweł opanował sięresztkami sił. Dotarł do łazienki. Spojrzał w lustro. Zamknął oczy. Wargin nie dał za wygraną. KiedyPaweł zszedł o dziesiątejdo kuchni, licząc,że jakco dzieńjego proboszcz wypuścił sięna miasto, zastał go przy stole przeglądającego "Wyborczą". Na widok Pawła odłożył ją kurtuazyjnie nabok. Musimy się przez tydzieńpogospodarzyćsami. Chybadobrze zrobiłem, dając Halince wolne, co? Obserwowałkątem oka Pawła,który nie przejawiał najmniejszego zainteresowania jego słowami. No to się Gocłowski doczekał. 194 - Wrzucił news z "Gazety". Stella Maris ich ładnie wyprowadziła. Komornik w kurii. Obrazy imeble gdańskie pójdą pod młotek. Widzisz, jak to warto być ubogim i spać spokojnie. Ostatnio Florek opowiedział mi dobry dowcip. Krystian byłkolegą nowegobiskupa, o czym uwielbiał przypominać w każBej rozmowie. Proboszcz pisze opinię o swoim wikarym doBiskupa. No i zaczyna tak: Ksiądz Pikuciński chętnie zagląda do kieliszka, jest łasy na pieniądze, ugania sięza kobietami, alejako kapłan. bez zarzutów. Hę,hę, niezłe, co? Znam. I mi go nie opowiedziałeś? O, mój wikuś nie dba o edukację swojego proboszcza. Wiesz,że uwielbiam dowcipy o księżach. Nie dowcip. Znam faceta. Którego? Tego wzorowego kapłana. Warginowi uśmiech zastygł na wydatnych ustach. Paweł, chcąc uprzedzić dalszydialog, rzekł: Słuchaj, muszę na parę dni wyjechać. Dlaczego? Bo nie mogę nasiebie patrzeć w lustrze. Paweł,nie żartuj, jest remont. No właśnie, nie będę zawadzał, a moje obowiązki. poproszę Franka, a jak nie będzie mógł, to załatwię kogoś innego nazastępstwo. Nie martw się. No dobrze, ale nie wiem, czy fachowcy niebędą w tych dniach musieli wejść do twojej łazienki. Trzeba wymienić piony w centralnym. A niechsobie wchodzą. Każdym słowem, każdą wypowiadaną głoską Pawełkomunikował:"Daj mi świętyspokój! Krystian miał jednakprzedziwną zdolnośćniezwracania uwagi na wzgardę okazywaną mu przez rozmówców. Może to była gruboskórność, a możepo prostu nie pozostawało munic więcej, jak przełykać to, od czego innidawno by zwymiotowali. 195. I jeszcze jedna sprawa- Myślę, że to naturalne, no wiesz,chciałbym, abyś przynajmniej wypożyczył obraz Popiełuszkido Sali Proboszczów. Czy mogę na to liczyć? Paweł wzdrygnąłramionami. Jeśli uważasz, że to nie oszpeci tego miejsca. Tylkoproszę. nie rozgłaszaj, kto go namalował. Był koniec lutego. Ale pogoda taka równiedobrze mogłabybyć w kwietniu. Bułka zdjął paspapy przykrywający drewnozKołomorza. Przejechał dłonią po desce. Piknę, i tyn, co ukodoł, znoł sięna zecy. Chwilę cośkalkulował. Tojo bez tzy dni bedom. Przywieźć piłe, betoniarkę, dwa Maćki. Bez tydzień bydziejuz co cudować. Nieprzesadza pan? Najgorsze podobno fundamenty wyraził wątpliwość Groser. Jakie tamfundamenty? Godanie. Co tzy metry do sięstopę i starcy zawiwat- Nie bydzimy betonu marnować. Tozadyn ciężar dźwiga. Niek sei halnypsydzie, inic się nie stanie. Nawazniejse, ze prund mocie. Tak, na szczęście za radą Staneckiego Groser postarał sięzawczasu o podłączenie prądu i wody. Bułka wziął projekt kaplicy i rozłożył na desce. Patrzyłprzez chwilę i z ubolewaniem kiwał głową. Ino mi tyn mundry, cotowyrysował nabudowę, niechnie lizie. Chyba ze jak wiechę powiesimy. Potem wyciągnął miarę i zaczął rachować poukładane"wsztaplach drewno. Kopka mi maławo się wydaje. Ale tyn gazda mozejescyksiędzowi jakomstachete do? Kuźwa, tak najedne ścianę byndziekiepsko. Bułkana szczęścienie mówił jak ortodoksyjnybaca, tak że Wacław prawie wszystko rozumiał. 196 A gdyby tak, bo wie pan, misię tak marzy, jakby jedną ściianę zrobić z kamienia. zaproponował nieśmiało Groser. -Może to by nie było drogie? Czy to by byłotrudno taką ścianę zrobić, jakieś takie chociaż fragmenty? : Otworzył zeszyt i narysował ścianę ołtarzowąz kamieni. (Pustelnia Aiugebelle". Bułka spojrzał z uśmiechem na Łotockiego, który w milczący sposób towarzyszył budowniczym. Ano spróbować można. Zapytom, jak się skole muruje. Skole? Wacław nie załapał. No, kamyszki. Bułka mrugnął do Wacława. Saumiem się i psyjade. Jako siutrowniaka tu jest, to się ichtawlyce. I siutru. Ino jakiego przewoźnika ksiądzzamówi,;by robota odponiedziałku ino śmigała/ poniedziałek rano Bułka, tak jak zapowiedział, zameldował się ze swoimi pomocnikami i sprzętem. Piła tarczowa, heblara,betoniarka. Wyładowali teżz samochodu okna i drzwi. A to? spytał Groser. ;. A to tak na wselki wypadek. Bułka wyglądałprzy swoich pięciupomocnikach jak ojciec z dziećmi, które chodzą do podstawówki. Maćki sięgali mU do ramienia. Twarze mieli zorane i ogorzałe przez wiatr, a. możei alkohol. No to w imię Łojcai Syna, niek ksiądz do jaki wywód, zeby PonBucek cuwał nad nami. Odziewiątej przyjechał załatwiony przez Mackiewicza przewoźnik. Bułka uzgodnił, w jakiej kolejności ma ściągać towar, Iddelegował jednego Maćka, a potem zabrał się do wytyczania kaplicy. Do wykopania było około trzydziestu dołów nastopy betonowe, na których miała się opierać konstrukcja kaplicy. 197. Zaczęła też nadchodzić armia "ceprów" do kopania zwerbowana różnymi kanałami przez Wacława. W sumie około piętnaścieosób. Wliczbie tej był też i pan Zbiniu ten,który najpierwtrochę desek podprowadził, apotem reszty pilnował. A te panaMaćki, to jakaś rodzina? spytał w którymśmomencie Wacław Bułkę. Moja cała rodzina w Hamaryce, tylko jo tu jak paluseksię ostał. Dwiesiostry mom zakonnice, jedna w Zymie,a drugaw Kanadzie, u Indian w rezerwacie mitrozy. Itakji się psyksy. Te Indiany to tak do Pana Boćka niebardzo. Ino flaseekai jazda, jescy lepsi niż nasi,a po tym psychodzą,żeby codzieckomuwazyć. A ksiundz tyzma jakom siostrę zakonnice? Mam, ale nie rodzoną, Zawse jakoś,siostra to jest śwama zec. Dwa dni przycinali, sortowali, heblowali. W środę zaczęlistawiać konstrukcję. Pracowali od siódmej do siódmej. Bułkaz Maćkami i cepry. W piątek "mury"zaczęły iść do góry. Przy śniadaniu Wacławprzyniósł kamień z Aiguebelle. Pęknięte sercez krwistąpręgą. Panie Bułka, chciałbym, aby ten kamień wmurować w tęścianę ołtarzową. Myślętak ze dwa metry nad ziemią. Ło to jescytrochę. Najpierw dzewo postawimy. A todziw. Ka to ksiądz znaloz? Z Francji przywiozłem. Pracowałem na polu. Rozmowę przerwał odgłos nadjeżdżającegosamochodu. Parę metrów od nich zatrzymał się policyjny lanos. Ło kuźwa jęknął Bułka. Pewnie przypomniały musię czasy,kiedy to jeszcze za PRL-u stawiali pod osłoną nocynielegalne kaplice. Wacław rozpoznał z daleka Norberta. Spokojnie, panowie, to swój uspokoiłekipę i ruszyłna powitanie przybyłych. 198 Ksiądz Wacław, Tomasz Nietoperz, sPec od sekt Norbert dokonał prezentacji. Po uśmiechu policjanta Wacław domyśliłsię, że usłyszał raczej jego pseudonim"- ; Nietoperz poinformował Wacława^, że z dużym prawdopodobieństwem mogąokreślić miejsce pobytuMagdy żurek. Wiedząto na podstawie informacji od byłego członka orientalnej sekty o nazwie Dzieci Jasnego Światła. Nie; jest to wielka grupa. Na razie mają w Polsce jeden stały ośrodek w okolicy Wałcza. Raz na miesiąc wypuszczają się dowiększych miast na łowy. Wtedy pojawia się ich guru, który jeździ po całym świecie, kierując organizacją. Jest Bramą, przez którą się^chodzi na Ścieżkę:Wyższej Świadomości. Na razie nie ma prawnych podstaw do ingerencji w działalność sekty. A dziewczynajestpełnoletnia. : Jak mógłbym dotrzeć do Magdy? - spytał Wacław. ^ Jedyną metodąjest zgłoszenie sięna kurs ŚcieżkiŚwia. domości. Tylko czy ksiądz nie obawia się prania mózgu? Zaryzykuję. ";Członkowie sekty muszą opowiadać o szczegółach"O swoim życiu duchowemu opiekunowi wtrącił się Norbert. Tak więc prawdopodobnie nie jesteś dla "nih obcy. Trzeba,"abyś zmienił nieco wygląd, ale z tym najmniejszy kłopot. Nie mfamy, co prawda, na etacie wizażystki,ale nasza Kasia zmieni"cię tak, że sam sięnie rozpoznasz. Magda jednaktwojego głosu chyba nie zapomniała. Tylkomusisz wiedzieć, że na pewno się chcesz wto ładować. Tonie jest kupno żelazka inikt nie [da cigwarancji, co cię tam spotka. Ryzyko kupuję, ale czy jest szansa? odpowiedział pytaniem Groser. Prawdopodobnie ona ma zmienioną ;świadomość powiedziałNietoperz. Trudno liczyć na powrót skruszonej^dziewczynki, ale zdarzają się cuda, może coś wniej pęknie. iMoże uda sięksiędzu wejść w jakąś szczeli;"nę w jej świadomości. Jeśli ksiądz dla niej kiedyświele znaczył- to jestszansa. Nietoperzprzypatrywał się Wacławowi- No to jutro. 199. Trzeba pojechać do Opola policjant wręczył Wackowi plakacik na ksero informujący o spotkaniu. Aha,i proszę lepiej sięnie golić. Wieczorem ubłagał Adama Staneckiegoo dozór budowlany naczas nieobecności. Poprosiłteż Franka Ognika, by odprawiłniedzielną mszę o jedenastej. W sobotę rano Norbert zawiózłgo na policję, gdzie pani Kasia zmieniła mu włosy sprayemna psychodeliczny kanarkowy kolor z fioletowymi pasmami,nałożyła okulary a la Owsiak. Do tego dochodził ciemny zarosti srebrny łańcuch z olbrzymimkrzyżem. Wyglądam jak polelawendy. Groser uśmiechnął siędo swej wizazystki. Czemu? Może być. Git zapewniła go policjantka. W pociągu przeżyłprzedsmak przygody. Najpierwchciałsię z nim wdać w głębszą rozmowę jakiś ksiądz, który przedstawiłsię, że działa w grupie ewangelizatorów na Woodstock. Wolał zachować incognito, udał więc "agresywnego niemowę". Nie wypowiedział słówka,ale spojrzeniem obezwładniłnatchnionego księdza. Wyrzucał sobie potem, że mógł w nimspowodować trwały kryzys tożsamości i zaniechanie wyprawydoŻarów, na Owsiakowe pola. Z kolei gdy szedł do ubikacji,popchnął go skino twarzycyklopa i posturze,jakby sterydy wyssał wraz z mlekiem matki. Z wielką, ulgą zobaczył, że jego nowykolega nie wysiadłw Opolu. Parę minutprzedszesnastą dotarł pod adres podanyna plakacie. Otworzył mu młodzieniecw granatowym stroju i powiódłdo pokoju, w którym panował półmrok i sączyłasię orientalna muzyka. Siedziało tam kilkanaście osób, głównie dzieci,ale było i trochętakich koło trzydziestki. Żadnych rozmów. 200 . wszedł mężczyzna prawdopodobnie guru ubrany w złotogranatową tunikę- Za nim stanęła grupa w żółtych łachach. Przemówił w języku angielskim przetykanym jakimiś azjatyckim. Tłumaczyła go stojąca obok dziewczyna. Przybyliście tu, bo nie możecie już żyć w świecie kłamstwa i przemocy, bo szukacie drogi, która powiedzie was ku światłu. Nikt jednaknie może wejść na Ścieżkę Światła, dopóki niepogasi w sobie świec mroku. Palisię w was czarne światło. W trzecim rzędzie za przemawiającym Groser dostrzegł oBciętą na jeżyka Magdę. Tylko człowiek, w którym zgasną światła mroku, może wejść na ścieżkę jasnego światła. Modlę się, abyw ciągu tych[ilku dni, które są przed wami,jaknajwięcej z wasprzejrzało. Wędrowcy Światła, którzy podążają tą drogą od dawna,umyjąvam za chwilęnogi, ręce i czoło, abyście stanęli przede mną gotowi na zgaszenie mroku. - Magdo! Wacław nie tracił czasu, zamknąwszy drzwi maleńkiego pokoju. Wiedział, że ma do dyspozycji być możeparę sekund, może minut. Odczytał jako pierwszy cud w tejWyprawie, że potrafił tak przetasować się w kolejce rozdzielającej się na trzy pokoje, że wszedł do tego, w którym byłaMagdalena. Wyobraził sobie, że wszystkopotoczy się wtakcudowny sposób. Dlaczego tu przyszedłeś? odezwała się głosem pełnym wyrzutu. To go nieco ostudziło, pogubił się w przygotowanej strategii rozmowy. ' Żeby cię ratować. Twoja matka się zadręcza po minie Magdy zrozumiał, że sięgnął po niezbytszczęśliwyargument. Mówisz o kobiecie, któramnieprzyniosła na świat? Mo201. ja prawdziwa matka jest tutaj, ona każdego dnia uczy mnie stawiać kroki ku Światłu. Ty mówisz okobiecie, która była tylkoopakowaniem dla mego niemowlęcegociała. Zacisnął powieki, sprawdzając czy nie śni. Co oni z tobą turobią? Wyglądasz na chorą. Jestem jeszcze niedoskonała. Za słabo odmawiam swojemantry odpowiedziała ze spokojem. Wiem, żeto moja wina. Zrób to dla mnie, Magdaleno. Ci ludzie wykorzystają cię i zniszczą. Wyrwę cię stąd. W jej uśmiechu był smutek,litość i lęk. Jesteś biedny, przecież to właśnie w twoim świecie wykorzystuje się człowieka. Magda,wróć! Groser upadł na kolana. Nie mogę, mamtu dziecko i męża, jestem szczęśliwa. Czy chcesz, żebym umyła tobie nogi? Inaczej nie możesz stanąć przed mistrzem. Kiwnął głową. Dziewczyna uklękłai namoczyła ręcznikw misce. Nie wiedział, co powiedzieć. Bałsię, że przeznierozważne słowo straci swoją szansę. Postanowiłdziałać roztropnie. Będzie miał do dyspozycji parę dni, zobaczy lepiej,w które miejsca uderzyć, co jej powiedzieć. Odemknął powiekę wielotonowe wieko. Ujrzał nad sobą. błękitne niebo i gałęzie drzew. Próbował sobie uzmysłowić,kim jest, a potem, gdzie się znajduje. Kompletował fakty dotyczące swego położenia. Był półprzytomny. Pamiętał jedynie,że przyszła jakaś nowa dziewczyna, która powiedziała, że guruczeka. Kazała wypić płyn mający zneutralizowaćenergię mistrza. Jako początkującymógłby jej nie przetrzymać. Nie miał pojęcia, jak znalazł się w lesie. Jaki tomoże byćdzieńtygodnia? Po jakiejś godzinie wreszcie odzyskał na tyle 202 świadomość, że dotarłdo szosy i zaczął machać w kierunku nadjeżdżających samochodów. Niestety,przez dwie godziny nie wzbudził zaufania w żadnym kierowcy. Nic dziwnego. Wyglądał jak ćpun nahaju. Idąc w kierunku miasta, ujrzał na horyzoncie sylwetkę kościoła. Ruszyłw jego kierunku, byłzdesperowany. Na szczęścietrafił na pojętnego wikarego, który nię tylko uwierzył, żema przed sobą współbrata w kapłaństwie, ale okazał się czytelnikiem jego książek. Wikary pożyczył muKieniądze i zawiózł na dworzec. Dotarłdo swej stancji. Był niedzielny wieczór. Panią Adelę zamurowało na jego widok. Groser w kanarkowo-lawendowych włosach i czterodniowym zaroście, nawet biorąc pod uwagę jego nieksiężowski styl noszenia się,mógł zaskoczyć. ' No co? Byłemna zjeździe kursowym. Księża też potrafią się bawić. ' poniedziałek zadzwoniłdo Norberta. Zdał mu raport z zakończonej fiaskiempróby odbicia Magdy. Prosił,by na razie nie podejmować żadnych działań. Przemilczał wiadomość o dziecku imężu, która coraz bardziej drążyła jego podświalomość. Zmył farbę z włosów choć nie do końca mu się to udało i zameldował sięna budowie. Byładziewiąta. O jedną(godzinę za późno. Bułka siedział przed kaplicą ipalił papierosa. - Szczęść Boże, panie Czesławie. -A dej Boże. odpowiedział Bułka z rezygnacjąw głotie. Co się dzieje? A godołek, co by ceprów nie najmować. Wtej chwili podszedł Stanecki. No i stałosię. PanuZbiniowi dwa palce. 203. Co? zaniepokoił się Wacław. No nie ma. Wziął się chłop do dźwigania, chęci miałdobre, ale. Cholera jasna. Spadła mu belkatakpechowo. Adam resztę informacji przekazał za pomocą gestów i min. Słowa nie był w staniewypowiedzieć. A gdzie on teraz jest. Zawiozłem go na pogotowie. StaneckidałznaćGroserowi, by odeszli na bok. Kurde, Wacek, nie jest wesoło. Budowa jest nielegalna. I nieubezpieczona. Jak facetowiprzyjdzie coś do głowy i zacznie cięskarżyć, lepiej nie myśleć. Najlepiej to wszystko załatwić ugodowo. Na ile możemnie zaskarżyć? Dokładnie ci teraz nie powiem, ale jakieś czterdzieścitysięcy. Dostanie je. Nie mówię, że na pewno. Skąd weźmiesztaką kasę? Wczoraj nie miałeśna cement. Zdobędę. Stanecki musiał wyjechać do Fundacji Samotnej Matki. Uzgodnili, że do szpitala pojadąpo południu. Bułka próbowałwlać w niego otuchę, mówiąc, że na budowie nie takie rzeczyjuż widział. Tak, tak, proszę działać, ja zarazprzyjdę,tylko coś pilnego załatwię. Oddalił się z pola widzenia. Poszedł zaścianę drzew. "Przyjdź, Duchu Święty, napełń myśli człowiecze. ". Po półgodzinie wyciągnął komórkę izadzwonił doWitka Gawrolika. Zaoferował mu swój dziennik z podróżydo Francji. Pewnie niewszystkosię nadaje,dużo rzeczy jest zbytosobistych. Potrzebuję jakieś dwatygodnie na selekcję. Aletytuł już mam. Cudze pole. Świetnie! Tylko nic nie skracać. Co zaradość! Ksiądz towie,jak podniecić rynek. Pewnietylko zejście księdza z tegoświata bardziej by podbiło koniunkturę. 204 Tego obiecać nie mogę '-w najbliższym terminie, bo mam pewne zobowiązania. Groser próbował sięrozweselić czarnym humorem. Wrócił nabudowę. Udawałł, że życiebiegnie dalej. Przebrał sięw strój roboczy i pomagał. Ale wszystkowokół zdawało się martwe. Gdyby mógł wszystko cofnąć, byleby przywrócić palce Zbiniowi, nie wahałby się. Stanecki wrócił koło trzeciej i pojechali do szpitala. Po drodzewpadli do marketu. Kupili piżamę, laczki, przyborydogolenia. Uzgodnili, że Wacław pójdzie sam, tak będzie wygodniej rozmawiać. ; "Boże, pomóż". Zacisnął w ręce uchwyt plastikowej torby i wszedł na salę. Bardzo mi przykro. - zaczął. Zbiniu uśmiechnął się usprawiedliwiająco. Moja głupota, ksiąd^nic nie winien. I tak miołem^szczęście. Bez jednego palucha żyć idzie. Groser zmrużył oczy. "Boże, żeby to była prawda". To niedwa? Doktor godo, że tyndrugi bydzie sztywny, ale mi jakoś zszyli. Groser poczuł niewypowiedzianą ulgę. Pół worka kamieni .mniej dodźwigania. I chciałem panu powiedzieć, że dostaniepan wysokie odszkodowanie. Wiem, że to palca nie. Czyksiądzwidział, żeby takie bidoki jak my, były ubez^ pieczone? Dostanie pan ode mnie. To nie księdza wina. Zamknął oczy i pokręciłgło'ą. Ale pan jest moim pracownikiem. Zbiniu nie wytrzymał. Zaczął pociągać nosem. Otarł łzę,udając, że masuje się po rzadkim zaroście. "Pracownik. Piętnaście lat bezrobotny". 205. W dwa dni po wypadku u Grosera zjawił się ponownie Skryty. Oznajmił,że trzeba zacząć działać. Trzeba natychmiast ruszyćz papierami, dokumentami, formalnościami. Jeśli budowa mazacząć się na początkumaja, to już ostatni dzwonek. Jutrospotykamy się z architektem i do przodu. Jak najprostszy projekt, byle procedura ruszyła. Trzeba zebrać wszystkie mapki. Proszęmi powiedzieć, ile tego terenu ksiądz właściwie posiada? Jakieś trzy hektary. Hmm, hmm Skryty patrzył i myślał. Bez wątpieniasnuł wizje rozwoju Groserowej parafii. Pięknie tu. Taki teren w środku miasta. Hmm,hmm. Troszkę taparcela psuje. Skryty rzucił spojrzenie na posesję RyżegoBronka. W okniezbudowanej z żużlowych pustaków chatki zwisał kawał ścierki, który kiedyś robił za firankę. Ato prawdopodobnie zdobędę. O, widzę, że ksiądz zaczyna myśleć! Miesiąc temuw tym domu mężczyzna zabiłw czasielibacji kobietę, a potem się powiesił. Jakoś nikt się narazienie pali do kupna. Księdzu to, rozumiem, nieprzeszkadza. Wacław pokręcił głową. Uśmiechnął się. Nie, nie jestem zabobonny, to raczej jakaś szansa. W historii kościoły zwykle uświęcały miejsca grzechu. Bazylikęśw. Franciszka w Asyżuzbudowano na wzgórzu piekielnym. na którym wieszano zbrodniarzy i grzebano samobójców. Niemówiąc już o Golgocie. Krzyż i Kościółzostał wzniesionyna miejscu zhańbionym. Skrytypokiwał głową. 206 budowa kaplicy zajęła przeszło miesiąc. Nie było jeszcze ani okien, anidrzwi, ale teraz mogło sobie i "kidać", parafianie mieli dach nad głową. Mało tego. Bułka tak gospodarował materiałem, że jeszcze zbudowałGroserowi miniplebanię, i domek o wymiarach osiem na sześć metrów, ze stryszkiem wysokości półtora metra, który mógł posłużyć za sypialnię. Laasota zRady Parafialnej załatwiłza darmopłyty z rozbieranego baraku w zamianzaposprzątanie terenu. Posłużyły one jako "wypełniacz" konstrukcji z drewna kołomorskiego. [Wewnętrzne pola zostały otynkowane, tak żecałość sprawiała wrażenie muru pruskiego. "A mówią, że z gówna bicza nieUkręcisz"Lasota z podziwem kiwał głową. "Kamień odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym". ; Na parterze domku był czterdziestometrowy pokój, akurat^na zebrania rady parafialnej, oraz mały gabinecik i toaleta. Przez lato możecietu żyć. Stwierdził na koniec Bułka. :; Mocie wincy miejscaniż u pani Adeli- A za jakietrzy mie,siące psyjedziemy to wsysko ogacić, cobyście w zimie nie. pomarzli. Był koniec marca. Wielkanoc w tym roku wypadała 11'kwietnia. Tak oto Groser stał się prawdziwym proboszczem. Z ziemią,plebanią,kościołem. Idługami. Bułka robił za darmo, ale same materiały, przewozy i tym podobne trzeba było opłacić. ^Kosztowały go prawie 60 tysięcy złotych. Trochę dostałna. początek z kurii, trochęz kolędy, trochę przyniósł występLeśnego,na który przyszło ponad tysiąc osób. W sumienie było źle. Poczuł, że złapał bakcyla budowlanego. Przez trzytygodnie harował na budowie równo z Maćkami i resztą armii; ochotników. Rzucił się; na robotę niczym stachanowiec. Ile było wtym kapłańskiego entuzjazmu, a ile chęci zapomnie207. nia o niefortunnej wyprawie do Opola? A przede wszystkimo ręce Zbinia. Obiady przynoszone przezpanią Adelę pożerałniczym żołnierz grochówkę. Mięśnie miał znowujak z żelaza. Kondycjawspaniała, mimo że ani nie biegał, ani niejeździłrowerem jak dawniej. Po takiej zaprawie mógłbywybrać siębez problemu na wspinaczkę zRafałem. Wiedział,że w tymroku to niemożliwe żeby jako tako zamknąć prace budowlane, będzie musiał poświęcić każdy dzień. Tak, wszystko byłoby dobrze, gdyby nie wypadek panaZbinia. Ilekroć Wacław go widział, ilekroć spojrzał na jegozabandażowaną rękę, robiło mu się słabo. Ściskałszczękęi nerwowo poruszał dłońmi. Sam pan Zbiniu nie cierpiał chyba z powodu swej straty, wręcz przeciwnie. Byłzadowolonyidumny. Pieniądze, które otrzymał od Grosera, byłykwotą,jakiej w życiu nie widział i nawet oniej marzyć me mógł, noi mówiło się o nim w "okolicy". O jego poświęceniu, zaangażowaniu, alebyły też i głosy o krzywdzie,jaka "tegobiedakaspotkała". W niektórych opowieściach to nie dwa palce, leczcałą rękę stracił, i to nie przez swą nieostrożność, lecz podobno sam Groser spuścił mu belkę na rękę. 10 W sobotę przed Wielkim Tygodniem Groser pozbierał wszystkie deski zbudowy, którychw żaden sposób nie dało się użyćjakobudulca. Pozbijał z nich dwumetrowe cyfry rzymskieoznaczające czternaściestacji męki Pańskiej. Część desek musiał skrócićręcznąpiłką. Częśćkróciaków pozbijać. Potempodobijałdo nich paliki, żeby stały w ziemi. Umieścił je wokół budowy. Wykonanie "drogi krzyżowej budowlańca" zajęłomu prawie cały dzień. Na momentsamego ustawianiastacjizjawili się nieoczekiwanie Mackiewicz i Lasota. "Pracownicyostatniej godziny". 208 Piętnastą stacją będzie zmartwychwstanie. W niedzielę ogłosi- porządek Triduum Paschalnego. Pod wieczór, mimo że już właściwie padał na twarz, udał się nacmentarz. Nie był jużmiesiąc na grobie przyjaciela. Zmierzchało. Ludzi nie widział, ale płonęły wszędzie kolorowe znicze, zastępując modlitwę. Światło załatwia wiele niewypowiedzianych spraw. Nagle zobaczył, jak z bramy wyjeżdża narowerze mężczyzna. Na bagażniku miał worek, z którego wyStawa-ły jakieś metalowe kikuty. Coś błysnęłow świadomości Grosera. Mężczyzna jechał powoli, więc pobiegł za nim. Popięciu minutach był mokry jak ścierka. Stanął przed płotem. Zaraz;,przecież to chata Ryżego Bronka. Mężczyzna dźwignął worek i wszedł do domu. Wacław podbiegł do okna. W słabymświetlenagiej żarówki zobaczył, jak człowiekkładzie krzyż na kowadle i chwyta conajmniej dziesięciokilogramowy młot. Usłyszał łomot. Wpadł do środka. Doskoczył do mężczyzny. szarpnął go za ramię. Z przerażeniemstwierdził, że jest całkowicie bezsilny. Złomiarz ani drgnął. Dokończył swą robotę, poddniósł rozkuty krzyż i zarzucił na plecy. Zobaczył wokół tłum ludzi wrzeszczących zajadle. Rzucali wnieszczęśnika czym popadnie. Niektórzy nawet dobiegali do niego, smarkali i pluli. Najgłośniejszy był Strójwąs i Radzykowa. "Ty neandertalu, zabójco Chrystusa". O dziwo, ich ciosy i razy^przynosiły ból i rany dźwigającemu krzyż. W tle widziałprzekuwających się ze spokojemWargina i panie z rady parafialnej. Niektóre kobiety płakały. "To Łotocka, jakona cierpi". Jeden z kamieni uderzył mężczyznęw głowę. Osunął się na'kolana i upadł. Tłum wybuchnął gromkim, triumfalnym śmiechem. Wszyscy chwytali się pod boki. Nie znalazł się nikt, kto"by mu pomógł wstać, anikto by podźwignął krzyż, który na niego spadł. Podszedł. Nikt mu nieprzeszkadzał. Słyszałtyl"ko chichot, jakbymiauczeniekota. Urywany płaczdziecka. Dźwiękfletu. Pomógł wstać mężczyźnie. Boże! Ryży Bronek. 209. Przytrzymywał gojednąręką, a drugą sięgnął po krzyż. Gdy goodwrócił, ujrzał Chrystusa,który zamiast ran miał połyskującegwiazdy. Krzyż z Tibhirine. Jak mógł nie poznać! I usłyszałtrzykrotnie głos dochodzący z firmamentu. "Synu. po cóż cipatrzeć w tegwiazdy, czyż jesteś inny od wszystkich? ". Aległos był tak dobry i pełen miłości. To był ten sam Głos, którypytał: "Piotrze, kochasz mnie. ". Obudziłsię,skulony z zimna. Kołdra leżała na ziemi. W oczach miał łzy. Ale byłtaki szczęśliwy. Spojrzał nazegarek. Było przed siódmą, rezurekcja skończyła się o północy. Przyszło conajmniejz dwieście osób. Włączył elektryczny piecyk, aby ogrzać się trochę, zanimpojedzie do Danki. Zaprosiła go na śniadanie wielkanocne. Przyjechała zdziećmi na rezurekcje specjalnie do jego kaplicy. Wielkanoc uwdowy. Pierwszyraz rodzinaRomana będziebez niego dzielić się jajkiem. Podszedł do ściany, na której zawiesił kilkanaścieantyramek. Powsadzał w nie zdjęcia swoich bliskich. Całą duchowąrodzinę, naktórą patrzył codziennie przed modlitwą. Matka,Ewa z Tomkiem i siostrzeńcami Horacym i Tycjanem. Zdjęcie, które dostał zaraz po przyjeździe zFrancji. "Boże,już cztery miesiące niebyłem u matki". Spojrzał na zegarek,czy już odpowiednia pora, żeby zadzwonić. Albo śpipo rezurekcji, albojest w kościele. Jeszcze trochę. Podszedł do wiszącego obok zdjęcia Matki Teresy testamentu ojca Christiana. Cały czaspowracał do jego słów. Tyle razy już jeprzeczytał,że wydawało mu się czasem, iż widzi rękę, która je pisze. Zanurzyć się wspojrzeniu Boga. Przed wyjściem zadzwoniłdo domu. Mamo, Chrystus zmartwychwstał. Zmartwychwstałprawdziwie, synku. Po głosie sądzę, że mama się dobrze czuje. 210 Tak, bardzo. Za chwilę przyjdą Tomkowie. Co u mojejsiostrzyczki? Szczęście. Tomek przyprowadza co dzień Tycjanai Horacego. Kochane urwisy. To pięknie, ale żebymamy nie. szukał słowanie przeforsowali. (- Nie, synku. Wiesz, Ewa musiteraz bardzo na siebie uważać. Jest w ciąży. CIOS Siedział na progu plebanii. Zmęczony, z mnóstwem pytań. Próbował niemyśleć. Po prostu oddychał iwpatrywał się w budzącą się zieleń ogrodu. Zaczął się nieoczekiwanie śmiać. Dokońca nie wiedział z czego. Ale najpewniej rozśmieszyła gonieprzewidywalność życia. Nagle spomiędzy krzaków wyłonił się szczeniak, młody wilczek, ciągnąc za sobą na smyczydziewczynkę. Miałamoże siedem lat. Rude włosy i drucianeokulary, zjedną soczewką zaklejoną plastrem. Zbliżyła siędoniego. Niech będzie pochwalony JezusChrystus, Na wieki wieków amen ucieszył się z tej niemalżemistycznej wizyty Wacław. Mam do księdza prośbęodezwała się. No, słucham cię, chrabąszczu. Niejestem chrabonsc. A kto? Agatka. ja bym się chciała wyspowiadać. Spojrzał nanią z powagą. A byłaśjuż u I komunii? spytał. Nie. Piesek naskoczył na Wacława przednimiłapkamiNo spokój, spokój. Pogłaskał go popyszczku. Tojak będziesz szła do komunii, to się nauczysz spowiadać. Ale ja teraz mam grzecha i kochamPanaJezusa. Saba! Siad! Szczeniak zrozumiał to jakozachętę do naskoczenia nadziewczynkę. A co takiego zrobiłaś? Okłamałam mamusię. Siedź spokojnie. Agatka wymierzyła psu klapsa. 212 Hmm, i nie możesz się jej przyznać? Zacisnęła usta i pokręciłastanowczo głową. No powiedz śmiało-. Boja jej powiedziałam, czy Saba może zostać u nas nat parę dni, bokoleżanka jestchora. , Ico? i To nie jest pies koleżanki, tylko mi się go żal zrobiło,bo onnie miał domku i psynosiłam mu śniadanie. Alejakftata wlócił, to powiedział,ze mam z nim zmiatać, bo go zabije. Powiedział,ze nie będzie karmił psa,bo psysą świniei i wszędzie brudzą. A potem chwycił Sabę za szyję ijądusił. Mówi, ze jak z niąwrócę, tojąudusi naplawdę. . Dziewczynka zamilkła i przez chwilę rysowała coś butem' na piasku. Prosę księdza, a czy ona by nie mogła zostać tu na parę dni? Ja będę się niąopiekowała. Wacławzamknął oczy i odetchnął głęboko. W mig zrozu[' miał,żespotkał swoje przeznaczenie. Zaczął przekonywać Agatkę, że nigdy nie miał w życiu pieska, że tu nie ma jeszcze żadnego domu, że swoje rzeczy ma jeszcze u pani Adeli, że nie zawsze tu śpi, bo jest za zimno, że rano, a czasem wieczorem odprawia mszę, przekonywał, przekonywał, choć wiedział, że już przegrał. Bo jaki miał wybór? Pozwolić, żeby ojciec: Agatki udusił psa? Stało się. Na trzeci dzień po Wielkanocy,w Tygodniu'Miłosierdzia, został współwłaścicielem psa. Prawie rasowe'go owczarka. Kiedywieczorem zastukała do niego pani Adela, przynoszącl- list, usłyszał, że chyba bardziej na gospodarstwie przydałaby mu się koza. Nie próbował dyskutować. Pójdę, bo tustrach po nocy wracać. Wręczyłamubiałą kopertę isiatkę. Przyniosłam księdzu co nieco. Takiebyle co. Zrobiłam sałatkę. 213. Zostali sami. Saba spoglądała na niego, przekrzywiając łeb. Potemzaczęła wydawać dźwięki: coś pomiędzy miauczeniemkota a beczeniem owieczki. Rozumiem. Wyciągnął z siatki sałatkę i podzielił ją na dwie porcje. Po zjedzeniu kolacji pies wskoczył na fotel i zaczął z radością bić ogonem po tapicerce. Groser klapnął na drugimfotelui otworzył kopertę. Zacząłczytać. Odsunął list, zamknął oczy. "O nie! ".Dotknął dłonią czoła. Raz jeszcze spojrzał na kartkę;,,Nakazujemy ci, czarnuchu, w trybie natychmiastowymzaprzestać budowy. Dość KATOLANDU! Jeśli nas nie posłuchasz, kup sobie zawczasu kiełbasy grillowej, aby ją sobieupiec, jak ogieńbędzie trawił twojąbudę. Szkoda, żeby robotaposzłana mamę. Kiełbasa z kaplicy. Przysmakklechów". Wargin siedział w odnowionejjadalni i myślał,co począćdalej. Remontzbliżał sięku końcowi. Ekipa Krzykały połączyła jadalnię z przylegającym do niej pokojem. Podciąg założony, ścianawybita, na suficie nic się nie zarysowało. Wszystko zatynkowane, zagipsowane i pomalowane. Apartament Franka wykończony. Nawet pokój Pawłana górze, gdzie trzeba było rozpruć ścianę ze względu na przeróbkęcentralnego, teżbył gotowy. Wyj eżdżaj ąc z Męczennikówna francuską emigracj ę Wacław zostawił tam po sobie pamiątkę w postaci narysowanejna ścianie baletnicy. Była jegowyznaniem wiary, żeradośćżycia zwycięży. Od przedwczoraj taszczególna pamiątka należała już jednak do przeszłości. Pozdjęciu obrazu Popiełuszkizostały brzydkie ślady, a w innym miejscu i tak trzeba byłościanę latać. Wargin, chcąc się przypodobać Pawłowi, postanowił pomalować cały pokój. Poza tym byłato dobra okazja,żeby usunąć "brzydactwo". 214 Pozostałasprawa wybudowania trzechniezależnych wejść. Był jednak pewien szkopuł wczoraj Krystian rozstał się z Krzykałą,i to w okolicznościach niezbyt sympatycznych. Rozbieżność przy rozliczaniu wykonanej robocizny sięgała prawie jednej trzeciej sumy. Według Wargina,kosztorys był ewidentniezawyżony. To prawda, że wszystkiego do końca nie uzgodnił wcześniej, aleprzecież na początku Krzykała żądał kwot śmiesznie niskich. Wszystko się zmieniło po historii z sejfem. Na drugidzień po tym,jakWargin dał delikatniedo zrosumienia, że chcego otworzyć w samotności, Krzykała zmienił się nie do poznania. Odpowiadał monosylabami, przerywałEOzmowy z robotnikami, gdypojawiał się proboszcz. Kiedyto Wargin próbował go żartobliwie poinformować, co za skarb odkrył, ten uciął krótko: "A to już nasnie interesuje, te waszetajemnice kościelne". Krystian pokręcił głową iz uśmiechempróbował wytłumaczyć,że to żadne tajemnice tylko. i wtedy zobaczył plecy majstra. Najgorsze, że po dwóch dniach jedna z "matekparafialnych" zapytała, czy na probostwie znalezionoSkarb. "A to ci gnojek", zaklął w duchu Krystian. Chociaż miał niemalże stuprocentową pewność, że źródłem owej plotki był Krzykała, nie mógł nic zadziałać, bo tego "tajemnice kościelne nieinteresowały". Jak miał walczyć? Ogłosić na mszy, że nie znalazł żadnych skarbów,tylko miłosiernego Jezusa? Trudno,musiał ścierpieć nową wersję majstra, bo inaczej zostawiłbygo w połowie remontu, ale te kilka tygodni byłopsychicznątorturą. ^' Dlaczego, panie Krzykała,stosujecie już taryfy unijne,skoro do Unii mamy wstąpić wmaju? Ja unijne taryfy? zaśmiał się pogardliwie Krzykała. To o wasludzie gadają, że od dawna za posługi bierzecieW euro, a za miejsce na cmentarzu tyle, że nawet nieboszczyki szukają tańszych parceli. Wszelkie szanse na dogadanie się znikły. 215. Około dwudziestej w sobotę siedział nad przemówieniem mającym być czymś w rodzaju programu Fundacji. Wydawałomu się, żegłowę ma nabitą pomysłami, ale jakoś nie miałnatchnienia. Od pół godziny nie mógłwyjść pozapierwszezdania-"Trzeba wreszcie zasiąść do stołu i w szczerym dialogu, mając na uwadze dobro Ojczyzny, szukać właściwegorozwiązania wszelkich problemowa. Moi drodzy, zaczynam toposiedzenie słowami, które ksiądz Jerzy powiedział 26 sierpnia1984 rokuw czasie mszy za Ojczyznę. Kilka miesięcy wcześniej był w miejscu, w którym teraz siedzimy. Wtedynikt jeszcze nie wiedział, co to okrągły stół. To było 20 lat temu. Dziś z kolei topojęciedzieli naród. A trzeba znów zasiąść do stołu. Nieważne,czy będzie onkwadratowy czy okrągły. Ważne, byunosił się nad nim duch księdza Jerzego, duchjego troski, byjednać wszystkich Polaków. ,, Wierzę, że duch księdza Jerzegojest dziś pośródnas. Wierzę. , wierzę". Krystian zgubił wąteki odparu minut nie mógł wymyślić, w co jeszcze wierzy. Oddalszych udręk wybawił go odgłos w holu. "Paweł! ". Witaj, mójkochany wikusiu. Krystian wybiegłnaspotkanie. Wikary starał się wykrzesać coś na kształt sympatycznegouśmiechu. Popatrz tylko, wikusiu, jak wszystko wylizałem na twójprzyjazd. Siadu po remoncie. Wargin z nadzieją w oczach przymilał się wikaremu. Na próżno. Najego twarzy malowałasię obojętność. Chodź, zobaczysz swój apartament. Paweł dał za wygraną, nie mógł już dalejpomiatać żebrzącym o rozmowęWarginem. Poszedł potulnie w jego towarzystwie na górę, choć nie miałna to najmniejszej ochoty. Wymieniłem ci baterię wprysznicu, pomalowałem. Paweł rozglądnął się po pokoju. Nagle jego wzrok zatrzymał się naścianie obok biurka. 216 Co się stało z rysunkiem? rzekłzdumionyi przerażonyjednocześnie. Z jakim rysunkiem? A, z tym bohomazem Grosera. Wargin uśmiechnąłsię. No mówię ci, że właśnie była okazja umalować cały pokój. Przerwał, bo zobaczył,że z twarząPawła dzieje się coś niepokojącego. Zaciśnięteusta drżały, I przez napięte policzkiprzebiegały skurcze. [ Zrobiłeś to celowo. No chyba, że nie po pijanemu. ': I naglew głowie Krystiana coś wybuchnęło. Poczuł piekący^ bólw ustach, zupełnie, jakby ktoś włożył mu do nosa wtyczkę; z prądem. Odruchowo zasłonił twarz rękoma, obawiając siękolejnego ciosu. Przeczekał parę sekund. Potem spojrzał oniemiały. Prawaręka w gipsie przypominała umoczony wczerwonej farbie pędzel. ; Co ty, k. ,chcesz się bić, tytchórzu? Ty gnojku,chcesz'się bić z jednorękim? Krystian pokazywał swoim osłupiałym wzrokiem na rękę w gipsie, jakby to był koronny dowód,że Paweł oszalał. Powinien się teraz rzucićdo stóp i prosić o przebaczenie za to,że odebrało mu chwilowo rozum. Nic takiegojednaksię nie stało. Szaleniec schwycił zakarkofiarę( i szarpnął nią w kierunkułazienki. Spójrz na tę twarz. Twoje uczłowieczone oblicze. Twojejedyne Ecce homo. Weź ręczniki zrób swoje odbicie. I to powieś w Sali Proboszczów! To będzie godny portret proboszcza od Męczenników. Krystian patrzył przed siebie jak skazaniec. Otarł lewą ręką sączącą się z nosa strużkę krwi. Milczałem. Dusiłem się kontynuował Paweł, patrząc^ wlustro. Może dlatego, że noszę w sobietego samego wirusa, co ty. Traktowałem cię jak swój krzyż. Z przerażeniems' spostrzegłem, że zamieniam się w coś, czego nienawidzę całą? duszą, że z każdym dniem mogę byćbardziej podobnydo tej; kreatury, która stoi obok mnie. I że niedługo razem z nią będę 217. się schylał do koryta. Ale przekroczyłeś granicę. Wara tobieod Wacka! Czy ty nie rozumiesz, że dzięki niemu. , że. onratuje nas wszystkich. Nagle zabrakło mu słów. Uszłazniego energia. Krystian odepchnął jego rękę. Jesteś żałosny, a przede wszystkim niewyobrażalnie głupi, Miałeś we mnie najbardziej wyrozumiałego proboszcza podsłońcem. To. żecoś ci nie wychodzi z twoimisiostrzyczkami. to nie powód,żebyodreagowywać na Bogu ducha winnych. Wargin spojrzał na zaciskające się pięści Pawła. Nie radzę, bo skopię jak psa! ostrzegł. Wiedział już, że moc uszłaz Pawła jak z Samsona po obcięciu włosów. Od dzisiaj nieinteresuje mnie twoje życie, róbz nim, co chcesz, ale póki ciwypłacampensję, będziesz wykonywał moje polecenia albowynocha! Zatracił poczucie czasu. Siedział otępiały, sparaliżowany w fotelu. Lód w worku, któryprzyłożył sobie do nosa, cały sięroztopił. Może godzinaminęła, od kiedy to się stało. Nieprzyjmował tego do wiadomości, choć taka była rzeczywistość. Dostał cios w twarzod Pawła, swegowikarego. Bez ostrzeżenia. Pierwszy raz w życiuktoś powiedział mu wprost, że jestkanalią. I zrobiłto człowiek, który cały czas milczał. Krzykniemowy. Ta prawda nie była dla niego szokująca. Niekiedydopuszczałmyśl, że jest zepsuty i ludzie go nienawidzą. Bawiłogo jednak, że nikt na świecie niemoże mu tegopowiedzieć. Co najwyżej przezserwetkę. Aserwetkami umiał się ocierać. Jedynie Ola się odważyła, rzuciła muw twarz. Ale. ona plułapod wiatr. To był jej problem. Sama wciągnęła go w bagno,a potem prosiła, by wrócił do Chrystusa. W czerwcu 2000 roku udał sięz nią na wycieczkędo Italii. Florencja, Asyż, Turyn. Nie nawiedzili jedynie Rzymu, wo218 \ lał tam nie ryzykowaćwspólnego pobytu za dużoznajomych. W Turynie oglądali całun. Tłumaczyłjej fachowo jego pochodzenie, relacjonowałwyniki najnowszych badań. Nie po-modlił się jednak przed nim. Bałsię. Ecce Homo. ':: Wstał wreszcie, by przerwać dręczące myśli, i poczłapał pod prysznic. Spojrzał na wiszący przy umywalce ręcznik splamiony krwią. "Zrób sobieodbicie. To powieś w Sali Proboszczów". "Proszę. Pawełek wroli żydowskiego tłumu irzymskich żoł daków. Deszyfrant". ^ Puścił strumień letniej wody iprzez kilkaminut próbował spłukaćz siebie ten szlam, ten feralny wieczór. Podszedłdo lustra. Zapalił kinkiet. Górna warga spuchnięta, skóra zdarta . Wyglądał, jakby miał olbrzymią febrę. Nos powiększony. Zaczął go delikatnie dotykać,by sprawdzić, czy nie jest zła many. "Muszę zniknąć z parafii". Założył piżamę i biały porannik z frotte. Wróciłdo biurka. Wziął do ręki pudełko, w którymtrzymał szczelnie zamknięte swoje najcenniejsze listy i zdjęcia. Uprawiałswoistą magię. Wierzył, że to pudełko zawierające jegotajemnice promieniuje pozytywną energią. Jakby te znaczące, często przeczące sobie dokumenty z jego życia miały pogo' dzić się nawzajem i zaniego uporządkować splątane relacje. ' Wziął do ręki szary obrazek Jezusa Miłosiernego. Po chwili go odłożył, Zaczął przeglądać machinalniezawartość putdełka. Zdjęcie z PKWN-em Cybula, on, Wacław i Nor- bert. Przyjaciele. "Wszyscy mnie zdradzili". Kolejne zdjęcie: I z ojcemi proboszczem Rabeckim. On jako ministrant. Dalej: ^.zielonkawa koperta w folii zaadresowana na nazwisko Jana' Palecznego drżącympismem. Wyblakłym atramentem. Zdjęcie matki. Zadbana, w wieku czterdziestu lat. Uśmiechnięta. "Odzie dziczyłem po niej uśmiech. Straszne". Ostatnie zdjęcie z siostrą. Marta urodziła się, gdy był w drugiej klasie liceum. Ma? siostrę, którejnie zna. Opuścił dom,gdy miała trzy latka. Potem 219. widział ją średnio dwa razy do roku. Nie czilt, że byli rodziną. Nie potrafił już mieć siostry. Totak jak wziąćślub po pięćdziesiątce. Zamknął oczy i palcamilewej dłoni gładził czoło. Nagle sięgnąłpokomórkę. Dochodziła jedenasta. Wahał sięprawie minutę. W końcu nacisnął funkcję: szukaj. Marta? Dobry wieczór. Przepraszam, nieobudziłem Cię? Ale co ty. Wiesz, żejestem nocny marek. Co to się stało,że mój ukochany braciszekzadzwonił? A wiesz patrzył bezmyślnie na gips na ręce pomyślałem, że bym cię odwiedził. Trochę bym pooddychał domemrodzinnym. Robię się sentymentalny na starość. Możesz się wyrwać? Naprawdę? Radość w głosie. Akurat tak, dobrze się składa, bo. spadłem zeschodówi jestem w takim stanie, żenie powinni mnie oglądaćmoi parafianie. Co się stało? Martasię zaniepokoiła. Nic, kompletne głupstwo. Mamy remont na plebani;, noi nóżkę postawiłem nie tak jak trzeba. To kiedy? Najlepiej odjutra. Wrócę poczternastej, aleklucz będzie w starymmiejscu. No to, siostrzyczko,za chwilęsię widzimy. Pogładził komórkę, jakby była żywą istotą, i odłożył na blatbiurka. Rozparł się w krześle. Piętnaście pojedenastej. Umysłmiał trzeźwy jak po wypiciu dziesięciukaw. Wziął znów dorękiszary obrazek Jezusa. Zbliżył naodległość dwudziestucentymetrów i zaczął sięprzypatrywać mu ztaką intensywnością, jakby zobaczył ukryty szyfr. Po chwili włączył komputer. Uruchomił program graficzny. Włożył obrazek do skanera. Naekranie ukazałasię postać Jezusa. Zaczął jąpowiększać,pięcio-, dziesięciokrotnie. Dwudziestokrotnie. Twarz przemieniłasię w szaroczarne klocki. Zaczął ją z powrotemzmniejszać220 ' Jezusz obrazka był zadziwiająco podobny do odbicia z Całunu; Turyńskiego. "Może to ta sama twarz? "- Całą sprawę Faustyny, jak zresztą wszystkie prywatne objawienia, traktował jako wy; mysły, które mają podbudować wiarę prostaczków. Włączył drukarkę. Po chwili spod wałka wysunęło się powiększone oblicze zobrazka. i Format A4. Podszedł do łóżka i ściągnął zdjęcie w ramce,z biskupem Tomaszem Praskim, starszymkolegą z czasówi rzymskich. Kiedyś przepowiadano mu błyskotliwszą karierę niż Tomaszowi. Ale Tomasz był bardziejkonsekwentny,:lepiej konserwował układy; jego kalendarzyk z właściwymitelefonami rósł każdego dniajak dobrze odżywiana roślinka. Po chwili wmiejscu kolorowego zdjęCia znajdowała się szaratwarz Jezusa. Zszedł dokuchni o dziewiątej. Nie spodziewałsię, że zastanietam Pawła. Byłprzekonany, że po wczorajszym zajściu przynajmniej przez jakiś czas będzie gounikał. Czekał chyba naniego. Siedział, jakby to on został obity Chciałem cię. zaczął znamysłem Paweł. ;Nie ma sprawy przerwał mu. Nie wracajmydo tego. Wyjeżdżam na parę dni. Zostawiamci kartkę, rozpisałem' wszystko. Jak wam niepasuje, to już dogadaj się z Frankiem. Komórkinie wyłączam, ale proszę, aby dzwonić naprawdę; w ostateczności. Krystian. Powiedziałem, jest O. K.. rzekł z naciskiem. Paweł nie był pewny, czy Krystian- kpi, czy obraził się naamen. Dopiero teraz spostrzegł, że ma założone ciemne okulary. Nos jakby pokryty pudrem. Męczyło go, że nie wiedział,co właściwiezrobił w szale Warginovvi. W IMIĘ OJCA Dom rodzinny Palecznych usytuowany był na przedmieściachGorzowa, tuż pod lasem. Stara przedwojenna willa, z pięknym,dużym ogrodem. Dom matki. DlaJana PalecznegoojcaKrystiana ślub z Ireną Michalską był przepustką do wyższych sfer. Teść był wziętym prawnikiem. Jan Paleczny niebył jednak łowcąposagów. To Irena Michalską go wyłowiła. W ostatniej chwiliKrystian podszedł do płotu. W tym samym momencie zzaolbrzymiego cisa wyskoczył czarny dog. Dobrze, Brytan, dobrze, pan przyjechał. Przełożyłrękę przez ogrodzenie i poklepał psa. Rozejrzał się wokół istwierdziwszy, że nikogo nie ma w pobliżu, odchylił dachówkę na słupku parkanu. Wyciągnął klucze. Otworzył bramę wjazdową i wprowadził peugeota. W towarzystwie Brytanazaglądnął na tył domu. Stare dęby, klony. graby,sosny. Park i śpiew ptaków. Byłapołowa kwietnia, zieleń jeszcze przytłumiona, alegotowa, aby wybuchnąć. Alejkibyływygrabione, żywopłot ostrzyżony. "Dom się dostał w dobre ręce". Włożył klucz do zamka. Brytan pierwszy wtargnął do domu kustosz muzeum. W salonie na centralnej ścianie portretrodziców. Uśmiech matki. Taki sam jak na każdym zdjęciu. Grymas bez ciepła. Maska. Zaniósł torbę do swojego pokoju. Dom jakby ciągle czekał na jego powrót, choć w całości należał dosiostry. Onswoją część otrzymałw gotówce. Takiegowyborudokonał pięć lat temu po śmiercimatki. Marta miaławtedy 27 lat. Wolałpieniądze nieobarczone wspomnieniami,do których nie chciał wracać. 222 Uzmysłowił sobie, że zupełnie nie znał życiowych planówwej siostry. Wiedział,że prowadzi na spółkę zkimś biuro notarialne i tyle. Stojący zegar wybił pierwszą. Dopieroteraz dopadło go zmęczenie. Spał dziś ledwo pięćgodzin. Postanowił się(la chwilę położyć. Wszedł jeszcze tylko do łazienki, bysprawjjzić stan swej twarzy. Dotknął delikatnie nosa. "Tak, jest lekkiwzgórek na środku. Może to jednak tylko opuchnięcie, a nawetgdybyto pozostało, będę miał bardziej szlachetny profil". Martaprzyszła po piętnastej. ;' No, nie wyglądasz tak źle. Powitała go trzema soczystymi pocałunkami. Zamknęła oczyi wciągnęła w nozdrza powietrze. Zawsze używałeś najlepszych perfum. Tak, siostrzyczko, zapachy silniej niż cokolwiekponiżają nasze uczucia. I wspomnienia. Widzisz, pamiętaszmnieIzięki zapachowi. Przyjrzałsię uważnie Marcie. Pieprzyk dokładnie w tymniejscu, gdzie jego. Boże, jakaś ty piękna. Najlepsza partia w mieście. Już nie. Na jesieńpobłogosławisz mi ślub. Nic mi nie mówiłaś. Ajakci miałam powiedzieć, braciszku? My w ogóle siętlie kontaktujemy! i tona pewno nie zmojej winy. Jesteśpewna wyboru? Uniosła kciuk. Drżę tylko, żeby się nie rozmyślił. Jestza dobry dlamnie. 4a na imię Filip. Poznałam go w wolontariacie. Działaszw hospicjum? Nie, tojest organizacja opiekująca się osobami starszymi? samotnymi. Samotna starość. To jestnasze jutro. 223. Zadziwiła go. Przed laty straciła głowę dla żigolaka prowadzącego śliskie interesy w kasynie. Martai działalność charytatywna? Przyjdzie tu? Podrapałsię zakłopotany po wysokimczole. Przepraszam,nie wiem, jak mieszkacie? Filip jest w Marsyliina międzynarodowym zjeździe naszej organizacji,załatwia dla nas dofinansowanie. Masz czas nawolontariat? Prawnicy,których znam, niemają czasu się wysikać. Marta uśmiechnęłasię. Wolałabym zrezygnować z kancelarii niż zwolontariatu. Wiesz, dopiero teraz tak na dobre zrozumiałam, dlaczegozostałeś księdzem. Kiedy byłam smarkulą, przyznam cisię,że nie mogłam pojąć, jak taki facet, jak ty, mógł pójść do seminarium. "To jest moja siostra? Taniewinna radość? ". Chodźmy dokuchni. Przygotowałam przed pójściem dopracy obiad,taki nachybcika, ale zaraz zabioręcię do sklepui powybierasz najlepsze wina. zrobimy cudowną kolację. Podobieństwo między nimi byłouderzające. Ślady tych samychormiańskich genów. Po matce. Kruczoczarne włosy. Wyraźniezarysowane, gęste łuki brwiowe. Piwne oczy. Te same pieprzyła. I nieprawdopodobniewyraziste usta. UKrystiana byłyjednak na granicy karykatury. Stąd słynne przezwisko Wargin. Marcie nadawały zmysłowości, która musiała doprowadzaćmężczyzn do szaleństwa. Mój brat marnotrawny, któryprzypomniał sobie o siostrze po upadku ze schodów. Ludzie nawracają się w różnysposób. Martapołożyła głowęnaramieniu Krystiana. Sięgnął po granatową lakierowaną teczkę. 224 Pokażęci coś. Myślę, że tego nie wiesz. Mamy tychamychrodziców, ale pamiętamy ich kompletnie inaczej. Ja.właściwie zamknąłem swójrozdział pod tytułem "rodzice",faedy miałem 19 lat i wyjechałem do seminarium. Ty dopiero otwierałaś oczy na świat. Wyciągnąłz zielonkawej koperty list zapisany dużymi wyblakłymi literami. Przeczytaj to. Marta przybliżyła się dolampy. "Gorzów, 21 czerwca 1955 roku. KochanyJasiu. Mam nadzieję, że wybaczysz mi mojąnieobecność. Takbardzo chciałam być tego dnia z Tobą. I byłam. Może nawet więcej. Pismo w tym miejscu było nieczytelne. Pan Bóg widać chciałOde mnie takiej ofiary, abym niemogła uczestniczyć w Twojejradości. Bógnieraz zachowuje naszą radość nawieczność. Byłu mniew tym dniuksiądzJanuaryz Panem Jezusem. Mojecierpienieofiaruję za Twoje przyszłe kapłaństwo. Cała jestem ofiarą i zawierzeniem. Wszystko ofiarowuję za wolność. Prymasa Wyszyńskiegoi Twoje kapłaństwo. Żyję już bardziejw niebie,ale bardzo bymchciała doczekać dnia Twoich święceń. Wiem, żePan Bóg przeznaczył Tobie wielkie zadaniado spełnienia. Nie lękam się iść do Pana, bo Ty jesteś moim. usprawiedliwieniem, radością, sensem życia. Wybacz, że niepiszę więcej, ale ręka słabnie po paru słowach, za to nie ustaję^w modlitwieza Ciebie. Mama". Kto to pisał? Nasza babcia Lusia. Matkaojca. Marta wlepiław Krystiana pytające oczy. Naszojciec był księdzem? Nie, zrezygnował na krótko przedświęceniami. Myślę, że do końca życia nie umiał znaleźć sobie miejsca. ZGniótłgo tenlist? Nie, nigdy go nie zobaczył. Nasz dziadekuznał, że nie ['może mu tego testamentu przekazać. Wiedział, że ten list by 225. go unieszczęśliwil. Nie chciał go nim związać. List przeleżałw jego biurku równe dwadzieścia lat. Kiedy ja poszedłem doseminarium. Dziadek dał mi go tuż przed swojąśmiercią. Nie chciał iść na tamten świat, nie przekazując go nikomu, aleojcu się bał. Bał się jego reakcji. Marta dostaławypieków. A ty wiedziałeś o ojcu? Ogólnie wiedziałem. Wiedziałem, że otarł się o seminarium. Nasz proboszczStefcio Rabecki był najbliższym przyjacielem ojca. Przyjaźń przetrwała całe ich życie. Byłem ukochanym ministrantemproboszcza. Wyciągnij ten duży brązowyalbum. Zobaczyszna tych zdjęciach wszystko. Marta podeszła dobiblioteczki. Po chwili rozłożyła solidnych rozmiarów księgę. Każda karta przedzielona pergaminem. Na coktórymś zdjęciu jakświęta trójca: Krystian,ojciec i proboszcz. Krystian jako ministrant. Lata świetności. I wstydu. Służąc do mszy, czerpał i splendor, i wzgardę. Częśćkolegów naigrawałasię z niego. Oni grali w piłkę, on szedłdo ołtarza, oni z dziewczynami pod namiot,on z księdzemna oazę. W parafiibył kimś pupilek proboszcza, przyjaciela jego ojca. Tam coś znaczył. Wywyższenie i wyszydzenie. Duma i kpinaA mamie pokazałeś ten list? Nie, jesteś pierwsza. Martaprzewracała karty albumu. Zobacz, prawie na wszystkich zdjęciach jesteś z ojcem. Z matką,nawet tam,gdzie jesteś, wyglądasz, jakbyś się uśmiechał za karę. Bardziej kochałeś ojca, przyznaj się. Zamilkł. Rozmawiał z własnymi myślami. Kiedyś pogadamy, siostrzyczko. Marta przysunęła się do niego, dała mu lekkiego kuksańcaw ramię. Przytuliła się. Nie, błagam, Krystian,to jestjakiścud, że siedzisz tuze mną. Możeten cud się nigdy nie powtórzy. Może przyje226 chałeś tutaj mi to opowiedzieć, bo. bo może opatrzność. Rozmawiałeś kiedyś z ojcem o jego odejściu? Krystian pokręcił przecząco głową. "Może jej to wszystko wyjawić, byle nie za wielepowiedzieć o sobie. Wyobrażasobie, żema braciszka świętegokapłana". Słuchaj, ty się urodziłeś w następnym roku. 22 lutego1956 roku. Tak, widzę, że nie muszę citłumaczyć. Ojciec przezemnie nie został kapłanem. Może miłość do matki była większa? Większa niżcelibat? Wątpię. Nigdy nie mogłem zrozumieć, po co ta kobietazabrała mu miłość, nie dając innej w zamian. Ona go nie koI chała. Niewiem, co tyzdążyłaś zobaczyć, miałaś osiem lat, jak^ zmarł ojciec. Ja nie widziałem, aby kiedykolwiek okazała mili czułość. Włożyła jego dobroć do zamrażarki. Kochałem ojca,". a jestempodobny do matki. Nawet mam ten jej przylepionyE uśmiech, któregonie cierpię. ^ Krystiannalał wina do kieliszków. Skoro się tak bardzo nie kochali, to dlaczego zdecydowaliŁ się na mnie? Po szesnastu latach nocypolarnej nagle słońce? Itego nie rozumiem. Zanim przyszłaś na świat, wybuchła awantura, której nigdy nie zapomnę. Ojciec był z reguły milczkiem. Nierazmiałemmu za złe, że znosi bez sprzeciwuS^humory matki. Jej zgorzknienie,pretensje do całego świata, żeUbyła tym, kimbyła, a nieświatowej sławy skrzypaczką, pisarkączy jakąś panią ambasador. Myślałem wtedy, że się dom rozleci. Jakby zamknęli w nim dwa dzikie zwierzęta. Matkaw końcu wypadła z pokoju,właśnie tego,w którymsiedzimy, a on jeszcze krzyknął: "Okłamałaś mnie na wieczność! ". Apotem chyba płakał, bo jakgowieczorem spotkałem w kuchni, miałczerwone oczy. Na drugi dzieńwyjechał. Wrócił po dwóch tygodniach. Chyba wtedy się poczęłaś. Ale co się stało, niewiem. Jesteśowocem wielkiego pojednania, rozpogodzenia po 227. burzy. Tylko, że potem wróciło wszystko do normy, matkabyła kostyczna jak kiedyś. "I tak żyli długo i nieszczęśliwie. -". Jak w bajce. A tobie matka nic nie przekazała przed śmiercią? Nie. Tylko płacz ilęk przed sądem ostatecznym. Codziennie masowałam jej sparaliżowaną nogę i rękę. Zawszemiałam wrażenie, że powinnam bardziejmasować jej sparaliżowaną duszę, ale nie umiałam do niej dotrzeć. Gdybymchoć przeczuwałato,co mi dzisiaj powiedziałeś. może bymumiała skruszyć jejskorupę. Miałam wtedy potworny żal dociebie, żetak rzadko przyjeżdżałeś do niej. Chciałam dzwonićpo ciebie. Prosiła,żeby cię nie dręczyć, że jesteś kapłanemdlaludzi, a nie dla matki. Słuchał tych słówz niewiarą. Uśmiech na jego twarzy byłironiczny. I gorzki. "Bała się ponieść odpowiedzialność za kolejnego kapłana". Walczył zsobą, czy powiedzieć Marcie to,co wielokrotnie powtarzał wduszy. "Poszedłem do seminariumjako ofiara za ojca, chciałem być szczęśliwym kapłanem,którym mógł byćon. I poszedłem dlatego, że nie chciałem byćofiarą matki. Nie chciałem być ofiarążadnej kobiety. Mimo żejej nie kochałem, miała władzę nade mną. Można byłood niejjedynieuciec. Była jak ruchome piaski. Gdy tylko się doniejzbliżyłem, wciągała w swoją otchłań". O czym myślisz? spytała. Nic, tak mi wiruje w głowie. Czy matkę ktoś odwiedzał? Nie, byłatotalnie sama. Obokłóżka stał kuferek, jej archiwum, które kiedy wychodziłam, pewniebezustannie przeglądała. Była pedantką. Miała to we krwi. W końcu całe życiebyła sekretarką swego ojca. Miała talentdo gromadzenia dokumentów, ale nie ludzi. Mam nadzieję, że go nie spaliłaś? Cośty. Możemy tam zajrzeć. Sama nigdybym tegonie zrobiła. 228 Otworzyli drzwi do pokoju matki. Na stoliczku obokłóżkastało w ramce duże zdjęcie Krystiana z Papieżem. Rok 1982,Jjstan wojenny. Była z niego dumna i pisała mu o tym. Podarł (ten list, żałując,żeposłał jejtozdjęcie. W jej świadomości byłbardzo blisko Jana Pawła II. Takjak na zdjęciu. Miał wiele tych1'fotografii, którew czasach rzymskich niebyły wielkim wy1'czynem. Wianuszek znajomości wiodącyza Spiżową Bramę. Drabinkaprowadząca do zastępcy Chrystusa. W Polsce owszem, wzbudzały podziw, jakby się człowieksfotografował na szczycie Mount Everestu. Ktomógł, zbierał te zdjęcia jakmyśliwy poroża. Licytowali się, ktowięcej razy w roku,w mietsiącu, w tygodniu był na audiencji. Pysznili się, jakby pomagalidźwigać krzyż Jezusowi. Zachwyt i zazdrość otoczenia byłyE podniecające. Żałowałtylko, że tych zdjęć nie mógł już przesyt' łać swemu ojcu. Jan Paleczny zmarł w 1979 roku. Tydzień pog pierwszej pielgrzymce Ojca Świętego. Po jegośmierci Krystianl ograniczył kontakty z matką do minimum. Dochodziła dwunasta w nocy. Od dwóch godzin oglądali zdjęcia z kuferka matki. Większość fotografii pochodziła z jej^ panieńskiego okresu. Dziwne, że nie wsadziła ich do rodzinne^ go albumu. Nie chciała widocznie pomieszać tych światów. Toebył świat Ireny Michalskiej,nie Palecznej. Zdjęcia mężczyzn,jkobiet, których nie znali. Nikogo z rodziny. Mężczyzna z buj" nymi blond włosami zaczesanymi pod górę i pokrytymibry. lantyną. Marta odwróciła. "Irceten niegrzeczny Alojzy". ; Może to jakiś amant matki? Zaśmiała się. Wątpię, ojciec był jedynym mężczyzną, który jej nie", odepchnął. Kilka fotografiimatki w lesie. Uśmiechnięta. Inna kobieta. Innyuśmiech. Twarz, jakiej nie widywał. Rozkwiecona, rozrsłoneczniona, rozmarzona. Na odwrocie daty: 1952, 1953. ' To chyba zdjęcia z czasów, zanim poznała ojca sko; montowała Marta. 229. Ojca znała jeszcze z liceum. Chodzili do jednejklasy. Wszystkoodatowane. Nagle coś go tknęło. Zobacz, czysąjakieś listy z 71 roku. Marta posłusznie wykonała polecenie brata. Jeden powiedziała po chwili. Pokaż. Spojrzał szybko na nadawcę: A. W., 1955W. Evergreen, Chicago,IŁ 60622. Otworzył kopertę. Pusta. O Boże' Błysk po to, żeby zgasł. Co ci przyszło do głowy? Chwycił raz jeszcze zdjęcie mężczyzny z blond włosami. No co? nalegała Marta. A. W. tona pewno ten Alojzy. Skądmasz tę pewność? Daty. Krystian raz jeszcze przybliżył do oczuostemplowany znaczek. Chicago. 2 June 1971. Ten listprzyszedł wtedy, gdy rozegrała się ta karczemna kłótnia. Na początku lipca. Pamiętam dokładnie. Bo potemojcieczniknął nadwa tygodnie. Wrócił dzień przed moim wyjazdem na oazę. W połowie lipca. Ty urodziłaś się 10 kwietnia1972roku. Krystian, coty kombinujesz? Przeanalizuj te daty. 2 czerwca list wychodzi ze Stanów,list od A. W., czyliAlojzego. Idzie wtedy około miesiąca. PoJego przyjściu następuje awantura. Ojciecwyjeżdża na dwatygodnie. Wraca. Po 9 miesiącach ty przychodzisz na świat. Dopowiedz sobie resztę. Teraz sobie przypominam, że wielokrotnie padało to imię. Krystian, to są fantazje. Mówiłeś tylko, że ojciec powiedział: "Okłamałaśmnie na wieczność". Te datyto możebyćczysty przypadek. Pociągnął nosem. Pokręciłgłową. Przypadki są tylko w gramatyce. Zamknął się wsobie. 230 Pewnietrochę za dużowina poszło dzisiaj. Nawet nie wiesz, co było w tym liście. Wzruszył ramionami. Mogę wypić dwie butelki i nic minie jest. Listby namwyjaśnił, dlaczego go spaliła, albo podarła. To dlaczego nie zniszczyła koperty? Boja wiem? Chciała mieć dowód albo pamiątkę. Znów myślał, milcząc. Mrużył oczyi zaciskał szczęki. Czyli chceszpowiedzieć, że jestem owocemlistuz Ame' ryki? Że Alojzy W. przesłał mnie zza oceanujak wąglika albo; stonkę? ; Nie. chcę powiedzieć, że Jan Paleczny nie był moim: ojcem. Co?! Że jestem synem Alojzego W. Chyba Sherlock Holmes w takim tempienie rozwikłałby tej zagadki. ' Ja ją nosiłem w sobiecałymilatami, teraz tylko zapaliło mi się światło. Przypuszczam, że w tym liście było coś,co spowodowało, żeJanPaleczny zrozumiał, iż nie był moim ojcem. I wrócił? Wydął policzkii odetchnął głęboko. Nie wiem, co się stało ani jak ojciec, toznaczy Jan Pa:; leczny, poznał treść listu. Aleto są szczegóły techniczne. Nie} wiem, jak matka go wyciągnęła z seminarium, ani jakprzy;' trzymała15 latpóźniej. Stałam sięargumentemw sprawie. Krystian tylko kręcił głową. Człowiek, którego kochałem, okazałsię obcy, a matka. nie dokończył. Jeżeli tak jest, jak mówiszw oczach Marty zakołysałysię łzy to Jan Paleczny. mój ojciec, był. byłprawdziwym kapłanem. Miał w sobie miłość bez miary, którą ci prze231. kazał. Człowieka rodzi się z prawdziwej miłości. braciszku. Choćbyś był nawet przyrodni, jesteś najukochańszy i jedyny. Przytulił Martę ipoczuł ciepło, którego nie czuł oddzieciństwa. Jak wtedy, gdyJan Paleczny brał go na kolana. "Wątpię. Gdybyś ty,siostrzyczko, wiedziała,jakiego maszbraciszka. Zamknął oczy. Jan Paleczny tobie przekazał swój uśmiech. On jest w tobie silniejszy niż ormiańskiegeny po matce". Tego dnia Franekwrócił o dwunastej w nocy. Niedaleko Kołomorza dzięki swemu przyjacielowi Cybuli przed paroma latynabył za grosze rozlatującą się chałupę w lesie, którą wrazz młodzieżą przy każdej sposobności remontował. W sobotęskoro świt wybralisię pomalować pokojena piętrze, apo południu napaliliw kominku i posiedzieliprzy gitarze. Wróciłtrochę za późno, zważywszy, że o wpół do ósmej ranomiałodprawić u Męczenników pierwszą mszę i głosićprzez całąniedzielękazania. Na szczęścieFranek należał do wielkiejrodziny księżyintemautów, dzielącej się najlepszymi owocamiswoich przemyśleń. Kazania z Internetusprzyjały globalizacjikapłańskich myśli i słów. Włączyłkomputer i wszedł naulubioną stronę. Wkrótce już wiedział, copowiedzieć wiernym. "Tak, tobędzie niezłe,troszkę tylkoprzyprawić. To przyprawy decydują o specyfice kuchni". Kazanie odniosło sukces. Już dawno na jego zakończenie nieusłyszał tak sążnistego "Bóg zapłać". Zapalił się i postanowił na następnej mszy o wpół do dziesiątejpewne wątki wyostrzyć. To mu trzebaoddać na jego kazaniach ludzienie spali. Początkowo parafian uMęczenników szokował trochę jegowygląd. Byli przyzwyczajeni do "tradycyjnych kapłanów", 232 o uładzonej księżowskiej prezencji. NieogolonyFranek nieco(("odstraszał", ale kiedy na jednej z mszy pojawiłsię misjonarz z Kamerunu do złudzenia przypominający Franka, stwierdzili,'że ich nowy wikary mieści się w jakimś nowym trendzie. Mszę o wpół do dziesiątej odprawiał Paweł. Wargin wyje chał na tydzień. Kochani, staraflamandzka legenda opowiada o tym zaczął z niezwykłą mocąFranek, jakby miał przekonać ławęprzysięgłych że pewienstatek wypłynął w poszukiwaniu no[wych wysp. Kapitan tego statku przyrzekł załodze, że pierwszy,kto dotknie nowo odkrytej ziemi, zostaniejej rządcą. Po wielu dniach, a może tygodniach bezowocnej wyprawy jeden z ma rynarzy wreszcie dostrzegaw oddali ziemię. Spuszczaszalupę i płynie ku niej. Nagle jednak czuje, że siły go opuszczają,i że choćbardzo pragnie, być może do niej nie dotrze. Nowaziemia poczęłapokrywaćsięmgłą. I wtedy ów marynarz zrobił coś, co wielu znaswyda się szokujące. Wyciągnął zza paska [siekierkęi odrąbał sobie dłoń! I tę krwawiąca dłoń pamiętamy kochani, że w Biblii krew oznacza życierzucaku tej nowej ziemi i w ten sposób spełnia warunekkapitana pierw^ szy dotyka wyspy. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że tohistoria wydumana, ale kochani, w każdej legendzie, baśni Ba nawet bajce! wyskandował Franek to słowo niczym koronny argument jestjądro prawdy. Zobaczmy, kochani, ile człowiek potrafi zrobić, żeby zdobyć jakąś wartość materialną! i Czy nie widzimy wokół nas ludzi, którzyaby zdobyć pewne dobra, są w stanie ponieśćpoważnyuszczerbekna zdrowiu? i Kochani,codziennie jesteśmy na takiej wyprawie i niejeden' z nas,gdy zajdzie potrzeba, gdy szef coś mu zleci, odetnieE sobie nie tylko rękę,ale i nogę odrąbie! "Franek na gle urwał, gdyż w trzeciej ławce nastąpiło poruszenie. Ludzie^ zaczęli gwałtownie wychodzićz ławki. Zobaczył, że dwóch' mężczyzn tworzy tzw. kołyskę iwynosi nieprzytomną kobiet ę. Uświadomił sobie, że jeszczeprzed chwilą wpatrywała się 233. w niego z niebywałą intensywnością. Zmieszałsię. Spojrzałna Pawła, który przykrył oczy dłonią. "Tak, kochani, cena, cena, warto się zawsze zastanowić, zajaką cenę. Amen". Zakończył w takim tempie,jakby zarazmiał runąć strop. Cele na groserowym polu uległy zagładzie i zostały w większości rozebrane. Pozostała jedynie część domów na obrzeżu,które w ciągu trzydziestu lat z pierwotnych altanek przepoczwarzyły się w domki jednorodzinne. Niektóre całkiem okazałe. Do pierwotnego pudełka dobudowywano werandkę, którąz czasem obudowywano,doklejano kolejną werandkę, szopki tynkowano i tak powstawały kompleksy architektonicznez pewnością trudne do rozebrania. W jednym z takich domków przed ośmiulaty przyszła naświat Agatka Bocian. Pan Zygmunt był starszyod swej żonyZofii o dziesięć lat. Na przełomie lat 80. i 90. udało mu sięrozkręcić dość prężną firmę budowlaną. Dorobił się kilkuletniego żuka, betoniarki i rusztowania warszawskiego. Osiągnąłwszystko, co w tym zawodzie można było osiągnąć. Pieniądze,za które spirytus mógł kupować kanistrami, i szacunek ludzi. Klienci wieczorami stali w kolejce, by wywalczyć jakiś terminBocian wychodził w podkoszulce i kręcącgłową, obwieszczał,że może za jakieś trzy miesiące znajdzie dziurę, żebywlecieći dobudować pięterko. "No wie pan, to pryszcz, trzy dni i porobocie, ale skąd tu, k. .Je wytrzepać. Wszyscy się chcą budować. Widzi pan, sam nie mam czasu swojejchaty podciągnąć". "Jeszcze przyjdą takie czasy,że będziesz pan sobie śledzia nasznurku wieszał i lizał, żeby z głodu nie zdechnąć. Zobaczypan. " usłyszał kiedyś od rozżalonego interesanta. Takieobelgi tylkopodbudowywały Bociana, świadczyły o jego pre- 234 stiżu. Wiadomo, żebiedota zawsze złorzeczyła tym, którymsiępowiodło. Mieszkali w dwóch pokojach z kuchniąi łazienką. Zygmuntmiał ambitne plany dobudowania piętra. I to legalnie. Pozwolenieg bez problemu za parę groszy mógł załatwić, ale nie miałczasu. Harował odświtu do nocy, apotemtrzeba było też z tegożyciacośmieć. Żonę i butelkę popieścić. I nagle, nie wiadomo, jak toE się stało, pod furtkę Bociana przychodziło coraz więcej kumpli do butelki, a coraz mniej klientów. Początkowo Bocian był zadowolonyjego życie wreszcie osiągnęło harmonię. Nie na długo. Wkrótcena czoło wybił się alkohol. Praca i miłość nie przynosiły już tejsatysfakcji. Wtedyteż pogorszyły się ich stosunki z mieszkającąobok siostrą Zofii Bocian,Jadwigą. W 1999 roku, prowadząc po pijanemu, Zygmunt zjechałz wiaduktu żukiem tak, że samochód nadawałsiędo kasacji. Wypadek był efektowny,pokazali go nawet w lokalnych wiadomościach. Na szczęście Bocian uszedł z życiem, ajedyną pamiątkąbyło utykanie na lewą nogę. Zdrowie zachował, ale był todefinitywny zmierzch jego prężnej firmy. Bez samochodu mógłjużtylko podczepić się pod kogoś innego. Staczał się, partnerów do wypitki znajdował w coraz niższych warstwach. Nieraz:przyszło mu pićz Ryżym Bronkiem, któryżywił się "trupami",' a raczej tym wszystkim, czego trupy według jego wiedzy już niei potrzebowały, mosiężnymi literekamiz ich nagrobków. Człowiekiem, który go podnajmował do różnych robót,był:Krzykała. Początkowo współpraca rozwijała sięobiecująco,[ jednak coraz częstsze ciągiBociana powodowały, że Krzykała: rezygnował z niego, gdy szedł na robotę do poważnych klien. tów. Tak było ostatnio, gdy nie załapał się na pracęna plebani;. ', "Co, Bocian niedobry? Bo chleje. A co, te ch. codziennie jak; pobierają,to jest dobrze? ". Od dwóch tygodniBocian znów był nawierzchu. Krzykałazerwał robotęna plebani; i przeszedł na budowę, gdzie znówbyło miejsce dlaniego. 235. Bocianowa patrzyła na męża i wbrew wszystkiemu wierzyła w cud odmiany. "Zostaw tego dziada,bo oncię zniszczy" namawiali ją siostrai szwagier, ale coraz już rzadziej. Stwierdzili,że jest sama sobie winna i"uzależniłasięod tego sadysty". Gdy Zofia poznała Zygmunta był ideałem. Kulturalny, z ambicjami. Po technikum budowlanym. Twierdził, żezniszczyły go te "zasrane czasy" te wszystkie"przetargi budowlane, normyi inne pierdoły". Znęcał sięnad swą żoną,choć twierdził,że ją kocha. Nienawidził tego, że nie stacza się w dół razem z nim. Ubiera się,maluje. "Dla kogo się, dziwko, tak stroisz,co? ". Obwiniał jąza swoją niewydolność seksualną. Ichorobliwie podejrzewał,że go zdradza na lewo i prawo. Pewnego dnia pani Zofia odkryłaFundacjęPomocy SamotnejMatce. Zaczęła stamtąd przynosić paczki żywnościowei ubrania dla Agatki. Chodziła na grupy wsparcia. Zobaczyła, że nieona jedna żyje z mężem psychopatą. W kolejce po paczki kobiety udzielały sobie rad, jak należy sobie radzić z "kutasami". Rozmawiałateżdługo zpaniąAnią, prezes fundacji. Dostałaod niej kiedyś krzyż, który postanowiła powiesić w kuchni. Bocian, gdy zobaczył krucyfiks na ścianie, pokręcił głową. Po co to wieszasz? Nie wiesz, że księża to najwięksizłodzieje? To jest Pan Jezus, nie ksiądz. Ciemnotą. Powiedz mi,czy ktoś naświecie widział PanaBoga? A czy ktoś widział twój rozum? OświeciłoBocianową. Nie wiadomo, czy to dotarło do męża. Eee, zobaczymy,ileci ten twójPan Bóg pomoże. Machnął ręką, wyrażając swoją tolerancję i zgodę na krzyż. Niestety, zaczęły się mnożyć awantury, w czasie którychdochodziło do rękoczynów. Bocian wielokrotnie chciał zerwaćkrzyż ze ściany, ale w ostatnimmomencie zawsze mu jakośbrakowało odwagi czy chęci. 236 i Rok temu Bocian powędrował na trzy miesiące do aresztul za pobicie żony. A żona doszpitala. Dziecko zabrała babcia'i samotna, schorowana kobieta, która wypłakiwała oczy zpoC. wodu swego syna. Były wakacje i jeden z najszczęśliwszycht okresów w życiu Agatki. Trzymiesiąceżycia bez lęku. U babci była telewizja, obiady, kolacje irozmowy. Babcia zabierałai Agatkę codziennie do kościoła, a potem kupowała coś słodi kiego. Opowiadała o PanuJezusiei aniołach stróżach. Bocian po wyjściu zwiezienia był jak do rany przyłóż. Prosiłżonę o wybaczenie, a nawet, żeby poszła z nim na grupęAA. Jednak pomiesiącu odnaleźli go koleżkowie i wszystkowróciło do normy. I znówkażdy przejeżdżający autobus, którymógł oznaczać powrót męża, wywoływał ssanie w żołądku pani Zosi. Podała kolację. Najchętniej poszłaby do pokoju, wzięła ta( bletkę na sen i zgasiła światło, ale musiała powiedzieć mężowi, że potrzebuje pieniędzy na okulary dla córki. Wiedziała, że ma; gotówkę, bo tylko wówczas pozwalałsobie na kupnowódki. Normalnie staćgo było jedynie na wino. Będę potrzebowała naokulary dlaAgatki. Grymas na twarzy Bociana. Co, receptę? Idź do okulisty. Udawał głupiego. Nie, pieniądze. ^ Tak? Iskąd je weźmiesz? Odsunął talerz i nalał sobiewódki. Jesteśojcem. Na jego twarzymalował się coraz większy żal,że psuje mu najpiękniejsze chwile. ' No to też wam pozwalamtu żyćpod tym dachem i gro;sza zato nie dajecie. Ile mogę dawać? Czyjestem jakiś fa: raon egipski? \Viesz, że jedzeniejest coraz droższe. Nic poza nim nie kupujemy. 237. Aja ci powiem, że w tym domu jest za dużo żarcia. Gdzie? Nie! A szczury po chacie latają. To co? One tu pająkiprzychodzą zryć? Nalał sobie kolejną porcję, wypiłi czekał, aż żona zniknie. "Łatwiej się pozbyćkaca niżtej cioty. Już onawie,jak po cudze pieniądze łapy wyciągać. Darmozjady". Wysypałaś trutkę? No! Wysypałaś? Tak. A ta gówniara mi jeszcze kundla chciała do chaty sprowadzić. Sabajest biedna i siama! zaczął przedrzeźniaćcórkę. Bocianowej łzy zakręciły się w oczach, ale wiedziała, żemusi je powstrzymać, bo inaczej przegra. On tylko na to czeka. ,,Dobrze wiesz,że doprowadzaszmnie do szału tym beczeniemi robisz to celowo! " wrzeszczał w tych momentach. "Boże, daj misiły! ". Tu chodzio zdrowie naszego dziecka. Tak? To czemuś je, k. , chore urodziła? Czy jaci kazałem? Agatka jest zdrowa,ma tylkowadę wzroku. To pewno ten twój Pan Bóg pokarał ją za twoje puszczalstwo. Podniecało goponiżanieżony. Od czasu,gdy zaczął ostro pić, jego "męskość" szwankowała. Doprowadzałoto go dowściekłości i lęku. Raz nawet próbował przekonać się,że jest z nim wszystko w porządku, z przy drożną tirówką, ale nie udało się. Od tego czasu panicznie się bał, żejest niesprawny. Żyłw schizofrenii, widząc w prostytutkach żonę, a w żonieprostytutkę. Nienawidził ich wszystkich. Nieoczekiwanie spojrzał z chytrym uśmieszkiem. Dobra, jak jesteś takądobrą matką, to zarób tepieniądze. .. Po cholerę mam je wydawaćw agencji? Noco? Mąż gorszy klient? ,. natarł,nie widząc reakcjina twarzy żony. 238 Na chwilę zamknęła oczy i znalazła sięwśród kobiet z Fundacji. "Musisz go w takiej chwili traktowaćjak najgorszego gnoja. Musisz wzniecić w sobietaką nienawiść, że będziesz mogła uśmiechnąć się nazewnątrz. Potraktuj go, jakby nie żył, jakbyś śniła. Zrób, co ci każe jego nie ma. Liczysiętylko twoja miłość do córki. Siła Wyższa, Moc albo jak chcesz Pan Bóg, pyta cię, czy dla swego dziecka jesteś w stanie pokonać potwora. Znie wrażliwić się na smród jego oddechu, cuchnącej bielizny i skarpet, potu, moczu, wódy". Bocianowa rekonstruowała rady piki z grupy wsparcia. Imponowała jej swojąwiedzą, horyzontami i umiejętnością wyzwolenia sięspod władzy "starego". "Aniele Boży, Stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój, rano, wieczór,we dnie,w nocy,bądź mi zawsze ku pomocy". Agatka obserwowała całą scenę przezdziurkę od klucza. Ojciec jej[zakazałbez pozwolenia pojawiać się, jak on rozmawia z matką. Płakała cichutko i powtarzała modlitwę, której nauczyła ją babcia. "Widzisz, moje słoneczko tłumaczyła jej na[świecie jest wtedy źle, gdy ludzie się niemodlą. Jak się nie^modlą, to ichserduszka szybkostają się brudne. Jak będziesz sie modliła codzienniedo swojego Anioła Stróża, to nic ci się(. złego nie stanie. Każde czyste serduszko promieniuje i nawraca grzeszników". "A coto znaczy nawraca? ". "To znaczy, że ktoś, wraca do swojego czystego serca, stajesię takdobry jak wtedy,[gdy był dzieckiem i kochał Pana Boga". "A czy mój tatuś też się moze nawrócić? ". "Tak, tatuś też się może nawrócić. ". Zza ściany dochodziły coraz bardziej nerwowe odgłosy. Matka jęczała, wzdychała, ale zdawałojej się,że mówi: ; "Kocham cię". Nie mogła pojąć tego, co się dzieje. Ojciec; charczał, stękałi przeklinał. Agatka coraz szybciej modliła' się do swego Anioła. 239. Udajesz. Myślisz, że tego nie czuję? Nie udaję, kocham cię. próbowałapowiedzieć z czułością. Masz mi dobrze zrobić. , mamw dupie twoje kochanie. Gdzie idziesz? I widzisz, z tobątak zawsze. wracaj. bo ci nie zapłacę. Nie chcę. Niemożesz, bo jesteśpijany. Ja pijany? Głuchy łomoto ścianę. Przestań, bo zawołam policję. Zofia jęknęła płaczliwym głosem. Co znowu, k. , mi grozisz? Chciałabyś. Mężulekw kiciu, a ty hulaj dupo, chata wolna. Mówiłem ci, k. , że cięzabiję, jak mnie będzieszstraszyć. Przestań, przes. Potrząsał żoną, zaciskając ręce na szyi. Odszczekaj to. Ale nie mogła odszczekać, bo straciła przytomność. Odepchnął z obrzydzeniemgłowę żony, jakby się spostrzegł, żechwycił w ręce jakiś przypadkowy śmieć. Padła na łóżko. No, jak się namyślisz. toprzyjdź. Podciągnął spodnie i poszedł do kuchni nalać sobie wódki. Agatka wsłuchiwałasię w ciszę, która zaległa. Co robić? Starała się łkać jak najciszej. Wiedziałajedno,że nie może sięterazruszyć. Ojciec by jązatłukł. "Pamiętaj,jak jestemzmatkąw pokoju, nie wolno tu wchodzić". "Zabił mamusię" przeleciało jej przez głowę. "Mamusiu, babciu, Aniele Stróżu. ".Agatka przylgnęła znowudo dziurki. Po chwili zobaczyła, jakojciec zasnął na stole. Wymknęła się do pokoju. Matka leżałazakrwawiona i rozebrana. Pobiegła do cioci Jadzi. Jak wielerazy przedtem. Dzwoń na policję. Znowuten. rzuciła ciotka domęża i nie dokończyła. 240 Po piętnastu minutach podjechał radiowóz, a po chwili wezwana przez policję karetka pogotowia. Pijany Bocian zwykle po pobiciu żony uciekałz domu,tym [razem jednak nie był w stanie. Słaniał się na nogach i bełkotał,patrząc nieprzytomnym wzrokiem, jakpielęgniarze wkładają [jego żonę na nosze. Jeden z policjantów cośnotował. Znowu im nadałaś! Myślisz, że jestem głupi? krzy! czał w kierunku nieprzytomnej Zofii- Chcecie mnie wsadzić,: żebyście mogli się pier. , do woli. To były ostatnie słowa Bociana. Ponich zakładający mu kajdanki sierżant Imadełko tak serdecznie uścisnął jego dłoń,; że pijany z jękiem osunął się na podłogę. '! Następnym razemwyszeptał mudo ucha unieszkodliwię ci mordę, żebyś przestał bredzić. Wybiję ci wszystkie; kły, będziesz wampirem bez zębów. Nawet dzieci nie będą sięciebie bały. Poślęcię do Ryżego Bronka. Ale dzisiajzajmiemy siętą rączką, która dusiła kobietę. IImadełko, prowadząc Bociana, krótkim szybkim ruchem ' skierował jego dłoń na ścianę. ;Przestań syknął Norbert, doskoczywszydo kolegi. '', Znał jego metody. Imadełko byłuznawany za jednego z nielicz nych ideowców wkomendzie, "nieugiętego stróża prawa". ', A co ja mu robię? Bił tą rączkążonę i źleucelował, kurna. Na plebanię Groserzaczął się przeprowadzać na tydzień przedWielkanocą. Na początku niektóre noce spędzał jeszczenakwaterze u Adeli, gdzie miał podłączony Internet. Jednakpo liście z pogróżką postanowił dać sygnał nadawcom przesyłki, że"w razie czego" jest na miejscu. W ciągu paru dnizdołał sięurządzić, aściślej mówiąc, "został urządzony". 241. Łotoccy wyposażyli mu kuchenkę, Mackiewicz przywiózł rolety, Kaczmarkowa ofiarowała mu dwa fotele i tapczan. Jutroktoś z firmyUrbańca ma wpaść podłączyć mu komputer doInternetu. Wczoraj podłączono mu telefon. W połowie kwietnia Wacław urzędował już na probostwie. Wtowarzystwie Saby. Nie wiadomo,czy w razie potrzebyobroniłaby go przed agresorem, ale miała kilka innychzalet: poczciwe oczy i różowy jęzorek, dzięki któremu Grosermógł wyobrazić sobie, co czuł biedny Łazarz. Niestety, byłteż pewienproblem. Saba byławszystkożerna. Jadła nie tylkosmaczne jedzonko dostarczane przez paniąAdelę, ale równieżplastikowe kubki, laczki, srebrną folię, w której przechowywałwędlinę. To groziło szybką wizytą u weterynarza. Dziś miał wpaść popołudniu Skryty. Sprawy administracyjne,związane z pozwoleniem na budowę przytuliska, finalizują sięw rekordowym tempie. Niestety, pewien fakt mógł je opóźnić. MianowicieGroser od rana szukał dowodu osobistego. Przedwyjazdem do Francji dostał plastikowy dowód nowej generacji,gdyż poprzednigdzieś przepadł,Był przekonany, żewszystkopołożył na fotelu, tam jednak dokumentu nie było. Kilkakrotnieprzeczesał całe domostwo. Podejrzenie padło na Sabę. Bez dowodu wszystko może sięprzeciągnąć parę tygodni. "Jak tu oczyścić z zarzutu to stworzenie i przedłużyć nadzieję,że zguba się odnajdzie? ". Dał psu dodatkową porcję, po czymzałożył mu smycz. Zwierzak spojrzał na niego zdziwiony. Nie patrz tak. Idziemy się załatwić. Prawda wyjdziena jaw. Przed domem uzbroił się w metrowy kijek i ruszył. Piesszarpał, zmuszającWacława dobiegu. Spokój, spokój. Zrób, co masz, to cię puszczęwolno. Przed "chatką bezdomnych" siedział pan Zbiniu. Prawadłoń spoczywała na kolanach,a lewą miał przytkniętąz papierosem do ust. Niestety,zauważył go, czego akuratw tejchwiliWacław wolałby uniknąć. 242 Ksiądz, puścić goluzym, nieuciekniezawołał. Gdzie bymiał tak dobrze jak u księdza? A takgo oswajam rzekł wymijająco Wacław i ruszył,bojąc się, że Saba złoży swoje skarby na oczach parafiania^na. Co ksiądz dziśtaki szybki, nie zagada? Uśmiechnąłsię tylkousprawiedliwiająco i pognał. Po piętnastuminutach bezproduktywnego obwąchiwania każdego'krzaczka i papierka, Saba stanęła i osadziła się na tylnych nogach, gotując się niczym osa do wbicia żądła. "No, dobry piesek". A piesek zaczął cały drżeć i wyciągaćgłowę ku niebu. Powszystkim odszedł na pół metra i odrzuciłtylnymi nogami;parę garstekziemi. Groser nachylił sięz kijkiem i począł gmerać w psich odchodach, szukając plastikowychszczątków swej "tożsamości". Witamksiędza usłyszał nagle radosnygłos Skrytego. A.. dzzieeeń dobry Wacławprzestraszył siei zmieszany odrzucił kijek. Tresujemy pieska. rzekł Skryty z dowcipem w głosie. Groser nie wiedział, ile z tej dość upokarzającej akcji zarejestrował przybyły. A tak, weterynarz kazałsię trochę przypatrywać. Mto;dyszczeniak. Nie idzie tu wjechać. tam zostawiłem. Skryty wskazał głową na śliwkowego mercedesa. iTak, w przyszłym tygodniu mają tu trochę wyrównać. Zamknę tylko psa,żeby nam nie przeszkadzał. Groser nadzwyczaj trzeźwo myślał. Nie mógł dopuścić,aby Sabazałatwiła się gdzieś w sposób niekontrolowany. No już. uśmiechnął się do gościa, wróciwszypo chwili. 243. No ładnie, ładnie kiwał głową gość, widząc dokonania górali. Ale terazto trzeba, proszę księdza,wszystkoogrodzić. Koniecznie zanim ruszą maszyny. To już nieżarty. Budowa musi być ogrodzona. No, ale widzę postępy, proszęsię pochwalić. Weszli do kaplicy. Od deszczu już chroni,myślę, że na dwa, trzy lata spokojnie wystarczy. Takjest. Aw tym czasie ksiądz rozkręci przytulisko. Nowłaśnie. Doszli do fragmentu płotu, na którym wisiała zardzewiałatablica "Ogródki pracownicze Wolność". Prawda, że ładna nazwa? Muszę właściwie zabezpieczyćten relikt. No toco? Chodźmy na herbatę. W końcumamjużgdzie pana ugościć. Zprzyjemnością. Na razie warunki polowe, mieszkam tu od paru dni, alesiedzieć jest na czym. Włączę piecyk. Wody proszę się nie obawiać, do picia parafianie dowozami tu ekstramineralną. Saba postanowiłabliżej zapoznać się z gościem, naskakującna niego przednimi łapami iliżąc po rękach. Ej!Bądź grzeczna kręcił przepraszająco głowąWacław. Proszęusiąść. Proponuję herbatęmorelowotruflową. Polubiłem ją w zeszłym roku we Francji io dziwo w Polsceteżją można kupić. Mamy Europę. Skryty rozglądnął się po pomieszczeniu. Podszedł do ścianyzawieszonej zdjęciami. Matka, rodzeństwo, Cybula, Michał,Groser w z bratem Ericem budują szalet wAiguebelle. MatkaTeresa z Kalkuty. Wie ksiądz, żekiedyś spotkałem Matkę Teresę. Miałemszczęście uścisnąć jej dłoń. Nie byłem w stanie jednak powiedzieć ani słowa. Niedziwięsię przytaknął Wacław. Też pewniebym zapomniałjęzyka w gębie. 244 Tak sobie myślę, czy ksiądz się nie boi,że chcę tu urząI dzić sobie pralnię brudnych pieniędzy. Zaprzeczyłuśmiechem. Proszę pana, nie myślę. Jestempo prostu ignorant. Widzi ksiądz, kiedy byłem młodyi nie miałem pieniędzy,i często przychodziłymi takie myśli, co bym zrobił, gdybym do1 szedł do jakiejś fortunki. Wyobrażałem sobie, że połowę tych', pieniędzy rozdam ubogim. Nie wiedziałem, żekiedyś Bógmi'. pozwoli przeżyćto naprawdę. Dzisiajje mam. Jeszcze jakieś' trzy lata temu, kiedy myślałem, że moje życie będzie polegałona bezustannym rozwoju mojejfirmy, bardzo mi na nich zależało. Pieniądze to krew firmy. A dzisiaj? To długa historia,ale właściwie już wyzbyłem sięwszystkich udziałów. Co? Plajta? Nie, proszę księdza. -. Skryty uśmiechnął się tajemni'czo. Mnie uratowało to, co ten kraj wykańcza. Korupcja. Miałem alternatywę: albo będę brał udział w tej grze, to znaczy' płacił temu, komu trzeba, ibywał, gdzie trzeba,albo zajadę firmę. Oddałem jąwręce większych pragmatyków ode mnie. Mampieniądze, ale już ichnie pomnażam, a rozdaję. Moim zmartwie' niemjest to, jak je mądrze rozdać. Ksiądz troszkęmi pomógł. Saba szybko przekonała się do gościa i pomimo różnychnapomnień ze strony Grosera nie zdejmowała łap ze Skrytego. Proszę sięnie przejmować,jestem przyzwyczajonydo psów. Wie, ksiądz, z rozdaniem nie byłoby problemów. W Kościele jestdość wyciągniętych rąk, ale chciałbym miećpewność,że nie dam ich bogatym żebrakom. Księdzu ufam. Ostrożnie. Wacław się uśmiechnął. Nie jestemtymsamym księdzem, którym byłemmiesiąc temu. Stałem się teżpazerny. Ta budowa zaczęła mnie wciągać. Komuś sięto wyraźnie nie podoba. Groser sięgnął do kieszeni koszulii podałSkrytemu złożoną kartkę. Gość przeczytałi się uśmiechnął. 245. Precz z katolandem! To chyba dobry znak. Ksiądz siętym przejmuje? Nie powiem, żeby było mi to obojętne. W Manowczykuodpowiedział ksiądz przecież dokładniena ten problem. Co robić w sytuacji, kiedy komuś zależy, abyśmy zeszli z drogi. Ksiądz chyba wierzy w to, co pisze? Kiedyśpewienszewc zapytałwielkiego pisarza, czystosujesię do wszystkich rad zawartych w swoich książkach. I wie pan, co ten mu odpowiedział? Skryty pokręcił głową. A czy pan chodzi we wszystkich butach, któreuszyje? Nie jest panu zimno? Podkręcę piecyk. Groser zauważył,że gość, co jakiś czas delikatnie rozmasowuje uda. Trochę już księdza poznałem i wiem, że ksiądz nie zrezygnuje. Dlaczego? Bo ksiądz ma coś do udowodnienia. Skryty sięuśmiechnął, jakby jego rozmówca musiałdoskonale wiedzieć,o co chodzi. Nagle Saba przeraźliwiezaszczekała. Co jest, Saba? Oho, jakiś gość. Po chwili ktoś zapukał do drzwi. Proszę! krzyknął Groser. Wprogu stała Agatka. NiechbędziepochwalonyJezus Chrystus. Na wieki wieków. Cocię sprowadza, Agatko? Psyniosłam coś Sabie do jedzenia. Bałam się,ze jestgłodna. I znalazłam to na drodze. Wyciągnęłarękę doWacława. "O Boże! Mój dowód. ". Zamknął oczy i pokręciłgłową. Odetchnął. Skryty spojrzałkątem oka na zegarek. Proszę księdza, myślę, że w przyszłym tygodniu założymy płot, a za dwa tygodnie ruszamyz budową. Tak, tak odparł lekkooszołomiony Groser. 246 Ci ludziemusząprzed zimą mieć dach nad głową. A teraz" widzę, że ksiądz ma poważną wizytę. Nie, niei tak już czasE na mnie. Wstrzymał Grosera przed próbą jakichś wyjaśnień. - Lepiej zamówić porządną pizze i lody. Należą się dziecku. Po powrociezastał ją wtuloną w sierść psa. Saba lizałai dziewczynkę pobuzi. Prosę księdza, Saba mówi, żebym jazostała, bo jej jest smutnobeze mnie. Agatka miała jużosiemlat, ale czasami, sepleniła jak mała dziewczynka. , Wiem, bo mi też to mówiła. Ale to jest na razieniemożI liwe. Widzisz, jatu jeszcze nie mam takiego prawdziwego domku, w którym mogą mieszkać takie damy jak ty. Mam' tylko jeden tapczan. Myjęsię w misce. Tu misię podoba, prosę księdza. Ja mogę spać pod ko' cemna tym fotelu. Agatko, rodzice będą sięmartwić o ciebie. ' Nie, mama wyjechała, a tata wcale nie chce, żebymspaław domu. Będę gzecna i będę citusprzątała. Wsysko będę: robić. Widzisz, Agatko, ja jestem księdzem,a ksiądz to jesttaki: pan, co mieszka sam,bez żony. ;Ale ja niemuse byćtwoją żoną, mogę być twoją córecką. I jak coś ksiądz zgubi,będę ci szukała. Wacław uśmiechnął się i schwycił delikatnieAgatkę za ramiona. Spojrzał jej w oczy i pogłaskał po włosach. ' Powiedz mi, czy cośsię stało w twoim domu? WŁADCA PIERŚCIENIA Spojrzał na zegarek. Dochodziładziewiąta. Przez szczelinęw kotarze wdzierało się ostre światło, dzieląc pokój na dwieczęści. "Marta już pewnie w pracy". Krystian zwykle wstawało siódmej, ale wczoraj posiedzieli do drugiej wnocy. Noc objawień. Ojciec przestał być ojcem; Marta, która nic dla niegodo tejpory nieznaczyła stała się ukochaną siostrą. Leżałwłóżku i masował sobieskronie, prostując jednocześnie palceu nóg. Po paru minutach wstał i poszedł dotoalety. Stanąłprzed lustrem. Zmył make-up z nosa i zaczął dokonywać dokładnych oględzintwarzy. Nos nabrał atrakcyjnych barw, aleza toopuchlizna była mniejsza. Przyłożył opuszki palców doczoła. I... dopiero teraz rzucił mu się w oczy sygnet na lewejdłoni. Dopełniał komediowego widoku. Pieczęć upadku. Naglepoczuł wstyd. Ściągnął sprezentowany mu kiedyś przez Olęplatynowo-złoty pierścień z maleńkimi brylancikami układającymi się w koronę. "Co się ze mną dzieje? Nie jestem sobą, nigdydotychczasnie przeszło mi przez myśl, aby sięgopozbyć". Kiedyśw czasie transmisji pielgrzymki Papieża, którą oglądał w księżowskim gronie, kamera najechała na dłoń opasłego biskupa. Po chwili ukazał się cały rząd uśmiechniętych purpuratów. "Patrzcie, władcy pierścieni" padł komentarz. Salwa śmiechu. Wtedynie poczuł swej śmieszności. Jakby nie przynależał do wyśmiewanych. Dlaczego teraz zdjął sygnet? Przestałwierzyć w jego magiczną moc? Wstyd, że Martazapyta,skądgo ma? Po co go ma? Przednikim się nie krygował. Dopieroteraz przednią. Dlatego że nie miała na sobie żadnej biżuterii? Nagle tuw domu sygnetzaczął gocisnąć jak hiszpański bucik. Martabyłajak źródło. "Wstydzę się, więc jestem",kto to mógł powiedzieć? 248 Spojrzałna ogołoconą rękę. "Dłoń pokutnika" uśmiechnął się. "Śladjak po obrączce do różańca. Mam nadzieję, żeMarcie nie przyjdzie do głowy pytać, co zdjąłem. A może widziała. Trudno, powiem, że mi palce spuchły". Po śniadaniu zacząłzwiedzać dom. Zatrzymał się w sypialniMarty. Na ścianach fotografie rodzinne, a pośród nich kilka oprawionych zdjęć starych, nieznanych mu osób. Pod nimidedykacje. "Marcie za serce ze złota Basia". "UkochanymMarciei Filipowiza przywróceniedo życia". "Starość jest poto, aby Was spotkać". Na nocnymstoliku leżały dwieksiążki Phila Bosmąnsai Dzienniczek Faustyny. Wziął do ręki gruby zielony buch. Całypozakreślany. Kiedyś przed wieloma laty miał go już w ręce. Trafiłdo domu przez jednąz sióstrJezusaMiłosiernego. W końcu to właśnie wGorzowie osiadły siostry faustynki poprzyjeździe z Wilna. On jednaktrzymał się z dalaod tego objawienia i od sióstr. Miał wyrobione zdanie na temat zakonnic. "Wszystkie równo infantylne. Różnią się tylko oprawkamiokularów". Usiadł w fotelu izaczął wertować kartki. Strony były poznaczonekolorowymi pisakami. Niektóre miejsca, dwu- i trzykrotnie. Krystianpoddał się przewodnictwu Marty. jedna kro pelka, chce się mierzyć z oceanem. chciałabyw sobiezamknąć ten cały ocean niepojęty, ale w tej samej chwili poznaje, że jest jedną kropelką i wtenczas zostaj e zwyciężona, przechodzi cała w Boga jak kropla w ocean. Nagle przestraszył go dzwonek telefonu. Jakby go ktoś nakryłna podglądaniu. Zawahał się, czy odebrać. Czy to jegoda? "Głupek ze mnie,to najpewniej Marta". Sięgnąłpo słuchawkę. Mam nadzieję, że cię nie budzę. Doucha wlał mu sięrześki głos siostry. 249. Nie, nie. Zwiedzam stare kąty. Chyba mogę? Przestań. Widziałeś śniadanie? Dzięki. ale nie martw się o mnie, mam więcej czasu. Weźmożecoś sobie dopoczytania. Właśnie torobię. Przeglądam dzienniczek Faustyny. Nigdy go nie czytałem. Ale może masz tam jakieś intymnezapiski? Bierz, na co maszochotę,tylko jeśli zobaczysz jakieśbzdurne komentarze, nie śmiej się. nieraztaksobie coś odserca zapiszę naiwnego. Co jakiś czas czytam parę kartek. Będę za trzy godziny"Szczęśliwy tenF ilipek". Spojrzał nauśmiechniętą twarzmężczyzny w ramce stojącej na stoliku. Wrócił do lektury. Otworzył na chybił trafił. I w jednej chwili ujrzałam rzeczy straszne: odstąpili kaci od PanaJezusa, a przystąpili do biczowania inni ludzie, którzy chwyciliza bicze i siekli bez miłosierdzia Pana. Byli nimikapłani, zakonnicy i zakonnice i najwyżsi dostojnicy Kościoła, comnie bardzozdziwiło, byli ludzie świeccy różnego wieku i stanu. TwarzKrystiana przeszył lekki grymas. Przerzucił kilkastron. Ho^mowa miłosiernego Boga z duszą grzeszną. ' Jezus: Nie lękaj się duszo grzeszna swego Zbawiciela, pierwszy zbliżamsię do ciebie, bo wiem,że sama z siebie niejesteśzdolna wznieść się do Mnie. większejestmiłosierdzie Moje,aniżelinędze twoje i świata całego. Dla ciebie zstąpiłem z niebana ziemię, dla ciebiepozwoliłem przybić się dokrzyża. ZróbMi przyjemność, żeMi oddasz wszystkie swe biedy i całą nędzę,a Ja cię napełnię skarbami łask. Zamykałksiążeczkę, to znów otwierał i czytał. Coś go odpychało i przyciągało. Lęki nadzieja. Nie zauważył, jak minęły 250 godziny. Nagle poczuł,że obok niego stoi Marta. Udał,że śpi. Gdy usłyszał, żewychodzi napalcach, rzekł cicho: Nic, nic, spałem trochę, jakby odpłynąłem. Widzę, żeFaustyna wpływanasennie. Potrząsnął głową. Nie, wręcz przeciwnie. Nie podejrzewałem, że tylew niej. zabrakło mu słowapiękna. Przestraszył się. To idiotyczne, nagle mu sięwydało, żeMarta pozakreślała tefragmenty specjalnie dlaniego. Nie możew żaden sposób się zdradzić, że teksty te dotknęły go osobiście. Nagle go olśniło. Proste wytłumaczenie zainteresowania. Nigdy tego nie przeglądałem. Wiesz, mnie objawieniaprywatne nie byłyza bardzo do szczęścia, czy raczej do wiary,potrzebne,. Ale teraz mam powód. Wyobraź sobie, że w czasie remontuplebanii znaleźliśmy sejf. I wiesz, co było w środku? Marta uśmiechała się. Co ten uśmiech oznacza? Obrazek JezusaMiłosiernego i wypisy z Dzienniczka. Niesamowite. To jakiś znak. Tak, że potrzebuj ę miłosierdziazaryzykował. "Pokażę,że potrafię się śmiać, że to nie mój problem". I znów oddała mutylko uśmiech mogącyoznaczaćwszystko. Chodź, przywiozłem ci ten obrazek Jezusa Miłosiernego. Powiększyłemgo kilkakrotnie. Zeszli do jego pokoju na parterze. Martaprzez chwilę przyglądała się wizerunkowi. Ary wiesz, że urodziłeś się w rocznicę objawienia sięPana Jezusa Faustynie, kiedy polecił jej namalować obraz? Nie mam pojęcia. W Płocku, 22 lutego 1931 roku. Urodziłeś się dokładniew dwudziestąpiątą rocznicę. Coś w tymmusibyć, braciszku. Pokiwała głową w zamyśleniu. Zaczął się bronićśmiechem. 251. Chyba nie podejrzewasz, że Pan Jezus święci swoje rocznice. Nawetokrągłe. To byłoby raczej śmieszne. Poprostu,przypadek. Przypadki są tylko w gramatyce, jak mi powiedziałniedawno pewien światły kapłan. Jak Pan chcecoś zrobić, toi dowcipem się posłuży. Marta przysiadłana kanapie. Spojrzała na niego swoimi sarnimi oczami. Roztapiającyuśmiech. Poczuł się jak zakochany,który zachwilę usłyszy upragnione miłosne wyznanie. Ujęłajego lewądłoń i zaczęła ją lekko zaciskać. Oddał jejrównieciepły uśmiech. "Chyba nie bada, czy mam na palcu pierścień". Czuł jak ogarnia go niewytłumaczalne napięcie. A propos, co słychać u twego przyjaciela Grosera? Apropos czego? rzuciłrozdrażniony,jak ukłutyw klatce drapieżnik. Uwielbiam go czytać, a od trzech lat nic nowego niewyszło. Może coś wiesz? A czyja jestem, do diabła,stróżemtegografomana? Jakciętak to bardzo interesuje, dam ci jego telefon i porozmawiajsobie z nim. Marta patrzyła osłupiała na brata. Krystian, aleo co ci chodzi, zapytałamtak, bo. Bo, bo. czyja jestem jakimś jego rzecznikiem prasowym? Przyjechałemdo domui miałem nadzieję, że zapomnęo tymcałym bagnie. Nagle para z niego uszła. Zobaczył smutną twarz Marty. Przepraszam cię, nie wiem. Uśmiechnąłsię błagalnie do siostry, z prośbą o wybaczenie. Kiedyś ci to wytłumaczę. RÓŻA Bocianowa dziś po raz pierwszy pojechała do toalety. Koniecz basenem. Tydzieńupokorzenia, sprawił, że coś w niejpękło. Przez te wszystkie lata chroniła męża. Wierzyławbrewwszystkiemu, wbrew każdemu poniżeniu, że kiedyś stanie sięcud i jej mąż otrzeźwieje. Dziś po raz pierwszy zobaczyła siebie w lustrze, i zapragnęłaumrzeć,ale zarazprzyszłajej na myśl Agatka. Potem rozwód. Jak uciec od Zygmunta? Wyprowadzi się. Możezamieszkać wszędzie, gdzie nie będzie wody i prądu, gdziebędzie zimno i ciemno. Ale gdzie już nigdy jej nie uderzyi nie zrobi jej wstydu. Albo coś się zmieni, albo umrze. Wielerazy wyobrażałasiebie idącą z Agatką na tory. Żal jej byłotylko Agatki. Onajuż swoje przeżyła. Ma 41 lat. Nigdyjużnie będzie szczęśliwa, alenie musi. Marzyła o dniu, w którymAgatkaprzychodzi ze szkoły, a ona podaje jej ciepłyobiad. Pyta, jak poszłyjej lekcje, a potem Agatka odpoczywai odrabia zadania, a ona nic, tylko,żeby mogła patrzeć na to jejszczęście. Wiedziała, że coś jest nie tak, bo kiedy przyszła Jadzia, całyczas płakała. Myślała, że coś niedobrego sięstało z Agatką, alesiostraj ą zapewniła, że nie. Kiedy zobaczyłasiebie w lustrze,zrozumiała, dlaczego Jadziapłakała i nie chciałaprzyprowadzić Agatki. Wyglądała jeszcze gorzej niż na tym plakacie,który widziała w mieście z napisem "Bo zupa byłaza słona". Dlaczego to zrobił? Wybaczyłaby mu wszystko,ale dlaczego powiedział, że Agatka jest karą zagrzechy? Nagle poczuła na swej ręce dotyk dłoni. Otworzyła powoli powieki,nie będąc pewna, czy nie śni. Anie miała ochotysię obudzić. Uśmiechałasię do niej twarz trzydziestoletniejkobiety. 253. Dzień dobry pani. Jestem psychologiem w tutejszymszpitalu. Pobędzie jeszcze paniu nas parę dni i myślę, że wartoje wykorzystać na podreperowanie psychiki. Proszę potraktować tenczasjako prezent od losu. My wszyscy na co dzieńzapominamy, że trzeba zadbać o swego ducha, oumysł. Mapani dany takicudowny okres, gdy może o sobie pomyśleć. Prowadzimy tu codzienniezajęcia- -WBocianowej rosły dwa zupełnie przeciwne uczucia, jakbyjednocześnie zapadała noc i świtało- Czuła, że od tej młodej kobiety, która się do niej uśmiecha, bije lecznicze źródło, ale bałasię do niego wejść, bo pomyślała, że jak to zrobi, to ta krystaliczna woda zamieni się w ściek i będzie jeszcze gorszy wstydi ból. Dotknęła odruchowo swego policzka, a językiem wymacaładziurę. Od paru lat chciała wstawić sobie ten ząb. Wiepani,bardzo bym chciała, ale jeszcze chyba nie teraz. Potrząsnęła głowąna poduszce. Spróbowała się uśmiechnąć, alezamiast tego zakołysały się w jejoczach łzy. Niechciałabymkogoś przestraszyć. Psycholog uścisnęła mocniej jej dłoń. Ciepło. W jej oczachbyła tęcza. Proszę tak nie myśleć. Mamy taką wesołą ekipę, taki teatr, są tamjeszcze większecudaki niż pani. PaniIlonka ma połowę twarzy pokrytej bliznąpo oparzeniu. A jest takuśmiechnięta, że słońce jej zazdrości tego uśmiechu. Pani to ma takąmaseczkę, którą zaparędni zdejmiemy ibędzie panimogłastartować do miss obiektywu. Ale nicna siłę. Możemy tenpierwszy seansodbyć same. To co? Bocianowa mrugnęła oczami. Pojechał do innegomiasta. Wiedział, że to pewności nie daje,bo kiedyś kolegawybrał się na drugi koniec Polski, a w konfe - 254 ; sjonale siedział ksiądz, którego miał u siebie tydzień wcześniej na rekolekcjach. Przeznaczenia sięnie uniknie, aleprawdopodobieństwo zawsze można zmniejszyć. [Uwierzył, że osiągnął swoje dno. Nie panuje nad sobą. Dwaupadki. Może Łucja ma rację. Możeto kryzyswieku średI niego? I co ztego? Pójdzie do psychiatry? On, ksiądz, po poI moc do szamana duszy. To znaczy, że albojestchory, albo [niewierzący. Miał ochronić Zuzannę, a przywiódł ją do grzechu. To nic, że nie on wślizgnął się do jejłoża. Świadomie wchodziłdo tej klatki, wiedziałjakie jest ryzyko rozbicia sięo skałę. Poteml pobił Wargina, jakby chciał Bogu złożyć w ofierze ciało grzeszE nika gorszegoodsiebie. Gorszego? ; Po tym, co się stało, zaczął szukać Zuzanny, ale stała sięnieosiągalna. Raztylkoudało mu się jązobaczyć w przelocie. / Błagała, żeby jej wybaczył, zapomniał, że. Wiedział, że musi się wyspowiadać. Uklęknął, zakrywając\ oczy i czoło dłonią. W imię Ojca i Syna, iDuchaŚwiętego. Jestemkapła\ nem. I nie jestemgodzien. Byłemz kobietą. i pobiłem swe go proboszcza. Brzydzę się sobą, pojmuję, co zrobiłem. Czy jesteśz tą kobietą związany uczuciem? -Nie? A ona? \ Też nie. To był moment słabości,uśmierzenie bólu isamotności. Źle pojęta czułość i opiekuńczość. Spowiednik wyczekałdłuższą chwilę. Powiedz mi,czy przez to, comiędzy wami zaszło, mniej [ kochasz Chrystusa? jMyślę, że nie. Czuję,jakby ten grzech mnie bardziej do { Niego zbliżył. przepraszam. Możeblużnię. Nie bluźnisz. Grzech oddala, ale może i zbliżyć doBoga. \ Bóg, gdyby chciał, stworzyłby nas doskonałymii bezgrzeszny\ mi. Bóg najbardziej pragnie naszejmiłości. Sątak samo dobre 255. uczynki, które od Boga mogą oddalić, gdy na nich wzrośniepycha. Przerwał. Czy chciałbyścośjeszcze wyznać? Nie. Za pokutę przeczytaj cale Księgi Królewskie. Pragnę prawdziwej pokuty,która mnie oczyści. Ty jesteś czysty, mój synu. Bóg chce, abyśjeszcze lepiejzrozumiał i jeszczebardziej pokochał człowieka. Jeszcze bardziej, bo ty kochasz, ale masz w sobie jeszcze o wiele większepokłady miłości. Dodatkowo, co tydzień dziesięć minutadoracji. Pytaj się,czym jest miłość i czyń zapiski. To smutne, co pani mówi. Coś trzebaz tym zrobić. Niemożna się poddać. Ma pani uczucie, że jest pani w potrzasku,że zaciska się wokół pani pętla. Czuje pani coś takiego? Bocianowa przytaknęła. "Skąd ona wie, co siedziw człowieku? ". Psycholog przysiadła na krześle przy łóżku. Ujęła dłoń paniZosi. I długo jągłaskała. Ja jestem Dana. Patrzyła jej w oczy, wlewając uśmiech. Poradzimy sobie z tym. Mogę panimówić poimieniu? "No, pewnie". Oczy Bocianowej powiedziały wszystko. Musisz, Zosiu, zacząć oddychać. Kiedy zaczniesz oddychać, zaczniesz na nowo żyć. Widziałaś kiedyś, jak roślina przesadzona wnową glebę, wsłoneczne miejsce, zaczynapuszczać na nowo liście. Nie wiedziała, czyDariająpyta,czyjąuczy, ale pokiwałagłową, żeby ją wesprzeć, żeby nie przestawała mówić. Niktdo niej nie mówił tak pięknie, tak mądrze. Jak ona potrafiłato ująć? W pokoju sączyły się głosy ptaków i słychać byłostrumień jak szemrzący w lesie albo wgórach. 256 Musisz uwierzyć,że wtwojejwyobraźniwszystkomoże się zdarzyć. Proszę, zamknij oczy i wykonaj trzy wdechy. Czujesz się lżej? Tak. A co cię męczy? Bocianowasię rozpłakała. To, że tak długo pozwoliłam mojemu mężowi znęcać sięnad nami, to znaczy nad Agatką. To ja jestem temu winna. Zosiu, wiesz, że dla Boga wszyscy mamy taką samąwartość. I wszystkich nasrówno kocha. Wierzysz w to? Tak. Bocianowaotarła łzy. Czy sądzisz, że Bóg ci wybaczył? Zamknęła oczyi kilkarazy przytaknęła. A ty sobie, Zosiu, nie możesz przebaczyć. To znaczy, żety jesteśmądrzejsza od Boga? Gwałtownie potrząsnęła głową. Daria przez chwilę tylko głaskałacałą rękę Bocianowej. Aż połokieć. Wyobraź sobie teraz, żejesteś w ogrodzie Pana Boga. Kochasz kwiaty? Nie czekała już na odpowiedź. Widzisztaką cudownąróżę? Jest poranek. Jesteś wewnątrz pąkatej róży. Twoje ręce, włosy, oczy, są jejpłatkami. Pokrywacię rosa. Czujesz słońce? Unosi się coraz wyżej. Jest ciepło,alerześko. Jestwilgotno, tak bardzochcesz się otworzyć. Jakpłatki. Jest w tobie takasiła, która przerasta ten kwiat, wyrywasię zpłatków; widzisz, że płatki stają się skrzydłami ptaków. Lecisz w jakimś przedziwnym stadzie ptaków,kłębiastychśnieżnobiałych chmur i płatków róży. Przytulsię do różoptaka,i weź z sobą kogoś, kogo bardzo kochasz. 257. U cioci było wszystko lepsze niż w domu. Chodziło się w łączkach, podywanach, a w łazience leciała z kranu ciepła woda. Na ścianach wisiały piękne obrazy. Jeden przedstawiałuciekającego po śnieguprzed stadem wilkówkonia. Kiedyś jakiśpan chciał go kupić za mnóstwo pieniędzy, chciał dać tyle, żemożna by za nie mieć samochód, ale wujek nie zgodził sięsprzedać. "Choćby mi dał dziesięć razy więcej, nie sprzedam,moja matkakochała ten obraz". A reszta to byłyjak jejciocia kiedyśtłumaczyła martwenatury. Dziwiła się, że ciocia je taknazywa, bo kwiatyna tych obrazach wyglądały jakżywe. U niej w domu wisiał tylko kalendarzsprzed paru lat,też z ładnymi obrazkami, które mama co miesiąc zmieniała,chociaż daty sięnie zgadzały. Niedawnomama powiesiła teżkrzyż. Szkoda, że ciocia Jadzia nie miała dzieci. Gdyby jeszcze siętak można zkimś pobawić. Ale takijużjej los, zawszebyła sama. Dziewczynki jakoś dziwnie jej unikały. Po szkolebiegła do księdza Wacława i do późnegopopołudniabawiłasię z Sabą. Chodziła z nią cały czas po dzikimogrodzie. I byłteżpan Marek zbrodą, który jeździł taksówką i mówił, żebardzokocha dzieci i mówił,że koniecznie musi poznać jegoMarysię. Agatkę miałojuż zabrać pogotowieopiekuńcze, ale ciociaJadzia w ostatniejchwili porozmawiała z policjantami. Tymisamymi, którzy zabrali ojca. Nie mogła zasnąć. Oddwóch godzin przewracałasię w łóżku. Słuchaj, trzeba w końcu zadziałać. Zza ściany doszedł ją głos cioci. 258 Z czym? A już nie udawaj. Z Zosią. A co masz zadziałać? Czyty nie rozumiesz, że onasoibie nie da pomóc? Ona woli,żeby ją zarąbał, niż miałabygo ^zostawić. ;; Więc mamy czekać, aż on jązabije? \ Agatkate słowa słyszała już kilka razy. Ciocia często mówiła to mamie, gdynie było taty. ' Chryste Panie, Jadzia,jest dwunasta w nocy! prawiekrzyknął wujek Maciej, Co ja mam zrobić? Policja go cochwila wypuszcza, tylko poto, żeby mógł wygrażaćtym, którzy na niego donieśli. Co ja mam zrobić? Albo on zabije ją,albo ktoś jego. Innej szansy nie widzę. Kto go ma zabić? Ja?Chceszmieć męża mordercę? Słychać było, jak ciotka podciąga nosem. Przecież musi być jakieś prawo! Żebyś tyją widział nasali. Cała popodłączana do rurek, sińce na szyi. Powiedzieli,że wcześniej nie wyjdziejak za dwa tygodnie. Co ja mam powiedzieć Agatce? Żeniemożezobaczyć mamusi, bo wyglądajakśmierć? Przysiadła w swoimdomku pod wielkąjabłonią i głaskała Sabę. Domek zrobiła sobie z kilku płyt styropianu, które pozwoliłjej wziąć ksiądz. Połączyła je deskami i powiązałasznurkiem. Pomógł jejtrochę pan Marek, ale tylko pomógł. Ona wszystkowymyśliła. Zawsze marzyła o takim cudownym schronieniu. W środku było tyle miejsca, ile w małym namiocie albo w dużej budzie. W sam raz dla niej i dla Saby. Tak bardzo chciałabyz nią zostaćna noc. Saba grzałaby ją swoją ciepłą sierścią. Pies miał łeb wysuniętyna zewnątrz i obserwował teren. Pogłowiecałyczas jej chodziła nocnarozmowa cioci z wujkiem. 259. Napływały słowa o mamusi w szpitalu. Z posłyszanej rozmowy wywnioskowała jedno. Ze może stracić na zawsze mamusię, albo nigdy już jej nie zobaczyć, jeśli coś się nie staniez tatą. Babcia mówiła, że jak siębędzie modliła, to tata się nawróci, ale ona siędużomodliła i nic się nie stało. Oprócztego. że umarła babcia. Już nawet nie ma komupowiedziećo tym,że tata coraz częściej bije mamę. Nawet księdzuWacławowi. który teraz idzie z tym samym panem, który przyjeżdża doniego tympięknym samochodem. Nigdynie powiedziała księdzu słowa otym, co się dziejew domu. Bała się, że jak ksiądz dowie się, jakiegoma tatę, toprzestanie ją lubić. Już parę razy koleżanki, jak zobaczyły jejtatę, przestały się zniąbawić. Niemiałajuż nikogo. Opróczmamy i Anioła Stróża. A może AniołStróż umarł razem z babcią? Musi zapytać się księdza, czyAnioły Stróże umierają. "Aniele Stróżu mój, ja niechcę już, żeby tata się nawrócił. Nie chcę taty,chcę byćsierotkąi żeby mamusia wróciła dodomu. Jak będę sierotką, to dzieci nie będą się ze mnie śmiały,ze mam tatę pijaka. I on niezabije mamusi. Panie Stróżu, będęsię modlići będę robić same dobre ucynki,ale powiedz PanuBogowi, zęby zabrałjuż od nas naszego tatę". O piątej pożegnała sięz Sabą. Muszę już iść do cioci, ale jak jutro wrócę, to znowubędę cię ucyła,jak masz być mądrympsem. Za narożnikiemstał ojciec. Miał zabandażowaną rękę i podbite oko. Dał jej głową znać, że mazawrócićdo domu. Poczuła,jakbyna jejsercu usiadło parę motylii uderzało skrzydłami. Chodź. Był trzeźwy, alekiedy tylko weszli do domu. Bocian wyciągnął butelkę wina. Ściągnął nożem kapsel. Nalał pełną szklankę i wypił duszkiem. Patrzyłajakz kącikówust spływająmudwie czerwone stróżki, Odłożył szklankę i odbeknął. Gdzie byłaś,jak byłem na pogotowiu? U ciotki? Co?. Pokiwała głową. 260 Co mówiła? Nic nie mówiła. Nicnie mówiła, co z matką? Że jestchora. Zapalił papierosa. Wysunął szczękę i wypuścił dym. Twarzfilozofa. Lekki uśmiech. "Co wy możecie wiedzieć o cierpieniu". No widzisz, tata też jestchory. Uniósł zabandażowaną rękę. Musisz się teraz zająć domem. Matka pewnienieprędko wróci. Musi sobie odpocząć. Zobacz tylko, czy jestcoś w lodówce. Otworzyła drzwi. W garnkubyła zupaszczawiowa. Jest zupa. Jajka są? To ugotuj cztery. Tyteż pewnie jesteś głodna. Pokręciła głową. Zgniótł paczkę po ekstra mocnych. Idę po papierosy,a ty wszystko przygotuj. Zamknąłdrzwi. Wróci za jakieś piętnaście minut. Tyle zawsze trwało, gdy szedł do kiosku. Agatka wstawiła garnek namaszynkę. Otworzyła szafęi wyciągnęła torebkę z trutką naszczury. Nasypała sobie na rękę niepełną garstkę. Po drodzerozsypała kilka czerwonych granulek. Jajka, trzeba szybkowstawić jajka. Ojciecuwielbia je w zupie szczawiowej. Napewno nic nie poczuje. Ile muszą się gotować jajka na twardo? Pięćczy dziesięć minut? Tak, żeby mu smakowały. Wszyscybędę myśleli, że ojciecsię sam otruł. Wiele razy słyszała,jakmówił do mamy,że woli się otruć, niż z nią żyć. Trzasnęły drzwi. Ojciec usiadł przy stole i odchylił sięnakrześle. Co, długo jeszcze? A ty co tak nic nie mówisz? Ciotkacię przekabaciła. Kumpel mimówił, że cię widział u tego nowego księdza, co tam buduje te kaplice. Z jakimś psem cięwidział. Odwróciłasię ztalerzem. Zobaczył spływające po jej twarzy łzy. 261. Nie rycz, wiesz, że nienawidzę mazgajów. Łaźse dotego księdza, jak chcesz, tylko żebyś mi tego kundla tu nieprzyprowadziła. Co tak idziesz, jakbyci się papcie do podłogiprzyklejały? "AnieleStróżu mój. pomóż mi, obronić mamusię. I żebytatę nie bolało". Nie mogła zatrzymać łez. Chciała być dzielna,ale łzyjej leciały strumieniem. Patrz do cholery! Podniosłagłowę. Obraz się rozpływał jakkrople akwareliw wodzie. Pan Jezusz krzyża, pochylił się nad głową Bociana. .. Palce rozwarły się i talerz upadł napodłogę. Fontanna zupypoleciała na rajstopy. Najpierwpoczuła, że jąto parzry. Ty mała zdziro! Zobaczyła, jak ojciec podrywa sięod stołu. Myślisz, żeja będę tyrać, a tyjak twoja matka. Potem poczuła, że Anioł bierze jąw skrzydła i zanosi dojej domku ze styropianu, gdzie Saba liże ją swoim różowymjęzykiem jak szynka na śniadaniu u cioci Jadzi. Terazjuż wiedziała, że Anioł Stróżnie umarł, bo inaczej, kto by ją obroniłprzedtatą? MATKA Obudziło go walenie tdookienka. Wyrwał sięz jakiegoś koszmaru. Śniła mu się cr-iybawojna, cały czas,uciekał. Za szybązobaczył twarz pana Zbinia. Toco ksiądz? Jalkaś robota bysię nie znalazła? Wacławszybkoodzyskiwałpn-zytomność. Wczoraj obiecał Zbiniowi,że pomyśli ojakiejś sensownej pracydlaniego. Groser stałzakłopotany i daremfie próbował coś wymyślić. Bo wie, ksiądz , jo żem tak to wykalkulował, że mógłbym pozbierać te wszystkie płytkichodnikowe, co się walająwszędzie. I taki chodmikzrobić stąd do kaplicy. Rzeczywiście, miasto rozebrało altany i szopy, ale to, cobyło w ziemi, pozostało. Wacław jednak spojrzał na zabandażowaną i schowaną w rękawicy dłoń Zbinia i zrobiło musię słabo. Ksiądzmyśli, - że kaleka się do niczegonienadaje. Nie, nie. Skąd. Wacław próbował udać, że mu nawet do głowy coś takiego nie przeszło. Jo mam pomagiera. Zbiniu, odrzucił głowę do tyłu. Stary fachura, kamieniarz. Wyszliprzed domi zaczęli się zastanawiać, odkąd należałoby zacząć kłaść. Wie pan, dobrze by było cojakiś czas między płytki powsadzać kamienie. \Wyglądałoby to bardziejnaturalnie. No widzę, żeksiądz się zna na rzeczy. Tobędzie takjak. Zbiniowi zeabrakło określenia, więc przytknął okaleczoną dłoń do ust i cmoknął. Wacław pobladł. Zacząłmówić,by dodać sobie animuszu. Wie pan, na sz'erokość, myślę, niech to ma jakiś metr. Aleto nie musibyć;; regularnie. Tak właśnie kamieniami. żebyto się rozchodziło. 263. Będzie jak się należy. Jeszcze taka sprawa, czy jakiejśzaliczki bym nie mógł dostać, bo kobieta musi jechać do miasta. i do lekarza. Atamtych na koncie nie chcę ruszać. A co jestżonie? Ajakieś babskie sprawy. Wacław wyciągnął z portfela sto złotych. Dochodziła jedenasta. Tramwaj otej porze był prawie pusty. Wacław raz w tygodniu jechał na dwie godziny do FundacjiSamotnej Matki, gdzie pełnił funkcję kogoś w rodzaju kapelana, duchowego pocieszyciela. Usiadł i uśmiechnął się do dziecka przyklejającego gumę do żucia pod siedzenie. Przypomniałomu się dzieckopierwszokomunijne, któreidąc do ołtarza,przyklejało gumę do boku ławki,a po szybkim spożyciu PanaJezusa odklejało ją i żuło z powrotem. Kątem oka zobaczył,że przechodzi koło niego zakonnica. Spojrzał w górę, by jąpozdrowić po chrześcijańsku. Zuzanna. Nie widział jej jużzedwa miesiące. Dwarazy byłw tym czasie u sióstr, ale nie miałszczęścia jej spotkać. SiostraZuzanna. Myślałem, że do Paryża będę się musiał wybrać, żeby siostręspotkać. Odpowiedziałauśmiechem,ale smutnym. Chciałam bardzo księdza spotkać. Prawdę mówiąc. śledziłam księdza. Muszę porozmawiać. Czy ksiądz teraz maczas? Akurat jadęna dyżur do Fundacji. Ale potem jestemdosiostry dyspozycji. Umówili się, że o wpół do drugiej będzie na niego czekała. Koło przystanku. A teraz pozałatwia swojesprawy. 264 o gdzie pójdziemy? Niewiem, nie znam dobrze miasta. ale chciałabym, gdzie jest spokojnie. Jakiś kilometr stąd mamy lasek. Kiw-nęła głową. Jak idzie w szkole? - 'NIie chodzę. Jestemna zwolnieniu lekarskim. - To niedobrze. Cośpoważnego? Za dwa tygodnie będziepoświęcenie kaplicy, i chciałbym już wtedyruszyć nacałego,z organami. Szła- ze spuszczoną głową. Obawiam się, że już ksiądz nie będzie mną zainteresowany. - Dlaczego? -Bo ksiądz szukał śpiewającej siostry,a jakończę. - Co, przenoszą siostrę? O tuw prawo, wtę przecinkę. Wacław stanął i zaprosił, jakby wchodzili do prywatnego ogrodu. Nie, odchodzę. Gdzie? Nie wiem, dokąd,ale ze zgromadzenia. Zmrużył oczy. Nagłe ukłucie. Ale co się stało? Miilczała. Uważa siostra, że rozważyła już wszystkie za i przeciw"? Oszalały, po kilku dniach deszczu laswybuchnął zielenią. To nie możliwe. To nie może być prawda. Miliony liści ikwiatów^ wyrywa się ku słońcu. Dlaczego ma coś się kończyć? Nie mamco rozważać. Będęmatką. UTał, że ta informacja go niepowaliła, że codzienniedowiaduje się,iżjakaś zakonnicaspodziewa siędziecka. Przeszlikawałek bez słowa. Nie miał pojęcia, co powiedzieć. 265. Ksiądz mnie nie potępia? Co ci przyszło do głowy? Właśnie, skąd ta zbitka? Dobra nowinai potępienie. Czydobra nowina może przerażać? Ktoś ciępotępił? Nie. Przez głowę przeleciało mu parę myśli. Wyrazić zachwyt,żeby tą pierwotną reakcj ą wzbudzić w niej radość, choćby zachwilę trzeba zobaczyć cały dramat. "Jak tojej powiedzieć,żeby to niezabrzmiało sztucznie". Mam przed sobą ścianę albo otchłań. Niewiem, co sięze mną stanie za godzin ę. Do domu niemam poco wracać. Mama prorokowała mi,że okryję wstydem rodzinę. Ostrzegałamnie. Nie mam w ogóle dokąd iść, chyba że nad rzekę. dlatakichjak mynie mamiejsca na świecie. Stanęło mu przed oczyma ich pierwsze spotkanie. Autobusz Paryża. Zjawiła się po to, żeby zadziwić, rozśmieszyć. Miałjąza agentkę wywiadu. Matę Hari w habicie. Wyciągnęła z niego w ciągu paru godzin jazdy setki informacji. Teraz wszystkozostało zawężone do tej jednej. Najcudowniejszej, aleboleśnieniepasującej. Do niczego. "Czy tak może wyglądać zwiastowanie? To niemożliwe, ż-eby to ta sama Zuzanna". A co na to ojciec dziecka? zadał podstawowepytanie. Nie wie o niczym. I nigdysię nie dowie. Musisz mu powiedzieć. Skąd wiesz, jak zareaguje? Mężczyzna, który nie chciałby się z tobą związać, musiałby byćszaleńcem. Na jej twarzy pojawiasię rumieniec. Potemdelikatny uśmiech,nagle zgaszony. On już jest ojcem. -. i ma rodzinę, kto rej niemoże zostawić. Nie mogę do jednego grzechu dokładać drugiego. Lepiej,żebyjedno z nas cierpiało. To nie jego wina. Jawszystko,ja. Bluźniłam, kochałampewnego mężczyznę,i codziennie ma266 rzyłam onim. Modliłam się do Matki Bożej i mówiłamjej, że powinna mniezrozumieć, bo przecież ona się zrealizowała wmacierzyństwie. I zostałam wysłuchanai pokarana. Zielone gałęzie dziwnie drażniły. Śpiewające ptakibyły jak radio włączone w nieodpowiednim momencie. Dlaczego przyszłaś do mnie? Przystanął. Nic nie ro zumiał. Nicnie przeczuwał. Bo liczę tylko nacud. Iwierzę tylko w księdza. Bał się nadziei, które ludziew nim pokładali. Bał się ich i utratywiary, gdyokaże się bezradny. Jak po niewysłuchanej modlitwie, Możemy usiądziemy. Wskazał na ławeczki mijanego leśnego parkingu. Niestety,jeszcze żadnego cuduniedokonałem. Ale zrobię wszystko, cow mojej mocy. Powiedziałaśo tym komuś? Komu? Jakiejś siostrze,przyjaciółce? Dziesięćmetrów przed nimi wybiegła wiewiórka. Rzuciłana nich krótkie spojrzenie, czy nie przeszkodzą jej w przeszukiwaniu terenu, i zabrała się do pracy. Wacławowimomentalnie napłynęło wspomnienieAiguebelle. Jego nasiadówkiz Michałem, wyznania. To wszystko było małe w porównaniuz tym, co musiała teraz udźwignąć Zuzanna. Miał wrażenie jakieśdziwnej więzi Aiguebelle, z tym, co teraz przeżywał. Nietylko z racji wiewiórki. Nie ufamnikomu. Kiedyś zwierzyłam się. I już nigdytego nie zrobię. Na pewno są ludzie,którzy dochowują tajemnicy, ale ja wolę już nie ryzykować. A przełożonej? Nie mam żadnej przełożonej. Teraz już na pewno nie. Weronika nie jest dla mnie żadnym autorytetem. To ona mniewepchnęław tę sytuację. Wacław nie komentował,wiedział, że to nie pora na udzielanie lekcjio posłuszeństwie,natłumienie buntu. 267. Masz rację, że do grzechu nie można dokładać kolejnego grzechu. Musisz odepchnąć wszelkiemyśli, to znaczygdybyś się chciała pozbyć dziecka. Przyrzeknij, że przyjdzieszdo mnie. To nie będzie wszystko łatwe. Ale jeśli spróbujeszsobie ulżyć inaczej, nałożysz sobie ciężar, którego już nigdynie udźwigniesz. Patrzyła na niego pod pozorem słuchania tego, co do niejmówi. Zauważyła kilka srebrnych nitek we -włosach tużnaduszami. Nie miał ich z całą pewnością, gdywracali zParyża. Jak żyć, nie mogąc nikomu powiedzieć prawdy? Kogo kochaikto jest ojcem dziecka. Przysięgła sobie nigdy tego nie wyjawić. Ale gdyby Wacławwykonał najmniejszy gest. Dlaczego Bóg na to pozwolił? Chciałambyć bliżejNiego,teraz jestem ostatnią z potępionych. Przeklęta zakonnica. Cośnajgorszego. Upadły anioł. Wacław powstrzymał ją ruchem ręki. Masz w sobie życie, a każdeżycie jest święte. Bóg jestjegoźródłem. Nawet tego niechcianego. Niej esteśpierwszązakonni ca na świecie, która urodzi dziecko. - Jak to? Nietakie rzeczy już się działy. Nie myśl, że jesteśnajnowszym wynalazkiem diabła. Przestań sięzadręczać, że Matka Boża pokarała cię, wysłuchując twej modlitwy. Może dostrzegła twoją tęsknotę. Możewie, że nieuciekniesz przedpotrzebą macierzyństwa. Że to jest twoja droga. Nie jesteśżadną przeklętąsiostrą. Będziesz matką,czy ty wiesz, jaka tojest godność? Jaka to jest radość? Łzy potoczyłysię po śniadych policzkach Zuzanny. Gdzie wepchnąć takie życie? Którekażdy by chciałzabić. Groser rozejrzał się wokół i przytulił Zuzannę. Nie przeczuwał,że wtej chwili wprowadził Jana chwilę do raju. Ja nie chcę zabićtego życia. Jeżeliwe mnie wierzysz,to mi zaufaj. 268 Czuł, że musi obronić to życie, choćby miał podrodze powiedziećtysiąc bzdur i herezji. Bóg dałci życie, musiszteraz wszystko wokół przesterować. Zobaczysz, że będzie dobrze. Jedyny problem, że narazie nie masz perspektywy. Gdybyśzobaczyłasiebie za dwa,trzy lata, pewnie uśmiechnęłabyś się z tego, coteraz wydajeci się otchłanią. Podróż do domu rodzinnegowstrząsnęła nim. Trudno mu było się do tego przyznaćnawet przedsamym sobą. Dotąd żyłw przeświadczeniu, że on i tylko on sprawuje kontrolę nadswoim życiem i swoją. duszą. Marta, siostrzyczka, którado tej pory w ogóle nie istniała w jego myślach, naglestaląsię niewyobrażalnie ważna. Czuł lęk, bo stawał się przyniejbezbronny. Jak to się działo, że niby go nie znała, a otwierałabezbłędnie tajemne drzwi do jego duszy? "Albo jesttak naiwnawswej dobroci, że nie wie, jakim kapłanem jestjej braciszek,albowie wszystko i jest narzędziem". Dalejjuż wolał niemyśleć. I ten idiotyczny wybuch z powodu Grosera. Zawszebył dumny,że nie daje się wyprowadzić z równowagi. Wrócił do Męczenników ztakimładunkiem do przemyślenia, że rozsadzało mu głowę. Ojciec, który był jedyną świętością w jego życiu, wedługwszelkiego prawdopodobieństwa nie jest, nigdy nie był jego ojcem. Jest synem jakiegośAlojzego W. żyjącego wielka niewiadoma, czy jeszcze w Chicago. "Jan Paleczny niejest moim ojcem. Jeżeli więc zostałemksiędzem dla niego, tomożna już ten układ unieważnić. Jakmałżeństwo, w którym jeden z małżonków był przedślubemwprowadzony świadomie w błąd. Mógłbym być wolny. Tylkocomiałbym z tą wolnościązrobić? ". Powróciły doniegosłowa 269. Marty: "Jeśli tak jest, to Jan Paleczny. mój ojciec, był. byłprawdziwym kapłanem. Miał w sobie miłość bez miary, którąci przekazał. Człowieka rodzi sięz prawdziwe] miłości. braciszku". "Tak, Jan Paleczny nigdy, w najdrobniejszy sposób,nawet gdy prawdopodobnie dowiedział się prawdy, że nie jestem jego synem, nie dał mi odczuć, że przestał mnie kochać. Jeśli prawdziwą miarą ojcostwa i kapłaństwajest miłość, to onbył jednym i drugim. A może to wszystko moja chorawyobraźnia i przez jakiś głupi zbieg okoliczności, którego dziśnie sposób wyjaśnić, skreślam swegoojca? Może odszukaćAlojzego W. z Chicago? Tylko po co? Napiszę do Amerykii zapytam, czy A. W. alboAlojzy W. żyje? Czy poznajeciepaństwo tego faceta na zdjęciu z blond włosami? ". Spojrzał na obrazek "Jezu, ufam Tobie". Ciągle te zbiegiokoliczności. Kiedy przyjechał wczoraj do domu naładowanyFaustyną,zadzwonił do Bogusza, proboszcza kościoła JezusaMiłosiernego, wielkiego krzewiciela kultu miłosierdzia. Zacząłdelikatnierozmawiać oFaustynie. Powiem ci, Krystian, że czuję potworny niesmak, bynie powiedziećzwątpienie powiedział Bogusz. Zawszegłosiłem, że kult miłosierdzia musi przejść oczyszczenie. Tocałe niedowierzanie Faustynie. to wszystko mi się zgadzało,ale to, co siętam teraz dzieje w Wilnie. Cosię dzieje? Nic nie wiem, byłem parę dni poza światem. Niesłyszałeś,że w Wilnieo mało bynie doszło do wojnyreligijnej, bo Polacy nie chcą oddać obrazu Jezusa. Komu? Litwinom? A nie wiem, czy Litwinom. Kardynał Baćkis chce go zabraćze św. Ducha, żeby służył wszystkim. Porusza sięjednakjak słoń w sklepie porcelany. Jakby nie wiedział, czym jestkonflikt polsko-litewski. Jeżeli machoć trochę wyobraźni,to powinien przewidzieć, co się stanie. I proszę, wyrywaniesobie Pana Jezusa jak kawałka płótna. Wsumie towszystko 270 ohyda. Ten obraz miał być naczyniem łask,a staje się pożywką zgorszenia. Samjuż nie wiem. Kiedyśarcybiskup Wilna Romuald Wałbrzykowski mówił, jeśli to od Boga pochodzi, toprzetrwa. Ale te owoce są,jakie są. Ilelatma sięoczyszczaćto wszystko. Pięćdziesiąt, sześćdziesiąt? Które pokolenie dożyje tego oczyszczenia? W Krystianie obudził się duch obrońcy. No to przykre, ale. wiesz, krzyż też jest powodemzgorszenia od dwóch tysięcylat. A przecież to nie podważajego prawdy. Rzeczywiście,cudasię dzieją. Ty, który zwykle kpiłeśz tej wiary gminu. No widzisz,. Chciałem cię prosić, żebyś jak będzieszjechał do Wilna, pomyślał o mnie. Nagle rozległ się dzwonek. Słuchaj, przekręcę później, ktoś dzwoni do biura. Jestemsam na parafii. Krystian zszedł do holu. W drzwiach stałmężczyzna kołoczterdziestki. W rogowychokularach. Ichyba w peruce. Dzień dotry, spotkaliśmy się kiedyś na przyjęciu u panaStogi. Zbigniew Kotlański. Umawialiśmy się, że zrobięz księdzem wywiad do "Superfaktów" na temat fundacji"Prze' kroczyć granice". ' Atak. przypominamsobie. Proszę wejść. Wargin^wskazał krzesło, po czym sam usiadł za biurkiem- Wie pan,i jestem dziś trochędo tego nieprzygotowany. Wróciłem z dalekiej podróży. Właśnie zamierzam spotkać się z ludźmi, których ta idea pociąga. Bardzo- dobrze, ta rozmowa może jeszczepoczekać. Chciałemnatomiast dziś porozmawiać o księdza dobrymzna\ jomym, Groserze. Wie pan, nie jestem znawcąjego twórczości. Krystian uśmiechnąłsię usprawiedliwiająco. Już kiedyś się spa271. rzyłem, wypowiadając się na tematy, w których nie jestemkompetentny. Bynajmniej nie chodzi nam orozmowę natemat jegoksiążek. To, o co panuchodzi? Niebędę ukrywał. Gość rozłożył ręce. Wiem z pewnychźródeł, żemógłby miksiądz powiedzieć trochę rzeczyo jego życiu prywatnym. Nie rozumiem. Przyznam się, że ja też trochęnie. Słyszałem, żeniejesteście już najlepszymi przyjaciółmi. Chyba nie ma takiego nakazu? Prokurator nie ścigazato z urzędu. Oczywiście. Ale widzi ksiądz, jest okazja, żeby paręspraw dla dobra publicznego ujrzało światło dzienne. Groser nietytko gustuje w dziewczynach osiemnastoletnich, ale i dziewczynkach całkiem malutkich. Są ludzie, którzy widzieli u niegona plebanii ośmioletniąAgatkę. Krystian spojrzał na gościaz nieukrywaną ironią. Powiem panu więcej,osobiście widziałem tam równieżpsa, co może być niezbitym dowodem,że człowiek, który panatak interesuje, jest zoofilem. Widzę,że ksiądz ma poczucie humoru. Tylko, wieksiądz, nie mam zeznań ojca tegopsa, natomiast mam zeznania pana Bociana, ojca Agatki. Zeznania, czy parę słów do mikrofonu? No cóż, wydaje mi się, że podano mi nie ten adres. Mężczyzna pokiwałgłową, udając, jakby na poważnie czegośnie mógł zrozumieć. Wyciągnąłz kieszeni płaszcza jakieśzdjęcie, przezchwilę sięjemu przypatrywał, po czym podałje Krystianowi. Zdjęcie z poświęcenia hotelu Walbiński. Zaprosiłgo Stoga. Było mieszane towarzystwo. Posłowie, ktoś z rządu, kilkuznanych księży. Obecność usprawiedliwiona. Był i biskup 272 Juliusz. Troszkę brudnych biznesmenów. Krystianowi przypadł wspólny stolik z Urbanem. Nigdy wcześniej nie spotkałpierwszegodiabła III Rzeczpospolitej. Nie był jego fanem,. choć podziwiał jego inteligencję. Wymienił z nimparę dowcipów. Ktoś pstryknął zdjęcie. Dwieuśmiechnięte gęby. Dowóddobrej zabawy. Przez twarz Wargina przeszedł lekki grymas. Bez słowakomentarza chciał oddać fotografię. A nie, dziękuję. Kotlański wykonał wzbraniający ruchręką. Proszę sobie zachować, mam odbitkę. Mam teżjeszczekilka innych zdjęć księdza przy różnych okazjach. A także ciekawe nagrania zksiędzem. Jest ksiądz osobąpubliczną. No,ateraz zokazji fundacji będzie w ogóle o księdzu głośno. i Wargin wstał od biurka. Wie pan,pierwszy raz w życiu widzętak rasowąkanalię. Nie wiem, jak wtakiejsytuacji się postępuje. Pewnie wzywasię policję. Ale jestem księdzem i poniekąd zurzędu daję człowiekowi szansę. Drzwisą za panem. Mężczyzna uśmiechnął się dobrodusznie. Nawet nie drgnął, i demonstrując, że to on decyduje o chwili swego wyjścia. [ Policja, mówi pan. Kotlański zmienił tytuł swego. rozmówcy. A to dobre. No, no ciepło, ciepło. Niedługo będzie mógł pan nosić paczki swemukoledze po fachu. do''. więzienia. "Miłujcie nieprzyjaciół swoich" ciekawe, jakpan da radę. Kotlański wyszedł z plebanii. Wsiadł do citroenaxsary i zapalił papierosa. "Skurwysyn. Stary nie ucieszy się ztego meldunku". Zgasiłna wpół wypalonego camela. Nacisnąłzakodowany numer. Szefie, niezbyt pomyślne wieści. Księżulo nie maochotykablować na Grosera. Dałem mujednak do zrozumienia, comamy na niego. Postraszyłem Urbanem. Jutro mam dostaćcałe jego archiwum273. Zostaw gówno. To nienasza działka. Mam w dupiePalecznego i Grosera. Jeślio mnie chodzi, mogliby sobie współżyć z kozą. Wiesz,o kogo mi chodzi, i tylko dlatego pochylamsię nad Groserem. Uruchomzatemojca małej. Szefie, to trochę śmierdząca sprawa. Mała, owszem,przebywa dzień w dzień u księżula, aleten jej ojczulek to lekki degenerat. Tym łatwiej go będzienamówić. Alejak w prasie sprawdzą jego wiarygodność? Za tydzień wejdzie w media afera z austriackim biskupem. Wszystko połączą, a jak smród wywietrzeje, to Skrytyi tak już się nie podniesie. Tylko nie spal, akcja ma być nagrana na zadwatygodnie. Miał powody do zadowolenia. W kieszenimarynarki czuł kopertę, w której znajdowało się10 kawałków. Co chwilę sięgałręką i sprawdzał,czy jest na swoim miejscu. Potem wystraszyłsię,żeprzez to ciągłe sprawdzanie jeszcze mu wypadnie. Aleprzecieżjest guziczek. Uśmiechnął się. Po raz pierwszy w życiuzapiął guziczek od kieszeni w marynarce, a nosił już ją parę lat. Papierosy przełożył do kieszeni w spodniach. No i te zdjęcia Agatki u tego pedofila. Zdjęcia, jak wchodzą do jego domku,a potem to obrzydliwe w ogrodzie, jak włazi do tej budy ze styropianu. Co ten zboczeniec z niątam robił? I jeszcze ten kundel. Zawsze wiedział, że księżato gnoje, ale terazsię utwierdził w swojejnienawiści. Zabijejak psa. Nie. Nie pójdzie napolicję, ich najpierwtrzeba by do kicia albo wytłuc jak wszy,wytrućjak szczury. Za dobrze ich zna. Mój ą córkę. Trochęteraz pożałował,że ją tak uderzył za tą rozlanązupę,ale myślał,że to zrobiła na złość, bo ta pieprzona ciotka ją napuściła,Dobrze, odżałuje parę groszy i kupi jej coś dobrego. 274 Facet, którymu doniósł, co ta świnia robi zjego córką,ostrzegł, żeby nikomunie pisnął ani słówka, bo ten ma wszędzieznajomości i wszędziego obronią. "Trzeba go tak ugryźćwdupę, żeby zawył zbólu, ale nie wiedziałkogo gonić". Zadziesięćdni dostanie sygnał. Felfx culpa. Błogosławionawina. Paweł się odrodził. Całezmęczenie odpłynęło. Starał się nie myśleć, dlaczego tak siędzieje. Wolał nie wiedzieć, czy uleczyłgo grzech czy spowiedź. Zgłosił się do Łucjii zakomunikował jej, że musi coś zrobićz energią, która goprzepełnia. Na szóstceleży pan Bolek. Idź do niego, bo biedakjestcałkowicie sam. Żona mieszka w Trzewnej- Musi osiemdziesiąt kilometrów dojeżdżać. Jestzałamany, od czasu gdy zrozumiał, że rak jest złośliwy. W zeszłym roku na motocykluzabił się ichjedyny syn. Ale dzieją sięz nim cuda. Tydzieńtemu Dworacki określił jego stan jako krytyczny. "Ostatniedni, może godziny" zawyrokował. Powiedziałam to żoniepana Bolka. Poprosiłyśmyksiędza Kamila, aby udzielił musakramentu chorych. Przyszedł. W pokoju oprócz niego, leżałjehowita, którego stan nie był tak ciężki jak pana Bolka. Miałprzed sobą jeszczeparę tygodni, jak nie miesięcy. Jehowitazasnął. No i Kamil namaścił jehowitę. Zmarł po paru godzinach. A panBolek żyje nadal. Nie wiem, trzeba by coś zrobić,żebyzgodził się przyjąćsakrament. No bo tenpoprzedni chyba się nie liczy. Daliśmy mu teraz do pokoju tego gadatliwegoWiesława, ale to chyba niewypał. Jest jak radio, tylko że nieidzie go wyłączyć. Wszedł nasalę. Dyskretnie skłonił się sąsiadowi i usiadł nakrześle kołopana Bolesława. Jak się pan czuje? powiedziałcicho. 275. Mężczyzna nic nic odparł. Nagle usłyszał głos pana Wiesia. A jaksię mo czuć? Jak drewniany kamień koło drogi. Mówię mu, że jak chce iśćdo kibla, to niech powie. Sięgnął papierosy i papier toaletowy. Idę, jak to mówią,przewinąć taśmę. Czwarta próba dziś i nic. Gdy znalazł siękołoPawła, zamknął oczy, wykrzywił twarz i zdecydowaniepokręcił głową, co z pewnością miało oznaczać, że nie dajeswemu sąsiadowi wielkich szans. Pan Bolesław w ogóle nie zareagowałna wyjście Wiesława. Cały czas patrzył w sufit. Proszę pana, jestem księdzem. Czy chciałbypan ze mnąporozmawiać? Zeroreakcji. Może przyjść z Panem Jezusem? Nie jestem gotowy odparł po dłuższej chwili. Mogę wyspowiadać. rzucił się z propozycją Paweł. Pokręciłgłową. To możemy zrobić tak. Paweł nie dawałza wygraną. Ja przyniosę Pana Jezusa w monstrancji. Dotknie Go pan. Do tego nietrzeba być wyspowiadanym. Pan Jezus pozwalałsię dotykać największym grzesznikom. I nieraz przez samodotknięciebyli uleczeni. Pawłowi zdawałosię, że dostrzegł minimalny ruch ramion. Wybiegłdo kaplicy. Po drodze zaczepiłgo Wiesław. I co. zdążył powiedzieć gaduła. Wszystko w porządku, mam tylko jedną prośbę, czymógłby panprzez jakiś czas nie wchodzić, bobyć może będęspowiadał. 276 Pan Bolesław położył dłońna monstrancji. Ksiądz jestpewny, że tak można? Paweł pokiwał głową. Choryzamknął oczy. Jego twarz przeszedłdelikatny uśmiech, a raczej może wyraz ulgi. Proszę mi coś o sobie powiedzieć. Miał jużzamiarspytaćo rodzinę, ale w ostatniejchwili przypomniała musięinformacja o śmierci syna. Pan bardzo kocha swojążonę? Łzy. Może chciałby pan, abym po nią pojechał? Mężczyzna potwierdził ruchem głowy. Zacisnąłpowieki. Nie cieszy się pan? Paweł przestraszył się swego niestosownego pytania. Cieszęsię, ale się boję. Boję się, co znią będzie, jaktosię stanie. Bo widzi ksiądz, mieliśmysyna. i on nieżyje. Miał motocykl. żona nie chciała. Aja go poparłem, znaczy się syna. i powiedziałem, że powinnaśbyć dumna, żemasz prawdziwego mężczyznę. Boję się, nie wyobrażamsobie. Zamilkł. Paweł czuł, że teraz jego kolej. Pacjent powiedział aż nadto. Wie pan, miałem w szkole kolegę Teodora, który zawsze marzył, żeby występować w cyrku. I udało mu się. Wyspecjalizował się w skokach na trapezie. Kiedyś byłem najegowystępie ipotem zaprosił mnie na obiad. Wyraziłem muswójpodziw. Powiedziałem, że nie pojmuję, jak można mieć takąprecyzję i siłę, aby nie puścić partnera. Todziu pokręcił głową. "Jako skoczek powiedział mi muszę miećcałkowite zaufaniedotego, który łapie. Publiczność być może uważa mnieza wielką gwiazdętrapezu, lecz prawdziwą gwiazdąjcstSasza. Z dokładnością ułamkasekundy musi znaleźćsię w odpowied277. nim miejscu, by złapać mnie w powietrzu, kiedy się do niegozbliżam po wykonaniu ewolucji. Cały sekretpolega na tym,że ja nie robię nic. Kiedy nadlatuję, muszę tylko wyciągnąćręce i czekać,aż Sasza mniezłapie i bezpiecznie wciągnie nadrabinkę za trapezem". "Ty nic nie robisz! " wykrzyknąłemzdumiony. "Nic" powtórzył Todziu. "Najgorsze, co możezrobić skoczek, to próbować złapać łapiącego. Mnie nie wolnołapać Saszy. Gdybym chwycił Saszę za nadgarstki, mógłbymmu je złamać albo on mógłby złamać moje, ato byłby koniecdla nas obu. Skoczek musi latać, a chwytający musi łapać. Wszystkopolega na zaufaniu. Skaczący musimieć zaufanie,że wyciągając ręce. ". Dziś na mszy było niewiele więcej niż pięćdziesiąt osób. Grosernie był zdziwiony. Deszcz i wichura. Sam zawsze apelował,aby przychodzilitylko ci, którym zdrowiena to pozwala, bojemu zależy na zdrowych parańanach. Z tacy zebrał niewieleponad dwieście złotych. Mackiewicz wziął po mszy Agatkęrazemz jej matką do palmiarni. Groser uczył sięod niegomiłości do dzieci. Ktoś, kto skrzywdził dziecko, był u Markastracony. Mackiewiczod zawsze kochał dzieci. Ale nie to było powodem jego zaangażowania, tych corocznych szaleńczych zabiegów przy organizacji pochodu "Kochajmy dzieci". Kiedyśzobaczył stojącą na ulicy kobietę z dzieckiem. Późna jesień,zmrok na dworze. Kobieta wyglądała na biedną, ale raczejniebyła żebraczką. Kiwnęła. Zawahał się, leczstanął. Zamówiłanormalny kurs. Zauważył, że dziecko było tylko w skarpetkach. Podwiózł ją pod blok,skasował i pojechał. Od tegomomentuzaczął się zadręczać. Nie mógł zrozumieć, jak to się stało, żewziął od biednej kobiety pieniądze. Fakt, żetego dnia sam był 278 w podobnej sytuacji. Nie wiedział, czy jutro będziemiał zacoi nalać benzyny do baku. Wrócił do domu jak struty. Dopiero; po dłuższym czasie Kasi udało się z niego wydusić, co zaszło. i "No i co się zamartwiasz? Całegoświata nie uratujesz. Teżmasz rodzinę". "Martwię się właśnie o to, że całego światanie uratuję". W parę tygodni późniejw jego głowie powstałpomysł pochodu pod hasłem: "Kochajmy dzieci". Groser został sam z psem. To co zrobimysobie na obiadek? zwrócił się do Saby. Lubił do niejprzemawiać. Psina, zakłopotana, że nic nie możeodpowiedzieć, czasem szczekała "już nie czaruj, idziemyna spacer" ale najczęściej ziewała demonstracyjnie, w tensposób uzasadniając swoje milczenie. Potem zwykle zaczynałasię przeciągać, jakby chciała sięwydłużyć oparę centymetrów. Wacławw tych chwilach czułwyrzuty sumienia zpowodu swejgnuśnościi robił dla fasonu kilkanaściepompek. Saba tylkona to czekała. Korzystając,że nie mógł się bronić, zaczynałalizać swym różowym jęzorkiem jego twarz. Groser otworzyłkomputer i uruchomił elektroniczną pocz. tę. Na ekranie pokazała się tłustakopertka od Michała. Serceszybciej zabiło. Kochany Wacławie, za dwatygodnie jadę do Kamerunu. Okazujesię, ze jestem jedynym człowiekiem, który może poprowadzićtamtejszy nowicjat. Sąw nim sami Afrykańczycy. Nietolerująonijako swych wychowawców Francuzów, którzy są dla nich bogaczami kolonizatorami. Ja gdy się opalę, nie kojarzę się z białym,a podrugie,wiedzą,że jestem Polakiem, a dla nich Polak to niejest człowiek bogategoZachodu. Sprawdza się stare powiedzenie,żePolak to jest biały Murzyn. Za bardzosię nie dziwię, że Kameruńczycy nie darząwielką estymą Francuzów. Pamiętasz mojąbajkę o nawróconym osiołku? Ponieważ amatorom czasem sprzyja szczęście iślepej kurzetra279. na się ziarno bajeczka spodobała się i miała być typowana dounijnej nagrody. Sęk wtym, żebyła zbyt "konfesyjna", pojawiałysiębowiem imiona: Maryja, Józef i Jezus, Król Herod też nie byłneutralny. Nasza klasztornadobrodziejka i agentka od rzeczy niemożliwych,madame Maller zadecydowała po męsku należyzmienić tekst, żeby ocalić ilustracje. Wymyślenie nowego tekstupowierzono dobremu francuskiemu poecie. Groser odchylił głowę do tyłu. "Boże, jeszczeniedawnobyliśmy razem. Aiguebelle i to moje rozedrganie. Oblicze, którego nieznałem. Michał na wyciągnięcie ręki. Sikacze wpustelni. Pola lawendy. I gwiazdy, i czapla. Adziś ja na opuszczonych działkach, Michałw drodze do Kamerunu". Stanąłmuprzed oczyma krzyż z Tibhirine. Żeby tylko Kamerun nieokazałsię Algierią. Zapragnął porozmawiać z kimś bliskim. Sięgnął po komórkę inacisnął numer Cybuli. Za oknem deszcz i błoto. Piotruś? Tak jest. Mam dwa pytaniadociebie. W takąpogodę jak dziś góralepopełniają samobójstwa. Czy jak przyjadędo ciebie, tonapalisz w kominku i otworzysz marynowane grzybki? Mampustą lodówkę. A po drugie, czy odwieziesz mnie jutro na ósmąrano samochodem? Wacuś, życiemoje. Już idę do spiżarni. Alemożeprzyjadę po ciebie? Nie, nie. W jedną stronę muszę przybyć jakpielgrzym. Łucja trzasnęładrzwiczkami hospicyjnego opla. Popatrzyłabezradnie. Droga do Groserowej plebani! była jednym wielkimbłotem. Od paru dniznów łało. Maź, mokra ziemia rozjeżdżonaprzez ciężki sprzęt budowlany. Jedyna ścieżka wiodła z pleba280 nii do kaplicy. Nic więcej nie było sensu robić, bo samochodyi tak by wszystko rozjechały. Jakna froncie. Z Wacławem widywała się średnio raz na dwa tygodnie. Dojego parafii przyjechała jednak po raz pierwszy. Z budowy dochodził potworny hałaspracy ciężkiego sprzętu. Wodległościkilkudziesięciu metrów dojrzała Wacława w otoczeniubudów"lańców. Wyciągnęła komórkę i zadzwoniła. Po chwili maleńkapostać na horyzoncie pomachała w jej kierunku i zaczęła się doniej przybliżać. Nagle jednak na wysokości domku stanęła: Jednachwila! dobiegło ją donośne wołanie. Po minucieWacław stałprzy niej zparą nowych olbrzymichgumiaków w ręce. Takich samych, w jakie sam był ubrany. To jedyny sposób, żebyś dostała się do mojego królestwa. Proszę, obuwie dlasióstrKopciuszka, rozmiar 47. Czarne pończoszki siostry wślizgnęły się w kalosze, czarnemokasynki wylądowały w bagażniku. Co tytu wywijasz? Mówiłeśo drewnianej kaplicy, a tubudowajakbyś drugi Licheń stawiał. To nie ja! ToSkryty buduje przytulisko skandowałWacław pośród huku maszyn. Trochę zcelową przesadą. Dostałem nakaz, żebym nie stawiał tamy Bożemu miłosierdziu. Aha, rozumiem. Łucja pokiwałagłową na znak, żewyjaśnienie jest całkowicie wyczerpujące. Chodźmy na salony! Wacławpodnosił głos, konkurując z ciężkim sprzętem. Groser wskazał Łucji fotel, a samprzystąpiłdo zaparzaniaherbaty. Nie poznaję cię rzekła z uśmiechem. Ja też nie. Dochodzę do wniosku, żedwadzieścia lat mojego kapłaństwa szedłem nie tą drogą, co trzeba. Dopiero terazwiem, co jest moim prawdziwym powołaniem. Lepiej późno niż później. Aja dociebieprzyjechałamz misjądyplomatyczną. 281. Wybałuszył teatralnie oczy. Do mnie? Wiesz, żedyplomacja to nie jest moja specjalność. No to możemy podać sobie ręce iprzejść do rzeczy. Wacku,mamy kłopoty z Zuzanną. Dziewczyna od paru tygodnikompletnie zamknęła się w sobie. Na początku jeszcze ze mnąrozmawiała. Wylała swoją goryczna Weronikę. Teraz milczyjak głaz. Boje się o nią. Zamknął oczy i potarł czoło. Wacku,wybacz mi to, co powiem. Znam cię od lati wiem,że to kompletna bzdura. Nie mówiłabym tego, ale poprostu bojęsię, że Zuzanna nam się wymknie. Niemam wyjścia, muszę grać w otwarte karty. Weronika sądzi,że pomiędzywami coś jest. Czy ty wiesz, co się z nią dzieje? Groser popatrzył w oczyŁucji. Ta informacja była jak gromz jasnego nieba. Uzmysłowił sobie, żejeżeli ktoś był w staniewyobrazić sobie jego romans z Zuzanną, to w oczywisty sposób przypisze mu także ojcostwo. Twoja komórka. Łucja rzuciła wzrokiem w kierunku kieszeni Wacława, skąd dochodził dźwięk. Aha, przepraszam. Tak? Ksiądz Wacław. Kiwał głową. To wspaniale. Kiedy? No myślę, że nie mam wyboru. Łucja, nie chcąc wsłuchiwać się wrozmowę, zaczęłaintensywnie rozglądać się po ścianach, podeszłado ściany zezdjęciami. Część osób znała. Skupiła swój wzrok na fotografiiz górskiejwspinaczki. Wacław jak pająk uczepiony ścianyskalnej. Po minucie odłożył komórkę na stolik. Zadziwiające. Rano zadzwoniła do mnie dziewczyna, bojej małżeństwo rozpada się po rocznymstażu. Widzi we mniejedyny ratunek. Terazdzwoni do mniezakochana para, żebympobłogosławił ich ślub. Chcieliby go zawrzeć w kaplicy, którąbuduję relacjonował, chcącodsunąć oświadczenie w sprawie, które niespodziewanie zaczęła go bardzo dotyczyć282 Zastanawiał się, od czego zacząć. Rozglądnąłsię po pokoju,szukając punktu wyjścia. Hmm westchnął. Życie. się pcha. Łucja chwyciła Wacława za rękaw. "To żarty". Chciała powstrzymać, sprawdzić, dotknąć. Znak zapytania w oczach. Tak,Zuz anna jest w ciąży. Próbowała sięroześmiać. Zrezygnowała. Zrozumiała, żenie żartuje. Przepraszam, ale. głębokie spojrzenie. Nie, jeśli o to chodzi, nie ja jestem sprawcą. Choćniewiem,czytwoja przełożona w to uwierzy. Zaczęła nerwowo pocierać podbródek. Od kilkunastu latbyła akuszerką śmierci, odbierała porody dla wieczności. Kiedyś nawet usłyszała, że jej uśmiechjestjak pocałunek śmiercialbo jak morfina. Pomyślała, że nie pamięta,kiedy ostatni razsłyszała o poczęciu, o narodzinach. Przemknęłajejgłupia myśl,że Zuzanna urodzi i wszystkie zaopiekująsię jej dzieckiem. Powiedziałem ci, bo. głos Wacka wyrwał ją z ułudy myślę, ze chcesz jej pomóc tak samo jak ja. Zamknęłasię, bo chybanie wie,jak wam to powiedzieć. Przypuszczanizresztą, żewy nie wiedziałybyście, jak to przyjąć. Łucja coś już kalkulowała, nie słuchając wywodówWacka. W zeszłym tygodniu umarł w hospicjum mężczyzna i zostawił żonę. Leżał u nas trzy miesiące,więc spororozmawialiśmy. Rok temu stracili w wypadku motocyklowym jedynegosyna. Teraz kobieta została sama na świecie. Na trzech pokojach. Mieszka 80 kilometrówstąd,w Trzewnej. Jeśli się ktośnią nie zaopiekuje, to ma przed sobą dom starców. Zuzannamiałaby u niejszansę na nowe życie. Cały czas coś układała na gorąco. Kurczę, możeby tu Pawła wykorzystać. On się z tymdziadkiem zaprzyjaźnił, czasem odwoziłjegożonę do domu. 283. Nie, nie, wszystko się zgadza, ale trzeba to zrobić tak,żeby wiedziało o tym jak najmniej ludzi. Możecoś wyjdziez tego,a jeśli nie,to daj mi szybko znać. Mam wejścia w Fundacji PomocySamotnej Matce. Alemyślę, że twoje rozwiązanie byłobylepsze. Przytaknęła. Lecz gdzieś napłynęła już druga fala, nowezwątpienie. "To nie może być prawda. To się jeszcze nigdyu nasnie zdarzyło". MISJA AndrzejWalczak szedł zmisją. Wygadał się wgroniekolegów,że zna Grosera- A to nazwisko w seminarium było legendą. Owszem, grupka kleryków, zwanapotocznie lefebrystami,powątpiewała, czy"ten pan jeszcze jest księdzem", ale dlazdecydowanej większości był jak sztandar, pod którym chcieli walczyć. Co prawda, niewielu znało jego książki, poglądyi dzieje, ale intuicyjnie identyfikowali się z nim. To,że Andrzej znał Grosera, to było dużopowiedziane. Słyszał go kilka razy na mszy w Kołomorzu. Wiedział,że sięprzyjaźni z proboszczem Cybulskim, a przede wszystkim, żeojciec podarował mudrewno na budowę kaplicy. Rzesze kandydatów do seminariów w 2003 roku dlajednychbyły dowodem, żenigdy niezgaśnie wiara w społeczeństwie, żewarto wyrzec się świata i podążyć za Chrystusem. Dla innych przykładem cynizmu i cwaniactwa, dekowania sięna ciężkiokres dzikiego kapitalizmu. Jerzy Urban zapytany o fenomenlicznych powołań odpowiedział, że musi sobie przypisać w tymgłówną zasługę, ponieważ młodzi ludzieidący do seminariumsą konsekwencją ukazywania przez niego atrakcyjnego stylużycia kapłana pieniądze, samochody, kobiety. Przypadek Andrzeja nie był owocem działalności Urbana. Nikomu jednak nie wyjawił prawdziwego powodu swej decyzji. Ani rodzicom, ani proboszczowi, ani psychologowi, któryprzepytywał go w czasie rozmów kwalifikacyjnych. Byłtakimoment, żechciał się zwierzyć proboszczowi, ale bał się, żetenpróbowałby go odwieść od zamiaru. Nakazałby upewnićsię w swymwyborze. Tłumaczyłby, że w takich sprawach niemożna kierować się emocjami. Jeden z trójki młodych ludzi, którzy utonęli przed trzema laty w Hyrowie, był jego najbliższymprzyjacielem. Gdy 285. Andrzej dowiedział się o ich śmierci, przeżył szok. Tego wieczoru miał razem z nimi jechać na dyskotekę. Po raz pierwszy jednak zbłahegopowodu pokłócił się z Jackiem i zostałw domu. Nazajutrz dowiedział się o jego śmierci. Nie mógłsobie darować tej kłótni. Na dodatek niektórzy we wsi zaczęli gadać, że byłatokara Boża,bo rodzice jego przyjacielabyli rozwodnikami i nie chodzili do kościoła. Andrzej stwierdził, że skoro Kościół wychowuje takie potwory, tonie chcemieć z nim nic wspólnego. "Rację miał dziadek, który widziałw księżach krzewicieli ciemnoty izabobonów". Andrzej miałtę samą wrażliwość. Długo się wahał, czyiść, ale w końcuposzedł na pogrzeb. Dlaczego Jacka mają chować kretyni i dewoci? Jeśli ktośz obecnych na pogrzebiebędzie próbował zbrukaćpamięć jegoprzyjaciół, zareaguje natychmiast. Zrobiskandal. Wychłoszczebandę. Opluje, skopie. Stanął za drzwiami kaplicy, mimo żew środku byłojeszcze sporo miejsca. Pierwszych minut wogólenie zarejestrował. Rozdrapywał ból. Słowa Ewangelii spowodowały, że zaczął się wsłuchiwać wgłos księdza. "Powiadamwam, że jeśli się nie nawrócicie,wszyscy podobnie zginiecie. Albo myślicie,że owych osiemnastu, na których zwaliła sięwieża w Siloe i zabiłaich, było większymi winowajcami niżinni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie". Stałsię czujny. O co tu chodzi? Czyje to słowa? Księdza czyto jakaś formuła zrytuału pogrzebowego? To był drugi pogrzeb w życiu Andrzeja, ale gdy chowali dziadka,nie byłokapłana. W każdym razie dobrze im powiedział. Wydawałomu się, że widziprzestrach na twarzachludzi. Ksiądz zamilkł. Andrzejobserwował spod przymrużonych powiek twarze żałobników. Jedni byli zadumani, inni zaniepokojeni. "Boże,spraw, abyśmy nie ulegli pokusie odczytywania twoich nieodgadnionych zamiarów na swój ludzki, czasem prymitywny spo- 286 sób. Andrzej był przekonany, żewie, o czym i o kim mówiproboszcz, choć ten nikogo nie wskazywał palcem. Basiu,Jacku, Grzesiu w domu waszegoOjcajest mieszkań wiele. Niewiem, dlaczego poszliścietam tak wcześnie, ale wiem, że Bógnie zabieranikogo,komuwcześniej nie przygotuje miejsca". Spojrzał na zebranych. Większość płakała. A Szperowa,która najgłośniej pomstowała na samobójców jak ich nazwała mieliła szczęką, jakby jej kawałek mięsa wszedł między zęby. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Ksiądz poszedł samotnie kuplebanii. Nagle zatrzymał się podstarą lipą. Andrzej postanowił podejść do niego. Sam niewiedział poco, podziękowaćczy zapytać, gdzie może przeczytać tesłowa. "Proszę księdza",szepnął do odwróconego plecami Cybuli. I zobaczył łzy. Tego dnia coś w Andrzeju pękło. I coś się narodziło. Poczucie sensu i bezsensu przewalało się w nim jak woda w łódcemiotanej w czasie burzy. Od tego dnia codziennie chodził nacmentarzi płakał. I modlił sięalbo raczejtęsknił za sensem,który wytłumaczyłby mu bezsensśmierci przyjaciół. Dziesięćmiesięcydusił w sobie to wszystko. A potem pojechał do seminariumNiedawno na jegoroku padła propozycja, genialna i oczywista. Czy niemożna by po prostu zaprosić Grosera do seminariumi pogadać o byciu księdzem dzisiaj? W czasach, kiedykażda kartka w kalendarzu oznaczała nowy skandal w Kościele wypadek biskupa Sliwińskiego, proboszcz z Tylawy molestujący uczniów, korupcja w gdańskiej kurii, Stella Marisi nowe kazania prałata Jankowskiego. Darek, czołowy mózgowiec na roku, odkrył niedawno starą książkę WładysławaBartoszewskięgo Warto być przyzwoitym i na jej bazie zaproponował tytułspotkaniaz Groserem: "Czy warto nadal byćksiędzem? ". Karol zwany "Różańczykiem" miałwątpliwości: "To tak,jakbyśsugerował, że kapłaństwo jest zawodem, który 287. podlega prawidłom atrakcyjności rynkowej" powiedział tonamaszczonym głosem, licząc chyba na aplauz kolegów, cijednak parsknęli śmiechem i delikatnie mu wytłumaczyli, żejest ostem. "W tytule musi być-jakaś prowokacja". Była środa, początek maja. "Czyspołeczeństwo potrzebuje jeszcze księdza? Częśćz nas jest przerażona tym, co się dzieje. Niektórzy po wyjściuna miasto zrywają koloratkę jak ocalony skazaniec szubienicę. Ojciec jest dumny, że nasz las stał się świątynią". Walczakpowtarzał wgłowie ułożone pytania. Powinno starczyćco najmniej na pół godziny rozmowy. Przygotowywał się jak do egzaminu maturalnego. Bał się, że go zamuruje i "spali cegłę". Miatstraszliwy kompleks,żew najważniejszych chwilachzżerała go trema imówił zawsze głupiej niż myślał. Wysiadł na dziesiątym przystanku, jak go poinstruowano. "I co dalej? ".Najlepiej zapyta. Kościół. To na pewno BraciaMęczennicy- Ktoś wychodzi z plebanii. Walczak podbiegł domężczyzny wsiadającego do peugeota. Ten bezsłowa wskazał palcem kierunek drogi. ,,Oryginał", pomyślał. Szedł jakieśdziesięć minut wzdłuż długiej ulicy Lipcowej. Wreszcie skrzyżowanie. Podszedłdo narożnego słupka z nazwą ulicy. Poniżejdostrzegł plakacik wielkościkartki maszynopisu. "Chrońcieswe dzieci przedpedofilem w sutannie". "O Boże! ".Przyjrzał się zdjęciom. Na jednym z nich byłGroser głaszczący po głowie jakieś dziecko, a pod nimitekstwzywający do bojkotu budowy "nikomu niepotrzebnej parafi,która ma byćtwierdzą księdza pedofila". Rozejrzał się wokół, żywej duszy. Była dziesiąta rano. W odległości stu metrów dostrzegł górującą nad zieleniądrewnianąwieżyczkę. "To na pewno tu". Co robić? Czy wobectego, co przeczytał, jego misja jestnadal aktualna? Nie, żebyuwierzyłw te informacje, ale czy w takiejsytuacji nie należałoby zapytać kolegów? A przede wszystkim, czy prefektwpuściGrosera do seminarium? Czy nie będzie się bał skanda288 lu? Odruchowo chwycił komórkę w kieszeni kurtki. Odczekałchwilę, jakby obrywał listki akacji, grając w taknie- Włożyłaparat z powrotem do kieszeni. "Bądź sobą". Andrzej odkryłnagle, że przezrok pobytu w seminarium jakby się cofnął. Gdzieś uleciała jego odwaga. Przecież rok temu było go staćnarewolucję, na samotną wspinaczkę, na bunt,napowiedzenie "nie". A teraz się cofa. Infantylny chłopczyk, który pytaprefekta alboprzynajmniej starosty roku, czy ma koloratkęwłożyć na prawą czy na lewą stronę. Ucieczka od wolności. Przypomniał sobie książkę leżącą w pokojuDarka. Splunął nachodnik z myślą o sobiei ruszył. Podszedł bliżej. Obok drewnianej kaplicy zobaczył budowę solidnego gmachu z cegiełijakichś płyt. Po placu uwijała się spora grupaludzi. Dźwigpodciągał płytę. Zapukał zdecydowanie, chcącsobie dodać odwagi. O, Andrzej, cieszę się powitałgo Groser. Napijemysię najpierw herbaty czypójdziemy pozwiedzać? Ojciec napewno będziepytał, czy żeśmy zepsuli materiał. Ojciecjest cały szczęśliwy,że nasz las wyrósłna świątynię. Andrzej odhaczył jedną myśl. Treningsię przydał. Masz rację. Jedne drzewa rosną na zapałki, drugie nakaplice. Wskazał ręką na budowę. Tu będzie przytulisko. Ale przyjdziemy tu za godzinę,zobaczysz o jedną ścianę więcej. Szok. W ciągu miesiąca mapowstać dom dla biedaków żyjących pod gwiazdami. Chodźmydo kaplicy. Wejście z frontu było zabite płytami. Za tydzień górale mają przyjechać z drzwiami. Ale posadzka już prawie jest. Pan Zbiniu wypalał papierosa. Delektował się pracą. Niepędził do przodu. Albo się obawiał, że robota się skończy, albouważał,że zaprawa wymaga wygarowaniajak ciasto drożdżowe289. Gdy dwa dni temu Stanecki zobaczył efekty pracy Zbinia i jegobrygady, pokręcił głową. "Wacuś, jakbyś wynajął firmę, miałbyśto zrobione dwa razy szybciej za połowę ceny". "Pewnietak,alemusiałbym wynająć firmę, która by się zajęła Zbiniemi jegoczeladzią. Byś widział, jaki onjest dumny". "Oj, Wacuś, Wacuś,też byłbym dumny, jakbym takąrobotę podłapał". Groser przedstawił Andrzejowi Zbinia i jego ekipę. Zbiniupodał rękę bezsłowa, ale skłoniłsię zszacunkiem. Prawdopodobnie przywykłjużdo tego typu prezentacji, ponieważ codziennie odwiedzałogroserówkę co najmniej kilku gości. Wacław z dumą patrzył na powierzchnię sklejoną z marmurowego złomu. Za darmo całe wozy mi tego przywieźli. Noco powiesz? Robiwrażenie. Ta ściana z kamieni świetnie pasuje dodrewna. Ale ten kamień jestniesamowity. Andrzejpodszedłdo kamienia z Aiguebelle. Wacek potwierdził,wydymającusta. Pojechałem po niego specjalnie do trapistów. Walczak kręciłz niedowierzaniemgłową. Marżami się takie kościółki rzekł po chwili w uniesieniu z naturalnego budulca. Na miarę człowieka. Kościołyna wzór stajni betlejemskiej. Czyli co? Może być? spytał Wacław. Jest super. Wyszli na podwórze. Andrzej rozglądnął sięwokół. O, całemiasteczko. Walczak wskazał na szopę. To jest właśnie chatka pana Zbinia. Będą pierwszymimieszkańcamiprzytuliska. Od nich zaczął się pomysł tej parafii. A to? Andrzej wskazał na budkęze styropianu. To domekAgatki, "mojej córeczki". Groser nie dostrzegł zmieszania na twarzy kleryka, zajętyotwieraniem drzwi plebanii. 290 Proszę. Rozmowa się urwała- Groser przygotowywał herbatę. Słodzisz? Tak. Andrzej zebrał się na odwagę. Czy ksiądzwidział te ulotki? Jakie? Protestujące przeciwtej budowie. Wacław spoważniał. Dostałem ostrzeżenie. Komuś się to nie podoba. Chce ksiądz je zobaczyć? Nie. Dopóki mi tegonie nakleją na czole, niema takiejpotrzeby. ,.Wie ksiądz, co mnie uratowało przed zawałem? przypomniała mu sięrozmowa z biskupem Ignacym. Nie czytałem anonimów i niemiałem prywatnego telefonu. Jakktośmiał mi coś ważnego do powiedzenia, mógł zawsze zadzwonićdo kurii. A mój najbliższy przyjaciel biskup Walczewski czytałtepaskudztwa iposzedł. ". Co ksiądz zamierza zrobić? Trzymać się planu. Za dwa tygodnie biskup poświęci kaplicę. Wierzę, że ludzie przyjdą. Normalnie w niedzielęprzychodziokoło stu pięćdziesięciu osób. Pewnie toniewiele. Nie można siać tylko na urodzajnej glebie. Uśmiechną^ się. Koniecznie zaproś ojcaw moim imieniu. Andrzejowi głowę jednak zaprzątały ulotki. Pomogę jepozrywać -Groser pokręcił głową. Księdza to nie załamuje? Chyba nie,ale boli. Taki los współczesnego kapłana? spytał Andrzej. Bo ja wiem, czy kapłana? Każdemu doskakują do gardła. Taka epidemia. Raz na tapecie sąksięża, raz lekarze, razpolitycy. Raz ich wywleka jądziennikarze,a kiedy indziej samiproszą,żeby ich nagłośnić. 291. Wacław widział, że kleryk jest spięty. Obaj chyba czuli sięjak nauczyciel i uczeń, którzy postanowili odbyć lekcję, mimoże wiedzą, iż w szkole podłożono bombę. Co dla księdza jest najważniejsze? Różnie. Zależy nieraz od chwili. Dzisiaj na przykład sięmodlę, aby mistarczyło współczucia i wyobraźni. Wyobraźni? Muszę przeczuć zamysł Boga tam, gdzie słychaćtylko chichot diabła. Ludzie nie wiedzą, dlaczego to wszystkosię dzieje. Zło ich powala. Oczekują, że pokażemy im, jaksię w tym wszystkim odnaleźć. Wczoraj byłem u mój ego poprzedniego proboszcza,Potockiego. Pseudonim Gołąbek. Maw sobienieprawdopodobny spokój. Ludzie kochają każdegokapłana, w którym znajdują spokój. Trzy dni temu amputowali mu nogę. Pewnie zobaczył przerażeniena mojej twarzy. I zaczął mnie pocieszać. Bo wyczuł, że mnie boli ta jego odcięta noga. Powiedział: "Wacuś, gdybyśmy dziękowaliPanuBogu za to wszystko, co jest powodem radości, nie mielibyśmyani sekundy czasu na narzekanie. ZazdroszczęEckhartowi, żepowiedział to przede mną'. Dokładnie w chwili, gdyAndrzej wychodził, zajechał policyjny lanos. Właśnie widziałeś nowe pokolenie kleryków. Pierwszepowołaniez parafii Cybuli. Wacław zrobił ruch głowąwkierunku odchodzącego Andrzeja. Pięknie. Ja niestety przynoszę ci nieco mniej wesołe wiadomości. Norbert wyciągnął z kieszeni kartkę. To samo,tylko w formacie A4, ponaklejali, gdzie się dało. Mniejsze porozrzucali naulicach. Groser spojrzał na ulotkę. 292 Nie masz żadnych podejrzeń? spytał Norbert. Wacław ściągnął Wargi. Hmm. No mów, to ni są zeznania. Cochcesz, zachowam dlasiebie. Może to ma jakiś związek z tym listem. Podszedłdo szafki i wyciągną^fismo z żądaniem zaprzestaniabudowykatolandu. Norbert w milczeniu zapoznał się z treścią. Dlaczegonic mi otym nie powiedziałeś? Skryty kazał mI tozbagatelizować. Jaki Skryty? No ten, co mi buduje przytulisko. Ach, ten Skryty. Gwizdnął. To masz niezłe kontakty. Niemniej jednak, trzeba się zastanowić, dlaczego ktośsię tak brzydko z to^ bawi. Niewykluczone, że to ktoś ztejsekty, z której chciałś odbić dziewczynę. Czy próbowałeśjeszcze cośrobić na Własną rękę? Nie. Wacław uśmiechnął^ się. Mimo woli przypomniało mu się,jakgrali wseminaryjnym teatrze. A teraz Norbert w rolipolicjanta. Aona się z tobą kontaktowała? Nie.. Pokręcił głową No cóż, żyjemy w piekle. Namoim bloku ktośwalnąłsprayem: "Nienawidzę wszystkich". Obaj próbowali Z tego dramatu wyłuskać odrobinę humoru. Powiedz szemrze, alezapomnij, że jesteś księdzem zaapelował "Norbert- Powiedz jak chłopz jajami: czy jestktoś, o kim wieszn a pewno, że cię nienawidzi? Uśmiechnął się. Podobno Krystian nie darzy mnie sympatią. 293. To rzeczywiście rewelacja. Już w seminarium obrabiałci dupę, udając jednocześnie przyjaciela. Norbert wskazałgłową na ulotkę. A to dziecko na fotografii? Ma rozbity dom. Toteż wiem, byłem tam na akcji. Tatuśpotwór. Ale wątpię, żeby ten pijaczyna krył się za tym. Zrobienie tych zdjęć,które są na ulotce. To musiałzrobić ktoś profesjonalnymsprzętem. Wacław raz jeszcze wziął do ręki ulotkę. Chrońcie swe dzieci przed pedofilem w koloratce. Na terenienaszego osiedla powstajekolejna parafia albo raczej twierdzazboczeńca. Dość już finansowania gangsterów w koloratkach. W USAspołeczeństwo wypowiedziało wojnę gwałcicielom dzieci. My też możemy sięobronić. Wystarczy, żekażdy uczciwyobywatel, spoEkawszy na swej drodzetego człowieka, powie: "Won pedofilu! ". Jeśli tego nie uczyni, godzi się na zło, któregokiedyś padnie ofiarą. Pod tekstem zamieszczono trzy zdjęcia. Wacław przytulaAgatkę. Na drugim zdjęciu dziecko i Wacław wchodząna kolanach dodomku ze styropianu. Trzecie przedstawia samąbudkę, sugerując, że ksiądz i dziecko znajdują się wewnątrz. Wacku, muszę cię uświadomić co do biegu wypadków. Sprawę z urzędu będzie musiał zbadać prokurator. Sądzę, żedowiedzenie twojej niewinności nie nastręczy większych problemów. Postawią ci najprostsze pytania, jak choćbyo te zdjęcia. O ten domek. Cóż, pozwoliłem go Agatce zbudować. Pomógł jej w tymzresztą mój znajomy Mackiewicz. Cieszyła się, chciała, żebymzobaczył jej królestwo w środku. Czuł, jakrośnie mu ciśnienie. Tętnica na skronizaczynałatańczyć. Trzymałsię. Do tej pory. Ten strzał był o wiele celniejszy niż pogróżka z katolandem. Jeszcze przed godziną udawałchojraka przed Walczakiem. 294 Możesz złożyćwniosek o ściganie sprawców. Wyłączył się. Poczuł,że ktoś go potrząsa. No to jak? napierał Norbert. Co jak? Czy złożysz wniosek, żeby ich ścigali? Potrząsnął głową. Niech robią, co chcą. Przestań histeryzować. To jest normalne zło, z którymtrzeba się zmierzyć. Myślisz, że ciebie jednego życie w dupękopnęło. To się skończy. Teraz się wahadło wychyliło i ludzie realizują swoją potrzebę zanurzenia się w błocie, potarzania w gównach, a za chwilę będzie ich zżerać tęsknota zadobrem. Odtrącił rękę Norberta. K... , nie bądź jak baba! wrzasnął Pospieszny. Widziałeś te napisy na murach. "Hej dziewczęta, płoną serca,każdy glina to morderca". Jestem mordercą,bo w Poznaniupolicja zastrzeliła nie tego, kogo trzeba. Co ja,do cholery, mampowiedzieć! Najpierwbyłem bity za to, że łażę w sutannie, odczarnucha mnie wyzywali,teraz jestem mordercą, bochodzęw niebieskim mundurku. Franek wbiegł w emocjach na półpiętro. Zapukał do drzwiproboszcza. Proszę! Widziałto probi? Podał ulotkę antygroserową. Krystian przeczytał dokładnie tekst i przez chwilę przyglądał sięzdjęciom. No i co? spytał spokojnie. Jak co? Musimy jakoś zareagować. Przecież Wacek jestjakby z naszej parafii. 295. Wargin zamyślił się. Coś trzeba będzie powiedzieć. Masz rację. "A więc Kotlański rozpoczął akcję", pomyślał. "Trzeba zrobić wszystko, żeby mnienie skojarzono z tą sprawą". No, kurde, Wacek i pedofil, już większego świrostwa niespotkałem ekscytował się Franek. Wargin zrobił dwuznaczną minę. Teraz, po Tylawie, każdego będzie można posądzić. Jaksięnieobronimy,to nas zaszczują. Ksiądz już nie będzie mógłsię zbliżyć do dziecka. Wacek! To jużlepiej mnie mogli posądzić. Szybciej bymuwierzył. Za Wackato ja bym dał sobie rękę odciąć. Franiu, trochę delikatności. Warginwykonałtonującygest rękoma. Zobaczył szansę na rozładowanie całej sytuacjidowcipem. Weź ze mnie wzór,czyja ci coś powiedziałem,że po twoim kazaniu oodrąbanej rączce niektóre parafiankiprzeniosłyby się o mało na tamten świat? Krystian mrugnął. Dobra Franek, coś zrobimy, przecież nie zostawimytak Wacka. Chyba nikt niezna go lepiejode mnie. Franekjak huragan zbiegł po schodach i w holu wpadł naPawła. Zdał mu pospiesznie relację z wydarzeń. Ale nie zostawimy Wacusia samego. Uzgodniłem z Palecznym, że damy odpór. Paweł wzniósłoczy. Nie powiedział słowa. Co jest, kurką? Same dwuznaczniki. Ty też maszjąkieśwątpliwości? Umówilisię w "Chimerze". Intymnie. I drogo. Ale dla Stoginigdzie nie było drogo. Znajomość z Aleksandrem Stogąseniorem to byłmilowykrok w karierze Krystiana. Poznał go 296 przez syna, który był jego parafianinem. Po śmiercibiskupaZdzisława miejsce nadwornego kapelanapana Aleksandra byłochwilowo wolne iwszystko wskazywało na to, żeKrystianmiał duże szansę na tę posadę. Szkopuł w tym, że czekał jużdwadzieścia minutna swego mecenasa. Zaczął się nawet zastanawiać, czy czegoś nie pokręcił. "A może, cholera, wyczułzasadzkę? ". Jest. Nareszcie. Serdeczny gest w wejściu. Dobrawróżba. Bardzo przepraszam, ale minister Pal przeciągnął. Kelnerdyskretnie już czuwał. Mój syn nie może się księdza nachwalić. Jestem szczęśliwy, chyba obajprzypadliśmy sobie dogustu. Krystian uśmiechnął sięczarująco. Stoga dyskretniezachęcił do zapoznania się z kartą. No więc nasza fundacjachyba się rozkręca. Dwóch kolejnych chętnych. PosełMarianLewicki i Katarzyna Głowacka. Myślę, że nie trzebasię wstydzić. Lewicki raczej na pewnowejdzie do Europartamentu. No. zręczny graczyk, choć estetycznie mi za bardzo nieodpowiada. Aleoczywiście może być. Hasło "Przekroczyćgranice" zobowiązuje inas. Stoga poklepał serdecznieWargina po dłoni. To całkowicie pozwoliło przełknąćlekko gorzką pigułkę. Mam nadzieję,że Samoobronę i LPR pan zapewni. Wargin roześmiał się jowialnie. Jak będzie trzeba, to i Leppcra załatwimy. Aleteraz jużna poważnie, drogi księże. Podpowiadam poniekąd oczywistość. Skoro ma być prezydentowa, to nie wyobrażam sobie,żeby zabrakło kogośz episkopatu. Naszego Floriana bym niemszał. To nie jest format śp. Zdzisława. Nie ta bajka. Tak, tak, tylko wbrew pozorom, tomoże nie być takieproste. Kelner dyskretnie czekał na zamówienie. Fałszywa skromność. Pan Aleksander filuterniepogroził palcem. Oczywiście, to nie musi być od razu pry297. mas, ale przecież Tomasz Praski na pewno księdzu po starejznajomości nie odmówi. Krystianowi zrobiło się milo nawspomnienie rzymskichczasów. No, sądzę,żenię. Bądźmy dobrej myśli! wie pan, jeszcze mi chodzipo głowie jedno nazwisko. To byłabybomba. No?.. Skryty. Gość czysty, nieuwikłany. Stogamrugnął okiem. Tik. Miłe spojrzenie na kelnera, którego obecności do tej pory nie dostrzegał. Jakby włączono kamerę telewizyjną. Co pijemy? Jak zawsze henessy? Wierność? Stogaspojrzał pytająco znad maleńkich prostokątnychokularów. Przypieczętowałpropozycję uśmiechem. Krystian się wzruszył, a przynajmniej go to połechtało. Mniejszao przesadę, pilitrzeci raz w życiu,ale tym bardziej byłzaskoczony, że Stoga zapamiętał jego trunkowe preferencje. To co zeSkrytym? Stoga zamyślił się teatralnie. Po chwili rzekł zadowolony,jakby wreszcie przypomniał sobie coś, co go dręczyło caływieczór. Dziękuję za polecenie Ecliego. Świetny film. Żona siępopłakała. Wargin zrozumiał, że jego rozmówca tego nazwiska niezamierzausłyszeć. Panie Aleksandrze, mamjeszcze jedną sprawę, zgatunku mniej miłych. Słucham. Znów zainteresowanie. Nie wybrzydzamy. Jesteśmy asertywni. Krystian podelektował się chwilę wysublimowanym smakiem koniaku. "Zachować spokój narracji". Wiedział,że w tychsferach lekceważy się nerwowych referentów, którzy wparusekundach chcą wyłuszczyć swoje bóle, nie wierząc, że tachwila się powtórzy. Respekt, ale i godność. 298 Nie wiem, czy pan pamięta. onegdaj zaprosił mnie panna poświęcenietego hotelu Walbinski. No.. potwierdził Stoga. i tam był taki gość zmediów. Kotlański. Możliwe. Pisarczyków naprzyjęciach więcej niż koreczków w szwedzkim bufecie. Miał ponoć w odpowiednim czasie nagłośnić trochęideęnaszejfundacji. Otóżprzyszedł do mnie, ale interesowała gonie fundacja, a Groser. No i. Chciał, żebymzabawił się wdonosiciela. Sam mi ksiądz mówił,że to kawał gnoja. Stogaprzechylił kieliszek i zamknął oczy. Wyraz błogości na twarzy. Wyśmienity! Wargina zatkało. Nie wiem, czy w takiej formie. Jużnie pamiętam, jakich słów ksiądz użył, alesens byłtaki. Nieważne. Nie całkiem. Tencały Kotlański groził. Że tak czy owakuderzą w Grosera, i zrobili to. Mam przy sobie wybitnieperfidną ulotkę informującą, że Wacław jest pedofilem. Stoga przyjrzałsię pedantycznie kartce,ale raczej tak, jakby interesowało go, czy tekst został dobrze wydrukowany podwzględemtechnicznym. A ksiądz jest pewien, że to nieprawda? Ja mam informacje z różnych źródeł. Absurd. Krystian potrząsnął głową. Zamierzamtow najbliższą niedzielę. Nie potrafił znaleźć słowa. Co? Zdementować? Ogłosić z ambony, że Groser nie jestpedofilem? Stoga spojrzał z troskąna Krystiana. Nie radziłbym. Zamknął oczy i pokręcił głową. Ci ludzie mająpotworne archiwa. Tojest właściwie dawnyIV Wydział, doktórego dopuszczono trochę utalentowanejmłodzieży. Sam widziałem zdjęcia polskich księży we Włoszech, którzy lubią się 299. zabawiać z trochę starszymi dziewczynkami od tej tu. Mój znajomy na przykład zainwestował i kupił skrytkę w Szwajcarii,od pewnego pułkownika dawnych służb. Rozłożył ręce. Parę mikrofilmów, któremogą powalić połowę episkopatu,niemówiąc o szeregowych proboszczach. Takiksiądz Skorowecki. Nie wytrzymał pierwszej odsłony. Poprzeczytaniu o sobiew gazecie poszedł w wysokie góry. Comediafimta. I nikt nigdy sięjuż niedowie, czy to był zawał, amoże samobójstwo. Stoga uśmiechnął się z melancholią. Wie ksiądz, czegoludzie boją się najbardziej? Zdemaskowania. Żeby nie dowiedziano się, że naprawdę są inni- Przedwczesnego sądu ostatecznego boją się nawet księżą, którzy właściwie powinnitęsknić za tą chwilą wiecznej nagrody. Stoga przechyliłz rozkoszą kieliszekhenessy. Troszkę mikrofilmów i takilęk. Straszne. Wskazał na ulotkę i odchrząknął teatralnie. Ale ksiądz oczywiściejako postać czysta dobitny akcent mamoralneprawo do zabrania głosu. Stoga bawił sięstrachem swego rozmówcyjak kot myszką. Wargin pobladł. Doskonale zdawał sobie sprawę,do czegopijeStoga. Już raz chłopcy z SB szantażowali go zdjęciamiz Włoch. Myślał,że po upadku komuny nastąpi koniec tychkoszmarów. Ale zostawmy te sprawy. Stoga machnąłlekceważącoręką. Nie będziemy kruszyć kopii o nie naszą broszkę. Czaszamówić konkrety. Na początekproponuję nie proponuję,ordynuję! omlet mamusi Poulardz truflami. Zamknąłoczy. Błoga miną miała pokazywać, jaka to czeka ich rozkosz. To jedyne miejsce w Polsce,gdziego serwują. Szef tutejszejkuchni terminował kiedyś na Mont Sąint Michel. Przepraszam, ale obawiam się, że na mnie już pora. Krystian starał się to powiedzieć naturalnie, ale miał wrażenie,żenie zapanowałnad kluchą w gardle. Ho, ho! No nie wiem, comożebyćważniejsze od omleciku mamusi Poulard. Współczujący uśmiech i nagle skru- 300 cha na twarzy. Żartuję, moja wina, tospóźnienie. Alejeszcze tylko jedno. Miał mi ksiądz pokazać szkic tego przemówienia na inaugurację. Nie skończyłem. Wargin rozłożył ręce. Prześlęje. - - w przyszłym tygodniu. "Skurwielu", dodał w duchu, uśmiechając się do Stogi. Wyciągnął dłoń napożegnanie. Otworzył barek. Sięgnąłpo henessy. "Żeby sięnapić, nie muszę się katować w twoimtowarzystwie, gnido, esbecki książę . Nalał sobie dwietrzecie kieliszka. Usiadł w fotelu naprzeciwpowiększonego obrazu Jezusa Miłosiernego. "Boże,corobić! Jak się wyplątać z tego bagna? Koniec,klamka zapadła. Koniec z fundacją. Z pewnymi ludźmi nie dasię niczegoprzekroczyć". Do tej pory żył w świecie obłudy i świństewek. Owszem,wie, co to podłość,ale ubecko-rnafijne metody to jużnie jego działka. Nie będziefirmował szantażystów. W samąporę, zrobiliby z niego szmatę. Poczuł w tej całej niedoliogromne zadowolenie, że odmówił omleta na truflach. "Niejedząc, wreszcie skosztowałemczegoś najwykwintmejszego. Stoga, zwykły cham, którego ojciec był zibekiem. On mamimówić, co jest dobre. Choćby twój synalek ożenił się z księżną dworu angielskiego i tak pozostanie parweniuszem. Teżmam na was haki. ". Nalał sobie drugikieliszek. "I co mi potych hakach? Sam się mogę nanich powiesić. Jedyna drogato zmienić towarzystwo. Dam dziś ogłoszenie w Internecie: Atrakcyjny bankrut do wzięcia. ". "Co oni mają do tego Wacusia? Wątpliwe, żebyStoga, tenstary pragmatyk,przypomniał sobie nagle, że trzy lata temuGroser naraził mu się tekstem o pomniku Papieża. O co imchodzi? ". 301. Uzmysłowił sobie swój ból. Pojutrze powinien zabrać głos w sprawie Grosera. Też niepotrzebnie naobiecywałtemuFrankowi- "Dumny Pawełek słowem by się nie upomniał". Rzeczywiście, jeszcze bardziej ośmieszy Wacka. Będzie opowiadał, żewielbłąd nie jest słoniem. Część ludzi się dopierodowieo sprawie. "Co, tchórzobleciał? A tak! Gnojki nie przebierają w środkach. Skoro z Wacka zrobili pedofila. A Skoroweckiego pchnęli w przepaść. ".Zmrużył oczy idał łyczkahenessy. "A jeśli cośw tymjest? Może on dlatego takiczyściutki? ". Krystian uśmiechnął się na myśl, że z wszystkiego można zrobić wszystko. Ijeszcze wto uwierzyć. W końcu,kto wie, co w drugimsiedzi. Nalał sobietrzeci kieliszek. "Jeżeli Wacek jestczysty. prawdasama się obroni. A jakmi wywleką Włochy, kto za mną stanie? ".Chwycił się opuszkami palców za czoło. "Za chwilę zwariuję! ". Trząsł się. Czuł,jakpożera go lęk. Nie zaznał jeszcze tak naprawdę tego uczucia. Przestał panować nad wdzierającymi się do głowy głosami,które już nie wiedział, do kogo przynależą. Każda myśl byłagwałtownie przepędzana przez następną. Nigdynie wpadałw panikę. Był wytrawnym graczem. Wystawił przed oczy dłoń,żeby sprawdzić, czy nad sobąpanuje. Trzęsła się, jakby w jednej chwili nabawił się Parkinsona. Jeszczechwila i zaczniepłakać jak dziecko. Nalał sobie czwarty kieliszek. "Jezu, ufamTobie! Jezu, ufam Tobie. Jezu,ufam Tobie". Zamilkł, nadsłuchiwał, jakby po tych słowach miało się stać coś fizycznie odczuwalnego. Jakby sprawdzał skuteczność zaklęcia. "Uspokójsię! To przejdzie. Nic na ciebie nie mają". Podszedł do biurkai wyciągnął z dolnej półki białą kopertę. Wyjął zdjęcie. Twarznagiej kobiety z zamkniętymi oczamiodrzuconado tyłu. "Nawet gdyby to wyciągnęli i tak mnie niktnie pozna. Po plecach ilewym policzku, i czarnych włosach. Takie zdjęcie można przypasować do setek osób. Do setek? Do tysięcy! Ale wystarczy, że dadzą komentarz. Nawet gdybyna zdjęciu był rudy facet, powiedzą, że to ja". 302 "Może najlepiej po prostu pójśćdo Wacka i pogadać. Możeprzyszedł moment pojednania. Może. Musiałbym jednak nadalkłamać- Przecieżnie powiem, że wiem oKotlańskim, o jegopogróżkach. Wtedy jużnie ma złudzeń, że mnie zaatakują. Boże! Dlaczego akuratdostaję wdupę wtedy, kiedy chciałemdobrze? ". Podszedł do biurka po brewiarz. Od czasu powrotu od siostry odmawiał go regularnie, Pozazdrościłem bowiem bezbożnym,Ujrzawszy pomyślność grzeszników. Płakał- Nie wiedział,czy ze strachu czy ze wzruszenia. Łaska łez- Przez lata nie był w stanie uronić ani jednej. Snem po przebudzeniu będą. Panie,Gdy się ockniesz, odepchniesz ich jak majak senny. Franek wszedł do zakrystii. Był jak inteligentny pocisk, który wiedziałw kogoi kiedy uderzyć. Musiał się powściągnąći najpierw wyekspediować ministrantów. Nie będziena ichoczach wszczynaławantury z proboszczem. Niepadło żadne słowo wobronie Wacława wypalił,gdy tylko zamknęły się drzwi za chłopcami. Wargin przytaknął. Zgadza się. Możemybowiem sobie prywatnie dywagować. Ale od ołtarza mówmy to, co wypływa z Ewangelii, alboze stuprocentowego przeświadczenia, że mówimy prawdę. Ksiądzmnie po prostunajzwyczajniej w świecie okłamał. Ale to niejest takie sobie kłamstewko. Ksiądzmi odebrałwiarę w sens posłuszeństwa. Do tej pory każdy proboszcz był. moim autorytetem. Każdy jest dla mnie autorytetem, dopókimówi prawdę. Prawda waswyzwoli, a z kłamstwa sami sięwyzwolimy. Nie panował nad emocjami. Krystian spójrżałw oczy Franka. Wyczekał, wygrał. Ognikspuścił wzrok. Twoja przewaga, Franku, polega na tym, że nie wiesztego, co ja wiem. Poczekajmy na to, co powie prokuratura. Franek podniósł głowę. Zamyślił się. Trafionyzatopiony? Jedno ukłucie i powietrze uszło. Splunął pod nogi i wyszedł. "Nie, narozmowę jużjest za późno. Chciałam tylkopoinformować, że nie będę mogłaprow^adzić katechezy. -- Wyjeżdżam. Wszystkie okoliczności związanez moim wyjazdem załatwiękorespondencyjnie z generalną". Była taksugestywna, że przełożona nie wydobyła z siebie słowa. Zuzanna siedziała terazw swojej celi izalewała się łzami. Powtarzała w myślach rozmowę z Weroniką, karmiąc swój ból. Nie reagowała na rozlegającesię od czasudo czasupukania dodrzwi. Pragnęła jaknajwięcej łez. Przynosiły ukojenie. Byłyjej modlitwą. W tej chwili tyła przekonana, że Bóg wysłuchuje płaczących. Któryś raz zrzęduczytała listdo przełożonejgeneralnej. - Z uczuciem wewnętrznego bólu i niepewności jutra kieruję prośbę o podjęcieprocedury zwolnienia mnie ze ślubów zakonnych,które złożyłam w naszym zgromadzeniu. Bezpośredni powódjest taki,żew bliskiej już przyszłościurodzę dziecko. Nie chcącbyć powodem zgorszenia zarównodla wspólnoty zakonnej, jaki dla środowiska, w którym ostatniopracowałam, wyjechałamwcześniej bez uprzedniego kontaktu z Matką. Proszę, aby indultsekularyzacyjny, jak teżkażdą innąwiadomość przesłać na adres,którypozostawiłam siostrze Łucji. Dziękuję zalata wspólnej drogi 304 życia zakonnego,przepraszam za zawiedzione zaufanie i proszęo wspomnienie modlitewne w mojej intencji aby mi sił starczyło do podjęcia dalszego życia. - Zuzanna W załączeniu przedkładam wyjaśnienie niniejszej prośby, którąmam nadziejęw szybkim czasie przedstawi Matkawraz ze swoją,opiniąKongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego w Rzymie. Poniższe informacje są wyłącznie dla Matki. Głód miłości niosłamw sobie, odkąd tylko pamiętam. Cała byłamwołaniem omiłość. Gdzieś w głębi serca, podświadomie wierzyłam w to, że kochając innych, czyniąc dla nich dobro, poświęcając się, nakarmię swój głód ich odwzajemnieniem. Miałamoczyniewidzące i rozum niemyślący, gdyż nie doświadczyłam prawdy,że miłość jest wtedy, gdy nic za nią sięnie oczekuje ikocha, bokocha bez odpowiedzi na pytanie, dlaczego. Wszystko innejest egoizmem ileczeniem własnych ran. Przez tewszystkielatalizałam swoje rany, oszukując sama siebie,a krzywdząc wielu. Dziś już wiem, że muszę jako matka poczętego we mnie życiakochać prawdziwie. Idęw tędrogę,pragnąc sprostać temu wyzwaniu. Nie winie nikogo, conie znaczy, żemnie nie boli wielumi pomogło, ale wielu nie zechciało bądź nie umiało mi pomóc. Nie mam żalu do nikogo iwszystkim przebaczam sobie przebaczam. Moje dziecko ma tylkomnie muszębyć dla niego. Ojciec dziecka nie istnieje. Wszelkie domysły,o których Matkausłyszy, będą nieprawdziwe. Prawdę zna tylko moje serce, a onobędziemilczeć dozgonnie, by z powodu mojej nieroztropnościnie ucierpiało więcej osób. Ufam, że Matka to rozumie i pomożeuzyskać zwolnienie ze ślubów. Chcę dalej żyć, dalej kochać, uczącsię tej miłości od Jezusa, czynnie uczestnicząc w życiu sakramentalnym. Pamiętam oMatcei siostrach w modlitwie. . Zuzanna. ZAMACH Łotocki wrócił po tygodniowym pobycie w Wiedniu. Zmęczony,ale usatysfakcj onowany. Minęły czasy, gdy jeździł tam jakubogikrewny. Co to jednak za magiczne zdarzenie. Wejściedo Unii. I naraz przestali nas traktować jak handlarzy jajami. Polaczek. Ten sam towar z inną etykietką i proszę. Naglenaekranie telewizora pojawił się obrazek, który sprawił, żeŁotocki chwycił za pilota i włączył głos. Zaciągnął się głęboko i zgasił papierosa. Marylka, szybko! O Jezu Maria! doszłoz kuchni co jest? Szybko! Na ekranie telewizora widać było wyprowadzanegow kajdankach przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczegomężczyznę. Policjanci byli uzbrojeni po zęby, jakby brali udziałw obławie na szefa mafii pruszkowskiej. "Dzisiaj o czwartej rano funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego wkroczyli do posiadłości znanego biznesmenaRoberta S-". No i co z tego? Kolejny Bagsik. Pokazywali naszą parafię. mówił w podnieceniuŁotocki, nie odrywając oczu odtelewizora. Gdzie? Czekaj, chwila. "Robert S. zostałzatrzymany pod zarzutem oszustwa podatkowego, Oblicza się, że Robert S. oszukał Urząd Skarbowyna 8 milionów złotych. Prokurator wydał nakaz do czasu wyjaśnienia spra-wyzajęcia majątku RobertaS. i zablokowaniakont firmy. obliczany na 300 min złotych. Robert S. w ostatnim czasie znany był jako sponsor wielu inwestycji kościelnych". 306 Zobacz, zobacz! krzyknął Łotocki, choć Mariawpatrywała się w ekran. W tle, za dziennikarzem, ukazała się budowa Grosera. Jesteśmyna osiedlu Lepsze Czasy. Tu RobertS. finansowałbudowę parafii, prowadzoną przez księdza Wacława Olbrychtaznanego ogólnie pod swym literackim pseudonimem Groser. Ksiądz Wacław Olbrycht niezgodził sięwystąpić przedkamerami". Łotocki usiadł na fotelu i zapalił papierosa. Ale się dał umoczyć. Jasna cholera! Po comu to było! "W parafii wrze. Przed paroma dniami ludzie zostali poruszeni informacją zamieszczoną w Superfaktach, jakobyksiądz Olbrycht molestował jedno z dzieci bywających na plebanii. Ojciec dziecka. ". Przecież to jest tak grubymi nićmiszyte, że nikt w to nieuwierzy. wyszeptałaMaria. Patrzyli w ekran i każde robiło komentarzjakby dla innejgazety. To ty dopiero jesteś naiwna, ludzie się na torzucą jakhieny na padlinę. Kto ztych ludzi wie,kto to Groser? Czyon jest Małysz? Ale, że chciał zakląć,jednak powstrzymałsię ze względu na Marię że ten Groser jesttak głupi, żedałsię wpuścić w maliny takiemu Skrytemu! A jeszcze pamiętampierwszą rozmowę, jak mówił, że trzyma się z daleka odbiznesu, że parafię muszą wybudować ludzie. Miał postawićkościół, no to sobie zafundował pralnię brudnych pieniędzy. Ja mutu daję Bułkę, wszystkoidzie jak z płatka, a on. Opanujsię! Rozum ci odebrało! Skąd wiesz, że to prawda? Nie wytaczaliby tak dużych armat. Połowa mafiosówuwiarygodnia się kontaktami z Kościołem. Piorą na potęgęte pieniążkikomuchy razem zbiskupami. Jestem naiwny? A Stella Maris to co? Arcybiskup nie wiedział, skąd mu kasa 307. tak ochoczo płynie? A co Stoga? Okrada cały naród w megaskali, a potem afiszuje się z biskupami i dostaje medale odKościoła? Na każdą okazję ma szufladkę zinnym autorytetem. Jaktrzeba, to Kwachu, jak trzeba, toMiller, a jak purpura dogarnituru pasuje, to sobie przywoła jakiegoś biskupa Praskiego. Kasa, Marysiu, kasa! Wszystkich przemieli! Wszędzie chodzitylko o kasę, w służbie zdrowia, w Kościele, w mafii. No więc sam widzisz,żejest różnica między Stogąi Skrytym, inaczej by go nie zapuszkowali. Łotocki stanął za Marią, zaczął ją drapać we włosach. Tobyłarzecz, którą najbardziejlubiła. Znak zgody iprzeprosin. Już dobrze, mój kółeczku. Zawsze jesteś mądrzejsza Zadziwia mnie twoja łatwowierność. Jakby ci jakiś dziennikarzyna w pudle powiedział, że cię zdradzam, to też byśuwierzył? A swoją drogą,to należy zadzwonić do Groserai dowiedziećsię, czy czegoś nie potrzebuje. Łotocki przytaknął i sięgnął po komórkę. Wyszukał numer Wacława. Nacisnąłzieloną ikonkę. Po chwili pokręciłgłową. Abonent poza zasięgiem. O siódmej rano walenie do drzwi. Saba zerwała się i zaczęłaujadać, jakby wytropiła złodzieja. "O Boże, pewnie Zbiniu". Wstał nieprzytomny. Ale oco chodzi? rzekłuspokajająco Groser do psa. Wprogu stał Cybula. Przepraszam, czy dziś mójpogrzeb? spytał Wacław. Myślałem, że zjawisz się dopiero, by poprowadzić kondukt. Widzę, żeci humor dopisuje. Jeszcze powiesz, żeś niewidział wczoraj telewizji? 308 Jak widzisz, nieposiadam tego urządzenia. A komórka docholery? Dzwoniłemdo północy. Wyłączyłem,bo dziennikarze nie dawali mi spokojuMiałem wczoraj zapewnićprzed kamerami naród, że nie jestem pedofilem. Cybula zrozumiał, że nikt inic do tej pory nie uświadomiłoGrosera, co się dzieje. Nie ma żartów. Aresztowali twojegoSkrytego. Co? No tak. Saba zaczęłaznów szczekać. Ktoś przyjechał. Cybula wyglądnął przez okno. ChrystePanie, policja. Wacław podszedł do okna. Rzeczywiście, i wdodatku Norbert. Nie czekając na pukanie, otworzył drzwi. Nonie, PKWNprawie w komplecie. Dzwonimy po Krystiana? Cybula klepnął w ramię przybysza. Może niekoniecznie dziśNorbert położył nastolestos gazet. Od "Wyborczej" po "Superfakty". Jak chceszsiępośmiać, to poczytaj sobie "Superfakty", a jak podbudować to "Rzepę". Ewidentnie wynika, że postanowionoSkrytemu dać lekcję. Bo nie chciał płacić haraczu urzędasom. Mato być ostrzeżeniedla niezależnych biznesmenów. Cztery resorty się zamachnęły na Skrytego, a prasa jest jednak w tym kraju nieskrępowana. Słyszałem też, jak w radio protestował arcybiskupŻywczyński. Wawelski chybateż coś ogłosił. Groser usiadł i zacząłprzeglądać gazety. W oczy rzuciłomu się zdjęcie Zygmunta Bociana. Ipodpis: "Kościół postawił zdesek, a plebanię stawia sobie dziesięćrazy większą i toz najdroższych materiałów". Bocian sfotografowany na tlebudowyprzytuliskanazwanego w tekście plebanią fotografiawykonana "rybim okiem" ukazywała ogrom budowy. 309. Kapliczka sprawiała przy tym wrażenie baraku postawionegona czas budowy dla robotników. Co robić? spytał Groser. Zachować spokój. Módl sięraczej za Skrytego. To prowokacja wymierzona w niego. Zanim sprawę rozpatrzy NaczelnySądAdministracyjny, poniesie straty, które go wykończą. Na toliczą. Chciał udowodnić, że można robić biznes, nie zapraszając doudziału polityków. No to mu pokazali. Norbertnalałwody doczajnika. Powstrzymał Grosera. Siedź, siedź. poradzę sobie. A ty, Cybula, kawę czy herbatę? Jak masz siły,to zobacz, które gazety uczciwie piszą, i tylko tym coś ewentualnie powiedz. Albo lepiej nic nie mów. Kiedyrano kupował papierosy, kioskarz rzucił: To terazpan będzie sławny, panie Bocian. I spojrzał znacząco nagazetę. Niech pan da Bociandołożył dwa złote i nie czekającna resztę, poszedł do domu. Agatkawłaśniewychodziła do szkoły. Zaraz po szkole wracaj. Żadnej ciotki, żadnego księdza,żadnego kundla. Nic nieodpowiedziała, od dwóch dni, od czasu wylaniazupy, za coją sprałdo nieprzytomności, nie odezwała się doniego słowem. Rozłożył gazetę. "Cholera, co ja tu nagadałem? Pewnie byłempijany". Przeczytał uważnie materiał o Groserze. Otrząsnąłsię jak po kieliszkuspirytusu. "Oż k. , chyba mi rozum odebrało". Zrobiłsobie trzy pajdy z wątrobianką, posmarował dobrzemusztardą. Otworzył szafkę i wyciągnął butelkę. Uśmiechnąłsię. "Co tam. Powiedziałem, niepowiedziałem. Wszystkomi jedno. Tej czarnej gnidzie tak się należało. Choćby nawet 310 kłaczkazakonnicy w życiunie widział, należało się. Myśląk. -, że z baranamimają do czynienia". Bociannie mógł sobieprzypomnieć, zaco konkretnie tak nienawidzi księdza,bo niewierzył w to całe molestowanie. "Aha, no przecież, przygarnął tego kundla i robidzieciakowi wodę z mózgu. Chce byćlepszy od ojca". "No, trzeba korzystać. Jędzy nie ma w domu. Pić jest zaco. A księżulo chce mieć dzieciaka do zabawy,toniech sobiezmajstruje". Zaśmiał się. Wypił trzy kieliszki. Zobaczył dno. Wyciągnąłkopertę i rozłożył na stole banknoty. Dziewięć setek i trzydzieści pięć złotych. "Trzeba przystopować i odłożyćna czarną godzinę. Jeszczetylko pół litrai na raziekoniec". Poszedł do spożywczego. Sprzedawczyni i właścicielka sklepu w jednej osobie spojrzała na niego z pogardą. Podała mujakby z łaski, "Głupia cipa,nie ma co komentować. Muchywnosie". Wyszedł ze sklepu. Wpadł na szwagierkę. A co u siostrzyczki słychać? zaczepił Jadwigę. Jeżeli tego nie przeżyje, to tyjuż z więzienianie wyjdziesz podkręciła dramatycznie informację. Co mówisz? Cojej jest? Nic, jakiś bandzior napadłjapo ciemku. Policja go jeszczenie schwytała. Uważaj,bo się doigrasz. I od Agatki łapy precz. "Jakja tej cioty nienawidzę! ". Wróciłdo domu. Zamierzał odkręcić butelkę i nagle go olśniło. "Przecieżwczoraj miałem iść do Krzykały na robotę. Znowupanisko będzie wybrzydzać". Wszedł do łazienki,nalał do miskiwody izaczął się golić. Dwudniowyzarost. Prędzej by sierpemsię ogolił niż tątępąjednorazówką. Cierpiąc, jakby się obdzierałze skóry, próbował się pozbyć rudosiwego zarostu. Zabrakło mupomysłu,kogo wyzwać. "Pierdolone żilef". Spojrzał w lusterko. Ministrów pokazują z trzydniowym zarostem i im to uchodzi. A on raz przyszedłnieogolony, tomu panisko nawygadywa311. ło, że klientów odstrasza. Zamknął dom i pobiegł do Krzykały,Jego już pewnie nie będzie, ale żona poda mu adres. Szczęściemusprzyjało. Dobiegł, gdy Krzykała wchodził do busa. Jestem zameldował się, dysząc. No i coz tego? Jak to? No mówiłeś o robocie. Wczoraj nie mogłem. Chyba coś ci się przesłyszało. Albo żeś w gazecie cośźle przeczytał. Krzykała zaakcentował nienaturalnie "w gazecie". Swoją inteligencję Bocian miał. Nie będzie się poniżał. Przed kim? Rzucił się na tapczan. "Muszę odparować. Trzy razy mi dzisiaj w mordę napluli. O cochodzi? Huzia na Józia. Bohaterzy. Jeszcze się los odwróci. To ta ciota robi ze mnie potwora. Kochana siostrzyczka. Bezpłodna zdzira. Nie może,to z zazdrości mi zniszczyła rodzinę. Tak, tak, za każdym razem gdytu była,Zośce odpalało. Pokazywała, co potrafi. A sam teżgłupijestem. Podkładam się jak osioł. Po cholerę tyle chleję? Pieprzę. Od dziś trzy kieliszki i dość. Właśnie. Pokażę im. Łyknę izrobięobiad. O której ona może wrócićze szkoły? Pewnie koło dwunastej". "No dobra", spojrzał na budzik. "Jestpo dziesiątej. Tylko nic nie ma w tej chacie". Odkręcił butelkęi nalał kieliszek. Wypił duszkiem i wyszedł. Wypakował triumfalnie siatkę. Kurczak. Ugotuje rosół. Kurczakw potrawce. Może by tak też jej zanieść. Twarz przeszyłgrymas. Przedmuchał nos. Odegnał wzruszeniejak muchę. Obrałwłoszczyznę. Nalał wody do garnka i nastawił. Zapalił papierosa i przez dymek obserwowałpłomyczek na kuchence. Poczułokruch szczęścia. Wyobraził sobie, że Zosiawróci dziś do domu, 312 a on jej postawi na stole talerz z rosołem. Otarł oko. Zamiastkwiatów na przeprosiny. I oczywiście Agatce. Też ją przeprosiza to, że ją uderzył z powodu tej głupiej zupy. Patrzył na garnekzgotującymsię rosołem,jakby gotował tam wywar, który uleczy jego wszystkie bolączki. Trzeba szybko wstawić ziemniakii zrobić sos. Parę lat nic nie przyrządzał, ale tego się nie zapomina. Ile to razy na początku małżeństwa to on gotował. I jakibył szczęśliwy. Ico? I wszystko przez tę cholerną gorzałę. Już powinnabyć. Wszystko gotowe. Nie miałpewności,o której wraca. Nieznał jej planu lekcji. Ale jest już prawietrzecia. Nalał czwarty kieliszek wbrew postanowieniu. "Niezmojej winy". O szóstej zaczęło się ściemniać. "Polazłagdzieś. Albodo tej cioty, albo do niego i kundla. Nie, do niej nie poszła. Szwagierek bysię bał. Strachajło wie,że ze mną nie przelewki. Pier. , chciałem dobrze". Bocian nalał sobie wódkitymrazem do szklanki. Założyłpod marynarkę sweter i poszedł. Skrył sięza krzakami, jakieśsto metrów od chatki Grosera. Przeddomkiemstał samochód. W oknie paliło się światło. Widziałczyjeś głowy, chyba cztery, aleniemógł dostrzec Agatki. Kołowało muprzed oczyma. Musi sięgdzieś kręcić w pobliżu z kundlem. "Poczekam". Wszędzie błoto. Zaczął znowu siąpić deszcz. Niema gdzie usiąść ani przykucnąć. Po kwadransie olśniło go, by obserwować teren z domuRyżego Bronka. Był u niego kilka razy "na ssaniu". Widział,jakRyży wypalał kable, by wydobyć miedź z gumowejosłonki. Na rozpałkę trzymał w piwnicy benzynę. Ciekawe, czy jeszczetam jest. Wszedł do pokoju. To tu Ryży zabił Fioletową, a po313. tem się powiesił. Zapalił papierosa. Nie schował zapalniczki. Zszedł do piwnicy. Kanisterstał na swoim miejscu, zasłoniętyzbutwiałą płytą pilśniową. Minęła może godzina. Czterech czy pięciu ludzi wyszłood Grosera, wsiedli do samochodu i odjechali. Pies teżbiegał. Bocian nie mógł jednak wypatrzyć Agatki. "Może już jestwdomu''. Wrócił. Garnek z rosołem nietknięty. Nalałsobie w kubek nabierką. Odłamał nogękurczaka i zjadł nadgarnkiem. Poczuł siękompletniebezradnyi skrzywdzony. Gdzie ma się zwrócić? Napolicję? Żeby go zamknęli? A doJadźki? Co, pójdzie i naglerozpłacze się przed szwagrem, żeniewie, gdziejego dziecko? Wyciągnął wódkę z szafki. A potem z kieszeni ulotkę, na której była fotografia Agatki. "Ty zboczeńcy, gdzie ona jest! ".Nie miał innego zdjęciacórki. Wypił do dna. ,,Skończęz tymburdelem. Wiem, co się robi, żeby robactwo wypełzło. Samado domu przyleci z bekiem". Nim świat się zbliży dokresu istnienia,Nim blask słoneczny już zgaśnie na niebieNasz Pan powróci do swego Kościoła,By go uwieńczyć koroną zwycięstwa. Głowa opadałamu na piersi. Zapadając w sen, ze słowamibrewiarza, miał poczucie, że potrafi pokonać wszystkie przeszkody, które zwaliły się na niego w ostatnich dniach. I jakkoszmar wracała tylko jedna myśl: co z Agatką, jakjej wytłumaczyć to wszystko? Dlaczego niemoże siębawić w jegoogrodzie. Przynajmniej na razie. Dlaczego niemoże odwiedzać Saby? Od trzech dni, od kiedy wybuchła afera z ulotkami,nie widział dziewczynki314 I Pan wprowadzido swego królestwaStrudzonych walka, lecz wiernych miłości. Spojrzał na zegarek. Po dziewiątej. Nie może zasnąć, bo zachwilę ma przyjść do niego Andrzej Walczak. Ironia losu. Jegoojciec dał drewno na kaplicę. Dar wdzięczności za cudownerozwiązanie sprawy wiecznego spokoju duszy dziadka. A terazsyn będzie musiał poinformować ojca, że ulokowałdar w parafiiksiędza posądzanego o pedofilięi wspierającegoaferzystów. Rozprosz ich uderzeniem pioruna. Wypuść swe strzały, by ich porazić. Wyciągnij swą rękę z wysoka. Wybaw mnie z wód ogromnych. Walczak masię tuspotkać z Cybulą i razem z nim pojechać do Kołomorza na 30. rocznicę ślubu swoich rodziców. Ale Groserowijuż cholernie chce się spać. "Już powinni być. Ledwożyję". Znów podobny sen. Pożar. Płonie las,a on ucieka przed dzikami. Najgorsze, co można zrobić, to uciekać. Trzeba stanąćnieruchomo. Zastawia się rowerem. Saba biegniena ratunek. warczy jak wściekły wilk. Ocknął się. "No dobrze, już pobiegły, uspokój się. Saba przestań! Dlaczego ona tak szczeka? Pewnie zaAgatką". Wskakuje na niego i szarpie. Przestań! Nagle zrozumiał. Wybiegł na dwór. Południowastrona kaplicy stoi w ogniu. Wpada z powrotem, żeby zadzwonić postraż,po policję. Komórka. Wyłączona. Naciska i widzi napis"Podaj PIN". 65.. 90... "Cholera", nie pamięta. Słyszy podjeżdżający na sygnale wóz. Policja. Wacek! Nic ci nie jest? Przerażenie na twarzy Norberta. Nic.. po straż. nie mogę. 315. Już jadą. Nagle rozlega się strzał. Zostań! Czekaj na straż. krzyknąłNorbert i pobiegł w kierunku, skąd doszedł odgłos pistoletu. Buty grzęznąmu wbłocie. Deszcz zalewa oczy, widzi tylko łunę. Dźwięksyren wozów strażackich. Biegnąc, wyciąga swojego glocka. Dociera do dźwigu. W świetlepożaru dostrzega leżącego naziemi Imadełkę. Pada na kolana w błoto. Z czołakolegi broczy krew. Przeraża go martwy uśmiech. Nagle widzibiegnącąw jego kierunkupostać. Stój,policja! Sylwetka zbliża się iv szybkim tempie. Norbertstrzelaw powietrze, a potem na oślep przed siebie. Pierwszy raz użył broni. Z kimś, kto powalił Imadełkę,nie mażartów. Biegnąca plamanagle zatrzymuje się, jakby wtańcu,i osuwa wdół. Norbertboi się podejść. "Może jeszcze się bronić. Albo udaje". Syrenynadal wyją. Zaczyna histerycznie krzyczeć: Stój, bo strzelam! W odległości jakichś dwudziestu metrów leży człowiek. Serce wali Norbertowi jak młotem. Nie ruszaćsię! Norbert podchodzi do leżącego na wznak. W świetle płomieni rozpoznaje twarz. Boże! Pogotowie zabrało Imadełkę. Odzyskałprzytomność. Przedwyjazdem zdążył wyjaśnić, że strzał oddał w powietrze w tymsamym momencie, w którym został uderzony łopatą, najprawdopodobniej przez podpalacza. Gorzej sytuacja przedstawiała się z postrzelonym przez Norberta, którym okazał sięAndrzejWalczak. Jego stan był kry316 tyczny. Przypuszczalnie biegł najkrótsządrogą do płonącejkaplicy i nie słyszałostrzeżeń policjanta. Pogotowie odwiozło również znajdującego się w szoku Norberta. Cybula przyjechałjuż po ugaszeniu pożaru. Nie mógłpojąć, co się stało. W pierwszym odruchu postanowił zabraćGroserado Kołomorza, ale gdy spotkał się zodmową, powiedział, że w takim razie zostaje. Prokurator odj echałkoło wpół do dwunastej. Obok plebani! został radiowóz policyjny. Podpalacza do tej pory nie ujęto. Nie wiedziano więc, ktoi z jakich motywów podpalił kaplicę. Byćmoże zechce wrócić. Cybulapytał, informował, ostrzegał, radził. Niewiele z tego docierało do Wacława. Nie mógłzrozumieć. Nic. Ani pożaru, ani tych wszystkich strzałów. Tobyło z innej rzeczywistości. Nie przypuszczał, że takie rzeczydzieją się naprawdę. Trzeba się będziezająć Norbertem. Jeśli Andrzej nieprzeżyje, to on zwariuje. Odszedł z kapłaństwa, żebyzastrzelić przyszłego księdza. Cybulamówił i patrzył na Grosera,próbując wybadać, czyjego przyjaciel w ogóle kontaktuje. Hej, dziewczęta płoną serca, każdy glina to morderca. Co ty gadasz? Przyglądał sięWacławowi z lękiem,czyjego przyjaciel nie postradał zmysłów. Nic, Norbert tak mówił. Pociągnął nosem. Mówiłem ci, że nie zbiłem w życiu klatki na króliki. Ja miałem zbudowaćkościół. Zaśmiał się z politowaniem. Jeszczechybanikomu w takim tempienie udało się tyle spieprzyć. Pojadę po coś do wypicia. Wacław potrząsnąłgłową. Chodźmy, pomodlimy się podścianąpłaczu. Tyle ocalało z mojej świątyni. Kamienie wołaćbędą. Jak tej modlitwyBóg nie wysłucha. Jasne, idziemy, zawiadomię tylko o tym radiowóz. Dośćjuż było dziś przypadków. 317. Wacław poszedł sam w kierunku pogorzeliska. Przy kaplicystat Zbiniu z żoną. Nic nie wiem. Policjawyjaśnia. Uprzedził ich pytania. Przytulił płaczącą kobietę. Przez chwilę zastygli w trójkę, spleceni. Ogarnął wzrokiem zgliszcza. Ale oczy miał zmrużone, jakby do końca nie chciał zobaczyć zniszczeń. Podszedłdo ściany ołtarzowej. Oparł czoło o biały kamień. Poczuł prawieżar,ale wytrzymał. Około dziesiątej ranoCybula wyjechał. Wcześniej jeszcze byłapolicja. Wypytywali go ponownie o te same sprawy, co wczoraj. Kogo podejrzewa. Ktoz nieznajomych ostatnio pojawił się nabudowie, o różne sprawy, które w istocie niewiele go interesowały. Przewinęło się sporo ludzi. Zbiniu od ranakrążyłpopogorzelisku, próbując je porządkować. Nie przyszedł na plebanię. Zawsze był delikatny i nigdy się nie narzucał ze swojąobecnością. Wyczekał, aż Wacław przyszedł oglądać kaplicę. I co teraz będzie, ksiądz? Nie poddamy się. Comiało oznaczać:"Gdzieś napewno zamieszkacie". Ale z tym? wskazał głową na spalonedrewno. Wacław rozłożyłręce. Nie wiem. Ksiądz, jak to, ksiądz nie wie? To po co mykładli tenchodnik? Razbyło mu wszystko jedno, po chwili docierało do niego, żejemu nic się nie stało. Że jest zdrów, przynajmniej na ciele. Copewien czas szedł na pogorzelisko, stawał przykamiennej ścianie i modliłsię za Andrzeja Walczaka. Około południa zrobiło 318 się spokojnie, wszyscy się porozchodzili. "Boże, ukaż mi senstego pogorzeliska. Czy toTy mnie tu przysłałeś, żeby mi wykazać mojąnieudolność? Czyopłacało się tyle zmamotrawić,żebymi udowodnić. ". Wodził półprzytomnym wzrokiem po terenie. Spalona kaplica, szydercze tło dlaprzytuliska. Jego budowastanęła w miejscu pięć dni temu, gdy aresztowali Skrytego. I chata Ryżego Bronka, jak złowieszczysymbol, który zlekceważył. Nagle przypomniał sobie rozmowę ze Skrytym. "A nieboi się ksiądz budować naziemi samobójców? ". Wtedy ze swadą, pół żartem, pół serio wyjaśnił, że kościół zawsze był wznoszony na ziemi przeklętej. "To znaczy, że wtedy chlapałem,bawiłem się słowami? ' '.Mówił wtedytak, jakby naprawdę wiedział, o co w tym wszystkim chodzi, a teraz stal osłupiały nadspalonymi belkami i nie potrafił tego wytłumaczyć. Saba, która wiernieprzy nim leżała, nagle przeraźliwie zaszczekała i zerwała się jak błyskawica. Od ulicy szła Agatka. Pies doskoczyłdo niej io mało jej nie przewrócił, z radościbiegał jak oszalały. Groser wstał i poszedł ku niej. Stanęła przynim i spojrzała w górę. Dlaczego płaczesz? spytał. Bo już mnie nie kochas i nie mogę tupsychodzić. Dlaczego? Bo mam tatępijaka. Przytulił Agatkę. Zabrała go policja. On ci to wszystko wytłumacy. Onniechciał tego zrobić. Jedna zagadka mniej. Prosił, żebyś do niego kiedyś psysedł. Wczorajugotował rosół,aleja nie wróciłam po skole,bo szukałam mamusi. W szpitalu. I znalazłaś? Tak, i tam byłataka pani psycholog, która mnie tez bardzo kocha i byłam u niej w prawdziwym domu. Ajakbyłam 319. przedtem w takim niebieskim pokoju, to też była pani psycholog. Ale onanic nie mówiła, tylko taka inna pani. Gdzie byłaś? Psyjechali do skoły i zabrali mnie do takiego niebieskiego pokoju i tam było tak fajnie. Było dużo kwiatów irybki w akwarium, i ta pani, ale ta druga, nietaładna, tylko takastarsa, pytała o takie smiesne zecy. O jakie? Cy ksiądzmnie całowałeś w usta, i cyjak byliśmyw moim domku, to wsadzałeśmi rękę do majtek. Czuł jak wali mu tętnicaw lewej skroni. Poczuł uciskw oku. "Boże, Boże". Próbował się uśmiechać do Agatki. Próbowałsięśmiać tak samojak ona, opowiadając o przesłuchaniu wbłękitnym pokoju. Przecież go to nie zaskoczyło. I Norbert, i prokurator informowali go, że dziecko zostanie przesłuchane. Przemknęła mumyśl, aby zapytać Agatkę, co odpowiedziała,ale zrezygnował. Skoro nikt się doniego nie zgłosił z prokuratury, musieli uznać, że jest niewinny. A jednak sercewaliłomunadal. Przytulił Agatkę. Patrzył w ścianę zieleni. "Róbsobie zdjęciahieno, jeśli chcesz". Cemu jesteś smutny? Spróbował się znów uśmiechnąć. Pokręciłgłową. Nie, wcale nie jestem. Alenierazjak dorosły się wzruszyi cieszy, to tak to wygląda, wiesz,jakbychciał płakać. A ja sięcieszę, że znowutu jesteś. Przyjrzała mu się uważnie. Ale mas czerwoneoko! Maskreww oku! Musis iśdolekaza! Idź zobacz do lusterka. Domyślił się, że znowu pękła mu żyłka. Od czasu wyjazdudo Francji zaczęło mu skakaćciśnienie. Może miał to i wcześniej, ale dopierow innrmerii Jean-Franęois zbadał go. To nic. Toprzejdzie. Czasami mi siętak dzieje-Ale tonic poważnego. I gdzieteraz mieszkasz? Ucioci, ale jutro wróci mama- Idę się pobawić z Sabą. OSTATNIE KUSZENIE Krystian podjechałpod plebanięakurat wmomencie, gdyz bramy na czele grupy młodzieży wychodził Franek. Warginuśmiechnął sięw kierunku klasy. Witaj, zabieraszich do kina? spytał wikarego. Nie, doWacka. Chcecie mu pomóc w posprzątaniu? Nie, przerabiam znimi dekalog. To idealne miejsce, abypodyskutować o ósmym przykazaniu. Żenie należy składaćfałszywego świadectwa. Przez chwilę stał sam i patrzyłna oddalającego się Franka. "No cóż" skomentowałpodłuższej chwili demonstracyjne,pogardliwe zachowanie wikarego. I poszedł czytać gazetę. Skryty wychodzi za rekordową kaucją 7 milionów złotych. Prokurator orzekł, że człowiek, który sprzedaje swoją firmę za blisko 300 milionów, może wpłacić taką sumę. W dodatku lokalnym "Wyborczej" reportaż z pogorzeliska. Zdjęcie Grosera siedzącego na tle kamiennej ściany. Historiapewnego kościoła. "Złośliwi powiadają, że pisanie lepiej muszło niż budowanie. Może więcWacław Olbrycht wróci doswej pasji. Wydawnictwo Gawrlik i Ska zapowiada ukazanie się w najbliższych dniach jego intymnego dziennikaCudze pole'''. Poszedłby doGrosera bez względu na konsekwencje, aleczyjego wizyta nie będzie odebranajak kolejny kataklizm? Potraktujągojak szpiega, albo wręcz współwinnego. Dziś rano,gdy zbliżył się doswoichwikarych. Franek urwał rozmowę. Nie ma wątpliwości, że rozmawiali o Groserze. "Wżyciu nicnie można robić na siłę". Siedziałw Sali Proboszczów. Wisiały już wszystkie portrety. Oprócz jego. Nie, nigdy go nie powiesi. O ścianę stała 32). oparta też tablica Popiełuszki. Co z tym fantem począć? Zatydzień przypada dwudziesta rocznica pobytu księdza Jerzegow parafii Braci Męczenników. Inauguracyjne spotkanie fundacji "Przekroczyćgranice", na którym tablica miała byćodsłonięta. Wszystko odwołał. Miał jużsalę, ludzi, nawetprzemówienie. Ale nie. Mańkań singen, mań kań tanzen,aber nicht mit den T. asrancen. Można śpiewać i tańczyć, alenie z zasrańcami. Jednak za pogardą do jego byłych sojuszników krył się główny powód wycofania. Chciałsięzaszyć. Bał się wszystkiego, co mogłoby go wystawić na widok publiczny. W nocyco rusz śniłymu się koszmary. Po jego powitalnym przemówieniu zebrani wyciągająjak legitymacjepartyjne zdjęcia, na których zarejestrowano cały jego wstydliwy żywot. Powiadomił wszystkich, że z przyczyn niezależnych musiodwołać inicjatywę fundacji. Nie poinformował jeszczetylko prezydentowej. Strasznie późno. Bał się, że usłyszy paręsłów o swej nieopowiedzialności. Trudno, niemiał wyboru. Przeżegnał się iwyświetlił nakomórcenumer do sekretariatu. po czym wybrałgo na telefonie stacjonarnym. Halo. Tu mówi ksiądz Krystian Paleczny z parafii Braci Męczenników. Dzwonięw sprawie. Tak, takwszystko wiemy. Proszę sekundę poczekać. "Nic nie wiecie". Proszę księdza, tu. Wargin usłyszał głos pierwszejdamy- Sercezaczęło mu walić jak oszalałe. Bardzo mi przykro, proszę mi wierzyć, ale w ustalonym terminiemam uroczystość nadania mi doktoratu honoris causa. Nie wiem,jakmoglibyśmy to. pogodzić. Jestem gotowa. Cud. Nagle nerwy minęły To się dobrze składa, bo ja właśnie dzwonię, że sprawajest nieaktualna. Rzadkosię składa, żeby obu stronom takbardzoniepasowało. 322 Nie był pewien, czy powiedział to zsensem. Pochwili niebył pewien, co w ogóle powiedział. Ale od niepamiętnych czasów był z siebie naprawdę dumny. Nierozmawiał jak referent. Usiadł w fotelu. Poszybował myślami w jakąś przestrzeń, która wywołała na jego twarzy uśmiech wzruszenia. "Posprzątajcie wasząprzyjażń. ". Nigdy nie pomyślał poważnie o tym poleceniu umierającego biskupa. Wogóle o nim niemyślał. A możenawet nie pamiętał. Teraz te słowa powróciłyjak spóźnione echo. W ciągu ostatnich dni corazbardziej zaczynał wierzyć w znaki. Pochwilichwycił komórkę. Wacek? Tu Krystian. Chciałem ci tylko powiedzieć, żejestem z tobą. Przestraszył się, że może przesadził z tympatosem. Dziękuję. Uczucie ulgi. Nie wykpił. Wacku, może potrzebujesz jakiejś pomocy? Trochęto niew porządku, że nie byłem zobaczyć siostrzanej parafii. Atak, rzeczywiście. Możebyś więc znalazł czas o jedenastej w niedzielę. "Co tu robić? Mogę odpalić oczywiście, ale może to ostatniaszansa na posprzątanie? Albogwoźdź do trumny? ". Cieszę się. Tak ustawię dzień, żebymmógł. W końcumam Pawła iFranka. To znaczy zawahał się, jak sformułować pytanie u ciebie? "Na zgliszczach? ", pomyślał. Był trzeci dzień po pożarze. Rano dostał w prezencie okołotrzydziestu sadzonekświerków i jabłoni. Zdradził się niedawnozeswymi marzeniami w czasie kazania i dziś jeden z parafianuznał, że to idealna pora,aby te marzenia się ziściły. Sadzićmożna cały rok, ponieważ drzewka sprzedająw kontenerach. 323. Łe, proboszcz, to ani park, ani sad. Zbiuniu był zdegustowany. Według niegoGroser sadził otrzymane drzewkabez lądu i składu. Panie Zbiniu, tak jest poBożemu. Tak było w raju. A skąd proboszcz wie, jak było w raju? Widziałem na starym obrazku. Nie lubił francuskichparków, chciał mieć wokół kościoła i las, i sad, i łąkę. Jakbymógł,to pewnie kaczki, kury i owce by tam wpuścił. Wacławuklęknął i formował dołki wokół posadzonych drzewek Granatowy passat biskupa Floriana podjechał pod plebanię. Klęczący Wacław pewnie by nie usłyszał samochodu, aleSaba szczekała stosownie do godności gościa. Wstał. Ruszyłna powitanie biskupa ze szpadlem w ręce. Szczęść Boże pogorzelcom. Co to, wykopaliska archeologiczne? Florianpodszedł do onieśmielonego Zbinia i wyciągnąłdłoń na powitanie. Nie, sadzę drzewaodparł Wacław, obserwując, jakzakłopotanyZbiniu podaje obandażowaną dłoń. Drzewa? Tu.. Florian najwidoczniej czymś musiał rozpocząć. No tak, drzewa wsadza się do ziemi. A co jak co, aleziemię mam. Dostałemdziśw prezencie od parańan sadzonkiświerków serbskich i jabłonie. Florian się uśmiechnął. Pewniezorientował się, że nie byłzbyt taktowny, alesytuacja trochę go zaskoczyła. Przyjechałdo "spalonego księdza", którego spodziewał się zastać namodlitwie błagalnej albo rozpaczającego nad kieliszkiem. Podobno Luter powiedział, że gdyby się dowiedział, iżjutro ma być koniec świata, zasadziłby jabłoń Florian brnął,próbując zatrzeć kiepskie wejście. Mam rozumieć,że biskup miprzywiózłsadzonkę jabłoni? 324 Gość uśmiechnął się zakłopotany. Kiedy znaleźlisię pozazasięgiem kierowcy iZbinia, zwrócił siędo Wacława ojcowskim tonem. Czy możemy mieć nadai do księdza zaufanie? Niewiem, mam wrażenie, że ktoś tu kręci jakieś kinoakcji,a ja nie znam scenariusza. Biskup przystanął i spojrzał z powagą w oczy Wacława. Chodzi mi o relacje z dziećmi. Groser pokiwał głową. Z obrzydzeniem i goryczą. Biskupodetchnął z ulgą. Nie zauważył ani jednego, ani drugiego. Wiem, że to dla księdza może być przykre. Proszę mniezrozumieć, ja teżjestem pod pręgierzem. Po sprawie proboszczaz Tylawy i tej całej fali afer pedofilskich w Ameryce poręczenia biskupów niewiele znaczą, a właściwie są potwierdzeniem, że coś tu jest do ukrycia. Tak, najbardziej bym księdzupomógł,gdybymgo oskarżył. Prasa najbardziej uwielbia wojny księży z biskupami. Florian zaśmiał ze swego dowcipu. Nawet w księdza teczce mam odpowiednie papiery, tylkoże z nich wynika, że ksiądz ma inne słabości. Groserpopatrzył ze zdziwieniem. Nie rozumiem. Były opinie, że ksiądz raczej ma skłonność do kobiet. Oczywiście, nie przykładamy dotego żadnej uwagi. Żartuję,może to niezbyt stosowna chwila. Nie wiem, corobić. Na razie,odpukać, naszadiecezja uchroniła się od zainteresowania mediów. Ale kto wie, co będzie jutro. Jakim się znudziStellaMaris i Jankowski. No zresztą ten atak na księdza. Widać biją już we wszystkich. Wojna z Kościołem, wojnaz Chrystusem. Wydaje im się, że jak sięzniszczy kapłana,to i zChrystusem wygrają. Tak, odebrać wiarę w księdza,w alter Christus. Wacław nie lubił teorii, wedługktórych największym złemwspółczesnego świata było spotwarzanie Kościoła iksięży. Sądziłraczej, żeataki idą we wszystkich kierunkach, a jeśli 325. akurat wycelowane sąw księży, to daje im to okazję, by współczuć z każdym prześladowanym na tym świecie. Doszlido szczątków kaplicy. Florianzaczął wąchać swądspalenizny. Musiało się nieźle palić. Jeśli chodzi o budowę, wkrótcedamy znać, co postanowimy. Biskup westchnął, Stanął plecami do ścianyołtarzowej, tuż przybiałym kamieniu. Możeto była pochopna decyzja. Może to niejest dobry teren na parafię. Trochę tu naszej winy. Chyba nierozeznaliśmy do końcasytuacji. Posialiśmy księdza namanowce. Niektórzy już nawetżartują: "A co tam u naszego manowczyka? ". Uśmiechnąłsię. Nie powiedział jednak biskupowi, że tookreślenie bardzo mu schlebia ijest mu bliskie. Ksiądz na manowcach to ksiądz, który wie, gdzie posyła go Chrystus. Chce ksiądz biskup powiedzieć,że znów obrabiałemcudze pole? Jakie cudzepole? Florian myślał, że Groser coś źlezrozumiał- To jestjak najbardziej naszteren. I właśnie dostaliśmy niedawno propozycję odsprzedania goza bardzo korzystną cenę. Można by kupić coś duszpastersko bardziej atrakcyjnego. Zrobiliśmy wstępnerozeznanie. Za te pieniądzebędzie można zdobyć podobną parcelę, a i jeszcze na rozbudowę seminariumbędzie co nieco. Kleryków tylu, że niewiadomo, gdzie ich ulokować. Wzrok Wacława przeniósł się z głowy biskupa na kamień-serce. Wydawało mu się oczywiste,żeFlorian musi spojrzećna niego. Ten kamień promieniuje. Wybija sięz czarnego otoczenia. Nie. biskupruszył do przodu. Chyba właśnie na obrzeżach musi powstać Kościół. Zresztą ja jużrozpocząłem budowę. Florianzrobił zdziwione oczy. Nic mi nie wiadomo, żebym wmurował kamień węgielny. Przecież nawet wstępnego projektu ksiądz nie złożył. Kaplica spłonęła, zresztąnie była poświęcona. Wiem, że to są 326 trudnesprawy, że ksiądz w tozaangażował serce i środki. Myteż żeśmy przecież co nieco dali. Ale nieraz największą sztukąjest umiećwycofać się w porę. Najgorzej brnąć. A sprawęprzytuliska da się rozwiązać. Pójdzie w rozliczenie. Skrytemumożna coś zwrócić,o ile. zawiesił głos. "Cudze pole? Wtedyjednak coś znalazłem. Chyba że bezsens dodano do bezsensu. Może Cybula miałrację? to niekrzywe linie, poktórych Bóg pisze, alebiskupsię pogubił. Tochyba prawda, że ekonomowi sytuacja wymknęła się z rąk i żekomornik puka do bram Kurii". Ja mówię o ludziach. Wacław prowadził dwa niezależnie od siebie dialogi:w myślach i z biskupem. O ludziach. Ztego, co wiem, to tłumy tu nie przychodziły. Najwięcejzeszłosięna koncert Leśnego, no ale chyba ksiądz niechcetu prowadzićdziałalności rozrywkowej,a duszpasterską. Biskup parł do spacyfikowania Grosera,choć chyba nie leżała mu ta rola. Dałem niektórymnadzieję. mówił ze spokojemWacław. I ta garstka utrzyma Kościół? Spojrzał na Floriana. Miał już na czubku języka: "Jest przynajmniej szansa,że nie doprowadzi go do bankructwa",ale siępowstrzymał. Kościół żyje wtedy, gdy jego obrzeża stają się centrum. A nie gdy odnosi sukcesy,. odparł. Florian spojrzałw górę z zadumą. Pięknie to brzmirzekł, wyczekawszy moment tylko,proszę księdza. Kościółteżżyje w rzeczywistości wolnego rynku. I to poszanowanie praw rynku tojest poszanowanie wcielenia. Chrystus wszedł wkonkretną historięi to samo robi dziśKościół. Nie ma się co obrażać na świat. "Ależja się nieobrażam. ,. Mi o coś innego chodzi", mówiła mina Grosera. Każdy,kto zaczynabudowę ciągnął wywódFlorian niech zważy, czy będzie go stać na ukończenie. Słowa Biblii. 327. Żeby na śmiech się nie naraził. Budowauczy pokory. Proszęspojrzeć na losy świątyni Opatrzności. Wszyscy popełniamybłędy. To nie są pretensje do księdza,ale proszę mnie zrozumieć. Problemy księdza nie sąjedynymi w tej diecezji. Oczekiwałbym od księdza pomocy. Niech mi ksiądz zaufa. Jateżto wszystko mówię księdzu w ogromnym zaufaniu. Księże biskupie,dziękuję za troskę. Ale jatu zostanę. Czy sprzedacie ten teren,czynie. Jako kto? Proboszcz? Biskup nie byłpewien, czy to bunt, czy teżjakaś metaforao duchowym pozostaniu z tutejszymi ludźmi. Nie trzeba być proboszczem,aby zostaćzbawionym uśmiechnąłsię Groser. Mam psa, może go wytresujęw szukaniu trufli. Florian nie miał ochoty na żarty i niewiedział też za bardzo,co począć. Albo odgrywał teraz rolę mańonetki w ręku wszechwładnego ekonoma, albo rzeczywiście nią był. Przyjechał zbadać teren i sądził, żezgnębiony Wacław rzuci się najego propozycję jak pies na kość, jak rozbitek do łodzi ratunkowej. Proszę księdza, ja nie mówię, że będzie tak albo tak. Zacząłsię wić. Trzeba po prostu na chłodno rozważyć sytuację. Tak samo nie wiem, czy nie popełniliśmy błęduw ocenie parafii Męczenników. Byłem tam w lutym. Okazujesię,że liczba wiernych uczęszczających na mszeniedzielnewzrosła prawie o jedną trzecią. Ksiądz Paleczny ożywił tęparafię. Wacław słyszał otym fenomenie. Wargin jako jeden z nielicznych w dekanacie ogrzewał kościół. Zatem wszyscy ci,którzy wymarzli w swoich parafiach,przenieśli się do niego. W ten sposób ci proboszczowie, którzy chcieli zaoszczędzić,stracilijeszcze więcej, bo wraz z odpływem wiernych zmalałaniedzielna taca, a Wargin zyskał w dwójnasób. Tak więc nie działajmy pochopnie. W serce włóżmyrealizm. 328 Groser wiedział, że w tych całych podjazdach biskupachodzi o pieniądze. Postanowił zaatakować. Nie w swoimstylu. Dziwne, z tego co wiem, specjalizujemy się raczej w wysprzedawaniu ziemi po zaniżonych cenach. Florian udał, że nie usłyszał. Nie zapanował jednak nad nerwowym skurczemtwarzy. "I ta poczciwota zaczynagryźć? "..Podobno Stoga kupił od biskupa Zdzisława tereny kościelne, którewkrótce sprzedał trzykrotnie drożej. Czy i tęziemię chce kupić książęAleksander? Groserwypalił znieswojego pistoletu, to nie jego styl. Florian nie był na to przygotowany. Nie wiem, o czymksiądzmówi. I skąd ksiądz zaczerpnął te informacje. Być może biskup Zdzisławstarał się w tensposób wynagrodzić panu Stodze krzywdę, która go spotkałaz księdza strony. Niechciał kończyć w ten sposób. Wiedział,że taki finał rozmowy oznacza jego porażkę. A poza tym niechekonomsam prowadzi swój ą politykę. Proszępowiedziećludziom, że biskupjest z nimi. Jest z nimi zawsze. Wkrótcepo wyjeździe FlorianaZbiniu sprowadził swoją brygadęi zajęli sięrozebraniem częścidachu kaplicy, która groziła zawaleniem. Jeśli w niedzielę miała tu być odprawianamsza, musieli zadbać o bezpieczeństwo. O drugiej po południunieoczekiwanie przyjechałCybula zWincentymWalczakiem. Byli w szpitalu u Andrzej a. I co z synem? spytał Groser. Wszystko bydzie dobrze. Wyjdzie z tego. Tako dziwnata jego droga. Ale bydzie dobrze. Walczak urwał temati zaczął przypatrywać się kaplicy. Tu tyż nie jest nąjgorzy. Dwie ścianyi połowa dachu sięostała. 329. Cybula pod błahym pretekstem odciągnął Grosera na bok. Boję się o niego. Albodostałsitę od Boga, albo zwariował. Chyba nie dopuszcza do świadomości tego, co sięstało. Lekarze boją się cokolwiek powiedzieć o szansachAndrzeja. Po chwili dołączyli do przyglądającegosiew zadumie panaWincentego. Powiedziałem, że drzewo dom na kaplicę. I słowa dotrzymam. Widocznie trzeba dać dwa razy więcej. Las jeszcze stoi. Ciąćjest z czego. A potemzasadzi się nowy. Walczak pokiwał głową. Nie przeszkodzamy, bo ksiundztu ma robotę. Groser odprowadził ichdo skody Cybuli. Westchnijcie za mną w niedzielę o jedenastej. Chętnie bym przyjechał, Wacek, ale mam trzy msze. Jużnikogo nie załatwię. Nie, daj spokój. Ale gdybyście wyjątkowo włączylidzwony. Na pewno. Pan Wincenty włączy. Walczak spojrzał szczęśliwy, ale jakby do końca czegośnie rozumiał. To jak? Ksiundz tu możeodprawić msze? Przecietakaplica wskazał głowąna ruiny miała być dopiero poświęcona. Wszystko w porządku, panie Wincenty. Kodeks prawa kanonicznego mówi, że mszamusi być odprawiana albow miejscu poświęconym, albo odpowiednim. A to miejscejestjak najbardziejodpowiednie. Mackiewicz drapał się po głowie. Wacław wyczul, że jest posłańcem z jakąś niewygodną wiadomością. O co chodzi, wal. Mnietu już nic nie zaskoczy. 330 Ano wszystko O. K. Marek podparł się pod boki i wysunął brzuch do przodu. Rzeczywiście miał się czym pochwalić. Tylko wieszco. Chciałem cię uprzedzić, żebyś nieszedł teraz do Adeli. A po co miałbym iść? Miałeś jakieś jeszcze rzeczy u niej. Mocował się. Coś jej odbiło. Kazała mi wszystko zabrać. Rozłożyłi złożył ręce w geście bezradności. Dobra, Mareczku, głupinie jestem. No wiesz, najbardziej wierzy "Superfaktom". Pobożnakobita, ale truciznę łyka. Gada coś, że ona od dawna podejrzewała, bo ty farbowałeś sobie kłaki. Wacław nieoczekiwanie się roześmiał. Mackiewicz patrzyłzdziwiony. Co ci? No nic. Ma rację. Tak było. Co było? Kłaki farbowałem. Nie wiem, jak ci pomóc. ale jakbyś potrzebował dryndy, to tylkosygnałi już jestem. Przepraszam, że tak rzadkotu wpadałem, ale naprawdę nie wiem, co się dzieje. Nie idziewyrobić. Niedługo już będę spał w tejdryndzie, żebyzwiązaćkoniecz końcem. Dobra, Mareczku, gdybyś był w niedzielę na mszy, toprzywieź Gorgoniową. Nogi odmawiają jej posłuszeństwa,a dzwoniła, że bardzo chciałaby być. Mackiewicz podniósłdłoń i zacisnął jąna znak zwycięstwa. Wsiadł i pojechał. Była połowa maja. Przedpołudnie. Wiatr przepędzał ołowiane chmury,ale groźbadeszczu nie znikała. Od czasu do cza331. su przebijało słońce. Biel obmsa na ołtarzu odcinała się odszaro-czamej kamiennej ściany. Kwiaty zdziczałych jabłonirozjaśniały scenerię. Stali właściwie na dworze, ale na posadzce z marmurowychłupków, która nie ucierpiała w czasie pożogi. Lewastrona kaplicy ocalała prawie w całości. Deski zostały jedynie osmalone,zewzględów technicznych nie miało to znaczenia, a niektórzypowiadali, że to może stanowić walor. "Będziesz miał drewnoczesane. Najmodniejsze. Za darmo". Od pożaru minęło pięć dni. Zieleń wokół zdawałasię pożerać ruiny. Twarze większości rozpoznawał. Stanecki, Łotocka, Kaczmarkowa i Gorgoniowa, Mackiewicz, pani Bocianowa z Agatkąi siostrą. Była grupka młodzieży od Franka Ognika. ByłZbiniu zżoną. Był Norbert, trzymający się lekko na uboczu. Przyjechał też Skryty, którynieoczekiwanie zadzwonił wczoraji bardzo sięucieszył na wieść o mszy. Przybył pół godziny przed czasem. Nie proszę się nie martwić. Bez tego,co się stało, mojawiara byłaby owiele słabsza. Uspokoił Wacława, gdytenpytał go, czy atak naniego miał jakiś związek z budowąprzytuliska. Nie, chyba nie. A nawet gdyby to miało jakiś związek, to byłbym z tego dumny. Proszę o troszkęcierpliwości. Jak tylkoogarnę sytuację, wrócimy do budowy. Nie dłużejniż tydzień. Wieksiądz, wiele razy się w życiu bałem. Byłymomenty, że leżałem jaksparaliżowany, na przykład gdy mojąńrmę chcieli wykończyć na giełdzie. Cud, że nie dostałemzawału. A terazkiedy mnie zamknęli w celi, pierwszą myśląbyło, żeskoro zaufałem Bogu, to On mnie prowadzi najlepsząz możliwych dróg. Groser uśmiechnął,jakby dziękując za wsparcie. Nie zdradził się słowem, że losyparafii ważą się. Teżufał, że Bóg prowadzigo najlepszą drogą. 332 W sumie zebrało się może sto osób. Jak naparafię liczącą nominalnie około 1500 osób, nie była to liczba szokująca. AleWacław żyłprzypowieścią o "ziarnku gorczycy". Wszystkozaczyna się od rzeczy małych. Sprawuję tę mszę razemz księdzem Krystianem w intencji moich parafian, w intencji naszejrodzącej się parafii. Modlę sięza tych wszystkich, których jeszczenie ma z nami. Norbert dopiero w tym momencie uzmysłowił sobie, kimjest kapłan stojącypolewej stronie Wacława. Nie zabrał dziśokularów. Byłtak zatopiony w modlitwie za Andrzeja, że nawet nie zgłębiał tych sprzeczności. Co akurat dziś robi tunajwiększy wróg Wacława? Wykrzykujcie nacześćPana wszystkie ziemie,Służcie Panu z weselem! Stawajcie przed obliczemPanaZ okrzykami radości. Słowa psalmu wyśpiewywanego przez młodzieńca przyołtarzuzderzały się z modlitwą Norberta. Mówił Bogu o krzyżu,którego nie ma sił dźwigać. "Bożemój, Boże, czemuś mnieopuścił. ". Wiedzcie, że Panjest Bogiem, On sam nas stworzył. Jesteśmy Jego własnością, Jego ludem, owcami Jego pastwiska. 333. Mackiewicz pociągnął nosem, aby zatamować łzę. Odchrząknął. Rozejrzał się po zgromadzonych. A potem wzniósłoczy w górę. Dwa bociany płynęłymajestatycznie Jezus powiedział do swoich uczniów: Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził. Gdybyście byli zeświata, świat by was miłowałjako swoją własność. Pamiętajciena słowo, które do waspowiedziałem: Sługa nie jest większy odswego pana. Jeżeli Mnie prześladowali,to i was będą prześladować. JeżeliMoje słowo zachowali, toi wasze będą zachowywać. Ale to wszystko wam będą czynić z powodu Mego imienia, bonie znają Tego, któryMnie posłał. Oto słowo BożeKrystian wzniósłlekcjonarz, odłożył na ołtarzi usiadł podkamienną ścianą. Do ołtarzapodszedł Groser. Kochani moi, słowa dzisiejszej liturgii mówią o radości, nienawiścii prześladowaniu. Jak to wszystko zesobą połączyć? Gdyby nas ktoś zobaczył z boku, mógłby uznać,żepostradaliśmy zmysły. Śpiewamy o weselu, stojącw spalonejkaplicy. Dlaczego? Bo nieraz już było tak, że Kościół budował się wtedy, gdyburzono świątynię. Wiemy, że bierzemy udziałw Chrystusowym misterium. "Zburzcietę świątynię, a Ja w trzy dni jąodbuduję". cokolwiek nas spotyka, spotykanas zpowodu imieniaJezusa. Chrystusto cieszenie się ze smutku i radości. Kto wierzypłacze łzami radości. Śmierć nie pokona życia. Zieleńoplata ruiny. Życie jest silniejsze od śmierci. Marcin Luterpowiedział, że gdyby dowiedział się, że jutro będzie koniecświata, zasadziłby jabłoń. Przypomniał mi wczoraj o tymbiskup, który był tu, aby nasumocnić. Nagle słowa Grosera przerwał ryk; 334 Pedofil! głos doszedł z okolic chaty Ryżego Bronka. Wacław przerwał, jakby oczekując,czy wołanie się powtórzy. Zapanowałacisza. Widział, że część ludzi już chciała poderwaćsię,by gonić mącicieli. Chwilę się chyba wahał,czy skomentować tenkrzyk. Zrezygnował. Wczoraj jeden z was powiedział mi, żebym się nie martwiłkaplicą, bo przecież ocalała ścieżka, która do niej prowadzi. Najważniejsząjest droga. Nigdy nie możemy zwątpićw drogę. Czymkolwiek w życiu zajmujemy nasze ręce, cokolwiek w życiu widzą nasze oczy, są to zdjęcia zwędrówkido domu Ojca. "Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, żeMnie pierwejznienawidził" mówi Chrystus. Najczęściejpoczątkiem nienawiści jest utrata wiary w siebie. Próbujemy obezwładnić, pokonać drugiego człowieka, bowtedy nam sięwydaje, że będziemy bezpieczni. Nienawidzimydrugiego, bo przestaliśmy wierzyć iv siebie i myślimy, że uchronić nas może unicestwienie brata. Nienawidzimy swojej słabości, dlategozasypujemy jąfałszywą mocą. Źródłem nienawiścijest przerażenie się sobą, ujrzenie swojej małości i biedy. Kiedy byłem młodym kapłanem, zrobiłem rzecz, która o mało nieodebrałamiwiary w mój. w moje powołanie. Wacławpotykał się, czasem przystawał, jakby się zastanawiał, co ma powiedzieć. Znalazłem wtedy słowa, które po wielokroć uratowały mniejako człowieka i księdza. Każdy z nas ma takie słowaklucze, które otwierają mu drogę, które są jakkromka chlebaalbo łyk wody. Chciałem się nimi z wami podzielić, znam je napamięć. Tomasz Merton powiedział, że Chrystus w człowiekuto nie jest to, co bezskutecznie on chceuwielbiać, ale właśnieto, co w człowieku najgorsze. I Chrystus prosi, abyś przebaczyłtemunajgorszemu w tobie, bozarazemprzebaczasz Jemu,którywisi rozpięty w tobie na krzyżu człowieczeństwa. 335. Łysy mężczyzna z wąsem oddalił się w kierunku swego samochodu zaparkowanego na ulicy prowadzącej do groserówki. Wybrał zakodowany w komórce numer, Szefie, tu Kotlański. Można spaćspokojnie- Zbrojnegopowstania nie będzie. Tłumyza nim nie pójdą. Była niewielka grupka. Jakieś osiemdziesiąt osób. Proroknawoływał doprzebaczenia i pokochaniatego, co najgorsze. Czego? dobiegł głos zkomórki. Anic, takie księżowskie gadanie. Był Skryty. .. . Nie, zamienił z nim parę słów i właśnie odjechał. Nieprzypuszczam. Bocian? W porządku. Nic nie pisnął. Powiedział, że wóda muzamieszała. Nie, nic, co by nasobciążało. Ależkoledzy panująnad sytuacją. Tak, były okrzyki. Widać, żetrząsł porami,ale udawał opanowanego. Uśmiechnął się. W tej chwili zobaczył wsiadającego dopeugeota Krystiana. "I co, bratku, nie zaprosili cię na stypęBezpańska tchórze fretka". Nie nic, Paleczny się ewakuuje. Nie, niezająknął sięani słowem. Czytał tylko Ewangelię. Po południu siadł do komputera. Pisał e-maile doprzyjaciół,Wysłał ich chyba z pięćdziesiąt. Do Rafała, Budziaszka, Cybuli,Leszka. Poczuł przypływ niesamowitej energii i wdzięczności. .robię, co mogę, wszystko misię wali, ale ludzie mnie kochająi nie żałuję anijednego dnia z ostatniego roku. Cieszę sięz tegomojego cudzego pola. Nie oddam go za cholerę. Niewiem,czy mi się uda, a! jeśli Pan Bógpozwoli, to zrobię to i owo,jak 336 jest napisane w Piśmie. Właśnie skrobię opowiadanie o moimstarym znajomym księdzu Feliksie, na którego pogrzebie głosiłem przed laty kazanie. Całe życie klepał biedę. Kiedy hitlerowcy wkroczyli dojego plebanii, tak się przestraszył, że wiele latmusiał spędzić w zakładzie dlaobłąkanych. Stracił pamięć ipowojnie na nowo uczył się odprawiania mszy po polsku. Do końcażycia się nie pozbierał. Cojakiś czas pisał dokurii o wsparcie. Dożył złotegojubileuszu kapłaństwa, i wkrótce zmarł. Zdawałosię, że na koniec dostrzeżonojego biedę i chwałę- Pochowanogo na Miłorzębiu. Proboszcz kazał wykopać grób w kwaterzekanonikówkatedralnych, gdzie leży też dwóch biskupów. Niepowiem, byłem tym wzruszony, by nie powiedzieć wstrząśnięty,że uczestniczę w realizacji ewangelicznego błogosławieństwa. Okazało się, jednak że zaszła pomyłka. Nie wiadomo, kto kogonie zrozumiał. Ceremonia pogrzebowa odbyła się do końca normalnie, ale nim zwiędły kwiaty, przeniesiono go na inne miejsce,bo przecież nie był kanonikiem. Do końca tu nie mamypewnejziemi. Ciągle na cudzym potu. Pierwszy odpisał Michał. Cieszę się, że tak ci idzie. Mówiłem: przychodzi taki moment, żeczujesz, jak scalająsię kości Chrystusa. Napisz to o Feliksie. Masz dar do pisania o niebeatyfikowanych świętych, U mnie. Wróciłemz Kamerunu. Biegunkai malaria. Znów jestem jaroszem. WAfryce jadłem i węża, i małpę. Tę ostatniądali mi, mówiąc, że to wołowina. Była bardzo smaczna. Siedzę już prawie miesiąc wAiguebelle i wyklejam bajki. Kiedy wyjeżdżałemz Afryki, mieli łzy w oczach. Ale już chyba zapomnieli, dostałemjeden list, a było siedemnastunowicjuszy. Uważalimnie za największego przyjaciela. Słowa Michała go zaniepokoiły. Jakoś wyparowałz niegoradosny nastrój i chęć dopisania. Zaczął chodzić po pokoju. Zatrzymał się przed testamentem ojca Christiana. Czytał, choćznał go właściwie na pamięć. 337. Dziękuję Bogu, że zechciał przeznaczyć cale moje życie na tęwłaśnie radość. W tym "dziękuję"zamykam iciebie także, przyjacielu ostatniej minuty, który nie będziesz wiedział, co czynisz. dziękuję i do zobaczenia. Przyjacielu ostatniej minuty. EPILOG Uklepał ziemię- Palcem otarł łzy. Pochował ją przy jabłonce, którą zasadził przed paroma dniami. Przedwczoraj Sabazaczęła się pokładać, nic nie jadła, miała krwawe biegunki. Sprowadzony weterynarz orzekł, że ktoś podrzucił psu jedzenie z mielonym szkłem. Nie ma dlaniego ratunku, można jedynie przedłużyć jego męki. Nigdy w życiu tyle nie płakał,iletej nocy. TuliłdosiebieSabę,nie mógł spojrzeć w jej ufne, nicnierozumiejące oczy,mógł tylko głaskać jej sierść. "Miałemcię nauczyć szukać trufli". Spał może godzinę, ale lepiej pewnie, gdyby w ogóle niezasnął. Śnił mu się worekzawieszony na drzewie, w którymbyło siedem psichłbów. Przeddwiema godzinami Saba została uśpiona. Weterynarznie chciałwziąćpieniędzy. Proszę mi powiedzieć, czy to mógł zrobić człowiek? spytałtylko i odjechał bez odpowiedzi. Wzruszył bezradnie ramionami. Nie wiedział nic. Każdejego słowo stawało się przekleństwem. Wczoraj otrzymał list. W kopercie była kartka. "Chrystusto jest najgorsze w tobie. Czeka, aż muprzebaczysz". Może gdyby nie wypowiedziałtych słów, nie sprowokowałby zabójcy. Choćz drugiej strony, czy to bycoś zmieniło? Ktoś go obserwuje i nie da muspokoju, dopóki się stąd nie wyniesie razem zeswoim białymkamieniem z Aiguebelle. Dopóki nie zwątpiw miłosierdzie. Obojętnie, co powiealbo zrobi, tamten coś wymyśli. Nie miałpojęcia, kto to może być. Na pewno nie byłto Bocian, którypodpaliłkaplicę. Siedziałw areszcie. Nie myślałteraz, czy się poddać czy nie. Odgodziny dręczył się tylko jednymjak o tym powiedzieć Agatce. Układałnajróżniejsze wersje. Najmniej może zaboliją, że Saba uciekła. Ale czy wto uwierzy? Jeśli powie jej, że miała wypadek, to 339. może mu nie wybaczyć, że jej nie zawiadomił, nie poczekałi sam ją pochował. Siedział już chyba dobrągodzinęi wpatrywał się tępo w uklepaną ziemię. Poczuł dotyk na ramieniu. Spojrzał w górę. Pokręciłz niedowierzaniem głową. Magda! Co się stało? Wzruszyła ramionami. Jestem. Ale co się stało? Jest napisane, uderz w pasterza, a zbiegnąsię jegoowieczki. Tak jest napisane? Uśmiechnął się. Pokiwała zdecydowaniegłową. Puścilicię? Uciekłam. Odmieniona. Krótkie włosy. Wyszczuplała. Nawet inny uśmiech. Jedynie tesame szukające oczy. A twój mąż? Nie mam męża. A dziecko? Nikogo nie mam. Musiałam księdza okłamać. Tam, wtedy, byliśmy obserwowani. Uśmiechnął się. A więc cierpiał z powodu dramatu, którego niebyło. Co taksiedzisz,jakby ci ktoś umarł? Właśnie pochowałem psa. Smutne,ale dzieją się gorszerzeczy. Mordują niewinnych ludzi. Wiem. Tylko że Saba to było czyjeś słońce. Magda rozglądała się wokół. Nie komentowałapogorzeliska ani budowy. Pewnie wszystko wiedziała zgazet albo usłyszała od kogoś. Nic ksiądz na to nie pomoże. Jednych ludzistworzył szatan, a drugich Bóg. Trzeba się nauczyć ich rozróżniać. Z każ340 dego człowieka emanuje światło. Z jednych jasne, z drugichciemne- Trzeba się nauczyć patrzeć irozeznawać. Spojrzał na nią zszokowany, powalony. Nie, właściwietegopowiniensię spodziewać. Nic nie odpowiedział. Bałsię,żejakieś niebaczne słowo może ją spłoszyć. Kim ona jest teraz? Przyszła. Coś chce powiedzieć i tylko to się liczy. Musisz się nauczyć rozpoznawaćludzi. Mówisz? A ja ciągle się modlę, bym widział wszystkichoczyma Boga. Patrzyła na niego jak posłaniec z ważną nowiną, który bada,czy nadszedł właściwy moment zwiastowania. Czemu uciekłaś stamtąd? uprzedził ją. "Bo oni twierdzili, że z ciebieemanuje ciemne światło. Idioci". Sam mnie kiedyś uczyłeś, że trzeba brać od ludzi, to comaj ą najlepszego i iść dalej. Uśmiechnęła się do tej zgrabnej wymówki. Coś ci przywiozłam, Wyciągnęła dłoń. Czarny płaski kamyk z wtopionym w środku jasnym jak bursztynoczkiem. Wziął podarunek i patrzyłw niego-Kamień rozpoznaniadobra i zła. Nie miał odwagispojrzeć jej w oczy. żeby niespłoszyć. Dotknęła jego ramienia. Noś go zawszeprzy sobie. PODZIĘKOWANIA Dziękuję wszystkim moim Przyjaciołom, wszystkim, którychspotkałem, pisząc Nowe przypadki księdza Grosera. Jak zawsze mam dług wdzięczności wobec moich mistrzówduchowych Henriego Nouwena i RomanaBrandstaettera, których myśli i słowa są obecne w tej książce. Trufle zadedykowałem pani Annie Steckiej, matce samotnychmatek. Poznaliśmy się dzięki Adieu. Widywałemją wFundacjiPomocy Samotnej Matce w Poznaniu, której była założycielką. Spotkanie znią było dla mnie wielką łaską. Patrząc na niąpośród kobiet i dzieci przychodzących doFundacji, miałemświadomość, że widzę niebeatyfikowaną świętą. Miłość miłosierną. Cały czas żyła przypowieścią o Jezusie pozostawiającym 99 owieczek i udającym sięna poszukiwanie tej jednej,zagubionej. Ostatnimi czasybyła już mocnoschorowana. Miałem jednak wrażenie, że kula, na której się wspierała,była jej raczejpotrzebna, bo nie sposóbbez niej udźwignąć taki ogrom miłości i ludzkiej biedy. Pytałem ją, jak wytrzymujeod tylu latcodziennestawanie wobec nędzy, o której większość nawetsłyszećnie chce. "Nie wypaliła się jeszcze Pani? ". "Cała tajemnicapolega na tym, że jak się zmęczę, to padam. Ranowstaję i mówię: Panie Boże,przecież Tywidzisz,że już niemogę. Ale mam Anioła Stróża, takiego gałgana,który dźwiga mnie i mówi: Wstawaj, nie udawaj. I wstaję". W szpitalu na parę dni przed śmierciąprosiła przyjaciółkę,byjej opowiedziała kolejny odcinek Grosera. Apotem powiedziała: "Powiedz Jasiowi, żeby się nie lenił, tylko pisał". Pani Anno, dziękuję. SPISTREŚCI Jak w niebie. 7 Trapista. 22 Cudze pole. 40 Trufle. 47 Śmierć użyteczna. 59 Who iswho . 78 Dzwonnik z Kołomorza. 90 Portret. 101 Złoty kurs. 111 Kolęda. 115 Kelnereczka. 127 Anioł . 134 Bóg stworzył słońce i księży. 147 Sejf. 165 Kaplica. 189 Cios. 212 W imię ojca. 222 Władcapierścienia. 248 Róża . 253 Matka. 263 Misja . 285 Zamach. 306 Ostatnie kuszenie. 321 Epilog. 339 343. Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodzeDruk i oprawa: Drukarnia Abedik, Poznań.