14805

Szczegóły
Tytuł 14805
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14805 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14805 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14805 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert Tinę 6kolorowych zdjęć Na podstawie scenariusza filmowego Edmonda Dantesa i Amy Holden Jones Robert Tinę Beethoven przełożyła Katarzyna Jacyna Pruszyński i S-ka Warszawa 1995 Tytuł oryginału Beethoven A novel by Robert Tinę Based on a screenplay by Edmond Dantes and Amy Holden Jones Copyright (c) 1992 by MCA Publishing Rights, a DMsiort of MCA, Inc; All rights reserved Copyright (c) by Prószyński i S-ka 1995 Wszelkie prawa zastrzeżone Projekt okładki Jerzy Matuszewski Opracowanie merytoryczne Krystyna Petri Opracowanie techniczne Barbara Wójcik, Elżbieta Babińska Korekta Joanna Jarych Skład komputerowy Dorota Krall ISBN 83-85661-97-2 Wydanie I Wydawca Prószyński i S-ka Warszawa, ul. Różana 34 Druk i oprawa Zakłady Graficzne s-ka z o.o. ul. Okrzei 5, 64-920 Piła Rozdział 1 Przed jedną z witryn sklepowych na głównej ulicy Vista Valey zatrzymywało się zawsze bardzo wielu gapiów. Był to sklep ze zwierzętami "Kraina naszych ulubieńców". Za szybą stały niewielkie boksy z małymi pieskami. Futrzane kulki piszczały, ujadały i skrobały łapkami w okna, jakby prosząc przechodniów, żeby zabrali je do domu. Przez okno wystawy widać było jedwabiste cocker-spanielki, przydeptujące swoje kłapciate uszy, dostojne małe dogi i słodkie, a jednocześnie pełne godności springer-spaniele. Lecz wszystkim najbardziej podobał się brązowo-biały bernardyn. Prawie każdy, przechodząc obok sklepu, zatrzymywał się, żeby na niego popatrzeć. - Czy one nie są cudowne?! - wykrzyknęła nastolatka. -Tak, teraz wydają się milutkie, ale kiedy dorosną... - odparł jej kolega. - Ten na pewno jest chłopcem - powiedziała dziewczyna, wskazując bernardynka. - Ma takie grube łapy! Mały pies wyglądał tak, jakby reszta jego ciała rosnąc nie nadążała za łapami. Szczeniak skoczył na szybę, ześlizgnął się po niej w dół i, potrącając miskę z wodą, wylądował w sianie wyściełającym jego "mieszkanko". Dziewczyna i chłopak roześmieli się. - Do zobaczenia, malutki... - zawołali odchodząc. 5 Mały bernardyn zaszczekał, drapiąc łapą w szybę i machając ogonem. Jego różowy język zwisał z boku pyszczka. Jeszcze raz szczeknął ze wszystkich sił, jakby chciał powiedzieć: - Nie odchodźcie! Weźcie mnie z sobą! Po chwili przed witryną zatrzymało się dwóch chłopców. Zawsze zaglądali do sklepu, kiedy tędy przechodzili. - Spójrz! - zawołał jeden z nich, patrząc na dużego, pociesznego szczeniaka. - Ale fajny! Bernardynek znów skoczył na szybę i pisnął, jakby mówił; - Masz rację! Jestem fajny! - Chyba nas polubił - powiedział drugi chłopiec. - Naprawdę! Szczeniak stał na swoich grubych tylnych łapkach i szczekał ile sił. - Weźcie mnie do domu! Weźcie mnie do domu! Ale czekało go kolejne rozczarowanie. Chłopcy wiedzieli, że nie powinni przynosić do domu szczeniaka bez zgody rodziców. Psiak bardzo im się podobał, nie mogli jednak stać koło niego wiecznie. Szczeniak czuł się zawiedziony, lecz nie martwił się długo, bo do szyby wystawowej podeszła mała dziewczynka. Wspięła się na palce, żeby zajrzeć do środka. Zakochała się w bernardynku od pierwszego wejrzenia. Patrząc na pieska, uśmiechała się radośnie. Szczeniak polizał szybę, jakby chciał dać dziewczynce serdecznego całusa. - Mamusiuuuuu! - krzyknęła. - Nie dzisiaj, kochanie - odparła matka, ciągnąc ją za sobą. W oczach psiaka malowała się rozpacz, szczeknął smutno, zwiesił łeb i usiadł zrezygnowany, popiskując cichutko. Czyżby nikt w Vista Valley nie chciał wziąć go do domu i pokochać? 6 Oczywiście nie powinien to być byle kto. Pewnego dnia do sklepu zoologicznego weszła niesympatyczna kobieta. Miała długie zaniedbane paznokcie i tatuaż. - Chciałabym obejrzeć tego bernardyna z wystawy -powiedziała do jednej ze sprzedawczyń. Cała obsługa sklepu kochała bernardynka. Ekspedientka od razu pomyślała, że ta kobieta nie byłaby odpowiednią właścicielką dla pupila, ale cóż, przecież to klientka... Dziewczyna wyjęła szczeniaka z boksu i podała go niemiłej pani. - Jak duża będzie ta pokraka? - Dorosły bernardyn zwykle waży co najmniej siedemdziesiąt kilo - odparła sprzedawczyni. - Ten może ważyć nawet więcej - miała nadzieję, że wielkość zwierzaka odstraszy kobietę. Ludzie zwykle nie chcą mieć kłopotu z utrzymywaniem tak dużego psa. Lecz plan się nie powiódł. Kobieta uśmiechnęła się z satysfakcją. - To dobrze - wycedziła. - Mam duże podwórko. Potrzebuję wielkiego, złego psa podwórzowego. Piesek zadrżał z przerażenia. Ręce wytatuowanej kobiety ściskały go mocno. - Taaak - dodała - ten mi wygląda odpowiednio. Szczeniak nie miał najmniejszej ochoty z nią iść. Robił, co mógł, żeby wyglądać jeszcze łagodniej i przyjaźniej niż zwykle. Piszczał, lizał ręce, które go trzymały, i zachowywał się najspokojniej, jak tylko potrafił. - Nie jestem złym psem - próbował powiedzieć. - Jestem nastawiony przyjaźnie do całego świata. Nigdy nie będę zły. - Nie wiem, czy to jest pies dla pani - powiedziała ekspedientka - wygląda raczej łagodnie. Psiak zaskomlał, kiedy kobieta złapała go za skórę na grzbiecie. Popatrzyli sobie prosto w oczy. Szczeniak za 7 wszelką cenę próbował się wyrwać. Kobieta uśmiechnęła się, ukazując bezzębne dziąsła. - Każdy pies może być zły. Trzeba go tylko odpowiednio traktować. Wystarczy trochę brutalności. Szczeniak miał tego dosyć. Musiał się uciec do metod ostatecznych i w związku z tym nagle dał się słyszeć dziwny odgłos. Kobieta spojrzała w dół i spostrzegła, że pies na nią siusia. - Wstręciuch! - warknęła i cisnęła psa w stronę sprzedawczyni. - Nie chcę go. Niech go pani zabierze. Macie pitbullteriery? Sprzedawczyni włożyła szczeniaka z powrotem do jego boksu. Bernardyn z ulgą zagrzebał się w sianie. "Niewiele brakowało..." - pomyślał. Do wieczora wciąż tkwił na swoim miejscu. Wyglądało na to, że tego dnia nie znajdzie nowego domu. Zbliżała się noc i zanosiło się na burzę. Szczeniak leżał, trzymając łeb na przednich łapach. Westchnął głęboko. To był męczący dzień. Tuż przed zamknięciem do sklepu weszła rodzina: kobieta, mężczyzna i mały chłopiec. Psiak znów się poderwał i szczeknął przyjaźnie. To na pewno jego rodzina! Z pewnością zabiorą go nareszcie do domu. Wyglądają tak sympatycznie! Będzie im razem dobrze... Ale oni nawet nie spojrzeli na bernardynka. Przeszli tuż obok niego i zatrzymali się przy następnym boksie, który zajmował mały czarny pudelek. - Ten mi się podoba, mamo! - zawołał chłopiec. Podniósł czarny kłębuszek i pogłaskał go. Bernardynkowi zrobiło się jeszcze smutniej. Tak chciałby czuć dotyk ciepłych rąk, ale widocznie jeszcze musi trochę poczekać. Znowu położył łeb na łapach i ziewnął. "Może jutro będę miał więcej szczęścia" - pomyślał i zapadł w głęboki sen. Rozdział 2 Na drugim końcu miasta też było wiele klatek z psami, ale te zwierzęta nie były tak pełne nadziei, jak psiaki ze sklepu zoologicznego. Brudne, zardzewiałe klatki stały w chłodnym, wilgotnym, ponurym magazynie. Tabliczka na zewnątrz budynku "Słodkie szczeniaki" informowała, że jest to firma zajmująca się handlem szczeniakami, lecz ta niewinna nazwa była jedynie przykrywką dla prawdziwego oblicza mrocznego budynku. Magazyn znajdował się na peryferiach miasta, w pobliżu targu, w sąsiedztwie starych fabryczek i składów złomu. Nikogo w okolicy nie obchodziło, co tak naprawdę dzieje się w starym, ponurym budynku, a właściciel i jego dwaj pracownicy starali się jak najmniej rzucać w oczy. Firma "Słodkie szczeniaki" zajmowała się testowaniem różnych produktów na zwierzętach. Były to nielegalnie przeprowadzane próby, na przykład z narkotykami czy bronią. Aby zapobiec okrutnemu traktowaniu zwierząt, rząd stara się kontrolować firmy zajmujące się tego typu testami. Jednakże firmie "Słodkie szczeniaki" udało się dotychczas uniknąć kontroli, a wszystko, co tam robiono, było niezgodne z prawem. Interesem zarządzał człowiek zwany doktorem Varni-ckiem. Większość czasu spędzał na wydawaniu poleceń 9 swoim dwóm pomocnikom: Vernonowi i Hatveyowi. Z dwóch młodych mężczyzn Vernon był sprytniejszy, ale ani jeden, ani drugi nie osiągnąłby najlepszego wyniku w teście na inteligencję. Doktor Varnick zajmował się przyjmowaniem i wykonywaniem zleceń, a jego dwaj pracownicy opiekowali się psami i dostarczali coraz to nowe ofiary do diabelskich eksperymentów doktora. Vernon i Harvey zbierali błąkające się psy z ulic miasta. Kradli również zwierzęta z przydomowych ogródków. Ich szefa obchodził wyłącznie stały dopływ żywego towaru, a pochodzenie dostaw nie miało dla niego żadnego znaczenia. Tego wieczora Vernon i Harvey szykowali się do wyprawy po nowe psy. Szalała burza, co bardzo odpowiadało złodziejom psów. Przy takiej pogodzie ulice były puste, a błąkające się psy łatwo było zwabić do samochodu. Zwierzęta, nawet bezdomne, nie lubią zimnych, deszczowych nocy. Furgonetka wytoczyła się z magazynu na ciemne ulice Vista Valley. Za kierownicą siedział Vernon - szczupły facet o ciemnych, tłustawych włosach i kilkudniowym zaroście. Zawsze zdawał się być w złym humorze. Har-vey, o wiele grubszy od swojego kumpla, miał kręcone włosy i głupawy wyraz twarzy. Obawiał się wszystkiego, a to nie sprzyjało jego kryminalnej profesji. Początkowo samochód krążył w pobliżu magazynu. Kilka psów błąkało się w okolicy oczyszczalni ścieków. Jeden z nich, stary, wyleniały kundel, z radością wszedł do suchego auta. Zorientował się w sytuacji dopiero, kiedy zamknięto go w brudnej drucianej klatce. Staruszek skulił się w kącie, wyczuwając niebezpieczeństwo. Kolejnym łupem stał się niewielki terier. Miał na szyi obrożę z imieniem Sparky. Gdy tylko spojrzał na obu mężczyzn i na klatki, od razu wiedział, że będzie musiał stąd szybko uciekać. 10 Furgonetka krążyła po mieście przez kilka godzin, ale jedynymi lokatorami klatek pozostawały dwa psy. Ver-non i Harvey byli już zmęczeni, nie mogli jednak wrócić po całej nocy z tak małą zdobyczą. - Doktor będzie na nas wściekły - powiedział Harvey. - Cóż za błyskotliwa uwaga - odparł Vernon z przekąsem. -Ale nam się dostanie! Szef będzie naprawdę zły. Pewnie nas wyleje. Albo jeszcze gorzej. Vemon, zniecierpliwiony, stukał palcami w kierownicę. - Będziesz wreszcie cicho? Spróbuję coś wymyślić. -A co? - Próbuję wpaść na pomysł, skąd brać nowe psy. Najlepsze byłyby szczeniaki. - Szczeniaki byłyby dobre - zgodził się Harvey. Przez jakiś czas siedział cicho i zastanawiał się, skąd się je bierze. W końcu się odezwał: - Skąd weźmiemy te szczeniaki, Vernon? - Ze sklepu. - Ze sklepu? Przecież wrszystkie sklepy są zamknięte, Vern. A poza tym, to by chyba sporo kosztowało. - Nie bądź idiotą. Po prostu weźmiemy sobie kilka piesków. - Aha! Ale wymyśliłeś! * Psy w sklepie zoologicznym "Kraina naszych ulubieńców" nie mogły spokojnie spać tej nocy. Szczeniaki bały się grzmotów i błyskawic. Mały bernardyn niecierpliwie czekał na światło poranka i powrót miłych ekspedientek. Brakowało mu też pełnych sympatii spojrzeń przechodniów. Wyjrzał przez okno na mokrą, pustą ulicę. Wydawało się, że miną całe wieki, nim nadejdzie poranek. W tym 11 momencie przed sklep zajechała furgonetka. Szczeniak stanął na tylnych łapkach, machając ogonem na widok dwóch mężczyzn. Vernon i Harvey zajrzeli przez okno do sklepu. Każdy trzymał w ręce duży jutowy worek. - O to właśnie chodziło - powiedział Vernon, patrząc na psiaki. - Czy ty naprawdę chcesz się tam włamać? - zapytał Harvey. - Tak - odparł ten pierwszy. - Wobec tego - rzekł Harvey - powinniśmy mieć jakieś przebranie. - Przebranie? Harvey wyciągnął z kieszeni dwie zjadliwie pomarańczowe czapki narciarskie zakrywające twarz i pokazał je swojemu wspólnikowi. Każda miała kilka małych pomponików. - Nie mów "nie" tak od razu - rzucił pomysłodawca. -Spróbuj chociaż przez chwilę wyobrazić sobie, jak będziemy w tym wyglądali. - Nie ma mowy! - warknął Vernon. Jak to zwykle był w złym humorze. Wyrwał czapki z ręki korpulentnego kumpla i wrzucił je do otwartego auta. - Bądź poważny! - rozkazał. Harvey był dotknięty. Miał przecież taki dobry pomysł. Vernon podszedł do drzwi sklepu. - Nie potrzebujemy przebrania. Wszystko sprawdziłem, to miejsce jest pewne. Chodź już! Zapalił papierosa i głęboko wciągnął dym. - Co to? Przerwa na papieroska?! - zdziwił się Harvey. - Zamknij się! - Vemon rozejrzał się jeszcze raz i całym ciałem naparł na niezbyt solidne drzwi sklepu. Łokciem pchnął mocno jedną z szyb. - A co z alarmem? - szepnął Harvey z przerażeniem. 12 W szybie powstał niewielki otwór, przez który Vernon włożył rękę. Odblokował zasuwę i otworzył drzwi. Następnie mocno zaciągnął się papierosem i dmuchnął dymem do wnętrza sklepu. Ukazał się promień światła biegnący w poprzek drzwi. Był to promień podczerwieni wysyłany przez urządzenie alarmowe. - Oto i cały alarm - szepnął Vernon. - Musisz jedynie przejść nad promieniem. - Rozumiem - Harvey ruszył do przodu, ale jego towarzysz złapał go za ramię i pociągnął w tył. - Tylko nie stań na wycieraczce. Ona też jest podłączona do alarmu! - Ojej! -jęknął przerażony Harvey. Obaj złodzieje weszli do sklepu, omijając obie zasadzki. Vernon zamknął drzwi i uśmiechnął się. Wszystkie psiaki z zaciekawieniem obserwowały intruzów. Czekały na ich kolejny ruch. -1 co, nie mówiłem? - szepnął Vernon. - Załatwimy cała sprawę szybko i bez hałasu. - Spryciarz z ciebie - powiedział Harvey z podziwem. Wtedy nagle wszystkie szczeniaki zaczęły przeraźliwie ujadać, a najgłośniej bernardyn. Hałas był tak okropny, że przestraszony Harvey zatkał sobie uszy i odskoczył do tylu, zawadzając nogą o wycieraczkę. Natychmiast włączyła się syrena alarmu, dzwonek i migające światło. Psy szczekały, wyły i skomlały. Rejwach mógłby zbudzić całe miasto. - Złap kilka psów! No już! - rozkazał Vernon. Obaj złodzieje podbiegli do klatek, otwierali je i wrzucali psiaki do worków, chwytając zwierzęta za skórę na grzbiecie. Bernardyn natychmiast skorzystał z zamieszania, wydostał się z worka, który miał być jego nowym więzieniem, i szybko wybiegł na ulicę. Siedzenie w ciemnym, śmierdzącym worze wcale mu nie odpowiadało! 13 Złodzieje zarzucili sobie poruszające się i popiskujące pakunki na plecy i pobiegli w stronę furgonetki. Mały uciekinier wciąż stał na chodniku przed sklepem. Ver-non chwycił go i psiak podzielił los innych szczeniaków. - Chodź prędko! - krzyknął Harvey - Szybciej! W oddali słychać już było syreny policyjne. Porywacze psów wskoczyli do samochodu. Vernon usiadł za kierownicą, uruchomił silnik i ruszył z piskiem opon. Drugi mężczyzna został w tylnej części auta. Brutalnie wyciągał psiaki z worków i wrzucał je do klatek. Mały bernardyn był przerażony. Schwytany wcześniej niewielki terier o imieniu Spar-ky szczeknął do niego pocieszająco: - Nie dawaj za wygraną. Wydostaniemy się stąd! Kiedy wszystkie szczeniaki były już w klatkach, Har- vey usiadł obok kierowcy. Furgonetka mknęła przez puste ulice, silnik pracował na wysokich obrotach. Vernon spojrzał w lusterko i uśmiechnął się z zadowoleniem. Ani śladu pościgu. - No i co?! - krzyknął do swojego wspólnika. - Czy to nie lepsze od szukania wałęsających się psów po ulicach? - Masz rację! Jesteś genialny! - Pamiętaj o tym. - Bądź spokojny. Nie zapomnę. - Mówiąc to, Harvey klepnął wspólnika po ramieniu. Zrobił to tak mocno, że samochód zatoczył się gwałtownie, a przednie koło odbiło się od krawężnika. - Patrz, co robisz! Vernon natychmiast zapanował nad autem. - Nie rób tego więcej - rozkazał. - Przepraszam - powiedział Harvey ze skruchą. Ale najgorsze już się stało. Kiedy furgonetka uderzyła o krawężnik, jedna z klatek przewróciła się. Zardzewiały 14 zamek puścił. W mgnieniu oka Sparky wydostał się spomiędzy żelastwa wąskim przejściem między rzędami klatek. Ujrzawszy swojego nowego przyjaciela na wolności, mały bernardyn zaczął szczekać jak szalony. Inne psy natychmiast poszły w jego ślady. Sparky przecisnął się do klatki bernardyna, podskoczył i uderzył łapą w zamek. Udało mu się klatkę otworzyć. Szczeniak skoczył na podłogę i obserwował podskoki teriera, który próbował teraz otworzyć tylne drzwi furgonetki. Pozostałe psy wyły i ujadały, dodając mu odwagi. Vernon zwolnił trochę. Nadstawił uszu, wsłuchując się w hałas dochodzący z tyłu. - Dlaczego one tak szczekają? Harvey zastanowił się przez chwilę. - Może dlatego, że są psami? - Idź i sprawdź, Harvey - rozkazał kierowca. - Idź i sprawdź, Harvey. Idź i sprawdź, Harvey. Dlaczego to zawsze ja mam iść i sprawdzać? - BO JA PROWADZĘ! - krzyknął Vernon ze złością. - Dobrze już. Masz rację. Harvey wstał i zniknął w głębi furgonetki. To, co zobaczył, bardzo go przeraziło. Sparky otworzył już tylne drzwi auta i oba psy właśnie wyskoczyły na ulicę. - O, nie! - wrzasnął Harvey. - Vernon! Zatrzymaj się! Vernon mocno nacisnął na hamulec. Samochód wpadł w poślizg na mokrej jezdni. Ani Sparky, ani jego młody przyjaciel nie zamierzali przyglądać się dalszym wypadkom. Oba psy pobiegły ile sił w łapach, każdy w swoją stronę. Sparky był psem doświadczonym i o wiele sprawniejszym niż mały bernardyn. Jako starszy - znał dobrze miasto, pobiegł więc szybko przed siebie i wkrótce zniknął za jakimś zakrętem. 15 Szczeniak był przerażony. Wcisnął się do starego pojemnika na śmieci, leżącego na chodniku. Ze strachu zwinął się w małą kuleczkę. Bardzo chciał się schować albo zniknąć - tak jak Sparky. Słyszał podniesione głosy złych ludzi i wiedział, że jeśli go znajdą, z pewnością źle się to dla niego skończy. Zastanawiał się, gdzie się podział terier. Miał nadzieję, że udało mu się uciec. Bernardyn poczuł się bardzo samotny. Tymczasem Vernon biegał po ulicy, krzycząc, przeklinając i besztając swojego wspólnika. - To był naprawdę dobry pomysł! Po co otworzyłeś te drzwi? Gdyby wszystkie psy uciekły, szef by nas zabił. Czekam na wyjaśnienia! - Wcale nie otworzyłem drzwi. To ten pies je otworzył! - zaprotestował Harvey. - Pies je otworzył? - Vernon założył ręce na piersiach i spojrzał na kolegę tak, jakby go podejrzewał o utratę zmysłów. - Tak było - potwierdził Harvey. - Pies sam otworzył drzwi. - Co? Chcesz powiedzieć, że jakiś kundel jest sprytniejszy od ciebie?! -Noo... Vernon ze złością zatrzasnął drzwi furgonetki. Harvey nie zdążył cofnąć ręki i drzwi przytrzasnęły mu palec. - Aaajj! - krzyknął z bólu, zabierając szybko rękę i masując obolałe miejsce. - Zrobiłeś to naumyślnie! - Zgadza się - odparł Vernon i usiadł znowu za kierownicą. - Jesteś okropny! - Harvey usadowił się obok. - Zgadza się - mówiąc to, Vernon wrzuciłTńeg i ruszył. Rozdział 3 Nocna burza odświeżyła powietrze, a deszcz umył ulice Vista Valley. Zapowiadał się piękny poranek. Miasteczko powoli budziło się do codziennego życia. Jeszcze zanim wzeszło słońce, w parku pojawili się poranni biegacze, a w drukarni na przedmieściu chłopcy i dziewczęta roznoszący gazety odbierali świeże egzemplarze Życia Vista Val-ley. W sklepach krzątali się sprzedawcy, a samochody wywożące śmieci kończyły poranny objazd miasta. Bernardynek zasnął w pojemniku na śmieci, trzymając łeb na swoich grubych białych łapach. Obudził go odgłos śmieciarki. Pies ziewnął, przeciągnął się i otrząsnął. Nie mógł sobie uświadomić, gdzie jest i skąd się tu wziął. Po chwili jednak wszystkie zdarzenia poprzedniej nocy stanęły mu przed oczami. Kiedy usłyszał zbliżającą się śmieciarkę, wyskoczył ze swojego schronienia i szybko pobiegł przed siebie. Biegł wzdłuż jednej z podmiejskich ulic i wszystko go zdumiewało. Patrzył szeroko otwartymi oczami na domy, drzewa, krzewy, zaparkowane samochody i zielone trawniki. Był oszołomiony. A więc to jest ten "zewnętrzny świat"! Świat, który obserwował od wielu dni przez szybę sklepu zoologicznego i do którego tak tęsknił. Teraz sam był w tym świecie - to go ekscytowało, lecz jednocześnie odczuwał strach. Był samotny, głodny i nic nie wiedział o "prawdziwym" życiu. 2.Beethoven 17 Niektóre zjawiska były przerażające! Na przykład pędzący na czerwonym rowerze gazeciarz, który o mało go nie przejechał, czy też hałaśliwy, migający ostrym światłem pojazd. Dobrze, że malcowi udało się odskoczyć i schronić pod pobliskim żywopłotem. Nie chciał być zbyt blisko tych strasznych, nie znanych mu dotąd potworów. Po kilku minutach wrodzona ciekawość wzięła górę nad strachem i maluch zdecydował się opuścić bezpieczną kryjówkę. Postanowił przyjrzeć się z bliska nowemu otoczeniu. Pomaszerował przed siebie, oddychając świeżym powietrzem. Trawa i kwiaty miło pachniały, słońce przyjemnie grzało, ptaki śpiewały. Cały świat wydawał się taki przyjazny! Szczeniak miał wrażenie, że będzie tutaj bardzo szczęśliwy. Naturalnie wiedział, że jak najszybciej musi sobie znaleźć rodzinę, koniecznie z kilkorgiem dzieci, z którymi mógłby się bawić i które mógłby kochać. Przeszedł przez ulicę i przyjrzał się narożnemu domowi. Był to schludny mały domek. "Przyjemnie byłoby w nim mieszkać" - pomyślał. Na podjeździe stał rower, a na trawniku leżały porozrzucane zabawki, co znaczyło, że mieszkały tam dzieci w odpowiednim wieku. Bernardynek udał się w kierunku domu. Nie spuszczając z niego oczu, szedł i myślał, że nareszcie znalazł swoje miejsce na ziemi. Niestety, po przeciwnej stronie drewnianego płotu otaczającego posiadłość czekała go niemiła niespodzianka. Kiedy przecisnął się pod bramą, stanął oko w oko z wielką, puszystą perską kotką, a był to pierwszy kot, jakiego w życiu widział. Kocica wygrzewała się na słońcu przed domem, rozkoszując się ciepłym, spokojnym porankiem. Wcale nie pragnęła, żeby w jej leniwe życie wdzierał się jakiś wścibski szczeniak. Bernardynek chętnie zaprzyjaźniłby się z tym dziwnym zwierzakiem, lecz kotka nie zamierzała poznać 18 nieproszonego gościa. Kiedy tylko zobaczyła psiaka, zerwała się, wygięła grzbiet i nastroszyła swoje długie futro. Wysunęła ostre pazury i zaczęła prychać, ukazując spiczaste zęby. Szczeniak zrozumiał, że nie jest tu mile widziany! Wycofał się tak szybko, jak tylko mógł na swoich niezgrabnych łapach. Kotka bardzo go wystraszyła i psiak uciekając czuł mocne bicie własnego serca. Pomyślał, że nie wszyscy w tym wielkim świecie są przyjaźnie nastawieni do siebie. W przyszłości będzie musiał być ostrożniejszy. Ale wszystko wokół było takie interesujące! Wciąż nowe widoki, zdarzenia i zapachy, jakich dotąd nie znał. Przed jednym z domów stał mężczyzna z maszyną do sprzątania liści - wielką, hałaśliwą dmuchawą, która mocnym strumieniem powietrza "zmiatała" liście na jeden duży stos. Szczeniaka zafascynowało to warczące urządzenie. Ostrożnie podszedł bliżej, żeby mu się lepiej przyjrzeć. W tym samym momencie mężczyzna odwrócił się i skierował strumień powietrza prosto na psiaka. Szczeniak poczuł się tak, jakby go porwał podmuch huraganu. Kiedy się z tej trąby powietrznej wyrwał, pomyślał, że lepiej będzie obejrzeć coś innego. Pobiegł do następnego domu. To, co zobaczył, zdumiało go tak bardzo, że aż przysiadł z wrażenia. Domek był uroczy. Czysty, z dobrze utrzymanym trawnikiem i ładnym gankiem, otoczonym różanymi krzewami. Wielki dąb rzucał przyjemny cień. Na podjeździe stała niewielka czerwona furgonetka i kilka rowerów. Świadczyło to o obecności dzieci. Przed domem stał mężczyzna sprawiający sympatyczne wrażenie. Miał miły wyraz twarzy i wyglądał bardzo porządnie. Szczeniak polubił go od pierwszego wejrzenia. Zdecydował, że tu właśnie zamieszka. Mężczyzna nie zwrócił uwagi na małego psiaka. Patrzył uważnie na ulicę, jakby na coś czekał. Wypatrywał chłopca 19 z gazetami. Tego samego, który omal nie wpadł na szczeniaka kilka ulic dalej. Mężczyzna spojrzał na zegarek. -Już siódma - powiedział na głos. - Gdzież on się podziewa? Chłopiec pojawił się jak na zawołanie. Nie zwalniając nawet, rzucił gazetę. Wielkie kartki rozsypały się po całym trawniku. - Hej! - krzyknął mężczyzna. - Żeby mi się to więcej nie powtórzyło! Mrucząc coś do siebie, zbierał rozsypane kartki gazety i układał je w odpowiedniej kolejności. Kiedy już spojrzał na stronę tytułową, nagłówek "Tajemnicze włamanie do "Krainy naszych ulubieńców"" nie przykuł jego uwagi. Ten temat nie interesował go w najmniejszym stopniu. Odnalazł stronę dotyczącą ekonomii i jej lektura natychmiast pochłonęła go całkowicie. Mały bernardyn przemknął obok mężczyzny, wspiął się na ganek i wszedł do domu. Przeszedł przez hall i nieporadnie zaczął wdrapywać się po stromych schodach na pierwsze piętro. Dla szczeniaka nie było to łatwe. Musiał stawiać przednie łapy na stopniu i mozolnie podciągać swój tłusty tyłeczek do góry. George Newton był człowiekiem zorganizowanym, lubiącym czystość i porządek. Jego motto życiowe brzmiało następująco: "Każda rzecz ma swoje miejsce i powinna się na nim znajdować". Jego życie toczyło się według niezmiennego harmonogramu i spodziewał się po otaczającym go świecie, że będzie tak samo zorganizowany, czysty i sprawny, jak on sam. I choć często spotykał go zawód, jednego był pewien - wiedział, że jego dom i rodzina zawsze będą "chodzić jak zegarek". Po przejrzeniu interesujących go stron George Newton wsunął zwiniętą gazetę pod pachę i wszedł do domu. Nie mógł zauważyć psiaka, gdyż ten był już na górze. 20 Pan Newton stanął w hallu i spojrzał na zegarek. - Hej tam! - krzyknął. - Już po siódmej. Wstawajcie! Bądźcie pogodni jak dzisiejszy poranek! Szczeniak stał w drzwiach sypialni państwa Newtonów i patrzył... Alice Newton, żona George'a, mruknęła coś i przewróciła się na drugi bok. Jeszcze w półśnie zmusiła się jednak, żeby usiąść na łóżku. Podniosła budzik stojący na nocnej szafce i spojrzała na niego z niechęcią. Psiak stwierdził, że pani Newton również mu się podoba. Była ładną blondynką o kilka lat młodszą od swego męża. Wydawała się bardziej swobodna, nie tak zasadnicza jak jej małżonek. Z pewnością łatwo radziła sobie ze wszystkim. - Dzień dobry, mamo - dał się słyszeć cichy głos. Alice wychyliła się za łóżko i spojrzała na podłogę. Obok łóżka leżał zawinięty w koc jej ośmioletni syn, Ted. Był to drobny, szczupły, sympatyczny chłopiec. - Dzień dobry, kochanie - odparła pani Newton. - Co tu robisz? Znów miałeś złe sny? Ted skinął głową przytakująco. - Taak - przyznał. - Biedactwo - Alice pogłaskała Teda po głowie, po czym wyskoczyła z łóżka, gotowa rozpocząć nowy dzień. Jej synek nie był tak rześki. Założył duże okulary w rogowych oprawkach, w których przypominał sowę, i spojrzał na swój elektroniczny zegarek. - Mamo, dzisiaj sobota i jest dopiero dwie minuty po siódmej. Czy naprawdę musimy już wstawać? Pani Newton skinęła głową, choć sama nie miałaby nic przeciwko jeszcze kilku minutom w łóżku. - Słyszałeś, co powiedział ojciec - rzekła. - Wstawajcie i bądźcie pogodni jak dzisiejszy poranek. - Mogę wstać - odparł Ted. - Me nie wiem, jak będzie z tą pogodą... 21 Szczeniak poszedł dalej korytarzem, chciał poznać resztę rodziny. Kolejne drzwi były całe oklejone plakatami Hammera i Bon Jovi. Wisiało tam również ostrzeżenie: "Teren prywatny! Kto przekroczy jego granice, zostanie zastrzelony!" Drzwi właśnie się otworzyły i stanęła w nich zaspana Ryce Newton - najstarsze dziecko Alice i George'a. Dziewczynka była wysoką jedenastoletnią blondynką. Jej długie chude nogi wydawały się rosnąć szybciej niż reszta ciała. Nastolatka przetarła oczy. Nie wyglądała na zachwyconą sposobem, w jaki wyrwano ją ze snu. - Mamo - zawołała. - Mam dla ciebie najnowszą wiadomość. Dziś jest sobota. Pani Newton wyszła z pokoju, a za nią Ted. - Wiem, kochanie - odparła. - Dlaczego musimy wstawać tak wcześnie? - burknęła Ryce. - Zapytaj o to swojego ojca. Psiak pchnął nosem ostatnie drzwi. Na łóżku smacznie spała mała dziewczynka. Emily Newton miała pięć lat i długie, ciemne loki. Szczeniak odważnie wskoczył na łóżko i przez chwilę przyglądał się dziewczynce, po czym zaczai zapamiętale lizać jej pyzate policzki. Emily otrząsnęła się, otworzyła swoje wielkie niebieskie oczy i usiadła na łóżku. - Mamo! Mamo! - zawołała. Pani Newton wbiegła do pokoju, za nią Ryce i Ted. - Mamo! - krzyczała zachwycona Emily. - Spójrz! Mój sen się spełnił! Śniło mi się, że mam pieska! I mam go naprawdę! Pozostała dwójka dzieci podbiegła do szczeniaka i zaczęła, go głaskać. - Ojej! Ale fajny! - przekrzykiwali się nawzajem. Pani Newton stała oniemiała i szeroko otwartymi oczami przyglądała się tej scenie. Rozdział 4 George właśnie zasiadł do śniadania, kiedy cała jego rodzina wpadła do kuchni. Emily trzymała szczeniaka w ramionach jak wielką zdobycz. Alice Newton pocałowała męża mocno w policzek, tak że prawie rozlał kawę na swoją nieskazitelnie białą koszulę. - George, kochanie! Cofam wszystko, co kiedykolwiek powiedziałam o twoim chłodzie i nieczułości! George nie miał pojęcia, o czym mówi jego żona. - Ale dlaczego? - zapytał. Ryce uściskała ojca i powiedziała: - Tato, co złego, to nie ty. - Ale co się stało? Ted klepnął ojca w plecy. - Tato, mam wszystko, o czym marzyłem. Będę ci wdzięczny do końca życia. - Ty też? O co tu chodzi? Emily stanęła przed panem Newtonem, podnosząc szczeniaka tak wysoko, jak tylko mogła. - Tato, czy możemy go nazwać Fred? - zapytała. Szczeniak polizał zamaszyście twarz pana Newtona i szczeknął wesoło. Nareszcie znalazł swój dom! - Chodźmy z nim na dwór! - krzyknęła Emily. Trójka dzieci wybiegła przez frontowe drzwi, śmiejąc się radośnie. 23 Alice Newton została z mężem w kuchni. George był przerażony. Przecież pies zakłóciłby porządek w jego domu! To było wykluczone. - To jakaś straszna pomyłka - wymamrotał. - Nie mam nic wspólnego z tym psem. Pewnie komuś uciekł i zabłądził. Będę musiał odprowadzić go do schroniska. - Nie można pokazać dzieciom psa i za dwie minuty im go odebrać - powiedziała pani Newton. George wstał i zaczął nerwowo chodzić po kuchni. - Ja nie pokazałem dzieciom żadnego psa. Musiał się zgubić. Alice, zajmij czymś dzieci, a ja w tym czasie odwiozę psa. - Ależ George - zaprotestowała Alice. - Jeżeli nikt się po niego nie zgłosi, mogą go uśpić. - Jeśli zostanie u nas, to będziemy mogli pożegnać się z dotychczasowym porządkiem - upierał się pan Newton. Mocną stroną Alice Newton był zdrowy rozsądek. -To tylko pies, kochanie. Miliony ludzi mają psy. - Ale nie my. Psy liżą, wąchają, gryzą, ślinią się, kopią dziury, wyją, linieją, wnoszą błoto do domu - zastanowił się chwilę, próbując sobie przypomnieć inne okropne zwyczaje psów. - Mają robaki - dodał z odrazą. Przez otwarte okno kuchenne słychać było radosny śmiech dzieci. Alice patrzyła, jak bawią się z psiakiem. -Ale, George... oni już zdążyli go pokochać. - Zapomną. Postaram się o to. Ten pies będzie ogromny i całkiem zniszczy nasz ogródek. Wszystkie krzewy uschną. Trawnik nie będzie się do niczego nadawał. A kiedy ten zwierzak w końcu wydorośleje i zadomowi się u nas na dobre, wtedy zdechnie i wszyscy będą tak nieszczęśliwi, że trzeba będzie kupić następnego szczeniaka i wszystko zacznie się od początku. Rozumiesz? - Możesz powiedzieć, do czego zmierzasz? - zapytała Alice zrezygnowana. 24 - Spróbuję przekonać dzieci, ale będziesz musiała mi w tym pomóc, kochanie. Alice Newton westchnęła. - Oczywiście. Jak to zrobimy? - Myślę, że powinniśmy postąpić następująco... -Tak? - Ty pójdziesz powiedzieć dzieciom, że pies nie może u nas zostać... - Musisz sam to załatwić, George - powiedziała pani Newton. - Ja na pewno tego za ciebie nie zrobię. - Ależ kochanie, oni mnie znienawidzą... - Lepiej ciebie niż mnie. - Wielkie dzięki - George Newton ruszył w kierunku drzwi kuchennych. - Dobrze wiesz, że to ja mam rację. Może w tej chwili wygląda na to, że jestem okrutny, ale jeszcze będziesz mi wdzięczna, zobaczysz. Pani Newton nie wyglądała na przekonaną, kiedy George wychodził z kuchni. Emily siedziała na trawie z psem na kolanach. Zwierzak polizał ją po twarzy, a potem poderwał się, przewracając dziewczynkę. Emily roześmiała się. Ted przebiegł obok i psiak natychmiast zaczął go gonić, szczekając i piszcząc ile sił. Ryce rzuciła dużą gumową piłkę. Szczeniak ruszył do ataku, ale przewrócił się, próbując ją chwycić swoim małym pyszczkiem. Dzieci wyglądały na bardzo szczęśliwe. Nawet George Newton musiał to przyznać. Wsunął ręce w kieszenie i zawołał: - Hej, dzieciaki! - Spójrz, tato - powiedziała Ryce, wskazując na psa, który wciąż mocował się z piłką - on już umie aportować... to znaczy - prawie umie. Szczeniak zostawił piłkę, podbiegł do pana Newtona i zaczął ciągnąć jego sznurowadła. 25 - Hej, ty, przestań! Odejdź ode mnie! - krzyknął Geor-ge, próbując strząsnąć psa z buta. Zwierzak patrzył na niego zdumiony. Dlaczego duży człowiek nie chce się bawić? Wszyscy inni chcą! - Tato - poprosiła od razu Emily - czy on będzie mógł spać w moim pokoju? - On będzie spał w moim pokoju! - krzyknął stanowczo Ted. - Możecie sobie pomarzyć! - powiedziała Ryce. - Ja jestem najstarsza. On będzie spał w moim pokoju. - On nie będzie spał w niczyim pokoju - powiedział pan Newton. - A teraz posłuchajcie mnie przez chwilę, dobrze? Dzieci uspokoiły się i przestały się bawić z psem. Nawet on zdawał się słuchć. George wciągnął głęboko powietrze. - Dobrze wiecie, że nie jesteśmy psiarzami... - A właśnie że jesteśmy! - powiedziała stanowczo Ryce. - Pozwól mi skończyć. Nie jesteśmy psiarzami. Jesteśmy zwykłymi ludźmi. Mamy złote rybki. Hoduj emy mrówki... -Ale mrówki nie można nauczyć aportowania - zauważył Ted. - Ani złotej rybki. - Wy nawet sobie nie wyobrażacie, co to znaczy mieć psa. Pies to nie tylko "aport" i zabawa... Dzieci wymieniły spojrzenia. No nie - pomyślały z przekąsem - znowu to samo. Oczywiście ich ojciec nie mógł tak po prostu zgodzić się na psa. Na twarzach rodzeństwa ukazał się wyraz rozczarowania. - Z posiadaniem psa łączy się wiele obowiązków. Trzeba go wyprowadzać na spacer każdego dnia bez wyjątku. - Ja będę go wyprowadzał! - krzyknął Ted. -Ja będę mu w tym pomagać - dodała Emily. -Obiecuję! 26 George'owi było przykro, że łamie dzieciom serca. Ale cóż innego mógł zrobić... -A kto będzie mu dawał jeść? Trzeba go przecież karmić. Codziennie. Rano i wieczorem. Ted znów się odezwał. - Ja będę go karmił, tato. Słowo. - Teraz tak mówisz, ale na pewno szybko o tym zapomnisz. 1 wiesz, kto będzie musiał odwalać całą tę robotę? Mama i ja, oto cała prawda. - Daj nam chociaż szansę! - błagała Ryce. - Musimy się uczyć odpowiedzialności! Przecież ciągle nam to powtarzasz! George nie chciał się poddać. Upierał się przy swoim, próbując przekonać dzieci. - Mamy ładny, nowy dom. Kosztowało nas to oboje z mamą wiele wysiłku, czasu i pieniędzy. Emily wyciągnęła rączki i przytuliła szczeniaka, powstrzymując łzy. George poczuł ostre ukłucie w sercu. - Od razu wiedziałam, że tak będzie - powiedziała urażona Ryce. - Taak - dodał Ted. - Wszystko po staremu. Emily głośno łkała. Alice zerkała ze złością na męża i próbowała pocieszyć córeczkę. George odchrząknął. -Tak więc wasza mama i ja zdecydowaliśmy... - Hmm, hmm - przywołała go do porządku Alice. Cała rodzina wpatrywała się w George'a oskarżyciel- sko, domyślając się dalszego ciągu. -Zdecydowałem... - poprawił się. - To ja zdecydowałem... Szczeniak był bardzo przejęty płaczem dziewczynki. Popiskiwał i trącał ją łapą, próbując w ten sposób pocieszyć swoją nową małą przyjaciółkę. - Tak więc zdecydowałem - powiedział znów George. ~ Ja... ja... - wziął głęboki oddech. - Lepiej jakoś go 27 nazwijcie, żebym wiedział, jak go wołać, kiedy będzie demolował dom. Dzieci spojrzały na niego w osłupieniu. Emily natychmiast przestała płakać. - To znaczy?... - wyjąkał Ted. - To znaczy, że może zostać?! - krzyknęła Ryce. - Tylko do momentu, aż znajdziemy jego właścicieli -odparł ojciec. - Hurraaa! - krzyknęły dzieci i z radością rzuciły mu się na szyję. Oczy pani Newton zalśniły łzami. Wiedziała, że jej mąż nie jest aż tak zasadniczy, jak by się mogło wydawać. Miała nadzieję, że dzieci również tak uważają. Szczeniak najwyraźniej rozumiał wszystko. Biegał jak szalony dookoła całej rodziny, skacząc i szczekając radośnie. Nareszcie miał swój dom. Rozdział 5 Pierwszą kwestią, jaką Newtonowie musieli razem-rozwiązać, było nadanie imienia nowemu członkowi rodziny. Nie było to wcale takie łatwe. Każdy miał własną koncepcję, każdy chciał nazwać psiaka po swojemu. Dyskusja trwała już kilka godzin i nic nie zapowiadało jej rychłego zakończenia. Wszyscy mieli już dosyć, ale nikt nie chciał ustąpić. Emily pierwsza poczuła zmęczenie. Usiadła przy pianinie i uderzyła w klawisze. Szczeniak natychmiast usiadł obok niej. - Szkoda, że jego nie możemy spytać o zdanie - powiedziała w zamyśleniu. - Powinien mieć coś do powiedzenia w tej sprawie. Pies szczeknął wesoło, jakby przytakując. Dziewczynka znów zaczęła grać. Trudno się było zorientować, co to za melodia, ale mogła to być piosenka "Kaczor Donald farmę miał". - Wiem, co zrobimy - powiedział George Newton. - Każdy na kartce napisze wybrane przez siebie imię. Wszystkie kartki włożymy do kapelusza i zrobimy losowanie. Tylko pamiętajcie, wynik losowania wszyscy muszą przyjąć bez dyskusji. - To brzmi rozsądnie - przytaknęła Alice. - I sprawiedliwie - zgodził się Ted. 29 Ryce pobiegła po papier i coś do pisania. Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Wszyscy pisali, składali karteczki i wkładali do kasku baseballowego Teda. Losować miała pani Newton. - Pamiętajcie - przypomniał George. - Bez dyskusji. Alice zamknęła oczy i włożyła rękę do kasku. Przez chwilę mieszała kartki, po czym wyciągnęła jedną z nich i rozwinęła. Przez jej twarz przebiegł skurcz. - No i co? - zapytała Ryce. Ted z trudem powstrzymywał ciekawość. - No i jak się będzie nazywał? - Nic nie możesz na to poradzić, mamo. Taka była umowa. Alice pokazała kartkę mężowi. - Hmm - odezwał się George - tak się nie będzie nazywał. -Emily - zapytała pani Newton - czy to ty pisałaś ołówkiem? - Uhm - przytaknęła dziewczynka. - Nazwy części ciała nie nadają się na imiona dla psów, kochanie. - Nie? - Emily wciąż wygrywała na pianinie te same trzy dźwięki. - Ale on przecież ma tę część ciała, mamusiu. -Widzisz, kochanie, tatuś nie może stać wieczorem na ganku i wołać psa w ten sposób. - No, dobrze. Alice wyciągnęła następną karteczkę. - Pies będzie się nazywał... - rozwinęła papierek, - Przybłęda? Niech zgadnę... To była twoja propozycja, prawda, George? - Miałem przecież napisać to, co chcę - obruszył się Newton. - Przecież - powiedziała Ryce urażona - nie nazwiemy naszego psa "Przybłęda!" . George potarł skronie, jakby nagle rozbolała go głowa. - Emily - odezwał się do córki - nie mogłabyś zagrać czegoś spokojnego dla odprężenia? 30 Emily udała, że nie słyszy. Nie potrafiła grać nic innego. - A może Hammer? - zaproponowała Ryce. - Nie - odparła Alice. - Ostatni Wojownik? Szczeniak zaskomlał. Żadne z imion mu się nie podobało. - On nie chce się tak nazywać, mamo - powiedziała Emily. - Ach, tak? - warknęła Ryce. - A ty pewnie wiesz, co on myśli. - Może i wie - powiedziała pani Newton. - To jak on, twoim zdaniem, chciałby się nazywać? - Na litość boską - odezwał się pan Newton. Cała sytuacja zaczynała go drażnić. Może jednak byłoby lepiej pozbyć się tego psa. Wstał. - To śmieszne! Przecież to tylko pies. On nie wie, co by wolał. Możecie go nazwać Ding Dong i nie sprawi mu to żadnej różnicy. - Owszem, sprawi - upierała się dziewczynka. - On sam powie, jak chciałby się nazywać. Szczeniak spojrzał na nią i pomachał ogonem. Emily znów zagrała te same trzy dźwięki. Ta-da-da... Wtedy psiak zaszczekał, a zrobił to w odpowiedniej tonacji, jakby uzupełniając melodię rozpoczętą przez Emily. Przez chwilę nikt się nie odezwał. Wszyscy wpatrywali się w psa. - Co to było? - zapytał Ted. - Piąta symfonia - odparł George. Dziewczynka ponownie uderzyła w klawisze, żeby się upewnić, czy to nie był przypadek, a pies ponownie zaszczekał do taktu, machając ogonem. - Czyje to jest? - znów zapytał chłopiec. - Beethovena - wyszeptał ojciec, wciąż nie wierząc własnym uszom. Emily uśmiechnęła się. - Widzicie? On wie, jak chciałby mieć na imię! - Objęła psa i pocałowała go. - Jesteś wspaniały, Beethovenie! Rozdział 6 Gdyby ktoś powiedział, że w ciągu kilku następnych miesięcy rodzina Newtonów trochę się zmieniła, byłoby to niezwykle delikatne określenie. Szczeniak o imieniu Beethoven miał od początku wilczy apetyt. Dzieci karmiły go trzy razy dziennie. A on rósł... rósł... i rósł! Ale zmieniły się nie tylko rozmiary Beethovena. Powoli, ale systematycznie dom Newtonów stawał się coraz mniej pedantyczny. Na pierwszy ogień poszedł drewniany płotek przed domem. Pewnego razu Beethoven próbował go przeskoczyć. Nie całkiem mu się udało i - bęc! -kawałek ogrodzenia się przewrócił. Beethovenowi rosły zęby i często miał potrzebę je wypróbować. Dzieci regularnie przynosiły mu więc specjalne kości, ale czasem o rym zapominały, a może po prostu od czasu do czasu Beethoven chciał wypróbować zęby na czymś innym. W każdym razie eleganckie i drogie skórzane buty pana Newtona zaczęły znikać w coraz potężniejszych psich szczękach. Jako jedna z pierwszych została złamana zasada nie-zabierania psa do samochodu. Bernardyn tak się zakochał w swojej nowej rodzinie, że nie mógł znieść najkrótszego nawet rozstania. Kiedy tylko Newtonowie kierowali się w stronę auta, ich ukochany zwierzak pierwszy wskakiwał na tylne siedzenie. Po niedługim czasie wnętrze 32 auta zmieniło nieco swój wygląd. Ale przecież zdarzają się gorsze rzeczy niż obślinione czy nadgryzione siedzenia samochodowe. Sąsiedzi też bardzo lubili Beethovena, ale tylko wtedy, gdy nie deptał krzewów, nie wykopywał kwiatków i nie rozrzucał starannie zgrabionych liści. Pan Newton miał już dosyć przepraszania za jego przewinienia. Co jakiś czas wygłaszał podniesionym głosem mowę na temat konieczności pozbycia się psa. Ryce, Ted i Emily nauczyli się tłumaczyć wyczyny swojego pupila. - Oj, tato, on nie chciał tego zrobić - często słyszał George. - Zapewniamy cię, że to się więcej nie powtórzy! - też nieźle brzmiało. - To nie była jego wina - nie było już tak dobre, bo pan Newton mógł wtedy zapytać: - W takim razie czyja? Może wasza? Kiedy nic nie skutkowało, wtedy dzieci patrzyły na ojca smutno swoimi wielkimi niebieskimi oczami, Bee-thoven patrzył na niego równie smutno swoimi dużymi brązowymi oczami i wszyscy wyglądali na tak nieszczęśliwych, że pan Newton poddawał się i pozwalał psu zostać. Czasami bernardyn robił rzeczy tak straszne, że nawet dzieci nie były pewne, czy to nie koniec pobytu psa w ich domu. W Święto Dziękczynienia czteromiesięczny szczeniak napytał sobie prawdziwych kłopotów. Gdy cała rodzina wraz z dziadkami jadła kolację w jadalni, Beethoven pożarł w kuchni cały placek z dyni. Na szczęście tym razem szczeniaka uratowała babcia Newton, która uwielbiała go nie mniej niż dzieci. Oznajmiła, że to ona upiekła ciasto, więc może zdecydować komu je ofiaruje. Dzieci chętnie zrezygnowały z deseru, skoro 3.Beethoven 33 to mogło uratować ich ukochanego zwierzaka. A George'owi nie wypadało przecież dyskutować z własną matką. Beetho-ven po raz kolejny został ocalony. Jednak kiedy za miesiąc pies zjadł świąteczne drzewko, George zmienił taktykę. Postanowił zapisać szczeniaka na szkolenie. Beethovenowi bardzo podobały się spotkania z innymi psami, ale nie przykładał się zbytnio do lekcji. Kiedy treser mówił: "Siad!", Beethoven robił stójkę, przysiadając na tylnych łapach. Kiedy padała komenda: "Waruj!", bernardyn siadał. Po pewnym czasie pan Newton przestał chodzić na zajęcia, gdyż zaczął się obawiać, że jego podopieczny będzie pierwszym w historii psem wyrzuconym ze szkoły tresury. George nigdy nie przestał poszukiwać właścicieli Bee-thovena. Co kilka tygodni powielał ogłoszenie z podobizną bernardynka i rozklejał je w całym mieście na budkach telefonicznych i na drzewach. Po powrocie do domu czekał na telefon. Ale nikt nigdy nie zadzwonił. Ogłoszenia płowiały na słońcu, deszcze zmywały kolory albo kartki zrywał wiatr. Po pewnym czasie George musiał przyjąć do wiadomości fakt, że to on jest nieodwołalnie właścicielem psa. I taka właśnie była prawda. Ale Beethoven nie tylko niszczył. Był również doskonałym kompanem w zabawie. Na Boże Narodzenie na przykład wyglądał bardzo fajnie i śmiesznie jako Święty Mikołaj, a na Wielkanoc jako króliczek wielkanocny. Nie miał też nic przeciwko temu, żeby na przyjęciu urodzinowym Emily być klownem. Na Halloween Emily postanowiła przebrać się za kowbojkę. Alice zrobiła siodło dla Beethovena i występował jako koń Emily. Na wiosnę pies odkrył w sobie zamiłowanie do gry w golfa. Niedaleko domu znajdowało się pole golfowe. Beethoven często tam biegł i czekał ukryty w krzakach, aż ktoś mocno uderzy piłkę. Kiedy piłka lądowa- 34 ła w trawie, bernardyn biegł po nią, chwytał w zęby i uciekał przed graczami. Pies był pewien, że goniący go mężczyźni bawili się równie dobrze jak on. Beethoven nigdy nie wyrósł ze swojego upodobania do gryzienia. Z wiekiem zmieniały się tylko rozmiary tego, co gryzł. Nadeszła czarna godzina dla dywanów i krzewów. Następnie zajął się meblami: krzesłami kuchennymi, nogami stołu i fotelami. Zdarzało mu się nawet podgryzać metalowe przedmioty, takie jak rowery, meble ogrodowe, a raz nawet pogryzł pralkę. Lecz metal okazał się o wiele mniej interesujący od drewna, pies powrócił więc szybko do kijów golfowych, pniaków, drzwi kuchennych, framug okiennych i nóg pianina. Przez cały czas Beethoven miał wspaniały apetyt. Jadł suchą karmę sprzedawaną w dwudziestokilowych workach i konserwy dla psów z trzykilowych puszek. Pożerał również ogromną ilość odpadków, resztek, psich herbatników i kości. Oczywiście całe to obżarstwo dawało rezultaty. Beethoven ważył najpierw pięć kilo, potem dziesięć, piętnaście, wreszcie dwadzieścia pięć. Wkrótce pięćdziesiąt! W końcu, kiedy ważył dziewięćdziesiąt kilo, przestał rosnąć. Ważył więcej od pana Newtona, więcej niż cała trójka dzieci razem. Kiedy stanął na tylnych łapach, mógł przednie oprzeć na ramionach swojego pana, a George miał ponad 180 cm wzrostu. W ciągu roku z małego ślicznego szczeniaczka o cienkim głosiku Beethoven zmienił się w pięknego, wyrośniętego bernardyna o głębokim głosie, przypominającym wystrzał armatni. Codziennie zostawiał za sobą kilka litrów śliny. Sierść miał białą z jasnobrązową plamą na grzbiecie i czarną plamą na głowie. Na końcu białego pyska lśnił czarny wilgotny nos. Wielki, kudłaty ogon poruszał się z siłą bicza, kiedy pies był zadowolony, i opadał smętnie, kiedy był smutny. A zdarzało się to na przykład 35 wtedy, gdy pan Newton tracił cierpliwość i krzyczał tak długo, aż jego twarz stawała się jaskrawoczerwona. Choć Beethoven urósł do gigantycznych rozmiarów, wciąż uwielbiał szczenięce zabawy. Zachowywał się tak samo, jak kilka miesięcy wcześniej. Ted, Emily i Ryce nie bardzo już pamiętali, jak wyglądał ich dom, zanim pojawił się u nich Beethoven. Trzeba przyznać, że chociaż dom przypominał te