Pierwuszyn Anton - Dobra nowina

Szczegóły
Tytuł Pierwuszyn Anton - Dobra nowina
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Pierwuszyn Anton - Dobra nowina PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Pierwuszyn Anton - Dobra nowina PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Pierwuszyn Anton - Dobra nowina - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANTON PIERWUSZYN DOBRA NOWINA Patrz, tam na górze stoi krzyż. Pod nim dziesięciu żołnierzy. Idź powisieć sobie na nim, A gdy ci się znudzi, wracaj tu Spacerować po wodzie, spacerować po wodzie, Spacerować po wodzie ze mną. NAUTILUS POMPILUS Drodzy bracia nasi i przyjaciele! W końcu stało się to, na co z niecierpliwością czekaliśmy przez cztery już lata od tej pamiętnej chwili, gdy został opublikowany katalog prywatnej kolekcji rarytasów dziś świętej pamięci pana Wellsa, poddanego Mauretanii. Rękopis, znany jako "Kanonizowane przez Wszechgalaktyczny Sobór zapiski świętego Artemiusza, Pierwszego Wszechwładcy, sporządzone przezeń w wieku lat osiemnastu, o wydarzeniach, które poprzedzały Koniec Świata", został przekazany przez rząd Mauretanii w darze Wszechgalaktycznemu Soborowi i osobiście Glebowi, Dwudziestemu Dziewiątemu Wszechwładcy. Znaczenie tego wydarzenia trudno jest przecenić. Wiadomo powszechnie, że "Kanonizowane zapiski" zostały utracone w 25 roku od Narodzin Artemiusza, w czasie buntu antropocentrystów z partii "Naprzód, Ziemio!". Do dziś badacze dysponowali tylko pojedynczymi fragmentami (kopiami poszczególnych stron) rękopisu i dopiero teraz otrzymali oni możliwość zbadania całości. W chwili obecnej są prowadzone żmudne prace w celu restauracji i przekładu manuskryptu na nowoling. Po zakończeniu tej pracy (orientacyjnie - na początku przyszłego roku) "Kanonizowane zapiski" ujrzą światło dzienne w postaci oddzielnego wydania, wyposażonego we wszystkie niezbędne komentarze. Na razie zaś, korzystając z uprzejmości generalnego sekretariatu Wszechgalaktycznego Soboru, publikujemy na stronicach naszego pisma nieznane wcześniej fragmenty "Kanonizowanych zapisków", datowane na 18 rok od N.A., to znaczy najstarszą część manuskryptu. W niniejszej publikacji zostały zachowane wszystkie stylistyczne i leksykalne właściwości oryginału; korekcie uległy tylko struktury gramatyczna i ortograficzna, jako nie mające odpowiedników w nowolingu. Niech Was błogosławi Wszechwładca! Rada Redakcyjna dyskopisma "Dzień Światła", oficjalnego informacyjno- publicystycznego organu Wszechgalaktycznego Soboru. Wtorek 12 czerwca, 18 rok od N.A. ...Jeśli mam być szczery, Panie Generale, to nigdy nie myślałem, że Czyrak ["Czyrak" skreślone] Piotr Gawryłowski jest szpiegiem. Przecież z Czyrakiem ["Czyrakiem" skreślone] Piotrem Gawryłowskim mieszkałem w jednym pomieszczeniu, łóżka stały obok siebie, i wszystkie jego odchylenia od normy miałem przed oczami. I rozmów jego słuchałem. Może nawet nie chciałem słuchać, ale gdzie się miałem podziać? Ale niczego podejrzanego nie zauważałem. Aż do tego wieczora, kiedy Czyraka aresztowano. Ale prosił pan, żebym opisał wszystko po kolei i bardziej szczegółowo niż za pierwszym razem. Postaram się. Pracuję na stacji filtrów powietrza numer szesnaście, jako pomocnik na głównym filtrze. Praca jest ciężka i brudna. Po dwunastu godzinach jestem bardzo zmęczony, dlatego tylko myślę o tym, żeby poszamać w stołówie i w kimę. Nawet do międzysekcyjnej kichy, na tak zwaną ulicę, nie chce mi się chodzić. Tak właśnie było też dwunastego, we wtorek - wróciłem z roboty i zwaliłem się na pryczę, ale Czyrak ["Czyrak" skreślone] Piotr Gawryłowski nie dał mi zasnąć, tylko zaczął wypytywać. Wyglądał tego dnia kiepsko, chyba był przeziębiony: dyszał ciężko, pot spływał mu po twarzy, szramy na łysym czerepie nabrzmiały na czerwono. - Co tam, Artiomie, jak ci się żyje? Dobrze? - zagadnął do mnie. Pomyślałem, że on tak pyta jak wszyscy, że niby "jak sprawy?", dlatego odpowiedziałem mu: - Pewnie, że dobrze. Nie skarżę się. Chciałem odwrócić się na drugi bok, ale Czyrak mi nie pozwolił, przeciągnął się nad przejściem między pryczami, chwycił mnie za ramię. - Czego? - zapytałem. - Jesteś zadowolony ze swego położenia? Podoba ci się tu? - Nie rozumiem - spróbowałem się go pozbyć. - A co ma mi się nie podobać? - Podoba ci się praca? Podoba się piwnica? Zupa i kasza? - Lubię zupę. - Ziewnąłem. - Co ci jest, Czyrak, czego świrujesz? A on jakoś tak obwisł, opuścił rękę. - Przepraszam, Artiom. Po prostu... ja dzisiaj odchodzę. - Odchodzisz? - Fakt, chciało mi się spać, ale po tych słowach aż się podniosłem. - Gdzie? - Zupełnie odchodzę. - A-a... przenoszą cię do innej piwnicy? - Można i tak to ująć. - Czyrak uśmiechnął się lekko. - No to na razie, Czyrak. Powodzenia. - Przymierzyłem się do poduszki. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - przypomniał Czyrak. - Jakie? - Czy podoba ci się takie życie? - Odczep się, Czyrak. Podoba, nie podoba - co to za różnica? - Zrozum, Artiom - ściszył głos - muszę... podjąć decyzję. Wkrótce. To jest bardzo ważna decyzja. Nie tylko dla mnie ważna, ale i dla ciebie, dla wszystkich... Od tej decyzji zależy przyszłość Ziemi... I od tego, jak... jakimi słowami odpowiesz mi, zależy przyszłość Ziemi... "Masz go, jeszcze jeden!" - pomyślałem. Chodzi o to, Panie Generale, że w naszym bunkrze był już jeden szurnięty, miał przezwisko Tiwi. Przezwisko swoje otrzymał, bo bardzo lubi głośno i natrętnie powtarzać jakieś bezsensowne zdania typu: "Sprite, nie pozwól byś zasechł!" albo "Czysto, czysto, czysto - Tide!". Starsi gadają, że to nie są zwykłe zdania, ale reklamy, i że pokazywali je w tivi. No więc, Tiwi czasem dostaje małpiego rozumu i zaczyna udawać zbawcę Ziemi; że niby tylko on wie, co trzeba zrobić, żeby przepędzić Marsjan i spowodować powrót dawnych złotych czasów. Ale kiedy się go pyta, co trzeba zrobić - niech powie, jak taki mądry - to od razu milknie i robi tajemnicze miny. Ja, kiedy Czyrak zaczął gadać o przyszłości Ziemi, pomyślałem, że on wali w te same dudy. Świrstwo jest zaraźliwe. Zaraz zacznie truć o tym, że aby pozbyć się Marsjan, powinniśmy zbudować łapkę na myszy wielkości Księżyca i włożyć do środka dużo-dużo sera, a wtedy Marsjanie, którzy - jak wiadomo - za ser oddaliby duszę, wraz do pułapki wlezą i można będzie pojmać ich co do jednego. Nasłuchałem się podobnych pomysłów aż nadto - od tego Tiwiego - i dlatego już chciałem coś Czyrakowi tak powiedzieć, że w pięty by mu poszło, żeby się nie pchał z jakimiś bzdurami, jak go nie proszą. Ale on, zamiast gadać o olbrzymiej pułapce na myszy, powiedział, co następuje: - Widzisz, Artiomie, ja już wystarczająco pożyłem na tym świecie i widziałem wiele najróżniejszych wariantów rozwoju społeczeństw, cywilizacji. Bardzo często okazuje się, że stres, stała koncentracja sił, podobne do tego, jakie wy teraz, w okresie wojny, odczuwacie, pomyślnie wpływa na cywilizację, wynosi ją na wyższy poziom, sprawia, że staje się odporna i żywotna. W końcu przecież kiedyś i tak zwyciężycie w tej wojnie i samodzielnie rozwiążecie wszystkie problemy. A jeśli uczyni to za was ktoś inny, z boku... Proszę mi wybaczyć, Panie Generale, ale nie pozwoliłem mu skończyć. - Co to znaczy, Czyrak? - poderwałem się. - Dlaczego mówisz: "wy", "dla was". Coś ty, Marsjanin, żeby tak mówić? - Marsjanin... - Czyrak skrzywił się. - Jakieś prymitywne mity... - Ty chyba sfiksowałeś do końca, Czyrak! - To są pośpieszne wnioski, chłopcze! - usłyszałem głos z prawej, z dużego przejścia. Ja i Czyrak jednocześnie odwróciliśmy się. W przejściu, przyjaźnie się uśmiechając, stał Doc. Teraz - co mi wiadomo o Docu. O Docu, Panie Generale, wiadomo mi bardzo mało. Inni w bunkrze też nie wiedzą więcej. Wiem, że nazywa się Łosiew. Wiem, że przed wojną zajmował się historią, badał stare rękopisy. A potem, kiedy trafił do bunkra, wyznaczono mu inną pracę: szpiegów wyszukuje i buntowników gasi. Główny pomocnik jego - Buhaj. Też wyróżniająca się z tłumu postać, ale o nim wiem jeszcze mniej. Byczysko wielkie, aż nienormalnie wielkie, pysk czerwony, opowiadają, że wcześniej był policem; Buhaj - jednym słowem. Zawsze trochę się bałem tej pary, dlatego gdy zobaczyłem ich w dużym przejściu, obok naszych prycz, to aż drgnąłem i od razu odechciało mi się spać. Doc uważnie wpatrywał się w Czyraka, potem zerknął na mnie - w świetle lamp błysnęły jego okulary w metalowej oprawie - i jakby się zamyślił. Po chwili uśmiechnął się, ale też jakoś dziwnie - kącikami ust, a wargi ma wąskie i blade. W końcu powiedział: - Wy, Piotrze, i wy, Artiomie, jesteście proszeni na rozmowę. Proszę się nie bać - na krótko. Zdziwiłem się mocno - pierwszy raz Doc zapraszał mnie na rozmowę - ale nic po sobie nie dałem poznać. Zaprasza, to zaprasza - pogadamy. Ale Czyraka to ruszyło: - Co to znaczy?! - wrzasnął tak, że zaczęli się do nas odwracać sąsiedzi. - Oskarża nas pan? - Wcale nie - odpowiedział Doc cicho i spokojnie. - Chcielibyśmy zadać wam kilka pytań. I to wszystko. Przecież nie jesteście specjalnie zajęci? Czyrak popatrzył niespokojnie na mnie. Wzruszyłem ramionami i podniosłem się. Jaki to problem, słowo daję? Wtedy wstał i Czyrak. Doc cofnął się, przepuszczając mnie w przejściu, a wtedy, Panie Generale, zobaczyłem, że Buhaj, stojący po lewej ręce Doca i na wpół obrócony do pryczy Czyraka, trzyma w opuszczonej ręce duży czarny pistolet. "Masz ci los!" - pomyślałem. "Po prostu, na rozmowę, powiada. Jakbyśmy odmówili, to zacząłby strzelać, czy jak?" Doc natomiast spokojnie się odwrócił i pomaszerował przejściem. A Buhaj pokazał mi oczami: szoruj, chłopie, za nim i nie podryguj. Poszliśmy więc. Prowadził Doc. Za nim - ja. Za mną - Czyrak. A zamykał pochód milczący Buhaj. Z pistoletem. Dzieciaki w dużym przejściu bawiły się jak zwykle w "Nieznanego wroga". Jeden z nich, czarniawy i mały chłopiec, udawał pikujący na bazę wojskową marsjański "talerz", w wyniku czego zwalił się z górnej pryczy niemal Docowi na głowę. Doc obojętnie i mimochodem zaklął. Ale nie zwolnił. W komórce Doca było ciasno. Przedtem ani razu tu nie byłem, dlatego rozejrzałem się z ciekawością. Stało tam biurko i sejf, takie same jak u naczelnego inżyniera stacji, na biurku piętrzyła się wysoka piramida papierów: teczki, rulony, grube książki w oprawie. Do siedzenia były metalowe taborety przymocowane do podłogi. A w ogóle, Panie Generale, Doc wcale nie był taki pedantyczny, jak o nim opowiadano. Papiery leżały w bezładzie, a na ścianach i na podłodze zauważyłem źle wytarte czarne plamy. I pachniało w komórce tak, jakby u Doca za szafą zdechła mysz. Ale za to jasno było jak nigdzie w bunkrze - na elektryce Doc nie oszczędzał. - Siadajcie, przyjaciele moi. - Doc usiadł, wskazując na wolne taborety. Usiedliśmy. Dla Buhaja miejsca w komórce już nie starczyło, stał więc w progu, podpierając futrynę. Pistolet, jak zauważyłem, schował. - Tak więc - Doc pochylił głowę i patrzył na nas sponad okularów - chyba zaczniemy. - Mimo wszystko nie rozumiem... - zaczął Czyrak. - Wszystko wyjaśnię, Piotrze Aleksiejewiczu - przerwał mu Doc. - Proszę mnie wysłuchać. Uprzejmy ton i słowa Doca podziałały na Czyraka, więc się przymknął. - Wy, przyjaciele, pewnie wiecie, że na powierzchni odbywa się regularne patrolowanie podległego nam sektora. Oprócz podstawowego zadania, czyli obserwacji okolicy, zwiadowcy są zobowiązani do wyszukiwania i - w miarę możliwości - badania tych czy innych nieziemskich artefaktów, pojawiających się na podległym terytorium. Jeden z takich artefaktów, będący nieprzenikalną białą sferą o średnicy trzech metrów, odkryto osiem miesięcy temu i sklasyfikowano jako małą desantową szalupę w stanie długotrwałego uśpienia. Nic panu to nie mówi, Piotrze Aleksiejewiczu? - Doc ze źle maskowanym zainteresowaniem popatrzył na Czyraka. Czyrak był niewzruszony, a ja się zamyśliłem. Do czego Doc pije? Co ma do nas marsjańska szalupa? Wiem, że na zewnątrz jest ich pełno. Latają tam i z powrotem - chłopcy z patrolu mi opowiadali. Ale mój sąsiad Czyrak ["Czyrak" skreślone] Piotr Gawryłowski i marsjańska szalupa? To mi nie pasowało. - Nic mi nie mówi - odpowiedział Czyrak. - Nie jestem specjalistą od nieziemców. Jestem zwykłym technikiem. - Doprawdy? - Doc pokręcił głową. - Powtarzam. Sfera została odkryta osiem miesięcy temu. I osiem miesięcy temu wasza swobodna komuna przyłączyła się do Armii Swobodnych Insurgentów Ziemi. - I co z tego wynika? - Niby nic szczególnego. - Wydało mi się, że Doc mrugnął lewym okiem. - Przypadkowa zbieżność, nic więcej. Tylko jakoś żaden z członków komuny nie pamięta pana i nie zna. "Szpieg!". Zrozumiałem i przeszedł mnie dreszcz. "Czyrak, jego mać ["jego mać" skreślone] - szpieg!" - Nic dziwnego - odpowiedział spokojnie Czyrak. - Dołączyłem do komuny w ostatniej chwili. Przedtem kryłem się w ruinach, zdziczałem, żarłem różne ścierwa. Wasi ludzie mnie uratowali, wyleczyli. Teraz żyję i pracuję z wami. - Wszystko to jasne. - Doc skinął głową. - Świat niesłychanie się zmienił, w wyniku czego jestem gotów uwierzyć w dowolną nieprawdopodobną historię. Tym bardziej że podsuwanie dywersantów w tak niezręczny sposób to nie najlepszy pomysł nawet dla nieziemców. Dlatego pokręciłbym się tu i tam, wyjaśnił wszystkie okoliczności i wykazał wszystko, co jest do wykazania, ale czasu nie mam. Nie zostawił mi pan czasu. - Nie rozumiem pana... - wolno powiedział Czyrak. - Obserwatorzy zauważyli, że owa mała desantowa szalupa, wykryta osiem miesięcy temu, weszła w etap dekonserwacji i przygotowania przedstartowego. Jej pilot zamierza opuścić Ziemię. A my zamierzamy mu w tym przeszkodzić. W tym momencie przypomniałem sobie, jak Czyrak żegnał się ze mną, i już miałem się odezwać, że tak, wiem i mogę potwierdzić - Czyrak jest szpiegiem i zamierza spłynąć, póki go jeszcze nie schwytali. Ale uświadomiłem sobie w odpowiedniej chwili, że moje zeznania nikomu tu nie są potrzebne. Doc wszystko wie i bez mojej pomocy. No, jeśli zapyta, odpowiem. - Nadal pana nie rozumiem. - Czyrak nie tracił spokoju. - Mówi pan zagadkami. Doc milczał, wbijając wzrok w Czyraka. - Cóż - odezwał się wreszcie. - Nie chce się pan przyznać, nie trzeba. Muszę tylko panu przypomnieć, Piotrze Aleksiejewiczu, że nasza medycyna, zwłaszcza ta zapędzona do podziemia, jest bardzo, ale to bardzo niedoskonała. Ustępuje, że tak powiem, nieziemskiej medycynie. Ziemska niedoskonała medycyna zna jedną pewną metodę prowadzącą do wykrycia prawdy, polega ona na trepanacji czaszki. Rozumie pan, co chcę powiedzieć? Czyrak nijak nie zareagował na słowa Doca. - Ale zaczniemy sprawdzian nie od pana - ciągnął Doc. - Zaczniemy sprawdzian od Artioma. - Popatrzył na mnie i znowu mrugnął lewym okiem. - Wszak on też pojawił się wśród nas osiem miesięcy temu. W tym momencie, Panie Generale, wystraszyłem się naprawdę. Wzięli mnie za szpiega! Takiego samego jak Czyrak! Ale powiedzieć cokolwiek, żeby się ratować, pamiętając pana ostrzeżenie, nie mogłem. - Hej, Doc! - spróbowałem jakoś jednak się odezwać. - Przeniesiono mnie ze sto trzynastego. W wyniku zarządzenia. - Nie czytałem tego zarządzenia. - Doc dalej wpatrywał się w Czyraka. - A może jest was dwóch? Rezydent i jego ochrona? Czy może to, że razem sobie staliście przy pryczy, to też przypadek? - Niech pan przed snem nie czyta tyle kryminałów - poradził spokojnie Czyrak. - Jeśli trafiliśmy tu w jednym czasie, to jak jeszcze inaczej mogli nas zakwaterować, jak nie razem w jednym pomieszczeniu? Doc nagle wstał od stołu. - Dobrze - oznajmił znudzonym tonem. - Zaczniemy od chłopca. Już miałem zerwać się i zacząć krzyczeć, że nie jestem w niczym winny, ale w tym momencie Czyrak wyprostował się na swoim taborecie i powiedział: - Tak. - Co "tak"?! - Doc podniósł głos. - Tak, przyznaję się. Doc uśmiechnął się triumfalnie. Potem rzucił na mnie gwałtowne i złe spojrzenie i dał Buhajowi znak ręką. - Szczeniaka - won! - polecił krótko. Buhaj nie pytał dwa razy, podszedł do mnie. I mimo że ja sam już wstawałem, wiedząc, iż nie pozwolą mi zostać, a i nie bardzo mi to było do czegoś potrzebne, chwycił mnie za ramiona, mocno szarpnął i wypchnął za drzwi. Nie zostało mi nic innego do roboty jak wrócić do mieszkalnego bloku. Ale po drodze zatrzymałem się i przy łączniku skręciłem do technicznego korytarza numer szesnaście. Jak Panu wiadomo, Panie Generale, pracuję na stacji oczyszczania powietrza. Ale to nie znaczy, że ja tam tylko z odkurzaczem w łapie łażę po filtrach. Ze dwa razy w tygodniu przeprowadzamy dokładny profilaktyczny przegląd wentylacyjnego systemu bunkra i już dawno temu zauważyłem, że są w układzie takie miejsca, w których słychać, co się dzieje w mieszkalnym bloku albo segmentach specjalnych. Do jednego z takich właśnie miejsc udałem się, zamiast wrócić na pryczę. Wlazłem pod samą rurę, przyłożyłem ucho do kraty. - ...Czego ode mnie chcecie? - poznałem głos Czyraka. - Musiała zacząć się rzeczowa rozmowa. - Nie zamierzam pytać pana o technologie, o zasady pracy nieziemskich urządzeń. - To mówił Doc. - Nie sądzę, by znał pan szczegóły: panuje pewnie u was ścisła specjalizacja. Mam na myśli współpracę innego rodzaju. A dokładniej - pan powinien stać się pośrednikiem między nami, Ziemianami, i rasą, którą pan reprezentuje. To znaczy powinien pan połączyć się ze swoim sztabem i przekazać komunikat następującej treści... - Czy pan może zamierza mnie zwerbować, zrobić ze mnie podwójnego agenta? - zdziwił się Czyrak. - Można to i tak nazwać. - Doc nie zamierzał się sprzeczać o słowa. Czyrak głośno się roześmiał. - Popełnia pan klasyczny błąd - powiedział. - Pan sądzi, że jesteśmy jednym narodem. A przecież nawet wasza cywilizacja w okresie poprzedzającym wojnę tworzyła barwny konglomerat większych i mniejszych narodów. Każdy z nich miał swoje tradycje, swój system, swoje wyobrażenia o moralności. To prowadziło do spięć. Przecież pan jest historykiem, panie Łosiew, akurat panu nie muszę tego tłumaczyć. To samo dzieje się u nas. Istnieje naród uważający, że można bezkarnie eksploatować obce światy. I istnieje naród, który zamierza położyć temu kres. - Twierdzi pan, że należy do tego "drugiego" narodu? - Tak, tak twierdzę. I naprawdę możemy powstrzymać agresję. Mamy międzynarodową organizację, kontrolującą przestrzeganie praw, identycznie jak wasze ONZ. W tym momencie jestem reprezentantem tej organizacji. Pauza. - Bardzo cie-ka-we... - odezwał się Doc. - Jak może pan to udowodnić? - Nijak - uczciwie przyznał Czyrak. - Będzie pan musiał uwierzyć mi na słowo. - A jeśli mimo to będę nalegał, żeby zrealizować już przedstawiony panu scenariusz? - Niechże pan zrozumie! - wykrzyknął Czyrak. - Jestem tu incognito. Jeśli ci, jak ich nazywacie, "Marsjanie", dowiedzą się o tym, że w regionie ich domeny znajduje się przedstawiciel organizacji międzyrządowej, mogą zniszczyć całą planetę. Nie będzie dowodów - nie będzie sprawy, prawda? A pan chce mnie zmusić, żebym trąbił na całą galaktykę o swojej tu obecności. Znowu pauza. - Gładko się pan wykręca - oszacował Doc. - Ładnie. Aż kusi, żeby pana wypuścić. Ale co zyska Ziemia, jeśli rzeczywiście tak postąpię? Rozpatrzmy razem kilka wariantów. Wariant pierwszy: puszczam pana, a pan jest szpiegiem. W tym przypadku wyobrażenia najeźdźców o Ziemi, spacyfikowanym już jakoby globie, zmienią się istotnie, a agresorzy zabiorą się na serio za nasze podziemie. Wariant drugi: jest pan reprezentantem organizacji rządowej. Wróci pan i wystąpi w czymś w rodzaju zgromadzenia ogólnego. Znowu wszyscy zrozumieją, że Ziemia jest niepokorną planetą, a czy w takim wypadku zostanie okazana jej pomoc czy nie - to już inny problem. U nas też tak bywało: jęczeli, marudzili, a potem akceptowali działania agresora. Nie sądzę, by wasi politycy byli lepsi od naszych. Tak więc Ziemia zupełnie nic nie zyska w żadnym z tych wariantów. A straty są widoczne na pierwszy rzut oka. Sądzę, że kimkolwiek pan jest, szpiegiem czy inspektorem, Ziemia zyska tylko w jednym przypadku - jeśli pan zostanie tutaj. - Nie mogę zostać - powiedział Czyrak. - Kończą się zasoby mojego skafandra, mojej powłoki. Trzy godziny, potem zatrucie. Musi pan podjąć decyzję. Albo - albo. - Co to, ultimatum? - zainteresował się Doc. - Nie, zwyczajna konstatacja faktu. - Nie mam wyboru - odciął Doc. - Cokolwiek pan mówi, nie mam wyboru. - Proszę posłuchać. Proszę posłuchać i pomyśleć. Przez jakiś czas wahałem się i nawet wypytywałem tego chłopca, Artioma, czy jest zadowolony z życia w tym miejscu. Przecież zdarzają się sytuacje, kiedy rzeczywiście pomoc nie jest potrzebna, kiedy cywilizacja nie jest gotowa do przyjęcia pomocy, kiedy zewnętrzna pomoc może tylko zaszkodzić. Ale potem przypomniałem sobie, że w waszej historii był już taki przykład czynnej pomocy, i wy, ludzie, okazaliście się tak elastyczni, że potrafiliście bez większych problemów przyjąć ją. Proszę przypomnieć sobie to doświadczenie. Proszę mi uwierzyć. Tylko tyle trzeba - uwierzyć. Po prostu uwierzyć. Jeszcze jedna długa pauza. - Proszę nie robić ze mnie Poncjusza Piłata! - wrzasnął nagle z nienawiścią w głosie Doc. - Nikt was tu nie wzywał. To nie my jesteśmy okupantami, ale wy! Też mi Mesjasz się znalazł! Z niebios przybył, na niebiosa wraca! A my zostajemy tu! I nasze problemy będziemy rozwiązywać też tu! Bez waszej zakichanej pomocy! - W takim przypadku już dokonał pan swego wyboru - powiedział Czyrak tak cicho, że z największym trudem udało mi się zrozumieć, co powiedział. - Nie mamy więc o czym rozmawiać. Kończmy zatem. Tu i teraz. Zatrucie tlenem nie jest dla mnie najprzyjemniejszym rodzajem śmierci. Doc widocznie trochę się uspokoił i nawet prychnął słysząc ostatnią propozycję Czyraka "Kończmy tu i teraz": - Po co taki pośpiech? Możemy poczekać. Porozmawiamy o... Rozległ się gwałtowny gwizd i w komórce coś z ogłuszającym hukiem zwaliło się na podłogę. Potem rozległ się wystrzał. Jeden. Drugi. Trzeci. - Coś ty narobił, kretynie?! - usłyszałem głos Doca. - Ale przecież... on... - To był Buhaj. - Proszę mi wybaczyć, panie radco. - Bóg ci wybaczy - warknął Doc. - Co, załatwiony? - Tak, panie radco. Z dwu kroków trudno spudłować. - Cóż, widocznie tak było sądzone... Domyśliłem się, że Czyrak jest martwy, rozmowa skończona, i już chciałem wrócić do swojego mieszkalnego bloku, póki jeszcze mnie nie wyczaili, ale nagle Buhaj zapytał: - Co mam zrobić z chłopcem, panie radco? - Nic - odpowiedział Doc. - I tak nic nie zrozumiał. Ale Doc się myli, Panie Generale. Wszystko zrozumiałem. Dlatego napisałem do Pana pierwszą notatkę, a teraz piszę drugą - bardziej szczegółową. Doc i Buhaj zabili Czyraka ["Czyraka" skreślone] Piotra Gawryłowskiego, dlatego że był szpiegiem i obcym. Być szpiegiem to przestępstwo. Ale ukrywanie zabójstwa też jest przestępstwem. Dlatego uznałem za swój obowiązek powiadomienie Pana o tych dwóch przestępstwach, które miały miejsce w naszym bunkrze numer sto czterdzieści sześć, dwunastego czerwca 2018 roku, we wtorek, po zakończeniu dnia roboczego...