9235
Szczegóły |
Tytuł |
9235 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9235 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9235 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9235 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Julia Iwanowa
Ostatni Eksperyment
Prze�o�y� Janusz Majewski
Prolog
Wydanie nadzwyczajne! Sensacyjne wiadomo�ci z O�rodka Lot�w Kosmicznych!
Uda�o si� nawi�za� ��czno�� ze statkiem gwiezdnym �Achilles 87�, kt�ry uznano ju� za
zaginiony. Kapitan pojazdu Barry F. Kennan poinformowa�, �e jego za�oga przebywa na
nieznanej planecie, nie tylko nadaj�cej si� do �ycia, ale do z�udzenia przypominaj�cej Ziemi�,
oraz �e wszyscy czuj� si� tam znakomicie. Zapytany o przyczyny tak d�ugiego milczenia,
kapitan Kennan o�wiadczy�, �e nie chce wi�cej mie� nic wsp�lnego z Ziemi�. Na wezwanie
za� odpowiedzia� tylko dlatego, �e ca�kiem przypadkowo znalaz� si� na pok�adzie statku, by
zabra� stamt�d jakie� rzeczy. A w og�le ca�a za�oga zdecydowa�a si� na zawsze pozosta� na
Ziemi Beta.
I na tym ��czno�� si� urwa�a. Dziwne zachowanie kapitana Kennana, a przede
wszystkim jego ostatnie o�wiadczenie, pozwalaj� przypuszcza�, i� za�oga �Achillesa 87�
znajduje si� w niewoli u tajemniczych mieszka�c�w Ziemi Beta i w ten spos�b wzywa
pomocy. Na szcz�cie w czasie transmisji uda�o si� okre�li� po�o�enie tajemniczej planety.
Towarzystwo Ocalenia Kosmonaut�w bezzw�ocznie przyst�pi�o do organizowania zbi�rki
dar�w, zamierzaj�c w najbli�szym czasie wys�a� na Bet� uzbrojon� ekspedycj� ratunkow�.
Komunikat O�rodka Lot�w Kosmicznych: 27 wrze�nia br. statek gwiezdny �Achilles
88�, wys�any na ratunek za�odze �Achillesa 87�, pomy�lnie wyl�dowa� na Ziemi Beta.
�Niech to diabli, wszystko jest tu takie samo, jak na naszej staruszce Ziemi - widz�
sosny i chmury!� - zawo�a� kapitan Steve Heyts, schodz�c na powierzchni� planety.
By�y to jego ostatnie s�owa. Pr�by ponownego nawi�zania ��czno�ci ze statkiem nie
przynios�y, jak na razie, rezultatu.
O�rodek Lot�w Kosmicznych informuje: 12 marca br. statek gwiezdny �Achilles 89�,
wys�any na ratunek statkom �Achilles 87� i �Achilles 88�, pomy�lnie wyl�dowa� na Ziemi
Beta.
�Osobi�cie podoba mi si� tutaj - informowa� O�rodek kapitan John Derek. - Tamci
mieli racj�: prawdziwy raj. I my tak�e chyba tu zostaniemy. �egnajcie�.
Derek r�wnie� nie chce wraca� na Ziemi�!
Kennan, Heyts, Derek... kto nast�pny?
Co si� tam dzieje? Naukowcy powstrzymuj� si� od komentarzy, ca�y �wiat gubi si� w
domys�ach. Ziemia... Cz�owiek zawsze by� jej wierny, dok�dkolwiek zaw�drowa�. Po raz
pierwszy dobrowolnie si� od niej odci��.
A mo�e to naprawd� raj?
Ze �r�de� nieoficjalnych: Przyst�piono do organizowania pierwszej partii
przesiedle�c�w na Bet�.
Liczba kolonist�w udaj�cych si� na zagadkow� Bet� zatrwa�aj�co ro�nie. Tylko w
ubieg�ym tygodniu odlecia�o tam 312 ludzi. Zdecydowali si� na to pomimo niezwykle
wysokiej ceny biletu, a tak�e ignoruj�c tragiczn� statystyk� - prawie jedna trzecia pospiesznie
organizowanych ekspedycji ginie w Kosmosie.
A mo�e to naprawd� raj?
Rz�d Ziemi Beta o�wiadcza, �e w zwi�zku z niebezpiecze�stwem przeludnienia
zamyka wszystkie porty lotnicze dla przesiedle�c�w z Ziemi. Rz�d Ziemi Beta og�asza
ca�kowit� suwerenno�� i w przysz�o�ci nie zamierza utrzymywa� jakichkolwiek kontakt�w z
Ziemi� Alfa!
Rz�d Ziemi Beta uprzedza, �e wok� planety na wysoko�ci trzystu kilometr�w
utworzona zosta�a strefa obronna. Dow�dca si� zbrojnych strefy kapitan Barry F. Kennan
wyda� bezwzgl�dny rozkaz niszczenia wszystkich rakiet przybywaj�cych z Ziemi Alfa.
Tragiczna zag�ada rakiet pasa�erskich �Diana� i �Erica�. Wstrz�saj�ca zbrodnia
Betan. Obie rakiety odlecia�y na Bet� trzy miesi�ce przed zamkni�ciem jej dla
przesiedle�c�w, w�r�d pasa�er�w by�y kobiety i dzieci. Ca�y �wiat wstrz��ni�ty jest
rozmiarem zbrodni, ze wszystkich stron do rz�du Bety p�yn� noty protestacyjne.
�M�j m�� nie m�g� wyda� takiego rozkazu!� - zapewnia Mrs Kennan.
Nota rz�du Wolnego �wiata do rz�du Ziemi Beta.
Rz�d Ziemi Beta nie odpowiada!
Mrs Kennan nareszcie otrzyma�a wiz� i w pi�tek odlatuje na Bet� w celu spotkania z
m�em i nawi�zania kontakt�w dyplomatycznych z Ziemi� Beta. Na pok�adzie rakiety
znajduj� si� tak�e dwaj synowie Keronana oraz jego pi�cioletnia c�rka Gladys, kt�rej
imieniem nazwano rakiet�. Mrs Kennan ma za zadanie przekaza� za po�rednictwem kapitana
Barry F. Kennana not� rz�du Ziemi Alfa do rz�du Ziemi Beta.
Kolejna potworna zbrodnia! �Male�ka Gladys� zniszczona na rozkaz Barry F.
Kennana!
�Ci ludzie zupe�nie tam poszaleli! - stwierdzi� Prezydent. - Kennan to degenerat.
W�tpi� w jego cz�owiecze�stwo. B�d�cie przekl�ci!�
W senacie trwa debata nad wypowiedzeniem wojny Ziemi Beta.
Komunikat specjalny: Senat wi�kszo�ci� g�os�w odrzuci� projekt wypowiedzenia
wojny Becie. Senator Antoine Doret: �Niestety, wyposa�yli�my ich w najnowocze�niejsz�
bro�. Sami stworzyli�my koszmar, wobec kt�rego jeste�my bezradni. Musimy si� po prostu
od tego odci��! To najrozs�dniejsze wyj�cie. Im szybciej zapomnimy e tej bolesnej i
zawstydzaj�cej karcie naszej historii, tym lepiej dla nas.
Nie zapomnieli�my! Dzi� zmuszeni jeste�my przypomnie� czytelnikom o bolesnej
rocznicy - min�o dziesi�� lat od zniszczenia �Male�kiej Gladys�. Beta milczy. Przewa�aj�ca
cz�� dziennikarzy podziela przekonanie, �e z�owieszcza tajemnica Bety nigdy nie zostanie
wyja�niona.
(Z prasy)
***
Dzi� powinna przyj��.
Dzie� zacz�� si� jak zwykle. Wyspa�am si� znakomicie. Indywidualny uk�ad �wicze�
gimnastycznych, masa�, orze�wiaj�cy tusz i szorstki dotyk r�cznik�w doskonale podnosz�
nastr�j. Delikatne mechaniczne r�ce Jacquesa pomagaj� mi si� ubra�. Mam go ju� przesz�o 30
lat. Jeszcze �y� Bernard, kiedy�my go kupowali. Jackques wr�ci� w�a�nie z naprawy i ze
szczeg�ln� gorliwo�ci� wype�nia swoje obowi�zki. Jakby wdzi�czny za to, �e nie oddali�my
go na z�om.
Przyzwyczai�am si� do niego. Nie znosz� tych nowoczesnych modeli - to pe�ne tupetu
i nonszalancji wygadane lizusy. Co innego Jackques - ten posiada wrodzon� dystynkcj�.
- Czy szanowna pani nie ma nic przeciwko szaro�ci po��czonej z b��kitem? Dzisiaj
b�dzie w tym pani do twarzy, szanowna pani b�dzie �wie�o wygl�da�a.
Wiem, �e m�wi prawd�. Zgadzam si� nawet na b��kitn�, pod kolor sukienki, peruk�,
chocia� nie znosz� peruk, i Jackques codziennie usi�uje z tego, co jeszcze zosta�o mi na
g�owie, zrobi� �a�osn� namiastk� fryzury.
- Delikatny makija�, madame?
Dzisiaj powinna przyj��...
Jackques robi co� ko�o moich oczu, skubie brwi.
- Czy to bardzo pani� denerwuje? Ju� ko�cz�, madame.
Lustro. Patrz� na siebie. Korpulentna, stateczna dama. Niczego sobie, je�li zwa�y�, �e
za kilka dni stuknie mi sto dwadzie�cia siedem lat. A mo�e nie stuknie?
Przecie� musi dzisiaj przyj��.
A mo�e nie przyjdzie? Mo�e si� rozmy�li?
Co zosta�o z prawdziwej Ingrid Kane, tego chyba nawet ja sama nie umia�abym
dok�adnie powiedzie�. Podreperowany tu i tam szkielet, mi�nie, gruczo�y, oczy. Ca�a reszta
natomiast jest obca, przeszczepiona. Albo sztuczna. Niechby nawet najlepszego gatunku, to i
tak nie lepsza ni�, dajmy na to, u Jackquesa. Nie jestem ju� cz�owiekiem, cho� jeszcze nie
robotem. Prymitywny robot. �mieszne. Co� tam nieoczekiwanie odm�wi pos�usze�stwa,
zepsuje si�. Nawet nie zd��� wezwa� Docka. Albo Dock nie zd��y. Albo w nim samym
trza�nie jaki� mechanizm.
Odm�wi pos�usze�stwa hipotermia, wy��czy si� �wiadomo��...
Zwyk�y ci�g przypadk�w - i po wszystkim. Tak by�o z Bernardem. Wcze�niej czy
p�niej tak stanie si� z tob�, Ingrid Kane.
Przyjdzie czy nie przyjdzie?
A jednak - to ja. Dop�ki istnieje m�j m�zg, a �ci�lej m�wi�c, informacja
nagromadzona w nim przez sto dwadzie�cia siedem lat.
A zatem ja - to informacja. �mieszne.
- Jad�ospis, madame? Kurcz� w galarecie, zielony groszek, przetarte warzywa...
Mamy cudowne ananasy.
- Podaj ananasy. I jeszcze befsztyk. Krwisty, Jackques. I pudding.
- Ale�, madame...
- Do diab�a z tym wszystkim, Jackques. M�j sztuczny �o��dek domaga si� naturalnego
mi�sa. A dieta b�dzie jutro. Je�li w og�le b�dzie jutro.
Befsztyk jest doskona�y, ale ju� po pierwszym k�sie czuj� w �rodku niezno�ny ci�ar.
Odsuwam talerz i zabieram si� do purre.
Chc�, �eby przysz�a.
Dzwonek. Przysz�a? Ale dlaczego tak wcze�nie? Przecie� wyznaczy�am jej wizyt� na
dwunast�... Musz� si� jeszcze zastanowi�...
- Dziewczyna, Jackques? Przyprowad� j� tutaj.
- Nie, madame, staruszkowie. Para.
Ach, ci... Ca�kiem zapomnia�am. Ale przecie� wiedz�, �e otwieram o dziesi�tej.
Nawet nie dadz� zje�� �niadania.
- Powiedz, �eby poczekali - m�wi� do Jackquesa i zabieram si� do ananas�w. Ale
apetytu ju� nie mam. Przekl�ty befsztyk! B�d� musia�a po�kn�� pigu�k�.
Cierpliwie czekaj� na dole. Ona i on. Ma��e�stwo. Oboje siwiute�cy, dostojni,
od�wi�tni. I m�odsi ode mnie.
- Czy mog� zobaczy� pa�stwa dokumenty?
- Oczywi�cie, prosz� pani. - Staruszek po�piesznie rozk�ada na stole papiery -
pozwolenie na �mier�, wypis z rejestru �ywych w miejscu zamieszkania, testament i opis
maj�tku. Wszystko w porz�dku. Pozostaj� jedynie formalno�ci.
- Czy stanowczo postanowili�cie odej�� z �ycia?
- Tak, madame - zgodnie kiwaj� g�owami.
- Ale dlaczego? Przecie� �ycie jest takie pi�kne!
Przewidziane ceremonia�em zdanie zawsze brzmi w moich ustach fa�szywie, cho� w
zasadzie nie mam nic przeciwko niemu. Jest jakie� niedorzeczne.
- Widzi pani, madame - m�wi ona - po prostu jeste�my zm�czeni. �Po prostu jeste�my
zm�czeni�, �Zrobi�o si� nudno�, �Mam tego do��... Typowa odpowied�. Ka�dy to m�wi.
- Jeste�my bardzo starzy - jakby usprawiedliwiaj�co u�miecha si� ona. - Wszystko ju�
by�o, wszystko.
- Jestem od was starsza.
- Parni to co innego, madame. Pani� trzyma ch�� poznania. Przecie� pani jest t�
s�awn� Ingrid Kane, prawda?
- Dziwne, jeszcze mnie pami�taj�. Czterdzie�ci lat min�o, odk�d oficjalnie przesta�am
si� zajmowa� nauk�.
- M�j brat by� pani uczniem, madame Kane. Teraz zostanie sam, ale nie chcia� przyj��
z nami. Hoduje jakie� �uki z pi�cioma �apkami. Prosi� o przekazanie pani pozdrowie�.
- Czy naprawd� otrzymam przed �mierci� to, czego zapragn�? - podejrzliwie zapyta�
staruszek. - Czy jest to po prostu tylko reklama?
O nie, wynalazek Ingrid Karne nie potrzebowa� �adnych chwyt�w reklamowych.
Kiedy p� wieku temu odkry�am spos�b na koncentrowanie wszystkich my�li, energii i
dozna� cz�owieka umieraj�cego tak, by wywo�ywa� wyraziste, przez niego wybrane widzenie
senne, to - rzecz jasna - nie my�la�am wtedy, �e sztuka ta ze sposobu ul�enia �mierci
przekszta�ci si� w przyn�t� u�atwiaj�c� pa�stwu walk� z przeludnieniem z powodu
�d�ugowiecznych�. �Domy Ostatniego �yczenia� sta�y si� czym� tak zwyczajnym, jak
wszystkie inne instytucje pa�stwowe. A ju� zupe�nie nie my�la�am, �e sama b�d� w�a�cicielk�
jednego z nich.
Zaprowadzi�am staruszk�w do usypialni - ogromnego, przypominaj�cego oran�eri�
pomieszczenia. Doko�a palmy, banany, drzewa pomara�czowe i cytrynowe, olbrzymie
kaktusy i nies�ychana ilo�� egzotycznych kwiat�w. Wrzask papug i pawi. Przez sufit z
kolorowego tworzywa pada�y zielone, pomara�czowe i b��kitne smugi �wiat�a. Cicho s�czy�a
si� muzyka, ko�ysa�a, odurza�a, i tak samo odurzaj�co pachnia�y kwiaty.
U�o�y�am staruszk�w na sofach, przykrytych mi�kkimi, puszystymi narzutami,
za�o�y�am obojgu na g�owy �czarodziejskie he�my� - tak nazywano to urz�dzenie w ulotkach
reklamowych. Na pierwszy rzut oka zwyk�y nocny czepek z tasiemkami, w kt�rych tkwi�y
misternie ukryte przewody.
- Jak ty �miesznie wygl�dasz, Willy!
Ale on by� ju� �tam�, ze swym ostatnim pragnieniem, zw�one oczy b�yszcza�y
niecierpliwo�ci�.
- Czy nie mo�na szybciej, madame?
Sama chcia�am jak najpr�dzej, zawsze mnie to przyprawia�o o md�o�ci.
W��czy�am �ksi�dza�. Przy wt�rze organ�w rozleg�y si� s�owa modlitwy.
- Mo�ecie si� teraz po�egna�.
- �egnaj, Willy.
- �egnaj, Marto.
- �egnamy pani�, madame Kane?
Nawet na siebie nie spojrzeli.
- Prosz� zamkn�� oczy. Rozlu�ni� si�. Prosz� my�le� o swoim ostatnim �yczeniu.
Oboje umilkli.
W��czy�am �he�my�, pawie i papugi wyp�dzi�am do bezpiecznej, hermetycznej
izolatki, sk�d zwykle obserwowa�am proces umierania. Wesz�am tam i nacisn�am guzik. Na
pulpicie zap�on�� napis: �Wst�p wzbroniony! Wej�cie grozi �mierci�!� Oznacza�o to, �e do
pomieszczenia nap�ywa gaz �wiecznego ukojenia�.
Za godzin� b�dzie po wszystkim. Automaty uprz�tn� trupy, przewietrz�
pomieszczenie, gotowe na przyj�cie nowych klient�w.
O czym teraz my�l�? Mia�am mo�liwo�� dowiedzie� si� tego i na pocz�tku, z
ciekawo�ci, �pod��cza�am si� do swoich klient�w. Ale okazywa�o si� to w zasadzie jednym i
tym samym, zawsze niewiarygodnie nudnym marzeniem. Je�li nie �licznotka i nie mistrz
sportu, to rozpustne, wielkie �arcie z mn�stwem da� i napoj�w. Bachanalia. Prymitywna
uczta plebsu.
Ach, jak wielk� mia�am ochot� zje�� dzi� rano prawdziwy, krwisty befsztyk.
Jakie by�oby twoje ostatnie �yczenie, Ingrid Kane?
W parku by�o zimno, w��czy�am wi�c termoregulator umieszczony w sukience.
No c�, trudno moj� obecn� prac� nazwa� przyjemn�, ale dzi�ki niej mam do
dyspozycji laboratorium. b�d� mog�a przeprowadzi� zaplanowany eksperyment.
Ale czy ona przyjdzie?
Czego ja w�a�ciwie chc�? Zacz�� �ycie od nowa? Nie. Jestem zm�czona, tak samo jak
moi klienci. Przeprowadzi� eksperyment, po raz ostatni zaspokoi� swoj� ��dz� wiedzy i
postawi� kropk�? Chyba tak. Je�li wszystko odb�dzie si� zgodnie z planem, zjawi� si� jutro w
�Domu Ostatniego �yczenia�, na�o�� mi na g�ow� �czarodziejski he�m�...
I czego mam wtedy pragn��? Mo�e m�odego Bernarda? Mo�e krwisty befsztyk?
Do dwunastej pozosta�o czterdzie�ci siedem minut. Gdyby si� nie uda�o, Ingrid Kane
b�dzie dzi� martwa. Trzeba zatrze� wszelkie �lady. Moja ostatnia praca jest tylko moj�
w�asno�ci�. Po�wi�ci�am jej czterdzie�ci lat �ycia.
Sukces czy kl�ska? To co w ko�cu zacz�o mi si� udawa� ze zwierz�tami, w
przypadku ludzi mo�e okaza� si� zupe�nym fiaskiem. M�zg szympansa i m�zg cz�owieka... A
jednak - jeden i drugi jest - m�zgiem. Ach, �eby ju� jak najszybciej!
Jeste� nazbyt ciekawa, Ingrid.
Sz�am za szybko i d�ugo nie mog�am z�apa� tchu przed drzwiami laboratorium.
Kr�ci�o mi si� w g�owie, serce k�u�o i wali�o jak m�ot. �eby tylko nie umrze�, nim rozpoczn�
sw�j eksperyment, ot tak sobie, wulgarnie i prymitywnie, na trawniku w�asnego parku, pod
roz�o�ystym d�bem. Zdaje si�, �e przesz�o. Zawsze ci si� udawa�o, Ingrid.
Wybra�am numer szyfru i drzwi bezszelestnie si� otworzy�y. Dwie ma�py, Una i Red,
z radosnym piskiem rzuci�y si� ku mnie, da�am im po ki�ci banan�w. Jedyne zwierz�ta, jakie
zatrzyma�am. Najbardziej udane. Una by�a niegdy� starym, o�lep�ym stworzeniem, kt�re
cierpia�o na wszystkie mo�liwe choroby. Podarowa�am jej cia�o rocznej Emmy i teraz upaja�a
si� drug� m�odo�ci�. Ze wszystkich si� stara�a si� zaskarbi� sobie przychylno�� Reda, ale jego
sytuacja by�a bardziej z�o�ona. W poprzednim wcieleniu by� samic�, wielokrotnie rodz�c�, i
w �aden spos�b nie m�g� si� przyzwyczai� do swojej nowej p�ci.
Najpierw zebra�am wszystkie ta�my z opisami do�wiadcze� i rozpali�am na pod�odze
ognisko. Prymitywny, ale skuteczny spos�b. Popi� zebra�am odkurzaczem. Upora� si� z
przyrz�dami by�o jeszcze pro�ciej, cho� i tak nikt nie domy�li�by si� ich przeznaczenia. Potem
wypu�ci�am na wolno�� Un� i Reda - zwierz�ta umiej� dochowa� tajemnicy - i przyst�pi�am
do rzeczy najwa�niejszej. W tajnej skrytce w �cianie ukryty by� m�j DIK - dusza Ingrid Kane
- nazwa�am go tak dla �artu, mia� on pomie�ci� w sobie moj� dusz� i tchn�c j� w cia�o tej
nieznajomej dziewczyny.
Przysz�a do mnie kilka dni temu, niewiarygodnie m�oda, �wie�a i �liczna, w kr�tkiej,
zielonkawej - pod kolor oczu - tunice, ze z�ot� �mijk�, misternie wplecion� w popielate, tak�e
z zielonym odcieniem, w�osy. Farbowane czy naturalne? To pytanie tak bardzo mnie
m�czy�o, �e wprowadziwszy j� do gabinetu wyja�ni�am przede wszystkim t� w�a�nie spraw�.
W�osy okaza�y si� naturalne.
- Komu zatem potrzebne s� moje us�ugi? - zapyta�am, przekonana, �e dziewczyna
przysz�a w imieniu swych s�dziwych krewnych lub znajomych.
- Mnie.
Z zaskoczenia a� powt�rzy�am pytanie.
- Mnie! - powiedzia�a dobitnie. - Chc� umrze�.
- Ile pani ma lat?
- Dziewi�tna�cie.
Tak, o niej nie mo�na by�o powiedzie�, �e jest �zm�czona�. Umiera� w wieku
dziewi�tnastu lat, kiedy �ycie jest takie pi�kne?
- Kiedy �ycie jest takie pi�kne... - powt�rzy�am g�o�no. W stosunku do niej nie
zabrzmia�o to fa�szywie.
- Chc� umrze� - powt�rzy�a.
- Ale dlaczego?
- S�dzi�am, �e nie musz� odpowiada� na to pytanie...
- Tak, oczywi�cie.
- Wobec tego nie odpowiem.
G�os jej �cich� do szeptu i wtedy po raz pierwszy zauwa�y�am w niej jak�� anomali�.
Jakby od wewn�trz trawi�a j� niewidoczna choroba. Mo�e o to w�a�nie chodzi?
- Musz� pani� zbada�. Prosz� wej�� do boxu i rozebra� si�.
Dziewczyna zrzuci�a tunik�. Na kolorowym ekranie widzia�am j� teraz ca��, pi�knie
zbudowan�, siln�, zbr�zowia�� od s�o�ca. W��czy�am przyrz�dy i usi�uj�c znale�� dziur� w
ca�ym, zbada�am ka�d� cz�� jej organizmu, od niewielkich, w�skich st�p, a� po ko�ce
zielonkawych w�os�w. Dziewczyna by�a absolutnie zdrowa, tak jak tylko mo�na by� zdrow�
maj�c dziewi�tna�cie lat. Nie mia�a nawet ani jednego zaplombowanego z�ba!
Jej m�zg, jak potwierdzi�y badania, r�wnie� by� ca�kowicie w porz�dku. Nieznane dla
mnie pozostawa�y tylko jej my�li, ale by je pozna�, musia�abym zaprowadzi� j� do
laboratorium, co by�o nadzwyczaj n�c�ce, lecz niewykonalne.
Wci�� nie wy��cza�am ekranu: z�apa�am si� na tym, �e napawam si� jej pi�kno�ci�.
Zniszczy� to wszystko, zeszpeci�, zmieni� w garstk� popio�u? Nonsens!
A gdyby... Dusza Ingrid Kane w tym ciele. Kusz�ce. Lecz nie chcia�am
przeprowadza� ostatniego eksperymentu w takim po�piechu. Trzeba jeszcze tysi�c razy
wszystko sprawdzi�, przemy�le�. Przecie� w razie niepowodzenia umr�, nie zaspokajaj�c
swojej ciekawo�ci. �eby mie� jeszcze chocia� z p� roku.
Ale za p� roku tej dziewczyny ju� nie b�dzie. Poza tym za miesi�c czy dwa upadn�
na jakiej� �cie�ce w parku, nie zadzia�a hipotermia, wy��czy si� �wiadomo��. Tak by�o z
Bernardem. Jest si� nad czym zastanawia�.
Jej w�osy. I nogi, W m�odo�ci by�am chyba niczego sobie, ale z w�osami nigdy nie
mog�am doj�� do �adu, a sukienki powy�ej kolan te� nie by�y dla mnie. u
Czy�by� naprawd� by�a jeszcze kobiet�, Ingrid?
- Mo�e si� pani ubra�. Jak si� pani nazywa?
- Nicole. Nicole Brandeaux. - Zapi�a paski sanda��w i wyprostowa�a si�. - Je�li pani
mi nie pomo�e, rzuc� si� z dachu. Albo z mostu.
Z wyrazu jej twarzy wywnioskowa�am, �e mo�e to zrobi�. Co za przedziwna
dziewczyna! Nie wygl�da�a na zdrow�, wbrew wynikom bada�, wbrew m�odo�ci i urodzie. Z
takim paradoksem zetkn�am si� po raz pierwszy.
- Dobrze. Ma pani trzy dni, �eby si� zastanowi� i przygotowa� niezb�dne dokumenty.
- Co jest potrzebne?
Zapisa�a starannie w notesie, jak uczennica.
- A zatem w sobot�, punktualnie o dwunastej. Przyjd�. Do widzenia, madame Kane.
Do dwunastej brakowa�o o�miu minut, kiedy wysz�am z laboratorium, zapuszczonego
pomieszczenia, w kt�rym og�upia�a ze staro�ci baba hodowa�a ma�py, psy i koty. Bardzo
zm�czona, ledwie dowlok�am si� przez park do domu, przyciskaj�c do siebie DIK-a, kt�rego
dla niepoznaki w�o�y�am w kolorowe opakowanie po bananach. DIK by� dla mnie za ci�ki,
jednak nikomu nie pozwoli�abym go nie��, nawet Jackquesowi. Brakowa�o mi tchu, przed
oczami wirowa�y ciemne plamy, pier� gni�t� niezno�ny ci�ar. Chyba nigdy nie rozumia�am
tak dobrze swoich klient�w, jak w tej chwili. By�am zm�czona, mia�om wszystkiego do��. To
nic, jeszcze jeden wysi�ek. Ciekawe, jak si� to sko�czy.
Uda�o si�, jak zwykle. Zdo�a�am nie tylko doj�� do usypialni, ale i pozosta�
niezauwa�on�. Starannie ukry�am DIK-a w donicy z daktylowcem i posz�am na g�r�.
- Jak si� szanowna pani czuje, madame?
- Znakomicie, Jackques. Lepiej ni� kiedykolwiek.
- �le pani wygl�da. Wezw� automat medyczny.
Tylko tego brakowa�o! Automat bezb��dnie oceni�by stan mojego zdrowia, a wtedy
nie unikn�abym pobytu w szpitalu.
Zegar wybi� po�udnie.
- G�upstwo, Jackques. Po prostu troch� si� zm�czy�am. Chyba si� na chwil� po�o��.
Daj mi zna�, kiedy przyjdzie dziewczyna.
- Dobrze, prosz� pani.
Chyba si� zdrzemn�am. Kiedy otworzy�am oczy, by�o dwadzie�cia po dwunastej.
Nie przysz�a. Oczywi�cie. By�abym zdziwiona, gdyby przysz�a.
I wtedy na schodach rozleg�y si� ci�kie, rytmiczne kroki Jackquesa.
- Dziewczyna czeka, madame.
Siedzia�a na le�aku przed domem. Oczy zamkni�te, r�ce z�o�one na kolanach, mizerna
twarz, kt�rej blado�� podkre�la�a �le dobrana sukienka w kolorze przydymionej szaro�ci.
- Troch� si� sp�ni�am., Przepraszam, madame, �egna�am si� z... tym...
Zatoczy�a r�k� �uk.
�egna�a si�? �egnaj� si� ci, kt�rym �al si� rozstawa�. Nie chce porzuca� �ycia, a
jednak to robi. Kompletna bzdura. Ale by�o mi to oboj�tne, my�la�am tylko o eksperymencie.
Zacz�am si� spieszy�.
- Pani dokumenty?
Nieprzewidziana komplikacja: dokumenty okaza�y si� fa�szywe. Nieprzyjemno�ci ze
strony policji by�y mi absolutnie nie na r�k�, jednak w tym momencie u�wiadomi�am sobie,
�e dokumenty w og�le nie b�d� potrzebne, poniewa� za godzin� nie b�dzie kogo o nie pyta�.
Tym lepiej, je�eli dziewczyna chce pozosta� nieznana.
W�o�y�am je do torebki. Dziewczyna przygl�da�a mi si� uwa�nie. Czy zrozumia�a, �e
si� zorientowa�am?
- Dzi�kuj� pani, madame.
Zrozumia�a. Niech i tak b�dzie. To r�wnie� nie ma znaczenia.
- Chod�my, Nicole.
Ja nie potrzebowa�am �egna� si� z �tym�. Niczego mi nie by�o �al. Wszystko to
widzia�am tysi�ce razy. Wszystko. Zm�czy�am si�. Sz�y�my, by przeprowadzi� ostatni
eksperyment Ingrid Kane. Je�li wszystko si� uda, za godzin� obie b�dziemy martwe. Na p�
martwe. Umrze moje cia�o, a jej dusza. Ciekawe, kt�ra z nas straci wi�cej?
Dziewczyna krzykn�a, skaleczy�a nog� o metalowy pr�t, wystaj�cy z ziemi.
Zmoczy�am chusteczk� w wodzie kolo�skiej i starannie zdezynfekowa�am rank�. Nicole
u�miechn�a si� delikatnie.
- Dzi�kuj� pani, madame, to ju� zbyteczne.
Ciekawe, jak by si� zachowa�a, gdyby wiedzia�a o moim planie?
Wreszcie znalaz�y�my si� w usypialni.
Czu�am si� doskonale, md�o�ci i os�abienie przesz�y. M�zg pracowa� szybko i
precyzyjnie. U�o�y�am dziewczyn� na sofie w boxie bezpiecze�stwa i wcisn�am jej na g�ow�
�czarodziejski he�m�.
- Ostatnie �yczenie? - u�miechn�a si�.
Kiwn�am g�ow�. Jednak ok�amywa�am j�. Ani ona, ani ja nie dostaniemy tego
po�egnalnego prezentu, kt�ry otrzymuje si� w zamian za prawdziw� �mier�. Moje dawne
odkrycie nie nadawa�o si� do takich szalbierstw. Jej dusza, moje cia�o - to zbyt niska zap�ata.
Zacz�am swoje �otrostwa.
- Prosz� to wypi�. Prosz� zamkn�� oczy, rozlu�ni� mi�nie. Prosz� my�le� o swoim
ostatnim pragnieniu. �egnaj, Nicole.
- �egnam pani�, madame Kane.
Dziwna dziewczyna, ca�a a� si� trz�s�a. Ale �rodek nasenny zacz�� powoli dzia�a�,
blade wargi por�owia�y, rozchyli�y si� w u�miechu.
- David - powiedzia�a wyra�nie.
David. Imi� m�czyzny. I to wszystko. Przyznaj�, �e po niej spodziewa�am si� czego�
bardziej interesuj�cego.
Dziewczyna spa�a. Szybko wydoby�am spod palmy dwa przewody (nie grubsze od
zwyk�ej nitki), jeden pod��czy�am do jej he�mu i szybko zatrzasn�am drzwi boxu.
Teraz wszystko zale�y ode mnie. Przygotowa� sof�, he�m. Pod��czy� drugi przew�d.
Urz�dzenie zdalnego sterowania, znajduj�ce si� zazwyczaj w boxie bezpiecze�stwa,
powinnam teraz mie� pod r�k�. Wy��czy� automatycznych grabarzy. To chyba wszystko.
Nacisn�am guzik.
Staraj�c si� nie wdycha� g��boko s�odkawego, osza�amiaj�cego powietrza, kt�re
stopniowo wype�nia�o pok�j, podesz�am do sofy, w�o�y�am na g�ow� he�m i wyci�gn�am si�.
Obw�d zosta� zamkni�ty. Przez u�amek sekundy zdawa�o mi si�, �e ostry b�l rozsadzi mi
czaszk�, dziewczyna r�wnie� krzykn�a, szarpn�a si� przez sen. To znaczy, �e wszystko
przebiega normalnie. DIK dzia�a�. Wydawa�o mi si� nawet, �e spod palmy dobiega jego
buczenie, podobne do odg�osu trzmiela. Teraz b�d� powoli umiera�, a ka�da kom�rka mojego
m�zgu, umieraj�c, przeka�e DIK-owi zawart� w niej informacj�, kt�r� on przyjmie i prze�le
do m�zgu Nicole Brandeaux, �cieraj�c w nim poprzedni zapis. Wszystko to jest bardzo proste
- zasada dzia�ania zwyk�ego magnetofonu. Czterdzie�ci lat pracy.
G�os ksi�dza odczytuj�cego modlitw�. Komu? Jej? Czy mnie? Mo�e nam obu?
Rozp�ywam si� w czym� r�owoniebieskim, niewa�kim, d�wi�cznym, w cieple.
Nigdy nie przypuszcza�am, �e �mier� jest tak przyjemna. Kto wynalaz� ten gaz? W �aden
spos�b nie mog�am sobie przypomnie�.
- Zegnaj, Ingrid.
- �egnam pani�, madame Kane.
- O, jak dobrze!... David! - wydaje mi si�, �e to m�j g�os. Zdziwi�am si�.
- David?
- David - potwierdzi�y moje usta.
- David - powiedzia�am i budz�c si� pomy�la�am: jaki David?
Wszystko doko�a by�o jakby we mgle, g�owa w kleszczach, czu�am md�o�ci.
�Czarodziejski he�m!� Zerwa�am go i dozna�am niezwyk�ego wra�enia - na r�ce, ramiona,
opad�y popielatozielone, ci�kie sploty w�os�w.
Nicole. Chyba dziwnej, nieznajomej dziewczyny ju� nie ma. Teraz to moje w�osy.
Nicole znikn�a, DIK j� star�. Zosta�o cia�o i imi�. Teraz to jestem ja - Ingrid Kane. My�l�,
wi�c �yj�. Uda�o si�!
Wmusza�am w siebie t� wiadomo��, lecz my�li nie chcia�y jej przyj��, przekona� si�
do niej, uwierzy� w dokonane. Wreszcie spr�bowa�am wsta� - kierowa�am swoim nowym
cia�em jakby z dystansu, chodzi�am ostro�nie, wstrzymuj�c oddech. Papugi i pawie ogl�da�y
mnie z zadowoleniem. Wyci�gn�� z he�mu przew�d. Otworzy� drzwi. Otworzy�!
W usypialni ju� pe�n� par� pracowa�y wentylatory wysysaj�c resztki truj�cego gazu.
Trzeba zniszczy� DIK-a.
I wtedy zobaczy�am siebie. Swoje nieruchome, oci�a�e cia�o, rozci�gni�te na sofie w
od�wi�tnej szaroniebieskiej sukni, w kt�r� dzi� rano ubra� mnie Jackques.
Dziwne, nieprzyjemne uczucie zatamowa�o mi dech. Czu�am, jak uginaj� si� pode
mn� nogi.
Zobaczy�am siebie. To, co by�o mn� przez sto dwadzie�cia siedem lat, stopniowo
zmieniaj�c si� i starzej�c, ze wszystkimi w�asnymi, przeszczepionymi i sztucznymi organami.
Moje cia�o, takie znajome i zwyczajne, jak gdybym przegl�da�a si� w lustrze. Ale lustra nie
by�o. Sta�am, a ono le�a�o. �y�am, gdy ono, wed�ug wszelkich oznak, by�o martwe.
A je�eli nie?
Podejd� bli�ej. Trzeba zdj�� z niej he�m. Z niej?
Wraz z he�mem spad�a peruka. Z trudem zmusi�am si�, by spojrze�. Szaro��ta sk�ra
na policzkach, zamkni�te oczy. Szcz�ka opad�a ods�aniaj�c sztuczne z�by, przez rzadki puch
na g�owie prze�witywa�a sk�ra. Dotkn�am swojej r�ki, zimnej, zaczynaj�cej ju� sztywnie�.
Stwierdzi�am w�asn� �mier� i pomy�la�am, �e nikomu jeszcze si� to nie zdarzy�o. Zabawne.
Ale moje nowe cia�o r�wnie� nie by�o w porz�dku. Dr�a�o, jakby z zimna, �y�o swoim
w�asnym �yciem. Ta niesamowita Nicole by�a bez w�tpienia chora, a teraz ja otrzyma�am w
spadku jej chorob�.
Trzeba zn�w w�o�y� peruk�. �ci�gn�� trupa na pod�og�. Nieszcz�liwy wypadek.
Madame Kane poczu�a si� �le, upad�a. Zgas�a �wiadomo��, nie zadzia�a�a hipotermia. Tak
by�o z Bernardem. Nikomu nie przyjdzie do g�owy, by wykona� ekspertyzy. Sto dwadzie�cia
siedem lat.
Kroki Jackquesa. Co robi�? Nie zd��y�am niczego wymy�li� - Jackques rzuci� si� na
pomoc pani domu, tej na pod�odze. On potrafi m�wi�! Jednostrza�owy laser, kt�ry
przygotowa�am, �eby spali� DIK-a, musz� wykorzysta� niezgodnie z przeznaczeniem. W
plecach Jackquesa co� zadymi�o, zasycza�o i stary robot, zatrzepotawszy mechanicznymi
r�kami, ci�ko zwali� si� na pod�og�.
W jakim� dziwnym odr�twieniu patrzy�am na le��cego Jackquesa, na jego
kleszczowate r�ce, kt�re tak zr�cznie czesa�y, ubiera�y, robi�y masa�. Jakbym czu�a ich
dotkni�cie, jakbym s�ysza�a suchy, dr��cy g�os:
- Jak si� pani czuje, madame?
Teraz ju� z pewno�ci� p�jdzie na z�om.
Ale co ze mn�? Uciec st�d! Pr�dzej! Z powrotem schowa�am przewody do donicy
(nikomu nie przyjdzie do g�owy szuka� tam czegokolwiek) i upewniwszy si�, �e wszystko
jest w porz�dku, wy�lizn�am si� za drzwi. Kryj�c si� za drzewami parku, szcz�liwie
dotar�am do ogrodzenia, przypomnia�am sobie, �e mam teraz dziewi�tna�cie lat i �e ka�dy
wiek ma swoje prawa. Przeskoczy�am przez p�ot i znalaz�am si� na ulicy.
Ten dziecinny fortel nieoczekiwanie przyni�s� mi ulg�. Sz�am coraz szybciej i z ka�d�
chwil� czu�am si� lepiej, pewniej. Wreszcie nowe cia�o uspokoi�o si�, podporz�dkowane mi, a
nawet zacz�o si� podoba�. Okaza�o si� lekkie, prawie niewa�kie. Upaja�am si� chodzeniem,
wolnym od moich wcze�niejszych, starczych dolegliwo�ci. Pomy�la�am, �e mog� biec i
pobieg�am, a ono ch�tnie przestroi�o si� na rytm biegu serce zacz�o bi� szybciej, do
policzk�w nap�yn�a krew, ka�dy mi�sie�, kom�rka by�y jak napi�te �agle, kt�re gna�
pomy�lny wiatr. Naprz�d! Pomy�la�am, �e co� takiego prze�y�am tylko raz, w dzieci�stwie.
W�wczas istnia�y jeszcze rodziny.
- Go�! - wo�ali do mnie bracia i na wy�cigi biegli przez ��k� do rzeki, gdy ja wlok�am
si� za nimi.
Mia�am kr�tkie nogi i by�am gruba, bo za bardzo lubi�am pudding z d�emem
truskawkowym. Kt�rego� wieczoru gra�am z ojcem w tenisa i niespodziewanie wygra�am,
odbieraj�c na koniec tak trudne podanie, �e mnie sam� to zdziwi�o. Odrzuci�am rakiet� i nagle
zda�am sobie spraw�, �e mog� wszystko. To przekonanie przysz�o ni st�d, ni zow�d, ale, nie
wiedzie� czemu, od razu w nie uwierzy�am.
- Go�cie! - zawo�a�am i pobieg�am.
Bracia rzucili si� za mn�, nawet ojciec, dotkni�ty przegran�, postanowi� wzi�� na mnie
odwet i te� stan�� do zawod�w. S�ysza�am za plecami ich oddechy i tupot, ale �mia�am si� z
nich, a gdy ju� mnie prawie doganiali, pobieg�am dwa razy szybciej. Lecia�am jak na
skrzyd�ach, nie czuj�c nadwagi, i ka�dy mi�sie�, ka�da kom�rka by�y jak napi�te �agle, kt�re
gna� pomy�lny wiatr. Byle do przodu!
Tego dnia zacz�li si� mn� interesowa� m�czy�ni.
Przesz�o sto lat temu...
Roboczy dzie� trwa� jeszcze, ulice Stolicy by�y ciche i wyludnione. Nad g�ow� z
rzadka przelatywa�y kolorowe aerokary. Drobnymi kroczkami szed� mi naprzeciwko nasz
ksi�dz. Instynktownie zwolni�am, uk�oni�am mu si�. Odpowiedzia� na uk�on, ale nie
zatrzyma� si� na pogaw�dk�, jak to zwykle robi�. Nie pozna� mnie. Jeszcze by tego
brakowa�o!
Oszklona wystawa. To nonsens, ale spodziewa�am si� zobaczy� w niej siebie. Tamt�
siebie. Kr�tkonog�, g�adko uczesan� dziewczynk� z nadwag� i pryszczami na czole, kt�re
nauczy�am si� zas�ania� grzywk�. Ale z lustra patrzy�a mi w oczy Nicole Brandeaux,
potargano, zar�owiona od biegu, prze�liczna. Obca twarz. Mojej ju� nie ma. Ani m�odej, ani
starej. �adnej. I zn�w to obrzydliwe ssanie w do�ku, �ci�ni�te gard�o. Widz�, jak twarz Nicole
blednie w oczach. Czepiam si� kraty ogrodzenia, walcz� z cia�em Nicole, staraj�c si�
przyzwyczai� do tej twarzy. Mrugam, po - ci�gam nosem, wysuwam j�zyk, a ona dok�adnie
powtarza moje miny. U�miecham si� - ona odpowiada u�miechem. Tak jest lepiej.
Trzeba poprawi� fryzur�. I zmieni� nie pasuj�c� do niej sukienk�. �mieszne, �e ci�gle
jeszcze zwracam si� do siebie w trzeciej osobie.
Z salonu pi�kno�ci wysz�am niepodobna nawet do Nicole. Najbardziej chyba
przypomina�am Talm�, popularn� prezenterk� telewizyjn�, prowadz�c� audycj� �Pytania i
odpowiedzi�. W salonie mody wybra�am oszo�amiaj�c� sukni�, znacznie dro�sz� ni� zwyk�e
toalety, przy okienku kasowym poda�am numer ewidencyjny Nicole, kt�ry m�g� by�
fa�szywy, podobnie jak jej dokumenty.
Komputer przepu�ci� mnie. To znaczy, �e Nicole Brandeaux rzeczywi�cie istnia�a,
mieszka�a w Stolicy i posiada�a niezgorsze dochody. Ale kim ona jest, czym si� zajmuje?
Dziesi�tki pyta� dotycz�cych Nicole pcha�y mi si� do g�owy. Nie chcia�am o niej my�le�,
gdy� wci�� wywo�ywa�o to we mnie nieprzyjemne odczucia, a mimo to my�la�am.
Ulice by�y teraz pe�ne ludzi. Z restauracji roznosi�y si� zapachy wszystkich kuchni
�wiata. Zapomnia�am ju�, �e mo�na by� tak g�odn�. Wesz�am do pierwszej lepszej. Ludzie ze
zdziwieniem spogl�dali na m�j stolik. Chyba by�o na nim wszystko, od zupy cebulowej i
s�awetnego krwistego befsztyka, a� po trepangi. Wszystko, czego wcze�niej zabraniali mi
lekarze. Wypi�am lampk� wina i nieoczekiwanie odkry�am, �e pomaga mi ono zapomnie� o
Nicole. Wtedy wypi�am po kolei trzy kieliszki d�inu i by�o mi ju� wszystko jedno, kim jestem
- Ingrid, Nicole czy Talm�. Mia�am dziewi�tna�cie lat i chcia�am si� bawi�. Z�apa�am si� na
tym, �e przygl�dam si� m�czyznom przy s�siednich stolikach. O tej stronie �ycia dawno
zapomnia�am.
Jeden z nich podszed� do mnie.
- Nie przysi�dziesz si� do nas, ma�a?
Pokr�ci�am g�ow�.
- Nie lubisz bokser�w? Szkoda. Bokserzy to fajni ch�opcy.
Absolutnie nie by� w moim gu�cie. Ciekawe, nie w gu�cie Ingrid, czy nie w gu�cie
Nicole? Jacy m�czy�ni podobaj� si� Nicole? Rozbawi�o mnie to do reszty.
Przy barku siedzia� ch�opak �w naszym gu�cie�. Lekkoatleta albo tenisista. D�ugie,
elastyczne mi�nie. Wyp�owia�e od s�o�ca w�osy barw� przypomina�y trociny, podkre�laj�c
jakby rze�biony kszta�t g�owy. Na pe�nych wargach zamar� czaruj�cy u�miech, bezmy�lny i
nieobecny. Ch�opak zwr�cony by� do towarzyszki - wysokiej, t�giej szatynki, wygl�dem
przypominaj�cej koszykark�. Je�li lubi tylko takie, marne nasze widoki. Napotka�am jego
wzrok i mrugn�am. Zamkn�� usta. Zjad�am lody i zn�w zerkn�am w jego stron�. Nie
odrywa� wzroku od naszego - mojego i Nicole - ramienia, z kt�rego niby przypadkiem
zsun�a si� sukienka. Chyba jednak ma inne zainteresowania.
Trzeba dzia�a� - koszykarka zbiera�a si� do wyj�cia i �ci�ga�a go z krzes�a. Ruszy�am
w ich stron�. Kr�ci�o mi si� w g�owie, by�o mi bardzo weso�o.
- Czy nie mia�by� ochoty przysi��� si� do mnie? - zaszczebiota�am. Teraz, jak mi si�
wydaje, przyj�ty jest taki zwrot. W moich czasach m�wi�o si� bardziej wyszukanie.
Jego rozterki nie trwa�y d�ugo. Wy�lizn�� si� koszykarce i rzuciwszy jej �do jutra,
ma�a�, posadzi� mnie sobie na kolanach. Pozostawiona sama sobie, koszykarka wypi�a jeszcze
lampk� wina, spojrza�a na moj� sukni�, spyta�a o numer wzoru, potar�a r�k� policzek i
wysz�a.
- Lekkoatletyka? - zapyta�am.
- Tenis. Ju� kiedy� grali�my, masz znakomite podanie. Dlaczego nie posz�a� wtedy ze
mn�?
Zabawne. Nicole i ja mamy r�ne gusty.
Wyszli�my na ulic�.
- A wi�c tenis - powiedzia�am. - A zaw�d?
- Model. Z mojej figury bior� wzory na pomniki.
Na stadiony, do park�w. R�ne znaczki... O, tam jest moja posta�. - Wskaza� r�k�
bielej�cy w oddali pos�g. - Tam r�wnie�, ale tamta jest mniejsza, st�d nie zobaczysz.
- Czy nie masz czasem do�� tego, �e wsz�dzie spotykasz siebie? - O, tam... I tam...
- No to co? - zdziwi� si� - - Je�li to �adne...
Jakby na potwierdzenie jego s��w drog� zagrodzi�a nam jaka� intensywnie ruda
dziewczyna.
- Cze��. Kiedy?
- Pojutrze, ma�a.
Zdaje si�, �e zaczyna�am rozumie� Nicole. Ale dotyk twardego rze�bionego ramienia
obejmuj�cego moj� kibi�, ramienia �wzorca�, by� przyjemny. Sz�am wi�c z nim, staraj�c si�
nie patrze� na stercz�ce doko�a pos�gi.
Uda�o nam si� z�apa� aerokar i po paru minutach wyl�dowali�my daleko za miastem.
Na pocz�tku rozegrali�my kilka set�w w tenisa. Nicole rzeczywi�cie robi�a to �wietnie, bez
por�wnania lepiej ni� kiedy� Ingrid Kane. Cia�o mia�a wytrenowane, gi�tkie, nie znaj�ce
zm�czenia. Ungo musia� si� dobrze napracowa�, by z ni� wygra�.
P�niej �cigali�my si� jednoosobowymi, sportowymi aerokarami. Zaciska�am powieki
i poddaj�c si� wiatrowi zapieraj�cemu dech w piersiach, p�dzi�am ku s�o�cu, kt�re o�lepia�o
nawet przez zamkni�te powieki. Nagle wpad�am w ob�ok. By� ciep�y jak �wie�o
przegotowane mleko. Zmniejszy�am pr�dko�� i trwa�am w nim, czuj�c na twarzy, szyi i
r�kach pieszczotliwie �askocz�ce krople nie spad�ego deszczu.
P�niej ob�ok rozerwa� si�, daleko w dole zobaczy�am zielone tafle stadion�w z
bia�ymi plamami - statuami Ungo. A �ywy Ungo goni� mnie. Wy��czy�am silnik aerokaru i
zacz�am opada�. Ziemia przybli�a�a si�. Przemkn�am nad drzewami, zd��y�am chwyci� w
d�onie ga��� i zerwa� kilka li�ci - to by�a sztuczka z mojej m�odo�ci - i zn�w wzbi�am si� w
g�r�, niemal zderzaj�c si� z Ungo. Krzykn�am. Co�, czego nie umia�am nazwa�, wype�ni�o
mnie, wyrwa�o si� w krzyku.
Co si� ze mn� dzieje?
Zatrzymali�my si�. Ungo podszed�, popuka� si� w g�ow� i ze z�o�ci� warkn��, �e
mogli�my si� rozbi�. Poca�owa�am go.
- Po kolacji - powiedzia� tym samym stanowczym tonem, jakim m�wi� �ma�ym� �do
jutra� i �pojutrze�.
W tej chwili do z�udzenia przypomina� w�asny pomnik.
...W restauracji przywidzia�o mi si�, �e jestem Ingrid Kane, m�od� Ingrid. Chyba
bywa�am tu kiedy�. Sala mia�a ksi�ycowy wystr�j, fosforyzuj�ce �ciany. Kr�cili si� tutaj
p�nadzy kelnerzy z d�wi�cz�cymi bransoletami na przegubach - prawdziwi, �ywi kelnerzy. I
ca�uj�ce si� pary. I ja z ch�opcem. Ma na imi� Ungo, obejmuje mnie. Za chwil� poprosi do
ta�ca.
- Chod�my zata�czy� - odezwa� si� Ungo.
Taniec by� nowy dla Ingrid, ale Nicole doskonale go zna�a. Zielonopopielate w�osy
ci�ko uderza�y po plecach w takt melodii.
Wypi�am kilka kieliszk�w koniaku.
Orkiestra zagra�a co� wolniejszego. Ungo przytuli� mnie do siebie i cia�o Nicole
odpowiedzia�o dok�adnie tak, jak kiedy� opowiada�o cia�o Ingrid.
- Pora spa� - powiedzia� Ungo (och, ta punktualno��!). - Dok�d p�jdziemy? �B��kitne
Niebo�? �Zielony Las�?
Tak wida� nazywa�y si� teraz hotele do spotka�.
- �R�owy Zach�d� - powiedzia�am na chybi� trafi�, chwytaj�c og�ln� regu��.
- �Czerwony Zach�d� - poprawi� mnie Ungo. A mo�e masz na my�li �R�owy
Wsch�d�? Parszywe dziury. Mnie najbardziej podoba si� �B��kitne Morze�. Zdecyduj si�.
- Jak morze, to morze.
�Morze� okaza�o si� bardzo popularne - wszystkie pokoje by�y zaj�te. Ale Ungo
obieca� m�odej recepcjonistce, �e spotka si� z ni� po pojutrze, i pok�j si� znalaz�.
W hallu zderzyli�my si� z nieznajomym ch�opakiem. Nasze oczy spotka�y si� i
niedostrzegalnie dla Ungo kiwn�� mi g�ow�. Nigdy wcze�niej go nie widzia�am, a jednak
twarz ta wyda�a mi si� dziwnie znajoma.
Hotel nie bez powodu nazywa� si� �B��kitne Morze�. Lustrzane �ciany i parkiet,
wspaniale pod�wietlone, sprawia�y wra�enie bezkresnego oceanu, po kt�rym przebiega�y
bia�e grzywy fal. Mimo to ocean wydawa� mi si� bez �ycia - mo�e dlatego, �e woda by�a za
bardzo niebieska, a fale nazbyt bia�e. Pos�anie - na podobie�stwo jachtu, kt�ry na �yczenie
cicho si� ko�ysa�, jakby na falach.
�azienka by�a zwyczajna. W lustrze zn�w z rozkosz� ogl�da�am zgrabne, opalone
cia�o Nicole, dr��ce w lodowatych strugach prysznica.
I nagle... Ju� si� prawie przyzwyczai�am, �e mam twarz Nicole. Ale ch�opak, kt�rego
spotka�am na korytarzu, tak�e mia� twarz Nicole! Oto dlaczego wyda� mi si� znajomy. Idealna
kopia, tylko wykonana w m�skiej wersji. Zrobi�o mi si� nieswojo, ale nie chcia�am o tym
my�le�. Najprawdopodobniej za du�o wypi�am. Wysz�am spod prysznica, by si� wysuszy�.
Nie wiem, czy to mnie kr�ci�o si� w g�owie, czy te� Ungo w��czy� ko�ysanie.
Patrz�c, jak si� rozbiera, pomy�la�am, �e nie na darmo kopiuje si� z niego pos�gi. A
tak�e o tym, �e ostatni eksperyment Ingrid Kane mo�e si� przeci�gn��. Kim jestem? Czy to
nie wszystko jedno? Mam dziewi�tna�cie lat, a Ungo jest po prostu wspania�y.
- Nie powinienem �ama� rozk�adu dnia - powiedzia� niezadowolony, spogl�daj�c na
zegarek. - To �le wp�ywa na wygl�d.
Nicole, nie masz racji, on jest nawet bardzo zabawny. Poca�owa�am Ungo i tym razem
jego mi�kkie wargi niecierpliwie napotka�y moje. Ju� nie wypuszczaj�c mnie wy��czy�
�wiat�o i nad naszymi g�owami roziskrzy�o si� gwia�dziste niebo.
Obudzi�am si� nieoczekiwanie - jak gdyby od �rodka co� mnie tr�ci�o. Zegar
wskazywa� kwadrans po pi�tej. Obok, wsparty o moje rami�, pochrapywa� Ungo. Morze
znikn�o. Poprzez wychodz�c� na ulic� �cian� do pokoju wpada� zm�tnia�y, szary �wit, na
drugiej, telewizyjnej, �cianie bezd�wi�cznie rozb�yskiwa�y reklamy i kronika sportowa.
B�l w nodze. Na stopie g��bokie, �wie�e zadrapanie. Sk�d? Przypomnia�am sobie, �e
Nicole zrani�a si� o metalowy pr�t, kiedy sz�a wraz ze mn� do usypialni. Przypomnia�am
sobie wszystko.
Po wczorajszym dancingu g�owa wcale mnie nie bola�a, umys� pracowa� jasno i
precyzyjnie, i zn�w powr�ci�a my�l, �e m�odo�� to wspania�a rzecz. Nawet gdy si� powtarza.
Le�a�am w obj�ciach Ungo i skrupulatnie, minuta po minucie, przebiega�am w my�li
wydarzenia poprzedniego dnia.
A wi�c ostatni eksperyment Ingrid Kane mo�na uwa�a� za udany. Teraz interesowa�o
mnie co innego - Nicole Brandeaux, jej niepoj�te cia�o, od tej pory nale��ce do mnie.
Dziwnych, burzliwych wra�e� w �aden spos�b nie mo�na by�o wyt�umaczy� sam� tylko
m�odo�ci�. Patologiczne zmiany w m�zgu, niewykrywalne nawet przez najbardziej
precyzyjne przyrz�dy? Jaka jest ich natura i pochodzenie?
Chyba nawet moja ciekawo�� uros�a w tym przekl�tym ciele do nadnaturalnych
rozmiar�w. A my�la�am, �e prze�yj� w nim zaledwie dob�! Dzia�a�! Natychmiast dzia�a�!
Zacz�am si� pospiesznie ubiera�. Ungo obudzi� si� i spojrza� na zegarek.
- Dok�d idziesz? Do �niadania mamy jeszcze czterdzie�ci siedem minut.
- M�j rozk�ad dnia przewiduje spacer przed �niadaniem. To poprawia trawienie.
Ungo ze zrozumieniem kiwn�� g�ow�.
- Je�li chcesz, mo�emy si� spotyka�. Czwartek mam wolny. Wiesz przecie�, gdzie
mnie szuka�?
Nie wiedzia�am, ale odpowiedzia�am twierdz�co. �eby tylko si� od niego uwolni�. Ju�
o nim nie my�la�am.
Poranne dzienniki przynios�y wiadomo�� o �mierci Ingrid Kane, niegdy� wybitnego
neurofizjologa, ostatnio w�a�cicieli jednego z najbardziej popularnych dom�w �ostatniego
�yczenia� i o konfiskacie, wobec braku spadkobierc�w, ca�ego jej maj�tku.
Teraz nie mia�am nic: ani domu, ani nazwiska. Sz�am ulicami, bezskutecznie pr�buj�c
u�o�y� jaki� plan. I�� do domu, kt�rego adres widnia� w dokumentach Nicole, by�o ryzykiem,
dowiadywa� si� o ni� - tym bardziej. Nie mo�na by�o nawet zwyczajnie pospacerowa�, w
ka�dej chwili m�g� mnie zobaczy� kto� ze znajomych Nicole. Jak ten dziwny ch�opak z jej
twarz�.
Czas �niadania min��, miasto si� wyludni�o. Zatrzyma� mnie policjant. Wpad�am?
- Dlaczego nie jeste� w pracy? Nazwisko, numer ewidencyjny?
Nie pozostawa�o nic innego, jak poda� dane personalne Nicole. Policjant zaj�ty by�
teraz komputerem, a ja zastanawia�am si� - czy warto pr�bowa� ucieczki. On jednak odwr�ci�
si� do mnie z u�miechem i zasalutowa�.
- Przepraszam ci�. Mo�esz i��.
No, no! Nicole albo pracowa�a w jakim� nocnym zak�adzie, albo w og�le mia�a prawo
nie pracowa�. Ciekawe...
Jedna z ulic by�a zagrodzona - co� tam budowali. Obesz�am j�. I...
Stop! Dlaczego akurat ta ulica? Przeanalizowa�am swoj� drog� i ze zdziwieniem
stwierdzi�am, �e od samego pocz�tku sz�am w tym kierunku, a nie b��dzi�am, jak mi si�
wydawa�o. Dziwne. Dzielnica by�a mi nie znana, jednak czu�am, �e z ca�� pewno�ci�
powinnam i�� t� drog�. Dok�d? Dlaczego?
I ta osobliwo�� znowu wynika�a z cia�a Nicole. Jej dom?
S�dz�c z dokument�w, znajdowa� si� on w przeciwleg�ej cz�ci miasta. Ale
dokumenty by�y sfa�szowane. Jednak komputer w salonie mody potwierdzi� prawdziwo��
adresu. I�� tam? Nie mo�na. I nie i�� nie mo�na - to jedyny punkt zaczepienia.
Gdy tak waha�am si� i rozwa�a�am r�ne mo�liwo�ci, nogi same nios�y mnie przez
zau�ek ku zagrodzonej ulicy. Chcia�am tam by�, czu�am potrzeb� bycia w�a�nie tam. Ach, co
b�dzie, to b�dzie!
I posz�am. Mijaj�c t� ulic� skr�ci�am w drug�, trzeci�. Kilkakrotnie zatrzymywali
mnie policjanci i za ka�dym razem, przeprosiwszy, puszczali. Jak d�ugo mam jeszcze i��?
Wida� Nicole lubi�a chodzi� pieszo. Miasto ko�czy�o si�, d�ugimi rz�dami ci�gn�y si� wille,
ale nie my�la�am o zm�czeniu, ani o tym, �e nie jad�am �niadania. Prawie bieg�am.
Wiedzia�am, �e jestem ju� bardzo blisko.
Tutaj. Typowa willa, kt�r� bezb��dnie odnalaz�am po�r�d setek innych, bli�niaczo do
niej podobnych. Serce wali�o mi jak po fili�ance mocnej kawy. Je�li jest to dom Nicole,
powinna zna� szyfr zamka przy bramie. Ale zosta� on z jej m�zgu wytarty wraz z innymi
wiadomo�ciami. Zadzwoni� nie mo�na. Trzeba by�o znowu przechodzi� przez p�ot, cho� m�j
ekstrawagancki str�j wcale si� do tego nie nadawa� - brzeg sp�dnicy musia�am trzyma� w
z�bach. Uda�o si� - w ogrodzie nie by�o nikogo. Jedynie dwa roboty, zako�czywszy poranne
sprz�tanie, nieruchomo sta�y pod daszkiem, pob�yskuj�c martwymi oczami.
Bez przeszk�d wesz�am do domu. Nigdzie �ywej duszy, cisza. Zwini�te dywany,
zaci�gni�te story. W bezludnym p�mroku pokoj�w d�wi�cznie roznios�o si� echo moich
krok�w.
Nie opuszcza�o mnie przykre uczucie, �e ju� kiedy� tu by�am. Jak gdybym widzia�a to
ju� we �nie. A jednocze�nie nie by� to dom Nicole, o czym si� przekona�am, nie widz�c
charakterystycznych szczeg��w, kt�re wyr�niaj� mieszkanie kobiety.
Kim jest ten m�czyzna? I jego niepoj�ty wp�yw na Nicole, kt�rego nie zdo�a�a
wymaza� nawet �mier�...
- Nie wolno! - co� rykn�o nagle za moimi plecami. Z wn�ki �ciennej, gro�nie
wymachuj�c r�kami, ruszy� w moj� stron� automat. Cofn�am si� i zacz�am mu t�umaczy�,
�e jestem Nicole Brandeaux, numer taki to a taki... Do tej pory to pomaga�o, ale w tym
przypadku zadzia�a�o, jak si� zdaje, wr�cz odwrotnie.
- Nicole Brandeaux. Nie wolno, nie wolno, nie wolno! - dar� si� robot, spychaj�c mnie
w kierunku drzwi.
Nie czeka�am, a� wpadn� w jego lodowate �apy, i wycofa�am si�. Ta poczwara sz�a za
mn� a� do samej bramy. Po drodze pr�bowa�am si� czego� od niego dowiedzie�, ale by� on z
serii jeszcze bardziej milcz�cej ni� m�j Jackques i na wszystkie pytania odpowiada� t�po i
opryskliwie:
- Nicole Brandeaux. Nie wolno. Nie wolno.
Wspaniale, czasu mam du�o, gdy si� ma dziewi�tna�cie lat, mo�na si� nie spieszy�.
W pobliskiej restauracji zjad�am z apetytem obiad. Na dachu znajdowa�o si�
l�dowisko aerokar�w. Wynaj�am dwuosobow� �Jask�k� i obr�ciwszy j� tak, by
interesuj�ca mnie willa by�a w polu widzenia, rozpocz�am jej obserwacj�.
Przysz�o mi d�ugo czeka�. Bardzo mi si� chcia�o wyj�� z pojazdu i rozprostowa�
ko�ci, dokucza�y mi muchy i m�czy�ni. Ale nie poddawa�am si�. To ciekawe, jak cz�owiek
szybko si� do wszystkiego przyzwyczaja. Nawet do niespodziewanie odzyskanej m�odo�ci.
Wydawa�o mi si� to niewiarygodne, �e jeszcze wczoraj rano nie mog�am przej�� bez zadyszki
stu krok�w, o ma�o nie umar�am po zjedzeniu znakomitego befsztyka, a ci kr�c�cy si� ko�o
mnie ch�opcy mogliby by� moimi prawnukami.
Jedynie w lusterku nad kierownic� �adniutka twarzyczka Nicole... Stara�am si� nie
patrze� tam.
Zmierzcha�o ju�, gdy ko�o czarnego aerokaru na dachu willi pojawi�y si� dwie osoby.
Wysoki m�czyzna i kobieta otulona w liliowy p�aszcz. Czarny aerokar polecia� ku Stolicy, w
�lad za nim wzbi�a si� moja �Jask�ka�.
By�a akurat pora szczytu, szybko�� ograniczona, i oba pojazdy lecia�y prowadzone
przez autopilota. U�atwia�o to obserwacj�: odleg�o�� mi�dzy nami nie zwi�ksza�a si� ani nie
zmniejsza�a.
Nagle czarny aerokar obni�y� si� i znik�. Kolorowe prostok�ty miejskich dach�w.
Prawie na ka�dym z nich l�dowisko i prawie na ka�dym - czarne aerokary. Zdaje si�, �e
wszystko na nic. Wyl�dowa�am na najbli�szym dachu i na dalsze poszukiwania wybra�am si�
pieszo, w pe�ni prze�wiadczona o ich bezcelowo�ci.
Ig�a w stogu siana...
Przed jaskrawo o�wietlonym wej�ciem do nocnego klubu t�oczyli si� ludzie.
- Co dzi� jest? - zapyta�am dziewczyn� bez powodzenia staraj�c� si� dosta� do drzwi.
- David Goore - odpar�a kr�tko i �ciskaj�c pod pach� torebk� rzuci�a si� w stron�
wej�cia.
Ingrid Kane zosta�a w tyle za �yciem. David Goore. Jaka� kolejna znakomito��.
David. Nicole wym�wi�a to imi� przed �mierci�. Bzdura. Ma�o to na �wiecie David�w.
Uda�o mi si� dzi�ki niezwyk�ej gi�tko�ci i sile Nicole. Ledwie, spocona i potargana,
wdar�am si� do sali, zamkni�to wszystkie wej�cia i �wiat�a zacz�y gasn�c. Wygl�da�o na to,
�e trafi�am do cyrku. Amfiteatralnie rozplanowane miejsce, w dole arena pokryta czarnym
puszystym dywanem, w kt�rym jednak wyra�nie odbija� si� �yrandol.
Rozleg� si� gong i na aren� wyszed� wysoki, szczup�y m�czyzna w tradycyjnym
stroju iluzjonisty - �nie�nobia�a koszula, czarny frak, cylinder. Ale jego twarz
ucharakteryzowana by�a na klowna czy mo�e mima - bia�a, zastyg�a maska z w�skimi
otworami oczu i ust, ze zwisaj�cymi nad czo�em fioletowymi fr�dzlami peruki.
Pozna�am tego cz�owieka, tak samo jak i jego dom jakbym kiedy� we �nie widzia�a
jego ch�d przygarbienie, powolne, mi�kkie ruchy, s�ysza�a jego g�os.
- Stella! - zawo�a� m�czyzna.
Na aren� wybieg�a m�oda, sympatyczna kobieta w przeciwie�stwie do niego ca�kiem
rozebrana. Jednak nago�� jej wygl�da�a naturalnie i zwyczajnie, jak gdyby kobieta dopiero co
wysz�a z �azienki. Kobieta pos�a�a publiczno�ci poca�unek, wesz�a na podium i zastyg�a jak
pos�g.
M�czyzna wzi�� z dywanu ci�ki m�ot. Zamachn�� si� i uderzy� kobiet� w rami�.
Rozleg� si� charakterystyczny d�wi�k, jakby co� si� pot�uk�o, i r�ka kobiety upad�a na dywan.
M�ot zn�w poszed� w g�r�. Brzd�k upad�a druga r�ka. Nie przestaj�c si� u�miecha�, spad�a na
dywan g�owa. D�u�ej nie chcia�o mi si� na to patrze�. Brzd�k, brzd�k, brzd�k...
Kiedy otworzy�am oczy. kobiety nie by�o. Na scenie le�a�y tylko grudy
jasnor�owego marmuru, kt�re m�czyzna rozbija�, zmieniaj�c wszystko w mia�ki �wir.
Sala reagowa�a na to wyj�tkowo oboj�tnie - ludzie co� mi�dzy sob� szeptali, �miali
si�. Jedni obejmowali si�, inni popijali przez s�omk� koktajl. M�czyzna machn�� r�k� -
marmur wybuch�. Po arenie rozbieg�y si� j�zyki ognia, buchn�� g�sty dym, a kiedy si�
rozwia�, Stella znowu sta�a na podium - u�miecha�a si� i przesy�a�a poca�unki.
Oklaski by�y rzadkie. Wszyscy oczekiwali czego� ciekawszego. Gwo�dzia programu,
dla kt�rego si� tu cisn�li.
- Pa�stwa, kt�rzy chc� wzi�� udzia� w seansie hipnozy, zapraszam na scen�.
Ch�tnych by�o tak wielu, �e utworzy�a si� kolejka.
- Przepu��cie mnie pierwszego -