9688
Szczegóły |
Tytuł |
9688 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9688 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9688 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9688 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Emma Popik
TYLKO ZIEMIA
Iskry .Warszawa � 1986
Opracowanie graficzne. Kazimierz Ha�ajkiewicz
Redaktor: Miros�aw Kowalski
Redaktor techniczny: El�bieta Kozak
Korektor: Agata Bo�dok
ISBN-83-2O7-O835-4
� Copyright � by Emma Popik, Warszawa 1986
PRINTED IN POLAND
Pa�stwowe Wydawnictwo �Iskry", Warszawa 1986 r.
Wydanie I. Nak�ad 49 650+350 egz.
Ark. wyd. 10. Ark. druk. 9
Papier offset, kl. V, 70 g, 61X86.
Sk�ad: ��dzka Drukarnia Dzie�owa � Zak�ad nr I w �odzi.
Druk i oprawa: ��dzka Drukarnia Dzie�owa � Zak�ad nr 3
w Tomaszowie Mazowieckim.
Zam. nr 672/1800/85 P-47.
A� si� staniemy
jako bogowie...
Zbli�ali si� do planety Dolor. Obraca�a si� powoli, ci�ka i dostojna. Lecieli
szybko, za statkiem rozwiewa�y si� warkocze ogni. Odblask na powierzchni
planety i ciemne kraw�dzie uwydatnia�y jej wypuk�o��, nie mylili si�, glob
wypina� si� jak brzuch. Mi�dzy lec�cymi a planet� le�a�a wci�� wielka
przestrze�,
posuwali si� przez ni� jak cz�enko tkackie przez postaw tkaniny.
Do l�dowania by�o jeszcze troch� czasu, nie mia� nic do zrobienia, wi�c si�
przeni�s� my�l� na Ziemi�. Opu�ci� j� dawno, lecz w jego �wiadomo�ci istnia�a
dotykalna i �wie�a, a to dzi�ki tajnemu eksperymentowi Ministerstwa Lot�w
Kosmicznych Dalekiego Zasi�gu. B�ogos�awi� �w genialny wynalazek za ka�-
dym razem, kiedy wywo�ywa� w sobie dowolne wra�enie. Do jego ulubionych
nale�a�o wspomnienie pewnego polowania w Afryce. Pomy�la� o nim teraz
i od razu poczu� pod stopami mi�kko�� sawanny. Zobaczy� pobliski wzg�iek
i drzewo o pniu przypominaj�cym muskularne rami�. Szed� ku wzg�rzu
i s�ysza� charkotanie lw�w, czasami przez trawy przemkn�o gibkie p�owe
cia�o. Wiedzia�, �e jest bezpieczny, wi�c si� upaja� pierwotnymi woniami
padliny i zwierz�t, gryz�c w z�bach trawk�. Pokryta drobinkami kurzu, na
ustach pozostawi�a gorzki osad. Szed� szcz�liwy, nieomal frun��. Niebo po-
nad nim by�o wysokie i modre.
Dziennikarz si� zbudzi�, otworzy� oczy i usiad�. Co� mu si� przy�ni�o bardzo
wyra�nie. Rozejrza� si�, musia�o by� nad ranem, bo w p�mroku zdo�a� do-
strzec sprz�ty w�asnego pokoju. Otwartymi oczami wpatrywa� si� we wzory
na tapecie, lecz w g��bi �ciany wypi�trza� si� wzg�rek z drzewem o poskr�-
canym pniu. Poliza� wargi, by�y gorzkie i pokryte drobinkami kurzu. Po-
ci�gn�wszy nosem, poczu� wo� zwierz�t, w uszy wpad� charkot lwa. Przestra-
szy� si� i skoczy� ku oknu. Odchyliwszy zas�on�, spojrza� na ulic� i odetchn��,
jego dom sta� wci�� na Ziemi, a jemu przy�ni� si� dziwny sen. Uspokojony
po�o�y� si� i zamkn�� oczy, lecz obrazy si� snu�y niezale�nie od niego.
Widzia�, jak kosmonauta dochodzi do st�p wzg�rza. Nagle obraz znikn��,
a w to miejsce pojawi� si� nowy. Sta� w niszy przy iluminatorze i spogl�da�
na Dolor obracaj�c� si� z�owrogo. Mia� jeszcze czas do l�dowania, zacz��
wi�c snu� inne wspomnienie. Wywo�a� w sobie wra�enie wchodzenia w d�ugi
i ciemny korytarz. Posadzka by�a bardzo �liska, ale jego podeszwy dok�adnie
do niej przylega�y i, co dziwniejsze, nie czyni�y �adnego szmeru. Korytarz
ton�� w ciemno�ci, na jego ko�cu znajdowa�y si� drzwi, przez szpar� �wieci�o
bia�e �wiat�o. Tam zmierza�. Za drzwiami znajdowa�a si� ogromna sala wy-
pe�niona r�nymi urz�dzeniami, kt�re l�ni�y metalicznie. Aparatura dzia�a�a
samoczynnie, raz wprawiona w ruch musia�a pracowa� bezawaryjnie. Od tego
zale�a�o �ycie sze�ciu kosmonaut�w. Zza drzwi dobieg�o westchnienie, g�os
wielkiej udr�ki.
S�ysz�c j�k dziennikarz otworzy� oczy. To on odczuwa� swoimi stopami
�lisko�� posadzki, mimo �e te wra�enia odbiera� id�cy korytarzem kosmo-
nauta. A tamten w�a�nie podszed� do o�wietlonych drzwi. Przekroczy pr�g
i zostanie poddany tajnemu eksperymentowi w podziemiach Ministerstwa Lo-
t�w Kosmicznych Dalekiego Zasi�gu. O do�wiadczeniu nie wie nikt, opr�cz
�cis�ego grona naukowc�w. Przekroczy� pr�g, jego los ju� si� rozstrzyga.
Nie ba� si�, jego cia�o czu�o rado�� w ka�dym wytrenowanym muskule. Przez
sk�r� przechodzi�y lekkie dreszcze, jak na lwie gotuj�cym si� do skoku.
Za progiem przestronnej sali o suficie roz�wietlonym lampami zatrzyma�
si� i mocniej przycisn�� pod pach� kul� he�mu, jakby mia�a cen� jego g�owy.
Na srebrzystym skafandrze migota�y b�yski, sta� w �wietle, troch� nierze-
czywisty.
Na posadzce sta�o sze�� sarkofag�w z bia�ego kamienia przykrytych szy-
bami. Spoczywa�y w nich cia�a. �y�y, od ich ust ci�gn�y si� rurki i przewody.
Ob�oczki oddech�w unosz�ce si� do sufit�w rozbija�y �wiat�o lamp na t�czowe
plamy. Wszystko falowa�o jakby przez mg��. By�o zimno, bo niska tempera-
tura warunkowa�a powodzenie eksperymentu i przetrwanie u�pionych cia�.
Ale sk�d wydobywa� si� j�k, z czyich ust?
Kosmonauta ruszy� od progu, jego palce lekko si� spoci�y �ciskaj�c kul�
he�mu. Za chwil� si� stanie jednym z cia� spoczywaj�cych w sarkofagu.
Podszed� do pierwszego i popatrzy� z g�ry na osob� le��c� pod szyb�. Rozpo-
zna� t� twarz mimo zamkni�tych oczu. Ba� si�, �e te oczy si� otworz� i spojrz�
na niego. B�dzie w nich taki wyrzut, �e nie zniesie ich m�ki. Czyja to twarz?
Na Boga! Czy�by jego w�asna? Pozostawi� j� na Ziemi. A teraz patrzy przez
iluminatory na planet� Dolor obracaj�c� si� powoli.
Przesta� sobie przypomina� moment rozpocz�cia si� eksperymentu i obraz
sali znikn��. Wyl�dowali. �apy rakiety wbi�y si� w gleb� planety pazurami.
Ze skalecze� wyp�yn�a g�sta ciecz i szybko skrzep�a. Nad planet� wisia�y
nisko czarne chmury, wilgotne jak b�ony. Kosmonauta odszed� od iluminato-
ra, mia� do wykonania zadanie na powierzchni planety.
Z rakiety wysz�o ich tylko dw�ch, czterech zosta�o wewn�trz pojazdu.
Gleba by�a mi�kka i porowata, lecz nie ugina�a si� pod stopami kosmonaut�w.
Klimat przypomina� wilgotn� i upaln� d�ungl�, gdzie bujnie pleni si� �ycie.
Oni sami czuli si� jak w brzuchu wielkiego stwora. Doszli do miejsca, gdzie
by�o jeszcze wilgotniej i cieplej, a ziemia mia�a szczeg�ln� mi�kko�� i pulch-
no��. W niewielkim zag��bieniu wypi�trza�y si� liczne kopczyki z otworem
u szczytu. Wydobywa�y si� z nich gejzery pary. Puszysta ziemia otula�a co�,
co oddycha�o, pewnie �y�o. By�o parno, b�ony chmur wisia�y tak nisko, �e
dotyka�yby ich twarzy, gdyby je mieli. W kosmicznej wyl�garni na planecie
0 z�owrogiej nazwie czuli si� jak w przedsionku piek�a.
Ich zadaniem by�o przeprowadzenie rutynowych bada�. Odchylili p�aszcz
gleby �elaznymi narz�dziami i spojrzeli do wn�trza kopczyka. Pod ociepla-
j�c� warstw� zobaczyli co� i a� si� cofn�li.
Przerwali prac� i przekazali pytanie do dow�dcy obserwuj�cego ich czyn-
no�ci z rakiety. Czekaj�c na odpowied� przygl�dali si� stworom dojrzewaj�-
cym we wn�trzu ziemi. Trzymaj�ce si� na jednej ga��zi kszta�tem przypomina�y
gruszki, bia�e i �liskie, kt�rych grubsze cz�ci rozros�y si� w g�owy nieforemne
1 rozd�te. Z tych g��w o bia�ej sk�rze poprzerzynanej siatk� niebieskich �y�ek
przygl�da�y si� smutne, wypuk�e oczy. L�ni�y bia�ka obmywane �lisk� ciecz�
jak �zami.
Kosmonauci spogl�dali z odraz� na dr��ce stworki przyczajone na dnie jamy.
�ycie i biologia zarodk�w nie podlega�y w�tpieniu. Trzymali narz�dzia w po-
gotowiu, na ostrzach l�ni�o ponuro �wiat�o, ale nie mogli si� zdoby� na wy-
ci�cie kawa�k�w z cia� przera�onych stwor�w. Podejrzewali, �e naruszyli
spok�j jakiej� diabelskiej wyl�garni, czuli, �e pope�nili mord.
Nie czekali ju� d�u�ej na rozkaz dow�dcy, pewni konieczno�ci ucieczki. Gdy
tylko podnie�li pazury narz�dzi, ziemia si� zamkn�a. Nie zosta�a na niej
blizna, jak si� spodziewali, a z otworu na szczycie kopczyka zacz�a si� po-
nownie wydobywa� para. Stwory oddycha�y, ale to ich nie uspokoi�o. Do ra-
kiety szli bardzo szybko, nieomal biegli. Czynili sobie wyrzuty, naruszanie
�ycia by�o bezprawne. Obawiali si� kary, kt�ra jest nieodwo�alna, gna� ich
strach i wstyd.
I dow�dca poczu�, jak wielkie z�o ju� si� dokona�o. W��czy� silniki widz�c,
�e ekipa rekonesansowa wraca w po�piechu. Kiedy wsiedli, rakieta ruszy�a
natychmiast, od razu pe�n� moc�. Ogie� osmala� gleb�, kt�ra si� zw�gla�a
z sykiem jak cia�o.
Za�oga si� skupi�a w niszy pod iluminatorem patrz�c pos�pnie na oddala-
j�c� si� planet�. Wielka Dolor wykona�a powolny obr�t i zn�w pokaza�a sw�j
brzuch. Wtedy stwierdzili z przera�eniem, �e planeta si� nie zmniejsza. Ozna-
cza�o to jedno: nie oddalali si�. Urz�dzenia pracowa�y normalnie, dlaczego
dreptali w miejscu? Pochwyci�a ich wielka nieznana moc. Ju� czuli, �e wnikn�-
�a do wn�trza rakiety, a w nich samych zacz�a rozlu�nia� wi�zania energe-
tyczne. Je�eli one si� rozpadn�, pozostan� po nich tylko cia�a na Ziemi. Co�
ich parali�owa�o, energia wyp�ywa�a z nich jak krew.
Cz�owiek le��cy w swym ��ku na Ziemi czu� si�, jak wt�oczony w ciemne
dno. Zamkn�� oczy, obrazy zacz�y si� zamazywa�, falowa�y jak nagrzane po-
wietrze. Znikn�y, lecz w cz�owieku zosta�o przera�enie. Co zobaczy�? Jakie
znaczenie mia�y te wizje? Nie mog�y si� przecie� wy�ni�.
Otworzy� oczy, zobaczy� codzienne sprz�ty w �wietle poranka. Zrozumia�,
�e jego zmys��w u�yto dla przekazania wa�nych wiadomo�ci. Kto by� nadawc�?
Z pewno�ci� �w kosmonauta, kt�ry zosta� poddany eksperymentalnej przemia-
nie, bezcielesny polecia� w kosmos i w rakiecie wspomina� pewne polo-
wanie w Afryce czekaj�c na l�dowanie na planecie Dolor.
Dlaczego akurat mnie wt�oczono w m�zg ten straszny przekaz, co mam
z nimi wsp�lnego? � zadawa� sobie pytania. Nie wiedzia�, nie zrozumia�,
ale zdawa� sobie spraw� z jednego: by� to nakaz. Musi go wykona�, ratowa�
tych z rakiety, bo zgin�. Zerwa� si� z po�cieli i przygotowywa� do wyj�cia
z domu, dr�a�y mu r�ce. Gor�czkowo uk�ada� plan dzia�ania: zdoby� dane
dotycz�ce eksperymentu, jako dziennikarzowi u�atwi� dost�p do Centrum �
to pierwszy krok. Trzeba si� dosta� do podziemi Ministerstwa. Ale najwa�-
niejsze to dotrze� do Szefa, tylko on mo�e decydowa� o udzieleniu pomocy.
Wybieg� z domu, odwiedzi� wiele miejsc, skontaktowa� si� z r�nymi oso-
bami, uruchomi� wszystkie swoje znajomo�ci. Ale dziwne, jego kana�y oka-
za�y si� nagle niedro�ne. Zacz�� nalega� na wp�ywowych przyjaci�, by za-
�atwili mu audiencj� u Szefa, ich r�ce okaza�y si� za kr�tkie, by tej klamki
dosi�gn��.
Czas lecia� szybko, a nic mu si� nie udawa�o. Jego poczynania stawa�y si�
coraz bardziej nerwowe, lecz cokolwiek zrobi�, muru przebi� nie m�g�. Wszyscy
dawali jedn� odpowied�: tajemnica i zamykali przed nim drzwi.
Wykonuj�c drugi punkt swego planu pr�bowa� zdoby� wiadomo�ci doty-
cz�ce natury eksperymentu. Szpera� w Centrum Pami�ci Informacji Nauko-
wej. Wielokrotnie kodowa� to samo pytanie, ale za ka�dym razem otrzymywa�
odpowied� zerow�. Oznacza�o to, �e na ten temat nigdy nie wp�yn�y dane.
I tym razem wyszed�szy z budynku Centrum za progiem cisn�� do kosza na
�mieci �lepy wydruk z bloku pami�ciowego. Wbi� r�ce w kieszenie i poszed�
przed siebie pe�en z�o�ci. Jeszcze nie rezygnowa�. Znowu zaczyna� molesto-
wa� wp�ywowych przyjaci�, ponagla� ich, ale dawali odpowiedzi wymijaj�ce
lub po prostu byli zaj�ci.
Czy�by ich ostrze�ono? W co ja si� pakuj�?
Nagle zosta� wezwany do kierownika. Kiedy stan�� przed jego biurkiem,
na l�ni�cej powierzchni zobaczy� swoj� legitymacj� s�u�bow�. Zrozumia�, �e
jest zwolniony z pracy.
� Odwo�am si� � zagrozi� bu�czucznie.
Kierownik u�miechn�� si� drwi�co.
Kto mnie zdradzi�? � zadr�cza� si� �a��c ulicami. Przecie� wszyscy przy-
jaciele byli godni zaufania.
Dysponowa� czasem, lecz nie mia� �adnych mo�liwo�ci. Obywatel nie za-
trudniony w pa�stwowej firmie wypada� ze spo�ecznego obiegu, nieprzydatny,
nie mia� �adnych praw.
Szed� ulicami starej dzielnicy, gdzie ludzie byli biedni i �y�o si� szybko.
Tam si� zawsze co� dzia�o mimo licznych patroli. Ot, cho�by i teraz. Udaj�c,
�e ogl�da wystaw�, obserwowa� szwendaj�cego si� �az�g�, jakich tu wielu. Bez
w�tpienia nafaszerowany by� przydzia�owymi narkotykami.
Musia� po�era� swoj� tygodni�wk� od razu. Gdyby nie one, nigdy by ta-
kich typ�w nie utrzymano w pos�uchu � usprawiedliwia� przepisy.
Patrzy� zza ramienia, lepiej r�nym osobom nie zagl�da� w oczy.
No, prosz�, mia�em racj� � nieomal si� ucieszy� z trafno�ci przewidy-
wa�, bo przecie� czu�, �e nie wszystko jest w porz�dku.
N�dzarz krzykn�� i rzuci� si� na ziemi�, wyrywa� sobie w�osy jakby w kra�-
cowej rozpaczy, ale nie mia� ku temu powod�w, wszak podlega� bezp�atnej
opiece spo�ecznej.
Patrol zjawi� si� natychmiast i po chwili �az�ga by� unieszkodliwiony. Ten
widok ol�ni� dziennikarza. Zburzy� sobie w�osy i run�� ku porz�dkowym wy-
krzykuj�c imi� wielkiego Szefa, a pod jego adresem wszystko, co mu �lina na
j�zyk przynios�a.
Kiedy odzyska� przytomno��, siedzia� z g�ow� wci�ni�t� pomi�dzy kolana.
Krew bi�a mu w skroniach, domy�la� si�, �e to mo�e by� skutek gazu osza�amia-
j�cego. By�o ciemno, czu�, �e jest gdzie� wieziony. Nie mia� okazji krzykn��,
�e posiada wa�n� informacj� wagi og�lnej. Kiedy dojechali, gdzie trzeba, pod-
nie�li mu g�ow� i chwyciwszy pod ramiona pobiegli przez korytarz wlok�c go
za sob�. Nie zd��y� nawet pomy�le�, �e jeszcze im poka�e, jak si� powinno
traktowa� kogo� takiego, jak on. Wepchn�li go do ma�ego pokoiku, ale to
przecie� nie mog�a by� cela. S�ysza� dobiegaj�ce zza drzwi zmieszane g�osy.
Funkcjonariusze z patrolu zdawali raport.
Co oni wygaduj�? Przecie� nic takiego si� nie zdarzy�o. Nie wykrzykiwa�
ani takich s��w, ani gr�b. U�y� wybiegu, och, by� niewinny. Szarpn�� si�, by
wsta� z krzes�a i biec wyja�ni�. Z w�ciek�o�ci� stwierdzi�, �e go przykuli.
Zme��
w ustach przekle�stwo, ale mu nawet nie ul�y�o. Podlegam emocjom � po-
my�la�. To mnie gubi.
Postanowi�, �e pierwsze s�owo, jakie od niego us�ysz�, b�dzie ��daniem
wyja�nienia i przeprosin. Tak si� czu� otumaniony i zmaltretowany skanda-
licznym traktowaniem, �e zapomnia�, w jakim celu odegra� ca�� t� niem�-
dr� scen�.
W pokoju obok wci�� trwa�o przes�uchanie. Wchodzi�y jakie� osoby, sk�a-
da�y zeznania.
Sk�d maj� tylu �wiadk�w? � zadawa� sobie niespokojne pytanie, ale
jeszcze si� nie ba�.
Trwa�o to dosy� d�ugo, wreszcie zacz�to szura� krzes�ami, s�ysza� wykr�-
canie papieru z maszyny. Wszed� stra�nik w mundurze i wymawiaj�c jego
imi� uwolni� go. Kaza� mu i�� za sob�, lecz nie udzieli� �adnych wyja�nie�.
By zaniecha� pyta�, wystarczy�o spojrze� na jego t�p� twarz. Za szerokimi ple-
cami stra�nika w mundurze zst�powa� wci�� w d�. Korytarze stawa�y si� co-
raz w�sze, �ciany z betonu sp�ywa�y wilgoci�, wkl�s�e ceglane stopnie dowo-
dzi�y, jak wiele os�b je wyg�adzi�o tysi�cami beznadziejnych krok�w w d�,
sk�d nie s�ycha� krzyk�w. Przeszli przez jakie� drzwi, popchni�to go i stan��
przed reflektorem mru��c oczy. Niczego nie widzia� i nie domy�la� si�, w ja-
kie to miejsce go zaprowadzono. Czu� tylko zapach, nie odgad�, czy�by krwi?
� Statek kosmiczny lec�cy z planety Dolor jest w niebezpiecze�stwie �
zacz�� niepewnie.
� Nie ma takiej planety � odwarkn�� g�os spoza kurtyny �wiat�a. � Nazwa
rakiety?
� Nie wiem.
� Jak wygl�daj� kosmonauci, rozpoznasz na zdj�ciu?
� Oni nie maj� cia�. � Dziennikarz czu� niestosowno�� tego wyja�nienia
w takim miejscu.
� Ilu jest ich?
� Sze�ciu. Ich cia�a le�� w podziemiach Ministerstwa Lot�w Kosmicz-
nych Dalekiego Zasi�gu. Skontaktujcie mnie z Szefem.
� Szef ma wa�niejsz� robot� ni� badanie podejrzanego dziennikarza.
� Podejrzanego! O co?
� O spisek antyrz�dowy, oczywi�cie. Kto ci powiedzia� o tych sze�ciu
w podziemiach?
� Kosmonauci z planety Do... � poczu� uderzenie i a� si� zatchn��.
� Nie ma takiej planety. Kto ci powiedzia�?
� Kosmonau... � uderzenie.
� Ilu nale�y do spisku?
� Sze�ciu z planety Do... � zacz�� z wysi�kiem.
� Zapisz, sze�ciu � g�os zwr�ci� si� do niewidzialnego protokolanta. �
Cel spisku?
� Widzie� si� z Szefem � uderzenie wt�oczy�o z powrotem s�owa i prze-
kr�ci�o sens.
� Zapisz, zamach na Szefa to cel spisku, kt�rego organizatorem jest... �
g�os podyktowa� personalia dziennikarza. � Przest�pcza grupa u�ywa krypto-
nimu �Sze�ciu z planety Dolor".
Badany pod szybkimi i celnymi ciosami ju� tego nie s�ysza�. Kiedy od-
zyska� przytomno��, czu� pod obola�ymi plecami twarde deski pryczy. Prze-
sun�� r�k� po jej kraw�dzi, palce natrafi�y na betonow� pod�og�, a� wreszcie
natkn�y si� na blaszany dzbanek z wod�. Nie mia� si�y go podnie�� ani d�wig-
n�� g�owy. Po wielu godzinach obr�ci� si� z wysi�kiem na brzuch i opad� po-
liczkiem na szorstkie deski. Nie zdo�a� pod�o�y� pod twarz zgi�tego ramienia.
Wyrzuca� sobie w�asn� g�upot�. Jak�e m�g� uwierzy� w sen. A jeszcze ten
pomys� dostania si� do Szefa! Ba� si�, nie wierzy� w mo�liwo�� odzyskania
wolno�ci i wyja�nienia sprawy, przecie� pozostaj�c bez pracy by� podw�jnie
podejrzany.
Spr�bowa� spojrze� na ca�� spraw� z boku, tak jak m�g�by patrze� �ledczy.
A historia wygl�da�a niepowa�nie. M�ody i nerwowy dziennikarz prze�ywa
senne koszmary o rakiecie lec�cej ku planecie Dolor. Temu �atwo gor�czkuj�-
cemu si� dziennikarzowi wydawa�o si�, �e odczuwa wra�enia kosmonauty,
kt�ry w wyniku tajemniczego eksperymentu zostawi� swe cia�o na Ziemi.
Co w takim razie wys�ano w rakiecie? � my�l dziennikarza skupi�a si�
na tym pytaniu porzucaj�c pr�by spojrzenia bezstronnego. Za��my, �e zasa-
da eksperymentu jest prosta, ale w rozumieniu �ledczego niemo�liwa i absur-
dalna, dlatego potraktowa� j� jako wybieg dziennikarza.
Mija�y godziny nocy, co chwila zapada� w kr�tkie drzemki, nie przynosi�y
mu jednak pokrzepienia ani dalszego ci�gu tamtego snu. Kiedy si� budzi�,
wyrzuca� sobie naiwno��. �
Uwierzy� w sen! I z tego powodu ryzykowa� �yciem, marnowa� karie-
r�! Sen, mara!
By�o chyba nad ranem, kiedy znowu zobaczy� planet� Dolor i uwi�zion�
na orbicie rakiet�. Ale w jej wn�trzu nie dostrzeg� nikogo.
Mimo to us�ysza� nagle, �e m�ciciele z Dolor zacz�li nadawa� komunikat.
By� przeznaczony dla za�ogi. A wi�c �yli, dlaczego s� niewidzialni?
�To my was pochwycili�my, my, bogowie z Dolor, by ukara� za naruszenie
naszej macierzystej planety. Wyrastamy bowiem tam, w glebie, by po stu-
leciach zamieni� si� w trzeci� form� � bosk�, nie znan� wam, dualistycznym
tworom z Ziemi. Wasza �wiadomo��, wszak cia�a pozostawili�cie na Ziemi,
zostanie uwi�ziona w naszych zarodkach na Dolor i pozostanie tam tak d�ugo,
a� si� dokona przemiana. Utracicie cz�owiecze�stwo, ale si� staniecie jako
bogowie. Taka jest cena i kara".
W lekko uchylonych drzwiach ukaza�a si� barczysta sylwetka stra�nika.
� Te, dziennikarzy na! Masz, poczytaj � i rzuci� wprost na twarz le��cego
plik gazet, kt�re szeleszcz�c zsun�y si� na pod�og�.
Drzwi si� zamkn�y, nie zapalono �wiat�a, lecz wi�zie� widzia�, �e rozpada-
�y si� wi�zania statku i tego, co by�o w nim. Kosmonauta resztk� swej mocy
wywo�ywa� szybkie obrazy i przekaza� ostatnie wra�enie: szed� sawann� pod
modrym niebem. Teraz zrozumia�, dlaczego pie� drzewa na wzg�rzu przy-
pomina� mu poskr�cane ramiona � drzewo m�ki. Lecz lwy pomyka�y silne
i niepokonane, lwy by�y nim. My�l zdo�a�a na sekund� przenie�� si� do sali
z sze�cioma sarkofagami. Jego cia�o le��ce w pierwszym by�o ma�e, drobniej-
sze ni� wtedy, kiedy je zamieszkiwa�. Nic dziwnego, uby�o z niego materii
zu�ytej na fal� no�n� tego, czym si� sta�, by polecie� ku gwiazdom. Ale po-
wr�ci, przecie� nie na darmo widzia� lwy, ostatni obraz jego ludzkiej wci��
�wiadomo�ci. Tylko cia�o musi istnie�, czeka�.
Moc, kt�ra pochwyci�a rakiet� swoj� r�k�, zacisn�a ich jak w pi�ci, ciem-
no�� obj�a ich ze wszystkich stron. Z tej ciemno�ci wy�oni� si� obraz p�katej
i bia�ej g�owy dr��cego stwora przyczepionego do ga��zki, przyczajonego pod
p�aszczem ziemi na planecie Dolor. Olbrzymie i wypuk�e oczy poprzerzynane
sieci� niebieskich �y�ek spojrza�y.
Le��cy na koi, pogr��ony w ciemno�ci musia� zajrze� w te oczy, cho� nie
chcia� i zaciska� powieki. Spojrza�, by�y ludzkie, pe�ne b�lu i oczekiwania.
� Nie wy��czajcie systemu � j�kn�� dziennikarz.
Wtedy kt�ry� z technik�w obs�uguj�cych system w podziemiach Minister-
stwa Lot�w Kosmicznych Dalekiego Zasi�gu powiedzia�, �e na twarzach le-
��cych w sarkofagach pojawi�y si� �zy. Kto� inny przypomnia�, �e podczas
samotnego nocnego dy�uru s�ysza� szloch z sarkofagu male�kiej kobiety, stoj�-
cego samotnie pod �cian�. Ludzie z obs�ugi m�wili, �e cia�a trzeba pogrzeba�,
jak si� nale�y, bo nigdy nie powr�ci do nich �wiadomo�� uwi�ziona w energii,
dla kt�rej potrzeba by�o troch� kom�rek z ich cia�. Powinno si� przerwa� ten
bezbo�ny eksperyment, cho�by z powodu koszt�w.
Le�a� w ciemno�ci twarz� na szorstkich deskach koi. By� �wit, szarza�o, a on
wyczerpany zasn��. W md�ym �wietle nowego dnia nie przeczyta� tytu��w
drukowanych du�ymi literami: �KONIEC EKSPERYMENTU". Nie zoba-
czy�, �e sensacyjne pi�mid�a n�ci�y w�tpliwo�ci�: �NAUKA CZY ZBROD-
NIA, CZYLI TAJEMNICE SARKOFAG�W".
Jego sen by� szczelny i ziemski.
� Tu wszystko ci�gle si� psuje � m�wi� m�czyzna w kombinezonie po-
stukuj�c pincet� w rur�. � Musz� wci�� naprawia� � z kieszeni wystawa�y
mu w�sy tranzystor�w, odn�a opornik�w i czu�ki obwod�w zintegrowa-
nych.
W korytarzu by�o przy�mione �wiat�o, z niekt�rych lamp wykr�cono �a-
r�wki, w dodatku co drug� wy��czono.
� Znam to wszystko na pami�� � m�wi� bardziej do siebie ni� do ma�ej
figurki ch�opca wlok�cego si� za nim i potykaj�cego si� w ciemno�ci o w�asne
nogi.
Ch�opiec przyspieszy� nagle, bo w mroku ledwo dostrzega� nieco ja�niejszy
prostok�t plec�w ojca.
� Powiedzia�a, �e to b�dzie wielki dzie�, kiedy mnie zabierzesz a� tutaj,
do samego �rodka � m�wi� monotonnie. � Obieca�e�, �e wszystko mi wy-
t�umaczysz. A tu tylko ciemno.
� Przyzwyczaisz si� � burkn�� ojciec nie odwracaj�c si�. � Oczy szybko
si� zaadaptuj�, gorzej z... � urwa� i przyspieszy� kroku.
� Gorzej z czym? � dopytywa�o si� smutno dziecko.
� Sam zobaczysz po pewnym czasie.
� Gdzie mama? � zapyta� po chwili ch�opiec.
� Ju� nie przyjdzie � odpowiedzia� szybko ojciec.
� Dlatego, �e w�o�y�e� j� do tej maszyny � powiedzia� bez wyrzutu ch�o-
piec.
� Nie dlatego. Musia�em j� w�o�y� � zacz�� ojciec � bo ju� nie przyj-
dzie � zako�czy� nie wiedz�c, jak wyja�ni� dziecku to, co si� sta�o z matk�.
Szli wci�� przez ciemne i kr�te korytarze. By�y w�skie, wi�y si� tysi�cami
odn�g, jak monstrualna o�miornica. Korytarze przechodzi�y w poprzek, w g�r�
i na boki we wn�trzu ogromnego urz�dzenia, maszyny-miasta, maszyny wiel-
kiej jak g�rotw�r, maszyny-stwora o wielkim cielsku. W g��b jej cia�a ci�gn�y
si� pulsuj�ce kanaliki i przewody z przejrzystej substancji, karbowane jak
tchawice; popl�tane czerwono-niebieskie arterie i t�tnice przechodz�ce w co-
raz cie�sze d�ugie przewody opl�tuj�ce jej mi�nie naczyniami w�osowatymi.
Bulgota�y w nich i przelewa�y si� ciecze i p�yny, �cieka�y kroplami w w�skich
�y�ach, ��czy�y w wi�ksze strumienie w prze�ykach, by sp�yn�� powoln� i g�st�
mas� w pl�taninie wielokilometrowych jelit.
W�ska r�owa rurka nagle p�k�a, utworzy�o si� na niej niewielkie naci�cie
i zacz�y si� s�czy� krople g�stej czerwonej cieczy. Rurka ��czy�a si� z innymi,
coraz grubszymi, tworz�c system, a te przechodzi�y w mocn� t�tnic� dowo-
��c� p�yny do detalu maszyny podobnego do olbrzymiej pi�ci, kt�ra si�
rytmicznie kurczy�a i rozkurcza�a z powoln� majestatyczno�ci�.
Ch�opiec sta� wpatrzony w ten mechanizm, otwiera� usta ze zdziwienia
i automatycznie oddycha� w tym samym rytmie, w jakim si� porusza�y pi�cio-
podobne p�aty r�owego detalu maszyny.
Ojciec podskoczy�, zawi�za� powy�ej rany nylonow� ni�, ciecz od razu zwol-
ni�a up�yw, szybko wci�gn�� na r�ce nowe gumowe r�kawiczki i tamponem
waty z uwag� przetar� brzegi skaleczenia, uprzednio umoczywszy wacik w bu-
telce z napisem �Balsam koj�cy". Dawniej by� tam inny napis, litery wska-
zywa�y, �e poprawki dokona� ojciec, kt�ry ju� docisn�� brzegi ranki i na-
klei� plasterek wyj�ty z hermetycznego, wyja�owionego opakowania. Wsta-
wi� butelk� do szafki o drzwiczkach pomalowanych na bia�o i ozdobionych
czerwonym krzy�em.
� Widzisz � uczy� syna � tu czysto�� jest wszystkim. Gdyby zasz�a ja-
ka� infekcja, cho�by najmniejsza, nigdy bym jej nie opanowa�. Mam zbyt
skromne �rodki, zgin�aby ona i my. Bakterie, rozumiesz, maj� tu doskona�e
warunki rozwoju, odpowiedni� wilgotno��, temperatur�, ca�e masy jedzenia
i g�ry po�ywek. A poza tym, oczywi�cie, spok�j. Nikt by nie ingerowa� anty-
biotykami, nie wytrawia� kolonii �r�cymi mycynami. Tak, infekcja by�aby
tragedi�. Zapami�taj to sobie, ch�opcze, przecie� kiedy� zajmiesz moje miejsce.
� Dlaczego, tato? � zapyta� ch�opiec z nut� beznadziejno�ci w g�osie.
� Kiedy� mnie nie b�dzie � odpowiedzia� z zamy�leniem ojciec.
� A gdzie b�dziesz? � zapyta�o dziecko z przestrachem. � Tak jak mama,
w maszynie?
� Nigdzie.
� Nie mo�na by� nigdzie! � zaoponowa�o dziecko. � Powiedzia�e�, �e
ciebie nie b�dzie, teraz m�wisz, �e b�dziesz, ale w miejscu, kt�rego nie ma?
� Nie wiem, jak ci to wyt�umaczy�, synu � powiedzia� ojciec ws�uchuj�c
si� w prac� maszyny � ale istnieje taki stan, kt�ry oznacza, �e jest si� i nie
jest.
Istnieje si� nigdzie. To �mier�.
� Co to znaczy? � zapyta� zaciekawiony ch�opiec.
� Ludzie s� �miertelni � odpowiedzia� z roztargnieniem ojciec dotykaj�c
z lubo�ci� pulsuj�cych garde� maszyny.
� Ludzie? � zdziwi� si� ch�opiec. � Co to znaczy: ludzie? Nie ma ludzi.
Jeste� tylko ty, ja i maszyna, teraz, kiedy ju� nie ma mamy.
� Gdyby si� okaza�o, �e jest wiele takich os�b jak my � zacz�� ojciec obma-
cuj�c jak �lepy przewody t�ocz�ce p�yny � tam, na �wiecie? � Wykona� lekki
ruch brod� pokazuj�c nieokre�lone miejsce u g�ry.
Ch�opiec podni�s� g�ow� i przypatrywa� si� mi�niom maszyny, jej id�cemu
coraz wy�ej kr�gos�upowi z pot�nych belek. Nie by�o tam �wiata, lecz
olbrzymie no�niki i d�wigary, jak straszne ramiona, gro�ne w s�abym �wia-
te�ku.
� Nie � krzykn�� ch�opiec z przestrachem. � Nie chc� �adnego �wiata
ani ludzi! � "Cofa� si� przera�ony a� do balustrady i opar� plecy o czerwon�
d�wigienk� zabezpieczon� sznureczkiem. � A s� inni ludzie, tato?
Ojciec podszed�, by ukoi� przestrach dziecka i pog�askawszy go powie-
dzia�:
� Nie ma innych ludzi, nie b�j si�. Ju� nie ma � jego r�ka g�aszcz�c zsun�a
si� z g�owy na kark, a potem na plecy ch�opca i wyczuwszy, �e dziecko opiera
si� o zabezpieczaj�c� d�wigni�, odepchn�a je gwa�townie. � Uwa�aj, od-
ci��by� im tlen.
Zapomnia� o ch�opcu, obmacuj�c gor�czkowo plomb� i sprawdzaj�c po�o-
�enie d�wigni, kt�rej nie wolno si� by�o przesun�� ani o u�amek milimetra.
Zacz�� i�� wzd�u� przewod�w sun�c po nich lekko d�oni� i -wymacuj�c palcami
zgrubienia. Wszystko by�o w porz�dku, ale praca tak go poch�on�a, �e nie
czu�, jak ch�opiec targa go za pasek kombinezonu i pyta: � Komu odci��bym
tlen?! Ludziom? Wi�c s�, gdzie?
Ch�opiec opu�ci� r�ce i zrezygnowa�, gdy stwierdzi�, �e ojciec go nie s�yszy.
Sta� chwil� ze spuszczon� g�ow� po�ykaj�c �zy, a kiedy si� rozejrza�,
spostrzeg�,
�e jest sam. By� w jakim� jakby pokoiku o jasnych �cianach. Nie czu� si� sa-
motny, w pomieszczeniu zdawa�a si� przebywa� inna jeszcze osoba. Ch�opiec
rozejrza� si�, nikogo nie by�o, ale u�miechn�� si�. Podni�s� g�ow� do g�ry, by
sprawdzi�, czy ci, kt�rym mo�na niechc�cy odci�� dop�yw tlenu, umie�cili
si� wysoko. Sufit nie ujawni� �adnej szczeliny, wi�c nie o tajemniczych ludzi
chodzi.
Ju� ich nie ma � powiedzia� ojciec i ch�opcu si� wydawa�o, �e s�yszy jego
g�os; cho� nikogo nie dostrzeg�, poczu� si� ra�niej.
Kto tu jest? � pomy�la�. Odpowiedzi� by�o mi�e ciep�o r�k matki, ale
wiedzia�, �e mamy nie ma. Jej brak przesta� go martwi�. Rozmawia� z mi��
i blisk� osob�, cho� jej nie nazwa�, jednak wiedzia�, kim jest. Zobaczy� nagle,
�e �ciany si� rozchodz�, oddalaj� i czyni� przejrzyste. Widzia� ca�� maszyn�,
wszystkie jej zakamarki, a w ka�dym trwa� ruch, m�dra i celowa praca. Ch�o-
piec sta� i s�ucha�. W jego uszy wnika� rytm oddechu, dalekie bulgotanie
p�yn�w, przesuwanie si� cz�stek, szmer, spok�j i rytm, nieustanna, nigdy nie
milkn�ca przemiana cz�stek chemicznych. Zrozumia� ogrom nauki i my�li
nagromadzonej w ka�dym ruchu.
Gdyby go wtedy ojciec zapyta�, nie umia�by swych odczu� uj�� w s�owa,
lecz pi�kno, m�dro�� i celowo�� zamieni�y si� w jego rozumie w jeden symbol.
Maszyn� widzia� jednocze�nie ze wszystkich stron i zauwa�y�, �e na trzeciej
kondygnacji jest niewielki przeciek. Wiedzia�, co nale�y zrobi�, wi�c poszed�
tam szybko, z pewno�ci� osoby, kt�ra zna swoj� powinno��.
Po drodze sprawdza� przewody, kana�y i zawory. Zaklei� ran� i wyj�wszy
z szafki butelk� napisa� na niej �Balsam koj�cy". By maszyna czu�a si� lepiej,
nie m�wi� o niej �maszyna".
Po wykonaniu pracy niespodziewanie natkn�� si� na ojca. U�miechn�� si�
i zacz�� z rado�ci� opowiada�, co zrobi�.
� Wiem, wiem � przerwa� mu ojciec. � To nie jest zwyk�y organizm do
dostarczania ludziom na ziemi tlenu, biomasy, energii. Nie traktuj� jej jak
cudu techniki i dzie�a ludzkich r�k i umys��w. Ona jest czym� wi�cej. Pozwala,
by�my jej s�u�yli, ale jestem pewien, �e gdyby co� si� z nami sta�o, mog�aby
sama opatrywa� swoje rany.
� M�wisz o tym dziwnym stanie zwanym �mierci�? � zapyta� ch�opiec
oboj�tnie i nie daj�c ojcu czasu na odpowied� ci�gn��: � Wiem, czym jest
maszyna, ona jest Bogiem.
� Sk�d znasz to s�owo? � przestraszy� si� ojciec.
� Czy� nie jest wielka i wspania�a? � m�wi� w uniesieniu ch�opiec. �
Czy nie wie o nas wszystkiego?
� Matka ci powiedzia�a to s�owo? � pyta� ojciec potrz�saj�c ch�opcem za
ramiona.
Syn odsun�� go �agodnie: � Nie, nikt mi nie m�wi�. To powsta�o we mnie,
wtedy, kiedy odszed�e� i zapomnia�e� o mnie, sta�em i s�ucha�em siebie. I czu-
�em to: B�g, wielko��, pi�kno.
� Nie pomy�la�e� o jednym jeszcze s�owie, bez kt�rego wszystko traci zna-
czenie.
� Mo�e, nie wiem � powiedzia� oboj�tnie ma�y. � Nie interesuje mnie
nic opr�cz niej � lekkim ruchem brody zatoczy� ko�o ujmuj�c w ten spos�b
wszystko. � Tu z ni� jest mi dobrze. Kiedy by�em ma�y i nie schodzi�em
tak g��boko, lecz mieszka�em z mam� w naszym apartamencie", te� by�o do-
brze � m�wi� monotonnie i sennie jak zahipnotyzowany � ale teraz jest le-
piej. Nie chc�, �eby by�o inaczej � zobaczy� nagle ma�e uszkodzenie na jed-
nym z dalekich poziom�w i zapomniawszy natychmiast o ojcu odwr�ci� si�
na pi�cie i zacz�� i�� wzd�u� ciemnego korytarza sun�c d�oni� po por�czy, cza-
sem lekko odrywaj�c palce, jakby g�aska� g�adko�� metalu. Jeszcze go ojciec
s�ysza�, jak cz�apa� po schodach ju� w nowym ��tym kombinezonie, idealnie
dopasowanym do jego figury, z kieszeniami.na piersi, z kt�rych wystawa�y
owadzie �apki drobnych detali. M�czyzna nagle postarza�y o wiele lat sta�
d�ugo nie zwracaj�c uwagi na zgrubienia w prze�ykach maszyny, kt�ra si�
d�awi�a zbyt wielkimi k�sami pokarmu i nale�a�o rozmasowa� jej gard�o. Cho�
syn by� daleko, ojcu wydawa�o si�, �e widzi jego drobn� sylwetk� przemykaj�c
si� w niezmiernie d�ugich kiszkach maszyny i wiedzia� ju�, co si� sta�o, ale nic
nie m�g� uczyni�.
Zetkn�li si� ze sob� po kilku latach. Syn sta� na balustradzie i wykr�ca�
ostatnie niepotrzebne �ar�wki. Ojciec s�ysza� zgrzyt metalowej oprawki i w ta-
ki spos�b odgad� czynno�ci syna. Panowa�a ciemno��, ale przecie� i tak �wiat�o
nie by�o im potrzebne.
Syn wykr�ca� �ar�wki nie z oszcz�dno�ci, lecz dlatego, �e ona mu kaza�a.
Od lat chodzili po omacku, oczy, nie u�ywane, nie by�y im potrzebne. Plan
maszyny mieli wyryty w swoich umys�ach, ka�dy impuls sygnalizuj�cy uszko-
dzenie natychmiast si� pojawia� w ich my�lach. Po co im oczy?
Tak pomy�la� ojciec, kiedy syn zeskoczy� z barierki tu� przed jego twarz�
i omal na niego nie wpad�. Zatrzyma� si�, jakby nas�uchiwa� czyjej� obecno�ci,
a poniewa� ojciec nie przem�wi� s�owem, odwr�ci� si� i zacz�� powoli odchodzi�
ciemnym korytarzem.
� Musimy porozmawia� � szepn�� ojciec.
� Taak? � zdziwi� si� syn nie odwracaj�c g�owy. � A o czym?
� O wa�nych sprawach � m�wi� szybko ojciec.
� No, to m�w � powiedzia� syn wci�� stoj�c odwr�cony plecami do ojca,
gotowy w Jta�dym momencie przyspieszy� kroku i znikn�� w ciemnym kory-
tarzu.
� Tutaj? � zapyta� ojciec zdziwiony. � Nie ma nastroju. Jeste�my jak
w biegu, gotowi w ka�dej chwili uciec od siebie. W taki spos�b si� nie rozstrzy-
ga wa�nych spraw.
� Wsz�dzie jest tak samo � odpowiedzia� syn. � Jest tylko ona. Gdzie-
kolwiek p�jdziemy, b�dziemy w niej.
� Przecie� to zaledwie maszyna � zdziwi� si� ojciec. � Mo�e troch� lepsza
od innych, ale przecie� skonstruowana przez ludzi po to, by im s�u�y�a. Jest
ich s�ug�, lokajem. Mog� j� w ka�dej chwili wy��czy�, rozebra� na cz�ci,
a ka�d� z nich przetopi� i zrobi� z tego, co zechce.
� Ty znowu o tych swoich ludziach � powiedzia� sennie syn. � Przecie�
ludzi nie ma.
� My jeste�my lud�mi � powiedzia� ojciec. � Panami maszyny. Mo�emy
z ni� zrobi� to, co si� nam podoba. � Us�ysza� �miech. � Czy wiesz, co jest
nad nami? � pr�bowa� zainteresowa� syna.
� Korytarz. P�uca maszyny.
� A jeszcze wy�ej? � ojciec rozmawia� z nim jak z ma�ym ch�opcem.
� Jej tchawica, delikatny instrument.
� A poza maszyn�? � dopytywa� si� ojciec.
� Poza ni� nie ma nic � stwierdzi� z wielk� pewno�ci� syn.
� Tam jest �wiat, synu. Wielki i cudowny �wiat.
� Nie rozumiem, o czym m�wisz � powiedzia� syn bez zniecierpliwie-
nia, z lekkim znudzeniem.
� Nie t�sknisz do �wiata? � zapyta� �arliwie ojciec.
� Nie znam tego twojego �wiata � prychn�� pogardliwie syn.
� Czy chcesz si� dowiedzie� wszystkiego? � szepn�� ojciec, jakby chcia�
wyjawi� tajemnic�.
� Obieca�e� mi to pierwszego dnia mojej s�u�by, ale nic nie powiedzia�e�,
tylko poszed�e� sobie � powiedzia� syn bez wyrzutu. � Za to ona wyjawi�a
mi wszelkie tajemnice. Ale jak chcesz � westchn�� � to m�w.
Ojciec prze�kn�� �lin� i jakby nie rozumiej�c zniewagi zacz��:
� Na Ziemi nie zyska�em wielkiego powodzenia, prawd� m�wi�c, by�em
niczym, nigdy nie zarobi�bym na luksusowe �ycie. Zaproponowano mi kon-
serwacj� maszyny. Za wielkie pieni�dze, bo to oznacza�o zamkni�cie si� w pod-
ziemiach jak w grobowcu. Ale niewielkie by�y moje obowi�zki, lecz wielkie
wygody. Pami�tasz apartament, w kt�rym sp�dzi�e� dzieci�stwo? Nie brako-
wa�o nam niczego, �yli�my jak baszowie w przepychu i ca�kowitej swobodzie.
Mogli�my buszowa� po ca�ej maszynie, jak po wielkim mie�cie. Nie zabroniono
nam wychodzi� na powierzchni�, ale po pewnym czasie przesta�o interesowa�
to i mnie, i matk�. Po pocz�tkowym okresie s�awy � by�a to pierwsza maszyna,
a ja jedynym na �wiecie konserwatorem tego typu urz�dzenia � �wiat zacz��
0 mnie i moim dobrowolnym wygnaniu powoli zapomina�. Za ka�dym razem,
gdy wychodzili�my na ziemi�, zastawali�my zmiany i nowo�ci, a �wiat stawa�
si� dla nas coraz bardziej obcy. A p�niej czuli�my nawet, �e si� robi wrogi.
Zacz�li�my si� go ba�.
Maszyna zaspokaja�a wszystkie nasze potrzeby. Bali�my si� tylko ekip kon-
troler�w, kt�rzy czasami przychodzili, aby sprawdza�, jak sobie radz�. Ma-
szyna by�a niezawodna. Ba�em si�, �e pomy�l� o tym, by mnie odkomendero-
wa� na Ziemi�. Zacz��em wi�c wykr�ca� �ar�wki i tak si� zacz�o � westchn��
1 potar� oczy, jakby chcia� z nich co� zdj��.
� Ludzie musz� by� �li, skoro si� ich tak ba�e� � wtr�ci� syn.
� Nie, to ja by�em z�y. Oszukiwa�em, psu�em maszyn� tylko po to, by j�
naprawia� i udowodni� kontrolerom, �e jestem niezb�dny tu, na dole. Moje
�ycie by�o beztroskie, ba�em si� cokolwiek zmieni�.
� Nie jeste� im potrzebny � syn porusza� szcz�kami, jakby co� z niesma-
kiem prze�uwa� � ekipy kontrolne od dawna nie przychodz�. Nigdy �adnej
nie widzia�em.
� Synu! � zawo�a� ojciec patetycznie. � Nie dlatego przestali przychodzi�!
Oni � krzykn�� podnosz�c r�ce do g�ry � przestali odbiera� gotowe produk-
ty. Nie odbieraj� niczego, ani od�wie�onego i wzbogaconego powietrza, ani
biomasy, ani energii. C/.y wiesz, co to znaczy?
� Oczywi�cie � powiedzia� oboj�tnie syn � albo zbudowali now� maszyn�,
jeszcze doskonalsz� ni� moja, albo wszyscy wygin�li. To znaczy, przeszli do
tego dziwnego stanu nazywanego �mierci�.
� Trzeba to sprawdzi�! � nalega� ojciec.
� Wi�c id� do nich, sprawdzaj � syn oboj�tnie wzruszy� ramionami, a�
zaszele�ci� kombinezon.
� Nie mog�, synu.
� Dlaczego? Skoro tak kochasz tych twoich ludzi, pewnie ci nic nie zrobi�.
� Ojciec podszed� bli�ej, stan�� przy nim tak, �e niemal dotykali si� czo�ami.
� Sp�jrz mi w oczy, synu. � Wymaca� w ciemno�ci jego rami� i opar� na
nim r�k�, lecz po chwili zsun�� j� wzd�u� r�kawa, by natrafi� na d�o�.
� Przyjrzyj mi si� � powiedzia�, lecz syn nie zrobi� w jego kierunku nawet
gestu, tylko potar� niedawno golone policzki. Z zak�opotaniem trzyma� r�k� na
brodzie.
� Co widzisz? � nalega� ojciec.
� No � zacz�� syn niepewnie nawet nie spojrzawszy na ojca.
� Jestem �lepy � ojciec podni�s� blad� twarz, syn na niego nie patrzy�,
wi�c pu�ci� d�o� ch�opca. Ju� nie potrzebowa� si� jej trzyma�, nie by�a kotwic�.
Puszczona r�ka opad�a bezw�adnie niby d�wignia automatu.
� Przyzwyczai�e� si� do tego � powiedzia� syn oboj�tnie. � Nie przeszka-
dza w pracy. Wi�c w czym problem?
� Pami�tasz pierwszy dzie� tutaj? � ojciec znowu szuka� r�ki syna, bo
wydawa�o mu si�, �e upadnie, lecz jej nie znalaz�. � Powiedzia�em � ci�gn��
westchn�wszy � �e oczy szybko si� przyzwyczaj�. Ale serce... Ono nigdy.
Ka�e wr�ci� do �wiata.
Lecz syn si� odwr�ci� i szed� oboj�tnie nie patrz�c na ojca. � Nie znam
�wiata � m�wi� monotonnie � wcale go nie pragn�, ludzie s� straszni. A mo�e
ich nie ma. Tu jest mi dobrze. Ona jest wszystkim: daje mi ubranie, po�y-
wienie, rozrywk�. Je�li zapragn�, wyprodukuje dla mnie mechaniczno-biolo-
giczne stworki na m�j obraz i podobie�stwo. �wiat? Ludzie? Co mi po nich!
� Zaczekaj! � krzykn�� ojciec i podni�s�szy rami� przyzywa� go, ale sobie
przypomnia�, �e ten gest nie mo�e by� zauwa�ony. Jego d�o� sama si� za-
cisn�a w pi��, obr�ci� si� i w nieokre�lonym kierunku zacz�� wygra�a�: �
Ja ci poka��, co znaczy cz�owiek! Jego nie dam! Zgrzeszy�em, ale zap�aci�em!
Ale od niego wara! � us�ysza� we w�asnej g�owie cichutki chichot, jakby jej
si� nie chcia�o fatygowa� zbytnio, bo taki sygna� by� wystarczaj�cy.
Opu�ci� r�k�, bo zobaczy�, kim jest naprawd�: ma�ym �lepym cz�owieczkiem
zagubionym w niesko�czonych korytarzach maszyny-miasta, od kt�rej zale�a�o
jego �ycie. T�umaczy si� jej jak b�stwu, a ona si� z niego pod�miewa.
Sta� chwil� ze zwieszon� g�ow�, nie mog�c przebole� chichotu, lecz nagle
podni�s� g�ow� i obr�ciwszy twarz zawo�a�: � A czemu� taka m�dra? H�?
Wypi�a� m�j m�zg, ca�� jego tre��. Nakarmi�a� swoj� pami�� moj� pami�ci�,
wla�a� w swe puste s�oje moje odczucia, wt�oczy�a� w zako�czenia nerwowe
moje wra�enia. My�lisz moim m�zgiem powielonym w przewodach, tylko moje
wiadomo�ci ws�czasz w szare kom�rki mego syna. Kim jeste� beze mnie? K��-
bowiskiem przewod�w!
Cho� by� �lepy, wiedzia�, jak wygl�da jego syn. Ma�y, skurczony i wychu-
dzony, wtopiony w jej organizm niby bakteria. Teraz wisi zaczepiony nieomal
na paznokciu i z mi�o�ci� opatruje jej wielkie cielsko. Przemyka si� ciemnymi
korytarzami po omacku, pochylony, nieomal na czterech cienkich ko�czy-
nach, przypominaj�cy bardziej paj�ka ni� cz�owieka.
I oczy! Jego oczy! � ojciec zas�oni� twarz r�koma. Zacz�� por�wnywa�
swoje i syna dzieci�stwo.
Niczego mu nie da�em! � czyni� sobie gorzkie wyrzuty. � Ani zabaw na
podw�rku, koleg�w, roweru, ani dziewczyny o zmierzchu.
Przypomnia� sobie swoj� ulic�. Wychowa� si� na niej, jak�e m�g� j� zapo-
mnie�, zdradzi�? Kiedy rano szed� do pracy, sklepikarze akurat podnosili �a-
luzje. Na rogu kioskarka zostawia�a mu ulubion� gazet� w szarej opasce z papie-
ru. Palce teraz przypomnia�y sobie jego szorstko��. Po po�udniu koledzy przy-
chodzili na karty, rozgrywali partie na stole zbitym z dw�ch grubych desek,
stoj�cych pod kasztanem wprost na chodniku.
Westchn��, syn nie ma takich wspomnie�. Czym �yje jego m�zg? Jak�e
musi by� pusto i ciemno. Uspokoi� si� ju� zupe�nie, powzi�� bowiem pewne
postanowienie. Wola� go nie formu�owa� w my�lach, by nie zosta�y odczytane.
Ale wiedzia� dok�adnie, co powinno by� uczynione. Tylko on jedyny z ca-
�ego �wiata zna� lokalizacj� ma�ego urz�dzenia nie wi�kszego od ludzkiej g�owy,
os�oni�tego srebrn� kopu�k� jakby czaszk�. Nigdy wprawdzie nie by� w tam-
tej cz�ci maszyny, dziwnym trafem nic tam si� nie psu�o. By�o to tak, jakby
maszyna stara�a si� wymaza� w jego pami�ci �lad istnienia tego delikatnego
instrumentu. A wszystkie inne jej cz�ci wci�� wymaga�y naprawy. U�wiado-
mi� sobie, �e dotychczas maszyna powodowa�a uszkodzenia tylko po to, by
zyska� niewolnik�w. Sprytna jest, ale on, cz�owiek, j� przechytrzy.
Wymaca� w kieszeni magnes, pomy�la�, �e to, co ma uczyni�, jest bardzo
proste. Szed� niespiesznie, nie trzeba nigdzie gna�, nale�y si� tak zachowywa�,
jakby nic si� nie sta�o. Mija� coraz dalsze korytarze. Wszystko tu by�o nowe,
jakby nigdy nie u�ywane. Na pod�odze le�a�y nawet jakie� wi�rki pozostawione
po zheblowaniu deseczki przypasowywanej w ostatniej chwili przez ekipy
oddaj�ce maszyn� do u�ytku. Klamki drzwiczek l�ni�y idealn� czerni�, nikt
nigdy nie opiera� na nich d�oni. Za ka�dym z nich porusza�y si� nie psuj�c
skomplikowane systemy maszyny.
U�wiadomi� sobie, �e ona pozwoli�a im przebywa� tylko w dolnych cz�ciach
maszynerii, tam gdzie si� mie�ci�y systemy trawienne i wydalnicze. Traktowa�a
nas jak asenizator�w � pomy�la� bez gniewu, musia� by� bowiem bardzo
spokojny, wiedzia�, �e si� zaraz zacznie walka na �mier� i �ycie. Nie zaatakuje
go bezpo�rednio, tego by� pewny, nie spadnie mu na g�ow� ci�ki kawa�ek
metalu ani pod stopami nie otworzy si� szczelina. Ona zna�a subtelniejsze
metody walki. Mo�e spowodowa�, �e sam zapragnie pod��czy� si� do wysokie-
go napi�cia.
Znam wszystkie twoje wybiegi � pomy�la�. � Przecie� nakarmiona moim
m�zgiem nie jeste� ode mnie m�drzejsza. Ale nie zada� sobie pytania, czy mo�e
pokona� sam siebie. Pami�ta� tylko jakie� niejasne symbole i przypomnia� so-
bie, �e w zamierzch�ej przesz�o�ci bywa�y ju� tak wielkie, jak ten, grobowce.
Pierwszy raz od wielu lat wkroczy� w w�ski, pn�cy si� pod g�r� korytarz.
Na pod�odze le�a�a warstwa kurzu. Jego podeszwy zostawia�y �lad jak na pierw-
szym �niegu.
To mu przypomina�o Ziemi�. Poczu� si� silniejszy i utwierdzony w zamia-
rach. Nagle jego d�onie przypomnia�y sobie mocny u�cisk r�k koleg�w roz-
chodz�cych si� po sko�czonej partii kart do dom�w. W ostatnim dniu jesieni
�egnali si� do wiosny, a st� z piwiarni stoj�cy przez ca�e lato na chodniku
wnoszono do du�ej sali.
Kiedy grali, cz�sto z otwartych drzwi lokalu wychodzi�a kelnerka nios�c
kufle piwa. Gdy je stawia�a mi�dzy kartami, zawsze �ciera�a st�, chocia� nigdy
nie by�o to potrzebne. Pami�ta�, �e jej rami� pokryte z�otawym nalotem pieg�w
zawsze zbyt d�ugo porusza�o si� okr�nym ruchem przed jego pochylon� nad
kartami g�ow�. To przeszkadza�o mu skupi� si� na rozgrywanej partii, wi�c
podnosi� g�ow�, a wtedy ich oczy si� spotyka�y i ona machinalnie �cieraj�c st�
patrzy�a na niego znad ramienia i rzuca�a nie�mia�y u�miech. Teraz go zrozu-
mia�, ach, dlaczego tak p�no?
Szed� coraz wy�ej, korytarze l�ni�y od lakier�w, a jemu si� wydawa�o, �e za-
chodzi coraz g��biej w swoj� przesz�o��. By� uczniem. Mieszka� u babci w po-
koiku przerobionym ze stryszku. Musia� si� schyla�, by przez p�okr�g�e
okienko wyjrze� na dachy dom�w miasteczka. Uczy� si� do �witu, a kiedy
s�o�ce podnosi�o mg�y z w�skich uliczek ponad strome �uskowate dachy,
wstawa� znad ksi��ki i opiera� czo�o o metalow� ram�. �wiat by� taki �wie�y
o tej porze dnia. Patrzy� na czysto�� poranka i by� jak on nieskalany.
Tak uzbrojony szed� wprost ku �elaznym drzwiom. Zaraz si� zacznie � po-
my�la�, ale nie mia� odwagi przyzna� si�, �e ju� od pocz�tku drogi maszyna roz-
pocz�a przygotowania do bitwy.
W ciemno�ci odezwa�y si� nagle wielkie usta. Szu, szu, szu. Gada�y, szepta�y,
przekonywa�y go, �e powinien zawr�ci�, nie i�� dalej, zrezygnowa�. Bo po co
gdziekolwiek d��y�, po co si� wysila�, skoro jest tak dobrze i leniwie.
Zatrzyma�
si�, nic mu si� nie chcia�o robi�. Ogarn�o go s�odkie omdlenie, czu� si� s�aby
jak dziecko, nie mia� wolnej woli i �adna czynno�� nie by�a warta, by j� wyko-
na�. Opar� si� plecami o �cian�.
�ciana by�a szorstka i twarda, trzyma� d�onie za plecami i dotyka� palcami
chropowato�ci drewna. Opuszkami palc�w przypomnia� sobie opask� na ga-
zecie zostawianej mu co dnia przez starsz� kioskark� i szorstkie d�onie kole-
g�w. Mocne u�ciski r�k pokrytych stwardnia�� sk�r�. Otrz�sn�� si� i u�wiado-
mi� sobie, gdzie jest i dok�d idzie. Oderwa� si� plecami od �ciany i otworzy�
�elazne drzwiczki.
Wiedzia�, �e stoi na progu w�skiego korytarzyka i jest blisko delikatnego,
szumi�cego impulsami instrumentu ukrytego pod srebrn� kopu�k�.
Nagle cios. Tu� obok skroni. Potem z drugiej strony. Nie widzia�, ale s�y-
sza� �wist stali, szybkie ci�cia szpicruty gor�cej od b�yskawicznego ruchu.
Ledwie uskoczy�. Zatoczy� si� pod �cian�, by�o w�sko, co� hukn�o obok ucha,
rzuci� si� w bok. Znowu cios. O milimetr od jego skroni. Ju� widzia�, jak�elazna
kula mia�d�y mu g�ow�. Pad� na pod�og�, zas�oni� g�ow� r�kami. To za ma�o,
jego r�ce s� przezroczyste i s�abe. Zas�oni� si�! Czym si� zas�oni�?
W jego pami�ci pojawi�a si� wyra�nie dziewczyna z piwiarni. Pochylona
nad nim �ciera st� powolnym okr�g�ym ruchem, jakby nigdy jej nic nie za-
gra�a�o. U�miecha si� delikatnie znad szczup�ego ramienia pokrytego z�ota-
wym nalotem pieg�w. Jego g�owy prawie nie wida� zza tego kruchego ramie-
nia. Wi�c nic mu nie grozi, ma si� czym zas�oni�.
Ucich� �wist i huki, obok jego uszu przesta�y przelatywa� ostre pr�ty, nic
mu g�owy nie zmia�d�y za zas�on� z dziewcz�cego ramienia. Odj�� r�ce od
swojej g�owy i odetchn��. Wr�ci�a mu �wiadomo�� czyn�w i celu. Podni�s�
si� powoli opieraj�c najpierw na r�kach, a petem wyprostowawszy si� i strzep-
n�wszy kurz z kolan poszed� do g�ry.
Wiedzia�, �e musi przej�� przez trzeci� pr�b�. � Do trzech razy sztuka! �
powiedzia� sobie ze �miechem. � Ona nie umie inaczej my�le�, tylko tak, jak
si� zdo�a�a nauczy�.
Zacz�� si� g�o�no �mia�. U�wiadomi� sobie, kim naprawd� ona jest. A tyle
lat by� jej niewolnikiem, dla niej straci� wzrok przebywaj�c ca�e �ycie pod zie-
mi�, dla niej po�wi�ci� oczy syna i wszystkie marzenia, kt�re rzuca� �wiatu
w czyste poranki. Jak�e by� wtedy zm�czony po ca�onocnej nauce. Tak chcia�-
by przy�o�y� g�ow� do poduszki i zasn�� natychmiast. Mia� przecie� pi�tna�cie
lat i m�g�by spa� ca�� dob�.
Chcesz mnie u�pi�? � u�miechn�� si� do siebie. Marzy� wtedy, �e jest
wielkim konstruktorem. Tak, jest nim i oto idzie, by zako�czy� swoj� walk�
z mechanizmem. Zanim za�nie, a mo�e ju� �ni, czy jeszcze marzy, zanim ogar-
nie go sen, przejdzie przez male�kie drzwiczki. Tam jest srebrna kopu�ka,
cienka jak ludzka czaszka i bardzo wra�liwa. Wyjmie z kieszeni magnes. Jakie
to �atwe. �cisn�� kawa�ek metalu w kieszeni. Zrobi to, zanim g�owa dotknie
poduszki. Wyjmuje z kieszeni p�kolisty magnes z dwoma niebieskimi paskami
na biegunach. Zatrzymuje si� przed kopu�k�. U�miecha si�, oto jej m�zg. Roz-
stroi go, k�adzie magnes, ma�y niebieski i p�kolisty, widzia� go tak wyra�nie,
jakby mia� na powr�t oczy pi�tnastolatka, od jego biegun�w tryskaj� b��kitne
ogniki. Ju� po wszystkim. Teraz mo�e spokojnie zasn��.
� Chcia�a� mnie u�pi�? � powtarza. � Dobrze.
Wspaniale si� �pi po solidnie wykonanej robocie. Uczy� si� do egzaminu,
bezpiecznie si� �pi z poczuciem spe�nionego obowi�zku. Teraz ju� jest po
egzaminie. We �nie �mieje si� z maszyny. Nas�a�a na niego wspomnienie twar-
dego snu z dzieci�stwa. Nie szkodzi. Nie martwi go r�wnie� to, �e ona, ma-
szyna, pami�ta o innym jego wspomnieniu. Kiedy zasypia� o �wicie, wkr�tce
budzi� go g�o�ny terkot dzwonka budzika. Wy��cza� zegarek i natychmiast
zasypia� jeszcze g��bszym snem. Maszyna zna�a to jego przyzwyczajenie, kt�re
jej ju� dawno my�lami przekaza�.
U�miechn�� si� na my�l, �e jednak nie wie o nim wszystkiego. Nie zna jego
tajemnicy, bo przecie� zawsze zasypia� i nie m�g� jej we �nie przekazywa�
wspomnie�, by si� karmi�a ich tre�ci� na jego szkod�.
Nie wiedzia�a, �e w kilka minut po terkocie zegarka wchodzi�a do jego po-
koiku babcia i siadaj�c na brzegu ��ka g�adzi�a go po w�osach. � Po�pij sobie,
niebo��tko � szepta�a. Budzi� go ten szept.
Tote� i teraz obudzony tym wspomnieniem podni�s� si� z pod�ogi i zado-
wolony z dobrze spe�nionego obowi�zku schodzi� stromymi korytarzami wci��
w d�.
Maszyna by�a rozstrojona. Tego by� pewien. Zaraz w jej cienkich kanalikach
zaczn� p�yn�� mylne pr�dy, sprzeczne rozkazy, bezsensowne informacje.
B�dzie wariowa� i niszczy� sama siebie. Musi by� na to przygotowany, trzeba
odnale�� syna i zabezpieczy� si� przed jej szale�stwem. Wezm� si� za r�k�
i p�jd� do wyj�cia. Nie b�dzie trudno je odnale��. Wydostan� si� na powierzch-
ni�, na �wiat. On przetrzyma szale�stwo maszyny, musi si� na to przygotowa�,
a przede wszystkim zawiadomi� syna.
Szed� po omacku wci�� nas�uchuj�c, czyjju� si� nie zaczyna. Ale wszystko
szumia�o jak zwykle i pracowa�o monotonnie. W prze�ykach gromadzi� si� po-
karm, z kt�rego potem wytwarzano �ywno��. W innych partiach klei�a si�
syntetyczna tkanina, a by�y r�wnie� tajemnicze regiony wielkiej maszyny,
kt�rych przeznaczenia nigdy nie odgad�. By� mo�e, �e maszyna gromadzi�a
tam zapasy potrzebne do wytworzenia energii dla niej samej.
Niespodziewanie wpad� na syna. M�ody cz�owiek sta� nieruchomo z �okcia-
mi opartymi o barierk�. Twarz mia� poddan� ku przodowi, oczy zamkni�te,
cho� przecie� nie musia� tego czyni�. Sprawia� wra�enie osoby rozmodlonej
lub kontempluj�cej pi�kno b�stwa.
Ojciec bardziej to wyczu�, ni� m�g� zobaczy�. Wiele obraz�w powstawa�o
w jego m�zgu i tak by�y wyra�ne, jakby je spostrzega�. Nigdy dot�d nie zasta-
nawia� si� nad sposobem swego postrzegania �wiata. Teraz nienawidzi� nawet
tego, �e jego oczy zosta�y zast�pione przez sygna�y bezpo�rednio umiejsco-
wione w m�zgu.
Stan�� obok syna i uspokoiwszy