9144

Szczegóły
Tytuł 9144
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9144 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9144 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9144 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gardner Dozois Tam, gdzie nie �wieci s�o�ce Robinson, pchany przed siebie ju� tylko desperacj�, jecha� od prawie dw�ch dni przez Pensylwani�, a potem przez dymi�ce pustkowia New Jersey. Wyczerpanie dopad�o go w dogorywaj�cym przybrze�nym miasteczku, pe�nym rozsypuj�cych si� drewnianych budynk�w o pozatrzaskiwanych okiennicach, zza kt�rych wygl�da�y blade, przera�one twarze. Przeje�d�a� wolno opustosza�ymi ulicami, kt�re zalewa�y p�dzone ostrymi podmuchami morskiego wiatru fale strz�p�w gazet i pustych, brudnych torebek po cukierkach. Na skraju miasta natrafi� na opustosza�� stacj� benzynow� i zamkn�wszy starannie drzwi i okna po�o�y� si�, obserwuj�c odbijaj�ce si� w zardzewia�ej pompie �wiat�o ksi�yca i �ciskaj�c w d�oni �y�k� do opon. �ni�y mu si� rekiny na nogach i raz uderzy� si� w g�ow�, kiedy wyrwa� si� ze snu i z usi�uj�cych dosi�gn�� go szcz�k, a potem mruga� przez chwil� nieprzytomnie w gor�cym, przesyconym potem wn�trzu samochodu, ws�uchuj�c si� w otaczaj�c� go ciemno��. Wraz z bladym, bezbarwnym porankiem dotar�a do miasteczka fala uciekinier�w i zabra�a go ze sob�. Przez ca�y dzie� jecha� brzegiem niespokojnego morza, zszarza�ego i oleistego niczym stargana, szara szmata; pozostawia� za sob� jedno po drugim przestraszone, ukryte za �aluzjami miasteczka wraz z ich �uszcz�cymi si� tablicami og�osze� i zabitymi deskami wystawami sklep�w. By� ju� p�ny wiecz�r i dopiero teraz naprawd� zacz�o do niego dociera� to, co si� zdarzy�o, zaczyna� to rozumie� i czu� wn�trzno�ciami, jakby rzeczywisto�� ci�a mu raz po raz �o��dek ciosami rze�nickiego no�a. Drugorz�dna szosa, kt�r� jecha�, zw�zi�a si�, wspi�a na nasyp i Robinson zwolni�, by wzi�� zakr�t, krzywi�c si� bole�nie, gdy zazgrzyta�y zmieniane biegi. Szosa wyprostowa�a si�, tote� wdepn�� ponownie na peda� gazu, wywo�uj�c tym j�kliw� odpowied� silnika. Ile ten gruchot mo�e jeszcze wytrzyma�? pomy�la� t�po. Na ile starczy mi paliwa? Ile jeszcze mil? Znowu, niczym owini�ty w mi�kki filc m�ot kowalski, dosi�g�o go wyczerpanie odgradzaj�c go nawet od bolesnej rzeczywisto�ci. Przed sob� dostrzeg� stoj�cy po jego stronie jezdni wrak, tote� zjecha� na s�siedni pas, by go omin��. Przy wylocie z Filadelfii autostrada by�a zakorkowana tr�bi�c�, k��bi�c� si� bez celu mas� samochod�w, ale �e Robinson zna� dok�adnie rozk�ad dr�g bocznych, uda�o mu si� wyprzedzi� ca�� t� hord�. Teraz szosy by�y prawie puste. Rozs�dni ludzie siedzieli tam, gdzie uda�o im si� dotrze�. Zr�wna� si� z wrakiem, po czym omin�� go. By� to lekki pikap, przewr�cony na bok i cz�ciowo strawiony ogniem. Na jezdni, dok�adnie na bia�ej linii dziel�cej j� na dwie cz�ci le�a� twarz� w d� cz�owiek. Gdyby nie bia�awy poblask twarzy i r�k mo�na by go wzi�� za jaki� porzucony t�umok �achman�w. Na zniszczonym asfalcie widnia�y krwawe plamy. Robinson skr�ci� jeszcze bardziej na lewo, by nie najecha� na zw�oki, z�apa� ko�ami pobocze, troch� go zarzuci�o, wyprostowa�. Omin�wszy wrak wr�ci� na sw�j pas i ponownie przyspieszy�. Pikap i martwy cz�owiek odp�yn�li w ty�; jeszcze przez chwil� widzia� ich w lusterku, o�wietlonych tylnymi lampami, a potem po�kn�a ich ciemno��. Po kilku milach Robinson zacz�� przysypia� za kierownic�; kiwa� si�, traci� na moment �wiadomo��, a potem gwa�townie mruga�. Zakl��, ca�� si�� woli powstrzymuj�c si� przed zamkni�ciem oczu, i zsun�� szyb�. Wiatr zawy� w w�skim otworze. Powietrze by�o parne, przesycone dymem i chemicznymi wyziewami, nieod��cznymi sk�adnikami przemys�owego koszmaru d�awi�cego g�rne New Jersey. Robinson odruchowo si�gn�� do radia, w��czy� je i zacz�� kr�ci� ga�k�, szukaj�c w tym niewidzialnym �wiecie kogo�, kto dotrzyma�by mu towarzystwa. Odpowiedzia� mu tylko szum. Nie dzia�a�y ju� niemal wszystkie stacje z Filadelfii i Pittsburga; nie�le im si� tam dosta�o. Ostatnia stacja z Chicago zamilk�a tu� przed �witem, kr�tko po tym, jak donios�a o walkach w okolicach studia. Przez jaki� czas m�wili o �oddzia�ach buntownik�w�, ale pewnie kto� uzna� to za niew�a�ciwie wp�ywaj�ce na opini� publiczn�, bo potem wr�cili do �prowodyr�w zaj�� i �grupek anarchist�w�. Przez chwil� odbiera� mocn� stacj� z Bostonu, nadaj�c� uspokajaj�ce przem�wienie jakiego� funkcjonariusza, ale wkr�tce jej miejsce zaj�� coraz silniejszy szum, a potem rozpaczliwe wo�anie o pomoc anonimowego radioamatora z Filadelfii. Ma�e, lokalne rozg�o�nie ju� w og�le nie dzia�a�y. Telewizja pewnie te�, ale na niej akurat wcale mu nie zale�a�o. Od miesi�cy ju� nie widzia� �adnej transmisji czy programu dokumentalnego, bo nawet w Harrisburgu, na wiele dni przed ostatecznym wybuchem, znikn�y z anteny wszelkie wiadomo�ci, a ich miejsce zaj�y komedie i musicale z lat dwudziestych. (Radosne postacie ta�cz�ce w d�ugich sukniach na pud�ach fortepian�w, r�wnie nierealne jak delirium tremens w migotliwym, bia�ym poblasku telewizyjnych oczu, do tego muzyka i nagrany �miech, wype�niaj�ce pok�j niczym zawodzenie sztucznych ptak�w. Za oknami od czasu do czasu s�ycha� by�o strza�y...) Wreszcie z�apa� stacj� z muzyk� klasyczn�, g��wnie Mozartem i Straussem. Prowadzi� z pewno�ci� automatu, s�uchaj�c jakiego� fragmentu Dworzaka, kt�ry wcisn�� si� mi�dzy Haydna i �Nad pi�knym, modrym Dunajem�. Poch�oni�ty muzyk�, u�piony monotoni�, z jak� pas asfaltu w�lizgiwa� si� bezustannie pod ko�a, prawie zapomnia�... Na horyzoncie pojawi�a si� ma�a czerwona gwiazdka. Robinson przez d�u�sz� chwil� wpatrywa� si� w ni� oboj�tnie, zanim zauwa�y�, �e robi si� coraz wi�ksza; zamruga� niezdecydowanie, a potem dotar�o do niego, co to jest, i poczu�, jak w �o��dku otwiera mu si� ss�ca otch�a�. Wystraszony, zakl�� cicho. Zazgrzyta�y biegi, samoch�d zata�czy� i zwolni�. Cisn�� na hamulec, by jeszcze bardziej zmniejszy� pr�dko��. Tu� pod czerwon� gwiazd� zap�on�� reflektor, zamieniaj�c noc w dzie� i o�lepiaj�c go ca�kowicie. Wyszepta� pod nosem jakie� przekle�stwo czuj�c, jak kurczy mu si� �o��dek i napr�aj� ze strachu mi�nie ud. Wy��czy� silnik i czeka�, a� samoch�d sam si� zatrzyma. �wiat�o reflektora pod��a�o ca�y czas za nim, nie schodz�c z przedniej szyby. Mrugaj�c pr�bowa� co� dostrzec w o�lepiaj�cym blasku, ale oczy zasz�y mu �zami, a kr�g �wiat�a rozkwit� w promieniuj�c� bia�ymi smugami Gwiazd� Davida. Robinson skrzywi� si�, spojrza� w d� staraj�c si� przywr�ci� oczom ostro�� widzenia, nie maj�c odwagi podnie�� do nich r�ki. Samoch�d zatrzyma� si� z sapni�ciem. Siedzia� bez ruchu z d�o�mi zaci�ni�tymi na kierownicy, s�uchaj�c sykni�� i trzask�w, jakie wydawa� stygn�cy silnik. Dobieg� go g�os zatrzaskiwanych drzwi, jaki� rozkaz, kt�rego nie zrozumia�, kr�tka odpowied�. Pr�bowa� zerka� na boki, by dostrzec co� poza tarcz� miniaturowej Novej, jak� stanowi� dla niego reflektor. Pod czyimi� nogami zachrz�ci� �wir. Jaka� posta� zbli�y�a si� do samochodu - niewyra�na sylwetka przed mask�, nieregularna plama z grubsza tylko przypominaj�ca cz�owieka. Co� b�ysn�o w rozmazanej r�ce, snop �wiat�a, ruchliwy, pr�buj�cy uciec. Robinson poczu� na sobie czyje� ci�kie spojrzenie. Siedzia� bez najmniejszego ruchu, ci�gle mrugaj�c... Rozmazana posta� chrz�kn�a i cz�ciowo odwr�ci�a si� w stron� reflektora, trac�c niemal zupe�nie kszta�t. �W porz�dku!� wrzasn�a rozmazanym g�osem. Co� szcz�kn�o i reflektor przygas� do jednej czwartej swojej poprzedniej jasno�ci, zamieniaj�c si� w wielkie pomara�czowe oko. �wiat, co prawda poc�tkowany jeszcze ta�cz�cymi bia�oniebieskimi powidokami, odzyska� szczeg�y i barwy. Rozmazana posta� przeistoczy�a si� w podstarza�ego sier�anta policji, przysadzistego, nie ogolonego i porz�dnie siwiej�cego. W d�oniach trzyma� wielkokalibrow� dubelt�wk�; odbijaj�ce si� w oksydowanej czerni lufy punkciki �wiate� zdawa�y si� leciutko falowa�. Wylot mierzy� w okolice gard�a Robinsona. Nie poruszaj�c g�ow� zaryzykowa� szybkie spojrzenie w bok. Czerwona gwiazda okaza�a si� pulsuj�cym powoli �wiat�em na dachu ustawionego w poprzek drogi du�ego wozu patrolowego. Du�o m�odszy od sier�anta policjant (na tyle ��todzi�b, �e nawet jeszcze si� stara�; patrz: �wiec�ce czuby wyglansowanych but�w), sta� przy �arz�cym si� reflektorze, zamontowanym w miejscu, gdzie przednia szyba ��czy�a si� z mask�. Stara� si� wygl�da� marsowo i gro�nie, ale olbrzymi rewolwer s�u�bowy, jaki �ciska� w d�oni, zupe�nie do niego nie pasowa�. Jakie� poruszenie z drugiej strony drogi. Robinson spojrza� k�tem oka w tamtym kierunku, po czym a� przygryz� wargi. Na trawiastym, wznosz�cym si� zaraz za poboczem nasypie sta� zab�ocony jeep z napisem MARO na drzwiczkach. Siedzia�o w nim trzech ludzi. Kiedy im si� przygl�da�, wysoki m�czyzna siedz�cy po prawej stronie powiedzia� co� do kierowcy, po czym wysiad� i wraz z ma�� lawin� b�ota i kamieni zjecha� na pi�tach po nasypie. Kierowca ze znu�onym wyrazem twarzy wsun�� r�ce do kieszeni polowej kurtki i opar� �okcie o kierownic�. Trzeci cz�owiek, pokryty b�otem i brudem kapral, siedzia� za umieszczonym w tyle pojazdu karabinem maszynowym kaliber 50. Wyszczerzy� z�by do Robinsona, bawi�c si� niedbale spustem. Wysoki m�czyzna wyszed� powoli z cienia nasypu, min�� nerwowego ��todzioba nie zwracaj�c na niego najmniejszej uwagi i wszed� w kr�g rzucanego przez reflektor �wiat�a. W miar� jak zbli�a� si� do samochodu Robinsona, przeistacza� si� z wysokiego cienia w porucznika w b�yszcz�cej, nieprzemakalnej kurtce z odrzuconym do ty�u kapturem. Na sk�rzanym, przyszytym do ramienia pasku widnia� czerwony napis: MOVEMENT AND REGIONAL CONTROL. M�czyzna trzyma� pod pach� pistolet maszynowy. Kiedy zr�wna� si� z mask� wozu patrolowego, sier�ant odwr�ci� si� w jego stron�. Lufy dubelt�wki ci�gle mierzy�y w pier� Robinsona. - Wygl�da, �e jest w porz�dku - powiedzia�. Porucznik chrz�kn��, min�� go i podszed� do samochodu od strony kierowcy. Przez sekund� spogl�da� na Robinsona, po czym prze�o�y� automat w zgi�cie prawej r�ki, lew� za� stukn�� w okno. Robinson opu�ci� szyb�. Bladoniebieskie oczy porucznika, niczym okna, za kt�rymi nie by�o nic opr�cz pustki, wpatrywa�y si� prosto w niego. Robinson zerkn�� na wylot lufy, potem zn�w podni�s� wzrok na w�skie, zaci�ni�te, bezkrwiste usta porucznika. Poczu�, jak co� mu si� porusza w �o��dku, jak je�� mu si� w�osy na ramionach i nogach, ocieraj�c bole�nie o ubranie. - Prosz� dokumenty - powiedzia� porucznik ostrym, pewnym g�osem. Powoli, bardzo powoli Robinson si�gn�� r�k� pod po�� swej zniszczonej, sportowej kurtki, r�wnie wolno j� wyci�gn�� i wr�czy� porucznikowi kart� identyfikacyjn� oraz zezwolenie na wyjazd. Ten wzi�� dokumenty, odst�pi� krok wstecz i przyjrza� si� im, ca�y czas mierz�c z pistoletu w Robinsona. Niewielki otw�r lufy wyznacza� z odleg�o�ci kilku cali nieznaczne kr�gi na jego piersi. Dotkn�� suchym j�zykiem warg i spr�bowa� prze�kn�� �lin�. Bez skutku. Przeni�s� spojrzenie z taksuj�cych go ch�odno oczu porucznika na znu�ony grymas twarzy sier�anta, na nerwowe, zaczepne spojrzenie ��todzioba, na oboj�tn� twarz kierowcy, wreszcie na skryte w cieniu kaptura oczy kaprala od karabinu maszynowego. Wszyscy patrzyli na niego. Stanowi� centralny punkt wszech�wiata. Pulsuj�ce �wiat�o rzuca�o d�ugie, spl�tane cienie na pobliskie krzaki; cienie wyskakuj�ce gdzie� daleko i momentalnie powracaj�ce. Chmury nad p�nocnym horyzontem rozja�nia�a czerwona, �arz�ca si� po�wiata. To p�on�� Newark. Porucznik zmarszczy� brwi, usi�uj�c woln� d�oni� roz��czy� zlepione kartki zezwolenia na wyjazd. Mrukn�� co� pod nosem, opar� nog� o b�otnik wozu Robinsona, po�o�y� na kolanie automat i pom�g� sobie z�bami przewr�ci� oporn� stron�. Robinson dostrzeg� pe�ne dezaprobaty spojrzenie, jakim ��todzi�b obrzuci� brudny trzewik porucznika, i mimo mierz�cych we� luf zacz�� si� �mia�. Zdusi� to jako� w sobie, bo ju� w jego gardle by� to wysoki, zawodz�cy chichot - histeryczny �miech wype�niaj�cy mu pier� niczym suche i pomarszczone li�cie. Porucznik zdj�� nog� z b�otnika i wyprostowa� si�. But wyda� jaki� ss�cy, suchy odg�os i pozostawi� na karoserii b�otnisty �lad. Ty sukinsynu, pomy�la� Robinson, czuj�c, jak znienacka ogarnia go irracjonalna furia. Rozleg�o si� kwilenie nocnego ptaka. Powia� przenikliwy wiatr, sypi�c na samochody drobnym �wirkiem; ponury, metaliczny wiatr nios�cy zapach sadzy i opuszczonych dworc�w kolejowych. Zatrzepota� kartkami zezwolenia, przeczesa� futro kaptura kurtki porucznika, spr�bowa� bezskutecznie potarga� jego kr�tko przyci�te w�osy. Porucznik, przytrzymuj�c kciukiem strony, wczytywa� si� w tre�� dokument�w. Ty sukinsynu, wrzeszcza� w milczeniu Robinson, d�awi�c si� strachem i w�ciek�o�ci�. Ty cholerny sadysto. D�ugie milczenie ci��y�o ju� jak ska�a. Migaj�ca lampa rzuca�a swe czerwone cienie na twarz porucznika, zamieniaj�c jego oczy w p�ytkie ka�u�e krwi i natychmiast je osuszaj�c, przekszta�caj�c jego policzki w ziej�ce do�y trupiej czaszki i po chwili ponownie wype�niaj�c je cia�em. Przerzuca� strony jak maszyna, nie zdradzaj�c �ladu jakiegokolwiek uczucia. Nagle z trzaskiem zamkn�� zezwolenie. Robinson podskoczy� za kierownic�. Porucznik patrzy� wprost na niego przez d�ug�, straszn� chwil�, po czym wr�czy� mu z powrotem dokumenty. Robinson wzi�� je, z wielkim wysi�kiem powstrzymuj�c si�, by nie wyrwa� mu ich z r�ki. - Dlaczego pan podr�uje? - zapyta� spokojnie porucznik. Pop�yn�y urywane s�owa: interesy... samoloty nie lataj�... musi wr�ci�... �ona... Porucznik s�ucha� oboj�tnie, a potem odwr�ci� si� i skin�� na ��todzioba. Ten zbli�y� si� pospiesznie, sprawdzi� tylne siedzenie i baga�nik. Robinson s�ysza�, jak si� porusza i posapuje, ko�ysz�c przy okazji samochodem. Patrzy� prosto przed siebie i nie odzywa� si� ani s�owem. Oficer r�wnie� milcza�, trzymaj�c niby od niechcenia automat. Sier�ant wierci� si� niespokojnie. - Nic nie ma, panie poruczniku - zameldowa� ��todzi�b, wy�a��c na zewn�trz. Oficer skin�� g�ow� i ��todzi�b nie zwlekaj�c wr�ci� do wozu patrolowego. - Zdaje si�, �e jest w porz�dku, panie poruczniku - odezwa� si� sier�ant, niecierpliwie przest�puj�c z jednej obola�ej nogi na drug�. Wygl�da� na zm�czonego; pod sk�r�, na siwiej�cej skroni pulsowa�a mu sie� niebieskich �y�ek. Porucznik zastanowi� si� przez chwil�, po czym niech�tnie skin�� g�ow�. - A-ha - powiedzia� wolno; zaraz si� o�ywi�, zwracaj�c si� do Robinsona z czym�, co mia�o imitowa� u�miech: - Jasne. Dobrze, mo�e pan jecha�. Z ty�u, zza niedalekiego horyzontu wy�oni�a si� kolejna para �wiate�. U�miech porucznika znikn��. - Dobra - powiedzia� - pan tu zostaje. Prosz� n i c nie robi�. Sier�ancie, trzymajcie go na oku. Odwr�ci� si� i odszed� w stron� wozu patrolowego. Zbli�aj�ce si� �wiat�a uros�y i wida� by�o, jak podskakuj� na nier�wno�ciach terenu. Robinson us�ysza� rzucon� przez porucznika p�g�osem komend� i reflektor ponownie rozb�ys� pe�nym blaskiem. Tym razem �wieci� nie na niego, tote� Robinson widzia�, jak niemal materialny s�up �wiat�a przebija si� przez noc i si�ga czego�, przyszpilaj�c to niczym schwytan� �m�. By� to du�y Volkswagen-mikrobus. W kr�gu �wiat�a z reflektora wygl�da� jako� ziarni�cie i nierealnie, niczym zbyt kontrastowa fotografia. Mikrobus zwolni� i zatrzyma� si� przy nasypie po przeciwnej stronie drogi ni� Robinson. Widzia� dwie sylwetki na przednim siedzeniu, zas�aniaj�ce si� r�kami przed o�lepiaj�cym �wiat�em. Zbli�y� si� porucznik, przyjrza� si� im z odleg�o�ci kilku st�p i machn�� r�k�. Reflektor przygas� do jednej czwartej pe�nej jasno�ci. W pomara�czowym, rozproszonym blasku Robinson ledwie m�g� rozr�ni� pasa�er�w mikrobusu: wysokiego, szczup�ego m�czyzn� w czarnym golfie i m�od� kobiet� o nordyckiej urodzie i si�gaj�cych do ramion blond w�osach, ubran� w pomara�czow� koszul�. Porucznik podszed� od strony kierowcy i zastuka� w szyb�. Robinson widzia�, jak dok�adnie i precyzyjnie porusza ustami, ledwo co je otwieraj�c. Szczup�y m�czyzna beznami�tnie wyj�� dokumenty i porucznik zabra� si� do sprawdzania, przegl�daj�c je niespiesznie kartka po kartce. Robinson poruszy� si� niecierpliwie. Czu�, jak z wolna na ca�ym ciele wysycha mu pot, mokry jeszcze i lepi�cy si� pod pachami, kolanami, w kroczu. Ubranie lepi�o mu si� do cia�a. Porucznik kiwn�� na ��todzioba, sam za� cofn�� si� o kilka krok�w, tak �e sta� teraz przed mask�. ��todzi�b podszed� do tylnej cz�ci pojazdu i zacz�� otwiera� boczne, odsuwane drzwi. Robinson spostrzeg�, �e szczup�y m�czyzna nerwowo obliza� j�zykiem wargi. Kobieta spokojnie patrzy�a wprost przed siebie. Kierowca powiedzia� co� �artem do porucznika. ��todzi�b odsun�� drzwi i zacz�� wchodzi� do �rodka... Co� poruszy�o si� mi�dzy drugim rz�dem siedze� a zamkni�tymi, tylnymi drzwiami; na bok odlecia� gruby, wojskowy koc, kto� zerwa� si� na kolana, wstawa�. Robinsonowi mign�a ciemna sk�ra, niezwykle bia�e na jej tle oczy, nozdrza rozszerzone z przera�enia. ��todzi�b rozdziawi� usta ze zdumienia, rzuci� si� wstecz, wymachuj�c bez�adnie rewolwerem. Twarz kierowcy wykrzywi�a si� w okrutnym grymasie - otwarte usta, nabrzmia�e �y�y, z�by na wierzchu. Spr�bowa� w��czy� bieg. Ciemno�� przeszy� strumie� ognia. Zagrzechota� pistolet maszynowy, wierzgaj�c w�ciekle w d�oniach porucznika. Z twarz� pozbawion� cho�by cienia jakiegokolwiek uczucia oficer przesuwa� go w lewo i w prawo. Przednia szyba mikrobusu rozprys�a si� na tysi�ce kawa�k�w. Kobieta i m�czyzna poderwali si�, podskoczyli, ich cia�a miota�y si� w groteskowym ta�cu. Porucznik nie przerywa� ognia. Szczup�y m�czyzna zgi�� si� wreszcie do przodu, ni�ej, coraz ni�ej, z twarz� zamar�� w przed�miertnym grymasie, a� w ko�cu jego cia�o opad�o na kierownic�. Kobiet� pociski rzuci�y na boczne drzwi. Otworzy�y si� i wypad�a na zewn�trz, z w�osami rozwianymi w spl�tan� chmur�, jedna r�ka gdzie� za g�ow�, szeroko rozstawione palce wyci�gni�te, si�gaj�ce po co�. Uderzy�a o asfalt i le�a�a cz�ciowo w �rodku, cz�ciowo poza samochodem. Jej d�ugie palce jeszcze raz zadr�a�y, zacisn�y si�, a potem otworzy�y. Ciemnosk�ra posta� szarpn�a rozpaczliwie za tylne drzwi, otworzy�a je, wype�z�a na zewn�trz, pr�bowa�a skoczy� ku nasypowi, skry� si� w ciemno�ci. Z g�ry zagrzechota� karabin maszynowy, seria pocisku roznios�a dach mikrobusu. Metal j�cza� i dymi�. Czarny dosta� w momencie, kiedy spina� si� do skoku, z jedn� nog� ju� w powietrzu. Wielkokalibrowe pociski uderzy�y z ogromn� si��, przeci�y go prawie na p�, cisn�y bezw�adne cia�o sze�� czy siedem st�p dalej. Cekaem pru� bez przerwy, z jezdni strzela�y w g�r� miniaturowe gejzery asfaltu. ��todzi�b, wrzeszcz�c w jakim� nieludzkim podnieceniu, wali� z rewolweru do nieruchomej postaci. Porucznik da� znak r�k� i wszystko ucich�o. Nikt si� nie porusza�. Echo odchodzi�o coraz dalej. Z lufy pistoletu maszynowego porucznika unosi�a si� leniwie smu�ka dymu. W nieprawdopodobnej ciszy s�ycha� by�o tylko czyje� szlochanie. Robinson dopiero po chwili poj��, �e to jego g�os; zacisn�� z�by i napi�� mi�nie �o��dka, by nie zwymiotowa�. Bola�y go zaci�ni�te na kierownicy palce, ale nie m�g� ich rozprostowa�. Wiatr ch�odzi� jego sk�pane w pocie cia�o. Porucznik podszed� do drzwi kierowcy i otworzy� je. Chwyci� martwego m�czyzn� za w�osy i poderwa� jego g�ow� do g�ry. Szczup�a twarz by�a odpr�ona, g�adka, pe�na niemal ascetycznego spokoju. Oficer cofn�� r�k� i zakrwawiona g�owa ponownie opad�a na kierownic�. Niespiesznie obszed� mikrobus od strony maski i przez jak�� sekund� przygl�da� si� kobiecie. Le�a�a po�ow� cia�a na jezdni, twarz� ku g�rze, z jedn� r�k� przerzucon� za g�ow�. Jej otwarte szeroko oczy ci�gle patrzy�y przed siebie. Twarz mia�a nietkni�t�, natomiast jej cia�o od gard�a do krocza by�o czerwonym, z wolna rozszerzaj�cym si� koszmarem. Porucznik, z twarz� jakby wyciosan� z marmuru, g�adzi� delikatnie luf� swego pistoletu. Ostry wiatr szarpa� sukienk� kobiety, owijaj�c j� doko�a jej talii. Porucznik wzruszy� ramionami i przeszed� za mikrobus. Tr�ci� nog� le��cego niemal dok�adnie na �rodkowej linii Murzyna, po czym odwr�ci� si� i szybkim krokiem ruszy� do wozu patrolowego. Na nasypie kapral zabra� si� do �adowania swego dymi�cego karabinu. Kierowca znowu zapad� w drzemk�. ��todzi�b sta� ci�gle przy mikrobusie; nie wida� by�o po nim ju� nawet �ladu niedawnego podniecenia. Ze spopiela��, chor� twarz� patrzy� na niebieski dym unosz�cy si� z lufy jego rewolweru, na swoje b�yszcz�ce buty, na krzepn�c� powoli krew. Migaj�ce �wiat�o zalewa�o czerwieni� martwe, blade twarze, na u�amek sekundy przywracaj�c im pozory �ycia, zaraz na nowo im je odbieraj�c. Stary sier�ant, �ciskaj�c ca�y czas swoj� dubelt�wk�, odwr�ci� si� do Robinsona. Wygl�da�, jakby nagle przyby�o mu jeszcze dwadzie�cia lat. - Lepiej st�d sp�ywaj, synu - powiedzia� �agodnie. Poprawi� dubelt�wk�, spojrza� na osmalony mikrobus, odwr�ci� wzrok, spojrza� jeszcze raz. Niebieskie �y�y pulsowa�y na jego skroni. Potrz�sn�� z wolna g�ow�, przygarbiony wsiad� do wozu patrolowego i cofn�� go na pobocze. Porucznik wr�ci�, gdy Robinson pr�bowa� uruchomi� silnik. - No jazda, ruszaj dup� - powiedzia� i za�adowa� do automatu �wie�y magazynek. Prze�o�y� Arkadiusz Nakoniecznik