Piers Anthony - Przesmyk centaura
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Piers Anthony - Przesmyk centaura |
Rozszerzenie: |
Piers Anthony - Przesmyk centaura PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Piers Anthony - Przesmyk centaura pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Piers Anthony - Przesmyk centaura Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Piers Anthony - Przesmyk centaura Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
PIERS ANTHONY
PRZESMYK CENTAURA
1
Ortograficzna pszczoła
Dor usiłował napisać esej, albowiem Król zarządził, że każdy przyszły władca
Xanth powinien być literatem. Była to straszliwa pańszczyzna. Potrafił czytać,
lecz jego umysł ogarnęła pustka, gdy próbował się zmusić do wymyślenia jakiegoś
tekstu, a poza tym nigdy nie opanował prawidłowej pisowni.
- Kraina Xanth - wymamrotał z odrazą.
- Co? - zapytał stolik.
- Tytuł mojego okropnego eseju - wyjaśnił ze zniechęceniem Dor. - Moja
nauczycielka Cherie, niech ją licho, zadała mi napisanie tekstu liczącego sto
słów i mówiącego wszystko o Xanth. Wydaje mi się, że to niemożliwe. Nie mam tak
dużo do opowiedzenia. Po dwudziestu pięciu słowach chyba zacznę się powtarzać.
Jak zdołam
rozwodnić tę nikłą wiedzę na całą setkę słów? Nawet nie jestem pewny, czy jest
tyle słów w naszym języku.
- Kto pragnie wiedzieć o Xanth? - spytał stolik. - Ja już mam dość.
- Wiem, że jesteś stołem(. Myślę, że to Cherie - aby sto rzepów wczepiło się w
jej ogon - chce wiedzieć.
- Musi być strasznie głupia.
Dor zastanowił się.
- Nie, ona jest piekielnie sprytna. Wszystkie centaury są takie. To dlatego są
historykami, poetami i nauczycielami Xanth. Do diabła z tak wysokim
współczynnikiem inteligencji!
- To czemu nie rządzą Xanth?
- No cóż, większość z nich nie umie czarować, a tylko Mag może władać Xanth.
Rozum nie ma tu nic do rzeczy... i pisanie rozprawek też. - Dor spojrzał wilkiem
na czysty papier.
- Tylko Mag może władać krajem - odrzekł z zadowoleniem stolik. - No, a co z
tobą? Przecież jesteś Magiem, może nie? Czemu nie jesteś Magiem, może nie? Czemu
nie jesteś Królem?
- Kiedyś zostanę Królem - powiedział defensywnie Dor, świadomy, że rozmawia ze
stolikiem tylko po to, aby choć trochę odwlec nieuniknioną walkę z rozprawką. -
Gdy Król Trent, hmmm, odejdzie. To dlatego muszę być wykształcony, jak ona to
nazywa. Wszelkie złorzeczenia kierował ku centaurzycy Cherie, ale nigdy ku
władcy Xanth.
Znów spojrzał ponuro na kartkę papieru, na której napisał "Krajna Ksand". Raczej
nie wyglądało to na prawidłową pisownię.
Rozległ się chichot. Dor zerknął w tę stronę i stwierdził, że zachichotał
portret Królowej Iris. To właśnie najbardziej go irytowało; w Zamku Roogna
zawsze się było pod czujnym okiem Królowej, której główne zajęcie polegało na
wtrącaniu się w sprawy innych. Dor z trudem powstrzymał się od pokazania języka
portretowi.
Widząc, że ją przyłapano, Królowa przemówiła, poruszając ustami portretu. Jej
talent polegał na wywoływaniu iluzji; gdy chciała, mogła stworzyć iluzję
dźwięku.
- Może i jesteś Magiem, ale nie jesteś erudytą. Pisownia najwyraźniej nie jest
twoją mocną stroną.
- Nigdy nie twierdziłem, że jestem - odburknął Dor. Niezbyt lubił Królową, a ona
również nie darzyła go sympatią, lecz rozkaz Króla Trenta zmuszał ich do
uprzejmości względem siebie. - Z pewnością kobieta o tak nadzwyczajnych
talentach ma o wiele ciekawsze zajęcia niż zerkanie na moją głupią rozprawkę -
rzekł.
Potem niechętnie dorzucił:
- Wasza Wysokość.
- I rzeczywiście mam - zgodziło się malowidło, a jego tło pociemniało.
Oczywiście zauważyła pauzę, jaką uczynił przed jej tytułem; w zasadzie nie było
to uchybienie, ale podtekst był dość czytelny. Chmury na obrazie zmieniły się w
burzę z piorunami,
a zygzaki błyskawic strzelały jak iskry. Chciała się jakoś zemścić na nim.
- Przecież nigdy nie odrobisz swojej pracy domowej, jeśli nie będziesz
kontrolowany!
Dor skrzywił się w stronę blatu stolika. To był celny strzał.
Wtem dostrzegł, że atrament rozmazał się po całej kartce, niszcząc ją. Z
gniewnym pomrukiem uniósł ją, a atrament ześliznął się i zebrał na powierzchni
stolika, wypuścił nóżki i uciekł. Stoczył się ze stolika jak duży robak i
rozwiał w ulotną mgiełkę. Była to jedynie iluzja. Królowa zrewanżowała mu się.
Była nadzwyczaj biegła w małych, brzydkich psotach. Rozgniewany Dor nie mógł się
przyznać, że wystrychnęła go na dudka - a to rozzłościło go jeszcze bardziej.
- Nie rozumiem, dlaczego trzeba być mężczyzną, by rządzić Xanth - powiedział
obraz. Był to czuły punkt Królowej. Jako Czarodziejka była również utalentowana
jak każdy Mag, lecz prawa i zwyczaje Xanth nie pozwalały, by kobieta została
Władcą.
- "Mjeskam f Krajnje Zanth" - pisał powoli Dor swój esej ignorując Królową z -
miał nadzieję - obraźliwą uprzejmością - "ktura rurzni się tym ot módtanij, rze
f Xanth iest magja a f módtanij iei nje ma". Zadziwiające, jaki przypływ mocy
twórczych wywołały w nim przeciwności. Miał już dziewiętnaście słów!
Zerknął ukradkiem na obraz. Znów stał się zwyczajny. Świetnie, Królowa wycofała
się. Przestało ją to bawić, skoro nie mogła go drażnić pełzającymi iluzjami.
Teraz jednak ulotniło się jego natchnienie. Musiał napisać całą setkę słów,
sześć razy więcej niż to, co już miał. A może pięć razy więcej? - również nie
był zbyt biegły w wyższej matematyce. Dwa dodatkowe słowa, jeżeli doliczy tytuł.
Znacząca część zadania, ale tylko część! Co za pańszczyzna!
Weszła Iren. Była córką Króla Trenta i Królowej Iris, rozwydrzonym bachorem,
nieznośnicą, lecz czasem zupełnie miłą pannicą. Dor z wielką niechęcią musiał
przyznać, że była bardzo ładną dziewczyną, coraz piękniejszą, i że robiła na nim
coraz większe wrażenie. Krępowało go to w walce z nią.
- Cześć, Dor - powiedziała bezczelnie. - Co porabiasz?
Jej tupet tak rozwścieczył Dora, że zapomniał o zaplanowanej ostrej ripoście.
- Nie wygłupiaj się! - zawarczał. - Świetnie wiesz, że twoja matka znudziła się
szpiegowaniem mnie, więc zleciła to tobie!
Iren nie zaprzeczyła.
- No cóż, ktoś musi czuwać nad tobą, bałwanie. Wolałabym pobawić się z Zilich.
Była to młoda krowa morska, wyczarowana na piętnaste urodziny Iren. Umieściła ją
w fosie i za pomocą magii spowodowała rozrost mocnej kwiatowej ściany,
odgradzając spory kawałek fosy, co chroniło pasącą się Zilich przed potworami z
fosy. Dla Dora Zilich była tylko tłustym, głupim zwierzakiem; lecz cenne było
wszystko, co choć trochę przyciągało uwagę Iren. Odziedziczyła bowiem po swej
matce pewne irytujące cechy.
- Pobaw się z Zilich! - podsunął Dor. - Nic nie powiem.
- Nie, księżniczka musi spełniać swoje obowiązki. - Iren wspominała o obowiązku
tylko wtedy, gdy i tak miała na coś ochotę. Wzięła jego rozprawkę.
- Hej, oddaj! - zaprotestował Dor.
- Słyszałaś, złodziejaszku? - poparł go papier. - Oddaj mnie!
To tylko pobudziło upór Iren. Cofnęła się, ściskając kartkę i czytając to, co
było na niej napisane. Z trudem powstrzymywała śmiech.
- Hej, to jest coś! Nie sądziłam, że ktoś może zrobić tyle błędów w słowie
Mundania!
Dor skoczył ku niej zaczerwieniony, ale schowała kartkę za siebie i tanecznym
krokiem umknęła mu. Była to jej ulubiona rozrywka - dokuczanie mu, zmuszanie go
do reagowania w taki czy inny sposób. Spróbował dosięgnąć kartki z wypracowaniem
- i objął ją, wbrew swojej woli.
Iren była dziewczyną ładną i przedwcześnie rozwiniętą. A ostatnio natura
obdarzyła ją hojnie, co z tak bliskiej odległości wyraźnie dawało się zauważyć.
Miała zielone oczy i włosy o naturalnym zielonkawym odcieniu. Nie farbowała ich;
hoża, wiosenna piękność! Co gorsza, wiedziała o tym i stale poszukiwała nowych
sposobów pokazania swej niezwykłej urody. Tego dnia ubrana była w zieloną bluzkę
i spódnicę, podkreślające jej figurę, oraz nosiła zielone pantofelki,
uwydatniające zgrabne nogi i stopy. Krótko mówiąc, świetnie się przygotowała do
tego spotkania i nie miała zamiaru pozwolić, by spokojnie napisał swoją
rozprawkę.
Zaczerpnęła głęboko powietrza, co wtuliło ją weń jeszcze bardziej.
- Będę krzyczeć - wyszeptała mu do ucha, naigrawając się zeń. Lecz Dor wiedział,
jak sobie z nią poradzić.
- Połaskoczę cię - szepnął.
- To nieuczciwe!
Nie mogłaby wrzasnąć chichocząc, a była bardzo czuła na łaskotki. Może dlatego,
że uważała, iż młode damy powinny wciąż chichotać. Usłyszała gdzieś, że
łaskotliwość czyni dziewczęta bardziej pociągającymi.
Dłonie Iren śmignęły szybko, usiłując ukryć kartkę na piersiach, gdzie, jak
wiedziała, nie ośmieli się sięgnąć. Ale Dor przewidział ten manewr i zdążył
złapać ją za nadgarstek. Wreszcie odzyskał papier, bo był silniejszy od niej, a
poza tym sądziła, że zbyt zażarta walka nie jest godna damy. Wizerunek był dla
niej niemal tak samo ważny, jak psoty. Puściła kartkę, lecz spróbowała innej
sztuczki. Objęła go.
- Pocałuję cię.
Był jednak przygotowany także i na to. Jej pocałunki mogły nieoczekiwanie
zamienić się w ukąszenie, zależnie od nastroju. Nie należało jej ufać; lecz,
prawdę mówiąc, zapasy z pannicą obudziły w nim chętkę na pieszczoty. Panowała
nad nim bardziej niż była tego świadoma.
- Twoja matka patrzy!
Iren puściła go natychmiast. Była stale dokuczliwa, lecz w obecności matki
zawsze anielsko grzeczna. Dor nie był pewien, czym to było spowodowane, ale
podejrzewał, że niejaką rolę odgrywało tu pragnienie Królowej, by Iren została
jej następczynią, Iren nie chciała przysłużyć się matce, tak jak nie chciała
przysłużyć się komukolwiek - zaś tak otwarte okazywanie zainteresowania Dorem
mogłoby ją skompromitować. Królowa miała za złe Dorowi, że był w pełni Magiem,
podczas gdy jej córka zaledwie czarodziejką, lecz nie zamierzała dopuścić, by
czyjąś inną córkę uczynił Królową. Iren chciała zostać Królową, ale chciała
również dokuczyć matce - tak więc zawsze starała się stwarzać pozory, że to Dor
jej się narzuca, a ona mu się opiera. Niekiedy rozliczne aspekty tej cynicznej
gry bardzo się komplikowały.
Sam Dor nie był zbyt pewny, co o tym wszystkim sądzi. Cztery lata temu, gdy miał
dwanaście lat, wyruszył na niezwykłą przygodę w przeszłość Xanth i przebywał w
ciele rosłego, umięśnionego barbarzyńcy. Dowiedział się wówczas co nieco o
sprawach męsko-damskich. Ponieważ miał sposobność odgrywania dorosłego, zanim
sam dorósł, to przeczuwał, że niektóre gierki Iren są bardzo ryzykowne, z czego
ona nie zdaje sobie sprawy. Panował wiec zawsze nad sobą i odrzucał jej kpiące
awanse, chociaż czasem nie było to łatwe. Niekiedy miewał dziwne, grzeszne sny,
w których powracały jej niektóre gierki - nie będąc już właściwie gierkami - i w
których ręka anonimowego cenzora wycinała zakazane sceny.
- Głupku! - krzyknęła gniewnie Iren, spoglądając na nieruchomy obraz na ścianie.
- Moja matka wcale nas nie obserwuje!
- Udało mi się, nie? - powiedział z zadowoleniem Dor. - Chciałaś naśladować
duszycę Millie, ale się nie odważyłaś!
Była to podwójna obelga, jako że Millie, która przestała być duchem jeszcze
przed narodzinami Dora - ale dalej była tak nazywana - obdarzona była magicznym
sex appealem, którym posługiwała się, by usidlić jednego z magów Xanth,
posępnego Władcę Zombich, Dor zdobył eliksir, który przywrócił życie
Czarnoksiężnikowi. Duszyca Millie i Władca Zombich teraz mieli już trzyletnie
bliźnięta. Tak wiec Dor insynuował Iren, że straciła swój sex appeal i kobiecość
- to, o co tak usilnie zabiegała. Trudno jednak było się odgryźć, bo Iren była
wciąż bliska celu. Gdyby kiedykolwiek zapomniał, że jest rozwydrzonym bachorem,
byłby w opalach - bo jakiż ukryty cenzor zdołałby wymazać sen zmieniający się w
jawę? Iren potrafiła być szalenie miła, jeżeli tylko zechciała. A może wtedy,
gdy przestawała udawać; nie był tego pewien.
- No cóż, lepiej napisz tę durną rozprawkę, bo inaczej Cherie cię stratuje -
powiedziała Iren, wpadając winny nastrój. - Jeżeli chcesz, to pomogę ci w
ortografii.
Dor jednak nie uwierzył jej i w tym przypadku.
- Lepiej zrobię to sam.
- Oblejesz! Cherie nie zniesie twego nieuctwa.
- Wiem - zgodził się ponuro. Centaurzyca była straszliwym tyranem - to dlatego
dała mu takie zadanie. Gdyby uczył go Chester, to Dor zajmowałby się raczej
łucznictwem, szermierką i walką na pięści, a jego ortografia byłaby jeszcze
gorsza. Król Trent świetnie
wiedział, co robi!
- Wiem! - wykrzyknęła Iren. - Potrzebna ci ortograficzna pszczoła!
- Co?
- Złapię jedną - powiedziała ochoczo. Przywdziała teraz maskę pomocnicy, a
trudno się było temu oprzeć, bo bardzo potrzebował pomocy. - Zwabiają je
literowe rośliny. Wezmę jedną z mojej kolekcji.
I wybiegła, ciągnąc za sobą smugę słodkiej woni; wyglądało na to, że zaczęła się
perfumować!
Dor z niesłychanym trudem wydusił następne zdanie. "Karzdy f Zantch ma sfui
flasny talend magicny; nje ma tfuch takih samyh" - pisał. Trzynaście słów
więcej. Drętwota!
- Wcale nie - powiedział stolik. - Moim talentem jest mówienie. Wiele rzeczy
mówi.
- Nie jesteś osobą, jesteś rzeczą - poinformował go krótko Dor. - To nie twój
talent, tylko mój. To ja sprawiłem, że nieożywione rzeczy mówią!
- Eeee... - rzekł posępnie stolik.
Wpadła z powrotem Iren,, z ziarenkiem ze swojej kolekcji i z doniczką napełnioną
ziemią.
- Oto jest.
Miało kształt litery "L". Wetknęła je w ziemię i wydała magiczny rozkaz: -
Rośnij!
Wykiełkowało i rosło w tempie nie spotykanym w naturze. Na tym właśnie polegał
jej talent. W ciągu niewielu minut mogła wyhodować olbrzymi dąb z malutkiej
siewki; gdy się skoncentrowała, mogła też nadać monstrualne rozmiary już
wyrośniętej roślinie. Nie mogła jednak przemienić rośliny w całkowicie odmienną
istotę, co potrafił uczynić, jej ojciec, nie mogła też ożywić bezdusznych rzeczy
- jak to czynił Dor i Władca Zombich; nie uważano jej więc za Czarodziejkę
obdarzoną pełnymi zdolnościami - i z tej przyczyny nieustannie zamartwiała się.
Jednak znakomicie czyniła to, co potrafiła zrobić - a było to hodowanie roślin.
Główny pęd rośliny literowej osiągnął grubość ręki. Wówczas rozgałęziła się i
zakwitła - każdy kwiat miał kształt jednej z liter alfabetu. Kwiaty wydzielały
delikatny, dziwny zapach - trochę jak woń atramentu, trochę jak woń starych,
zbutwiałych ksiąg.
Jak tego oczekiwali, pojawiła się duża, kosmata pszczoła. Brzęczała od kwiatu do
kwiatu, zrywając je i upychając do małych koszyczków na swych sześciu nóżkach.
Szybko wypełniła wszystkie i była gotowa do odlotu.
Ale Iren zamknęła drzwi i wszystkie okna.
- To moja roślina literowa - powiedziała pszczole. - Musisz zapłacić za te
kwiaty.
- Bzzzzz... - pszczoła zabrzęczała gniewnie, lecz zgodziła się. Znała zasady.
Szybko podawała Dorowi prawidłową pisownię. Musiał tylko wymówić dane słowo, a
pszczoła układała je ze swoich kwiatów. Nie było takiego słowa, którego nie
potrafiłaby napisać.
- No i fajnie, wykonałam dzienny plan dobrych uczynków - powiedziała Iren. - Idę
teraz popływać z Zilich. Nie wypuść pszczoły, zanim nie napiszesz rozprawki i
nie mów mojej matce, że przestałam cię dręczyć, no i daj znać, jak skończysz!
- Dlaczego miałbym cię informować, że skończyłem? - za pytał. - Przecież nie
jesteś moją nauczycielką!
- Idioto, przecież muszę twierdzić, że dokuczałam ci przez cały czas, gdy
odrabiałeś lekcje! - odparła rozsądnie, - Ugoda ze mną, a mamy święty spokój
przez cały dzień. Rozumiesz wreszcie, tępaku?
Najwyraźniej proponowała mu układ; pozostawi go w spokoju, jeżeli jej nie wyda,
że to zrobiła. Wypadało się zgodzić.
- Jasne, zielononosa - zgodził się.
- I uważaj na pszczołę - ostrzegła go, wymykając się z pokoju. - Musi podać
pisownię każdego właściwego wyrazu, ale nie zareaguje, jeśli nie użyjesz
właściwego słowa. - Pszczoła rzuciła się ku uchylonym drzwiom, ale Iren zdążyła
je przed nią zatrzasnąć.
- No cóż, ortograficzna pszczoło - rzekł Dor. - Nie bawi mnie to wcale, tak jak
i ciebie. Im szybciej skończymy, tym prędzej się stąd wydostaniemy.
Pszczoła wcale nie była zadowolona, ale zabrzęczała zrezygnowana. Była
przyzwyczajona do przestrzegania zasad, a nie było reguł bardziej drobiazgowych
i bezsensownych niż reguły ortograficzne.
Dor odczytał głośno dwa pierwsze zdania, robiąc przerwę po każdym słowie, by
zdążyła je ułożyć. Nie dowierzał pszczole, ale wiedział, że nie jest w stanie
podać błędnej pisowni, choćby nie wiem jak chciała zrobić mu na złość.
"Niektórzy mogą zaklinać rzeczy" - ciągnął powoli. - "A inni potrafią wyczarować
dół lub złudzenie, lub mogą wzbić się w powietrze. Ale w Mundanii nikt nie
czaruje, więc jest strasznie nudno. Nie ma tam żadnych smoków. Zamiast nich są
niedźwiedzie i konie, i mnóstwo innych potworów".
Przerwał, żeby policzyć słowa. Już osiemdziesiąt dwa! Jeszcze tylko osiem - nie,
więcej; przeliczył na palcach. Dwadzieścia osiem. Ale niemal wyczerpał temat. I
co teraz?
Hm, może coś konkretnego:
"Naszym władcą jest Król Trent, którzy rządzi już siedemnaście lat. Przemienia
on ludzi w inne stworzenia". Oto następne szesnaście słów, co dawało razem -
patrzcie, dziewięćdziesiąt dziewięć słów! Musiał przedtem źle policzyć. Jeszcze
tylko jedno słowo i skończy!
Ale jakim słowem można by to zakończyć? Nic nie mógł wymyślić. W końcu sprężył
się i wydusił jeszcze jedno całe zdanie: "Nikt nie jest tu prześladowany; żyjemy
w pokoju". Ale to całe dziewięć słów więcej - o osiem za dużo! Takie marnowanie
energii bardzo go zabolało.
Westchnął. Nic nie można na to poradzić. Musiał wykorzystać te słowa, skoro już
je miał! Spisał wszystko tak, jak ułożyła pszczoła, wymawiając każde słowo
uważnie, by dobrze je pojęła. Był przekonany, że pszczoła ma niewielkie poczucie
ciągłości albo nie ma go wcale; po prostu układa każde słowo oddzielnie.
W porywie szaleńczej wspaniałomyślności dodał jeszcze cztery słowa: "Moja
opowieść jest zakończona". Dawało to rozprawkę ze stu dwunastu słów. Centaurzyca
Cherie powinna dać mu za to najlepszy stopień!
- W porządku, ortograficzna pszczoło - rzekł. - Zrobiłaś swoje. Jesteś wolna,
razem ze swoimi literami.
Otworzył okno, a pszczoła wyleciała przez nie brzęcząc z zadowoleniem:
- Bzzzzz!
- Teraz muszę dostarczyć to mojej ukochanej nauczycielce, oby pogryzły ją pchły
- powiedział do siebie. - Ale jak tego dokonać w sposób, który uniemożliwiłby
jej zadanie mi dodatkowej roboty?
Wiedział bowiem - jak wszyscy uczący się - że zasadniczym celem kształcenia było
nie tyle nauczenie młodych czegoś pożytecznego, ile wypełnienie całego ich czasu
nieprzyjemnościami. Dorośli byli przekonani, że nieletni muszą cierpieć. Dopiero
porcja cierpień, odzierająca z niemal całej wrodzonej beztroski i niewinności,
czyniła ich statecznymi, co pozwalało uznać ich za dojrzałych. Dorosły to w
istocie załamane dziecko.
- To do mnie? - spytała podłoga.
Nieożywione rzeczy rzadko miały choć trochę rozumu, dlatego nie poprosił żadnej
z nich o pomoc w ortografii.
- Nie, mówię do samego siebie.
- Dobra. Więc nie powiem ci, jak złapać papierową osę.
- I tak nie mógłbym jej złapać. Użądliłaby mnie.
- Nie musiałbyś jej łapać. Jest pode mną. Głupia wlazła pod spód w nocy i nie
może się wydostać. Tam jest ciemno.
To była dobra wiadomość.
- Powiedz jej, że ją stamtąd wyciągnę, jeżeli doręczy moją rozprawkę. Przez
chwilę słychać było mamrotanie rozmawiającej z osą podłogi. Potem ta ostatnia
znów przemówiła do Dora:
- Ona mówi, że to uczciwa wymiana:
- Dobra. Powiedz jej, gdzie jest szpara na tyle duża, by mogła się przez nią
przedostać do pokoju.
Wkrótce pojawiła się osa. Duża, o wąskiej talii, w miłym czerwono-brązowym
kolorze - ładna samiczka swego gatunku, oszpecona nieco smugami kurzu na
skrzydłach.
- Bzzz? - zabrzęczała, strzepując kurz, aż stała się na powrót urocza.
Dor podał jej kartkę i otworzył okno.
- Zanieś to do centaurzycy Cherie. Potem będziesz wolna.
Usiadła na chwilę na parapecie trzymając papier.
- Bzzz? - spytała znów.
Dor nie znał języka os, a nie było w pobliżu jego przyjaciela, golema Grandy,
który nim mówił. Wydawało mu się jednak, że wie, co nią na myśli osa.
- Nie radzę ci użądlić Cherie. Potrafi ona trzepnąć ogonem jak batem i nigdy nie
chybia muchy.
Albo czyjegoś siedzenia, dodał w myśli, jeśli ten ktoś jest na tyle głupi, by
sprzeciwiać się jej poleceniom. Dor przekonał się o tym na własnej skórze.
Osa, pomrukując z zadowoleniem, wyleciała z kartką przez okno. Dor wiedział, że
ją dostarczy; tak jak i ortograficzna pszczoła, musiała działać zgodnie ze swą
naturą. Papierowa osa nie mogła zaprzepaścić papieru.
Dor poszedł opowiedzieć wszystko Iren. Znalazł ją z południowej strony zamku, w
kostiumie kąpielowym, pływającą wraz z zadowoloną krową morską, którą karmiła
morskim owsem, magicznie wyhodowanym na brzegu. Na widok Dora Zilich zamruczała,
ostrzegając Iren.
- Hej, Dor, chodź popływać! - zawołała Iren.
- W fosie z potworami? - odciął się.
- Przegrodziłam ją rzędem maczugowatych dębów, wzmacniających kwietną ścianę -
odparła. - Żaden potwór się nie przedostanie.
Dor przyjrzał się. Jakiś potwór z fosy pływał wzdłuż linii maczugowców. W pewnej
chwili zbytnio się do nich przybliżył i oberwał celnie wymierzoną maczugą. Nie
mogły przedrzeć się przez te drzewa!
Dor i tak wolał pozostać na brzegu. Nie miał pojęcia, co mogłaby zrobić w wodzie
Zilich.
- Myślałem o potworach po tej stronie - rzekł. - Chciałem ci tylko powiedzieć,
że rozprawka już skończona i wysłana do nauczycielki.
- Potwory po tej stronie! - powtórzyła Iren, przyglądając się sobie. - Bierz go,
Weedles!
- Z wody wynurzyła się macka i owinęła wokół jego kostki. Jeszcze jedna, z jej
filuternych roślin.
- Zabierz to! - wrzasnął Dor młócąc rękami, bo macka szarpnęła go za nogę. Nic
mu to nie pomogło. Stracił równowagę i z wielkim pluskiem wpadł do fosy.
- Ho, ho, ho! - roześmiała się woda. - To chyba ostudzi twoje zapały!
Dor wściekle uderzył pięścią w powierzchnię wody, ale to nic nie dało. Czy
chciał tego, czy nie, i tak pływał, całkowicie ubrany!
- Hej, coś mi się przypomniało! - zawołała Iren. - Czy definiowałeś słowa dla
ortograficznej pszczoły?
- Jasne, że nie - wymamrotał Dor, próbując wygramolić się na brzeg i plącząc się
w mackach rośliny, która wciągała go z powrotem. Duma nie pozwalała mu poprosić
o pomoc Iren, której jedno słowo mogło poskromić roślinę.
W końcu sama dostrzegła konieczność pomocy.
- Puść go, Weedles - powiedziała i roślina wciągnęła swe macki.
Iren wróciła do tematu:
- Mogą być kłopoty. Jeżeli użyłeś jakichś homonimów...
- Nie, nie użyłem. Nigdy przedtem o nich nie słyszałem.
Weedles już go nie atakowała, ale za każdym razem, gdy Dor próbował podpłynąć do
brzegu, roślina przeszkadzała mu w tym. Rozdrażnił Iren docinkiem o potworach i
mściła się na nim bezlitośnie. Pod tym względem dorównywała matce. Czasami Dor
myślał sobie, że świat byłby o wiele lepszy, gdyby wytracono wszystkie kobiety.
- Różne słowa, które brzmią tak samo, głupku! - odparła z dziewczęcą arogancją.
- Odmienna pisownia. Ortograficzna pszczoła nie jest zbyt bystra. Jeżeli nie
powiedziałeś jej dokładnie, o które słowa...
- Odmienna pisownia? - zapytał z dreszczem niepokoju.
- Jak "buk" i "Bóg" - odparła, popisując się bezczelnie, jak to dziewczyny
potrafią. Albo "mór" i "mur". Albo "morze" i "może". Żadnego związku, tylko to
samo brzmienie. Czy użyłeś słów tego rodzaju?
Dor usiłował przypomnieć sobie rozprawkę, już niemal zapomnianą.
- Chyba wspomniałem coś o wieży.
- To mogło dać wierzy! - wykrzyknęła ze śmiechem. - Ta pszczoła może nie jest
bystra, ale na pewno nie była zadowolona z konieczności zapracowania na litery!
Dor, ty zawsze wpadasz w tarapaty! Poczekaj, niech no tylko centaurzyca Cherie
to przeczyta!
- Och, daj spokój! - warknął niezadowolony. Jak wielu homonimów użył?
- Wieży-wierzy! - wykrzyknęła, podpływając bliżej i szarpiąc jego ubranie.
Materiał, nie przeznaczony do kąpieli, rozdarł się bardzo łatwo, na wpół
odsłaniając tors Dora.
- Wierzy wierzy, wierzy! - zrewanżował się z wściekłością i szarpnął górę jej
kostiumu kąpielowego. Także i ten materiał ustąpił zdumiewająco łatwo,
ujawniając, że jej ciało jest rzeczywiście tak kształtne, jak to sugerowały
stroje. Jej matka, Królowa, często
upiększała się za pomocą iluzji. Iren nie musiała.
- Oooooo! - pisnęła radośnie. - Mam cię!
I znów zdarła z niego trochę ubrania, nie poprzestając na koszuli. Dor
odwzajemnił się tym samym, a zaintrygowanie tym, co mógł dojrzeć w bryzgach
wody, uśmierzyło jego złość. Po chwili obydwoje byli całkiem nadzy, roześmiani.
Wyglądało to tak, jakby w złości uczynili coś, czego nie odważyliby się uczynić
w innym przypadku, chociaż pragnęli tego.
I wtedy przykłusowała Cherie. Miała tors bardzo zgrabnej kobiety, tylną część
stanowił zad przepięknego konia. Twierdzono, że Mundania była krajem pięknych
kobiet i szybkich koni - a może należałoby zamienić przymiotniki; Xanth był
krainą, w której tworzyły jedność. Brązowe, ludzkie włosy Cherie spływały do
tyłu, opadając na brązową końską sierść, a jej piękny ogon stanowił ich
odpowiednik. Nie nosiła żadnej odzieży, bo centaury nie przepadały za takimi
sztucznościami, a Cherie była stara - pomimo swego wyglądu; należała do
pokolenia ojca Dora. Czyniło ją to o wiele mniej interesującą niż Iren.
- Co do tej kartki, Dor... - zaczęła Cherie.
Dor i Iren zamarli, uświadamiając sobie nagle okoliczności. Nadzy, niemal
obejmujący się, w wodzie. Weedles bawił się częściami ich garderoby. Na pewno
nie było to odpowiednie zachowanie i mogło spowodować nieporozumienia.
Ale Cherie była pochłonięta esejem. Potrząsnęła głową tak, że włosy opadły jej
na piersi - gest ten sygnalizował poważne sprawy.
- Czy moglibyście na chwilę przerwać wasze gry erotyczne? - spytała. -
Chciałabym omówić pisownie tego eseju.
Centaury nie zwracają zbytniej uwagi na to, czym zajmuje się dwoje ludzi w
wodzie; dla nich takie zajęcia są czymś naturalnym. Ale gdyby Cherie
opowiedziała o tym Królowej...
- Hm, cóż - powiedział Dor, pragnąc zniknąć pod wodą.
- Ale zanim przejdę do dokładnego omówienia, uzyskajmy i inną opinię - tu Cherie
przybliżyła kartkę tak, by Iren mogła przeczytać.
Iren była równie zakłopotana swoim położeniem, jak Dor. Wdychała powietrze,
usiłując zmniejszyć swą zdolność utrzymania się na powierzchni wody, ale
krztusiła się po chwili i musiała zaczerpnąć powietrza - więc znów się
wynurzyła, w czym pomagały niektóre partie jej ciała. Jednak to, co przeczytała,
zmieniło jej nastrój.
- No nie! - wykrzyknęła. - Ale numer! - parsknęła radośnie. - Dor, tym razem
przeszedłeś samego siebie! To najgorsze, co mogło się przydarzyć! - wołała
wesoło.
- Co jest takie śmieszne? - spytała woda, a jej ciekawość udzieliła się skałom,
piaskowi i innym nieożywionym rzeczom znajdującym się w zasięgu talentu Dora.
Cherie nie pochwalała magii u centaurów - była ze staromodnej, konserwatywnej
szkoły, traktującej magiczne zdolności cywilizowanych gatunków Xanth jako coś
nieprzyzwoitego, lecz doceniała stosowanie jej przez istoty ludzkie.
- Przeczytam ci tekst, starając się wymówić wyrazy tak, jak zostały napisane -
powiedziała. Kiedy uczyniła to - ujawniły się nowe znaczenia słów, chociaż ich
wymowa nie uległa zmianie. Dor przeraził się. Było to o wiele gorsze niż się
spodziewała.
- Kraina Xanth - kupić drzwi. Oko mieszka gospoda...( Gdy skończyła czytać, Iren
płakała ze śmiechu, Zilich ryczała radośnie, woda, plaża i kamienie rechotały,
maczugowce poklepywały się wzajemnie po gałęziach, a potwory z fosy
śmiały się rubasznie. Nawet
centaurzyca Cherie z trudem hamowała wybuch śmiechu. Dor był jedyną istotą
niezdolną do zachwytu nad niezwykłym komizmem tego tekstu; z rozkoszą zapadłby
się pod ziemię.
- Czyż to nie cudowne? - jęknęła radośnie Iren. I wszystkie stworzenia oraz
krajobraz na nowo parsknęły wesołym śmiechem. Nawet kamienie roniły łzy radości.
Cherie panowała nad swą wesołością na tyle, by przybrać groźną minę.
- Lepiej opowiem o tym Królowi, Dor.
O, nie! W jakie jeszcze kłopoty miałby wpaść jednego popołudnia? Miałby
szczęście, gdyby Król Trent nie zmienił go w ślimaka i nie wrzucił na powrót do
fosy. I jakby nie wystarczyło oblanie tej pracy - zostać przyłapanym nago z
królewską córką!
Dor owinął resztki ubrania wokół środkowych partii swej osoby i wygramolił się z
wody. Nie ma rady, musi przez to przebrnąć.
Wpadł do domu, żeby się przebrać. Liczył, że nie będzie matki, ale akurat
sprzątała. Na szczęście znajdowała się właśnie w fazie nimfy i wyglądała jak
ślicznotka, choć dobiegała już czterdziestki. Nie było piękniejszej od Cameleon,
kiedy znajdowała się u szczytu cyklu, i brzydszej - przy jego końcu. Jej
inteligencja podlegała odwrotnym przemianom, więc teraz była najgłupsza. Nie
miała dość rozumu, by go spytać, dlaczego jest owinięty w mokre strzępy ubrania
i dlaczego wszystko na jego drodze chichocze. Dostrzegła jednak wodę.
- Nie zamocz podłogi, skarbie - ostrzegła go.
- Zaraz się wysuszę - uspokoił ją. - Pływałem z Iren.
- To miło - odrzekła.
Wkrótce szedł już do Króla, który zawsze spotykał się z nim w bibliotece. Gdy
wchodził po schodach, serce łomotało mu niespokojnie. Centaurzyca Cherie na
pewno pokazała Królowi jego esej, zanim po niego przyszła; może Król nic nie wie
o zdarzeniu w fosie.
Król Trent oczekiwał go. Był to krzepki, siwiejący, przystojny mężczyzna,
dobiegający sześćdziesiątki. Kiedy umrze, Dor prawdopodobnie odziedziczy koronę
Xanth. Ale nie było mu spieszno do objęcia tronu.
- Witaj, Dor - rzekł Król, potrząsając jak zwykle energicznie jego dłonią. -
Wyglądasz dzisiaj czysto i świeżo.
To dzięki przygodzie w fosie. Też sposób na kąpiel! Czy Król kpi z niego? Nie,
to nie są metody Trenta.
- Tak, Wasza Wysokość - odparł ze skrępowaniem.
- Mam dla ciebie poważne wieści.
Dor zesztywniał.
- Tak, Wasza Królewska Mość. Przykro mi.
Trent uśmiechnął się.
- Och, to nie ma nic wspólnego z twoim esejem. Prawdę mówiąc i ja w młodości nie
byłem zbyt mocny w ortografii. To przychodzi dopiero z czasem.
Twarz Króla spoważniała i Dor zląkł się, wiedząc, że Trenta martwi to drugie
zdarzenie.
Dor chciał wszystko wyjaśnić, lecz zdał sobie sprawę, że brzmiałoby to jak
usprawiedliwianie się. Zaś Królowie i przyszli Królowie nie usprawiedliwiają
się; byłoby to niekorzystne dla ich wizerunku. Czekał więc w przerażającym
milczeniu.
- Proszę, Dor, nie martw się! - powiedział Król. - To ważne.
- To był przypadek! - wybuchnął Dor, bo poczucie winy przeważyło. Jak trudno
zachowywać się po królewsku!
- Czyżbyś miał na myśli upadek do fosy?
Potwierdzenie było równie nieprzyjemne jak podejrzenia!
- Tak, Wasza Wysokość.
Dor zdał sobie sprawę, że byłoby nierozważnie zrzucić winę na Iren.
- Najzabawniejsze pluskanie się, jakie zdarzyło mi się widzieć w ostatnich
czasach - rzekł Król Trent z dostojnym uśmiechem. - Widziałem wszystko z okna.
Wciągnęła cię, oczywiście, a potem poszarpała ci ubranie. Kobiece metody.
- Nie jesteś zły?
- Dor, ufam ci. Zazwyczaj popadasz w tarapaty przy drobnostkach, ale świetnie
sobie radzisz w poważnych sprawach. Muszę również przyznać, że moja córka
potrafi czasem być bardzo prowokującym bachorem. Poza tym lepiej jest wpadać w
kłopoty, gdy się jest
dość młodym, by nabierać w ten sposób doświadczenia. Gdy zostaniesz Królem, nie
będziesz miał tej przyjemności.
- A więc nie dlatego mnie wezwałeś? - zapytał z ulgą Dor.
- Gdybym miał czas i możliwość, też bym się pluskał w fosie. - Król powrócił do
interesów, a jego uśmiech znikł. - Królowa i ja wybieramy się w oficjalną podróż
do Mundanii. Przewidujemy, że zajmie nam to tydzień. Musimy przedostać się przez
ciemne wody, w górę wielkiej rzeki, aż do oblężonego królestwa w górach,
otoczonego zewsząd przez wrogie ludy A, B i K. Normalna wymiana została prawie
całkowicie zahamowana; kupcy nie mogą się przedrzeć przez wrogie krainy - tak
przynajmniej poinformowali mnie moi zwiadowcy. Z zadowoleniem przyjęli naszą
ofertę handlu. Ale szczegóły pozostały niejasne; będę musiał sam nad tym
popracować. Jestem jedyną osobą we władzach Xanth, która na tyle zna Mundanię,
by sobie z tym poradzić. To skromny, ostrożny początek jeśli jednak nawiążemy
ograniczone, trwałe stosunki handlowe z którąś z części Mundanii, może się to
okazać korzystne, choćby tylko dla zdobycia doświadczenia. Wybieramy się teraz,
bo w Xanth panuje spokój. Będziesz królem w czasie mojej nieobecności i będziesz
rządził Xanth. To całkowicie zaskoczyło Dora.
- Ja królem?
- Za tydzień od dzisiaj. Uważałem, że lepiej cię uprzedzić.
- Ależ ja nie mogę być królem! Nie mam pojęcia o...
- Sądzę, że to świetna okazja do nauczenia się, Dor. W królestwie panuje spokój,
jesteś popularny, no i jest dwóch innych Magów, mogących ci doradzać - mrugnął
do Dora. - Królowa zaproponowała, że zostanie i będzie cię wspierać radą, lecz
uparłem się, że jej obecność jest dla mnie niezbędna. Powinieneś być
przygotowany, na wypadek, gdyby nagle spadły na ciebie takie obowiązki, by nie
przygwoździło cię brzemię władzy.
Dor docenił logikę Króla, pomimo szoku spowodowanego nagłym obarczeniem
odpowiedzialnością. Gdyby Królowa pozostała w Xanth, rządziłaby wszystkim i nie
nabrałby żadnego doświadczenia. Dwaj pozostali Magowie, Humfrey i Władca
Zombich, nie będą się w ogóle wtrącać; żaden z nich nie brał dobrowolnie udziału
w codziennych sprawach Xanth. Tak więc Dor będzie miał wolną rękę - a o to
właśnie chodziło Królowi Trentowi.
Ale ta druga wzmianka - o spadających nagle na niego obowiązkach? Czyżby to była
sugestia, że z Królem Trentem było coś nie tak? Przeraziło to Dora.
- Minie jeszcze przecież dużo czasu, zanim... to znaczy...
- Nie obawiaj się przesadnie - odparł Król Trent, jak zwykle rozumiejąc
niezgrabnie wyrażoną myśl Dora. - Nie mam jeszcze sześćdziesiątki, a
przypuszczam, że dobijesz trzydziestki, zanim brzemię spadnie na ciebie. Cieszę
się dobrym zdrowiem. Musimy jednak
być przygotowani na niespodzianki. A teraz, czy jest coś, do czego chciałbyś się
przygotować?
- Hm... - Dor dalej był jak sparaliżowany. - Czy to nie może pozostać tajemnicą?
- Królowanie trudno utrzymać w sekrecie, Dor.
- To znaczy, czy wszyscy muszą wiedzieć, że odszedłeś z Xanth? Gdyby myśleli, że
jesteś w pobliżu, że to tylko próba...
Król Trent zmarszczył brwi.
- Czyżbyś nie czuł się na siłach?
- Nie, Wasza Wysokość!
Król westchnął.
- Dor, jestem rozczarowany, ale nie dziwię się. Sądzę, że sam siebie nie
doceniasz, lecz jesteś jeszcze młody i nie jest moim zamiarem przysparzanie ci
niepotrzebnych kłopotów. Możemy ogłosić, że Królowa i ja wybieramy się na
tygodniowy urlop - roboczy urlop - i pozwalamy ci nabierać doświadczenia w
przyszłych obowiązkach.
Nie wydaje mi się, żeby to zbyt daleko odbiegało od prawdy. Będziemy pracować, a
odwiedziny w Mundanii to dla mnie urlop. Królowa nigdy tam nie była; będzie to
dla niej nowością. Ale musisz zdawać sobie sprawę z tego, że nie będziemy mogli
ci pomóc w razie
jakichś trudności. Jedynie Rada Starszych i pozostali Magowie będą wiedzieli,
gdzie jestem.
Kolana ugięły się pod Dorem.
- Dziękuję, Wasza Wysokość. Postaram się nie sfuszerować.
- Postaraj się. Nie wpadnij do fosy! - powiedział z uśmiechem Król Trent. - I
nie pozwól mojej córce rządzić sobą. To nie przystoi Królowi - potrząsnął głową.
- Ale z niej jędza, co? Kiedy ściągnąłeś z niej kostium...
- Hmmmm - Dor zaczerwienił się. Miał nadzieję, że już do tego nie wrócą.
- Zasłużyła na to! Królowa i ja byliśmy dla niej zbyt pobłażliwi! Musiałem
zagrozić Iris, że przemienię ją w kaktus, żeby się nie wtrąciła. No i okazało
się, że miałem rację - poradziliście sobie sami.
Właściwie to centaurzyca Cherie przerwała walkę, bo inaczej nie wiadomo, czym to
by się skończyło. Chociaż raz w życiu Dor był wdzięczny Cherie za interwencję.
Być może Król wiedział i o tym.
- Uff, dzięki, to znaczy, tak, Wasza Wysokość - słabo zgodził się Dor. To niemal
nadmiar zrozumienia. Królowa na pewno potraktowałaby go o wiele ostrzej.
Wiedział jednak, że Król nie żartował z tym kaktusem; wyglądał na dobrodusznego,
ale nie tolerował żadnej
niesubordynacji.
Była to oczywiście jedna z głównych zalet jego panowania.
Niestety, talent Dora nie był tak skuteczny. Nie potrafił przekształcać tych,
którzy mu się przeciwstawiali. Co mógłby uczynić, gdyby ktoś nie posłuchał jego
rozkazu? Nie miał pojęcia.
- W każdym bądź razie, musisz sobie poradzić - powiedział Król Trent. - Zależy
mi na tym, abyś dał sobie radę, bez względu na wyczyny mojej córki.
- Tak, Wasza Wysokość - zgodził się Dor bez wielkiego entuzjazmu. - Czy naprawdę
musisz jechać?
- Muszę, Dor. Myślę, że to znakomita sposobność, aby wznowić handel.
Mundania ma wielkie i mało wykorzystywane bogactwa, mogące przysporzyć nam wiele
korzyści, my zaś możemy im w zamian zaoferować nasze zdolności magiczne. Do tej
pory
handlowaliśmy z Mundania tylko sporadycznie, ze względu na trudności w
porozumiewaniu się. Potrzebne są nam trwałe, osobiste kontakty. Musimy zachować
maksymalną ostrożność, bo nie chcielibyśmy, żeby Mundania znów napadła na Xanth.
Dlatego próbujemy
nawiązać stosunki z małym królestwem, które nie będzie w stanie dokonać agresji,
choćby miało taki zamiar.
Dor docenił mądrość Króla. Wiele razy fale mundańskich najazdów przetaczały się
przez Xanth, aż wreszcie podjęto środki zaradcze. Teraz nie było bitej drogi z
Mundanii do Xanth; czas mundański wydawał się płynąć odmiennie, więc kontakty
były dorywcze. Za to każdy mieszkaniec Xanth mógł wybrać się do Mundanii -
wystarczyło, by przekroczył granice krainy magii. Powrót był możliwy, jeżeli
dobrze zapamiętało się drogę. Pozostawało to jednak w sferze teorii - nikt nie
chciał opuszczać Xanth, bo musiałby zrezygnować ze swych magicznych zdolności.
Dor musiał przyznać, że były jednak pewne wyjątki. Jego matka, Cameleon, myślała
o opuszczeniu Xanth, zanim spotkała jego ojca, Binka, aby uwolnić się od
cyklicznych przemian. Także Gorgona spędziła kilka lat w Mundanii, gdzie ludzie
nie zamieniali się w kamień na widok jej twarzy. Pewno byli i inni. Ale to
desperackie decyzje. Xanth najwyraźniej był tak wspaniałą krainą, że tylko
nieliczni opuszczali go z własnej woli.
- Hrnmm, przypuśćmy, że Wasza Wysokość zginie? - zapytał z niepokojem Dor.
- Zapominasz, że już byłem w Mundanii. Znam drogę.
- Ale Mundania zmienia się! Nie możesz powrócić tam, gdzie byłeś!
- Możliwe. Z pewnością nie zabrałbym Królowej tam, gdzie zawarłem pierwsze
małżeństwo. - Król zamilkł na chwilę, Dor także, bo wiedział, że nie należy o
tym dyskutować.
- Król Trent miał w Mundanii żonę i dziecko, lecz utracił ich i dlatego powrócił
do Xanth, gdzie został Królem. Trent nigdy nie wróciłby do Xanth, gdyby jego
rodzina żyła.
- Wierzę, że jakoś sobie poradzę.
Dor był jednak pełen obaw.
- Mundania to niebezpieczny kraj, w którym żyją niedźwiedzie, konie i tym
podobne potwory!
- Dowiedziałem się o tym z twojego eseju. Wcale nie twierdzę, Dor, że nie jest
to ryzykowna wyprawa, ale uważam, że korzyści, jakie możemy osiągnąć, są warte
tego ryzyka. Świetnie władam mieczem, no i miałem dwadzieścia lat na
doskonalenie sposobów przeżycia nie opartych na magii. Muszę się poza tym
przyznać, że trochę brak mi Mundanii - i to chyba jest ukryty powód tej wyprawy.
- Król znów się zamyślił, po czym zmienił temat. - Najtrudniejsze jest samo
przejście. Przechodząc do Mundanii możemy znaleźć się w dowolnym punkcie jej
historii. Do tej pory nie mogliśmy wybierać tego punktu i musieliśmy się zdać na
przypadek. Królowa utrzymuje jednak, że odkryła sposób, by uniknąć skoku w
czasie. To jedna z przyczyn, dla których sam muszę negocjować układ handlowy.
Nie sądzę, by ktoś inny poradził sobie z niebezpieczeństwami przejścia. Możemy
nie dotrzeć do wybranego królestwa, albo dostać się tam i nic nie uzyskać; w
takim przypadku odpowiedzialny będę tylko ja.
- Ale skoro nie wiesz, gdzie pojawisz się w Mundanii, to skąd wiesz, że
osiągniesz jakieś korzyści? Przecież możesz się znaleźć w zupełnie innym
miejscu.
- Jak powiedziałem, uzyskałem pewne wskazówki. Poza tym sądzę, że istnieją teraz
okoliczności sprzyjające wejściu w wieki średnie Mundanii; Królowa zajmowała się
tym problemem i twierdzi, że potrafi tak zharmonizować nasze przejście, że
trafimy do miejsca,
gdzie działali nasi zwiadowcy. Są tam podobno ogromne zasoby drewna i płótna -
moglibyśmy je magicznie przetworzyć w kunsztowne rzeźby i piękne stroje. Być
może nadarzy się coś innego. Albo nic. Uważam, że tydzień wystarczy na
rozpatrzenie się w sytuacji. Nie możemy tkwić w miejscu, musimy stale pracować
nad poprawą
naszego położenia. Magia nie wystarczy, by utrzymać dobrobyt Xanth, potrzebna
jest również sprawna administracja.
- Też mi się tak wydaje - przyznał mu rację Dor. Jednak wydawało mu się, że nie
potrafi godnie zastąpić Króla Trenta. Xanth prosperowało teraz naprawdę dobrze,
a poprawa postępowała nie przerwanie od chwili objęcia rządów przez Trenta.
Królestwo było
trzymane w ryzach i znakomicie zarządzane; nawet smoki nie ośmielały się już
wałęsać po obszarach zajętych przez ludzi. Dor obawiał się, że przejęcie przez
niego władzy może oznaczać koniec złotego wieku.
- Życzę powodzenia w Mundanii, Wasza Wysokość.
- Wiem o tym, Dor - odparł łaskawie Król Trent. - Chciałbym, żebyś kierował się
przede wszystkim prawością.
- Prawością?
- W razie jakichkolwiek wątpliwości jest to zwykle najlepsza metoda. Co by się
nie przydarzyło, nie będziesz się musiał wstydzić, jeżeli będziesz się nią
kierował.
- Zapamiętam - rzekł Dor. - Uczciwość.
- Prawość - powtórzył Król Trent ze szczególnym naciskiem. - Właśnie to.
2.
Król Dor
Budzący obawy dzień nadszedł w mgnieniu oka. Dor, czując się ogromnie samotny,
kulił się na tronie. Król Trent i Królowa Iris oznajmili o swoich wakacjach i
zniknęli w obłoku. Kiedy obłok rozwiał się, nie było po nich śladu. Iris mocą
swej iluzji uczyniła ich niewidzialnymi. Zawsze uwielbiała dramatyczne wejścia i
zniknięcia.
Dor musiał przejąć obowiązki Króla. Sprawowanie władzy miało swe ustalone formy.
Istniał wyszkolony personel pałacowy, o niezłych kwalifikacjach, a jego członków
Dor znał "od zawsze"; robili wszystko, co im polecił, i odpowiadali na każde
jego pytanie. Nie podejmowali jednak ważnych decyzji - Dor odkrył szybko, że
każda decyzja, choćby najdrobniejsza, jest doniosła dla tych, których dotyczy.
Pozostawił więc rutynowe sprawy ich własnemu biegowi, a zajął się tymi, które
wymagały decyzji samego Króla - z nadzieją, że obszerna szata królewska ukryje
drżenie jego kolan.
Pierwsza sprawa dotyczyła dwóch wieśniaków, poróżnionych o plantację
świetlistych bulw. Każdy z nich twierdził, że ma prawo do najjaśniej świecących
bulw z tegorocznego zbioru. Dor wypytał drewniane sprzączki ich pasów i
dowiedział się prawdy. Jego talent ogromnie zdumiał wieśniaków. Dor uczynił to
rozmyślnie, by mogli przekonać się, że faktycznie jest Magiem. Wieśniacy cenili
ten rodzaj magii, więc miał nadzieję, że teraz chętniej go posłuchają.
Wieśniak A uprawiał pole przez wiele lat, z miernym powodzeniem; było ono jego
własnością. W tym roku wynajął do pomocy wieśniaka B. - i był to najjaśniej
świecący zbiór od wielu lat; nad polem nigdy nie zalegały teraz ciemności. Do
kogo należały więc najlepsze bulwy?
Dor uznał, że sprawa wymaga dyplomatycznego podejścia. Mógł oczywiście
rozstrzygnąć ten spór arbitralnie, ale wtedy jedna ze stron pozostałaby
niezadowolona. A to byłoby źródłem przyszłych kłopotów. Dor nie chciał, by
któraś z jego obecnych decyzji sprawiała później jakiekolwiek kłopoty Królowi
Trentowi.
- Wieśniak B najwyraźniej zna jakieś szczególne sposoby, które sprawiły, że
tegoroczny zbiór bulw lśni tak jasno - rzekł. - Należałoby więc pozwolić mu
wybrać spośród najlepszych tyle, ile zażąda. Bez niego bowiem zbiór ten nie
byłby wiele wart.
Wieśniak B wyglądał na zachwyconego.
- Jednakże właścicielem pola jest wieśniak A. W przyszłym roku może zatrudnić
kogo zechce i zatrzymać większość swego zbioru.
Wieśniak A pokiwał twierdząco głową.
- Oczywiście - kontynuował radośnie Dor - wówczas wieśniak A nie miałby tak
dobrego zbioru, a wieśniak B pozostałby bez pracy. Bulwy nie będą tak rosły
gdzie indziej, nikt inny też nie nada im takiej jasności. A wiec obaj wieśniacy
byliby stratni. Nie o to przecież chodzi. Należałoby rozdzielić najlepsze bulwy
równo pomiędzy obu, by razem ciągnęli korzyści ze wspólnego wysiłku; mogliby też
zawrzeć umowę na przyszły, być może jeszcze lepszy sezon.
Wieśniacy patrzyli na siebie ze wzrastającym zrozumieniem. Czyż, w gruncie
rzeczy, nie lepiej było dzielić się przyszłymi planami niż odejść z najlepszymi
bulwami z tego jednego zbioru? Muszą to sami omówić.
Odeszli dyskutując z ożywieniem. Dor odprężył się. Czy podjął właściwą decyzję?
Zdawał sobie sprawę, że nie może każdego zadowolić, ale chciał choć spróbować.
Następnego ranka Dor zbudził się i zobaczył ducha stojącego przy królewskim
łożu. Była to Doreen, podkuchenna. W posiadłości przebywało pół tuzina duchów, a
każdy lub każda byli bohaterami jakiejś smutnej historii, lecz większość z nich
milczała na lemat swej przeszłości. Dor zawsze lubił Doreen z powodu zbieżności
ich imion - Dor, Doreen - chociaż poza tym nie mieli wiele wspólnego. Być może
zawdzięczał jej swe imię - była przecież przyjaciółką duszycy Millie, jego
niańki. Nikt nie potrafił tego wyjaśnić, a miejscowe meble nic nie wiedziały.
Zamek ten miał wiele małych tajemnic; to stanowiło część jego uroku. W każdym
razie Doreen była w średnim wieku, korpulentna i często zgryźliwa, niechętnie
kontaktowała się z żyjącymi. Toteż bardzo się zdumiał, widząc ją.
- Co mogę dla ciebie uczynić, Doreen? - zapytał.
- Wasza Wysokość, Królu Dorze - powiedziała nieśmiało. - My tak tylko
zastanawialiśmy się... To znaczy, może byłoby można... skoro na jakiś czas,
chwilowo, jesteś teraz monarchą...
Dor uśmiechnął się. Doreen zawsze miała trudności z wykrztuszeniem tego, o co
jej szło.
- No, dalej. Mów, o co idzie!
- No cóż, nie widujemy prawie wcale Millie, od kiedy umarła...
W rozumieniu duchów, Millie, powracając do życia, umarła. Była jedną z nich
przez wiele stuleci, a teraz powróciła do śmiertelnych.
- Tęsknicie za nią?
- Tak, oczywiście, na swój sposób, Wasza Wysokość. Przychodziła codziennie
zobaczyć się z nami, zaraz potem jak... ale gdy zawarła małżeństwo... to nie...
to ona nie...
Millie wyszła za Władcę Zombich i mieszkali w zamku należącym teraz do Dobrego
Maga Humfreya. Osiemset lat temu zamek ten był własnością Władcy Zombich.
- C