5313
Szczegóły |
Tytuł |
5313 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5313 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5313 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5313 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Opman Artur
LEGENDY WARSZAWSKIE
Noc srebrna �niegiem, wiatr mro�ny dmucha,
Na skrzypcach zimy gra zawierucha,
K��bami �niegu w okna uderza,
To co� zaszepce, jakby z pacierza,
To si� rozj�czy nut� �a�osn�,
Jakby t�skni�a za cudz� wiosn�,
To zn�w na chwil� p�acz sw�j uciszy
I gwiazd milionem b�y�nie w tej ciszy.
Jak�e to mi�o w wiecz�r zimowy
W cieple zacisznej siedzie� alkowy;
W piecu si� ogie� dopala w�a�nie,
W ciemnej czelu�ci mignie, to zga�nie,
Sypie iskierki czerwone, z�ote,
W sercach nieznan� budzi t�sknot�
Za czym� minionym, za czym� dalekim,
Za dawnym �wiatem, za dawnym wiekiem.
Zimow� noc� w alkowie starej
Umar�ych czas�w snuj� si� mary,
W wielkim fotelu, sprzed stu lat mo�e,
Ws�ucha� si� dziadu� w zamie� na dworze,
Jakby ustami jakiego� ducha
G�os mu wichury gada do ucha,
O tym co by�o, co si� prze�ni�o,
co ju� � od kiedy! � �pi pod mogi��...
I nagle dziatwa przypadnie z wrzaw�:
� Powiedz nam, dziadziu, bajk� ciekaw�!
� Jak szed� Twardowski do piekie� bramy?
� O, nie, dziadziusiu! Znamy to, znamy!
� Wi�c o Madeju, co zbrodnie knowa�?
� Ach wiemy: Madej odpokutowa�!
� To o Kopciuszku w zgrzebnej odzie�y?
� Na pami�� umiem, niech dziadziu� wierzy!
� No, to ju� nie wiem, co rzec w tej sprawie!
� Powiedz nam, dziadziu, o... o Warszawie!
Pochyli� dziadziu� g�ow� zm�czon�,
Ale mu w oczach iskry zap�on�,
Strudzone serce mocniej ko�ata,
Bo swej m�odo�ci przypomnia� lata:
Jak to w ulicach starej Warszawy
Goni� za widmem rycerskiej s�awy,
Jak ka�da ceg�a, ka�dy g�az w murze
Wskrzesza�y przesz�o�� w z�ocie, w purpurze.
3
Na szarej Wi�le, na m�tnej fali
Piosnka syreny ulata w dali,
W zapad�ych w ziemi� lochach zwaliska
Z�y bazyliszek �lepiami b�yska,
M�cze�ska Praga krwi� si� zala�a,
W kr�lewskim zamku �ka Dama Bia�a...
A nad g��wkami dzieciak�w grona
Cudowny Chrystus wznosi ramiona...
Dali mu malcy my�l do gaw�dy:
Starej Warszawy stare legendy...
4
Syrena
I
� A widzieli�cie j�, t� syren� niby, kumie Szymonie?
� Widzie� nie widzia�em, kumie Mateuszu, bo drzewa przes�ania�y �r�de�ko,
a bli�ej podej�� ba�em si� jako�ci, alem s�ysza�, jak �piewa.
� Albo� to syreny �piewaj�?
� Jak�e to? Nie wiecie o tym, kumie Mateuszu? �piewaj�! Jak jeszcze! G�os to ci si� tak
rozchodzi� po Bugaju, po Wi�le, hen, a� za rzek�, jakoby w�a�nie dzwonek srebrzysty
dzwoni�. S�ucha�by� dniem i noc�.
� No, i co dalej? Co dalej?
� Ano, nic dalej. S�ucha�em, s�ucha�em, lubo�� mi si� jakowa� rozp�ywa�a po ko�ciach,
a�
w ko�cu �piewanie ucich�o: wida� syrena schowa�a si� na nocleg w �r�de�ku, bo ju� i
s�o�ce
zachodzi�o, a ja powlok�em si� do chaty, alem ca�� noc spa� nie m�g�, inom o tej
syrenie
rozmy�la�.
� Ciekawo��! Warto by j� wypatrzy�, zobaczy�.
� Ale jak? To�, je�li nas ujrzy, umknie i skryje si� w wodzie. A zreszt� mo�e to i grzech
przygl�da� si� takowej stworze niechrzczonej i kusz�cego jej �piewania s�ucha�.
� Grzech nie grzech � niewiada! Najlepiej zapyta� o to ojca Barnaby, pustelnika. To
cz�ek
m�dry i pobo�ny; on powie i nauczy, co czyni� nam nale�y.
� Rzetelnie m�wicie, kumie Mateuszu, chod�my do pustelnika Barnaby.
� Ano, to i chod�my! Ryby przez ten czas z Wis�y nie uciekn�, a my si� od duchowej
osoby przer�no�ci dowiemy.
Tak rozmawiali z sob� dwaj rybacy znad Wis�y w owych zamierzch�ych czasach, gdy na
miejscu dzisiejszej Warszawy, a w�a�ciwie jej Powi�la, le�a�a niewielka rybacka osada,
otoczona g�stymi lasami, w kt�rych roi�o si� od grubego zwierza: �osi�w, tur�w, wilk�w i
nied�wiedzi.
II
� Wi�c powiadacie, �e �piewa�a?
� A ju�ci! �piewa�a; gada�em przecie.
� A co dnia! Jak tylko s�oneczko Bo�e ma si� ku zachodowi i czerwieni� a z�otem
pomaluje Wise�k�, wraz ci si� na Bugaju jej piosenka rozlega.
� I d�ugo te� nuci?
� Do zachodu. Jak si� ino ciemno zrobi na �wiecie, ju� jej nie s�ycha�.
� To nocami nigdy ze �r�d�a nie wychodzi?
� Czy wychodzi, czy nie wychodzi, tego ja nie wiem, ale przepomnia�em powiedzie�, �e
w
pe�ni� miesi�ca te� �piewa. Nieraz mnie ze snu budzi blask ksi�ycowy, co do cha�upy
zagl�da: siadam se na pos�aniu, a� ci tu odg�os jakowy� dolata z daleka; jakby
skowronek,
jakby dzwonek, jakby skrzypeczki lipowe: to ona.
5
� O to mi chodzi�o w�a�nie. Wi�c trzeba tak zrobi�...
Tu ojciec Barnaba zaduma� si� na d�ug� chwil�, a obaj rybacy czekali w skupieniu, a�
namy�li si�, co poradzi�.
Ojciec Barnaba by� to starzec wysoki, chudy, siwobrody, �ysy jak kolano, odziany w
d�ug�
samodzia�ow� opo�cz�. Na pomarszczonym jego obliczu rysowa�y si� powaga i dobro�.
Wszyscy trzej siedzieli przed budk� pustelnika na �awie, uczynionej z dw�ch pie�k�w, na
kt�rych po�o�ono z gruba obciosan� desk�. By�o to lipcowe popo�udnie i cudnie by�o w
boru,
pachn�c� �ywic� i kwiatami. Ptaki �piewa�y rado�nie, pszczo�y weso�o brz�cza�y, a
zielony
dzi�cio� w czerwonym kapturku stuka� dziobkiem, jak m�otkiem, w kor� roz�o�ystego
d�bu i
wyd�ubywa� robaki.
A ojciec Barnaba namy�la� si�, namy�la�, a� rzecze:
� Wi�c trzeba tak zrobi�: w pe�ni� miesi�ca wybierzemy si� we trzech do �r�de�ka; na
odzienia nasze naczepi� nale�y ga��zi �wie�o zerwanych, najlepiej lipowych, kwiatem
okrytych, �eby syrena cz�owieka nie poczu�a, bo si� nie poka�e; zaczaimy si� przy
samym
�r�dle, a gdy wynijdzie i �piewa� zacznie, wtedy zarzucimy na ni� sznur, spleciony z
cienkich
witek wierzbowych, �wi�con� wod� skropiony, ile �e takiego si� �aden czar nie ima;
zwi��emy i mi�o�ciwemu ksi�ciu na Czersku zawieziemy w darze. Niech j� na zamku
trzyma
i niech mu wy�piewuje.
Ale uszy woskiem musimy sobie zatka�, �eby jej narzeka� i lament�w nie s�ysze�, bo
inaczej serce w was tak zemdleje, �e nie b�dziemy mieli mocy wzi�� jej w niewol�.
Srodze
jest �a�o�liwe syrenie �piewanie.
� Tak jest, jak m�wicie, ojcze Barnabo; wiem ci ja o tym bom te piosenki s�ysza�. �aden
mi�d, by najprzedniejszy, tak cz�owieka nie upoi, jako on g�os syreni. Wi�c tedy do pe�ni
miesi�cznej?
�Tak jest, do pe�ni.
I rozeszli si� w swoje strony. Rybacy nad Wis�� do zarzuconych sieci, a ojciec Barnaba
na
modlitw�.
III
Tam, gdzie dzi� nad samym prawie wybrze�em Wis�y, poni�ej staro�ytnych kamienic
Starego Miasta, rozci�ga si� ulica, Bugaj zwana, przed wielu laty szumia� las zielony,
odwieczny.
W lesie tym, z pag�rka, wznosz�cego si� nad rzek�, tryska�o �r�d�o i rozlewa�o si� w
g��boki, bystro p�yn�cy potok.
Nad potokiem ros�y bia�okore brzozy, wierzby pokrzywione macza�y w nim d�ugie
ga��zie, kwitn�y polne r�e i niezapominajki haftowa�y niebieskimi kwiatami zielony
traw
kobierzec.
W tym to potoku mieszka�a w�a�nie syrena.
By�a pi�kna, pogodna noc miesi�czna. Srebrzysta pe�nia �eglowa�a przez b��kitne,
usiane
gwiazdami niebo i przygl�da�a si� ziemi u�pionej, lasowi i �r�d�u.
Ale w lesie nie wszyscy spali.
Zza brz�z i wierzb, stoj�cych nad potokiem, wida� by�o trzy skulone postacie.
Przycupn�y
one w�r�d krzak�w g�stych i ciekawymi oczyma spoziera�y w wod� potoku, mieni�c� si�
srebrzy�cie od blask�w tarczy miesi�cznej. Byli to dwaj rybacy, Szymon i Mateusz, i
pustelnik, ojciec Barnaba.
6
Nagle z wody wynurzy�a si� przecudna posta�. By�a to dziewica nadziemskiej urody; w
�wietle miesi�cznym wida� j� by�o doskonale. Mia�a d�ugie kruczoczarne w�osy,
pier�cieniami sp�ywaj�ce na bia��, jak z marmuru wyrze�bion� szyj�; szafirowe jej oczy,
wzniesione ku pe�ni, patrzy�y dziwnie przejmuj�co i smutno, a ozdobiona lekkim
rumie�cem
twarzyczka takim tchn�a czarodziejskim urokiem, �e przygl�daj�cym si� jej rybakom a�
serca zamar�y ze wzruszenia.
Syrena chwil� trwa�a w milczeniu, zapatrzona w niebo i gwiazdy � i oto w ciszy tej
czarownej nocy zad�wi�cza� �piew tak pi�kny, tak kryszta�owo czysty, �e zdawa�o si�, i�
i
ksi�yc, i gwiazd miliony, i ziemia, i niebo zas�ucha�y si� w niego do niepami�ci.
Wtem z krzak�w, cicho, bez szelestu, wyskoczy�y owe trzy postacie � i nie tak szybko
rzuca si� ry� drapie�ny na przebiegaj�ca �ani�, jak oni rzucili si� na syren�, skr�powali j�
powr�s�em, z witek wierzbowych splecionym, i wyci�gn�li z wody na muraw�.
Pr�no si� szamota�a nieszcz�sna, pr�no ich ludzkim a cudnym zaklina�a g�osem. G�os
ten wzruszy� ich nie m�g�, gdy� wedle rady ojca Barnaby, uszy mieli woskiem szczelnie
zatkane.
�Co teraz pocz��? Co z ni� pocz��? � j�li si� pyta� obaj rybacy zdyszanym,
gor�czkowym
g�osem.
� Co pocz��? � rzeknie pustelnik � poczekajcie, zaraz wam powiem:
Nim j� do Jego Mi�o�ci ksi�cia na Czersku zawieziem, a wie�� przecie� nie b�dziem po
nocy, zamkniemy syren� w oborze, a pilnowa� jej b�dzie Staszek, pastuch
gromadzkiego
byd�a. Skoro �wit za�, w�z drabiniasty sianem wymo�cim i jazda do Czerska! Dobrze
m�wi�?
� Dobrze m�wicie, ojcze Barnabo, m�drze m�wicie!
Miesi�c �wieci� ju� nad polank�, gdzie rybacy z�o�yli skr�powan� syren�, i wida� j� by�o
wybornie. Do pasa by�a to, jak si� rzek�o, panna na podziw urodziwa, od pasa zasi� ryba
srebrzyst� �usk� b�yszcz�ca. Le�a�a biedna bez ruchu, z zawartymi cudnymi oczyma,
r�ce
wzd�u� cia�a opu�ciwszy, i tylko rybi ogon, d�ugi a gi�tki, uderza� kiedy niekiedy w
ziemi�,
zupe�nie jak u wyj�tego z wody karpia lub szczupaka.
� Czas nam w drog� � przem�wi� pustelnik � bierzcie j�!
Szymon i Mateusz d�wign�li syren� i ponie�li j� w stron� wioski.
IV
� Otwieraj, Staszku!
� Otwieraj co pr�dzej! C� to? Zar�n�li ci� zb�je, �e si� nie ruszasz?
� Nie gramol si�, gamoniu! Skorzej! Skorzej!
I rozleg�y si� g�o�ne uderzenia krzepkich pi�ci Szymona i Mateusza we wrota obory, oni
to bowiem, wraz z pustelnikiem Barnab�, dobijali si� uporczywie do wielkiego
drewnianego
budynku, w kt�rego �cianach, przez wyrzezane otwory, wida� by�o rogate �by i mokre
pyski
licznych kr�w.
� A co tam? Kto tam? To� id� ju�, id�! A kt� to tam tak �omoce po nocy? Pali si�, czy
co
takiego?
Zaszurgota� kto� bosymi nogami, odezwa�o si� szerokie ziewni�cie, w ciemno�ciach
niepewna r�ka szuka�a zawory, znalaz�a j�, otwar�a, skrzypn�y wrota i z mroku
wynurzy�a si�
gibka, m�odzie�cza posta� pastucha Staszka.
� Wszelki duch Pana Boga chwali! A czego to chceta, ojcze Barnabo i wy, Szymonie i
Mateuszu?
7
� Cichaj! Syrena! O widzisz? Syrena! Z�apali�my j�! Niechaj tu pole�y do rana! O �wicie
do Czerska j� zawieziem, do ksi�cia!
� Syrena? Jezusie, Maryjo! Prawda! Jaka� ona �liczna!
� Nie prawi�by� byle czego! �liczna! Czarownica, wiadomo! Taka ci najcudniejsz� posta�
przybierze, aby tym �acniej otumani� chrze�cija�sk� dusz�.
� Bo�e mi�y! Prawd� m�wicie? To ona chrze�cija�skie dusze tumani? I c� ja mam z ni�
zrobi�?
� Pilnowa� do zorzy! Ale pilnuj bez ustanku. Nie zdrzymnij si�. Uwa�aj, �eby postronk�w
nie zerwa�a, bo ucieknie.
� Ha! Ka�ecie pilnowa�, to b�d� pilnowa�. A kiedy� po ni� przyjedziecie?
� M�wilim. Skoro �wit. Teraz j� po�o�ym w oborze, niech le�y.
� A ty, Staszku, pami�taj: oka z niej nie spuszczaj! Patrz i patrz! Na twoj� g�ow� j�
zdajem.
� Ju� wy si� nie b�jta! Umia�em sobie da� rady z graniastym byczkiem, cho� bezkurcyja
z�y jak sam diabe�, to i z syren� poradz�.
� No, to bywaj zdrowy! B�dziem tu z powrotem, ino patrze�!
V
Staszek zosta� sam na sam z syren�. Le�a�a ona pod �cian� obory, na wprost jednego z
otwor�w okiennych, w przeciwleg�ej �cianie wyci�tych, a Staszek siad� naprzeciwko i,
tak jak
mu kazali, patrzy� na ni� bacznie, i oczu z dziwowiska nie spuszcza�.
Miesi�c �wieci� w ten otw�r �cienny mocnym blaskiem i osrebrza� cudn� twarzyczk�
syreny, w kt�rej to twarzyczce ja�nia�y jak gwiazdy, modre, wilgotne od �ez, przesmutne
oczy.
I nie cni�o si� Staszkowi spoziera� tak nieustannie na syren�, bo nigdy nigdy, jako �yw,
nie
widzia� podobnie urodziwego lica i �renic r�wnie g��bokich, przepastnych i czaru
zaziemskiego pe�nych.
I nagle � syrena spojrza�a na Staszka swymi czarodziejskimi oczami, unios�a przepi�kn�,
opier�cienion� zwojami czarnych w�os�w g��wk�, otworzy�a koralowe usteczka i
za�piewa�a.
Za�piewa�a jak�� piosenk� bez s��w, piosenk� tak cudn�, �e drzewa za obor� przesta�y
szumie�, a krowy �by ci�kie od ��ob�w zwr�ci�y w jej stron�, �u� przesta�y i zas�ucha�y
si� w
osza�amiaj�c� pie�� syreny.
Staszek by� na wp� przytomny. Jak �yje nie s�ysza� nic podobnego. �piew syreny gra�
na
jego sercu tak, jak gra wiosna na sercu ka�dego cz�owieka. Uczu�, �e dzieje si� z nim
co�
dziwnego, �e jest jaki� lepszy, jaki� m�drzejszy, �e otwieraj� si� przed nim �wiaty, o
kt�rych
nigdy dotychczas nie pomy�la�, �wiaty pe�ne anio��w i cud�w.
A syrena nagle spojrza�a wprost w oczy Staszka i rzek�a:
� Rozwi�� mnie!
Nie zawaha� si� ani na chwil�. Podszed� ku syrenie i kozikiem rozci�� kr�puj�ce j�
postronki.
A dziwowisko �licznymi r�czkami obj�o go r�kami za szyj� i szepn�o:
� Otw�rz wrota i chod� za mn�.
Us�ucha�. Otworzy� wrota na �cie�aj i czeka�, co si� stanie.
Nie czeka� d�ugo. Syrena unios�a si� ze s�omy, na kt�rej le�a�a, i skacz�c na swoim
rybim
ogonie, przesz�a przez wrota i skierowa�a si� w stron� Wis�y.
8
Sz�a i �piewa�a. Krowy wyci�gn�y za ni� �by i pocz�y rycze� �a�o�nie, drzewa szumia�y
do wt�ru piosence syreniej, a szumia�y tak smutnie, a� niebo drobnymi �zami sypa� j�o
i
zachmurzy�o si� ponuro. A Staszek, jak urzeczony, szed� za ni�, szed� za ni� bez woli,
bez
my�li.
Usta� deszcz, wyb�ysn�o s�o�ce; z cha�up wychodzili ludzie i ze zdumienia patrzyli na
widok tak nadzwyczajny. A syrena sz�a i �piewa�a.
A gdy ju� by�a tu�, tu� nad brzegiem Wis�y, odwr�ci�a si�, spojrza�a ku wiosce i zawo�a�a
na g�os ca�y:
� Kocham ci�, ty brzegu wi�lany, kocham was, ludzie pro�ci i serca dobrego, by�am
wasz�
pie�ni�, waszym czarem �ycia!
Czemu� wzi�li�cie mnie w niewol�, czemu� chcieli�cie, abym w p�tach, w wi�zieniu, na
rozkaz ksi���cy �piewa�a?
�piewam wam, ludzie pro�ci, ludzie serca cichego i dobrego, ale na rozkaz �piewa� nie
chc� i nie b�d�.
Wol� skry� si� na wieki w fale wi�lane, wol� znikn�� sprzed waszych oczu i tylko
szumem
rzeki do was przemawia�.
A gdy przyjd� czasy ci�kie i twarde, czasy, o kt�rych nie �ni si� ani wam, ani dzieciom i
wnukom dzieci waszych �ni� si� jeszcze nie b�dzie, wtedy, w lata krzywdy i kl�ski, szum
fal
wi�lanych �piewa� b�dzie potomkom waszym o nadziei, o sile, o zwyci�stwie.
A tu tymczasem, p�dem od wioski lec� ku brzegowi obaj rybacy i pustelnik stary i
krzycz�:
��apaj, trzymaj, nie puszczaj!
Ale! Nie puszczaj!
Ju� ci syrena chlup! Do wody, a za ni� w te p�dy Staszek.
Skoczy�, wychyn�� z rzeki, rozejrza� si� doko�a, zawo�a�:
� B�g z wami!
I znikn��.
Min�y lata i wieki. Na miejscu wioski � miasto powsta�o, ludne, bogate, warowne.
A miasto owo, p�niej stolica, na pami�tk� dziwnej przygody z syren�, wzi�o j� za
god�o
swoje, i god�o to po dzie� dzisiejszy widnieje na ratuszu Warszawy.
9
Ko�ci� Panny Marii
I
Przed latami, przed dawnemi,
Pewien m�ynarz �y� na ziemi,
A gdzie mieszka�? Prosta sprawa:
Tam gdzie stoi dzi� Warszawa.
Domek mia� nad Wis�� szar�,
Cieszy� si� konik�w par�,
Czw�rk� wo��w pracowitych,
Kur i kaczek rozmaitych
Wielkim mn�stwem... A mia� przytem
M�yn zapchany zawsze �ytem
I pszenic�... Z tego zbo�a,
Ani d�ugo, ani kr�tko,
M�ynarz m�k� me�� bielutk�
I sprzedawa� a� za morza.
Dobrze p�aci� cudzoziemiec,
Anglik, Francuz, Szwed czy Niemiec
Za t� m�k� �yciodajn�
Tak� smaczn� cho� zwyczajn�.
Polskie zbo�e �n� parobcy,
Polski m�ynarz m�k� miele,
A z tej m�ki maj� obcy
Pszenny ko�acz na niedziel�.
Wi�c nasz m�ynarz, z �aski nieba,
�e si� trudzi� najgor�cej,
Mia� dla siebie dosy� chleba,
Mia� dla biednych jeszcze wi�cej;
A ponadto w kutej skrzyni
Co dzie� si� przybytek czyni.
Srebrny talar przy talarze
Le�� sobie w zgodnej parze,
Z�oty dukat przy dukacie
Podzwaniaj� w cichej chacie.
A� talar�w i dukat�w
Tyle razem si� zebra�o,
Ile wiosn� w ��kach kwiat�w �
I to jeszcze pewnie ma�o!
10
Od Warszawy ku Gda�skowi
Mo�na nimi szlak wymo�ci�...
Wi�c bogactwa m�ynarzowi
M�g�by ksi��� pozazdro�ci�!
II
Szumi stary m�yn nad rzek�
I trajkoce, i terkoce.
M�ynarz patrzy, hen, daleko
I w �renicach �za migoce.
Taka pi�kna, taka m�oda,
Siedzi w izbie m�ynarzowa,
Czemu� �mi si� jej uroda?
Czemu� smutna, gdyby wdowa?
Sk�d ten smutek i t�sknota?
Sk�d te w oczach srebrne �ezki?
Gdy w alkierzu tyle z�ota,
Gdy tak jasny strop niebieski?
S� na niebie dla nich chmurki:
Ni im syna, ni im c�rki!
I c� przyjdzie z bogactw w domu,
Cho�by� pere� w�r zarobi�,
Gdy zostawi� nie ma komu,
Czego cz�ek si� prac� dobi�.
Nic dziwnego, �e si� �zami
Zalewaj� m�ynarzowie,
Bo� s� sami, zawsze sami,
Czy w robocie, czy w alkowie!
Czy dzie� zwyk�y, czy to �wi�to,
Czy mrok idzie, czy blask �wita,
Nikt ich buzi� u�miechni�t�
Przez okienko nie powita.
Rozchylaj�c ustek wi�nie
Nie zagwarzy , jak to dzieci,
I tatusia nie u�ci�nie,
I do mamy nie przyleci.
G�ucha cisza w d�ugie noce
I w dzie� cisza na dom spada,
Tylko stary m�yn turkoce
i z wi�lan� fal� gada.
11
Gdyby� w domku �ycia kwiecie:
Jedno dzieci�! Jedno dzieci�!
III
Po robocie ca�odziennej,
Ho�d z�o�ywszy �wi�tym Pa�skim,
Spa� si� k�adzie m�ynarz senny
W swoim domku nadwi�la�skim.
A nim do snu si� u�o�y,
Przed obrazem kornie kl�ka,
Gdzie z Dzieci�tkiem w glorii bo�ej
Przenaj�wi�tsza l�ni Panienka.
I tak b�aga, i tak prosi
O dziecin� dla swej chaty,
Ku niebiosom g�os podnosi.
I duch w niebo mknie skrzydlaty.
Zda si� p�ynie w poza�wiecie
Swe zwierzaj�c Bogu �ale:
Daj mi, Panie, ma�e dzieci�,
Bym je chowa� ku twej chwale!
Noc gwie�dzista dooko�a,
Szata mroku �wiat osnuwa,
A pod domkiem stra� anio�a
Nad snem dobrych ludzi czuwa.
�pi nasz m�ynarz, utrudzony,
A wtem: Bo�e! Jakie� cuda!
Czy to niebios sen wy�niony?
Czy to tylko zmys��w z�uda?
W p�aszczu modrym, jak niebiosa,
Ca�a w blaskach, gdyby zorza,
Jasnooka, z�otow�osa
Przed nim staje Matka Bo�a!
A gdy pada na kolana,
Wskro� rado�ci� wielk� zdj�ty,
G�os jej s�yszy: �Wielbij Pana,
Bo tw�j pacierz w niebo wzi�ty.
Wzi�ty w niebo, us�yszany,
Cz�ecze dobry, pracowity,
12
Wi�c gdy wstanie �wit r�any
I wyb�y�nie na b��kity,
Id� po samym Wis�y brzegu
Od swojego domku proga,
A gdy ujrzysz wzg�rek w �niegu,
Zbuduj ko�ci� na cze�� Boga.
Bo ci m�wi� w tej godzinie
I nasz stw�rca tak uczyni,
�e nim jeden rok up�ynie,
Ochrzcisz synka w tej �wi�tyni
W prawdzie, w szcz�ciu, w �asce Bo�ej,
Maj�c w sercu cn�t promienie,
Twoje plemi� si� rozmno�y
Po dziesi�te pokolenie..."
Cudna posta� si� rozp�ywa,
Jak marzenie, jak mg�a lekka,
M�ynarz ze snu si� porywa �
A ju� niebo �wit obleka.
IV
Idzie m�ynarz Wis�y brzegiem,
W �piewem ptak�w ranek gwarny;
Gdzie� tu wzg�rek kryty �niegiem,
Gdy na �wiecie lipiec skwarny?
Fale zbo�a wietrzyk wzdyma,
S�onko patrzy, �wiec�c cudnie,
To� daleka jeszcze zima!
To� na �niegi mro�ne grudnie!
Ale w wierze niepo�ytej
Nie zawaha si� na chwil�,
Bo, co spojrzy na b��kity,
Co� mu w sercu szepce mile:
Niech ci� trudno�� nie przera�a,
Kto nie sieje � ten nie zbiera,
Szczera wiara cuda stwarza,
G�ry nosi wiara szczera!
Ju� przybli�a si� po�udnie,
Nagle: istne dziwowiska!
Patrz, m�ynarzu, jak�e cudnie
13
Bliski wzg�rek srebrem b�yska.
Na szczyt wzg�rza m�ynarz bie�y
I przykl�ka oniemia�y,
A tam �niegu obrus le�y,
Obrus �niegu, zimny, bia�y.
Cud si� spe�ni� z woli nieba,
Wi�c ku czci Jej nieustannej
Teraz pr�dko, pr�dko trzeba
Stawia� ko�ci� Marii Panny!
V
Jak�e pilnie si� zwijaj�
M�ynarzowi robotnicy!
Mija miesi�c � mury staja,
Biegnie w niebo krzy� �wi�tnicy.
Mija drugi w pracy Bo�ej �
Ju� i wie�a w g�r� pnie si�;
Ka�dy tydzie� co� do�o�y,
Ka�dy tydzie� co� przyniesie.
M�ynarz z�ota nie �a�uje,
Hojnie sypie dukatami,
Sam pomaga, sam pilnuje,
Sam si� trudzi z murarzami!
A� przyjemnie patrze� na to,
A� cz�ekowi serce ro�nie!
Przemin�o �liczne lato,
Jesie� wiatrem �ka �a�o�nie.
Lecz robota wre na brzegu,
Cho� i deszcze z nieba ciek�,
Tam gdzie widnia� obrus �niegu,
Na pag�rku ponad rzek�.
Mknie na Wis�� pie�� radosna,
Brzmi w tej pie�ni Bo�a chwa�a,
A gdy przysz�a nowa wiosna
I kwiatami �wiat ubra�a,
W pewien z�oty blask poranny,
W dzie� Jej chwale po�wi�cony,
Stan� ko�ci� Marii Panny,
I zagra�y wszystkie dzwony.
14
VI
Od ko�cio�a w dzie� niedzieli
Idzie orszak roz�piewany,
To nasz m�ynarz si� weseli,
Rad by prawie skoczy� w tany.
U�miechni�ta m�ynarzowa
Dzieci�teczko �liczne tuli �
Niech�e zdrowo im si� chowa,
Niech ich kocha jak najczulej!
Wielkim szcz�ciem b�yszcz� oczy,
Duch wzwy� leci, szcz�ciem zdj�ty...
Tak si� spe�ni� sen proroczy,
W dawnych czasach wiary �wi�tej...
15
Bazyliszek
W KU�NI P�ATNERZA
W ku�ni p�atnerskiej im� pana Melchiora Ostrogi robota wrza�a a� mi�o. Czeladzie
pracowali nad wyko�czeniem przepysznej zbroi rycerskiej dla Jego Mi�o�ci pana
kasztelana
p�ockiego, a dw�ch ch�opak�w d�o w wielkie miechy, podsycaj�c ognisko w ogromnym
kominie. W p�omieniach purpurowych i z�otych tego ognia sam we w�asnej osobie im�
pan
Melchior Ostroga, �wietny mistrz s�awetnego p�atnerskiego cechu, trzyma� w c�gach
pot�nych sztab� �elazn�, aby j� za chwil� na miecz na kowadle przekowa�.
Miecz ten, wraz z pancerzem, z naramiennikami i nagolennikami, stanowi� w�asnie
ca�kowity rynsztunek bojowy, po kt�ry mia� pan kasztelan dzi�-jutro przyjecha�.
A cudna� to by�a zbroica! z najprzedniejszej stali, wypolerowanej jak zwierciad�o,
pokryta
nabijaniami ze szczerego srebra, z wizerunkiem matki Boskiej Cz�stochowskiej,
prze�licznie
w z�ocie wyimaginowanym, i z krzy�em husarskim na ko�nierzu.
Mia�o to by� prawdziwe arcydzie�o sztuki p�atnerskiej, i niepoma�u chlubi� si� z nim ju� z
g�ry mistrz Melchior.
W k�ciku ku�ni, za wielk� kup� �elastwa, bawi�o si� dwoje dzieci: czarnow�osy ch�opczyk
i z�ocistoloka dziewczynka. By�o to rodze�stwo, dziatwa im� pana Ostrogi. Ch�opczyk,
jak to
ch�opczyk, rycersk� znalaz� sobie igraszk�: z kawa�ka cienkiego �elaza szabl� krzyw�
niby-to
tureck� uczyni� i w fechty j�� si� wprawia�, jak �o�nierz. Ale dziewczynka, zapatrzona z
pocz�tku w szermierk� braciszka, znudzi�a si� niezad�ugo, bo� co tam panienk�
wojowanie
obchodzi.
� Ma�ku! � zawo�a�a na brata � chod�my ju� st�d na Rynek; w Rynku tak weso�o i
gwarno,
s�oneczko �wieci; pobiegamy, przyjrzymy si� kramom i towarom.
� Czekaj no, Halszko, jeszcze ano kilka ci�� krzy�ow� sztuk� przypomn� i p�jd� z tob�,
kiedy chcesz koniecznie; cho� mnie i w ku�ni dobrze: tyle tu ciekawych rzeczy: kopij,
kolczug, bu�at�w.
Machn�� raz i drugi szabelk�, cisn�� j� na ziemi� i zabierali si� ku wyj�ciu.
Spostrzeg� wychodz�ce dzieci mistrz Ostroga i przywo�a� je do siebie.
� A gdzie to, malcy?
� Na Rynek, tatu�ciu.
� A po co?
� Popatrzy�, pobiega�, �wiatu Bo�emu si� przyjrzy�.
� Zgoda. Ale uwa�ajcie na siebie i na obiad si� nie sp�nijcie do matki. I jeszcze jedno:
niech was r�ka Boska broni chodzi� na Krzywe Ko�o do zburzonego domostwa. Niedobre
sprawy si� tam dziej�. Co� straszy, co� j�czy. Jeszcze by was, strze� Panienko
Naj�wi�tsza,
z�e porwa�o!
� Ja si� niczego nie boj�, tatu�ciu! � zuchowato zawo�a� Maciek.
� A ja si� wszystkiego boj�, tatu�ciu! � zapiszcza�a cienko Halszka � i nie p�jdziemy!
� No, to b�d�cie mi zdrowe, dzieciaki!
16
NA STARYM RYNKU
Na Rynku wrzask i harmider. T�um w barwnych ubiorach kr��y doko�a Ratusza, kt�ry
dumnie wznosi si� po�rodku placu. W Ratuszu na dole kramnice bogate, dostanie w nich
czego dusza zapragnie. Tu sklepy ormia�skie z tkaninami tureckimi, haftowanymi z�otem
i
srebrem, z dywanami perskimi i indyjskimi szalami; tam Szkot suknem i p��tnem
zamorskim
handluje; �wdzie powa�ny Turek z d�ug� brod� i z cybuchem w ustach zasiad� za lad�,
na
kt�rej figi, daktyle, rodzynki, bakalie przer�ne stosami si� pi�trz�, a� �linka idzie, a
jeszcze
gdzie indziej Niemiec czy Holender zabawki ma takie, �e a� oczy bol� patrzy� i chcia�oby
si�
mie� to wszystko na w�asno��.
Maciu� i Halszka przewijaj� si� w�r�d ludzkiej gromady zr�cznie i szybko, jak dwa
piskorze; sami nie wiedz�, na co spojrze�. I to wabi, i to n�ci. Wsz�dzie jest tyle
pi�kno�ci, �e
mo�na by rok chyba ca�y po Rynku w�drowa� i jeszcze by si� wszystkiego nie zobaczy�o.
A� ci tu nagle zahuczy b�benek, za�wiszczy piszcza�ka, talerze blaszane zad�wi�cz�. Co
to
takiego? A to Cygan, czarnokud�y, ciemny na g�bie, uczonego nied�wiedzia na �a�cuchu
prowadzi. C� to za nied�wied�! Bo�e mi�y! Wszystko umie, wszystko rozumie. Gada ci
Cygan do niego jakimsi� �amanym j�zykiem, z kiepska po w�giersku, a ten robi, co mu
ka��,
ani si� namy�li.
� Miszka! Uk�o� si� �adnie jasno wielmo�nym pa�stwu!
Nied�wied� si� k�ania.
� Miszka! Jak stare baby wod� z rzeki nosz�?
Nied�wied� dwa wiadra na dr�gu na plecy bierze i idzie taczaj�c si� z boku na bok, jak
pijany.
� Miszka! Jak m�ode panienki na weselu ta�cuj�?
I nied�wied� nu� w podrygi a w �ama�ce. Boki zrywa� ze �miechu!
Gdy si� tak Maciek i Halszka zwierzowi m�dremu przypatruj�, z nag�a kto� im r�ce na
oczach po�o�y� i ciekawy widok zas�oni�.
� Zgadnijcie, kto to taki? � ozwa� si� g�osik rze�wy, weso�y, radosny.
� Walu�! Walu�! � ucieszy�o si� rodze�stwo � poznali�my ci� od razu po g�osie! Ale
ods�o� no ju� nam oczy i spozierajmy razem na nied�wiedzia.
Odwr�cili g��wki: jako� by� to istotnie Walu� Klepka, synek dziesi�ciolatek im� pana
Pietra Klepki, bednarza z Zapiecka.
Walu�, dawny ich znajomy, mi�y i zabawny ch�opczyk, jedn� wielk� mia� wad�: urwis by�
z niego okrutny. Psoci� i broi� co niemiara; rady sobie z nim rodzice da� nie mogli.
Obiecywa�
popraw�, przyrzeka� pos�usze�stwo, ale gdzie tam! Za par� dni � co dni! � za kilka
godzin
zn�w jak�� sztuk� wyp�ata�. Niewytrzymanie ludzkie z takim wiercipi�t�!
Nied�wied� odprawi� swoje widowisko, Cygan do czapki spor� kupk� nazbiera� szel�g�w,
pomi�dzy kt�rymi gdzieniegdzie i srebrny grosz zab�ysn�� � i ruszyli dalej.
A ruszyli w�a�nie, jak na nieszcz�cie, w stron� Krzywego Ko�a.
Tr�jka malc�w powlok�a si� za gromad�, ale gdy przechodzili ko�o zwalisk odwiecznego
domostwa, o kt�rym p�atnerz wspomina�, Walu� zatrzyma� Ma�ka i Halszk�.
� Poczekajcie � szepn�� tajemniczo � co� wam powiem, co� poka��.
� No co? No co? � zaciekawi�y si� dzieci.
� Oto to, �eby�my zeszli po tych schodach, co widzicie, do piwnic starego domu.
� Co ty gadasz, Walusiu? � zawo�a�a Halszka. � Jak�e to mo�na, cho�by �artem, m�wi�
o
tym. To�e tam straszy! Tatu� powiadali.
� Ehe! straszy, straszy... Bajki ze strachami! A ja wam m�wi�, �e tam s� skarby zakl�te.
Zaziera�em w piwnic� wczoraj w po�udnie, to powiadam wam, co� tak b�yszcza�o, gdy
s�onko
zajrza�o do wn�trza, �e a� mnie oczy zabola�y. Ani chybi: z�oto!
17
Maciek si� zastanowi�.
� A mo�e by znij�� na chwil�, a skarby matusi i tatu�ciowi przynie��. To� by si�
ucieszyli!
Jak my�lisz, Halszko?
� Ja nie znijd�! � rezolutnie zakrzykn�a Halszka. � Nie znijd� za nic na �wiecie!
� Och, ty ma�y tch�rzu! � za�mia� si� Walu�. � Nie schod� sobie, je�li nie chcesz! My
dwaj
p�jdziemy, prawda, Maciusiu?
I posun�� si� ku schodom, widniej�cym z ulicy, a Maciek, �e to by� ch�opak odwa�ny i
�mia�y, za nim.
� Kiedy tak � na wp� z p�aczem zawo�a�a Halszka � to i ja p�jd�; nie opuszcz� ci�
przecie�, braciszku! Niech si� dzieje wola Boska!
� I nie po�a�ujesz, Halszko, pe�ny fartuszek dukat�w ci nasypi�. A teraz � schod�my do
piwnic.
I poszli.
W LOCHACH ZWALISKA
Schody by�y drewniane, po�amane i zepsute, a niekt�rych stopni brak�o ju� zupe�nie, tak
�e
trzeba by�o cz�sto skaka� ze stopnia na stopie�, pomijaj�c otwieraj�ce si� pomi�dzy
nimi luki.
Do�� uci��liwa by�a to droga, zw�aszcza i� zaraz niedaleko od wnij�cia za�amywa�y si�
schody i ciemno�� ogarn�a Walka, Ma�ka i Halszk�.
Wprawdzie niewielkie �wiate�ko migota�o w oddali: by�o to zapewne okienko piwniczne
wychodz�ce na Brzozow�, bo ty�y dom�w z Krzywego Ko�a na t� w�a�nie ulic� mia�y
widok,
ale �wiate�ko to by�o dalekie i niepewne, ile �e okienko musia�o by� brudne i paj�czyn�
zasnute.
Walu� szed� przodem, o kilka krok�w przed rodze�stwem; dobrej by� my�li i
pod�piewywa� sobie weso�o, nie przeczuwa� biedaczek, co go spotka za chwil�.
Tak id�c ostro�nie i poma�u, zeszli nareszcie do lochu i znale�li si� w wielkiej, sklepionej
piwnicy. Pod �cianami jej sta�y rozmaite rupiecie: stare okna, futryny, drzwi i r�ne
nieu�yteczne graty. Po prawej stronie piwnicy wida� by�o, uchylon� nieco, �elazem
okut�
furtk� od dalszych zapewne loch�w.
� Ma�ku! Halszko! � rzek� Walu�, a g�os jego dziwnie ponuro zabrzmia� w g��boko�ciach
podziemia � kiedy�my tu ju� zeszli, to id�my� i dalej, spenetrujemy ca�e zwaliska, a
skarb
znajdzie si� na pewno.
�Walusiu, m�j Walusiu, prosz� ci�, chod�my ju� na g�r�! � rzewliwie zawo�a�a Halszka.
�
Co nam po skarbach! Wr��my! Ja si� czego� l�kam okropnie.
� I ja bym radzi� wr�ci� � powa�nie rzek� Maciek. � Dalszej drogi nie znamy; kto wie, co
mo�e by� za t� furtk�? Rodzice i nasi, i twoi niespokojni b�d�. Czemu� ich martwi�?
� A ja jednak p�jd� i wy p�jdziecie ze mn�! � krzykn�� zapalczywy Walu�. �Co mi tam
wszystkie bajdy o strachach! O! raz, dwa, trzy! Ju� id�!
I powiedziawszy to, pobieg� do furty zamczystej, szarpn� j�, otworzy� � i nagle, jak
piorunem ra�ony, run�� na ziemi� jak d�ugi.
Co si� sta�o?
Z otwartej czelu�ci drugiej piwnicy buchn�o zgnilizn� i w zielonym �wietle,
przypominaj�cym blask �wi�toja�skich robaczk�w, Maciek i Halszka ujrzeli okropnego
potworka. By� to niby kogut, niby w��. G�ow� mia� koguci� i z ogromnym purpurowym
grzebieniem w kszta�cie korony, szyj� d�ug� i cienk�, w�ow�, kad�ub p�katy,
nastroszonymi,
18
czarnymi pi�ry pokryty, i nogi kosmate, wysokie, zako�czone �apami o ostrych
olbrzymich
pazurach.
Ale najstraszniejsze by�y oczy potwora: wy�upiaste, okr�g�e, do sowich �lepi�w podobne,
jarz�ce si� to czerwono, to ��to; oczy te, na szcz�cie, nie widzia�y Ma�ka i Halszki,
utkwi�a
je bowiem poczwara w cia�o le��cego na ziemi i nie�ywego ju� biednego Walusia.
� Bazyliszek � szepn�� dr��cym g�osem Maciek � to bazyliszek, siostrzyczko; schowajmy
si�, schowajmy si� czym pr�dzej!
I po cichutku, po cichutku, trzymaj�c si� za r�ce, dzieci na paluszkach posun�y si� ku
�cianie i w�lizn�y si� za wielkie drzwi o mur prastary oparte.
W tym ukryciu, bezpiecznym na razie, Maciek pocz�� szepta� siostrzyczce do uszka:
� To bazyliszek! S�ysza�em o nim od tatu�cia. Sroga to stwora! Na kogo spojrzy �
wzrokiem zabije! Tak zabi� Walusia. St�jmy tu cicho, Halszko, st�jmy cichutko...
� Bo�e, m�j Bo�e! � za�ka�a Halszka � co to b�dzie? Co si� z nami stanie? Po co�my tu
przyszli? Po co�my tu przyszli? Ja chc� do domu!
� Uspok�j si�, siostrzyczko � szepta� Maciek � wr�cimy do domu, je�li B�g pozwoli; ale
teraz chodzi o to, �eby nas bazyliszek nie spostrzeg�, bo jak zobaczy i spojrzy na nas �
wszystko przepad�o: umrzemy!
� Ma�kuuuu! Maaa�ku! Halszko! Halusiu! � rozleg�o si� nawo�ywanie z ulicy. � Maaa�ku!
Haaalszko! Gdzie� wy jeste�cie? Obiad gotowy! Obiad gotowy!
Przera�one dzieci pozna�y g�os Agaty, ale si� odezwa� nie �mia�y.
Bazyliszek odwr�ci� �eb grzebieniasty, jeszcze straszliwiej naje�y� pi�ra i jaskrawymi
�lepiami spojrza� w stron� schod�w.
Na schodach stan�a stara Agata, a za ni�, w ulicy, wida� by�o gromadk� mieszczanek i
mieszczan.
� Tu zesz�y, tu zesz�y na pewno � ozwa�y si� g�osy na g�rze � musia�y si� zab��ka� w
podziemiach! Nie schod�ta, Agato, bo was jeszcze jakie licho zadusi!
Ale Agata, poczciwa stara s�u��ca, ju� schodzi�a do lochu � i oto zaledwie zesz�a na d�,
zabrzmia� jej okrzyk, okropn� trwog� wezbrany i g�ucha, pos�pna cisza zaleg�a znowu
piwnic�.
To p�omienisty wzrok bazyliszka uderzy� w nieszcz�sn� i trupem j� na miejscu po�o�y�.
Gromadka sprzed schod�w pierzchn�a w Rynek i w przyleg�e uliczki, roznosz�c wie��
okropn� na miasto.
Skamienia�e z przera�enia rodze�stwo przytuli�o si� do wilgotnego muru, trzymaj�c si�
konwulsyjnie za r�czki, a bazyliszek rad ze zniszczenia, jakie uczyni�, pocz�� si�
przechadza�
po lochu tam i z powrotem, tam i z powrotem. Wydosta� si� z piwnicy nie by�o
sposobu!..
U CZAROWNIKA
� Pani Ostro�yno! Pani Ostro�yno! Dzieci wam przepad�y! Dzieci wam w lochach zgin�y!
� Jezusie! Maryjo! Co takiego! Co wy m�wicie, ludzie? Gdzie? Jak? Gadajcie!
� Ano, polaz�y do piwnic na Krzywym Kole, i musi, bies im g��wki ukr�ci�, niebo��tom!
� Chrystusie cudowny u Fary! ratuj! wspomagaj! � Sk�d�e wy wiecie to wszystko?
� Widzieli szewczyki z przeciwka, jak dzieci z Walkiem od Klepki, schodzi�y w
podziemia, a potem wasza Agata wo�a�a je, wo�a�a, a� zesz�a do piwnic � krzykn�a
okropnie
� i ju� nie wysz�a! S�yszeli�my!
19
� Agat� ja pos�a�am, bo dzieci nie wraca�y. Bo�e wielkiego mi�osierdzia, b�d� mi�o�ciw
mnie grzesznej! Co ja tu poczn�, nieszcz�sna?!
W przedsieniu uczyni� si� rumor i przedzieraj�c si� przez ci�b� wpad� do alkierza mistrz
Melchior. Blady by� p�atnerz i dr��cy, bo ju� dowiedzia si� by� w ku�ni o srogim ciosie,
jaki
go ugodzi�. A Ma�ka i Halszk� mi�owa� ponad wszystko, ponad �ycie w�asne!
� Co robi�, Malchrze, co robi�? � biada�a Ostro�yna. � Ratujmy� nasze male�stwa
kochane! �lubuj� Ci, Panie Jezu, srebrne serce z�ocone pod Twoje n�ki naj�wi�tsze,
jeno
dopom� nam w tym strapieniu!
Z gromady wysun�� si� s�dziwy rajca miejski, im� pan Ezechiel Strubicz, m�� m�dry i
stateczny, znany ca�ej Warszawie z dobroci i przywi�zania do dziatwy staromiejskiej.
� Co robi�? � powt�rzy�. � Ja wam poradz�, co robi�: walcie jak w dym do czarownika
na
Piwn�. Kt� jak nie on lek znajdzie na wasz� trosk� skuteczny? On si� zna na sprawach
ziemskich i zaziemskich, bo� to i dokt�r, i alchimista, i astrolog, i cz�ek, co po uszy w
ksi�gach starych siedzi. Ba! skrzyd�a pono� zmajstrowa� i nocami na nich po powietrzu
lata.
� Walcie do czarownika! Walcie do czarownika! � wrzasn�a gromada. � On pouczy, on
dopomo�e! Dobra rada! Przednia!
� Najprzedniejsza � przytakn�� strapiony rodzic. � B�g wam zap�a�, Strubiczu! Chod�,
�ono, idziemy na Piwn�.
� I ja z wami � im� pan Strubicz na to � a nu� si� jeszcze uda Ma�ka i Halszk�
odszuka�.
� Daj�e to, Matko Boska Cz�stochowska � zap�aka�a Ostro�yna. � Niech si� tak stanie!
Na Piwnej, na czwartym pi�trze pod samym dachem wysokiego naro�nego domu,
mieszka�
s�awny i uczony dokt�r, dominus Hermenegildus Fabula, znany na dworze kr�la
jegomo�ci.
Nie by� to, prawd� m�wi�c, czarownik, tylko wielce znamienity lekarz i cz�ek we
wszystkich kunsztach i naukach wyzwolonych do�wiadczony. Jeno gmin warszawskich,
widz�c jego prawie cudowne kuracje i obserwuj�c z daleka tajemnicze praktyki, mieni�
go, w
prostocie swojej, by� czarnoksi�nikiem, z mocami nadprzyrodzonymi maj�cymi �cis��
styczno��. A �e pan rajca Strubicz czarownikiem go nazwa�, to jeno tak tylko, aby ludowi
na
poprzek nie stawa�, kt�ry lubi rzeczy niezrozumia�e i rad ku cudowno�ci si� obraca,
sam�
m�dro�� ludzk� lekce sobie wa��c i zgo�a posponuj�c.
W obszernej komnacie o �ukowym sklepieniu siedzia� za wielkim sto�em, zawalonym
ksi�gami i pergaminami, cz�eczek male�ki, chuderlawy, wysch�y, o licu po��k�ym,
pomarszczonym jak pieczone jab�ko; ale �renice w tej twarzy ogromne, czarne jarzy�y
si� jak
pochodnie gorej�ce, a tak� mia�y moc i pot�g� te oczy, �e gdy� w nie spojrza�, zdawa�o
ci si�,
i� na wielkoluda spozierasz i mimowiednie budzi�y si� w tobie l�k, podziw i uszanowanie
dla
tej niepozornej, a jednak imponuj�cej postaci.
U sufitu komnaty wisia� wypchany krokodylek �okciowy, w k�cie sta�a mumia egipska, na
oknie w s�ojach rozlicznych p�awi�y si� ropuchy, w�e, padalce, robaki jakie� zamorskie.
A
wsz�dzie, gdzie� spojrza� ksi�gi, ksi�gi, i ksi�gi.
Gdy mistrz Ostroga z �on� i im� panem rajc� Strubiczem weszli do doktora Fabuli, �w
podni�s� oczy od foliantu, w kt�rym co� czyta� z ciekawo�ci� i zadowoleniem ogromnym,
bo
a� si� u�miecha� rado�nie, ale zobaczywszy wchodz�cych wsta�, obci�gn�� swoj� czarn�
szat�,
co mu si� pofa�dowa�a na ciele, i spyta�:
� A czego to wa�pa�stwo �yczycie sobie ode mnie?
Tedy Ostro�yna z p�aczem a narzekaniem wielkim opowiedzia�a ca�� spraw�, a gdy
sko�czy�a i chlipi�c b�aga� pocz�a o pomoc i ratunek, dominus Hermenegildus Fabula
tak
rzecze:
� Wiem ci ja dobrze, co by�o przyczyn� zguby waszmo�� pa�stwa dziatek, bom w�a�nie
w
tej ksi�dze o podobnych przypadkach traktat wertowa�. Oto, ani mniej, ani wi�cej, tylko
stw�r
najniebezpieczniejszy i najszkodliwszy na ziemi, kt�ry si� zwie: bazyliszek.
20
� Bazyliszek? � zakrzykn�li w pop�ochu Strubicz, Ostroga i Ostro�yna � bazyliszek! Tedy
ju� nadaremnie wszystkie trudy i starania nasze!
� Z trwogi waszej wnosz�, i� wa�pa�stwu wiadoma jest natura owego zwierza i to, i� on
wzrokiem swoim wszelkie �yj�ce stworzenia zabija. Ali� B�g jest wielki i nadziei do
ostatka
traci� cz�ekowi wierz�cemu nie wolno. A cho�by wreszcie i pomar�y ju� dziateczki wasze,
to�
trzeba je wydoby� z piwnicy, aby przecie pogrzeb chrze�cija�ski mie� mog�y; bazyliszka
zasi�
ubi� nale�y koniecznie, bo� niejedna jeszcze ofiara od �lepi�w jego zab�jczych na �mier�
pewn� p�jdzie, ani chybi! P�ki ta bestia przekl�ta �ywie, Warszawa spokojno�ci nie
zazna!
� Jak�e to uczyni�, m�u uczony? � zapyta� Strubicz.
� Jak�e to uczyni�? Jak�e to uczyni�? � zawo�aj� Ostroga i Ostro�yna.
� Jest spos�b � odpowie Hermenegildus Fabula � jest taki spos�b, jeno tak trudny i
niebezpieczny, �e nie wiem azali si� znajdzie kto w tym tu mie�cie, co by si� wa�y� na
takie
przedsi�wzi�cie.
Oto trzeba, aby do lochu zeszed� cz�owiek ca�kowicie obwieszony zwierciad�y; gdy
bazyliszek spojrzy w nie i siebie zobaczy, sam si� w�asnym wzrokiem zabije, a tak
uwolniliby�my od potwora i t� Warszaw� umi�owan� i ca�� przes�awn� Rzeczpospolit�.
� Spos�b jest dobry i pewny, ani s�owa! � wyrzeknie Strubicz. � Ale sk�d wzi�� takiego
�mia�ka, co zdrow� g�ow� pod ewangeli� po�o�y?
� Tak, tak � zaj�knie Ostro�yna � nie ma ju� takich ludzi na �wiecie!
Nagle do komnaty Fabuli dobieg� ponury g�os farnego dzwonu, a w �lad za tym
przejmuj�cym d�wi�kiem ogromny gwar tysi�cznego t�umu. Im� pan Strubicz wychyli�
si�
przez okno.
� Mam! Mam! � zakrzykn�� rado�nie � mam takiego cz�owieka! Kumie! Kumo! za mn�!
� B�g zap�a�, uczony m�u! B�g zap�a�!
I ju� ich nie by�o w komnacie.
SKAZANIEC
Od Rynku w stron� Piekie�ka zd��a� ponury, cho� jaskrawy orszak. Przodem sz�a stra�
miejska z halabardami, za nimi �bracia pokutnicy" w d�ugich, ciemnych opo�czach, z
twarzami os�oni�tymi rodzajem maski sukiennej, w kt�rej wyci�to jedynie otwory na
oczy,
dalej dostojnie st�pa� im� pan pisarz miejski ze zwojem pergaminu w r�ku, za panem
pisarzem asysta z urz�dnik�w s�dowych z�o�ona, wreszcie dwie g��wne osoby pochodu:
skazaniec, niem�ody ju� brodaty m�czyzna w n�dznej odzie�y, ze zwi�zanymi w tyle
r�koma, i kat, olbrzymi, ros�y dr�gal, ca�y w czerwieni, z pot�nym b�yszcz�cym
mieczem i z
dwoma butlami, czyli pacho�kami. Po bokach, z przodu i z ty�u orszaku cisn�o si�
mrowie
nieprzeliczone warszawskiego posp�lstwa, ulicznik�w, urwis�w i wszelkiej ha�astry,
ciekawej
okropnego widowiska.
Ju� poch�d stan�� na placyku, Piekie�kiem zwanym, gdzie po�rodku, na czarnym suknie,
widnia� pieniek, miejsce stracenia; ju� pan pisarz miejski odczyta� nosowym g�osem
wyrok
brzmi�cy: i� Jan �l�zak, krawczyk w�drowny, oskar�ony o zab�jstwo swego towarzysza
podr�y, na gardle ma by� ukaran i mieczem �ci�ty; ju� skazaniec kl�kn�� przy pie�ku i
g�ow�
na nim po�o�y�, a kat mieczem straszliwym b�ysn�� pod s�o�ce, gdy nagle... gdy nagle
im� pan
Ezechiel Strubicz z mistrzem Ostrog� przedar� si� przez st�oczone t�umy gawiedzi i
tubalnym
basem zakrzykn��:
� St�jcie! St�jcie!
21
� Kat miecz wzniesiony opu�ci�, skazaniec zadygota� ca�ym cia�em, a pan pisarz miejski,
zdj�te dopiero co okulary z powrotem na nos s��nisty za�o�ywszy, niech�tnie spojrza�
na rajc� oczekuj�c wyja�nienia sprawy.
A im� pan Strubicz rozpocz�� przemow�:
� Po pierwsze: w imieniu szlachetnego burmistrza miasta starej Warszawy rozkazuj�
wstrzyma� egzekucj�! Po drugie: natychmiast rozwi�za� winowajc�! Po trzecie: zbli� si�,
Janie �l�zaku!
Zapytuj� ciebie, Janie �l�zaku, kt�ry� jest na �mier� os�dzon i nic ci� od niej ocali� nie
mo�e, azali zgadzasz si� wnij�� do lochu, gdzie przebywa bazyliszek, i zabi� on� besti�
zjadliw�?
Je�eli to uczynisz � wolny b�dziesz! To ci przez moje usta sam szlachetny burmistrz i
ca�a
wysoka rada miejska solennie obiecuje i przyrzeka.
Zdumia� si� wielce im� pan pisarz miejski, zdumia�o si� posp�lstwo, a skazaniec,
wznosz�c dzi�kczynnie oczy ku niebiosom, odpowie:
� Zgadzam si�, przezacny panie, zgadzam si� tym �acniej, i� � B�g mi �wiadkiem � nie
winien jestem zarzucanej mi zbrodni i tak my�l�, �e �aska Pana Jezusa b�dzie ze mn�.
Tedy nie omieszkuj�c wiele, powiedli Strubicz i Ostroga skaza�ca na Ratusz, sk�d
obwieszonego zwierciad�y, zaprowadzono na Krzywe Ko�o i kazano mu znij�� do
podziemi.
Burmistrz, rajce, �awnicy i setki ludu czeka�y na ulicy, a przed wszystkimi, wpatrzeni
chciwie
w otw�r piwniczny, stali mistrz Ostroga, pani Ostro�yna i dobry rajca Strubicz. Up�yn�a
chwila � i oto w lochu rozleg� si� g�os przera�liwy: co� jakby chrypliwe pianie koguta,
jakby
�wiszcz�cy syk w�a, jakby �miech diabelski, a takie to by�o okropne, �e zgromadzonym
a�
ciarki przelecia�y po grzbietach i w�osy d�bem na g�owie stan�y.
� Zabity! Zabity! � zad�wi�cza� dono�nie g�os Jana �l�zaka.
� Zabity! � zahucza� t�um. � Bazyliszek zabity! � Wichrem pomkn�a radosna wie�� na
Rynek, na �wi�toja�sk�, na Piwn�, na Brzozow�, na oba Dunaje: Szeroki i W�ski, i na
ca��
star� Warszaw�.
A na schodach piwnicznych ukaza�a si� posta� ca�a w lustrach, nios�ca na ostro
zako�czonym dr�gu straszliwego potwora.
Porwa� go kat z r�k dzielnego �l�zaka i na Piekie�ku, na stosie ognistym, ku uciesze
tysi�cznego ludu, na popi� spali�.
Sta�o si� wszystko tak, jak przepowiedzia� m�dry dokt�r Hermenegildus Fabula:
bazyliszek
spojrza� w zwierciad�o i sam si� wzrokiem swym jadowitym zatru� i zabi�.
Ale pani Ostro�yna, mistrz Ostroga i rajca Strubicz, wzi�wszy zapalon� pochodni�,
p�dem
pobiegli do lochu.
� Ma�ku! Halszko! � wo�a�a matka. � Ma�ku! Halszko! � wo�a� ojciec � zali�cie �ywi?
Ozwijcie si�! Gdzie wy! Gdzie wy?
� My tu, matusiu! My tu, tatu�ciu!
I z ukrycia swego, zza wielkich drzwi, o mur prastary opartych, wybieg�y dzieci i zdrowe,
cho� poblad�e jeszcze ze strachu, rzuci�y si� w obj�cia rodzic�w. O, jaka� rado��! O,
jakie�
szcz�cie! U�ciskom i poca�unkom ko�ca nie by�o, a� im� pan rajca Strubicz, cho� taki
stary i
m�dry, p�aka� jak b�br i od p�aczu si� zanosi�.
Tak si� sko�czy�a przygoda z bazyliszkiem. Przyp�acili j� �yciem niepos�uszny Walu� i
stara poczciwa Agata. Zw�oki ich, wydobyte z piwnicy, pochowano uroczy�cie, a rodzina
Ostrog�w nigdy o nich nie zapomnia�a. Co do m�nego Jana �l�zaka, to okaza�o si�, i�
on
istotnie nie by� winien zab�jstwa swego kamrata; ten bowiem zjawi� si� niebawem w
Warszawie i opowiedzia�, �e zab��kawszy si� w boru, przeby� w nim bodaj miesi�c z
g�r�, a�
go w�glarze, drzewo w lesie wypalaj�cy, przypadkiem znale�li i do Warszawy na dobr�
drog�
skierowali. �aden bazyliszek ju� si� wi�cej w mie�cie nie pokaza�.
22
Chrystus cudowny u Fary
I
By� raz sobie prawowity Mazur,
Bitny wojak z dziada pradziada,
Gdy wr�g Polsce pokazywa� pazur,
On, bywa�o, na rumaka siada.
Goni w polu Turki i Tatary,
Oko w oko z poganem si� zmierza �
A �e cz�ek by� staro�wieckiej wiary,
Nigdy w bitw� nie szed� bez kaplerza.
Na kaplerzu, co l�ni� z napier�nika,
Swe Dzieci�tko tuli Bo�a Macierz,
Gdy w namiocie wojak si� zamyka,
Przed kaplerzem odmawia sw�j pacierz.
Wzlata w niebo dusz� chrze�cija�sk�,
Za nim jutro skoczy w boje krwawe,
I wspomina Far� �wi�toja�sk�,
Stare Miasto i star� Warszaw�.
II
Tam, gdzie domy stoj� jak w ordynku,
A ka�demu jaki� znak da� snycerz,
W kamienicy �Pod nied�wiedziem" w Rynku
Owy dzielny przemieszkiwa� rycerz.
Wida� szar� wst�g� naszej Wis�y
Z okien jego izdebki podniebnej,
To s�oneczne blaski na niej b�ys�y,
To j� ksi�yc opromienia srebrny.
A� tu kiedy�, w wiosenne �witanie,
W pe�nym kwiat�w i piosenek maju,
W okna � tr�bek uderzy�o granie
I krzyk ludu: �Wojna! Turczyn w kraju!"
Co tu my�le�, mo�ci panie, d�ugo!
D�wi�cz� szable, r�� bojowe konie;
Wojak wiernym by� ojczyzny s�ug�,
Wi�c, jak inni, walczy w jej obronie.
23
III
Dni �o�nierskich zmienne s� koleje:
S�awa b�y�nie, kulka �ebra zmaca,
To si� dobrze rycerzowi dzieje,
To si� szcz�cie od niego odwraca.
Pod srebrzystym chor�gwianym ptakiem
W mnogich walkach m�nie si� potyka,
A� raz run�� z rozci�tym szyszakiem
I w tureckie poszed�, biedak, �yka!
Jak�e ci�ko w poga�skiej niewoli
Swobodnemu cierpie� Polakowi;
Jak to serce od p�t wra�ych boli �
Tego �adnym s�owem nie wypowie!
Niechby raczej zabi�y go kule,
Ni� ma szarpa� poniewierka taka;
Nad Bosforem, w dalekim Stambule,
W utrapieniu p�yn� dni wojaka.
IV
�e Polacy do koni zwyczajni �
Nar�d ziemian i nar�d wojak�w �
S�u�y Mazur przy su�ta�skiej stajni
I arabskich pilnuje rumak�w.
Konie �mig�e, jak wiatr, a rozumne,
A tak zwinne, jak panienka z ta�ca �
O, m�j Bo�e! daj nim p�jd� w trumn�,
Takim koniem zdepta� �eb poha�ca!
Od �witania ju� na s�u�bie swojej,
Co wojenk� na pami�� przywodzi,
Rycerz karmi, czy�ci je i poi,
Po podw�rzu pa�acowym wodzi.
A by� jeden siwek mi�dzy niemi,
Co jak pies si� przypodoba� umie,
Na grzbiet skoczysz � ledwo tyka ziemi
I jak cz�owiek g�os ludzki rozumie.
24
V
P�dz� konie, co rano, a� dudni,
I co wiecz�r, gdzie je wojak poi,
A na placu przy stajennej studni,
Bo�e! C� to za figura stoi?
A� si� j�zyk w ustach onie�miela!
A� jak lodem krew si� w �y�ach �cina!
To Pan Jezus! To krzy� Zbawiciela!
Splugawiony r�k� poganina!
Na znak wzgardy z�e niewiernych d�onie,
Bij�c pos�g ze z�o�ci� przekl�t�,
Do n�g Zbawcy przywi�zuj� konie
I �migaj� biczem przez twarz �wi�t�.
Tak codziennie o �wicie i zmroku
Czer� nad krzy�em zn�ca si� szalenie,
A� �zy, zda si�, b�yszcz� w Bo�ym oku,
A� pier� z drewna podnosi westchnienie.
VI
Jak�e p�acze Mazur prawowity,
Pe�ny wiary rycerz chrze�cija�ski,
Nad blu�nierstwem, co bluzga w b��kity,
Nad Postaci poha�bieniem Pa�skiej!
Ni�li patrze� na te krzywdy Bo�e,
�ywym ogniem wola�by si� spali�,
A� ju� d�u�ej znie�� m�ki nie mo�e �
I krzy� musi od wzgardy ocali�!
Wi�c, odziany �achmany n�dznemi,
W noc, co blaskiem gwiazd z�otych nie p�onie,
Pod krzy� biegnie � wydziera go z ziemi �
I w g��b studni krzy� ciska: niech tonie!
Niech on raczej zginie w czystej wodzie,
Ni�by mia� si� wzdryga� od krzywd wielu �
O, Jezusie! Ju�e� na swobodzie,
Ju�e� teraz wolny, Zbawicielu!
25
VII
Cicho, cicho niewolnik szcz�liwy
Na sen wraca � ju� nic go nie boli,
A wtem zar�y arabski ko� siwy,
Jego wierny przyjaciel w niewoli.
I natchnienie w my�l wi�nia uderzy,
Do powrotu mu drog� wskazuje,
I arabczyk ju� bie�y, ju� bie�y,
Rozd�� chrapy ogniste: step czuje!
Dzie� po dzionku przez kraje, przez obce,
Dzielny rumak jak burza przelata;
A� graniczne widniej� ju� kopce
I znajomy, rodzinny k�t �wiata.
Twarz tu s�o�ca, jak nigdzie, �wietlana,
Kwiaty pachn�, �e tylko je zbiera�!
To ojczyzna! To Polska kochana!
Gdzie �y� mi�o i mi�o umiera�!
VIII
Siedzi wojak w starym domu w Rynku,
Z okna izby na Wis�� pogl�da,
O swym zbo�nym wspomina uczynku.
I krzy� tamten widzie� mu si� ��da.
Noc mu owa przed oczyma stawa
I ucieczka z kraju tureckiego �
A� tu krzykiem zahuczy Warszawa
I ku Wi�le t�umy ludu bieg�.
Wyjdzie wojak z swojej kamienicy
I ku rzece przeciska si� z trudem:
T�um na Rynku, t�um w ka�dej ulicy
I pobrze�e wype�nione ludem.
Z�otym s�o�cem gorej� niebiosy
Nad Warszaw� zat�oczon� �ci�le,
Zewsz�d s�ycha� zadziwione g�osy
I wo�ania: �Cud! cud! cud! na Wi�le!"
26
IX
A na Wi�le, w tej rannej godzinie,
W blaskach s�o�ca b�yszcz�cy wspaniale,
Krzy� Chrystus�w przeciw wodzie p�ynie �
I pokorne ca�uj� go fale.
Wyszed� biskup w poz�ocistej szacie,
Sam pan burmistrz i dostojna Rada,
D�wi�czy miasto w dzwon�w majestacie
I dzwonami z modrym niebem gada.
Setki ��dek po rzece �migaj�,
Lecz dop�yn�� nie mog� do krzy�a;
Ju� zbli�aj� si� � wida� � zbli�aj�,
I zn�w fala odepchnie je chy�a.
Czas ucieka na miejskim zegarze,
Ko�czy s�o�ce sw�j obieg powrotny,
Si� pr�buj� najlepsi wio�larze �
A krzy� p�ynie i p�ynie samotny.
X
Krzy� z niewoli pozna� �o�nierz stary.
Na brzeg biegnie, �zy radosne leje,
I przykl�ka przed biskupem z Fary
I powiada z Turecczyzny dzieje.
Wi�c mu biskup do �odzi si��� ka�e,
Sam z Naj�wi�tszym siada Sakramentem;
O to� bij� wios�ami �eglarze
I ju� � ju� s� przed Obliczem �wi�tem.
A gdy wojak wyci�gn�� swe d�onie,
By Chrystusa przycisn�� do �ona,
Krzy� ku jego pochyli� si� stronie
I pad� w swego obro�cy ramiona.
Wida� z lica, �e odt�d na wieki
Chce by� Jezus z tym grodem w przymierzu
I szept wion��, jak tchnienie tak lekki:
�B�ogos�awi� ci�, polski rycerzu..."
27
XI
W ca�ym mie�cie graj� wszystkie dzwony,
Wszyscy ludzie weseli i radzi
I w triumfie nar�d zgromadzony
Krzy� Cudowny do Fary prowadzi.
Szumi� z wiatrem cechowe sztandary,
L�ni�c, jak kwiaty, kolorami wiosny,
A Chrystusa niesie wojak stary,
Taki dumny i taki radosny!
I w kaplicy osobnej, w �wi�tyni,
Co pami�ta pierwsze grodu lata,
Mnogie cuda warszwianom czyni
Krzy� z figur� Zbawiciela �wiata.
My na jego opiek� si� zdajem,
Nic nam wrogi i nic nam z�e mary,
P�ki czuwa nad miastem, nad krajem
Nasz Pan Jezus Cudowny u Fary!
28
Zb�jcy
Dwie�cie lat temu Nowe Miasto warszawskie otoczone by�o wielkimi moczarami i
g�stymi
zaro�lami, w kt�rych nierzadko ukrywa� si� zwierz dziki, tak �e zdarza�o si� nieraz, i�
mro�n�
zim� g�odne wilki przybiega�y na rynek nowomiejski i wy�y po nocach przed jatkami
rze�nik�w.
W czas takiej to w�a�nie zimy d�ugotrwa�ej, w wiecz�r zawieruch� �nie�n� dm�cy, do
jednej z gosp�d w pobli�u ko�cio�a Panny Marii przywl�k� si� stary, obdarty, skulony z