Piekara Jacek - Cykl inkwizytorski (06.6) - Przeklęte krainy
Szczegóły |
Tytuł |
Piekara Jacek - Cykl inkwizytorski (06.6) - Przeklęte krainy |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Piekara Jacek - Cykl inkwizytorski (06.6) - Przeklęte krainy PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Piekara Jacek - Cykl inkwizytorski (06.6) - Przeklęte krainy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Piekara Jacek - Cykl inkwizytorski (06.6) - Przeklęte krainy - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Spis treści
Karta tytułowa
Cykl Świat inkwizytorów
Cykl Ja, inkwizytor
Przedmowa
Rozdział pierwszy. Daleko od domu
Rozdział drugi. Dom wiedźmy
Rozdział trzeci. Dom miłości
Rozdział czwarty. Dom bez ścian
Rozdział piąty. Dom potworów
Rozdział szósty. Dom zwiastowanej śmierci
Ja, inkwizytor. Przeklęte kobiety
Karta redakcyjna
Okładka
Strona 4
Strona 5
Cykl Świat inkwizytorów
1. Płomień i krzyż – tom 1
2. Płomień i krzyż – tom 2
3. Płomień i krzyż – tom 3
Strona 6
Cykl Ja, inkwizytor
1. Ja, inkwizytor. Wieże do nieba
2. Ja, inkwizytor. Dotyk zła
3. Ja, inkwizytor. Bicz Boży
4. Ja, inkwizytor. Głód i pragnienie
5. Ja, inkwizytor. Przeklęte krainy
6. Ja, inkwizytor. Kościany Galeon
7. Ja, inkwizytor. Sługa Boży
8. Ja, inkwizytor. Młot na czarownice
9. Ja, inkwizytor. Miecz Aniołów
10. Ja, inkwizytor. Łowcy dusz
Strona 7
Strona 8
Przedmowa
A kcja powieści „Przeklęte krainy” rozpoczyna
się w chwili, kiedy inkwizytor Mordimer
Madderdin zostaje porzucony na Rusi przez swych
towarzyszy. Perypetie te opisałem w trzecim tomie
powieści „Płomień i krzyż”. Znajomość „Płomienia
i krzyża” nie jest konieczna, by zrozumieć fabułę, która zostanie
poniżej przedstawiona, tam bowiem, gdzie trzeba, wprowadzam
krótkie retrospekcje, by przypomnieć czytelnikom, co działo się
wcześniej i jaka była geneza zdarzeń, o których czytają w tej
chwili. Oczywiście jeśli przeczytacie tom trzeci „Płomienia
i krzyża”, to będziecie wiedzieć nieco więcej o ruskich
tradycjach, o ruskiej historii i o występującej w „Przeklętych
krainach” peczorskiej księżnej Ludmile, która jest ważną
bohaterką poniższej powieści. Ale powtarzam, nie jest to
bynajmniej konieczne, by zrozumieć zdarzenia „Przeklętych
krain”. Ba, powiem Wam więcej: znajomość żadnej z książek
z cyklu inkwizytorskiego nie jest tak naprawdę wymagana, by
właśnie tu i teraz rozpocząć przygodę ze światem
alternatywnego renesansu. Jeśli nie znacie jeszcze inkwizytora
Mordimera Madderdina, prawowiernego chrześcijanina, Sługi
Bożego i Młota na kacerzy oraz czarownice, to możecie go poznać
właśnie dzisiaj i właśnie tutaj. Co prawda spotkacie go
w nietypowym otoczeniu i niezwykłych okolicznościach, ale nic
nie szkodzi...
Pomysł napisania o przygodach Mordimera Madderdina
w części świata innej niż Cesarstwo kiełkował od dawna.
Strona 9
Początkowo zastanawiałem się nad bliskim naszemu sercu
Królestwem Polskim, ale w efekcie zdecydowałem się na Ruś.
Nawiasem mówiąc, nie oznacza to jednak, że odrzucam pomysł
przeniesienia akcji do Polski w którejś z kolejnych opowieści lub
w którymś z opowiadań i skonfrontowania waszego pokornego
i uniżonego sługi z polską szlachtą i polską wolnością. A dlaczego
teraz odwiedzamy Ruś? Ano dlatego, że zobaczymy inkwizytora
w innej roli niż zazwyczaj. Nie jest tu figurą, lecz pionkiem. Nie
jest „psem Bożym”, jak lubi się określać, ale „psem stróżującym”
barbarzyńskiej władczyni. Nie jest chroniony potęgą instytucji,
ale wręcz przeciwnie, otoczony nienawiścią. Nie ściga heretyków
i odstępców jako przedstawiciel prawowiernej większości, lecz
sam znajduje się w prześladowanej mniejszości. Jak mówi: jest
dziką zwierzyną otoczoną przez wściekłe wilki. Poza tym akcja
rozgrywa się naprawdę, naprawdę daleko. W „Przeklętych
krainach” towarzyszymy Mordimerowi Madderdinowi
w podróży na sam kraniec Europy, pod góry Uralu nazywane
Kamieniami. Znajdujemy się w krainie ciągnących się na wieleset
kilometrów puszcz i trzęsawisk, gdzie ludzka cywilizacja jest
zaledwie niedawnym i niezbyt jeszcze dobrze umocowanym
gościem. To miejsce, w którym istnieje pradawna magia, jakiej
trudno szukać w cywilizowanym Cesarstwie. A poza tym to
miejsce intryg, wojen, zwad i zamachów, miejsce okrucieństwa
przeplatanego podłością i doprawionego nienawiścią. Tam
właśnie najsilniej wybrzmiałyby słowa Szekspira: „Biada
nędznym istotom, gdy wejdą między ostrza potężnych
szermierzy”.
Pisany przeze mnie cykl inkwizytorski pełni dwie role. Po
pierwsze, każda książka ma być osobną historią i przygodą, ma
oczywiście pozwolić czytelnikom, by ciekawie spędzili czas,
dostarczyć trochę wiedzy (pomimo usytuowania
w rzeczywistości alternatywnego renesansu wiele historycznych
wtrętów jest prawdziwych z punktu widzenia naszego świata),
Strona 10
pobudzić do myślenia, zaskoczyć; jeśli trzeba, również
zdenerwować, rozweselić, zasmucić lub nawet rozgniewać.
Krótko mówiąc, ma pełnić dokładnie taką rolę, jaką powinno
pełnić każde dzieło fabularne (nieważne, czy mówimy o filmie,
czy o książce): dostarczyć odbiorcom szeroko pojmowanej
rozrywki. Jeśli ktoś dodatkowo uzna, że jest to rozrywka
inteligentna, pobudzająca do myślenia czy dostarczająca emocji,
to będę tym bardziej zadowolony. Ale cykl inkwizytorski pełni
również drugą rolę. Przypomina stopniowo wypełniającą się
mozaikę, w której poszczególne książki są szkiełkami,
mniejszymi lub większymi. Kiedy zbierzecie już wszystkie
szkiełka razem, wtedy zobaczycie prawdziwy obraz
wykreowanego przeze mnie świata. Oczywiście nie każdy
czytelnik chce układać taką mozaikę, nie każdemu jest to
potrzebne do szczęścia. Jeśli interesują Was tylko osobne
przygody i perypetie i nie chcecie składać wszystkiego w całość,
to nie mam nic przeciwko temu. Bawcie się dobrze! Jako
miłośnik serialu „Z Archiwum X” najbardziej lubiłem te odcinki,
w których bohaterowie zajmowali się konkretną sprawą (tak
zwane monster of the week), a wątek teorii spiskowej był
nieobecny lub na drugim planie. Znałem jednak osoby, które
oglądały ów serial, głównie by podążać śladem teorii spiskowej.
Można więc i tak, i tak...
Zwolenników monster of the week zapraszam do lektury i mam
nadzieję, że odłożycie książkę usatysfakcjonowani. Zwolenników
teorii spiskowej zapewniam, że tekst, który za chwilę
przeczytacie, jest jedną z części składających się na pełny obraz
tworzonego przeze mnie świata. Wszystkie nitki splatane
w różnych tomach cyklu doprowadzą nas do labiryntu, którym
będzie powieść „Czarna Śmierć”. A kto wie, przy pewnej dozie
szczęścia może nas nawet z tego labiryntu w ten czy inny sposób
wyprowadzą! :-) Ale nawet gdyby trzymana przez Was książka
nie była (chociaż jest!) częścią inkwizytorskiej mozaiki, to
Strona 11
przypomnę, że od wydania ostatnich przygód Mordimera
Madderdina, waszego pokornego i uniżonego sługi, absolwenta
przesławnej Akademii Inkwizytorium, minęły już cztery lata
(„Kościany Galeon” ukazał się w 2015 roku). Chyba więc
najwyższy czas, aby ten bohater, z charakterystyczną dla niego
skromnością i pokorą, przypomniał Wam o sobie. Bo nie mówcie,
że nie tęskniliście, mili moi... Gdyby Mordimer mógł mówić za
mnie, powiedziałby, że świetnie wyczuwał zapach Waszej
tęsknoty dzięki swemu nadzwyczaj czułemu powonieniu. À
propos, pamiętacie, że jest to bohater obdarzony zmysłem
znakomitego węchu? Jeśli zapomnieliście, to nic nie szkodzi.
Przypomnę Wam o tym na pewno nie raz w trakcie lektury.
A teraz już uchylam przed Wami drzwi na Ruś. Ze szpary
śmierdzi krwią i brudem, a od progu powitają was okrucieństwo
oraz zdrada. Ale spójrzcie, gdzieś tam żarzy się małe światełko.
To miłość i wierność. Zobaczymy, czy zostaną zadeptane, a jeśli
tak, to kto to uczyni i z jakich powodów... A na razie wchodźcie
i rozgośćcie się, przyjrzyjcie się bohaterom bardzo uważnie, bo
niedługo wszyscy oni zginą. No dobrze: żartowałem. A może
wcale nie? Zresztą sprawdźcie sami...
Strona 12
Strona 13
Rozdział pierwszy
Daleko od domu
T ak więc porzucono mnie w tym barbarzyńskim
kraju. I uczynili to moi towarzysze, ludzie,
którym ufałem, których chroniłem własną piersią
i którym uratowałem życie. Zostawili mnie na
łaskę i niełaskę dzikiej księżnej, która mieszkała
w komnatach obitych złotą blachą, a jadała drewnianą kopyścią
z drewnianej misy. Zostawili mnie w kraju obłąkanych
kapłanów, pomylonych wiedźm i otępiałego ludu, po którym
nigdy nie było wiadomo, czego się spodziewać. Czy złorzecząc,
wbije komuś widły w plecy lub rozłupie mu głowę siekierą, czy
błogosławiąc, padnie mu do stóp. Porzucili mnie niczym starego,
bezzębnego psa, a ja jedyne, co mogłem zrobić, to patrzeć
z murów, jak kawalkada inkwizytorów oraz żołnierzy odjeżdża
na zachód. Do Nowogrodu, a potem do Cesarstwa. Do cywilizacji.
Tysiące mil ode mnie. Tam, gdzie nie tylko nie można z wież
fortecy ujrzeć Kamiennych Gór, za którymi rozciągają się już
azjatyckie królestwa pogan, lecz istnienie lub nieistnienie tych
gór kompletnie nikogo nie obchodzi. Dopiero od wczoraj
wiedziałem, że nie powrócę do znanego mi świata, a już
tęskniłem do niego całym sercem i całą duszą.
Był początek września, więc do Peczory i do całego Księstwa
Peczorskiego zima nadchodziła wielkimi krokami, a zeszłej nocy
spadł nawet pierwszy śnieg. Przez chwilę szary, błotnisty
podworzec wyglądał czysto i świeżo, kiedy lśnił nieskalaną bielą
i iskrzącym się srebrem w promieniach jasno świecącego
Strona 14
księżyca. Ale zaraz potem buty żołnierzy i służby rozdeptały ten
pierwszy puch i zmieszały go z błockiem. A rano przyszła odwilż
i błotnista maź zalegająca podworzec sięgnęła już ludziom za
kostki. I zupełnie nikt się tym nie przejmował.
Usłyszałem kroki i zobaczyłem zbliżającego się Andrzeja, sługę
księżnej, jednego z nielicznych ludzi na tej potępionej dziczy,
który był na tyle cywilizowany, by znać łacinę. Kiedy
przesłuchiwałem skrytobójcę usiłującego zamordować księżną
Ludmiłę, właśnie Andrzej tłumaczył moje rozumne pytania na
ich mowę. Był to mężczyzna jeszcze młody, na pewno młodszy
ode mnie i charakteryzujący się zarówno pewną obyczajnością
zachowania, jak i delikatnością rysów, tak niezwykłą w krainie
zamieszkiwanej przez tych barbarzyńców. Nie miał też bujnej
i skudlonej brody jak większość Rusinów, a jedynie jasny, niezbyt
mocny zarost. W połączeniu tych cech z zadbanym strojem
wyglądał na tyle cywilizowanie, że mógłby wręcz uchodzić za
obywatela Cesarstwa. Teraz zawołał donośnie:
– Pani wzywa, pospieszajcie, inkwizytorze.
I tak ma wyglądać od tej pory moje życie, pomyślałem
z goryczą. Jak chłopca na posyłki albo psa mającego przybiegać
na każde gwizdnięcie czy każdy gest pana. Taki los spotkał mnie
– inkwizytora. Sługę Bożego i absolwenta najuczeńszej,
najczcigodniejszej i najsławniejszej Akademii Inkwizytorium. Ale
cóż było czynić? Mogłem utyskiwać, lecz gorzka i smutna prawda
przedstawiała się tak, iż znajdowałem się całkowicie w mocy
peczorskiej księżnej. W mocy kobiety, która, przypomnę wam,
mili moi, własnego męża kazała zapakować do żelaznej klatki
i wywiesić za bramę fortecy, gdzie skonał z głodu, pragnienia
i zimna. Nie trzeba było wielkiej mądrości, by dojść do wniosku,
iż Ludmiła nie była i nie jest (a zapewne również nigdy nie
będzie) osobą zdolną polubić humory czy kaprysy cudzoziemca.
Cudzoziemca, który w dodatku w Cesarstwie piastował godność
inkwizytora – a więc na Rusi był jedynie znienawidzonym
Strona 15
przybyszem, którego wynikająca z powagi urzędu władza
kończyła się jakieś trzy tysiące mil od granic księstwa.
– Prowadź – rzekłem.
Andrzej uśmiechnął się szeroko i poklepał mnie poufale po
ramieniu.
– Przyzwyczaicie się do nas, inkwizytorze – powiedział. – Jej
Wysokość jest sprawiedliwą władczynią. Dobrze się jej
przysłużycie, a zostaniecie nagrodzeni ponad oczekiwania
i ponad pojęcie.
– Najbardziej by mnie nagrodziła, gdyby pozwoliła mi wrócić
do domu – mruknąłem.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– O tym to długo nawet mowy nie będzie. – Machnął ręką. –
Księżna ma wobec was wielkie plany, inkwizytorze Madderdin...
Nie brzmiało to dobrze. Wielkie plany możnych tego świata
oznaczają zazwyczaj, że ludzie objęci tymi planami giną w szybki
i nieprzyjemny sposób. Oni giną, a plany zostają. Dla
następnych...
– Jeśli tylko w międzyczasie nie umrzecie, to wierzę, że
zostaniecie z nami przez wiele lat. Przez wiele wspaniałych lat...
– dokończył.
Nie byłem pewien, czy widząc moje przygnębienie, kpi sobie
ze mnie, czy też mówi szczerze. Zresztą naprawdę mogło być
przecież zarówno tak, jak i tak.
Dotarliśmy do prywatnych komnat księżnej, przepuszczeni
przez wartowników, a potem obrzuceni nieprzychylnym
spojrzeniem przez grubą dworkę ubraną w brudną spódnicę.
Dworka nawarczała coś po rusku na Andrzeja, na mnie łypnęła
nad wyraz podejrzliwie, potem jednak machnęła ręką, byśmy
wchodzili, roześmiała się i nawet chciała mnie pogłaskać po
włosach, czego na szczęście udało mi się uniknąć.
Ludmiła leżała na potężnym, szerokim łożu z baldachimem,
którego dwie boczne zasłony były opuszczone (jedna była
Strona 16
również fatalnie postrzępiona, jakby poszarpał ją pies lub kot).
Zauważyłem od razu, że rusztowanie podtrzymujące tkaninę, czy
to z uwagi na upływ czasu, czy to z powodu złego wykonania,
było mocno skrzywione. Pomyślałem złośliwie, że tylko patrzeć,
jak cała ta konstrukcja runie księżnej na łeb, zwalniając
peczorski stolec książęcy dla kolejnego barbarzyńcy.
– Wasza Wysokość! – Skłoniłem się. – Raczyłaś mnie wezwać.
Ludmiła odłożyła książkę na stolik przy łóżku i przyjrzała mi
się uważnie.
– Będziesz w nocy czuwał pod moimi drzwiami, inkwizytorze –
stwierdziła. – Nikogo nie przepuścisz, póki śpię. Rozumiesz?
Wspaniale. Z profesji inkwizytora pasującego się ze złem,
zwalczającego wiedźmy i czarnoksiężników, niszczącego
heretyków, kacerzy i pogan zostałem przemianowany na psa
stróżującego. Może dostanę jeszcze kolczastą obrożę na szyję?
– Oczywiście, Wasza Książęca Mość – odparłem tylko.
– Nie martw się – skrzywiła usta w uśmiechu – to nie potrwa
wiecznie. Ale teraz, póki jest, jak jest... – Jej twarz ściągnęła się. –
Musisz być ze mną.
– Wasze zaufanie, pani, poczytuję sobie za wielki zaszczyt –
odparłem.
Oczywiście, że mi ufała. Dlaczego miała mi nie ufać?
Wiedziała, że jest jedyną osobą, która może pomóc mi wydostać
się z tej dziczy i wrócić do cywilizacji. W związku z tym ja
wiedziałem, że będę dbał o nią niczym młoda mniszka
o dziewictwo. No nie, może to akurat zły przykład. Ale
powiedzmy, że będę jej strzegł, jak pies strzeże ukochanej kości,
będę dbał o nią, jak kapitan statku dba o żagle, wiedząc, że tylko
kiedy pozostaną w jednym kawałku, pozwolą mu na bezpieczny
oraz szybki powrót do domu.
– Jeśli będziesz się dobrze spisywał, zostaniesz hojnie
nagrodzony – obiecała. – A jeśli kiedyś wrócisz do Cesarstwa, to
już do końca życia nie będziesz musiał się kłopotać o to, co
Strona 17
wsadzisz do garnka i założysz na grzbiet.
Z tych czczych zapewnień wychwyciłem tylko słowa „jeśli”
oraz „kiedyś” i wcale a wcale nie poprawiły mi one humoru.
Teraz księżna rzekła coś po rusku do Andrzeja, wskazując
wzrokiem na mnie, a on odpowiedział jej i wyraźnie się zasępił.
Później Ludmiła machnęła niecierpliwie ręką, dając nam znać, że
możemy iść, i znowu sięgnęła po książkę. Skłoniliśmy się,
Andrzej z prawdziwym oddaniem, ja raczej z rezygnacją,
i wyszliśmy z komnaty.
– Księżna lubi sama czytać? – odezwałem się już za progiem,
byle coś powiedzieć. – Zazwyczaj to służące czytają lektury
wielkim damom.
Wzruszył ramionami.
– Nie ma tu żadnej kobiety, która umiałaby ładnie czytać po
łacinie. Księżna miała dość tego, jak dukały, mruczały i myliły
się. Więc woli czytać sama... Miała też kiedyś mnicha... – urwał.
Wyszliśmy na korytarz. Żółtopomarańczowe światło lampy
migotało, ledwo co rozjaśniając panujący mrok. Ruszyliśmy
w stronę balkonu na dziedziniec.
– Mnicha... – poddałem po chwili.
– Dwadzieścia mil od Peczory jest klasztor – wyjaśnił Andrzej.
– Pod wezwaniem Błogosławionego Mikołaja Rohatyńca...
– Rohatyńca?
– A bo taki miał zwyczaj, że głowy wrogów nabijał na rohatynę
– skrzywił usta Andrzej.
– Ciekawe.
– No i żyje tam sobie kilkunastu mnichów, a wśród nich nawet
są tacy, co poznali łacinę i grekę. Więc księżna ściągnęła jednego,
by przydał się jej jako sekretarz, osobisty pomocnik... – Wzruszył
ramionami.
– Z tym że widzicie, mnich uznał, że będzie zdolny pomóc
księżnej również w tych sferach, w jakich ona pomocy ani nie
potrzebowała, ani sobie nie życzyła – kontynuował, a potem
Strona 18
zerknął na mnie, by sprawdzić, czy rozumiem aluzję.
– I księżnej się to nie spodobało – odgadłem.
– Ano nie spodobało – zgodził się ze mną. – A wiecie, jak
objawił się jej brak upodobań, zgody oraz zrozumienia?
– Ufam, że zaraz mi wyjawicie.
Wyszliśmy na krużganek biegnący nad wewnętrznym
dziedzińcem. Powietrze z wilgotnego i nasyconego smrodem
butwiejącego drewna zmieniło się na wilgotne i nasycone
smrodem płonących gdzieś niedaleko nasmołowanych szczap.
– Kazała, by kamieniem rozgnieciono mu przyrodzenie na
miazgę – rzekł, patrząc na mnie.
– Uhuhu – mruknąłem. – Wyjątkowo nieprzyjemny sposób
kastracji.
– Bolesny – przyznał. – I również wskazujący każdemu
mężczyźnie, który obserwował owo wykonanie kary, wyraźną
i jasną granicę, której w stosunkach z miłościwą panią
przekraczać nie wolno. A nadmienię, że przyglądać musieli się
wszyscy. Rozumiecie mnie?
– Rozumiem.
– Ale czy na pewno mnie dobrze rozumiecie? – Spojrzał na
mnie zaskakująco twardym wzrokiem.
– Rozumiem was doskonale – odpowiedziałem stanowczo. –
I zapewniam, że ani mi w głowie postało, by nagabywać księżną
w tak pozbawiony rozumu i uprzejmości sposób.
– No to już wiecie wszystko. – Uśmiechnął się, a jego spojrzenie
złagodniało.
– A jeśli wolno... – zagadnąłem jeszcze. – Księżna coś
powiedziała, jak wychodziliśmy, prawda?
Znowu wzruszył ramionami, tym razem dodał jeszcze do tego
pokręcenie głową z niezadowoleniem.
– Mam was uczyć naszej mowy – rzekł.
– Pan każe, sługa musi – odparłem tylko.
Podobnego obrotu spraw można było się spodziewać. Jeżeli
Strona 19
księżna planowała, że przetrzyma mnie u siebie kilka lat, to
logiczne, iż chciała, bym rozumiał, co mówią inni ludzie. Choćby
dlatego, że będę mógł wtedy sprawniej jej bronić. W końcu
miałem służyć nie tylko za kły i pazury, ale również za oczy
i uszy.
– Poza tym na dzisiaj wieczór macie być gotowi do podróży –
dodał. – Księżna zabierze was na przejażdżkę. Ja też jadę z wami.
– Na przejażdżkę – powtórzyłem z przekąsem. – A mogę
zapytać, jakiego rodzaju będzie to przejażdżka?
– Sami zobaczycie – odparł, jakby to miało wszystko
tłumaczyć. – Jeszcze jedno: wolno wam poruszać się wszędzie,
gdzie chcecie na terenie fortecy, ale nie wolno wam wychodzić
za bramę. Rozumiecie?
– Musiałbym być durniem, by myśleć o ucieczce –
odpowiedziałem całkiem szczerze. – Tysiące mil pustkowi do
przewędrowania, bez map, bez przewodników, nie znając języka
i będąc tropionym przez doświadczoną pogoń. Możesz zapewnić
księżną, że nie jestem durniem i nie zamierzam uciekać, jeśli do
tej pory w to wątpiła.
Andrzej spojrzał na mnie właśnie jak na durnia, którym tak
zastrzegałem się nie być.
– Księżna wie, że nie uciekniecie, inkwizytorze – wyjaśnił
pobłażliwym tonem. – Zabrania wam opuszczać fortecę, żeby
was za jej murami natychmiast nie zabito.
No tak, mogłem się tego spodziewać... Cóż, inkwizytorzy na
Rusi nie byli lubiani. Zresztą gwoli szczerości na Rusi nie lubiano
nikogo, kto nie pochodził z Rusi. Chociaż po głębszym
zastanowieniu można nawet powiedzieć, iż samych Rusinów
Rusini również nie lubili. Przecież wielcy książęta żarli się ze
sobą niczym wściekłe psy, tyle że w odróżnieniu od zasadniczo
dość przewidywalnych wściekłych psów oni stosowali oprócz siły
również zdradę, truciznę, podstęp, intrygi. Jeśli nie dało się zabić
przeciwnika na polu bitwy, kazali tropić go w łóżku,
Strona 20
w wychodku, przy biesiadnym stole, w kąpieli. Jeśli nie mogli
położyć trupem samego księcia – rywala, mordowali jego żonę,
dzieci, kochanki lub przyjaciół. Jeśli nie mogli lub nie chcieli
pozbawić życia jego najbliższych, starali się ich nakłonić do
zdrady za pomocą zastraszenia, kłamstwa lub przekupstwa. Taka
właśnie była Ruś... Jedynym szczęściem w całym tym
nieszczęściu był fakt, że Peczora, wschodnia dzielnica państwa
podlegającego władzy Włodzimierza, wielkiego księcia
Nowogrodu, nie znajdowała się w centrum intryg. Była daleko od
Moskwy, jeszcze dalej od Nowogrodu i równie daleko od Kijowa.
Daleko nawet od Wielkiego Księstwa Kazania, gdzie rządził
władca sprzymierzony z Mongołami i będący ich lennikiem. A to
między tymi czterema stolicami rozgrywała się główna walka na
Rusi. Peczora w porównaniu z nimi była głęboką, zatęchłą
prowincją. Miejscem, gdzie nie tyle diabeł mówi dobranoc, ile nie
chciałby mówić nic i do nikogo, a najlepiej nie chciałby nawet
wiedzieć, że takie miejsce istnieje na świecie.
– Nie tak łatwo zabić inkwizytora – mruknąłem jedynie.
Nie były to bynajmniej czcze przechwałki. Nas, inkwizytorów,
nie tylko szkolono w modlitwie oraz znajomości świętych ksiąg.
Nie tylko uczono nas walki z najpodlejszymi szatańskimi
pomiotami, edukowano w sztuce rozpoznawania czarnej magii
i rozprawiania się z tymi, którzy owej magii używali. Nasi
preceptorzy słusznie uważali, iż o życiu inkwizytorów może
również zadecydować umiejętność radzenia sobie z fizycznym
zagrożeniem ze strony różnego rodzaju opryszków czy
złoczyńców. Stąd posługiwaliśmy się biegle mieczem i sztyletem,
umieliśmy strzelać z łuku (chociaż ja akurat wolałem tego nie
robić), znaliśmy się na wykrywaniu i stosowaniu trucizn. Ba,
radziliśmy sobie również z otwieraniem zamków, wychodząc ze
słusznego założenia, że nikt uczciwy nie pragnie przecież mieć
tajemnic przed Świętym Officjum. Kiedy o tym pomyślałem,
uzmysłowiłem sobie, że jestem więcej wart niż jakikolwiek