Parry Richard Lloyd - Ludzie, którzy jedzą ciemność
Szczegóły |
Tytuł |
Parry Richard Lloyd - Ludzie, którzy jedzą ciemność |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Parry Richard Lloyd - Ludzie, którzy jedzą ciemność PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Parry Richard Lloyd - Ludzie, którzy jedzą ciemność PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Parry Richard Lloyd - Ludzie, którzy jedzą ciemność - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Dla Mamy i Taty
Strona 4
Starcy odwiedzający po kryjomu dom „śpiących piękności” nie tylko smucili
się
i ubolewali nad młodością, która minęła, lecz także niektórzy z nich
przychodzili po to, by zapomnieć zło, jakie popełnili w ciągu całego życia
[...] wśród nich musieli być tacy, którzy zdobyli powodzenie, czyniąc zło,
i ze
swoich złych uczynków ustawicznie ciągnęli zyski. Targani niepokojem
jednak
stali się raczej rozbitkami żyjącymi w ustawicznym lęku. Kiedy leżeli tu
dotykając nagiego ciała młodej dziewczyny, serca ich ogarniał nie tylko lęk
przed zbliżającą się śmiercią, lecz także bolesny żal za utraconą młodością.
Być może ukrywali głęboko niepowodzenia rodzinne, tak częste dla tych,
którzy odnieśli sukces, ukrywali żal z powodu popełnionych przez siebie
nikczemności. Ci starzy mężczyźni nie mają swego Buddy, przed którym
mogliby
ugiąć kolana i pomodlić się. Nagie piękności o niczym nie będą wiedzieć,
oczu w żadnym wypadku nie otworzą, nawet jeśli mężczyźni będą trzymać
je mocno w objęciach, oblewać zimnymi łzami albo łkać i szlochać.
Starzy nie odczuwają wstydu i nie ranią swej godności osobistej.
Mogą do woli żałować, do woli się smucić. Czyż więc „śpiące piękności”
nie są dla nich czymś w rodzaju Buddy? Są przy tym żywe.
Młode ciało dziewczyny, jego zapach, jest pewnie wybawieniem
i pocieszeniem dla tych nieszczęśliwych starych ludzi.
Yasunari Kawabata, Śpiące piękności*
Strona 5
* Y. Kawabata, Śpiące piękności, w: tenże, Tysiąc żurawi. Śpiące piękności, tłum. M.
Melanowicz, Warszawa 1987, s. 233–234.
Strona 6
Strona 7
PROLOG
ŻYCIE PRZED ŚMIERCIĄ
LUCIE BUDZI SIĘ PÓŹNO, JAK ZWYKLE. Jasna kreska słonecznego
światła wpadającego przez szczelinę z boku zasłoniętego okna przeszywa
mroczne wnętrze. Nędzny, ciasny, bezbarwny pokoik. Ściany obklejone
plakatami i pocztówkami, na przeładowanych wieszakach zwisają bluzki
i sukienki. Na podłodze leżą dwa materace, na nich spoczywają dwie ludzkie
sylwetki: jedna o jasnych włosach, druga o brązowych. Śpią w bawełnianych
koszulkach albo zupełnie nagie pod samymi poszewkami, ponieważ noc jest
zbyt upalna i duszna, aby przykrywać się czymś więcej niż jedną warstwą
materiału. Na zewnątrz wrony kraczą i przepychają się na plątaninie drutów
telegraficznych przerzuconych między budynkami. Kiedy lokatorki pokoju
kładły się spać, była czwarta nad ranem, teraz zaś plastikowy budzik
wskazuje, że dochodzi południe. Brązowowłosa głowa nie podnosi się
z poduszki, gdy Lucie wkłada szlafrok i idzie do łazienki.
O swoim domu w Tokio mawia „syfialnia” – między innymi z powodu
stanu, w jakim jest łazienka. Korzysta z niej sześć osób oraz ich goście,
którzy czasami zostają na noc, przez co zawsze tu pełno śmieci i różnych
odpadków. Na brzegu umywalki leżą wyciśnięte tubki po paście do zębów,
podłogę kabiny prysznicowej oblepiają wilgotne grudki mydła, a otwór
Strona 8
odpływu zatyka obślizgły czop sklejonych włosów, złuszczonego naskórka
i obrzynków paznokci. Swoje liczne i drogie produkty pielęgnacyjne Lucie
zawsze przynosi ze sobą i za każdym razem zabiera z powrotem, podobnie
zresztą jak grzebienie, szczotki i kosmetyki upiększające. Poranna toaleta to
długa i drobiazgowa procedura, na którą składają się: mycie włosów,
płukanie, nakładanie odżywki, namydlanie, wycieranie, wklepywanie,
smarowanie, przemywanie, nawilżanie, wchłanianie, wyskubywanie,
szczotkowanie, czyszczenie nicią dentystyczną i suszenie. Na przykładzie
Lucie wyraźnie widać, jaka jest różnica między zwykłym porannym
prysznicem a prawdziwym szykowaniem się do wyjścia. Gdyby komuś
bardzo się spieszyło do łazienki, lepiej żeby nie znalazł się w kolejce za
Lucie.
Co Lucie widzi, gdy spogląda w lustro? Pełną, jasną twarz, którą okalają
naturalne blond włosy długie aż za ramiona. Wyraźnie zarysowaną szczękę;
mocne, równe, białe zęby; policzki, które się podnoszą i w których pojawiają
się dołeczki, kiedy się uśmiecha. Zaokrąglony nos; ostro zakończone,
starannie wyskubane brwi oraz małe, ciemnoniebieskie oczy, których kąciki
opadają w dół. Lucie mocno ubolewa nad tym, że ma „skośne” oczy,
i patrząc na swoje odbicie, niejednokrotnie wyobraża sobie, jak by to było,
gdyby ten zaskakujący, lekko egzotyczny rys twarzy uległ metamorfozie tak,
aby bardziej pasował do kobiety o jasnej karnacji, niebieskich oczach
i długich nogach.
Lucie jest wysoka – mierzy 175 centymetrów – ma krągłe biust i biodra.
Z niepokojem odnotowuje każdy skok wagi, która często jej się zmienia.
W maju, na skutek wysiłku związanego z podróżą do Japonii, przeprowadzką
do syfialni i znalezieniem pracy, zeszczuplała, ale po kilku tygodniach,
podczas których przesiadywała w klubie do późnej nocy, znów „wypiła
swoje i przybrała”. Kiedy ma gorszy dzień, przepełnia ją pogarda dla
Strona 9
własnego wyglądu. Czuje się opuchnięta i rozepchana; dręczy ją wstyd
z powodu znamienia na udzie i pieprzyka między brwiami. Bezstronny
obserwator mógłby ją opisać staroświeckimi i nieco dwuznacznie
brzmiącymi przymiotnikami: „dorodna” oraz „urodziwa”. Szatynka śpiąca na
drugim materacu, najlepsza przyjaciółka Lucie Louise Phillips, ma
zdecydowanie bardziej typową urodę: jest szczupła, drobna, z zadartym
nosem. Zwykle jednak inni postrzegają Lucie jako osobę pewną siebie
i swobodną. Sposób, w jaki się śmieje, gestykuluje podczas rozmowy,
potrząsa głową, bez skrępowania dotyka swojego rozmówcy – wszystko to
przydaje jej uroku, który przyciąga zarówno kobiety, jak i mężczyzn.
Lucie wychodzi z łazienki. Co robi potem? Wiem, że nie zapisze niczego
w dzienniku, którego prowadzenie zaniedbuje od prawie dwóch tygodni. Nie
zadzwoni do Scotta, swojego chłopaka, który służy na amerykańskim
lotniskowcu stacjonującym w portowym mieście Yokosuka. Później wśród
rzeczy osobistych Lucie rodzina znajdzie niewysłaną widokówkę
zaadresowaną do Samanthy Burman, bliskiej przyjaciółki z rodzinnego
miasta. Być może Lucie wypisuje tę kartkę właśnie teraz.
Kochana Sammy, przesyłam Ci tę krótką wiadomość z Tokio, żeby powiedzieć,
jak wspaniale, że mogłyśmy porozmawiać wtedy wieczorem. Bardzo się cieszę, że
poznałaś fajnego kumpla/przyjaciela/chłopaka (kimkolwiek on jest dla Ciebie).
Wiem, że mnie tutaj jest łatwiej, ponieważ moje codzienne życie się zmieniło
i niedziele wyglądają teraz zupełnie inaczej, ale chcę, żebyś pamiętała, że życie
bez Ciebie jest niepełne i chociaż nie jestem pewna, kiedy to się stanie, wkrótce
znów się spotkamy, gdzieś tam, gdzie będę, albo w domu. Bardzo Cię kocham,
strasznie za Tobą tęsknię i zawsze będzie mi Ciebie brakowało. Ściskam Cię
mocno, Lulu.
O godzinie wpół do drugiej na dole dzwoni telefon. Odbiera jedna ze
współlokatorek i woła: „To do Lucie”. W przeciwieństwie do Louise, która
dostała własną komórkę od jednego z klientów, Lucie musi korzystać
Strona 10
z płatnego telefonu stacjonarnego używanego wspólnie przez wszystkich
mieszkańców syfialni. Niezgrabny różowy plastikowy aparat znajduje się
w kuchni, przyjmuje monety o nominale 10 jenów, a prowadzone przez niego
rozmowy może usłyszeć każdy, kto akurat przebywa na parterze. Lucie nie
będzie jednak musiała znosić tej niewygodnej sytuacji w nieskończoność. Za
kilka godzin będzie miała własny telefon komórkowy.
Louise zdążyła już wstać i siedzi we wspólnym salonie, gdy przyjaciółka
przeprowadza krótką rozmowę. To on, oznajmia Lucie po odwieszeniu
różowej słuchawki: przełożył spotkanie o godzinę, zobaczą się o trzeciej; ma
zadzwonić jeszcze raz, a potem spotkają się na dworcu. Zamierzają zjeść
późny lunch, ale Lucie zdoła wrócić na ósmą – umówiła się z Louise
i z jeszcze jedną dziewczyną z klubu, że pójdą wieczorem potańczyć.
Zdejmuje szlafrok i kompletuje strój: czarna sukienka, srebrny naszyjnik
z kryształowym wisiorem w kształcie serca oraz zegarek od Armaniego.
Bierze czarną torebkę, w środku leżą okulary przeciwsłoneczne. Mija
godzina trzecia. Dwadzieścia po trzeciej ponownie dzwoni różowy telefon
i głos w słuchawce prosi o rozmowę z Lucie; jest w drodze, będzie na dworcu
za dziesięć minut.
Wrony łopoczą skrzydłami i skrzeczą, gdy Lucie wychodzi na dwór
i przeżywa niewielki wstrząs, którego codziennie doznają wszyscy
cudzoziemcy ponownie wkraczający w tokijską rzeczywistość. Nagle
uzmysławia sobie rzecz oczywistą, przyprawiającą o szybsze bicie serca:
a jednak jestem tu, w Japonii. Każdego ranka zaskakuje ją na nowo
świadomość, jak ogromna to różnica. Może chodzi o zupełnie inny kąt
padania światła albo brzmienie dźwięków wypełniających letnie powietrze?
A może o sposób bycia ludzi na ulicach, w samochodach i w pociągach –
ludzi starających się nie rzucać w oczy, ale wydających się wytrwale dążyć
do celu; uporządkowanych, uprzejmych, pełnych rezerwy, a zarazem
Strona 11
skupionych, jak gdyby koncentrowali się na wypełnianiu tajnych rozkazów?
Nawet tych, którzy mieszkają tu lata, dziesiątki lat, nigdy nie opuszcza do
końca to radosne podniecenie, ten specyficzny dreszcz emocji towarzyszący
obcokrajowcowi w Japonii.
Syfialnia – oficjalnie znana pod nazwą Sasaki House – to brudny, pokryty
tynkiem budynek na samym końcu ślepej uliczki. Po wyjściu z domu Lucie
skręca w lewo, mija kolejne okurzone bloki mieszkalne, plac zabaw
z drewnianymi drabinkami, staroświecką restaurację serwującą omlety
ryżowe i curry. Nieco dalej znajduje się perła okolicznej ponurej
architektury – utrzymany w modernistycznym duchu gładki, betonowy
budynek klasycznego teatru nō okolony wypielęgnowanym żywopłotem
i skalnym ogródkiem.
Lucie skręca w prawo i otoczenie ulega nagłej przemianie. Okolica
przypominająca nędzną, podmiejską dzielnicę po niecałych pięciu minutach
spaceru przeistacza się w główną ulicę wielkiego miasta, nad którą przebiega
poprowadzona estakadą autostrada i linia kolejowa. Lucie zmierza w stronę
oddalonego o niecałe pół kilometra dworca Sendagaya, węzła
komunikacyjnego, w którym przecinają się trasy autobusów, metra
i pociągów podmiejskich. W sobotnie popołudnie panuje tu ogromny ruch
i zgiełk, ludzie poubierani w bluzki z krótkimi rękawami i letnie sukienki
wpadają i wypadają z budynku dworca oraz z hali olimpijskiej położonej na
drugim końcu ulicy. Właśnie tam, przed komisariatem policji, na Lucie czeka
on. Jego samochód stoi zaparkowany w pobliżu.
Trochę wcześniej niż Lucie z domu wychodzi Louise, która ma do
załatwienia swoje sprawy: wymienić parę butów kupionych w Shibui,
wielkiej dzielnicy handlowej w południowozachodnim Tokio. Jedzie
pociągiem na dworzec Shibuya, gdzie każdego dnia dziewięć linii
Strona 12
komunikacji miejskiej obsługuje dwa i pół miliona pasażerów, i szybko się
gubi. Błądzi po zatłoczonych ulicach, mijając rzędy sklepów i restauracji,
których różnorodna oferta przyprawia o zawrót głowy i które pomimo to
wydają się tak do siebie podobne, że nie sposób ich odróżnić. Marnuje dużo
czasu, zanim udaje jej się znaleźć odpowiedni sklep, następnie zaś znużona
wraca na dworzec.
Tuż po piątej dzwoni jej komórka. Na wyświetlaczu pojawia się
komunikat: numer nieznany. W aparacie odzywa się jednak głos Lucie, która
choć powinna wracać już do domu, żeby przyszykować się do wieczoru,
dzwoni z jadącego samochodu. Jest w drodze „nad morze”, mówi, gdzie zje
z nim lunch (mimo że zrobiło się o wiele za późno na tego typu posiłek). Nie
trzeba jednak zmieniać planów na wieczór, zapewnia przyjaciółkę: wróci do
domu na czas, a za godzinę lub dwie jeszcze raz zadzwoni, żeby powiedzieć,
o jakiej dokładnie porze się zjawi. Wydaje się wesoła i radosna, choć trochę
skrępowana – jak ktoś, kto rozmawia, wiedząc, że jego słowa może usłyszeć
osoba trzecia. Dzwoni z jego komórki, wyjaśnia przyjaciółce, dlatego musi
kończyć.
Później Louise powie, że zdziwił ją ten rozwój wydarzeń, ponieważ nie
było to podobne do Lucie, aby wsiąść z mężczyzną do samochodu i wyjechać
z nim gdzieś za Tokio. Jednak bardzo charakterystyczne było to, że
zadzwoniła. Lucie i Louise znają się od dzieciństwa i wiąże je serdeczna
przyjaźń, przejawiająca się między innymi tym, że dzwonią do siebie bez
okazji, nawet wtedy gdy nie mają zbyt wiele do powiedzenia, aby
potwierdzić i umocnić łączące je bliskość i zaufanie.
Tego popołudnia panuje nieznośny upał i duchota. Louise idzie do
ulubionego sklepu obu przyjaciółek, domu towarowego Laforet, gdzie kupuje
błyszczące naklejki i brokat, którymi mogłyby ozdobić twarze przed
wieczornym wyjściem na tańce. Słońce się zniża, nadchodzi wieczór
Strona 13
spowijający mrokiem zaniedbane domy i rozświetlający całą dzielnicę
neonami restauracji, barów i klubów, miejsc pełnych obietnic i przyjemności.
Mijają dwie godziny.
Sześć po siódmej, kiedy Loiuse jest już w domu, ponownie dzwoni jej
komórka. To Lucie, tryskająca humorem i rozemocjonowana. On jest
naprawdę bardzo miły, opowiada. Dotrzymał słowa i dał jej nowy telefon
komórkowy, a do tego butelkę szampana Dom Perignon, którą ona i Louise
wypiją razem później. Lucie nie mówi, gdzie dokładnie się znajduje, a Louise
nie przychodzi do głowy, żeby o to zapytać. Lucie wspomina tylko, że wróci
za godzinę.
Siedemnaście po siódmej Lucie dzwoni na komórkę swojego chłopaka
Scotta Frasera, który nie odbiera. Gdy włącza się automatyczna sekretarka,
Lucie nagrywa krótką, ale radosną wiadomość, obiecując spotkać się ze
Scottem następnego dnia.
Potem Lucie znika.
W Tokio zaczyna się sobotni wieczór, ale nie będzie wyjścia na miasto
z przyjaciółką ani randki ze Scottem. Tak naprawdę nie będzie już w ogóle
nic. Wiadomość przechowywana w cyfrowym banku danych operatora sieci
komórkowej, z którego zostanie automatycznie usunięta po kilku dniach, jest
ostatnim śladem życia Lucie.
Gdy Lucie wbrew zapewnieniom nie pojawiła się w domu, Louise
natychmiast podniosła alarm. Później jej reakcję niektórzy będą uznawali za
podejrzaną: dlaczego Louise tak szybko wpadła w panikę? Współlokatorki,
które siedząc w salonie, paliły marihuanę, nie rozumiały jej wzburzenia.
Lucie spóźniała się z powrotem zaledwie nieco ponad godzinę, a Louise już
Strona 14
dzwoniła do swojej matki Maureen Phillips, do Wielkiej Brytanii.
– Coś się stało Lucie1 – oznajmiła.
Potem poszła do Casablanki, klubu położonego w dzielnicy rozrywkowej
Roppongi, w którym obydwie pracowały jako hostessy – kobiety zabawiające
klientów rozmową.
– Pamiętam ten pierwszy dzień bardzo wyraźnie, 1 lipca – powiedział
mężczyzna, który pracował w tamtym czasie w klubie. – Był sobotni
wieczór, Lucie i Louise miały wtedy wolne. Żadna nie miała przyjść do
pracy. Jednak już wczesnym wieczorem pojawiła się Louise i powiedziała:
„Lucie zaginęła. Poszła na spotkanie z klientem. Nie wróciła”. Cóż, nie
widziałem w tym nic nadzwyczajnego. Była dopiero ósma, może dziewiąta
godzina. Uspokajałem ją: „To normalne, nie dzieje się nic dziwnego, Louise.
Dlaczego tak bardzo się martwisz?”. Ona odpowiedziała: „Lucie należy do
osób, które wracają o ustalonej porze, a gdyby zmieniła plany, zadzwoniłaby
do mnie”. Mówiła prawdę. Zawsze jedna wiedziała, co robi druga. Były ze
sobą naprawdę bardzo związane. Louise od razu wiedziała, że coś jest nie
tak.
Louise wydzwaniała do klubu cały wieczór, dowiadywała się, czy ktoś
słyszał coś o Lucie. Nikt jednak nic nie słyszał. Obeszła dzielnicę Roppongi,
zaglądała do barów i klubów, do których zwykle chodziła z Lucie:
Propaganda, Deep Blue, Tokyo Sports Café, Geronimo’s. Rozmawiała
z mężczyznami rozdającymi ulotki na skrzyżowaniu Roppongi, pytała, czy
nie widzieli Lucie. Potem pojechała taksówką do Shibui i udała się do klubu
Fura, w którym planowały bawić się tego wieczoru. Wiedziała, że nie
znajdzie tam przyjaciółki – dlaczego Lucie miałaby pójść sama, nie
pokazując się najpierw w domu ani nie dzwoniąc do Louise? Nie miała
jednak żadnego innego pomysłu.
Przez większość nocy padał ciepły, powodujący duchotę, tokijski letni
Strona 15
deszcz. Świtało, gdy niedzielnym rankiem Louise wróciła do Sasaki House
po obejściu wszystkich barów, jakie przyszły jej do głowy. Lucie nie było
w domu, nie przyszła też od niej żadna wiadomość.
Louise zadzwoniła do Caza, Japończyka pracującego w Casablance jako
kelner, i wspólnie zastanowili się, co dalej. Caz zatelefonował do kilku
większych szpitali, ale nigdzie nie słyszano o Lucie. Czy Louise nie
dopuszcza takiej możliwości, zasugerował, że Lucie postanowiła spędzić noc
ze swoim „miłym” klientem, i najzwyczajniej w świecie nie poinformowała
jej o tym? Louise stwierdziła, że byłoby to nie do pomyślenia, a nikt nie znał
Lucie lepiej niż Louise.
Kolejnym oczywistym krokiem było powiadomienie policji. Jednak ruch
ten wiązał się z pewnym kłopotem. Lucie i Louise przyjechały do Japonii
jako turystki na podstawie wizy obowiązującej dziewięćdziesiąt dni, która
wyraźnie zabraniała podejmowania pracy zarobkowej. Wszystkie dziewczęta
w klubach, a w rzeczywistości większość cudzoziemców pracujących
w Roppongi znajdowała się w tej samej sytuacji. Oni i kluby, które ich
zatrudniały, łamali prawo.
W poniedziałek rano Caz poszedł z Louise na komisariat Azabu w dzielnicy
Roppongi, gdzie zgłosili zaginięcie Lucie. Wyjaśnili, że przebywała ona na
wakacjach w Tokio i wybrała się na spotkanie z Japończykiem, którego
poznała. Nie wspomnieli nic o Casablance, hostessach ani ich klientach.
Policja okazała niewielkie zainteresowanie.
O godzinie trzeciej po południu Louise udała się do ambasady brytyjskiej
w Tokio. Rozmawiała z wicekonsulem, Szkotem o nazwisku Iain Ferguson,
i wyjawiła mu całą prawdę. Ferguson był pierwszą z wielu osób, które głośno
wyraziły zdziwienie okolicznościami popołudniowego wyjścia Lucie.
Strona 16
– Spytałem, co wiadomo o kliencie2, z którym się umówiła, i zdumiałem
się, gdy usłyszałem, że nic – napisał następnego dnia w notatce służbowej. –
Według Louise dziewczęta z klubu nagminnie, i to za zgodą kierownictwa
klubu, rozdają swoje wizytówki, w efekcie czego klienci często umawiają się
z dziewczynami na gruncie prywatnym. Zauważyłem, że trudno uwierzyć,
aby kierownictwo pozwalało dziewczętom spotykać się z klientami poza
klubem, ale Louise trwała przy swoim zdaniu. Pewne jest, że Lucie nie
powiedziała nic o swoim kliencie, nie podała jego imienia, nie wspomniała
nic o jego samochodzie, nie powiedziała nawet, dokąd się wybrali, poza
krótką wzmianką, że jadą na plażę.
Ferguson wypytywał Louise o charakter Lucie. Czy była kapryśna,
nieprzewidywalna, czy nie można było na niej polegać? Czy bywała naiwna
i łatwo ulegała wpływom?
– Ze wszystkich odpowiedzi Louise wyłaniał się spójny obraz –
zanotował urzędnik – pewnej siebie, wyrobionej życiowo, inteligentnej
osoby, posiadającej na tyle doświadczenia i zdrowego rozsądku, aby nie
narażać się bezmyślnie na niebezpieczeństwo. – Dlaczego więc wsiadła do
samochodu z kimś zupełnie nieznajomym? – Louise nie potrafiła [...] tego
wytłumaczyć, powtarzała tylko, że Lucie postąpiła w nietypowy dla siebie
sposób.
Nikt nie zna się na szaleństwach, których dopuszczają się Brytyjczycy
przebywający za granicą, bardziej niż urzędnik konsulatu. I nikt nie wie
lepiej, że w większości wypadków za „zniknięciem” młodej osoby stoją
łatwe do przewidzenia, prozaiczne powody: sprzeczka między przyjaciółmi
lub zakochanymi, narkotyki, alkohol albo seks. Jednak tamtego popołudnia
Lucie dzwoniła dwukrotnie, żeby powiedzieć Louise, co u niej. Skoro
zapewniła, że wróci za godzinę, trudno było wytłumaczyć, dlaczego nie
zadzwoniła w chwili, gdy zmieniła plany. Iain Ferguson skontaktował się
Strona 17
z komisariatem Azabu, aby przekazać, że ambasada jest mocno
zaniepokojona losami Lucie, ponieważ uważa jej przypadek nie za zwykłe
zaginięcie, ale prawdopodobne uprowadzenie.
Louise wyszła z ambasady. Przez ostatnie dwie noce, które minęły od
zniknięcia Lucie, prawie nie zmrużyła oka. Dręczyły ją niepewność
i nieustające napięcie. Nie potrafiła znieść samotności, nie umiała również
zmusić się, aby przebywać w pokoju, w którym do tej pory mieszkała
z Lucie. Udała się do mieszkania koleżanki, gdzie schodzili się także inni
znajomi Lucie.
Zbliżało się wpół do piątej, gdy ponownie zadzwoniła komórka, i Louise
szybko odebrała.
– Halo? – powiedziała.
– Czy rozmawiam z Louise Phillips? – odezwał się głos.
– Tak, mówi Louise. Z kim mam przyjemność?
– Nazywam się Akira Takagi. Dzwonię w imieniu Lucie Blackman.
– Lucie! Mój Boże, gdzie ona jest? Tak bardzo się martwiłam. Jest
w pobliżu?
– Jestem z nią. Jest tutaj. Ma się dobrze.
– Och, Boże, dzięki Bogu. Proszę mi pozwolić z nią porozmawiać. Muszę
z nią porozmawiać.
Głos należał do mężczyzny, który mówił po angielsku pewnie, ale
z wyraźnym japońskim akcentem. Przez cały czas był spokojny, opanowany,
rzeczowy, niemal przyjazny, nawet gdy Louise straciła równowagę i zaczęła
się denerwować.
– Nie wolno jej teraz przeszkadzać – powiedział głos. – Jest w naszym
akademiku. Studiuje i praktykuje nowy sposób życia. Ma bardzo dużo nauki
Strona 18
w tym tygodniu. Nie można jej przeszkadzać.
Louise bezgłośnie poruszała ustami, gorączkowo przekazując zebranym
przyjaciołom wiadomość: „To on”, po czym gestem poleciła podać sobie
kartkę papieru i coś do pisania.
– Z kim rozmawiam? – spytała. – Czy to z tobą umówiła się w sobotę?
– Poznałem Lucie w niedzielę. W sobotę spotkała się z moim guru,
przywódcą mojej grupy.
– Z twoim guru?
– Tak, z moim guru. Poznali się w pociągu.
– Ale ona... kiedy z nią rozmawiałam, jechała samochodem.
– Na ulicach był tłok, straszny tłok, a nie chciała się spóźnić na spotkanie
z tobą. Postanowiła pojechać pociągiem. Zanim wsiadła, poznała mojego
guru i podjęła decyzję, która odmieniła jej życie. Tamtego wieczoru
postanowiła wstąpić do naszej sekty.
– Do sekty?
– Tak.
– Do jakiej sekty? Co... Gdzie jest Lucie? Gdzie mieści się ta sekta?
– W Chibie.
– Co? Proszę powtórzyć. Możesz to przeliterować?
– W Chibie. Przeliteruję: C-H-I-B-A.
– Chiba. Chiba. A... jak się nazywa ta sekta?
– To Nowo Powstała Religia.
– „Nowo” co? Jak się...
– Nowo Powstała Religia.
Mężczyzna po drugiej stronie linii spokojnie, litera po literze podyktował
całą nazwę.
W głowie Louise kłębiły się myśli.
Strona 19
– Muszę porozmawiać z Lucie – powiedziała. – Proszę mi pozwolić z nią
porozmawiać.
– Nie czuje się zbyt dobrze – oznajmił głos. – Poza tym nie chce teraz
z nikim rozmawiać. Może porozmawia z tobą pod koniec tygodnia.
– Proszę – błagała Louise. – Proszę, proszę, pozwól mi z nią
porozmawiać.
Połączenie zostało przerwane.
– Halo! Halo! – powtarzała Louise, ale nikt się nie odzywał. Spojrzała na
trzymany w ręku mały srebrny aparat.
Kilka sekund później telefon znów zadzwonił.
Palce jej drżały, gdy naciskała guzik „odbierz”.
– Bardzo przepraszam – rozległ się ten sam głos. – Jakieś problemy
z zasięgiem. Wracając do sprawy, Lucie nie może teraz z tobą rozmawiać.
Nie czuje się dobrze. Może porozmawiacie pod koniec tygodnia. Ale ona
zaczęła nowe życie i nie zamierza wrócić do starego. Wiem, że ma sporo
długów, 6000 czy 7000 funtów. Ale spłaci je w lepszy sposób. Chciała tylko,
żebym dał znać tobie i S’kotto, że u niej wszystko w porządku. Planuje sobie
lepsze życie.
Powiedział „S’kotto” dość wyraźnie i w sposób charakterystyczny dla
Japończyków, którym zupełnie obce jest brzmienie angielskiego imienia
„Scott”.
– Napisała list do Casablanki, żeby poinformować, że nie wróci do pracy.
Zapadło milczenie. Louise zaczęła szlochać.
– Podaj mi swój adres.
– Mój adres... – zawahała się Louise.
– Adres twojego mieszkania w Sendagai.
– Po co... po co ci mój adres?
Strona 20
– Chcę ci wysłać niektóre rzeczy Lucie.
Louise, która do tej pory bała się o los przyjaciółki, nagle zaczęła się
lękać o własne życie. Chce wiedzieć, gdzie mieszkam – myślała
gorączkowo. – Przyjdzie po mnie.
– Ale Lucie go zna. Zna swój adres – odpowiedziała.
– Nie czuje się zbyt dobrze i nie może sobie przypomnieć.
– Och, ja również nie mogę sobie przypomnieć.
– A pamiętasz, obok czego znajduje się twój dom?
– Nie, nie, nie pamiętam.
– Może ulicę? Pamiętasz nazwę ulicy?
– Nie, ja...
– Muszę odesłać jej rzeczy.
– Nie pamiętam...
– Jeśli to problem, nie przejmuj się.
– Nie mam go przy sobie.
– W porządku, nie przejmuj się.
Louise ogarnęła panika i rozpłakała się. Łkając, podała komórkę
znajomemu Australijczykowi, który mieszkał w Tokio od kilku lat.
– Halo – powiedział po japońsku. – Gdzie jest Lucie?
Po chwili oddał telefon jego właścicielce.
– On chce rozmawiać tylko po angielsku – oznajmił. – I tylko z tobą.
Louise zdołała jednak pozbierać myśli. Uświadomiła sobie, jak ważne
jest, aby przedłużyć tę rozmowę i spróbować się dowiedzieć, gdzie jest
Lucie.
– Halo – rzuciła. – Tu Louise. Czy ja też mogę wstąpić do waszej sekty?
Mężczyzna zdawał się wahać, po czym odpowiedział:
– Jakiego jesteś wyznania?