9992

Szczegóły
Tytuł 9992
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9992 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9992 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9992 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Clifford D. Simak Projekt Papie� Prze�o�y� Jaros�aw J�wiak Tytu� orygina�u PROJECT POPE Wydanie angielskie: 1981 Wydanie polskie: 1997 Prolog Szeptacz zatrzyma� Thomasa Deckera o p� godziny drogi od domu. Decker - powiedzia� Szeptacz, a jego g�os rozbrzmiewa� w umy�le Deckera. - Decker, wreszcie ci� dostan�. Tym razem b�dziesz m�j. Decker obr�ci� si� na szlaku gry, kt�rym pod��a� ju� od d�u�szego czasu. Podni�s� strzelb� przytrzymuj�c j� z dala od cia�a, got�w przy pierwszej oznace niebezpiecze�stwa momentalnie przy�o�y� j� do ramienia. W polu widzenia nie dzia�o si� jednak nic niepokoj�cego. G�szcz nieruchomych drzew i zaro�li ogranicza� szlak z obu stron. Wia� lekki wiatr, nie s�ycha� by�o ptak�w. Ca�kowity spok�j. Wszystko wydawa�o si� zamro�one w bezruchu, jakby utrwalone w ten spos�b na wieki. Decker! S�owo to zabrzmia�o w jego m�zgu. Z zewn�trz nie dochodzi� �aden d�wi�k. Jedynym �r�d�em g�osu by� jego umys� i jak dot�d, w czasie wszystkich swoich wcze�niejszych spotka� z Szeptaczem, nie by� w stanie stwierdzi�, czy w jego umy�le rzeczywi�cie pojawi� si� jaki� d�wi�k. Rozpoznawa� po prostu s�owa, umieszczone przez kogo� w okre�lonym obszarze jego m�zgu - w okolicy czo�owej, tu� ponad oczami. Nie tym razem, Szeptaczu odpar� nie otwieraj�c ust, formu�uj�c jedynie my�li i s�owa wewn�trz swego umys�u, tak aby Szeptacz m�g� je odczyta�. - Dzi� nie zagram w twoj� gr�. Sko�czy�em z tym. Tch�rz, odrzek� Szeptacz. Tch�rz, tch�rz, tch�rz! Do diab�a z twoimi gierkami, odpar� Decker. Tylko wyjd� i poka� si�, to zobaczymy, czy jestem tch�rzem. Mam ci� do��, Szeptaczu. Mam ci� ju� pot�d. Jeste� tch�rzem, powt�rzy� Szeptacz. Ostatnim razem mia�e� mnie w zasi�gu strza�u i nie poci�gn��e� za spust. Jeste� tch�rzem, Decker, tch�rzem. Nie mam �adnego powodu, �eby ci� zabija�, Szeptaczu. Prawd� m�wi�c nie mam nawet na to ochoty. Ale, tak mi dopom� B�g, wpakuj� ci kul� tylko po to, �eby mie� ci� wreszcie z g�owy. Chyba �e ja dopadn� ci� pierwszy. Mia�e� ju� swoj� szans� - odpar� Decker. - Musia�e� mie� ju� wiele sposobno�ci. Sko�czmy wi�c te pogaduszki. Nie chcesz mnie zabi� tak samo, jak ja nie chc� zabi� ciebie. Jedyne czego pragniesz, to kontynuowa� gr�. A ja mam ju� do�� twoich g�upich gierek. Jestem g�odny, zm�czony i chc� wreszcie i�� do domu. Nie mam zamiaru bawi� si� w chowanego, ganiaj�c za tob� po lesie. W trakcie rozmowy zd��y� si� ju� zorientowa�, gdzie schowa� si� Szeptacz i powoli ruszy� szlakiem w kierunku miejsca, gdzie tamten siedzia� ukryty w zaro�lach. Tym razem ci si� poszcz�ci�o, powiedzia� Szeptacz. Znalaz�e� kup� kamieni. Mo�e nawet diamenty. Cholernie dobrze wiesz, �e to nieprawda. By�e� tam ze mn�. Ca�y czas mi si� przygl�da�e�. Wyczu�em ci�. Ci�ko pracujesz, kontynuowa� niezra�ony Szeptacz. Powiniene� by� znale�� diamenty i przedtem, i teraz. Nie szuka�em diament�w. Co robisz z kamieniami, kt�re znajdziesz? Po co zadajesz g�upie pytania? Wiesz dobrze, co z nimi robi�. Oddajesz kapitanowi statku, kt�ry je sprzedaje w Gutshot. Robi z ciebie g�upka. Dostaje za nie trzy razy wi�cej, ni� m�wi. Tak mi si� te� wydawa�o, powiedzia� Decker. Ale co mi tam! Potrzebuje pieni�dzy bardziej ni� ja. Zbiera fundusze na kupno dzia�ki na planecie nazywanej Kwiatem Jab�oni. Sk�d to nag�e zainteresowanie? Nie sprzedajesz mu chyba wszystkiego? Rzeczywi�cie, zatrzymuj� sobie lepsze sztuki. M�g�bym si� nimi zaj��. Ty, Szeptaczu? I co by� z nimi zrobi�? Wysz�ifowa�. Wypolerowa�. Okroi�. Umiesz szlifowa� kamienie, Szeptaczu? C�, nie ko�czy�em �adnej szko�y, je�li o to ci chodzi, Decker. Jestem tylko amatorem. Teraz wiedzia� ju� dok�adnie, gdzie schowa� si� Szeptacz. Gdyby poruszy� si� odrobin�, Decker wpakowa�by mu kulk�. Nie da� si� og�upi� gadk� o kamieniach i szlifowaniu. Wiedzia�, �e Szeptacz podtrzymywa� rozmow� tylko po to, �eby zamydli� mu oczy. Rzeczywi�cie powinien ju� z tym sko�czy�. Ten ukryty klown od miesi�cy dawa� mu si� we znaki, �ledzi� go i wsz�dzie za nim pod��a�, straszy�, zmusza� do uczestniczenia w tej idiotycznej grze, robi�c z niego kompletnego g�upca. M�g�bym pokaza� ci w strumieniu niedaleko st�d, powiedzia� Szeptacz, miejsce, gdzie znajdziesz mas� kamieni. Jest tam taki jeden, wielki samorodek nefrytu, kt�ry chcia�bym dosta�. Je�li wydob�dziesz dla mnie nefryt, mo�esz zatrzyma� sobie ca�� reszt�. Sam go sobie wydob�d�, odpar� Decker. Je�li wiesz, gdzie jest, to na co czekasz? Ale� ja nie mog�, odrzek� Szeptacz. Nie mam ramion, kt�re m�g�bym wyci�gn��, d�oni, kt�rymi m�g�bym go obj��, ani si�y, aby go unie��. Ty musisz to dla mnie zrobi�. Chyba nie masz nic przeciwko temu? Przecie� jeste�my kumplami. Tak d�ugo prowadzimy ju� t� gr�, �e w�a�ciwie jeste�my starymi przyjaci�mi. Niech ja ci� tylko dorw�, mrukn�� Decker. Znajd� si� tylko w zasi�gu strza�u... To nie mnie mia�e� w zasi�gu strza�u, odpar� Szeptacz. To by� tylko m�j cie�, kszta�t, kt�ry dzi�ki mnie uzna�e� za moj� osob�. Kiedy zobaczy�e� kszta�t i nie strzeli�e�, zrozumia�em, �e jeste� moim przyjacielem. Wszystko jedno, powiedzia� Decker. Nawet je�li to by� cie�, nast�pnym razem poci�gn� za spust. Mogliby�my by� przyjaci�mi, ci�gn�� Szeptacz. Sp�dzili�my razem dzieci�stwo. Razem baraszkowali�my i bawili�my si�. Dorastali�my poznaj�c siebie nawzajem, wi�c teraz, kiedy ju� dojrzeli�my... Dojrzeli�my? Tak, Decker. Nasza przyja�� dojrza�a. Nie musimy ju� wi�cej gra�. Taki by� porz�dek rzeczy. By� mo�e zachowa�em si� g�upio narzucaj�c ci ten rytua�, ale tego w�a�nie wymaga�a nasza przyja��. Rytua�? Zwariowa�e�, Szeptaczu. Rytua�, kt�rego nie pozna�e�, nie zrozumia�e�, a mimo to gra�e� ze mn�. Nie zawsze robi�e� to z ochot�, nie zawsze wprawia�o ci� to w dobry humor. Cz�sto przeklina�e� mnie, w�cieka�e� si� i by�e� ��dny mojej krwi, ale jednak gra�e� ze mn�. A teraz, kiedy rytua� zosta� zako�czony, mo�emy razem i�� do domu. Po moim trupie! Nie b�dziesz mi si� p�ta� po mieszkaniu. Nie b�d� si� p�ta�. Zajm� ma�o miejsca. M�g�bym po prostu wcisn�� si� w jaki� k�t. Nawet by� mnie nie zauwa�y�. Tak bardzo potrzebuj� przyjaciela, ale musz� wybra� go starannie. Musimy do siebie pasowa�. Szeptaczu, odpar� Decker, tracisz czas. Nie mam bladego poj�cia, o co ci chodzi, ale tracisz czas. Mogliby�my by� dla siebie mili. Szlifowa�bym twoje kamienie, rozmawia�bym z tob� w samotne noce i siedzia�bym z tob� przed kominkiem. Mamy sobie do opowiedzenia tyle ciekawych historii. A ty, by� mo�e m�g�by� mi pom�c z Watykanem. Z Watykanem?! oburzy� si� Decker. Co do cholery masz wsp�lnego z Watykanem? Rozdzia� I Uciekaj�c Jason Tennyson dotar� do stromego pasma g�rskiego le��cego na zach�d od Gutshot. Gdy tylko dojrza� �wiat�a miasta, nacisn�� przycisk katapulty i poczu�, �e podrywa go w g�r� si�a, kt�rej si� nie spodziewa�. Na moment ogarn�a go ciemno��, lecz ju� po chwili, kiedy obr�ci� si�, ponownie ujrza� miasto. Wydawa�o mu si�, �e zauwa�y� przelatuj�c� lotni�, ale teraz nie mia�o to ju� �adnego znaczenia. Lotnia kontynuowa�a sw�j lot nad Gutshot, lekko obni�aj�c pu�ap nad oceanem otaczaj�cym ma�e miasteczko i port kosmiczny od strony przeciwnej ni� g�ry. Zgodnie z jego obliczeniami, oko�o osiemdziesi�ciu kilometr�w w g��b morza, lotnia uderzy w wod� i zostanie zniszczona. Mia� nadziej�, �e razem z ni� zginie dr Jason Tennyson, ostatnimi czasy nadworny lekarz margrabiego Daventry. Radar w bazie lotniczej Gutshot niew�tpliwie wy�apa� lotni� i ju� �ledzi� jej kurs nad wod�, ale ma�a wysoko��, na jakiej si� znajdowa�a, uniemo�liwia�a utrzymanie d�u�szego kontaktu. Tempo spadania zmniejsza�o si�, lecz w pewnej chwili, gdy spadochron otworzy� si� ca�kowicie, Tennyson wyrzucony zosta� w bok i zacz�� si� hu�ta� wychylaj�c daleko na boki. Wpad� w komin wznosz�cego si� powietrza i poczu�, �e spadochron spychany jest w kierunku majacz�cych w oddali szczyt�w, a ko�ysanie ustaje. Po chwili jednak wyrwa� si� i zacz�� powoli opada� w d�. Zwisaj�c na ko�cach lin pr�bowa� zgadn��, gdzie wyl�duje. Wygl�da�o na to, �e b�dzie to po�udniowy kraniec portu kosmicznego. Wstrzyma� oddech i zacisn�� kciuki. Przesun�� r�ce mi�dzy linkami spadochronu i chwyci� torb� lekarsk�, przyci�gaj�c j� do klatki piersiowej. Oby tak dalej, modli� si�. Oby tylko tak dalej. Jak dot�d sz�o mu nadspodziewanie dobrze. Przez ca�y czas ucieczki udawa�o mu si� utrzymywa� lotni� na ma�ej wysoko�ci. Mkn�� przez noc, omijaj�c bazy, kt�rych radary przeszukiwa�y niebo. W tych pe�nych nienawi�ci czasach rywalizuj�cych ze sob� lenn utrzymywano sta�� kontrol� przestrzeni powietrznej. Nikt nie wiedzia� kiedy i z kt�rej strony nadejd� pikuj�cy w ataku wojownicy. Spogl�daj�c w d�, pr�bowa� oceni� odleg�o�� od ziemi, ale panuj�ce ciemno�ci sprawia�y, �e nie m�g� nic dojrze�. Czu�, �e jest spi�ty, wi�c postanowi� si� odpr�y�. Kiedy spadnie, powinien by� rozlu�niony. Skupisko �wiate� miasta znajdowa�o si� w niewielkiej odleg�o�ci na p�noc. B�yszcz�ca plama portu kosmicznego le�a�a na wprost, tu� przed nim. W pewnym momencie �wiat�a portu znik�y i Tennyson na uginaj�cych si� nogach opad� wreszcie na ziemi�. Rzuci� si� w bok, przyciskaj�c do siebie torb�. Spadochron opad� tu� ko�o niego i Tennyson pr�bowa� teraz wyswobodzi� si� z pl�taniny linek i sznur�w. Jak zauwa�y�, wyl�dowa� blisko skupiska du�ych magazyn�w, na po�udniowym brzegu portu i to w�a�nie one zas�oni�y go przed �wiat�ami. Szcz�cie najwyra�niej go nie opuszcza�o. Nawet gdyby mia� mo�liwo�� zaplanowania tego wcze�niej, nie m�g�by wybra� lepszego miejsca na l�dowanie. Jego wzrok z wolna przyzwyczaja� si� do nocnych ciemno�ci. Po chwili rozpozna�, �e znajduje si� tu� obok alei przebiegaj�cej pomi�dzy dwoma magazynami. Zauwa�y� te�, �e magazyny ustawione zosta�y na palach wysoko�ci oko�o trzydziestu centymetr�w, zostawiaj�cych woln� przestrze� mi�dzy ziemi� a pod�og� budynku. By�o to idealne miejsce na ukrycie spadochronu. M�g� z�o�y� go w kostk� i wepchn�� jak najg��biej. Gdyby znalaz� jaki� patyk, m�g�by go wetkn�� jeszcze dalej. Musia� wsun�� spadochron na tak� odleg�o��, aby nie zauwa�y�a go przechodz�ca t�dy osoba. Oszcz�dzi�oby mu to du�o czasu. Wcze�niej obawia� si�, �e b�dzie musia� wykopa� dziur� lub znale�� zaro�la, gdzie m�g�by ukry� spadochron. Chodzi�o tylko o to, aby nie odnaleziono go w ci�gu kilku nast�pnych dni. Ukryty pod magazynem m�g� spokojnie przele�e� niedostrze�ony kilka �adnych lat. Teraz mia� tylko jeden cel - znale�� statek i dosta� si� na jego pok�ad. By� mo�e b�dzie musia� przekupi� cz�onka za�ogi, ale to nie powinno by� trudne. Przebywaj�ce tu statki, w wi�kszo�ci frachtowce, odwiedza�y Gutshot dosy� cz�sto. Dla niekt�rych by�a to jednak zapewne pierwsza i ostatnia wizyta w tym miejscu. Kiedy tylko dostanie si� na statek, b�dzie bezpieczny. Je�li nikt nie znajdzie spadochronu, nie odgadn�, �e katapultowa� si� z lotni. Po schowaniu spadochronu i odwi�zaniu torby, kt�r� opasa� si� wcze�niej w talii, ruszy� drog� mi�dzy magazynami. Na ko�cu alei zatrzyma� si�. W porcie, dok�adnie naprzeciw miejsca, w kt�rym sta� w tej chwili, znajdowa� si� statek. K�adka s�u��ca za trap opuszczona by�a na brzeg, a d�uga kolejka oczekuj�cych - r�nej ma�ci obcych - kierowana by�a na pok�ad przez ma�� grupk� szczuropodobnych stworze�. Kolejka ci�gn�a si� na pewn� odleg�o�� od statku, a szczuropodobni stra�nicy pokrzykiwali na stoj�cych w niej obcych, ponaglaj�c i niedwuznacznie machaj�c trzymanymi maczugami. Tennyson domy�li� si�, �e statek mia� wkr�tce odlecie�, zastanawia� si� tylko, dok�d zmierza�. W porcie sta�o kilka jednostek pasa�erskich innego typu. By�a to p�kata stara balia, pomalowana na czarno i mocno� podejrzana. Nazwa wymalowana by�a w widocznym miejscu, ale zaj�o mu troch� czasu, zanim zdo�a� odczyta� W�drownik, bo farba odpada�a p�atami, a kad�ub pokrywa�a warstwa rdzy. Statek nie prezentowa� si� elegancko. Z pewno�ci� nie by� to �rodek lokomocji, kt�ry wybra�by jakikolwiek szanuj�cy si� podr�nik. Ale gdy tak patrzy� na niego z rosn�cym niesmakiem, przypomnia�o mu si�, �e nie znajduje si� obecnie w sytuacji pozwalaj�cej na wybrzydzanie. Statek mia� wkr�tce odlecie� i by�o to zdecydowanie wa�niejsze ni� cel, do kt�rego zmierza�. Gdyby tylko uda�o mu si� dosta� na pok�ad, by�by zadowolony. Mia� nadziej�, �e szcz�cie go nie opu�ci... Tennyson wynurzy� si� spomi�dzy magazyn�w. Po jego prawej stronie, przed magazynem, silny strumie� �wiat�a pada� na dr�k� biegn�c� r�wnolegle do skraju portu. Posuwaj�c si� ostro�nie kilka metr�w dalej spostrzeg�, �e �wiat�o dochodzi�o z ma�ego baru. Na dole, przy k�adce, kto� wszcz�� k��tni�. Podobna do paj�ka istota, na pierwszy rzut oka sk�adaj�ca si� jedynie z r�k i n�g, k��ci�a si� z jednym ze szczuropodobnych stra�nik�w nadzoruj�cych za�adunek. Po chwili obcy zosta� wypchni�ty z kolejki przez jednego ze stra�nik�w, kt�ry zacz�� ok�ada� go maczug�. Przednia �ciana magazynu pogr��ona by�a w g��bokiej ciemno�ci. Wykorzystuj�c ten fakt, Tennyson przesuwa� si� wzd�u� niej w szybkim tempie. Dotar� wreszcie do jej ko�ca i znieruchomia� patrz�c na bar. Oceni�, �e najlepiej by�oby omin�� budynek i zbli�y� si� do statku od strony dzioba. Chowaj�c si� w cieniu m�g�by nast�pnie dotrze� do trapu i poczeka� na odpowiedni� chwil�. Ostatni pasa�erowie w kolejce t�oczyli si� przy trapie. W ci�gu kilku minut oni r�wnie� mieli znale�� si� na pok�adzie. By� mo�e statek nie odleci natychmiast, ale przeczucie podpowiada�o Tennysonowi, �e je�li chce si� dosta� na pok�ad, musi dzia�a� szybko. Uzna�, �e aby omin�� bar, powinien po prostu przej�� ko�o niego, sprawiaj�c wra�enie cz�owieka, kt�ry w�a�nie idzie zamustrowa� si� na statku. Nawet je�li go kto� zauwa�y, nie zwr�c� na niego uwagi. W chwili gdy zastanawia� si� nad sposobem niepostrze�onego dotarcia do statku, stra�nik zaj�ty dot�d ok�adaniem paj�kowatego pasa�era ponownie zaj�� pozycj� przy trapie. Wynurzywszy si� z cienia magazynu, Tennyson wszed� na �cie�k� prowadz�c� ko�o wej�cia do baru. Za barem sta� kolejny magazyn pogr��ony w g��bokim mroku. Gdyby tylko uda�o si� dotrze� do niego nie b�d�c zauwa�onym, dalsz� drog� pokona�by prawdopodobnie bez przeszk�d. W drugorz�dnym porcie, takim jak ten, �rodki bezpiecze�stwa nie by�y zbyt rygorystyczne. Ruszy� w kierunku baru. Patrz�c w jedno z trzech o�wietlonych okien, zauwa�y� wieszak na p�aszcze stoj�cy za drzwiami. Przystan��, zaskoczony ujrzanym widokiem. Na dr��ku wisia�a niebieska kurtka z wyszyt� na piersi z�otymi ni�mi nazw� statku W�drownik. Powy�ej spoczywa�a czapka do kompletu. Wiedziony impulsem, Tennyson otworzy� drzwi i wszed� do baru. Grupa ludzi i obcych zajmowa�a miejsca za sto�ami w g��bi pomieszczenia. Kilkoro siedzia�o r�wnie� przy barze. Barman uwija� si� jak w ukropie. Par� os�b podnios�o g�owy i spojrza�o na przybysza, ale po chwili wr�cili do swych poprzednich zaj��. Nie czekaj�c, Tennyson schwyci� kombinezon i czapk� i wyszed� na zewn�trz staraj�c si� ukry� zdobycz przed wzrokiem obcych. Na�o�y� czapk� i z pewnym trudem wcisn�� si� w kurtk�. Kolejka na statek znik�a. Najwyra�niej wszyscy zd��yli si� ju� zaokr�towa�. U st�p trapu pozosta� tylko jeden szczuropodobny stra�nik. Tennyson natychmiast pod��y� zdecydowanym krokiem w kierunku statku. Stra�nik m�g� go zatrzyma�, ale Tennysonowi wydawa�o si�, �e nowe przebranie b�dzie odpowiedni� przepustk�. By�o raczej pewne, �e nie zostanie rozpoznany jako intruz. Ludzie bardzo rzadko potrafili rozpozna� kt�rego� z obcych, najcz�ciej dla nich wszyscy wygl�dali podobnie. To samo tyczy�o si� obcych, kt�rzy nie potrafili odr�ni� jednego cz�owieka od drugiego. Dotar� do trapu. Szczuropodobny stra�nik niedbale zasalutowa�. - Witam, Sir - wymamrota�. - Kapitan pyta� ju� o pana. Rozdzia� II JTo pewnym czasie, jeden ze szczuropodobnych cz�onk�w za�ogi odnalaz� go w ma�ym, przypominaj�cym szaf� schowku, gdzie wcisn�� si� po wej�ciu na statek. Zosta� stamt�d wywleczony i zaprowadzony do kapitana, siedz�cego samotnie w sterowni i oddaj�cego si� s�odkiemu nier�bstwu. Statek lecia� zgodnie z kursem i w danej chwili nie by�o nic do roboty. � Kto to jest? - spyta� kapitan. � Pasa�er na gap� - odpowiedzia� obcy. - Wyci�gn��em go ze schowka na rufie. � W porz�dku - kapitan kiwn�� g�ow�. - Zostaw go tu. Mo�esz odej��. Gryzo� ruszy� do drzwi. - Prosz� o zwrot mojej torby - rzuci� za nim Tennyson. Szczur zatrzyma� si� i odwr�ci�, ale nie pu�ci� torby. Kapitan nie wytrzyma�. - Daj mi t� torb� i sp�ywaj. Nie chc� ci� tu widzie�. Szczur pos�usznie odda� torb� i w po�piechu opu�ci� sterowni�. Kapitan przyjrza� si� w zamy�leniu torbie, po czym podni�s� g�ow�. - A wi�c pan Jason Tennyson, prawda? Lekarz? - spyta�. Tennyson kiwn�� g�ow�. - Tak, jestem lekarzem. Kapitan po�o�y� torb� na pod�odze, za krzes�em, na kt�rym siedzia�. � W mojej karierze zdarzy�o mi si� ju� kilku pasa�er�w na gap�. Ale jeszcze nigdy lekarz. Niech mi pan powie, doktorze, o co tu chodzi? � To d�uga opowie�� - odpar� Tennyson - ale wola�bym jej teraz nie zaczyna�. � Siedzia� pan tam przez par� godzin - ci�gn�� kapitan. - Pewnie uda�o si� panu wej�� w Gutshot. Dlaczego pan tak d�ugo czeka�? � W�a�nie mia�em zamiar wyj��, kiedy pa�ski przyjaciel wywl�k� mnie stamt�d si��. � To nie by� m�j przyjaciel. � Przepraszam. � Na tym statku, poza nami nie ma - ani jednego cz�owieka - kontynuowa� kapitan. - Nikt nie chce lata� tak daleko. �eby skompletowa� za�og� musz� przyjmowa� r�ne szumowiny. Latam z nimi rozwo��c �adunki innych szumowin a� na Koniec Wszech�wiata i... � Koniec czego? � Koniec Wszech�wiata. Tam w�a�nie zmierzamy. Niech mi pan nie m�wi, �e nie tam chcia� pan si� dosta�? � Do tej chwili nie - odpar� lekko zaskoczony Tennyson. - Nigdy nie s�ysza�em o takim miejscu. � W takim razie zapewne chcia� pan po prostu opu�ci� Gutshot. � Tym razem, Kapitanie, pa�skie domys�y s� trafne. � Jakie� problemy? � Ratowa�em swoje �ycie. � I wpad� pan na pierwszy statek, kt�ry odlatywa�? Tennyson potwierdzi� skinieniem g�owy. � Usi�d� cz�owieku - powiedzia� kapitan. - Nie st�j tak. Chcesz co� do picia? � Ch�tnie - zgodzi� si� Tennyson. � Powiedz mi - spyta� kapitan - czy kto� widzia�, jak wkrada�e� si� na statek? � Raczej nie. � Na pewno? � Poszed�em wcze�niej do baru. Wie pan, do jednej z tych portowych knajp. Kiedy wychodzi�em, przypadkiem wzi��em czyj�� kurtk� i czapk�. O ile pami�tam, bardzo si� spieszy�em... � Teraz ju� wiemy, co sta�o si� z ubraniem Jenkinsa. Jenkins to m�j pierwszy mat. � Oczywi�cie zaraz oddam kurtk� i czapk� - szybko odpar� Tennyson. - Zostawi�em je w kryj�wce. � To dziwne - ci�gn�� kapitan. - Nie zada�e� sobie nawet trudu, �eby sprawdzi� dok�d leci ten statek. Najwyra�niej nie chcia�e� lecie� na Koniec Wszech�wiata. � To akurat by�o mi oboj�tne. Chcia�em polecie� w ka�de miejsce, kt�re nie nazywa�o si� Gutshot - odrzek� Tennyson. - Byli bardzo blisko. Prawie mnie ju� mieli. Tak mi si� przynajmniej wydaje. Kapitan wyci�gn�� r�k� po butelk� znajduj�c� si� na stole za nim i poda� j� Tennysonowi. - A teraz do konkret�w. Jestem zwi�zany przepisami i musz� przytoczy� panu zasady regulaminu. Artyku� trzydzie�ci dziewi�� paragraf dziewi�� m�wi, �e pasa�er bez wa�nego biletu musi zosta� zatrzymany w areszcie i odstawiony przy najbli�szej okazji do portu, w kt�rym dosta� si� na statek. W porcie tym powinien zosta� oddany w r�ce w�adz. Zanim to nast�pi, w czasie podr�y pasa�er ten zobowi�zany jest do wykonywania prac wyznaczonych mu przez kapitana, co powinno przyczyni� si� do obni�enia koszt�w jego pobytu na statku. Czy zrozumia� pan te przepisy? � Tak - potwierdzi� Tennyson. - Wiem, �e przejazd bez wa�nego biletu jest nielegalny, ale musz� panu powiedzie�... � Tym niemniej jest jeszcze jedna sprawa, jak� musz� rozwa�y� - kontynuowa� kapitan. - Jako �e na co dzie� przebywam w�r�d obcych szumowin, w g��bi duszy mam poczucie, �e ludzie w ka�dych okoliczno�ciach powinni trzyma� si� razem. Na statku takim jak ten nasze akcje stoj� bardzo nisko, wi�c powinni�my wspiera� si� nawzajem i przymyka� oko na pewne fakty, je�li tylko jest to mo�liwe... � To bardzo mi�o, �e pan tak uwa�a - odpar� Tennyson - ale od d�u�szego czasu bezskutecznie usi�uj� panu powiedzie� co�, co ca�kowicie zmienia posta� rzeczy. Widzi pan, ja nie jestem pasa�erem na gap�. Kapitan spojrza� na niego podejrzliwie. � Kim w takim razie pan jest, je�li nie pasa�erem na gap�? � Powiedzmy, �e po prostu bardzo si� spieszy�em. Nie mia�em czasu, �eby zorganizowa� wyjazd oficjalnie, a poniewa� z pewnych powod�w musia�em wsi��� na pa�ski statek, dosta�em si� tutaj w spos�b nieformalny, oszukuj�c stra�nika, kt�ry wzi�� mnie za pa�skiego mata... � Ale ukry� si� pan. � To akurat jest proste do wyt�umaczenia. Ba�em si�, �e m�g�by pan nie da� mi czasu na wyja�nienia i, b�d�c pryncypialnym, wyrzuci� mnie ze statku. Dlatego ukry�em si� czekaj�c na chwil�, kiedy wydawa�o mi si�, �e nie b�dzie pan ju� m�g� zawr�ci� i, chc�c nie chc�c, b�dzie pan musia� kontynuowa� podr�. � Z tego, co pan m�wi, rozumiem, �e jest pan got�w zap�aci� za przejazd? � � Oczywi�cie. Prosz� tylko poda� cen�. � C�, w takim razie pozwol� panu zap�aci� za podr� zgodnie z normaln� stawk�, bez doliczenia ewentualnej kary. � To bardzo mi�e z pana strony. � Doktorze Tennyson - kapitan zmieni� temat - prosz� si� wreszcie napi�. Nie przytkn�� pan nawet butelki do ust. Kiedy widz�, jak kto� siedzi i bawi si� pe�n� butelk� zamiast pi�, zaczynam si� denerwowa�. � Przepraszam, Kapitanie. Nie chcia�em pana denerwowa� - Tennyson uni�s� butelk�, poci�gn�� pot�ny �yk i opu�ci� j�. � Wyborne - zachwyci� si�. - C� to takiego? � To mikstura nazywana Szkock�. Pierwszy raz zrobiono j� na Matce Ziemi. � Na Starej Ziemi? � Dok�adnie tak - przytakn�� kapitan. - Rodzinnej planecie ludzi. � Bardzo jestem ciekaw, jak wygl�da Stara Ziemia. By� pan tam kiedykolwiek? Kapitan skin�� g�ow�. � Niewielu z nas postawi�o nog� na jej �wi�tej ziemi. Jeste�my rozsiani po kosmosie i tylko nieliczni odwa�aj� si� ponownie wybra� si� tam, gdzie wszyscy pragniemy pewnego dnia wr�ci�. � Tak to jest - mrukn�� Tennyson i ponownie poci�gn�� �yk z butelki. � Ale wracaj�c do naszych spraw - zreflektowa� si� kapitan. - Obawiam si�, �e nie mam dla pana miejsca. Nieliczne, znajduj�ce si� na tym statku kabiny s� przepe�nione. Nawet moje pokoje zosta�y wynaj�te hordzie �uskowatych obrzydliwc�w pielgrzymuj�cych na Koniec Wszech�wiata. Przed ko�cem podr�y b�d� musia� zdezynfekowa� wszystkie pomieszczenia, zanim wprowadz� si� do nich z powrotem, a i tak zapewne up�yn� lata, zanim pozb�d� si� smrodu, jaki pozostanie po nich. � Czemu w takim razie wynaj�� im pan miejsca? � Oczywi�cie z powodu pieni�dzy - odpar� kapitan. - Ta ha�astra jest cholernie bogata i chcieli mie� najlepsze miejsca na statku, niezale�nie od koszt�w. Zgodzi�em si�. Ka�dy z nich zap�aci� trzykrotnie wi�cej, ni� wynosi normalna op�ata za przejazd. Mimo to wydaje mi si�, �e pewnego dnia b�d� tego �a�owa�. Przysz�o mi sypia� na zmian� w jednej kabinie z matem. A musz� panu powiedzie�, �e mat jest wiernym wyznawc� diety czosnkowej. Wydaje mu si�, �e to go utrzymuje w formie. Jedynie skrajna konieczno�� zmusza mnie do wczo�giwania si� na jego koj�. � Poza panem mat jest jedynym cz�owiekiem? � Niestety, tak. Jest nas tylko dw�ch. Za�oga sk�ada si� ze szczur�w takich jak ten, kt�ry pana znalaz�, i innych, podobnych mu, �mierdz�cych obcych. Pomieszczenia dla pasa�er�w i kabiny s� zaj�te przez przyprawiaj�cych mnie o md�o�ci pielgrzym�w. � Je�li tak pan nie cierpi obcych, czemu zajmuje si� pan ich przewozem? Za�o�� si�, �e z r�wnym powodzeniem m�g�by pan kierowa� frachtowcami. � Musz� przetrwa� jeszcze pi�� lat tego piek�a - odpar� kapitan. - Jeszcze tylko pi�� lat. Na frachtowcach nie zarabia si� prawdziwych pieni�dzy. Za to przewo�enie tych cholernych pielgrzym�w jest bardzo op�acalne, je�li tylko jest si� w stanie to wytrzyma�. A ja jestem wytrzyma�y i dlatego b�d� to robi� jeszcze kolejne pi�� lat. Do tego czasu zarobi� wystarczaj�co du�o, �eby przej�� na emerytur�. Wtedy wreszcie wr�c� na r�ow� planet� nazywan� Kwiatem Jab�oni. G�upia nazwa, ale idealnie pasuje do tego miejsca. Czy by� pan kiedykolwiek na jakiej� r�owej planecie, doktorze? Nie ma ich zbyt wielu. � � Nie, nigdy. � Szkoda - westchn�� kapitan. Od strony otwartych drzwi da�o si� s�ysze� skrzypni�cie. Kapitan odwr�ci� si� na krze�le. - A, to ty, kochanie - powiedzia� wyra�nie uradowany. Tennyson r�wnie� obr�ci� si�. W drzwiach sta�a jaka� kobieta. Mia�a imponuj�c� figur�, szerokie ramiona i biodra, pi�kne oczy osadzone w pe�nej wyrazu twarzy, du�e, kszta�tne usta i b�yszcz�ce jak z�oto w�osy. � Wejd�, prosz� - powiedzia� kapitan. - Jak widzisz, mamy jeszcze jednego pasa�era. Czworo ludzi na pok�adzie w czasie jednego tylko rejsu. To chyba nasz rekord. � Mam nadziej�, �e nie przeszkadzam - rzek�a kobieta. � Ale� sk�d - odpar� kapitan. - Bardzo si� cieszymy, �e zechcia�a� nas odwiedzi�. Jill Roberts, a to doktor Tennyson. Doktor Jason Tennyson. Wyci�gn�a r�k� do Tennysona. - Mi�o mi spotka� kolejnego cz�owieka. Gdzie si� pan ukrywa�? Tennyson momentalnie zamar�. Obracaj�c si�, kobieta stan�a tak, �e ujrza� jej zas�oni�ty dot�d drugi policzek. Przez ca�� jego d�ugo��, od szcz�ki a� po skro� bieg�a wyra�na, czerwona szrama. � Przykro mi, doktorze - powiedzia�a. - Tak ju� wygl�dam. Od lat strasz� tym wszystkich przyjaci�. � Prosz� mi wybaczy� - odrzek� wyra�nie speszony Tennyson. - Moje zachowanie jest naganne. Jako lekarz... � Jako lekarz nie mo�e pan nic na to poradzi�. Zamaskowanie tego w jakikolwiek spos�b jest niemo�liwe. Nawet operacja plastyczna jest niewykonalna. Tak ju� po prostu musi zosta�. Musz� z tym �y�. Zreszt�, ju� si� nauczy�am z tym �y�. - Panna Roberts jest pisark� - wyja�ni� kapitan. Artyku�y do czasopism, d�uga p�ka ksi��ek. � Je�li butelka nie przyros�a jeszcze do pa�skiej r�ki, to czy m�g�by pan pozwoli� mi zniejszy� nieco jej zawarto��? - spyta�a Jill Roberts. � Oczywi�cie - odpowiedzia� szybko Tennyson. - Pozwoli pani, �e wytr�. - Dok�adnie przetar� szyjk� butelki ko�cem r�kawa koszuli. � Wygl�da na to, �e na tej puszce po konserwach nie ma ani jednej szklanki - ci�gn�a Jill Roberts. - Ale, prawd� m�wi�c, specjalnie mi to nie przeszkadza. Picie z kim� z jednej butelki to tylko jeden ze sposob�w wymiany zarazk�w. Wzi�a butelk� i usiad�a na jednym wolnym krze�le. � Gdzie te� pan �pi? - spyta�a Tennysona. - Kapitan wspomina� mi, �e wszystkie kabiny s� zaj�te. Nie upchn�� chyba pana razem z tym obcym byd�em w czwartej klasie? � Doktor Tennyson - powiedzia� kapitan z u�miechem - troch� si� sp�ni�. Szczerze powiedziawszy, nie mam go gdzie umie�ci�. Pojawi� si� do�� niespodziewanie. Kobieta podnios�a butelk� do ust, opu�ci�a i spojrza�a podejrzliwie na Tennysona. - To prawda? - spyta�a. Tennyson u�miechn�� si� szeroko. � Kapitan stara si� by� uprzejmy. Tak naprawd� jestem pasa�erem na gap�. A co do kabiny, nie powinni�cie si� pa�stwo tym martwi�, u�o�� si� gdziekolwiek. I tak jestem szcz�liwy, �e uda�o mi si� dosta� na pok�ad. � Je�li ju� mamy by� skrupulatni, to prawda wygl�da jeszcze inaczej. - Kapitan poczu� si� zobowi�zany wyja�ni� spraw� do ko�ca. - Doktor rzeczywi�cie jest pasa�erem na gap�, ale pragnie zap�aci� za podr�. Dlatego, z praktycznego punktu widzenia, od tej chwili nie jest ju� pasa�erem na gap�. � Ale� pan musi by� g�odny - zauwa�y�a Jill. - Pewnie nie wzi�� pan ze sob� jedzenia. � Rzeczywi�cie, nie pomy�la�em o tym - odpar� Tennyson. - Prawd� m�wi�c, zbytnio si� spieszy�em. Ale wystarczy�by mi jaki� stek. � Na tej konserwie nie ujrzy pan stek�w - u�miechn�a si� Jill. - Ale na pewno znajdzie si� co� do wype�nienia �o��dka. Prawda, Kapitanie? � Oczywi�cie - zgodzi� si� kapitan. - Nie powinno z tym by� wi�kszych problem�w. Jestem pewien, �e co� si� znajdzie. Jill wsta�a i wetkn�a sobie butelk� pod pach�. - Prosz� przys�a� jedzenie do mojej kabiny - rzuci�a w stron� kapitana, a nast�pnie zwr�ci�a si� do Tennysona: - Prosz� ze mn�. Umyjemy pana, uczeszemy i zobaczymy, jak pan naprawd� wygl�da. Rozdzia� III IN ajpierw wyja�nijmy sobie par� spraw - zacz�a Jill. - Po tak kr�tkiej znajomo�ci, nie mam zamiaru wskakiwa� z tob� do ��ka, a w�a�ciwie do koi, bo ��kiem nazwa� si� tego nie da. B�dziemy spa� na zmian�, tak jak kapitan i mat. B�dziemy razem jada� posi�ki, rozmawia� i gra� na moich muzycznych kryszta�ach. Poniewa� z natury jestem ugodowa, b�d� stara�a si� wytrzyma� z tob�, ale je�li staniesz si� nie do zniesienia, wyrzuc� ci� bez ogr�dek. - Postaram si� dobrze zachowywa� - odpar� Tennyson - chocia� wydaje mi si�, �e b�d� wystawiony na pokuszenie. Czuj� si� jak bezdomny pies, kt�rego kto� wreszcie zechcia� przygarn��. Po��wk� kromki chleba wyczy�ci� talerz zbieraj�c reszt� sosu z gulaszu. � Przy moim wilczym g�odzie, nawet ten posi�ek by� smaczny, ale i tak wyra�nie wyczu�em, �e zalatywa� czym� dziwnym - zastanawia� si� na g�os Tennyson. - To chyba gulasz, ale z czego on by� w�a�ciwie zrobiony? � Lepiej nie pytaj - odpowiedzia�a Jill. - Po prostu zamknij oczy i jedz. Zatykanie sobie nosa r�wnie� pomaga, je�li tylko cz�owiek si� nie udusi. Istnieje pewne podejrzenie, �e kiedy umiera kt�ry� z pielgrzym�w, a troch� ich tam umiera, bo jak wiadomo warunki w czwartej klasie nie s� najlepsze... � 26 Chttora u. Tennyson machn�� szybko r�k�. � Prosz�, przesta� - przerwa� jej. - M�j organizm potrzebuje po�ywienia, a poza tym chcia�bym, �eby zosta�o ono tam, gdzie znajdzie si� teraz. � Nigdy bym nie pomy�la�a, �e lekarz mo�e by� tak wyczulony na tym punkcie. � Lekarze, moja droga, nie s� wielkimi brutalami. � Odstaw talerz - zako�czy�a dyskusj� Jill. - Wytar�e� go tak, �e a� si� �wieci. Zapomnia�e�, �e nadal mam butelk� od kapitana. � Zauwa�y�em. Przezornie nie wypu�ci�a� jej z r�ki ani na chwil�. � Tak naprawd�, to ta butelka nie nale�y do kapitana. Buchn�� j� z �adunku, kt�ry przewozi. W czasie ka�dego kursu dostaje do transportu kilka skrzynek w ramach dostaw specjalnych dla gnom�w bior�cych udzia� w Projekcie Papie�. � Gnom�w bior�cych udzia� w Projekcie Papie�? Co do diab�a ma to wsp�lnego z gnomami i co to jest Projekt Papie�? � Chcesz mi powiedzie�, �e nic nie wiesz? � Nic a nic - potwierdzi� Tennyson. � C�, chyba jednak to nie s� gnomy, chocia� cz�sto tak si� ich nazywa. Niekt�rzy to ludzie, ale zdecydowan� wi�kszo�� stanowi� roboty. � Nic z tego nie rozumiem - wtr�ci� Tennyson. - Mo�e zacznij od pocz�tku. Musz� przyzna�, �e brzmi to tajemniczo i... � Zaraz, zaraz, ale ja te� tu czego� nie rozumiem - przerwa�a Jill. - Kapitan powiedzia�, �e jeste� pasa�erem na gap�, ale zgodzi�e� si� zap�aci� za sw�j przejazd. Je�li nie wiesz nic o Projekcie Papie�, to dlaczego chcesz dotrze� na Koniec Wszech�wiata? Jedynym powodem, dla kt�rego si� tam leci, jest Projekt Papie�. � � Dobrze wi�c - odpar� Tennyson. - Przyznaj�, �e zanim moja noga stan�a na tym statku, nigdy nie s�ysza�em o Ko�cu Wszech�wiata ani o Projekcie Papie�. A w og�le, to co to jest ten Koniec Wszech�wiata? � W odpowiednim czasie b�d� pierwsz� osob�, kt�ra z przyjemno�ci� podzieli si� z tob� wszystkimi posiadanymi informacjami. Ale to chyba ty pierwszy powiniene� zacz�� wyja�nienia. Pami�taj, �e przyj�am ci� do swojej kabiny. Dziel� z tob� koj�. Napijmy si�, a potem opowiedz mi ca�� histori�. Jill poci�gn�a du�y �yk. Tennyson wzi�� od niej butelk�, napi� si� i odda� z powrotem. � Wiesz - powiedzia� - to dra�stwo jest mocne. � M�w - odpowiedzia�a. � C�, po pierwsze, naprawd� jestem lekarzem. � W to akurat nigdy nie w�tpi�am. Rzuci�am okiem do wn�trza twojej torby. � Co wiesz o Gutshot, planecie, z kt�rej wylecieli�my? Jill wstrz�sn�� dreszcz. � Okropne miejsce, chocia� cieszy�am si�, kiedy tam dolecia�am. To ostatni przystanek w drodze na Koniec Wszech�wiata, a ja mia�am ju� do�� przesiadek. Oczywi�cie nigdy, nawet w naj�mielszych snach, nie my�la�am, �e b�d� musia�a lecie� na tak obrzydliwym statku jak ten, jednak kiedy si� rozgl�da�am za jakim� �rodkiem lokomocji powiedzieli mi, �e to jedyny statek, jaki kursuje mi�dzy Gutshot i Ko�cem Wszech�wiata. Nasz kapitan, chc�c nie chc�c, zawsze przewozi jedynie pielgrzym�w. � A co do pielgrzym�w... � Poczekaj. Najpierw opowiedz mi o Gutshot, a potem ja opowiem ci o gnomach, papie�ach i pielgrzymach. � Historia jest prosta - zacz�� Tennyson. - Gutshot, jak by� mo�e wiesz, to planeta feudalna. Wiele ma�ych lenn kierowanych przez brudnych zarz�dc�w. Niekt�rzy z nich to ludzie, jednak wi�kszo�� to obcy. By�em nadwornym lekarzem margrabiego Daventry. Cz�owieka, jak �atwo si� domy�li�. Cz�owiek-lekarz uczony w medycynie ludzkiej nie by�by zbyt przydatny obcym. Nie by�a to praca, jak� sobie wymarzy�em, ale i tak uwa�a�em si� za szcz�ciarza. M�ody lekarz, kt�ry dopiero co opu�ci� akademi� medyczn�, zazwyczaj nie jest w stanie znale�� pracy, chyba �e ma jakie� pieni�dze. Ja jednak nie mia�em pieni�dzy, a w okolicy jako� nie roi�o si� od szpitali poszukuj�cych �wie�ych talent�w. Poza tym, �eby za�o�y� w�asn� praktyk�, trzeba mie� naprawd� kup� forsy, a i tak przez pierwsze kilka lat, dop�ki ludzie nie poznaj� ci� i nie zaczn� do ciebie przychodzi� si� g�oduje. Po pierwszym szoku zwi�zanym z Gutshot przyzwyczai�em si� do nowych warunk�w, tak jak mo�na si� z czasem przyzwyczai� do b�lu z�ba. W ten spos�b zosta�em. Pensj� mia�em dobr�, a nawet bardzo dobr�. Margrabia nie by� z�ym cz�owiekiem. To nie znaczy, �eby by� dobry, ale z�y te� nie. Jako� nam sz�o. I kiedy wszystko si� jako tako u�o�y�o, pewnego dnia zmar�. Nic mu nie dolega�o. Po prostu przewr�ci� si� i ju�. Zawa� serca, jak podejrzewam, chocia� nic wcze�niej na to nie wskazywa�o. Prawd� m�wi�c, nawet nie mia�em okazji stwierdzi� przyczyny zgonu i... � Nikt nie mo�e ci nic zarzuci�. To nie twoja... � Nie rozumiesz - przerwa� jej Tennyson. - System feudalny rz�dzi si� swoimi w�asnymi prawami. Zgraj� wilk�w trzyma na odleg�o�� jeden cz�owiek. Kiedy si� popu�ci smycz, rzucaj� si� sobie do garde�. Nigdy �wiadomie nie miesza�em si� do polityki, ale nieoficjalnie by�em doradc� i giermkiem margrabiego. Dlatego walka skierowana by�a r�wnie� przeciw mnie. � prawie natychmiast rozesz�a si� plotka, �e margrabia zosta� otruty, ale ma szcz�cie, jeszcze zanim walka zacz�a si� na dobre, mnie ju� tam nie by�o. Nie mia�em �adnego zaplecza wojskowego i wiedzia�em o tym. Dla ka�dego z pretendent�w by�em �atwym celem. Zgarn��em wszystkie oszcz�dno�ci, jakie przez d�ugi czas gromadzi�em, ukrad�em lotni� i wzi��em nogi za pas tak szybko, jak to tylko by�o mo�liwe. Nadchodzi�a noc. Musia�em lecie� nisko, tak aby nie wy�apa�y mnie radary. Wiedzia�em, �e na tej planecie nie znajd� bezpiecznego miejsca... � Wi�c kierowa�e� si� do portu. � Tak. Wiedzia�em, �e zosta�o mi ju� niewiele czasu. Po�cig znajdowa� si� tu� za mn�. Dlatego te� musia�em znale�� jaki� statek i to szybko. Statek, kt�ry znajdzie si� w przestrzeni kosmicznej, jeszcze zanim ob�awa dotrze do portu. � Wi�c tak wygl�da twoja historia? � W�a�nie tak - potwierdzi�. - Jedyne, co mnie w tej chwili martwi, to fakt, �e musia�em zdradzi� cz�� mojej tajemnicy kapitanowi. Powinienem by� sk�ama�, jednak mia�em za ma�o czasu, �eby wymy�li� co� sensownego. Potrz�sn�a g�ow�. - Nie musisz si� martwi� o naszego drogiego kapitana. Je�li kto� go o co� spyta, przysi�gnie, �e nic o tobie nie wie. Ma dosy� problem�w. Monopol na Koniec Wszech�wiata bardzo mu przypad� do gustu i nie ma zamiaru go straci�. To jak �y�a z�ota. Pakuje towary i pielgrzym�w na pok�ad, wyrzuca ich i zn�w pakuje tych, kt�rych transportowa� w czasie poprzedniego lotu z Gutshot. � Wszyscy przylatuj� z Gutshot? Nigdy nie s�ysza�em o pielgrzymach na Gutshot. � �aden z nich pewnie nie pochodzi z Gutshot. Po prostu jest to jedyna stacja wylotowa na Koniec Wszech�wiata. Przylatuj� z ca�ego obszaru galaktyki, zbieraj� si� tu i czekaj� na statek zmierzaj�cy na Koniec Wszech�wiata. Nast�pnie nasz kapitan zabiera ich na pok�ad i zawozi na miejsce, gdzie prowadzony jest Projekt Papie�. � Ale ty nie jeste� pielgrzymem? � Czy ja wygl�dam na pielgrzyma? � Prawd� m�wi�c, nie. Mog�aby� na chwil� da� mi potrzyma� t� butelk�? Jill poda�a mu trunek. � Nie znam ca�ej historii - zacz�a z kolei swoj� opowie��. - Jad�, �eby zobaczy�, co si� tam dzieje. Mam nadziej�, �e b�dzie to dobry materia� na kilka artyku��w. Mo�e nawet na ksi��k�. � Ale masz przynajmniej o tym jakie� poj�cie, a to ju� i tak wi�cej, ni� ja wiem. � W�a�ciwie znam tylko plotki. Opowie�ci, kt�re kto� us�ysza� i przekaza� dalej. Niekt�rzy s�dz�, �e te plotki to ca�a historia, chocia� ja uwa�am, �e tam musi by� co� wi�cej. Pomy�l tylko o t�umach pielgrzym�w. Najpierw pr�bowa�am wy�ledzi�, sk�d oni wszyscy przybywaj�, ale nie uda�o mi si� znale�� takiego miejsca. Prawie ka�dy pochodzi z innej planety. �aden z nich nie jest cz�owiekiem. By� mo�e nale�� do jakiego� specyficznego rodzaju obcych, chocia� tego nie jestem pewna. Najwyra�niej s� to cz�onkowie r�nego rodzaju ciemnych kult�w i sekt. Mo�e ka�da sekta oznacza inn� wiar�, je�li mo�na to w og�le nazwa� wiar�. Tak czy inaczej, ka�dy z nich zwi�zany jest z projektem. Nie �wiadczy to bynajmniej, i� wiedz� o nim cokolwiek. Prawdopodobnie jest on czym�, na czym opieraj� swoj� dziwn� wiar�. Wszyscy oni pragn� wiary, potrzebuj� czego�, co b�dzie tajemnicze lub spektakularne, a najlepiej �eby by�o i tajemnicze, i spektakularne. Jedyn� rzecz�, kt�ra jest w tym wszystkim interesuj�ca, jest fakt, �e w ca�� t� spraw� wpl�tani s� ludzie. Miejsce, gdzie prowadzony jest Projekt Papie� nazywa si� Watykan-17... � Zaraz, zaraz - przerwa� jej Tennyson. To rzeczywi�cie ma cos� wsp�lnego z lud�mi. Watykan, to przecie� miejsce, kt�re istnia�o kiedy� na Ziemi... � Mylisz si�. Ono dalej istnieje. Centrum wiary rzymskokatolickiej, kt�ra nadal wyznawana jest na Ziemi i kilku zamieszkiwanych przez ludzi planetach. G�ow� ko�cio�a nadal jest Papie�. Ale w�tpi�, czy Watykan-17 ma co� wsp�lnego z tym na Starej Ziemi. Wygl�da to raczej na parodi�. Po pierwsze, wszystkim kieruj� roboty... � A co one maj� wsp�lnego z religi� Starej Ziemi? � Nie wiem, lecz wydaje mi si�, �e to nie jest ta sama religia. Kto� zapo�yczy� jedynie terminologi�... prawdopodobnie roboty... � Roboty? � Wiem, �e to dziwne, ale to w�a�nie usi�uj� wyt�umaczy�. � A Koniec Wszech�wiata? � Koniec Wszech�wiata znajduje si� w galaktyce Wieniec. Jest jedn� z niewielu planet tej galaktyki. Jedyn� rzecz�, jakiej tam nie brakuje, jest pusta przestrze�. To ju� zreszt� sam kraniec mi�dzygalaktycznej przestrzeni. Je�li chodzi o planet� jako tak�, nie wiem o niej chyba nic opr�cz tego, �e jest podobna do Ziemi. W ka�dym razie ludzie mog� tam �y� bez przeszk�d. Jak mi powiedziano, statek powinien dotrze� tam w ci�gu miesi�ca, a nawet wcze�niej. Nie pytaj mnie, ile razy przekroczyli�my pr�dko�� �wietln�, bo nie mam zielonego poj�cia. Ta stara �ajba wyposa�ona jest w naPCd inercyjny, o co nie mo�na by jej nawet podejrzewa�. Ale bez obaw. Na swojej trasie zazwyczaj nie spotyka �adnych innych statk�w i bez problemu dociera na miejsce. Ka�dego roku sze�� razy przebywa tras� tam i z powrotem, dzi�ki czemu przewozi mrowie pielgrzym�w. Kapitan jest do�� tajemniczy. Z powodzeniem m�g�by dowodzi� jednym z najnowocze�niejszych liniowc�w mi�dzygwiezdnych, zdolno�ci na pewno mu nie brakuje. Mimo to nia�czy pielgrzym�w, kt�rych nie cierpi. � Ale zbija na tym fortun� - dorzuci� Tennyson. - Powiedzia� mi, �e je�li tak dalej p�jdzie, to za pi�� lat b�dzie m�g� przej�� na emerytur� na planecie zwanej Kwiat Jab�oni. � Tak, mnie te� to powiedzia�. Najwyra�niej m�wi o tym wszystkim. Nie wiem, czy to rzeczywi�cie prawda. � My�l�, �e tak - powiedzia� Tennyson. - Ludzie robi� r�ne dziwne rzeczy, �eby tylko m�c zrealizowa� swoje marzenia. � Jason - rzek�a nagle Jill. - Lubi� ci�. A wiesz dlaczego? � Bo jestem szczery i godny zaufania - zgadywa� Tennyson. - Jestem cz�owiekiem, potrafi� wczu� si� w twoj� sytuacj�, jestem uczciwy... � Eee tam. Gadanie. Lubi� ci�, bo potrafisz patrze� na mnie bez wzdragania si�. Nie odwracasz oczu. Ludzie, z kt�rymi zaczynam rozmawia�, zawsze odwracaj� wzrok. Pogodzi�am si� ju� ze swoim wygl�dem i chcia�abym, �eby ludzie r�wnie� si� z nim pogodzili. � To dlatego, �e prawie tego nie zauwa�am. � ... a poza tym jeste� uroczym �garzem. Tej blizny po prostu nie mo�na nie zauwa�y�. � Szok, kt�rego si� doznaje patrz�c na ciebie po raz pierwszy, wynika st�d, �e gdyby nie ta blizna by�aby� po prostu pi�kna. Posiadasz klasyczny typ urody. Jedna strona twarzy nieodparcie przyci�ga pi�knem, druga odrzuca szpetot�. � Prosz�. Potrafisz w dodatku opowiada� o tym - u�miechn�a si� Jill - i to w taki spos�b, �e brzmi to zupe�nie naturalnie. �adnej lito�ci. Nawet wsp�czucia. Tak, jakby to by�o zupe�nie normalne. Musz� przyzna�, �e to pomaga. Mi�o, �e akceptujesz mnie tak�, jak� jestem. Na pocz�tku by�o mi trudno. Odwiedza�am wielu r�nych lekarzy, a za ka�dym razem i tak diagnoza by�a taka sama. Naczyniak w�o�niczkowy. Nic nie mo�na poradzi�. Jeden ze specjalist�w poradzi� mi nawet, �ebym nosi�a mask� zakrywaj�c� po�ow� twarzy. Zapewnia� mnie, �e mo�na by by�o wykona� tak� mask� bez problem�w... � Je�li potrzebujesz maski - odpar� Tennyson - to masz do wyboru najlepsz�, jak� tylko mo�na sobie wyobrazi�. Samoakceptacja. � Naprawd� tak my�lisz? � Oczywi�cie. � W takim razie podaj mi prosz� butelk� i wypijmy za to. Poci�gn�li na zmian� z butelki. � Jedno pytanie - rzek� Tennyson. - Nie to, �ebym chcia� zmieni� temat, ale jest to dla mnie kwestia podstawowa. Kiedy dolecimy wreszcie na Koniec Wszech�wiata, czy znajdziemy tam jakie� warunki do egzystencji? Jest tam gdzie mieszka�? � Mam rezerwacj� - uspokoi�a go Jill. - Miejsce nazywa si� Dom dla Ludzi. Tym niemniej nie wiem o nim nic pr�cz tego, �e jest drogi, je�li jest to w og�le jaka� informacja. � Kiedy tam dotrzemy, czy b�d� m�g� pierwszego wieczoru zaprosi� ci� na kolacj�? Trzeba jak najszybciej usun�� ten smak z naszych ust. � C�, oczywi�cie prosz� pana - roze�mia�a si� Jill. - B�dzie mi bradzo mi�o. Rozdzia� 4 U siedli w ster�wce, rozk�adaj�c si� wygodnie w fotelach. � Pami�tajcie, nie wolno wam zrobi� tego b��du i my�le� o robotach Projektu Papie� jako o ma�ych, weso�ych lokajach - ostrzega� kapitan. - S� wysokoenergetycznymi urz�dzeniami elektronicznymi. Niekt�rzy ludzie uwa�aj�, �e uda�o im si� skonstruowa� pos�uszne organiczne m�zgi, chocia� osobi�cie w to w�tpi�. Oczywi�cie, by� mo�e m�j pogl�d jest krzywdz�cy i wynika z ogranicze� my�lenia istoty biologicznej. Je�li pomy�li si� o tym realistycznie, nie ma podstaw s�dzi�, �e my�lenie technologiczne oraz aparat logiczny, przy obecnym stanie nauki, s� cho�by odrobin� gorsze od m�zgu ludzkiego czy jakiegokolwiek innego m�zgu. Roboty te przez wieki podnosi�y swoje umiej�tno�ci, ulepszaj�c si� na wiele r�nych sposob�w, tak jak mechanik, kt�ry ulepsza silnik, �eby dzia�a� sprawniej. � Jak dobrze je pan zna? - spyta� Tennyson. � Utrzymuj� z nimi jedynie zwyk�e kontakty - odpar� kapitan. - Kontakty konieczne dla prowadzenia interes�w. W ka�dym razie nie mam w�r�d nich przyjaci�, je�li o to ci chodzi. � Przepraszam, je�li zadaj� zbyt osobiste pytania - odrzek� ze skruch� Tennyson. - Po prostu by� ciekaw. Wygl�da na to, �e znalaz�em si� w sytuacji, w kt�rej zupe�nie si� nie orientuj�. Dlatego chcia�bym uzyska� jak najwi�cej informacji. � Powiedziano mi, �e w�r�d robot�w s� pracuj�cy dla nich ludzie - przerwa�a mu Jill. � Nie wiem, czy oni rzeczywi�cie pracuj� dla robot�w. By� mo�e pracuj� razem. Jest tam do�� du�y korpus ludzi. Ale nigdy nie mia�em z nimi kontaktu. Widz� tylko roboty i to te� jedynie w przypadku, kiedy one chc� widzie� mnie. Projekt Papie� to wielka operacja. Nikt poza Watykanem nie wie tak naprawd�, co si� tam dzieje. Wed�ug jednej z plotek, roboty pr�buj� skonstruowa� idealnego papie�a, papie�a elektronicznego, komputer. Wygl�da na to, �e Projekt Papie� jest czym� w rodzaju przeinaczonego chrze�cija�stwa, starej ziemskiej religii. � Wiemy, co to chrze�cija�stwo - przerwa�a mu Jill. - Nadal jest wielu chrze�cijan, mo�e nawet wi�cej ni� kiedykolwiek przedtem. Mimo to chrze�cija�stwo nie odgrywa ju� takiej roli jak w czasach, kiedy nie potrafili�my jeszcze podr�owa� w przestworzach. Zreszt� wszystko jest wzgl�dne. Ta religia jest wci�� bardzo wa�na, ale jej znaczenie zosta�o rozmyte przez wiele innych religii istniej�cych w galaktyce. A swoj� drog�, czy to nie dziwne, �e wiara jest czym� tak uniwersalnym? Nawet najbardziej ohydni obcy maj� swoj� religi�. � Nie wszyscy - zauwa�y� kapitan. - Na pewno nie wszyscy. Zdarzy�o mi si� dotrze� do miejsc zamieszkanych przez obcych, do planet, gdzie nikt nigdy nie pomy�la� o religii ani wierze. I szczerze powiedziawszy, nie zauwa�y�em, �eby mia�o to jaki� negatywny wp�yw na ich egzystencj�. Wr�cz przeciwnie. � Skonstruowanie papie�a to bardzo dziwne zadanie - rzek� w zamy�leniu Tennyson. - Ciekawe, sk�d roboty wzi�y ten pomys� i jakich rezultat�w oczekuj�. � � Z robotami nigdy nic nie wiadomo - stwierdzi� kapitan. - Sp�d� troch� czasu na podr�ach kosmicznych, a przestaniesz si� dziwi� i przejmowa� tym, co kto robi i dlaczego. �aden z tych dziwnych obcych nie my�li w ten sam spos�b co my. S� po prostu zgraj� p�g��wk�w. W por�wnaniu z wi�kszo�ci� z nich, roboty s� w pe�ni lud�mi. � Powinny by� - wtr�ci�a Jill. - To my ich stworzyli�my. �adna inna kultura, tylko my. Niekt�rzy m�wi� nawet, �e roboty to ulepszeni ludzie. � Mo�e to po cz�ci prawda - zgodzi� si� kapitan. - Mimo �e czasami doprowadzaj� mnie do bia�ej gor�czki, i tak stoj� kilka pi�ter wy�ej od wszystkich obcych, kt�rych dot�d spotka�em. � Nie lubi pan obcych - rzek� Tennyson z u�miechem. � Zgadza si�. Znasz kogo�, kto ich lubi? � A przecie� w��cza ich pan do swojej za�ogi. � Tylko dlatego, �e nie mog� skompletowa� za�ogi z ludzi. Na tym pustkowiu nie ma nas zbyt wielu. � A poza tym przewozi pan obcych na Koniec Wszech�wiata i z powrotem na Gutshot. � Kto� musi ich przewozi� - broni� si� kapitan. - Zreszt�, za t� cen�... Przewo�� ich, ale to nie znaczy, �e musz� si� z nimi kuma�. Nie chodzi tylko o to, �e ich nie lubi�, chocia� to prawda. My, ludzie, po prostu musimy si� trzyma� razem. W przeciwnym wypadku te potworki zalej� nas jak szara�cza. Tennyson przygl�da� si� kapitanowi. Nie wygl�da� na fanatyka czy bigota. By� w trudnym do okre�lenia wieku, m�ody-stary cz�owiek z ostr�, poci�g�� twarz�. Nie posiada� ani krztyny poczucia humoru. Chodz�ca powaga. Dziwny cz�owiek, pomy�la� Tennyson, jeden z tych, kt�rzy najcz�ciej mieszkaj� na uboczu, z dala od cywilizacji. Przez d�ugie lata przewozi� obcych pielgrzym�w pomi�dzy Gutshot a Ko�cem Wszech�wiata, a jego samotny krzyk za drugim cz�owiekiem, jego odraza i strach przed pasa�erami uros�y do ogromnych rozmiar�w i sta�y si� tre�ci� jego �ycia. � Czy m�g�by nam pan opowiedzie� o Ko�cu Wszech�wiata? - przerwa�a milczenie Jill. Poruszali�my ten temat kilkakrotnie od czasu, kiedy wesz�am na pok�ad, a mimo to nadal nie powiedzia� mi pan, jaka to w�a�ciwie planeta, uprawia si� tam ziemi�, czy... � Nic z tych rzeczy - przerwa� jej kapitan. - Co prawda projekt posiada kilka ogrod�w i p�l, gdzie roboty uprawiaj� po�ywienie dla swoich biologicznych braci, ale poza tym ziemia jest nie uprawiana, �rodowisko nietkni�te przez cywilizacj�, w stanie, w jakim trwa od stuleci. Planety nie eksploatuje si� zbytnio po prostu dlatego, �e jest s�abo zaludniona. Jedynym cz�owiekiem, kt�ry stara si� wykorzysta� jej zasoby naturalne jest facet o nazwisku Thomas Decker. To bardzo dziwna posta�. Mieszka samotnie w chacie zbudowanej na kra�cu osady. � Jest pa�skim przyjacielem? � Bez przesady. Prowadzimy jedynie wsp�lne interesy. Za ka�dym razem, kiedy tam przylatuj�, oddaje mi ma�y woreczek kamieni p�szlachetnych - granat�w, akwamaryn, ametyst�w, topaz�w. Nic szczeg�lnego, rzadko zdarza si� co� naprawd� cennego. Od czasu do czasu jaki� opal. Kiedy� przyni�s� par� szmaragd�w. Nie mo�na powiedzie�, �eby�my zbijali na tym fortun�. Zreszt� wydaje mi si�, �e nie robi tego dla pieni�dzy, cho� mo�e si� myl�. Zagadkowy cz�owiek. Nikt nic o nim nie wie, chocia� mieszka tam ju� od lat. Czasami my�l�, �e zbiera te kamienie jedynie dla samej przyjemno�ci ich znajdowania. Nasz uk�ad jest taki, �e on dostarcza mi kamienie, a ja sprzedaj� je u znajomego na Gutshot. Dostaj� z tego dziesi�� procent. � � Sk�d on je bierze? - spyta� Tennyson. � Znajduje je w sobie tylko znanych miejscach. Chodzi w g�ry i przeszukuje potoki przesiewaj�c �wir. � Powiedzia� pan, �e nie wydaje si� panu, aby robi� to dla pieni�dzy - powiedzia�a Jill. - Z jakiego