9777
Szczegóły |
Tytuł |
9777 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9777 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9777 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9777 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henri-Pierre Cami
Zielone Dziecko inne utwory
Textes Choisis
Przek�ad Arnold Mostowicz
Data wydania oryginalnego 1972
Data wydania polskiego 1975
Cami to nie pseudonim. To autentyczne nazwisko pisarza i humorysty, kt�ry przyszed� na �wiat w Pau w roku 1884 i kt�rego s�awa przechodzi�a r�ne koleje losu: od niezwyk�ej popularno�ci do ca�kowitego zapomnienia.
Jak wi�kszo�� humoryst�w tej epoki, szuka� Cami swego powo�ania w r�nych dziedzinach sztuki, zanim odnalaz� je w pisarstwie w�a�nie, w tw�rczo�ci humorystycznej, kt�rej dwaj mistrzowie - Mark Twain i Alphonse Allais - ko�czyli swoje panowanie.
Henri-Pierre Cami zamierza� pocz�tkowo zosta� poet�. Wiersze jego m�odo�ci cenione by�y zreszt� przez Mistrala i Frangois Coppee. W 1903 roku wst�pi� do konserwatorium, kt�rego nie uko�czy�, poniewa� zafascynowa� go teatr. Stawia� pierwsze kroki na deskach scenicznych, ale i ta kariera nie przynios�a mu zbytnich sukces�w. Niemniej z fascynacji teatrem ju� si� nie wyleczy�. Teatr na zawsze pozosta� inspiracj� jego tw�rczo�ci humorystycznej. Nie ulega bowiem w�tpliwo�ci, �e najlepsze, najwarto�ciowsze pozycje w jego dorobku pisarskim stanowi� owe kr�tkie scenki teatralne, b�d�ce parodi� teatru drugiej po�owy XIX wieku. Owe jedno-, dwu - czy trzyaktowe skecze, zaopatrzone w bogat� aparatur� didaskalii, tak charakterystyczn� dla �wczesnych sztuk teatralnych wydawanych drukiem, u Camiego s� nieraz celem samym w sobie. On pierwszy dostrzeg� �mieszno�� konwencji teatru mieszcza�skiego. Konwencja ta oraz sztampa i p�asko�� powie�ci popularnych, drukowanych w odcinkach, dostarcza�y Camiemu ram formalnych - korzysta� z nich przez dziesi�tki lat swej kariery pisarskiej.
Na charakterze tw�rczo�ci Camiego zawa�y�a na d�ugie lata jego pierwsza praca redakcyjna i dziennikarska. A by�a to praca niezwyk�a. W roku 1910, po przeniesieniu si� do Pary�a, zostaje Cami redaktorem (naczelnym!) pisma nosz�cego tytu�: �Ma�y Ilustrowany Karawan, organ zwi�zkowy i humorystyczny zak�ad�w pogrzebowych�, kt�re to pismo by�o rzeczywi�cie subwencjonowane przez wspomniane zak�ady. �Ma�y Ilustrowany Karawan� wype�niany by� w�a�ciwie wy��cznie przez Camiego; wszystkie dowcipy, rysunki (Cami bowiem rysowa� r�wnie�) i opowiadania obraca�y si� wok� spraw grabarzy, wd�w, pogrzeb�w, trup�w i karawan�w.
W ten spos�b Cami, jak pisze jego biograf i wielbiciel Jacques Sternberg, odnalaz� sw�j ulubiony kolor: czarny, i ta czer� - u�yjmy tu gry s��w, z kt�rej Cami z pewno�ci� by nie zrezygnowa� - przewija si� czerwon� nici� przez ca�� jego tw�rczo��.
�Ma�y Ilustrowany Karawan� ukaza� si� zaledwie siedem razy. I prawie natychmiast po likwidacji tego pisma zaj�� Cami miejsce po zmar�ym osiem lat wcze�niej ojcu nowoczesnego humoru francuskiego, Alphonsie Allais. Zosta� mianowicie felietonist� pisma �Le Journal�, gdzie opiekunem jego by� sam Paul Reboux. Nie tylko opiekunem, ale tak�e wprowadzaj�cym na dw�r elity pisarskiej Francji. On to bowiem jest autorem jedynego wst�pu, jaki do ksi��ek Camiego zosta� napisany. By� to wst�p do wydanego w roku 1914 tomiku humoresek pod tytu�em �Cz�owiek z g��wk� od szpilki�.
Na przestrzeni lat 1912-1951 prawie rokrocznie wydaje Cami tom opowiada�. Ale, co tu ukrywa�, �aden z nich nie osi�gn�� poziomu pierwszego (�Do czytania pod prysznicem�) czy drugiego, o kt�rym wspomnia�em.
Podobnie jak niemal wszyscy wybitni humory�ci mia� Cami szczeg�lny stosunek do w�asnej tw�rczo�ci. Uwa�a�, �e kr�tkie skeczyki to nie jest wielka literatura. Od czasu do czasu zatem pisze powie�ci - nie odznaczaj� si� one wielk� warto�ci�, nie wzbudzi�y te� wi�kszego zainteresowania w�r�d czytelnik�w.
Natomiast przez lat blisko czterdzie�ci, tydzie� w tydzie�, czytywano felieton podpisany nazwiskiem Cami. Autor, nawiasem m�wi�c, cz�sto dokonywa� plagiatu na samym sobie; daje si� to zauwa�y� dopiero przy lekturze jego zbiork�w.
Szczyt popularno�ci Camiego przypada na lata trzydzieste. Nie ma w tym czasie pisma humorystycznego we Francji, z kt�rym by nie wsp�pracowa�, a s�awa jego dociera nawet do Ameryki. W tym czasie Cami r�wnie� rysuje. W okresie 1933-1940 zdobywa dodatkow� s�aw� jako autor czytywanego powszechnie komiksu. Komiks ten, nosz�cy tytu� �Camiczny tydzie�, ukazywa� si� w �L�Illustration�.
Po drugiej wojnie �wiatowej, mimo wci�� trwaj�cej mody na czarny humor, Cami, kt�ry by� jednym z jego tw�rc�w, nie zab�ysn�� nowymi pomys�ami. Umar� w roku 1958, w ca�kowitym zapomnieniu.
W czterna�cie lat p�niej paryski wydawca Pauvert zapowiedzia� publikacj� wszystkich tomik�w Camiego, to jest oko�o czterdziestu, tak jak ukazywa�y si� one kolejno od 1912 roku. Takich tom�w �dzie� zebranych� (bo i jak inaczej je nazwa�?) ukaza�o si� w pierwszym rzucie sze��, a na dalsze przyjdzie chyba d�ugo czeka�. I to nie tylko z powodu trudno�ci, jakie prze�ywa�o wydawnictwo, ale tak�e dlatego, �e humoreski Camiego, podane w zbyt du�ej dawce, okaza�y si� mimo wszystko przysmakiem nie zawsze strawnym. Przynajmniej dzisiaj. Dodajmy jeszcze, �e wed�ug oblicze� pewnego krytyka francuskiego proporcja utwor�w dobrych do z�ych wynosi tu jeden do pi�ciu, sze�ciu.
W naszym zbiorku �Zielone dziecko� znalaz�y si� humoreski z pierwszych tomik�w Camiego. Po przesianiu tej obfitej tw�rczo�ci pozostaje bowiem cenne ziarno, utwory reprezentatywne, w pe�ni potwierdzaj�ce renom�, jak� cieszy si� Cami w�r�d specjalist�w i smakoszy tego gatunku literackiego. Sam Charlie �haplin, nie najgorszy b�d� co b�d� fachowiec, wielokrotnie g�osi�, �e Cami jest najwi�kszym humoryst� w literaturze �wiatowej.
Nie b�dziemy tu, rzecz jasna, analizowa� poszczeg�lnych element�w, z jakich zbudowany jest gmach Camicznego humoru, ani praw, kt�re t� swoist� tw�rczo�ci� rz�dz�. Operacja to niebezpieczna i rzadko kt�ry humorysta wychodzi z takiej pr�by obronn� r�k�.
W ka�dym razie jest to - powtarzam - tw�rczo�� przede wszystkim parodystyczna, pastiszowa, o czym czytelnik, nawet nie znaj�cy parodiowanego wzorca, nie powinien zapomina�. Inwencja autora w dziedzinie rzemios�a humorystycznego jest godna podziwu. Ka�dy jego utw�r �amie kark logice, operowanie kalamburem staje si� wr�cz chorobliwe, co, nawiasem m�wi�c, nie u�atwia zadania t�umaczowi i zmusza go nieraz do trudnej ekwilibrystyki. Kalambur s�owny nie cieszy si� u nas dobr� pras� - wydaje si� to nawet do�� dziwne w kraju, gdzie poczucie humoru jest cech� narodow�. Miejmy wi�c nadziej�, �e je�li nie kalambury, to z pewno�ci� wojna z logik� zyska Camiemu sympati� czytelnik�w polskich.
A skoro ju� mowa o naszym odbiorcy, to nie zapominajmy, �e jednym z pierwszych t�umaczy Camiego na polski by� Ga�czy�ski (jego przek�ad zamie�ci�em w zbiorze �Przedstawiamy humor francuski�). Ga�czy�ski na pewno dobrze zna� tw�rczo�� autora �Rodziny Rikiki� i jakie� powinowactwo ��czy chyba teatrzyk �Zielona G꜔ z teatrzykiem Camiego.
By� zatem Henri-Pierre Cami surrealist�, sam chyba o tym nie wiedz�c, by� pionierem wsp�czesnego czarnego humoru, by� francuskim odpowiednikiem braci Marx. Nale�a� do tych rzadkich humoryst�w, kt�rzy nie cofaj� si� przed �adnym dowcipem, przed �adnym kalamburem, byleby kalambur ten odgrywa� - jak sam Cami kiedy� si� wyrazi� - rol� petardy pod\o��o-nej pod fotel, w kt�rym spokojnie odpoczywa czytelnik.
Takich humoryst�w dzisiaj nie spotykamy. Wsp�cze�ni nazbyt si� chyba licz� z opini�, z krytykiem, z wydawc�, no i z czytelnikiem, by si� wa�y� na to, na co wa�y� si� Cami.
ARNOLD MOSTOWICZ
PS. Jeszcze dwa s�owa tytu�em wyja�nienia. �Rodzina Rikiki� stanowi fragment wi�kszej ca�o�ci, kt�ra ukaza�a si� w oddzielnym tomie. Osobny tomik po�wi�ci� r�wnie� Cami przygodom barona de Crac, w kt�rym nietrudno rozpozna� francusk� odmian� barona M�nchhausena. W niniejszym wyborze znalaz�a si� tylko jedna humoreska z wydanej przez �Iskry�w 1968 roku antologii �Przedstawiamy humor francuski�.
AM.
Sceny Historyczne
POTOP
(Jedyna autentyczna wersja)
AKT PIERWSZY
NIEMO�LIWY RATUNEK
Scena przedstawia dom patriarchy Noego
Patriarcha Noe: - Powiedzia� do mnie Wiekuisty: �Patriarcho Noe, przywiod� wody z niebios, aby wygin�o na ziemi wszystko, co �yje! Zbudujesz ark� z drzewa i powleczesz j� smo�� z zewn�trz i wewn�trz. Wejdziesz do arki, wprowadzisz do niej twoich syn�w, twoj� �on� i �ony twoich syn�w. Ponadto wprowadzisz do arki zwierz�ta, po parze z ka�dego gatunku�. Wykona�em polecenie Wiekuistego. Arka jest gotowa. Wys�a�em moich trzech syn�w, Sema, Chama i Jafeta, by zebrali zwierz�ta, kt�re mam uratowa� przed potopem.
Sem, Cham i Jafet (nadbiegaj� bladzi i przera�eni): - Patriarcho! Dzikie zwierz�ta nie chc� o niczym s�ysze�! Przemierzyli�my lasy i pustynie. Starali�my si� nam�wi� tygrysy, lwy, pantery i wo�ali�my do nich: �Kici, kici, kici! B�dzie pada�, schro�cie si� szybko do arki Noego�. Ale te niewdzi�czne istoty rycz�c rzuca�y si� na nas, i to, �e ocaleli�my, zawdzi�czamy jedynie szybko�ci naszych n�g.
Patriarcha Noe: - Piek�o i potop!!! Przychodzicie wi�c z pustymi r�koma?
Cham i Jafet: - Niestety, patriarcho!
Sem (dowcipnie): - Sem ich przekonywa�em...
Patriarcha Noe (surowo): - Nie czas teraz na kalambury. No i co? Nawet najmniejsze z dzikich zwierz�t nie ocaleje z potopu. Ale nie ma rady, trzeba si� spieszy�. W stawach zaczyna mnie rwa�. B�dzie pada�...
Sem (z szacunkiem): - Mo�e sam spr�bujesz je przekona�, patriarcho. Mo�e b�dziesz mia� wi�cej szcz�cia ni� my...
Patriarcha Noe: - Nie! To nie na m�j wiek! Kiedy si� ma sze��set lat i dwa miesi�ce, nie zostaje si� nagle pogromc� zwierz�t! - (Wyci�ga r�k�). - Ju� zaczynaj� pada� pierwsze krople potopu. Wejd�my do arki i przeczekajmy, a� ulewa minie...
Cham (w�ciek�y): - Jeszcze jedno lato diabli wzi�li!
Patriarcha Noe: - Wchodzimy do arki!
Noe, jego �ona, jego synowie i �ony jego syn�w wchodz� do arki
Sem (dowcipnie): - Parka za park�, naprz�d arko!
AKT DRUGI
URATOWANI Z POWODZI
Scena przedstawia ark� Noego w rok p�niej
Patriarcha Noe (w oknie swojej arki): - Dzisiaj wody potopu cofn�y si�. - (Z zadowoleniem). - Po deszczu nareszcie mamy troch� �adnej pogody.
G�os Wiekuistego: - Wyjd� z arki, patriarcho Noe, wyjd� wraz z twoj� �on�, z twoimi synami i z �onami twoich syn�w i wraz ze wszystkimi zwierz�tami, kt�re, zgodnie z moj� instrukcj�, zebra�e� w arce.
Patriarcha Noe, jego �ona, jego synowie i �ony jego syn�w: - Wychodzimy z arki! - (Wychodz� z arki).
G�os Wiekuistego: - Zapomnia�e�, m�j drogi Noe, wypu�ci� wszystkie zwierz�ta, kt�re uratowa�e� z potopu.
Patriarcha Noe (bij�c czo�em o ziemi�): - Wybacz mi, o Panie! Mimo mojej najlepszej woli nie uda�o mi si� przekona� zwierz�t, by si� schroni�y w arce!
G�os Wiekuistego: - Tam do licha! B�d� teraz musia� stworzy� wszystko od pocz�tku! Nie uratowa�e� ani jednego zwierz�cia?
Patriarcha Noe: - Uspok�j si�, o Panie! Arka moja wype�niona jest od dna po dach jedynymi zwierz�tami, kt�re uda�o mi si� schwyta�. Jest ich tysi�ce z najr�niejszych gatunk�w, st�oczone jedno na drugim.
G�os Wiekuistego: - Do stu tysi�cy bomb! Na co czekasz, by je wypu�ci�?
Patriarcha Noe: - Niestety, Panie, wszystkie one wygin�y podczas podr�y. To prawdziwa zaraza w arce, je�li wolno si� tak wyrazi�.
G�os Wiekuistego: - Wszystkie wygin�y? C� to by�y za zwierz�ta, kt�re uratowa�e� z potopu?
Patriarcha Noe: - Ryby.
G�os Wiekuistego (nieco ironicznie): - B�ogos�awieni ubodzy duchem, ich b�dzie kr�lestwo niebieskie.
KURTYNA
WYPRAWA KRZY�OWA
OBRAZ PIERWSZY
KRZY�OWCY RUSZAJ� W DROG�
Scena rozgrywa si� przed zamkiem
M�ody i pi�kny Dunois: - Nale�ymy do wyprawy krzy�owej zorganizowanej przez Godefroy de Bouillona. Za dziesi�� minut ruszamy w kierunku Ziemi �wi�tej. Po�piesz si�, Krzy�owcze, m�j s�siedzie!
Pomys�owy Krzy�owiec (w oknie swego zamku): - Tylko wyjm� z zawias�w drzwi mego zamku i ju� jestem do pa�skiej dyspozycji.
M�ody i pi�kny Dunois: - Wyjmuje pan z zawias�w drzwi swego zamku?
Pomys�owy Krzy�owiec: - Tak jest. Z powodu z�odziei. W czasie mojej nieobecno�ci kto� m�g�by si� dosta� do zamku wy�amuj�c drzwi lub forsuj�c w nich zamek. Skoro zabior� drzwi z sob� do Palestyny, nikt si� do zamku t� drog� nie dostanie.
M�ody i pi�kny Dunois: - To bardzo pomys�owe.
Pomys�owy Krzy�owiec: - Zwyk�a ostro�no��. - (Wynosi dwoje drzwi na zewn�trz). - Oto dwoje usuni�tych drzwi. Przywi��� je do mego rumaka, i w drog�! Odje�d�am spokojny.
M�ody i pi�kny Dunois: - W drog�! Do Ziemi �wi�tej!
OBRAZ DRUGI
NIEBEZPIECZNA MISJA
Scena rozgrywa si� pod Jerozolim�
Godefroy de Bouillon (do Krzy�owc�w): - Oto znajdujemy si� pod Jerozolim�. Z minuty na minut� oczekiwa� nale�y ataku Saracen�w.
M�ody i pi�kny Dunois: - Panie! Niewierni przygotowuj� sw�j po�udniowy posi�ek. Nie musimy obawia� si� z ich strony �adnej niespodzianki.
Pomys�owy Krzy�owiec: - Je�li przygotowuj� teraz sw�j obiad, zwyci�ymy w tej bitwie, gdy� wpad�em na znakomity pomys�.
Godefroy de Bouillon: - M�w!
Pomys�owy Krzy�owiec: - Wiadomo wam zapewne, bracia Krzy�owcy, �e w obawie przed z�odziejami zabra�em z sob� drzwi mego zamku.
Krzy�owcy: - Wiemy o tym.
Pomys�owy Krzy�owiec: - A wi�c przy pomocy moich drzwi odniesiemy w dzisiejszej bitwie zwyci�stwo.
Godefroy de Bouillon: - Zwyci�stwo w dzisiejszej bitwie?
Pomys�owy Krzy�owiec: - Chcia�bym tylko otrzyma� do pomocy jakiego� dzielnego Krzy�owca, kt�ry m�g�by si� podj�� pewnej niebezpiecznej misji.
M�ody i pi�kny Dunois: - Oto jestem.
Pomys�owy Krzy�owiec: - Dobrze. A wi�c z apteki w naszym ambulansie nale�y wzi�� najwi�ksz�, jaka tylko istnieje, strzykawk� i nape�ni� j� rycyn�. Nast�pnie nale�y ca�� zawarto�� strzykawki wstrzykn�� do kot�a z zup�, jak� gotuj� na obiad Saraceni, tak by tego nie zauwa�yli.
Dunois biegnie w stron� ambulatorium. Po chwili wraca nios�c olbrzymi� strzykawk�
M�ody i pi�kny Dunois: - Jestem got�w.
Pomys�owy Krzy�owiec: - Prosz� i�� wype�ni� swoje zadanie! My b�dziemy usi�owali odwr�ci� uwag� wroga wznosz�c bojowe okrzyki. Swoje niebezpieczne zadanie wype�ni pan w chwili, gdy Saraceni odwr�c� g�ow� w naszym kierunku.
M�ody i pi�kny Dunois, trzymaj�c strzykawk� w z�bach, czo�ga si� w kierunku obozu wroga. Krzy�owcy wznosz� okrzyki bojowe. Saraceni, zdziwieni tym wrzaskiem, spogl�daj� w stron� obozu Krzy�owc�w. Dunois celuje ostro�nie i opr�nia ca�� strzykawk� rycyny prosto do kot�a niewiernych. Wykonawszy swoje zadanie wraca co si� w stron� Krzy�owc�w.
Pomys�owy Krzy�owiec: - (wbija jedne ze swoich drzwi w ziemi�): - Teraz, dzi�ki tym drzwiom, mo�emy uwa�a� bitw� za wygran�.
OBRAZ TRZECI
BITWA
Ta sama dekoracja plus wbite w ziemi� drzwi
Godefroy de Bouillon: - Niewierni ko�cz� sw�j posi�ek.
Pomys�owy Krzy�owiec: - Panie! Wydaj rozkaz, by po�owa naszej armii ruszy�a w stron� Saracen�w, a po�owa ukry�a si� po drugiej stronie moich drzwi.
Godefroy de Bouillon: - Przygotujcie wasz� bro� i wasze szpady o potr�jnych ostrzach! Naprz�d na wroga!
Po�owa armii p�dzi w stron� Saracen�w, po�owa kryje si� za drzwiami
Pomys�owy Krzy�owiec (za drzwiami): - Walka rozgorza�a. Saraceni spychani s� w nasz� stron�.
Godefroy de Bouillon: - Dziwne! Ka�dy z wrog�w w jednej r�ce trzyma lanc�, a drug� trzyma si� za brzuch.
Pomys�owy Krzy�owiec: - Na ich twarzach maluje si� okropny niepok�j. Wszystko w porz�dku.
Jeden z Saracen�w: - Thbkw! - (Widz�c drzwi, otwiera je gwa�townie, zamyka za sob� i natychmiast zostaje po drugiej stronie zabity przez Krzy�owc�w).
Drugi Saracen: - Thbkw! - (Widz�c drzwi, otwiera je gwa�townie, zamyka za sob� i natychmiast, jak pierwszy, zostaje zabity).
W ten spos�b, jeden za drugim, wszyscy Saraceni przekraczaj� fatalne drzwi i staj� si� ofiarami Krzy�owc�w
Krzy�owcy: - Zwyci�stwo!
Godefroy de Bouillon: - Mo�e nam wyt�umaczysz, dlaczego Saraceni jeden za drugim rzucali si� do drzwi, aby da� si� przez nas posieka�?
Pomys�owy Krzy�owiec: - Rycyna bowiem dawa�a o sobie zna�, a na drzwiach wymalowa�em dwa magiczne k�ka...
OBRAZ CZWARTY
UWI�ZIENI W PUSTYNI
Scena przedstawia rozpalon� pustyni�
M�ody i pi�kny Dunois: - �smego dnia po naszym tryumfalnym wkroczeniu do Jerozolimy zostali�my wci�gni�ci w zasadzk�. Wzi�to nas do niewoli i uwi�ziono tu, na tej strasznej pustyni.
Pomys�owy Krzy�owiec: - S�o�ce ma by� naszym katem.
M�ody i pi�kny Dunois: - Jest przera�liwie gor�co. Je�li idzie o mnie, to czekam na �mier� jak na wybawienie.
Pomys�owy Krzy�owiec: - Nie rozpaczaj, m�ody i pi�kny przyjacielu. Postaram si� wpa�� na jaki� pomys�, kt�ry pozwoli�by nam wyj�� ca�o z tej opresji. - (Chowa g�ow� w piasek, aby g��boko si� zastanowi�, i po chwili j� wyci�ga). - Znalaz�em!
M�ody i pi�kny Dunois: - Pomys�?
Pomys�owy Krzy�owiec (z rado�ci�): - Co za szcz�cie, �e Saraceni, zostawiaj�c nas na tej rozpalonej pustyni, nie zabrali nam drzwi!
M�ody i pi�kny Dunois: - Drzwi?
Pomys�owy Krzy�owiec: - Tak, te drzwi nas uratuj�.
M�ody i pi�kny Dunois: - Nie rozumiem.
Pomys�owy Krzy�owiec: - Za chwil� wszystko b�dzie jasne. - (Bierze drzwi, ustawia je w odleg�o�ci kilku metr�w naprzeciwko siebie).
M�ody i pi�kny Dunois: - Po co pan to robi?
Pomys�owy Krzy�owiec (otwiera jedne i drugie drzwi): - Ustawmy si� mi�dzy nimi.
M�ody i pi�kny Dunois: - Ach, co za nadzwyczajne powietrze! Nareszcie jest czym odetchn��!
Pomys�owy Krzy�owiec: - Dzi�ki moim drzwiom mo�emy teraz opu�ci� t� pustyni� i wr�ci� do naszej ojczyzny. Przeci�g mi�dzy otwartymi drzwiami ul�y nam za ka�dym razem, kiedy b�dzie nam zbyt gor�co.
OBRAZ PI�TY
POWR�T KRZY�OWC�W
Scena taka sama jak w pierwszym obrazie
Pomys�owy Krzy�owiec: - Wracamy z Ziemi �wi�tej. Oto m�j zamek, je�li si� nie myl�. Wprawmy najpierw drzwi, aby m�c je otworzy� i wej�� do �rodka. - (Wprawia drzwi, otwiera je i wchodzi do zamku. Za nim m�ody i pi�kny Dunois). - Nieba! Podczas mej nieobecno�ci okradziono m�j zamek! Z�odzieje wszystko wynie�li
M�ody i pi�kny Dunois (zdziwiony): - Jak uda�o im si� dosta� do �rodka?
Pomys�owy Krzy�owiec: - Sam si� nad tym zastanawiam. Przecie� nie mogli wy�ama� drzwi, skoro nabra�em je z sob� do Palestyny.
M�ody i pi�kny Dunois: - Ci wsp�cze�ni z�odzieje s� naprawd� pomys�owi! Ale, ale! Rozumiem! Przecie� mogli si� dosta� przez okna!
Pomys�owy Krzy�owiec: - S�usznie. Powinienem by� to przewidzie�. Ale co z panem, drogi przyjacielu? Z ka�d� chwil� staje si� pan coraz bledszy. Czy pan chory?
M�ody i pi�kny Dunois: - Pozwoli pan, �e udam si� do mego zamku. Musz� si� po�o�y�.
Pomys�owy Krzy�owiec: - Po�o�y�? Do ��ka?
M�ody i pi�kny Dunois: - Tak, do ��ka. Przezi�bi�em si� na tej rozpalonej pustyni przez te pa�skie diabelne przeci�gi!
KURTYNA
PRAWO PIERWSZEJ NOCY
AKT PIERWSZY
�LUB PODDANEGO
Scena przedstawia chat� poddanego
M�ody i pi�kny poddany: - Jestem szcz�liwy. Po�lubi� bowiem dzi� moj� s�siadk�, pi�kn� poddank�.
Pierwszy zaproszony: - Ale mimo to wygl�dasz na zasmuconego.
M�ody i pi�kny poddany: - Tak jest, drodzy przyjaciele. Cierpi� i jestem zazdrosny.
Zaproszeni go�cie: - O kogo?
M�ody i pi�kny poddany: - O pana na zamku feudalnym.
Go�cie: - O pana na zamku?
M�ody i pi�kny poddany: - Tak. Bo kiedy zmrok zapadnie, wedle prawa pierwszej nocy, on dzieli� b�dzie �o�e pi�knej poddanki, kt�r� dzisiaj po�lubi�.
Pi�ty zaproszony: - Trudno, musisz przyj�� to z rezygnacj�. Taki jest zwyczaj. Pan na zamku feudalnym ma prawo sp�dzi� pierwsz� noc z �on� swego poddanego.
Zaproszeni go�cie: - Ius primae noctis.
M�ody i pi�kny poddany: - Niestety! Nie mam do�� pieni�dzy, by op�aci� zast�pczyni�, jak to czyni� wiejscy bogacze, kiedy si� �eni�.
Dziesi�ty zaproszony.. - tak, tak, gdyby� nie by� ubogi, m�g�by� op�aci� zast�pstwo twojej �ony w �o�u pana.
Si�dmy zaproszony: - Ba! Noc szybko mija. Przego� precz smutki i baw si� z nami!
M�ody i pi�kny poddany: - Kiedy pomy�l�, �e ten rozpustny i cyniczny feuda� b�dzie rozwala� si� tej nocy w mojej �o�nicy ma��e�skiej, obok mej pi�knej �ony, nie mog� powstrzyma� z�o�ci.
Drugi zaproszony: - To podobno silny ch�op. W ka�dym razie uczy m�ode ma��onki z�ych nawyk�w.
M�ody i pi�kny poddany: - To straszne. Lecz c� widz� na pokrytej kurzem drodze?
Go�cie: - C� on widzi na pokrytej kurzem drodze?
M�ody i pi�kny poddany: - Nie myl� si�. To m�j dziadek ze Szkocji.
Go�cie: - Dziadek ze Szkocji?
M�ody i pi�kny poddany: - Tak, m�j dziadek mieszka w Szkocji. Uprzedzi� mnie, �e przyjedzie na m�j �lub. Widzia�em go ostatnio, gdy by�em jeszcze dzieckiem, ale poznaj� go po szkockiej sp�dniczce.
Dziadek ze Szkocji: - Tak, to ja. Ale� ur�s� w ci�gu tego czasu! Uca�uj mnie szybko i zabierzmy si� do �wi�towania tego szcz�liwego dnia.
M�ody i pi�kny poddany: - Przybywasz pieszo, dziadku, ze Szkocji?
Dziadek ze Szkocji: - Nie. Widzisz przecie�, �e jestem konno.
M�ody i pi�kny poddany: - Nie widz�. �ciskasz mi�dzy nogami siod�o, ale konia nie widz�.
Dziadek ze Szkocji: - Rzeczywi�cie. Zapomnia�em konia w domu. Spieszy�em si� na tw�j �lub i by�em przekonany, �e osiod�a�em wierzchowca. To prawda, �e przed wyjazdem �ykn�li�my sobie co� nieco� w towarzystwie twojej babki.
M�ody i pi�kny poddany: - Jak si� miewa babka?
Dziadek ze Szkocji: - Nadzwyczajnie, jak na sw�j wiek! Nikt nie dotrzyma jej kroku w piciu w�dki i skakaniu na jednej nodze. Musz� wypi� za jej zdrowie. - (Pije rum z tykwy zawieszonej u siod�a).
Si�dmy zaproszony: - Oto zbli�a si� panna m�oda.
Wszyscy razem: - Niech �yje panna m�oda!
AKT DRUGI
CIERPIENIA MʯA
Scena rozgrywa si� przed chat� pana m�odego
M�ody i pi�kny poddany: - Zapada noc. Rozpoczyna si� bal. Moja �ona wesz�a do mej chaty, oczekuj�c pana na zamku feudalnym. Serce mi p�ka.
Pierwszy zaproszony: - Odwagi!
M�ody i pi�kny poddany: - Dziadek ze Szkocji pociesza� mnie jak m�g�. Po�o�y� si� w drugiej izbie mojej chaty, by odpocz�� po trudach dnia.
Pierwszy zaproszony: - Powiniene� r�wnie� uda� si� na spoczynek, aby zapomnie� o zmartwieniu.
M�ody i pi�kny poddany: - Nie! Nie b�d� m�g� zasn�� wiedz�c, �e moja �ona spoczywa w ramionach pana na zamku feudalnym.
Trzeci zaproszony: - Cicho! W�a�nie zbli�a si� on do twej chaty, podtrzymywany przez wiernego koniuszego.
Pierwszy zaproszony: - Jest zalany w trupa... Jak zwykle. Koniuszy go opuszcza. Senior przekroczy� pr�g twej chaty. Odwagi!
M�ody i pi�kny poddany: - Nie mog� d�u�ej znie�� tego widoku!
Si�dmy Zaproszony: Chod�, ze mn�. Sp�dzisz t� noc u mnie.
AKT TRZECI
PO�WI�CENIE
Scena przedstawia chat� m�odego i pi�knego poddanego
M�ody i pi�kny poddany: - �wita. Ju� nie mog� czeka� d�u�ej i spiesz� do mojej chaty, by pocieszy� moj� m�od� �on�. Ale pan na zamku feudalnym chyba jeszcze nie wyszed�. Wejd� na palcach do izby. - (Wchodzi na palcach). - C� widz�? Drzwi mojej chaty s� otwarte, moja �ona smacznie �pi, a �o�e jest w idealnym porz�dku. Co to wszystko znaczy?
Pi�kna poddanka (budzi si�): - To ty, m�j m�u?
M�ody i pi�kny poddany: - Czy pan na zamku feudalnym poszed� ju� sobie?
Pi�kna poddanka: - Nikogo tu tej nocy nie by�o.
M�ody i pi�kny poddany: - Jak to? Pan na zamku feudalnym nie sp�dzi� nocy u twego boku?
Pi�kna poddanka: - Nie. Zgodnie ze zwyczajem czeka�am na niego. Ale skoro nie przyszed�, zasn�am.
M�ody i pi�kny poddany: - To niemo�liwe! Przeci� widzia�em wczoraj wieczorem, jak przekracza� pr�g mojej chaty.
Pi�kna poddanka: - Cicho! Kto� wychodzi z s�siedniej izby... \
M�ody i pi�kny poddany (zagl�daj�c przez dziurk� od klucza): - To pan na zamku feudalnym. Zataczaj�c si� wychodzi z mojej chaty.
Pi�kna poddanka: - Ale c� on robi� w s�siedniej izbie?
M�ody i pi�kny poddany: - Nic nie rozumiem. Przecie� tam spa� m�j dziadek ze Szkocji.
G�os pana na zamku feudalnym: - S�owo szlachcica! Nigdy jeszcze nie sp�dzi�em tak szalonej nocy mi�osnej!
M�ody i pi�kny poddany: - Co s�ysz�? To znaczy!!! Ale� to straszne!
Dziadek ze Szkocji (wychodzi): - Tak, to straszne!
M�ody i pi�kny poddany: - To ty, dziadku? To ty?
Dziadek ze Szkocji: - To prawda...
M�ody i pi�kny poddany: - Niczego nie pojmuj�.
Dziadek ze Szkocji: - Za chwil� wszystko zrozumiesz. Wczoraj wieczorem, kiedy udawa�em si� na spoczynek, pan na zamku feudalnym wszed� do twej chaty. Wprowadzony w b��d moj� szkock� sp�dniczk�, wzi�� mnie za pann� m�od� i rzuci� si� na mnie, i...
M�ody i pi�kny poddany: - Nie wyprowadzi�e� go z b��du, dziadku?
Dziadek ze Szkocji: - Nie. Zdaj�c sobie spraw� z tego, �e ta zes�ana przez niebiosa pomy�ka ratuje wasze szcz�cie, milcza�em. Pan na zamku feudalnym niczego nie zauwa�y�.
Pi�kna poddanka (ca�uj�c r�ce dziadka): - Wspania�y starzec!
M�ody i pi�kny poddany: - O, dziadku! Dziadku!
Dziadek ze Szkocji: - Moje dzieci, moje drogie dzieci! - (P�acz�c obejmuje m�od� par�). - Och! C� widz� w lustrze?
M�ody i pi�kny poddany: - C� widzisz w lustrze, dziadku ze Szkocji?
Dziadek ze Szkocji: - Widz�, �e nie jestem twoim dziadkiem. Lustro zdradzi�o mi ca�� prawd�. Jestem twoj� babk�.
M�ody i pi�kny poddany: - Moj� babk�?
Babka ze Szkocji: - Teraz wszystko rozumiem. To tw�j dziadek mia� przyjecha� na �lub. W wigili� jego wyjazdu popili�my sobie nie�le, aby uczci� to wydarzenie, i...
M�ody i pi�kny poddany: - I?...
Babka ze Szkocji: - I nazajutrz rano, niezupe�nie jeszcze przytomna, zamiast w�o�y� na siebie szaty kobiece, w�o�y�am sp�dniczk� mego m�a.
M�ody i pi�kny poddany: - Domy�lam si� reszty. Widz�c si� w stroju m�skim, s�dzi�a�, �e jeste� moim dziadkiem, i natychmiast ruszy�a� w drog�, by wzi�� udzia� w moim �lubie.
Babka ze Szkocji: - Zgad�e�. By�abym trwa�a jeszcze w b��dzie, gdybym przypadkiem nie spojrza�a w lustro. Rozpatrzywszy wszystko dok�adnie, dochodz� do wniosku, �e moje po�wi�cenie by�oby znacznie wi�ksze, gdybym by�a twoim dziadkiem ze Szkocji, a nie babk�.
M�ody i pi�kny poddany: - Nie, nie, babciu. Twoja zas�uga jest r�wnie� wielka, bo licz� si� przede wszystkim intencje. Pob�ogos�aw nas, babciu!
KURTYNA
DRAMAT Z CZAS�W INKWIZYCJI
OBRAZ PIERWSZY
U SPECJALISTY WYROB�W OGNIOTRWA�YCH
Scena przedstawia sklep
Beznogi heretyk: - Przepraszam, czy musz� przeczeka� wielu klient�w?
Specjalista od uodporniania na ogie�: - Tylko dw�ch heretyk�w. Ci panowie wezwani zostali przez trybuna� Inkwizycji na dzisiaj po po�udniu.
Beznogi heretyk: - Ja r�wnie�. W�a�nie dlatego przyszed�em. Chcia�bym, aby mnie pan uodporni� na ogie�. W tych czasach Inkwizycji, nigdy nie jest si� zanadto ostro�nym.
Specjalista od uodporniania na ogie�: - Znakomity mia�em pomys�, kiedy zainstalowa�em sw�j sklep naprzeciwko trybuna�u. Klient�w mi nie brak. (Podstawia krzes�o beznogiemu heretykowi). - Czy mam uodporni� pa�ski w�zek r�wnie�?
Beznogi heretyk: - Oczywi�cie. Tego wymaga ostro�no��.
Specjalista od uodporniania na ogie� (po dokonaniu na beznogim heretyku i na jego w�zku szeregu zabieg�w uodporniaj�cych na ogie�): - Gotowe! Teraz niczym pan nie ryzykuje. Mog� pana skaza� na stos. Firma gwarantuje panu ogniotrwa�o�� na przeci�g pi�ciu lat!
OBRAZ DRUGI
TRYBUNA� INKWIZYCJI
Wielki Inkwizytor (do beznogiego heretyka): - Oskar�ony bez n�g! Zarzuca si� wam zbrodni� herezji. Oskar�ony g�osi, �e siebie ceni wy�ej ni� w�adz� Ko�cio�a, bo sam ma przynajmniej r�ce, podczas kiedy w�adza ko�cielna nie ma r�k i n�g. W zwi�zku z tym trybuna� skazuje oskar�onego na m�k� wody oraz na m�k� ognia. Po wypiciu pi��dziesi�ciu jeden litr�w wody oskar�ony zostanie spalony na placu publicznym. Czy oskar�ony ma jakie� uwagi dotycz�ce wykonania kary?
Beznogi heretyk: - Nie chcia�bym by� spalony publicznie.
Wielki Inkwizytor: - Dlaczego?
Beznogi heretyk: - Jestem szalenie wstydliwy.
Wielki Inkwizytor: - Chwila wstydu szybko minie. Zreszt� i bez widz�w zarumieni si� oskar�ony na stosie. - (Naradza si� po cichu z pozosta�ymi s�dziami, p�niej m�wi g�o�no). - Niemniej trybuna�, chc�c da� wyraz swojej pob�a�liwo�ci, okazuje oskar�onemu wyj�tkow� �ask�, je�li idzie o zastosowanie m�ki wody.
Beznogi heretyk (nieco zdziwiony): - Jak� �ask�?
Wielki Inkwizytor: - Woda, kt�r� oskar�ony wypije, b�dzie uprzednio filtrowana.
OBRAZ TRZECI
KARA WODY
Sala tortur. Beznogi heretyk przywi�zany jest do sto�u. Do ust w�o�ono mu lejek
Kat (wlewa wod� do lejka, licz�c jednocze�nie litry): - Dziewi�tna�cie, dwadzie�cia, dwadzie�cia jeden, dwadzie�cia dwa, przegra�em...
Beznogi heretyk: - �e co?
Kat: - Wie pan, cz�sto gram w 21. I to pechowo. Bardzo przepraszam.
Beznogi heretyk: - Jest pan ca�kowicie usprawiedliwiony. Prosz�, niech pan kontynuuje...
Kat (ko�cz�c liczenie i wlewanie): - Pi��dziesi�t, pi��dziesi�t jeden. - (Grzecznie). - Czy mo�e dola� jeszcze literek, aby liczba by�a okr�g�a?
Beznogi heretyk: - Nie, dzi�kuj�. Nie chcia�bym nadu�ywa� pa�skiej uprzejmo�ci. W ka�dym razie jestem ca�kowicie usatysfakcjonowany.
Kat: - Czemu to przypisa�?
Beznogi heretyk: - Jestem chory i lekarz przepisa� mi p�ukanie �o��dka.
OBRAZ CZWARTY
KARA OGNIA
Scena przedstawia plac publiczny
Kat (sadza beznogiego heretyka na stosie): - Tak. Wygodnie panu? Zaraz dam panu ognia. - (Zapala stos).
Handlarz wachlarzami (wo�aj�c): - Wachlarze, wachlarze, komu za gor�co?
Beznogi heretyk (wo�aj�c go): - Hej, handlarzu wachlarzami! (Kupuje wachlarz i wachluje si� nim siedz�c na stosie, podczas kiedy p�omienie weso�o trzaskaj�).
Mija kwadrans. Beznogi heretyk wachluje si� flegmatycznie. Nagle jego ma�y w�zek zaczyna si� porusza�, wreszcie zeskakuje ze stosu i przewracaj�c kata i kilku widz�w z osza�amiaj�c� szybko�ci� mknie unosz�c beznogiego heretyka.
Lud (przera�ony): - To czarownik, czarownik!
Beznogi heretyk (podczas swojej niezwyk�ej jazdy): - Wszystko rozumiem. Woda, kt�r� wypa�em, zacz�a si� na stosie gotowa�, zamieni�a si� w par� i ta para porusza mnie i m�j w�zek!
Uodporniony na ogie�, poruszany si�� pary, beznogi heretyk znika na horyzoncie
KURTYNA
�ELAZNA MASKA
DRAMAT KARNAWA�OWY
AKT PIERWSZY
WI�ZIE� I GUBERNATOR
Scena przedstawia cel� w Bastylii
Cz�owiek w �elaznej masce: - Wobec tego, �e nosz� ten sam numer but�w co Ludwik XIV, kr�l kaza� mi na�o�y� �elazn� mask� i zamkn�� w Bastylii, aby nikt nie wzi�� mnie za niego. Nie trzeba chyba dodawa�, �e czekam tylko na okazj�, by st�d uciec.
Gubernator Bastylii (wchodzi do celi): - Dowiedzia�em si�, �e pr�buje pan przekupi� stra�nika, aby u�atwi� panu ucieczk�. By do tego nie dopu�ci�, postanowi�em przydzieli� panu bezr�kiego stra�nika.
Cz�owiek w �elaznej masce: - Bezr�kiego stra�nika?
Gubernator Bastylii: - Tak. W ten spos�b nie b�dzie on m�g� przy�o�y� r�ki do pa�skich pr�b ucieczki. - (Wychodzi).
AKT DRUGI
PHZYGOTOWANIE UCIECZKI
Dekoracja ta sama. Nazajutrz
Cz�owiek w �elaznej masce: - Dzi�ki memu bezr�kiemu stra�nikowi, kt�ry nie mo�e zamkn�� drzwi, uda�o mi si� opu�ci� tego ranka Bastyli�, aby kupi� sobie pilnik. Uda�o mi si� te� ukradkiem wr�ci� do celi, tak �e nikt mnie nie zauwa�y�. Plan mojej ucieczki jest ca�kowicie opracowany. Opu�ci� moj� cel� mog� r�wno za miesi�c, to znaczy w dniu pochodu karnawa�owego. To jedyny dzie�, kiedy nikt nie zwr�ci uwagi na moj� �elazn� mask�.
Gubernator Bastylii (wchodzi): - Panie! Przekazano mi pa�ski list. Prosi pan o to, by mu zezwolono gra� w celi na puzonie.
Cz�owiek w �elaznej masce: - To mnie nieco rozerwie.
Gubernator Bastylii: - Zezwalam panu gra� na puzonie, ale tylko dwie godziny dziennie, aby nie przeszkadza� innym wi�niom.
Cz�owiek w �elaznej masce: - Pa�ska uprzejmo�� zach�ca mnie do z�o�enia na pa�skie r�ce jeszcze jednej pro�by.
Gubernator Bastylii: - M�w pan!
Cz�owiek w �elaznej masce: - Chcia�bym otrzyma� siatk� na w�osy.
Gubernator Bastylii: - Siatk� na w�osy?
Cz�owiek w �elaznej masce: - Tak jest. Cz�sto nawiedzaj� mnie tak czarne my�li, �e w�osy staj� mi d�ba na g�owie, co przy mojej �elaznej masce sprawia mi wiele k�opotu.
Gubernator Bastylii: - Zgoda. Za chwil� stra�nik przyniesie panu w z�bach puzon i siatk� na w�osy. - (Wychodzi).
Cz�owiek w �elaznej masce: - Pilnik, puzon i siatka na w�osy to wszystko, czego mi trzeba, abym m�g� opu�ci� Bastyli� w dzie� pochodu karnawa�owego.
AKT TRZECI
MUZYKA W CELI WI�ZIENNEJ
Dekoracja ta sama
Cz�owiek w �elaznej masce: - Bezr�ki stra�nik przyni�s� mi puzon i siatk� na w�osy. Do dzie�a! - (Przywi�zuje pilnik do ruchomej cz�ci puzonu. Przy�o�ywszy pilnik do pr�ta kraty przy oknie, zaczyna gra� poruszaj�c cz�ci� ruchom� instrumentu. W ten spos�b pilnik przepi�owuje krat�). - Skrzypienie pilnika zag�uszane jest przez tony puzonu. Bezr�ki stra�nik niczego nie zauwa�y. Cudownie! Graj�c na puzonie dwie godziny dziennie, zd��� do karnawa�u przepi�owa� ca�� krat�. Ale nie tra�my czasu! - (Dalej gra na puzonie, pi�uj�c krat�).
AKT CZWARTY
UCIECZKA
Dekoracja taka sama
Cz�owiek w �elaznej masce: - Witaj, dniu mojej wolno�ci! Witaj, karnawale! Oto ju� trzydzie�ci dni przepi�owuj� te kraty przy pomocy puzonu. Dzisiaj sko�czy�em moje dzie�o. Mog� uciec. Cela, w kt�rej mnie umieszczono, znajduje si� na wysoko�ci siedemdziesi�ciu st�p nad ziemi�. Ale wszystko przewidzia�em. Dzi�ki mojej siatce na w�osy mog� bez ryzyka skoczy� w przepa��. - (Skacze trzymaj�c w prawej r�ce siatk� na w�osy. Na wysoko�ci dw�ch metr�w od ziemi umieszcza siatk� pod sob� i wpada do niej). - U�y�em sposobu znanego wszystkim akrobatom cyrkowym, kt�rzy, aby zabezpieczy� si� przed upadkiem, umieszczaj� pod sob� siatk�.
Miesza si� z t�umem pochodu karnawa�owego i udaje si� w niewiadomym kierunku
KURTYNA
ZEMSTA KR�LOWEJ
AKT PIERWSZY
PERFUMY, KT�RE ZABIJAJ�
Scena przedstawia pok�j Karola Florenty�czyka
Katarzyna Medycejska (wchodz�c): - No c�, m�j wierny perfumiarzu, czy wymy�li�e� ju� tak delikatne perfumy, kt�re pozwol� mi uwolni� si� od cz�owieka, kt�rego nienawidz�, od Kapitana Petardnik�w Kr�la?
Karol Florenty�czyk (g�osem ponurym): - Tak, wymy�li�em. �wiartka kropli trucizny, znajduj�cej si� w tym flakonie, wystarczy, aby zabi� tego, kto j� pow�cha.
Katarzyna Medycejska: - �wietnie! Pokrop t� trucizn� bukiet kwiat�w, kt�ry przeka�esz Kapitanowi Petardnik�w.
Karol Florenty�czyk: - Czy aby nie wyda si� to Petardnikowi podejrzane?
Katarzyna Medycejska: - Nie. M�j syn, Henryk III, ma zwyczaj wr�czania bukiet�w szlachcicom, kt�rych zamierza podnie�� do godno�ci swoich faworyt�w-pieszczoszk�w. Petardnik b�dzie zachwycony. Bez obawy pow�cha kwiaty, kt�rych zapach go zabije. �egnaj, Karolu!
AKT DRUGI,
BUKIET
Scena przedstawia jedn� z sal w Luwrze
Kapitan Petardnik�w: - Dowiedzia�em si� z pewnego �r�d�a, �e kr�lowa-matka zaprzysi�g�a mi �mier�. Zgodnie ze swoim zwyczajem prze�le mi zatruty bukiet kwiat�w.
Przyjaciel Petardnika: - Wystarczy, �e wyrzucisz te kwiaty, a unikniesz zatrucia.
Kapitan Petardnik�w: - To niemo�liwe! Kr�lowa jest bardzo przebieg�a. Ofiaruje mi ten bukiet wobec ca�ego dworu. Je�li go nie pow�cham, b�dzie to oznacza�o, �e si� boj�. B�d� wi�c musia� go w�cha�.
Przyjaciel Petardnika: - To znaczy, �e jeste� cz�owiekiem skazanym. A oto w�a�nie, przepychaj�c si� przez t�um dworzan, zbli�a si� jaki� lokaj nios�c bukiet. W jednej r�ce trzyma kwiaty, a drug� zatyka sobie nos.
Kapitan Petardnik�w: - To z pewno�ci� bukiet zatruty!
Lokaj (wr�czaj�c bukiet Petardnikowi): - Prosz�, to dla pana!
Przyjaciel Petardnika: - Co robisz, kapitanie?! Wdychasz zapach zatrutych kwiat�w?
Kapitan Petardnik�w: - Tak, ale niczego si� nie obawiam. Przewiduj�c przes�anie mi takiego bukietu, od wczoraj przechadzam si� z czterema funtami lodu na g�owie. Prosz�, popatrz! - (Unosi he�m).
Przyjaciel Petardnika: - Widz�, ale niczego nie rozumiem...
Kapitan Petardnik�w: - To proste. Przez ten l�d nabawi�em si� pot�nego kataru. Mog� wi�c bez obawy w�cha� kwiaty przes�ane mi przez kr�low�-matk�. Wobec mojego kataru ich zatruty zapach jest bezsilny.
Katarzyna Medycejska (schowana za jednym z arras�w): - Widz�, �e ten spos�b spali� na panewce, Spieszmy do Karola Florenty�czyka. Na Madonn�! Nie ujdzie mi Petardnik!
AKT TRZECI
DOBRY UCZYNEK ZAWSZE SI� OP�ACA
Scena przedstawia pok�j Kapitana Petardnik�w
Niespokojny lokaj: - Dr�� na my�l o tym, �e memu panu przytrafi si� jakie� nieszcz�cie. Dwa dni temu otrzyma� zatruty bukiet kwiat�w. C� teraz za diabelsk� machinacj� knuje kr�lowa-matka i jej przekl�ty perfumiarz, Karol Florenty�czyk? Ale oto m�j, pan.
Kapitan Petardnik�w (wchodz�c z ma�ym kotkiem na r�ku): - Znalaz�em tego kotka na ulicy. Kto� go porzuci�. Zatrzymamy go. B�d� go nazywa� Dawid. - (Stawia go ostro�nie na pod�odze).
Niespokojny lokaj: - Dobrze pan zrobi�, Kapitanie, przygarniaj�c tego kota. Dobry uczynek zawsze si� op�aci.
Kapitan Petardnik�w: - Zostaw mnie teraz samego. Czekam na Pi�kn� Nieznajom�, kt�ra ma mnie tutaj odwiedzi�.
Niespokojny lokaj: - Niech si� pan wystrzega, Kapitanie. Kto wie, czy to nie jaka� pu�apka kr�lowej-matki?
Kapitan Petardnik�w: - Wsz�dzie widzisz jakie� zasadzki. Ale oto s�ysz� kroki Nieznajomej. Id� ju�! - (Lokaj wychodzi). - Wejd�, Pi�kna Nieznajomo!
Pi�kna Nieznajoma: - Dzie� dobry, pi�kny Kapitanie!
Kapitan Petardnik�w: - Jak�e� pani pi�kna! Jak wspaniale czerwone s� pani wargi! Pa�am ch�ci� z�o�enia na nich niewinnego poca�unku!
Pi�kna Nieznajoma (opuszczaj�c skromnie oczy): - Chcia�abym bardzo, by mnie pan poca�owa� w usta.
Kapitan Petardnik�w: - Nieba! Kot, kt�rego przygarn��em, rzuca si� na Pi�kn� Nieznajom� i gryzie j� w wargi. Ale c� widz�?! By�y to fa�szywe wargi, przyczepione do prawdziwych. Zwierz� po�era je teraz chciwie. Co to wszystko znaczy?! M�w, Pi�kna Nieznajomo!
Pi�kna Nieznajoma: - Lito�ci! Jestem tylko narz�dziem w r�kach kr�lowej-matki.
Kapitan Petardnik�w: - Kr�lowej-matki?
Pi�kna Nieznajoma: - Jestem jej pokojow�. Na jej polecenie Karol Florenty�czyk przyczepi� mi fa�szywe wargi z p�ucek ciel�cych.
Kapitan Petardnik�w: - Z p�ucek ciel�cych? Rozumiem teraz, dlaczego Dawid rzuci� si� na nie z tak� �apczywo�ci�!
Pi�kna Nieznajoma: - Ale to jeszcze nie wszystko. Te p�ucka ciel�ce... och, to straszne!
Kapitan Petardnik�w: - M�w! Te p�ucka?...
Pi�kna Nieznajoma: - Te p�ucka ciel�ce by�y zatrute!...
Kapitan Petardnik�w: - Nieszcz�sna! Oto dlaczego chcia�a�, bym ci� poca�owa� w usta! To mia� by� dla mnie poca�unek �mierci.
Niespokojny lokaj (wpadaj�c do pokoju): - Co si� sta�o? Nieba! Kot nie �yje!
Kapitan Petardnik�w: - Biedny Dawid! Dzi�ki niemu uda�o mi si� unikn�� trucizny Florenty�czyka.
Niespokojny lokaj: - Powiedzia�em panu, Kapitanie, �e dobry uczynek zawsze si� op�aci...
AKT CZWARTY
PONURE PLANY
Scena przedstawia pok�j Karola Florenty�czyka
Katarzyna Medycejska: - Petardnik znowu unikn�� �mierci. C� wymy�li�, aby go otru�?! Jest teraz bardzo podejrzliwy. Nie je i nie pije niczego, czego nie skosztuje uprzednio jego dziadek. Od czasu historii z p�uckami ciel�cymi Kapitan jest przebieg�y jak w��.
Karol Florenty�czyk (podrywaj�c si�): - Jak w��! Oto pomys�! W�� powinien uk�si� Kapitana.
Katarzyna Medycejska: - Czy� aby nie zwariowa�, r�k�?
Karol Florenty�czyk: - Nie, ale mam u siebie w laboratorium sk�r� pot�nej kobry. Jestem chudy i bez trudu w�lizn� si� do wn�trza tej sk�ry, by uk�si� Kapitana.
Katarzyna Medycejska: - Czy� aby nie zwariowa�, Karolu? Twoje uk�szenie nie jest przecie� truj�ce?
Karol Florenty�czyk: - Nie, ale przygotuj� sobie dwa sztuczne z�by przypominaj�ce k�y w�a. Zanurz� nast�pnie te z�by w truci�nie i niech mi broda z wiatrem sfrunie, je�li nie stan� si� r�wnie niebezpieczny jak skorpion.
Katarzyna Medycejska: - Nadzwyczajny pomys�!
Karol Florenty�czyk: - Jutro rano, na�o�ywszy na siebie sk�r� kobry i przyczepiwszy sobie sztuczne k�y, w�lizn� si� do ogrodu Petardnika.
AKT PI�TY
W�� I PETARDNIK
Scena przedstawia ogr�d Kapitana Petardnik�w
Karol Florenty�czyk (w sk�rze kobry): - �ci�ni�ty niewygodnie w sk�rze kobry, czekam schowany w tym klombie kwiat�w na moment, kiedy Kapitan Petardnik�w zejdzie do ogrodu. Ale oto on!
Kapitan Petardnik�w: - C� przyjemniejszego, jak w ten pi�kny poranek lipcowy przej�� si� po ogrodzie! Ale co widz�?! Pot�ny w�� czai si� mi�dzy kwiatami. Zbli�a si�, wij�c w moim kierunku. Co robi�?!
Karol Florenty�czyk (na stronie): - Za kilka chwil moje sztuczne, zatrute k�y, kt�re trzymam mi�dzy z�bami, uk�sz� �miertelnie Petardnika.
Kapitan Petardnik�w: - Mam pomys�! Przypominam sobie p�aczliw� melodi� hindusk�, kt�r� poskramiacze w�y �piewaj�, by je zmusi� do pos�usze�stwa. - (Zaczyna �piewa� po hindusku).
Ju!ju!ju!ju!ju!ju!ju!
Ju! (bis)
Ju!ju!ju!ju!ju!ju!ju!
Ju! (bis)
Karol Florenty�czyk (na stronie): - Nieszcz�cie! Tak dalece wlaz�em w sk�r� tej kobry, �e ta dziwna pie�� zaczyna na mnie dzia�a�. Urzeka mnie coraz bardziej.
Kapitan Petardnik�w: - Kobra zatrzymuje si� s�ysz�c t� pie��. Za�piewajmy drug� zwrotk�. - (Spiewa).
Ju!ju!ju!ju!ju!ju!ju!
Ju! (bis)
Ju!ju!ju!ju!ju!ju!ju!
Ju! (bis)
Karol Florenty�czyk (na stronie): - Ogarnia mnie bezw�ad. Staj� si� zupe�nie bezwolny. Moje cia�o zaczyna balansowa� na prawo i na lewo, w takt melodii. Przekle�stwo!
Kapitan Petardnik�w: - Bestia jest ca�kowicie sparali�owana. Nie rusza si�. Przeszyjmy j� moj� szpad�. - (Przeszywa szpad� w�a).
Karol Florenty�czyk: - Jestem raniony! Gin�!
Kapitan Petardnik�w: - Przecie� to g�os Karola Florenty�czyka. Powinienem by� si� tego spodziewa�. To on ukry� si� w sk�rze kobry.
Karol Florenty�czyk: - Tak. To prawda. Nie jestem prawdziwym w�em. - (G�osem coraz s�abszym). - Niech... mnie... pan... nie... umieszcza... w... s�oju... ze... spirytusem... - (Umiera).
KURTYNA
SKARB EMIGRANTA
AKT PIERWSZY
�MIER� MARKIZA
Scena przedstawia pok�j w Anglii
Markiz-emigrant (na �o�u �mierci): - Zbli� si�, m�j poczciwy Hyacyncie, zbli� si�, wzorze wiernego s�ugi. Za chwil� oddam Bogu moj� pi�kn� dusz�. Ale przedtem przeka�� ci ostatni� wol�. S�uchaj uwa�nie. Chodzi o przysz�o�� mego siedemna�cie lat licz�cego syna, kt�ry tam, w s�siednim pokoju, �ka z rozpaczy.
Hyacynt o kr�tkiej pami�ci: - S�ucham uwa�nie.
Markiz-emigrant: - Wyemigrowali�my w roku 1793, kiedy we Francji zacz�� szale� terror. Od tego czasu mieszkamy w Anglii. Gdy opuszczali�my Francj�, nie mog�em zdecydowa� si�, by zostawi� w r�kach rewolucjonist�w ziemi� moich przodk�w. Specjalnymi okr�tami przetransportowa�em wi�c do Anglii wielkie ilo�ci w�zk�w z ziemi�, kt�ra stanowi�a moj� posiad�o��. Drzewa moich rozleg�ych las�w, wyrwane z korzeniami, r�wnie� wyemigrowa�y wraz z ziemi�, w kt�r� wros�y od wiek�w. Dzisiaj nie ma ju� we Francji rz�d�w rewolucji. Gdy tylko umr�, wr�� do ojczyzny z moim biednym dzieckiem. Zamieszkacie w naszym starym zamku. M�j przedstawiciel wy�le do kraju ca�� ziemi�, kt�r� zdeponowa�em w jednym z wielkich bank�w londy�skich. Gdy tylko nasza ziemia znajdzie si� na swoim dawnym miejscu w pi�knej Francji i gdy tylko las m�j zostanie z powrotem zasadzony, wykopiesz spod siedemdziesi�tego si�dmego d�bu stuletniego skarb, kt�ry pomaga�e� mi ukry� przed nasz� ucieczk�. Przypominasz to sobie, m�j poczciwy Hyacyncie?
Hyacynt o kr�tkiej pami�ci: - Pan markiz musi mi wybaczy�, ale niczego sobie nie przypominam. Niestety! Nie bez przyczyny nazwano mnie Hyacyntem o kr�tkiej pami�ci.
Markiz-emigrant: - To prawda. Zupe�nie zapomnia�em, �e jeste� ca�kowicie pozbawiony pami�ci. Co tu zrobi�? Jak sobie przypomnisz, �e w lesie zakopany jest skarb? Czekaj, mam pomys�! Przynie� mi szkatu�k�, kt�ra znajduje si� w szafie. - (Hyacynt wykonuje polecenie). - Tak. Teraz zr�b supe�ek na twojej chusteczce.
Hyacynt o kr�tkiej pami�ci: - Supe�ek gotowy.
Markiz-emigrant: - W�� t� chusteczk� do szkatu�ki. Zaniknij szkatu�k� na klucz. Gdy po powrocie do Francji m�j rozleg�y las znajdzie si� na swoim dawnym miejscu, wystarczy, �e otworzysz szkatu�k�, aby sobie przypomnie�, �e pod siedemdziesi�tym, si�dmym d�bem stuletnim zakopany jest skarb. Ten skarb zabezpieczy przysz�o�� mego biednego dziecka. �egnaj! Umieram!
Ohydna posta� (schowana pod ��kiem): - Znam teraz tajemnic� markiza-emigranta. Wkr�tce skarb b�dzie m�j! Zobaczymy, kto z nas mocniejszy, panie Hyacyncie!
AKT DRUGI
SZKATU�KA
Scena przedstawia pok�j w zamku
Hyacynt o kr�tkiej pami�ci: - Ju� od dw�ch miesi�cy �yjemy we Francji i mieszkamy w zamku pa�skich przodk�w. Ziemia, kt�r� �wi�tej pami�ci markiz, ojciec pa�ski, zabra� z sob� na emigracj�, wr�ci�a na swoje dawne miejsce. Rozleg�y las jest ju� prawie ca�y zasadzony z powrotem. Dzisiaj sadzi si� ostatnie drzewo.
Syn emigranta: - Nazajutrz po �mierci mego nieszcz�liwego ojca da�e� mi do przechowania szkatu�k�. Prosi�e�, bym j� otworzy� przed tob� w dniu, kiedy nasz rozleg�y las znajdzie si� na swoim dawnym miejscu. Wyja�ni�e� mi, �e szkatu�ka ta zawiera przedmiot, na kt�rego widok przypomnisz sobie co�, co ma dla mojej przysz�o�ci olbrzymie znaczenie.
Hyacynt o kr�tkiej pami�ci: - M�j s�aby m�zg o niczym sobie nie przypomina. Ale ten przedmiot ze szkatu�ki z pewno�ci� od�wie�y moj� pami��.
Syn emigranta (bior�c szkatu�k�): - Otwieram szkatu�k�. - (Otwiera szkatu�k�). - Sp�jrz, Hyacyncie! Czy ta chusteczka schowana w szkatu�ce co� ci m�wi?
Hyacynt o kr�tkiej pami�ci: - To straszne! Ta chusteczka niczego mi nie przypomina! Niczego! - (Mdleje).
Syn emigranta: - Spieszmy po pomoc! - (Wybiega).
Ohydna posta� (wychodz�c zza tapety): - M�j podst�p uda� si� znakomicie! Rozwi�za�em supe�ek na chusteczce schowanej w szkatu�ce. Nie widz�c na tej chusteczce supe�ka, Hyacynt nie m�g� sobie przypomnie� o istnieniu skarbu emigranta. A teraz, nie obawiaj�c si�, �e kto� mi przeszkodzi, �pieszmy wykopa� w rozleg�ym lesie, u st�p siedemdziesi�tego si�dmego d�bu stuletniego, skarb emigranta. - (Wychodzi).
AKT TRZECI
�UMRZESZ, HYACYNCIE!�
Sceneria ta sama
Hyacynt o kr�tkiej pami�ci: - Wracam do przytomno�ci. Chusteczka ze szkatu�ki nie od�wie�y�a mojej pami�ci. Ale w interesie mojego m�odego pana musz� sobie przypomnie�, o co chodzi�o mojemu panu! Musz�! Mam pomys�!
Syn emigranta: - M�w!
Hyacynt o kr�tkiej pami�ci: - Szybko, szybko wyci�gnij pan swoj� szpad�, markizie, przy�� j� do mojego gard�a i krzyknij: �Hyacyncie, umrzesz!�
Syn emigranta: - Czy po tym, jak straci�e� pami��, straci�e� tak�e rozum?
Hyacynt o kr�tkiej pami�ci: - Nie! Niech pan zrobi, markizie, to, o co prosz�, a b�dziemy uratowani.
Syn emigranta: - Niechaj b�dzie! - (Dotyka ostrzem szpady gard�a Hyacynta). - Hyacyncie, umrzesz!!!
Hyacynt o kr�tkiej pami�ci: - Ach, co za cud! Wszystko sobie przypomnia�em. Pod siedemdziesi�tym si�dmym stuletnim d�bem w