Czylok Mariusz - Wielkie Dżdżu

Szczegóły
Tytuł Czylok Mariusz - Wielkie Dżdżu
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Czylok Mariusz - Wielkie Dżdżu PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Czylok Mariusz - Wielkie Dżdżu PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Czylok Mariusz - Wielkie Dżdżu - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mariusz Czylok Wielkie Dżdżu Iowa wprowadził statek w atmosferę Wielkiego Dżdżu bez żadnych problemów. Nie zawsze tak dobrze to wychodziło. Tym razem wszystko było w porządku. Oczywiście jeżeli nie brać pod uwagę radia, które włączyło się zaraz po wejściu w atmosferę planety. Wnętrze pojazdu wypełnił melodyjny głos spikera: - Witamy tych wszystkich, którzy odważyli się włączyć radio. Zaraz potem dołączył się drugi głos: - Mniej serdecznie witamy tych, którzy nie włączyli radia. - A ze wszystkimi pozostałymi nie witamy się wcale. - Tak, to by było na tyle jeżeli chodzi o wstęp. Teraz sprawy ważniejsze. Ten głos, który teraz słychać to mój głos. Jest miły, spokojny i usypiający. - A teraz słychać inny głos. To mój głos. Jest również miły i piękny. - Nie widać nas, ale słychać. Chcieliśmy wystąpić w telewizji, ale wygląd mojego kolegi, a szczególnie jego twarz zamknęła nam drogę przed kamery. - W tym miejscu muszę wtrącić parę zdań. Słuchaj no, ten pan, który zatrzymał nas przy wejściu do budynku telewizji patrzył na twoją twarz. I to dlatego nie pozwolono nam wejść dalej. I tak dobrze, że to tylko tak się dla ciebie skończyło. - Zostawmy ten śliski temat, aha i miałbym do ciebie jeszcze jedną prośbę ... - Tak? - Bardzo cię proszę abyś otarł usta, bo masz na dolnej wardze i na brodzie zaschniętą pastę do zębów. Oj nie, to nie może być pasta do zębów, ty przecież nie masz zębów. - Mam zęby w przeciwieństwie do ciebie, ale za to nie mam brody. - Każdy człowiek ma brodę. - Bzdura. Ja nie mam, ty jak widzę też nie masz brody, chociaż pod tą warstwą brudu trudno cokolwiek dojrzeć. Słuchaj ty masz właściwie włosy? - Tak. Owszem, mam. Ale nie takie jak u ciebie na języku. - Oj, ty musisz postarać się o mocniejsze szkła w okularach. To nie był język. Siedzący obok Iowy drugi podróżnik - Utah - wyłączył radio i przytrzymał okulary na nosie, aby nie spadły na podłogę. - Tego nie da się słuchać. Ale swoją drogą nie wiedziałem, że mogą tutaj mieć rozgłośnię - stwierdził. I po chwili dodał: - Mówię ci, Iowa, nabawimy się tylko grzybicy, albo innej cholery. Lepiej trzeba było odmówić. Planeta zalana była całkowicie wodą. I wiecznie tutaj padało. Non-stop tylko deszcz i deszcz. - Zawsze tak mówisz na początku każdej imprezy - odparł Iowa włączając automatycznego pilota. - Ale potem, kiedy wydajesz zarobione ciężko pieniądze o wszystkim zapominasz i wszystko jest w porządku, prawda? Tak będzie i tym razem, zobaczysz. - Zobaczysz i zobaczysz, o ile przeżyjesz. - A dlaczego miałbym nie przeżyć? - Myślę o sobie. Nie znoszę deszczu. Nie znoszę wody, a tutaj podobno nigdy nie przestało jeszcze padać. - Taki klimat, taka planeta. - Wielkie Dżdżu. Co za kretyńska nazwa dla planety. Chodźmy lepiej zobaczyć co słychać u naszego pisarza. Przeszli obaj do innego pomieszczenia, a stamtąd po schodach w dół i stanęli nad metalową klapą. Nasłuchiwali przez chwilę w milczeniu. - Pisze? - spytał szeptem Iowa. Jego towarzysz podróży pokręcił głową. - To co jest? Ma pisać. Pochylił się i szarpnął za uchwyt podnoszący klapę. Nie drgnęła nawet o milimetr. - Utah? - Tak, wiem... klucz - Utah wyciągnął z kieszeni metalowy klucz i otworzył nim zamek umieszczony we włazie. Pomieszczenie, w którym więziony był pisarz wysprzątane zostało na medal. Pisarz leżał w łóżku przykryty kocem w szkocką kratkę. Iowa przypiął medal do piersi pisarza i uśmiechnął się do niego. To znaczy do pisarza się uśmiechnął, nie do medalu. - I jak leci? - spytał, a w odpowiedzi otrzymał kilka kartek maszynopisu. Iowa zaczął czytać. Utah zlustrował raz jeszcze pomieszczenie. Pisarz nie sprawiał żadnych kłopotów. Zachowywał się poprawnie, utrzymywał czystość i przede wszystkim był tani jako więzień. Takiego gościa można było przetrzymywać do końca świata. Chociaż z drugiej strony byłaby to lekka przesada. Na szczęście dla pisarza nie mieli zamiaru tego czynić. Pisarz został dostarczony na statek trzy tygodnie temu. Miał przebywać u nich aż nauczy się dobrze pisać. Po efektach pracy pisarza można było sądzić, że uwolnienie nigdy nie nastąpi. Do tej pory pisarz napisał trzy powieści, których nie wydał; na szczęście - oczywiście dzięki staraniom wydawców. Powieści pisarza były pozbawione zupełnie sensu i logiki. Nie można było ich streścić, gdyż nie wiadomo było o co w nich chodzi. Zarobił na tym straszne pieniądze, gdyż wydawnictwa zabijały się o to, które z nich ma płacić pisarzowi tylko za to, aby więcej już nie pisał. Wydawcy zebrali pewną kwotę i zapłacili dwóm podróżnikom aby zabrali pisarza w podróż i nauczyli go pisać, a przede wszystkim aby nauczyli go zasad ortografii. Była to gwałtowna reakcja ze strony wydawców, aczkolwiek całkiem usprawiedliwiona poprzez fakt, że pisarz zapowiedział gotowość wydania czwartej powieści w której, tak jak i w poprzednich trzech, nie było wiadomo o co chodzi. W ten oto sposób pisarz znalazł się na pokładzie statku Iowy i Utah. Iowa już w pierwszym dniu zamknął pisarza w tym pomieszczeniu. Dał mu starą maszynę do pisania i kilka ryz papieru. Na drugi dzień musieli zamknąć go na klucz, gdyż wchodził do pomieszczeń pilotów i naciskał wszystkie świecące kolorowo przyciski. Trzeciego dnia pisarz odmówił współpracy i nie miał zamiaru pisać czegokolwiek. Zostawili go. Następnego dnia połamali mu nogi aby zmusić do posłuszeństwa i na jakiś czas zatrzymać w jednym miejscu. Przez tydzień leżał w łóżku obrażony na wszystkich i wszystko. Nie chciał jeść i pić. Utah wpadł wówczas na pomysł aby nafaszerować pisarza szarymi komórkami. Tak też zrobili i przez kolejne trzy dni pisarz był wyłączony z obiegu. Potem jeszcze raz połamali mu nogi, kiedy zobaczyli pierwszy tekst napisany już tutaj na pokładzie statku. W tekście tym widoczny był ślad pozostawiony przez szare komórki na psychice pisarza. Iowa stwierdził przed dwoma dniami, że trzeba jednak dać szansę pisarzowi i nie łamać mu znowu nóg, gdyż styl pisania i tak się nie zmieni, a ucierpi na tym tylko jego stan zdrowia. Iowa skończył czytać i wręczył kartki koledze. - Jeżeli chcesz - powiedział - to czytaj. Jeśli o mnie chodzi - muszę wyjść, albo ten facet skończy jako kaleka. Utah skończył czytać dwie minuty później. Rzucił kartki na łóżko pisarza i wyszedł zatrzaskując klapę za sobą. Zrobił to w pośpiechu. - Czasami zastanawiam się czy nie wyrzucić klucza - powiedział. - A potem zapomnieć o tym, że na tym statku jest to pomieszczenie. * * * * * Deszcz padał tutaj od zawsze. Mieszkańcy Wielkiego Dżdżu czyli około pięćdziesiąt tysięcy ludzi, włączając w to Hrabiego Harkacza, byli już do tego przyzwyczajeni. Równocześnie wszyscy oczekiwali, wyłączając z tego Hrabiego, spełnienia się przepowiedni mówiącej, że pewnego dnia Bóg zjawi się na ich planecie i uczyni z niej pustynną planetę. Jednakże nie wyobrażali sobie życia bez ciągłych opadów. Cała kolonia miała swoją siedzibę we wnętrzu góry, która jako jedyna wystawała ponad bezmiar wody na tej małej planecie. A ponadto pod górą znajdowała się kopalnia szarych komórek, które to koloniści wydobywali i rozsyłali na inne planety zamieszkałe przez ludzi. Właśnie dzięki tym szarym komórkom Wielkie Dżdżu uzyskało sławę we wszechświecie. Była to jedyna planeta, gdzie wydobywano szare komórki, tak bardzo niezbędne w procesie logicznego myślenia. Koloniści przybyli na Wielkie Dżdżu, przekopali górę adaptując ją na własne cele. Tak powstało miejsce nadające się do zamieszkania przez ludzi. Ambasadorem nowej kolonii, zwanej teraz Wielkie Dżdżu, został wredny typ mający układy z Mafią panującą nad wszystkimi koloniami - Hrabia Harkacz. Mały i gruby mężczyzna około pięćdziesiątki. Na Wielkie Dżdżu przyleciał wraz ze swoim kochasiem o pięknie brzmiącym imieniu - Klucz-Ratrak, i po tygodniu przeistoczył górę w więzienie, a kolonistów w swoich osobistych niewolników. Wydobycie szarych komórek wzrosło o trzydzieści procent, ze względu na wprowadzenie piątej zmiany pracującej w godzinach od jedenastej do dwunastej przy zachowaniu dziesięciogodzinnej doby. Pracowali w czasie, którego tak naprawdę nie było. Zaraz potem powstała gwardia Wodnych Wojowników zwanych w skrócie: WW. Na ich czele stanął Klucz-Ratrak, który po nafaszerowaniu się szarymi komórkami stał się zupełnym imbecylem. Nadmiar szarych komórek w jego ograniczonym mózgu spowodował uruchomienie reakcji zupełnie przeciwnych do zamierzonych. Krążyły różne historie na temat powstania jego imienia. Były to mniej lub też bardziej prawdopodobne opowieści, ale żadna z nich nie zbliżyła się do prawdy na tyle aby ją chociażby polizać. Klucz-Ratrak nosił kiedyś zupełnie inne imię, bardziej zwyczajne, ale od chwili wyprawy na narty w Alpy wszystko w jego życiu uległo zmianie. Mężczyzna ten funkcjonował od jakiegoś już czasu tylko i wyłącznie dzięki stałym wymianom baterii. W wieku osiemnastu lat przesadził z zażywaniem narkotyków i umarł. Hrabia Harkacz, którego Klucz-Ratrak był już wówczas kochasiem, ożywił go tworząc z młodego mężczyzny cyborga. Jednakże baterie były niezbędne, aby Klucz-Ratrak mógł egzystować. Na klatce piersiowej cyborga znajdował się otwór do którego wchodziły dwie baterie R-20. Otwór ten był zabezpieczony i na wszelki wypadek zamykany na klucz. Kluczyk od tej osobliwej skrytki znajdował się zawsze w posiadaniu Hrabiego. Kiedyś właśnie w czasie wyprawy na narty w Alpy Hrabia zgubił ten kluczyk podczas zjazdu z góry, a jadący za nim Klucz-Ratrak zauważył co się stało i zahamował obok zguby. Padł na kolana i szukał w śniegu kluczyka. Traf chciał, że akurat znalazł się na trasie przejazdu ratraka i młody mężczyzna dołączył do kluczyka. Hrabia Harkacz zauważył nieobecność swojego kochasia dopiero wtedy, gdy znalazł się na dole. Oczywiście Hrabia, a nie Klucz-Ratrak. Przeczekał tam dwie godziny, a potem wrócił na szczyt i zjechał ponownie. W połowie zjazdu natknął się na wystającą spod śniegu rękę, która wydała się Hrabiemu bardzo znajoma. Zatrzymał się obok i wyciągnął swojego kochasia. W drugiej ręce Klucz-Ratrak mocno ściskał mały kluczyk. * * * * * Utah wyłączył automatycznego pilota i przejął stery. Prowadził statek nisko nad powierzchnią planety i zwalniał. Osadził statek na wodzie i wyłączył silniki. - Nic tylko woda i woda - powiedział. - I deszcz. Iowa przeglądał wydruki komputerowe, które wyrzucał z siebie ich mózg pokładowy. - Osiemdziesiąt kilometrów na północ od miejsca gdzie teraz jesteśmy znajduje się góra, o której mówił nam Nieśmiertelny. Utah spojrzał na kolegę. - Teraz mi to mówisz? - Odpalił ponownie silniki i przeleciał na północ. Po chwili ujrzeli górę wyłaniającą się na horyzoncie. Wyrastała z wody i sięgała wysoko w stronę nieba. Wszystko to za kurtyną deszczu. Utah zwolnił i posadził statek kosmiczny na wodzie. Otworzyły się włazy, opadł trap i Utah pierwszy postawił nogę na planecie. Powoli i ostrożnie. Woda sięgała mu poniżej kolan kiedy poczuł pod piętą twardy grunt. Według danych Kosmicznego Przewodnika taki stan rzeczy miał miejsce na całej planecie. Ciężkie deszczowe chmury wisiały nad nimi. Iowa pokazał się na szczycie trapu. - Pada? - zapytał. - Wcale - Utah wzruszył ramionami mokrymi już od deszczu. - Przestań gadać i podawaj rzeczy. * * * * * Hrabia Harkacz patrzył na wartownika, który przyszedł do niego z najnowszymi wiadomościami. - Gdzie mówisz, że oni są, hee? - rozwalony na fotelu w sposób który jednoznacznie wskazywał, że za moment będzie rodził, patrzył bezmyślnie na swoje stopy z których płatami odchodziła skóra. Po lewej stronie fotela, na podłodze siedział Klucz-Ratrak i obcinał paznokcie u rąk używając do tego noża. - To mały statek kosmiczny, Hrabio - mówił wartownik. - Wygląda jak te latające talerze z dawnych czasów. Nie ma żadnej nazwy ani oznakowań. Nic. Wylądował jakieś dziesięć minut temu i wysiadło z niego dwoje ludzi ... - To co robiłeś do tej pory, że dowiaduję się o takim wydarzeniu dopiero teraz? Dziesięć minut temu, mówisz, hee ... Wiesz co? Albo nie ... - Hrabia spojrzał na Klucza-Ratraka. - Słuchaj malutki - powiedział do niego, - zabij go. Klucz-Ratrak, jak przystało na dobrego cyborga, momentalnie wykonał polecenie. Zerwał się z podłogi i skoczył w stronę wartownika, którego głowa oderwana od reszty ciała już chwilę później leżała na podłodze. Korpus martwego człowieka dołączył do głowy zaraz potem. - Nie tak - syknął Hrabia, - nie tak, mój miły. Nie niszcz posadzki tej pięknej komnaty. Krew tego ścierwa nie musi brudzić wszystkiego wokół. Klucz-Ratrak zatrzymał się nad zwłokami nie wiedząc czy dobrze wykonał swoje zadanie czy też nie. - Zawołaj Nekrusa - polecił Hrabia kochasiowi. - Musimy jeszcze o coś zapytać wartownika. * * * * * Najtrudniej było wbić pierwsze trzy podstawy podestu. Utah i Iowa robili to tak szybko jak tylko mogli. W każdej chwili Hrabia Harkacz mógł wysłać swoich Wodnych Wojowników, aby sprawdzili co się dzieje. Nieśmiertelny wynajął Iowę i Utah aby przygotowali Twierdzę na jego przybycie. To było zadanie, które musieli wykonać aby otrzymać wynagrodzenie. W sumie proste do zrealizowania, ale warunki atmosferyczne panujące na planecie i prawdopodobieństwo niebezpieczeństwa, jakie może zaistnieć ze strony Hrabiego działało bardzo deprymująco na obu zleceniobiorców. Niby to nic takiego, bo cóż może być łatwiejszego od postawienia Twierdzy na wodzie? Budując podest patrzyli co jakiś czas w stronę góry oczekując delegacji Hrabiego i być może właśnie dlatego delegacja przybyła. Utah i Iowa zdołali postawić wtedy piątą podporę. * * * * * Nekrus patrzył swoim jedynym zdrowym okiem na trupa leżącego na podłodze. - Nie żyje - stwierdził Nekrus. Był to niski mężczyzna mający ponad siedemdziesiąt lat. Z twarzy pokrytej zmarszczkami emanowało zmęczenie. Prawdopodobnie Hrabia nie pozbawił go życia tylko dlatego, że był jedynym człowiekiem na Wielkim Dżdżu, który umiał porozumiewać się z umarłymi. Nekrus był bardzo potrzebny na Wielkim Dżdżu chociażby z tego powodu, że Hrabia najpierw zabijał, a dopiero potem chciał rozmawiać. - Tyle to wiem bez twojego udziału w dyskusji - wtrącił Hrabia. - Trup powiedział, że nie żyje - twardym głosem powiedział Nekrus. - Właśnie to do niego dotarło. - Nic mnie to nie obchodzi - przerwał Nekrusowi Hrabia. - Zapytaj go o obcych. - Trup mówi Hrabio, abyś sobie te pytania wsadził w... no wiesz gdzie masz sobie je wsadzić. Hrabia splunął na rękę i wytarł ślinę do spodni. Zabrudzony i sztywny materiał spodni świadczył o tym, że Hrabia tego typu rzeczy robił dosyć często. Przyzwyczajenie, które dawało znać innym, że Hrabia jest zdenerwowany. - Zawołaj tu grupę WW - polecił Hrabia. Nekrus zniknął z oczu Hrabiego, który przechadzał się nerwowo po komnacie. Klucz-Ratrak obserwował Hrabiego śledząc jego ruchy. Idiotyczny uśmieszek nie znikał z ust cyborga. Grupa WW zjawiając się w komnacie przerwała spacer Hrabiego. Było to czterech zaprawionych w bitwach mężczyzn. Wyrośnięci muskularni mężczyźni. Tacy jakich lepiej omijać z daleka. Twarze pełne blizn i łuszczącej się skóry skierowane były na Hrabiego. Ich Capo obrzucił wszystkich spojrzeniem, które powinno uzdrawiać i wydał im rozkaz udania się w okolice obcego statku i zorientowania się czego chcą obcy. W razie jakichkolwiek wrogich reakcji ze strony obcych należało podjąć zdecydowane kroki mające zapobiec rozprzestrzenianiu się zła na Wielkim Dżdżu. * * * * * Podróżnicy patrzyli na zbliżającą się do nich kulę wody. Cztery ślizgacze, jakich używali Wodni Wojownicy do poruszania się po powierzchni planety, zbliżały się szybko i nieubłaganie. Maszyny wzbijały wokół siebie chmurę wody, co w połączeniu z bezustannie padającym deszczem tworzyło makabryczne wrażenie. Iowa i Utah stali na podeście oczekując gości. Pozbawieni jakiejkolwiek osłony i jakiejkolwiek broni stawali się łatwym celem dla WW. Cztery ślizgacze wyhamowały dziesięć metrów od nich. Kapitan Wodnych Wojowników przywitał obcych na Wielkim Dżdżu w imieniu Hrabiego Harkacza i pozdrowił również statek kosmiczny. Dlaczego to zrobił, trudno było zgadnąć, ale obaj podróżnicy przekonali się, że delegacja WW nie składa się z ludzi nad wyraz inteligentnych. Iowa przekazał życzenia w swoim imieniu dla Hrabiego, a w imieniu Utaha dla góry, co zostało przyjęte bardzo entuzjastycznie. Przyszła kolej na kapitana. Zaczął opowiadać o pogodzie, że ciągle pada i pada ... Iowa pokiwał głową i przeprosił WW, ale ma jeszcze dużo pracy, więc jeżeli nic nie stoi na przeszkodzie to on wróci do budowania Twierdzy. - Twierdzy? - słowo to podziałało na kapitana WW jak odgłos budzika wyrywającego śpiącego z głębokiego snu. - Jaka znowu twierdza? Dla kogo? Utah wskazał na niebo. - Nieśmiertelny. Stamtąd przybędzie ten, co naprawia wszelkie zło - powiedział dramatycznym głosem. - Dla niego właśnie budujemy Twierdzę, aby mógł czuć się tutaj dobrze i bezpiecznie, a z tej mokrej planety uczynił suchą pustynię. WW przerażeni nie wiedzieli co teraz robić. Czy zabić intruzów, zabrać ich zwłoki i niech porozmawia z nimi Nekrus? Czy też pojmać ich i rzucić na kolana przed Hrabią? Była to zbyt duża odpowiedzialność jak na nich. Zawrócili i pognali z powrotem w stronę góry, do Hrabiego na konsultacje. Wszyscy znali przecież przepowiednię o Bogu, który ma zmienić deszczową planetę w pustynię. Zanosiło się na to, że Bóg przybywa. Utah patrzył za znikającymi w oddali Wodnymi Wojownikami. Nie miał cienia wątpliwości, że powrócą. Fakt że byli ograniczeni umysłowo, ale równocześnie ślepo oddani Hrabiemu. - Musimy szybko skończyć budowę Twierdzy - powiedział. - Obawiam się, że nie będziemy mieć na to zbyt dużo czasu. Oni tutaj wrócą. * * * * * - Zaproście ich tutaj - powiedział Hrabia, kiedy WW zdali raport z inspekcji u obcych. - Pojmiemy ich na miejscu i zabijemy. Albo odwrotnie, to znaczy zabijemy a potem pojmiemy. Jeszcze się nad tym zastanowię. Chociaż nie, nie będę się zastanawiał. Szkoda czasu. Idźcie po nich. Niech tutaj przybędą. Przechadzał się po komnacie zastanawiając się co dalej ma robić. Przystanął przed stojącym na baczność kapitanem WW i spojrzał mu prosto w oczy. Miał zamiar splunąć na podłogę, ale nie zebrał tyle śliny na języku aby to uczynić. - Kto to jest ten Nieśmiertelny? - zapytał. - Wielki Pogromca Ghenian. Wielki Czarownik. No i to jest ten facet, o ile tak można o nim powiedzieć biorąc pod uwagę jego wygląd, który ma zmienić nasze Wielkie Dżdżu w pustynię - odparł kapitan. - Skąd to wiesz? - Wszyscy o tym wiedzą - wytłumaczył kapitan. - Każdy go zna. Historia Nieśmiertelnego jest znana na wszystkich planetach. Jak również jego wygląd. - Wszyscy tylko nie ja? - Hrabia spojrzał na swojego kochasia. - Wiedziałeś o tym? - O czym? - odparł pytaniem Klucz-Ratrak. - O tym kto to jest Nieśmiertelny i co zamierza uczynić z naszą planetą. - Nie, tego nie wiedziałem. I w dalszym ciągu nie wiem, a co on chce ... - Nic. Drobiazg. Idźcie już stąd - rzucił do WW i usiadł w fotelu. * * * * * Kiedy delegacja Wodnych Wojowników pojawiła się ponownie na horyzoncie podróżnicy już od dziesięciu minut podziwiali efekt swojej pracy - wybudowaną Twierdzę. Budowla ta nie była wcale czymś okazałym. Po prostu zwykły drewniany barak, jednakże z komfortowym wyposażeniem wnętrza. Gruby dywan, wysokiej klasy sprzęt hi-fi, tapczan stojący przy jednej ze ścian oraz stolik i dwa fotele na środku pomieszczenia. Wewnątrz Twierdzy było przede wszystkim sucho i przyjemnie. Klimatyzacja pracowała na pełnych obrotach. Twierdza była przygotowana na przybycie Nieśmiertelnego. Podróżnicy wykonali swoje zadanie. Pozostało im tylko wysłanie informacji do Nieśmiertelnego, aby przybywał na Wielkie Dżdżu. Fakt, że Nieśmiertelny wybiera się na Wielkie Dżdżu przestał być już tajemnicą. Ktoś musiał wreszcie przeciwstawić się Hrabiemu. Od chwili kiedy Nieśmiertelny sam pokonał Ghenian - obcych najeźdźców z kosmosu, jasne stało się, że nie ma potężniejszej jednostki w całym Wszechświecie. Iowa i Utah obserwowali przez panoramiczne okno Twierdzy zbliżających się Wodnych Wojowników. Byli w takim samym składzie jak ostatnim razem. Sunęli po wodzie na swoich ślizgaczach i z każdą chwilą byli coraz bliżej. Podróżnicy wyszli przed Twierdzę i od razu znaleźli się pod ostrzałem deszczu i zimnego wiatru. Skończyła się gra w podchody z Hrabią, rozpoczęła się potyczka i obaj zdawali sobie o tym sprawę. Ślizgacze wyhamowały kilka metrów od Twierdzy i kapitan WW krzyknął do podróżników by zabrali swoje szczoteczki do zębów, gdyż od tej chwili, aż do odwołania stają się oficjalnymi gośćmi Hrabiego Harkacza. Zarówno Iowa, jak i Utah nie planowali udawania się w gościnę, więc Iowa delikatnie i równocześnie bardzo stanowczo odmówił kapitanowi podróży w ich towarzystwie gdziekolwiek. Kapitan ponowił zaproszenie, ale tym razem już bez idiotycznego uśmieszku na twarzy. Iowa przeprosił raz jeszcze, że musi odmówić. Wodni Wojownicy naradzali się przez kilka sekund, czego efektem było groźnie brzmiące polecenie kapitana, skierowane do podróżników, aby natychmiast udali się z nimi do Hrabiego. Utah nie wytrzymał wreszcie tej idiotycznej słownej szamotaniny i wytłumaczył kapitanowi WW z jakiej linii genetycznej wywodzą się Wojownicy oraz Hrabia. Kapitan dopiero po kilku sekundach uchwycił obraźliwe znaczenie wypowiedzi Utah i ruszył do ataku. Moment później zorientował się, że ruszył samotnie. Zawrócił. Wydarł się na swoich kompanów i dopiero wtedy pozostali zareagowali ruszając za kapitanem do ataku. Jednakże całe to zamieszanie spowodowało, że podróżnicy znaleźli tyle czasu ile potrzeba aby ukryć się bezpiecznie we wnętrzu statku. Poderwali statek w powietrze paląc czterech WW ogniem wylatującym z dysz startującego pojazdu. Odlecieli trzysta metrów na zachód od Twierdzy i wylądowali ponownie na wodzie. Iowa wysłał w kosmos sygnał informujący o ukończeniu budowy. Nieśmiertelny odebrał go w sekundę później i ruszył w stronę Wielkiego Dżdżu. Koło maszyny niszczącej zostało wprawione w ruch. Nic już nie dało się cofnąć. Bóg był w drodze na Wielkie Dżdżu. Inny bóg już na niej przebywał o czym nikt nie miał jeszcze pojęcia. * * * * * Statek kosmiczny na pokładzie którego znajdował się Nieśmiertelny, mknął w stronę Wielkiego Dżdżu. Na jego pokładzie dwie istoty jadły właśnie późną kolację. Mała dziewczynka, z wyglądu zaledwie dwuletnia, jadła grysik. Co jakiś czas spoglądała na swojego towarzysza: wielkiego, obrośniętego ciemnymi włosami osobnika. Długi porośnięty czarnymi włosami nos przypominał bardziej burak cukrowy, niż narząd powonienia. Uszy nad wyraz rozwinięte opadały na ramiona, a małe okrągłe oczka patrzyły na dziewczynkę ze złością. - Skąd ty się wzięłaś mała dziewczynko? - zmutowany głos wibrował w powietrzu i uciekał przez szyby wentylacyjne. Gdyby trafił na szkło rozbiłby je momentalnie na drobne fragmenty. Dziewczynka spojrzała w oczy Nieśmiertelnego. - Już ci powiedziałam kosmaczu, że nazywam się Mister Mind, a nie mała dziewczynka. - Mała dziewczynka nie może nazywać się Mister Mind. - A dlaczego nie? Nieśmiertelny podrapał się swoją sześciopalczastą dłonią w czubek głowy. - Bo nie. - Argument nie do obalenia - mruknęła dziewczynka i odsunęła talerz w stronę Nieśmiertelnego. - Sam sobie jedz to świństwo. Masz tutaj może koniak? Szczęka Nieśmiertelnego zaopatrzona w rząd ostrych zębów opadła mu na blat stołu. - Jesteś małą wredną dziewczynką - powiedział. - A małe wredne dziewczynki jedzą grysik i w żadnym wypadku nie piją koniaku. Więc z łaski swojej jedz grysik, a o koniaku zapomnij. - A piwo? - Grysik. - Wino...? - Grysik mała dziewczynko. - Mister Mind. - Oj zamknij się wreszcie. - Powiedz mi kosmaczu, po co właściwie lecimy na tę deszczową planetę? Nieśmiertelny znowu podrapał się po czubku głowy. Dziewczynka patrzyła na niego oczekując odpowiedzi. Kosmata istota włożyła do ust kawałek ciasta aby grać na czas i odwlec moment, kiedy będzie musiała udzielić odpowiedzi. Nieśmiertelny był kiedyś zwykłym śmiertelnikiem i wyglądał zupełnie zwyczajnie, tak jak wyglądają ludzie. Stał się jednakże obiektem doświadczalnym w chwili kiedy naukowcy wysłali go na orbitę, aby spędził tam weekend. Zgodził się wówczas - myśląc, że weekend minie szybko, a pieniądze jakie zarobi zainwestuje w prywatny interes, który pozwoli mu usamodzielnić się. Niestety - wysłali go na orbitę tylko na dwa dni, ale nie wrócił już nigdy na ojczystą planetę. Na żadną inną także nie. Wojskowi przejęli kontrolę nad eksperymentem i na organizmie tego człowieka wypróbowano nowej broni chemicznej. Broń ta miała spowodować, że ciało człowieka ulegnie unicestwieniu. Tak miało być. Niestety, stało się zupełnie coś innego. Mężczyzna nie dość, że nie chciał zniknąć to jeszcze ulegał metamorfozie. Wojskowi postanowili zabić mężczyznę, który powoli przeistaczał się w potwora. Odprowadzali ze statku powietrze. Napełniali statek dziwnymi substancjami. Przesyłali mu do pożywienia różne składniki, aż człowiek zmienił się w istotę - w Nieśmiertelnego. Nos zmienił się w ogromną bulwę, uszy urosły do zastraszających rozmiarów. Całe ciało pokryło się czarnymi, szorstkimi włosami. Na domiar złego Nieśmiertelny nabył umiejętności, które u zwykłego człowieka traktowane były jako coś nadzwyczaj niesamowitego. Swoim głosem powodował, że pękało szkło. Ślina miała właściwości kwasu siarkowego, a wzrok wyostrzył się tak bardzo, że aż ranił. I już wydawało się, że nic więcej nie może się wydarzyć, aż tu dwa dni temu zadławił się podczas posiłku. Zaczął się dusić i nagle zwymiotował. Wypluł z siebie małą dziewczynkę o kruczoczarnych włosach. Spojrzała na niego dużymi ciemnymi oczami i przedstawiła się jako Mister Mind. Nieśmiertelny przełknął kolejny kęs ciasta i popatrzył na dziewczynkę. - Musimy - odparł. - Hrabia Harkacz ma zupełny nadzór nad kopalnią szarych komórek. Muszę przemienić tę planetę w pustynię. - Jeżeli to zrobisz kosmaczu, wówczas znikną wszystkie szare komórki z tej planety. Wielkie Dżdżu przestanie mieć jakąkolwiek wartość. Nieśmiertelny wzruszył ramionami. - Potrafisz czarować? - spytała po chwili. - Chyba tak. - Dlaczego chyba? Nie można tak mówić. Albo coś potrafisz, albo nie. Więc jak to jest z tymi czarami? - A czy coś takiego uważasz za czary? - wysunął przed siebie pięść i rozprostował palce. Dziewczynka, znana Nieśmiertelnemu jako Mister Mind, wzruszyła ramionami. - A to? - uderzył pięścią w stół i odezwały się nożyce. - Już lepiej, ale nadal nie mogę zrozumieć w jaki sposób chcesz zamienić deszczową planetę w olbrzymią pustynię. - Poczekaj troszeczkę, a sama się przekonasz. Iowa patrzył na dzieło pisarza. - Co to jest? - spytał po raz kolejny. - Obraz. - To ma być obraz? Czy ty widziałeś kiedyś obraz? Pisarz wzruszył ramionami. Wyglądał na obrażonego. Iowa wyszedł z pokoju pisarza i po trzech sekundach wrócił z Utah. Utah przyglądał się przez kilka sekund desce na której pisarz rozsmarował czarną farbę. - Wiesz Utah, według naszego pisarza to co trzymasz w ręce to obraz. - Co ty nie powiesz? - zdziwiony Utah próbował doszukać się głębi w zamalowanej na czarno płaszczyźnie. - I co ma przedstawiać ten obraz? - Przestrzeń kosmiczną. Bez gwiazd i planet, oczywiście. Gdybym dostał białą farbę to domalowałbym jeszcze i gwiazdy, i planety. - Białą farbę mówisz? - Iowa rozglądał się po pomieszczeniu zastanawiając się skąd pisarz wziął deskę. - A co będzie z pisaniem? - Postanowiłem darować sobie pisanie powieści - odparł. - Nie wychodzi mi to zbyt dobrze. Lepiej zostawić to lepszym, natomiast jeżeli chodzi o malowanie, to ... - Jeżeli mogę się wtrącić - przerwał mu Utah. - To dobrze by było gdybyś darował sobie również malowanie. * * * * * - Panie Hrabio!!! - radiooperator Wielkiego Dżdżu krzyczał podniecony wpatrując się w ekran radaru na którym pojawiła się nagle zielona plamka. - Obcy pojazd wleciał w naszą atmosferę. - Znowu? - zdziwiony Hrabia patrzył na ekran nic tam nie widząc. Z tyłu stał Klucz-Ratrak obgryzając paznokcie. - Zbliża się do nas bardzo szybko. - Gdzie on jest? - Tutaj - palec radiooperatora wskazał pulsującą się i szybko przesuwającą się po ekranie zieloną plamkę. - Aha ... tutaj. - Teraz zwalnia ... zatrzymał się ... - zielona plamka nie przemieszczała się już po ekranie. - Wylądował. - Aha ... * * * * * Nieśmiertelny otworzył właz i spojrzał na Twierdzę. Mister Mind pojawiła się obok niego. - Pada deszcz - powiedziała. - Wiem. - I co to ma być? - spytała. - Wielkie Dżdżu. Deszczowa planeta - głos Nieśmiertelnego pomknął w stronę Twierdzy i wielkie, panoramiczne okno rozsypało się w drobne kawałki. Klimatyzacja wewnątrz Twierdzy pozostała tylko wspomnieniem. - Nie bądź taki ważny kosmaczu. Chodzi mi o ten barak. - To Twierdza - powiedział i doszedł do niego odgłos pękającego szkła. Coś trzasnęło wewnątrz Twierdzy. - Twierdza ... hmmm ... rozumiem, to znaczy tak mi się wydaje. Zaczynasz czarować? - A kto mówił, że będę czarował? - zeskoczył do wody i zatoczył ręką wokół siebie małe kółko. Woda zafalowała i uniosła się o jakieś dwadzieścia centymetrów. Następnie gwałtownie zaczęła opadać i równocześnie ląd zaczął pojawiać się ponad powierzchnią wody. Już po chwili Nieśmiertelny stał na suchym lądzie. - Jak to zrobiłeś? - Mister Mind zeskoczyła ze statku. - To takie czary, mała wredna dziewczynko. Chodź ze mną, obejrzymy Twierdzę. Wewnątrz baraku, lub inaczej - Twierdzy, Nieśmiertelny rozejrzał się szacując straty. Panoramiczne okno pozbawione było szyby, a sprzęt hi-fi pożegnał się ze szklanymi wyświetlaczami. - Rewelacyjka - stwierdził. - Można mówić, że ma być bez szkła. I tak zapomną. Ale statek odsunęli... no nic, poczekamy na nich, aż się zjawią. Miał oczywiście na myśli podróżników. * * * * * Zjawili się dziesięć minut po tym jak Nieśmiertelny wylądował na planecie. Zdziwili się ujrzawszy suchy ląd, a po wejściu do Twierdzy przypomnieli sobie o tym o czym powinni byli pamiętać. - Pękła szyba - powiedział Nieśmiertelny na ich widok. Trzasnęły szkła w okularach Utah. Iowa krzyknął z bólu. Pękły jego szkła kontaktowe. Nieśmiertelny pomyślał, że ma pecha dobierając sobie do współpracy ludzi z wadami wzroku. - Kim jest ta dziewczynka? - zapytał po chwili Utah. Patrzył mrużąc oczy. Rozbite szkła okularów leżały na dywanie. - Nie wiem, zwymiotowałem ją. Utah i Iowa nic z tego nie zrozumieli, ale nie podtrzymywali już tematu dziewczynki. Niektóre sprawy było lepiej zostawić w spokoju. * * * * * Hrabia patrzył jak Wielki Pogromca Ghenian, Wielki Czarownik, Nieśmiertelny szedł w kierunku góry. Zbliżał się do nich. Szedł pewnie przed siebie, a każdy krok powodował, że woda wokół znikała i wynurzał się ląd. Padający deszcz uderzał w suchą przez chwilę ziemię, ale nie zatapiał już raz wynurzonego lądu. Hrabia odnosił wrażenie, że deszcz stał się troszeczkę słabszy. Przepowiednia zaczynała się spełniać - przybył ten, który miał zamienić deszczową planetę w pustynię i raz na zawsze zniszczyć szare komórki. Nie wyglądał jednak jak Bóg, raczej jak stwór z piekła rodem. Chociaż trudno było to jednoznacznie stwierdzić nie wiedząc jak wygląda Bóg. Hrabia Harkacz patrzył jeszcze przez chwilę na idącego stwora, a potem odwrócił się w stronę Klucza-Ratraka. W oczach Hrabiego ujrzeć można było błyski bezradności i wściekłości. Patrzył na Klucza-Ratraka, którego mina świadczyła, że nie rozumie wcale aktualnej sytuacji. - Niech Wodni Wojownicy nie wpuszczą go do środka - powiedział. - Dopilnuj tego. Klucz-Ratrak pobiegł z nowym poleceniem w stronę głównej bramy i przekazał rozkaz wartownikom. Hrabia wrócił do swojej siedziby i starał się zapomnieć o kłopotach. Jednakże już po pięciu minutach naprzeciwko niego stał Nieśmiertelny. U jego stóp klęczał Klucz-Ratrak ocierając krew lejącą się z nosa. - Wyrwał bramę z zawiasami - powiedział Klucz-Ratrak. - Nie mogliśmy go powstrzymać. - Nie można mnie powstrzymać - odezwał się Nieśmiertelny, a jego głos zlał się z odgłosem pękających wazonów i szklanych naczyń. - Na waszą planetę przybył Pielgrzym. Zamierzam przemienić Wielkie Dżdżu w pustynię. Równocześnie chcę dać wam szansę na opuszczenie planety w ciszy i spokoju. Ewakuacja z Wielkiego Dżdżu powinna odbyć się bez paniki. - Nie mam zamiaru nigdzie lecieć - odparł Hrabia. - Wręcz przeciwnie, to ty powinieneś odlecieć stąd do wszystkich diabłów. Zresztą to gdzie odlecisz nie ma zbyt wielkiego znaczenia, najważniejsze jest to abyś zniknął z planety. - Wyruszam teraz na pielgrzymkę po planecie. Będę ją zmieniał. Macie czas do mojego powrotu. Wyszedł zostawiając zaszokowanych mężczyzn. Obaj mieli świadomość, że Pielgrzym dotrzyma słowa. * * * * * Nieśmiertelny spojrzał na dziewczynkę, a potem na podróżników, którzy byli już gotowi do odlotu. Iowa trzymał w prawej ręce walizkę z pieniędzmi, wynagrodzeniem za wykonanie zadania. Kiedy obaj odeszli Nieśmiertelny spojrzał ponownie na dziewczynkę. - Mam zadanie do wykonania - powiedział. - Nie wiem jednak co ty tutaj będziesz robić. - Jak długo cię nie będzie? - Trudno powiedzieć. Dzień, dwa, tydzień. - Znajdę sobie jakieś zajęcie. Nieśmiertelny popatrzył za odchodzącymi podróżnikami. - Utah!!! - wrzasnął i na moment deszcz przestał padać. Podróżnik obejrzał się, a potem zawrócił. Iowa poszedł dalej, w stronę statku. - Wiem, że zrobiliście co do was należało - powiedział Nieśmiertelny do Utah. - Ale chciałbym zlecić wam jeszcze jedno zadanie. Może ta dziewczynka jest wredna, ale mimo to jest to tylko dziewczynka i mam małe, co prawda ale jednak mam, wyrzuty sumienia, że wyruszając na pielgrzymkę zostawiam ją samą. Czy możecie się nią zaopiekować w czasie mojej nieobecności ? Utah skinął głową. - Nie potrzebuję opiekuna - warknęła dziewczynka. - Zostanę w baraku. - W Twierdzy - odruchowo poprawił Nieśmiertelny. - Nie ma mowy. Pójdziesz z Utah. I lepiej będzie Utah, jeżeli wzniesiecie się na orbitę. * * * * * - Co to ma niby być? Statek? I co tu tak cuchnie? - Mister Mind wytarła mokre buty o wykładzinę. - Właśnie, co tu tak cuchnie? - Utah spojrzał podejrzliwie na Iowę. Iowa siedział na fotelu. - Zapomnieliśmy zmienić pisarzowi pampersa i ... - Pisarzowi? Macie tutaj pisarza? - Marnego - mruknął Iowa. - Wstyd się przyznawać. Na domiar złego zajął się w ostatnim czasie malarstwem, o ile tak można nazwać to co on robi. - Mogłabym go zobaczyć? Iowa wstał niechętnie i poszedł z dziewczynką do pomieszczenia pisarza. Nieprzyjemny ostry zapach zwalał z nóg. - Troszeczkę pan przesadził - mruknęła dziewczynka na widok pisarza. Statkiem wstrząsnęło i przechyliło na bok. - Co to? - Silniki. Utah uruchomił silniki, wyruszamy na orbitę. - Co to za dziewczę? - spytał pisarz. - Nie jestem żadne dziewczę, nazywam się Mister Mind. Co to za medal? - wskazała na pierś pisarza, gdzie przypięty był mały medal. - Dostałem go od tych porywaczy - skinął na Iowę. - Za sprzątanie. - Porywaczy? Czegoś tutaj nie rozumiem. - Zostawię was tutaj, dobrze ? Bawcie się, no to na razie - Iowa pośpiesznie wyszedł z pomieszczenia. Zanim zamknął klapę za sobą, usłyszał jak dziewczynka zaczyna kląć, zaraz po tym jak pisarz opowiedział jej, że Iowa i Utah połamali mu nogi. * * * * * Woda znikała, wyłaniał się ląd, który po chwili ze zwykłej ziemi zmieniał się w piasek. Daleko z tyłu, za plecami Nieśmiertelnego płonęła Twierdza. Podpalił ją odchodząc. Deszcz przestał tam padać więc nic nie miało prawa zgasić ognia. Podpalenie Twierdzy było czymś co musiało mieć miejsce. Było to konieczne aby dalsza część planu mogła realizować się. Zregenerował siły odpoczywając chwilę wewnątrz Twierdzy, a później ruszył na pielgrzymkę. Każdy krok Nieśmiertelnego osuszał planetę. Deszcz z każdą chwilą był coraz mniej intensywny. Pojawienie się czwartego dnia pielgrzymki na horyzoncie grupy Wodnych Wojowników pędzących na ślizgaczach nie zaskoczyło Nieśmiertelnego. Nie zwolnił kroku aż do ostatniej chwili. Dopiero gdy WW zbliżyli się Wielki Czarownik zatrzymał się. Wokół grupy WW wyschła woda, co było oczywiście zasługą Nieśmiertelnego. Ujrzał w oczach przybyłych strach. Hrabia wysłał ich na spotkanie z Pielgrzymem, którego przecież nie tak trudno przestraszyć, lecz teraz kiedy do tego spotkania doszło ... Nieśmiertelny wyciągnął przed siebie zaciśniętą dłoń i rozprostował palce. Wojowników trafiła niewidzialna siła o mocy huraganu zrzucając ich ze ślizgaczy na ziemię. Zacisnął dłoń w pięść i ponownie rozprostował palce. Ślizgacze stanęły w ogniu. Mężczyźni w panice rozbiegli się we wszystkie strony. Nieśmiertelny obserwował ich przez chwilę, potem ugasił ogień trawiący ślizgacze i ruszył przed siebie. Pięć minut później deszcz przestał padać. * * * * * Szare komórki umierały. Był to zgon powolny i bardzo bolesny. Energię czerpały dotąd z mikroklimatu planety, który został teraz zniszczony. Nieśmiertelny spowodował zmiany w klimacie Wielkiego Dżdżu, a w konsekwencji śmierć szarych komórek. - Musimy go zabić - stwierdził Hrabia Harkacz i swoim zwyczajem splunął na podłogę. Klucz-Ratrak patrzył na Hrabiego ze strachem. Nigdy dotąd nie widział tak bardzo wściekłego Hrabiego. Nic w tym dziwnego. Nastał przecież koniec dla Wielkiego Dżdżu. Szare komórki zostały stracone. Nic nie dało się zrobić. Inteligencja kilku miliardów ludzi uzależnionych od szarych komórek znalazła się w zagrożeniu. - Nie spowoduje to powrotu do życia szarych komórek - mówił dalej Hrabia. - Ale da mi satysfakcję. Klucz-Ratrak milczał. Nie odzywał się. Wreszcie krzyknął ujrzawszy kto obok niego siedzi. Strach, który przepełniał Klucza-Ratraka był tak wielki, że aż zmaterializował się w czystej postaci. Wyszedł z cyborga i siedział teraz obok niego bez słowa. Miał wielkie oczy. - Zabij ten strach!!! - wrzasnął Hrabia. Cyborg zareagował momentalnie. W chwili kiedy Hrabia wrzasnął Klucz-Ratrak przestraszył się ponownie i miał teraz przeciw sobie dwóch przeciwników. Pokonał ich jednak bardzo szybko, a zwłoki zmasakrował i rozrzucił po komnacie. Zakrwawiony i pełny woli walki stał w szerokim rozkroku. - Idź i zabij Nieśmiertelnego. Ślizgacz prowadzony przez cyborga odmówił posłuszeństwa. Głównym powodem takiego stanu rzeczy był fakt, że deszczowa planeta przestawała być deszczową planetą. Stawała się pustynią. Deszcz przestał padać. Klucz-Ratrak kopnął ślizgacz i ruszył dalej na piechotę. Oddalił się już od góry na tyle aby stracić ją z pola widzenia. Zaczął tropić Nieśmiertelnego, którego ślady były bardzo wyraźnie odbite na ziemi. Już tylko w kilku miejscach widać było wodę, która jeszcze nie tak dawno była jedynym elementem krajobrazu planety. Biegł tropem Pielgrzyma tak długo, aż na horyzoncie ujrzał czarną kropkę. Ta czarna kropka zaczęła się powiększać z każdą chwilą, z każdym krokiem Klucza-Ratraka, który zmniejszał od niej dystans. Wreszcie kropka zmieniła się w sylwetkę postawnego mężczyzny. A potem można już było rozpoznać w tej postaci, bez obawy o popełnienie pomyłki, Nieśmiertelnego. Stwór obejrzał się i jego długie uszy zafalowały. Na krótką chwilę przysłoniły twarz. - Tylko bez czarów - warknął Klucz-Ratrak. - Załatwmy to jak mężczyźni. - Masz na myśli siebie ? Nie przeszkadzaj mi w pielgrzymce. - Przestań prosić o litość. Nie doczekasz się jej ode mnie. Nieśmiertelny bez słowa ruszył do ataku. Klucz-Ratrak był jednak szybki. Gdyby to nie był Nieśmiertelny, lecz zupełnie inny przeciwnik, to już dawno cyborg rozprawiłby się z nim. Skoczył do gardła przeciwnika w celu oczywiście zbrodniczym, ale Nieśmiertelny był już zupełnie w innym miejscu. Zniknął mu z oczu. Obejrzał się i nagle otrzymał potężne uderzenie w kark. Upadł na twarz i ponownie poczuł cios zadany ciężkim butem w głowę. Po chwili mocne szarpnięcie wyrwało go w górę i spojrzał w oczy z których wylewała się nienawiść. Nieśmiertelny wyszarpał z piersi Klucza-Ratraka klapkę i wyciągnął baterie. Klucz-Ratrak w tej samej chwili zwiotczał i stracił przytomność. Ciało cyborga upadło na ziemię wypuszczone z uścisku Nieśmiertelnego. Do ciała dołączyły również dwie baterie. Pielgrzym zawrócił na pięcie i ruszył dalej. * * * * * Hrabia Harkacz nie miał zamiaru opuszczać planety. Przez cały tydzień martwił się o Klucza-Ratraka, którego w porywie wściekłości wysłał aby zabił Nieśmiertelnego. Nie powróciła również jedna grupa Wodnych Wojowników, a na domiar złego teren wokół góry przypominał już pustynię. Krajobraz zmieniał się z minuty na minutę. Z każdą chwilą było coraz gorzej, a martwe szare komórki zaczynały już gnić i zapach wewnątrz góry stał się nie do wytrzymania. Kiedy na horyzoncie ukazał się idący w stronę góry Pielgrzym, Hrabia zrozumiał, że Klucz-Ratrak nigdy już nie powróci, a czas jaki mu pozostawił do dyspozycji Nieśmiertelny, skończył się. Ogarnęła go rozpacz i wściekłość. Był bezradny. Nieśmiertelny stanowił zbyt dużą siłę aby Hrabia mógł się mu sprzeciwić. Hrabiemu pozostało tylko jedno rozwiązanie. Wezwać Mafię. Uczynił to w ostatnim momencie. Nieśmiertelny nie bawił się w grzeczność. Kiedy dotarł do góry po prostu wyrwał po raz drugi drzwi wraz z zawiasami i odszukał Hrabiego. Hrabia Harkacz siedział w swoim fotelu. Po obu stronach fotela stało dwóch mężczyzn, których twarze nadawały się tylko na wycieraczki. Uzbrojeni w archaiczną broń półautomatyczną stanowili zbrojną grupę zaczepną Mafii. Przybyli tutaj w postaci dźwięku w ciągu kilku sekund przy użyciu kanału kosmicznego. Zmaterializowali się i byli gotowi odeprzeć każdy atak. Kanał kosmiczny był zarezerwowany tylko i wyłącznie dla potrzeb Mafii. Stanowił doskonały środek transportu. W ciągu paru sekund można było przesłać tym kanałem w dowolne miejsce wszechświata całą armię ludzi. Był to jeden z czynników dzięki któremu Mafia zyskała tak dużą władzę. Na wezwanie Hrabiego Capo wysłał na Wielkie Dżdżu dziesięciu swoich żołnierzy. W czasie transmisji trzeciego żołnierza kanał kosmiczny został nagle wyłączony i na miejsce dotarło dwóch całych i dolna część trzeciego mężczyzny. Z wiadomych względów ten trzeci, który przybył tylko we fragmencie nie nadawał się zupełnie do wykonywania jakichkolwiek zadań. - Tutaj jesteś - trzasnęły szkiełka w zegarkach mężczyzn z obstawy Hrabiego. - Miałeś czas. Zmarnowałeś go. - Zabijcie go chłopcy - warknął Hrabia. Nieśmiertelny zamrugał szybko oczami. Mężczyźni rozsypali się w proch, który opadł u stóp Hrabiego. Hrabia Harkacz wstał gwałtownie z fotela. Ręce uniosły się w stronę głowy i dłonie ścisnęły czaszkę. Hrabia krzyknął. Oczy uciekły ku górze, a potem gwałtownie opadły. Zachowywał się tak jakby coś w nim pękło, coś go odblokowało. Jakaś istota drzemiąca wewnątrz Hrabiego wyszła na zewnątrz. Hrabia przez moment błyskał niebieskim ogniem. Po chwili ustało i to. - No dobra - powiedział Hrabia zmienionym głosem. - Dosyć tej zabawy w kotka i myszkę. Do tej pory miałeś taryfę ulgową, ale od teraz wojna. - Wojna już trwa. - Nie mój drogi, dopiero się rozpoczyna - poderwał do góry ręce i nagle obaj znaleźli się w innym miejscu. * * * * * Ciemność i pustka. Cisza, która rozsadzała głowę. Takie były pierwsze odczucia Nieśmiertelnego gdy rzucony został w nieznany mu wymiar. Hrabia Harkacz spowodował, że zniknęli z Wielkiego Dżdżu i zaistnieli na nowo. Tylko gdzie? - Zniszczyłeś planetę durniu - usłyszał głos. Nie widział przeciwnika, ale głos miał tak potężne natężenie, że aż dudniło wszystko wokół. Nieśmiertelny milczał szukając wroga, który gdzieś tutaj był i czekał na błąd przeciwnika. Gdzieś po prawej stronie Nieśmiertelny usłyszał jak ktoś zapala zapałkę. Obejrzał się tam i ujrzał ogień. Hrabia Harkacz z papierosem przyklejonym do dolnej wargi szedł w jego stronę. Nieśmiertelny widział tylko postać Hrabiego na tle czerni. Z każdym krokiem, który przybliżał Hrabiego do Nieśmiertelnego sylwetka Hrabiego Harkacza ulegała zmianie. Mężczyzna stawał się coraz wyższy. I młodszy. I jaśniejszy. Kiedy zatrzymał się naprzeciwko Nieśmiertelnego wyglądał jak obłok mgły, ale nadal był rzeczywisty. Nieśmiertelny zrozumiał, że Hrabia stał się kimś prawdziwie niebezpiecznym. Niebieskie oczy Hrabiego obserwowały wroga. W tym spojrzeniu nie było litości ani dobroci. Było to spojrzenie przesycone nadmiarem szarych komórek. Hrabia wypuścił dym nosem i uśmiechnął się do wroga. - Przegrałeś z bogiem - powiedział. - Przegrałem? Kto niby jest tym bogiem? Ty? - Ja. Zawsze nim byłem i będę nadal. Mogłeś zniszczyć planetę na której byłem ambasadorem. Mogłeś zabić mojego chłoptasia, ale nie mnie ... nie mnie. - Jesteś chory. Wiesz o tym? Hrabia pokręcił głową. - To nie ja jestem chory. To ty inaczej widzisz świat. To ty inaczej odbierasz niektóre fakty. A wiesz dlaczego ? Bo jesteś inny. Spójrz na siebie idioto, nie przypominasz nawet człowieka. Fakt, że poruszasz się w pozycji pionowej o niczym jeszcze nie decyduje. Spójrz na swoją twarz. Naukowcy zrobili z ciebie potwora. Istotę, którą każdy człowiek traktuje jako ewenement. Wiesz, przez dłuższy czas zastanawiałem się co z tobą zrobię kiedy zjawisz się na mojej planecie. I długo nic logicznego nie przychodziło mi do głowy. Kiedy już przybyłeś na planetę postanowiłem, że przeczekam twoje posunięcia, zobaczę co zrobisz. Poczekałem, zobaczyłem i już wiem. Mógłbym zniszczyć cię, rozszarpać. Jednak nie zrobię tego. Jesteś dla mnie tak marnym stworzeniem ...- zawiesił głos, a następnie dodał: - Zostawię cię tutaj. I rozwiał się jak dym z papierosa. Pomknął gdzieś w pustkę wszechświata szukając innej planety, innej cywilizacji, dla której mógłby być bogiem. - Kim ty jesteś? - pomknęło w przestrzeń pytanie Nieśmiertelnego. - Kim byłeś? I dlaczego jesteś taki zły? * * * * * Statek kosmiczny podróżników wylądował na planecie znanej jako Wielkie Dżdżu. Iowa pomyślał, że trzeba będzie zmienić nazwę tej planety, wyglądającej teraz jak wielka pustynia. Cały glob pokrywał tu piasek. Mister Mind wyjrzała przez szybę na zewnątrz. - Ładnie tu - powiedziała. - O wiele ładniej niż przedtem. - Wreszcie przestało padać - odezw