9964
Szczegóły |
Tytuł |
9964 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9964 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9964 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9964 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
HENNING MANKELLl
pi�ta kobieta
w serii:
Marek Krajewski Koniec �wiata w Breslau Henning Mankell Morderca bez tworzy Henning Mankell Pia�a kobieta Aleksandra Marinina Ukradziony sen Aleksandra Marinina M�skie gry Joanna Szym�zyk Ewa i z�oty kot
pi�ta kobieta
prze�o�y�a HALINA THYLWE
MBP Szczecin Pi�ta kobieta / nr inw.: 1.38 - 37774
F38 821.113.6-312.4
.-as*
Patronat medialny:
Tytu� orygina�u: Den femte kvinnan
Copyright � 1996 by Henning Mankell
Published by agreement with Ordfronts Forlag AB, Stockholm
and Leonhardt & H0ier Literary Agency aps, K0benhavn
Copyright � for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2004
Copyright � for the Polish translation by Halina Thylwe, 2004
Wydanie I Warszawa 2004
dWidzia�em we �nie Boga, mia� dwie
twarze. Jedna by�a �agodna i czu�a jak
twarz matki, a druga przypomina�a
twarz Szatana.
z Upadku imama Nawala el Saadawiego
Paj�czyna oplata paj�ka mi�o�ci� i trosk�. afryka�skie, �r�d�o nieznane
Algieria - Szwecja maj-sierpie� 1993
Prolog
Tej nocy, kiedy przyszli spe�ni� �wi�t� misj�, panowa�a g��boka cisza.
Farid, najm�odszy z czterech m�czyzn, pomy�la� p�niej, �e nawet psy nie wyda�y �adnego d�wi�ku. Otula�a ich ciep�a noc, podmuchy wiatru znad pustyni by�y ledwie wyczuwalne. Czekali do zapadni�cia ciemno�ci. D�ug� drog� z Algieru, z Dar Azizy, przebyli starym, �le resorowanym samochodem. Dwa razy musieli przerwa� podr�. Pierwszy raz - �eby naprawi� lewe tylne ko�o. Nie byli nawet w po�owie drogi. Farid, kt�ry nigdy dot�d nie opuszcza� stolicy, usiad� w cieniu kamiennego bloku i ze zdziwieniem patrzy� na nieznany mu krajobraz. �ysa, sp�kana opona rozlecia�a si� na p�noc od Bu Saady. Du�o czasu zaj�o odkr�cenie zardzewia�ych muter i zamontowanie zapasowego ko�a. Farid zrozumia� z cichej rozmowy wsp�towarzyszy, �e wskutek op�nienia nie zatrzymaj� si� na posi�ek. P�niej, tu� pod El Quedem, zgas� silnik. Dopiero po godzinie uda�o im si� znale�� przyczyn� awarii i jako� temu zaradzi�. Ich przyw�dca, blady trzydziestoletni m�czyzna o ciemnej brodzie i gorej�cych oczach, takich jakie m�g� mie� wy��cznie wybraniec Proroka, w�ciek�ymi sykami ponagla� kierowc�, poc�cego si� nad gor�cym silnikiem. Farid nie zna� imienia przyw�dcy. Ze
wzgl�d�w bezpiecze�stwa nie wiedzia�, kim jest ani sk�d pochodzi.
Nie wiedzia� tak�e, jak nazywaj� si� dwaj inni m�czy�ni.
Zna� jedynie swoje imi�.
Potem kontynuowali podr�. By�o ju� ciemno. Mieli tylko wod� do picia, nic do jedzenia.
Dotarli do El Quedu noc�. Wok� panowa�a cisza. Zaparkowali gdzie� w labiryncie ulic, niedaleko targowiska, i ledwie wysiedli, samoch�d odjecha�. Po chwili z ciemno�ci wy�oni� si� pi�ty m�czyzna, kt�ry mia� im wskaza� drog�.
Dopiero kiedy pospiesznie przemierzali nieznane zau�ki, Farid zacz�� my�le� o tym, co si� niebawem stanie. Pod palcami wyczuwa� pochw� no�a o lekko zakrzywionym ostrzu, ukrytego w kieszeni kaftana.
O cudzoziemcach po raz pierwszy us�ysza� od brata, Raszida ben Mehidiego. W ciep�e wieczory siadywali na dachu domu ich ojca i patrzyli na po�yskuj�ce �wiat�a Algieru. Farid wiedzia�, �e Raszid jest zaanga�owany w walk� o przekszta�cenie ich kraju w pa�stwo islamskie, przestrzegaj�ce zbioru praw ustanowionych przez Proroka. Ka�dego wieczora m�wi� mu, jakie to wa�ne, by pozby� si� cudzoziemc�w. Faridowi schlebia�o to, �e brat znajduje dla niego czas na rozmowy o polityce. Pocz�tkowo nie wszystko rozumia�. Dopiero p�niej zda� sobie spraw�, �e Raszid ma wobec niego okre�lone plany. Chcia�, �eby Farid uczestniczy� w akcjach usuwania cudzoziemc�w z ich kraju.
To by�o przesz�o rok temu. Teraz, id�c ciemnymi w�skimi uliczkami w towarzystwie ubranych na czarno m�czyzn, spe�nia� �yczenie Raszida. Cudzoziemcy zostan� usuni�ci. Nie b�d� nigdzie deportowani. Zgin�. To odstraszy tych wszystkich, kt�rzy mieliby ochot� do nich przyjecha�.
�To �wi�ta misja - powtarza� Raszid. - Ucieszy Proroka. Przebudowa kraju wedle Jego wskaza� zapewni ci �wietlan� przysz�o��".
Farid dotkn�� no�a. Dosta� go poprzedniego wieczora od Raszida, kiedy si� �egnali na dachu. Mia� �adn� r�koje�� z ko�ci s�oniowej.
Dotarli do obrze�y miasta. Uliczki wychodzi�y na plac targowy. Na bezchmurnym niebie �wieci�y gwiazdy. Zatrzymali si� przed d�ugim murowanym domem o opuszczonych �aluzjach. Po drugiej stronie ulicy, za wysokim �elaznym ogrodzeniem, sta�a du�a willa. Ich przewodnik bezg�o�nie rozp�yn�� si� w ciemno�ciach. Zn�w byli we czw�rk�. Panowa�a absolutna cisza. Farid nigdy czego� podobnego nie do�wiadczy�. Przez dziewi�tna�cie lat, kt�re prze�y� w Algierze, nie zazna� takiej ciszy.
Nie s�ycha� nawet ps�w, pomy�la�, a przecie� musz� tu gdzie� by�.
W kilku oknach willi pali�o si� �wiat�o. Ulic� przejecha� z �oskotem autobus o zdezelowanych reflektorach. Potem zn�w zaleg�a cisza.
Zgas�o �wiat�o w jednym oknie. Farid pr�bowa� oszacowa� czas. Czekali chyba od p� godziny. By� bardzo g�odny, od rana nic nie jad�. Wypili ju� dwie butelki wody, kt�re z sob� zabrali. Nie chcia� o nic prosi�. Przyw�dca by�by oburzony. Mieli spe�ni� �wi�t� misj�, a on pyta o wod�.
Zgas�o �wiat�o w drugim oknie. Po chwili will� spowi�a ciemno��. Czekali. W ko�cu przyw�dca da� im znak i pospiesznie przeci�li ulic�. Przy furtce siedzia� str�. Spa�. W r�ku trzyma� drewnian� pa�k�. Przyw�dca obudzi� go kopniakiem, przytkn�� n� do twarzy i co� szepn�� do ucha. Mimo s�abego o�wietlenia Farid dostrzeg� strach w oczach staruszka; wsta� i odszed�, ku�tykaj�c na zesztywnia�ych nogach. Otworzyli furtk� - cicho zaskrzypia�a - i w�lizgn�li si� do ogrodu. Mocno pachnia� ja�min i jakie� zio�o, kt�rego nazwy Farid nie pami�ta�. Wci�� panowa�a cisza. Na tabliczce przy wysokich drzwiach wej�ciowych zobaczy� napis: �Zakon Si�str Chrze�cijanek". Zastanawia� si�, co to mo�e znaczy�. W tym momencie poczu� na ramieniu czyj�� d�o�.
Drgn��. To przyw�dca go dotkn�� i po raz pierwszy si� odezwa�.
- Jest nas czterech - wyszepta� tak cicho, �e nawet wiatr by go nie us�ysza�. - W �rodku te� s� cztery osoby. �pi� w pojedynczych pokojach usytuowanych po dw�ch stronach korytarza. S� stare, nie b�d� stawia� oporu.
Farid popatrzy� na stoj�cych obok dw�ch m�czyzn. Byli kilka lat od niego starsi. Nagle nabra� przekonania, �e uczestniczyli ju� w podobnej misji. Tylko on by� nowicjuszem. Ale nie odczuwa� l�ku. Raszid zapewni� go, �e robi to dla Proroka.
Przyw�dca spojrza� na niego, jakby czyta� w jego my�lach.
- Mieszkaj� tu cztery cudzoziemki - powiedzia� po chwili. - Nie zgodzi�y si� dobrowolnie opu�ci� naszego kraju. Czyli wybra�y �mier�. Poza tym to chrze�cijanki.
Zabij� kobiet�, pomy�la� Farid. Raszid o tym nie wspomnia�.
Mog�o by� tylko jedno wyt�umaczenie.
To nie mia�o znaczenia.
Weszli do willi. Bez trudu otworzyli zamek no�em. W ciep�ym mroku zapalili latarki i ruszyli po szerokich schodach. W korytarzu na pi�trze wisia�a samotna �ar�wka. Ci�gle by�o bardzo cicho. Mieli przed sob� czworo zamkni�tych drzwi. Wyj�li no�e. Przyw�dca wskazywa� na drzwi i kiwa� g�ow�. Farid wiedzia�, �e nie mo�e si� waha�. Raszid m�wi�, �e wszystko musi si� odby� b�yskawicznie. Nie powinien patrze� na twarz. Niech patrzy na szyj� i tnie. Mocno i pewnie.
P�niej niewiele pami�ta� z tego, co zasz�o. Kobieta przykryta bia�ym prze�cierad�em mia�a chyba siwe w�osy. W s�abym �wietle padaj�cym z ulicy nie widzia� jej wyra�nie. Obudzi�a si� w momencie, w kt�rym �ci�gn�� prze�cierad�o, ale nie zd��y�a krzykn�� ani zrozumie�, co si� dzieje, kiedy jednym ruchem poder�n�� jej gard�o i szybko odskoczy�,
10
�eby si� nie pobrudzi� krwi�. Potem si� odwr�ci� i wyszed� na korytarz. Wszystko trwa�o kr�cej ni� p� minuty. Gdzie� w nim tyka�y sekundy. Ju� mieli odchodzi�, gdy odezwa� si� jeden z m�czyzn. Przyw�dca zastyg� w bezruchu, jakby nie wiedzia�, co robi�.
W jednym z pokoi by�a jeszcze jedna kobieta. Pi�ta kobieta.
Nie powinno jej tam by�. Mo�e przyjecha�a z wizyt�.
W ka�dym razie to cudzoziemka. M�czyzna, kt�ry j� zauwa�y�, nie mia� co do tego �adnych w�tpliwo�ci.
Przyw�dca wszed� do pokoju. Farid, kt�ry sta� przy drzwiach, zobaczy� skulon� ze strachu posta�. Jej przera�enie przyprawi�o go o md�o�ci. Na s�siednim ��ku le�a�a martwa kobieta. Bia�e prze�cierad�o by�o przesi�kni�te krwi�.
Przyw�dca wyj�� n� z kieszeni i poder�n�� gard�o pi�tej kobiecie.
Potem opu�cili will� r�wnie niepostrze�enie, jak do niej weszli. Gdzie� w ciemno�ciach czeka� na nich samoch�d. O �wicie byli ju� daleko od El Quedu i pi�ciu martwych kobiet.
By� maj 1993 roku.
List przyszed� do Ystadu 19 sierpnia.
Poniewa� na kopercie mia� algierski stempel, wiedzia�a, �e jest od matki, i nie spieszy�a si� z otwieraniem. Chcia�a go przeczyta� w ciszy i spokoju. Koperta by�a gruba, list musia� liczy� wiele stron. Matka nie kontaktowa�a si� z ni� od przesz�o trzech miesi�cy. Z pewno�ci� mia�a jej du�o do opowiedzenia. Po�o�y�a list na stole w salonie. Nie opuszcza�o jej lekkie zdziwienie. Dlaczego matka tym razem napisa�a adres na maszynie? Pomy�la�a, �e znajdzie na to odpowied� w li�cie. Dopiero przed p�noc� wysz�a na balkon i usiad�a na le�aku, kt�ry ledwie si� mie�ci� mi�dzy doniczkami. By�a ciep�a sierpniowa noc. Mo�e jedna z ostatnich
11
takich nocy w tym roku. Jesie� czeka�a za progiem. Otworzy�a kopert�.
Dopiero kiedy przeczyta�a list do ko�ca, rozp�aka�a si�.
Wiedzia�a, �e autork� jest kobieta. �wiadczy� o tym nie tylko �adny charakter pisma, ale tak�e dob�r s��w. Aby j� maksymalnie oszcz�dzi�, z niezwyk�� delikatno�ci� opowiedzia�a o tym okropnym zdarzeniu.
Delikatno�� nic nie znaczy�a. Liczy� si� fakt. Nic wi�cej.
List napisa�a Francoise Bertrand, policjantka pracuj�ca najprawdopodobniej w centralnej algierskiej komisji do spraw zab�jstw. Drog� s�u�bow� zapozna�a si� z wydarzeniami, kt�re rozegra�y si� pewnej majowej nocy w mie�cie El Qued, na po�udniowy zach�d od Algieru.
Wszystko by�o jasne, przejrzyste i przera�aj�ce. Nieznani sprawcy zamordowali cztery francuskie zakonnice. Z pewno�ci� nale�eli do jednego z od�am�w fundamentalist�w, kt�rzy chcieli si� pozby� cudzoziemc�w, doprowadzi� kraj do upadku i, wykorzystuj�c powsta�� pr�ni�, ustanowi� pa�stwo islamskie. Czterem zakonnicom poder�ni�to gard�a, po sprawcach nie by�o �ladu, pozosta�a jedynie krew, g�sta, zakrzep�a krew.
Kiedy nieznani m�czy�ni przyszli z no�ami, w willi przebywa�a pi�ta kobieta, szwedzka turystka, kt�ra kilkakrotnie przed�u�a�a pozwolenie na pobyt i przypadkiem zatrzyma�a si� u zakonnic tej nocy. Z paszportu znalezionego w jej torebce dowiedzieli si�, �e nazywa si� Anna Ander, ma sze��dziesi�t sze�� lat i posiada wa�n� wiz� turystyczn�. Pr�cz paszportu by� tam r�wnie� bilet lotniczy z otwartym powrotem. Poniewa� zamordowanie czterech zakonnic stwarza�o wystarczaj�co du�o problem�w, funkcjonariusze komisji do spraw zab�jstw pod wp�ywem nacisk�w politycznych postanowili pomin�� pi�t� kobiet�, zw�aszcza �e podr�owa�a samotnie. Po prostu nie by�o jej tam owej fatalnej nocy. Zgin�a w wypadku samochodowym i zosta�a pochowana
12
w bezimiennym grobie. Wszystkie jej rzeczy usuni�to. I w tym momencie pojawia si� Francoise Bertrand. Jak napisa�a w swoim d�ugim li�cie, szef wezwa� j� do siebie wcze�nie rano i wyda� polecenie, aby natychmiast uda�a si� do El Quedu. Pi�t� kobiet� ju� pochowano. Francoise Bertrand mia�a zatrze� ewentualne �lady, a potem zniszczy� paszport i inne rzeczy.
Anna Ander nigdy nie by�a w Algierii. Mia�a znikn�� ze wszystkich rejestr�w. I w�a�nie wtedy Frangoise Bertrand znalaz�a torb�, kt�r� przeoczyli niestaranni �ledczy. Le�a�a za szaf�. Mo�e z niej spad�a, nie potrafi�a tego rozstrzygn��. W torbie by�y listy, kt�re Anna Ander pisa�a do c�rki mieszkaj�cej w Ystadzie, w odleg�ej Szwecji. Francoise Bertrand przeprasza�a za to, �e przegl�da�a prywatn� korespondencj�. Wzi�a do pomocy pewnego zapijaczonego szwedzkiego malarza, kt�rego pozna�a w Algierze. Przet�umaczy� listy, nie maj�c poj�cia, o co w�a�ciwie chodzi. Na ich podstawie wyrobi�a sobie okre�lony pogl�d. Ju� wcze�niej n�ka�y j� wyrzuty sumienia z powodu pi�tej kobiety. Nie tylko dlatego, �e tak brutalnie zosta�a zamordowana w targanej wewn�trznymi wa�niami Algierii, kt�r� Francoise szczerze kocha�a. Pr�bowa�a wyja�ni�, co si� dzieje w jej kraju, a przy okazji napisa�a kilka s��w o sobie. Jej ojciec urodzi� si� we Francji, przyjecha� do Algierii z rodzicami jako dziecko, tam dor�s� i tam si� potem o�eni� z Algierk�. Francoise, ich pierwsze dziecko, d�ugo czu�a si� rozdarta pomi�dzy Francj� i Algieri�. Ale teraz wszystkie w�tpliwo�ci znikn�y. Jej ojczyzn� jest Algieria. Cierpia�a z powodu antagonizm�w, kt�re mog�y doprowadzi� do rozpadu pa�stwa. Skazuj�c t� kobiet� na niebyt, godz�c si� na fikcyjny wypadek samochodowy i nie bior�c odpowiedzialno�ci za to, �e Anna Ander by�a w Algierii, pogorszy�aby i tak ju� zszargany wizerunek kraju. Francoise Bertrand nie mog�a spa�. W ko�cu postanowi�a si� skontaktowa� z c�rk� zmar�ej kobiety. Musia�a zapomnie� o lojalno�ci wobec przejp�on^ch. Prosi�a, by nie ujawnia� jej nazwiska. Na zakoL^ftie1ife$3[$a�a: �Wyzna�am ca�� praw-
de. Mo�e robi� b��d, opowiadaj�c o tym, ale czy mog�am post�pi� inaczej? Znalaz�am torb� z listami do c�rki. Zdaj� relacj� z tego, jak wesz�am w ich posiadanie, i odsy�am je do adresata".
Do listu Frangoise Bertrand do��czy�a niedoko�czon� korespondencj� matki i paszport.
C�rka po�o�y�a przesy�k� na balkonowej posadzce i d�ugo p�aka�a. Dopiero o �wicie podnios�a si� z le�aka i posz�a do kuchni. Usiad�a przy stole. W g�owie mia�a kompletn� pustk�. Ale po jakim� czasie zacz�a my�le�. Nagle wszystko sta�o si� proste. U�wiadomi�a sobie, �e przez ca�e lata nie robi�a nic innego, tylko czeka�a. Do tej pory nie mia�a poj�cia ani o tym, �e czeka, ani o tym, na co czeka. Teraz wiedzia�a. Najwy�szy czas spe�ni� misj�. Matki nie by�o. Drzwi stan�y przed ni� otworem.
Posz�a do sypialni i wyj�a spod ��ka pude�ko z karteczkami i dziennikiem. Po�o�y�a karteczki na stole. Wiedzia�a, �e jest ich czterdzie�ci trzy i �e na jednej musi by� czarny krzy�yk. Zacz�a je kolejno przegl�da�.
Krzy�yk by� na dwudziestej si�dmej karteczce. Otworzy�a dziennik i przebiega�a wzrokiem rz�dy nazwisk, dop�ki nie dotar�a do dwudziestej si�dmej pozycji. Odczyta�a imi� i nazwisko, kt�re sama tam wpisa�a, i powoli zacz�a sobie przypomina� twarz.
Zamkn�a dziennik i w�o�y�a karteczki do pude�ka.
Matka nie �yje.
Wyzby�a si� w�tpliwo�ci. Klamka zapad�a.
Da sobie rok. �eby upora� si� z �a�ob� i poczyni� wszystkie niezb�dne przygotowania. Rok. Nie d�u�ej.
Wysz�a na balkon. Pali�a papierosa i patrzy�a na budz�ce si� miasto. Znad morza nadci�ga�a s�ota.
Po�o�y�a si� tu� po si�dmej.
By� ranek 20 sierpnia 1993 roku.
Skania 21 wrze�nia - 11 pa�dziernika 1994
l
Par� minut po dziesi�tej wieczorem nareszcie sko�czy�.
Napisanie ostatnich zwrotek zaj�o mu du�o czasu. Chcia�, by by�y melancholijne i pi�kne. Po wielekro� wyrzuca� nieudane wersje do kosza. Dwa razy mia� ochot� zrezygnowa�. Ale teraz wiersz le�a� przed nim na biurku. Tren dedykowany dzi�cio�owi �redniemu, kt�ry od wczesnych lat osiemdziesi�tych przesta� si� pojawia� w Szwecji. Jeszcze jeden gatunek ptak�w wytrzebiony przez cz�owieka.
Wsta� i rozprostowa� plecy. Z ka�dym rokiem d�ugie chwile sp�dzane przy biurku stawa�y si� coraz bardziej uci��liwe.
Taki starzec jak ja, my�la�, nie powinien ju� pisa� wierszy. Przemy�lenia siedemdziesi�cioo�miolatka maj� warto�� wy��cznie dla niego samego. Jednocze�nie wiedzia�, �e to nieprawda. Tylko w �wiecie zachodnim ludzi starych traktuje si� z pob�a�aniem lub pogard�. W innych kulturach darzy si� ich szacunkiem, a staro�� uto�samia z m�dro�ci�. Nie przestanie pisa� dop�ty, dop�ki starczy mu si�, �eby utrzyma� pi�ro w d�oni, i dop�ki jego umys� b�dzie tak jasny jak teraz. Nic innego mu nie pozosta�o. Kiedy� sprzedawa� samochody. Praktycznie nie mia� sobie r�wnych. Owszem, by� szorstki w interesach, ale zna� si� na tym jak ma�o kto.
15
W dobrych latach prowadzi� filie w Tomelilli i Sj�bo. Zarobi� dosy� pieni�dzy, by go by�o sta� na wygodne �ycie.
Liczy�y si� jednak tylko wiersze. Ca�a reszta stanowi�a ulotn� doczesno��. Wiersze dostarcza�y mu jedynej niek�amanej satysfakcji.
Zaci�gn�� zas�ony w oknach wychodz�cych na pola, kt�re �agodnie opada�y ku morzu, szumi�cemu gdzie� za horyzontem. Potem podszed� do rega�u. Wyda� dot�d dziewi�� tomik�w wierszy. Sta�y na jednej p�ce. Wysz�y w niewielkich nak�adach, po trzysta egzemplarzy, czasami ciut wi�cej. Zwroty przechowywa� w kartonach, w piwnicy, co bynajmniej nie znaczy�o, �e o nich zapomnia�. Przeciwnie, wci�� by�y jego dum�. Dawno jednak postanowi�, �e pewnego dnia je zniszczy. Wyniesie na podw�rze i podpali. Pozb�dzie si� tych skromnych ksi��eczek, kt�rych nikt nie chcia� kupi�, kiedy lekarz wyda na niego wyrok �mierci lub on sam b�dzie przeczuwa� sw�j rych�y koniec. Nikomu nie pozwoli wyrzuci� ich na �mietnik.
Patrzy� na grzbiety ksi��ek. Przez ca�e �ycie czyta� wiersze. Du�o zna� na pami��. Nie mia� z�udze�. Jego poezja nie zalicza�a si� do najlepszej, ale te� nie by�a najgorsza. Od ko�ca lat czterdziestych, mniej wi�cej co pi�� lat, wydawa� nowy tomik i w ka�dym mo�na by�o znale�� jak�� zwrotk� na przyzwoitym poziomie. By� jednak sprzedawc� samochod�w, a nie poet�, nikt nie recenzowa� jego tw�rczo�ci w prasie, nikt nie przyzna� mu �adnej nagrody literackiej. Poza tym drukowa� swoje tomiki na w�asny koszt. Pierwszy wys�a� do renomowanych sztokholmskich wydawnictw. Otrzyma� zwi�z�e odpowiedzi odmowne na gotowych formularzach. Jeden z redaktor�w zada� sobie trud, by doda� kilka uwag od siebie i poinformowa�, �e nikt nie ma si�y czyta� wierszy niemal wy��cznie o ptakach. ��ycie duchowe pliszki jest nieinteresuj�ce" - napisa�.
P�niej zaniecha� kontakt�w z wydawnictwami i sam pokrywa� koszty druku. Tania, ascetyczna ok�adka, czarne litery na bia�ym tle. Liczy�o si� to, co w �rodku. Mimo
16
wszystko mia� wie�u czytelnik�w. I wielu wyra�a�o si� o nim z uznaniem.
Teraz napisa� wiersz o dzi�ciole �rednim, pi�knym ptaku, kt�rego nie mo�na ju� by�o zobaczy� w Szwecji.
Ptasi poeta, pomy�la�.
Prawie wszystko mia�o zwi�zek z ptakami. �opot skrzyde�, nocne krzyki, wabi�ce nawo�ywania. W ptasim �wiecie dostrzega� najskrytsze tajniki �ycia.
Podszed� do biurka i wzi�� wiersz. Ostatnia zwrotka nareszcie si� uda�a. Od�o�y� kartk�. Co� zak�u�o go w plecach. Czy�by mia� zachorowa�? Codziennie nas�uchiwa�, czy przypadkiem organizm nie odmawia pos�usze�stwa. Zawsze by� sprawny fizycznie. Nie pali�, jad� i pi� z umiarem. Dzi�ki temu cieszy� si� dobrym zdrowiem. Ale nied�ugo stuknie mu osiemdziesi�tka. Jego czas dobiega� ko�ca. Poszed� do kuchni i nala� sobie kawy z wiecznie w��czonego ekspresu. Najnowszy wiersz przepe�ni� go melancholi� i rado�ci�.
Jesie� �ycia, pomy�la�. Trafne okre�lenie. Wszystko, co teraz pisz�, mo�e by� ostatnie. I jest wrzesie�. Jesie� kalendarzowa i jesie� mojego �ycia.
Zani�s� kaw� do salonu i ostro�nie usiad� w jednym z br�zowych sk�rzanych foteli, kt�re mia� od ponad czterdziestu lat. Kupi� je dla uczczenia sukcesu, jakim by�o uzyskanie zgody na prowadzenie przedstawicielstwa Yolkswagena w po�udniowej Szwecji. Na stoliku obok sta�o zdj�cie owczarka niemieckiego, Wernera. Brakowa�o mu go najbardziej ze wszystkich ps�w, kt�re mia�. Staro�� r�wna si� samotno�ci. Ludzie kiedy� obecni w naszym �yciu odeszli. Potem do krainy cieni przenios�y si� psy. Niebawem zostanie tylko on. W pewnym momencie ka�dy jest sam na �wiecie. Chcia� o tym napisa� wiersz. Niestety, bez powodzenia. Teraz, kiedy upora� si� z trenem o dzi�ciole, mo�e powinien spr�bowa� jeszcze raz? Wiedzia�, jak pisa� o ptakach, ale nie o ludziach. Ptaki mo�na zrozumie�. Ludzie s� najcz�ciej nieprzeniknieni. Czy kiedykolwiek uda�o mu si� rozgry�� samego siebie? Pisanie o tym,
17
co niepoj�te, by�oby r�wnoznaczne z wtargni�ciem na teren opatrzony tablic�: �Wst�p surowo wzbroniony".
Zamkn�� oczy. Nagle przypomnia�o mu si� pytanie za dziesi�� tysi�cy koron. To by�a ko�c�wka lat pi��dziesi�tych albo pocz�tek sze��dziesi�tych. Czarno-bia�e telewizory. Jaki� m�ody zezowaty m�czyzna uczesany na wod� wybra� sobie temat �ptaki". Odpowiedzia� na wszystkie pytania i dosta� czek na zawrotn� w�wczas sum� dziesi�ciu tysi�cy.
Nie by�o go w studiu telewizyjnym, nie sta� w d�wi�ko-szczelnej kabinie ze s�uchawkami na uszach, siedzia� wygodnie w tym w�a�nie sk�rzanym fotelu i te� zna� odpowiedzi na wszystkie pytania. Nie potrzebowa� �adnego czasu do namys�u. Ale nikt mu za to nie da� dziesi�ciu tysi�cy koron. Nikt nie wiedzia� o jego imponuj�cej wiedzy o ptakach. Nadal po�wi�ca� im swoje wiersze.
Drgn��. Co� wyrwa�o go z zamy�lenia. Jaki� d�wi�k. Nas�uchiwa�. Czy�by kto� by� na podw�rzu?
Nie, to niemo�liwe. Na pewno si� przes�ysza�. Im cz�owiek starszy, tym bardziej boja�liwy. Pozak�ada� porz�dne zamki. W sypialni na pi�trze mia� strzelb�, a w szufladzie w kuchni pistolet. Gdyby do jego odludnego domu pod Ystadem przyszli intruzi, potrafi�by si� obroni�. W og�le by si� nie zawaha�.
Wsta� z fotela. Zn�w zak�u�o go w plecach. B�l przychodzi� falami. Wstawi� fili�ank� do zlewu i spojrza� na zegarek. Dochodzi�a jedenasta. Ju� czas. Termometr za oknem wskazywa� plus siedem stopni. Ci�nienie ros�o. Nad Skani� przeci�ga� s�aby wiatr z po�udniowego zachodu. Idealne warunki, pomy�la�. Tej nocy stada powinny ruszy� na po�udnie. Tysi�ce skrzydlatych d�ugodystansowc�w przefrunie nad jego g�ow�. Nie zobaczy ich w ciemno�ciach, ale je wyczuje. Przez te przesz�o pi��dziesi�t lat sp�dzi� niezliczon� ilo�� jesiennych nocy na polach tylko po to, �eby gdzie� wysoko czu� obecno�� tysi�cy ptak�w.
Cz�sto my�la�, �e przemieszcza si� ca�e niebo.
18
Ptaki �piewaj�ce niczym orkiestry symfoniczne umykaj� na zim� do cieplejszych kraj�w. Maj� w swoich genach instynkt odlotu. Niezr�wnana umiej�tno�� nawigacji wed�ug gwiazd i pola magnetycznego nigdy ich nie zawodzi. Szukaj� sprzyjaj�cych wiatr�w, dzi�ki zmagazynowanym zapasom t�uszczu godzinami mog� si� unosi� w powietrzu.
Wibruj�ce od skrzyde� niebo wyrusza na doroczn� pielgrzymk�. Ptasie loty do Mekki.
Czym jest cz�owiek w por�wnaniu z nocnym w�drowcem? Samotnym starcem przykutym do ziemi? A tam, wysoko, niebo udaje si� w drog�.
Cz�sto my�la�, �e uczestniczy w �wi�tym obrz�dzie. W jesiennej mszy. Sta� w ciemno�ciach i wyczuwa� obecno�� odlatuj�cych ptak�w. A z nadej�ciem wiosny wychodzi� im na powitanie.
Nocne przeloty by�y jego religi�.
Zatrzyma� si� w przedpokoju, z d�oni� na wieszaku. Po chwili wr�ci� do salonu i w�o�y� sweter, kt�ry le�a� na sto�ku przy biurku.
Staro�� pr�cz rozlicznych udr�k ma r�wnie� to do siebie, �e szybciej si� marznie.
Jeszcze raz spojrza� na tren o dzi�ciole. Uda� mu si�. Mo�e po�yje jeszcze dostatecznie d�ugo, �eby wyda� dziesi�ty, ostatni tomik? Tytu� ju� mia�. Nocna msza.
Poszed� do przedpokoju, w�o�y� kurtk� i wcisn�� na czo�o cyklist�wk�. Otworzy� drzwi. Jesienne powietrze pachnia�o mokr� glin�. Zamkn�� drzwi i przyzwyczaja� oczy do ciemno�ci. Opuszczony ogr�d. Gdzie� w dali domy�la� si� �wiate� Ystadu. Od najbli�szego s�siada dzieli� go szmat drogi. Na pogodnym niebie �wieci�y gwiazdy. Tylko na horyzoncie wisia�y pojedyncze chmurki.
W tak� noc skrzydlate stada przefrun� nad jego g�ow�.
Mieszka� w starej zagrodzie, na kt�r� sk�ada�y si� trzy zabudowania. Czwarte sp�on�o na pocz�tku tego stulecia. Bruk na podw�rzu zostawi�. W�o�y� du�o pieni�dzy w gruntown� renowacj�. Po jego �mierci wszystko przejmie
19
Muzeum Kultury w Lundzie. Nie o�eni� si�, by� bezdzietny. Dorobi� si� na sprzeda�y samochod�w. Mia� psy. I, rzecz jasna, ptaki nad g�ow�.
Niczego nie �a�uj�, pomy�la�, id�c �cie�k� prowadz�c� do wie�y, kt�r� sam zbudowa� i z kt�rej wypatrywa� nocnych ptak�w. Niczego nie �a�uj�, bo �a�owanie czegokolwiek jest pozbawione sensu.
By�a �adna wrze�niowa noc.
A jednak co� go zaniepokoi�o.
Przystan�� i nas�uchiwa�. Nic, tylko s�aby szum wiatru. Ruszy�. Mo�e to b�l go martwi? Te nag�e uk�ucia w plecach? Niepok�j mia� swoje �r�d�o w nim samym.
Zn�w przystan�� i odwr�ci� si�. Nikogo. By� sam. �cie�ka opada�a w d�. Potem b�dzie pag�rek, a tu� przed nim szeroki r�w, przez kt�ry przerzuci� k�adk�. Jego wie�a sta�a na szczycie pag�rka. W odleg�o�ci dwustu czterdziestu siedmiu metr�w od drzwi jego domu. Zastanawia� si�, ile razy t�dy chodzi�. Zna� ka�de zakole tej �cie�ki, ka�d� jej krzywizn�. Mimo to szed� wolno i ostro�nie. Nie chcia� ryzykowa�, �e si� przewr�ci i co� sobie z�amie. Starzy ludzie maj� kruche ko�ci. Gdyby trafi� do szpitala z p�kni�t� ko�ci� udow�, na pewno umar�by wskutek bezczynno�ci. Zacz��by rozmy�la� o swoim �yciu. A to by�by jego koniec.
Nagle si� zatrzyma�. Zahuka�a sowa. Gdzie� trzasn�a ga��zka. Chyba w zagajniku za pag�rkiem. Sta� bez ruchu i wyt�a� wszystkie zmys�y. Znowu hukanie sowy i cisza. Ruszy� przed siebie, mrucz�c pod nosem.
Stary i strachliwy, pomy�la�. Boi si� duch�w i ciemno�ci.
Ju� widzia� wie��. Na nocnym niebie odcina�a si� jej czarna sylweta. Jeszcze dwadzie�cia metr�w i b�dzie przy k�adce. Sowa umilk�a. To puszczyk, pomy�la�, nic tylko puszczyk.
Z ca�� pewno�ci� puszczyk.
Przed k�adk� stan�� jak wryty. Co� by�o nie tak z wie��. Zmru�y� oczy, �eby lepiej rozr�ni� szczeg�y. Nie potrafi� rozstrzygn��, co to takiego. W ka�dym razie co� si� zmieni�o.
20
Mam przywidzenia, pomy�la�. Wie�a, kt�r� postawi�em dziesi�� lat temu, nie mog�a si� zmieni�. Oczy mi zm�tnia�y. Nic wi�cej. Kiedy wszed� na k�adk� i poczu� deski pod stopami, ci�gle patrzy� na wie��.
Co� si� nie zgadza, pomy�la�. Gdybym jej tak dobrze nie zna�, m�g�bym doj�� do wniosku, �e od wczorajszego wieczora uros�a o metr. Albo �ni�. �ni mi si�, �e widz� siebie na wie�y.
W tym momencie dotar�o do niego, �e na wie�y rzeczywi�cie kto� stoi. Nieruchomy cie�. Niczym powiew wiatru przeszy� go l�k. Po chwili wpad� w z�o��. Kto�, nie spytawszy go o zgod�, wtargn�� na jego teren i wszed� na wie��. Przypuszczalnie k�usownik wypatruj�cy saren, kt�re �erowa�y w zagajniku. Nie wyobra�a� sobie, by mia� do czynienia z mi�o�nikiem ptak�w.
Zawo�a� do nieruchomego cienia. Nic, �adnego odzewu. Straci� pewno�� siebie. Zm�tnia�e oczy p�ata�y mu figla.
Zawo�a� jeszcze raz, nie doczeka� si� odpowiedzi i ruszy� dalej k�adk�.
Deski si� pod nim za�ama�y i run�� bezw�adnie w d�. R�w mia� ponad dwa metry g��boko�ci. Nie zd��y� rozrzuci� ramion, �eby zmniejszy� si�� upadku.
Czu� narastaj�cy b�l. Przeszywa� go na wylot, jakby kto� przyk�ada� mu do cia�a roz�arzone �elazo. By� tak dojmuj�cy, �e nawet nie m�g� krzycze�. Tu� przed �mierci� zorientowa� si�, �e nie le�y na dnie rowu. Wisia� na swoim b�lu.
Pomy�la� o ptakach gdzie� nad nim.
O niebie udaj�cym si� na po�udnie.
Jeszcze raz pr�bowa� uwolni� si� od b�lu.
I tyle.
By�o dwadzie�cia po jedenastej 21 wrze�nia 1994 roku.
Tej nocy przelatywa�y du�e stada drozd�w �piewak�w i drozd�w rdzawoskrzyd�ych. Trzymaj�c kurs po�udniowo--zachodni, tu� nad Falsterbo, pod��a�y z p�nocy ku odleg�ym ciep�ym krajom.
21
Kiedy zapad�a cisza, ostro�nie zesz�a z wie�y. O�wietli�a r�w latark�. Holger Eriksson nie �y�.
Zgasi�a latark� i sta�a nieruchomo w ciemno�ciach. Po chwili szybko odesz�a.
W poniedzia�ek 26 wrze�nia Kurt Wallander obudzi� si� tu� po pi�tej w swoim mieszkaniu przy Mariagatan w �r�dmie�ciu Ystadu.
Ledwie otworzy� oczy, usiad� i spojrza� na r�ce. By�y br�zowe. Opad� na poduszk� i s�ucha� deszczu b�bni�cego w okno sypialni. Z przyjemno�ci� pomy�la� o podr�y, kt�r� dwa dni temu zako�czy� na lotnisku Kastrup. Ca�y tydzie� sp�dzi� z ojcem w Rzymie. By�o bardzo ciep�o, opali� si�. W najwi�ksze upa�y siadali po po�udniu na �awce w Yilla Borghese; ojciec w cieniu, on - bez koszuli - na s�o�cu. By� to jedyny punkt sporny w trakcie ich wsp�lnej wyprawy. Ojciec nie potrafi� poj�� jego pr�no�ci polegaj�cej na oddawaniu si� s�onecznym k�pielom. Ale ta r�nica zda� nie mia�a znaczenia, chodzi�o raczej o to, �eby nada� ich podr�y jaki� wymiar.
Wspania�a podr�, pomy�la� Wallander, le��c w ��ku. By�em z ojcem w Rzymie i wszystko si� uda�o nadspodziewanie dobrze.
Spojrza� na zegarek stoj�cy na stoliku tu� obok. Tego dnia wraca� na s�u�b�. Ale si� nie spieszy�. M�g� sobie jeszcze pole�e�. Zabra� si� do lektury gazet, kt�re przegl�da� poprzedniego wieczora. Zacz�� od wynik�w wybor�w parlamentarnych. Poniewa� by� wtedy w Rzymie, g�osowa� za po�rednictwem poczty. Okaza�o si�, �e socjaldemokraci dostali przesz�o czterdzie�ci pi�� procent g�os�w. Ale co to w�a�ciwie znaczy? Czy co� si� zmieni?
22
Po�o�y� gazet� na pod�odze i wr�ci� my�lami do Rzymu.
Zatrzymali si� w tanim hoteliku ko�o Campo dei Fiori. Z tarasu na dachu mieli pi�kny widok na ca�e miasto. Tam pili rano kaw� i planowali, jak sp�dz� dzie�. Nigdy nie dosz�o mi�dzy nimi do kontrowersji. Ojciec wiedzia�, co chce zobaczy�. Wallander czasami si� niepokoi�, �e to za du�o, �e ojciec nie da rady. I bez przerwy go obserwowa�, wypatruj�c jakich� zaburze� i oznak duchowej nieobecno�ci. Obaj wiedzieli, �e choroba o dziwacznej nazwie Alzheimer gdzie� tam czyha. Ale przez ca�y tydzie� ich wspania�ej eskapady ojcu dopisywa� humor. Wallander czu� ucisk w gardle, my�l�c o tym, �e podr� nale�y do przesz�o�ci i sta�a si� jedynie wspomnieniem. Nie wr�c� do Rzymu, pojechali tam tylko raz. On i blisko osiemdziesi�cioletni ojciec.
Chwilami ��czy�a ich du�a za�y�o��. Co nie zdarzy�o si� od czterdziestu lat.
Wallander odkry�, �e - cho� nie chcia� si� do tego przyzna� - s� do siebie bardzo podobni. Obaj byli rannymi ptaszkami. Kiedy Wallander poinformowa� ojca, �e w hotelu nie podaje si� �niadania przed si�dm�, ten od razu zaprotestowa�. Zaci�gn�� go do recepcji i po skansku, angielsku, niemiecku tudzie� w�osku w wydaniu elementarnym wyja�ni�, �e chce breakfast presto. Nie tardi. Absolutnie nie tardi. Nie wiedzie� czemu kilka razy powt�rzy� passaggio a liuello, domagaj�c si� przesuni�cia �niadania co najmniej na sz�st�, bo je�li o tej porze nie dostan� kawy, to b�d� zmuszeni poszuka� sobie innego hotelu. Ojcowe passaggio a liuello personel przyj�� ze zdziwieniem i z szacunkiem.
Oczywi�cie przynoszono im �niadanie o sz�stej. Wallander p�niej sprawdzi� w s�owniku, �e passaggio a lioello to �przejazd kolejowy". Prawdopodobnie ojciec pomyli� to z czym� innym. Nie mia� poj�cia, z czym, i wola� nie pyta�.
Wallander ws�uchiwa� si� w deszcz. Zaledwie tydzie� sp�dzony w Rzymie wydawa� si� niemaj�cym ko�ca, osza�amiaj�cym prze�yciem. Ojciec by� stanowczy nie tylko w kwestii porannej kawy, z du�� pewno�ci� siebie oprowa-
l
23
dza� go po mie�cie. Po prostu wiedzia�, co chce zobaczy�. �adnych na chybi� trafi�. Wallander zrozumia�, �e ojciec planowa� t� podr� od lat, on za� wzi�� udzia� w pielgrzymce w charakterze stale obecnego, acz niewidzialnego giermka. Nigdy nie pozna wszystkich jej tajnik�w. Ojciec pojecha� do Rzymu, by zobaczy� co�, co du�o wcze�niej prze�y�.
Trzeciego dnia zwiedzali Kaplic� Syksty�sk�. Blisko godzin� ojciec wpatrywa� si� w sklepienie z freskami Micha�a Anio�a. Jakby kierowa� bezs�own� modlitw� wprost do nieba. Wallander szybko si� podda�, od zadzierania g�owy rozbola� go kark. Owszem, zobaczy� co� pi�knego, ale ojciec z pewno�ci� widzia� du�o, du�o wi�cej. Pomy�la� blu�nier-czo, czy przypadkiem nie szuka tam g�uszca albo zachodu s�o�ca. Nie, bzdura. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e jego ojciec, odpustowy malarz, podziwia� dzie�o mistrza w intensywnym skupieniu.
Wallander otworzy� oczy. Deszcz b�bni� o szyby.
Tego samego dnia wieczorem, a by� to trzeci dzie� ich rzymskiej przygody, nie wiedzie� czemu powzi�� podejrzenie, �e ojciec szykuje si� do czego�, co zamierza zachowa� w tajemnicy. Zjedli kolacj� na Via Yittorio Yeneto, zdaniem Wallandera by�o tam stanowczo za drogo, ale ojciec si� upar�. To ich pierwsza i ostatnia wsp�lna podr� do Rzymu, wi�c mog� sobie pozwoli� na przyzwoity posi�ek. P�niej powoli ruszyli do hotelu. By� ciep�y wiecz�r, dooko�a pe�no ludzi. Ojciec opowiada� o freskach w Kaplicy Syksty�skiej. Dwa razy zab��dzili. Po �niadaniowym buncie ojca traktowano z du�� atencj�. Odebrali klucze, czemu towarzyszy�y grzeczne uk�ony, i poszli na pi�tro. W korytarzu �yczyli sobie dobrej nocy i znikn�li w swoich pokojach. Wallander po�o�y� si� i s�ucha� d�wi�k�w dobiegaj�cych z ulicy. Mo�e my�la� o Bajbie, a mo�e po prostu ju� zasypia�, gdy nagle co� go zaniepokoi�o. W�o�y� szlafrok i zszed� do recepcji. By�o bardzo cicho. Na zapleczu portier i recepcjonista w jednej osobie ogl�da� telewizj�. Wallander kupi� u niego butelk� wody mineralnej. M�ody cz�owiek o ciemnych faluj�cych
24
w�osach pracowa� nocami, �eby sfinansowa� swoje studia teologiczne. Powiedzia� o tym Wallanderowi przy pierwszej okazji. Mia� na imi� Mario, urodzi� si� w Padwie i znakomicie m�wi� po angielsku. Stoj�c z butelk� w r�ku, Wallander nagle us�ysza� samego siebie prosz�cego Maria, �eby go obudzi�, gdyby ojciec chcia� noc� opu�ci� hotel. M�ody cz�owiek spojrza� na niego; mo�e si� zdziwi�, a mo�e pracowa� ju� tak d�ugo, �e �adne �yczenia hotelowych go�ci nie by�y w stanie go zaskoczy�. Skin�� g�ow�. Oczywi�cie, je�li starszy pan Wallander wyjdzie w nocy, on natychmiast zapuka do pokoju trzydzie�ci dwa.
l sz�stej nocy zapuka�. W ci�gu dnia kr��yli po Forum Romanum i zajrzeli do Galerii Doria Pamphili. P�niej przeszli podziemnymi korytarzami z Yilla Borghese do Schod�w Hiszpa�skich i zjedli kolacj�. Na widok rachunku Wallander os�upia�. To by� jeden z ich ostatnich wsp�lnych wieczor�w, r�wnie ciep�y jak wszystkie poprzednie, wspania�a podr� dobiega�a ko�ca. Ojciec jak zwykle tryska� energi�. Spacerowali po mie�cie, w jednej z kafejek wypili kaw� i stukn�li si� kieliszkami grappy. W hotelu odebrali klucze i Wallander natychmiast zasn��.
Pukanie rozleg�o si� o wp� do drugiej w nocy.
W pierwszej chwili nie wiedzia�, gdzie jest. Ma�o przytomny zerwa� si� z ��ka i otworzy� drzwi. Mario nienagannym angielskim poinformowa�, �e starszy pan, ojciec signora Wal-landera, w�a�nie opu�ci� hotel. Wallander b�yskawicznie si� ubra� i wybieg�. Ojciec pewnym krokiem maszerowa� po drugiej stronie ulicy. Ruszy� za nim, zachowuj�c bezpieczn� odleg�o��. Pomy�la�, �e po raz pierwszy �ledzi w�asnego ojca. Jego przeczucia si� potwierdzi�y. Pocz�tkowo nie bardzo wiedzia�, dok�d id�. Ale kiedy zanurzyli si� w w�skie zau�ki, nie mia� w�tpliwo�ci. Schody Hiszpa�skie. Ojciec dotar� do ko�cio�a u ich szczytu i usiad�. Czarna kropka wysoko w g�rze. Sp�dzi� tam blisko godzin�. Wallander trzyma� si� w ukryciu. Nie przypomina� sobie r�wnie zagadkowej misji. Wkr�tce znale�li si� przy fontannie di Trevi. Ojciec nie
25
wrzuci� monety przez rami�, tylko patrzy� na tryskaj�ce strumienie. W �wietle ulicznej latarni Wallander widzia�, jak b�yszcz� mu oczy.
Potem wr�cili do hotelu.
Nast�pnego dnia lecieli Alitali� do Kopenhagi; ojciec, tak jak podczas podr�y do Rzymu, siedzia� przy oknie. Wallander zauwa�y�, �e si� opali�. Dopiero na promie do Limhamnu spyta� ojca, czy jest zadowolony z podr�y. Ojciec pokiwa� g�ow� i co� wymrucza�. Wallander nie m�g� liczy� na wi�kszy entuzjazm. Gertruda przyjecha�a po nich. Wallander wysiad� w Ystadzie. Wieczorem zadzwoni�, �eby si� dowiedzie�, czy wszystko w porz�dku, i us�ysza� od Gertrudy, �e ojciec maluje w atelier sw�j sta�y motyw: zach�d s�o�ca nad bezwietrznym krajobrazem.
Wallander wsta� z ��ka i poszed� do kuchni. By�o wp� do sz�stej. Nastawi� wod� na kaw�. Dlaczego ojciec wymkn�� si� w nocy? Dlaczego siedzia� na schodach? Co b�yszcza�o w jego oczach, kiedy sta� ko�o fontanny?
Nie wiedzia�. Zrozumia� jednak, �e ojciec ma sw�j sekretny pejza� wewn�trzny. Nie zamierza� tam zagl�da�, pozosta� za niewidzialn� granic�. Nigdy go nie zapyta o ten samotny nocny spacer po Rzymie.
Kiedy kawa si� gotowa�a, poszed� do �azienki. Z zadowoleniem zauwa�y�, �e wygl�da zdrowo i �e nie brak mu energii. W�osy sp�owia�y od s�o�ca. Przyty�. By� mo�e za spraw� spaghetti. Wola� si� nie wa�y�. Najwa�niejsze, �e wypocz��. I cieszy� si�, �e podr� dosz�a do skutku.
Nie odczuwa� przykro�ci na my�l, �e wkr�tce znowu b�dzie policjantem. W ostatnich latach nie pali� si� do pracy po powrocie z urlopu. Zastanawia� si� nawet nad znalezieniem sobie innego zaj�cia, na przyk�ad jako ochroniarz w jakiej� firmie. By� jednak policjantem. Dojrzewa� do tego powoli, ale nieodwo�alnie. By� i b�dzie policjantem.
26
Bior�c prysznic, przypomnia� sobie wydarzenia sprzed kilku miesi�cy, kiedy Szwecji poszcz�ci�o si� w mistrzostwach �wiata w pi�ce no�nej. Ci�gle prze�ywa� katusze, my�l�c o po�cigu za seryjnym morderc�, kt�rym okaza� si� zaburzony emocjonalnie czternastoletni ch�opiec. W Rzymie pami�� o tej tragedii rozp�yn�a si� w pod�wiadomo�ci. Teraz wr�ci�a. Rzymskie wakacje niczego nie zmieni�y. Znowu by� w tej samej rzeczywisto�ci.
Siedzia� przy stole w kuchni do si�dmej. Deszcz b�bni� nieprzerwanie. W�oskie upa�y by�y ju� tylko odleg�ym wspomnieniem. Do Skanii zawita�a jesie�.
O wp� do �smej pojecha� do komendy. Na parkingu spotka� Martinssona. Ci�gle pada�o. Szybko si� przywitali i ruszyli do wej�cia.
- Jak podr�? - spyta� Martinsson. - A tak w og�le to mi�o ci� znowu widzie�.
- Ojcu si� bardzo podoba�o.
- A tobie?
- Przyjemna podr�. I by�o ciep�o.
Weszli do �rodka. Ebba, od przesz�o trzydziestu lat na etacie recepcjonistki w ystadzk�ej komendzie, przywita�a go ciep�ym u�miechem.
- Czy mo�na si� a� tak opali� we W�oszech we wrze�niu? - zapyta�a, zdziwiona.
- Owszem. Je�li si� przebywa na s�o�cu. Id�c korytarzem, Wallander pomy�la�, �e powinien by� co� kupi� dla Ebby. Wkurzy� si� na siebie.
- Tutaj cisza i spok�j - powiedzia� Martinsson. - �adnych powa�niejszych spraw. W�a�ciwie jedno wielkie nic.
- Mo�e b�dziemy mieli spokojn� jesie�.
Martinsson poszed� po kaw�. Wallander otworzy� drzwi do swojego pokoju. Nic si� w nim nie zmieni�o. Biurko by�o puste. Zdj�� kurtk�, powiesi� j� na wieszaku i uchyli� okno. W pojemniku na korespondencj� zobaczy� kilka ok�lnik�w
27
z G��wnego Zarz�du Policji. Wzi�� pierwszy z brzegu i, nie czytaj�c, po�o�y� na biurku.
Pomy�la� o skomplikowanym dochodzeniu w sprawie przemytu samochod�w ze Szwecji do by�ych pa�stw bloku wschodniego. Zajmowa� si� tym od blisko roku. I pewnie do tego wr�ci, je�li podczas jego urlopu nie zasz�o nic szczeg�lnego.
Zastanawia� si�, czy b�dzie nad tym �l�cza� a� do emerytury, czyli mniej wi�cej przez pi�tna�cie lat.
Kwadrans po �smej poszed� do sali zebra�. O wp� do dziewi�tej policjanci z wydzia�u kryminalnego zbierali si�, by om�wi� zadania na najbli�szy tydzie�. Przywita� si� -wszyscy podziwiali jego opalenizn� - i usiad� na swoim miejscu. Panowa� sm�tnawy, senny nastr�j, jak zwykle w jesienne poniedzia�ki. Ciekawe, ile poniedzia�kowych porank�w tutaj przesiedzia�. Poniewa� Lisa Holgersson, ich nowa szefowa, by�a w Sztokholmie, zebranie prowadzi� Hansson. Martinsson mia� racj�. Niewiele si� wydarzy�o pod jego nieobecno��.
- No to b�d� musia� wr�ci� do przemytu samochod�w
- powiedzia� Wallander, nie kryj�c rezygnacji.
- Chyba �eby� chcia� si� zaj�� w�amaniem do kwiaciarni
- pocieszaj�cym tonem zauwa�y� Hansson. Wallander popatrzy� na niego ze zdziwieniem.
- W�amanie do kwiaciarni? Co zgin�o? Tulipany?
- O ile wiemy, nic - odpar� Svedberg, drapi�c si� po �ysinie.
W tym momencie otworzy�y si� drzwi i do pokoju szybkim krokiem wesz�a Ann-Britt H�glund. Poniewa� jej m�� by� w ci�g�ych rozjazdach i nieustannie podr�owa� do tak odleg�ych kraj�w, o kt�rych nikt nie s�ysza�, sama opiekowa�a si� dw�jk� dzieci. Jej poranki wygl�da�y dosy� chaotycznie, cz�sto sp�nia�a si� na zebrania. Ann-Britt H�glund pracowa�a w ystadzkiej policji od ponad roku. By�a najm�odsza w wydziale kryminalnym. Pocz�tkowo niekt�rzy koledzy, mi�dzy innymi Svedberg i Hansson, otwarcie manifestowali
28
swoje niezadowolenie, �e musz� pracowa� z kobiet�. Wal-lander szybko si� na niej pozna� i wzi�� j� w obron�. Nikt ju� nie komentowa� jej sp�nie�. Przynajmniej nie w jego obecno�ci. Usiad�a przy stole, spojrza�a na niego, u�miechn�a si� i skin�a g�ow�, jakby j� zaskoczy� jego powr�t.
- M�wimy o kwiaciarni - poinformowa� j� Hansson. - Pomy�leli�my, �e mo�e Kurt by si� temu przyjrza�.
- Do w�amania dosz�o w czwartek w nocy - powiedzia�a.
- Ekspedientka odkry�a to w pi�tek rano. Z�odzieje weszli przez okno z ty�u domu.
- Co zgin�o? - spyta� Wallander.
- Nic.
Wallander skrzywi� si�.
- Jak to �nic"?
Ann-Britt H�glund wzruszy�a ramionami.
- Po prostu nic.
- Na pod�odze by�y plamy krwi - doda� Svedberg. - W�a�ciciel kwiaciarni wyjecha�.
- Wydaje mi si� to bardzo dziwne - powiedzia� Wallander. - Czy naprawd� warto zaprz�ta� sobie tym g�ow�?
- To jest dziwne - stwierdzi�a Ann-Britt H�glund. - Nie umiem odpowiedzie�, czy warto zaprz�ta� sobie tym g�ow�.
Wallander pomy�la�, �e przynajmniej przez jaki� czas nie b�dzie musia� �l�cze� nad tym beznadziejnym dochodzeniem w sprawie samochod�w, kt�re nieustannie przemycano za granic�. Powinien mie� jeden dzie� na oswojenie si� z faktem, �e nie jest ju� w Rzymie.
- Mog� si� przyjrze� - powiedzia�.
- Zacz�am si� tym zajmowa� - rzek�a Ann-Britt H�glund.
- Kwiaciarnia jest w �r�dmie�ciu.
Zebranie dobieg�o ko�ca. Ci�gle la�o. Wallander poszed� po kurtk� i pojechali do �r�dmie�cia jego samochodem.
- Jak podr�? - spyta�a, kiedy si� zatrzymali na czerwonym �wietle przed szpitalem.
29
- Widzia�em Kaplic� Syksty�sk� - odpar� Wallander, wpatruj�c si� w deszcz. - A ojcu przez ca�y tydzie� dopisywa� humor.
- Wygl�da na to, �e wszystko si� uda�o. �wiat�o si� zmieni�o. Ruszyli. Pilotowa�a go, bo nie bardzo wiedzia�, gdzie jest ta kwiaciarnia.
- A tu jak by�o? - spyta� Wallander.
- Spokojnie. Przez tydzie� nic si� nie zmieni�o.
- A nasza nowa szefowa?
- Jest w Sztokholmie i omawia kolejne propozycje ci��. B�dzie dobra. Co najmniej tak dobra jak Bj�rk. Wallander obrzuci� j� spojrzeniem.
- Nie s�dzi�em, �e go lubi�a�.
- Robi� tyle, ile m�g�. Czego wi�cej mo�na wymaga�?
- Niczego. Absolutnie niczego.
Zaparkowali na Yastra Yallgatan przy Pottmakargrand. Na porywistym wietrze hu�ta�a si� tabliczka z nazw� kwiaciarni. �Cymbia". Siedzieli w samochodzie. Ann-Britt H�glund da�a mu kilka kartek w plastikowej koszulce. Wallander przegl�da� je i s�ucha�.
- W�a�cicielem jest G�sta Runfeldt - m�wi�a Ann-Britt H�glund. - Wyjecha�. Ekspedientka przysz�a w pi�tek rano, tu� przed dziewi�t�. Zauwa�y�a wybit� szyb�. Po obu stronach le�a�y od�amki szk�a, a w kwiaciarni by�y �lady krwi. Nic nie zgin�o. Pieni�dzy nie zostawiano tam na noc. Ekspedientka zadzwoni�a na policj� trzy minuty po dziewi�tej. Przyjecha�am tam chwil� po dziesi�tej. Wszystko si� zgadza�o. Zbita szyba. Plamy krwi na pod�odze. Nic nie zgin�o. Dziwne.
Wallander zastanawia� si�.
- Nie brakowa�o ani jednego kwiatka?
- Wed�ug ekspedientki, nie.
- Czy naprawd� mo�na zapami�ta�, ile kwiat�w jest w ka�dym wazonie? Zwr�ci� jej papiery.
30
- Mo�emy j� o to zapyta� - odrzek�a Ann-Britt H�glund. - Kwiaciarnia jest otwarta.
Kiedy Wallander otworzy� drzwi, zad�wi�cza� staro�wiecki dzwonek. Zapachy przypomnia�y mu o rzymskich ogrodach. Nie by�o klient�w. Z zaplecza wysz�a kobieta w �rednim wieku. Na ich widok skin�a g�ow�.
- Przyprowadzi�am koleg� - powiedzia�a Ann-Britt H�glund.
Wallander si� przywita�.
- Czyta�am o panu w gazetach.
- Mam nadziej�, �e nic z�ego.
- Ach, sk�d, same mi�e s�owa.
Wallander dowiedzia� si� z notatek Ann-Britt H�glund, �e kobieta nazywa si� Wania Andersson i ma pi��dziesi�t trzy lata.
Powoli obchodzi� kwiaciarni�. Z nawyku patrzy�, gdzie stawia stopy. Wilgotny zapach kwiat�w przywo�ywa� wspomnienia. Wyszed� na zaplecze i stan�� pod drzwiami, kt�rych g�rna cz�� by�a przeszklona. Zauwa�y� �wie�y kit. T�dy dosta� si� z�odziej - lub z�odzieje. Przygl�da� si� pod�odze wy�o�onej p�ytkami ze sztucznego tworzywa.
- Przypuszczam, �e krew by�a tutaj - powiedzia�.
- Nie - zaprzeczy�a Ann-Britt H�glund. Wallander zmarszczy� czo�o i poszed� za ni� do kwiaciarni.
Stan�a po�rodku.
- O, dok�adnie w tym miejscu.
- A przy st�uczonej szybie nie by�o �adnych plam?
- Nie. Teraz rozumiesz, dlaczego to wszystko jest dziwne? Dlaczego krew jest tutaj, a nie przy drzwiach? Je�li przyj��, �e to w�amywacz si� skaleczy�.
- A niby kto mia�by si� skaleczy�?
- No w�a�nie. Kto?
Wallander jeszcze raz obszed� kwiaciarni�. Pr�bowa� sobie wyobrazi�, jak si� to odby�o. Kto� wybija szyb� i wchodzi. Po�rodku jest krew. Nic nie zgin�o.
31
W ka�dym przest�pstwie jest co� z planowego dzia�ania. Chyba �e przest�pc� jest szaleniec. Wiedzia� to z do�wiadczenia. Ale przecie� �aden szaleniec nie w�amie si� do kwiaciarni, �eby nic nie ukra��.
To si� po prostu nie trzyma�o kupy.
- Zak�adam - powiedzia� - �e to by�y krople krwi. Ku jego zdziwieniu Ann-Britt H�glund pokr�ci�a g�ow�.
- Nie, �adnych kropli, tylko malutka ka�u�a. Zastanawia� si�. Nic nie wymy�li�.
- A wi�c nic nie zgin�o? - zwr�ci� si� po chwili do stoj�cej w g��bi ekspedientki.
- Nic.
- Nawet kilka kwiat�w?
- O ile si� orientuj�, nie.
- Czy zawsze wie pani dok�adnie, ile jest kwiat�w?
- Tak.
Odpowiedzia�a szybko i zdecydowanie.
Pokiwa� g�ow�.
- Czy znajduje pani jakie� wyja�nienie tego w�amania?
- Nie.
- To nie pani kwiaciarnia?
- Nie. W�a�ciciel nazywa si� G�sta Runfeldt. Pracuj� u niego.
- Je�li dobrze zrozumia�em, wyjecha�. Czy skontaktowa�a si� pani z nim?
- To niemo�liwe. Popatrzy� na ni� z uwag�.
- Dlaczego?
- Bo jest na safari. Ogl�da orchidee. Wallander zastanawia� si� nad tym, co us�ysza�.
- Czy mog�aby pani powiedzie� co� wi�cej?
- G�sta to mi�o�nik orchidei. Wie o nich wszystko. Je�dzi po �wiecie i ogl�da wszelkie mo�liwe gatunki i odmiany, jakie tylko istniej�. Pisze o nich ksi��k�. Teraz jest w Afryce. Nie mam poj�cia, gdzie. W ka�dym razie b�dzie z powrotem w przysz�ym tygodniu, w �rod�.
32
Wallander skin�� g�ow�.
- Porozmawiamy z nim, kiedy wr�ci. Czy mog�aby go pani poprosi�, �eby si� do nas zg�osi�?
Wania obieca�a przekaza� wiadomo��. Do kwiaciarni wszed� klient. Ann-Britt H�glund i Wallander wyszli w deszcz i wsiedli do samochodu.
Wallander zwleka� z w��czeniem silnika.,
�- Mo�na sobie naturalnie wyobrazi� z�odzieja, kt�ry pope�nia b��d. Wybija nie t� szyb�. Tu� obok jest sklep ze sprz�tem komputerowym.
- A ka�u�a krwi? Wzruszy� ramionami.
- M�g� nie zauwa�y�, �e si� skaleczy�. Sta� z opuszczon� r�k� i rozgl�da� si�. Krew kapa�a w jedno miejsce i powsta�a ka�u�a.
Pokiwa�a g�ow�.
Wallander zapali� samoch�d.
- B�dzie sprawa o ubezpieczenie. Nic poza tym. Wr�cili w deszczu do komendy. By�a jedenasta.
Poniedzia�ek 26 wrze�nia 1994 roku. Wspomnienie podr�y do Rzymu stawa�o si� coraz bardziej odleg�e. Jak zanikaj�ca fatamorgana.
We wtorek 27 wrze�nia w Skanii nadal pada�o. Meteorolodzy zapowiadali, �e po ciep�ym lecie jesie� b�dzie deszczowa. Na razie nic nie wskazywa�o na pomy�k� w prognozach.
Poprzedniego wieczora, kiedy Wallander wr�ci� z pracy pierwszego dnia po podr�y do W�och i zrobi� byle jak� kolacj�, kt�r� spo�y� z wyra�n� niech�ci�, wielokrotnie pr�bowa� si� dodzwoni� do Sztokholmu, gdzie mieszka�a jego
33
c�rka Linda. Na chwil� przesta�o la� i otworzy� drzwi na balkon. Irytowa�o go, �e Linda si� nie odezwa�a, by spyta�, jak si� uda�a podr�. Wmawia� sobie, acz bez powodzenia, �e c�rka ma du�o pracy. Tej jesieni podj�a studia w prywatnej szkole teatralnej i pracowa�a jako kelnerka w restauracji lunchowej na Kungsholmen.
O jedenastej zadzwoni� do Bajby do Rygi. Znowu si� rozpada�o i zerwa� si� wiatr. Niemal zd��y� zapomnie� o ciep�ych dniach w Rzymie. Pr�cz rozkoszowania si� wspania�� pogod� i s�u�enia ojcu za towarzysza podr�y my�la� o Baj-bie. Latem wybrali si� do Danii. By� wyko�czony i przygn�biony m�cz�cym po�cigiem za czternastoletnim morderc�. Pod koniec pobytu spyta� j�, czy za niego wyjdzie. Odpowiedzia�a wymijaj�co, ale nie zamkn�a za sob� wszystkich drzwi. Nie pr�bowa�a te� ukrywa� przyczyn swoich w�tpliwo�ci. Szli nieko�cz�cym si� wybrze�em w Skagen, tam gdzie spotykaj� si� dwie cie�niny i gdzie wiele lat temu spacerowa� z �wczesn� �on�, a p�niej odbywa� samotne przechadzki, kiedy cierpia� na depresj� i powa�nie si� zastanawia� nad odej�ciem z policji. Wieczory by�y niesamowicie ciep�e. Mistrzostwa �wiata w pi�ce no�nej przyku�y ludzi do telewizor�w i wyludni�y wybrze�e. Zbierali kamyki i muszelki. I Bajba powiedzia�a, �e nie bardzo sobie wyobra�a wsp�lne �ycie z policjantem.
Jej m��, Karlis, major �otewskiej policji, zosta� zamordowany w 1992 roku. W�a�nie wtedy j� pozna�, podczas pe�nych zawirowa� i nierzeczywistych dni sp�dzonych w Rydze. W Rzymie zadawa� sobie pytanie, czy on sam naprawd� chce si� ponownie o�eni�. Czy ma��e�stwo w og�le jest konieczne? ��czy� si� skomplikowanymi i formalnymi wi�zami, kt�re dzisiaj prawie nic nie znacz�? By� w d�ugim zwi�zku z matk� Lindy, Mon�. Kiedy pi�� lat temu nieoczekiwanie mu oznajmi�a, �e chce si� rozwie��, nic nie rozumia�. Dopiero teraz przynajmniej cz�ciowo przyj�� do wiado-
34
mo�ci powody, dla kt�rych zamierza�a rozpocz�� nowe �ycie bez niego. Zdawa� sobie spraw�, dlaczego tak si� musia�o sta�. Potrafi� oceni� samego siebie i przyzna�, �e ponosi wi�ksz� cz�� winy, poniewa� grzeszy� permanentn� nieobecno�ci� w domu i notorycznym brakiem zainteresowania tym wszystkim, co by�o dla niej wa�ne. Je�li w og�le mo�na m�wi� o winie. Najpierw szli obok siebie. Potem ich drogi zacz�y si� rozchodzi� tak powoli i niezauwa�alnie, �e sta�o si� to jasne dopiero po fakcie, kiedy by�o ju� za p�no, kiedy stracili si� z oczu.
Cz�sto o tym my�la� w Rzymie. I doszed� do wniosku, �e chce si� o�eni� z Bajb�. Chcia�, �eby si� do niego przeprowadzi�a. Postanowi� kupi� dom pod miastem. Dom z ogrodem. Niedrogi, ale w takim stanie, �eby sam m�g� si� upora� z remontem. Kupi te� psa, o kt�rym marzy� od lat.
I w poniedzia�kowy wiecz�r, kiedy w Ystadzie znowu si� rozpada�o, powiedzia� o tym Bajbie. Mia� wra�enie, �e kontynuuje rozmow�, kt�r� toczy� z ni� w my�lach w Rzymie. Kilka razy zacz�� m�wi� na g�os. Nie usz�o to naturalnie uwagi ojca drepcz�cego w upale tu� obok. Uszczypliwie, ale z pewn� �yczliwo�ci� spyta�, kto tu si� w�a�ciwie starzeje i komu grozi pomieszanie zmys��w.
Odebra�a natychmiast. Us�ysza� rado�� w jej g�osie. Opowiedzia� o podr�y, a potem powt�rz