9952
Szczegóły |
Tytuł |
9952 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9952 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9952 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9952 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J�zef Ignacy Kraszewski - Matka Kr�l�w.
Cykl Powie�ci Historycznych Obejmuj�cych Dzieje Polski.
Czasy Jagie��owe.
Redaguje Komitet Pod Przewodnictwem Profesora Doktora Juliana Krzy�anowskiego.
Cz�� XVII.
Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza, Warszawa 1971.
Skanowa�, Opracowa� i B��dy Poprawi� Roman Walisiak.
Komitet Redakcyjny: Profesor Doktor Wincenty Danek - Rektor WSP w Krakowie, Profesor Doktor Jan Zygmunt Jakubowski - Profesor UW, Profesor Doktor Julian Krzy�anowski - Profesor UW, Cz�onek PAN.
Przygotowa� Do Druku Stanis�aw Stupkiewicz.
Tom pierwszy.
Rozdzia� 1.
roku 1421 zamek wile�ski dolny i g�rny, samo miasto i okolica wcale inaczej stawi�y si� oku podr�nego ni� przed laty kilkudziesi�ciu, nim krzy� zapanowa� nad t� stolic�, a Litwa po��czy�a si� z Polsk�.
Z ramienia Jagie��y siedzia� teraz Witold na Wilnie, lecz on raczej panowa� w Polsce i jej kr�lowi ni� Jagie��o jemu.
Si�a ducha i przewaga by�y po stronie syna Kiejstutowego...
Starzej�cy kr�l bawi� si� zawsze nami�tnie my�listwem, lubi� d�ugo siedz�c za sto�em lub wylegaj�c si� na �o�u s�ucha� weso�ych rozm�w swojego dworu, kt�ry po monarszemu obdarza�, ale rz�dy go nudzi�y.
Ch�tnie ucieka� w lasy, aby si� od ich ci�aru uwolni� i zda� je na senator�w �wieckich i duchownych.
Mia� si� te� kim wyr�cza�.
W Wilnie i na Litwie zast�powa� go Witold, w Polsce Leliwy i Topory, spo�rodka kt�rych wyst�powa� ju� chc�cy w�adz� uj�� w silne d�onie, przoduj�cy rozumem i charakterem Zbyszek z Ole�nicy, ten kt�ry pod Grunwaldem w rycerskiej zbroi sta� jeszcze przy Jagielle i broni�c go od napa�ci Dypolda Kykieryca pierwszy zada� mu cios �miertelny.
Szybko potem z tego nadwornego pisarza Zbyszka ur�s� Zbigniew wielki, jeden z tych m��w, co si� rodz� do panowania i kierowania lud�mi.
Czeka�a na� ju� krakowska infu�a.
W ci�gu nast�pnych lat panowania Jagie��owego mi�dzy Witoldem a Zbigniewem rozegrywa si� dziejowy dramat po��czonej z Litw� Polski.
W pot�nej prawicy litewskiego ksi�cia, jak wszystko, tak i Wilno uros�o, obwarowa�o si�, przyozdobi�o pr�dko.
W miejscu starej �wi�tyni poga�skiej sta� ko�ci� katedralny, wie�yca nieforemna Swiatoroha za dzwonnic� mu s�u�y�a.
Kilka krzy��w ponad �wi�tyniami chrze�cija�skimi wznosi�y si� tu i �wdzie w�r�d poziomych dach�w domostw drewnianych.
Oba zamki wzmocnione mog�y si� teraz skutecznie opiera� napa�ci krzy�owych rycerzy, ale pot�ga ich z�amana by�a i l�ka� si� tu nie potrzebowano nowego obl�enia.
Zamek g�rny, opatrzony lepiej, przedstawia� si� jeszcze mniej wi�cej podobn� nieforemnych do�� mur�w gromad�, jak przed laty.
Dolny si� znacznie odmieni�.
�ciany i baszty, kt�re go otacza�y, ju� nie pro�ci murarze, nie�wiadomi swej sztuki, z dzikich kamieni, ale mistrze budowniczy z Niemiec i Polski sprowadzeni przerobili i upi�kszyli czerwonymi wysadzaj�c ceg�ami, na wz�r grod�w krzy�ackich.
Tak samo jak doko�a miasta, grube mury w pewnych odst�pach je�y�y si� ni�szymi i wy�szymi wie�ami i basztami.
Warowne bramy broni�y wyskoki, z kt�rych przyst�pu do nich m�g� obl�ony nie dopu�ci�.
Kopane rowy g��bokie zbli�y� si� do nich nie dawa�y.
Poza ok�lnymi mury miasta rozlega�y si� przedmie�cia w ogrodach, zasiane ubo�szymi chatami.
W po�rodku mia�o ju� Wilno powyznaczane ulice, rynki, targowiska, przy kt�rych szybko wznosi�y si� budowle z ceg�y i kamienia.
Przewa�a�y jeszcze domostwa drewniane, ale i te ju�, na wz�r polski, powi�ksza� si� i do g�ry d�wiga� zacz�y.
Na zamku Witoldowskim wida� by�o �ad i zamo�no�� a surowe rz�dy tego cz�owieka, co czas mia� na wszystko, wgl�da� sam w rzecz ka�d� i nie dopuszcza� samowoli niczyjej.
Przy nim te� nie widzimy nikogo, co by �mia� i pokusi� si� wyr�cza� go i zast�powa�.
Nie rz�dzi tu ani duchowny, ni �wiecki ulubieniec, nie ma wp�ywu �ona, nie wyzwalaj� si� s�udzy.
Witold wyr�cza si� ma�ymi urz�dnikami, kt�rzy sami przez si� nic nie mog�.
Zamek nie odznacza� si� teraz powierzchowno�ci� zbyt wytworn�, oczy porywaj�c�, ale rozmiary jego, krzepkie mury, g�ste stra�e, w milczeniu i karno�ci trzymana s�u�ba i za�oga, oznajmywa�y, �e tu stolic� sw� mia� pot�ny pan, przed kt�rym dr�eli i szanowa� go musieli wszyscy.
Nie by�o prawie dnia, kt�rego by jakie� poselstwo nie zawita�o na zamek dolny, gdzie ksi��� ci�gle przebywa�.
G�rny s�u�y� za zbrojowni�, skarbiec i wi�zienie.
Szeroko rozpo�ciera�y si� gmachy ksi���ce, mieszkania urz�dnik�w, dworu, czeladzi, �a�nie, piekarnie, izby dla dworskich r�kodzielnik�w i stajnie, na kt�rych zawsze kilkaset koni pogotowiu sta�o.
Za zamkiem ku rzece, k�dy dawniej zapewne las by� musia�, bo ten otacza� miasto za Olgierdowych lat, za Giedyminowych, sta�y jeszcze drzewa stare i zaro�la, stanowi�ce rodzaj ogrodu, w kt�rym czasu letniej spieki schroni� si� by�o mo�na.
Zwykle tu starsi urz�dnicy dworu, niekiedy kobiety przy boku wielkiej ksi�nej zostaj�ce przechodzi�y si� w r�nych dnia porach, nazbyt od zamku nie oddalaj�c, bo u Witolda wszyscy i zawsze na zawo�anie by� musieli.
W�a�nie jednego pi�knego, ciep�ego, jesiennego poranku pod roz�o�ystymi drzewami w zamku zabawia�a si� zbieg�a z terem�w ksi�nej Julianny, drugiej �ony Witoldowej, gromadka kobiet, w wi�kszej cz�ci m�odych, kt�rej dziewcz� nadzwyczajnej pi�kno�ci, wysmuk�e, czarnobrewe, z oczyma m�odo�ci� gorej�cymi, tryskaj�cymi �yciem, przodowa�o.
�mieszki i urywane piosenki s�ycha� by�o pod drzewami, ale m�ski dw�r ksi�cia zbli�a� si� nie �mia� tam, gdzie same by�y niewiasty, kt�re Julianna surowo trzyma�a, pogl�da� tylko, chciwie je �cigaj�c oczyma.
Wpo�r�d tego weso�ego dziewcz�t i starszych pa� grona, rozmaicie poubieranych, na ruski, polski i niemiecki spos�b, dam postaw�, wdzi�kiem i �mia�ym a rozkazuj�cym obej�ciem si� rej wiod�a, w pe�ni wiosennego rozkwitu, weso�a, ha�a�liwa, roztrzpiotana czarnobrewa.
Wszystko sz�o za ni� i jej s�ucha�o.
Ubi�r dziewcz�cia powszedni zbyt wykwintny nie by�, cho� na ch�ci ustrojenia si� nie zbywa�o zalotnemu wyrostkowi.
Mo�na by�o z niego s�dzi�, �e wi�cej pragn�a si� ustroi�, ni� mog�a.
A to, co mia�a na sobie, zr�cznie dobranym by�o, aby pokry�, co zbywa�o.
Ca�y orszak wiod�a przoduj�c mu, podskakuj�c, bia�ymi r�kami wskazuj�c na drzewa, ciesz�c si� ju� zabawie, do kt�rej ci�gn�a je za sob�.
Nawyk�a by�a snad� prowadzi� swe towarzyszki i rozkazywa� im, bo na skinienie jej wszystkie rzuca�y si� pos�uszne.
Pod drzewami, na grubych ich ga��ziach, wida� by�o zawieszan� prost�, z mocnych nici w sznury skr�conych, z desk� na nich przywi�zan� hu�tawk�.
Ku niej, biegiem, kt�ry do pl�s�w by� podobnym, niekiedy w k�ko si� obracaj�c i �miej�c, d��y�a �liczna czarnobrewa, a biegn�c nie dawa�a zamkn�� si� ustom, i ka�de jej s�owo ch�rem weso�ym odzywa�o si� mi�dzy towarzyszkami.
Sukienka zielona bramowana z�otem, ale dobrze wytarta, bia�e r�bki, na czole przepaska, naszyjnik cienki z wisz�cymi na piersiach k�kami, tak umia�a nie�� na sobie, jak by j� klejnoty okrywa�y.
Na male�kich bosych n�kach mia�a trzewiczki jak suknia zielone, lecz od u�ywania sp�owia�e.
Zbli�ywszy si� do hu�tawki, dziewcz� ra�nie na ni� skoczy�o, pochwyci�o dwa grube sznury, na kt�rych wisia�a, i �miej�c si� wykrzykn�o: - Hej, do roboty!
Hej!
A rzucajcie mn� wysoko, pod same ob�oki, ponad drzewa, nad wierzcho�ki...
a� do gwiazd, pod niebiosa!
Starsza niewiasta, z twarz� blad�, przeci�gni�t�, z zagas�ymi oczyma, u�miechniona �agodnie, ubrana ciemno, z krzy�em na szyi, tu� przy hu�tawce stoj�ca, przerwa�a cicho: - Oh, kniahinko ty moja!
Tobie si� chce tak wysoko, a kto pod ob�oki lata, spada� na ziemi� musi...
Lepiej po niej chodzi� spokojnie.
Od hu�tawki si� g�owa zawraca.
- Ja bo lubi�, �eby mi si� w g�owie kr�ci�o, wol� wir ni� martw� cisz�.
Hej!
hej!
Huku, wrzasku, biegu, lotu dusza pragnie, a tu taka w tych murach niewola!
I spozieraj�c na zamek, skrzywi�o si� wyrazi�cie, jakby mu j� wyrzuca�o.
Dwie s�u�ebnice ju� z ty�u wzi�y by�y sznury, kt�rymi hu�tawk� rozko�ysa� mia�y, ale starsza, stoj�ca przy niej, wstrzymywa�a.
Rozmowa by�a nie sko�czona.
Ksi�niczka te� ju� nie nagli�a.
- Oj ty, ty ptaszku, co ci skrzyd�a uros�y - m�wi�a dalej stara.
- Lata�oby ci si�, lata�o, a� gdzie� soko�owi we szpony...
- Bodaj sok� pochwyci� i rozdar�, lepiej ni� tak gni� za krosnami a s�ucha�...
Tu przerwa�o nagle.
- Nie strachaj mnie, Femko, nie strachaj i nie wr� tak �le!
- Ja nie wr��, bom nie wieszczbiarka, tylko przestrzegam - odpowiedzia�a smutnie Femka.
Ksi�niczka ci�gle na hu�tawce siedzia�a.
- O, ja bym bardzo chcia�a, �eby mi kto kiedy powr�y�!
- doda�a czarnobrewa.
- Naprawd�, Femko.
Nie umiesz ty?
Jam taka mojej przysz�o�ci niecierpliwa i ciekawa.
- Ona tylko Bogu wiadoma - odpar�a Femka - a przyjdzie a� nadto rych�o.
Co przeznaczone, nie minie.
Wtem jedna z towarzyszek ksi�niczki zbli�y�a si� do hu�tawki.
- Do wr�enia - odezwa�a si� z mink� powa�n�, w kt�rej si� g��boka wiara malowa�a - nie ma jak ta stara Mecha.
Ona, co tylko kt�rej przepowiedzia�a, wszystko si� zi�ci�o.
- Mecha?
A gdzie� tej Mechy szuka�?
- westchn�o dziewcz�.
- Da�abym jej ch�tnie podarek...
Spojrza�a po sobie, pomy�la�a i u�miechn�a si� gorzko, mo�e przypomniawszy, �e niewiele co da� mog�a.
- Gdzie jej szuka�?
- wtr�ci�o �wawo dziewcz�.
- Mecha teraz zawsze siaduje pod ko�cio�em.
Wszyscy na ni� m�wi�, �e poganka jest i �e dlatego tylko od drzwi ko�cio�a nie odchodzi, bo tam dawniej ten ogie� wieczny si� pali�, kt�remu ona pos�ugiwa�a.
Poganka nie poganka, ona wszystko wie, czyta w wodzie, z twarzy, z r�ki jakby z pisma klecha.
Ksi�niczce a� rumie�ce wyst�pi�y na twarzyczk�.
- Zula, ty dziecko moje, pier�cionek mie� b�dziesz ode mnie, tylko mi tu sprowad� Mech�.
Mnie si� zdaje, �e jak ona wyprorokuje, to i pr�dzej przyleci co nowego.
Femka jako� przecz�co g�ow� kr�ci�a.
- Czarownica, poganka - szepn�a.
- Jeszcze urok jaki rzuci...
- Ja si� tam uroku nie boj�, krzy�yk pob�ogos�awiony na piersiach nosz�, a tak bym t� zakl�t� przysz�o�� zna� chcia�a...
- A jak w niej co z�ego siedzi?
- spyta�a Femka.
- No, to b�d� czeka� z�ego a od�egnywa�!
- doda�o dziewcz� uparte.
Towarzyszki jej szepta�y pomi�dzy sob�.
Ksi�niczka ci�gle na hu�tawce siedzia�a.
Bieg�a tak do niej, spragniona rozrywki, a teraz si� ju� jej ca�kiem odechcia�o; my�la�a o czym innym, o przysz�o�ci!
Skoczy�a z deski, na kt�rej si� by�a tak wygodnie umie�ci�a.
- No - za�mia�a si� Femka, g�aszcz�c j� po ramionach - a tak ci si� chcia�o podlecie� w ob�oki!
- Po c� lecie�, kiedy nie dolec�!
- t�skno westchn�a dziewczyna.
- Nogi przykute do ziemi...
Femka odwr�ci�a si�.
- Ja bym ju� hu�tawk� wola�a ni� wr�enie.
Trzeba z niej korzysta�, p�ki jest, bo kto wie, czy d�ugo b�dzie.
Wiecie, �e nasz ksi��� powiesi� j� tu kaza�, gdy u nas w odwiedzinach by� kr�l Jagie��o.
- Ach!
C�?
Stary dziad hu�ta� si� kaza�?
- parskn�a ksi�niczka.
- Ale nie!
Tylko tak lubi patrze�, gdy si� dziewcz�ta i ch�opcy wysoko hu�taj�.
Siadywa� tu godzinami, maj�c z tego zabaw� wielk�.
Oka z nich nie spuszcza� stary.
Ksi��� Witold umy�lnie dla niego powiesi� j� kaza�, a teraz, gdy si� go nie spodziewa, albo on, albo ksi�na odczepi� ka�e, aby nie by�o swywoli.
U�ywajcie, p�ki jest!
Zamy�lona ksi�niczka znowu wskoczy�a na siedzenie, porwa�a za sznury, spojrza�a na swe s�u�ebne i pogr��ona w dumach jakich� rzuca� si� w powietrze kaza�a.
Lecz, cho� tak milcz�ca o czym� marzy�a, pi�kna jej twarzyczka wcale smutnego nie nabra�a wyrazu, jak gdyby nie umia�a czy nie mog�a si� zachmurzy�.
Nadto by�a m�od�, szcz�liw� czy �yciem upojon�.
Femka przygl�da�a si� jej milcz�ca, a niekiedy jak dziecku poklaskiwa�a r�kami.
Oczy ksi�niczki tymczasem zwraca�y si� ci�gle w t� stron�, z kt�rej obiecana Mecha przyj�� by�a powinna.
Pos�anej po ni� Zuli ani jej wida� nie by�o.
Wtem Femka co� w dali palcem ukaza�a.
Zza mur�w mign�a naprz�d bia�a z pasami czerwonymi sukienka, potem szare p�achty kobiety, kt�ra z dala wcale do �ebraczki podobn� nie by�a.
S�usznego wzrostu, wyprostowana powa�nie, ca�a bia�aw� zas�on� pokryta, kt�ra od g�owy do st�p po niej sp�ywa�a, sz�a �mia�o niewiasta niem�oda ju�, kt�rej twarz ponura, pomarszczona, postrach i poszanowanie wra�a�a.
Rysy jej niegdy� pi�kne wiek uczyni� gro�nymi, tak si� g��boki �al i bole�� na nich wyry�y.
Siwe, d�ugie w�osy rozpuszczone spada�y jej na ramiona, a spod p��tna, kt�re j� okrywa�o ca��, wida� by�o na czole zwi�d�y wianek z ruty i li�ci d�bowych...
By� to znak dziewictwa i kap�a�stwa starej Mechy.
Chocia� j� wiedziono przed oblicze ksi�niczki, wcale si� tym nie trwo�y�a, sz�a krokiem pewnym, rzucaj�c oczyma ciemmymi spod powiek jakby p�aczem zakrwawionych.
Zobaczywszy j�, ksi�niczka da�a znak s�u�kom i z niecierpliwo�ci� p�ochego dzieci�cia, nie doczekawszy si�, nim rozko�ysana zatrzyma si� hu�tawka, zuchwale skoczy�a na ziemi�.
Femka blisko stoj�ca pochwyci�a j� w obj�cia.
Stara Mecha sta�a przed ni�, ciekawie si� przypatruj�c, a usta zaciskaj�c coraz mocniej.
Nie strwo�one gro�nym jej obliczem dziewcz� zbli�y�o si� napastliwie.
- Dobra ty moja - rzek�o przymilaj�cym si�, d�wi�cznym g�osem - b�dziesz ty mnie wr�y�a?
Wejdalotka milcza�a potrz�saj�c g�ow�.
- A tobie na co wr�by moje?
- odezwa�a si� �a�obnie.
- Albo to ci los nie wywr�y� ju� przysz�o�ci?
Rodzi�a� si� na starym kunigas�w u zamku w Holszanach, ojcowie twoi ludziom panowali i ty b�dziesz kr�lowa�.
Potrz�s�a g�ow�, wpatruj�c si� w pi�kn� ksi�niczk�, kt�ra gor�ce w ni� wlepia�a oczy.
- Na co tobie wr�by moje - doda�a - kiedy krew wr�y i liczko wr�y?
Dziewcz�ta ciekawe, cisn�c si� doko�a, otacza�y Mech� i swoj� pani�, wyci�ga�y g��wki, przestraszone nieco, usi�uj�c najmniejszy szept pochwyci�.
Mecha opornie, z niech�ci� i wzdraganiem odpowiada�a ksi�niczce.
Ta zdj�wszy pier�cionek z palca, bo nic innego nie mia�a do podarowania starej, poda�a go jej z u�miechem, ale Mecha nie przyj�a.
Z lekka odtr�ci�a jej r�czk�, mrucz�c smutnie: - Tobie on, krasawico, b�dzie wkr�tce potrzebniejszy.
Zarumieni�a si� ksi�niczka.
- Na co?
- A do czeg� by by�y dziewcz�tom pier�cionki, je�li nie na to, by je m�czyznom dawa�y?
Cicho by�o doko�a, s�uchano i czekano, co dalej powie Mecha, ale ta spu�ciwszy oczy, szepta�a co� sama do siebie czy do niewidzialnych duch�w - i niepr�dko g�ow� podnios�a.
Twarz si� jej ca�kiem zmieni�a.
Wst�pi�a w ni� si�a wielka, tak �e dziewcz�ta od jej wzroku rozst�pi�y si� ze strachem.
- M�a tobie wkr�tce swata� b�d� - m�wi�a proroczym duchem natchniona.
- A b�dzie swata� ci� taki, co by mo�e rad sam wzi��, gdyby m�g�...
Koron� ci w�o�� na czo�o i panowa� b�dziesz, a �zy tobie ona wyci�nie.
I swat si� wrogiem stanie.
Nieszcz�liwa b�dziesz i szcz�liwa...
Kr�lom matk�, po kr�lach sierot�, we �zach krwawych z�ocony chleb po�ywaj�c� niewiast�...
Wlepi�a w ni� oczy, d�ugo patrzaj�c i sama do siebie mrucz�c co� niewyra�nie: - Po co tobie pyta� mnie by�o i b�l ze mnie wyci�ga�?
Nie mog� ja da� nic, tylko to, co mi duchy przynios�.
Nie mam swojego nic, nie wiem sama nic...
P�ynie wszystko z daleka...
Zamkn�a sobie usta d�oni� chud�, pok�oni�a si� i zawr�ciwszy, �ywo i�� pocz�a ku bramom.
Dziewcz�ta sta�y wszystkie jak wryte, a ksi�niczka, kt�rej lice si� pali�o, powtarza�a cicho jeden wyraz: - Korona!
- Ten dla niej zag�uszy� inne.
Femka r�ce za�amywa�a.
- Co ta stara czarownica wiedzie� mo�e?
- szepn�a zbli�ywszy si�.
- Dobrze, �e posz�a sobie, mnie dreszcze przechodzi�y patrz�c na ni�.
Pewnie pogank� jest.
Do hu�tawki nikt ju� nie mia� ochoty.
Smutek powia� po wszystkich, nawet weso�a ksi�niczka zachmurzy�a si� nieco i na bok odci�gn�a Femk�.
- Plot�a niezdarne rzeczy!
- rzek�a.
- Korona!
Ja bym i korony nie chcia�a, bylebym st�d wyj�� mog�a...
- Albo� ci tu �le?
- szepn�a Femka.
- Przecie wuj kocha bardzo.
- A Julianna nienawidzi i prze�laduje mnie za to!
- przerwa�a ksi�niczka.
- Dobrze mi by�o za �ycia rodzonej ciotuchny, a teraz mnie Witoldowa prze�laduje za to, �e sama uwi�d�a i �e jej m�� woli patrze� na mnie m�od�, ni� si� swarzy� z t� bab�!
Femka jej pogrozi�a.
- Tst, nie m�wcie!
Albo ja nie wiem o tym, nie s�ucham i nie patrz�...
- O, wuj bardzo mnie kocha - doda�a ksi�niczka -czasem na przekor� �onie, ale i jego kochanie, i jej nienawi�� ju� mnie zm�czy�y.
Rada bym st�d, rada w �wiat!
Wr�ka przecie rych�o co� wr�y�a.
- �zy, �zy!
- sama do siebie zamrucza�a Femka.
Sz�y tak razem ku zamkowi krokiem powolnym.
S�o�ce zachodzi�o za g�ry; by�a to godzina, o kt�rej na zamku wieczerz� dawano.
Ksi��� Witold zwykle, gdy dostojnych go�ci nie przyjmowa�, sam siada� do nakrytego sto�u, bo d�ugo przy nim, jak Jagie��o, siedzie� nie lubi�, nie pija� nic, jad� niewiele, opr�cz wody napoju nie zna�.
I ten czas przy stole nie bywa� dla niego stracony, bo do obiadu i wieczerzy zwo�ywa� zwykle kt�rego ze swych pisarzy, Cebulk� lub Lutka z Brzezia, pisma sobie przyniesione czyta� kaza� i odpowiedzi na nie dyktowa�.
Rzadko bywa� tak swobodnym, aby z ksi�n�, kt�ra zgry�liwie sporzy� z nim -nawyk�a, gniewaj�c si�, �e jej wol� si� nie rz�dzi�, i z pi�kn� pierwszej �ony siostrzenic� Sonk�, kt�r��my przy hu�tawce widzieli, m�g� razem biesiadowa�.
Ksi��� lubi� bardzo t� pi�kn� Sonk�, mo�e wi�cej, ni�by �ona chcia�a, kt�ra o ni� by�a zazdrosna i zby� si� jej z domu pragn�a.
Ale Witold, kt�ry rzadko dla kogo powolnym bywa�, �onie si� nie dawa� zmusi� do niczego.
Tym przykrzejszym to jej by�o, �e czasem Sonka jednym s��wkiem wol� jego z�ama�a, u�miechn�wszy mu si�, spojrzawszy na niego oczyma gor�cymi.
Jej jednej niekiedy uj�� si� dawa�...
Dziewcz� wiedzia�o o tym dobrze, �e wiele mog�o u tego, u kt�rego nikt nic nie m�g�, bo samo sprzeciwienie si� wywo�ywa�o w nim op�r �elazny.
Korzysta�o z tego czasem zuchwale na przek�r ksi�nie, ale w ma�ych sprawach tylko.
Witold gr� t� rozumia� i �on� gniewliw� wy�miewa�.
Niech�� dw�ch kobiet ros�a, a Sonka w powszednim �yciu z�o�liwej Juliannie ulega� musia�a.
Wchodzi�a z dziewcz�tami na zamek Sonka i mia�a si� do swoich izb zawr�ci�, gdy drog� jej zaszed� Michno, Witoldowy s�uga, i pokazuj�c na drzwi rzek� z pok�onem: - Knia� a pan do siebie was prosi� kaza�.
Ju� po zamku wsz�dzie szuka�em.
- Wieczerza� ju�?
Ksi�na jest u niego?
- zapyta�a.
- Nie - odpar� s�uga - w�a�nie siedzi u sto�u, sam jeden jest, nawet pisarz�w wo�a� nie kaza�.
Opr�cz czeladzi nie ma nikogo.
Sonka, dawszy znak Femce i dziewcz�tom, �mia�o sama do jadalni wkroczy�a.
Izba to by�a wielka, w kt�rej i ksi��� jada�, gdy sam by�, i go�ci czasem mnogich przyjmowa�.
Po staremu, nad murami jej sklepienia nie by�o, ale ogromne belki z prosta rze�bione i malowane pu�ap okrywa�y.
Jedn� �cian� niemieckim obyczajem zajmowa�y police pi�trz�ce si� wysoko, na kt�rych pi�kne misy, dzbany i naczynia r�ne na okaz by�y porozstawiane.
Kilka wi�kszych i mniejszych sto��w ci�kich, z �awami wy�cielanymi, wzd�u� izb� przerzyna�y.
W�skie okna zaszklone, z szybkami w o��w oprawnymi, �wiat�o sk�pe rzuca�y.
Przy jednym z nich Witold sam wieczerza�.
Nie przenosi� on wzrostem owego wieku barczystych i rozros�ych rycerzy, miernie s�uszny, ale silnie zbudowany, kszta�tny, zahartowany �yciem czynnym, mia� co� w postawie i obliczu, co go czyni�o wielkim nawet w�r�d olbrzym�w.
Poci�g�a twarz wszystkich ksi���t litewskich nie by�a u niego pi�kn�, ale znacz�c� i si�� napi�tnowan�.
Ja�nia�a na niej duma cz�owieka, kt�ry wiele z�ama� i zawsze zwyci�a�.
Oczy ciemne patrza�y bystro, nakazuj�co, rozumnie, czo�o nad nimi sta�o pe�ne, podniesione, jasne, usta mia�y wyraz wodza i pana.
Ani wiek, ani boje, ni wi�zienia i niewole nie pozostawi�y na nim gniot�cych �lad�w, nie odj�y mu pot�gi, kt�r� wyni�s� z kolebki.
Teraz by� to ju� cz�owiek, kt�ry m�odo�� zostawi� za sob�, ale starym ani si� czu�, ani wydawa�.
Ubrany w kaftan ciemny podpasany, po domowemu, bez ozd�b �adnych, z w�osem d�ugim na ramiona rozrzuconym, siedzia�, w r�ku trzymaj�c kawa� mi�sa pieczonego i n�.
Ni�s� do ust ten posi�ek, gdy Sonka si� w progu pokaza�a.
Bystro spojrza� na ni�.
- Sonka!
- zawo�a�.
- Kaza�em ci� szuka� po zamku, gdzie si� ty kryjesz po komorach, latawico?
My�la�em, �e bojar jaki rozmi�owany poni�s� ci� ju� na rumaku, ale ja bym si� sam za nim w pogo� pu�ci� mo�e.
Kto wie: albobym pob�ogos�awi� na drog�?
- Doprawdy?
- odpar�o dziewcz� �mia�o.
- Tak ja dla was ma�o warta, �e nie wiecie?
- Ale ty wiesz, sroczko z�a, �e ja na ciebie i twoje oczy paskudne patrze� lubi� - rzek� Witold - tylko ju� mi si� sprzykrzy�o pilnowa� latawicy, kt�ra w gnie�dzie usiedzie� nie mo�e.
Wola�bym opiek� odda� innemu.
Sonka tymczasem, gdy to m�wi�, zbli�y�a si� do sto�u, spar�a na nim i �mia�o patrza�a mu w oczy.
- A po c�e�cie mnie szuka� kazali?
- spyta�a.
- �eby wy�aja� - rzek� Witold, ale niezbyt surowym g�osem i z p�u�miechem na ustach.
- Wyros�y ci skrzyd�a, latasz i rwiesz si�, szczeg�lniej gdzie m�odzie� si� kr�ci.
Rad bym si� pozby�, bo w ko�cu nie upilnuj�, a lada z�odziejowi bym ci� da� nie chcia�.
Sonka ramionami ruszy�a, poprawi�a w�osy.
Witold jad� spokojnie i m�wi� powoli.
- �eby� ty przynajmniej wdzi�czn� by�a za to, �e ci� tu jako w�asne chowa�em dziecko.
No, skar�y� si� na mnie nie powinna�?
- Albo si� skar��?
- Hodowali�my ci� troskliwie, Anna na r�ku nosi�a.
Popatrza� na ni�, ona wzi�wszy ze sto�u jab�ko gryz�a ogonek jego w ustach zadumana.
Co� jej po g�owie chodzi�o.
Wtem Witold, powa�niej�c stopniowo, rzek� do niej: - Do�� bajania, Sonka!
S�uchaj mnie dobrze, chc� ci� wyda� za m��!
Dziewcz� krzykn�o, ale trudno by�o rozezna� w tym g�osie, rado�� czy przestrach go wywo�a�.
Oczyma zalotnymi a ciekawymi Sonka, nic nie m�wi�c, pyta� si� zdawa�a: - Za kogo?
- �eby� ty rozum mia�a, do n�g by� mi pa�� powinna!
Ale� ty na p� dziecko, p�latawica!
Dziewcz� nog� tupn�o.
- M�w�e za kogo?
Witold kaza� czeka� d�ugo, wa�y� co�.
- No - rzek� - jak przysta�o, za starego...
Wzdrygn�a si� ksi�niczka.
- Nie chc�.
- Bo rozumu nie masz - odpar� Witold.
- Lepszego dla kobiety m�a nad starego nie ma; wy, m�ode, wodzicie ich, zdradzacie bezkarnie, a oni was po nogach ca�uj�.
- Nie tak mi pilno i�� za m�� - sk�ama�o dziewcz�.
Witold si� u�miechn�� i r�k� podni�s� do g�ry.
Sonka roz�mia�a si� te� troch�, ale wnet przybra�a mink� serio.
- Ty swojej woli nie masz; ja wiem, co dla ciebie potrzeba!
- zawo�a�.
- Ojca twojego zast�puj�.
On mi nad tob� w�adz� zda�.
Ot� mnie wyda� ci� za m�� pilno, aby� ty si� sama nie odda�a komu, gdy ci si� g�owa zawr�ci.
Sonka po dziecinnemu si� �mia�a.
Ksi��� chleb �ama� niecierpliwie, napi� si� wody - pomy�la� znowu.
- Wiesz, �e ja twojego szcz�cia chc� - rzek� powa�nie.
- Beze mnie ty wielkiego nie zrobisz losu.
Ojciec za tob� wiana w ziemi nie da, bo go nie ma, chyba koszule i sukienki, a kras� mie� b�dziesz w posagu.
We�mie ci�li ma�e ksi���tko na Ru�, to ju� dla ciebie szcz�cie.
Kto wie potem, jakie losy ci� czekaj� na ma�ym grodku, z kt�rego brat lub swat wy�enie w lada dzie�.
Oto los tw�j, a b�dziesz rozum mia�a, ja ci takiego m�a dam, kt�remu kr�lowe swataj�, ale...
stary!
W tej chwili Sonce przysz�o na my�l proroctwo Mechy i poblad�a, mia�a� si� tak rych�o sprawdzi� przepowiednia jej z koron� i �zami?
Witold si� rozpar� na siedzeniu, jedn� r�k� bij�c o st�, a patrz�c na dziewcz� zaciekawione ju� wi�cej ni� przel�k�e.
- Staremu temu, kt�ry ju� trzy �ony mia� - rzek� - jeszcze si� czwartej zachcia�o.
Jedne po�lubi�, co anio�em by�a, drug�, prost� kobiet�, trzeci� wzi�� wied�m� rodem z piek�a, a ja mu ciebie chc� da� czwart�, aby� by�a kr�low�...
No, Jagielle polskiemu ci� swatam!
Sonka tym razem krzykn�a g�o�niej i oczy sobie zakry�a bia�ymi r�kami.
Na �zy si� jej zbiera�o.
Nie widzia�a ona dawno kr�la Jagie��y, ale s�ysza�a o nim, �e bardzo ju� stary by�, �e przy �adnej �onie wysiedzie� nie m�g�, bo wola� ze psy po lasach je�dzi� ni� pilnowa� domu.
Wiele wi�cej rozpowiadano o nim, jak zazdrosnym by�, jak podejrzewa� �ony, a lada donos�w s�ucha�.
Trwoga j� ogarn�a.
- Stary!
Prawda - doda� Witold - ale, Sonko, ty, co si� stroi� lubisz, bawi� i �mia�, kr�low� by�, kaza� sobie pok�ony bi�, na twarz pada� przed sob�, nie lepiej�e jak ;na Rusi w pustym zameczku marnie�?
Dziewcz� zadumane odj�o r�ce od ocz�w powoli, s�ucha�o z uwag�.
- Jagie��o niem�ody - ci�gn�� ksi��� dalej - je�liby na niego co przysz�o, kto wie, Polacy ci mog� m�odego m�a wyswata�, aby Brandenburczykowi, kt�rego Jadwidze przeznaczono, si� pozby�.
Kr�low� by�, warto co� za to zap�aci�.
Klejnot�w i sukienek, kt�rych jeste� ��dna, b�dziesz mia�a do syta; i ludzie ci si� k�ania� musz�.
Dziewcz�, �zy ju� otar�szy, potrz�sa�o tylko ramionami i g�ow�.
Witold usi�owa� odgadn��, co duma�a, i domy�le� si� nie m�g�.
- Ja wiem, ty zrozumiesz, �e takiej doli odrzuca� nie mo�na - m�wi� znowu - ale ja ci� te� darmo nie posadz� na tronie, ty mi tam jeste� potrzebn� i to b�dziesz podszeptywa�a staremu, co ja tobie...
Ty� moja by� powinna, Sonko, jak by�a� dot�d, dzieckiem pos�usznym.
Wszystko b�dziesz mnie winna i ja od ciebie wierno�ci wymaga� mam prawo!
To m�wi�c wsta� Witold, popatrzy� na sw� wychowank� stoj�c� w zamys�ach i doda�.
- Id� - rzek� - pomy�l, com powiedzia�, a potem padnij mi do n�g i podzi�kuj, bo cho� ze starym, wielka cze�� i szcz�cie ci� czeka!
Ze spuszczon� g�ow�, nie odpowiedziawszy s�owa, Sonka z wolna wysun�a si� z jadalni, a drzwi ledwie si� za ni� zamkn�y, drugie uchylono niecierpliwie, niewie�cia g�owa wyjrza�a przez nie i ksi�na Julianna, kt�ra na pods�uchach sta�a, wtargn�a niespokojna.
Na widok jej namarszczy� si� Witold, domy�laj�c, �e rozmow� z Sonk� musia�a u drzwi pochwyci�.
Ksi�na by�a s�usznego wzrostu, ani m�od�, ni star�, �rednich lat, niegdy� dosy� pi�knych rys�w, dzi� twarzy zwi�d�ej i charakter zgry�liwy zapowiadaj�cej niewiast�.
Chcia�a jeszcze by� pi�kn�, a w�a�nie to staranie, str�j zbyt wykwintny, wyraz zbyt dziewiczy, kt�ry sobie nada� usi�owa�a, czyni�y j� niemi��.
Stara�a si� te� o rzecz niemo�liw�, bo o panowanie nad m�em, kt�ry przy ka�dym z ni� starciu rozj�trzony, zwykle na przek�r jej post�powa�.
Ko�czy�o si� to na �zach i na czekaniu.
Sonka, kt�r� Witold lubi� dla jej pi�kno�ci i weso�o�ci dzieci�cej, znienawidzon� by�a przez Juliann�.
Pewnie ch�tnie za kogokolwiek b�d� wyda� j� i pozby� si� z domu by�o najgor�tszym jej pragnieniem, ale widzie� j� kr�low�, gdy ona sama by�a tylko wielk� ksi�n�, i by� zmuszon� uchyli� przed ni� czo�a, tej my�li znie�� nie mog�a.
Gwa�townie, z oburzeniem maluj�cym si� na twarzy, drgaj�cej od gniewu, przyskoczy�a do Witolda, kt�ry sta� zimny i nieporuszony jak pos�g.
- Uszom nie wierz�!
- krzykn�a.
- Ja nie wiem nic, ja niegodna jestem, aby� mi si� zwierzy�, a t� ulubienic� swoj�, siostrzeniczk� kochan�, ju� chcesz posadzi� na tronie!
- Chc� i posadz� - rzek� ksi��� kr�tko i dosadnie.
- J�?
J�?
Na upokorzenie moje!
- zawo�a�a Julianna.
- Aby si� mnie ur�ga�a!
- Tam, gdzie j� umieszcz�, ona mnie s�u�y� b�dzie - doda� Witold.
Julianna roz�mia�a si�.
- My�lisz?
Tak ty j� znasz?!
- krzykn�a.
- Ona nikomu s�u�y� nie zechce, opr�cz samej sobie, a na tobie, na mnie, na nas m�ci� si� b�dzie za dobrodziejstwa!
Za�amywa�a ksi�na r�ce, Witold sta� zimny i oboj�tny.
- Ty� si� z ni� zawsze �le obchodzi�a - rzek� - bo� by�a �miesznie zazdrosn�, mo�e dla ciebie nie mie� serca, ale u mnie si� od dziecka wychowa�a i mnie musi by� pos�uszn�.
Chwilk� pomilczawszy, dumnie dorzuci� ksi���: - A nie b�dzie s�ucha�, to tak j� z tronu �ci�gn�� potrafi�, jak na tron powo�a�em.
�zy pocz�y p�yn�� z ocz�w ksi�nie.
- Nie k�am!
- zawo�a�a.
- Chce ci si� swoj� ulubienic� widzie� wysoko.
O, wiem ja, �e ona ci milsza nade mnie i nad wszystkie, ale Pan B�g ci� skarze, zobaczysz!
Witold u�miechn�� si� tylko pogardliwie.
Czas jaki� �ka�a z gniewu ksi�na.
- Mnie na z�o��, na upokorzenie czynisz to - doda�a.
- Nie dla ciebie ani dla niej to czyni� - zimno wtr�ci� ksi��� - ale dla siebie, a to, com postanowi�, musi si� spe�ni�.
�ez nie lej darmo; com rzek�, to si� stanie.
To m�wi�c ksi���, kt�ry niemi�emu sporowi z �on� chcia� koniec po�o�y�, klasn�� w r�ce, odwracaj�c si� od niej.
Znak to by� zwyk�y dla przywo�ania s�ug lub oczekuj�cych pisarzy.
Us�yszawszy go ksi�na, nie chc�c si� wyda� ze �zami, pobieg�a skry� je do izb swoich.
W przedsieniu stoj�cy na zawo�anie Cebulka wsun�� si� cichymi krokami.
By� to szlachcic a Polak, razem z drugim towarzyszem, Lutkiem z Brzezia, do�� ju� dawno s�u��cy Witoldowi tak, jak on chcia�, aby mu s�u�ono.
Sposobi� si� niegdy�, ubogie ch�opi�, do stanu duchownego, ale �wi�ce� jeszcze nie maj�c, tylko nauk� potrzebn�, gdy si� zr�czno�� nadarzy�a, przysta� do wielkiego ksi�cia i teraz ju� o sutannie nie my�la�.
Nie tak szczodry jak Jagie��o, Witold jednak nagradza� umia�, us�ug nie zapominaj�c nigdy.
Cebulka przebieg�y, rozumny, �atwego a bystrego poj�cia cz�owiek, na sw�j stan uczony dosy�, u�ywaj�c wszystkich tych dar�w na korzy�� pana, woli w�asnej umia� si� wyrzec zupe�nie.
Zgadywa� ksi�cia, rozumia� go �atwiej i lepiej ni� inni, ale nie wyst�powa� nigdy ani z w�asnym rozumem, ni z rad�.
By� narz�dziem dogodnym i czym� wi�cej si� sta� nie kusi�.
Gdy Witold nim nie kierowa�, sam nie wa�y� si� na nic.
Ma�ego wzrostu, p�ci �niadej, rys�w nie znacz�cych, �rednich lat cz�eczek, niepoka�ny dla tych, co g��biej nie zajrzeli w oczy, nie daj�cy w nich czyta�, Cebulka mia� nieograniczone zaufanie pana i nigdy go, nawet niezr�czno�ci�, nie zdradzi�.
Milcza� jak gr�b, nikt nigdy nic nie doby� z niego; z obcymi niech�tnie m�wi� i ma�o, nie wygada� si� nikomu.
Gdy potrzeba by�o nam�wi�, przekona�, podej��, zyska�, umia� by� zr�cznym i chytrym, lecz wszystkie te przymioty wyst�powa�y u niego tylko na rozkazanie, a chowa�y si� jak u �limaka rogi na skinienie pana.
Dla Cebulki Witold tajemnic nie mia�, lecz s�uga mie wyzywa� zwierze�, we wszystkim zachowywa� si� biernie.
To w�a�nie czyni�o go ksi�ciu mi�ym.
Pisarz sta� pokornie u progu.
- Jagielle wi�c zachcia�o si� �ony, czy Zygmunt mu j� i Barbara narzucaj�?
- rzek�, zwracaj�c si� do Cebulki.
- On sam wcale o niej wprz�d nie my�la� - odpar� Cebulka - i nie ��da�by jej pewnie, gdyby mu Zygmunt w�asnej c�rki nie swata� zdrajca, a poniewa� ta dzieckiem jest, czesk� kr�low� wdow� mu rai.
Po obu posagi!
Po jednej koron�, po drugiej wiano ze Szl�skiem...
Wm�wili mu, �e jeszcze �eni� si� powinien - doda� ciszej Cebulka poruszaj�c ramionami.
- Przecie� gdy Jadwig�, c�rk� swoj�, Brandenburczykowi zar�cza�, wyrzek� si� ju� tej g�upiej my�li o�enienia.
Przecie� zapowiedzieli w Rzymie, gdy Granowsk� bra�, aby tym �lubom koniec by�o - m�wi� Witold.
- Wszystko to Zygmuntowe sprawy, on tu nam m�ci i chce starego sobie zjedna�, aby nim w�ada�, wiedz�c, �e s�aby jest.
Mnie si� l�ka.
Nie mo�na dopu�ci�, aby Zygmunt wp�yw sw�j ma��e�stwem zapewni�; wol� sam o�eni� Jagie���.
Spojrza� na Cebulk�, kt�ry pyta� nie �mia�.
Witold przeszed� si� po izbie i stan�� przed nim.
- Musz� mu siostrzenic� po�wi�ci�; Sonk� mu dam, co s�dzicie o tym?
- Nasi panowie, biskup krakowski i Zbyszko nie chc� �adnej �ony dla niego.
- W�a�nie ja dlatego mu j� dam - rzek� ksi���.
- Przez ni� b�d� zawsze pewnym Jagie��y i im szyki pomieszam...
M�oda jest, pi�kna, zapanuje nad nim �atwo, a pos�uszn� mi by� musi!
Cebulka wyzwany, aby si� odezwa� z czym�, potwierdzi� zdanie pana lub uczyni� uwag� jak�, zmilcza�.
Wiedzia� on dobrze, i� Witold nie zmieni zdania.
- Wygotuj list ode mnie - rzek� po chwili ksi���.
- Zale� mu w nim Sonk�, sam z nim pojedziesz do Krakowa.
Jagie��o pewnie pyta� ci� b�dzie, zachwalaj mu dziewk�, niech si� stary zapali do krasawicy.
Sam na sam z nim, wprz�d nim on to Zbyszkowi i innym zwierzy, nabij mu dobrze w g�ow�, �e drugiej takiej na �wiecie nie ma, a z mojej r�ki j� �mia�o wzi�� mo�e.
Rozumiesz?
Sk�oni� si� Cebulka.
- List gotuj dzi�, z rana mi go czyta� b�dziesz, a jecha� potrzeba co rychlej, aby Aleksandra mu znowu jakiej drugiej Gramowskiej nie da�a.
Jak tylko si� dowiedz�, �e mu �wita o�enienie, zewsz�d rai� poczn� dziewcz�ta i wdowy; a ja - ma-li �on� bra� - musz� tam swoj� postawi� przy nim.
Raz jeszcze spojrza� na Cebulk�, kt�ry nie potrzebowa� s��w wielu, a�eby pana zrozumia�.
Mia� ju� odchodzi�, gdy ksi��� wstrzyma� go.
- Z listem jad�c - rzek� - staraj si� go nie w Krakowie, gdzie nad nim czuwaj� klechy, ale na �owach gdzie przydyba�.
B�dziesz mia� czas i swobod� dobrze mu Sonk� opisa�.
Potem mu ju� jej z g�owy ksi�a nie wybij�.
Po�piechu trzeba w tym jak w ka�dej rzeczy; wyprzedz� nas, stracimy wiele.
Je�li kiedy, to dzi� mi nale�y mie� tam pomocnika, bo wrog�w ze strachu co dzie� ro�nie!
Rozdzia� II.
Ksi�na Julianna nie przysz�a dnia tego do wieczerzy, nie chcia�a si� spotka� z Sonk�, potrzebowa�a gniew sw�j wyp�aka� i my�le� nad tym, jak m�a odwie�� od raz powzi�tego zamiaru.
Nigdy w �yciu si� jej to nie powiod�o, bo Witold �adnej nie uleg� niewie�cie ani m�owi - nie wyrzeka�a si� jednak nadziei i mimo do�wiadczenia, nieopatrzna niewiasta, zawsze najgorszego dobiera�a sposobu do pokonania m�a, oko w Oko staj�c z nim do otwartej walki.
Przy wieczerzy Sonka te� siedzia�a, nie maj�c do jedzenia ochoty, �ami�c chleb w r�kach bezmy�lnie i wod� popijaj�c; a jak tylko misy zdejmowa� zacz�to, wymkn�a si� do swojej komnaty, do kt�rej za ni� stara piastunka Femka ci�gn�a.
Od tej niedawnej chwili, gdy si� tak po dziecinnemu na hu�tawce zabawia�a, Sonka zdawa�a si� jakby o lat kilka dojrzalsz� i starsz�.
Pad� na ni� ten Witoldowy wyrok, kt�rego spe�nienia wiedzia�a, �e nie uniknie, jak ostudzaj�cy wody strumie�.
Wszystko teraz walczy�o w niej, porusza�o si�, wa�y�o.
Czu�a, �e musia�a by� inn�.
Gdy zosta�y same, rzuci�a si� w obj�cia Femki i zawo�a�a rozpaczliwie: - Moja stara, moja stara!
A, jak rych�o przepowiednia si� zi�ci�a!
Femka, przywi�zana do niej jak do dziecka, zadr�a�a wyl�k�a.
- Bo�e!
C� si� sta�o?
Ode drzwi, pod kt�rymi �atwo je pods�ucha� by�o, Sonka przeprowadzi�a j� ku oknu.
Tu sama siad�a na zwyk�ym, ulubionym krze�le, wys�anym z ubogim przepychem dziecka, kt�re wszystko, co je otacza�o, stroi� chcia�o, uczyni� pi�knym, a nie mia�o czym.
Jak to siedzenie proste sukno okrywa�o, ale jaskrawo szyte dla z�udzenia ocz�w, tak dziewicza komnatka ca�a by�a strojna tym, co si� w ten spos�b u�y� da�o.
Kwiatki, pi�ra, szyte i bramowane z lichego p��tna opony dziewcz� rozwiesza�o, tworz�c sobie przepych, o kt�rym marzy�o.
Femka jej w tym i palcami, i r�nymi �rodkami dopomaga�a, ale nad obiema czuwa�o zazdrosne oko Julianny, kt�ra nie dopuszcza�a najmniejszego zbytku, aby dokuczy� znienawidzonej dziewczynie.
Stara piastunka przypad�a do ziemi u jej kolan; zacz�y rozmawia� po cichu.
Niejeden raz ju� do�wiadczy�y, �e je szpiegowano.
- Wuj mnie swata - dr��cym g�osem pocz�a Sonka.
Prze�egna�a si� Femka.
- Daj Bo�e w dobr� godzin� - rzek�a r�ce sk�adaj�c.
- Przecie�by�my wolne by�y od tej...
Wskaza�a na drzwi palcem.
- A ty by� odetchn�a swobodnie...
- Ale m�� - oczy sobie zakrywaj�c pocz�a Sonka - dziad stary!
Ojcem by mi by� m�g� lub...
- Kto?
- przerwa�a piastunka.
Sonka schyli�a si� jej do ucha.
- Jagie��o!
Teraz Femka sobie oczy zakry�a r�kami dr��cymi i pozosta�a tak d�ugo milcz�ca, jakby si� modli�a czy p�aka�a.
Tymczasem dziewcz� zadumane odzyskiwa�o moc nad sob�.
- Taka dola - rzek�a �mielej.
- Stary, ale kr�l...
i Sonka kr�low�, a Julianna by si� jej k�ania� musia�a!
W oczach jej b�ysn�a duma.
- Kr�low� b�d�c, nie chodzi�abym jak tu w tych �achmanach - potrz�s�a zielon� sukienk� wytart� - obwiesi�by mnie klejnotami!
Sparta na r�ku Femka nic jako� nie odpowiedzia�a.
- O, dla jednej Julianny ja nie b�d� si� wyprasza�a!
Nie!
Wiem, �e si� ona zje ze z�o�ci.
Ona ksi�n�, a Sonka kr�low�!
I potrz�sn�a, za rami� wzi�wszy, piastunk�, domagaj�c si� odpowiedzi.
Duma�a w sobie zatopiona Femka.
- Widzia�a� ty Jagie���?
- spyta�o dziewcz�.
- O, o!
Wiele razy i dawniej, gdy jeszcze m�odszym by�, i teraz - pocz�a Femka przybita t� niespodzian� wiadomo�ci�.
- Straszny on jest?
- A!
Nie - westchn�a piastunka - dobry nawet a powolny i szczodry...
ale...
Tu pokr�ci�a g�ow�.
- Trzy �ony mia�!
- wyrwa�o si� Sonce.
Milcza�y Obie.
Ksi�niczka zamy�lona, znowu j� uderzaj�c po ramionach, rozbudzi� si� stara�a.
- M�w ty mi o nim - zawo�a�a - ale prawd�, wszystko, bo ja wiedzie� musz�, komu mnie dadz� i co mnie czeka!
Westchnieniem naprz�d odpowiedzia�a Femka.
- Bo�e m�j mi�y - odezwa�a si� - wszystko to jak sen chodzi po mojej biednej g�owie!
Trzeba ci by�o wr�k� wyzywa�!
Wczoraj jeszcze siedzia�y�my spokojne, a dzi�...
Prze�egna�a si� boja�liwie i wnet dalej ci�gn�a: - Stary ju�, ale taki krzepki do �ow�w i w lasy, jakby m�odym by�.
Tylko twarz ma zgrzybia��, a w�os siwieje...
Ma�om�wny...
pobo�ny...
nieufny...
O, nie wierzy kobietom!
Nie wierzy!
Zawaha�a si� troch� Femka.
- Pierwsz� �on� W�gierk� mia�, kt�rej pono do dzi� dnia �a�uje i pier�cionka jej nigdy z palca nie zrzuca, a c�rce, kt�r� mia� z drugiej, da� jej imi�.
M�wi�, �e jak anio� pi�kna by�a, ale od ciebie, dziecko moje, nie kra�niejsza pewnie, i dobra te� mia�a by�...
ale sz�a za Jagie��� przymuszona.
Ludzie powiadali, �e innemu przeznaczon� by�a i kocha�a go...
przymusili Polacy...
sz�a za niego!
Taka dola nasza; kochasz czy nie, wydadz� ci�; darmo p�aka�, kiedy s�ucha� trzeba...
Oskar�yli j� potem przed Jagie���, �e si� z tamtym pierwszym swoim widywa�a...
a� s�d musia� by� i przysi�gali ludzie, a potwarca odszczeka� pod �aw�, bo �ga� jako pies.
Westchn�a Femka, a r�czka dziewcz�cia, kt�re j� trzyma�o za rami�, zadr�a�a i twarzyczka, wyra�aj�ca ciekawo��, poblad�a.
- Nied�ugo �yli z sob� - m�wi�a dalej piastunka.
- Zmar�a ta pierwsza kr�lowa...
biedaczka...
- No, i pr�dko drug� wzi��?
- spyta�a Sonka.
- Co� rych�o, bo m�wili, �e si� l�ka�, aby go Polacy precz nie wygnali, wi�c wzi�� inn� z krwi polskiej, po ich kr�lu dawnym.
Ta ju� mu nie tak by�a mi��.
Spu�ci�a g�ow� Femka.
- Jak za pierwszej, tak z drug� - doda�a - nie siedzia� nigdy razem, ci�gle w lesie.
Na zamku On go�ciem, aby zatr�bili na �owy, ucieka� w b�r, a pojecha� na zwierza, to go cz�sto miesi�cami nie by�o.
Nie wsz�dzie� kr�low� z sob� bra�, musia�a to tu, to �wdzie po zamkach si� tu�a�, czeka� na swego pana.
I tej ludzie nie darowali.
Prawili, �e mu by�a niewiern�.
- A on?
- spyta�o dziewcz�.
- On?
Wierzy �atwo - m�wi�a Femka.
- Uczyni� jej co?
- Po�wiadczyli i tej, �e niewinn� by�a.
Po tej pono nie bardzo bola�, gdy mu zmar�a.
Wyswata�a mu siostra trzeci�.
Sonka westchn�a.
- �miali si� a gard�owali ludzie, gdy si� z ni� �eni�, bo stara baba by�a i chora a z�a i zgry�liwa; co gorzej, �e ona mu, s�ysz�, chrzestn� matk� by�a, a z tak� jak z rodzon� �eni� si� nie godzi, ale czego kr�lom nie wolno?
Naprz�d si� �eni�, potem ksi�y o pozwolenie prosi�.
Wi�c co robi� mieli.
Ludzie tej starej nie lubili, bo i prosta szlachcianka by�a, i trzech pono mia�a m��w, nim si� kr�lowi dosta�a.
Gdy od �lubu jechali, wozy si� �ama�y i w kr�la piorun bi�, �e omal z �yciem uszed�.
Dosy� by mu trzech by�o!
- zako�czy�a piastunka.
Po�o�y�a jej Sonka palce na ustach.
D�ugo tak siedzia�y obie zadumane.
Femka z p�aczem pocz�a �ciska� j� za kolana.
- A, innego tobie trzeba by�o, soko�a bia�ego, bohatera w z�otej zbroi, ze s�onecznym liczkiem, jak ty pi�knego i m�odego!
Sonka wpatrzy�a si� w okno.
- Z dol� nie wojowa�, �ciany nie przebi� g�ow� - rzek�a.
- Witold co powie, to musi si� spe�ni�.
Uczyni mnie kr�low�.
Pochyli�a si� do piastunki, szepn�a jej w ucho: - Ale powiedzia� mi, �e ja s�ucha� go musz� i s�u�y� mu powinnam!
Kr�lowa?
pokr�ci�a g��wk�.
Nie!
Mnie ludzie b�d� s�uchali, nie ja drugich, nawet wuja Witolda...
Nie!
Nie!
Na to za starego id�, abym rozkazywa�a, jemu i wszystkim...
Z przestrachem s�owa te us�ysza�a Femka i prze�egna�a si� jak zawsze, gdy co� z�ego odegna� chcia�a.
- Wojuj ty, z kim chcesz - rzek�a - tylko nie z nim!
On i z Jagie���, co chce, poczyna, i z panami niemieckimi, i z kr�lamii, i ksi���ty, bo mocny jest i rozumny.
Tobie z nim nie walczy� ani musie sprzeciwia�!
O, nie!
Nie odpowiedzia�a nic Sonka.
Noc nadesz�a w czasie rozmowy.
Femka posz�a ��eczko u�ciela� i kaganek zapali�, a ksi�niczka zosta�a przy oknie, zapatrzona w nie, cho� poza nim nic ju� wida� nie by�o opr�cz kawa�ka ciemnego nieba upstrzonego gwiazdami.
Nazajutrz Sonka wsta�a m�n�, pogodzon� ze swym losem, stary m�� z koron� na g�owie zwyci�y�.
Spotka�y si� z Juliann�, kt�ra nie rzek�a do niej s�owa, w�adz� sw� tylko nad ni� wywiera�a z surowo�ci� najwi�ksz�, jakby przeczuwa�a, �e nied�ugo b�dzie trwa�a.
Witold przy �onie oczyma zmierzy� siostrzenic� i nie rozpoczyna� rozmowy a� do wieczora, gdy sam� j� spotka�.
- Widz� - rzek� z troch� szyderstwa - �e� sobie oczu nie wyp�aka�a.
Rozum masz.
Pami�taj�e, com m�wi� wczora.
Kr�low� ci� uczyni�, ale musisz mi by� pos�uszn�, a staremu to do ucha k�a��, co ja ka��.
Sonka bystro na niego spojrza�a, zda�o si�, �e odpowiedzie� co� chcia�a, ale wstrzyma�a si�.
Ksi��� odszed�.
Tego� dnia Cebulka potajemnie zosta� wyprawiony do kr�la, kt�ry na�wczas w lasach oko�o �ysej G�ry na �owach by�.
Zr�czny pose� po drodze ju�, wst�puj�c do grodk�w i miasteczek, j�zyka stara� si� dosta� o Jagielle.
Wskazano mu miejsce oko�o S�upi, do kt�rego pod��y�, lecz tu ju� Jagie��y nie by�o.
Poci�gn�� w lasy dalej, a Cebulka za nim, nie spoczywaj�c po drodze.
Chcia� go mie� koniecznie wprz�dy, nim do Krakowa powr�ci.
B��dz�c tak, ledwie w Niepo�omicach go nap�dzi�.
Szcz�ciem dla niego lasy tu zwierza pe�ne kr�la wstrzyma�y.
Nie bardzo te� rad powraca� do swej stolicy, gdzie go spornymi sprawy zbyt n�kano, cho� je zdawa� ch�tnie na innych.
Oforachowa� si� tak zr�cznie Cebulka, i� pod noc, gdy Jagie��y si� na zamku spodziewano, wyprzedzi� go.
Z duchowie�stwa i pan�w, kt�rych si� obawia� Witold, podczas nikogo przy kr�lu nie by�o; dw�r tylko �owczy mnogi i r�nych ludzi wiele, co radzi byli z niewyczerpanej szczodrobliwo�ci dobrodusznego pana korzysta�.
W izbie dla Jagie��y przygotowanej z tak� prostot�, do jakiej on by� nawyk�y, po�ciel ju� sk�rami zas�ana, ogie� na kominie niewielki i jad�o sta�o w pogotowiu, aby wyg�odnia�y m�g� si� po�ywi�.
Z Krakowa kilku komornik�w z listami od rana siedzia�o.
Z nimi razem przysiad� si� Cebulka, na kr�la oczekuj�c i rozmowom si� ich przys�uchuj�c.
Sam on ledwie p�s�owem jakim si� odzywa�.
Dawa� si� im wygadywa�, na zwierzenia si� wyci�ga�, a pytany zawsze mawia�, �e o niczym nie wiedzia�.
P�no w moc �owy wr�ci�y, wozy za nimi zwierza pe�ne i kr�l dobrej my�li, a g�odny, rad ogniowi na kominie, pieczeni na misie i Cebulce, kt�ry mu si� do st�p k�ania�.
Z Litwy pos�a zobaczywszy, a� mu si� w pomarszczonych powiekach oczy za�mia�y, bo i w Krakowie, i gdziekolwiek by�, za sw� Litw� t�skni� zawsze, a co mu ni� pach�o, cho�by wrogie by�o, ci�gn�o urokiem niewypowiedzianym.
Tych braci, z kt�rymi nieraz musia� krwawe stacza� boje, nierad widzia� uci�nionych, a m�g� poda� im r�k�, got�w by� zawsze.
Zobaczywszy Cebulk�, �mia� si� pocz�� do niego i siadaj�c za st�, stan�� mu kaza� podle; zaraz o Witolda, o Wilno, o wszystko rozpytywa� zacz��, takie nawet mieszaj�c drobnostki, na kt�re pisarz Witold�w odpowiada� nie umia� lub nie �mia�.
Rad mu by� bardzo.
Cebulka, p�ki dw�r ich otacza�, z listami od pana nie zdradzi� si�, pok�on tylko przynosz�c.
Jagie��o si� tego domy�li� �atwo i po wieczerzy na po�ciel pad�szy, dw�r odprawi�, Cebulk� zostawiaj�c przy sobie.
- Z listami mnie do Waszej Kr�lewskiej Mi�o�ci pan m�j pos�a�, ale pisanie to tajemne jest - odezwa� si� pisarz.
- M�w�e, co w nim, bo� ty je pewnie pisa� sam - u�miechn�� si� kr�l.
- Boleje ksi��� Witold bardzo - m�wi� Cebulka - �e Waszej Mi�o�ci niebezpiecze�stwo grozi.
Kr�l si� podni�s� spieraj�c na �okciu, oczyma rzuci� doko�a.
- Co?
Jakie?
- Od rzymskiego kr�la - m�wi� pisarz - bo to pan wielce chytry jest, k�amliwy i ob�udny, a cokolwiek czyni, tylko dla siebie, nie dla mi�o�ci czyjej.
- Witold go nie lubi!
- wtr�ci� zadumany Jagie��o.
- A przecie on ani wielkie ofiarowa� zwi�zki i korzy�ci.
- My o tym wszystkim wiemy - przerwa� z poszanowaniem Cebulka - ale jego si� najwi�cej ba� nale�y, gdy takim dobrym si� czyni.
Ksi��� i o tym s�ysza�, a wie pewnie, i� rzymski kr�l swatem chcia� by�.
Roz�mia� si� Jagie��o.
- Wie Witold wszystko - rzek� - tajemnicy z tego nie robi� Zygmunt.
C�rk� mi by� got�w da� albo wdow� kr�low� czesk�.
- A w obojgu zdrada tkwi�a - doda� Cebulka.
- C�rka jego dzieci�ciem jest, na kt�re by� Mi�o�� Wasza czeka� nie m�g�, nim doro�nie, czeska za� kr�lowa wdow� jest...
- Witold nie chce, bym si� ja �eni� - przerwa� kr�l - ja to wiem.
No i biskupi, i Zbyszek, wszyscy by mnie od ma��e�stwa chcieli odwie��.
M�wi� mi, �em stary, a ja si� nie czuj� takim zgrzybia�ym, �ebym �onki nie m�g� bra�.
Witold...
- Ksi��� Witold w�a�nie zdania jest innego - �ywo zawo�a� Cebulka - i owszem chce, i radzi, aby� si� Mi�o�� Wasza �eni�!
Kr�l spojrza� zdziwiony mocno.
- Mo�e� to by�?
- Tak jest, i z tym mnie posy�a - m�wi� pisarz.
- Tylko Niemki ani W�gierki, ani Czeszki wam nie radzi, ale starym obyczajem Rusink�.
Kr�l zwr�ci� si� ca�y ku Cebulce i oczy mu powesela�y.
- Niech�e mi tak� da - roz�mia� si� - ale nie star� bab�, tylko mi�� krasawic� a weso�e ptasz�...
Pisarz da� kr�lowi chwil� czeka� i odezwa� si� g�os zni�aj�c: - W�asn� siostrzenic�, Sonk� Holsza�sk�, ksi��� Witold swata i rai.
Dziewka m�oda i urody osobliwej, humoru weso�ego, dobra i pi�kna.
S�ucha� Jagie��o z wielce nat�on� uwag�.
- M�w, m�w-doda� - jak ona wygl�da, bom ja jej nie widzia� od dziecka...
Liczko jakie?
A oczy?
Cebulka z wolna opisywa� zacz�� znaj�c kr�la, �e mu pi�kno�� niewie�cia nigdy oboj�tn� nie by�a.
S�ucha� Jagie��o ci�gle wes�, a� si� zachmurzy� nagle.
- Taka jak ta pierwsza, co jej pier�cie� na palcu nosz� - westchn�� -taka jak tamta nie b�dzie...
- Mi�o�ciwy Kr�lu, ci co j� i tamt� widzieli - rzek� Cebulka - po�wiadcz�, i� jej nie ust�pi, a weselsz� jest, czego Wam potrzeba, aby�cie po trudach mieli rozrywk� i wytchnienie przy niej.
- A zdradzi mnie i ta?
- wtr�ci� nagle kr�l wspomnieniem jakim� zachmurzony.
- Jam stary, ona m�oda, ludzie na pi�kno�� chciwi.
Potrz�s� g�ow�.
- Mi�o�ciwy Kr�lu - odezwa� si� Cebulka - Rusinki znacie, one tego nie czyni�.
Wychowane s� z dala od ludzi, w teremach zamkni�te, boja�liwe i skromne.
Milcza� Jagie��o troch�.
- Z tym Witold pos�a� was?
- spyta�.
- Z jednym tym, bo ksi��� szcz�cia waszego pragnie i rad by was widzie� na staro��...
- Jam niestary - zamrucza� kr�l - ale o tym pomy�le� trzeba.
Sonka!
Sonka!
Prawiem o niej nie s�ysza�.
Nie swatali�cie mi jej wprz�dy.
- Bo niedoros�� by�a.
Witold nie wiedzia�, �e Mi�o�� Wasza chcesz mie� �on�.
- Dlaczegobym nie mia� chcie� - odpar� kr�l.
- To cz�owiekowi przyrodzona...
Tylko mi Zbyszek i biskupi broni� tego i papie�em mnie strasz�, ale gdy mu si� pok�oni�, stary ojciec da pozwolenie.
M�wi�, �e cztery wiele, ale z pierwsz� kr�tkom �y�, z ostatni� jeszcze kr�cej, a co mnie o ni� nagry�li!
M�w, jak Sonka wygl�da!
Cebulka pocz�� wychwala� na nowo, czuj�c, �e ju� wyobra�ni� kr�la ni� zaj�� i �e mu jej nie�atwo z g�owy wybij�.
Kr�l s�ucha� bardzo uwa�nie, a ilekro� pisarz przestawa� m�wi�, wyczerpawszy pochwa�y, porusza� g�ow� i pomrukiwa�.
- M�w jeszcze!
Co wi�cej?
Na ostatek Cebulka m�wi� ju� nie mia� co.
Kr�l si� zamy�li�.
- A b�dzie mnie ona mi�owa�a?
- westchn�� ponuro.
- Bo to m�ode, a ja ju�...
nie taki...
(Unika� widocznie nazwania siebie starym).
- Jak�eby tak dobrego pana nie mia�a kocha� i nie by� mu wdzi�czn�, �e j� wyni�s� nad wszystkie inne!
- rzek� pisarz.
Wpatrzony w po�ciel duma� Jagie��o.
My�l za�lubienia krasawicy zajmowa�a go mocno - westchn�� ci�ko i podni�s� znu�one ju� ca�odziennym trudem powieki.
- Witold sam lubi kra�ne dziewcz�ta, z jego r�ki bra� niebezpieczno - odezwa� si� z p�u�miechem.
- Kiedy j� kr�low� uczyni� chce, pewnie mu mi�a...
Spojrza� bystro na Cebulk�, kt�ry �ywo podchwyci�: - Mi�a mu jest, to pewna, ale jak w�asne dziecko, nie inaczej, bo� to siostrzenica Anny nieboszczki.
Kr�l g�ow� tylko potrz�sn��, obejrza� si� poza �o�e, po izbie, doko�a, jakby si� l�ka�, �eby go nie pods�uchano.
- Ja bym rad Sonk� wzi�� - rzek� powoli, wahaj�c si� - ale niema�o z tym trudu b�dzie, nim mi klechy pozwol�.
Oni si� ju� domy�laj�, �e mi swataj� ze wszech stron; tote� spokoju nie daj�, odwodz�c od ma��e�stwa.
Zbyszek sobie, a to uparty cz�ek jak �elazo, niczym go nie zyska� i nie przeprze�, Wojciech tak�e, krakowski biskup, wt�ruje mu, ale ten chciwy jest, z nim sobie poradz�.
Na ostatek ta gadzina, �mija ta, Cio�ek co na nieboszczk� moj� takie srogie a ohydne pisa� rzeczy...
ten zn�w got�w mnie zohydzi�.
- Mi�o�ciwy Panie - przerwa� Cebulka - albo� nie jeste�cie kr�lem?
Nie macie woli swojej?
Jagie��o cicho parskn�� i w d�oni ukry� �miech.
- Ja kr�lem?
- rzek�.
- A ju�ci, do dawania i obdarowywania tom ja kr�l, k�aniaj� mi si�, gdy ode mnie bior�, ano, nie wiesz, Cebulka, �e ja nie mog� nic...
nie.
Co tu za panowanie w tej Polsce?
Tu biskupi i panowie kr�luj�, a kr�l s�ucha...
Co ja mog�?
Psy i psiarzy w pole wyprowadzi�, w lesie tom ja pan, a w Krakowie...
Z jednej strony Zbyszek, z drugiej Wojtek, z trzeciej Staszek, a Ja�