Nomow Ksiega Odlotu - PRACHETT TERRY
Szczegóły |
Tytuł |
Nomow Ksiega Odlotu - PRACHETT TERRY |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Nomow Ksiega Odlotu - PRACHETT TERRY PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Nomow Ksiega Odlotu - PRACHETT TERRY PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Nomow Ksiega Odlotu - PRACHETT TERRY - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Terry Pratchett
Nomow Ksiega Odlotu
Ksiega trzecia sagi o nomach
***
Jak sie okazuje statek, na pokladzie ktorego nomy dawno temu przybyly na Ziemie, ciagle czeka na orbicie, by zabrac ich do domu, gdziekolwiek by on byl. Jak skontaktowac sie ze statkiem, wie tylko jeden Masklin.Trzeba sie mianowicie udac na Floryde - gdziekolwiek by to bylo - i dostac sie na satelite telekomunikacyjnego - cokolwiek to jest - ktory ma wlasnie zostac wystrzelony. Niemozliwe? Zapewne, tyle ze Masklin o tym nie wie...
***
Na poczatku ...byl Arnold Bros (zal. 1905), czyli wielki dom towarowy.Albo inaczej rzecz ujmujac, dom dla dwoch tysiecy nomow - jak sami siebie nazywali - ktore dawno temu zrezygnowaly z zycia na swiezym powietrzu i osiedlily sie u ludzi pod podloga. Wazne bylo, ze pod podloga, z ludzmi zas nie mieli do czynienia, bo ludzie byli duzi, powolni i glupi.
Za to nomy zyly szybko - dla nich dziesiec lat to prawie stulecie, a poniewaz w Sklepie mieszkaly ponad osiemdziesiat lat, dawno temu juz zapomnialy, co to slonce, deszcz czy wiatr. Byl jedynie Sklep, stworzony przez legendarnego Arnolda Brosa (zal. 1905), jako Wlasciwe Miejsce dla nomow.
A potem z Zewnatrz do Sklepu przybyl Masklin i jego grupa. Z Zewnatrz, ktore zreszta dla sklepowych nomow nie istnialo. Masklin i pozostali dobrze wiedzieli, co to deszcz i wiatr: wiedzieli az za dobrze i dlatego probowali zyc gdzies, gdzie ich nie bylo.
Przywiezli ze soba Rzecz, ktora przez pokolenia uznawano za talizman przynoszacy szczescie. Dopiero w Sklepie, w poblizu pradu elektrycznego Rzecz sie obudzila i wybranym zaczela opowiadac historie, ktore ledwie im sie w glowach miescily...
Otoz dowiedzieli sie, ze pochodza z gwiazd, skad przylecieli na pokladzie jakiegos statku, i ze ten statek czeka gdzies w gorze, mimo iz minely juz tysiace lat. Czeka, by ich zabrac do Domu...
Dowiedzieli sie takze, ze Sklep ma za trzy tygodnie zostac zniszczony.
Co Masklin musial wymyslic, jak przekonywac i co mowic, a czego nie wyjawiac, zeby wszyscy opuscili Sklep w ukradzionej ciezarowce, to wszystko opisano w "Nomow Ksiedze Wyjscia".
Dotarli do opuszczonego kamieniolomu: przez krotki czas sprawy mialy sie calkiem dobrze. Ale jak sie ma cztery cale wzrostu i mieszka w swiecie olbrzymow, to sprawy nigdy za dlugo nie wygladaja dobrze. Totez wkrotce okazalo sie, ze ludzie chca ponownie uruchomic kamieniolom.
Z fragmentu gazety zas dowiedzieli sie, ze istnieje Richard Arnold - Wnuk zalozyciela Sklepu. Albo jednego z braci, ktorzy go zalozyli, jak twierdzili niektorzy. W gazecie bylo nawet jego zdjecie. Firma, do ktorej nalezal Sklep, obecnie byla wielka, miedzynarodowa korporacja, a Richard udawal sie na Floryde, by byc swiadkiem wystrzelenia jej pierwszego satelity telekomunikacyjnego.
Rzecz powiedziala Masklinowi, ze gdyby znalazla sie w przestrzeni, zdolalaby sie ze statkiem dogadac i sciagnac go w dol. Masklin postanowil wziac ze soba kilku towarzyszy, udac sie na lotnisko i znalezc sposob dostania sie na Floryde i wyslania Rzeczy w niebo. Naturalnie, bylo to niedorzeczne i niemozliwe, ale poniewaz nie zdawal sobie z tego sprawy, zabral sie do realizacji przedsiewziecia.
Wyruszyli przekonani, ze Floryda jest oddalona o jakies piec mil drogi - no, moze dziesiec - i ze na swiecie zyje najwyzej kilka tysiecy ludzi. Nie wiedzieli, jak sie tam dostac ani co zrobic, gdy sie juz tam znajda, ale byli zdecydowani zrobic, co tylko sie da.
Perypetie nomow, ktore pozostaly w kamieniolomie i walczyly z ludzmi, broniac swego nowego swiata jak dlugo sie dalo, a potem odjechaly Jekubem, wielka maszyna drogowa, zostaly opisane w "Nomow Ksiedze Kopania".
A oto historia Masklina...
Rozdzial pierwszy LOTNISKA: Miejsca, gdzie ludzie albo bardzo sie spiesza, albo dlugo czekaja.
Naukowa encyklopedia dla mlodych, ciekawskich nomow, napisana przez Angala de Pasmanterii Wysilmy wyobraznie i zalozmy, ze spogladamy przez obiektyw bardzo odleglego od Ziemi aparatu fotograficznego...
Oto wszechswiat: pelen polyskujacych galaktyk niczym choinka ozdob gwiazdkowych.
"Zblizenie"
Oto galaktyka wygladajaca jak nie rozmieszana smietanka w kawie, pelna jasnych punkcikow. Kazdy taki punkcik to gwiazda.
"Zblizenie"
Oto gwiazda z wlasnym systemem planetarnym. Planety okrazaja Slonce, mknac w przestrzeni. Jedne blizej, drugie dalej. Jedne tak rozpalone, ze olow jest na nich plynny, drugie tak zimne i odlegle, ze przelatuja przez rejony, w ktorych rodza sie komety.
"Zblizenie"
Oto blekitna planeta, w wiekszej czesci pokryta woda. Nazywa sie Ziemia.
"Zblizenie"
Oto powierzchnia tej planety: niebieska, zielona, brazowa. Opromieniona blaskiem slonca na blekitnym niebie. Pelna pol, o, jest i jakis kamieniolom i...
"Zblizenie"
Oto lotnisko - platanina krzyzujacych sie betonowych pasow startowych i drog kolowania oraz budynkow, w ktorych spia samoloty. I nie tylko...
"Zblizenie" ...oto najwiekszy budynek - dworzec lotniczy pelen ludzi i zgielku...
"Zblizenie" ...oto glowna hala odlotow, jasno oswietlona, wypelniona ludzmi i bagazami...
"Zblizenie" ...oto kosz na smieci pelen smieci...
"Zblizenie" ...i para oczek przeswitujacych miedzy smieciami...
"Zblizenie"
Oj!
"Zbli..."
Lup!
***
Masklin ostroznie zjechal po starym kartonie od hamburgera.Dosc dlugo obserwowal ludzi - byly ich setki i cos mu zaczynalo switac, ze po pierwsze jest ich na swiecie znacznie wiecej, niz podejrzewal, a po drugie - dostanie sie do samolotu to zupelnie nie to samo co kradziez ciezarowki.
Zadomowieni w czelusciach kosza na smieci Gurder i Angalo ponuro dojadali zimne, tluste frytki.
Rzeczywistosc byla dla wszystkich przykrym szokiem.
No bo tak - Gurder w czasach sklepowych byl opatem i wierzyl, ze Arnold Bros (zal. 1905) stworzyl Sklep dla nomow. Zreszta wciaz byl przekonany, ze istnieje gdzies jakis Arnold Bros majacy na uwadze dobro nomow, gdyz nomy sa wazne. A teraz coraz wyrazniej bylo widac, ze nomy wcale sie nie licza...
Albo Angalo - nie wierzy w Arnolda Brosa, ale mysli, ze on jednak istnieje, bo mu to pomaga w niewierzeniu. Skomplikowane, ale prawdziwe.
No i na koniec Masklin - nie podejrzewal, ze to sie okaze takie trudne. Sadzil, ze odrzutowce to po prostu ciezarowki, ktore maja wiecej skrzydel, a mniej kol. Tymczasem jeszcze nawet nie zblizyli sie do samolotu, a juz widzial wiecej ludzi niz dotad w calym swoim zyciu. Jak w takich warunkach mial znalezc Wnuka Richarda, 39?!
Dotarl do pozostalych, majac nadzieje, ze zostawili mu jakas frytke albo frytka...
Angalo uniosl glowe.
-I co? Zauwazyles go? - spytal ironicznie.
-Tam jest kupa ludzi z brodami. - Masklin wzruszyl ramionami. - Wszyscy wygladaja tak samo.
-A nie mowilem? - ucieszyl sie Angalo i dodal, spogladajac wymownie na Gurdera: - Slepa wiara nigdy do niczego nie prowadzi. I nie dziala.
-Mogl odleciec, zanim sie zjawilismy - zauwazyl Masklin. - Albo mogl przejsc obok mnie.
-Wiec trzeba wracac - skomentowal Angalo. - Sprobowalismy, obejrzelismy lotnisko, prawie dalismy sie stratowac co najmniej tuzin razy i na pewno nas brakuje w kamieniolomie. Czas wracac do rzeczywistosci.
-A ty co na to?
Gurder, do ktorego skierowane bylo pytanie, spogladal na Masklina dlugo i z desperacja.
-Nie wiem. Naprawde nie wiem. Mialem nadzieje... - wystekal i umilkl.
Wygladal tak nieszczesliwie, ze nawet Angalo poklepal go pocieszajaco po ramieniu.
-Nie bierz tego tak powaznie. Przeciez tak naprawde to nie myslales, ze jakis Wnuk Richard, 39, spadnie z nieba, zlapie nas i zawiezie na Floryde. Nie myslales?! - upewnil sie Angalo. - Sprobowalismy i sie nie udalo. No, to wracajmy do domu.
-Oczywiscie, ze tak nie mysle - obruszyl sie Gurder. - Ale myslalem, ze moze... ze jakos... no, ze bedzie jakis sposob...
Masklin przyjrzal sie podejrzliwie Rzeczy. Byl pewien, ze slucha - w okolicy bylo az za duzo elektrycznoscia Rzecz, mimo ze byla jedynie czarnym szescianem, kiedy sluchala, zawsze wygladala na bardziej ozywiona niz zwykle. Klopot w tym, ze odzywala sie tylko wowczas, gdy miala na to ochote, i zawsze pomagala tylko tyle, ile musiala. Ani odrobiny wiecej. Masklin mial nieodparte wrazenie, ze caly czas jest testowany. Poza tym za kazdym razem, gdy prosil o pomoc, jakby przyznawal, ze skonczyly mu sie pomysly.
Co do tego ostatniego, aktualnie mogl to nawet glosno potwierdzic, wobec czego...
-Rzecz, wiem, ze mnie slyszysz, bo tu jest pelno pradu - zagail. - Jestesmy na lotnisku i nie mozemy znalezc Wnuka Richarda, 39. Nie wiemy nawet, jak go zaczac szukac. Pomoz nam... prosze.
Rzecz pozostala ciemna i cicha.
-Jesli nam nie pomozesz - kontynuowal szeptem - wrocimy do kamieniolomu i bedziemy musieli stawic czolo ludziom, ale ciebie to juz nie bedzie obchodzilo, bo cie tu zostawie. Mozesz mi wierzyc, ze tak zrobie. I nie znajda cie juz zadne nomy i nie bedzie zadnej innej okazji. Wyginiemy i nie bedzie juz na tym swiecie nomow, a wszystko przez ciebie. I przez te wszystkie lata, kiedy bedziesz lezec zapomniana na smietniku, bedziesz sama i pozostanie ci tylko pelna goryczy mysl, ze moze jednak trzeba bylo mi pomoc, gdy grzecznie prosilem. Pewnie w koncu dojdziesz do wniosku, ze gdyby to sie zdarzylo jeszcze raz, to bys mi pomogla. Tylko ze to sie nie powtorzy, a ostatnia okazje masz teraz, wiec sie zdecyduj i pomoz nam.
-Przeciez to maszyna! - sprzeciwil sie Angalo. - Nie da sie szantazowac maszyny...
Na czarnej powierzchni szescianu zaplonelo czerwone swiatelko.
-Wiem, ze slyszysz, co mysla inne maszyny - dodal Masklin. - Ale nie wiem, czy slyszysz, co nomy mysla. Jesli tak, to mozesz sie przekonac, ze nie zartuje. Jesli nie, to lepiej uwierz mi na slowo. Chcesz, zebysmy sie zachowywali inteligentnie, to sie zachowuje: jestem wystarczajaco inteligentny, zeby wiedziec, kiedy potrzebuje pomocy. Otoz potrzebuje jej teraz. A ty mozesz mi pomoc, wiec jesli tego nie zrobisz, to zostawie cie tu i zapomne, ze kiedykolwiek istnialas.
Zapalilo sie drugie swiatelko.
Masklin wstal, spojrzal na Rzecz i zwrocil sie do innych:
-Skoro tak, to idziemy!
Rzecz odchrzaknela i spytala:
-"Jak konkretnie moge pomoc?"
Angalo usmiechnal sie szeroko.
Masklin siadl i powiedzial spokojnie:
-Znajdz Wnuka Richarda Arnolda, 39.
-"To moze potrwac." - Nie szkodzi.
Na powierzchni Rzeczy zapalil sie jakis wzorek i zgasl po chwili.
-"Zlokalizowalam Richarda Arnolda, wiek 39. Wlasnie wszedl do poczekalni lotu 205 do Miami na Florydzie pierwszej klasy." - To wcale tak dlugo nie trwalo - zauwazyl Masklin przytomnie.
-"Trzysta mikrosekund. To dlugo." - Kwestia gustu - ocenil Masklin i dodal: - Ale nie zdaje mi sie, zebysmy zrozumieli wszystko, co powiedzialas.
-"A konkretnie czego nie zrozumiales?" - Wszystkiego po "wszedl do".
-"Ten, ktorego szukacie, jest tu w specjalnym pokoju i czeka, zeby wejsc do wielkiego srebrnego ptaka, ktory ma poleciec do miejsca, ktore nazywa sie Floryda." - Jakiego znowu wielkiego srebrnego ptaka? - zdziwil sie Angalo.
-Jej chodzi o samolot - wyjasnil Masklin. - Bywa czasem zlosliwa.
-Skad ona to wszystko wie? - spytal podejrzliwie Angalo.
-"Ten budynek pelen jest komputerow." - Takich jak ty?
-"Bardzo prymitywnych komputerow. Bardzo!" - Rzecz zdolala wygladac na urazona. - "Ale bez trudu moge je zrozumiec, jesli mysle wystarczajaco wolno. Ich zadaniem jest wiedziec, dokad chca sie dostac poszczegolni ludzie i gdzie sa w danej chwili." - To wiecej niz wie przecietny czlowiek - ocenil Angalo.
-Mozesz sie dowiedziec, jak sie do niego dostac? - spytal Gurder, wyraznie odzyskujac nadzieje.
-Zaraz, zaraz! - wtracil sie Angalo. - Tylko nie na odwrot, dobrze?!
-Przeciez przybylismy tu, zeby go znalezc, tak? - upewnil sie Gurder.
-Owszem. Ale co konkretnie zrobimy, jak go znajdziemy?
-Jak to "co"?! My... no, tego... - Gurderowi najwyrazniej skonczyly sie pomysly.
-Nie wiemy nawet, co to jest "poczekalnia pierwszej klasy" - dodal Angalo.
-"Pokoj pelen ludzi czekajacych na samolot" - wyjasnila uprzejmie Rzecz.
-Boisz sie! - stwierdzil nagle z tryumfem Gurder, spogladajac oskarzycielsko na Angala. - Boisz sie, bo jak znajdziemy Wnuka Richarda, 39, to znaczy, ze naprawde istnieje Arnold Bros, a to znaczy, ze sie myliles! Jestes zupelnie jak twoj ojciec: tez nigdy nie mial odwagi przyznac, ze byl w bledzie.
-Boje sie, ale o ciebie - parsknal Angalo. - Bo widzisz, Wnuk Richard jest czlowiekiem, tak jak Arnold Bros byl czlowiekiem. Albo dwoma, niewazne. Wybudowal Sklep dla ludzi i nawet nie zdawal sobie sprawy z istnienia nomow. Jak sie o tym przekonasz na wlasne oczy, to nie wiem, co ci sie porobi. A mojego ojca w to nie mieszaj!
Rzecz tymczasem otworzyla w gornym boku niewielka klapke i wysunela przez nia kawalek drucianej siatki na metalowym precie i zaczela nia powoli obracac. Klapek, kiedy byly zamkniete, w ogole nie bylo widac, a Rzecz otwierala je tylko wtedy, kiedy cos ja wybitnie zainteresowalo. Wystawiala wtedy przez nie rozne przedmioty - najczesciej srebrna czasze, czasami skomplikowana platanine rurek.
Masklin uniosl czarny szescian i spytal cicho:
-Wiesz, gdzie jest ta cala poczekalnia?
-"Wiem." - To mow mi, gdzie mam biec! - polecil, wstajac.
-Co robisz? - zaciekawil sie Angalo.
-Wiesz, ile nam zostalo czasu, zanim on zacznie leciec na te Floryde? - Masklin calkowicie zignorowal pytanie.
-"Okolo pol godziny."
Nomy zyja mniej wiecej dziesiec razy szybciej niz ludzie, totez gdy sie poruszaja, trudniej je zobaczyc niz mysz z dopalaczem. Jest to jeden z powodow, dla ktorych ludzie naprawde rzadko je zauwazaja.
Drugim jest to, ze ludzie sa naprawde dobrzy w niedostrzeganiu tego, o czym wiedza, ze nie istnieje. Skoro wiec rozsadny czlowiek wie, ze nie istnieja ludzie majacy cztery cale wzrostu, nomowi, ktory nie chce zostac zauwazony, prawie na pewno sie to uda.
Nikt wiec nie zauwazyl trzech niewielkich ksztaltow gnajacych na leb, na szyje przez podloge dworca lotniczego, zgrabnie przy tym omijajac przeszkody terenowe, jak kolka wozkow bagazowych czy same bagaze. Przebiegaly tez miedzy nogami wolno maszerujacych podroznych, ale byly prawie niewidoczne na otwartej przestrzeni. Wreszcie zniknely za palma w doniczce.
***
Ktos kiedys powiedzial, ze cokolwiek sie dzieje, wplywa w jakis sposob na wszystko inne. To moze byc prawda.Albo po prostu swiat jest pelen przypadkow.
Na przyklad drzewo rosnace wysoko na zboczu gorskim, odleglym od Masklina o dobre dziewiec tysiecy mil, porastala roslinka wygladajaca niczym wielki kwiat. Rosla w rozgalezieniu konaru, pod ktorym zwisaly jej korzenie wylapujace z wszechobecnej mgly pozywienie i wilgoc. Technicznie nazywala sie Bromelia, ale o tym malo kto wiedzial, a roslince nie robilo zadnej roznicy, jak ja nazywaja.
Skraplajaca sie woda utworzyla niewielkie jeziorko w kielichu kwiatu.
W jeziorku zyly sobie zaby.
Bardzo, bardzo male.
Zyly sobie krotko i prosto - polowaly na owady wsrod platkow i skladaly jajka w jeziorku. Z jajek wylegaly sie kijanki i stawaly sie nastepnie zabkami i tak dalej. Kiedy zdechly, opadaly na dno jeziorka i zmienialy sie w kompost stanowiacy glowne pozywienie rosliny.
I tak bylo zawsze, odkad zabki siegaly pamiecia.* [przyp.: Czyli od okolo trzech sekund - zaby nie maja specjalnie dobrej pamieci.] Tego dnia jednak jedna z zabek zgubila sie, polujac na muchy, i nagle znalazla sie na skraju zewnetrznych lisci i dostrzegla cos, czego nigdy dotad nie widziala.
Zobaczyla bowiem wszechswiat.
A dokladniej, ujrzala galaz ginaca we mgle.
Obok, na tejze galezi, opromieniony pojedynczym promieniem slonca, rosl sobie drugi kwiat polyskujacy kroplami wilgoci na platkach.
Zabka siedziala tak i patrzyla.
***
Gurder osunal sie po scianie, siadl bezwladnie na podlodze i rzezil.Angalo mial prawie takie same problemy ze zlapaniem oddechu, ale robil, co mogl, zeby tego nie dac po sobie poznac.
-Dlaczego nam nie powiedziales! - wysapal po chwili.
-Bo za bardzo byliscie zajeci klotnia - wyjasnil mu uprzejmie Masklin. - Jedyne, co moglo was sklonic do ruszenia sie, to zaczac uciekac. No, to zaczalem.
-Zeby... cie... - wychrypial Gurder.
-Dlaczego sie nie zasapales? - zainteresowal sie Angalo, ktoremu juz wrocil oddech.
-Bo od zawsze szybko biegam - wyjasnil Masklin i wyjrzal zza donicy. - Dobra, Rzecz: co teraz?
-"Prosto tym korytarzem." - Przeciez tam jest pelno ludzi! - jeknal Gurder.
-Wszystko jest pelne ludzi, dlatego zawsze sie ukrywamy - przypomnial mu Masklin. - Rzecz, nie ma jakiejs innej drogi? Gurdera o malo co przed chwila nie rozdeptano.
Po powierzchni szescianu przesunely sie roznobarwne wzory. Po chwili Rzecz spytala:
-"Co wlasciwie chcecie osiagnac?" - Musimy odnalezc Wnuka Richarda, 39 - oswiadczyl Gurder.
-Musimy dostac sie na te cala Floryde - oswiadczyl rownoczesnie Masklin i dodal: - To jest najwazniejsze.
-Wcale nie jest! - sprzeciwil sie Gurder. - Nie chce na zadna Floryde!
Masklin zawahal sie i w koncu rzekl:
-To pewnie nie jest najwlasciwsza chwila, zeby wam to powiedziec, ale widzicie, nie bylem z wami tak do konca szczery... - I zanim ktorys zdazyl mu przerwac, opowiedzial o Rzeczy, niebie i statku czekajacym gdzies w gorze.
Potem zapadla dluga cisza przerywana jedynie halasem wywolywanym przez pare setek chodzacych i mowiacych rownoczesnie ludzi.
-I tak naprawde to zupelnie nie probowales odszukac Wnuka Richarda, 39? - odezwal sie wreszcie Gurder.
-Uwazam, ze tak w ogole to on jest bardzo wazny - odparl pospiesznie Masklin. - Ale chwilowo Floryda jest wazniejsza, bo tam jest miejsce, z ktorego startuja odrzutowce, lecace pionowo, i umieszczaja na niebie radio. Zdaje sie, ze nazywaja sie rakiety.
-Przestan! - nie wytrzymal Angalo. - Nie da sie niczego umiescic na niebie. Wszystko pospada!
-Tez mi sie tak wydawalo i przyznaje, ze nie rozumiem do konca, ale chyba to jest tak, ze jak sie bedzie wystarczajaco wysoko, to nie bedzie zadnego dolu. Zreszta my musimy tylko znalezc sie na Florydzie i umiescic Rzecz w takiej rakiecie. Reszte zrobi juz sama, tak przynajmniej mowi.
-I to wszystko? - spytal slabo Angalo.
-To nie moze byc duzo trudniejsze niz kradziez ciezarowki - pocieszyl go Masklin.
-Nie proponujesz chyba, zebysmy ukradli samolot?! - Gurder byl autentycznie przerazony.
-Oo! - Angalo rozjasnil sie jakims wewnetrznym blaskiem.
Powszechnie bylo wiadomo, ze uwielbia wszystko, co sie porusza, a im szybciej sie porusza, tym lepiej.
-A tobie co sie stalo? - warknal Gurder.
-Oo! - powtorzyl Angalo. Wygladal tak, jakby wpatrywal sie w cos, co tylko on mogl dostrzec.
-Powariowaliscie! - jeknal Gurder.
-Nikt tu nic nie mowil o kradziezy zadnego samolotu - powiedzial pospiesznie Masklin. - Chcemy sie tylko nim przeleciec. Mam przynajmniej taka nadzieje.
-Oo!
-I nie zamierzamy nim kierowac! - dodal Masklin. - Slyszales, Angalo?
-Dobra, dobra. - Angalo wzruszyl ramionami. - A zalozmy, ze podczas lotu kierowca sie rozchoruje, to co? To chyba normalne, ze go zastapie, no nie? Ciezarowka kierowalem calkiem niezle...
-Caly czas w cos wpadales! - przypomnial Gurder.
-Nauka kosztuje. A poza tym na niebie nic nie ma, nie liczac chmur, a te wygladaja na miekkie.
-Jest Ziemia!
-Ziemia to zaden problem: bedzie za daleko, zeby na nia wpasc.
Masklin przestal ich sluchac i spytal:
-Rzecz, wiesz, gdzie jest odrzutowiec lecacy na Floryde?
-"Wiem." - To zaprowadz nas tam, przy okazji omin tylu ludzi, ilu zdolasz.
***
Mzylo, a poniewaz zaczynalo juz zmierzchac, na lotnisku zapalaly sie swiatla.Z cichym szczekiem, ktory nie zwrocil zreszta niczyjej uwagi, otwarla sie kratka wentylacyjna na zewnetrznej scianie budynku dworca lotniczego. Przez otwor ostroznie opuscily sie na beton trzy niewielkie postacie i pognaly w rozswietlony zmrok.
Prosto ku samolotom.
***
Angalo spojrzal w gore. Potem jeszcze bardziej. A potem jeszcze, i tak mu zostalo na dluzej.-O rany! - wykrztusil z podziwem i zadarta glowa.
-On jest za duzy! - wymamrotal Gurder, za wszelka cene starajac sie nie patrzec.
Jak wiekszosc nomow urodzonych w Sklepie, nie lubil patrzec tam, gdzie nie bylo scian czy sufitu. Angalo tez mial podobne zahamowania, ale niechec do Zewnetrza byla slabsza od chetki do szybkich podrozy.
-Widzialem, jak startuja - odezwal sie Masklin. - One naprawde lataja. Uczciwie.
-Oo! - Angalo najwyrazniej stracil zdolnosc wypowiadania bardziej skomplikowanych slow.
Samolot byl tak wielki, ze mialo sie ochote cofnac sie i jeszcze cofnac, zeby moc go obejrzec w calej okazalosci. Deszcz nadawal mu polysku, a neony malowaly roznobarwne wzory na bialym lakierze. Nie wygladal jak maszyna, ale jak kawalek uksztaltowanego nieba.
-Naturalnie z daleka wygladaly na znacznie mniejsze - przyznal cicho Masklin, przygladajac sie samolotowi.
Nigdy w zyciu nie czul sie mniejszy.
-Chce takiego! - Angalo najwyrazniej odzyskal mowe. - Popatrzcie tylko na niego! On juz wyglada, jakby lecial za szybko, a przeciez stoi!
-Jak niby mamy sie do niego dostac? - spytal slabo Gurder.
-Mozecie sobie wyobrazic ich miny w kamieniolomie, gdybysmy z czyms takim wrocili? - rozmarzyl sie Angalo.
-Moge - odparl Gurder ponuro. - I to upiornie wyraznie. Pytam, jak mamy do niego wejsc?
-Mozemy... - zaczal Angalo i urwal. - Dlaczego: "upiornie"?
-Tam, skad wystaja kola, sa dziury - zauwazyl Masklin. - Po tym metalowym mozna sie wspiac...
-"Nie!" - zaprotestowala energicznie Rzecz, ktora caly czas sciskal pod pacha. - "Nie bedziecie tam mogli oddychac. Musicie byc w srodku, w kabinie. Tam, gdzie lataja samoloty, powietrze jest bardzo rzadkie." - Pewnie, ze nie geste - oburzyl sie Gurder. - Dlatego jest powietrzem, no nie?
-"Nie bedziecie mogli nim oddychac" - powtorzyla cierpliwie Rzecz.
-Wlasnie, ze bedziemy! - zirytowal sie Gurder. - Zawsze moglem oddychac, to i teraz bede mogl.
-Niekoniecznie - sprzeciwil sie Angalo. - W jakiejs ksiazce czytalem, ze blisko Ziemi jest wiecej powietrza, a w gorze jest go znacznie mniej.
-Dlaczego? - zdziwil sie Gurder.
-Nie wiem. Pewnie boi sie wysokosci.
Masklin przeszedl na druga strone samolotu, starannie omijajac kaluze, i wyjrzal. Gdzies tak w jednej trzeciej dlugosci kadluba dwoch ludzi ladowalo z pomoca jakichs maszyn skrzynie do dziury w kadlubie. Masklin obszedl wielkie kola i ostroznie wyjrzal na druga strone - samolot z budynkiem dworca laczyla dluga, wysoko zawieszona rura. W tym czasie dolaczyli don zaintrygowani Gurder i Angalo, i przez chwile cala trojka przygladala sie rurze.
-Mysle, ze tedy laduja sie ludzie - odezwal sie w koncu Masklin, wskazujac rure.
-Rura? - zdziwil sie Angalo. - Jak woda?
-Wygodniej, niz przechodzic przez deszcz - ocenil Gurder. - Przemoklem do suchej nitki.
-W samolocie musza byc schody, kable i takie tam - zauwazyl Masklin. - Nie powinnismy miec klopotow, zeby znalezc jakies dziury, przez ktore mozna przejsc. Jak ludzie cos buduja, to zawsze sa jakies dziury.
-No, to na co czekamy? - zdziwil sie Angalo. - Oo!
-Ale nie bedziesz probowal go ukrasc! - przypomnial Masklin, ruszajac polbiegiem, zeby ponownie nie pozbawic Gurdera oddechu. - On i tak leci tam, gdzie chcemy...
-Nie tam, gdzie ja chce! - jeknal Gurder. - Ja chce do domu! - ...i nie bedziemy probowali nim kierowac, chocby dlatego, ze jest nas za malo. Poza tym mysle, ze jest znacznie bardziej skomplikowany niz ciezarowka. W koncu to... Rzecz, wiesz, jak on sie nazywa?
-"Concorde." - Wlasnie! - ucieszyl sie Masklin. - Concorde... tez ladnie, cokolwiek by znaczylo... Angalo, zanim wsiadziemy, musisz obiecac, ze go nie ukradniesz!
Rozdzial drugi CONCORDE: lata dwa razy szybciej od pocisku i mozna w nim dostac wedzonego lososia.
Naukowa encyklopedia dla mlodych, ciekawskich nomow, napisana przez Angala de Pasmanterii Przecisniecie sie przez szczeline w rurze-ktora-chodzili-ludzie bylo drobnostka w porownaniu z przyjeciem do wiadomosci tego, co znajdowalo sie w jej wnetrzu.
W kamieniolomie podloge barakow stanowily deski albo ubita ziemia, w budynku dworca lotniczego byly plyty jakiegos wypolerowanego kamienia, a tu...
Tu Gurder natychmiast padl plackiem, wcisnal nos w podloge i prawie sie rozplakal.
-Dywan! - wykrztusil. - Nigdy nie myslalem, ze jeszcze w zyciu zobacze uczciwy dywan!
-Przestan robic z siebie widowisko! - warknal poirytowany Angalo. - Dywan jak dywan...
Gurder powoli wstal.
-Przepraszam - wymamrotal, otrzepujac sie starannie. - Wzburzylo mnie. W koncu nie widzialem uczciwego dywanu od miesiecy.
Wysmarkal nos, az echo ponioslo, i dodal:
-W Sklepie mielismy piekne dywany... niektore nawet mialy wzorki...
Masklin przyjrzal sie uwaznie wnetrzu rury - wygladala zupelnie jak sklepowy korytarz. I byla jasno oswietlona.
-Ruszajmy - zaproponowal. - Tu jest zbyt pusto. A tak w ogole: Rzecz, gdzie sa ludzie?
-"Wkrotce beda tutaj." - Skad ona to wie? - zaciekawil sie Gurder.
-Podsluchuje inne maszyny - wyjasnil Masklin.
-"Komputery" - poprawila Rzecz. - "Tutaj tez jest ich pelno." - To mile - baknal Masklin. - Masz z kim pogadac.
-"Nie mam: one sa niesamowicie glupie" - odparla Rzecz, usilujac mowic z pogarda, choc przeciez zawsze miala jednolite brzmienie glosu.
Po kilkudziesieciu krokach korytarz konczyl sie zaslona, za ktora widac bylo jakby kawalek krzesla.
-Dobra, Angalo - zdecydowal Masklin. - Prowadz, bo widze, ze masz na to nieprzeparta ochote!
***
Dwie minuty pozniej siedzieli pod fotelem.Masklin nigdy nie mial czasu wyobrazic sobie wnetrza samolotu - przewaznie obserwowal tylko, jak startuja i leca. Naturalnie, zdawal sobie sprawe, ze sa w nich ludzie - ludzie byli wszedzie, ale nie mial pojecia, co oprocz nich jest w srodku. Wnetrze tymczasem wygladalo, jakby bylo zrobione z samych zewnetrz. I to do reszty rozkleilo Gurdera.
-Swiatlo elektryczne! - zachlipal z rozrzewnieniem. - Dywan! I miekkie fotele! I nigdzie zadnego blota! I... i sa nawet znaki!
-No, spokojnie! - Angalo bezradnie poklepal go po ramieniu. - To byl dobry Sklep... Chociaz przyznaje, ze jestem nieco zaskoczony: spodziewalem sie rur, przewodow i dzwigni, a nie czegos, co wyglada jak Dzial Mebli Wyscielanych.
-Nie powinnismy marnowac czasu! - zdecydowal Masklin. - Zaraz tu bedzie pelno ludzi, trzeba sobie znalezc jakis spokojny kat.
Pomogli wstac Gurderowi i ruszyli pod rzedami siedzen. Wnetrze przypominalo pod wieloma wzgledami Sklep, ale po kilkunastu krokach Masklin zrozumial, ze jednym sie zasadniczo roznily - w Sklepie zawsze bylo duzo miejsc, za ktorymi mozna sie bylo ukryc albo w ktore mozna sie bylo wcisnac. Tutaj, jak dotad, nie zauwazyl zadnej kryjowki... A z oddali slychac juz bylo glosy rozmawiajacych ludzi.
W koncu znalezli szczeline za zaslona w czesci samolotu, w ktorej nie bylo siedzen. Pierwszy wczolgal sie w nia Masklin, pchajac przed soba Rzecz. Halas, wcale juz nie taki odlegly, dodawal mu skrzydel - za szczelina byla dziura w metalowej scianie, przez ktora przechodzily jakies przewody. Nie byla zbyt wielka, ale wystarczyla dla niego i Angala oraz dla przerazonego Gurdera, ktorego wspolnym wysilkiem przeciagneli. Niemal krok za Gurderem po dywanie przemaszerowaly buty pierwszego pasazera samolotu.
Wewnatrz dziury bylo ciasno, ale za to na pewno nie mozna ich bylo zauwazyc.
Gorzej, ze sami tez widzieli w polmroku jedynie przewody. Usadowili sie najwygodniej, jak potrafili, i czekali. Wokol slychac bylo pelno rozmaitych odglosow, a gdzies z dolu dochodzily metaliczne lomotniecia.
-Chyba mi lepiej - odezwal sie niespodziewanie Gurder.
Masklin przytaknal, wsluchany w przytlumiony szum ludzkich glosow.
Nagle samolotem szarpnelo.
-Rzecz? - szepnal.
-"Tak?" - Co sie dzieje?
-"Samolot przygotowuje sie do startu." - Aha.
-"Wiesz, co to znaczy?" - Nie do konca...
-"To znaczy, ze za chwile bedziemy leciec."
Angalo nerwowo przelknal sline.
Masklin oparl sie plecami o metalowa sciane i wpatrzyl sie w polmrok bez slowa.
Po chwili ciszy samolot szarpnal jeszcze raz i wszyscy mieli nieodparte wrazenie ruchu.
Nie wydarzylo sie nic wiecej.
W koncu dal sie slyszec drzacy glos Gurdera:
-Moze bysmy wysiedli, jesli jeszcze mozemy...
Odpowiedzial mu odlegly ryk, od ktorego wszystko wokol zatrzeslo sie lagodnie, ale zdecydowanie. Potem nastapil moment zawieszenia - cos takiego musi odczuwac pilka, gdy juz przestanie leciec w gore, a jeszcze nie zacznie leciec w dol. Zaraz potem cos ich zlapalo i zmienilo w zwalony na kupe nielad.
Podloga, najbezczelniej w swiecie, sprobowala stac sie sciana.
Angalo, Masklin i Gurder zlapali sie jeden drugiego, popatrzyli na siebie i zaczeli wrzeszczec.
Po chwili przestali.
Glownie dlatego, ze im sie oddechy skonczyly. A poza tym nie bylo sensu kontynuowac.
Podloga powoli przestala okazywac ambicje stania sie sciana i wrocila do poziomu, jak na uczciwa podloge przystalo.
-Chyba lecimy - ocenil Masklin, zdejmujac noge Angala ze swojego karku.
-To tak wyglada od srodka? - zdziwil sie Angalo. - Z zewnatrz wyglada znacznie ladniej.
-Komus sie cos stalo? - zainteresowal sie Masklin.
Gurder obmacal sie starannie, siadajac.
-Caly jestem poobijany - oznajmil, po czym dodal, jako ze pewne rzeczy sa niezmienne: - Nie ma tu czegos do jedzenia?
W tym momencie do wszystkich dotarlo, ze o zapasach zywnosci nie pomysleli.
-Moze nie bedzie czasu zjesc - baknal niepewnie Masklin. - Rzecz, ile czasu zajmie nam dotarcie do Florydy?
-"Kapitan wlasnie powiedzial, ze szesc godzin czterdziesci piec minut."* [przyp.: Dla noma jakies dwie i pol doby.] - Zaglodzimy sie na smierc! - jeknal Gurder.
-Moze da sie na cos zapolowac? - wyrazil nadzieje Angalo.
-Watpie - ocenil trzezwo Masklin. To nie wyglada na myszowate* [przyp.: Myszowate, czyli ulubione przez myszy (przyp. tlum.).] miejsce.
-Ludzie maja jedzenie - stwierdzil autorytatywnie Gurder. - Ludzie zawsze maja jedzenie.
-Wiedzialem, ze to powiesz. - Angalo westchnal gleboko.
-Wszyscy to wiedza.
-Ciekawe, jak by tu mozna wyjrzec przez okno? - Angalo sprobowal zmienic temat. - Chcialbym zobaczyc, jak szybko lecimy... drzewa i wszystko powinny tylko smigac pod nami, no nie?
-Moze po prostu bysmy chwile poczekali, co? - zaproponowal Masklin, dopoki sytuacja jeszcze zupelnie nie wymknela sie spod kontroli. - Uspokoimy sie, odpoczniemy. A potem zobaczymy, co sie da znalezc do jedzenia.
Pomysl trafil pozostalym do przekonania - w koncu bylo tu spokojnie, cieplo i sucho, a ostatnio zbyt czesto bylo mokro i zimno. I niezauwazenie wszyscy trzej zasneli...
***
Masklinowi wydalo sie, ze sa gdzies nomy zyjace w samolotach, tak jak inne zyly w Sklepie. Mieszkaly pod podloga przykryta dywanem i wcale im nie przeszkadzalo, ze przelatuja z miejsca na miejsce. I ze byly juz w tak dziwacznych miejscach jak te, ktore brzmialy magicznie: Afryka, Australia, Chiny, Rownik, Printed in Hong Kong, Islandia... Takie przynajmniej nazwy byly na jedynej mapie, jaka w Sklepie udalo sie znalezc...Moze nigdy nie wygladaly za okno i nie wiedzialy wcale, ze sie poruszaja.
Moze o to chodzilo Grimmie z tymi zabami w kwiatku... ze mozna przezyc cale zycie w jakims niewielkim miejscu i byc przekonanym, ze tak wyglada caly swiat. Moze gdyby nie byl zly i troche pomyslal...
Coz, teraz, bez dwoch zdan, wyszedl z kwiatka...
***
Zaba przyprowadzila inne zaby do miejsca, ktore przed chwila odkryla, i teraz wszystkie wpatrywaly sie w konar. Mgla sie przerzedzila i widac bylo nie tylko najblizszy kwiat, ale kilka dalszych, choc taka mysl nie powstala w glowie zadnej z zab, a to dlatego, ze nie potrafia one liczyc dalej niz do jednego.Teraz widzialy calkiem duzo pojedynczych kwiatow.
Wpatrywaly sie w nie jak urzeczone.
Wpatrywanie sie bowiem jest jedna z rzeczy, w ktorej zaby (i zabki) sa naprawde dobre.
W przeciwienstwie do myslenia.
Milo byloby powiedziec, ze myslaly dlugo i namietnie o nowym kwiecie, o zyciu w starym i checi poznania swiata wiekszego, niz dotad myslaly. W rzeczywistosci to, co myslaly, mozna by okreslic tak:
"-.-.mipmip.-.-.-.mipmio.-.-.mipmip."
Za to tego, co czuly, na pewno nie pomiescilby jeden kwiat.
Ostroznie, powoli i nie bardzo wiedzac, dlaczego to robia, kolejno zeskoczyly na galaz.
***
Masklina obudzilo ciche i uprzejmie natarczywe bipanie Rzeczy.-"Moze chcielibyscie wiedziec" - odezwala sie, ledwie sie ocknal - "ale wlasnie przekroczylismy bariere dzwieku."
To otrzezwilo go blyskawicznie.
-Angalo! Mowilem, zebys nigdzie nie lazil!
-Czego?! - zirytowal sie Angalo. - Nigdzie nie bylem, siedze sobie spokojnie i spie.
Masklin delikatnie pociagnal nosem i przestal sie zastanawiac, kto co przekroczyl i po co. Podczolgal sie do krawedzi dziury i wyjrzal.
Zobaczyl ludzkie nogi. Konkretnie kobiece, bo to one z zasady nosily mniej praktyczne buty.
Mozna sie wiele dowiedziec o ludziach, ogladajac ich buty, zwlaszcza ze to bylo wszystko, co nomy mogly dokladnie obejrzec. Reszta przecietnego czlowieka znajdowala sie zdecydowanie za wysoko, jak na zasieg wzroku noma.
Masklin energicznie pociagnal nosem.
-Gdzies blisko jest jedzenie! - oznajmil zdecydowanie.
-Jakie? - zaciekawil sie Angalo.
-Jak to jakie? - Gurder przepchnal sie obok niego. - Co to kogo obchodzi jakie?! Wazne, ze da sie zjesc!
-Angalo, lap go! - Masklin zablokowal przejscie, aby Gurder nie mogl isc dalej. - I nie pozwol mu sie nigdzie ruszyc.
I zanim Gurder zdazyl zareagowac, wypadl na zewnatrz, dopadl zaslony i wysunal zza niej oko i brew.
Pomieszczenie bylo czyms w rodzaju Emporium z Przysmakami - kobiety wyjmowaly ze sciany tace z jedzeniem. Nomy maja znacznie lepszy wech niz lisy; Masklin oblizal sie i przelknal sline. Musial samokrytycznie przyznac, ze polowanie czy zbieranie owocow i ziol nigdy nie daly tak dobrego jedzenia jak to, ktore mozna znalezc w poblizu ludzi. Jedna z kobiet wyciagnela ze sciany ostatnia tace, zamknela drzwi i postawila ja na wozek. Kolka byly tak wysokie jak sam Masklin, o czym ten mial okazje sie przekonac, gdy wozek znalazl sie kolo zaslony.
Gdy popiskujace kolko przejechalo obok niego, Masklin podjal desperacka decyzje, calkowicie zreszta zwariowana - skoczyl i schowal sie miedzy butelkami. Chwilowo wygladalo to znacznie atrakcyjniej niz siedzenie w dziurze z para idiotow.
Ledwie znalezli sie za druga zaslona, mial przeglad imponujacych rzedow butow - czarnych, brazowych, ozdobnych, ze sznurowadlami albo bez nog, bo czesc ludzi zostawila buty bez zawartosci. W miare jak wozek przejezdzal miedzy rzedami foteli, mial takze okazje obejrzec spora kolekcje nog. Czasami zdarzaly sie w spodnicach, ale zdecydowana wiekszosc byla w spodniach.
Korzystajac z okazji, Masklin zaczal przygladac sie wyzszym partiom - nomy w koncu nieczesto mialy sposobnosc ogladac nieruchomo siedzacych ludzi. Najpierw byly rzedy tulowi w rozmaitych strojach, potem szeregi glow z twarzami, a potem... gwaltowny nur miedzy butelki.
Kolejna bowiem twarza, jaka Masklin zobaczyl, bylo brodate oblicze Wnuka Richarda, 39, ktory spogladal prosto na niego, Masklina.
To byla twarz z fotografii: od brody zaczynajac, przez cala mase zebow az do wlosow, ktore wygladaly, jakby je wyrzezbiono z czegos blyszczacego, a nie jakby najzwyczajniej w swiecie wyrosly.
To byl Wnuk Richard, 39.
Wnuk Richard, 39, przez chwile mu sie przygladal, po czym brodate oblicze cofnelo sie i spojrzalo w inna strone. Masklin przekonywal sam siebie, ze nie mogl zostac zauwazony, po czym zastanawial sie, jaka bedzie reakcja Gurdera, gdy mu o tym powie.
Stwierdzil, ze ten jak nic dostanie szalu. Albo zwariuje.
Zdecydowal, ze chwilowo pozostawi go w nieswiadomosci - Gurder i tak byl wyjatkowo podekscytowany. Zreszta i bez tego mieli wystarczajaco duzo klopotow. No i nie dawala mu spokoju jedna sprawa: Wnuk, 39 - albo przed nim bylo trzydziestu osmiu innych Wnukow Richardow, co mu jakos niezbyt pasowalo, albo byl to gazetowy sposob mowienia, ze ma on trzydziesci dziewiec lat. Czyli jest prawie w polowie tak stary jak Sklep... a sklepowe nomy twierdzily, ze Sklep jest tak stary jak swiat, co oczywiscie nie moglo byc prawda, ale...
Intrygowalo go, jak sie czuje ktos, kto zyje prawie wiecznie.
Naturalnie, nie przeszkadzalo mu to w sprawdzeniu zawartosci polki, na ktorej sie znalazl. Staly tam glownie butelki, ale bylo tez troche torebek zawierajacych cos twardego i nieco mniejszego od jego piesci. Nie mogac dojsc, co to takiego, rozcial najblizsza nozem i wyciagnal jedno cos.
Byl to solony orzeszek.
Niewiele, ale na pewno spozywcze.
Zlapal za paczke, gdy nad polka pojawila sie dlon.
Miala czerwone paznokcie i byla wystarczajaco blisko, by go dotknac. Powoli siegnela obok, zlapala inna torebke orzeszkow i cofnela sie.
Dopiero znacznie pozniej Masklin uswiadomil sobie, ze wlascicielka dloni w zaden sposob nie mogla go dostrzec - po prostu siegnela na oslep po cos, o czym wiedziala, gdzie jest, a to z cala pewnoscia nie obejmowalo jego - Masklina.
Ale to bylo pozniej. Teraz, gdy dlon prawie zlapala go za glowe, wszystko wygladalo inaczej. Bez namyslu skoczyl z toczacego sie wozka, przeturlal sie po wykladzinie zwanej tez dywanem i wsliznal pod najblizszy fotel.
Nie czekal nawet na zlapanie tchu - z doswiadczenia wiedzial, ze jest to najlepszy moment, zeby cos zlapalo lapiacego oddech. Slalomem pognal przed siebie, omijajac stopy, buty, gazety i torby. Nim dotarl do zaslony, byl ledwie zauwazalna rozmazana smuga nawet dla normalnego noma. Przemknal przez pomieszczenie, dopadl dziury i skoczyl w nia szczupakiem, nie dotykajac nawet brzegow.
***
-Solony orzeszek na trzech chlopa?! - W glosie Angala bylo czyste zdumienie. - Mamy na niego patrzec czy obwachac?-A czego bys chcial? - parsknal ponuro Masklin. - Zebym sie uklonil i oznajmil tej, co daje jedzenie, ze jest tu trzech takich niewysokich glodomorow jak ja?
Angalo przyjrzal mu sie uwaznie - Masklin odzyskal juz oddech, ale wciaz byl mocno zarumieniony. Ocenil, ze mozna zaryzykowac, i powiedzial ostroznie:
-Mozna by sprobowac.
-Ze co?!
-No coz, gdybys byl czlowiekiem, to spodziewalbys sie, ze nas zobaczysz w samolocie? - spytal spokojnie Angalo.
-Oczywiscie, ze nie...
-Wiec jakbys zobaczyl, to bylbys ciezko zaskoczony, tak?
-Proponujesz, zebysmy celowo pokazali sie jakiemus czlowiekowi? - spytal podejrzliwie Gurder. - Nigdy przeciez tego nie robilismy.
-Wlasnie prawie mi sie udalo - dodal Masklin. - I nie zamierzam tego powtarzac!
-Wolicie zaglodzic sie na smierc, gapiac sie na jednego orzeszka?
Gurder przyjrzal sie orzeszkowi z uraza. W Sklepie jedli orzeszki solone i inne - przewaznie w okolicach Kiermaszu Gwiazdkowego. Wtedy trafialo sie sporo przysmakow, ktore z rzadka pojawialy sie na polkach. Orzeszki stanowily doskonaly deser. Byc moze tez byly mila przekaska. A juz na pewno glodnemu nomowi nie mogly zastapic uczciwego posilku. Zwlaszcza jeden orzeszek.
-To jaki jest plan? - spytal z rezygnacja.
***
Jedna z rozdajacych jedzenie kobiet wyciagala ze sciany kolejne tace, gdy katem oka dostrzegla w gorze jakis ruch. Wolno uniosla glowe, odwracajac ja jednoczesnie.Cos malego i czarnego obnizalo sie powoli tuz obok jej nosa.
Owo cos wsadzilo sobie kciuki w uszy, pomachalo dlonmi i pokazalo jej jezyk.
-Thrrrrrriip! - zawylo.
Kobieta upuscila tace, ktora z lomotem spadla na wykladzine, wciagnela powietrze z odglosem przypominajacym opadajacy dzwiek syreny przeciwmgielnej, uniosla dlonie do twarzy i pisnela. Odwrocila sie powoli, chwiejac sie niczym padajace drzewo, i uciekla.
Gdy wrocila z druga kobieta, malego cosia juz nie bylo.
Podobnie jak jedzenia na tacy.
***
-Nie pamietam, kiedy ostatni raz jadlem wedzonego lososia - przyznal szczesliwy Gurder.-Mmmph - zgodzil sie Angalo.
-Uwazaj, bo sie zakrztusisz - upomnial go Gurder. - Poza tym lososia nie powinno sie zuc, tylko jesc. A ty go ladujesz oburacz do ust i obcinasz, co sie nie miesci. Co by sobie inni o tobie pomysleli, widzac takie maniery?
-Tu nyoko ne... - Angalo przelknal i dokonczyl: - Tu nikogo nie ma, tylko ty i Masklin. A co wy o mnie myslicie, wiem az za dobrze.
-Trzeba przyznac, ze ladnie zawyles - odezwal sie Masklin, wycinajac wieko pojemnika z mlekiem.
Pojemnik byl prawie nomiej wielkosci.
-Tez tak mysle - zgodzil sie Gurder bez zbednej samokrytyki. - Wreszcie normalne jedzenie z naturalnych zrodel, jak puszki i butelki. I nie trzeba niczego czyscic ani plukac. Tu jest cieplo i przyjemnie i tak powinien podrozowac uczciwy nom. Ktos moze chce... tego?
Pytanie spotkalo sie ze zgodna odmowa, a dotyczylo talerza z czyms przezroczyscie rozowym, lsniacym i trzesacym sie przy lada dotknieciu. Wewnatrz tego czegos byla wisnia, a calosc w jakis sposob wygladala calkowicie niejadalnie. W kazdym razie na tyle, ze nie mialoby sie ochoty tego sprobowac nawet po tygodniowej glodowce. Zasada ta, ma sie rozumiec, nie dotyczyla wszystkozernego Gurdera.
-I jak to smakuje? - spytal z mieszanina fascynacji i obrzydzenia Masklin, gdy Gurder przelknal.
-Rozowo - odparl zapytany, biorac kolejna porcje.* [przyp.: Niewielkie talerzyki z czyms trzesacym sie i smakujacym rozowo pojawiaja sie praktycznie przy kazdym posilku serwowanym w samolocie i nikt nie wie dlaczego. Powod jest prawdopodobnie natury religijnej.] - Ktos chce na deser orzeszka? - spytal Angalo. - Nie? To go wyrzuce.
-Nie! - zaprotestowal zdecydowanie Masklin. - Nie marnuj calkiem dobrego jedzenia.
-To zboczenie - zawtorowal mu Gurder.
-Co do zboczenia, nie jestem pewien - odezwal sie Masklin po namysle. - Ale glupota na pewno. Wsadz go do plecaka: nigdy nie wiadomo, kiedy taki orzech moze sie przydac.
Angalo wsadzil, ziewnal i przeciagnal sie.
-Umylbym sie - ocenil.
-Nigdzie nie widzialem zadnej wody, choc tu gdzies musi byc zlew albo lazienka - odparl Masklin. - Klopot w tym, ze nie mam pojecia, gdzie by jej nalezalo szukac, i nie zamierzam tego robic.
-A wlasnie lazienka... - zaczal Angalo, powazniejac.
-Z drugiej strony tej rury, jesli laska - przerwal mu Gurder.
-"I nie na druty, bo zrobisz zwarcie" - dodala niespodziewanie dobrowolnie Rzecz.
Angalo przytaknal dziwnie potulnie i zniknal za rura.
Gurder ziewnal i przeciagnal sie.
-Ta dajaca jedzenie nie bedzie nas szukac? - zaciekawil sie od niechcenia.
-Watpie - zastanowil sie Masklin. - Jak jeszcze mieszkalismy przy drodze, zanim trafilismy do Sklepu, ludzie na pewno nas czasami widywali, ale mysle, ze nie wierzyli wlasnym oczom. Jakby wierzyli, to nie robiliby tych ohydnych ozdobek ogrodowych. Nikt, kto zobaczyl prawdziwego noma, by ich nie robil.
Gurder wyjal z zanadrza habitu fotografie Wnuka Richarda. Nawet w polmroku Masklin bez trudu rozpoznal czlowieka z fotela. Co prawda tamten nie mial na twarzy kresek od zlozenia na czworo i nie skladal sie z setek czarnych i mniej czarnych kropek, ale poza tym...
-Myslisz, ze on gdzies tu jest? - spytal Gurder z nadzieja.
-Moze byc. - Masklin poczul sie nagle nieswojo. - Posluchaj... moze Angalo ma racje, chociaz tak w ogole to go ponosi. Moze Wnuk Richard to tez czlowiek. Wiesz, w koncu to ludzie zbudowali Sklep dla innych ludzi, a wasi przodkowie wprowadzili sie tam, bo bylo cieplo i sucho. I...
-Wiesz, nie bede cie sluchal. Nie bede sluchal, jak ktos mi wmawia, ze jestesmy jak myszy czy szczury. Jestesmy inni!
-Nikt nie mowi, ze jestesmy odmiana szczura! Rzecz calkiem konkretnie mowi, ze pochodzimy zupelnie skadinad.
-Moze pochodzimy, a moze nie. - Gurder zlozyl starannie zdjecie. - To bez znaczenia.
-Dla Angala na przyklad ma duze znaczenie, jesli to prawda.
-I tego wlasnie nie rozumiem. Jest wiele rodzajow prawdy. - Gurder wzruszyl ramionami. - Moge na przyklad powiedziec, ze jestes kurzem, sokami i koscmi, i to jest prawda. A moge powiedziec, ze masz w glowie cos, co odchodzi, gdy umierasz, i to tez jest prawda. Spytaj Rzecz.
Na czarnej powierzchni szescianu rozblysly roznokolorowe swiatelka w dziwnym wzorze.
-Nigdy nie pytalem jej o takie sprawy - przyznal Masklin.
-Dlaczego? To pierwsze pytanie, jakie ja bym zadal.
-Pewnie by odpowiedziala: "Niedokladne parametry" albo "Brak danych do obliczen". Zawsze w ten sposob odpowiada, jak nie wie, a nie chce sie do tego przyznac. Prawda?
Rzecz nie odpowiedziala, ale swiatelka zmienily wzorek.
-Rzecz? - powtorzyl Masklin.
-"Monitoruje transmisje." - Czesto tak robi, jak jej sie nudzi - wyjasnil Masklin. - Slucha niewidocznych rozmow w powietrzu. Posluchaj, Rzecz, bo to wazne. Chcemy...
Swiatelka ponownie sie zmienily - teraz wiekszosc byla czerwona.
-Rzecz, chcielibysmy...
W Rzeczy zaklikalo cos, co mialo oznaczac odchrzakniecie.
-"W kabinie pilotow zauwazono noma!" - Posluchaj, my... Co?!
-"Powtarzam: nom zostal zauwazony w kabinie pilotow."
Masklin rozejrzal sie nerwowo.
-Angalo?!
-"Jest to nadzwyczaj prawdopodobne."
Rozdzial trzeci PODROZUJACY LUDZIE: duze, nomopodobne stworzenia. Wielu ludzi spedza mnostwo czasu, podrozujac z miejsca na miejsce. Jest to dosc dziwne, gdyz tam, dokad sie udaja, i tak jest juz az za duzo ludzi.
Patrz takze: ZWIERZETA, INTELIGENCJA, EWOLUCJA i MUSZTARDA Naukowa encyklopedia dla mlodych, ciekawskich nomow, napisana przez Angala de Pasmanterii Masklin i Gurder nawet nie starali sie zachowywac cicho, wedrujac platanina rur i kabli.
-Tak mi sie wydawalo, ze to za dlugo trwa!
-Nie powinienes puszczac go samego! Wiesz, jaka ma fiksacje na punkcie kierowania roznymi rzeczami!
-To co, mialem go za glowe trzymac?!
-Raczej miec na niego oko... Gdzie teraz?
***
Angalo byl zawiedziony, ze wewnatrz samolotu nie bylo kupy drutow, rur i dzwigni. Tu byly i druty, i rury, i wszystko poza dzwigniami - caly okablowany i ciasny swiat miedzy scianami i pod podloga.
***
-Jestem na to za stary! Jest taki czas w zyciu, ze ma sie serdecznie dosc czolgania sie po przewodach latajacych maszyn!-A ile razy juz to robiles?
-Raz za duzo!
-"Jestesmy prawie na miejscu" - odezwala sie Rzecz.
-Tak sie konczy swiadome pokazywanie sie! Oto Sad! - zadeklarowal Gurder.
-Czyj?
-Co znaczy czyj?!
-Ktos musi osadzic, wiec pytam, czyj to sad?
-To sad w ogolnym znaczeniu tego slowa!
Masklin popatrzyl na niego z politowaniem i spytal:
-Gdzie teraz, Rzecz?
-"Wiadomosc od pilota mowila o kabinie samolotu. Kabina jest przed nami. Jest tam duzo komputerow." - To pogadaj z nimi i dowiedz sie, gdzie jest Angalo.
-"One nie sa specjalnie inteligentne. Rozmowa z nimi to jak rozmowa z dziecmi, wiecej moge sie dowiedziec, sluchajac." - No, to co bedziemy robic? - spytal Gurder. - Czekac?
-Nie bedziemy czekac, tylko go... - Masklin zawahal sie i umilkl: na koncu jezyka mial ladne i pociagajace slowo "uratujemy", tylko ze zaraz za nim majaczylo prostsze i zdecydowanie nie pociagajace slowko "jak?" - Nie sadze, zeby mu chcieli zrobic krzywde. Raczej chca go zlapac i gdzies umiescic. Mysle, ze powinnismy znalezc miejsce, z ktorego bedziemy mogli wszystko zobaczyc.
Tylko ze rozgladajac sie po labiryncie kabli, rur, wspornikow i przewodow, Masklin poczul sie dziwnie bezradny.
-To lepiej, zebym ja prowadzil - odezwal sie rzeczowo Gurder.
-Dlaczego?
-Jestes dobry na otwartej przestrzeni, ale do tego, zeby umiec chodzic w scianach, trzeba sie wychowac w Sklepie. - Gurder przepchnal sie na prowadzenie, rozejrzal sie i zatarl z zadowoleniem rece. - O, wlasnie. - Zlapal przewod i wjechal po nim w szczeline, ktorej Masklin nawet nie zauwazyl.
-Mlodosc mi sie przypomina - ucieszyl sie Gurder. - Nie takie rzeczy sie wtedy wyprawialo... Wedlug mnie teraz w dol, tylko uwazaj na druty... tak, tu jest szyb windy, a tu centralka telefoniczna, to my tedy...
-Slyszalem, jak ostatnio perorowales, ze dzieciaki za duzo czasu marnuja na wlazenie w rozne katy i wymyslanie psikusow...
-Coz... teraz az sie roi od mlodocianych przestepcow. Za mojej mlodosci to byl duch w narodzie, a to zupelnie co innego. Sprobujmy tu...
Przeczolgali sie miedzy dwiema cieplymi scianami z metalu, w koncu zobaczyli przed soba dzienne swiatlo. Ostroznie przepelzli ostatni kawalek i wyjrzeli.
Znajdowali sie mniej wiecej w polowie tylnej sciany czegos, co mialo dziwny ksztalt i z grubsza przypominalo kabine ciezarowki. Tyle ze choc kierowcy mieli wiecej miejsca, znacznie wiecej bylo tu urzadzen - sciany i sufit pelne byly swiatelek, przelacznikow, dzwigni i guzikow. Gdyby Dorcas to zobaczyl, zadna sila by go stad nie wyciagnela.
Dwoch ludzi kleczalo na wykladzinie, a jedna z dajacych jedzenie kobiet stala nad nimi. Wszyscy troje porykiwali i pojekiwali.
-Ech, ta ludzka mowa... - westchnal Masklin. - Zebysmy ja tak mogli zrozumiec...
-"To uwazaj, zaczynam tlumaczyc" - odezwala sie niespodziewanie Rzecz.
-Rozumiesz te dzwieki?!
-"Oczywiscie. Oni mowia tak samo jak wy, tylko znacznie wolniej." - Co? I nigdy nam tego nie powiedzialas?!
-"Nie pytaliscie. Sa miliardy rzeczy, ktorych wam nie powiedzialam, i nie o to chodzi. Mam zaczac czy nie?" - Jak najbardziej - zapewnil pospiesznie Masklin. - Najlepiej od tego, co wlasnie mowia.
-"Jeden z tych, co klecza, powiedzial, ze to musiala byc mysz, a ten drugi, ze w to uwierzy, jak ten pierwszy pokaze mu mysz w ubraniu. A kobieta dodala, ze to, co jej pokazalo jezyk i rzucilo porzeczka, to na pewno nie byla mysz." - Co to jest "porzeczka"?
-"Maly czerwony owoc rosliny Ribes spicatum." - Rzuciles w nia owocem? - Masklin popatrzyl na Gurdera ze zgroza... - Skad go miales?
-Jakbym mial, to bym zjadl, a nie rzucal. To znowu jakies glupoty: co innego mowi, a o co innego im chodzi, jak na tych znakach drogowych. Ja zrobilem tylko "Thrrrriiip".
-"Jeden z kleczacych wlasnie powiedzial, ze to, o czym nie wiedza, co to jest, ukrylo sie za tym panelem i nigdzie dalej juz ni