8456

Szczegóły
Tytuł 8456
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8456 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8456 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8456 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kornel Makuszy�ski Wyprawa pod psem I. "Czy to pies, czy to bies?" Zapowiadamy od razu ze zdyszanym po�piechem, �e tytu� tej ksi��ki nie �ywi z�ych zamiar�w wobec psa. Kochamy to dobre stworzenie i je�li nie jest zbyt ob�ocone albo nadziane pch�ami, tulimy je do serca. Autor tej ksi��ki posiada wielu przyjaci� w�r�d psiego plemienia i gdyby mo�na psa zapyta�, co o nim mniema, ka�dy pies odpowiedzia�by �ywym machaniem ogona, co prze�o�one na nieudoln� mow� ludzk� oznacza pe�ni� �yczliwego uznania. By� mo�e, �e jeden tylko wybitny przedstawiciel psiego rodu okaza�by odrobin� nieukontentowania, a to z tego powodu, �e mu raz dano kie�bas� owini�t� w gazet� z wierszami autora. Bliskie zetkni�cie si� z literatur� mog�o go nape�ni� niesmakiem. Poza tym i autor, i ka�dy czytelnik z odrobin� rozs�dku (bo i tacy si� zdarzaj�...) jest gwa�townie przeciwny zwalaniu wszystkich trosk, niepowodze� i codziennych dolegliwo�ci na uczciwego psa. Jest to krzywda ponura i wyrz�dzona psu bez zastanowienia. Czy pies, chocia�by najz�o�liwszy, mo�e mie� jakikolwiek wp�yw na pogod�? Najwi�ksi uczeni przecz� temu. Ludzie Jednak powtarzaj� niegodnie: "Pogoda dzisiaj pod psem". Czy pies, chocia�by najsprytniejszy, umie przyrz�dzi� obiad? Jako �ywo, nie! A ile� razy niezadowolony cz�owiek wykrzyka: "Ten obiad by� pod psem!" S� to pretensje dziwaczne pozbawione krzty rozs�dku, je�li w zawi�e ludzkie sprawy wci�gaj� psa �ywego, z�o�� ludzka si�ga jednak�e dalej i wszelkie winy zwala na psy martwe. Rozsierdzony cz�owiek powiada: "Spa�em dzisiaj pod zdech�ym psem". Cz�owiek zjad� na noc t�ust� baranin�, a brak snu zwala na nieszcz�snego psa, kt�ry po�egna� �wiat. Ani nam w my�li nie posta�o, aby najmniejsze z�e s�owo powiedzie� o psim pokoleniu. Tytu� "Wyprawa pod psem" zosta� u�yty w honorowym dla psa znaczeniu. Oznacza on, �e patronem i protektorem jakiej� wyprawy b�dzie pies. Tytu� ten wygl�da jak kolorowa nazwa gospody: ,,Gospoda pod Kr�lem Perskim" albo "Gospoda pod Modrym Fartuszkiem". Pies z tytu�u tej ksi��ki b�dzie wa�n� osobisto�ci�, otoczon� szacunkiem autora. B�dzie to niemal "pan pies". Mo�e dlatego �aden pies nie zawyje nad t� ksi��k�, co by si� jej mog�o zdarzy�, gdyby by�a pozbawiona udzia�u tego kosmatego bohatera. Uspokoiwszy sumienie tym o�wiadczeniem autor ma zaszczyt z �yczliwym u�miechem wprowadzi� na scen� mi�ego czworonoga. Oto on: ma lat siedem, co jest dla psa wiekiem ju� mocno pochy�ym; przedziwnie kud�aty, gruboko�cisty, czarny i do�� niekszta�tnej budowy, nie odznacza si� wybitn� pi�kno�ci�. Gdy raz noc� S�owacki szed� z Ody�cem*, ujrzeli czarnego psa przemykaj�cego si� w mrokach nocy. "Wi�c obadwa tak si� zl�kli, �e w r�w weszli i przykl�kli". Jeden pyta� drugiego: "Czy to pies, czy to bies?" Gdybym nie by� pewny, �e czarny pies z tej historii nie m�g� wa��sa� si� w owych czasach, m�g�bym mniema�, �e to on w�a�nie zje�y� w�osy na dw�ch dostojnych poetyckich g�owach. Nie widzia�em psa bardziej podobnego do biesa ni� ten nasz pies. Wprawdzie dot�d nie widzia�em czarta na w�asne oczy, wedle iednak wiarogodnych opis�w tych, co si� z nim zetkn�li, nasz nie� m�g�by zrobi� w piekle znakomit� karier�. Nie jest rzecz� pewn�, czy we wszystkich szczeg�ach przypomina� diab�a, zupe�nie jednak nie ulega w�tpliwo�ci, �e �ajdackim sprytem przewy�sza� najsprytniejszego. Pod tym wzgl�dem by� fenomenem, nie zanotowanym dot�d w dziejach �wiata. Cygan-koniokrad, fa�szerz monety, okpi�wiat na wielki kamie� - wszyscy razem i ka�dy z osobna byli niewini�tkami wobec tego piekielnego psa. Zanim si� znalaz� na widowni i zanim mo�na by�o �ledzi� jego dzieje, �y� samotnie, na wolno�ci, i �y� w�asnym przemys�em. Trudno ustali�, sk�d przyby�. Dnia jednego wkroczy� przez rogatki wolskie do stolicy - ob�ocony, sponiewierany i do widma podobny. Rozszarpane ucho i ledwie przyschni�ta rana na �opatce �wiadczy�y wymownie o jego sercu burzliwym i o niespokojno�ci umys�u. Musia� stoczy� jakie� boje z chamsk�, lecz bitn� gromad� wiejskich kundl�w uprawiaj�cych polityk� staro�ytnych Grek�w: wieczyste mi�dzy sob� tocz� wa�nie, spo�em jednak wal� si� na wsp�lnego wroga, Persa. Takim Persem kud�atym musia� by� nasz pies. Nie mog�c zdzier�y� licznym, srogim i bitnym oberwa�com wycofa� si� z cudzych �owieckich teren�w i wkroczy� do stolicy. Pierwszy spotkany pies sto�eczny, stary wyga, kt�ry wygrzeba� na �mietniku pot�n� ko��, spojrza� nieufnie na przybysza i zdumia�: tak z�odziejskiego spojrzenia nie widzia� jeszcze w swoim �yciu. Przybysz o�wiadczy� mrukliwie, �e nale�y si� go wystrzega�, gdy� zauwa�y� u siebie pierwsze oznaki w�cieklizny, kt�ra nie sprzyja zbytniej poufa�o�ci i rozwojowi stosunk�w towarzyskich. W miejskiego Psa jak gdyby piorun trzasn��, przeto pozostawiwszy ko��, uciek� tak szybko, �e zdawa�o si�, jakoby jego w�asny ogon m�g� za nim o mil�. Psi szatan po�ywi� si� ko�ci� zdobyt� w spos�b niecny i podst�pny, godny szalbierza. By�o to jednak mizerne dopiero preludium do ca�ego szeregu cyga�stw, szalbierstw, z�odziejstw i jawnych rozboj�w. Po nied�ugim czasie ca�y lewy brzeg Wis�y grzmia� wie�ci� o przybyciu apokaliptycznego psa, co morduje i kradnie, posiada serce z lodu, a �o��dek jak bezdenny worek. Widziano go wsz�dzie, gdy si� przemyka� noc� jak czarna zjawa, duch kud�aty, �lepiami krwawo b�yskaj�cy. Jeden zatrwo�ony pies podawa� drugiemu ostrzegawcze has�o: "Czarny si� zbli�a! Ratujcie si�, psy poczciwe!" Rzezimieszek s�ysza� te g�osy i szczerzy! wilcze z�by w u�miechu. Sam nigdy nie wydawa� g�osu, lecz kr��y� w czarnym milczeniu. Wiedzia� o ka�dej psiej budzie i zjawia� si� coraz to przy innej, zabieraj�c jad�o struchla�emu jej mieszka�cowi. Zdarza�o si�, �e jaki� odwa�ny kundel usi�owa� protestowa� przeciwko zb�jeckiej napa�ci; wtedy koszmarny pies pada� na niego jak piorun, a noc przymyka�a gwia�dziste oczy nie chc�c patrze� na morderstwo. We dnie znika�, najsprytniejszy za� pies nie m�g� doj��, gdzie si� ten opryszek podziewa�. Zna� nie wytropione kryj�wki i zatajone legowiska. By�a to ostro�no�� z�oczy�cy, kt�ry wiedzia�, �e zrozpaczone, uczciwie prowadz�ce si� psy zbior� si� kiedy� w gromad� i zakatrupi� go w bia�y dzie�. Czarna noc by�a jego czarnym sprzymierze�cem; w smolistym mroku nie mo�na by�o dostrzec nieforemnej jego sylwetki, zbli�a� si� za� zawsze pod wiatr. Kr��y� po rozleg�ych przedmie�ciach, w�r�d gmatwaniny uliczek, sk�d by�o wiele wyj��, w�r�d pochy�ych parkan�w, kt�re mo�na by�o przesadzi� wspania�ym skokiem, w�r�d ogrod�w krzakami zaros�ych. Gdy znieruchomia� w ciemno�ci, sam by� podobny do dziwnego krza, na kt�rym zazieleni�y si� dwa osobliwe owoce: dwoje zielonych, z�odziejskich ocz�w. Patrzy� pilnie, czy gdzie nie wida� cz�owieka. Widzia� setki ps�w na �a�cuchu i wiedzia� o tym, �e psy nie za�o�y�y go sobie same na szyj�. Nieprzytomnie zuchwa�y, dr�a� na my�l o psiej budzie, dlatego us�yszawszy g�os ludzki stawa� nieruchomy, udaj�c, �e jest czarnym strz�pem zg�stnia�ego, wilgotnego mroku. Czyni� to tym skwapliwiej, �e za ludzkiej pami�ci �aden pies z najgorsz� reputacj� nie pomordowa� tylu niewinnych kur i kaczek. Posiada� przebieg�o�� lisa i znajdowa� nieprawdopodobne drogi do kurnik�w, na powa�ne za� i ci�g�� rozmow� zaj�te kaczki polowa� na w�skich �cie�ynach, kt�rymi wraca�y o zmroku z bajorka. Wiedzia� o tym dobrze, �e mu sto razy obiecano �mier� gwa�town� i bolesn�. Przezornie przeto zmienia� miejsce pobytu i nigdy nie krad� dwa razy w tym samym miejscu, aby nie pozwoli� zapami�ta� si� ludzkiej zem�cie. Okr��a� miasto wielkim p�kolem od brzegu do brzegu rzeki. Uczciwe psy wiedzia�y doskonale o tym ohydnym procederze i serca drga�y w nich z nienawi�ci, tym bardziej �e niejeden z nich zosta� pom�wiony o skrytob�jcze morderstwo. T�umaczy�y skomleniem i wyciem, kto jest opryszkiem, nadaremnie zdzieraj�c sobie jedynie wdzi�czne barytony, cz�owiek bowiem znajduje si� jeszcze na tak niskim stopniu rozwoju, �e nie rozumie wyra�nej przecie i dobitnej psiej mowy. Zdawa� si� mog�o, �e pies-widmo rozumie doskonale mow� cz�owieka. Zanurzony w lepkim, g�stym jak bagno mroku nas�uchiwa� czasem pilnie ludzkich g�os�w. Gdy jeden cz�owiek oznajmia� drugiemu, �e tej nocy b�dzie sta� na stra�y ze strzelb�, pies-widmo przypada� do ziemi, czo�ga� si� bezszelestnie przez dziur� pod parkanem i odchodzi� pogardliwie u�miechni�ty. Z�ym wojownikiem jest cz�owiek, kt�ry wykrzykuje swoje zamiary. Milczenie psa-upiora by�o rozs�dniej sze. Nikt nigdy nie s�ysza� jego g�osu. Wiedz�c o jego diabelskiej przewrotno�ci i niewys�owionym spryci� mo�na by przypu�ci�, �e opryszek ten nie przem�wi� dot�d ludzkim g�osem jedynie z przezornej ostro�no�ci. Czarni ludzie opowiadaj� o ma�pach, �e s� to te� ludzie, kt�rzy dlatego tylko udaj� ma�py, �eby nie pracowa� Nie mo�na by udowodni� ponad wszelk� w�tpliwo��, czy pies tej miary co ten z�oczy�ca - wielki i wcale nie ma�y - nie zatai� na wszelki wypadek swoich nadzwyczajnych zdolno�ci. S�dz�c po jego post�pkach pies ten by� wi�cej ni� psem. �wiatem rz�dzi sprawiedliwo��. Nieprawo�� musi si� kiedy� sko�czy�. Prawdy te wszystkim wiadome nie dotar�y do tego twardego serca. Przeznaczenie jednak, spokojne, wytrwa�e i powolne, dojrza�o psa-wisielca swoim m�drym, wielkim, wolim okiem. Pozwoli�o burzy� si� jego zuchwa�o�ci i p�cznie� jego dumie. Przeznaczenie przywiod�o go jednej nocy, zmoczonej jak p�achta zanurzona w wodzie, na brzeg Wis�y. Pies przystan�� i spojrza� po��dliwym wzrokiem: za wod� spa�o jakie� inne miasto, szerokie i rozleg�e. Z oddali s�ycha� by�o naszczekiwanie spokojne i stateczne. By�y to beznami�tne g�osy obowi�zkowe - ut aliquid fecisse videatur. Na terenach, na kt�rych on dot�d buszowa�, psie g�osy by�y podra�nione, drgaj�ce gniewem i poczuciem krzywdy; te, za wod�, ocieka�y mi�kkim t�uszczem dosytu i poczuciem ospa�ego bezpiecze�stwa. Pies-widmo poczu� w czarnym osierdziu nag�� ��dz� zm�cenia tych marnych naszczekiwa� w burz� gniewu i wydobycia z nich wysokich, rozedrganych bole�nie skowyt�w rozpaczy. Gdzie� daleko oznajmi�y si� wprawdzie podniecone g�osy psiej zwady, mo�e nawet walki, lecz tak nik�e i tak haniebnie ochryp�e, jak gdyby dwa stare kundle walczy�y nie o �ycie lub o psi honor, lecz jak gdyby posprzecza�y si� o ilo�� pche� w ogonie. Diabelska z�o�liwo�� popchn�a go ku �elaznemu mostowi. Obejrza� si� pilnie, skurczy� si� i skuli�, puszysty, wilczy ogon wpar� mi�dzy nogi i pocz�� posuwa� si� chy�kiem. Doko�a by�o pusto i ciemno. Zimny wiatr smaga� rozt�amszon� i pochlipuj�c� jak gdyby w cichym p�aczu wod�. Pies- widmo pocz�� biec szybciej poczuwszy pod nogami niepokoj�ce drgania. �elaznym mostem wstrz�sn�� dreszcz, jak gdyby go nag�a chwyci�a febra. Jakie� g�uche, st�umione g�osy dudni�y na ciemnej drodze. Zbli�a si� chyba jaki� potworny, straszliwy pies i oznajmia si� przejmuj�cym be�kotem pomruk�w, gniewnych i niecierpliwych. Pies-widmo zje�y� sier�� i bezszelestnym a okropnym susem skoczy� w ciemno��. Ju� by� po drugiej stronie szerokiej wody, u wylotu zdradliwego, dreszczami wstrz�sanego mostu. Jeszcze dwa skoki, jeszcze tylko jeden... Wtedy straszliwo�� jaka� zwalista i burz� przed sob� p�dz�ca wypad�a z czarnego pyska ciemno�ci. Za�wista� nag�y wicher, sto g�os�w �elaznych i �a�cuchami szcz�kaj�cych potarga�o noc na strz�py. P�dz�ca nieprzytomnym biegiem straszliwo�� dotkn�a psa czym� twardym i rzuci�a go ze swej drogi takim okropnym rozmachem, �e odlecia� daleko, ci�ko, jak kamie�. Potoczy� si� z wysokiego nasypu i leg� nieruchomy, �miertelnie zdumiony i przera�ony �miertelnie. Le�a� bezw�adny, jak gdyby zagrzebany w ziemi. Od rzeki przylecia� wiatr, obw�cha� go i odlecia�. Pies-opryszek otworzy� ostro�nie oczy i spojrza� zielonym zezem na obie strony, jak gdyby chcia� dostrzec tego, kt�ry go zabije. Nikt jednak nie przychodzi�. Pies usi�owa� poruszy� si�; podni�s� si� z najwi�kszym trudem, w tej samej jednak chwili opad� ci�ko, wydawszy cichy skowyt. Mia� z�aman� tyln� nog�, kt�r� zacz�� szarpa� jaki� niewidzialny pies ostrymi z�bami: dokuczliwy b�l. Trwa�o to d�ugo, bo noc zacz�a rzedn��, a na wodzie si� rozwidni�o. Pies dojrza� j� zalanym krwi� spojrzeniem, m�tnym i mglistym, i poczu� rozpaczliwe pragnienie. Trzeba doczo�ga� si� do wody. Zebra� wszystkie konaj�ce si�y i pocz�� si� wlec ze �miertelnym wysi�kiem; wl�k� za sob� ogromny, piek�cy jak ogie� ci�ar b�lu. By�a to najd�u�sza droga, jak� odby� w nies�awnym swoim �yciu. Przystawa� wci�� i znowu rozpoczyna� w�dr�wk�. Szkar�atny strz�p j�zyka zwisa� mu z pyska, w gardle mia� przera�liw� sucho��. Nie to jednak by�o najgorsze. Ranny w wielu bojach, umia� znie�� b�l, kt�ry jak gotuj�cy si� ukrop bulgota� w nim nieustannie, o szale�stwo jednak przyprawia�y go diabelskie harce. Otoczy�a go niepoliczona gromada ps�w, wij�cych si� doko�a niego jak sk��bione pijawki; to by�o najdziwniejsze, �e �aden z nich nie wyda� g�osu; naigrawaj�c si� z jego ha�bi�cej niemocy, ta�czy�y przed nim, ujada�y bezg�o�nie, patrzy�y mu w �lepia drwi�co i bezwstydnie. Warkn�� i wy szczerzy! z�by, a kiedy tu� przed oczami ujrza� roze�miany psi pysk, chwyci� go z�bami. By�o w tym jednak co� niepoj�tego: schwyci� jedynie powietrze. Ur�ga�y mu psie zmory, napastliwe widma. Ogarn�� go zimny, wilgotny strach. Wr�g odziany w mi�so i kud�at� okryty sk�r� nie jest straszny; wr�g bez cia�a jest wrogiem przera�liwym, bo niepoj�tym. Strach przyt�umi� w nim b�l i zacz�� go gna� ku szemrz�cej opodal wodzie. Dotar� do niej, kiedy ju� jasny dzie� porozwiesza� na niebie swoje farbkowane p��tna. Wczo�ga� si� w nadbrze�ny mu�, ryj�c w nim g��bokie �lady. Psie zmory rozwia�y si�, strach przepad�. Ostatnim wysi�kiem rozp�aszczy� si� nad sam� wod� i zacz�� j� ch�epta� z rozpaczliw� zajad�o�ci�. Zalewa� ni� rozpalone ognisko, gorej�ce w nim �ywym ogniem, lecz by� to trud daremny. B�dzie musia� wypi� ca�� wielk� rzek�. Pi� i pi�, odpoczywa� i pi� znowu. W tej chwili wszystko si� w nim przyczai�o, nawet b�l, gdy� us�ysza� ludzkie g�osy. Szarpn�� si�, chc�c uciec, nie m�g� jednak ud�wign�� o�owianego ci�aru w�asnej zdr�twia�ej nogi. Z�odziejskim, wszystko widz�cym spojrzeniem ogarn�� okolic� i serce w nim zamar�o: le�a� na otwartej przestrzeni, na kt�rej ka�dy wida� by�o kamie�, na piaszczystym, niskim brzegu, co tak jak on plackiem czo�ga� si� ku wodzie. Jedynym ocaleniem by�a woda. Zdarza�o mu si� ju� nieraz p�yn�� przez stawek lub strumie�, mia� wtedy jednak do rozporz�dzenia cztery mocne �apy, zdrow� zuchwa�o��, a niewielk� odleg�o�� do przebycia. W tej chwili jest niezdarnym po�ama�cem, rzeka za� jest szersza ponad psie poj�cie. �mier� by�a za nim, przed nim, ponad nim i wsz�dzie. Chocia� g�osy ludzkie oddali�y si�, zjawi� si� jacy� nowi ludzie, zapewne wszyscy ci, kt�rzy mu obiecali sumiennie, �e go przy pierwszej sposobno�ci obwiesz� na suchej ga��zi. O innych nic nie wiedzia� i nie przypuszcza�, �e s� na �wiecie. Trudno. Trzeba b�dzie zap�aci� rycza�tem za wszystko, co gdaka�o lub kwaka�o, a potem nagle umilk�o. Jest to naturalny porz�dek rzeczy. Nosi� pies, nosi�, ponios� i psa. Nie warto przydawa� sobie cierpie� i ucieka�, tym bardziej �e nie ma dok�d. Trzeba le�e� nad wod�, czeka� �mierci i zako�czy� wolny psi �ywot z ca�kowitym spokojem. Przecie nic innego nie uczyni� ponad to, co mu kaza�a czyni� jego natura. Ludzie, kt�rzy przyjd� go os�dzi�, nie pojm� tego oczywi�cie, maj� bowiem na te sprawy pogl�d dziwaczny. Rozmy�la� o tym z przedziwn� roztropno�ci�, wyostrzon� przez jadowity b�l, kt�ry, znowu obudzony, zacz�� go szarpa� z t� uporczyw� zajad�o�ci�, z jak� on szarpa� zwyk� zamordowan� kur�. Na domiar z�ego wypatrzy�o go s�o�ce i pocz�o go piec �ywym ogniem; blask, co si� �uszczy� na wodzie, razi� jego oczy nape�nione �zami. Wszystko, co �y�o, by�o przeciwko niemu. Taki to ju� psi los. Rozpacz i n�dza. Kto� si� zbli�a. I chocia� wielki rozum nakaza� mu ca�kowit� oboj�tno��, jednak serce w nim drgn�o. Poniewa� nie mia� �adnego przyjaciela, jasnym jest, �e idzie ku niemu wr�g, ci�ki i zawzi�ty; zje�y�a si� wojownicza psia natura i wyda�a g�uchy pomruk gniewu. G�os ten, nap�cznia�y krwi�, wystarczy, je�li wr�g jest nikczemny i ma�ego ducha. By� to jednak kto� nieust�pliwy i hardy, kt�rego g�os nie przera�a, zbli�a� si� bowiem uparcie. Z takim trzeba inaczej. Pies obna�y� bia�e k�y, zafarbowa� spojrzenie krwawym po�yskiem i uni�s�szy g�ow� czeka� w milczeniu. Zbli�a�a si� ku niemu niepozorna posta�, ch�opczyna, co pogwizduj�c szed� brzegiem rzeki. Zadar� �mieszny, p�owy �eb i patrzy� na go��bie, co wytrysn�wszy na Starym Mie�cie jak fontanna z czerwonego dachu, rozpryskiwa�y si� na niebie jak srebrzyste, bia�e plamy. By�a w�a�nie niedziela, a staromiejskie go��bie w niedziele i �wi�ta najpi�kniejsze odprawiaj� parady. W pewnej chwili ch�opiec us�ysza� cichy, szorstki, jakby zje�ony pomruk. Ma�o kto by�by z�owi� ten dziwny i ledwie s�yszalny g�os, ch�opak jednak�e, ucze�, s�dz�c z obleczenia, mia� niebywale wyrobione ucho, zdolne do us�yszenia najcichszego szeptu przy podpowiadaniu w szkole. M�dra przyroda d�ugo zastanawia si� czasem, komu da� lepszy s�uch, czy muzykowi, czy uczniakowi, obaj bowiem bez wybornego s�uchu nie mog� zaj�� daleko. Ch�opiec spojrza� i krzykn��: - Ale� to pies! Znakomitemu temu spostrze�eniu nie mo�na by�o odm�wi� s�uszno�ci; wszystkie widoczne oznaki przemawia�y na jego korzy��. Zbli�y� si� odwa�nie do nieszcz�snego opryszka i pochyli� si� nad nim; w nim za� odbywa�y si� sprawy burzliwe i przera�liwe. Wiedzia� dobrze, �e nawet w tej mizerii znajdzie jeszcze do�� si�, aby zmia�d�y� w z�bach wyci�gni�t� ku niemu chud�, ch�opi�c� r�k�. Nie by�a ona jednak wyd�u�ona ani w s�katy kij, ani w po�yskuj�c�, pustymi oczami ur�gliwie patrz�c� strzelb�. W g�osie ma�ego cz�owieka nie by�o ani gniewu, ani gro�by; by�o to szczekanie raczej radosne i podbite mi�kkim futrem przyja�ni. Nie nale�y przypuszcza�, aby ta do�� mizerna istota pragn�a zabi�. Nie spotkali si� nigdy i nie mieli z sob� porachunk�w. Ludzka istota nie mog�a mie� powod�w do zemsty, jakie� jednak mog�a mie� powody do okazywania mu przyja�ni? Cz�owiek jest jednak stworzeniem niepoczytalnym, kapry�nym, nierozs�dnym i zdolnym do wszystkiego. M�drego i twardo my�l�cego psa post�pki cz�owieka niepomiernie czasem dziwi�y. Co zamy�la ten ma�y cz�owiek? Pies-opryszek spojrza� rozkrwawionym spojrzeniem w jego oczy, bystrze i g��boko. Ze wzroku mo�na odczyta� wszystko. Cz�owiek mia� spojrzenie jasne i niezm�cone. Podobne by�o do jasno�ci wody i do bladej barwy nieba. Nie by�o w nim czarno�ci gniewu i �mierci. Nagle pies drgn�� przera�liwym drgnieniem: przez ca�e jego odr�twia�e cia�o przebieg� spazmatyczny kurcz, gdy� ch�opiec po�o�y� d�o� na jego g�owie, pe�nej burzliwych my�li, b�lu, ognia, zjadliwych cierni i szumu. By�a to pierwsza r�ka ludzka, kt�ra dotkn�a tej szalonej g�owy. Psie cia�o spr�y�o si�, szcz�ki zacisn�y si� jak w paroksyzmie, serce zatrzyma�o si� na jeden moment. Czy to �mier�? Czy cz�owiek zabi� go dotkni�ciem? Nie. Dzieje si� co� dziwnego. Pies- z�oczy�ca czuje, �e ch�opiec dotkni�ciem swej r�ki zagasi� czarodziejsko ogie� w jego �bie i wyj�� z jego wn�trza ciernie. Zanim zda� sobie z tego spraw� wielkim rozumem, poczu� b�ogo�� w sercu: koj�c� b�ogo��, i wyda� j�k, g��boki, niski, niemal ludzki j�k. Wtedy ma�y cz�owiek zacz�� m�wi� szybko mi�kkim, dobrym, �agodnym g�osem, g�adz�c jego grzbiet delikatnie i ostro�nie. Potem krzykn�� ujrzawszy z�aman� nog�. U�o�y� j� troskliwie i znowu zacz�� m�wi�. Czarny zb�jca wodzi� za nim spojrzeniem, w kt�rym by�o tyle� b�lu, co zdumienia. Co teraz b�dzie, co si� jeszcze stanie? Chyba ju� nic wspanialszego i bardziej rozkosznego ni� to dotkni�cie kosmatego �ba. Sta�o si� jednak co�, czego psie serce nie mia�o ju� nigdy zapomnie�: ch�opiec obj�� r�k� jego szyj� i uni�s�szy �eb przytuli� go do swej piersi. Dzikie serce zala�a b�ogo�� tak niezmierna jak ca�y �wiat, wi�ksza ni� ta szeroka woda, wi�ksza ni� piek�cy b�l. B�l sta� si� mizern� spraw�. Najwa�niejsz� jest to, aby ten ma�y cz�owiek zrozumia�, �e pies nie uczyni mu krzywdy, �e nie zmia�d�y r�ki i nie rozszarpie piersi. Pies m�wi o tym szybkim, gor�cym pomrukiem, ale cz�owiek, istota niedoskona�a, zapewne tego nie rozumie; nale�y mu da� znak oczywisty, we wszystkich psich pokoleniach od tysi�ca wiek�w znany i u�ywany: ostro�nie, jakby nie�mia�o, wysun�� j�zyk i dotkn�� nim ch�opi�cej twarzy. Wtedy ch�opiec silniej go przytuli� i zabra� jego psi� dusz�, zdobywszy j� na zawsze. Gdyby by� rozkaza� w tej chwili, aby dziki pies skoczy� w wod�, pies uczyni�by to �miertelnym, ostatnim wysi�kiem. Zaniesiony do domu i d�ugo leczony rozmy�la� g��boko nad sprawami tego �wiata. Nie by�o w og�le �adnego �wiata, tylko ten ch�opak, kt�ry z nim rozmawia�. Reszta: ziemia ca�a i wszystko na niej, ludzie i zwierz�ta, by�y mizernym dodatkiem do tego kr�la, kt�ry by� tak wspania�omy�lny, �e g�adzi� jego �eb. Gdy m�wi�, pies odpowiada� mu g�osem podobnym do �kania. Gdy milcza�, pies wpatrywa� si� w jego oczy i widzia� wszystko, co si� w nich odbija. Gdy odchodzi�, pies zapada� w czarn� otch�a� smutku; gdy powraca�, w psa powraca�o �ycie. Rozumia� ka�de jego s�owo, ka�dy ruch i ka�de spojrzenie. Nikt nie czyni� niczego z�ego jego promienistemu panu, lecz gdyby usi�owa� uczyni�, sta�oby si� co� strasznego. Jego wielki, wspania�y pan raczy� go nazwa�: "Apasz". Zwa�ywszy, �e plemi� Apacz�w, vulgo* Apasz�w, mia�o odwieczn� s�aw� najwi�kszych opryszk�w na prerii i zdj�o wi�cej skalp�w, ni�li Wielki Duch-Manitou* zapala� co nocy gwiazd na niebie, nazwa to by�a wybornie dobrana. Pies Apasz nie zwr�ci� nigdy uwagi na krwaw� groz� tego imienia; dla niego by�o ono najs�odsz� pieszczot�, ch�odnym powiewem wiatru w dzie� upalny i ciep�ym oddechem wiosny w dniu sinym od ch�odu. Zawo�anie: "Apasz!" - by�oby go zbudzi�o ze �miertelnego snu, gdyby je zakrzykn�� On, wielki i wspania�y cz�owiek, co samym dotkni�ciem sprawia, �e srogie serce nape�nia si� b�ogo�ci�. Zdarza�o si�, �e na widok Apasza zakrzykn�� niejeden: - Czy to pies, czy to bies? Wtedy ch�opiec odpowiada�: - To nie jest ani pies, ani bies. To jest m�j brat, a zowie si� Apasz. II. Trzej muszkieterowie Wedle powszechnego mniemania liczba "trzy" jest liczb� bardzo szcz�liw�. Przeczy� temu jeden melancholik, kt�ry dwa razy skaka� przez r�w i dopiero za trzecim razem z�ama� nog�. Pocieszono go wprawdzie tym, �e m�g� z�ama� obie, zw�tpienie jego jednak�e o szcz�liwo�ci tej liczby zosta�o na zawsze utwierdzone. Kilka dni mrocznych nie gasi pogody lata; dobra s�awa tr�jki jest ustalona. Tresfaciunt collegium, co dowodzi, �e zesp� trzech rozum�w rozporz�dza pe�n� m�dro�ci�. Nie zdo�a obali� tej zasady nazywanie niem�drej gadaniny bredzeniem "trzy po trzy". Okre�lenie to bardziej oczernia dziewi�tk� z�o�on� z "trzech po trzy" ni� �wietn� tr�jk�. W zespole trzech jednostek tkwi idealna harmonia zamkni�tego tr�jk�ta, najmniej z�o�onej figury geometrycznej. Jakkolwiek go obr�ci�, wsz�dzie b�dzie wierzcho�ek. W zespole trzech ludzi ka�dy jest swoim wierzcho�kiem. W razie trudnego do pomy�lenia zm�cenia w�r�d nich harmonii trzeci zawsze pogodzi dw�ch, dw�ch przekona jednego; nawet dwa rozumy mog� si� myli� albo te� jeden tch�rzliwie ulegnie drugiemu; w zespole trzech zawsze ten trzeci b�dzie krytykiem, s�dzi�, rozjemc�, j�zyczkiem u wagi. Dw�ch my�li i rozwa�a, trzeci rozstrzyga. Moment szcz�cia, lubi�cego wyra�nie wszelk� troisto��, jest te� spraw� nie do pogardzenia. Wiele okazali rozs�dku trzej wyborni m�odzie�cy warszawskiego gimnazjum po��czywszy trzy serca i trzy dusze w jeden zesp�. Z��czy� ich przypadek, najpomys�owszy autor najpi�kniejszych komedii �ycia. Zebra� ich razem w jednej szkole, w jednej klasie i, co naj�mieszniejsze, da� im wszystkim imiona zaczynaj�ce si� od litery Z. Zwal si� jeden: Zdzis�aw, Zenobi - drugi, a trzeci by� Zbyszkiem. Nie to jednak da�o pocz�tek s�ynnemu "zwi�zkowi trzech"; z�o�y�o si� tak zabawnie, �e jeden mia� w usposobieniu to, czego brakowa�o drugiemu i trzeciemu, i dopiero gdy z�o�yli do wsp�lnej skarbonki wszystkie swoje cnoty, upodobania i wady, powsta� z tego stw�r osobliwy i niemal bliski doskona�o�ci. M�odzian, z kt�rego wyp�dzono diabla przy chrzcie �wi�tym, wo�aj�c: "B�d� dobrym chrze�cijaninem, Zdzis�awie!" - by�a to figura za�ywna, kr�pa, silna i weso�a. Mia�, jak i jego przyjaciele, lat szesna�cie, a radosn� pogod� na g�bie rumianej jak jesienne jab�ko mia� te� od lat szesnastu. By� to nadzwyczajny magik, kt�ry umia� trzyma� u�miech na twarzy nawet w okoliczno�ciach tak bardzo nie sprzyjaj�cych jak okostne zapalenie z�ba. Wszelkie troski odp�dza� od radosnej g�owy tym niedba�ym ruchem, kt�rym odp�dza si� muchy. Oczy mia� bystre i posiadaj�ce przedziwn� w�a�ciwo�� �wiecenia w ciemno�ci. Nie bardzo �wieci�y, ale �wieci�y. Umys� posiada� tak ostry, �e mo�na by go u�ywa� do rozcinania kart ksi��ki, gdyby go Zdzis�aw nie umia� lepiej u�ywa�, u�ywa� go bowiem �wietnie. Nie by�o w ca�ej szkole uczniaka, kt�ry by przeczyta� wi�cej i roztropniej. Gromadzi� zapasy m�dro�ci jak pilna pszczo�a miody. Ch�on�� w siebie wszystko, zach�anny jak g�bka, �atwo i z t� rado�ci�, kt�ra sprawia, �e wszystko zawi�e staje si� nagle jasne, a ka�dy trud traci sw�j kamienny ci�ar. Wobec takich cn�t, szeroko znanych i g�o�no uznawanych, promienista lekko�� ducha nie pozwala�a zwraca� uwagi na niejak� oci�a�o�� cia�a. Zdarza�o si�, �e najwi�ksi filozofowie, ludzie wznios�ego umys�u, nie gardzili smakowitym jad�em i po�erali nadmierne jego ilo�ci, chytrze rozumuj�c, �e wdzi�czna ludzko�� z�o�y t� przywar� na karb roztargnienia, w�a�ciwego ludziom szukaj�cym drogi do nie�miertelno�ci. Kt� bowiem, szukaj�c istoty wszechrzeczy, mo�e zwraca� uwag� na ilo�� zjadanej baraniny? Zdzis�aw nie by� wprawdzie umys�em a� tak g�rnym, ale w swojej szkole by� figur� wa�n�, wielkie przeto mia� przywileje, ch�tnie mu przyznane przez szkoln� spo�eczno��. Nie da si� przeto ukry�, �e zawsze g�odny duchem, pozwala� i mocnemu swojemu, ponad miar� rozros�emu cia�u podobn� okazywa� �apczywo��. Powiada� na swoj� obron�, �e otrzyma� rozgrzeszenie od wielkiej poezji. Czy Szekspir by� m�drcem? By� nim niew�tpliwie. A c� m�wi jego Juliusz Cezar do Antoniusza? M�wi tak: Otocz mnie lud�mi poszytymi w cia�o, Kt�rym si� �wiec� policzki i kt�rzy W nocy sypiaj�. Ten Kasjusz wygl�da Chudo i g�odno. Przepis ten wype�nia� Zdzis�aw tym �ci�lej, �e umia� spa� niezmordowanie i z przedziwn� wytrwa�o�ci�. Be�kot grzmot�w i huk piorun�w nie czyni�y na nim wra�enia. Nag�e zawalenie si� domu, by� mo�e, wywo�a�oby senne mrukni�cie. Zdawa�o si�, �e m�dra jego dusza wychodzi�a z cia�a, lecz nie pozostawa�a w kraju ojczystym, ale korzystaj�c z wolno�ci, odlatywa�a na jakie� dalekie wyspy na kra�cu �wiata, okazuj�c tak� sam� sk�onno�� do w��cz�gi jak i jej pan. Nie mo�na jej by�o przywo�a� z powrotem zwyczajnym i pospolicie u�ywanym sposobem, jak g�o�ne okrzyki lub tarmoszenie sennego cia�a. W domu Zdzis�awa dwa wymy�lono sposoby skuteczne: zatwardzia�y �pioch zrywa� si� z pos�ania, skoro go po�askotano w podeszw� bosej nogi, co te� czasem zawiod�o, lub podsuni�ciem mu pod nos wybornie pachn�cego �niadania, co nie zawiod�o nigdy. Obudziwszy si�, od razu stawa� si� rze�ki i przytomny. Dzie�, nawet mroczny i deszczem zlany, tak mokry, �e go mo�na by�o wy��� jak r�cznik po k�pieli, wita� g�o�nym �miechem. By�a to roztropna metoda; rycerz wdziewa� od samego �witu pancerz ochronny przeciwko strza�om smutku. Smutki ba�y si� tego radosnego ch�opca jak czarne kury jastrz�bia, co p�ywa na wysoko�ciach. Wielce oczytany, wybra� sobie z m�drych maksym jedn�, kt�ra mu si� wyda�a najm�drsz�, maksym� Chamforta, co z dojrza�ego owocu do�wiadcze� wycisn�� z�ocist� patok� m�dro�ci: "Stracony jest ka�dy dzie� bez u�miechu!" Zdzis�aw nie straci� dot�d �adnego dnia. Mia� w sobie tyle ciep�a, �e w jego domu palono w piecu jedynie z przyzwyczajenia, a tyle si� za nim wlok�o jasno�ci, �e blask pada� na wszystko, a na ludzkie twarze przede wszystkim. Wyczuwa� smutek lub utrapienie samym w�chem, jak ogar zaj�ca, i goni� go w tej�e chwili. Wiedzia� dobrze, jak ci�kie �ycie ma jego matka, wdowa po dramatycznym autorze; wi�c polowa� na jej zgryzoty i troski jak my�liwy na drapie�ne stworzenie. Nape�nia� jej �ycie niewypowiedzian� czu�o�ci� i rzuca� jej pod nogi radosny �miech jak kwiaty. Porwa� czasem przedobr� matk� w ramiona i silny jak m�ody nied�wiadek, obnosi� j� po domu wydaj�c okrzyki albo ca�uj�c jej oczy, w kt�rych ujrza� szary popi� umartwienia. Nie by�o tedy dw�ch wi�kszych przyjaci� na bo�ym �wiecie ni� ta srebrna ju� pani i jej synalek, radosne wydaj�cy ryki. I nie by�o dwojga wi�kszych oszust�w. Gdy si� zdarzy� dzie� g�odny, matka udawa�a, �e jest niedomagaj�ca i ca�kowicie pozbawiona apetytu, aby syn m�g� zje�� do syta, syn za� �ga� w �ywe, dobre oczy, �e najad� si� u przyjaciela, i o�wiadczywszy, �e sam widok jedzenia nape�nia go niesmakiem, karmi� matk� nie�edwie przemoc�, rycz�c ze �miechu. Jedno za drugie by�oby skoczy�o w ogie�. Zdzis�aw by� historycznym za�o�ycielem "zwi�zku trzech". Z rozkrzyczanej gromady uczniak�w wy�owi� serdecznym spojrzeniem m�odzie�ca nosz�cego do�� rzadkie imi�: Zenobi. Imi� to by�o utrapieniem jego w�a�ciciela. "Zdar�by je, gdyby je mia� napisane", jak powiada Szekspir, o czym zreszt� w ca�ej szkole wiedzia� tylko nauczyciel literatury i naszpikowany cytatami Zdzis�aw Roze�miany. - Nie martw si� - pociesza� przyjaciela. - Gorzej by by�o, gdyby ci� byli nazwali Arystydes, Atenogenes albo Pankracy. Zenobi jest imieniem d�wi�cznym i nie mo�na sobie na nim z�ama� z�ba jak na tamtych. Zreszt� to mi przypomina, �e wybitni m�owie nosili to imi�. - Kt� taki na przyk�ad? - Na przyk�ad Chmielnicki. - Nie ��yj! Chmielnicki by� Bohdan. - Na pierwsze, ale na drugie by�o mu Zenobi. - Ma�a pociecha. - Lepsza taka ni� �adna. Sk�d wiesz, czy ty nie ws�awisz tego imienia? By� to argument mi�y i naprawd� przyjacielski, Zenobi bowiem mia� nadzwyczajne aspiracje artystyczne. By�oby przesad� twierdzenie, �e sztuka jego nale�a�a do rz�du sztuk wznios�ych i wpatrzonych w nie�miertelno��, by�a bowiem raczej sztuk� magiczn�. Nikt chyba w ostatnim okresie dziej�w nie umia� �wietniej i ze znakomitsz� zr�czno�ci� udawa� rozmaitych g�os�w, jak w�a�nie Zenobi: ryku automobilowej, rozdzieraj�cym wrzaskiem p�acz�cej tr�by, zniecierpliwionego syku wody wypuszczanej z wodoci�gu, buczenia okr�towej syreny, za czym: szczekania psa, miauczenia kota i rechotania zadowolonego wieprza. Nie spos�b wyliczy� wszystkich tych g�os�w, kt�rymi gada bo�a ziemia. Zenobi mia� w gardle ca�� filharmoni�, wy�sz� szko�� muzyczn�, wszystkie orkiestry. Gdy by� w ogrodzie zoologicznym, przyprawia� mi�e zwierz�ta o ma�e szale�stwo; bocian dostawa� drgawek, us�yszawszy tu� nad sob� kumkanie �aby, a osio� toczy� nieprzytomnym wzrokiem, s�ysz�c zadzierzysty i pe�en niewymownej rozpaczy bratni g�os niewidzialnej o�licy. Poniewa� od o�lego ryku niedaleko do bolesnego wycia z�ego aparatu radiowego, Zenobi umia� na�ladowa� go z niezr�wnanym mistrzostwem. Nale�y przyzna�, �e te wspania�e i bujne talenty nie przywiod�y go bynajmniej do manii wielko�ci. By� ch�opcem skromnym, pracowitym i serdecznie uczynnym. Odznacza� si� umys�em �cis�ym i trzyma� na uwi�zi poetyckie usposobienie przyjaciela Zdzis�awa, wyd�te fantazj� i polotem. W szkole s�yn�� jako dobry matematyk, chocia� s�aw� matematyczn� usun�� w cie� rozg�os magika, co r�wnocze�nie udaje g�os tr�by i sapanie lokomotywy. Zenobi by� synem konduktora kolejowego, siwego cz�owieka, tak doskona�ego s�u�bisty i wdro�onego w swoje obowi�zki, �e gdy mu syn przyni�s� jednego razu ze szko�y �wiadectwo, stary poczciwiec spojrza�, szybko je odczyta�, potem wydobywszy konduktorski stalowy przyrz�d, przedziurawi� je w dw�ch miejscach. Syn wcale si� temu nie zdziwi�, umys�y �cis�e bowiem nie dziwi� si� nigdy i niczemu. Rano Zenobi szed� do szko�y, a ojciec na dworzec. Rozmawiali przy tej sposobno�ci tre�ciwie i rzeczowo: - Krak�w? - pyta� syn. - Tak. Si�dma trzydzie�ci. - Powr�t? - Niedziela. Dwudziesta druga siedem. Osobowy, przy�pieszony. - Szcz�liwej podr�y! - m�wi� syn. - Gotowe! - odpowiada� ojciec. Dom ich by� spokojn� stacj� z bufetem trzeciej klasy, a zawiadowc� stacji by�a matka, pracowita kobiecina, gadaj�ca z nawyku kolejowym j�zykiem. - Nie sp�nij si�, Zenobi, wieczerza dzisiaj o dwudziestej trzydzie�ci. Zenobi nigdy nie m�g� doj��, sk�d tym prostym ludziom przysz�o do g�owy jego imi�. Bardzo niedawno dowiedzia� si�, �e imieniem tym zachwyca� si� jego ojciec, znalaz�szy, przed urodzeniem si� syna, pozostawiony w przedziale wagonu romans pod tytu�em "Zenobi, czyli ksi���-�ebrak". Wszystko, co by�o w tym domu, pochodzi�o z kolei. Mo�e dlatego Zenobi tak niezr�wnanie udawa� lokomotyw�, a rozum mia� tak uporz�dkowany jak rozk�ad jazdy. Ze Zdzis�awem zawar� przyja�� wielk� i uczciw�; dopasowali si� do siebie jak sukno i podszewka, jak melodia z wt�rem, jak rym z rymem. Sp�ka ta wyobra�a�a pot�g� na wojowniczym terenie klasy, odzywa�a si� te� czasem g�osem dono�nym, ile razy pok��cone greckie szczepy grozi�y sobie podbiciem oka lub uszkodzeniem trzonowego z�ba. Radosna pogoda Zdzis�awa i mi�uj�ca harmoni� dusza Zenobiego nie mog�y �cierpie� kwas�w, m�t�w, intrygi i wa�ni. Z pob�a�aniem i wyrozumia�o�ci� patrzyli obaj na sprawiedliw� i honorow� walk�, gdy wszystkie sposoby pokojowego zako�czenia zatargu zosta�y przez szkoln� dyplomacj� wyczerpane. Ostatecznie cz�owiek posiada trzydzie�ci dwa z�by, liczb� wcale poka�n�, a guz na zapalczywym �bie wrz�cego Achillesa jest spraw� przemijaj�c�, o ile uderzenie nie by�o zbyt gwa�towne i nie zatrz�s�o tre�ci� g�owy. Wobec znanej twardo�ci czaszki nie by�o o to zbyt wielkiej obawy. Najwi�ksi i do�wiadczeni wojownicy zawsze, odruchowo, strzegli raczej brzucha, nigdy prawie g�owy. I Zdzis�aw, i Zenobi nie lubili rozpraw or�nych i nigdy nie wdawali si� sami w zatargi. Najspokojniejsze jednak narody tumult powszechny wci�ga czasem w wojn�. Zdarzy�o si� tak i z nimi. W trzeciej �awce, licz�c od okna, siedzia� niepozorny ch�opak, Zbyszek. By� to biedaczyna z dziwnie smutn� twarz�, syn szewca, klepi�cego bied� i buty na Pradze, w zapad�ej uliczce, pe�nej mokrych i zimnych opar�w z Wis�y. Matki ju� nie mia�. Przepycha� si� przez szko�� z kolczastym trudem, uparcie i niezmordowanie, jak gdyby urzeczony nadziej�, �e si� kiedy� wydostanie z nieszcz�snej, zielonym mchem liszaj�w obros�ej izdebki, nape�nionej cierpkim zapachem smo�y i miarowym, beznadziejnym stukotem m�otka, nieum�czonego dzi�cio�a. W�drowa� przez szkolne lata ze zgaszonym spojrzeniem, kt�re o�ywia�o si� i rozb�yskiwa�o na widok jedzenia przyniesionego do szko�y przez koleg�. On, Zbyszek, jad� je po��dliwym wzrokiem, wreszcie zas�ania� oczy r�k�, gdy g��d zacz�� w nim krzycze� i namawia�: "Porwij mu kawa�ek! On ma za wiele!" Nie prosi� jednak nigdy. Dwudziestu ch�opak�w odda�oby mu wszystko z serdecznym okrzykiem. Przypuszczano, s�dz�c z wielu oznak, �e dzieje si� z nim niet�go, obawiano si� jednak, by go nie urazi� zapytaniem. By� on najspokojniejszym uczniem, chocia� nie najwspanialszym. My�la� bardzo powoli; zdawa�o si�, �e my�l ka�d� rozgryza jak orzech, aby z trudem wydosta� z niego ziarno m�dro�ci. Sprawia� takie wra�enie, jak gdyby sp�ni� si� na poci�g o ca�y jeden dzie� i powoli, uparcie zd��a� za nim piechot�. Zanim wypowiedzia� s�owo, kr�ci� d�ugo g�ow�, Jakby mu si� przygl�da� nieufnie albo jak gdyby wa�y� je i mierzy�, gdy je jednak ju� wypowiedzia�, nie cofn��by go za nic w �wiecie. M�wi� g�osem mi�kkim i pieszczotliwym, Pe�nym s�odyczy; zdawa�o si�, �e z jego ust s�owa s�cz� si� Powoli, ci�kimi kroplami bursztynowej patoki. Nigdy g�osu nie podnosi�, jak gdyby przywyk� do cichego m�wienia w mrocznej izbie ojcowskiej, tak ciasnej, �e nie by�o w niej miejsca na okrzyk lub huczny rozg�os �piewu. Muzykalnymi talentami obdarzony Zenobi s�ucha� zawsze jego g�osu z wielk� przyjemno�ci�. - On tak m�wi, jak gdyby gra� na skrzypcach - m�wi� do Zdzis�awa. Zbyszek jednak m�wi� bardzo, bardzo rzadko. Zdarza�o si�, �e o co� zagadni�ty s�ucha� pilnie z serdecznym u�miechem, lecz nie odpowiada�. Wzruszy� ten i �w ramionami i odwraca� si� dotkni�ty. Nazajutrz zbli�a� si� do niego Zbyszek i m�wi�: - Dopiero w niedziel�. - Co ma by� w niedziel�? - pyta� tamten zdumiony. - Pyta�e� mnie wczoraj, kiedy ci oddam ksi��k�, wi�c ci m�wi�, �e w niedziel� - odpowiada� smutno Zbyszek. Opowiadano sobie, �e gdy w jego domu wybuchnie po�ar w poniedzia�ek, Zbyszek zjawi si� we wtorek w siedzibie stra�y po�arnej i powie cicho: "Pali si�!" Nie by� awanturnikiem ani m�ciwod�, zbyt s�aby by� zreszt�, by dotrzyma� placu burzliwym jak g�rskie potoki i silnym kolegom; mia� w sobie za to wiele zamy�lonej powagi, kt�r� szanowano. Nikt mu wprawdzie nie zaofiarowa� �cis�ej i gor�cej przyja�ni, nikt jednak nie by� jego wrogiem; tote� niemi�e zdumienie ogarn�o klas�, gdy jeden z koleg�w, ch�opak atletycznej budowy, o g�ow� od Zbyszka wy�szy, mocny i gwa�towny, obrazi� go dotkliwie i bez powodu. Si�acz opowiada� jak�� zabawn� histori�, kt�ra jednak�e nie by�a zabawna, tak �e zaledwie jeden tylko z przygodnych s�uchacz�w u�miechn�� si� z �aski, a raczej tak wykrzywi� roztropne oblicze, �e przy dobrej woli mo�na to by�o uwa�a� za u�miech. Cyklopowi nie podoba�o si� to i zaczepnym spojrzeniem spojrza� doko�a. Nie by�o spraw� bezpieczn� zaczepienie kt�rego� ze znanych wojownik�w, atleta przeto wyszuka� w�r�d gromadki najs�abszego, aby na nim wzi�� pomst� za swoje niepowodzenie. - Z ciebie mo�na by zrobi� przyn�t� na �aby - powiedzia� ni st�d, ni zow�d, patrz�c twardo w oczy Zbyszka. Zbyszek spojrza� na niego spokojnie, lekkim zmarszczeniem czo�a daj�c mu do poznania, �e wcale nie rozumie, czego tamten ��da. - Bo jeste� ��ta glista! - og�osi� si�acz triumfalnie i za�mia� si� g�o�no, niezmiernie rad z konceptu. Wszystkim obecnym wyd�u�y�y si� twarze, a kto� b�kn�� z k�ta: - G�upi jeste�, przyjacielu! Atleta nie odwr�ci� si� nawet w t� stron�, lecz za rozs�dn� t� odwag� uczyni� odpowiedzialnym Zbyszka. - Ty szewskie kopyto! - krzykn�� i uderzy� go w piersi zwini�t� pi�ci�. W tej samej chwili z dw�ch stron schwycono go za r�ce; jak dwa zajad�e ogary, co chwytaj� dzika za uszy, wczepi� si� w niego Zdzis�aw z prawej strony, a Zenobi z lewej. - Spokojnie, spokojnie! - rzek� Zdzis�aw zduszonym dziwnie g�osem i ze zwyk�ym na twarzy u�miechem. - Zenobi, trzymasz go tam? - Trzymam! - zameldowa� pos�usznie przyjaciel. Zdzis�aw zacz�� przemow�: - Obrazi�e� niegodnie dobrego koleg�... Ty jeste� silny jak byk, a on jest chudeusz. Powiniene� dosta� za to sumienne lanie... Nie szarp si�, bo jeszcze nie sko�czy�em! Zenobi, trzymaj mocno! - Trzymam! - Zachowa�e� si� jak dziki cz�owiek... Na swoj� obron� mo�esz u�y� cytaty z Homera: "Atletom zreszt�, wiadomo, si�a nie dana jest g�owie". Dlatego nie dostaniesz lania, ale musisz go przeprosi�. - Tak, tak! - zakrzykni�to dooko�a. Zbyszek chcia� co� powiedzie�, ale i on nie m�g� znale�� s�owa, i Zdzis�aw nie pozwoli� mu go znale��. - Ty nie masz nic do gadania. To ju� nie twoja sprawa, ale nasza. On ma ciebie przeprosi�. - Gwi�d�� na was i na niego! - wrzasn�� atleta i tak si� zwin��, �e by�by si� uwolni�, gdyby nie nag�a pomoc. Niespodziewany udzia� dw�ch przyjaci� w awanturze podoba� si� ch�opcom, kt�rzy tym gorliwiej zaofiarowali teraz swoje us�ugi, �e by�y one do�� sp�nione. - Przepro�, natychmiast przepro�! - krzykni�to. - Ani my�l�! - wrzasn�� napastnik. Jak wiadomo, sam Herkules nie da rady po��czonym przeciwnikom, nic dziwnego tedy, �e i to mizerne jego wydanie nie mia�o zbytnich szans zwyci�stwa. Zmuszono go, by pochyli� twardy �eb przed przera�onym Zbyszkiem, bardzo nisko i pokornie. - Zenobi, mo�esz ju� pu�ci�! - rzek� Zdzis�aw. Tamten, nagle zwolniony, chcia� si� w pierwszej chwili rzuci� na dw�ch przyjaci�, ale ujrza� przed sob� nie tylko ich. Spojrzenia zacz�y si� iskrzy�, m�ne serca pocz�y dymi�, a dusze chrz�ci�y, jakby wdziewa�y rycerskie zbroje. W si�aczu duch opad� jak flaga na deszczu. Nazajutrz, gdy wychodzono ze szko�y, do wiernych przyjaci� zbli�y� si� nie�mia�o Zbyszek. Bez jednego s�owa przy��czy� si� do nich, a chocia� zosta� powitany zach�caj�cym u�miechem, milcza�. Przeszed� z nimi przez miasto, nie bior�c udzia�u w ich �ywej rozmowie, czasem jedynie z gor�cym uwielbieniem spogl�da� to na jednego, to na drugiego. Zenobi mrugn�� porozumiewawczo w stron� Zdzis�awa, jakby mu chcia� rzec: - Dzisiaj jeszcze nic nie powie! - Kto wie? - odpowiedzia� mu Zdzis�aw mrugni�ciem. - Katastrofa wydaje si� ju� bliska. Nagle zagrzmia�o spod b��kitnego nieba. Zbyszek przystan��, spojrza� im serdecznie w oczy i rzek� dobitnie: - Dzi�kuj�! - Nie ma za co... - odpowiedzieli uprzejmie. - Zacny to jest ch�op - m�wi� Zenobi, gdy Zbyszek odszed�. - Tylko zbyt oszcz�dnie u�ywa ludzkiej mowy. Biedaczysko! Co� w nim siedzi i wydoby� si� nie mo�e. Ka�de jego s�owo jest jak je�. Trudno je�� przeci�gn�� przez gard�o. U�miechn�li si�, gdy Zbyszek zacz�� im towarzyszy� dzie� po dniu. Natychmiast po rozpocz�ciu przerwy mi�dzy lekcjami zbli�a� si� do nich i ju� ich nie odst�powa�. Nie wiadomo, jak nieprawdopodobnej ilo�ci s��w musia� u�y�, aby uprosi� koleg�, zajmuj�cego miejsce za wsp�ln� �awk� dw�ch przyjaci�, do zamiany miejsc. Jednego dnia usiad� tu� za nimi i jasnym spojrzeniem oznajmi� im o �ywej swojej rado�ci. W ten spos�b powoli sta� si� trzecim w przyjacielskim zwi�zku - zwi�zku trzech Z. Sta�o si� to tak jako� naturalnie, �e dwaj przyjaciele dziwili si� jedynie, czemu sta�o si� to tak p�no. S�o�ce uczciwej przyja�ni rozwia�o t� ci�k� mg��, co si� wlok�a za samotnym dot�d Zbyszkiem. Objawia� on na sw�j spos�b rado�� z tego powodu jak cz�owiek, co si� na �wiat wydoby� z ciasnego i mrocznego podziemia. Zdawa�o si�, �e pije przyja�� jak z�ote �wiat�o. "Rycerz sm�tnego oblicza" powesela� na g�bie i zdawa�o si�, �e si� uczy u�miechu. - On si� przy nas nawet m�wi� nauczy! - m�wi� Zenobi. - Przy tobie nauczy si� jedynie udawa� kur�, gdacz�c� po zniesieniu jaja, albo zepsuty gramofon. Ca�e szcz�cie, �e ja tu jestem! - za�mia� si� Zdzis�aw. - Lepiej jest czasem gdaka� ni� bredzi� - odpar� Zenobi. Zbyszek czyni� istotnie znamienite post�py w u�ywaniu Pi�knej ludzkiej mowy. Coraz cz�ciej si� zdarza�o, �e ju� tego samego dnia odpowiada� na zadane mu pytanie i coraz cz�ciej wa�y� si� na zdanie z�o�one z o�miu lub dziesi�ciu s��w. Poniewa� na pytania zadawane przez nauczyciela nie mo�na by�o w �aden spos�b odpowiada� po dwudziestoczterogodzinnym my�leniu, natychmiastowe odpowiedzi Zbyszka by�y wspania�ym bohaterstwem; rzecz� jest s�uszn� i sprawiedliw�, �e odpoczywa� w �yciu prywatnym i nie rozp�dza� si� nieprzytomnie. Teraz sam z wielkim zdumieniem przys�uchiwa� si� w�asnemu rozgadanemu zuchwalstwu. Wyg�osiwszy wspania�y okres, tak d�ugi, �e napisany by�by rozdzielony przecinkiem, nagle urywa� i patrzy� poza siebie, jakby chc�c dojrze� tego, kt�ry tyle od razu gada. Rumieniec oblewa� jego blad� twarz, skoro si� okaza�o, �e to on jest Demostenesem. - Staj� si� bardzo pyskaty... - rzek� raz nie�mia�o do dw�ch przyjaci�. - Mo�esz sobie jeszcze pozwoli�! - odrzekli serdecznie. Jednego dnia powiada Zenobi do Zdzis�awa z nie tajonym zdumieniem: - Czy mnie nie pobijesz, je�li ci powiem co� takiego, w co trudno uwierzy�? - Jestem dzi� �agodnie usposobiony... Gadaj, bracie! - Zbyszek �piewa�! - szepn�� Zenobi. Zdzis�aw, kt�ry sta�, usiad� nagle. - Je�li ��esz, Pan B�g ci� poka�e... S�ysza�e� na w�asne uszy? Mo�e miewasz halucynacje? - Gdzie tam! Przychodz� do niego, nie ma go w domu. Powiada mi jego ojciec, �e poszed� nad Wis��, bo wiosna. Szukam go, widz�: siedzi nad brzegiem, patrzy w wod� i �piewa! - Co �piewa�? - To trudno powiedzie�... Co� bez zwi�zku, bez s��w i bez sensu, ale �piewa�. - Z tego ch�opca b�d� jeszcze ludzie! - rzek� Zdzis�aw z wielk� powag�. - B�d� ludzie, chocia� si� z tob� zadaje. - A z tob� nie? - To w�a�nie ca�e jego szcz�cie. B�g jest mi�osierny i sprawiedliwy. - Czy mam ci� zabi� zaraz, czy dopiero jutro? - Lepiej ju� jutro, przyjacielu, bo dzisiaj u nas b�d� na kolacj� raki - odrzek� Zdzis�aw. - A czy ty masz poj�cie, jak ja lubi� raki? III. W drog�, panowie! Wakacje wymy�lono jedynie dlatego, �e gdyby kilkuset krzykliwych buszmen�w, urwipo�ci�w, zawadiak�w, i innych basa�yk�w przebywa�o w szkole przez dwana�cie miesi�cy bez �adnej przerwy, nieszcz�liwa szko�a musia�aby run��. Najpot�niejszy budynek nie zdo�a�by bez wytchnienia wytrzyma� tych wstrz�s�w i drga�, tych wrzask�w i krzyk�w, kt�rymi lud szkolny objawia swoje istnienie. W ka�dej niemal szkole mo�na zauwa�y� pod koniec roku opadanie tynku z powa� i szpary w pod�odze. Okaza�o si� konieczno�ci� wypuszczanie na dwumiesi�czn� wolno�� tatarskiej czeredy, aby mo�na za�ata� szczerby, pomalowa� powa�y, zasklepi� p�kni�cia w murach i umocni� schody. W ostatnich dniach czerwca szko�a najwyra�niej j�czy, trzeszczy i dr�y nocami. Kropla wydr��a ska�� non vi, sed saepe cadendo. Szko�a jest to ska�a, dr��ona non vi, sed saepe wrzeszczando. Po��czone g�osy kilkuset wspania�ych wyjc�w s� gro�n� pot�g� w przyrodzie. Szko�a jest to dobra i kochaj�ca matka, ale i najlepsza matka cz�sto zatyka sobie uszy, potem ukochane dziatki wypycha na bo�y �wiat, aby na szerokiej przestrzeni wykrzykiwa�y swoj� rado��. Wytrzyma�o�� ludzka ma swoje granice. Szko�a, w kt�rej "zwi�zek trzech Z" �wiczy� si� w m�dro�ci, wypchn�a swoje dziatki w upalny czerwcowy dzie�, pachn�cy woni� akacji, nabrzmia�y nad�sanym buczeniem b�k�w i upstrzony kolorowymi plamkami motyli. S�o�cu by�o tak gor�co, �e uczyniwszy sobie wachlarz z bia�ych chmur jak z bujnych pi�r strusich, ch�odzi�o sobie rozpalon� twarz. Jask�ki zm�czone upa�em siada�y na telegraficznych drutach tak g�sto, �e najpilniejsze depesze brn�y po nich z trudem. Zdawa�o si�, �e tkwi�ce na �anach pszenicy strachy na wr�ble zaczn� nied�ugo zdejmowa� pogniecione kapelusze z patyka g�owy i ga�ganiaste odzienia z chudych ramion. - Strasznie gor�co! - rzek� Zdzis�aw. - Nie chce mi si� gada�, bo mi si� zdaje, �e s�owa oblewaj� si� potem. Czy tobie te� tak gor�co? - Nie wiem - odrzek� sennie Zenobi. - Jak mo�esz nie wiedzie�? - Po prostu. Jestem umar�y z gor�ca i niczego nie czuj�. Patrz, idzie Zbyszek... W�a�ciwie to nie idzie, ale si� jeszcze porusza. - Pok�j temu domowi! - rzek� Zbyszek rado�nie. - Jakiemu domowi? Przecie siedzimy nad rzek�... Wyrwa�o ci si� jak umar�emu kadzid�o. - W tym wcale nie ma sensu! - za�mia� si� Zbyszek. - �miejesz si� jak Piekarski na m�kach - rzek� Zdzis�aw. - Za gor�co jest na wszelki sens. Siadaj, bo za chwil� otworz� posiedzenie, a posiedzenie musi by� na siedz�co. - Czy le�e� mo�na? - Mo�na, byleby� nie zasn��, bo to nie Liga Narod�w. - O, o! - krzykn�� Zenobi. - Statek p�ynie wod�... Takiemu to dobrze! Statek na Wi�le nie by� zdarzeniem wstrz�saj�cym, lecz trzy spojrzenia wlok�y si� za nim z wyrazem t�sknoty. Wyp�ywa� z miasta rozpra�onego jak piec piekarski, zanurzony w ch�odnej wodzie, pomi�dzy zielone ��gi w dalek� szeroko��. Wa��sa� si� tam rze�wy wiatr, zieleni�a si� rado�� nadbrze�na i ka�dy znu�ony dzie� k�pa� si� w g��bokiej rzece. Oni za� byli bardzo utrudzeni. Gadali weso�o, bo nie umieli inaczej, zdawa�o si� jednak wszystkim trzem, �e powr�cili z dalekiej, m�cz�cej podr�y, trwaj�cej bez ma�a dziesi�� bitych miesi�cy. Przedzierali si� przez mrok i g�stwin�, czasem d�ugo w noc. Pracowali sumiennie, zapalczywie i ze szlachetnym uporem, a Zbyszek najwi�cej z nich. Ma�o posiada� ksi��ek w�asnych, wi�c p�nym dopiero wieczorem po�ycza� potrzebne od innych, gdy ci inni zrobili swoje. Uczy� si� przy stuku ojcowskiego m�otka; ju� by� zm�czony, kiedy pochyla� si� nad ksi��k�, bo wraca� z dalekich korepetytorskich wypraw; dlatego d�u�ej patrzy� na brzuchaty okr�cik, kt�ry na biela�skim zakr�cie zahucza� rado�nie, a gdy znikn��, Zbyszek cicho westchn��. Zdzis�aw spojrza� uwa�nie na blad� i wymizerowan� twarz przyjaciela i cie� smutku, jak cie� przelatuj�cego ptaka, przebieg� przez jego twarz. Zaraz mu si� jednak oczy roze�mia�y. Nikt ze �miertelnych nie powinien widzie� zmartwienia na jego obliczu. Pot�ne jego my�li i najwspanialsze plany zawsze si� zjawia�y na �wiecie w kwiecistym u�miechu, co w�a�nie sta�o si� w tej chwili, s�dz�c z niezwyk