NKGGM
Szczegóły |
Tytuł |
NKGGM |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
NKGGM PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie NKGGM PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
NKGGM - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
GEORGE R.R. MARTIN GARDNER DOZOIS
Niebezpieczne kobiety
ISBN: 978-83-7785-646-8
Copy right © 2013 by George R.R. Martin and Gardner Dozois
All rights reserved
Copy right © 2015 for the Polish translation
by Zy sk i S-ka Wy dawnictwo s.j., Poznań
PROJEKT GRAFICZNY: Tobiasz Zy sk
ILUSTRACJE: Jędrzej Chełmiński
REDAKCJA: Robert Cichowlas
Zysk i S-ka Wydawnictwo
ul. Wielka 10, 61-774 Poznań
tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67, faks 61 852 63 26
Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 90
sklep@zy sk.com.pl www.zy sk.com.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony
znakiem wodny m (watermark).
Uzy skany dostęp upoważnia wy łącznie do pry watnego uży tku. Rozpowszechnianie całości lub
fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest
zabronione.
Konwersję do wersji elektronicznej wy konano w sy stemie Zecer.
Strona 4
Dla Jo Playford,
mojej niebezpiecznej ulubienicy
George R.R. Martin
Strona 5
Więcej Darmowy ch Ebooków na: www.FrikShare.pl
GARDNER DOZOIS
Wstęp
W literaturze popularnej zawsze trwał spór o to, jak bardzo niebezpieczne są kobiety.
W świecie rzeczy wisty m rzecz jasna tę kwestię dawno już rozstrzy gnięto. Nawet jeśli
Amazonki są mitem (a nawet gdy by nim nie by ły, z pewnością nie ucinały by sobie piersi, by
lepiej strzelać z łuku), inspiracją do tej legendy by ły straszliwe scy ty jskie wojowniczki, które
z całą pewnością istniały naprawdę. Gladiatorki walczy ły na śmierć i ży cie z inny mi kobietami
— a czasami również z mężczy znami — na arenach staroży tnego Rzy mu. Kobiety zajmowały
się piractwem, jak Anne Bonny i Mary Read, a nawet by ły samurajami. Podczas drugiej wojny
światowej służy ły w rosy jskich oddziałach frontowy ch, budząc lęk swą gwałtownością, a obecnie
służą w armii izraelskiej. W Stanach Zjednoczony ch do roku 2013 oficjalnie nie mogły
uczestniczy ć w walce, ale wiele odważny ch kobiet i tak oddało ży cie w Iranie oraz
w Afganistanie, ponieważ kule i miny przeciwpiechotne nie dbają o oficjalny status. Kobiety
służące w amery kańskim ochotniczy m korpusie WASP podczas drugiej wojny światowej również
oficjalnie zaliczały się do personelu cy wilnego (choć i tak wiele z nich zginęło podczas
wy kony wania obowiązków), ale Rosjanki pilotowały my śliwce i niekiedy zostawały asami.
Jednej z nich zaliczono dwanaście zestrzeleń. Królowa Boudika z plemienia Icenów dowodziła
jedny m z najgroźniejszy ch buntów przeciwko rzy mskiej władzy i niemalże udało się jej
przegnać Rzy mian z Bry tanii, a młoda francuska wieśniaczka prowadziła armie przeciwko
Anglikom z takim powodzeniem, że przeszła do historii jako Joanna d’Arc.
Po ciemnej stronie mamy „rozbójniczki”, takie jak Mary Frith i lady Katherine Ferrers czy
Pearl Hart (ostatnia osoba, która napad ła na dy liżans); osławione trucicielki, takie jak Agry pina
czy Katarzy na Medy cejska, nowoczesne przestępczy nie, na przy kład Ma Barker i Bonnie Parker,
a nawet sery jne morderczy nie, jak Aileen Wuornos. Elżbieta Batory ponoć kąpała się w krwi
dziewic, a nawet jeśli prawdziwość tej opowieści się podważa, nie ma wątpliwości, że torturowała
i zabiła dziesiątki, by ć może setki dzieci. Angielska królowa Maria I spaliła na stosie setki
protestantów, a królowa Elżbieta w odpowiedzi straciła wielu katolików. Szalona królowa
Madagaskaru Ranavalona skazała na śmierć tak wielu ludzi, że podczas jej panowania liczba
ludności wy spy spadła o jedną trzecią; nakazy wała stracić nawet ty ch, którzy się jej przy śnili.
Strona 6
Literatura popularna zawsze jednak miała schizofreniczne podejście do kwestii
niebezpieczny ch kobiet. W fantasty ce naukowej z lat trzy dziesty ch, czterdziesty ch
i pięćdziesiąty ch kobiety, jeśli w ogóle się pojawiały, by ły z reguły ograniczone do roli pięknej
córki naukowca, która mogła krzy czeć podczas scen walki, ale poza ty m nie robiła wiele,
pomijając padanie z podziwem w objęcia zwy cięskiego bohatera. Legiony kobiet mdlały
bezradnie, czekając, aż dzielny bohater o kwadratowej szczęce uratuje ich przed wszy stkim, od
smoka aż po któregoś z przerażający ch kosmitów, którzy na okładkach pulpowy ch magazy nów SF
zawsze uprowadzali je w nieprawdopodobny ch celach, od romanty czny ch aż po kulinarne.
Szarpiące się bezradnie kobiety przy wiązy wano do torów kolejowy ch i mogły jedy nie piszczeć
w nadziei, że bohater na czas przy będzie z odsieczą.
Niemniej opisy wano też wojowniczki — takie jak Dejah Thoris i Thuvia Edgara
Rice’a Burroughsa — które by ły równie groźne w walce jak John Carter i jego towarzy sze;
poszukiwaczki przy gód, jak Jirel z Joiry, C.L. Moore, przedzierały się z bronią w ręku przez strony
„Weird Tales” (torując drogę dla późniejszy ch bohaterek, takich jak Aly x Joanny Russ); James H.
Schmitz wy sy łał agentki z Vegi, takie jak babcia Wannatel i nieustraszone nastolatki, jak Telzey
Amberdon i Trigger Argee, do walki ze złowrogimi niebezpieczeństwami i potworami
kosmiczny ch szlaków; natomiast niebezpieczne kobiety Roberta A. Heinleina potrafiły dowodzić
gwiazdolotami albo zabijać wrogów w walce wręcz. Spry tna i tajemnicza Irene Adler stworzona
przez Arthura Conan Doy le’a by ła jedną z nieliczny ch osób, który m kiedy kolwiek udało się
przechy trzy ć Sherlocka Holmesa. Zapewne stała się też inspiracją dla legionów podstępny ch,
niebezpieczny ch, spry tny ch i uwodzicielskich femme fatale, które wy stępowały w książkach
Dashiella Hammetta i Jamesa M. Caina, a potem zaczęły się pojawiać w dziesiątkach filmów
noir. Do dziś można je zobaczy ć w kinie i w telewizji. Późniejsze telewizy jne bohaterki, takie jak
Buffy postrach wampirów czy Xena wojownicza księżniczka, potwierdziły, że kobiety mogą by ć
wy starczająco groźne, by walczy ć z hordami nadnaturalny ch potworów, i stały się też inspiracją
do powstania nowego gatunku znanego jako romans paranormalny.
Podobnie jak antologia Warriors, także Niebezpieczne kobiety zawierają opowiadania z różny ch
gatunków. Zwróciliśmy się do autorów science fiction, fantasy, kry minałów, powieści
history czny ch, horrorów i romansów paranormalny ch, zarówno mężczy zn, jak i kobiet, z prośbą,
by napisali coś o „niebezpieczny ch kobietach”. Odpowiedzieli nam niektórzy z najlepszy ch
obecnie autorów — od najstarszy ch do najmłodszy ch — jak Diana Gabaldon, Jim Butcher,
Sharon Kay Penman, Joe Abercrombie, Carrie Vaughn, Joe R. Lansdale, Lawrence Block,
Cecelia Holland, Brandon Sanderson, Sherrily n Keny on, S.M. Stirling, Nancy Kress i George R.
R. Martin.
Nie znajdziecie tu bezradny ch ofiar, które jęczą ze strachu, gdy bohaterski mężczy zna walczy
Strona 7
ze smokiem albo krzy żuje miecze z czarny m charakterem, a jeśli zamierzacie przy wiązać którąś
z ty ch kobiet do torów kolejowy ch, macie przed sobą ciężką walkę. Są tu władające mieczem
wojowniczki, dzielne pilotki my śliwców i astronautki, śmiercionośne sery jne morderczy nie,
potężne superbohaterki, podstępne i uwodzicielskie femme fatale, czarodziejki, twarde Złe
Dziewczy ny, rozbójniczki i buntowniczki, kobiety walczące o przetrwanie w postapokalipty cznej
przy szłości, kobiety detekty wi i surowi sędziowie, dumne, władające państwami królowe, które
— kierowane zazdrością i ambicją — wy sy łają ty siące ludzi na straszliwą śmierć, śmiałe smocze
jeźdźczy nie i tak dalej.
Miłej lektury !
Przetłumaczy ł Michał Jakuszewski
Strona 8
JOE ABERCROMBIE
Też mi desperado
(SOME DESPERADO)
Pełne oszałamiająco szy bkiej akcji opowiadanie zamieszczone poniżej pokazuje nam,
że pogoń za zbiegiem może niekiedy okazać się równie niebezpieczna dla ścigający ch,
jak i dla ściganego, jeżeli ten ostatni przekonuje się, że nie ma już dokąd uciekać…
Joe Abercrombie jest jedną z najszy bciej wznoszący ch się gwiazd dzisiejszego
fantasy. Zarówno czy telnicy, jak i kry ty cy cenią go za rzeczowy, oszczędny sty l.
Zapewne najbardziej znany m z jego utworów jest try logia Pierwsze prawo. Jej
pierwszy tom, Samo ostrze, opublikowano w roku 2006. W następny ch latach ukazały
się: Zanim zawisną na szubienicy i Ostateczny argument królów. Napisał też samodzielne
powieści: Zemsta najlepiej smakuje na zimno oraz Bohaterowie. Jego najnowsza książka
to Czerwona kraina. Poza pisarstwem Joe Abercrombie zajmuje się również montażem
filmowy m. Mieszka i pracuje w Londy nie.
TEŻ MI DESPERADO
Płoszka pogoniła wierzchowca piętami. Przednie nogi załamały się pod zwierzęciem i nim kobieta
zdąży ła się zorientować, przeży ła smutne rozstanie z siodłem.
Koziołkując w powietrzu, miała moment na rozważenie sy tua cji. Na pierwszy rzut oka nie
wy glądała ona zby t dobrze, a zbliżająca się ziemia nie dała Płoszce czasu na drugi. Spróbowała
się przetoczy ć na bok — jak zwy kle, gdy spoty kało ją coś złego — ale kontakt z gruntem zmusił ją
do zmiany planów. Odbiła się i wy lądowała w wy schły ch od słońca chaszczach.
Kurz opadł na ziemię.
Strona 9
Kobieta wy korzy stała chwilę na zaczerpnięcie oddechu, a potem drugą na jęknięcie, czekając,
aż świat przestanie wirować wokół niej. Trzecią chwilę zuży ła, by poruszy ć z wielką ostrożnością
ręką i nogą, oczekując na przy prawiający o mdłości ból, który świadczy łby, że coś sobie złamała,
i żałosny cień, jakim by ło jej ży cie, wkrótce zniknie w nieprzenikniony m mroku. Ucieszy łaby się
z tego, gdy by miało to oznaczać, że może sobie spokojnie leżeć i nie musi już uciekać. Ból jednak
nie nadszedł. A przy najmniej nie silniejszy niż zwy kle. Jeśli zaś chodzi o żałosny cień jej ży cia,
sprawa miała się dopiero rozstrzy gnąć.
Płoszka podźwignęła się z trudem, powłócząc nogami. Pokry wał ją kurz i pluła piaskiem.
W ciągu kilku ostatnich miesięcy połknęła go stanowczo zby t wiele i z przy gnębieniem pomy ślała,
że na ty m z pewnością nie koniec. Spieniony koń leżał w odległości kilku kroków. Robił bokami,
a przednie nogi miał czarne od krwi. Strzała Neary ’ego trafiła go w kłąb. Nie wbiła się
wy starczająco głęboko, by zabić zwierzę czy choćby spowolnić je naty chmiast, ale wy starczy ła,
żeby spowodować długotrwały krwotok, który na spółkę z szy bką jazdą Płoszki zabił je równie
niezawodnie jak drzewce wbite w serce.
By ły czasy, gdy Płoszka przy wiązy wała się do koni. Czasy, gdy — choć nie bez racji uważała
się za twardą wobec ludzi — dla zwierząt by ła niezwy kle miękka. Ale te czasy dawno już minęły.
W jej ciele i umy śle pozostało teraz bardzo niewiele miękkości. Dlatego porzuciła wierzchowca,
by wy dał ostatnie, pełne krwawej piany tchnienie bez pociechy jej uspokajającego doty ku,
i pomknęła w stronę miasteczka. Z początku trochę się chwiała na nogach, ale jej mięśnie szy bko
się rozgrzały. W bieganiu miała bardzo wiele wprawy.
Słowo „miasteczko” mogło by ć lekką przesadą. Osada składała się z sześciu budy nków,
a w przy padku dwóch albo trzech z nich to określenie również by ło zby t wy rozumiałe. Zbudował
je z nieociosany ch kłód ktoś, kto nigdy nie sły szał o kątach prosty ch, spaliło je też słońce i zmy ł
deszcz. Wszy stkie przy cupnęły wokół pozbawionego nawierzchni placu, na który m stała
rozsy pująca się studnia.
Największy z budy nków wy glądał na karczmę, burdel albo placówkę handlową,
a najprawdopodobniej by ł wszy stkimi trzema w jedny m. Na deskach nad drzwiami nadal wisiał
sfaty gowany szy ld, ale wiatr zatarł nazwę, pozostawiając ty lko kilka jaśniejszy ch smug na
ciemny m tle. „Nic, nigdzie” — głosił obecnie napis. Weszła na prowadzące do drzwi schody.
Stare deski skrzy piały pod jej bosy mi stopami. Zastanawiała się gorączkowo nad ty m, jak rozegra
sprawę, gdy już znajdzie się wewnątrz, jakie prawdy przy prawi jakimi kłamstwami, by osiągnąć
pożądany smak.
Ścigają mnie! — zawoła, dy sząc ciężko w drzwiach i starając się wy glądać na skrajnie
zdesperowaną. W obecnej chwili nie będzie to wy magało zby t wielkich talentów aktorskich.
Szczerze mówiąc, w żadnej chwili od dwunastu miesięcy.
Strona 10
Skurwysynów jest trzech! Potem — zakładając, że nikt jej nie pozna z listu gończego, doda:
Chcieli mnie obrabować! To fakt. Nie by ło potrzeby dodawać, że sama zrabowała te pieniądze
z nowego banku w Homenaw w towarzy stwie ty chże samy ch trzech dzielny ch mężczy zn, a także
czwartego, którego władze zdąży ły już zatrzy mać i powiesić.
Zabili mojego brata! Upili się krwią! Jej brat siedział sobie bezpiecznie w domu — gdy by ty lko
by ła teraz z nim — a jeśli ścigający czy mś się upili, to zapewne tanią gorzałą, jak zwy kle.
Niemniej wy krzy czy te słowa lekko śpiewny m tonem. Taki ton wy chodził jej świetnie, gdy tego
potrzebowała. Ćwiczy ła go tak długo, aż wreszcie zabrzmiał naprawdę pięknie. Wy obraziła sobie,
jak goście zry wają się z nóg, chętni pomóc kobiecie w opałach.
Zastrzelili mojego konia! Musiała przy znać, że to mało prawdopodobne, by ktoś na ty le twardy,
żeby mieszkać w podobny m miejscu, dał się porwać ry cerskiej pasji, ale może fortuna wreszcie
się do niej uśmiechnie.
Ponoć to czasem się zdarzało.
Weszła do środka karczmy, otworzy ła usta, by opowiedzieć swą historię, i nagle zamarła
w bezruchu.
Nie by ło tu nikogo.
Nie ty lko nikogo, lecz również niczego, a już z pewnością uśmiechu fortuny. W opustoszałej
sali nie pozostał ani kawałek mebla. Wąskie schody wiodły na położony po lewej stronie balkon.
Drzwi pusty ch pokojów na piętrze by ły szeroko otwarte. Przez liczne szczeliny w spękany ch
deskach do środka wnikały promy ki wschodzącego słońca. Coś czmy chnęło w cienie, który ch tu
nie brakowało — może ty lko jaszczurka. Wszy stkie powierzchnie by ły szare od kurzu, a w kątach
zalegały jego sterty wielkie jak kopy siana. Płoszka stała przez chwilę nieruchomo, gapiąc się na
to, a potem wy bieg ła na rozklekotany ganek i ruszy ła ku następnemu budy nkowi. Popchnięte
przez nią drzwi wy padły z zardzewiały ch zawiasów.
Ten dom nawet nie miał dachu. Ani podłogi. Ty lko nagie krokwie, a nad nimi odsłonięte,
różowe niebo, oraz równie nagie legary podłogowe i ziemia pod nimi, równie martwa i jałowa
jak wszędzie w promieniu wielu mil.
Wróciwszy na ulicę, Płoszka przy jrzała się wszy stkiemu wzrokiem niezmącony m nadzieją
i uświadomiła sobie, co widzi. W ok nach nie by ło szy b ani nawet woskowanego papieru. Przy
studni nie by ło sznura. Nigdzie nie widziała żadny ch zwierząt, pomijając swego martwego konia,
dodatkowo podkreślającego ten fakt.
To by ł wy schnięty trup od dawna martwej osady.
Sterczała przez pewien czas w ty m opuszczony m miejscu, stojąc na palcach bosy ch stóp,
jakby miała zamiar gdzieś pognać, ale brakowało jej celu. Oplotła się jedną ręką i poruszała
palcami drugiej, próbując pochwy cić pustkę. Przy gry zała dolną wargę i wciągała szy bkie,
Strona 11
chrapliwe oddechy przez wąską szparę między przednimi zębami.
Nawet według jej obecny ch standardów sy tuacja wy glądała paskudnie. Jeśli jednak Płoszka
nauczy ła się czegoś w ciągu kilku ostatnich miesięcy, to z pewnością tego, że zawsze może by ć
gorzej. Spojrzała w kierunku, z którego przy by ła, i zobaczy ła unoszące się w powietrzu tumany
kurzu — trzy szare ślady widoczne na tle lśniącej w blasku słońca ziemi równie szarego koloru.
— Niech to szlag — wy szeptała, mocniej przy gry zając wargę. Wy ciągnęła zza pasa nóż
kuchenny i wy tarła krótką metalową klingę o brudną koszulę, jakby ten czy n mógł w jakiś sposób
poprawić jej szansę. Zawsze jej mówiono, że ma bujną wy obraźnię, lecz mimo to nie potrafiła
sobie wy obrazić marniejszej broni. Roześmiałaby się, gdy by nie by ła na granicy płaczu. Jeśli się
nad ty m zastanowić, w ciągu kilku ostatnich miesięcy spędziła na tej granicy stanowczo zby t
wiele czasu.
Jak mogło do tego dojść?
To py tanie pasowało raczej do jakiejś porzuconej dziewczy ny niż do wy jętej spod prawa
banitki, za którą oferowano cztery ty siące marek nagrody. Mimo to nie przestawała go sobie
zadawać. Też mi desperado! Desperację opanowała świetnie, ale pozostałe aspekty tej roli wciąż
by ły dla niej tajemnicą. Smutna prawda wy glądała tak, że Płoszka świetnie wiedziała, jak do tego
doszło. Tak samo jak zawsze. Katastrofy następowały po sobie tak szy bko, że po prostu odbijała się
od kolejny ch jak ćma uwięziona wewnątrz latarni. Po pierwszy m standardowy m py taniu szy bko
zjawiło się drugie.
I co teraz, kurwa?
Wciągnęła brzuch — właściwie nie bardzo już by ło co wciągać — złapała za tasiemki torby
i pociągnęła ją za sobą. Monety uderzały o siebie z brzękiem, jakiego nie produkuje nic poza
pieniędzmi. Około dwóch ty sięcy marek w srebrze. Można by pomy śleć, że w banku będzie
znacznie więcej — deponujący m pieniądze mówili, że zawsze mają na podorędziu pięćdziesiąt
ty sięcy — okazało się jednak, że banki wcale nie są bardziej godne zaufania od bandy tów.
Wsadziła rękę do środka, wy ciągnęła garść monet i rzuciła je na ulicę, by lśniły
w promieniach słońca. Właściwie nie wiedziała, dlaczego to robi. Ostatnio zdarzało się jej to
bardzo często. By ć może ceniła własne ży cie znacznie wy żej niż dwa ty siące marek, nawet jeśli
nikt nie zgadzał się z tą opinią. A może miała nadzieję, że zabiorą srebro i zostawią ją w spokoju,
choć nie rozważy ła kwestii, co zrobi w ty m martwy m mieście, nie mając konia, jedzenia ani
broni. Najwy raźniej nie potrafiła stworzy ć planu, a przy najmniej nie takiego, który mógłby się
udać. Kiepskie planowanie zawsze by ło jej słabością.
Rozsy py wała srebro po ziemi, jakby siała zboże na gospodarstwie matki, od którego dzieliło ją
wiele mil i lat, a także kilkanaście gwałtowny ch śmierci. Kto by pomy ślał, że będzie za nim
tęskniła? Za nędzną chałupą, walącą się stodołą i wiecznie wy magający m naprawy płotem. Za
Strona 12
upartą krową, która nigdy nie dawała mleka, upartą studnią, w której nigdy nie by ło wody, oraz
upartą glebą, na której udawały się wy łącznie chwasty. A także za upartą młodszą siostrą
i bratem. Nawet za wielkim, naznaczony m bliznami, łagodny m Owcą. Czegóż by nie oddała za
to, by znowu usły szeć przeklinającą ją piskliwie matkę. Mocno pociągnęła obolały m nosem.
W oczach ją szczy pało, otarła je więc wy strzępiony m rękawem. Nie miała czasu na łzawe
wspomnienia. Widziała już trzy ciemne plamy jeźdźców, ciągnący ch za sobą nieuniknione
chmury py łu. Rzuciła na ziemię pustą torbę, pobiegła z powrotem do gospody i…
— Au!
Przeskakując przez próg, rozdarła sobie podeszwę bosej stopy o główkę sterczącego z desek
gwoździa. Prawda wy gląda tak, że świat to wredny skurczy by k. Nawet wtedy, gdy wielkie
katastrofy spadają ci na głowę, małe nie przepuszczą okazji, by ukąsić cię w stopę. Jakże
żałowała, że nie zdąży ła zabrać butów. W ten sposób mogłaby zachować choć odrobinę godności.
Miała jednak ty lko to, co miała, a na tej liście nie by ło butów ani godności. Sto wielkich ży czeń
nie by ło warty ch jednego małego faktu, jak do znudzenia powtarzał jej Owca, gdy przeklinała
jego, matkę i swój los, przy sięgając, że jutro już jej tu nie będzie.
Przy pomniała sobie, jak wy glądało wówczas jej ży cie. Gdy by ty lko mogła zdzielić w gębę
dawną wersję samej siebie. Będzie jednak mogła przy walić obecnej, jeśli uda się jej stąd
wy dostać.
Ale najpierw musi się uchy lić przed ciosami liczny ch obcy ch pięści.
Wbiegła na schody, uty kając lekko i przeklinając wniebogłosy. Dotarłszy na szczy t, przekonała
się, że zostawiła na każdy m stopniu krwawe odciski dużego palca. Ogarnęło ją przy gnębienie na
my śl o ty m krwawy m śladzie prowadzący m prosto do końca jej nogi, lecz nagle przez panikę
przesączy ło się coś przy pominającego plan.
Doszła do końca balkonu, mocno dociskając krwawiącą stopę do desek, i weszła do ostatniego
z opuszczony ch pokojów. Tam uniosła stopę, ściskając ją mocno, by powstrzy mać krwawienie,
wróciła na jednej nodze do pierwszego pokoju tuż przy schodach i schowała się w cieniach.
Z pewnością by ła to żałosna próba. Równie żałosna jak jej bose stopy, kuchenny nóż, dwa
ty siące marek łupu i wspaniałe marzenie o powrocie na zadupie, o ucieczce z którego marzy ła
przedtem. Marne szanse, że ty ch trzech skurwy sy nów da się nabrać, choć by li wy jątkowo głupi.
Cóż jednak jej pozostało?
Jeśli stać cię ty lko na niskie stawki, musisz liczy ć na łut szczęścia.
Miała za towarzy stwo ty lko własny oddech, niosący się echem w pusty m pokoju, ostre
wy dechy i chrapliwe wdechy, niemalże wy wołujące ból gardła. Oddech kogoś, kto zaraz może
się zesrać ze strachu i nie ma już żadny ch pomy słów. Po prostu nie widziała drogi wy jścia. Jeśli
wróci kiedy ś na gospodarstwo, codziennie rano będzie się zry wała z łóżka, by odtańczy ć krótki
Strona 13
taniec z radości, że ży je, na każde przekleństwo matki odpowie pocałunkiem i nigdy już nie będzie
warczała na siostrę ani drwiła z tchórzostwa Owcy. Obiecała to sobie, a potem pomy ślała, że
szkoda, że nie jest z ty ch, którzy dotrzy mują obietnic.
Usły szała konie, zakradła się do okna wy chodzącego w połowie na podwórko i wy jrzała
ostrożnie na zewnątrz, jakby zaglądała do wiadra pełnego skorpionów.
By li tu.
Neary miał na sobie swój stary, brudny koc, przewiązany w pasie sznurkiem. Przetłuszczone
włosy sterczały mu na wszy stkie strony, w jednej ręce trzy mał wodze, a w drugiej łuk, z którego
postrzelił wierzchowca Płoszki. Ciężki topór o ostrzu wy czy szczony m równie starannie, jak reszta
jego odrażającej postaci by ła zaniedbana, wisiał mu u pasa. Dodd naciągnął na oczy
sfaty gowany kapelusz, garbiąc się trwożnie w siodle jak zawsze, gdy jego brat by ł blisko.
Wy glądał jak szczenię spodziewające się klapsa. Płoszka chętnie by go wy mierzy ła temu
niewiernemu durniowi. Na początek. By ł też Jeg, wy prostowany dumnie jak lord i odziany
w długi czerwony płaszcz o brudny ch frędzlach opadający ch na zad wielkiego rumaka.
Mężczy zna przy glądał się budy nkom z głodny m gry masem na twarzy. Cy linder, który jego
zdaniem dodawał mu godności, przekrzy wił się na jego głowie i wy glądał jak komin na spalony m
gospodarstwie.
— Zostawiła pieniądze — zauważy ł Dodd, wskazując na monety leżące na ziemi wokół studni.
Parę z nich mrugało jasno w promieniach słońca.
— Na to wy gląda — zgodził się Jeg twardy m tonem w niczy m nieprzy pominający m
łagodnego głosu jego brata.
Zsiedli z wierzchowców i spętali je. Nie śpieszy li się. Mogłoby się zdawać, że strzepują z siebie
py ł po krótkiej przejażdżce, przy gotowując się na miły wieczór spędzony w kulturalny m
towarzy stwie. Nie mieli powodów do pośpiechu. Wiedzieli, że Płoszka tu jest, że nigdzie nie
ucieknie i że nie może liczy ć na żadną pomoc. Ona również o ty m wszy stkim wiedziała.
— Skurwy sy ny — szepnęła, przeklinając dzień, w który m połączy ła z nimi siły. Ale z kimś
trzeba współpracować, prawda? I można wy bierać ty lko z dostępny ch opcji.
Jeg rozprostował plecy, pociągnął nosem, splunął i wy ciągnął broń. Przeklętą kawalery jską
szablę, z której by ł taki dumny, ze spry tnie skonstruowany m koszem. Twierdził, że zdoby ł ten oręż
w pojedy nku z oficerem Unii, Płoszka wiedziała jednak, że go ukradł, podobnie jak większość
swego doby tku. Okropnie wy śmiewała się z niego z powodu tej głupiej szabli, ale nie miałaby nic
przeciwko temu, by to ona teraz go miała, pozostawiając jemu nóż kuchenny.
— Dy m! — ry knął Jeg. Płoszka skrzy wiła się boleśnie. Nie miała pojęcia, kto pierwszy nazwał
ją ty m imieniem. Jakiś dowcipniś wy pisał je na nakazie aresztowania i teraz wszy scy tak na nią
mówili. By ć może dlatego, że miała tendencję do znikania jak dy m. A może dlatego, że
Strona 14
śmierdziała jak on, ludzi drapało od niej w gardle i pły nęła z wiatrem.
— Wy łaź, Dy m! — Głos Jega odbił się echem od martwy ch frontów budy nków i Płoszka
skry ła się jeszcze głębiej w ciemności. — Wy łaź, a nie skrzy wdzimy cię zby t mocno!
Nie mieli zamiaru zabrać pieniędzy i odjechać. Chcieli również otrzy mać nagrodę.
— Lachociągi — wy szeptała, wsuwając języ k w szparę między zębami. Niektórzy mężczy źni
są tacy, że im więcej im dać, ty m więcej zabierają.
— Będziemy musieli po nią pójść — usły szała mącący ciszę głos Neary ’ego.
— Tak jest.
— Mówiłem, że będziemy musieli po nią pójść.
— Na pewno zlałeś się w portki z radości, co?
— Powiedziałem ci, że będziemy musieli po nią pójść.
— Przestań to powtarzać i bierz się do roboty.
— Posłuchajcie, forsa jest tutaj — zabrzmiał przy pochlebny głos Dodda. — Mogliby śmy po
prostu ją zebrać i zwiać. Nie musimy …
— Czy naprawdę wy lazłeś spomiędzy ty ch samy ch nóg co ja? — zapy tał brata szy derczy m
tonem Jeg. — Jesteś najgłupszy m skurczy by kiem na świecie.
— Najgłupszy m — zgodził się Neary.
— My ślisz, że zostawię cztery ty siące marek wronom? Ty sobie zbierz tę forsę. My
poskromimy klacz.
— Jak my ślisz, gdzie ona jest? — zapy tał Neary.
— Sły szałem, że jesteś wielkim tropicielem.
— W głuszy tak, ale teraz nie jesteśmy w głuszy.
Jeg uniósł brwi, wskazując głową na opustoszałe rudery.
— Twoim zdaniem to serce cy wilizacji?
Przez chwilę obaj mężczy źni spoglądali na siebie nawzajem. Nagły powiew otoczy ł ich nogi
obłokami py łu, po czy m się uspokoił.
— Gdzieś tu jest — stwierdził wreszcie Neary.
— Tak sądzisz? Całe szczęście, że towarzy szy mi człowiek mający ponoć najby strzejszy wzrok
na zachód od gór, bo inaczej mógłby m nie zauważy ć pierdolonego padłego konia leżącego
dziesięć kroków ode mnie. Tak, na pewno gdzieś tu jest.
— Jak my ślisz, gdzie?
— A gdzie ty by ś by ł?
Neary omiótł wzrokiem budy nki. Płoszka cofnęła się pośpiesznie, gdy spojrzenie jego
przy mrużony ch oczu padło na karczmę.
— Chy ba w ty m tutaj, ale ja to nie ona.
Strona 15
— Kurwa, pewnie, że ty to nie ona. Wiesz, po czy m to poznaję? Masz większe cy cki i mniej
rozumu. Gdy by by ła taka jak ty, nie musiałby m jej teraz szukać.
Znowu zapadła cisza, której towarzy szy ł kolejny powiew.
— Pewnie by ś nie musiał — zgodził się Neary.
Jeg zdjął cy linder, podrapał się po przepocony ch włosach i ponownie włoży ł na bakier
nakry cie głowy.
— Ty sprawdź ten, a ja zajmę się sąsiednim. Ty lko nie zabij tej suki, dobra? Za martwą dają
ty lko połowę nagrody.
Płoszka wy cofała się w cienie. Czuła pot spły wający jej pod koszulą. Dała się złapać na
totalny m zadupiu. Ty m bezwartościowy m skurwy sy nom. Bosa. Nie zasługiwała na to. Chciała
ty lko stać się kimś, o kim warto mówić. Nie by ć zerem, o który m wszy scy zapomną w dzień jego
śmierci. Teraz sobie uświadomiła, że istnieje delikatna równowaga między niedostatkiem
ekscy tujący ch wy darzeń, a ich przy tłaczający m nadmiarem. Niestety, podobnie jak większość
jej kulawy ch epifanii, ta nadeszła o rok za późno.
Wessała powietrze przez szparę między zębami, usły szawszy skrzy pienie podłogowy ch desek
na dole, a by ć może również brzęk wielkiego topora Neary ’ego. Ogarnęło ją drżenie. Nagle
poczuła się tak słabo, że ledwie mogła utrzy mać nóż, nie wspominając już o zadaniu nim ciosu.
Może nadszedł czas, by się poddać. Wy rzucić nóż za drzwi i zawołać: „Wy chodzę! Nie będę
sprawiała kłopotów! Wy graliście!”.
Uśmiechnęłaby się, skinęła głową i podziękowała im za zdradę, a także wy rozumiałość, kiedy
ją skopią albo wy batożą, połamią jej nogi, czy co tam będą mieli ochotę jej zrobić po drodze pod
szubienicę.
Widy wała już podobne widowiska i nigdy nie przy padły jej do gustu. Związany skazaniec
słuchał, jak wy czy tują jego imię i zbrodnię, którą popełnił, gdy zaciskano mu pętlę na szy i,
marzy ł o jakimś cudowny m ratunku, który nigdy nie nadchodził, błagał ze łzami o zmiłowanie
albo rzucał przekleństwami, ale to i tak nic nie zmieniało. Potem wierzgał nogami w powietrzu,
wy walał języ k i srał w portki ku uciesze hołoty wcale nie lepszej od niego. Wy obraziła sobie, jak
Jeg i Neary stoją w pierwszy m szeregu uśmiechniętego tłumu i gapią się na jej złodziejski taniec
na końcu sznura. Zapewne włożą jeszcze bardziej absurdalne stroje, naby te za nagrodę.
— Pierdolić ich — wy szeptała w ciemności, wy krzy wiając usta w złowrogim gry masie w tej
samej chwili, gdy usły szała stopę Nea ry ’ego na najniższy m stopniu.
Płoszka zawsze by ła przekorna. Już jako mały brzdąc, gdy ty lko ktoś jej powiedział, jak ma
by ć, zaczy nała się zastanawiać, co zrobić, żeby by ło inaczej. Matka zawsze jej mówiła, że jest
uparta jak muł. Uważała, że to wina krwi Duchów.
— To cholerna krew Duchów — iry towała się, jakby to Płoszka by ła winna temu, że jest
Strona 16
ćwierćkrwi dzikuską, a nie jej matka, która postanowiła iść do łóżka z pół-Duchem
— wędrowcem, który okazał się zapijaczony m nicponiem, co raczej trudno by ło uznać za
niespodziankę.
Będzie walczy ła. Z pewnością przegra, ale będzie walczy ła. Zmusi skurwy sy nów, by ją zabili,
i w ten sposób pozbawi ich przy najmniej połowy nagrody. Nie spodziewała się, że podobne my śli
uspokoją drżenie jej dłoni, niemniej tak właśnie się stało. Mały nóż nadal drżał, ale ty lko dlatego,
że tak mocno go ściskała.
Jak na człowieka uważającego się za wielkiego tropiciela, Nea ry miał spore trudności
z zachowaniem ciszy. Usły szała, jak oddech świszcze mu w nosie, gdy zatrzy mał się u szczy tu
schodów, tak blisko, że mogłaby go dotknąć, gdy by nie drewniana ściana.
Przestąpił z nogi na nogę i deski skrzy pnęły. Płoszka napięła wszy stkie mięśnie. Poczuła, że jej
włosy się jeżą. Potem go zobaczy ła. Nie biegł ku niej z toporem w ręce i żądzą mordu w oczach,
lecz skradał się wzdłuż balkonu, podążając za pozostawiony m na przy nętę śladem. Gotowy do
strzału łuk kierował w całkowicie niewłaściwą stronę.
Płoszka zawsze uważała, że gdy los ofiaruje jej dar, należy chwy cić go obiema rękami,
zamiast się zastanawiać, w jaki sposób wy razić swą wdzięczność. Pognała w stronę mężczy zny,
wy szczerzając zęby. W jej gardle zrodził się cichy warkot. Neary odwrócił głowę,
wy trzeszczając oczy. Łuk podąży ł za nią, grot strzały lśnił w słaby m świetle wnikający m do
wnętrza opuszczonego budy nku.
Płoszka pochy liła się nisko i złapała przeciwnika za nogi. Stęknął, gdy uderzy ła go barkiem
w udo. Odnalazła dłonią nadgarstek swej drugiej ręki i zacisnęła je mocno tuż poniżej ty łka
Neary ’ego. Jej nozdrza wy pełnił odór konia i kwaśnego potu. Łuk wy strzelił, ale Płoszka
prostowała się już z krzy kiem i warczeniem. Choć by ł potężnie zbudowany m mężczy zną, uniosła
go nad poręcz równie zręcznie, jak robiła to z workami ziarna na gospodarstwie matki.
Zawisł na chwilę w powietrzu, zszokowany otwierając szeroko usta i oczy, a potem poleciał
w dół ze sły szalny m świstem powietrza i runął z trzaskiem na podłogę.
Kobieta zamrugała, ledwie mogąc w to uwierzy ć. Owłosiona skóra jej głowy płonęła.
Dotknęła jej palcem, na wpół spodziewając się, że wy maca wbitą w mózg strzałę. Lecz kiedy się
odwróciła, zobaczy ła ją w ścianie za swy mi plecami. Z jej punktu widzenia by ło to znacznie
lepsze rozwiązanie. Poczuła jednak lepką krew we włosach i spły wającą po czole. Może uderzy ło
ją łuczy sko. Jeśli dotrze do tego łuku, będzie miała szansę. Postąpiła krok w stronę schodów,
a potem stanęła jak wry ta. W drzwiach stał Jeg. Jego szabla by ła długim, czarny m łukiem,
widoczny m na tle skąpanej w blasku słońca ulicy.
— Dy m! — ry knął. Czmy chnęła wzdłuż balkonu niczy m królik, podążając donikąd swy m
krwawy m tropem. W pełny m pędzie uderzy ła barkiem w drzwi na końcu i wy padła w światło na
Strona 17
kolejny balkon ulokowany z ty łu budy nku. Wsparła bosą stopę na niskiej poręczy — lepiej dać się
ponieść własnej przekorze w nadziei, że zaprowadzi ją ona ku bezpieczeństwu, niż tracić czas na
my ślenie — i skoczy ła ku rozklekotanemu balkonowi budy nku po drugiej stronie wąskiej uliczki,
wy machując w powietrzu kończy nami, jakby mogło ją to zanieść dalej.
Złapała za poręcz, uderzy ła żebrami o drewno i zsunęła się z jękiem w dół, poszukując dłońmi
uchwy tu, by podciągnąć się wy żej. Nagle coś pękło…
Rozległ się trzask udręczonego drewna i całe zwietrzałe cholerstwo oderwało się od ściany
budy nku.
W locie Płoszka raz jeszcze miała chwilę na rozważenie sy tuacji. I znowu na pierwszy rzut oka
nie wy glądała ona zby t dobrze. Zaczy nała już zawodzić z rozpaczy, gdy jej stary wróg grunt
dorwał ją — jak działo się zawsze — sprawił, że noga ugięła się pod nią, a potem obrócił ją
i walnął w bok, wy bijając jej powietrze z płuc.
Zakasłała, jęknęła, a potem wy pluła jeszcze trochę piasku. Nie pocieszała jej zby tnio my śl, że
przy poprzedniej okazji miała rację, sądząc, że nie po raz ostatni wy pełnił jej usta. Zobaczy ła
Jega. Stał na balkonie, z którego skoczy ła. Zsunął cy linder na czoło, zachichotał, po czy m wrócił
do środka.
Nadal miała w dłoni kawałek poręczy, chociaż mocno zbutwiały. Podobnie jak jej nadzieje.
Przetoczy ła się i odrzuciła go na bok, ponownie czekając na wy wołujący mdłości ból, który jej
powie, że już po niej. Ty m razem również nie nadszedł. Mogła się ruszać. Poruszy ła stopami
i doszła do wniosku, że da radę wstać. Postanowiła jednak z ty m zaczekać. Najprawdopodobniej
zrobi to ostatni raz w ży ciu.
Odczołgała się od sterty połamanego drewna pod ścianą. Jej cień ciągnął się ku drzwiom.
Jęknęła z bólu, usły szawszy odgłos ciężkich kroków Jega dobiegający z wnętrza budy nku. Zaczęła
się oddalać na ty łku i na łokciach, ukry wając noży k za nadgarstkiem. W drugą dłoń nabrała garść
piasku.
— Dokąd się wy bierasz? — Jeg pochy lił się pod niskim nadprożem. By ł wy sokim mężczy zną,
ale w owej chwili wy glądał jak olbrzy m. Przerastał Płoszkę o całe pół głowy, nawet kiedy stała,
a waży ł zapewne prawie dwa razy więcej od niej, nawet gdy ostatnio coś jadła. Ruszy ł ku niej
dumny m krokiem, rozciągając języ kiem dolną wargę. Ciężką szablę swobodnie trzy mał w dłoni.
Wy raźnie napawał się chwilą swego triumfu.
— Nieźle podeszłaś Neary ’ego, co? — Uniósł nieco rondo cy lindra, odsłaniając brązowe
znamię na czole. — Jesteś silniejsza, niżby się zdawało. Ale z drugiej strony chłopak jest taki
głupi, że mógłby stamtąd zlecieć bez pomocy. Ja nie dam się tak łatwo załatwić.
To się dopiero okaże, ale Płoszka pozwoli, by nóż powiedział to za nią. Nawet niewielki kawałek
metalu potrafi by ć bardzo elok wentny, jeśli wepchnie się go w odpowiednie miejsce. Cofnęła się
Strona 18
jeszcze bardziej, wzbijając nogami kurz, chcąc sprawić wrażenie, że próbuje wstać, a potem
osunęła się z jękiem, gdy noga się pod nią załamała. Sprawianie wrażenia straszliwie cierpiącej
nie wy magało wielkich talentów aktorskich. Krew wy pły wała spomiędzy jej włosów, łaskocząc
ją w czoło. Jeg wy szedł z cienia. Nisko wiszące na niebie słońce świeciło mu prosto w twarz
i musiał mruży ć powieki. Tego właśnie chciała Płoszka.
— Nadal pamiętam dzień, gdy zobaczy łem cię po raz pierwszy — ciągnął mężczy zna,
napawając się brzmieniem swego głosu. — Dodd przy szedł do mnie podekscy towany
i powiedział, że widział Dy m, tę samą, której twarz widniała na wszy stkich afiszach wokół Rostod.
Cztery ty siące marek za pojmanie. Czegóż to o tobie nie opowiadali! — Zakrzy knął radośnie
i kobieta cofnęła się jeszcze dalej. Podwinęła lewą nogę, chcąc się upewnić, że nie zawiedzie,
gdy będzie jej potrzebowała. — Wy powiadali twoje imię takim tonem, że można by pomy śleć,
że jesteś demonicą trzy mającą w każdej ręce po dwa miecze. Wy obraź sobie, jak skurwy sy ńsko
się rozczarowałem, zobaczy wszy, że jesteś ty lko wy straszoną, śmierdzącą szczy nami dziewuchą
ze szparą między zębami. — Jakby sam pachniał letnią łąką! Postąpił kolejny krok naprzód,
wy ciągając ku niej wielką dłoń. — Nie próbuj drapać. Więcej jesteś dla mnie warta ży wa. Nie
chciałby m…
Lewą dłonią rzuciła w niego piaskiem, wsparła się mocno na prawej i wstała. Jeg odwrócił
głowę i warknął wściekle, gdy piasek pokry ł mu twarz. Ciął szablą na oślep, ale Płoszka pochy liła
się nisko i klinga przeleciała tuż nad jej głową. Poczuła powiew we włosach, a ciężar oręża
sprawił, że mężczy zna odwrócił się w bok. Lewą ręką chwy ciła za powiewającą luźno połę
płaszcza Jega, drugą zaś wbiła głęboko nóż w jego prawy bark.
Stęknął z bólu. Płoszka wy rwała nóż i uderzy ła ponownie. Ostrze rozpruło rękaw płaszcza
i ukry tą pod nim kończy nę, omal nie wbijając się w jej nogę. Unosiła już nóż do następnego
ciosu, gdy jego pięść trafiła z boku w jej usta. Zatoczy ła się do ty łu, jej bose stopy ślizgały się po
ziemi. Złapała się rogu budy nku i trzy mała się go przez chwilę, próbując się uwolnić od blasku
wy pełniającego jej czaszkę. Wtem zobaczy ła, że Jeg jest ty lko krok czy dwa od niej. Szczerzy ł
ociekające śliną zęby, usiłując przełoży ć szablę z bezwładnej prawej dłoni do lewej. Palce
zaplątały mu się w zdobny mosiężny kosz.
Gdy wy darzenia toczy ły się szy bko, Płoszka potrafiła po prostu działać, nie zaprzątając sobie
głowy litością, szansami ani właściwie niczy m. To właśnie pozwoliło jej przetrwać cały ten sy f.
I wszy stko, co ją do niego doprowadziło, jeśli już o ty m mowa. Prawie każdy dar ma jednak
również wady, które z czasem się ujawniają. Klątwa Płoszki polegała na ty m, że za dużo my ślała,
gdy już by ło po wszy stkim. To już jednak by ła całkiem inna historia. Jeśli Jeg zdoła dobrze
uchwy cić oręż, będzie po niej, i ty le. Dlatego, nim jeszcze ulica przestała wirować wokół niej,
kobieta znowu rzuciła się do ataku. Próbował uwolnić rękę, ale zacisnęła na niej lewą dłoń,
Strona 19
zbliży ła się do niego, trzy mając się jego płaszcza, i zaczęła szaleńczo uderzać nożem — w brzuch,
w żebra i znowu w żebra. Warczała na niego, a on stękał z bólu przy każdy m uderzeniu. Uchwy t
noża robił się coraz bardziej śliski w jej obolałej dłoni.
Gdy pchnęła po raz kolejny, złapał ją za koszulę, rozdzierając tkaninę, i spróbował odepchnąć,
ale nie by ło w ty m siły. Cofnęła się ty lko o krok. Przejaśniało się jej już w głowie i zdołała
zachować równowagę, Jeg zaś zachwiał się i osunął na jedno kolano. Uniosła wy soko nóż w obu
dłoniach i dźgnęła nim ten głupi cy linder, spłaszczając go. Nóż wbił się w głowę Jega aż po
rękojeść.
Zatoczy ła się do ty łu, spodziewając się, że mężczy zna runie na twarz. On jednak wy prostował
się chwiejnie jak wielbłąd, którego widziała kiedy ś na festy nie. Rondo cy lindra opadło mu na
oczy, zatrzy mując się na nosie. Rękojeść noża sterczała pionowo w górę.
— Gdzie się podziałaś? — zapy tał głosem brzmiący m bełkotliwie, jakby usta wy pełniał mu
żwir. — Dy m? — Zatoczy ł się w jedną stronę, a potem w drugą. — Dy m?
Powlókł się w jej stronę. Szabla zwisała luźno w jego zakrwawionej dłoni. Szty ch drapał
o ziemię, tworząc rowki wokół mężczy zny. Jeg uniósł lewą rękę — palce wy ciągał szty wno, ale
nadgarstek zwisał luźno — i zaczął obmacy wać cy linder, jakby coś wpadło mu do oka i chciał je
otrzeć.
— Dży m? — Połowę twarzy objęły mu drgawki, od który ch wy krzy wiała się w zupełnie
nienaturalny sposób. Albo może naturalny dla kogoś, komu wbito nóż w mózg. — Ży m? — Krew
spły wała z wy giętego ronda jego cy lindra, zostawiając na policzku czerwone ślady. Nasiąknęła
nią już połowa jego koszuli, ale on nadal lazł przed siebie. Jego zakrwawione lewe ramię drżało
gwałtownie, a klinga szabli uderzała o nogę. — Żum? — Cofała się przed nim, wy trzeszczając
oczy. Jej ręce zwisały bezwładnie, a po skórze przebiegały ciarki. Wreszcie poczuła za plecami
ścianę domu. — Żu?
— Zamknij się! — Skoczy ła na mężczy znę, wy ciągając przed siebie otwarte dłonie, i obaliła
go na plecy. Broń wy padła mu z dłoni, ale zbrukany krwią cy linder nadal trzy mał się głowy,
przy bity do niej nożem. Przetoczy ł się powoli na twarz. Jego prawa ręka miotała się bezładnie.
Lewą wsunął pod bark, jakby próbował wstać.
— Och — mruknął w piasek i znieruchomiał.
Płoszka odwróciła ostrożnie głowę i splunęła krwią. W ciągu kilku ostatnich miesięcy połknęła
jej stanowczo zby t wiele. Oczy zaszły jej łzami. Otarła je drżącą dłonią, nie potrafiąc uwierzy ć,
co się stało. Mogłoby się zdawać, że w ogóle w ty m nie uczestniczy ła. To by ł koszmar i pora już
się z niego obudzić. Zacisnęła powieki, a następnie znowu je rozchy liła. Jeg nadal tam leżał.
Zaczerpnęła pośpieszny oddech i gwałtownie wy puściła powietrze z płuc, otarła plwocinę
z wargi oraz krew z czoła, a następnie znowu wciągnęła powietrze i je wy puściła. Potem
Strona 20
podniosła z ziemi szablę Jega, zacisnęła zęby, by powstrzy mać wy mioty. Ich pragnienie
nadchodziło falami wraz z pulsujący m bólem w boku twarzy. Cholera, ależ miała ochotę usiąść!
Po prostu się zatrzy mać. Nakazała jednak sobie odwrócić się i ruszy ć ku ty lny m drzwiom
karczmy. Ty m, przez które przed paroma chwilami wy szedł jeszcze wówczas ży wy Jeg. Żeby
człowiek dorosnął, potrzeba wielu lat ciężkiej pracy, a by zakończy ć jego ży cie, wy starczy parę
chwil.
Neary wy czołgał się z dziury, którą jego upadek wy bił w podłodze. Ściskał zakrwawioną
nogawkę z bardzo niezadowoloną miną.
— Znalazłeś tę pierdoloną sukę? — zapy tał, kierując spojrzenie ku drzwiom.
— Och, z pewnością.
Wy bałuszy ł oczy i spróbował się podczołgać do leżącego nieopodal łuku, jęcząc głośno po
drodze. Płoszka podeszła bliżej, unosząc wielką szablę Jega. Neary odwrócił się na plecy,
otwierając szeroko oczy przerażenia. Uniósł jedną rękę w geście desperacji. Uderzy ła w nią
z całej siły płazem szabli. Jęknął z bólu i przy cisnął rękę do piersi. Następnie zdzieliła
szlochającego mężczy znę w skroń i przewróciła go na brzuch. Przeszła nad nim, wsuwając sobie
oręż za pas, podniosła łuk i wzięła z kołczana trochę strzał. Ruszy ła ku drzwiom, nakładając strzałę
na cięciwę, i wy jrzała na ulicę.
Dodd nadal zbierał monety z ziemi i chował je do torby, posuwając się w stronę studni.
Pozostawał niewrażliwy na los, jaki spotkał jego towarzy szy. Nie by ło to aż tak dziwne, jakby się
zdawało. Jeżeli można by ło określić Dodda jedny m słowem, z pewnością by ło to słowo
„niewrażliwy ”.
Zeszła na dół, stąpając po boczny ch częściach stopni, gdzie ry zy ko ostrzegawczego
skrzy pnięcia by ło mniejsze, a następnie naciągnęła w połowie cięciwę i wy celowała w Dodda,
który nadal pochy lał się nad ziemią, zwrócony ku niej plecami. Pośrodku nich miał na koszuli
ciemną plamę od potu. Przez dłuższą chwilę poważnie rozważała uczy nienie z tej plamy tarczy
strzelniczej i przeszy cie go strzałą od ty łu. Niełatwo jest jednak zabić człowieka, zwłaszcza po
dłuższy m zastanowieniu. Zebrał ostatnią monetę i wrzucił ją do torby, a potem wstał, zawiązał jej
rzemy ki i odwrócił się z uśmiechem.
— Mam wszy stkie…
Gapili się na siebie przez chwilę. Dodd przy kucnął na zakurzonej ulicy, trzy mając w jednej
ręce torbę. Na jego skąpanej w blasku słońcu twarzy widniał niepewny uśmieszek, ale w skry ty ch
w cieniu taniego kapelusza oczach wy raźnie dostrzegało się strach. Płoszka zatrzy mała się na
najniższy m stopniu schodów — bose, zakrwawione stopy, rozkwaszone, zakrwawione usta,
zakrwawione włosy lepiące się do zakrwawionego czoła. Łuk jednak miała czy sty i gotowy do
strzału.