8375

Szczegóły
Tytuł 8375
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8375 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8375 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8375 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TATIANA TO�STOJ Ky� Tytu� orygina�u Kys Kys przek�ad i pos�owie Jerzy Czech 2004 Benedikt w�o�y� walonki, potupa�, �eby si� �adnie u�o�y�y na nogach, sprawdzi� zasuwk� pieca, strz�sn�� na pod�og� okruszyny chleba - dla myszy; okno zatka� szmatk�, �eby w chacie nie wych��d�o, wyszed� na ganek i wci�gn�� w nozdrza mro�ne, czyste powietrze. Oj, jak dobrze! Nocna zamie� si� uspokoi�a, �nieg le�y bia�y i solidny, niebo sinieje, wysokie klosny stoj�, ani si� zachwiej�. Tylko czarne zaj�ce przeskakuj� z wierzcho�ka na wierzcho�ek. Benedikt sta� tak przez chwil�, zadar� do g�ry p�ow� brod� i mru��cy oczy, patrzy� na zaj�ce. Warto by par� ut�uc na now� czapk�, ale kamienia nie ma. No i mi�ska by si� zda�o podje��. Bo to ci�giem tylko myszy i myszy; dawno ju� si� przejad�y. Kiedy si� mi�so czarnego zaj�ca wymoczy jak nale�y, uwarzy w siedmiu wodach, a jeszcze posuszy na s�o�cu przez tydzie� czy dwa i podusi w piecu, to nie b�dzie truj�ce. Ma si� rozumie�, je�li si� trafi samiczka. Bo je�li samiec, to mo�esz gotowa�, ile chcesz - ci�giem b�dzie taki sam. Kiedy� tego ludzie nie wiedzieli, jedli z g�odu i samce. A teraz si� zmiarkowali: kto samca zje, temu na ca�e �ycie w piersiach zostan� chrypy i bulgoty. Nogi od tego usychaj�. A jeszcze z uszu wyrastaj� w�osy: czarne, grube, i brzydki zapach od nich idzie. Benedikt westchn��: czas do roboty; zapi�� siermi�g�, zawar� drzwi chaty drewnian� belk� i jeszcze podpar� kijem. Ukra�� z chaty nie ma czego, ale ju� tak si� przyzwyczai�. I mateczka nieboszczka zawsze tak robi�a. W dawnych czasach, przed Wybuchem - opowiada�a - ludzie wszystkie drzwi zamykali. Od matki nauczyli si� s�siedzi i tak si� przyj�o. Teraz ca�a ich osada podpiera�a drzwi kijem. Mo�e to zreszt� i swywola. Na siedmiu wzg�rzach po�o�ony jest Fiodoro-Ku�micz�w, grodek nasz kochany. Benedikt szed�, poskrzypuj�c �wie�ym �niegiem, napawaj�c si� lutowym s�o�cem, raduj�c znajomymi uliczkami. Tam i sam rz�dy czarnych chat - za wysokimi p�otami, za tarcicowymi wrotami. Na dr�gach kamienne garnce schn� abo drewniane dzbany; czyj domek wy�szy, ten i dzbany ma lepsze, a niekt�ry i ca�� beczk� na dr�g wsadzi, �eby w oczy k�u�a: patrzcie, ludkowie, jak bogato sobie �yj�! Taki nie dra�uje pieszo do roboty, ale sa�mi je�dzi, wymachuje knutem. A do sa� wygenerat jest zaprz�ony, biegnie, walonkami tupie; blady, zmydlony, j�zyk na wierzch wywali�. Dop�dzi do Chaty Pracy i stanie jak wkopany w ziemi� wszystkimi czterema nogami, i tylko kosmatymi bokami robi: chy, chy, chy, chy. Jak toto oczami przewraca, oj, jak przewraca... I z�by szczerzy. Rozgl�da si�... A niech diabe� porwie tych wygenerat�w! Lepiej si� od nich trzyma� z daleka. Straszni s� i nie wiadomo, czy to ludzie, czy nie: g�ba niby ludzka, ale tu��w pokryty sier�ci� i biegaj� na czworakach. A na ka�dej nodze maj� po walonku. Powiadaj�, �e ci wygeneraci �yli nawet przed Wybuchem. Kto wie, mo�e i tak. Mrozik teraz, para bucha z ust i ca�a broda szronem si� pokry�a. A przecie jak b�ogo! Chaty stoj� mocne, czarne. Wzd�u� p�ot�w zaspy wysokie, a do ka�dych drzwi wydeptana �cie�ynka. Bia�e wzg�rza g�adko zbiegaj� w d� i g�adko si� wznosz�, faluj�. Po za�nie�onych stokach �lizgaj� si� sanie, za saniami niebieskie cienie, �nieg mieni si� wszystkimi barwami, a za wzg�rzami wstaje sionko i na modrym niebie te� igra t�czowym �wiat�em. Jak oczy zmru�ysz, to od s�o�ca promienie id� koliskami, a jak si� puszysty �nieg naci�nie walonkiem - to si� zaiskrzy, jakoby dojrza�e �wietlaki zadr�a�y. Benedikt pomy�la� o �wietlakach, wspomnia� mateczk� i westchn��: przez te w�a�nie �wietlaki pomar�a, bidaczka. Bo fa�szywe by�y. Na siedmiu wzg�rzach le�y gr�d Fiodoro-Ku�micz�w, a wok� grodu pola nieogarnione, ziemie niepoznane. Na p�nocy lasy nieprzebyte, od wichru po�amane, ga��zie w nich si� posplata�y i nie daj� przej��, k�uj�ce krzaki czepiaj� si� portek, a konary czapk� ci z g�owy zerw�. Starzy ludzie powiadaj�, �e w onych lasach mieszka ky�. Siedzi na ciemnych ga��ziach i krzyczy tak dziko i �a�o�nie: kyyyy�, kyyyy�! A zobaczy� go nie mo�na. Ot, p�jdzie cz�ek do lasu, a ky� mu z ty�u na plecy: hop! I kark z�bami: trrrach! Najwa�niejsz� �y�k� wymaca pazurem i przetnie, a wtedy ca�y rozum z cz�eka wyleci. Wr�ci taki z powrotem i ju� nie ten sam, i oczy nie te same. Idzie, drogi nie bacz�cy, jako to bywa, kiedy na ten przyk�ad ludzie we �nie chodz�, do miesi�ca wyci�gaj� r�ce i palcami ruszaj�; niby �pi�, a chodz�. No to z�api� takiego i prowadz� do chaty. A niekiedy dla �miechu podstawi� mu pust� misk�, �ych� wetkn� do r�ki: jedz, m�wi�, a on jakoby i je, z pustej miski czerpie, do ust niesie i g�b� rusza, a potym jakoby chlebem misk� wyciera�, a chleba w r�ku nie ma. Rodzina, rzecz jasna, ze �miechu si� dusi. Sam nic zrobi�, nawet wypaskudzi� si� nie umie; za ka�dym razem na nowo trzeba mu pokazywa�. No, je�li �ona czy tam matka go po�a�uje, to ze sob� do plugawej kom�rki wiedzie; a je�li dogl�da� go nie ma komu, to ju� jakoby umar�: p�k� b�belek i nie masz go. Tak to ky� ludziom robi. Na zach�d te� lepiej nie chodzi�. Chocia� tam nawet droga jest: niepozorna niby ta �cie�ynka. Idziesz, idziesz, ju� i miasteczko z oczu znik�o, od p�l s�odkim wiaterkiem powia�o; wszystko pi�knie-�adnie. No i nagle, powiadaj� ludzie, stajesz. Stoisz. I my�lisz sobie: a dok�d to si� wybieram? Czego mi tam potrzeba? Czeg� to niby nie widzia�em? Abo tam lepiej b�dzie? I nagle tak cz�ek samego siebie po�a�uje! My�li: zostawi�em swoj� chat�, gospodyni w niej mo�e p�acze, spod r�ki w dal popatruje. Po podw�rzu kury biegaj�, ani chybi te� si� st�skni�y. W piecu napalone, wyrko mi�kkie, myszy si� szwendaj�... I jakoby robach serce toczy� a toczy�... No to plunie cz�ek i nazad si� wr�ci. A bywa, �e i pobiegnie. A ju� jak z daleka zobaczy swoje garnce na p�ocie, to mu a�e �lozy z oczu pop�yn�. Jej Bogu, to� na arszyn bryzgaj�! Niech tak skonam! Na po�udnie nie mo�na. Przecie tam s� Czecze�cy. Najpierw ci�giem stepy, stepy - a�e oczy cz�ek wypatrzy - a za stepami Czecze�cy. Po�rodku grodu stoi wie�a stra�nicza z czterema oknami, i przez wszystkie cztery okna patrz� stra�nicy. Wypatruj� Czecze�c�w. Mo�e nie tyle, rozumie si�, wypatruj�, ile b�otn� rdz� kurz� i graj� w patyczki. �ci�nie kt�ry� w pi�ci cztery patyczki: trzy d�ugie, jeden kr�tki. Kto wyci�gnie kr�tki - tego prztykn� w nos. Ale zdarza, si�, �e i przez okienko popatrz�. Jak zobacz� Czecze�c�w, to maj� krzycze�: �Czecze�cy! Czecze�cy!�, a wtedy ludzie zbiegn� si� ze wszystkich osad, kijmi w garnce zaczn� t�uc, Czecze�c�w straszy�. To w ko�cu ich przep�osz�. Raz dwoje takich podesz�o z po�udnia pod gr�d, staruszek i staruszka. My dalej t�uc w garnce, tupa�, krzycze�, a Czecze�com nic to, tylko g�owami kr�c�. No, a my - kt�ry �mielszy by� - wyszli�my im naprzeciw z uchwytami, wrzecionami, co tam kto mia�. Jacy to, znaczy si�, ludzie i czego chc�. - My, ludkowie kochani, z po�udnia. Drugi tydzie� idziemy i ca�kiem ju� nie czujemy n�g. Przyszli�my handlowa� rzemykami, mo�e macie jaki towar. A jaki tam u nas towar. Myszy jemy i tyle. �Myszy - nasza ostoja�, tak uczy Fiodor Ku�micz, niech si� s�awi imi� jego. Ale ludzie u nas lito�ciwi, zebrali po chatach, co mieli, powymieniali na rzemyki i odprawili tamtych z Bogiem. Potym wiele o nich gadano. Wszyscy wspominali, jak wygl�dali, co za bajki prawili i po co do nas przyszli. No, wygl�dali ca�kiem jako my, zwyczajnie: staruszek siwy, w �apciach, staruszka mia�a chustk�, modre oczy i r�ki na g�owie. A bajki powiadali d�ugie i sm�tne; cho� Benedikt ma�y by� wtedy i g�upi, to uszu dobrze nadstawia�. Powiadali, �e na po�udniu jest sine morze, a na onym morzu wyspa, na wyspie domek, a w nim stoi z�ote wyrko. Na wyrku dziewczyna, co jeden w�os ma z�oty, drugi srebrny. Dziewczyna warkocz sw�j rozplata, a kiedy ca�kiem rozplecie, wtedy koniec �wiata przyjdzie. Nasi s�uchali, s�uchali, potym rzekli: - Co znaczy �zloty� i co znaczy �srebrny�? A tamci: �Z�oty� to jakoby ogie�, a �srebrny� to jako blask miesi�ca, abo na ten przyk�ad jako si� �wietlaki �wiec�. Nasi wtedy: - Aha. No to jeszcze co� opowiedzcie. A Czecze�cy: - Jest sobie wielga rzeka, pieszo trzy lata trzeba st�d i��. A w onej rzece mieszka ryba sinopi�rka. Gada ludzkim g�osem, �mieje si�, p�acze i p�ywa po rzece tam i sam. Jak w jedn� stron� pop�ynie i si� za�mieje - wtedy zorza wstaje, s�o�ce wychodzi na niebo i robi si� dzie�. A jak nazad pop�ynie, to p�acze, mrok niesie ze sob�, ci�gnie miesi�c na ogonie, a �uski onej ryby to gwiazdki. Nasi znowu: - A nie s�yszeli�cie mo�e, sk�d si� zima bierze, i sk�d lato? Stara m�wi: - A nie s�yszeli�my, uczciwie powiem, �e�my nie s�yszeli. Ale prawda, �e niejeden si� temu dziwuje - po co zima, kiedy latem milej? Ani chybi za nasze grzechy. Stary jednakowo� pokr�ci� g�ow�: - Nie - m�wi. - Wszystko musi mie� wyja�nienie w naturze. Mnie - powiada - jeden podr�ny to wyja�nia�. Na p�nocy stoi drzewo, co wierzcho�kiem si�ga do samych chmur. Drzewo czarne, ko�lawe, a kwiatki na nim bia�e, malu�kie jako ten kurz. Mr�z na tym drzewie mieszka, stary jest, brod� za pas nosi zatkni�t�. Kiedy pora na zim� przychodzi, kiedy kury ��cz� si� w stada i na po�udnie odlatuj�, wtedy mr�z bierze si� do roboty. Skacze z ga��zi na ga���, klaszcze i dogaduje: du du du, du du du! A potym jak nie �wi�nie: szszzzz! Wiater si� wtedy podnosi i sypie na nas te kwiatki - to w�a�nie �nieg. A wy si� pytacie: po co zima? Nasi ludkowie powiadaj�: - Ano, s�usznie powiadacie. Tak by� powinno. Ale ty, dziadku, nie boisz si� tak drogami chodzi�? A noc� jak? Le�nego licha nie spotka�e�? - Oj, spotka�em! - powiada Czeczeniec. - Ca�kiem blisko widzia�em, ot, jak was teraz widz�. To pos�uchajcie. Zachcia�o si� mojej starej poje�� �wietlak�w. Przynie�, przynie�, marudzi. A �wietlaki onego roku uros�y s�odkie, ci�gliwe. Tom poszed�. Sam. - Jak to sam? - zdumieli si� nasi. - A tak to! - pochwali� si� Czeczeniec. - S�uchajcie dalej. Id� sobie, id�, a tu si� �ciemni�o. Nie �eby bardzo, ale tak szaro si� zrobi�o. Id� ci ja na paluszkach, �eby �wietlak�w nie sp�oszy�, i nagle: szu szu szu! Co to? Patrz�: nikogo nie ma. Znowu id�. I znowu: szu szu szu. Jakoby kto� r�k� wodzi� po li�ciach. Tom si� jeszcze raz obejrza� - znowu nikogo nie ma. Jeszcze jeden krok. I nagle widz� je tu� przed sob�. Dopiero co nic nie by�o, i ju� jest. Tylko r�k� wyci�gn��. Niedu�e takie. Mnie mo�e po pas abo po cycki. Ca�e jakoby ze starego siana utoczone, oczka czerwono si� �wiec�, a zamiast st�p ma �apki. I tak tymi �apkami po ziemi tupie i dogaduje: ciapu-ciapu, ciapu-ciapu, ciapu-ciapu... Oj, jakem ucieka�! Nie wiem nawet, kiedym si� w domu znalaz�. No i nie dosta�o si� starej �wietlak�w. Wtedy dzieci�tka, kt�re tego s�ucha�y, m�wi�: - Opowiedzcie, dziadku, jakie jeszcze w lesie s� si�y nieczyste. Nalali staremu kwasu jajecznego, a ten zaczyna: - M�odym by� jeszcze, gor�c� g�ow� mia�em. Nie ba�em si� niczego. Kiedy� trzy bierwiona wraz obwi�za�em �ykiem, spu�ci�em na wod� - a rzeczka nasza jest bystra, szyroka - siad�em na nie i p�yn�... S�owo daj�! Baby na brzeg si� zbieg�y, krzyk, pisk, wszystko jak trzeba. Gdzie kto widzia�, �eby cz�ek po wodzie p�ywa�? Teraz, jak m�wi�, ludzie drzewo dr��� i puszczaj� na wod�. Je�li to, rzecz jasna, nie �garstwo. - Nie �garstwo, nie �garstwo! To nasz Fiodor Ku�micz wymy�li�, niech si� s�awi imi� jego! - wo�aj� nasi, a Benedikt najg�o�niej ze wszystkich. - Mo�e i Fiodor Ku�micz. My tam nieuczeni, nie wiemy. Nie o to idzie. Niczego, powiadam, si� nie ba�em. Ani rusa�ek, ani wodnika-p�cherzyka, ani uparciuszki nadrzecznej. Nawet rybk� wierci�ebk� z�apa�em do wiadra. - Eee - powiadaj� nasi. - Tu ju�e�, dziadu, przesoli�. - Prawd� m�wi�! Niech moja stara po�wiadczy! - Prawda to - m�wi stara. - Tak by�o. Oj, jakem go wyzywa�a! Wiadro mi zapaskudzi�, musia�am je spali�. A nowe przecie zanim si� wydr��y, zanim si� wygarbuje, nasmo�uje i przesuszy trzy razy, i rdz� okurzy, i sinym piaskiem natrze - com ja si� natrudzi�a, r�ce sobie urobi�am po �okcie. A temu nic - bohatyr. Ca�a wie� potym chodzi�a na niego patrze�. Nawet niekt�rzy si� bali. - To si� rozumie - nasi na to. Stary zadowolniony. - Za to mo�e jeden taki na �wiecie jestem - chwali si� - �eby wierci�ebk� tak blisko zobaczy�, ot, jak was teraz widz�, i zosta� �ywym. A co?! Wyrwid�bem by�em. Walig�r�! Nieraz to jak si� rozedr�! P�cherze p�ka�y w oknach. A ile rdzy naraz wypi� mog�em! Ca�� bek�. A matka Benedikta, co siedzia�a tu� obok, m�wi, przez z�by cedz�cy: - A by�a z waszej si�y jaka� konkretna korzy��? Zrobili�cie kiedy co� spo�ecznie po�ytecznego? Stary si� obruszy�. - Co tam korzy��! Ja, kochana, za m�odu mog�em na jednej nodze doskaka� jak st�d - o - do tamtego pag�rka! A nie �adna korzy��. M�wi� ci, nieraz, jakem zakrzykn��, to s�onia z dach�w si� sypa�a. W naszym rodzie wszyscy tacy byli. Mocarni. Niech stara powie, czy l��. Mnie jak odcisk abo czyrak wyskoczy - to wielgi jako pi��. Nie mniejszy. A pryszcze to, powiadam ci, takie mia�em. Takie! A ty m�wisz - korzy��. Jak chcesz wiedzie�, m�j tatko, kiedy si� czasem po g�owie podrapa�, to p� wiadra �upie�u natrz�s�. - No, dobra, dajcie spok�j! - nasi podnie�li szum. - Obieca�e�, dziaduniu, m�wi� o sile nieczystej. Ale dziadek wida� nie na �arty si� roze�li�. - Nic wam nie powiem. Jak przyszli�cie s�ucha�... to s�uchajcie, zamiast si� wsernicza�! Ca�e rozmarzenie mi zepsu�a�. Pewnie to z Dawnych, poznaj� po mowie. - Oj, tak. - Nasi �ypi� oczami na matk�. - Z Dawnych... Dalej, dziadku, m�wcie. Czeczeniec opowiedzia� jeszcze o strachach le�nych, o tym, jak si� �cie�ki poznaje: kt�re istne, a kt�re zwodne, kt�re jeno mg�a zielona, zawierucha trawiasta, czarodziejstwo i omam-wszystkie znaki zdradzi�. O tym, jak rusa�ka o �wicie �piewa, swoje wodne pie�ni gulgocze. Najsamprz�d tak nisko, g��boko: y, y, y, y, y, potym wy�ej: ouaa, ouaaa - pilnuj si� wtedy, ch�opie, miej na baczno�ci, bo ci� do rzeki wci�gnie. A kiedy piosnka jej do pisku dojdzie: iiiiich, iiiich! - to ju� le�, ani si� ogl�daj. Opowiedzia� o �yku zam�wionym i jak si� go trzeba strzec; o Pysku, co ludzi za nogi chyta; i o tym, jak si� rdzy najlepszej szuka. Wtedy wysun�� si� Benedikt: - Dziadku, a kysia widzieli�cie?... Spojrzeli na niego wszyscy jak na g�upiego. Nic nie powiedzieli. Nikt nic nie odrzek�. Po�egnali�my nieustraszonego staruszka i znowu w grodku nasta�a cisza. Baczenie mieli odt�d wi�ksze, ale ju� nikt nas od po�udnia nie napada�. E, nie, my coraz cz�ciej chodzimy na wsch�d od grodu. Tam lasy s� jasne, a trawy-murawy - d�ugie. W trawach s� kwiatki modre i mi�e, a jak si� ich narwie, jak si� je wymoczy, ubije i rozczesze, to nitki prz��� mo�na, p��tna tka�. Nieboszczka matka bardzo by�a do tego rzemios�a ma�obystra, wszystko jej z r�k lecia�o. Nitk� wtyka - i p�acze, p��tna tka - �lozami si� zalewa. M�wi, �e przed Wybuchem wszystko by�o inaczej. P�jdzie si�, powiada, do MARKIETU i bierze, co chce, a jak si� nie spodoba, to cz�ek nosem kr�ci, nie to co teraz. Ten ichni MARKIET by� jako nasz Sk�ad, tylko tam dobra wszelakiego by�o wi�cej i wydawali je nie w Dni Sk�adowe, tylko ca�y dzie� drzwi sta�y otworem. Jako� si� nie chce wierzy�. Znaczy si�, ka�dy m�g� wej�� i zabra�? To chyba str��w by nie wystarczy�o! Naszych przecie tylko wpu�ci�: rozdrapaliby wszystko do ogryzeczka. A i�u ludzi by podeptali? Przecie ka�dy jak do Sk�adu idzie, to tylko na boki zerka: komu co dali, ile i dlaczego nie jemu? A zerka po pr�nicy, bo wi�cej, ni� si� nale�y, nikt nie wyniesie. Lepiej nawet za bardzo si� nie gapi� na cudzy talun: zaraz ci Sk�adowi nak�ad� po �bie. �Dosta�e� - powiedz� - swoje i zje�d�aj! A jak nie, to i przydzia�owe ci odbierzemy�. Ot, na ten przyk�ad wraca si� ze Sk�adu z kobia�kami, pospiesza do dom i co rusz do kobia�ki si�ga: Mam wszystko czy nie? Mo�e czego� nie do�o�yli? Abo w ciemnej uliczce kto� si� z ty�u podkrad� i chapn��? Bo i tak si� zdarza. Sz�a raz matka ze Sk�adu, a wydali jej wronie pi�ra. Na pierzyn�. A lekkie s�, to si� niesie, jakoby si� nic nie nios�o. Przysz�a do domu, podnosi p��tno: ludkowie kochani! Pi�r nie ma, a zamiast pi�r - g�wienka. Matka w p�acz, a ojciec - w �miech. Taki to si� z�odziej weso�y trafi� - ma�o �e zwin�� dobro, to jeszcze i pod�miechujk� uczyni�: �Patrzcie - powiada - ile warte te wasze pi�ra. Na�ci!�. A pi�ra znalaz�y si� u s�siada. Ojciec dalej go na spytki: �Gdzie� dosta�? Na targowicy. Na co wymieni�e�? Na walonki. U kogo?�. S�siad zacz�� kr�ci�: �A ja co, a ja nic, ja si� rdzy napi�em� - co z takim gada�? No i dali mu spok�j. A co w Sk�adzie daj�? Ano, kazionn� kie�bask� z mysiny, mysie sad�o, m�k� z chlebiody, pi�ra (ju� by�o m�wione), jeszcze walonki, jasna sprawa, uchwyty, p��tno, kamienne garnce... Wychodzi, �e rozmaicie. Czasem nak�ad� do kobia�ki za�miard�ych �wietlak�w - jak si� za�miard�y, to zaraz je ludziom wciskaj�. Po dobre �wietlaki trzeba i�� samemu. Akuratnie na wsch�d od grodu rosn� lasy klosnowe. Klosna to najlepsze drzewo. Pie� ma jasny, �ywiczny, z naciekami, li�cie wystrzygane jakoby �apy, zdrowy zapach od nich idzie; jednym s�owem - Klosna! Szyszki wielgie jako ludzka g�owa, a orzeszki w nich - sama s�odycz! Oczywista, jak si� je wymoczy. Bo inaczej do ust ich nie ma co bra�. Na najstarszych klosnach, w g�uszy, rosn� �wietlaki. Smako�yk nie lada: s�odki, kr�g�y, ci�gliwy. Dojrza�e �wietlaki s� wielgo�ci ludzkiego oka. Noc� �wiec� srebrnym �wiat�em, jakoby miesi�c pu�ci� promie� przez li�cie, a w dzie� si� ich nie zobaczy. Wyj�� trzeba do lasu za widna, a jak si� �ciemni, jeden drugiego za r�ce bierze i wszyscy id� �a�cuchem, �eby si� nie pogubi�. A jeszcze uwa�aj�, �eby si� �wietlak nie zmiarkowa�, �e to ludzie id�. Odrywa� je trzeba szybko, bo si� �wietlak sp�oszy i narobi wrzasku. Insze ostrze�e, a tamte zaraz pogasn�. Pewnie, �e mo�na rwa� i po omacku. Ale nikt nie rwie. A jak si� zerwie fa�szywy? Fa�szywe jak �wiec�, to jakoby czerwony ogie� przez siebie przepuszcza�y. Takimi to w�a�nie, fa�szywymi, otru�a si� w swoim czasie mateczka. Gdyby nie to, jeszcze by �y�a sobie a �y�a. Dwie�cie trzydzie�ci i trzy latka prze�y�a mama na tym �wiecie. I nie zestarza�a si�. Jaka by�a rumiana i czarnow�osa, takiej jej oczy zamkn�li. Tak to ju� jest, �e kto nie fajtn�� podczas Wybuchu, ten si� ju� nie zestarzeje. To taki Effekt. Jakoby co� si� w nich zaklinowa�o. Ale takich jest ilu? Jedno, dwoje... i ju�. Reszta w ziemi le�y: jednego ky� zepsu�, drugi zaj�cami si� otru�, a mateczka akurat �wietlakami... A ci, co si� urodzili po Wybuchu, maj� Effekty insze, najr�niejsze. Jeden - r�ce niby zielon� m�k� obsypane, jakoby w chlebiodzie grzeba�, inszy - skrzela, jeszcze inszy - grzebie� koguci abo co tam jeszcze. A bywa, �e �adnych Effekt�w nie ma, chyba �e na staro�� pryszcze z oczu wychyn� abo we wstydliwym miejscu broda r�� pocznie do samych kolan. Abo znowu� nozdrza na tych kolanach wyskocz�. Benedikt kiedy niekiedy dopytywa� si� matki: sk�d si� wzi�� Wybuch? Ale mateczka za dobrze nie wiedzia�a. Pono ludzie MASSOWO si� razili, a�e si� w ko�cu przerazili. �Nawet - powiada - pisn�� nie zd��yli�my�. I p�acze. �Dawniej - m�wi - by�o lepiej�. A ojciec - ten ju� urodzi� si� po WYBUCHU - w�cieka� si� na ni�: - Po co dawne czasy wspomina�! Jak �yjemy, tak �yjemy! Nie my�my ten �wiat stworzyli! A mateczka do niego: - Wie�niak! Troglodyta! Cham! On j� dalej za w�osy targa�. Matka w krzyk, s�siad�w wzywa, ale s�siedzi nawet okiem nie mrygn�. �S�usznie, �e m�� �on� uczy. Nie nasza sprawa. Bity garnek dwa wieki przetrwa�. Ojciec z�o�ci� si� na mateczk�: ci�giem m�oda i m�oda, a z nim coraz gorzej. Zacz�� utyka� na nog�, a oczy, skar�y� si�, jakoby ciemna woda zas�oni�a. Matka do niego: - Nie �miej mnie tyka�! Na �UNIWERSYCIE si� uczy�am! A ojciec: - Ja ci zaraz dam �uniwersyt! Pasem ci� przyodziej�! Da�a� synowi pieskie imi�, na ca�� osad� os�awi�a�! I tak ubli�a�, tak bluzga� zaczyna� - i nie uspokoi� si�, p�ki ca�kiem brody nie zaplu�. Srogi by� tatko. Jak si� nakrzyczy, to si� um�czy; nas�czy pe�ny dzban piwa i ulula si� do utraty czucia. A matka w�osy przyg�adzi, sp�dnic� si� obetrze, we�mie Benedikta za r�k� i zaprowadzi na wysokie wzg�rze nad rzek�. Wiedzia� ju�, �e tam kiedy� mieszka�a, przed Wybuchem. Sta�a tam czteropi�trowa chata mateczki, a mateczka m�wi�a, �e bywa�y i wy�sze, palc�w nie starczy�oby cz�ekowi, �eby przeliczy� wszystkie pi�tra. To niby jak, zdj�� walonki i liczy� na nogach? Wtedy Benedikt dopiero uczy� si� liczy�. Na kamuszkach liczy� jeszcze za wcze�nie. A teraz powiadaj�, �e Fiodor Ku�micz, niech si� s�awi imi� jego, wynalaz� pr�ciki do liczenia. M�wi�, �e trzeba przewierci� drewienka, naniza� na pr�ciki i przesuwa� z prawa na lewo. Wtedy, jak m�wi�, tak szybko si� liczy, a�e strach! Tylko samemu liczy� nie wolno. Kto ma potrzeb�, niech przyjdzie w dzie� targowy na targowic�, zap�aci, ile trzeba - bior� i w p��tnie, i w myszach - a potym liczy sobie, ile wlezie. Tak m�wi�, a prawda to czy nie - kto tam mo�e wiedzie�? Przyjdzie matka na wzg�rek, si�dzie na kamuszku, �zami-�lozami gor�cymi si� zaleje, to swoje przyjaci�ki, kra�ne dzieweczki, wspomina, to znowu MARKIETY jej si� przedstawiaj�. A wszystkie, m�wi, ulice by�y pokryte ASFALDEM. To by�a taka mazi�, twarda, czarna; jak cz�ek st�pn��, to si� nie przewr�ci�. Je�li tedy pogoda letnia, to tak siedzi matka, zawodzi, a Benedikt bawi si� w b�otku, babki z gliny lepi abo znowu narwie ��cioszk�w i wtyka w ziemi�, jakoby p�otem grodzi�. A wok� przestw�r wielgi: ano te wzg�rza, ano te ruczaje, ano wiaterek ciep�y duje i trawk� ko�ysze, a po niebie s�onko jako ten w�drowniczek nad polami, nad lasami zmierza za B��kitne G�ry. A zowie si� nasz grodek ojczysty Fiodoro-Ku�micz�w. Przedtem, m�wi matka, zwa� si� Iwano-Porfrir�w, jeszcze wcze�niej Sergiejo-Sergiej�w, a dawno temu zwal si� Po�udniowe Sk�ady, a ju� ca�kiem dawno - Moskwa. BE Benedikt od male�ko�ci by� przyuczony przez ojca do wszelakiej roboty. To przecie nie �arty zrobi� kamienny top�r. A on potrafi. Chat� zbudowa� - zbuduje. Jak chcesz, to na nak�adk�, a chcesz, to w jask�czy ogon, jak kto woli. Piec te� umie zbudowa�. �a�ni� zrobi�. Ojciec, co prawda, nie lubi� si� my�. �Mied�wied� - powiada - nie myje si� i te� �yje�. A Benedikt lubi. Wlezie do �a�ni, do ciep�ego wn�trza, chlu�nie na kamienie jajecznym kwasem, �eby duch poszed�, wyparzy k�osnow� miete�k�, i dalej pra� si� po bokach! Obeznany jest te� Benedikt z ku�nierstwem, umie wycina� rzemyki ze sk�ry zaj�ca, czapk� uszy� - nic dla niego nie za trudne. A tu jeszcze spr�buj tego zaj�ca z�apa�. Ty chcesz w niego kamieniem trafi�, a on - fruuu! I ty�e� go widzia�. Tak �e odzie� kroimy przewa�nie z mysiej sk�rki, a ona ju� nie taka por�czna. Wiadomo: z wielgiego si� wykroi, a ma�ego i z�bami nie naci�gniesz. Jednym s�owem, wszystko zrobi w gospodarstwie. No bo jak�e inaczej? Fiodor Ku�micz, niech si� s�awi imi� jego, og�osi�: �Gospodarstwo to dzie�o r�k ka�dego, sam si� nim zajmuj�. Ojciec Benedikta a�e do samej �mierci by� drwalem i zamy�la� Benedikta przyuczy� do tego rzemios�a. A Benedikt wola� p�j�� na rozpala-cza. To go n�ci�o. Ma rozpalacz mir i uwa�anie, wszyscy przed nim czapkuj�, a on idzie, nikomu si� nie odk�oni, taki hardy. No a pozatym, jak�e to bez ognia? Ogie� karmi nas, ogrzewa, ogie� piosnki przy tym �piewa. Jak umrze, to i my na �awkach si� pok�adziemy, oczy zakryjemy kamuszkami. A by� pono taki czas, �e ludzie ognia nie znali. To jak �yli? Ano �yli: pe�zali w ciemno�ciach jako te �lepe robachy. A ogie� da� ludziom Fiodor Ku�micz, niech si� s�awi imi� jego. Oj, niech si� s�awi! Zgin�liby�my bez Fiodora Ku�micza, oj, zgin�li! Wszystko to on postawi� i zbudowa�, ci�giem g��wk� swoj� jasn� za nas suszy, duma a duma! Wysoko wzni�s� si� dom Fiodora Ku�micza, kopu�k� s�o�ce przes�oni�. Dniem i noc� nie �pi Fiodor Ku�micz, ci�giem po izdebce chodzi tam i sam, bujn� brod� g�aszcze, o nas, ludk�w, si� frasuje: czy�my aby syci-napojeni, czy nie sta�a to nam si� jaka szkoda, a mo�e rana. S� u nas mali baszowie, ale Fiodor Ku�micz, niech si� s�awi imi� jego, to Najwy�szy Basza, oby �y� d�ugo. Kto wymy�li� sanie? Fiodor Ku�micz. Kto domy�li� si�, �e z drzewa ko�o mo�na wyciosa�? Fiodor Ku�micz. Nauczy� nas dr��y� kamienne garnce, �apa� myszy i zup� warzy�. Da� nam rachunek i pismo, bukwy du�e i ma�e, nauczy� zdziera� kor� brzozow�, ksi�gi z niej szy�, z b�otnej rdzy gotowa� atrament, rozszczepia� patyczki pisarskie i macza� w tym atramencie. Nauczy� ��dki d�ubanki robi� z drewna i spuszcza� na wod�, nauczy� na mied�wiedzia z rohatyn� chodzi�, z mied�wiedzia p�cherze wyjmowa�, rozci�ga� je na ko�kach i kry� b�on� okna, �eby �wiat�a nawet zim� starcza�o. Tylko �eby� mied�wiedziej sk�ry ani mi�sa bra� sobie nie �mia�: mali baszowie bystro dozoruj�. Wara prostemu ludzikowi chadza� w mied�wiedziej sk�rze. I to trzeba zrozumie�: jak�e basza bez szuby sa�mi je�dzi� b�dzie? Migiem by zmarz�. A my piechot� biegamy, to nam ciep�o, i nawet siermi�g� cz�ek rozepnie, tak si� zgrzeje. Czasem wszelako �askocz� cz�eka p�oche my�li: i ja bym chcia� sanie, szub� i... Eee, wszystko to swywola. Chcia� Benedikt, oj, chcia� p�j�� na rozpalacza. Ale mateczka - nie, za nic w �wiecie. �Tylko skryba� - powiada. Ojciec go na drwala ci�gn��, mateczka na skryb� pcha�a, a on sam marzy�, �e b�dzie sobie szed� �rodkiem ulicy - hardy taki, brod� do g�ry zadrze, ogniowy garniec niesie na sznurku - tylko iskry z dziurek si� sypi�. A i rob�tka ma�oci�ka: nabra�e� w�gli u Najwy�szego Rozpalacza, Nikity Iwanycza, zanios�e� do domu, w piecu napali�e�, a teraz sied� sobie i przez okno popatruj. Niezawodnie zastuka ludzik z s�siedztwa abo z G�uchego Kra�ca si� pokwapi, z dalekiej strony: - Ojczulku Rozpalaczu, Benedikcie Karpyczu, dajcie ognia! Moja stara si� zagapi�a, durna, a piec wzi�� i wygas�. A my dopiero co mieli�my placki piec, i c� tu mamy pocz��... A ty si� nachmurzysz, zast�kasz, jakoby� ze snu si� obudzi�, oderwiesz niech�tnie zad od wyrka abo taburetu, przeci�gniesz rozkosznie - uuuuch! Podrapiesz si� po g�owie, spluniesz i udasz, �e� niezadowolniony: - Oj, ludkowie, ludkowie, nic si� nie mo�ecie nauczy�! Palanty jedne... Ognia upilnowa� nie umiecie... Dla wszystkich, kochaneczku, w�gielk�w nie nastarcz�! A ty wiesz chocia�, gdzie po te w�gielki trzeba chodzi�, co?... Aaaa... No w�a�nie... A co to ja, pa�stwowe nogi mam? Oj, jacy to ludzie... Inszy by gwizda� na was, nie zadawa� si� z takimi... A ci przy�a�� i przy�a��. Sami nie wiedz�, po co... No, to czego� chcia�? W�gielk�w? I tak go pytasz, jakoby� nie wiedzia�, czego to mu potrzeba, i patrzysz ponuro, a g�b� wykr�casz, jakoby ci z niej od rana �mierdzia�o abo womit jakoby� mia� zaraz pu�ci�. A to jeno s�u�ba. Cz�ek na posadzie tak� ju� Powinno�� ma. Ludzik znowu zaczyna marudzi�: - Benediiiikcie Karpowiiiczuuuu, ojczuuulkuu, poom���cie, kochaanyyy. Ju� ja to wam pami�ta� b�d�... Oj, jak pami�ta�... Ja tu w�a�nie tego... Placuszk�w gor�cych... Przynios�em... Ostyg�y troszeczk�... Zlitujcie si�... Wtedy trzeba burkn�� pod nosem: �Placuszki...�, ale samemu nie bra�, bro� Bo�e - ludzik wszystko wie, sam w k�ciku po�o�y wszystko, co trzeba, a ty ci�giem o �placuszkach�, ze z�o�ci�, ale tak nie za bardzo. Z�by g�os si� zni�y�, w burczenie przeszed�. Wtedy niespiesznie, zwlekaj�cy nieco, szufelk� w�gielk�w nagarnij, przez rami� do ludzika mruknij: �Garniec przynios�e�?�. �A jak�e, ojczulku, a jak�e! Pomog�e�, kochany...� - no i odrobink� mu tam nasypiesz. Kiedy takie w�a�nie, pa�stwowe, do sprawy podej�cie masz, to i u ludzi b�dziesz mia�uwa�anie: �Surowy jest ojczulek nasz, rozpalacz!� - powiedz�, a i siurpryzy po nich si� ostaj�. Jak drzwi si� za ludzikiem zamkn�, to ukradkiem przez okienko spojrzysz: poszed�? I do zawini�tka. Ciekawe, czego przyni�s�. Mo�e naprawd� placuszk�w? Mo�e sad�a? Jajco pieczone? Niekt�ry, bidniejszy, po prostu rdzy narwie. Te� ujdzie. Eeech, rozmarzysz si� czasem! Bo wysz�o na matczyne. Upar�a si�: �Trzy - powiada - by�y pokolenia JENTELIGENCYI w rodzie, nie dopuszcz� do przerwania TRADYCYI�. Eeej, matulu! Do Ni-kity Iwanycza biega�a na pogaduchy i do chaty go wlok�a za r�kaw, �eby razem na ojca naciska�; r�kami macha�a przed nosem, i pisk podnosi�a. Ojciec w ko�cu plun�� na wszystko: �Aaaa... a id�cie wszyscy, �eby was... R�bcie co chcecie... Tylko �eby�cie potym nie narzekali�. No wi�c mateczka postawi�a na swoim. Benedikt wyuczy� si� na fest abecad�a, po naukowemu - alfabetu, a to jest �atwe: A, be, we, ge, de, je abo jo, �e, ze, i, i kr�tkie, ka, e�, em, en, o, pe, re, se, te, u, fe, ce, che, cze, sza, szcza, twardy znak, y, mi�kki znak, e odwrotne, ju, ja, a jeszcze oczywi�cie nauka ka�dej bukwie nadaje uczon� nazw�: A�, Buki czy tam Wiedi. Chodzi teraz Benedikt do roboty, do Chaty Pracy. C�, robota te� nie najgorsza. Przyjdzie si�, a tam ju� napalili, �wiece z mysiego sad�a za�wiecili, �mieci wymietli - mi�o i b�ogo. Wydadz� mu brzozowe zeszyty, wydadz� zw�j, zaznacz�, co ma spisywa� - odt�d dot�d - i sied� sobie w cieple, przepisuj. Tylko trzeba zostawi� miejsce na rysunki. A p�niej Ole�ka dusze�ka swoj� bia�� r�czk� rysunki naniesie, kurk� narysuje czy tam krzaczek. Nie mo�na powiedzie�, �eby podobne by�o, ale� zawsze oko ucieszy. Benedikt spisuje wszystko, co napisa� Fiodor Ku�micz, niech si� s�awi imi� jego: bajki, pouczenia abo wiersze. Ju� takie Fiodorowi Ku�miczowi, niech si� s�awi imi� jego, wiersze zgrabne wychodz�, �e czasem r�ka cz�ekowi zadr�y, oczy mg�� zajd� i jakoby omdla�, i pop�yn�� dok�d� abo czasem jakoby ko�ek w gardle mu stan�� i prze�kn�� nie da�o rady. Jeden wiersz jasny, ka�de s�owo zrozumiesz, a inszy - tylko g�ow� kr�cisz. Niedawno Benedikt przepisywa�: Wynios�e wy�yny, W mrokach nocy gin�; A ciche doliny Mg�� spowite sin�. Droga si� nie pyli I nie dr�� listeczki... Odpoczniesz po chwili, Poczekaj troszeczk�. [Przel. Albert Korczak-Komorowski.] To zrozumie nawet g�upi. Ale ju� na co� takiego: Bezsenno��. Homer wieszcz. I napr�one �agle. Jam do po�owy spis okr�t�w ju� przeczyta�. �w d�ugi ptasi l�g, owa �urawia �wita, Co niegdy� nad Hellad� unios�a si� nagle... - tylko chrz�kniesz i podrapiesz si� po brodzie. Abo jeszcze taki: Nardu wo� i cynamonu, Aloesu zapach b�ogi... Ka�dy poryw akwilonu Niesie je w domostwa progi. Masz ci los! No i spr�buj tu si� dorozumie�, kto kogo niesie. Tak, si�a wszelakich s��w zna Fiodor Ku�micz, niech si� s�awi imi� jego. Na to jest poet�. Robota nie najl�ejsza. �Dla jednego s�owa zmarnujesz rad tysi�ce ton j�zykowej rudy� - powiada Fiodor Ku�micz. To dla nas tak si� trudzi. A przecie i bez tego spraw tyle ma na g�owie. Pono� wymy�li�, �e mo�na z drzewa krzyw� pa�� wyciosa� i wygi�� w �uk, a nazywa� si� toto ma koromys�em. Nam wszystko jedno, jak ka��, to s�uchamy, mo�e by� i koromys�o, a po co to, dla kogo - nie nasza rzecz. Nosi� na tym �uku trzeba dzbany z wod�, �eby r�k w d� nie ci�gn�o. No, mo�e przed wiosn� wydadz� komu� w Sk�adzie takie koromys�a. Najsampierw sanitarzom, �eby tak w z�� godzin� nie wym�wi�, potym baszom, a w ko�cu i nam si� dostanie. Do wiosny niedaleko. Ruczaje pop�yn�, kwiatki wyrosn�, cudne dziewuszki wdziej� sarafany... Rozmarzysz si�! A Fiodor Ku�micz napisa� co� takiego: Wiosno, wiosno bez kresu, w rozkwicie � bez kra�ca, bez kresu marzenie! O, poznaj�, przyjmuj� ci�, �ycie! 1 pozdrawiam ci� tarczy dzwonieniem. [Przel. Seweryn Pollak.] Tylko dlaczego �tarczy dzwonieniem�? Przecie tarcz dla ukaz�w jest drewniana. Je�eli kiedy przybijesz ukaz o drogowej powinno�ci: abo �eby samemu nikt nie �mia� sa� kleci� czy te� kto ma jakie zaleg�o�ci, na przyk�ad za ma�o zda� mysiego mi�sa; abo Sk�adowy Dzie� kolejny raz przesuwaj� - to tarcz nie dzwoni, tylko tak g�ucho postukuje. Ale przecie nie dla niego prawo pisane, nie dla Fiodora Ku�micza, niech si� s�awi imi� jego. Bo te� co m�wi sam o sobie: �Tak� i ty si� cieszysz s�aw�, poeto, nie dla ciebie prawo�. Nie my przecie b�dziemy ukazy pisa� dla Fiodora Ku�micza. Z Benediktem w Chacie Pracy siedz� rz�dkiem i drudzy skrybowie. Ole�ka-dusze�ka rysunki rysuje. �adna z niej dzieweczka: oczy ciemne, kosa p�owa, lica tak si� �wiec� jako zorza wieczorna, kiedy nazajutrz wiater zapowiada. Brwi w �uk wygi�te abo - jak i teraz ka�� m�wi� - w koromys�o. Szubka na niej zaj�cza, walonki z podeszwami - ani chybi rodzina znamienita. Do roboty Ole�k� sa�mi odwo��, po robocie znowu sanie czekaj�, i to nie zwyczajne, ale trojka. W zaprz�gu wygeneraci nogami przebieraj�, tupi�; �rodkowy narowisty, tylko patrze�, jak z�bami chapnie, a lejcowi jeszcze gorsi. Jak tu przyst�pi� do takiej? Benedikt tylko wzdycha i popatruje z ukosa, a Ole�ka ju� wie, kochaneczka: oczkami mrygnie i g��wk� targnie. Skromnisia. Idzie Benedikt do pracy, rozgl�da si� na boki, k�ania Rozpalaczom, uskakuje od sa�, mro�nym powietrzem dycha, sinym niebem si� napawa. Zapatrzy} si� na krasawic�, co ko�o niego drepta�a, i - �ubudu! - wyr�n�� g�ow� o s�up. Ooo, �eby was wszystkich i w to, i w tamto, i tak, i smak, i jeszcze owak! Psiakryda, ponastawiali nie wiadomo czego! Te s�upy stawia Nikita Iwanycz, Najwy�szy Rozpalacz. Matki nieboszczki stary przyjaciel. Te� z Dawnych. Lat ma pewnikiem ze trzysta abo i wi�cej, kto go tam wie. Kto czas policzy? Przecie nie my. Zima-lato, zima-lato, a ile razy? Jak tak zaczniesz my�le�, to si� pogubisz. Palc�w masz dziesi��, na nogach te� dziesi��. Co prawda, s� i tacy, co maj� po pi�tna�cie, a s� tacy, co po dwa, jak na ten przyk�ad Siemion z Za�winionego Stawu, na jednej r�ce du�o ma�ych paluszk�w, ca�kiem jak korzonki, a na drugiej - fig�. Taki mu przypad� Effekt. Ten Nikita Iwanycz z matk� si� zadawa�. Do chaty przyjdzie, nogi wytrze: �Mo�na?� - na taburet si�dzie i dalej wie�� rozhowory o Dawnych Czasach. - Polino Michaj�owno, a Ku�mi�skiego pami�tacie? Cha, cha, cha! A jak Wajsman przyje�d�a�, pami�tacie? Cho, cho, cho! A tego szuj� Sidurczuka pami�tacie? Ci�gle donosy pisa�, i gdzie s� dzisiaj te donosy? Kurz z nich zosta� i tyle! A jak Lala kaw� robi�a? Popi�oby si� teraz kawki, co? Matka to si� �mieje, to pochlipuje, to jej MARKIETY z g�owy nie chc� wyj��, to znowu nagle: �Dlaczego teraz nie ma Bzu?�. Bez to takie kwiaty. Na drzewach, powiadaj�, ros�y, i zapach od nich by� znamienity. Oj, jak tatko nie lubi� tych rozm�w! Wybiega� czasem na dw�r i dalej drzewo r�ba�: Rrraz! Rrraz! Rrraz! Rrraz! W�ciekaj si�, ile wola, ale jak�e tu Nikicie Iwanyczowi powiedzie� co� na przek�r? Przecie to Najwy�szy Rozpalacz. Wszelak� robot� Benedikt zna, wszystko potrafi zmajstrowa�; \. insi ludkowie te� r�ce maj� nie od parady, ognia zasi� nie potrafi� rozpali�. Ogie� przyni�s� ludziom Fiodor Ku�micz, niech si� s�awi imi� jego, ale jak to naprawd� by�o, sk�d go wzi��, tego nie wiemy. Tutaj, cho�by� trzy dni my�la�, to i tak nie wymy�lisz, najwy�ej ci� g�owa rozboli, jakoby� wypi� za du�o kwasu jajecznego. Jedni m�wi�, �e z nieba �ci�gn��, insi, �e pono tupn�� nog� Fiodor Ku�micz, niech si� s�awi imi� jego, i na tym miejscu ziemia si� zapali�a jasnym p�omieniem. Wszystko mo�e by�. A Nikita Iwanycz pilnuje ognia. Wszyscy Mali Rozpalacze chodz� do niego po ogie�, nabior� w�gli do kamiennych garnc�w z dziurkami i do siebie do chaty nios�. Oj, jaka dobra robota! Oj, jaka dobra! Siedzisz w domu, przez okno patrzysz i czekasz na ludk�w z siurpryzami. Ka�dego dnia ludkowie chodz� do roboty: jeden w Chacie Pracy wyciera portki na siedzeniu, drugi zbiera rdz� na bagnach, inszy w polu rzep� sadzi, ka�dy swoje. A ogie� lubi, �eby go dogl�da�; jak si� kto sp�ni do domu - wyga�nie. Ty si� zagapi�e�, a w�gielki ostyg�y. Dopiero co hula� po nich siny ogienek i ka�de drewienko w �rodku jak �ywe si� �wieci�o, czerwone, przezroczyste, jakoby w nim kto oddycha� abo s�owo chcia� rzec, i ju� po wszystkim. Milczy, szary, t�py, jakoby w nim kto� umar�. No w�a�nie, umar�. Ogie� umar�. Taaak... tego poj�� nie mo�na. To tajemnica. A gdzie tajemnica - tam ju� z pa�stwem sprawa. WE Nikita Iwanycz wzrostu jest niedu�ego, szczup�ej postury, br�dk� ma zmierzwion�, oczka malutkie jak u kury, a na g�owie w�os�w pe�no, a�e strach. W Dawnych Czasach, przed Wybuchem, by� starcem s�dziwym, kas�a�, umiera� zamierza�. Mateczce tak lubi� opowiada�, powtarza� po sto razy, jakoby si� tym szczyci�. �Nagle - powiada� - jak nie r�bnie w ca�y ten kram - i macie. �yj� sobie, ludkowie, m�wi�, i umiera� wcale nie mam zamiaru. Nawet nie pr�bujcie mnie namawia�. Mateczka te� umiera� nie mia�a, zamiaru, ale �wietlaki przekl�te j� omami�y. A po �mierci matki Nikita Iwanycz niby nic, ale zacz�� jakoby wi�cej milcze�, od ludzi stroni�. Wiadoma sprawa: Dawnych prawie ju� nie masz, chyba �e wygeneraci, ale co tam z nich za ludzie, a z dzisiejszymi ludkami, znaczy si� z nami, ju� takiej rozmowy mia� nie b�dzie. Bo i prawda: Dawni naszych s��w nie rozumiej�, a my ichnich te�. Czasem to takie g�upstwo paln� jak ma�e dzieci, jej Bogu. Kiedy mateczka z tatk� jeszcze �yli, to gospodarstwo, ma si� rozumie�, lepiej sz�o. I kury�my trzymali, i tartych robach�w zapasy robili, i Kicia mieli�my, �eby �owi� myszy. Ale mateczka by�a leniwa i malo�wawa. Lato najlepsza pora; niechby tak jajec nazbiera�a, �eby na zim� kwasu nagotowa�. Przecie jesie� przyjdzie, ch�ody, kurze plemi� na po�udnie poleci i nie wiadomo czy wr�ci. Uwija� si� trzeba! A ona czasem: �Spr�bujcie je - m�wi - zamkn��, niech w domu siedz�, b�d� nios�y jajca przez okr�g�y rok�. No?! Akurat je zatrzymasz! Dalej, �ap za nogi! Tak ci� w �eb dziobn�, �e zobaczysz! Abo inszym razem: �Szkoda - m�wi - �e ich je�� nie mo�na. Oj, jak bym sobie z zadowolnieniem kurk� zjad�a�. �miech i grzech - tatko si� tak za�miewa�! �Oj, durna ty - powiada - durna! Pusta �epetyna! Klim Dani�ycz zjad� kiedy� kurk�, i gdzie teraz jest? Nie do��, �e pomar� - co tam zreszt�: pomar�! Ca�y czarny si� zrobi�, rozd�� si� jako ten kloc i p�k�. Ma�o tego, na grobie ca�a ziemia osiad�a i zapad�a si�, i �wiat�a tam pe�gaj� niedobre, zimne. A smr�d taki, �e dwa razy posy�ali ch�op�w, �eby piaskiem gr�b zasypali i ci�giem tak samo �mierdzi�. A Nikita Iwanycz taki sam: nic nie rozumie, a m�wi. Raz powiada: ��adnego kysia, nie ma, to tylko - m�wi - ludzka ciemnota�. Aha! A kto ludziom �y�� przecina? Kto z szyi krew wypija? Co?! Jak nie wiesz, cz�eku, to nie gadaj. Sied� cicho i sob� si� zajmuj. To w�a�nie Nikita Iwanycz zacz�� po ca�ym grodzie s�upy stawia�. Przed swoim domem na s�upie wyry�: �Brama Nikicka�. Ze niby my tego nie wiemy. A tam przecie bramy nijakiej nie ma. Zgni�a. Ale niech mu tam b�dzie. W inszym miejscu wyryje �Kreml�. Abo �Mane��, �Polanka�, �Wo�chonka�, �Most Ku�niecki�. Spytasz go: �Nikito Iwanyczu, czemu wy tak?�. A on: �eby pami�� przetrwa�a. P�ki - m�wi - ja �yj�, a jak widzisz, �yj� i �yj�, chc� wnie�� sw�j wk�ad w odbudow� kultury. W ko�cu - powiada - za tysi�c czy dwa tysi�ce lat wst�picie, s�k was jecha�, na cywilizowan� drog� rozwoju, �wiat�o poznania rozproszy, o ludzie zakutog�owi, mrok waszej niewiedzy i balsam o�wiaty sp�ynie na wasze zaskorupia�e zwyczaje i drogi. Oczekuj� przede wszystkim - powiada - RENEZANSU duchowego, bez niego bowiem ka�dy p��d cywilizacji technicznej obr�ci si� w waszych poradlonych r�kach w morderczy bumerang, co w�a�ciwie ju� si� kiedy� sta�o. Przeto - powiada - nie patrz na mnie spode �ba jak baran, wzrokiem m�tnym, a kiedy s�uchasz, g�by szeroko nie rozdziawiaj i nogi z nog� nie splataj�. No, najsampierw ludkowie si� roze�lili, a�e strach! Rano wstaniesz, oczy przetrzesz, a tu ci przed samym oknem sterczy dr�g �Arbat�. �wiat�a w oknie i tak ma�o, a zim�, z p�cherzem, jeszcze mniej, a tu patrzcie go, arbat jaki� stoi jako cz�on wszeteczny na weselu. No to wywr�c� go do takiej owakiej, na opa� wezm� abo pod�og� za�ataj�. Cz�ekowi du�o nie trzeba, �eby si� roze�li�: poka�esz mu palie, a on ju� z�y. Nikicie Iwanyczowi w g�b� nie dasz - naczalstwo przecie, ale s�siadowi ludzikowi - owszem, prosz� bardzo. S�siad to przecie nie lada co, nie jaki taki, nie przechodzie�, nie dziad w�drowny. S�siad cz�owiekowi na to jest dany, �eby mu na sercu brzemieniem le�a�, rozum m�ci�, nastrojenie psu�. Od s�siada jakoby co� takiego sz�o, niepok�j ci�ki abo trwoga. Czasem przyjdzie do g�owy my�l: czemu s�siad taki jest, a nie inszy? Czego tak? Patrzysz na niego: wyszed� w�a�nie na ganek. Ziewa. Patrzy w niebo. Splun��. Znowu w niebo patrzy. My�lisz tedy: �Na co tak patrzy? Czego tam nie widzia�? Stoi, stoi, a czemu tak stoi - sam nie wie�. Zawo�asz: - Ej! - Co? - A nic! Co i co... Rozcoka� si�, cokacz jeden... Czego� si� tak rozcoka�? Co? - A ty czego? - A niczego! - No to cicho sied�! - Sam sied� cicho, bo jak ci... No i pobijesz si�, bywa, �e zabijesz na �mier� abo tylko r�ce-nogi po�amiesz, wybijesz oko abo co tam si� nadarzy. Bo to s�siad. Z tymi s�upami najpierw du�o zab�jstw na �mier� by�o, a potem, jak to zwyczajnie, przywykli, tyle �e zeskrobi� �arbat� i wyryj� nowe: �Tu mieszka Pachom� abo co� brzydkiego. To, co brzydkie, ciekawie si� ryje. Nigdy nie jest nudno. Niby nie ma wiele tych s��w, ale wszystkie takie weso�e. Dziarskie. Je�li ma cz�owiek powa�ne nastrojenie, jak mu si� p�aka� zachce abo zm�czenie, s�abo�� go najdzie, nigdy nic takiego nie powie i nie napisze. Ale jak go z�o�� dusi, �miech �apie abo jeszcze jak si� mocno zdziwi, to jako� sama �lina przynosi na j�zyk co� brzydkiego. GE No wi�c Nikita Iwanycz ponastawia� tych s�up�w, a Benedikt rozbija sobie g�ow�. I guzio� mu teraz wyskoczy. No i z�o�� bierze. Dziewczyny ani chybi b�d� si� �mia�, poszeptywa�. Abo j�zyk pokazywa�. Abo krzycze� za nim ode wr�t, dra�ni� si�: �Guziol! Guzio�!�. Abo wybiegnie jaka przed ciebie, drog� zagrodzi, sp�dnic� zadrze i dup� go�� poka�e, �eby ci dokuczy�. Dokuczy zaiste do le�. Insze, kt�re po chatach si� pochowa�y, od �miechu a�e piszcz� niby rusa�ki jakie, pisk si� podnosi, a kto piszczy - nie wida�, cho�by� g�ow� kr�ci�, uszami abo czym tam chcesz. A z tych chat, gdzie piszcz�, pisk przerzuca si� na insze chaty, co z ty�u stoj�, potym i trzeci rz�d p�jdzie, a na ko�cu ca�a osada. Zawsze tak jest - jakoby zaraza jaka, jakoby po�ar wybuch� i wiater goni� p�omie�, uchowaj Bo�e, od obej�cia do obej�cia, a spr�buj tylko do kt�rego wej��, buciorem drzwi rozewrze� i krzykn�� ze z�o�ci�: �No i czego? Co tak rechoczecie, b�cwa�y?! Co tu �miesznego?!� - to nikt ci nie odrzeknie. Bo nie wie. No i patrzcie, jaka to obraza ci�ka od dupy, a przecie inszym razem ciekawo�� patrze� na go�ego: ano my�li r�ne chodz�, ano serce zabije i ani si� spostrze�esz, jak czas ci up�ynie. Tak, inszym razem ciekawie, a teraz jako� nie, i czemu to? A temu, wida�, �e zamiar wycelowany jest w ciebie, �eby� zna� swoje miejsce - najni�ej jako mo�na - i si� nie wysuwa�. Kto si� z ciebie po�mieje, ten jakoby w�adz� swoj� pokaza�, a ty, bratku, jakoby� do do�u si� stoczy�. Tutaj te� jest o czym poduma�. Gdyby wszystko to by�o takie proste, to czeg� mali baszowie, co na nas maj� mie� baczenie, nigdy si� nie �miej�? Czemu patrz� tak, jakoby ci� z plugawej kom�rki warz�chwi� wy�owili? Czemu rozmawiaj�, z�b�w nie rozwieraj�cy, jakoby tam w g�bie co cennego mieli i bali si�, �e wypadnie, a ty - �aps i dalej ucieka� na z�amanie karku? A jakim to okiem patrz�? M�tno�ci w nim przybawi� i niby nie rusza si�, a jakoby na wylot ci� �widrowa�o. A jeszcze. Eee, nie, nie, to ani chybi swywola. Nie, nie trzeba my�le� o tym. Nie. No tak, nastawia� s�up�w durny staruch, a Benedikt, nie daj Bo�e, jeszcze przezwisko na ca�e �ycie dostanie: Guzio�. Jako drugim ludkom przezwiska daj�: Gni�ojad abo Trz�sidup, abo jakie insze, zale�y czym si� zas�u�y�, jaki nawyk ma nachalny abo Effekt szczeg�lnie g�upi. Benedikt to tam �adnych Effekt�w nigdy nie mia�, lico ma czyste, rumieniec zdrowy, tu��w krzepki, jeno si� �eni�. Palc�w - policzy� sobie - ma tyle, ile trzeba, ani mniej, ani wi�cej, bez b�on, bez �uski, nawet na nogach. Paznogcie r�owe. Nos jeden tylko. Dwoje oczu. Z�b�w jako� du�o: trzy dziesi�tki z kawa�kiem. Bia�e. Broda z�ocista, na g�owie w�osy ciemniejsze i wij�ce si�. To samo na brzuchu. Na cyckach to�. P�pek tam, gdzie powinien by�, akuratnie po�rodku. Wszeteczny cz�on te� po�rodku, ale ni�ej. �adny. Jakoby le�ny grzybal, jeno bez c�tek. Tylko wyj�� i wszystkim pokazywa�. I gdzie� on ten s�up wetkn��: przed sam� Chat� Pracy. Czy to nie swywola? Przecie sanie nie b�d� mia�y gdzie nawr�ci�! Benedikt nabra� �niegu w gar��, przy�o�y� do guz�a i sta�, czytaj�cy napis: �Pierwszy drukarz Iwan Fiodorow�. Widzicie go, jaki �wawy? No dalej, wywr�ci� go trzeba. Benedikt nat�y� si�, z�apa� t� k�od� ci�k�, szarpn�� i wywr�ci�. I zostawi�. Jeszcze kopn��. Rozejrza� si� na boki. Nie masz nikogo. Szkoda, �e Ole�ka abo insze dziewuszki nie widzia�y, jak� si�� ma Benedikt. A w Chacie ile ludaaa!... Si�a! Jest Ole�ka-dusze�ka... Siedzi, rumieni�cy si�, oczka ma spuszczone. A jednak na Benedikta zerkn�a. To dobrze. Jest i Warwara �ukiniszna - z Ole�k� rozhowory wiedzie, babskie pogaduchy odprawia. Jest Kse�ka sierotka. I Wa�ka Uszaty. Zaraz og�osz�: zaczyna� robot�. Dobrze, �e si� nie sp�ni�. Sp�nienie to nic takiego, ale zaczn� si� popatrywania i poszeptywania: czy aby, Bo�e zmi�uj si�, nie zachorowa�? Tfu, tfu, tfu, �eby w z�� godzin� nie wyrzec. Co prawda, o ile Benedikt pami�ta�, nikt z ichniej Chaty ani razu jeszcze nie zachorowa�, tfu, tfu, tfu. Jak w gardle drapie abo w g�owie strzyka, to nie Choroba, Bo�e zmi�uj si�, Bo�e zmi�uj si�. Jake� palie sobie z�ama� abo oko podbi�, to te� nie choroba, Bo�e zmi�uj si�, Bo�e zmi�uj si�. Czasem czkawka ci� chyci, ale to te� nie Choroba, Bo�e zmi�uj si�, Bo�e zmi�uj si�. Gdyby ci� chyci�a, to m�w trzy razy: Czkawka, czkawka, czkawka, Id� do Wiaczes�awka! A od niego do inszego, I sko�czona sprawka, a zaraz przejdzie. Abo j�czmie� na przyk�ad na oku wyskoczy - no, tu zam�wi� trzeba mocniej, �eby si� trzyma�o... Trzy razy dmuchn��, trzy razy splun��, stan�� na jednej nodze, i tak na niej sta�, r�k� za drug� nog� chyci�, i tak j� trzyma�, a bro� Bo�e nie upada�. M�wi� zasi� tak: J�czmyku, j�czmyku, Ty pod�y zbytniku. Wezm� ci ja cenn� Wezm� ja kamienn�, Solidn� siekier�, I rozr�bi� ci� w choler�. Wtedy przejdzie, jakoby r�k� odj��. A to znaczy, �e nie Choroba. A jaka jest ta Choroba, kiedy przyjdzie i co si� wtedy stanie - tego nikt nie wie. O tym nawet si� nie m�wi. A je�li nawet m�wi, to szeptem. A je�li nawet szeptem, to tylko kiedy nie ma w blisko�ci W�ski Uszatego. Bo �e Wa�ka pods�uchuje, to wszyscy wiedz�. A uszu ma, ile kto chce: i na g�owie, i pod g�ow�, i na kolanach, i pod kolanami, i w walonkach - wsz�dzie uszy. Wszelakie: wielgie, ma�e, okr�g�e, d�ugie, i proste dziurki, i r�owe tr�bki, i jakoby szczelinki, i z w�osami, i g�adkie, jednym s�owem - najr�niejsze. Pytaj� go: - Wa�ka, na co tobie tyle uszu? A on: - To nie uszy. - A co takiego? I wsun� mu dla �miechu ogryzek do ucha abo niedokurek, abo inszy �mie�. A najwa�niejsze uszy, kt�rymi pods�uchuje, wyros�y mu pod pachami. Tak �e kiedy do roboty si� bierze, to �okcie rozstawia, �eby lepiej s�ycha� by�o. I ma�o nie p�acze ze z�o�ci, bo c� to za sekret, kiedy wszyscy widz�: uni�s� �okcie - znaczy si�, b�dzie pods�uchiwa�. A Warwara �ukiniszna te� ma nieszcz�cie. Straszna jest, kochaneczka, cho� oczy zas�aniaj. G�owa go�a, bezw�osa, i na ca�ej tej g�owie kogucie grzebienie si� ko�ysz�. Nawet z jednego oka grzebie� wystaje. To si� nazywa �koguci fr�dzel�. Ale to te� nie Choroba, Bo�e uchowaj, Bo�e uchowaj. To Effekt. A tak w og�le to dobra z niej baba, pisze �adnie i czysto. A je�li sko�czy ci si� atrament, zawsze swojego naleje. Fr�dzle to nie Choroba, Bo�e zmi�uj si�, Bo�e zmi�uj si�. I sanitarze przyje�d�a� nie musz�, nie, nie, nie. A tu nagle uderzono w ko�atk�: zaczyna� prac�. Benedikt usiad� za sto�em, poprawi� �wiec�, poplu� na patyczek pisarski, brwi uni�s�, szyj� wyci�gn�� i popatrzy� na zw�j - co teraz trzeba przepisa�. Dosta�y mu si� �Bajki� Fiodora Ku�micza. ��yli sobie dziad i baba - skroba� Benedikt. - Mieli Kwoczk�-Pstroczk�. Znios�a raz kwoczka jajeczko, nie zwyczajne, ale z�ote...� Tak, tak, Effekty! Wszyscy maj� Effekty! Anfisie Terentij�wnie przesz�ego roku te� z kurami zdarzy�o si� nieszcz�cie. I to jakie kury by�y: zgrabne, du�e, jak dobrane! Jajca nios�y czarne i dropiate - a�e mi�o patrze�! Kwas z tych jajec od razu do g�owy uderza�. Wypijesz kube�ek takiego kwasu i od razu - uuuch! Chcesz pokaza�, jaki� dziarski. Patrzysz doko�a - a wszystko podw�jne. O tam, dziewucha posz�a, a wygl�da jak dwie dziewuchy. Krzykniesz do niej: - Dziewczyny! Dalej, poigrajcie ze mn�!... - a tamta od razu w nogi. A tobie sama u