2654
Szczegóły |
Tytuł |
2654 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2654 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2654 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2654 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Silverberg
TEBY STU BRAM
prze�o�y�a Anna Minczewska-Przeczek
Niebiosa si� otwar�y, opromienia nas panteon
bog�w! Amon-Re, Pan Karnaku, wyniesiony ponad
wielkie morze! Wielkich Dziewi�ciu wyniesionych na swoje
miejsca! Twe pi�kne przymioty s� twymi, o. Amonie-Re,
Panie Karnaku!
- Liturgia Amona
O, P�omieniu, kt�ry przyby�e� cofaj�c si� - nie
krad�em ofiar z�o�onych bogu. O, Wielki Drapie�ny Ptaku, kt�ry� dotar� tu
z Heraklei - nie m�wi�em k�amstw. O, Wydziobywaczu Wn�trzno�ci, kt�ry
przyby�e� z Domu Trzydziestu - nie
pope�ni�em krzywoprzysi�stwa. O, Panie Ciemno�ci, kt�ry nadszed�e� z
ciemno�ci - nie by�em k��tliwy. O, Nefertum z Memfis - nie czyni�em �le, nie
widzia�em z�a.
- Spowied� przecze�
Od pierwszego, o�lepiaj�cego momentu, w kt�rym si� zjawi�, atakowa�y go ze wszystkich stron doznania zmys�owe. Odczuwa� gwa�towny nap�r zapach�w, widok�w, d�wi�k�w, a wszystko to by�o obce, zbyt intensywne, �yj�ce nieznanym, w�asnym �yciem. Naciera�y na niego roz�wietlone wizje. W�drowa� przez jaki� nieokre�lony przeci�g zdumionego czasu w migotliwych ba�niowych puszczach. Nawet powietrze by�o namacalne, daj�c sprzeczne, myl�ce odczucia mi�kko�ci i szorstko�ci, ci�aru i osza�amiaj�cej lekko�ci. Egipt p�dzi� przez niego jak rzeka nie do powstrzymania, b�yszcz�ca i ha�a�liwa, osza�amiaj�ca swoim ogromem, otumaniaj�ca �ywotno�ci�.
Wch�ania� magi� i d�awi� si� ni�. Oddychanie przychodzi�o mu z trudno�ci� - czu� si� tak og�upia�y, �e musia� sobie przypomnie�, jak to si� robi. Prawdziwy problem stanowi�a jednak dezorientacja. Dociera�o do niego zbyt wiele informacji i mia� k�opoty z ich przetworzeniem. Przypomina�o wsadzanie do gniazdka z pr�dem ju� nie koniuszka palca, ale ca�ej g�owy. Mia� kilkana�cie r�nych rozmiar�w i prze�ywa� ka�d� z chwil swojego �ycia, ��cznie z tymi, kt�rych jeszcze nie by�o, w jednym, kr�tkim jak mgnienie oka momencie.
96 Robert Silverberg
Przygotowywa� si� do tego od miesi�cy - w�a�ciwie mo�na by powiedzie�, �e przez ca�e swoje �ycie - ale w gruncie rzeczy nie da�o si� przygotowa� do czego� takiego. Wykona� trzy skoki pr�bne, najpierw dwie�cie, potem czterysta, wreszcie sze��set lat wstecz i wydawa�o mu si�, �e wie, czego oczekiwa� - wywo�uj�cego md�o�ci uczucia braku oddechu, zawrotu g�owy, wra�enia, �e z ca�ego rozp�du uderzy� o ska��. Wszyscy ostrzegali go jednak, �e skutki przeskoczenia nawet sze�ciu wiek�w s� niczym w por�wnaniu z uderzeniem przy naprawd� wielkim skoku. Mieli racj�. Przeskoczy� trzydzie�ci pi�� wiek�w i to by�o mordercze. - Po prostu trzymaj si� i pr�buj z�apa� oddech - radzili mu do�wiadczeni koledzy, tacy jak Charlie Farhad, kt�ry dotar� do Babilonu; Nick Efthimiou, kt�ry widzia� tancerzy przeskakuj�cych przez byki na dworze kr�la Minosa, i Amiel Gordon, kt�ry uczestniczy� w kr�lewskiej bar micwie w �wi�tyni Salomona, kiedy farba na �cianach by�a jeszcze �wie�a. - To jak skok bez spadochronu - m�wi� Efthimiou - Ca�a sztuka polega na tym, by przy uderzeniu przetoczy� si� na bok i nie stawia� oporu. Je�li prze�yjesz pierwsze pi�� minut, wszystko b�dzie dobrze. - Cofanie si� w czasie powoduje narastanie potencja�u temporalnego, a im dalsza podr�, tym wi�kszy �adunek, i to w wielu aspektach.
Poma�u �wiat przestawa� mu dziko wirowa� przed oczyma i mija�y zawroty g�owy.
Z miejsca, w kt�rym si� znajdowa�, widzia� bardzo niewiele. Starali si� zawsze zrzuci� ci� w takim miejscu, �eby twoje przybycie nie zosta�o zauwa�one. Wyl�dowa� na nie wybrukowanej alejce, szerokiej na jakie� dwa metry, ograniczonej z obu stron wysokimi murami z pobielonej suszonej ceg�y, kt�re zas�ania�y mu widok. Ostatnie b�yszcz�ce �lady z�otej aury w polu l�dowania by�y nadal widoczne w postaci otaczaj�cych go koncentrycznych kr�g�w, niczym l�ni�ca paj�czyna �wiat�a; szybko jednak zanika�y. Tu� przed nim sta�y dwa os�y, prze�uwaj�c s�om� i obser-
TEBY STU BRAM
97
wuj�c go bez wi�kszego zainteresowania. Jakie� dziesi�� metr�w za nim le�a�a sterta �mieci, blokuj�ca niemal ca�� alejk�. Jego obuta w sanda� lewa stopa znajdowa�a si� kilka centymetr�w od rz�dku ciep�ego zielonego �ajna, najwyra�niej pozostawionego tu przez jednego z os��w. Po prawej stronie przep�ywa� cienki strumyk br�zowawej wody, tak brudnej, i� mia� wra�enie, �e dostrzega w niej gigantyczne mikroorganizmy - wielkie ameby i pantofelki oraz ponure, �ar�oczne wrotki, gniewnie p�yn�ce pod pr�d. Z miasta le��cego poza tym paskudnym, niechlujnym zak�tkiem, w kt�rym si� zmaterializowa�, nie widzia� nic pr�cz jedynej wysokiej i smuk�ej palmy przecinaj�cej jak strza�a bezchmurne, niebieskie niebo nad ograniczaj�cymi alejk� murami. M�g� by� w kt�rymkolwiek ze stu azjatyckich, afryka�skich czy po�udniowoameryka�skich pa�stw. Ale kiedy ponownie spojrza� na mur po lewej stronie, zauwa�y� nagryzmolony na nim napis przypominaj�cy nieco arabskie zawijasy, kropki i kwadraciki, typowe dla hieroglif�w z czas�w XVIII Dynastii. Jego wyszkolony umys� natychmiast dokona� t�umaczenia: "Niechaj w�� Amachu, po�eracz ducha, po�knie dusz� handlarza winem Ipuky, niechaj wpadnie on do Jeziora Ognia, uwi�nie w Lochu Potwor�w, umiera przez milion lat; niechaj jego ka zniknie na wieki, a jego gr�b b�dzie pe�en skorpion�w, albowiem oszustem jest i k�amc�". W tym momencie �wiat, w kt�ry w�a�nie wkroczy� - z ca�� swoj� nieuniknion�, dziwaczn� rzeczywisto�ci� - dotar� do jego �wiadomo�ci, wywo�uj�c gwa�towny przyp�yw emocji. Thot i Amon, Izyda i Ozyrys, �wi�tynie i grobowce, obeliski i piramidy, bogowie z g�owami jastrz�bi, czarna ziemia, gadaj�ce chrz�szcze, w�e z nogami, bogowie pawiany, bogowie s�py, mrugaj�ce sfinksy, unosz�ce si� dymy z kadzide�, zapach piwa s�odowego, worki z j�czmieniem i fasol�, na wp� zmumifikowane cia�a w kadziach wype�nionych natronem, ptaki o g�owach kobiet i kobiety o g�owach ptak�w, procesje zamaskowanych
98
Robert Silverberg
kap�an�w, w�druj�ce w g�szczu przysadzistych kolumn, ko�a m�y�skie obracaj�ce si� leniwie na skraju rzeki, wo�y i szakale, ciel�ta i psy, alabastrowe wazy i z�ote pektorafy, pulchny faraon na tronie, poc�cy si� pod ci�arem dwubarwnej korony, a przede wszystkim s�o�ce, s�o�ce, s�o�ce, nieub�agane s�o�ce, przed kt�rym nie by�o ucieczki, dosi�gaj�ce swymi mackami wszystkiego, co �y�o lub nie �y�o w tym kraju �ywych i umar�ych. Wszystko to dotar�o do niego na raz. G�owa rozdyma�a mu si� jak balon. Ton��, zalewany informacjami.
Chcia�o mu si� p�aka�. By� tak strasznie oszo�omiony, taki os�abiony skokiem w czasie, taki przyt�oczony. Przed tyloma rzeczami powinien si� broni�, a tak ma�o mia� �rodk�w, kt�rych m�g�by u�y� do tego celu. By� przestraszony. Znowu mia� zaledwie osiem lat, nagle przeniesiono go w szkole do starszej klasy ze wzgl�du na bystry umys� oraz niespokojnego ducha, niespodziewanie stan�� wobec tajemniczych przedmiot�w, kt�re po raz pierwszy by�y dla niego za trudne, a nie, jak dot�d, zbyt �atwe - dzielenia liczb wielocyfrowych, geografii - i klasy pe�nej nieznanych koleg�w, starszych od niego, g�upszych, wi�kszych, wrogich.
Policzki zarumieni�y mu si� ze wstydu na wspomnienie tamtych chwil. Niepowodzenie by�o niedopuszczalne.
Chyba ju� czas ruszy� si� z tego zau�ka, zdecydowa�. Wygl�da�o na to, �e najgorsze dolegliwo�ci somatyczne min�y, t�tno w�a�ciwie wr�ci�o do normy, odzyska� ostro�� widzenia - Je�li prze�yjesz pierwsze pi�� minut, wszystko b�dzie dobrze" - i czu� si� do�� pewnie na nogach. Ostro�nie omin�� os�y. Ledwie si� zmie�ci� mi�dzy nimi a �cian�. Jedno ze zwierz�t potar�o o jego rami� pokrytym szczecin� nosem. By� do pasa nagi; mia� na sobie jedynie bia�y lniany fartuszek, sanda�y z czerwonej sk�ry i tkan� czapeczk�, kt�ra chroni�a g�ow�. Nawet przez moment nie �udzi� si�, �e wygl�da jak Egipcjanin - ale te� nie musia�: w okresie rozkwitu Nowego Pa�stwa
TEBY STU BRAM
99
by�o tu mn�stwo obcokrajowc�w - Hetyt�w, Krete�czyk�w, Asyryjczyk�w, Babilo�czyk�w, a mo�e nawet i Chi�czyk�w, jak te� paru uni�onych, drobnych drawidyjskich w�drowc�w z dalekich Indii. - Powiedz im, �e jeste� Hebrajczykiem - radzi� mu Amiel - prapradziadkiem Moj�esza i �eby si� lepiej do ciebie nie przypieprzali, bo ukarzesz ich dwunastoma plagami o sto lat wcze�niej, ni� to zosta�o zaplanowane. - Mia� za zadanie przystosowa� si� na kr�tki czas, wy�ywi� si�, p�ki nie wype�ni swojej misji, naj�� si� do takiej pracy, w kt�rej m�g�by udawa�, �e ma kwalifikacje - jako skryba, s�u��cy, garncarz czy formierz cegie�. Byle cokolwiek robi�. Byle sobie poradzi� przez trzydzie�ci dni.
Jakie� sze�� metr�w od miejsca, w kt�rym sta�y os�y, alejka zakr�ca�a ostro. Zatrzyma� si�, uwa�nie ogl�daj�c to miejsce i zapisuj�c w pami�ci wszystkie szczeg�y: napis na murze, stert� �mieci, k�t skr�tu dr�ki, wysoko�� i nachylenie palmy. Za trzydzie�ci dni musi przecie� odby� drog� powrotn�. B�d� go szukali w czasie, a to jest jak �owienie ryb zagi�t� szpilk� i powinien dostarczy� im wszelkiej mo�liwej pomocy. Na moment zamar�o mu serce. U�wiadomi� sobie, �e zapewne w Tebach by�o z pi��dziesi�t tysi�cy identycznych zau�k�w. Podobno jestem inteligentn� form� �ycia, upomnia� sam siebie. Mo�e przecie� zanotowa� po�o�enie, wszystkie znaki szczeg�lne. Od tego zale�y jego �ycie.
Wreszcie dotar� do ko�ca alejki.
Wyjrza� na przecinaj�c� j� ulic� i jego oczom ukaza�y si� Teby Stu Bram.
Miasto wywo�a�o w nim tak silny nat�ok wra�e�, �e poczu� si� niemal podobnie wstrz��ni�ty jak tu� po skoku przez czas. Ze wszystkich stron na raz zaatakowa� go ha�as, rozgardiasz, upa�, kurz. Zapach �ajna i gnij�cych owoc�w by� tak silny, �e go zemdli�o. I wsz�dzie byli ludzie; wielkie t�umy ludzi poruszaj�cych si� w zdumiewaj�co celowy spos�b, przeciskaj�cych si� obok, wpadaj�cych na niego, odsuwaj�cych go na bok. Jakby by� dla nich nie-
100 Robert Silverberg
widoczny, kiedy tak sta� z rozdziawionymi ze zdziwienia ustami po�r�d tego szalonego t�oku. Mog�aby to by� Pi�ta Aleja w Nowym Jorku w wiosenne popo�udnie, gdyby nie to, �e wielu ludzi by�o nagich czy niemal nagich w tym zdumiewaj�cym skwarze buchaj�cym jak z pieca i gdyby nie wielkie stada g�si, owiec, wo��w, os��w oraz dziwnych d�ugorogich i garbatych kr�w beztrosko kr���cych mi�dzy przechodniami. U jego st�p pochrz�kiwa�y i parska�y �winie. Znalaz� si� na jakim� rynku, na kt�rym st�oczy�y si� ma�e, zbudowane z suszonej gliny sklepiki, tawermy i najprawdopodobniej burdele. Kilkadziesi�t krok�w dalej po prawej stromie znajdowa�a si� p�ytka, lecz wartko p�yn�ca rzeka niczym r�czy zielony potw�r pokryty setkami statk�w z wygi�tymi ku g�rze dziobami i wynios�ymi masztami, a tu� przed nim, nie dalej ni� w odleg�o�ci stu metr�w sta�a pot�na, otoczona murami budowla. S�dz�c po podw�jnym rz�dzie kamiennych kolumn i widocznych za nimi zawi�ych przedpokoi musia� to by� budynek wsp�cze�nie znany jako �wi�tynia w Luksorze. A przynajmniej tak mo�na wnioskowa� z jego p�nocno-po�udniowego usytuowania wzd�u� Nilu. Ale �wi�tynia, jak� mia� w tej chwili przed oczami, bardzo si� r�ni�a od tej, kt�r� zwiedza� zaledwie dwa tygodnie temu. Dwa tygodnie temu? Trzydzie�ci pi�� wiek�w temu! - w czasie swojej wyprawy orientacyjnej do wsp�czesnego Egiptu. Brakowa�o Alei Sfinks�w, a tak�e obelisk�w i kolos�w stoj�cych przed wielkimi, rozszerzaj�cymi si� ku g�rze skrzyd�ami p�nocnego pylonu. Pylonu chyba te� nie by�o. Oczywi�cie, �e nie. Sfinksy ze �wi�tyni w Luksorze powsta�y za XXX Dynastii, czyli kilkana�cie wiek�w p�niej. A obeliski i kolosy by�y dzie�ami Ramzesa II, kt�rego panowanie mia�o nasta� dopiero po pi�ciu czy sze�ciu innych monarchach, licz�c od chwili obecnej; to samo zreszt� odnosi�o si� do p�nocnego pylonu. Na ich miejscu by�a teraz jaka� nieznana kryta kolumnada, wygl�daj�ca niemal zbytkownie wed�ug egipskich norm architektonicznych, oraz dwie
TEBY STU BRAM 101
kwadratowe �wi�tynie z r�owego granitu, za kt�rymi znajdowa� si� niski, smuk�y pylon, wyra�nie archaiczny, ozdobiony trzepocz�cymi jasnymi chor�giewkami. Na widok tego odczu� lekki dreszcz badacza:
by�y to budowle zapewne z czas�w XII Dynastii - a zatem staro�ytne nawet w tej epoce - kt�re niew�tpliwie zburzyli nieub�agani budowniczowie Ram-zesyd�w, aby zrobi� miejsce dla w�asnych, znacznie okazalszych. Ale o wiele bardziej zdumiewaj�cy ni� r�nica w planie zabudowy by� kontrast mi�dzy t� �wi�tyni� a nagimi, br�zowymi, podobnymi do szkieletu ruinami, kt�re widzia� we wsp�czesnym Luksorze. Bia�e, zbudowane z blok�w wapienia fasady i kolumny niemal niezno�nie razi�y w oczy odbitym blaskiem bezlitosnego s�o�ca. I ca�e by�y pokryte krzykliwymi reliefami, pomalowanymi na niemi�osiernie jaskrawe kolory: czerwie�, ���, b��kit i ziele�. Ka�dy gzyms i legar l�ni� od inkrustacji drogocennymi metalami: srebrem, z�otem, rzadkimi stopami. �wi�tynia pulsowa�a odbitym �wiat�em s�onecznym. By�a jakby drugim s�o�cem emituj�cym wstrz�sowe dawki energii na zat�oczony rynek.
Za du�o tego, pomy�la�, czuj�c, jak uginaj� si� pod nim nogi. Za du�o. By� przeci��ony. Dudni�o mu w g�owie. Mdli�o go. Mia� k�opoty ze skupieniem wzroku. Pomimo upa�u odczuwa� dreszcze. Albo, co jeszcze prawdopodobniejsze, z powodu upa�u. Wyobrazi� sobie, �e pod wp�ywem md�o�ci robi si� zielony.
- Jeste� chory? Tak, widz�, �e jeste� bardzo chory - us�ysza� nagle g��boki, ochryp�y m�ski g�os. Na nadgarstku poczu� zaciskaj�c� si� mocno czyj�� d�o�. Tu� nad jego twarz� pojawi�a si� twarz jakiego� m�czyzny - o w�skich ustach, orlim nosie, wygolonej czaszce. Uwa�ne ciemne oczy wpatrywa�y si� w niego z trosk�. - Bardzo �le wygl�dasz. My�l�, �e wkr�tce staniesz si� Ozyrysem.
- Ja... ja...
- Umiera� na ulicy jak �winia... niedobrze, to bardzo niedobrze, m�j przyjacielu.
102 Robert Silverberg
Wyda�o mu si� zdumiewaj�ce, �e kto� si� do niego odezwa�, ale jeszcze bardziej zadziwiaj�ce - pomimo nauki - �e zrozumia�. Naturalnie nape�niono jego umys� Egiptem, napompowano go a� po dziurki w nosie wiedz� o j�zyku, sztuce, historii, obyczajach. O wszystkim. A i przedtem sam si� du�o nauczy�. Ale mimo to zdumia�o go odkrycie, �e tak �atwo zrozumia� s�owa owego cz�owieka. Wprawdzie nauczyciele niezupe�nie poprawnie odtworzyli wymow�, ale i tak do�� podobnie. �le wymawiali samog�oski. Wszystko powinno by� bardziej gard�owe, "e" przechodzi� w "i"; "o" w "u", ale mo�na by�o do�� szybko przystosowa� si� do tego. Jego dobroczy�ca podtrzymywa� go, �ciskaj�c mu r�k� jak w imadle. Gdyby nie to, z pewno�ci� by upad�. Stara� si� u�o�y� jakie� zdanie, kt�re m�g�by powiedzie�, ale nic mu nie przychodzi�o do g�owy. Zawiod�y umiej�tno�ci, kiedy musia� przem�wi�. Nie m�g� u�o�y� najprostszego nawet zdania. "Staniesz si� wkr�tce Ozy-rysem". Czy�by naprawd� umiera�? Jakie to dziwne okre�lenie. Widocznie zacz�� ju� wygl�da� jak Ozyrys, b�g zmar�ych, mumia o zielonej twarzy.
Nieznajomy wyprowadza� go ze s�o�ca w s�aby cie�, rzucany przez palm� o pi�ciu ga��ziach, kt�ra ros�a na skraju rynku.
- Jestem bardzo chory - uda�o mu si� w ko�cu wyj�ka�. - Upa�... moja g�owa...
- Tak, tak. Jakie to smutne. Ale sp�jrz, przyjacielu, oto nadchodzi b�g.
W pierwszej chwili pomy�la�, �e zst�puje jaka� zjawa, �e Horus albo Thot przyszli, aby zabra� go do Krainy Zmar�ych. Ale nie, nieznajomemu wcale nie o to chodzi�o. T�um nagle wyda� z siebie og�uszaj�cy ryk, kt�ry przeistoczy� si� w rozsadzaj�c� czaszk� fal� niesamowitego ha�asu. M�czyzna wskaza� na co�. Zmobilizowa� si� i powi�d� wzrokiem za wyci�gni�t� r�k�. Obraz znowu zacz�� mu si� rozmywa� przed oczami, ale dostrzeg� poruszenie przed �wi�tyni�, zbli�aj�cych si� muskularnych m�czyzn, dzier��cych baty i odzianych jedynie w pasy
TEBY STU BRAM 103
niebieskiej i z�otej materii, cofaj�cych si� ludzi, a wreszcie pojawi� si� sk�d� rydwan. Wszystko l�ni�o, o�lepiaj�co jaskrawe: soko�y na jarzmie, nad nimi wielki dysk przedstawiaj�cy s�o�ce, po bokach skrzydlate boginie, z ty�u jakie� rogate stwory. A� wreszcie wyszed� powoli ze �wi�tyni i wsiad� do rydwanu jaki� postawny cz�owiek, bogato odziany pomimo upa�u - z b��kitn� koron� na g�owie, z che-preszem, dwoma ber�ami w d�oniach, pastora�em i cepem, z przyczepion� sztywn� ma�� sztuczn� br�dk�...
Kr�l, to by�... to musia� by�... faraon, ten co wsiada do rydwanu... by� w �wi�tyni na uroczysto�ci i teraz wraca do swojego pa�acu, po drugiej stronie rzeki...
B�bny, tr�bki i wysokie tony jakiego� instrumentu przypominaj�cego ob�j. Niesamowity ryk.
- Horus - wo�a� t�um. Dziesi�� tysi�cy na raz, jednym g�osem. - Horus! Neb-Maat-Re! �ycie! Zdrowie! Si�a!
Neb-Maat-Re. To znaczy faraon Amenhotep III. Jego imi� z koronacji. Tak, czyli to kr�l. Stoi tu i z u�miechem pozdrawia zgromadzony t�um.
- Pan Dw�ch Ziem! - krzyczeli ludzie. - Syn Re! �ywe wyobra�enie Amona! Pot�ny! Dobroczy�ca Egiptu! �ycie! Zdrowie! Si�a!
Za du�o tego, stanowczo za du�o. Czu� si� przyt�oczony tym wszystkim. By� trzydzie�ci pi�� wiek�w poza swoim w�a�ciwym czasem. A� do chwili, kiedy faktycznie nast�pi�o, wydawa�o mu si�, �e poradzi sobie z przemieszczeniem. Ale teraz ca�ym jego cia�em wstrz�sa� dreszcz wywo�any zm�czeniem, zamieszaniem, panik�. Zachwia� si� i u-chwyci� desperacko szorstkiego, �uskowatego pnia palmy. Czu�, jak pod wp�ywem tej osza�amiaj�cej, niewyobra�alnej rzeczywisto�ci uchodz� z niego resztki nadw�tlonych si�. Teby jako t�tni�ce �yciem miasto... Amenhotep ni, w b��kitnej koronie... ubrani w maski kap�ani, o g�owach jastrz�bi, ibis�w, ps�w... wychodzi teraz ciemna, tajemnicza posta� kobiety, z pewno�ci� kr�lowa, i zajmuje miejsce obok faraona... rydwan rusza...
104 Robert Silverberg
- �ycie! Zdrowie! Si�a!
Mo�e dla kr�la. Ale nie dla niego. Jakim cudem zda� testy psychologiczne przed t� misj�? Przecie� teraz oblewa�. Przez ca�e dotychczasowe �ycie udawa�o mu si� przechytrzy� twardszych od siebie. Dopiero teraz prawda wysz�a na jaw. Nogi mia� jak z waty. Oczy mu wy�azi�y z orbit. Przys�ali niew�a�ciwego cz�owieka, widzia� to zupe�nie wyra�nie. W�a�ciwie by�o to jedyne, co widzia� wyra�nie. Jest zbyt skomplikowany, zbyt... delikatny. Powinni tu przys�a� jakiego� oboj�tnego, pozbawionego wyobra�ni faceta, jakiego� prozaicznego astronaut�, niewra�liwego na emocje, na fascynuj�ce, nie daj�ce si� wyja�ni� tajemnicze aspekty �ycia; kogo� pozbawionego romantyzmu i wiary w magi�, kto nie czu�by si� tak przyt�oczony widokiem t�giego cz�owieka w �rednim wieku, ubranego w g�upi kostium, wsiadaj�cego do hollywoodzkiego rydwanu.
Czy to z tego powodu? A mo�e po prostu z gor�ca i przewlek�ego wstrz�su po skoku przez trzydzie�ci pi�� wiek�w?
- Och, przyjacielu, przyjacielu - u�ala� si� nad nim ciemnooki nieznajomy. - Obawiam si�, �e ju� stajesz si� Ozyrysem. To takie smutne dla ciebie. Zrobi�, co w mojej mocy, aby ci pom�c. Wykorzystam wszelkie moje umiej�tno�ci. Ale musisz si� modli�, m�j drogi przyjacielu. Pro� kr�la, aby o-szcz�dzi� twe �ycie. Pro� Pani� Izyd�. Pro� o mi�osierdzie Thota Uzdrowiciela, przyjacielu, albo u-mrzeszjak...
By�y to ostatnie s�owa, kt�re us�ysza�. Zachwia� si� i upad� na ziemi� tu� przy pniu palmy.
2
Nieznajomy spoczywa� na �o�u w Domu �ycia w Okr�gu Mut, s�siaduj�cym od poradnia z Ipet-sut,
TEBY STU BRAM 105
wielk� �wi�tyni� Amona, w zawi�ym kompleksie �wi�tych budynk�w, kt�re przysz�e pokolenia nazw� Karnakiem. Pawilon, w kt�rym si� znajdowa�, by� otwarty na niebo - prosta kolumnada ze smuk�ych filar�w wznosz�cych si� jak �odygi ku nabrzmia�ym p�czkom lotosu na szczycie, pomalowanych w �agodne odcienie r�u, b��kitu i bieli. Nieznajomy mia� zamkni�te, spokojne oczy i oddycha� powoli, najwyra�niej bez trudu, ale jego twarz by�a rozpalona gor�czk�, a usta �ci�gni�te w dziwnym grymasie, jakby wykrzywione nieprzyjemnym u�miechem. Co pewien czas jego cia�em wstrz�sa� pot�ny dreszcz.
- My�l�, �e on wkr�tce umrze - powiedzia� lekarz, kt�rego nazywano Hapu-seneb. To on towarzyszy� nieznajomemu w chwili, gdy ten upad� ko�o �wi�tyni Po�udniowego Haremu Amona.
- Nie - o�wiadczy�a kap�anka. - My�l�, �e b�dzie �y�. Jestem nawet pewna, �e b�dzie �y�.
Lekarz cicho prychn�� z pogard�.
Ale kap�anka nie zwa�a�a na to. Podesz�a bli�ej do ��ka, kt�re sta�o na podwy�szeniu wyra�nie obni�aj�cym si� od g�owy ku stopom. Nieznajomy le�a� nagi na materacu ze sznurka, mocno naci�gni�tym i pokrytym poduszkami, a jego g�owa spoczywa�a na wygi�tej drewnianej belce. Budow� mia� smuk��, drobnoko�cist�, niemal tak delikatn� jak kobieta, cho� szczup�e cia�o by�o muskularne i pokryte g�stwin� wij�cych si� ciemnych w�os�w.
D�o� kap�anki lekko dotkn�a czo�a chorego.
- Bardzo ciep�e - powiedzia�a.
- Jest w nim demon - odpar� Hapu-seneb. - Niewielka nadzieja. Wkr�tce stanie si� Ozyrysem. My�l�, �e posiad� go krokodyl z Zachodu albo mo�e w jego sercu zagnie�dzi� si� w�� rerek.
Teraz z kolei kap�anka prychn�a sceptycznie. S�u�y�a Izydzie, cho� to Okr�g Kultowy Mut, a ca�y kompleks �wi�tynny po�wi�cono Amonowi. Nie by�o w tym jednak nic niezwyk�ego. Wszystko tu przeplata�o si� ze sob�, granice by�y p�ynne, jeden b�g bez problemu przemienia� si� w innego.
106 Robert Silverberg
A Izydzie nale�a�o s�u�y�, nawet w �wi�tyni Amona. Jak na kobiet� kap�anka wydawa�a si� wysoka, a jej sk�ra mia�a bardzo blady odcie�. Odzie� jej sk�ada�a si� z lekkiej lnianej koszuli, cienkiej jak mgie�ka, przez kt�r� prze�witywa�y piersi i cie�my tr�jk�t u l�d�wi. Wygolon� czaszk� pokrywa�a ci�ka czarna peruczka z naturalnych w�os�w, zawile splecionych w setki �cis�ych warkoczyk�w.
Nieznajomy mrucza� co� teraz przez sen, wydawa� z siebie jakie� ochryp�e, urywane d�wi�ki, be�kot z�o�ony z obco brzmi�cych s��w.
- M�wi j�zykiem demon�w - stwierdzi� Hapu- -seneb.
- Cii! Staram si� us�ysze�!
- Rozumiesz j�zyk demon�w, prawda?
- Cii!
Przysun�a ucho do ust chorego. Wypowiada� jakie� serie s��w: be�kot w delirium, nast�pnie przerwa, po czym zn�w gor�czkowe mamrotanie. Kap�anka s�ucha�a go z szeroko otwartymi oczyma, zmarszczywszy czo�o, ss�c lekko zagryzion� doln� warg�.
- Co m�wi? - spyta� Hapu-seneb.
- S�owa w obcym j�zyku.
- Ale ty je rozumiesz. Zreszt� sama jeste� cudzoziemk�. Czy to tw�j krajan?
- Prosz� - odezwa�a si� kap�anka, coraz bardziej zirytowana. - Na co te wszystkie pytania?
- Na nic - zgodzi� si� lekarz. - No c�, zrobi�, co w mojej mocy, aby go uratowa�. Twojego krajana. Je�li nim jest.
Przyni�s� ze sob� sw�j ekwipunek - drewnian� skrzyneczk� z lekarstwami i woreczek z amuletami. Przez chwil� zastanawia� si� nad doborem amuletu, a� w ko�cu wybra� jeden, przedstawiaj�cy Amona z czterema g�owami barana, rozdeptuj�cego krokodyla. O�mioro bog�w w tle podziwia�o jego wyczyn. Hapu-seneb wyszepta� zakl�cie i przymocowa� amulet do powi�zanego w sup�y sznura, kt�ry przytroczy� do fartuszka le��cego. Nast�pnie ulokowa� wizerunek
TEBY STU BRAM 107
Amona na sercu nieznajomego, wykona� kilka magicznych ruch�w i powiedzia� g��bokim, podnios�ym tonem:
- Jestem tym Ozyrysem, tu na Zachodzie. Ozyrys zna sw�j dzie� i je�li nie istnieje w nim, to i ja nie b�d� istnia� w nim. Jestem Re, kt�ry jest z bogami i nie zgin�; wsta�, Horusie, abym m�g� zaliczy� ci� do grona bog�w.
Kap�anka obserwowa�a go z lekkim u�miechem.
- Mog� te� u�y� innych zakl�� - powiedzia� lekarz. Zamkn�� na chwil� oczy i g��boko oddycha�.
- Za mn�, krokodylu, synu Seta! - zaintonowa�. - Nie uno� swego ogona. Nie wyci�gaj �ap. Nie otwieraj paszczy. Niech woda stanie si� ogniem przed tob�! Urok trzydziestu siedmiu bog�w jest w twych oczach. Jeste� uwi�zany do czterech br�zowych filar�w Po�udnia, przed paradn� �odzi� Re. Zatrzymaj si�, krokodylu, synu Seta! Ochro� tego cz�owieka. Amonie, m�u twej matki!
- To musi by� dobre zakl�cie - powiedzia�a kap�anka. - Sp�jrz, poruszy� si�. I jego czo�o staje si� ch�odniejsze.
- Tak, to jedno z najskuteczniejszych zakl��. Ale lekarstwa te� s� wa�ne - stwierdzi� lekarz i zacz�� szpera� w drewnianej skrzyneczce, wyci�gaj�c ma�e s�oiczki. W niekt�rych by�y pokruszone insekty, w innych �ywe, w jeszcze innych sproszkowane odchody pot�nych zwierz�t.
Kap�anka po�o�y�a lekko d�o� na r�ce Hapu-
-seneba.
- Nie - powiedzia�a. - �adnych lekarstw.
- Potrzebuje...
- Potrzebuje odpoczynku. My�l�, �e powiniene� ju� p�j��.
- Ale proszek ze skorpiona...
- Kiedy indziej, Hapu-senebie.
- Pani, to ja jestem lekarzem, nie ty.
- To prawda - odpar�a �agodnie. - I to bardzo dobrym lekarzem. I twoje zakl�cia te� s� bardzo dobre. Ale czuj� w swych �y�ach Izyd� i bogini m�wi
108 Robert Silverberg
mi, �e tym, co wyleczy tego cz�owieka, jest sen. Nic wi�cej, tylko sen.
- Bez lekarstw umrze, o pani. A wtedy Izyda b�dzie mia�a swego Ozyrysa.
- Id� ju�, Hapu-senebie.
- Cho� olejek z w�a...
- Id�.
Lekarz zmarszczy� si� gro�nie i zacz�� co� m�wi�, ale w odpowiednim momencie rozmy�li� si�, zgrabnie zatuszowa� gniew wzruszeniem ramion, po czym zacz�� pakowa� sw�j sprz�t medyczny. Kap�anka by�a faworyt� m�odego ksi�cia Amenhotepa - wszyscy o tym wiedzieli. Zapewne nie by�o rozs�dne sprzeciwia� si� jej zbyt ostro. A skoro uwa�a�a, �e wie lepiej ni� on, jakiej pomocy potrzebuje ten obcokrajowiec, to c�...
Kiedy Hapu-seneb wyszed�, kap�anka wrzuci�a par� ziaren kadzid�a do paleniska w rogu pawilonu i przez pewien czas sta�a, wpatruj�c si� w g�stniej�c� ciemno��, g��boko oddychaj�c i usi�uj�c odzyska� spok�j. Nie czu�a si� bowiem ani troch� spokojna, niezale�nie od tego, jakie wra�enie wywar�a na lekarzu. Z oddali dociera�y do niej odg�osy �piewu. Z nieba zst�powa� coraz ciemniejszy granat, zmieniaj�c kolor rzeki. W g�rze pojawia�y si� pierwsze gwiazdy. Kilka �wietlik�w zamigota�o u szczyt�w kolumn. Od strony kr�lewskiego pa�acu na zachodnim brzegu rozchodzi� si� po rzece �a�obny odg�os tr�bki obwieszczaj�cej nadej�cie nocy.
Wi�c to tak, pomy�la�a.
Zastanawia�a si�, co nale�a�o teraz zrobi�.
Klasn�a dwukrotnie w d�onie i nadbieg�y dwie m�ode niewolnice.
- Eyaseyab - zwr�ci�a si� do starszej i inteligentniejszej - p�jdziesz do Domu Gwiazd, kt�ry mie�ci si� za grobowcem Men-Cheper-Re, i powiesz astronomowi Senmut-Ptahowi, �eby natychmiast do mnie przyszed�. Z pewno�ci� poinformuje ci�, �e ma w�a�nie co� bardzo wa�nego do zrobienia. Przeka� mu, �e wiem o tym, ale mimo wszystko chc�, �eby
TEBY STU BRAM 109
si� tu zjawi�, poniewa� mam do niego absolutnie zasadnicz�, nie cierpi�c� zw�oki spraw�.
Drug� niewolnic� pos�a�a po �ciereczk� zwil�on� w zimnej wodzie, potrzebn� jej do och�odzenia czo�a chorego.
Nieznajomy by� nadal nieprzytomny, ale przesta� be�kota�. Jego twarz nie by�a ju� taka napi�ta i znik� z niej wywo�any gor�czk� rumieniec. Zapewne po prostu spa�. Kap�anka stan�a nad nim, marszcz�c w zamy�leniu czo�o.
- S�yszysz mnie? - spyta�a, pochylaj�c si� ku niemu.
Poruszy� si� lekko, ale jego czy pozosta�y zamkni�te.
- Jestem Izyd� - powiedzia�a cicho. - A ty jeste� Ozyrysem. Moim Ozyrysem. Zagubionym Ozyrysem, kt�ry zosta� wyrwany, przywr�cony do �ycia i oddany pod moj� opiek�.
Wymrucza� co� niewyra�nie, ponownie we w�asnym j�zyku.
- Jestem Izyd� - powt�rzy�a.
Po�o�y�a d�o� na ramieniu chorego i w�drowa�a ni� po jego ciele, zatrzymuj�c na chwil� na sercu, aby poczu� rytmiczne uderzenia, po czym przesuwaj�c coraz ni�ej. Jego l�d�wia by�y ch�odne i mi�kkie, ale kiedy po�o�y�a na nich palce, poczu�a, jak si� napinaj�. Na ustach kap�anki pojawi� si� u�miech. Odwr�ci�a si�, wzi�a przyniesion� przez niewolnic� ch�odn� �ciereczk� i lekko wytar�a czo�o m�czyzny. Raptownie otworzy� oczy. Ciekawe, pomy�la�a, czy obudzi� go dotyk zimnego materia�u na czole, czy mo�e - chwil� wcze�niej - r�ki u do�u brzucha?
Wpatrywa� si� w ni�.
- Jak si� czujesz? - spyta�a.
- Troch� lepiej.
M�wi� tak cicho, �e musia�a wyt�a� s�uch.
Dostrzeg� swoj� nago��. Zauwa�y�a to i przykry�a
mu brzuch paskiem materia�u, kt�rego jeszcze nie
zd��y�a zwil�y�.
- Gdzie jestem?
110 Robert Silverberg
- W Domu �ycia, w Okr�gu Mut. Lekarz Hapu--seneb znalaz� ci� na ulicy przed po�udniow� �wi�tyni� i przyni�s� ci� tu. Jestem Nefret. S�u�� Izydzie.
- Czy ja umieram, Nefret?
- Nie s�dz�.
- Tak m�wi� m�czyzna, kt�ry mnie znalaz�. Powiedzia�, �e wkr�tce stan� si� Ozyrysem. A to oznacza, �e umieram, prawda?
- Mo�e znaczy�. Ale mo�e znaczy� te� co� innego. Hapu-senebjest bardzo dobrym lekarzem, ale mie zawsze ma racj�. Nie umierasz. My�l�, �e by�e� zbyt d�ugo na s�o�cu i to wszystko. Mo�e te� doszed� wysi�ek w czasie podr�y. - Spojrza�a na niego w zamy�leniu. - Z daleka przybywasz?
Zawaha� si�, nim odpowiedzia�.
- Wiesz o tym, prawda?
- Nawet dziecko by si� domy�li�o. Sk�d jeste�? Kolejna kr�tka pauza. Zwil�y� j�zykiem usta.
- Z miejsca, kt�re nazywa si� Ameryka.
- To musi by� bardzo daleko.
- Bardzo.
- Dalej ni� Syria? Dalej ni� Kreta?
- Tak. Znacznie dalej.
- A jak si� nazywasz?
- Edward Davis.
- Ed-ward Da-vis.
- Bardzo �adnie to wymawiasz.
- Edward Davis - powt�rzy�a, nieco mniej nieporadnie. - Czy teraz lepiej?
- By�o ca�kiem dobrze i za pierwszym razem.
- Jakim j�zykiem m�wi� w miejscu, kt�re nazywa si� Ameryka? - spyta�a.
- Po angielsku.
- A nie po ameryka�sku?
- Nie, nie po ameryka�sku. Po angielsku.
- Wydaje mi si�, �e m�wi�e� w tym swoim j�zyku angielskim przez sen.
Spojrza� na ni� badawczo.
- Naprawd�?
- Tak s�dz�. Cho� sk�d mia�abym to wiedzie�?
TEBY STU BRAM 111
Wiem tylko tyle, �e s�ysza�am jakie� obce s�owa. Ale jak na kogo�, kto przybywa z tak daleka, bardzo dobrze m�wisz w naszym j�zyku.
- Dzi�kuj�.
- Naprawd� bardzo dobrze. Dopiero dzi� przyjecha�e�, prawda?
- Tak.
- Tym statkiem, kt�ry przyp�yn�� z Krety?
- Tak - odpar�. - Nie. Nie tym. To by� inny statek, taki kt�ry p�yn�� z... - Ponownie zrobi� kr�tk� pauz�. - To by� statek z Kanady.
- Kanada. Czy to blisko Ameryki?
- Tak, bardzo blisko.
- I cz�sto przyp�ywaj� tu statki z Kanady?
- W�a�ciwie nie. Nie bardzo cz�sto.
- Aha. Ale dzisiaj przyp�yn��.
- Dzisiaj albo wczoraj. Wszystko mi si� pomiesza�o... odk�d jestem chory...
- Rozumiem - powiedzia�a kap�anka. Ponownie otar�a mu czo�o ch�odn� �ciereczk�. - Czy jeste� g�odny?
- Nie, wcale - powiedzia�, po czym zmarszczy� czo�o. Wygl�da�o to tak, jakby informacje kr��y�y po jego ciele. - No, mo�e troch�.
- Mamy kawa�ek pieczonej g�si i chleb. I piwo. B�dziesz m�g� to zje��?
- Spr�buj�.
- W takim razie przyniesiemy ci.
Niewolnica, pos�ana po astronoma, ju� wr�ci�a. Sta�a tu� przy kolumnie pawilonu i czeka�a. Kap�anka spojrza�a na ni�.
- Przyszed� kap�an Senmut-Ptah, prosz� pani. Czy mam go wprowadzi�?
- Nie. Wyjd� do niego. To jest Edward-Davis. By� chory, ale s�dz�, �e wraca ju� do zdrowia. Chcia�by co� zje�� i wypi�.
- Tak, pani.
Kap�anka ponownie odwr�ci�a si� w stron� obcokrajowca.
Siedzia� teraz na ��ku, patrz�c na zach�d, w
112 Robert Silverberg
stron� rzeki. By�a ju� ciemna noc i wzd�u� promenady na zachodnim brzegu oraz na wzg�rzach, gdzie znajdowa�y si� grobowce kr�l�w, zapalono pochodnie. M�czyzna wygl�da� na oczarowanego.
- Miasto jest bardzo pi�kne w nocy - powiedzia�a Nefi-et.
- Ci�gle nie mog� uwierzy�, �e naprawd� tu jestem.
- Nie ma drugiego takiego miasta w ca�ym kraju. Masz du�o szcz�cia, �e mo�esz je zobaczy� w pe�nej chwale.
- Tak - przyzna�. - Wiem o tym.
B�yszcza�y mu oczy. Odwr�ci� si�, �eby popatrze� na ni�, i kap�anka wiedzia�a, �e przygl�da� si� jej cia�u widocznemu spod cienkiej szaty, kiedy sta�a o�wietlona od ty�u pochodniami. Poczu�a si� obna�ona i dziwnie bezbronna. Nagle u�wiadomi�a sobie, �e wola�aby by� ubrana w co� mniej przezroczystego. Od dawna ju� nie mia�a takich my�li.
Zastanowi�a si�, ile m�g� mie� lat. Dwadzie�cia pi��? Mo�e nawet mniej. W ka�dym razie z ca�� pewno�ci� by� od niej znacznie m�odszy.
- To jest Eyaseyab - powiedzia�a, wskazuj�c na niewolnic�. - Przyniesie ci jedzenie. Je�li b�dziesz potrzebowa� jeszcze czego�, po prostu jej powiedz.
- Wychodzisz?
- Jest tu kto�, z kim musz� porozmawia�.
- A potem wr�cisz?
- P�niej.
- Mam nadziej�, �e nie bardzo p�no.
- Zjedz. Odpoczywaj. To jest teraz wa�ne. Eyaseyab zaopiekuje si� tob�. - U�miechn�a si� i odwr�ci�a. Wychodz�c z pawilonu czu�a na sobie jego wzrok.
TEBY STU BRAM 113
3
Senmut-Ptah czeka� na zewn�trz, ko�o wielkiego sfinksa, na kt�rym widnia�a inskrypcja Totmesa III. Ubrany by� w fartuszek z czerwonej materii ze wzorkiem przedstawiaj�cym z�ote ibisy oraz w wysok� kap�a�sk� koron�, w kt�r� wetkni�te by�y trzy d�ugie pi�ra. Ramiona i klatk� piersiow� mia� nagie. By� ko�cisty, o d�ugich ko�czynach i bardzo szerokich ramionach, a ostre i w�adcze rysy upodobnia�y jego twarz do soko�a, do Horusa-jastrz�bia. W tej chwili wygl�da� na rozgniewanego i zniecierpliwionego.
- Wiesz, �e przez ciebie strac� wsch�d Uda Byka - powiedzia� na jej widok. - Gwiazda P�nocy pewnie minie po�udnik, zanim ja...
- Cii - przerwa�a mu. - Gwiazda P�nocy nie przemie�ci si� dzisiejszej nocy w �adne szczeg�lne miejsce, a Udo Byka b�dzie jutro wygl�da�o dok�adnie tak samo. Chod� ze mn� na spacer. Musimy porozmawia�.
- O czym?
- Chod�. Nie mo�emy tu rozmawia�. Id�my w stron� �wi�tego Jeziora.
- Nie rozumiem, dlaczego mie mo�emy...
- Bo nie - wyszepta�a gniewnie. - Ruszaj. Chod� ze mn�. Astronom i kap�anka Izydy udaj� si� na ma�� przechadzk� w �wietle gwiazd.
- Musz� dokona� bardzo wa�nych obserwacji, i to koniecznie dzi� w nocy, i...
- Tak, wiem.
Czu�a niech�� do przes�aniaj�cej wszystko obsesji obowi�zkami astronomicznymi, jaka w ostatnich latach opanowa�a Senmut-Ptaha. Zachowywa� si� teraz jak maszyna. Albo jaki� insekt, bez przerwy pracowicie bzycz�cy, zgodnie z kodem zapisanym w jego genach. Dzie� i noc zaj�ty wy��cznie swoimi
114 Robert Silverberg
astrolabami i teodolitami, swoimi wkl�s�ymi zwierciad�ami, azymutami, zenitami i po�udnikami, zegarami s�onecznymi i wodnymi. Niegdy�, kiedy oboje byli tu nowi i toczyli walk� o stworzenie sobie warunk�w do �ycia w Egipcie, rozpala�o go zdumienie, �ywa ciekawo�� i jaka� p�omienna nieustraszono��. Ale to wszystko ju� min�o. Teraz jakby nie liczy�o si� ju� dla niego nic z wyj�tkiem obserwowania gwiazd. Gdzie� po drodze ogromnie bezduszna oboj�tno�� zaw�adn�a ca�� reszt� jego umys�u. Czemu to absurdalne zestawianie danych astronomicznych, prawdopodobnie niedok�adne, a w ka�dym razie bezcelowe, sta�o si� dla niego takie wa�ne? I gdzie zagubi�y si� jego ciep�o i pasja, kt�re pomog�y im obojgu przetrwa� trudno�ci, na jakie natykali si� z pocz�tku w tym dziwnym kraju?
Wpatrywa� si� w ni� teraz tak, jakby mia� ochot� wepchn�� j� wzrokiem do Jeziora Ognia. W ch�odnym blasku gwiazd jego oczy wydawa�y si� jej okrutne i zimne, a twarz, o twardniej�cych z up�ywem lat rysach, wygl�da�a jak koszmarny wizerunek bog�w, kt�rych portrety by�y wymalowane na wszystkich �cianach we wszystkich �wi�tyniach. Kiedy� uwa�a�a, �e jest przystojny, nawet romantyczny, jednak�e czas wysuszy� jego twarz i cia�o, a dusz� przemieni� w g�az. Teraz jest r�wnie ohydny jak Thot, pomy�la�a. I r�wnie przera�aj�cy jak Set.
Ale to jedyny cz�owiek, kt�ry m�g� by� jej sojusznikiem w tym wiecznie obcym kraju, je�li nie liczy� ksi�cia; ksi��� jednak zdradza� niebezpieczn� niesta�o�� w uczuciach, a poza tym - by� Egipcjaninem. Niezale�nie od tego, jak bardzo zmieni� si� ten stoj�cy przed ni� m�czyzna od chwili, kiedy po raz pierwszy przybyli do Teb, mimo wszystko by� kim� jej pokroju. Potrzebowa�a go. I nie mog�a sobie pozwoli�, by o tym zapomnie�.
Wsun�a mu r�k� pod pach� i poci�gn�a go za sob�, przez otaczaj�c� Okr�g Mut kolumnad�, wzd�u� nowej, zbudowanej przez faraona drogi ograniczonej po obu stronach podw�jnymi rz�dami kobr
TEBYSTUBKAM 115
i na prze�aj, przez pole, w stron� �wi�tego Jeziora. Kiedy odeszli wystarczaj�co daleko od Domu �ycia, by nie by�o ryzyka, �e wiatr zaniesie jej s�owa do uszu le��cego w pawilonie chorego, niespodziewanie przem�wi�a po angielsku.
- Przyby� dzi� do Teb kto� z czasu, Rogerze. Z naszej epoki.
Przej�cie na angielski podzia�a�o jak prze��czenie kontaktu. Min�y ca�e lata od chwili, kiedy ostatni raz pos�ugiwa�a si� tym j�zykiem, i u�ycie go wywo�a�o natychmiast niezwykle siln� reakcj�. Poczu�a, jak jej poprzednia to�samo��, tak d�ugo t�umiona, nagle wysuwa si� na czo�o z zakamarka, w kt�rym by�a pogrzebana. Serce bi�o jej mocno; piersi unosi�y si� i opada�y w rytm przy�pieszonego oddechu.
M�czyzna, kt�ry nazywa� sam siebie Senmut- -Ptahem, sta� tak og�uszony, jakby w�a�nie prze�y� trz�sienie ziemi. Zakrztusi� si� i uwolni� r�k� z u�cisku kap�anki. Po chwili ponownie narzuci� sobie ch�odn� samokontrol�.
- Chyba nie m�wisz tego powa�nie. I czemu przesz�a� na angielski?
- Poniewa� w egipskim nie ma s��w, kt�rych potrzebuj�, aby wyrazi� to, co mam ci do powiedzenia. I poniewa� nie chc�, aby ktokolwiek, kto m�g�by nas pods�ucha�, zrozumia�, o czym m�wimy.
- Nienawidz� rozmawia� w tym j�zyku.
- Wiem o tym. Ale i tak masz si� teraz nim pos�ugiwa�.
- W porz�dku. Niech b�dzie angielski.
- I m�wi�am powa�nie.
- Jest tu kto� z czasu? Naprawd�?
- Tak. Naprawd�.
Zadrga�y mu k�ciki ust. Stara� si� zrozumie� t� nowin� i najwyra�niej przychodzi�o mu to z trudno�ci�. W ko�cu kap�ance uda�o si� przebi� przez pancerz jego oboj�tno�ci. Ale potrzeba by�o czego� a� tak niezwyk�ego, aby tego dokona�.
- Nazywa si� Edward Davis. Jest bardzo m�ody
116 Robert Silverberg
i czaruj�co niewinny. Pl�ta� si� dzi� po po�udniu w okolicy �wi�tyni Luksor, w�a�nie wtedy, kiedy wychodzi� z niej kr�l. Pod wp�ywem pora�enia s�onecznego oraz szoku temporalnego straci� przytomno��, praktycznie u st�p Hapu-seneba. A ten przyni�s� go do mnie. Jest teraz w Domu �ycia. Eyaseyab usi�uje go nakarmi�.
Astronom wpatrywa� si� w ni�. Jego nozdrza porusza�y si� nerwowo. Widzia�a, jak walczy ze sob�, aby utrzyma� swoj� poz�.
- To wszystko fantazja - powiedzia� wreszcie ponuro. - Zmy�lasz.
- Chcia�abym. On istnieje naprawd�.
- Istnieje? Tak?
- Mog� ci� natychmiast do niego zaprowadzi�. Powiesz mu po angielsku "cze��" i us�yszysz, co ci odpowie.
- Nie. Nie chc� tego robi�.
- Czego si� boisz?
- Niczego. Ale je�li masz w �wi�tyni kogo� z naszej epoki, z ca�� pewno�ci� nie mam ochoty i�� do niego i serdecznie u�cisn�� mu d�oni. W �adnym wypadku.
- A uwierzysz mi, ze jest, je�li go nie zobaczysz?
- Skoro musz�.
- Owszem, musisz. Czemu mia�abym wymy�la� tak� histori�?
Porusza� ustami, ale przez moment nie wyda� z siebie �adnego g�osu.
- Tak, w�a�ciwie dlaczego mia�aby� to robi�? - odezwa� si� w ko�cu. A potem, po kolejnej pauzie:
- Z jakich jest czas�w?
- Nie wiem, ale to musi by� bardzo blisko naszych. Powiedzia� mi wprost, �e jest z Ameryki. Bo czego mia� si� obawia�, zak�ada� na pewno, �e to s�owo nic dla mnie nie znaczy. I �e przyby� wczoraj albo dzi� na statku z Kanady. Zacz�� m�wi�, �e przyp�yn�� z Krety, ale chyba przysz�o mu do g�owy, �e mog�abym to sprawdzi�. A mo�e po prostu bawi
TEBY STU BRAM 117
go opowiadanie k�amstw. Czy zna�e� jakiego� Edwarda Davisa, kiedy pracowa�e� w S�u�bie?
- Nie pami�tam nikogo takiego.
- Ja te� nie.
- Musia� przyj�� p�niej ni� my.
- Tak s�dz�. Ale niewiele p�niej. Jestem tego pewna.
Astronom wzruszy� ramionami.
- M�g� te� przyby� z okresu o pi��set lat p�niejszego ni� nasz. Czy� nie?
- M�g�, ale nie przypuszczam, aby tak by�o.
- Intuicja?
- Po prostu nie wygl�da na to. Edward Davis. Czy tak brzmia�oby twoim zdaniem nazwisko cz�owieka z dwudziestego si�dmego wieku?
- A sk�d mam wiedzie�, jak mo�e brzmie� nazwisko kogo� z dwudziestego si�dmego wieku? - spyta� poirytowanym g�osem. W migotliwym �wietle pochodni osadzonych w lichtarzach otaczaj�cych �wi�te Jezioro zauwa�y�a, jak na oblicze astronoma powraca wzburzenie. Zazwyczaj jego twarz nie mia�a �adnego wyrazu, niczym granitowy pos�g. Trafi�a do niego jednak.
Zacz�� gwa�townie maszerowa� brzegiem jeziora. Ledwie nad��a�a za nim. W pewnej chwili odwr�ci� si� i spojrza� na ni�.
- Jak s�dzisz, Elaine, czego on tu chce? - spyta� ochryp�ym g�osem.
- Czego chce? A co m�g�by tu robi�, je�li nie bada� Egipt za XVIII Dynastii? Zna j�zyk bardzo dobrze, wi�c nie ulega w�tpliwo�ci, �e zosta� przeszkolony w egiptologii. A zatem przyby� tu w zwyk�ej wst�pnej misji badawczej, takiej, jak� my zamierzali�my przeprowadzi� w Rzymie. Czy naprawd� wierzy�e�, �e nikt nigdy tu nie przyb�dzie? Wierzy�e� w to, Rogerze?
- Chcia�em w to wierzy�. Roze�mia�a si�.
- To si� przecie� musia�o zdarzy�, wcze�niej czy p�niej.
118 Robert Silverberg
- Maj� do wyboru pi�� tysi�cy lat historii Egiptu. Mogli uda� si� do Memfis, popatrze�, jak si� buduje piramidy. Albo do Aleksandrii, zobaczy�, jak Antoniusz r�nie Kleopatr�. Lub na dw�r Ramzesa II.
- Prawdopodobnie te wszystkie miejsca te� zwiedzili - odpar�a kap�anka. - Ale widocznie chcieli pozna� i te czasy. Teby to bajeczne miasto. Poza tym obecnie prze�ywaj� sw�j niew�tpliwie najlepszy o-kres. S� wi�c oczywistym celem wypraw.
M�czyzna, kt�ry nazywa� siebie Senmut-Ptahem, przytakn�� ponuro. Przez chwil� milcza�. Szed� jeszcze szybciej. By� dziwnie przygarbiony i co pewien czas gwa�townie unosi� jedno z ramion, jakby �apa� go bolesny skurcz.
- No c� - odezwa� si� po d�u�szej przerwie obcym, pozbawionym emocji g�osem, brzmi�cym tak, jakby m�wca by� martwy - a wi�c w ko�cu kto� si� zjawi�. I wyl�dowa� prosto na twoich kolanach, od razu pierwszego dnia.
- Zosta� na nich posadzony.
- Wszystko jedno. Najistotniejsze, �e tu jest, w twojej �wi�tyni, niespe�na dwie�cie metr�w od nas. M�g� przecie� wyl�dowa� gdziekolwiek -w Tebach i przez ca�y sw�j pobyt nawet nie rzuci� na nas okiem; nie mie� zielonego poj�cia, �e tu jeste�my. A zamiast tego pierwszego dnia trafi� do ciebie. Jak �licznie.
- Rogerze, on nic o mnie me wie.
- Jeste� pewna?
- Absolutnie.
- Nie m�wi�a� mu, �e nie jeste� Egipcjank�?
- Nic mu w og�le nie m�wi�am.
- I nie s�dzisz, �e m�g� si� domy�li�?
- Nie mia� powodu. Nadal jest oszo�omiony po skoku i uwa�a, �e jestem kap�ank� Izydy.
- Bo ni� jeste�.
- Naturalnie. Ale to wszystko, co o mnie wie.
- Dobrze. Czyli nic mu nie powiedzia�a�. Bo w�a�ciwie czemu mia�aby� to zrobi�? - Zatrzyma� si� i sta� wyprostowany, zwr�cony do niej plecami,
TEBY STU BRAM 119
wpatrzony w dal, w stron� Okr�gu Amona. Po raz kolejny zapad�a cisza.
- No wi�c tak - odezwa� si� po d�u�szej chwili, nadal martwym, bezd�wi�cznym g�osem. - Mamy wi�c m�odego cz�owieka z naszych czas�w i ty wiesz, kim on jest, ale on nie wie, kim ty jeste�. No, �adnie. Bardzo �adnie. I co z nim zrobimy, Elaine?
- Masz jakie� w�tpliwo�ci? Musz� si� go pozby�.
- Pozby�? Co masz na my�li?
- Chodzi mi o to, �e musz� si� go pozby� ze �wi�tyni. Przenie�� go gdzie�, �eby poszed� w�asn� drog�. I dopilnowa�, aby w czasie swojego pobytu w Tebach niczego si� o nas nie dowiedzia�.
Popatrzy� na ni� dziwnie. Nie mia�a poj�cia, co za my�li kr��� mu po g�owie. Robi� wra�enie, jakby co� w nim p�ka�o. Przestraszy� j�, reaguj�c na przyjazd go�cia w taki pe�en sprzeczno�ci spos�b.
Zwil�y� j�zykiem spieczone usta.
- I w og�le nie chcesz z nim porozmawia�? - spyta�.
- O czym?
Jego twarz przybra�a jeszcze dziwniejszy wyraz. Chyba nigdy nie widzia�a go tak bardzo wytr�conego z r�wnowagi. Nie zachowywa� si� tak nawet w czasie pierwszych, pe�nych zamieszania dni po ich przybyciu do Egiptu.
- O czymkolwiek. Zapyta� o wie�ci z naszych czas�w. O to, co si� dzieje na �wiecie. O S�u�b�, o naszych przyjaci�. Mo�e zna kogo� z nich. Nie mieli�my �adnych wiadomo�ci przez pi�tna�cie lat. Nie jeste� ciekawa?
- Oczywi�cie, �e jestem. Ale ryzyko...
- No, tak.
- Tyle razy rozmawiali�my o tym, co zrobiliby�my, gdyby zjawi� si� tu kto� z naszych czas�w.
- Owszem.
- A teraz, kiedy w�a�nie kto�...
- To przecie� wszystko zmienia, �e taki kto� naprawd� si� pojawi�.
- Niczego nie zmienia - odpar�a ch�odno. - Tak
120 Robert Silverberg
ci si� tylko wydaje. Jestem zdumiona, Rogerze. Zaledwie kilka minut temu o�wiadczy�e� mi, �e w �adnym wypadku nie chcesz mu si� pokaza�. Twoja obecna sugestia nie jest chyba powa�na? Przez chwil� rozwa�a� jej s�owa.
- Wi�c jak?
- Nie. Nie jest powa�na - powiedzia�. - Ty te� tego nie chcesz.
- Oczywi�cie, �e nie. Chc�, �eby pozostawiono mnie w spokoju i pozwolono mi �y� moim w�asnym �yciem.
- No c�, ja te�.
- W takim razie nie mo�emy pozwoli�, �eby si� o nas dowiedzia�.
- Masz racj�.
- Tyle, �e ciebie zupe�nie nieoczekiwanie zacz�o kusi�. Widz� to. I nie spodziewa�am si� tego po tobie, Rogerze.
Patrzy� gdzie� poza ni�, w noc. Robi� wra�enie, jakby ponownie uda�o mu si� odzyska�, cho�by cz�ciowo, swoj� lodowat� oboj�tno��. Ale kap�anka wiedzia�a, �e to tylko poza. By� znacznie bardziej poruszony, ni� to sobie wyobra�a�a.
- Mo�e faktycznie troch� mnie kusi - przyzna� niech�tnie. - Co w tym dziwnego, �e przyszed� mi do g�owy taki pomys�? Ale oczywi�cie nie zamierzam go zrealizowa�.
- Na pewno?
- Naturalnie.
- To dobrze. W takim razie ja si� nim zajm�. Chcia�am po prostu, �eby� wiedzia�, co si� dzieje. Teraz mo�esz ju� wr�ci� do obserwatorium. Zapewne zd��ysz jeszcze odnale�� Gwiazd� P�nocy albo zajmiesz si� tym, co tam zwykle robisz.
Zda�a sobie spraw�, �e w kt�rym� momencie zacz�a z powrotem m�wi� po egipsku. I on te�. Nie by�a pewna kiedy.
TEBY STU BRAM 121
4
Rano niewolnica Eyaseyab wesz�a do pawilonu, gdzie na pochy�ym �o�u le�a� Edward Davis.
- Nie �pisz? - spyta�a. - Lepiej si� czujesz? Jeste� silniejszy?
Zamruga� powiekami na jej widok. Musia�o ju� by� ca�kiem p�no. Niebo rozpo�ciera�o si� nad nim jak b��kitna tarcza, a powietrze stawa�o si� coraz cieplejsze, zapowiadaj�c zbli�anie si� po�udniowego skwaru. Dotar�o do niego, �e si� obudzi� i czuje si� wzgl�dnie silny. W ci�gu nocy wyra�nie ust�pi�y najsilniejsze objawy szoku zwi�zanego z pojawieniem si� w Egipcie za czas�w XVIII Dynastii. Mia� wyschni�te gard�o i pusty �o��dek, ale prawdopodobnie by� wystarczaj�co silny, aby wsta�.
Opu�ci� nogi z boku ��ka i ostro�nie wsta�. Okrywaj�cy go kawa�ek materia�u zsun�� si�, pozostawiaj�c go nagim. Czu� si� z tym troch� dziwnie, ale Eyaseyab by�a te� niemal naga jak ka�da z dziewcz�t na malowid�ach pokrywaj�cych �ciany grobowc�w w Dolinie Kr�l�w. Mia�a tylko na biodrach cienki pasek z paciork�w i niewielk� przepask� zas�aniaj�c� �ono. Ma�e bransoletki z niebieskich paciork�w na kostkach jej n�g d�wi�cza�y, kiedy si� porusza�a. Trudno mu by�o oceni� dok�adnie, ale wygl�da�a na szesnaste lub siedem-nastolatk�; weso��, zdrow� i wzgl�dnie czyst�. Jej oczy by�y ciemne i b�yszcz�ce podobnie jak w�osy, a sk�ra mia�a mi�y oliwkowy kolor, przez kt�ry przebija� lekki odcie� czerwieni i z�ota.
Przynios�a misk� z wod� i flakonik pachn�cego olejku. Starannie umy�a go, a czynno�� ta by�a niemal intymna, cho� nie do ko�ca. Mia� wra�enie, �e mog�o tak by�, gdyby poprosi�. Jeszcze nigdy w taki spos�b nie my�a go kobieta, przynajmniej odk�d przesta� by� dzieckiem; by�o to jednocze�nie kusz�ce i dra�ni�ce.
122 Robert Silverberg
Kiedy sko�czy�a, natar�a mu klatk� piersiow�, plecy i uda ciep�ym wonnym olejkiem. To te� by�o dla niego nowe i dziwne. Jest niewolnic�, pomy�la�. Przyzwyczajon� do takich czynno�ci. Od czasu do czasu chichota�a przy tym. Raz ich oczy spotka�y si� i dostrzeg� w jej wzroku prowokacj�, ale wydawa�o mu si�, �e nie m�g�by si�gn�� po ni� teraz, na tej otwartej przestrzeni, w �wi�tyni. Przyci�gn�� do siebie, wykorzysta�. Jest niewolnic�, powt�rzy� w my�lach. Oczekuje, �e zostanie wykorzystana. Tym bardziej by�o to wi�c niemo�liwe.
Poda�a mu bia�y fartuszek i bez skr�powania przygl�da�a si�, jak niezgrabnie zak�ada� go na biodra.
- Przynios�am jedzenie - powiedzia�a. - Zjedz, a potem p�jdziemy.
- Dok�d?
- Do miejsca, gdzie b�dziesz mieszka�.
- Na terenie �wi�tyni?
- W mie�cie. Nie zostaniesz tutaj. Kap�anka Ne-fret powiedzia�a, �e mam ci� zaprowadzi� do mieszkania w mie�cie.
To by�o przygn�biaj�ce. Mia� nadziej�, �e zostanie tutaj i przydzielaniu jakie� zaj�cie w �wi�tyni. Chcia� znowu porozmawia� z t� spokojn�, tajemnicz�, pow�ci�gliw� kap�ank�; w tym ca�kowicie nieznanym miejscu ona jedna zacz�a budzi� w nim wra�enie oazy bezpiecze�stwa oraz pomocy. �ywi� do niej dziwne uczucie, co� w rodzaju pokrewie�stwa i ch�tnie pozosta�by w jej posiad�o�ci troch� d�u�ej. Ale wiedzia� te�, �e ukrycie si� w jakim� bezpiecznym gniazdku nie sprzyja�oby realizacji celu misji, z jak� go tu przys�ano.
Eyaseyab wysz�a i po chwili wr�ci�a z tac� pe�n� jedzenia: misk� roso�u, kawa�kiem sma�onej ryby, p�askim chlebem, kilkoma ciastkami i kamienn� miseczk� daktyli. Wydawa�o si�, �e jest tego o wiele za du�o. Ubieg�ej nocy by� w stanie zaledwie skubn�� troch� mi�sa i wypi� odrobin� piwa przyniesionego przez dziewczyn�. Ale ku w�asnemu zdumieniu mia� dzi� niezwyk�y apetyt; opr�ni� kilkoma �ykami misk�
TEBY STU BRAM 123
z zup�, po�ar� daktyle, nast�pnie bez namys�u rozprawi� si� z ryb�, chlebem i ciastkami. Mgli�cie rozwa�a� przy tym, jakiego rodzaju mikroby poch�ania� wraz z jedzeniem. Ale to nie mia�o znaczenia. Zanim wyruszy� w podr�, zosta� nafa-szerowany po dziurki w nosie najr�niejszymi antygenami. Ca�y wydzia� S�u�by zajmowa� si� wy��cznie badaniami immunologicznymi, dzi�ki czemu wys�annicy w przesz�o�� wyruszali zabezpieczeni nie tylko przed s�ynnymi dawnymi plagami, ale i przed najwymy�lniejszymi zarazkami dostaj�cymi si� do przewodu pokarmowego. Z medycznego punktu widzenia zapewne wi�cej ryzykowa� w czasie swojej wizyty orientacyjnej we wsp�czesnym Kairze i Luksorze ni� tutaj.
- Przynie�� ci jeszcze co� do zjedzenia? - spyta�a Eyaseyab.
- S�dz�, �e nie powinienem ju� wi�cej je��.
- Jedz, je�li jeste� g�odny. Tu, w �wi�tyni, jest mn�stwo �ywno�ci.
Rozumia�, co chcia�a mu powiedzie�. Wszystko �wietnie; tyle �e nie m�g� w czasie jednego posi�ku napcha� si� na zapas, aby mu starczy�o na ca�y miesi�c.
- To chod� - powiedzia�a. - Zaprowadz� ci� tam, gdzie b�dziesz mieszka�.
Wyszli boczn� bram� z obszaru �wi�tynnego i zapylon� �cie�k� doszli szybko do pobliskiej promenady nad rzek�. �wi�tynie znajdowa�y si� teraz znacznie bli�ej Nilu ni� trzydzie�ci pi�� wiek�w p�niej. Tysi�clecia osadzania si� mu�u przy wylewach zdumiewaj�co zmieni�y bieg rzeki. W czasach jego obecnego pobytu Nil przep�ywa� w miejscu, gdzie we wsp�czesnym Luksorze znajdowa� si� szeroki pas ziemi pokrytej budynkami mieszkalnymi i ulicami, ci�gn�cy si� od promenady nad rzek� do postoju taks�wek obs�uguj�cych ruiny Karnaku, budek z biletami wst�pu i doj�cia do alei sfi