Houser Pavel - Miłość w systemie podatkowym

Szczegóły
Tytuł Houser Pavel - Miłość w systemie podatkowym
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Houser Pavel - Miłość w systemie podatkowym PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Houser Pavel - Miłość w systemie podatkowym PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Houser Pavel - Miłość w systemie podatkowym - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Pavel Houser Miłość w systemie podatkowym Kabalamantra, student pierwszego roku Wydziału Ekonomii Uniwersytetu Magii Stosowanej, lewitował wygodnie pod sufitem swojego pokoju i powtarzał materiał do egzaminu: "... magiczne kule odpisujemy zgodnie z rozporządzeniem Ministerstwa Finansów metodą linearnych odpisów. W przypadku czarodziejskich pierścieni zaglądamy do nowelizacji wyżej wymienionego rozporządzenia, które każe wszystkim jednostkom podatkowym odpisywać rzeczone pomoce metodą stałego uroku przeczącego. Wywołanych żywiołaków, ożywionych trupów i dżinów nie odpisuje się, ponieważ ze względu na czas ich używalności uznaje się je za część własności społecznej. Zgodnie z prawem, do rachunku ŻZmiana stanu żywiołaków® należy dołączyć analityczną ewidencję wyszczególniającą, czy chodzi o żywiołaki ziemi, powietrza, wody czy ognia. Trupy ożywione czarami dzielimy z punktu widzenia rachunkowości na upiory, wampiry, zombie i szkielety..." Z drugiego rogu pokoju dobiegały do Kabalamantry odgłosy strzelaniny. Dżin, służący u niego w domu, miał akurat wolne, więc siedział przy komputerze, jego niematerialne oczy wpatrywały się w ekran, a bezcielesne palce wściekle waliły w klawisze. "Zdaje się, że gry zręcznościowe nigdy mu się nie znudzą", pomyślał Kabalamantra, uśmiechnął się w duchu i zabrał z powrotem do nauki. Studia niezbyt go interesowały. Kiedyś oczekiwał niecierpliwie na praktyczne ćwiczenia z nekromancji, zajęcia laboratoryjne z wyniszczania i wykłady o zaklęciach ognistych, ale na razie doczekał się tylko takich przedmiotów, jak magiczny marketing albo rachunkowość dla czarodziejów. Już inauguracyjny wykład dziekana świadczył o tym, że czasy się zmieniają i stary sposób pojmowania magii nieodwracalnie odchodzi w przeszłość. Już samo wejście dziekana jasno o tym świadczyło. Do pulpitu katedry Krakorec (tak się mianowicie dziekan nazywał) dotarł wprawdzie za pomocą tradycyjnej teleportacji, jednak zamiast księgi czarów ściskał w dłoni elegancką skórzaną teczkę, a czarodziejski płaszcz zastąpił doskonale leżącym smokingiem. Czarny kruk tkwił w klapie zamiast chusteczki i smutno toczył wkoło magicznymi oczyma. "Studenci, uświadomcie sobie, że nasze społeczeństwo przechodzi obecnie niezwykle istotne zmiany" - oznajmił wtedy dziekan Krakorec. "Jeżeli chcecie w życiu osiągnąć sukces, powinniście umieć się w tych zmianach doskonale orientować..." - przerwał na chwilę, a potem, raczej dla zasady, wyczarował małą lodową błyskawicę. Jeden z tych studentów, którzy akurat oglądali sobie w ostatnich ławkach pornograficzne pismo i byli na tyle leniwi, że nawet nie podtrzymywali magicznych tarcz, z przerażeniem krzyknął i zwalił się na ziemię z twarzą pokrytą niebieskawym szronem. Sala gruchnęła śmiechem, sprzątaczka polała nieszczęśnika ciepłą wodą z kubła. "Przypomnijcie sobie przykład czarodzieja i czarnego maga, Morolepra" - kontynuował swą wypowiedź Krakorec. "I co mu z tego przyszło, że potrafił zniszczyć dziesięciu czarowników wysokiej klasy naraz w mentalnym pojedynku? I co mu z tego przyszło, że rozkazywał gwiazdom, jakie znaki mają stworzyć na nocnym niebie? I co mu z tego przyszło, że władcy wilkołaków czołgali się przed nim i machali przymilnie ogonami? Nic mu z tego nie przyszło, drodzy studenci, na nic mu się to nie zdało. Kiedy stwierdził, że nie potrafi sam prowadzić swoich ksiąg rachunkowych, powierzył je trzem głupim i leniwym wampirom, którzy w dodatku używali bardzo starego software'u. Na skutek tej ignorancji rachunkowość Morolepra znalazła się w tak opłakanym stanie, że audytor nie przyjął wykazów finansowych, urząd podatkowy wydał nakaz aresztowania i przyszła po niego policja podatkowa". Krakorec pstryknął palcami i ziemia zadrżała. W sali wykładowej zapadła się podłoga. Tym razem wszyscy uważali, natychmiast więc zastosowali lewitacyjny przeciwczar, tylko nieszczęsna sprzątaczka z kubłem miała najwyraźniej zły dzień i poleciała w bezdenne głębiny. Krakorec chyba nawet tego nie zauważył. Kończył swój wykład: "Pamiętajcie, kryształową kulę można oślepić, demona oszukać, a strzygę zgwałcić, ale wobec policji podatkowej jesteście absolutnie bezsilni. Jeżeli naruszycie obowiązujące prawa, nie macie żadnych szans. Właśnie po to, by wam się to nie przydarzyło, studiujecie na naszym uniwersytecie. Dziękuję wam za uwagę". Tym razem nikt nie klaskał. Ba, nawet wierzchowe smoki, czekające na korytarzu na co bogatszych studentów, pod koniec wykładu ledwo dyszały, tylko z rzadka któryś z nich wypuszczał obłok pary. Jeśli chodziło o policję podatkową, to nikt, żywy czy martwy, nie mógł być pewien dnia ani godziny. Kabalamantra wspominał to wszystko, by dodać sobie jakoś motywacji i nauczyć się w końcu tych ostatnich rozdziałów skryptu, w których omawiano prowadzenie inwentaryzacji w składach niewidzialnych i niematerialnych przedmiotów magicznych. Jednak wciąż mu to jakoś nie chciało wleźć do głowy. Potem uświadomił sobie, że oprócz wrodzonego lenistwa przeszkadza mu jeszcze coś - dźwięki strzelaniny dobiegające z drugiego końca pomieszczenia nabrały nieco intensywności. Właśnie miał zamiar wyjąć amulet, za pomocą którego mógłby na cały dom rzucić zaklęcie "cicho", gdy nagle uświadomił sobie, że strzelanina nie dobiega od strony komputera, ale gdzieś spoza domu. Pośpiesznie dodał magenergii do ochronnej magicznej tarczy i podszedł do okna. Ciemnozielony czołg ze znakiem fali przejeżdżał właśnie ulicą. Z naprzeciwka ktoś rzucił na niego śmiertelną, działającą natychmiast, trzystopniową klątwę. Z lufy wyleciał jeszcze w kierunku pośpiesznie zbudowanej barykady ostatni pocisk, karabiny maszynowe zamilkły, a potem cała maszyna rozerwała się na strzępy i zamieniła w ogniste piekło. Domowy dżin Kabalamantry w panice odskoczył od monitora, rozdeptał twardy dysk i spróbował schować się w stosie prospektów reklamowych, mówiących o tym, jakie jedzenie kupowałyby jednorożce, gdyby ktoś zapytał je o zdanie. Potem dżin wygrzebał się spod stosu i schował w na pół opróżnionej butelce coca-coli. Jeszcze zanim czołg eksplodował, Kabalamantra wiedział, o co właściwie chodzi. Była to jedna z ostatnio tak częstych potyczek zwolenników pewnego dawno utopionego Proroka z aktywistami ruchu ekologicznego. Obie strony zarzucały sobie nawzajem używanie czarnej magii i prowadzenie zakazanych spekulacji giełdowych obliczonych na spadek akcji. Jednostki Ministerstwa Finansów zazwyczaj pozwalały im załatwiać porachunki na własną rękę i wkraczały do akcji tylko wyjątkowo. Zwolennicy dawno utopionego Proroka już od dłuższego czasu usiłowali przedrzeć się przez ulicę, przy której stał dom Kabalamantry. Prowadziła ona bowiem do miejscowego ogrodu botanicznego, gdzie znajdowało się lokalne centrum ekologów, które miało być celem ataku. Całe rzędy osmolonych czołgów ze znakiem fali świadczyły o tym, że obrońcy na razie triumfują. Kabalamantra miał właśnie z niechęcią wrócić do problematyki inwentaryzacji, gdy nagle z płonącego czołgu rozległ się kobiecy krzyk. Nie rozumiał, jak coś takiego było w ogóle możliwe pięć minut po zamienieniu czogłu w płomienie przez trzystopniową klątwę. Potem jednak zauważył, że ogień stopniowo zmienia kolor, lekkie drżenie, świadczące o obecności żywiołaka, powoli zanika i zamiast magicznego ognia zaczynają buchać zwykłe czerwone płomyki. Kabalamantra może i nie umiał księgować brakujących wampirów, ale na magii znał się jak mało kto i natychmiast pojął, o co tu najprawdopodobniej chodzi. Jeżeli w czołgu znajdował się ktoś odporny na magię (jak na przykład wszyscy funkcjonariusze policji podatkowej, którzy z tego właśnie faktu czerpali większość swej potęgi), nic mu się do tej pory nie mogło stać. Póki działała klątwa, a w pobliżu grasował żywiołak, kobieta była całkowicie bezpieczna. Jednak jej sytuacja zmieniła się radykalnie, gdy zapłonęła benzyna. Kabalamantra pod wpływem kaprysu zdecydował, że krzyczącej kobiecie pomoże. Nie miał ku temu żadnego szczególnego powodu, zresztą magowie zazwyczaj nie mieszają się do spraw zwykłych ludzi. Poza tym Kabalamantra kobietami mało się interesował. Żył z pieniędzy swojej bogatej ciotki (nią zresztą także interesował się tak mało, jak tylko było to możliwe), a do szczęścia wystarczało mu od czasu do czasu stłuc służącego dżina, wyrzucić go przynajmniej na chwilę od komputera i zmusić, by poszedł do supermarketu po pastę do zębów i parę sucharków. Gdyby Kabalamantra przy studiowaniu magii nie wpadał bezustannie na przeszkody w postaci konieczności zajmowania się przepisami podatkowymi i inwentaryzacją, mógłby być doskonałym prototypem szczęśliwego czarodzieja. W tej chwili jednak uległ zupełnie bezpodstawnemu atakowi altruizmu i pod jego wpływem postanowił zgasić ogień płonący pod jego oknami. W gaszeniu zwyczajnego ognia nie miał żadnych doświadczeń, ponieważ w domu nawet parówki zazwyczaj podgrzewał przez wyczarowanie na kuchence małego, ognistego smoczka. Miał nieodparte wrażenie, że gaszenie pożarów zazwyczaj odbywa się za pomocą jakiegoś płynu. Pewnie to kiedyś widział na wideo, ale jest także możliwe, że do słusznego rozwiązania doszedł wyłącznie za pomocą intuicji. Chwycił więc leżącą obok komputera, na pół opróżnioną butelkę coca-coli i rzucił ją prosto w płomienie. Dżin przestraszył się w najwyższym stopniu. Jeżeli ktoś już kiedyś widział porządnie wystraszonego dżina, wie, o co chodzi. Jeśli nie ma się gwałtownej potrzeby przeżycia czegoś wyjątkowo ekstremalnego, należy raczej przy podobnych okazjach patrzeć w inną stronę. W przeciwnym wypadku ujrzany widok z pewnością nikomu nie poprawi humoru. Dżin zawył. Dżin zaskomlał. Butelka z hukiem pękła i dżin zaskomlał jeszcze raz. Potem dla odmiany znowu zawył i z olbrzymią siłą uderzył w ścianę. Trach! Kawały tynku poleciały na ziemię. Dżin odbił się od ściany i, zupełnie oszalały, uderzył w nią ponownie z jeszcze większym hukiem. Buch! Ściana pękła i pod Kabalamantrą zapadła się podłoga. Stało się to tak nagle, że nawet nie zdążył wypowiedzieć formuły czaru lewitacji. Nie było to jednak potrzebne, ponieważ na ziemię i tak nie spadał. Fontanna wody z pękniętej rury uniosła go w górę, na poziom następnego piętra, gdzie undergroundowy poeta Aplaus Vodvaz dopijał akurat trzecią butelkę mineralnej. Ciśnienie wody, będące sporo powyżej normy, czemu był pewnie winien jakiś dowcipniś ze stacji pomp, zmiotło poetę razem z mineralną, jedynie Kabalamantrę strumień uparcie utrzymywał w powietrzu. Masa wody tryskająca ze zdemolowanej ściany utworzyła już wodospad. Płomienie zgasły. Salamandra, żywiołak ognia, uciekła do innego wymiaru. Kabalamantra wciąż bez powodzenia usiłował zleźć z czubka fontanny. Dżin trafił w rurę z zimną wodą i mimo że na dworze panował nieznośny upał, Kabalamantra zaczynał mieć tego dosyć - czarodzieje bowiem nie bywają na ogół zbyt zahartowani. Już zamierzał wyciągnąć księgę czarów i znaleźć jakieś rozgrzewające zaklęcie, gdy tuż przed nim znowu pojawił się oszalały dżin, wytrącił mu księgę z rąk i wciąż jeszcze zupełnie nieprzytomny, odteleportował się do innej czasoprzestrzeni, prosto pod kopyta stada dyluwialnych antypol ściganych przez szablozębnego tygrysa. Ciśnienie wody nieco spadło. Kabalamantra zaczął powoli opadać wzdłuż słupa cieczy i w końcu z wielkim wdziękiem wylądował na ziemi, niedaleko ugaszonych resztek czołgu należącego do sekty utopionego Proroka. Dziewczyna, która swoim krzykiem wywołała całe zamieszanie, leżała tuż obok. Na jej ciele nie było widać żadnej rany, prawdopodobnie zemdlała tylko na skutek szoku. Szyję dziewczyny ciasno obejmował zielony naszyjnik, w którym dawało się wyczuć diabelnie mocną magię. Kabalamantra rozumiał już, dlaczego salamandra nie mogła dziewczyny w żaden sposób skrzywdzić. Dopiero kiedy czarodziej przetarł oczy, mógł sobie lepiej obejrzeć osobę, przez którą naraził się na tyle niewygód, nie wspominając już o stracie wyposażenia mieszkania i ulubionego dżina. Część ubrania dziewczyny spaliła się, a reszta została przez wodę tak przylepiona do jej ciała, że nie zakrywała absolutnie nic, wręcz przeciwnie, jeszcze podkreślała powabne krągłości. Nie trzeba dodawać nic więcej. Każdy od razu się domyśli, że w tej chwili Kabalamantra poczuł do dziewczyny miłość tak gwałtowną, jak na to pozwalał fakt, że pojutrze czekał go ciężki pisemny egzamin z rachunkowości. Dziewczyna była przepiękna. Dookoła walało się kilka trupów, jak w jakiejś wyjątkowo niechlujnie prowadzonej jatce, ale ta sceneria nijak nie ujmowała jej urody. Czciciele Proroka mieli wciąż jeszcze na szyjach zawieszone niewielkie szklane skrzyneczki, symbolizujące akwarium, w którym założyciel ich sekty przed laty znalazł śmierć. Niektórzy z wyznawców Proroka uważali, że szklane skrzyneczki mają moc ochronną, ale zazwyczaj się mylili. Ich przeciwnikom po drugiej stronie też zdecydowanie nie było do śmiechu. Ulica opadała w kierunku barykady, więc masy wody skierowały się w tę samą stronę. Ekologowie pokrzykiwali z przerażeniem, w popłochu opuszczali pozycje i śpieszyli w stronę niedalekiego ogrodu botanicznego, gdzie chcieli ocalić przed rozwścieczonym żywiołem unikatowy zbiór pustynnych kaktusów. Dziewczyna ocknęła się dokładnie w chwili, w której Kabalamantra unosił ją z ziemi. Objęła swojego wybawcę mocno za szyję. - Nic ci nie jest? - zapytał ją głosem pełnym miłości. - Nie, teraz już nie... - odpowiedziała wciąż jeszcze drżącym z emocji głosem. - Myśleli, że mój czar ich też ochroni. Tak im powiedziałam. Uśmiechnęła się dziwnie. - Głupcy, wszyscy to głupcy. Na pewno by mnie zabili, gdybym nie była taka cenna. Dlatego zresztą mnie porwali. Wiedzieli, że Finklerk da im każdy okup... - Kto to jest Finklerk? - spytał Kabalamantra nie bez cienia zazdrości. Przez tę dziewczynę przeżył paskudny wstrząs, będzie musiał znaleźć dyskietkę z kopią swojej księgi czarów, a do tego możliwe było, że przeziębił się podczas niezaplanowanej kąpieli. wydawało mu się, że po tym wszystkim, co przeszedł, miał do niej pewne prawo. - A kim jesteś ty, piękna rusałko? - dopytywał się dalej. - Wyglądasz niczym anioł, a złoty blask twych włosów zaćmiewa wszystko, co potrafi stworzyć magia. Zamiast odpowiedzieć przytuliła się do niego jeszcze mocniej, a długi pocałunek zapobiegł dalszym pytaniom. Co mogą wyrazić słowa... Kabalamantra spokojnie rozejrzał się po luksusowo urządzonej, olbrzymiej komnacie. Nalał sobie z dzbana pełną szklankę lekko fosforyzującego płynu. Zanim się znowu odezwał, przesunął wzrokiem po zebranych, jakby sprawdzając, czy dość uważnie słuchają zakończenia opowiadania. - I to wszystko... Wtedy zakochałem się po raz pierwszy i ostatni. Tyle że rano oznajmiła, że w łóżku jestem do niczego i że wraca do Finklerka. Nie był to jej ojciec, lecz narzeczony... Od tego czasu nie miałem żadnej dziewczyny. To znaczy, Babę Jagę, zombie i strzygę, te wszystkie oczywiście tak, ale zwykłej kobiety z krwi i kości nie. Wciąż jeszcze kocham tę swoją pierwszą i jedyną... Jego twarz zachmurzyła się na moment, a w oczach pojawił się smutek. Potem jednak spojrzał na biblioteczkę, wypchaną do granic możliwości monografiami o magii stosowanej i znowu się uśmiechnął. - Wiecie, miłość to nie wszystko. Dzięki temu mogłem zostać sławnym magiem, takim, jakimi bywali czarodzieje w dawnych czasach. Pozostali, nawet jeśli mieli talent, zostali w końcu pochłonięci przez rutynę administracji. Dobrze, że w tym wszystkim był ten Finklerk. O naszej wspólnej nocy pewnie do dzisiaj nie wie, a za ocalenie narzeczonej odwdzięczył mi się tak szczodrze, że od tej pory jestem szczęśliwym czarodziejem. Jeden z gości, mag w czapce w gwiazdy, czarnej marynarce, z cyfrowym zegarkiem i naburmuszoną miną neurotyka wykrzyknął z niedowierzaniem: - Chyba nie uratował pan narzeczonej TEGO Finklerka, który jest wysokim urzędnikiem Ministerstwa Finansów?! - W jego głosie zabrzmiała obawa i szacunek. - Owszem, właśnie jego. Tylko dzięki temu mogłem osiągnąć aż takie powodzenie i w pełni poświęcić się prawdziwej magii. Rozumiecie - spojrzał triumfalnie na swoich słuchaczy - uczyniono dla mnie legalny wyjątek w przepisach. Nie muszę prowadzić księgowości.