Hellcat - Dogonić ciszę
Szczegóły |
Tytuł |
Hellcat - Dogonić ciszę |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Hellcat - Dogonić ciszę PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Hellcat - Dogonić ciszę PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Hellcat - Dogonić ciszę - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Hellcat
Dogonić Ciszę
Spotkałem ją na skraju zakurzonej autostrady, niegdyś pełnej huku
pędzacych samochodów, obecnie opuszczonej i zapomnianej. Zdychałem już z
gorąca i pragnienia, próbując złapać stopa. Rudy pył wciskał się do oczu,
nosa, gardła i nieznośnie drażnił skórę. Droga była pusta, kilka aut
minęło mnie obojętnie, z wyjątkiem wozu, pełnego naćpanych Japończyków,
wrzeszczących "kutabare, fuck off" i ochoczo wystawiających środkowe
palce. W miarę jak upał o metalicznym smaku tężał wokół mnie,
uświadamiałem sobie, co ze mnie za idiota. Jak mogłem liczyć na to, że uda
mi się wrócić do domu z forsą? To cud, że w ogóle żyję. Zamiast starego
Juana, na wymianę stawiło się trzech młodych chłopaczków. Kiedy zobaczyłem
ich obojętny wzrok, okrutne usta i sposób, w jaki się poruszali - płynny i
precyzyjny - zrozumiałem, że ta historia nie może się dobrze skończyć.
Złocisty dysk w kieszeni zaczął mnie palić żywym ogniem, a wzdłuż
kręgosłupa spłynął lodowaty strumyczek strachu, podzielony na pojedyńcze,
rtęciowe kuleczki - bardzo zimne, bardzo ciężkie, bardzo realne.
- Ochroniarz poszedł po piwo - wychrypiałem jednak, zgodnie z planem -
zaraz wróci. A gdzie Juan? - Juan nie prowadzi tu już interesów -
powiedział jeden z nich. - Nastała nowa generacja.
Obserwowałem ich oczy - oczy, które nie patrzyły, lecz po prostu tkwiły w
ich głowach i widziały, jak obiektywy kamer. Nawet nie zauważyłem ruchu,
był zbyt szybki, bym mógł go zarejestrować. A potem budziłem sie powoli w
ciepłej ciemności i gdy stwierdziłem, że żyję, uwierzyłem w cuda. To były
miłe chłopaki. Nie załatwili mnie, zostawili nawet te drobne, leżące w
mojej kieszeni. Zabrali tylko dysk, który miał mi zapewnić powrót do życia
- chatę, sprzęt, kasę na kilka łapówek koniecznych, aby pewni ludzie
zechcieli sprawdzić, czy mogę już wrócić do sieci. Dotknąłem bowiem raz
czegoś, czego nie powinienem był ruszać. Tylko dotknąłem. Kosztowało mnie
to miesiąc w szpitalu, mieszkanie, cały sprzęt, a co najgorsze, wstęp do
sieci.
Do dziś pamiętam upiorną ścianę lodu, o dziwnie odrażającym, szarym
kolorze i purpurowy ukwiał, strzelający nagle znikąd tysiącem macek,
pamiętam, jak chwyciły mnie i zaczęły wypalać mój mózg pod tą ścianą bez
początku ani końca, góry ani dołu.
Jon odłączył mnie wtedy, a potem w szpitalu powiedział, co stało się z
moim sprzętem i mieszkaniem.
- Co to było ?
- Yakuza.
Jon skończył w kanale, w betonowych kapciach. Skurwysyny. Mieli lasery,
ale lubili widać modę retro.
Mieszkałem we włamie, nad samym kanałem. W nocy wypełzały z niego szczury,
wielkie, jak koty. Słyszałem ich chłodne łapki, drapiące podłogę. Byłem
spalony, mogłem brać tylko drobne, żałosne zlecenia.W końcu trafiłem to
ostatnie, mogło mnie wyciągnąć z doków. Ale dałem ciała. Za bardzo mi się
spieszyło. Kolesie z Chihuahua dostali najnowszą zabaweczkę NeuroFun
miesiąc przed wprowadzeniem na rynek, całkowicie gratis. Ja zaś miałem
dokonać żywota tutaj, wśród piasku, kamieni i kurzu.
Wtedy właśnie zatrzymał się ten wóz. Dziewczyna siedząca za kierownicą
taksowała mnie wzrokiem w całkowitym milczeniu, po prostu siedziała tam i
patrzyła na mnie, jak na element krajobrazu.
- Chcesz jechać? - spytała w końcu.
- Nie, opalam się tutaj. - wychrypiałem - Spędzam tu urlop. To piękne
miejsce.
Skrzywiła się i zaczęła zwalniać sprzęgło. Mógłbym się czasem ugryźć w
jęzor.
- Sorry... tylko żartowałem... Stój !
Zatrzymała się.
- Coś za coś.
- Nie mam kasy, jeśli o to ci chodzi. Ani nic ciekawego na zbyciu.
- Podpiszesz jeden dokument. Kiedy dojedziemy na miejsce, zniszczę go.
Machnęła mi przed nosem metryką ślubu. Data była sprzed tygodnia, część
rubryk pusta, sama metryka na 100% fałszywa, a panienka nie wyglądała na
spragnioną rozkoszy zalegalizowanej miłości.
Sprawa nie mogła już bardziej śmierdzieć.
- Masz źle w głowie, skarbie. Nie byliśmy nawet razem na Coli.
- Wysiadaj.
Ile jeszcze samochodów mogło mnie dziś tu minąć? Ile sie zatrzyma? Żaden.
Do jutra odwodnię się i zdechnę.
- Daj to.
Podpisałem się. Złożyłem odciski palców. Ruszyła z piskiem opon wzbijając
tuman rudego kurzu.
- Teraz słuchaj: mieszkaliśmy w sąsiedztwie jako dzieci.W czasie wojny
rozdzieliliśmy się.
Miesiąc temu przypadkowo wpadliśmy na siebie. Miłość od pierwszego
wejrzenia. I nie próbuj mnie wykiwać.
- Mamy kłopoty, co? Bo chyba mi nie powiesz, że tym "zamążpójściem" chcesz
ucieszyć mamę?
- Zamknij buzię. Swoją elokwencją ędziesz mógł szpanować, jeśli dorwą nas
gliny.
Nie odezwała się już więcej. Pędziliśmy w chmurze rdzawego pyłu, drogą
znikąd donikąd, prosto w zmęczone, spuchnięte Słońce, które wykrwawiało
się powoli na spękany asfalt.
* * *
Obudziłem się w chłodnej ciemności, pachnącej klimatyzacją.
- Masz coś do picia?
Podała mi butelkę ciepławej wody.Całe moje ciało było jak wiór, suchy i
szorstki.
- Dokąd jedziemy? - spytałem.
- Na północ.
Niezbyt precyzyjne określenie, szczególnie, jeśli jesteś pod El Paso.
- A dokładniej?
- Twin Falls.
Twin Falls?! Twin Falls, Idaho? To koniec świata! Ja mieszkam w Huston.
Nie mam żadnego interesu w Twin Falls.
- Ale tam pojedziesz.
Nawet nie spojrzała na mnie. Wpatrywała się w zakurzony krajobraz
majaczący w mdłym świetle reflektorów za przednią szybą.
Teraz mogłem się jej przyjrzeć.Wysoka i szczupła, ale mocno zbudowana. Jej
skóra i włosy miały dziwny, srebrzysty odcień, tak jasny, że niemal
świeciły w mroku. Niebieskie oczy również nienaturalnie lśniły. Od razu
zauważyłem, że świetnie widzi w ciemności. Zastanawiałem się, czy ma
jakieś implanty, choć nie znałem żadnych wszczepów, ani nawet dragów,
które dawałyby taki efekt. Cokolwiek sobie zafundowała, musiało być bardzo
nowe i niesamowicie kosztowne.
- Jak masz na imię?
- Ingrid.
- Skandynawka?
- Nie.
Wciąż patrzyła przed siebie. Nagle zaczęła mówić martwym, beznamiętnym
głosem:
- Nazywam się Ingrid Anderson, przynajmniej dla glin. Muszę koniecznie
dostać sie do Twin Falls. Jestem "duchem", moje papiery są do niczego.
Duchy zwykle są samotne, a gdy gliny szukają uciekających samotników,
szczęśliwa młoda para zwraca mniejszą uwagę. Tylko i wyłącznie dlatego
wzięłam cię ze sobą. Nie mam ochoty na przyjaźń, gadki, spowiedź, czy
cokolwiek innego. Bądź więc łaskaw się zamknąć.
Spełniłem jej życzenie. Duch. Siedziałem po uszy w gównie i tym razem nie
było żadnego Jona, który by mnie wyciągnął.
W czasie Wojny bardzo wiele danych uległo zniszczeniu. Ludzie musieli
rejestrować się na nowo w Centrum. Mnóstwo przestępców radośnie hulało na
wolności z czyściutkim kontem i nikt się ich nie czepiał, bo niby jak.
Jednak byli i tacy, którzy w ogóle się nie zarejestrowali. Nie mieli szans
na ubezpieczenie, legalną pracę, jakiekolwiek świadczenia - nie mieli też
żadnych ograniczeń. Wzory siatkówki, kody DNA, odciski palców,
jakiekolwiek cechy umożliwiające identyfikację pozostawały ich słodką
tajemnicą. Dla Centrum nie istnieli, byli duchami. Zarówno rząd, jak i
Yakuza ścigali ich i tępili bez litości. Szczególną obsesję na punkcie
duchów miało, z sobie tylko znanych powodów, FBI.
Zaczynałem żałować, że nie zdechłem, zanim wsiadłem do tego wozu.
- Wysiadam w El Paso. Na tej autostradzie nie było miło, ale miałem
przynajmniej szansę. Z tobą już jestem martwy.
- Nie tak szybko. Miałam tylko jeden egzemplarz tego dokumenciku, który
podpisałeś. Nie może się zmarnować. Odzyskasz wolność w Twin Falls.
- Jak niby zamierzasz mnie zatrzymać?
- Tak - powiedziała i nagle w jej wolnej ręce pojawiła się mała dmuchawka.
Błyskawicznie i znikąd. Zwyczajnie tkwiła między jej palcami, rurka z
matowej stali, nieco większa od papierosa. Wolałem nie zastanawiać się, co
zawiera. Ingrid nie wyglądała na osobę, która używa igieł usypiających.
Z pewnością była zbyt szybka, jak dla mnie.Nie miałem szans na ucieczkę,
chyba, żeby zasnęła. Jednak po prawie 450 km. jazdy w upale i kurzu nie
przejawiała najmniejszych oznak zmęczenia. Diabli wiedzą, ile jechała,
zanim zgarnęła mnie z autostrady. Wzrok jej był wciąż jasny i uważny. Nie
miałem już wątpliwości, że ktoś musiał ją nieźle podkręcić. Cały układ
nerwowy, nie tylko wzrok, czy refleks.
- Wspomaganie układu trawiennego i oddechowego pozwala mi na bardziej
efektywne wykorzystanie tlenu i składników odżywczych - odezwała się
nagle. Kontrolowane wydzielanie adrenaliny i endorfin. Wzmocnione kości,
ścięgna i stawy. Tkanka mięśniowa najlepszej jakości. Podkręcony wzrok,
węch i słuch. Wiem o tobie wszystko. Czuję twoją nieopanowaną ciekawość.
Słyszę twój strach.
- Jesteś pieprzonym cyborgiem!
Zahamowała tak gwałtownie, że uderzyłem głową w deskę rozdzielczą i
natychmiast poczułem metaliczny smak krwi. W ułamku sekundy zobaczyłem tuż
przy swojej twarzy te płonące, neonowe oczy, teraz niemal białe z
wściekłości.
- Nigdy - wysapała - ale to nigdy, przenigdy już tak nie mów. Bo mogą mi
siąść kontrolery adrenaliny, a wtedy urwę ci jaja i wepchnę do gardła,
niezależnie od tego, jak bardzo jesteś mi potrzebny. Czy to jest jasne?
Było. Aż zanadto. Miałem przejebane, mówiac najkrócej.
- Jasne?!
- Tak - wychrypiałem.
Przekręciła kluczyk w stacyjce i ruszyła, tym razem płynnie i powoli,tak,
jakby chciała sama sobie udowodnić,że nad wszystkim już panuje.
Na horyzoncie zamajaczyły światła El Paso.
El Paso - Lakewood
Pamiętam ruiny Phoenix, odradzającego się, jako jedyne z Umarłych Miast,
jakby pchała je do tego jakaś magiczna siła, zaklęta w nazwie. Żar lał się
z białego nieba na odrażające budy, w których jednak żyli ludzie, podczas,
gdy niemal cała reszta Arizony opustoszała, a Las Vegas przypominało
zasypany piaskiem i popiołem szkielet.
Wydaje się to niemożliwe, ale zaczęliśmy w końcu normalnie rozmawiać. Ona
nadal nie życzyła sobie pytań, ale była świetnym słuchaczem. Opowiedziałem
jej, jak Yakuza o mało mnie nie skasowali. To ją zainteresowało. Pytała
mnie o szczegóły.
- To nie Yakuza - powiedziała w końcu.
- Skąd wiesz?
- To nie Yakuza - powtórzyła.
- Jesteś hackerką?
- Tak jak ty otwieraczem do piwa.
- ???
- Jeśli chcesz, potrafisz otworzyć piwo. Ale to nie znaczy, że jesteś po
prostu bardzo skomplikowanym otwieraczem do puszek, tak?
- Nie łapię.
- Nie szkodzi - mruknęła, i zaczęła się śmiać. Śmiech przeszedł w
histeryczny chichot, a potem w szloch.
- Muszę się podregulować - powiedziała w końcu. Znam w Lakewood podziemną
klinikę.
Nie odezwała się przez następne 100 km, a ja tym razem czułem, że nie
powinienem zadawać pytań. Gdy 150 km dalej pocałowałem Ingrid na stacji
paliw, spłowiałej do koloru pustyni, jej usta miały smak rdzy.
Lakewood - Cheyenne
W Lakewood było czysto, miło i prowincjonalnie. Tak, jakby Lata Posuchy i
Wojna zostały wymazane z mapy Czasu. Klinika mieściła się na tyłach dość
przyzwoitego burdelu, zatrudniającego autentycznie żywe dziwki.
Najwyraźniej Elektroniczne Laleczki, stanowiące większość obsady burdeli,
tu się nie sprawdziły. Tylko jedna panienka miała ciekłokrystaliczny
tatuaż: na dorodnym biuście tłusty wąż, trzymający w pysku różę, pulsował
tęczą kolorów, od jasnej zieleni do granatu. Sztuczka z tymi dziarami
polegała na tym, że stale były w pozornym ruchu, a w dodatku reagowały na
zmianę tętna i temperatury. Dlatego uważano je za bardzo sexy, lub
wybitnie wulgarne, w zależności od punktu widzenia. W dużym mieście trudno
byłoby znaleźć dziwkę bez takiej ozdoby.
Panienka z tatuażem okupowała pusty bar, jej znudzona mina zmieniła się w
grymas niesmaku, gdy spostrzegła, że jestem z kobietą.
- Cześć, Niunia - powiedziała Ingrid - jest Yagashi?
- A kto pyta? - prychnęła dziwka.
- Ten kawałek szwedzkiej stali - odparła Ingrid, wkładając sobie dmuchawkę
w zęby jak papierosa.
- Biegusiem, siostro.
Panienka ulotniła się bez dalszych pytań. Po chwili zza drzwi, ozdobionych
reklamą obrzydliwego, chińskiego piwa, wyskoczył mały Japończyk, z
wystającymi zębami, pokrytymi neonowozielonym akrylem. Przewracał oczami.
- Ni tszeba straszyć dziwka, ni robić szum, Ingrid, tak? Twoji papier lewa
być!
- Moja forsa za to nie jest lewa. Potrzebuję skanu i regulacji.
- Forsa, shibui, cool. 500 neodolars.
- Myślisz, że jestem głupia? Baka-ni shinai deyo! Zawsze 300, teraz 500?
Dlaczego?
- FBI wywracać świat do góry nogami, żeby was dostać. Ja płacić duża
łapówki!
- Rozczulasz mnie do łez. 350.
- 500.
- Kawaiso! Jaka szkoda! - syknęła przez zęby i odwróciła się do drzwi.
- 400. Yabai. Moje ryzyko, ty w moja klinika.
- Asenna-yo! Opanuj się! 350.
- Chikusho! - zaklął żółtek, kręcił głową, namyślał się, w końcu kiwnął
palcem:
- Sa iko! - i ruszył przodem.
W godzinę było po wszystkim. Ingrid nie mogła prowadzić. Nie wyglądała
dobrze, chwiała się, jak pijana. Nie chciała jednak czekać, siadlem więc
za kierownicą i wieczorem byliśmy już w Denver.
Cheyenne - Twin Falls
Gnaliśmy na Północ wciąż szybciej i szybciej, a w powietrzu, coraz
chłodniejszym i czystszym w miarę oddalania się od rozprażonego Południa,
czuć było napięcie i wiedziałem, że kończy się nam czas.
W Cheyenne Ingrid wyszła wieczorem z motelu w czarnej peruce i
obszarpanych ciuchach, przebrana za sekciarę. Nie zgodziła się, żebym jej
towarzyszył. Powiedziała, że na parę godzin muszę przestać istnieć, bo
jeśli ma wrócić żywa, musi się skupić wyłącznie na tym, co ma zrobić.
Odeszła, a ja zmusiłem się, żeby zasnąć. Wróciła w środku nocy, obudziła
mnie i nie przestawała popędzać, aż byłem gotów do drogi. W ciemności jej
oczy lśniły jak dwa lodowatoniebieskie neony. Wrzuciła na tył wozu spore,
szare pudło bez żadnych oznakowań, jedynie poplamione w paru miejscach
czymś ciemnym. Gdy nakrywała pudło płachtą burego nylonu, zobaczyłem, że
również jej ręce i ubranie pokryte są ciemnymi lepkimi plamami i
domyśliłem się, że to krew. Nie spytałem jednak o nic. Wiedziałem już
wtedy, iż jestem tchórzem i schowam głowę w piasek tyle razy, ile będzie
trzeba, żeby tylko poudawać, że mamy jakąś przyszłość.
Odkryłem to, gdy rozmawialiśmy parę dni temu o Twin Falls. Ingrid
opowiadała o wodospadach, słońcu i śniegu z takim ożywieniem, że spytałem:
- Urodziłaś się w Twin Falls?
- Nie, w Golcondzie.
To był moment, kiedy mogłem się wszystkiego dowiedzieć. Czułem, że teraz
odpowie na każde pytanie. Ale gdy usłyszałem "Golconda", obrzydliwe
paluszki strachu przycisnęły guzik alarmu w mojej głowie i nie spytałem o
nic. Dokonałem wyboru, nie chciałem wiedzieć.
Nie byłem pewien, co stało się w Golcondzie i nie miałem ochoty tego
zgłębiać. Słowo to pływało pod samą powierzchnią mojej świadomości,
przerażające a jednocześnie budzące ciekawość, jak ciało topielca,
prześwitujące przez lustro wody. Burzyło mój spokój, lecz nie mogłem
zdobyć się na to, by chwycić je za ramię i spojrzeć mu w twarz.
Twin Falls, Idaho
Zamieszkaliśmy w Twin Falls razem: ja, Ingrid i szare pudełko.Zaschły na
nim plamy koloru rdzawego pyłu, z którego wynurzyła się prawie 3,5 tysiąca
kilometrów stąd na autostradzie w Chihuahua. Miałem wrażenie, że było to
lata świetlne temu. Pudełko otrzymało swój pokój, a ja musiałem przysiąc,
że nie będę tam wchodził.
Kiedyś przeleżeliśmy cały dzień, słuchając ryku wodospadów. Odważyłem się
jednak spytać:
- Co jest w Golcondzie?
- Gorące źródła. Ponoć lecznicze. Ruiny spalonego sanatorium.
- To wszystko?
- Wracajmy do domu.
Znalazłem gości, handlujących nielegalnym oprogramowaniem. Legalne livy na
temat Golcondy nie powiedziały mi dużo więcej niż Ingrid. Małe miasto,
które miało swoje 5 minut, gdy odkryto tam niewielkie złoża złota i
srebra. Potem popadłoby w zapomnienie, gdyby nie lecznicze źrodła. Pożar
kurortu w latach 60 zeszłego wieku. To wszystko.
Dlaczego więc ta nazwa powracała w nocy, gdy próbowałem zasnąć, pojawiała
się jako napis na murze, zmieniający się w krzyczącą twarz o oczach
oszalałych od wypełniającej je kosmicznej pustki, jako krwawe graffiti na
sterylnej ścianie laboratorium, zasłanego skręconymi ciałami, straszącymi
spiekłą krwią łuszczącą się na płonącej skórze. Wybuchała w moich uszach
krzykiem, gdy Ingrid zmieniała się w postać z płynnego chromu, zagubioną w
błękitnej pustce, rozpryskującą się w tysiące kropel i spadającą ognistym
deszczem w przestrzeń bez początku ani końca.
Budziłem się wtedy z krzykiem i patrzyłem na śpiącą Ingrid. Nigdy nie
pozwalała wyłaczać video- -tapety, która żyła cały czas, szepcząc swoje
kłamliwe opowieści. Często puszczali filmy o Wojnie, przypominającej
fajerwerki na czwartego lipca, a nie zagładę. Reklamowali nowy live
"Superagent", w którym można było osobiście unicestwić Umarłe Miasta.
Myślałem o tych wszystkich, ochoczo naciskających przycisk "order" na
swoich pilotach, gotowych słono zapłacić za bezczeszczenie pamięci ofiar
Wojny. Mierziło mnie to wszystko, ale Ingrid nie chciała nawet rozmawiać o
wyłączaniu videotapety. Twierdziła, że nie może znieść ciszy. Obiecywała,
że kiedyś to się zmieni.
- Wywalę z głowy elektronikę, będę spać w ciemności. Dogonię ciszę i
zamknę ją w sobie. Ale na razie jestem, kim jestem i jeśli chcesz ze mną
zostać, musisz przestrzegać moich reguł.
Wydawało mi się, że światło padające na jej twarz jest toksycznym
promieniowaniem, które powoli ją zabija. Oddychała bardzo płytko, ręka
zwisająca z materaca, blada i szczupła sprawiała wrażenie martwej.
Paznokcie, pomalowane na czerwono wydawały się zbyt ciężkie, przypominały
krople gęstej krwi, które zawisły na jej palcach niby ostatnia oznaka
życia.
Następnego dnia rano kupiłem w końcu chip z Golcondą. Żółtek, który mi go
sprzedawał, był wyzywająco brzydki. Duże uszy jak radary, krzywe nogi,
czerwone zęby. Z ogolonej na łyso czaszki sterczał nad czołem wieniec
pięciu chipów, tak, że wyglądał jak upiorna karykatura Statuy Wolności,
wciąż górującej nad martwym Nowym Yorkiem.
- Chcesz naprawdę gorący towar, bracie. Ja za to nie odpowiadam, jasne?
Zapłaciłem mu. W domu wyjąłem z plastikowego futerału chip. Wyglądał jak
odlany z czarnego szkła. Mając poczucie, że robię coś bardzo głupiego,
wcisnąłem go w gniazdo na karku.
Usłyszałem cichą bezpłciową muzyczkę, jak to w informacyjnych livach,
potem stałem przed gejzerami, wyrzucającymi gorącą wodę. Wiatr rozwiewał
obłoki. "...w 1900 roku wyczerpały się złoża złota w Golcondzie i...
...Trzask, obrzydliwy,jak odgłos pękającej kości...
Gejzery wybuchły orgią kolorów:toksycznej zieleni, syntetycznego błękitu,
chorej żółci, oszalałego różu.
Świat rozbił się na piksele, trzask narastał, zmieniał się w łoskot,
rozsadzający czaszkę grom. Ciało zalał mi wrzątek, jakby gorące źródła
Golcondy wypluły na mnie całą swoją zawartość...
...to tylko live, to się nie zdarza w livach, Boże, ktoś mnie wypala, to
niemożliwe...
...zawartość wrzącą i czerwoną jak krew,której łomot słyszałem teraz, gdy
przepaliły się implanty muzyczne siadła mi wizja i osunąłem się w
litościwą czerń...
...trzask!...
Ostre światło i rwący ból w policzku.
- Zabiję cię, skurwysynu!
Usta miałem pełne metalicznego smaku. Twarz Ingrid wyłoniła się z jasnego
blasku, wbijającego się w oczy jak szkło. Była biała z wściekłości.
- Musisz pchać palce między drzwi, gdy wsystko dobrze idzie? Lepiej byłoby
dla ciebie, gdybyś wykitował! Po co ci to było?
Podetknęła mi pod nos znajomy chip. Nie lśnił już. Był matowy jak
oksydowany metal.
Szarpnęła mnie za rękę, nie zważając na to, że ledwie żyję. Krew sączyła
mi się z nosa i uszu.
- Wstawaj! Prawie skończyłam i nie dam ci tego spieprzyć! Ruszaj!
Na dole wrzuciła mnie do auta jak kukłę. Pojechaliśmy do małego gabinetu,
śmierdzącego na odległość nielegalnymi implantami, po których awarii mózg
przypominał ugotowany kalafior. Stała w drzwiach ze swoją dmuchawką w
dłoni, gdy naćpany technik, cały w tribalach, srebrze i śladach po
zastrzykach, usuwał spalony złom z moich uszu. Potem, nim zdążyłem
mrugnąć, wbił mi igłę. Obudziłem się bez swojego gniazda, drogiego gniazda
Live-Memorex, które bardzo lubiłem. Łupało mnie w głowie. Technik leżał na
zielonym latexie, z pociskiem pochodzącym bez wątpienia z dmuchawki
Ingrid, w szyi. Pomyślałem wtedy, że chyba zaszliśmy za daleko, aby była
jakakolwiek szansa na happy end.
Golconda
Postanowiłem w końcu wejść do tego pokoju. Szare pudło zawierało wysokiej
klasy dek, z pewnością robiony na zamówienie. Podłączyłem się bez namysłu,
i tak nie było już wiele do stracenia. I wtedy znów to zobaczyłem: szarą
ścianę lodu i strzegący jej purpurowy ukwiał, z którego ramion wyrywał się
człowiek. Ja.
Wymknął się w ostatniej chwili i zniknął w błękitnym rozbłysku.
Chciałem się wycofać, ale nie mogłem nawet drgnąć.
Namierzyli mnie. To już naprawdę koniec.
Szary lód zaczął pękać i opadać dziwnie miękkimi strzępami, niby gnijąca
skóra. Odsłaniał coś, co lśniło nieznośnym blaskiem, jak wielka bryła
chromu. Oślepiało...
...to drgające światło, właściwie mnóstwo świateł i światełek otaczających
mnie ze wszystkich stron. Tysiące monitorów, gigantyczna konsola. Mały,
szary przycisk, czerwony napis:
Golconda
Dotknąłem go i przestrzeń wybuchła nieopisanym wrzaskiem.
Byłem bogiem, nie bogiem cyberprzestrzeni, lecz bogiem realnego świata, w
prochowcu i kosztownych ciemnych okularach
Wypełniałem boski plan.
Widziałem, jak biały błysk unicestwia Los Angeles.
Widziałem, jak pacyfikowane jest Chicago.
Tchnąłem trującym oddechem na Nowy Jork.
Podciąłem żyły Las Vegas i patrzyłem, jak wykrwawia się w gorący piasek
pustyni pod bezlitosnym, ślepym niebem.
I wciąż słyszałem ten wrzask, wrzask tysięcy gardeł, zwęglonych,
zadławionych,wypalanych toksycznym gazem:
-Golconda!!!...
...usłyszałem swój krzyk i obudziłem się.
Ingrid nie było obok mnie.
Ruszyłem prosto do małego pokoju, gdzie trzymała swoje przeklęte skarby.
Nigdy nie zapomnę tego, co tam zobaczyłem.
To nie był dek, lecz spora, szara kostka, podłączona do terminala. Nie
przyszłoby mi do głowy, że ma cokolwiek wpólnego z cyberprzestrzenią,
gdyby nie ręce Ingrid, fruwające w doskonale znanych sekwencjach ruchów.
To nie miało sensu! Żadnych trod, deku, nic, tylko ta lita kostka i
dłonie, migające w półmroku jak dwa żurawie origami...
Nagle uspokioła się,wyciągnęła ręce przed siebie, sztywno, nieruchomo,
palce wyprostowane nad kostką, z której strzelił w górę strumień
migoczącego światła. Błękitna poświata otoczyła jej głowę.
Nie wiem, ile to trwało, ręce Ingrid znów tańczyły, tu, w tym dusznym
pokoju i tam, w bezkresnej przestrzeni, dla mnie niewidocznej. Otwierały
coś i zamykały, szukały... w końcu promień światła zgasł, strzepnęła
palcami, przeciągnęła się, unosząc ramiona do góry i odwróciła głowę.
Cała krew odpłynęła z jej twarzy.
- Pieprzony samobójco, teraz wpadłeś w syf po uszy! Pakuj się i uciekaj! -
Nie, Ingrid, już za późno. Co się stało w Golcondzie? Co to za sprzęt? Co
tu się do kurwy nędzy dzieje?!
Milczała chwilę patrząc w ziemię, zanim zaczęła mówić głuchym, drewnianym
głosem:
- W Golcondzie było laboratorium Yakuzy. Postanowili wyhodować sobie armię
ludzi, na których mogliby polegać bezgranicznie, w dodatku
superprofesjonalistów w swojej dziedzinie. Klonowali nas i implantowali
jeszcze jako płody, co nie było trudne, bo rozwijaliśmy się w
inkubatorach. Najważniejszy był implant posłuszeństwa, dzięki niemu nic na
świecie nie mogło nas zmusić do nielojalnego postępowania. Nie było
możliwości, by znalazł sie wśród nas zdrajca. Hodowali ochroniarzy,
dziwki, żołnierzy, pokojówki, niańki i... programistów. Właśnie do tego
zostałam stworzona. Niewielu nas było, ale byliśmy niepokonani, łamaliśmy
każdy kod, cięliśmy każdy lód jak masło, wchodziliśmy wszędzie i braliśmy,
co nam się podobało. Na dodatek, jak już wiesz, możemy się podłączać
niemal bez wyposażenia, prawie wszystko, co trzeba mam w głowie... Reszta
moich zabawek, to tylko dodatki, abym mogła pracować przez dłuższy czas
bez zmęczenia, albo ewentualnie bronić laboratorium... Nic nie byłoby już
w stanie powstrzymać Yakuzy, nic z zewnątrz. Ale FBI wpakowało im swojego
technika. Nie wszczepił posłuszeństwa może dziesięciu klonom starannie
dobranym... programiści, paru medyków, zaledwie jeden mięśniak. Gdy
dorośli i zorientowali się, kim mieli być i jakie prowadzić życie - jak
psy, gorzej, jak roboty genialne, lecz pozbawione woli- wpadli w szał. Z
tym wyposażeniem, które mieli, załatwili sprawę w ciągu paru dni.
Rozimplantowali resztę i wszczęli bunt. Wyobrażasz to sobie? Niemal setka
superinteligentnych ludzi, z wszelkimi możliwymi udoskonaleniami,
rozwścieczona do białości? Wycięliśmy całą górę, potem rekiny, potem
płotki. Myśleliśmy, że się mścimy, albo uwalniamy świat od potwora, który
nas stworzył, ale znów wykonywaliśmy tylko plan. Plan FBI. Potem, jak
wiesz, przyszły Lata Posuchy, gdy załamał się czarny rynek. Gangi, chcące
objąć spadek po Yakuzie rozpoczęły Wojnę, zakończoną przez nasz bohaterski
i niepocieszony Rząd pacyfikacją miejsc, znanych dziś jako Umarłe Miasta.
Ale dla nas był to dopiero początek koszmaru. FBI nie zapomniało, że po
świecie chodzi kilkadziesiąt osób o nadnaturalnych zdolnościach,
oszukanych i wykorzystanych, ludzi, którzy mogliby kiedyś upomnieć się o
nagrodę, sięgnąć po władzę... Zaczęli nas ścigać. Otoczyli Centrum
statystyczne potrójnym lodem, po czym zacisnęli pętlę. Tropili nas i
zabijali nie patrząc na olbrzymie straty własne. Nie jesteśmy niepokonani,
w końcu zabiją każdego "ducha" na kuli ziemskiej, chyba, że najpierw
Centrum przestanie istnieć...
Zrozumiałem teraz co robiła.
- Prawie skończyłam, ale jestem ostatnia. Mówiłam ci, że nas, programistów
było niewielu... Wypalili wszystkich, oprócz mnie. Ten szary lód, to nie
Yakuzy, oni jeszcze nie podnieśli głowy tak wysoko, długo się będą
zbierać. To zewnętrzny lód Centrum. Dziś go przecięłam, bezszelestnie, nic
nie wiedzą. Jeszcze trochę i rozwalę Centrum.
Przypomniałem sobie szarą skórkę opadającą w moim śnie z chromowej
bryły...
Bezszelestnie.
- Potrzebuję jeszcze paru godzin. Idź, proszę, połaź gdzieś... Muszę się
teraz idealnie skupić. Potem będzie cisza, spokój i wakacje bez końca...
Chyba nawet ona w to nie wierzyła.
* * *
Musieli wiedzieć, że nie skrzywdzę dziecka. Że w ogóle żal mi dzieci,
wyrzuconych na śmietnisko życia i próbujących przetrwać na jego
powierzchni.
Stała w bramie naszego domu, mniej więcej 13-letnia, chuda, w strzępach
dziwkarskich łachów. Gapiła się na mnie spode łba zimnymi oczami zepsutego
starca.
- Przepraszam - powiedziałem - chcę wejść.
Nie zareagowała, na pewno miała wszczepione słuchawki, bo zaczęła się
poruszać w rytm niesłyszalnej melodii. Jej taniec był nieopisanie
lubieżny, w połączeniu z tym niedojrzałym, lecz już wyniszczonym ciałem
budził obrzydzenie i litość.
- Jesteś głodna? Chcesz jakieś drobne?
Ani słowa, tylko sine wargi rozciągnęły się we wstrętnym, cynicznym
uśmiechu. Ptasie łapki błądziły po kościstej klatce piersiowej i udach,
obciągniętych spłowiałą, czerwoną Lycrą.
- Okay, czego chcesz?
Wtedy z bramy wybiegł ten facet i po prostu przeszedł przez nią, wskoczył
na czarną Hondę bez numerów i odjechał.
Lodowate kleszcze ścisnęły mi mózg.
TO BYŁ PIEPRZONY HOLOGRAM!!!!!
- Ingrid!!!
Popędziłem na górę. Drzwi były otwarte, a ona leżała z głową na tej swojej
szarej kostce.
Nie próbowała się bronić, kiedy siedziała w sieci była ślepa i głucha.
Nawet klony nie są doskonałe.
Zajęli mnie tym preklętym hologramem jak idiotę, a ten gość strzelił jej w
plecy.
- Wybacz mi, Ingrid...
Podniosłem ją i położyłem na łóżku w sypialni. Przykryłem bezwładne ciało
kołdrą i gdy nie widziałem przeszywającej je, małej, czarnej dziurki,
kiedy na jej twarzy zatańczył niespokojny odblask videotapety, której
oczywiście nie wyłączyła, prawie uwierzyłem, że śpi.
Rano się obudzi i będzie rzucać swoją małą piłką, odbijając ją o ściany i
sufit, a ja będę się wściekać, że zaraz wpadnie mi do kawy, albo
popielniczki. Potem pojedziemy do Magic Valley i spędzimy tam resztę dnia.
Ekran zaczął śnieżyć, sen się skończył.
- Ty cholerny, tandetny złomie - wrzasnąłem - nie mogłeś mi podarować
jeszcze paru minut?
Nie spodziewałem się, że videotapeta mi odpowie. Nie spodziewałem się już
prawdę mówiąc niczego. Krzyczałem ze złości, żalu, a przede wszystkim z
bezsilności, litanie przekleństw, słowa bez sensu, nie powiązane ze sobą
zdania.
Krzyczałem tak długo, że nie zauważyłem, kiedy do mojego głosu dołączył
drugi. Dobiegał z wciąż śnieżącego ekranu, o którym zdążyłem zapomnieć.
Cicho, jakby z daleka, ale wyraźnie powtarzał:
- Tu podziemna stacja Truesat2! Komunikat dla wszystkich weteranów
Operacji Golconda: jesteście bezpieczni. Centrum nie istnieje. Nic wam już
nie grozi, jesteście wolni. Nie zapomnijmy o tych, którzy oddali za to
życie... Tu Truesat2! Chcesz prawdy, słuchaj naszej stacji...
Ekran zamigotał i zgasł na dobre.
* * *
Wyjechałem z Twin Falls, ale nie wróciłem już do Huston. Mieszkam w
Wichita i nie tęsknię już za Ingrid.
Wykiwała nas wszystkich w ostatniej chwili, ale przecież robiła to, co
umiała najlepiej. Nie wiem, czy umieściła swój konstrukt w sieci zanim
zabrała się do Centrum, czy tuż przed "śmiercią", nie chce mi powiedzieć.
Ale spotykamy się codziennie.
KONIEC