Nieznośny milioner
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Nieznośny milioner |
Rozszerzenie: |
Nieznośny milioner PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Nieznośny milioner pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Nieznośny milioner Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Nieznośny milioner Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Douglas Preston
Lincoln Child
Bez litości
Cold Vengeance
Przełożył Robert Lipski
Agent specjalny Pendergast kontynuuje swoją prywatną krucjatę. Odkrył, że śmierć
jego żony przed dwunastoma laty w Afryce, podczas polowania na lwa ludojada,
nie była nieszczęśliwym wypadkiem. Podąża tropem kolejnych osób zamieszanych
w tę sprawę. Ujawnia nowe wątki i szerszy kontekst całej historii, która może
łączyć się z mglistą przeszłością Helen i jej brata Judsona. Pendergast nie zawaha
się przed niczym, aby poznać prawdę o śmierci żony, prawdę, która zaprowadzi go
na szkockie moczary i do zapomnianego grobu kobiety, o której istnieniu nie miał
dotąd pojęcia.
Strona 3
Lincoln Child dedykuje tę książkę swojej córce Veronice
Douglas Preston dedykuje tę książkę Marguericie, Laurze
i Oliverowi Prestonom
Strona 4
1
Cairn Barrow, Szkocja
Gdy wspięli się na jałową grań Beinn Dearg,
kamienny zameczek myśliwski Kilchurn rozpłynął się w
ciemnościach. Pozostała jedynie łagodna żółtawa
poświata okien rezydencji rozmywająca się w
przesyconym mgłą powietrzu. Kiedy Judson Esterhazy i
agent specjalny Aloysius Pendergast dotarli na grzbiet
grani, przystanęli, zgasili latarki i nasłuchiwali z uwagą.
Była piąta rano, zbliżał się świt; zaraz samce powinny
rozpocząć porykiwania.
Żaden z mężczyzn się nie odezwał. Tylko wiatr
szemrał wśród traw i zawodził pomiędzy oszronionymi
skałami, ale nie wychwycili najmniejszych oznak
poruszenia.
– Przyszliśmy za wcześnie – powiedział w końcu
Esterhazy.
– Być może – mruknął Pendergast.
Strona 5
Wciąż czekali, gdy pierwsze oznaki szarego jeszcze
światła pojawiły się na horyzoncie, podkreślając kształty
samotnych szczytów Grampianów i rzucając upiorny
blady blask na całą okolicę. Powoli krajobraz wokół nich
zaczął się wyłaniać z ciemności. Zameczek myśliwski
został daleko w tyle; kamienne wieżyczki i blanki
poprzecinane pasmami wilgoci, otoczone strzelistymi
czarnymi sosnami, masywnymi, ciężkimi i milczącymi.
Przed nimi wznosiły się granitowe skały Beinn Dearg,
rozpływające się w mroku powyżej. Po zboczu masywu
spływał potok przeradzający się w ciąg kaskad
zmierzających wartko ku czarnym wodom Loch Duin,
trzysta metrów niżej, prawie niewidocznym w słabym
świetle przedświtu. Na prawo od nich, nieco niżej,
rozciągał się skraj rozległych bagien znanych jako
Grzęzawisko, zasnuty podnoszącymi się wstęgami mgieł,
które niosły ze sobą ledwie wyczuwalną woń rozkładu i
gazu błotnego mieszającą się z mdlącym zapachem
przekwitających wrzosów.
Strona 6
Bez słowa Pendergast zarzucił sztucer na ramię i
zaczął iść wzdłuż konturu grani, kierując się ku łagodnej
stromiźnie pod górę. Esterhazy podążył za nim, a
myśliwska czapka z daszkiem ocieniała mu twarz,
ukrywając jego emocje. Gdy wspięli się wyżej, ich oczom
ukazało się Grzęzawisko, zdradliwe, rozciągające się aż
po horyzont, od zachodu ograniczone rozległymi
czarnymi wodami wielkich moczarów Inish.
Po kilku minutach Pendergast zatrzymał się i uniósł
rękę.
– Co się dzieje? – zapytał Esterhazy.
Odpowiedź nadeszła, ale nie od Pendergasta. Echo
dziwnego dźwięku napłynęło od strony ukrytej górskiej
doliny, obcy i przerażający ryk wielkiego byka w rui.
Odgłos, pulsujący i przeciągły, poniósł się nad górami i
moczarami jak żałobny lament potępionych dusz.
Przepełniały go gniew i agresja, gdyż samce jeleni
krążące wśród szczytów i trzęsawisk staczały między sobą
pojedynki nierzadko na śmierć i życie, a stawką w tych
Strona 7
walkach było przejęcie władzy nad haremem łań.
Rykowi odpowiedział drugi, który rozbrzmiał bliżej,
od strony brzegów jeziora, a zaraz potem kolejny, z głębi
lądu. Jeden po drugim donośne, grzmiące ryki rozlegały
się w całej okolicy, aż zdawało się, że od tych dźwięków
trzęsie się ziemia. Dwaj mężczyźni przysłuchiwali się w
milczeniu wszystkim odgłosom, zapamiętując kierunek,
skąd dochodziły, ich tembr i natężenie.
W końcu odezwał się Esterhazy, prawie niesłyszalnie
wśród szumu wiatru.
– Ten w dolinie to prawdziwy potwór.
Pendergast milczał.
– Uważam, że powinniśmy pójść za nim.
– Ten na Grzęzawisku – mruknął Pendergast – jest
jeszcze większy.
Cisza.
– Nie wątpię, że znasz reguły myśliwskie dotyczące
zapuszczania się na bagna.
Pendergast wykonał krótki, zbywający gest bladą
Strona 8
dłonią.
– Nie dbam o reguły. A ty?
Esterhazy zacisnął tylko usta.
Czekali, gdy szary świt rozkwitł nagle czerwienią po
wschodniej stronie nieba i coraz silniejszy blask zaczął
napływać nad surową szkocką wyżynę. Daleko w dole
Grzęzawisko wyglądało teraz jak ziemie jałowe pełne
czarnych sadzawek, krętych strumyków błotnistej wody,
zdradliwych moczarów i zabójczych lotnych piasków
czających się wśród spłachetków zwodniczych
trawiastych łąk i skupisk pogruchotanych kamieni.
Pendergast wyjął z kieszeni niewielką lunetę, rozłożył
ją i zaczął przepatrywać Grzęzawisko. Po chwili podał
lunetę Esterhazyemu.
– Jest pomiędzy drugim a trzecim skalistym
wzgórzem, prawie kilometr w głąb bagien. Byk samotnik.
Bez haremu.
Esterhazy patrzył z przejęciem.
– Wygląda, że to dwunastak.
Strona 9
– Trzynastak – poprawił Pendergast.
– Tego w dolinie łatwiej byłoby nam podejść.
Mielibyśmy lepszą osłonę. Nie jestem pewien, czy mamy
choćby cień szansy na ustrzelenie tego jelenia z
Grzęzawiska. Pomijając kwestię… ryzyka związanego z
samym tylko zapuszczeniem się tam, byk zauważy nas z
odległości ponad kilometra.
– Przejdziemy wzdłuż linii prostej wyznaczonej przez
tamto drugie, większe kamienne wzgórze, które osłoni nas
przed wzrokiem byka. Wiatr też mamy po swojej stronie.
– Ale grunt na bagnach jest zdradliwy.
Pendergast odwrócił się do Esterhazyego i wpatrywał
się przez kilka niezręcznych sekund w jego dobrze
odżywioną twarz o wysokim czole.
– Boisz się, Judsonie?
Esterhazy zbity z tropu zbył słowa agenta
wymuszonym chichotem.
– Oczywiście, że nie. Zastanawiałem się tylko, jakie
mamy szanse na powodzenie. Po co marnować czas na
Strona 10
bezowocny pościg po całym Grzęzawisku, skoro tam na
dole, w wąwozie czeka na nas równie dobry jeleń?
Pendergast, zamiast odpowiedzieć, sięgnął do
kieszeni i wyjął jednofuntową monetę.
– Wybieraj.
– Orzeł – powiedział z wahaniem Esterhazy.
Pendergast podrzucił monetę, złapał i przyklepał na
przedramieniu.
– Reszka. Pierwszy strzał jest mój.
Pendergast poprowadził w dół zbocza Beinn Dearg.
Nie było tam ścieżki, tylko popękane skały, niska trawa,
drobne kwiaty polne i porosty. Kiedy noc ustąpiła miejsca
porankowi, nad Grzęzawiskiem zgęstniała mgła, zalegając
w niżej położonych miejscach i wspinając się po
ścieżkach kamiennych pagórków i głazów.
Skradając się bezgłośnie, dwaj mężczyźni zeszli w
dół stoku i zbliżyli się do obrzeży Grzęzawiska. Gdy
dotarli do niewielkiej kotliny, doliny górskiej zwanej po
szkocku corrie, u podnóża Beinn, Pendergast gestem dał
Strona 11
znak, aby się zatrzymać. Jeleń szkocki miał nadzwyczaj
wyczulone zmysły i myśliwi musieli podjąć najwyższe
środki ostrożności, aby zwierzyna nie wypatrzyła ich, nie
usłyszała czy nie zwietrzyła.
Kiedy podkradli się na skraj corrie, Pendergast
wyjrzał ponad jej obrzeżem.
Jeleń znajdował się jakiś kilometr dalej i zapuszczał
się powoli w głąb Grzęzawiska. Jak na komendę wielki
samiec uniósł łeb, powęszył przez chwilę i wydał z siebie
kolejny rozdzierający bębenki w uszach ryk, którego echo
przetoczyło się i rozpłynęło wśród głazów, po czym
potrząsnął łbem i powrócił do obwąchiwania gruntu i
skubania źdźbeł trawy.
– Mój Boże – wyszeptał Esterhazy. – Jest ogromny.
– Musimy iść szybko – rzekł Pendergast. – Kieruje
się w głąb Grzęzawiska.
Przeszli wzdłuż obrzeża kotliny, nie wychodząc z
niecki, dopóki nie znaleźli się w linii prostej z jeleniem,
przesłonięci masywem skalnego pagórka. Dopiero wtedy
Strona 12
zaczęli podchodzić w stronę zwierzęcia. Brzegi
Grzęzawiska po długim lecie stwardniały, więc poruszali
się szybko, bezgłośnie, przestępując z jednej porośniętej
trawą wypukłości terenu na drugą, jakby szli po palach.
Kiedy znaleźli się w cieniu pagórka, przykucnęli za nim.
Wiatr wciąż im sprzyjał i usłyszeli ponownie ryk starego
byka, wyraźny znak, że nie wyczuł ich obecności.
Pendergast zadrżał; odgłos ryku pod sam koniec skojarzył
mu się niepokojąco z rykiem lwa. Gestem dał
Esterhazyemu znak, żeby został za głazem, a sam
podkradł się do krawędzi pagórka i ostrożnie wyjrzał
spoza skał.
Jeleń stał kilometr dalej, unosząc łeb i poruszając się
nerwowo. Znów potrząsnął łbem, jego masywne poroże
aż lśniło. Raz jeszcze uniósł łeb i zaryczał. Trzynastak –
co najmniej dwanaście metrów poroża. To dziwne, że
teraz, kiedy sezon rui był już od dawna w pełni, samiec
wciąż jeszcze nie zgromadził potężnego haremu.
Wyglądało na to, że niektóre samce były urodzonymi
Strona 13
samotnikami.
Wciąż jeszcze znajdowali się zbyt daleko, by oddać
pewny strzał. Celny to za mało; zwierzęcia takich
rozmiarów nie można było tylko zranić. Strzał musiał być
pewny. Zabójczy.
Pendergast wrócił za skałę i przykucnął obok
Esterhazyego.
– Jest kilometr stąd. Za daleko.
– Właśnie tego się obawiałem.
– Jest diabelnie pewny siebie – skwitował Pendergast.
– Ponieważ nikt nie poluje na Grzęzawisku, nie jest tak
czujny, jak powinien. Wiatr wieje w naszą stronę, a on się
od nas oddala. Myślę, że mamy szansę podążyć za nim
przez otwartą przestrzeń.
Esterhazy pokręcił głową.
– Grunt przed nami wygląda dość zdradziecko.
Pendergast wskazał na piaszczysty obszar
przylegający do ich kryjówki, gdzie widać było tropy
jelenia.
Strona 14
– Pójdziemy po jego śladach. Jeżeli ktokolwiek zna
drogę przez Grzęzawisko, to na pewno on.
Esterhazy wyciągnął rękę.
– Prowadź.
Wyjęli strzelby i cichcem wyszli zza skalnego
pagórka, kierując się w stronę samca. Byk rzeczywiście
był zdezorientowany, skupiony na czymś, co zwietrzył w
podmuchach wiatru z północy, i prawie nie zwracał uwagi
na to, co działo się za nim. Jego posapywanie i ryki
zagłuszyły odgłos stąpania myśliwych.
Zbliżali się z największą ostrożnością, przystając za
każdym razem, kiedy zwierzę zawahało się lub odwróciło.
Z wolna zaczęli je podchodzić. Byk wciąż zmierzał coraz
dalej w głąb bagien, najwyraźniej podążając za jakąś
wonią. Posuwali się za nim w całkowitej ciszy, mocno
pochyleni, prawie przykucnięci, ich szkockie ubiory
kamuflażowe idealnie wtapiały się w krajobraz
moczarów. Trop jelenia prowadził po niemal
niedostrzegalnych wypukłościach twardego gruntu, ślady
Strona 15
snuły się wężowato wśród płynących leniwie potoków,
drżących bagien i spłachetków traw. Czy to za sprawą
niepewnego gruntu, polowania czy też z jakiejś innej
przyczyny napięcie w powietrzu zdawało się narastać.
Stopniowo zmniejszyli dystans do ofiary do trzystu
metrów – na odległość strzału. Byk tymczasem znów się
zatrzymał i obrócił bokiem, węsząc niespokojnie. Prawie
niedostrzegalnym gestem dłoni Pendergast nakazał
Esterhazyemu, aby przystanął i ostrożnie wyciągnął się na
ziemi. Wysuwając swój sztucer H&H .300 do przodu,
przyłożył lunetkę do oka i starannie wycelował. Esterhazy
pozostał dziesięć metrów za nim, przykucnięty i
nieruchomy jak skała.
Pendergast zestroił nitki celownika na miejscu
znajdującym się tuż przed kłębem zwierzęcia, wziął
głęboki oddech i zaczął ściągać spust.
W tej samej chwili poczuł na karku zimny dotyk stali.
– Wybacz, stary – rzekł Esterhazy. – Podnieś sztucer
jedną ręką i odłóż na ziemię. Powoli i spokojnie.
Strona 16
Pendergast odłożył broń.
– Wstań. Powoli.
Esterhazy cofnął się, celując do agenta FBI z
karabinu myśliwskiego. Nagle wybuchnął śmiechem,
którego oschły dźwięk przetoczył się echem ponad
moczarami. Kątem oka Pendergast dostrzegł, jak jeleń
drgnął nerwowo i spłoszony umknął w głąb bagien, po
czym rozpłynął się wśród mgieł.
– Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie –
powiedział Esterhazy. – To doprawdy tragedia, że po
upływie dwunastu lat nie chciałeś odpuścić tej sprawy.
Pendergast milczał.
– Pewnie zastanawiasz się, o co w tym wszystkim
chodzi.
– Właściwie to nie – odparł beznamiętnie Pendergast.
– To ja jestem człowiekiem, którego szukałeś, tym
nieznanym mocodawcą przy Projekcie Aves. Tym,
którego nazwiska nie chciał ci zdradzić Charles Slade.
Żadnej reakcji.
Strona 17
– Udzieliłbym ci dokładniejszych wyjaśnień, ale po
co? Przykro mi, że muszę to zrobić. Zdajesz sobie sprawę,
że nic do ciebie nie mam.
Nadal żadnej reakcji.
– Zmów ostatnią modlitwę, bracie.
Esterhazy uniósł karabin myśliwski, wycelował i
nacisnął spust.
Strona 18
2
W wilgotnym powietrzu rozległ się cichy szczęk.
– Chryste! – wycedził przez zęby Esterhazy, po czym
szybko odciągnął rygiel zamka, wyjął wadliwy nabój i
wprowadził na jego miejsce nowy.
Szczęk.
Pendergast poderwał się błyskawicznie, podniósł
swój sztucer i wymierzył w Esterhazyego.
– Twój niezbyt sprytny plan zawiódł. Domyśliłem
się, co kombinujesz, odkąd w swoim na pozór szczerym
liście zapytałeś, jaką broń zamierzam zabrać. Obawiam
się, że amunicja w twoim karabinie została spreparowana.
I tak cała sprawa zatoczyła pełen krąg: od ślepaków,
którymi załadowałeś strzelbę myśliwską Helen, po
uszkodzone naboje w twoim karabinie tu i teraz.
Esterhazy energicznie zaczął jedną ręką przesuwać
ryglem, w szaleńczym tempie opróżniając broń z
wadliwych naboi, drugą zaś sięgnął do chlebaka po nowe
Strona 19
pociski.
– Przestań albo cię zastrzelę – wycedził Pendergast.
Ignorując go, Esterhazy usunął z magazynka karabinu
ostatni nabój, włożył do komory nowy, po czym
zaryglował zamek.
– Doskonale. To za Helen. – Pendergast pociągnął za
spust.
Rozległo się stłumione pyknięcie.
W momencie kiedy Pendergast uświadomił sobie, co
się stało, rzucił się do tyłu, dając nurka za występ skalny,
a w tej samej chwili Esterhazy wystrzelił. Ostry pocisk
zrykoszetował od skalnego nawisu, rozpryskując wokoło
kamienne drobinki. Pendergast przeturlał się jeszcze dalej
za skalną osłonę i strzelił, ale Esterhazy też zdążył się
ukryć po drugiej stronie niewielkiego pagórka i
natychmiast odpowiedział ogniem, a jego kolejne kule z
wizgiem odbiły się od kamieni, za którymi schronił się
Pendergast. Teraz obaj byli osłonięci po przeciwnych
stronach tego samego pagórka. Śmiech Esterhazyego raz
Strona 20
jeszcze zakłócił ciszę.
– Wygląda na to, że twój niezbyt sprytny plan także
zawiódł. Spodziewałeś się, że pozwolę ci tutaj przyjść ze
sprawnym sztucerem? Wybacz, stary, ale usunąłem z
niego iglicę.
Pendergast leżał na boku, przywierając ciałem do
skały, i ciężko oddychał. Sytuacja była patowa –
znajdowali się po dwóch stronach tego samego niedużego
pagórka. To oznaczało, że ten, kto pierwszy dotrze na
górę…
Pendergast poderwał się na nogi i jak pająk zaczął się
wspinać po skalnej ścianie. Dotarł na szczyt w tej samej
chwili co Esterhazy i zwarli się w brutalnym uścisku.
Mocowali się na wierzchołku pagórka, zanim runęli i
spleceni w morderczej walce sturlali się po kamiennym
zboczu. Odpychając Esterhazyego do tyłu, Pendergast
uniósł rękę, w której trzymał trzydziestkędwójkę, ale
Esterhazy uderzył w nią lufą karabinu. Bronie zderzyły się
przy wtórze metalicznego brzęku jak miecze i wystrzeliły