4698

Szczegóły
Tytuł 4698
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4698 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4698 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4698 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GREG BEAR rozsypka Mi� pos�ugiwa� si� p�ynn� literack� chi�szczyzn�. Mia� oko�o pi��dziesi�ciu centymetr�w wzrostu, by� pulchniutki, o blisko osadzonych �lepkach i pyszczku odrobin� mniej zadartym, ni� zwykle miewaj� przytulanki. Obchodzi� mnie dooko�a i co� mamrota� pod nosem. Obr�ci�am si� i poczu�am, �e k�uje mnie w plecach i boku. Moje r�ce porusza�y si� bardzo opornie. Nie chcia�o mi si� wsta�, reakcje mi�ni te� pozostawia�y wiele do �yczenia; nerwy nie przewodzi�y sygna��w jak nale�y. Co� by�o nie w porz�dku r�wnie� z oczami i tym ma�ym czarno-bia�ym zwierzakiem, kt�rego uparcie nie przestawa�y widzie�: pewnie jakie� zaburzenie powidoku skrzy�owane ze wspomnieniami z dzieci�stwa oraz fragmentami kurs�w j�zykowych sprzed dziesi�ciu lat. Mi� przeszed� na rosyjski. Nie zwracaj�c na niego uwagi, skupi�am si� na czym� innym. Tylna �ciana mojej kabiny zmieni�a si� nie do poznania; by�a pokryta geometrycznymi wzorami, kt�re to wysuwa�y si� z jakiej� p�askorze�by, to si� w niej chowa�y; jarzy�y si� przy tym s�abo w cieniu rzucanym przez wyko�lawiony panel o�wietleniowy. Opuszczany blat do pracy zosta� wyrwany z zamocowania i le�a� teraz na pod�odze w pobli�u wezg�owia koi. Sufit by� kremowy. Kiedy go widzia�am po raz ostatni, mia� sympatyczny kolor palonego oran�u. W sumie po�owa kabiny znajdowa�a si� nadal na miejscu. Druga po�owa odp�yn�a gdzie� podczas... rozproszenia. J�kn�am, a mi� nerwowo si� cofn��. Moje cia�o stopniowo zestraja�o si� w harmonijn� ca�o��. P�ywaj�ce mi przed oczami odpryski i fragmenty zwid�w powoli integrowa�y si� i nie pomyka�y ju� chaotycznie raz tu, raz tam, ale to stworzenie wci�� spacerowa�o po kabinie i nie przestawa�o przemawia� - w tej akurat chwili potoczystym niemieckim. To nie by� jaki� podrz�dny fantom. On albo naprawd� istnia�, albo by� halucynacj� w pe�nym rozkwicie. - Co si� dzieje? - zapyta�am. Mi� pochyli� si� nade mn� i westchn��. - Taki jest nieuchronny los. - M�wisz chyba w anglo; mowa, kt�r� nie najlepiej znam. - Wyci�gn�� �apki do przodu, przeszed� go dreszcz. - Prosz� wybaczy� rozstr�j. Moje psychoprzewody... nerwy?... one jeszcze nie podj�y decyzji, kt�remu kontinuum maj� w obecnej chwili pos�usznymi by�. - Moje r�wnie� nie - zgodzi�am si� ostro�nie. - Kim jeste�? - Psyche, wszyscy jeste�my psyche. Ostro�n� b�d� i nie poprzestawaj na iluzji, na tej �cie�ce, tej zabawie. Wybaczy� prosz�. Kilku autor�w w angielszczy�nie. Ca�� znajomo�� da�a lektura. - Czy wci�� jestem na moim statku? - Wszyscy jeste�my, a do tego hors de combat. Ku�tykamy na czas trwania. Pozbiera�am si� na tyle, �e uda�o mi si� podnie��, i wsta�am, g�ruj�c nad misiem jak wie�a i poprawiaj�c na sobie tunik�. Bola�a mnie lewa pot�uczona pier�. Od pi�ciu dni lecieli�my pod jednym G, wi�c mia�am na sobie stanik, a siniak znajdowa� si� dok�adnie pod rami�czkiem. Taki, �eby pos�u�y� si� cytatem, jest nieuchronny los. Moje rozpierzch�e zmys�y skupia�y si� razem i konferowa�y, a ja tymczasem zacz�am rozwa�a�, co mog�o si� sta�, i sama poczu�am co� w rodzaju "rozstroju". Rozdygota�am si� niczym rekrut podczas treningu z dekompresj�. Prze�yli�my. To jest, prze�y�am co najmniej ja z za�ogi licz�cej czterdziestu trzech ludzi. Ilu jeszcze? - Czy wiesz... czy znalaz�e�... - Najgorsze - oznajmi� mi�. - Niekt�rych nie wy�apuj�, rozszyfrowanie innych mniej uci��liwe. Poszli�my w rozsypk� siedem, osiem godzin przed teraz. Wielka by�a liczba, bo naliczy�em dziesi�� oddzielnych obiekt�w mi nieznajomych. - U�miechn�� si� szeroko. - Ty jeste� dziesi�ty i jak dot�d najlepszy. Linie naszych �wiat�w s� mo�e by� niezbyt odleg�e od siebie. M�wiono nam, �e rozproszenie mo�na prze�y�. Statystyka stosowana wskazywa�a, �e na dziesi�� tysi�cy rozproszonych statk�w jeden powinien pozosta� nienaruszony. Jak na bro�, kt�ra sama z siebie nie zabija�a, rozpraszacz prawdopodobie�stwa dzia�a� bardzo skutecznie. - Czy wyszli�my bez szwanku? - Tak by�o pisane - rzek� mi�. - Rozumuj�, �e mo�emy nawet porusza� si� i szuka� bazy. W zale�no�ci. - W zale�no�ci... - powt�rzy�am. To stworzenie brzmia�o jak m�czyzna, chocia� by�o takie ma�e i mia�o taki dziecinny g�osik. - Czy ty jeste� "on"? Czy mo�e... - On - potwierdzi� pospiesznie mi�. Dotkn�am przegrody nad drzwiami i przesun�am palcem wzd�u� swojskiego, lekko wygi�tego spojenia. Czy po rozproszeniu pozosta�am w moim w�asnym wszech�wiecie, chocia� szansa na to by�a niesko�czenie ma�a, czy te� mo�e zosta�am przeniesiona do innego? Czy chocia� jedno z nas znalaz�o si� we wszech�wiecie, kt�ry mog�oby nazwa� w�asnym? - Mo�emy si� rozejrze� bez ryzyka? Mi� zanuci� co� pod nosem. - Rozumuj�... nie wiem. Kiedy patrzy�em ostatni raz, pozostali nie osi�gn�li jeszcze stanu samoorganizacji. Najlepiej b�dzie zacz�� od pocz�tku. Popatrzy�am na towarzysz�ce mi stworzenie i potar�am siniak na czole. - A... a sk�d ty jeste�? - Pewnie tak samo jak ty - odrzek�. - Z Ziemi. By�em maskotk� dla kapitana, przytulak i doradca. Cokolwiek powiedzie�, dziwaczna sprawa. Podesz�am do drzwi i wyjrza�am na korytarz. By� skromny i funkcjonalny, ale nie mia� ani odpowiedniego koloru, ani kszta�tu. Na ko�cu korytarza by�o wida� okr�g�y w�az; osadzono w nim r�czny uk�ad uszczelniaj�cy w postaci sze�ciu odsuwanych rygli, jakich �aden ludzki in�ynier w �yciu nie zamontowa�by na statku kosmicznym. - Jak ci na imi�? - Nie mam oficjalnego imienia. A imi� maskotki znane tylko kapitanowi. Ba�am si�, wi�c moja szorstka natura wzi�a g�r� i zapyta�am misia ostro, czy ten kapitan, albo jaki� inny aspekt znanego mu kiedy� �wiata, znajduje si� w polu widzenia. - Rozumuj�, �e nie - odpowiedzia�. - M�w mi Sonok. - Ja nazywam si� Geneva - przedstawi�am si�. - Francis Geneva. - Jeste�my przyjaci�mi? - Nie widz� powod�w na nie. Mam nadziej�, �e nie tylko my b�dziemy si� mogli przyja�ni�. Czy angielski sprawia ci trudno�ci? - Nie zwa�aj na to. Ja ucz� si� szybko. �wiczenie czyni mistrza. - Bo gdyby� wola�, to ja m�wi� troch� po rosyjsku. - Tak dobrze jak ja w anglo? - zapyta� Sonok. Dostrzeg�am w tym misiu poczucie humoru oraz w�asnej warto�ci. - Nie, pewnie nie. No to zostajemy przy angielskim. Je�eli chcia�by� si� czego� dowiedzie�, to pytaj bez skr�powania. - Sonoka prawie nic nie kr�puje. By� maskotk�. Nasze przekomarzanie si� tworzy�o solidne ramy, kt�rych uczepi� si� m�g� zdrowy rozs�dek. Poczu�am irracjonalne pragnienie, by chwyci� misia w ramiona i przytuli� go, z braku czego� ciep�ego. Niezaprzeczalnie mia� mn�stwo uroku... z rozmys�em go tak zaprojektowano, jak si� domy�la�am. Ale co pos�u�y�o za wz�r? Kolor przywodzi� na my�l pand�, ale kszta�t - nie. - Jak s�dzisz, co powinni�my zrobi�? - Usiad�am na koi. - Sonok nie jest znany z szybkich decyzji. - Mi� przycupn�� przede mn� na pod�odze. �apki mia� serdelkowate, ale wcale nie by� niezdarny. - Ja r�wnie� nie - zgodzi�am si� z nim. - Jestem ekspertem od software'u i j�zyka maszyn. - Nie rozumuj� "software'u" - zaprotestowa� Sonok. - Oprogramowania - wyja�ni�am. Mi� kiwn�� �ebkiem i wsta�, �eby wyjrze� za drzwi. Cofn�� si� i pop�dzi� na ty�y kabiny. - S� tutaj! - krzykn��. - Drzwi mo�na zamkn��? - Nie mam zielonego poj�cia, od czego trzeba by... W tym momencie sama r�wnie szybko si� cofn�am i przywar�am do koi. Za drzwiami przep�ywa�a w�a�nie chmara w�y, metalicznie zielonych i ��tych, o szpatu�kowatych g�owach; wzd�u� ich grzbiet�w bieg�y czerwone, owalne plamy. W�e min�y w�az, nie okazuj�c najmniejszej ch�ci, by si� nam naprzykrza�, a Sonok zlaz� z p�askorze�by na �cianie. - Co one tu, u diab�a, robi�? - mrukn�am zdziwiona. - One s� cz�onkiem za�ogi, ja tak my�l� - powiedzia� Sonok. - Co... kto jeszcze znajduje si� tam na zewn�trz? Mi� wyprostowa� si� i spojrza� na mnie powa�nie. - Niczego innego, tylko poszuka� - oznajmi� uroczy�cie. - Je�eli nie, nie posiadamy prawa pyta�. Zgoda? - Podszed� do drzwi, przekroczy� uszczelniaj�cy je pr�g i stan�� na korytarzu. - Idziesz? Wsta�am i posz�am za nim. Dziwna jest ta sadzawka kobiecego umys�u, do kt�rej w�lizgujesz si� przy narodzinach. W ci�gu kilku pierwszych miesi�cy przys�uchiwania si� i patrzenia zostaje osadzona w obr�bie pewnych parametr�w. Niemowl�cy umys� jest jak ogromna, niezapisana tablica, wch�ania wszystko i wszystko magazynuje. W ci�gu tych kilku pierwszych miesi�cy pojawia si� akceptacja roli, zacz�tki pogl�d�w i zarysy przysz�ych osi�gni��. Z przys�uchiwania si� doros�ym i obserwacji ich czyn�w jest budowane sk�adowisko uprzedze� i ostrze�e�: Sko�cz z widzeniem duch�w na �cianie sypialni - nie ma ich! Nikt z nas nie potrafi zobaczy� twoich wymy�lonych towarzyszy zabaw, kochanie... To jest co�, co musisz zrozumie�. I tak, od samego mglistego pocz�tku, zaczynaj�c nie ex nihilo, ale od pe�ni, kobieta okrawa swoje niesko�czone ja. Zestruguje je po trochu, tutaj jaki� niechciany kawa�ek, tam kt�r�� niepo��dan� cech�. Po pewnym czasie zapomina, �e wcze�niej mia�a sw�j udzia� we wszystkim, i s�ucha prostej melodyjki �ycia, zamiast niesko�czonego i symfonicznego przedtem. Zapomina o istotach, kt�re ta�czy�y na suficie nad jej ��kiem i wo�a�y do niej w ciemno�ciach. Niekt�re by�y przyja�nie nastawione; inne, nawet w tamtych niejasnych czasach, nie by�y mi�e. Ale wszystkie wywodzi�y si� z niej. Do ko�ca �ycia kobieta poszukuje jakiego� �ladu owej nadprzyrodzonej mena�erii; w m�czyznach, kt�rych si� decyduje pokocha�, w obowi�zkach, kt�re decyduje si� wype�nia�, w tym, jaka pr�bowa�a si� sta�. Po trzydziestu latach tego przycinania staje si� Francis Genev�. Kiedy mi�o�� umiera, zostaje okrojony nast�pny kawa�ek, odci�ty jeszcze jeden wszech�wiat, a to p�kni�cie nigdy ju� si� nie zabli�ni. Z ka�d� wiosn� i zim�, sp�dzon� na jakim� �wiecie lub poza nim, znaczone porami roku lub nie, �ycie kobiety staje coraz bardziej skupione i coraz mniejsze. Ale teraz te skrawki gromadz� si� znowu, znowu zbieraj� si� towarzysze z mrok�w nad dziecinnym ��eczkiem. Strze� si� ich. Wszyscy oni przedstawiaj� sob� to, co kiedy� utraci�a�, albo czemu pozwoli�a� odej��, a teraz krocz� samodzielnie; ju� nie masz nad nimi kontroli - narodzeni na nowo i nieodgadnieni. - Czy posiadasz zrozumienie? - zapyta� mi�. Potrz�sn�am g�ow�, �eby oderwa� wzrok od posz�stnie zaryglowanego w�azu, w kt�ry si� uporczywie wpatrywa�am. - Zrozumienie czego? - usi�owa�am si� dowiedzie�. - Tego, sk�d si� tu wzi�li�my. - Co� nas rozproszy�o. Zak�adam, �e to Aighorowie. - Tak, tak samo by�o z nami. Ale jak? - Nie wiem. Nikt tego nie wiedzia�. Mogli�my tylko ogl�da� wyniki ich dzia�alno�ci. Kiedy udawa�o nam si� odnale�� szcz�tki statk�w po rozproszeniu, nieodmiennie przypomina�y kup� �miecia, wyrwanego z naszego wszech�wiata, przemieszanego w jakim� kosmicznym worku i zwr�conego w�a�cicielom. To, co do nas wraca�o, mia�o t� sam� mas�, sk�ada�o si� z tego samego podstawowego surowca; fragmenty zespalano, maj�c na wzgl�dzie �ad i mo�liwo�� utrzymania si� przy �yciu. Ale w g��bokiej przestrzeni kosmicznej dziewi��dziesi�cioprocentowa nawet zdolno�� do utrzymania si� przy �yciu jest r�wnoznaczna z jej brakiem. Je�eli poszczeg�lne elementy statku nie po��czy�y si� idealnie - a szanse na to by�y jak jeden do stu tysi�cy - nie prze�ywa� nikt. Za to jakie interesuj�ce by�y zw�oki! Wi�kszo�� z nich ukrywano za papierow� zas�on� tajne/poufne, ale mimo to s�uchy o nich rozchodzi�y si� poczt� pantoflow�: wie�ci o strusiach z wielkimi g�owami, o jakich� ba�kach, do kt�rych wci�� przywiera�y kryszta�ki wody morskiej... a teraz sama mog�am do tego doda� �ywego misia-przytulank� oraz stado pstrokatych w�y. Wszystkie zosta�y wyrwane z ziemskich statk�w pochodz�cych z labiryntu rozmaitych wszech�wiat�w. Rozesz�a si� r�wnie� pog�oska, �e chocia� takich incydent�w by�o pi�� tysi�cy, do naszego kontinuum ani razu nie zwr�cono cia�a cz�owieka. - Niekt�re rzeczy wci�� dzia�aj� - odezwa� si� Sonok. - Wa�ymy tyle samo. Grawitacja nie zmieni�a si� - nie zwr�ci�am na to uwagi. - Je�li ju� o tym mowa, to mo�emy r�wnie� oddycha� - doda�am. - Wszyscy pochodzimy z jednego �wiata. Nie ma powod�w, by s�dzi�, �e to, co zasadnicze, uleg�o zmianie. Wniosek z tego by� jeden: musia�y istnie� jakie� standardy porozumiewania si� mimo r�norodno�ci kszta�t�w i biologii istot rozumnych. Nawi�zywanie kontaktu by�o moj� domen�, ale kiedy teraz o tym pomy�la�am, przeszed� mnie dreszcz. Statek jest zale�ny od komputer�w albo ich odpowiednik�w. W jaki spos�b porozumiewa si� ze sob� co najmniej dziesi�� r�nych system�w komputerowych? Czy zintegrowa�y si� z dzia�aj�cymi interfejsami? Bo je�eli nie, to ilo�� czasu jest ograniczona. Nied�ugo b�dziemy tu mieli piek�o: ciemno�ci, zimno i pr�ni�. Zwolni�am sze�� rygli i powoli otworzy�am w�az. - S�uchaj, Genevo - odezwa� si� z namys�em Sonok, kiedy zagl�dali�my do �rodka. - W jaki spos�b przedosta�y si� t�dy te w�e? Wzruszy�am ramionami. Mieli�my wa�niejsze problemy. - Chc� znale�� co� w rodzaju mostka na tym statku albo przynajmniej jaki� terminal komputerowy. Czy zauwa�y�e� co� takiego, zanim trafi�e� na moj� kabin�? Sonok kiwn�� �ebkiem. - W drug� stron� korytarzem. Ale tam by�y... takie r�ne. Nie podoba�y mi si� z wygl�du, wi�c poszed�em w t� stron�. - A co to by�o? - Jedna jak blaszany kosz na �mieci. Z piersiami. - B�dziemy si� wi�c rozgl�da� id�c nadal w tym kierunku - powiedzia�am, mimochodem si� z nim zgadzaj�c. Nast�pna gr�d� stanowi�a �lepy koniec korytarza. W �cian� wmontowano kilka okr�g�ych ekran�w, wype�nionych wsp�rodkowymi okr�gami o zmiennej szeroko�ci obrze�y. Takie uk�ady mog�y nie�� ze sob� bardzo wiele informacji, je�eli mia�o si� precyzyjny skaner optyczny, pozwalaj�cy je odczyta� - a to sugerowa�o bardziej maszyn� ni� jaki� �ywy organizm, chocia� niekoniecznie. Mi� spacerowa� tam i z powrotem wzdu� �ciany. Wyci�gn�am r�k�, by dotkn�� ekran�w. Potem opad�am na kolana, chc�c pomaca� sam� gr�d� i poszuka� spojenia. - Nie widz� go, ale co� tu wyczuwam, jakby zgrubienie w materiale. Gr�d� rozchyli�a si� razem ze wszystkimi ekranami, podobnie jak rozchyla si� zastawka tr�jdzielna w sercu, a p�d powietrza poni�s� nas w ciemno�ci. Instynktownie skuli�am si� do pozycji p�odowej. Mi� wpad� na mnie i przywar� do mojej r�ki. Jaka� pulsuj�ca moc miota�a nami to tu, to tam, obijaj�c nas o mokre, piszcz�ce stwory. Przemog�am si�, otworzy�am oczy, rozpl�ta�am ko�czyny i zacz�am szuka� jakiego� uchwytu. Jedn� d�oni� waln�am o metal albo twardy plastik, drug� chwyci�am co�, co w dotyku przypomina�o lin�. Niezdarnie j� z�apa�am i zapar�am si� o tward� powierzchni�. I dopiero wtedy mia�am czas rozezna� si� w tym, co jest przede mn�. Pomieszczenie wydawa�o si� otwiera� na przestrze� kosmiczn�, ale oddychali�my, wi�c najwyra�niej musia�a nas chroni� przezroczysta membrana. Widzia�am zewn�trzn� powierzchni� statku; nigdy bym nie przypuszcza�a, �e mo�e by� taki cholernie wielki. Do membrany przylgn�o pi�� albo sze�� okr�g�ych mglisto�ci, kt�re jarzy�y si� przyt�umionym pomara�czowym �wiat�em jak umieraj�ce s�o�ca; wygl�da�y tak, jakby ustawi�y si� szeregiem na zakrzywionej powierzchni ba�ki mydlanej. Ja sama uczepi�am si� czego�, co przypomina�o maszt statku, takiego metalowego s�upa, kt�ry si�ga� od boku "zastawki" do �rodka ba�ki. Od s�upa rozchodzi�y si� liny, prowadz�ce do podp�r, kt�re zdawa�y si� wisie� w powietrzu, chocia� musia�y by� jako� przytwierdzone do membrany. Liny i s�up podtrzymywa�y grona kul o rozmiarach g�owy, pokrytych podobn� do w�os�w g�stw� plastikowych rurek. Rozgdaka�y si� one jak stado kur, odsuwaj�c od nas. - Gospodi! - wrzasn�� Sonok. "Zastawka", przez kt�r� dostali�my si� do �rodka, wci�� jeszcze by�a otwarta, a jej p�atki to przymyka�y si�, to rozsuwa�y. Jednym kopni�ciem odepchn�am si� od s�upa. Mi� trzyma� si� mnie zawzi�cie. P�atki zbli�y�y si�, uderzy�y o nas, zafalowa�y, po raz ostatni zasysaj�c powietrze, i si� zamkn�y. Znale�li�my si� po drugiej stronie, le�eli�my na pod�odze. Gr�d� znowu robi�a wra�enie niewzruszenie litej. Mi� odturla� si� od mojej r�ki i wsta�. - Najlepiej pr�bowa� w odwrotnym kierunku! - podsun��. - Rozumuj�, b�dzie �atwiej stawi� czo�o. Odsun�am sze�� rygli na w�azie i wyle�li�my na drug� stron�. Zawr�cili�my po w�asnych �ladach i min�li�my moj� kabin�. Kiedy ju� si� nad tym zastanowi�am, korytarz wyda� mi si� dziwnie ogo�ocony. W podobnym miejscu na moim statku zawsze mo�na by by�o znale�� rury, panele dost�pu, drukowane instrukcje - i przynajmniej z dziesi�cioro drzwi do kabin. Kilka metr�w za moj� kabin� korytarz skr�ca� i widoki stawa�y si� bardziej r�norodne. Trafili�my na kilka niewielkich nisz, wszystkie puste; Sonok szed� ostro�nie przodem. - Tutaj - mrukn��. - Blaszanka by�a tutaj. - Ju� jej nie ma - pocieszy�am go. Przeszli�my przez nast�pny posz�stnie zaryglowany w�az do pomieszczenia, kt�re w nieokre�lony spos�b przypomina�o centrum dowodzenia. Wygl�da�o z grubsza jak mostek na moim w�asnym statku; uradowa�o mnie owo drobne poczucie bezpiecze�stwa. - Czy potrafisz z tym rozmawia�? - zapyta� Sonok. - Mog� spr�bowa�. Ale gdzie jest terminal? Mi� pokaza� �ap� na �ukowat� �aw� przed kwadratow�, p�ask� powierzchni�, na kt�rej nie by�o nawet �ladu klawiatury, g�o�nika czy jakich� guzik�w. Nie bardzo mi to wygl�da�o na terminal - chocia� sama p�aska powierzchnia przypomina�a ekran optyczny - ale nie wstydzi�am si� pr�bowa� do niego odezwa�. Wcale te� nie poczu�am si� zbita z tropu, kiedy nie uzyska�am �adnej odpowiedzi. - Nic z tego. Szukajmy czego� innego. Rozgl�dali�my si� po pomieszczeniu przez kilka minut, ale nie znale�li�my niczego bardziej obiecuj�cego. - Og�lnie rzecz bior�c jest tu jak na mostku - stwierdzi�am - ale w szczeg�ach nic nie pasuje. Mo�e szukamy nie tego, co trzeba. - Mo�e maszyny same sob� kieruj� - podsun�� Sonok. Usiad�am na �awie i opar�am si� �okciami o skraj "ekranu". Przy wymianie informacji nieludzkie technologie cz�sto wykorzystuj� inne zmys�y ni� my. Tam, gdzie my ograniczamy na og� interakcj� maszyny i cz�owieka do wzroku, s�uchu i niekiedy dotyku, Crocerianie na przyk�ad pos�uguj� si� zapachem, a Aighorowie sporadycznie kieruj� swymi maszynami za pomoc� impuls�w promieniowania mikrofalowego z w�asnego uk�adu nerwowego. Przytkn�am d�o� do ekranu. Poczu�am ciep�o, nie potrafi�am jednak wykry� �adnych fluktuacji. Dla istot kieruj�cych si� wzrokiem podczerwie� stanowi nieefektywny no�nik informacji. W�e pos�uguj� si� podczerwieni� przy poszukiwaniu ofiary... - W�e - powiedzia�am. - Ten ekran jest ciep�y. Czy�by to by�a cz�� ich statku? Sonok wzruszy� ramionami. Rozejrza�am si� po kabinie w poszukiwaniu innych g�adkich powierzchni. Nie by�o ich wiele. Na wi�kszo�ci krzy�owa�y si� cienie uniesionych w g�r� krat. Niekt�re by�y ciep�e w dotyku. Istnia�a dowolnie wielka liczba mo�liwo�ci, ale powa�nie w�tpi�am w to, czy uda�oby mi si� trafi� na w�a�ciw� bardzo szybko. Gdyby tak przetrwa�a jeszcze jaka� cz�� mojego w�asnego statku - niczego lepszego nie mog�abym sobie �yczy�. - Sonoku, czy jest jakie� inne wyj�cie z tego pomieszczenia? - Kilka. Jedno za t� szar� kolumn�. A drugie za w�azem z sze�cioma zapadkami. - Z czym? - Z sze�cioma... - Mi� wykona� �ap� taki ruch, jakby co� odsuwa�. - Jak tamte inne. - Ryglami - podpowiedzia�am. - A ja my�la�em, �e moja angielszczyzna jest coraz lepsza - bocz�c si� wymamrota� Sonok. - Ale� jest. Tylko �e po prostu musi si� troch� r�ni� od mojej, wi�c powinni�my obydwoje si� przystosowa�. Otworzyli�my drzwi i zajrzeli�my do nast�pnego pomieszczenia. �wiat�a s�abo migota�y, a ze zniszczonego sprz�tu unosi� si� gryz�cy od�r. Przez drzwi nap�yn�� ob�ok mdl�cego dymu i natychmiast w��czy�y si� wentylatory. Mi� zatka� sobie nos, przeskoczy� pr�g i szybko ruszy� przed siebie. - Tu jest co� nie�ywego - poinformowa�, kiedy wr�ci�. - Nie jak cz�owiek, ale blisko. Jest zastrzelone w g�ow�. - Skin��, �ebym posz�a za nim. Zabita istota by�a wci�ni�ta mi�dzy dwa przy�rubowane fotele. Z g�owy zosta�a papka i nie brakowa�o dowod�w, �e w �y�ach tego stworzenia p�yn�a czerwona krew. Cia�o okrywa� szary kombinezon i chocia� by�o nienaturalnie skr�cone, wyra�nie przypomina�o bardziej psa ni� cz�owieka. Mi� mia� racj� pod jednym wzgl�dem: podobie�stwo mi�dzy nim a mn� by�o wi�ksze ni� mi�dzy mn� a w�satymi kulami czy t�czowymi w�ami. Zanim odst�pi�am na krok od trupa, dym si� ju� niemal ulotni�. - Sonoku, czy mo�liwe, �eby to te� by�a maskotka? Mi� potrz�sn�� �ebkiem i oddali� si�, marszcz�c nos. Zastanowi�am si�, czy przypadkiem go nie urazi�am. - Nie widz� tu czego�, co by wygl�da�o jak terminal - rzek�. - Zreszt� i tak chyba nic nie dzia�a. Idziemy dalej? Wr�cili�my do pomieszczenia przypominaj�cego mostek i Sonok wybra� inny korytarz. Na podstawie zmian w krzywi�nie pod�ogi domy�li�am si�, �e we wszystkich moich wcze�niejszych ocenach gabaryt�w statku znacznie si� myli�am. W �aden spos�b nie mo�na by�o okre�li� ani kszta�tu, ani rozmiar�w tej zbitki pojazd�w kosmicznych. Kawa�ek, kt�ry widzia�am z ba�ki z g�owami, wydawa� si� nie mie� ko�ca, ale mog�a to by� dystorsja optyczna. Korytarz znowu ko�czy� si� �lepo, ale nie chcieli�my przeci�ga� struny i sprawdza�, co znajduje si� po drugiej stronie nieoznakowanej grodzi. Kiedy zawracali�my, zapyta�am: - Co ty w�a�ciwie widzia�e�? M�wi�e�, �e by�o tego czego� dziesi��, a ka�de inne. Mi� uni�s� w g�r� �ap� i zacz�� odlicza�. Palce mia� jak wydra i ca�kiem gi�tkie. - W�e, to raz; blaszanki z piersiami, to dwa; tylna �ciana w twojej kabinie, to trzy; �lepa gr�d� z kolistymi znakami, cztery; a ty, to pi��. Teraz my�l�, �e pozosta�e a� tak si� nie r�ni�y: w�e i sze�ciozapadkowe w�azy mog� do siebie pasowa�, bo w�e wiedz�, jak ich u�ywa�. Pozosta�e rzeczy: ty i wyposa�enie twojej kabiny, i tak dalej, wszystko razem. Ale dodaj martwego stwora w kombinezonie, i jeszcze tamte kule, i kto wie, gdzie b�dzie kres? - Mam nadziej�, �e kres jednak gdzie� b�dzie. Jestem w stanie stawi� czo�o sko�czonej liczbie wariacji, potem b�d� si� musia�a podda�. Czy z twojego statku co� zosta�o? - Miejsce, gdzie si� znalaz�em po rozsypce. Na brzuchu w �azience. Ach, b�ogos�awione s�owo! - Gdzie ona jest? - krzykn�am, bo ju� by�am gotowa rozwa�a� niekulturalne zanieczyszczanie korytarzy. - Czy dzia�a?! - Dzia�a nadal, s�dz�. Z powrotem korytarzem. Wyposa�enie �azienki du�o m�wi o stosunkach spo�ecznych, poziomach technologii, a nawet podstawach psychologii, �e ju� nie wspomn� o anatomii. By�a �liczna i funkcjonalna, przeznaczona dla istot rodzaju m�skiego i �e�skiego w co najmniej trzech rozmiarach. Zadowoli�am si� urz�dzeniem najwi�kszym. Mi� zostawi� mnie sam�, co �ci�le rzecz bior�c nie by�o konieczne, bo �azienki na moim statku by�y koedukacyjne, ale mimo to docenia�am jego gest. Trzeba czasu, �eby przyzwyczai� si� do obna�ania przed przytulank�. Kiedy si� za�atwi�am, do��czy�am do Sonoka na korytarzu i u�wiadomi�am sobie, �e straci�am poczucie kierunku. - Gdzie jeste�my? - Zmienia si� - oznajmi� Sonok. - Tam, gdzie by�a gr�d�, jest teraz w�az. Nie jestem pewny, �e dobrze rozumuj�, ale to odmienny w�az. Niew�tpliwie by� odmienny, i to w przera�aj�cy spos�b. Opancerzony, sterowany automatycznie i wyposa�ony w grubo ekranowan� aparatur� detekcyjn�. Brzydki, w kolorze og�lnowojskowym. Nie by�o �adnego powodu, �eby mia� znajdowa� si� wewn�trz statku, chyba �e jego mieszka�cy nie mieli do siebie zaufania. - Sta�em w przedpokoju, na zewn�trz toalet - wyja�nia� Sonok. - Drzwi zamkni�te. Us�ysza�em dono�ny d�wi�k jakby ci�tego metalu, a kiedy otworzy�em drzwi, zobaczy�em to. Wci�� jeszcze by�o s�ycha� niesprecyzowane odg�osy pracy maszyn, mia�d��cych co� i zgrzytaj�cych. Trzymali�my si� z daleka od tego w�azu. Sonok skin�� �ap�, �ebym posz�a za nim. - Jedno wi�cej. Prawie zapomnia�em. - Pokaza� nisz�, g��bok� na jaki� metr, o powierzchni oko�o dw�ch metr�w. - Wygl�da jak akwarium dla ryb, mo�e? Mieli�my przed sob� du�y, prostopad�o�cienny zbiornik, wype�niony jak�� m�tn� ciecz�. Si�ga� mi od kolan do czubka g�owy i pasowa� idealnie do niszy w �cianie. - Jedno wiem na pewno, �e dawno go nie czy�cili - stwierdzi�am. Dotkn�am szk�a, by przekona� si�, na ile jest ciep�e albo zimne. Zbiornik si� rozja�ni�, a ja odskoczy�am, przewracaj�c Sonoka. �wiat�o w zbiorniku migota�o jak w stroboskopie, stopniowo przyspieszaj�c, a� wreszcie przesta�o mruga�. Na kilka sekund zakr�ci�o mi si� w g�owie. M�ty w wodzie zbiera�y si� w jednym miejscu. Pochyli�am si� ostro�nie, �eby lepiej widzie�. Zm�tnienie nie by�o jednorodne. Sk�ada�o si� z przypominaj�cych morskie krewetki stworze�, o d�ugo�ci nie przekraczaj�cej centymetra, z dwoma plamkami oczu na jednym ko�cu, r�owawym "grzbietem" i pierzast� grzywk� faluj�c� mi�dzy g�ow� a ogonem. Krewetki skupia�y si� w g�st� mas� po�rodku zbiornika. Na dnie w r�wnych szeregach widnia�y jarz�ce si� kropki, kt�re zmienia�y kolory w w�skim zakresie widma: czerwony, niebieski, bursztynowy. - One co� robi� - powiedzia� Sonok. Masa krewetek nabiera�a kszta�tu. Pojawi�y si� ramiona i g�owa, potem pier� i r�ce, a wszystko to wyrze�bione ze s�onowodnych krewetek o widmowych barwach. Kiedy ta �ywa rze�ba zosta�a uko�czona, rozpozna�am siebie, od pasa w g�r�. Wyci�gn�am r�k�, a podobizna powoli mnie na�ladowa�a. Przysz�o natchnienie. W kieszeni spodni mia�am marker s�u��cy do oznaczania pustych kostek. Wyj�am go i na przezroczystej frontowej �cianie zbiornika napisa�am trzy litery: KTO. Cz�� masy rozproszy�a si� i uformowa�a na nowo, na�laduj�c litery, reszta wype�nia�a t�o. Krewetki u�o�y�y si� w litery KTO, a potem doda�y znak zapytania. Sonok co� za�wierka�, a ja podesz�am bli�ej, �eby lepiej widzie�. - One rozumiej�? - zapyta�. Pokr�ci�am g�ow�. Nie mia�am poj�cia, czym si� bawi�. CZYM JESTE�? - napisa�am. Zwierz�ta zacz�y si� rozprasza�, powr�ci�o og�lne zm�tnienie. Sfrustrowana potrz�sa�am g�ow�. By�am tak blisko! Prawie uda�o mi si� nawi�za� kontakt. - Czekaj! - o�ywi� si� Sonok. - One si� znowu grupuj�! - TENZIONA - po��czy�y si� krewetki. - DISFUNCTIO. GUARDATEO AB PEREGRINO PERAMBULA. - Nie rozumiem. Wygl�da mi to na w�oski, znasz chocia� troch� w�oski? Mi� potrz�sn�� g�ow�. - Disfunctio - przeczyta�am na g�os. - To si� chyba wydaje oczywiste. Ab peregrino? Co� o jakim� sokole? - Peregrine to znaczy obcokrajowiec - wyja�ni� Sonok. - Strze� si� obcokrajowc�w... perambula, przechadzaj�cych si�? Uwa�aj na chodz�cych cudzoziemc�w? Nie �eby�my znali gramatyk� tego j�zyka, ale wydaje si�, �e m�wi� nam co�, co sami ju� wiemy. Chryste! �a�uj�, �e nie pami�tam wszystkich j�zyk�w, jakie mi wt�aczali dziesi�� lat temu do g�owy. Znaki w zbiorniku pociemnia�y i z�uszczy�y si�. Krewetki zaczyna�y tworzy� co� innego. Gromadzi�y si� w ga��zie i uk�ada�y nos w ogon, pionowo, �eby utworzy� pie�, kt�ry by� zakorzeniony w pod�odze zbiornika. - Drzewo - rozpozna� Sonok. Znowu si� rozproszy�y, powr�ci�y na kilka sekund do imitacji mojej osoby. Ale odnios�am wra�enie, �e mam inne ubranie, bardziej przypomina�o jak�� ceremonialn� szat�. Teraz ka�da krewetka zmienia�a sw�j kolor, przez co utworzona podobizna wydawa�a si� dziwnie �ywa. Kiedy jej si� przygl�da�am, zacz�a si� starze�. Zarysy twarzy obwis�y, na sk�rze pojawi�y si� zmarszczki, a cz�onki dostrzegalnie si� kurczy�y. Zrobi�o mi si� zimno w r�ce i skrzy�owa�am je na piersiach; ale na korytarzu by�o dosy� ciep�o. Oczywi�cie, tak naprawd� wszech�wiat nie mie�ci si� w g�owie ma�ej dziewczynki. Mie�ci si� tam tylko jedna niteczka z ogromnego motka, oddzielona od ka�dego innego wszech�wiata przez wszelkie fizyczne ograniczenia, podobnie jak �mier� oddziela od �ycia wieczyste odej�cia umar�ych. Wiemy ju� teraz, �e wszech�wiaty mniej s� nienaruszalne ni� �mier�, bo istniej� sposoby, kt�re pozwalaj� na przenoszenie si� z jednej nici na drug�. Tak wi�c te r�ne istoty z podobnych Ziem nie s� cz�ci� mego niezr�nicowanego niemowl�ctwa. M�oda kobieta, kt�rej tyle brakuje, nie powinna pozwala� sobie na takie mizerne fantazje. Ale przecie� wsz�dzie wok� mnie s� porozrzucane symbole dzieci�stwa: koszmary, misie-przytulanki i sny zamkni�te w zbiorniku, sny o staro�ci i �mierci. I o drzewie, szarym, widmowym, bez li�ci. To ja. Pe�nia zimy, drewno p�ka, zostaj� drzazgi. Sk�d to wiedz�? Z korytarza przed nami dobieg� jaki� szelest. Odwr�cili�my si� od zbiornika i zobaczyli�my, �e pod�og� pokrywaj� t�czowe w�e; wszystkie le�a�y nieruchomo, celuj�c w nas �bami. Sonok si� rozdygota�. - Przesta�! - rzuci�am ostro. - Nic nam jeszcze nie zrobi�y. - Jeste� wi�ksza. Nie masz rozmiar�w posi�ku. - Z tob� te� nie posz�oby im �atwo, jakby ci� chcia�y po�re�. Usi�d�my spokojnie i zobaczmy, o co tutaj chodzi. - Przesta�am patrze� na zbiornik i skupi�am si� na w�ach. Nie chcia�am ju� widzie� tej postaci. Zgodnie z panuj�c� w tym miejscu logik� moja podobizna mo�e si� starze� coraz bardziej, a� w ko�cu umrze i roz�o�y si� tak, �e pozostan� z niej tylko go�e ko�ci. Dlaczego to co� wybra�o mnie? Czemu nie Sonoka? - Nie mog� czeka�! - parskn�� Sonok. - Nie posiadam w�owej cierpliwo�ci! - Ruszy� do przodu. W�e patrzy�y w ciszy, jak mi� si� zbli�a, stawiaj�c krok co kilka sekund. - Chc� przynajmniej jedn� rzecz wiedzie� na pewno! - zawo�a� przez rami�. - Nawet gdybym mia� odkry�, �e one jadaj� ma�e futrzaste maskotki... W�e nagle sk��bi�y si�, cofn�y i zacz�y wpe�za� jeden na drugiego. Spomi�dzy ich cia� dochodzi�o ciche cmokanie. Kiedy si� splata�y, czerwone owale styka�y si� i mocno przywiera�y do siebie. W�e po��czy�y si� w jedn� mas� i wypr�y�y w g�r�, przypominaj�c kobr�, ale cienk� niczym p�aszczak. Na brzuchu powiewa�a jej falbanka z w�y; tak g�sienica mog�aby sobie wyobra�a� Meduz�. Obr�ci�o to wniwecz zamiary dzielnego Sonoka. Zawr�ci� i przebieg� obok mnie. By�am zbyt wstrz��ni�ta, by si� ruszy�; mog�am tylko piorunowa� w�e wzrokiem; w�oski na karku mi si� zje�y�y. Chcia�am si� odezwa�, ale gard�o mia�am �ci�ni�te. I nagle za moimi plecami rozleg�o si�: - Sinieux! Odwr�ci�am si� i dostrzeg�am dwie rzeczy, ka�d� k�tem jednego oka: kobra rozsypa�a si� po pod�odze, a jaki� ubrany na czerwono i czarno m�czyzna znikn�� w bocznym korytarzu. W�e przegrupowa�y si�, tworz�c hydr� o sze�ciu mackach, chwyci�y za sze�� rygli, odsun�y je i przepe�z�y przez w�az. W�az zamkn�� si� i zosta�am sama. Nie pozosta�o mi nic innego, jak przez chwil� powrzeszcze�, a potem si� rozp�aka�. Oparta o �cian�, usi�owa�am mo�liwie szybko pozby� si� histerii. Kiedy uda�o mi si� z tym sko�czy�, otar�am oczy i zakry�am je d�o�mi, bo si� wstydzi�am. Wreszcie wyjrza�am znowu na �wiat i zobaczy�am, �e Sonok stoi obok mnie. - Mamy na pok�adzie Indianina - oznajmi�. - Taki du�y, z czarnymi w�osami w trzech wst�gach. - Pokaza� od czubka g�owy do karku pomi�dzy uszami. - Elegancik. - Dok�d m�g� p�j��? - zapyta�am ochryple. - Chyba do sterowni. Czy on kontroluje w�e? Zawaha�am si�, potem kiwn�am g�ow�. - Popatrze�? Wsta�am i posz�am za misiem. Na wysuwanej ze �ciany �awie siedzia� m�czyzna ubrany na czerwono i czarno. By� wielki - co najmniej dwa metry wzrostu, a do tego muskularny; nosi� czarn� jedwabn� koszul� z czerwonymi mankietami. Peleryna te� by�a czarna, na plecach u g�ry mia�a wyhaftowanego czerwonego or�a. Rzeczywi�cie przypomina� Indianina: czerwonawa cera, arystokratyczny nos i pe�ne wargi, zaci�ni�te mocno, jakby z b�lu. Przygl�da� si� nam uwa�nie d�u�sz� chwil� - Quis la? - odezwa� si� wreszcie. - Nie rozumiem - powiedzia�am. - Czy znasz angielski? Indianin nie zmieni� beznami�tnego wyrazu twarzy. Kiwn�� g�ow� i odwr�ci� si� na �awie, by przy�o�y� d�o� do jednej z kratek. - Pobiera�em nauki w brytyjskiej szkole w Nova London. -Mia� wyra�nie oksfordzki akcent. - Edukowano mnie w Indonezji, tak wi�c m�wi� po holendersku, g�rnoniemiecku, �rodkowoniemiecku i w kilku j�zykach azjatyckich, a �ci�le m�wi�c po nippo�sku i tagalosku. Ale najp�ynniej po angielsku. - Dzi�ki Bogu! - Odetchn�am. - Czy to pomieszczenie jest ci znajome? - Tak. To ja je zaprojektowa�em. Dla sinieux. - A czy wiesz, co si� z nami sta�o? - Dostali�my si� do piek�a. Moi profesorowie-jezuici przestrzegali mnie przed tym. - Za bardzo si� nie mylisz. A czy wiesz dlaczego? - Nie kwestionuj� wymierzonej mi kary. - Wcale nikt nas nie karze, a przynajmniej nie B�g i nie diabe�. Indianin wzruszy� ramionami. To by� punkt sporny. - Ja r�wnie� jestem z Ziemi - poinformowa�am go. - Z Terry. - Znam wyra�enia okre�laj�ce Ziemi� - powiedzia� ostro. - Ale nie s�dz�, �eby to mia�a by� ta sama Ziemia. Z jakiego roku pochodzisz? - Poniewa� wspomnia� o jezuitach, niemal�e na pewno musia� pos�ugiwa� si� standardowym datowaniem chrze�cija�skim. - Z roku Pana naszego 2345. Sonok prze�egna� si� elegancko. - Dla mnie jest rok 2290 - o�wiadczy�. Indianin z pow�tpiewaniem przyjrza� si� misiowi. Dla mnie natomiast by� rok o sze��dziesi�t lat p�niejszy ni� dla misia, a o pi�� - ni� dla Indianina. Ograniczenia czasowe worka, w kt�rym mieszano nas jak �mieci, stawa�y si� bardziej konkretne. - A z jakiego jeste� kraju? - zada�am kolejne pytanie. - Z Przymierza Kolumbijskich Plemion. Dystrykt Quebec, Wybrze�e Wschodnie. - Ja pochodz� z Ksi�yca. Ale moi rodzice urodzili si� na Ziemi, w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Indianin powoli pokr�ci� g�ow�; ta nazwa nie by�a mu znana. - Czy by�a... - Powtrzyma�am si� i nie doko�czy�am pytania. Od czego zacz��? W kt�rym miejscu rodzieli�y si� linie �wiat�w? - My�l�, �e najlepiej b�dzie przekona� si�, na ile porz�dnie zosta� posk�adany ten statek. W histori� por�wnawcz� wdamy si� p�niej. Jest oczywiste, �e dysponujesz nap�dem gwiezdnym. Indianin ani nie przytakn��, ani nie zaprzeczy�. - Moi rodzice mieli przodk�w z Zachodniego Wybrze�a, Vancouver - rzek�. - Nale�eli do Kwakiutl�w i Kodikin�w. Czy to zwierz� ma rosyjski akcent? - Troch� tak - zgodzi�am si� z nim. - Ale m�wi ju� lepiej ni� kilka godzin temu. - Mam wobec Rosjan niesp�acony d�ug krwi. - Okay, ale je�eli uwzgl�dnimy dystanse, jakie wchodz� w gr�, w�tpi�, �eby� m�g� co� zarzuci� akurat Sonokowi. Musimy dowiedzie� si�, czy statek b�dzie nas potrafi� dok�d� zabra�. - Ju� pyta�em - o�wiadczy� Indianin. - Kogo? -w��czy� si� do rozmowy Sonok. - Terminal? - Statek powiada, �e jest otoczony obcymi fragmentami i z trudem potrafi je zrozumie�. Ale poradzi sobie. - Tak naprawd� to wcale nie wiesz, co si� sta�o, prawda? - Ruszy�em na wypraw� w poszukiwaniu �wiat�w dla mojego ludu i zabra�em ze sob� sinieux. Kiedy osi�gn��em pewn� wsp�rz�dn� na niebie, daleko na linii, kt�r� wykre�li�a moja pozas�oneczna strza�a, sta�o si� to. - Uni�s� w g�r� d�o�. - By�o tu takie stworzenie, jaki� diabe�, kt�ry chcia� mnie zaatakowa�. Nie �yje. S� i inni, wielcy, czarni ludzie, kt�rzy nosz� z�ociste zbroje i z�ot�, przypominaj�c� armaty bro�, ale oni oddalili si� za pancerne w�azy. S� tu �ciany jak guma, kt�re otwieraj� si� na inne jeszcze demony. A teraz ty... i to co�. - Wskaza� misia. - Wcale nie jestem "co�"! - zaprotestowa� Sonok. - Jestem ours. - Bardzo niewielki ours - mrukn�� Indianin. Sonok zje�y� si� i odwr�ci�. - Dosy� tego! - krzykn�am. - Nie dosta�e� si� do �adnego piek�a, przynajmniej nie dos�ownie. Trafi�o w nas co�, co si� nazywa rozpraszacz. Powyrywa�o nas z r�nych czasoprzestrzeni i posk�ada�o z powrotem, opieraj�c si� na zgodno�ci linii naszych �wiat�w, na naszym... powinowactwie. Indianin u�miechn�� si� leciutko, bardzo protekcjonalnie. - Pos�uchaj no, czy ty nie rozumiesz, jak dalece zwariowana jest ta sytuacja?! - zapyta�am rozdra�niona. - Musz� pewne sprawy powyja�nia�, zanim wszyscy wyjdziemy z siebie. Istoty, kt�re to zrobi�y, w moim wszech�wiecie nazywamy Aighorami. Czy s�ysza�e� o nich? Indianin pokr�ci� przecz�co g�ow�. - Nie s�ysza�em o �adnych istotach, poza tymi, kt�re �yj� na Ziemi. Wyruszy�em na poszukiwanie �wiat�w. - Czy tw�j statek wykorzystuje fa�dy przestrzeni, lec�c po geodezyjnej w superprzestrzeniach? - Tak. Nie posuwa si� synfazowo z grzbietem fali Gwiezdnego Morza, ale prze�lizguje si� mi�dzy spienionymi odcinkami, gdzie trzeba wyt�a� si�y, by zachowa� pos�usze�stwo wobec wszystkich praw. By� to ca�kiem przyzwoity opis przechodzenia od geometrii stanu stacjonarnego - naszego wszech�wiata - do geometrii wy�szych. Bardziej poetycki ni� naukowy, no ale skoro Indianin si� tu znalaz�, translacja musia�a dzia�a�. - Od jak dawna twoi ziomkowie s� w stanie w ten spos�b podr�owa�? - Od dziesi�ciu lat. A twoi? - Od trzech wiek�w. Indianin z uznaniem kiwn�� g�ow�. - A wi�c wiesz, o czym m�wisz, i mo�e rzeczywi�cie nie ma tu �adnych diab��w, i nie wyl�dowali�my w piekle. Nie tym razem. - W jaki spos�b u�ywasz tego oprzyrz�dowania? - Na og� nie ja go u�ywam. U�ywaj� go sinieux. Je�eli ci� to nie zaniepokoi, przeprowadz� demonstracj�. Zerkn�am na Sonoka, kt�ry wci�� si� boczy�. - Boisz si� w�y? - spyta�am go Mi� potrz�sn�� �ebkiem. - Prosz� je sprowadzi� - zwr�ci�am si� do Indianina. - I mo�e powinni�my si� sobie przedstawi�? - Jean Frobish. A ja poda�am mu swoje imi�. Na jego rozkazuj�cy gwizd w�e pojawi�y si� i zebra�y na �rodku kabiny. By�y ich dwie grupy, ka�da liczy�a jakie� pi��dziesi�t osobnik�w. Kiedy si� ze sob� posplata�y, utworzy�y dwa gro�ne "metaw�e". Frobish wydawa� im polecenia s�owami i w j�zyku, kt�ry przypomina� g�osy ptak�w. Ci idealni s�u��cy wykonywali je bezb��dnie i bez wahania. Na rozkaz Indianina w�e przysun�y si� do panelu sterowania i co� przy nim robi�y, a potem odwr�ci�y si� i wydaj�c sp�g�oskowe sykni�cia i k�apni�cia, kolejno przekaza�y raport, najpierw jedna grupa, potem druga. Jean kiwn�� g�ow� i w�e si� rozplot�y. - Czy si� je specjalnie hoduje? - zapyta�am. - Teknonogenetyczna hodowla - wyja�ni� Frobish. - Doskonali pracownicy, nie maj� w�asnej woli, jako �e nie maj� m�zg�w. Potrafi� zapami�tywa�, a en masse potrafi� my�le�, ale nie same z siebie, je�eli rozumiesz, o co mi chodzi. - Znowu si� leciutko, przelotnie u�miechn��. Dumny by� ze swoich s�u��cych. - Wydaje mi si�, �e rozumiem. Sonoku, czy ty te� zosta�e� specjalnie wyhodowany? - By�em maskotk� - odpowiedzia� mi�. - Mog� si� rozmna�a� o w�asnych si�ach, jak mam okazj�. Zrozumia�am, �e temat jest dra�liwy. Widzia�am r�wnie�, �e Frobish i Sonok nie zdo�aj� nawi�za� dobrych stosunk�w, bez tar�. Gdyby Sonok by� wielkim nied�wiedziem, no i nie rosyjskim, a nie karze�kiem w�r�d nied�wiedzi, to mo�e Indianin mia�by do niego wi�cej szacunku. - Jean, czy mo�esz dowodzi� st�d ca�ym statkiem? - Tymi cz�ciami, kt�re reaguj�. - Czy twoje komputery potrafi� nam powiedzie�, jaka cz�� statku b�dzie dzia�a�a? - To, co zosta�o z mojego statku, dzia�a bardzo dobrze. Reszta jest oporna albo w og�le nie reaguje. W�a�nie pr�bowa�em prze�ledzi� ograniczenia, kiedy spotka�em was. - Czy spotka�e� tych ludzi, kt�rzy pozak�adali pancerne w�azy? Kiwn�� g�ow�. - Wy�si ni� Masajowie - doda�. Tak wi�c wyja�ni�y si� niekt�re rzeczy, jakie wcze�niej widzieli�my, i potrafi�am je teraz powi�za� z ziemskim pochodzeniem. Jean i jego sinieux nie przekraczali granic zdrowego rozs�dku, podobnie jak Sonok. Pancerne w�azy te� przesta�y by� ju� takie tajemnicze. Ale co z psolud�mi? Prze�kn�am �lin�. To musia� by� ten demon, kt�rego zabi� Frobish. A stwory za potr�jnymi zastawkami? - Musimy si� jeszcze bardzo wiele dowiedzie�. - Westchn�am. - Czy ty i to zwierz� jeste�cie razem i pochodzicie z tego samego �wiata? - zapyta� Frobish. Zaprzeczy�am ruchem g�owy. - Czy przyby�a� sama? - A dlaczego pytasz? - �adnych m�czyzn, �adnych �o�nierzy? Poczu�am si� zaniepokojona, ale odpowiedzia�am zgodnie z prawd�: - �adnych. - To dobrze. - Wsta� i podszed� do pustej �ciany w pobli�u szarej kolumny. - Nie b�dziemy wi�c mieli zbyt wielu os�b na utrzymaniu, chyba �e ci w z�ocistych zbrojach zapragn� naszego jedzenia. - Przy�o�y� d�o� do �ciany, w kt�rej pojawi� si� okr�g�y otw�r. Z p�mroku przypatrywa�y nam si� dwie twarze o b�yszcz�cych oczach. - To moje �ony - oznajmi� Frobish. Jedna z nich by�a ciemnow�osa i szczup�a, nie mog�a mie� wi�cej ni� pi�tna�cie czy szesna�cie lat. To ona wysz�a pierwsza na zewn�trz i patrzy�a na mnie z rezerw�. Druga, t�sza, o bardziej p�askiej twarzy i br�zowych w�osach, mia�a oko�o dwudziestu lat. Frobish najpierw wskaza� t� m�odsz�. - To jest Alouette - przedstawi� j�. - A tamta Mouse. �ony, zapoznajcie si� z Francis Genev�. Stan�y po obu stronach Frobisha i, trzymaj�c go za �okcie, r�wnocze�nie kiwn�y mi g�owami. By�oby wi�c nas na statku czworo albo wi�cej, je�eli ci czarni w z�ocistych zbrojach te� s� lud�mi. Mo�na by rzec, �e nasz kola� wygra� los na loterii. - Jean, powiadasz, �e twoje maszyny potrafi� wsp�pracowa� z reszt� statku. A czy s� w stanie kierowa� ca�o�ci�? Je�eli tak, to s�dz�, �e powinni�my spr�bowa� wr�ci� na Ziemi�. - I co tam znajdziemy? - wtr�ci� si� Sonok. - Kt�ra Ziemia czeka? - O czym ten nied�wied� m�wi? - zapyta� Indianin. Wyja�ni�am sytuacj� najlepiej, jak potrafi�am. Frobish by� wybitnym in�ynierem i astrogatorem, ale jego do�wiadczenie z r�nymi kontinuami - zar�wno teoretycznymi, jak i rzeczywistymi - by�o niewielkie. Zacisn�� mocniej wargi i s�ucha� pos�pnie, nie maj�c ch�ci przyzna� si� do niewiedzy. Westchn�am i popatrzy�am na Alouette i Mouse, szukaj�c u nich wsparcia. Sta�y potulne i milcz�ce, w pe�ni podporz�dkowane niewzruszonemu autorytetowi Frobisha. - Pytanie, czy spodoba nam si� Ziemia, na kt�r� trafimy - zafrasowa� si� mi�. - Moja Ziemia wam si� spodoba - zapewni� Frobish. - Nie ma �adnej gwarancji, �e b�dzie to twoja Ziemia - powiedzia�am. - Musisz to wzi�� pod uwag�. - Twoje s�owa s� pozbawione sensu. - Frobish skrzywi� si�. - Decyzj� jednak ju� podj��em. B�dziemy pr�bowali wr�ci�. Wzruszy�am ramionami. - Zr�b co w twojej mocy. P�niej stawimy czo�o prawdzie. - Kiedy ju� zainicjuj� instrukcje, polec� sinieux, �eby pilnowa�y maszyn.Potem chcia�bym, �eby Francis posz�a ze mn� obejrze� to zwierz�, kt�re zabi�em. Zgodzi�am si�, nie zastanawiaj�c nad motywami, kt�re kierowa�y Indianinem. Jean wyda� metaw�om rozkazy i �ci�gn�� w d� pe�ni�c� rol� przykrywki p�ytk�, za kt�r� ukaza�a si� niewielka tablica przystosowana do ludzkiej obs�ugi. Kiedy sko�czy� programowa� komputery, podj�� wydawanie polece� sinieux. Ich wzajemny kontakt by� doskona�y: wsp�dzia�ali jak in�ynier i jego narz�dzie. We wszystkim, co istotne, w�e dzia�a�y jak maszyny; by�y dostrojone wy��cznie do jego g�osu. Zastanawia�am si�, jak daleko posuni�te jest pos�usze�stwo �on Frobisha. - Mouse poszuka czego� do jedzenia dla nied�wiedzia, a Alouette b�dzie sta�a na stra�y z fusil. Comprens? - Mouse przytakn�a, a Alouette wyj�a strzelb� ze schowka. - Kiedy wr�cimy, b�dziemy wszyscy jedli. - Zaczekam i zjem razem z wami - o�wiadczy� Sonok, przysuwaj�c si� do mnie. Frobish obrzuci� misia ch�odnym spojrzeniem. - Nie zwykli�my jada� razem z gentekami - powiedzia� wynio�le, niczym brytyjski oficer zwracaj�cy si� do s�u��cego. - Ale b�dziesz jad� to samo co my. Sonok rozprostowa� ramiona i dwa razy wstrz�sn�� si� z gniewu. - Nigdy mnie nie traktowano jak co� gorszego od cz�owieka - skonstatowa�. - B�d� jad� ze wszystkimi albo w og�le nie b�d� jad�. - Podni�s� na mnie swoje ma�e z�ociste �lepia i zapyta� po rosyjsku: - Czy podporz�dkujesz si� mu? - Nie mamy wielkiego wyboru - odpowiedzia�am niepewnie w tym samym j�zyku. - Co by� zaleca�a? - Na razie udawaj, �e si� z nim zgadzasz. Ja ci� rozumiem. - Nie by�am w stanie rozszyfrowa� wyrazu Sonokowego pyszczka pod czarn� mask� w bia�e plamy, ale na jego miejscu mia�abym w�tpliwo�ci co do mojego "rozumienia". Nie by�a to jednak odpowiednia pora, by dawa� nied�wiedziowi lekcje asertywno�ci. Posz�am z Frobishem do zniszczonego pomieszczenia. Indianin zamkn�� i uszczelni� drzwi. - Ja ju� widzia�am to cia�o - powiedzia�am. - Czego w�a�ciwie chcesz si� dowiedzie�? - Chc�, �eby�my wszystko tu sprawdzili. Nie wierzy�am w to ani przez chwil�. Pochyli�am si�, �eby uwa�niej przyjrze� si� stworzeniu mi�dzy fotelami. - Co ten stw�r pr�bowa� ci zrobi�? - zapyta�am. - Ruszy� na mnie. My�la�em, �e to demon. Strzeli�em do niego, a on umar�. - A co spowodowa�o te zniszczenia? - Wystrzeli�em sporo naboi. Czu�em si� wtedy wystraszony. Teraz jestem spokojny. - I dzi�ki za to dobremu Panu Bogu - mrukn�am. - Ten... ta... istota mog�a nam pom�c. - Wygl�da na psa. Psy nie potrafi� pomaga�. I w tym momencie miara si� przebra�a. - S�uchaj no! - wycedzi�am przez z�by, cofaj�c si� o krok od cia�a. - Nie wydaje mi si�, �eby� zdawa� sobie spraw� z tego, co si� tu dzieje. A je�eli szybko si� nie po�apiesz w sytuacji, mo�esz doprowadzi� do tego, �e wszystkich nas pozabijaj�. Nie mam zamiaru pozwoli�, by kto� pozbawi� mnie �ycia przez twoj� g�upot�! Oczy Frobisha zrobi�y si� okr�g�e. - Kobiety nie zwracaj� si� w ten spos�b do m�czyzny. - Trafi�e� na tak�, kt�ra robi to, przyjacielu! Nie mam poj�cia, jaki zwariowany porz�dek spo�eczny panuje w waszym �wiecie, ale, do diab�a, by�oby lepiej, �eby� przyzwyczai� si� do wsp�pracy z osobnikami przeciwnej p�ci, nie m�wi�c ju� o osobnikach odmiennego gatunku! Je�eli nie, to sam z pewno�ci� sko�czysz jak to biedne stworzenie. Nie mia�o szansy wyja�ni�, przyjaciel czy wr�g, tak czy nie! Zatrzeli�e� je w panice, a na co� takiego nie mo�emy pozwala�! - Ca�a si� trz�s�am. Frobish zgrzytaj�c z�bami u�miechn�� si� krzywo i odwr�ci� z zamiarem odej�cia. Usi�owa�am odzyska� panowanie nad sob�. Zacz�am si� zastanawia�, czy nie straci�am rozumu. Pozna�am w zaledwie kilka cecha Indianina, a od tego daleko by�o jeszcze do jakiegokolwiek zrozumienia, a ju� wesz�am z nim w konflikt. Nie ulega�o kwestii, �e znalaz�am si� na g��bokiej wodzie; jak b�d� wykonywa� chaotyczne ruchy, chc�c si� utrzyma� na powierzchni, jedynie przyspiesz� w�asn� �mier�. Indianin sta� przy drzwiach i g��boko oddycha�, te� usi�owa� si� uspokoi�. - Czym jest ta psia istota? Czym jest to pomieszczenie? - spyta� podchodz�c bli�ej. Odwr�ci�am si� z powrotem do cia�a i wyci�gn�am je za nog� spomi�dzy foteli. - Najprawdopodobniej by� inteligentny. I to chyba wszystko, co mog� o nim powiedzie�. - Ta jatka zaczyna�a mi dzia�a� na nerwy. By�am zm�czona... och, tak bardzo zm�czona, �e czu�am, jak przez moje ko�czyny przes�czaj� si� rzeki znu�enia. G�owa bola�a mnie okropnie. - Nie jestem in�ynierem - doda�am. - Nie potrafi� stwierdzi�, czy co� z tego wyposa�enia mog�oby si� nam przyda�, a nawet czy cokolwiek da si� uratowa�. Masz ochot� si� wypowiedzie�? Frobish lekko uni�s� jedn� brew i obrzuci� pomieszczenie wzrokiem. - Nie ma tu nic przydatnego. - Jeste� pewien? - Jestem pewien. Za du�o si� spali�o i zwar�o w instalacji. Wiesz, grozi tu wiele niebezpiecze�stw. - Wiem - Opar�am si� o ty� fotela. - B�dzie ci potrzebna ochrona. - O. - Nic nie chroni lepiej jak wi�zy rodzinne. Jeste� k��tliwa, ale moje �ony b�d� umia�y nauczy� ci� naszego sposobu bycia. Kiedy w gr� wchodz� wi�zy rodzinne, znikaj� wszelkie niepewno�ci. Wr�cimy i wszystko si� dobrze u�o�y. Zaskoczy� mnie i kojarzy�am wolniej ni� zwykle. - Co masz na my�li, m�wi�c o wi�zach rodzinnych? - Wezm� ci� za �on� i b�d� ci� chroni� jako m��. - Wydaje mi si�, �e sama potrafi� si� ochroni�, uprzejmie ci dzi�kuj�. - Odmowa nie wydaje si� rzecz� rozs�dn�. Je�eli zostaniesz sama, zabije ci� pewnie co� takiego jak to. - Wskaza� na psocz�owieka. - B�dziemy musieli ze sob� wsp�pracowa�, oboj�tne, czy zostaniemy rodzin�, czy nie. To chyba zrozumiesz bez trudno�ci. A nie mam najmniejszego zamiaru sprzedawa� siebie za bezpiecze�stwo. - Ja nie zwyk�em p�aci� pieni�dzmi za kobiety! - obrazi� si� Frobish. - Znowu si� ze mnie natrz�sasz. Wygl�da� zupe�nie jak ma�y, rozczarowany ch�opczyk. Zaciekawi�am si�, co pomy�la�yby o ca�ej tej sytuacji jego �ony. - Musimy pozby� si� tego cia�a, zanim si� zacznie rozk�ada� - zmieni�am temat. - Pom� mi je st�d wynie��. - Nie mam zamiaru go dotyka�. Zm�czenie wzi�o g�r� i m�j rozs�dek pierzchn��. - Ty cholerny idioto! Przesta� zadziera� nosa i przyjrzyj si� temu, co si� wok� ciebie dzieje! Jeste�my w powa�nych k�opotach... - Nie godzi si� kobiecie przemawia� w taki spos�b, ju� ci to m�wi�em - przerwa� mi i uni�s� r�k�, by mnie uderzy� otwart� d�oni�. Instynktownie opu�ci�am g�ow� i z ca�� si�� wepchn�am mu pi�� w brzuch. Klaps musn�� mnie jak kocia �apka; Frobish pad�. Co� bole�nie przeskoczy�o mi w ramieniu. Zakl�am. rozmasowa�am bol�ce miejsce, a potem usiad�am na pok�adzie, �eby zastanowi� si�, co si� sta�o. Bardzo rzadko styka�am si� z seksizmem. By� zjawiskiem odra�aj�cym i trudnym do zaakceptowania, ale chyba nie bardziej zas�ugiwa� na pot�pienie ni� inne chore uk�ady spo�eczne. �onom Frobisha wydawa� si� nie przeszkadza�. Sytuacja zrobi�a si� beznadziejna. Jedyne co mog�am zrobi�, to zaci�gn�� Indianina z powrotem do jego �on i spr�bowa� jako� si� z nim dogada�, kiedy ju� dojdzie do siebie. Rozszczelni�am wyj�cie, a potem odwr�ci�am Frobisha tak, �eby go chwyci� pod ramiona. Niewiele brakowa�o, a zwymiotowa�abym, kiedy cign�c Indianina rozmaza�am na pok�adzie krzepn�c� ka�u�� krwi psocz�owieka w d�ug� czerwon� plam�. Nie potrafi� przyzna�, jak bardzo t�skni� za Jaghitem Singhem. My�l� o nim i zastanawiam si�, co zrobi�by w takiej sytuacji. Jaghit jest niskim m�czyzn� o ciemnych w�osach i cerze, a oczy ma takie jak Kriszna na niekt�rych obrazach. Oficjalnie zerwali�my ze sob� jakie� trzy tygodnie temu, na moje ��danie, poniewa� nie widzia�am �adnej przysz�o�ci dla naszego zwi�zku. On pewnie potrafi�by poradzi� sobie z Frobishem, do tego robi�by wszystko z u�miechem, a nawet w duchu kole�e�stwa, nie sprzeciwiaj�c si� przy tym w�asnym prz