2623

Szczegóły
Tytuł 2623
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2623 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2623 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2623 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

edmund de Amicis SERCE OPOWIADANIA MIESI�CZNE T�umaczy�a: MARIA KONOPNICKA.3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press,Gda�sk 2000.4 �...chodzi�bym z du�o wi�ksz� ochot� do szko�y,gdyby nam nauczyciel opowiada� co dzie� takie rzeczy jak dzi� z rana.Ale c�!Tylko raz w miesi�cu ma by� jedno takie i mamy je dosta� na pi�mie,i b�dzie zawsze o pi�knym i dobrym czynie jakiego� ma�ego ch�opca �... Te s�owa jednego z m�odziutkich bohater�w �Serca �najlepiej wyra�aj� niezniszczalny urok zawartych w nim opowiada�. Opowiadania miesi�czne stanowi� cz�� ksi��ki.Ca�o�� ukaza�a si� w roku 1955. �Serce �napisa� wioski pisarz Edmund de Amicis na podstawie pami�tnik�w swego syna, ucznia szko�y elementarnej w Turynie.Opisuj�c histori� prze�y� szkolnych ch�opca,w��czy� do niej tekst literackich zada� szkolnych,jakie ch�opcy otrzymywali co miesi�c � st�d nazwa tych utwor�w:opowiadania miesi�czne. Opowiadania te oddajemy dzi� do r�k naszych m�odych czytelnik�w z przekonaniem,�e przeczytaj� je z r�wnie g��bokim wzruszeniem,z jakim czytali je bohaterowie �Serca ��mali uczniowie szko�y tury�skiej ko�ca XIX wieku..5 MA�Y PATRIOTA Z PADWY Pewnego razu parostatek francuski p�yn�� z Barcelony,miasta hiszpa�skiego,do Genui;a znajdowali si� na pok�adzie Francuzi,W�osi,Hiszpanie i Szwajcarowie.I by� tam mi�dzy innymi ch�opiec jedenastoletni,biednie odziany,sam,kt�ry si� trzyma� ci�gle na uboczu jak le�ne zwierz�tko,pogl�daj�c na ludzi spode �ba!Bo to by�o tak:przed dwoma laty jego ojciec i jego matka,wie�niacy z okolic Padwy,sprzedali tego ch�opca bandzie linoskok�w,kt�rzy nauczywszy go przer�nych sztuk to pi�ci�,to kopaniem,to g�odem,w�drowali z nim przez Francj� i Hiszpani�,bij�c go bez lito�ci i je�� mu nie daj�c.Wi�c kiedy przyw�drowali do Barcelony,�w ch�opiec,nie mog�c wytrzyma� tego bicia i tego g�odzenia i wyniszczony do ostatka si�,uciek� od swego dozorcy i odda� si� w opiek� konsula w�oskiego,kt�ry ulitowaw- szy si� nad nim umie�ci� go na tym parostatku i da� mu list do kwestora w Genui,�eby tego biedaka do rodzic�w odes�a�.Do tych rodzic�w,co go to sprzedali,jak gdyby by� bydl�ciem, nie cz�owiekiem.Biedny ch�opiec by� ca�y poraniony i ledwo si� na nogach trzyma�.Dali mu kajut� drugiej klasy.Patrzyli na niego ludzie,niejeden i zapyta� o co,ale on nie odpowiada�.I tak si� zdawa�o,�e wszystkich nienawidzi i wszystkimi gardzi,tak mu dojad�y i stru�y serce te razy i te g�odzenia.Wszak�e uda�o si� trzem podr�nym przez uporczywe pytania rozwi�- za� mu jako� j�zyk,tak �e w kilku szorstkich s�owach na p�l w�oskich,na p� hiszpa�skich,a na p� francuskich opowiedzia� im swoj� histori�. Ci trzej podr�ni to nie byli W�osi,ale zrozumieli,co ten ch�opiec m�wi�,i troch� z lito�ci, a troch� z tego,�e im wino szumia�o w g�owie,dali mu pieni�dzy �artuj�c i namawiaj�c,�eby im jeszcze co wi�cej opowiedzia�.A �e do sali wesz�o w owej chwili kilka pa�,wszyscy trzej chcieli si� pokaza� i rzucali mu pieni�dze wo�aj�c:� Trzymaj,ch�opcze!Trzymaj jeszcze!� i pobrz�kuj�c lirami po stole. Ch�opiec nape�ni� kieszenie,podzi�kowa� p�g�osem,zawsze jednako dziki,ale ze spojrze- niem pierwszy raz u�miechni�tym i wdzi�cznym;po czym zaraz poszed� do swojej kajuty, zaci�gn�� firank� i siedzia� cicho,rozmy�laj�c o swym dziwnym losie.M�g� teraz za te pie- ni�dze nakupi� sobie r�nych �akotek,on,kt�ry przez dwa lata �akn�� suchego chleba;m�g� te� kupi� sobie w Genui ubranie,on,co od dw�ch lat w �achmanach chodzi�;i tak�e m�g� przynie�� je z sob� rodzicom,kt�rzy pewnie inaczej by go wtedy przyj�li,ni� gdyby przy- szed� z pr�nymi r�kami.Przecie� te pieni�dze to by�y dla niego jakby ma�y maj�tek.Tak to on sobie rozmy�la� pocieszony,poza firank� kajuty,podczas kiedy trzej podr�ni rozmawiali z sob� siedz�c przy obiadowym stole w po�rodku sali drugiej klasy.Pili i rozmawiali o po- dr�ach swoich,o krajach,jakie poznali,i od s�owa do s�owa zacz�li m�wi� o W�ochach. Zacz�� jeden skar�y� si� na ober�e,drugi na koleje �elazne,a potem wszyscy wpadli w za- pa� i wygadywali na wszystko,co w�oskie.Ten wola�by podr�owa� po Laponii,tamten opowiada�,jako w ca�ych W�oszech s� sami oszu�ci i z�odzieje,trzeci prze�miewa� si�,�e urz�dnicy w�oscy nie umiej� czyta�. � Nar�d nieuk�w!!� rzek� pierwszy.. � Brudas�w!!� rzek� drugi.. � Z�o....� zacz�� trzeci i chcia� powiedzie� �z�odziei �,ale nie doko�czy� s�owa. Grad sold�w i p�lir�wek spad� im nagle na g�owy,na plecy,potoczy� si� po stole,po po- k�adzie z piekielnym ha�asem. Wszyscy trzej skoczyli w�ciekli patrz�c w g�r�,a tu im jeszcze na twarze run�a gar�� miedziak�w. �Macie tu swoje pieni�dze!Trzymajcie swoje grosze!� krzykn�� z pogard� ch�opiec ze- rwawszy firank� swej kajuty.� Nie przyjmuj� wsparcia od tych,kt�rzy moj� ojczyzn� znie- wa�aj�!.6 MA�A WIDETA LOMBARDZKA W 1859 roku,podczas wojny o oswobodzenie Lombardii,wkr�tce po bitwie pod Solferino i San Martino,w kt�rej Francuzi i W�osi zwyci�yli Austriak�w,w pi�kny poranek czerwco- wy ma�y oddzia� konnicy z Saluzzo jecha� st�pa samotn� �cie�yn� w kierunku pozycji nie- przyjacielskich,bacznie rozgl�daj�c si� po okolicy. Oddzia� prowadzi� oficer i wachmistrz,a wszyscy je�d�cy patrzyli daleko przed siebie wyt�onym wzrokiem w zupe�nym milczeniu,spodziewaj�c si� lada chwila ujrze� poprzez zaro�la bielej�ce mundury austriackie.Tak przybyli do ma�ego wiejskiego domku otoczonego wierzbami;przed nim sta� dwunastoletni mo�e ch�opczyna strugaj�c no�em ga��zk�,z kt�rej sobie widocznie chcia� g�adki kij zrobi�.Z otwartego okna domku powiewa� szeroki tr�jkolo- rowy sztandar,ale wewn�trz nie by�o nikogo.Zapewne mieszka�cy wywiesiwszy chor�giew uciekli w obawie przed Austriakami. Ujrzawszy kawalerzyst�w,ch�opiec odrzuci� ga��� i zdj�� czapk�.By� to pi�kny ch�opczy- na z ogorza�� twarz�,z du�ymi,niebieskimi oczyma,z jasnymi,d�ugimi w�osami,a przez otwart� koszul� wida� by�o nagie jego piersi. �Co ty tu robisz?�zapyta� oficer zatrzymuj�c konia.� Dlaczego nie uciek�e� razem z ro- dzicami? �Ja nie mam rodzic�w � odrzek� ch�opczyna.�Jestem podrzutkiem,sierot�,co mi kto ka- �e,to robi�,a zosta�em tutaj,�eby widzie� wojn�. � A nie widzia�e� ty Austriak�w?? � Nie..Od trzech dni nie widzia�em. Oficer pomy�la� chwil�,zeskoczy� z konia i zostawiaj�c swoich �o�nierzy jak byli,zwr�- conych w stron� nieprzyjaciela,wszed� do domu,a stamt�d wydrapa� si� na dach.Dom by� niski.Z dachu wida� by�o tylko ma�y kawa�ek najbli�szej okolicy. Oficer zn�w my�la� przez chwil�,patrz�c to na otaczaj�ce domek drzewa,to na swoich �o�nierzy,po czym nagle zapyta� ch�opca: � S�uchaj,,b�ku!Masz ty dobre oczy? � Ja??� odrzek� malec.� Ja o wiorst� wr�bla dojrz�.... � A potrafi�by� wyle�� na czubek tego drzewa?? � Na czubek tego drzewa??Ja?...Za p� minuty wylez�! �A umia��eby� mi powiedzie�,co stamt�d wida�?O tam!Chmury kurzawy,b�yszcz�ce bagnety,konie?... � Co bym za� nie mia� umie�.. � A co chcesz za t� us�ug�?? � Co ja chc�?� powt�rzy� ch�opiec i u�miechn�� si�.� Nic nie chc�.Co mam chcie�!A zreszt�,dla Szwab�w to bym tego za �adne skarby nie zrobi�.Ale dla naszych!Przecie ja je- stem Lombardczyk. � Dobrze..W�a��e pr�dko! � Zaraz,,tylko trzewiki zdejm�... Zdj�� trzewiki,�cisn�� pasek od spodni,rzuci� czapk� w traw� i obj�� pie� wierzby. �Uwa�aj!...�krzykn�� oficer chc�c go powstrzyma�,jak gdyby zdj�ty nag�ym jakim� strachem. Ch�opiec obr�ci� si� i spojrza� pytaj�co swymi pi�knymi,niebieskimi oczyma. � Nic ju�,,nic � rzek� oficer..� Wy�a� dalej..Ch�opak wdrapywa� si� jak kot na drzewo. �Patrze� przed siebie!�krzykn�� wtedy oficer na swoich �o�nierzy.W par� minut by� ju� malec na samym wierzcho�ku.Uczepiony u samego czuba,sta� po�r�d g�stwiny li�ci,lecz z.7 piersi� odkryt�,a s�o�ce tak promiennie bi�o w jego jasn� g�ow�,�e by�a jak gdyby z�ota. Oficer zaledwie m�g� go dojrze�,tak si� na tej wy�ynie male�ki wydawa�. � Prosto przed siebie patrz i daleko!!Jak najdalej mo�esz!� krzykn�� ku niemu. Dos�ysza� ch�opak i �eby lepiej widzie�,pu�ci� si� praw� r�k� drzewa i do czo�a j� od s�o�ca przystawi�. � Co tam widzisz??� zapyta� oficer. Pochyli� si� ch�opak nieco ku niemu i os�oniwszy r�k� usta z jednej strony,�eby g�os �a- twiej szed�,odpowiedzia�: � Dw�ch ludzi konnych na wielkim go�ci�cu.. � Daleko?? � B�dzie z p� mili.. � Ruszaj� si�?? � Nie,,stoj�. �I co jeszcze widzisz?� Zapyta� oficer po chwili milczenia.� Patrz teraz w prawo! Ch�opiec odwr�ci� si� w prawo,po czym rzek�: � Niedaleko cmentarza,,pomi�dzy drzewami,co� b�yszczy...Co� jakby bagnety... � A ludzi widzisz?? � Nie..Pewno si� w zbo�u skryli. Wtem da� si� s�ysze� �wist kuli,kt�ry przeszywszy wysoko powietrze,daleko gdzie�,poza domem,skona�. � Z�a�,,ch�opcze!� krzykn�� oficer..�Dojrzeli ci�!Nie chc� ju� nic wi�cej!Z�a� zaraz! � Kiedy ja si� nie boj�!!...� odkrzykn�� malec.. � Z�a�!!� powt�rzy� oficer.� A co widzisz na lewo?? � Na lewo?? � Tak,,na lewo! Ch�opiec obr�ci� g�ow� w lew� stron�,w tej�e chwili drugi �wist,ostrzejszy i ni�ej,prze- szy� powietrze.Ch�opak wstrz�sn�� si� ca�y. � Do kaduka!!� zawo�a�..� Mierz� we mnie jak w drozda....Kulka przelecia�a tu�,tu�... � Z�a�!!� krzykn�� rozkazuj�co zirytowany oficer. �Zaraz zlez�!� odrzek� ch�opiec.� Tylko �em si� o ga��� zahaczy�,prosz� pana.Na lewo, chcia� pan wiedzie�?... � Na lewo,,ale z�a�!� krzykn�� oficer. � Na lewo � zawo�a� ch�opiec odwracaj�c si� piersi� W t� stron� � tam gdzie kaplica,zdaje mi si�,�e widz�... Trzeci �wist w�ciekle zatarga� powietrzem i nagle ch�opak pocz�� na d� lecie� chwytaj�c si� ga��zi,po czym spad� g�ow� na d� i z otwartymi ramiony. � Przekle�stwo!!� krzykn�� oficer skoczywszy ku niemu.. Ch�opiec le�a� na wznak,z szeroko odrzuconymi r�kami,nieprzytomny.Krew cienkim pa- semkiem s�czy�a si� po lewej stronie piersi.A ju� wachmistrz i dwaj �o�nierze skoczyli z ko- ni.Schyli� si� oficer,rozerwa� ch�opcu koszul� � kula karabinowa przeszy�a mu lewe p�uco.. � Nie �yje!!� krzykn�� oficer.. � Owszem,,�yje!� odrzek� stary wachmistrz.. � Ach biedny,,dzielny ch�opcze!� wo�a� oficer..� Odwagi!!Odwagi! Ale gdy tak m�wi�:�Odwagi!� i przyciska� mu swoj� chustk� ran�,ch�opczyna przymkn�� oczy i opu�ci� g�ow�.Umar�. Zblad� oficer i patrzy� na niego przez chwil�,potem mu g�ow� mi�kko na trawie po�o�y�, podni�s� si�,stan�� nad nim i zn�w patrzy�. Wachmistrz i dwaj �o�nierze patrzyli tak�e na ch�opca stoj�c nieruchomo.Inni za� zwr�ce- ni byli ku nieprzyjacielowi. � Biedny ch�opczyna!!Biedne,dzielne dziecko!� powtarza� oficer smutnie...8 Po czym zbli�y� si� do domu,wzi�� z okna tr�jkolorow� chor�giew i okry� ni� jak ca�unem ma�e,nie�ywe cia�ko,zostawiaj�c ods�onion� twarz tylko.Wachmistrz po�o�y� przy zmar�ym jego trzewiki,czapk�,kijek na p� ostrugany i no�yk. Stali tak jeszcze nad nim przez chwil� w milczeniu,po czym oficer zwr�ci� si� do wach- mistrza i rzek�: �Przy�lemy po niego ambulans wojskowy.Zgin�� jak �o�nierz.Pochowaj� go �o�nierze. B�dzie mia� pogrzeb wojskowy. To powiedziawszy przes�a� r�k� poca�unek od ust umar�emu i krzykn��: � Na ko�!! Skoczyli wszyscy na siod�a,oddzia� si� po��czy� i ruszy� drog�.A w kilka godzin p�niej ma�y poleg�y odbiera� honory wojskowe.O zachodzie s�o�ca posun�y si� przednie stra�e w�oskie szeroko rozwini�tym frontem ku nieprzyjacielowi,a na drodze,kt�r� przebie�a� z rana oddzia� kawalerii,posuwa� si� dwoma szeregami wielki batalion bersalier�w,kt�rzy kilka dni przedtem m�nie zdobyli Wzg�rze �w.Marcina. Wiadomo�� o �mierci ch�opca dosz�a ju� tych walecznych �o�nierzy,zanim opu�cili sw�j ob�z.�cie�yna biegn�ca wzd�u� jasnego strumienia o kilka tylko krok�w oddalon� by�a od ma�ego domku. Wi�c kiedy pierwsi oficerowie tego batalionu zobaczyli ma�ego trupka,jak le�a� u st�p drzewa przykryty tr�jkolorowym sztandarem,oddali mu pok�on szpadami;jeden za� z nich schyli� si� nad brzeg strumyka,zerwa� par� kwiat�w,kt�rych tam by�o pe�no,i rzuci� zmar- �emu.Tak zaraz inni bersalierzy,jak szli,tak si� schylali,rwali kwiaty i rzucali je tak samo. W kilka minut cia�o ch�opczyny by�o nimi zupe�nie pokryte,a oficerowie i �o�nierze id�c,tak m�wili: � Brawo,,ma�y Lombardczyku!... � �egnaj,,ch�opczyno! � Niech �yje s�awa!! � �egnaj,,ma�y �o�nierzu!... Wtem jeden z oficer�w rzuci� mu sw�j medal zas�ugi.Inny zn�w pochyli� si� i uca�owa� zimne czo�o ch�opca.A kwiaty pada�y ci�gle na bose no�yny,na piersi skrwawione,na jasn� g��wk� jego.A on jak gdyby spa� na trawie,otulony w sztandar,z t� bia�� twarz�,cichy, u�miechni�ty...w�a�nie jak gdyby czu� biedny ch�opczyna t� po�miertn� s�aw� i jak gdyby by� rad,�e �ycie odda� za Lombardi� swoj�..9 MA�Y PISARCZYK Z FLORENCJI Przechodzi� kurs czwartej klasy w szkole elementarnej.�liczny to by� Florentczyk,z czar- nymi w�osami,a bia�� twarz�,najstarszy syn pewnego urz�dnika kolei �elaznych,kt�ry maj�c liczn� rodzin�,a ma�� pensje,�y� w niedostatku. Ojciec kocha� go bardzo.Pob�a�liwy by� dla niego i dobry.Pob�a�liwy we wszystkim,tyl- ko nie w tym,co dotyczy�o szko�y.Na tym punkcie by� surowym i wymagaj�cym,bo ch�o- piec musia� nauki ko�czy� jak najpr�dzej i jak najpr�dzej obj�� jaki� urz�d,�eby pomaga� rodzinie.A wiadomo,�e kto chce pr�dko cos znaczy�,musi t�go pracowa� i nie traci� czasu, lipiec cho� si� ch�opiec uczy� dobrze,ojciec jeszcze go i tak do nauki zap�dza�.Bo sam ju� nie bardzo by� m�ody,a w ci�kiej pracy czu� si� postarza�ym przedwcze�nie. Niemniej jednak,cho� ni� tak obarczony w swym urz�dzie,bra� jeszcze to st�d,to zow�d jak�� poboczn� prac�,�eby tylko nastarczy� potrzebom domowym.Najcz�ciej by�o to prze- pisywanie,na kt�rym mu cz�� nocy schodzi�a codziennie,a nieraz i �wit zastawa� go przy nim. W ostatnich czasach podj�� si� u jednego wydawcy dziennik�w i ksi��ek zapisywania na opaskach nazwisk i adres�w abonent�w;a za ka�de pi��set takich opasek,zaadresowanych du�ymi literami i czytelnie,dostawa� trzy liry.Ale robota owa bardzo go m�czy�a i cz�sto si� na ni� skar�y� przed swoj� rodzin�. �Trac� oczy � mawia� �dobija mnie ta praca po nocach.A� jednego razu powiada do nie- go �w najstarszy synek: �Tato,daj mi to robi� za siebie!Wiesz przecie,jak ja �adnie pisz� i zupe�nie podobnie do ciebie.Ale ojciec odpowiedzia�: �Nie,synu!Przede wszystkim nauka.Twoja szko�a daleko wa�niejsza ni�li te opaski;wy- rzuca�bym sobie,gdybym ukr�ci� cho� godzin�.Dzi�kuj� ci,ale nie chc� i nie ma o czym gada�. A syn wiedzia�,�e w tych rzeczach nie ma co si� z ojcem upiera� i nie upiera� si�. Ale oto,jak sobie poradzi�. Wiedzia� dobrze,�e ojciec jego ko�czy pisanie o p�nocy i idzie do sypialni ze swojej iz- debki.Tego by� pewny.Kiedy na wielkim zegarze wybi�a dwunasta,s�ysza� zawsze odsuwa- nie krzes�a od sto�u i powolne kroki ojca. Wi�c jednej nocy przeczekawszy,a� si� ojciec do ��ka po�o�y,wsta� cicho,ubra� si� i po omacku poszed�szy do izdebki owej zapali� lamp�,usiad� przy biurku,na kt�rym bieli� si� stos opasek wraz z list� adresow�,i niewiele my�l�c zacz�� pisa�,na�laduj�c zupe�nie pismo swego ojca. I mi�o mu by�o pisa�,i rad by�,cho� si� i ba� troch�,a opaski zapisane pi�trzy�y si� przed nim.Od czasu do czasu k�ad� pi�ro,zaciera� r�ce,zn�w zaczyna� pisa� z zapa�em,nastawiaj�c ucha i u�miechaj�c si� z lekka. Zapisa� sto sze��dziesi�t.Zarobi� lira. Przesta�,po�o�y� pi�ro,sk�d je wzi��,zagasi� �wiat�o i na palcach do ��ka powr�ci�. Tego dnia w po�udnie siad� ojciec do sto�u w wybornym humorze.Nic a nic nie pomiar- kowa�.Bo t� robot� wykonywa� mechanicznie,na godziny j� mierz�c,i cz�sto przy niej my- �l�c o czym innym,a dopiero nazajutrz liczy� zapisane opaski. Siedz�c tak wes� przy stole,poklepa� syna po ramieniu i rzek�: � Ech,,Julku,jeszcze z twego ojca lepszy pracownik,ni�e� my�la�! W dwie godzin machn��em wczoraj wiecz�r o trzeci� cz�� wi�cej roboty ni� zwykle! Jeszcze moja r�ka sprawna,a i oczy pe�ni� swoj� s�u�b�..10 A Julek milcza�,szcz�liwy,i tylko w duchu tak m�wi�;�Biedny tato!Nie tylko mu u�a- twiam robot�,ale przyczyniam mu rado�ci,�e si� m�odszym i silniejszym czuje.Dobra nasza! Nie tra�my odwagi!� Tak zach�cony powodzeniem czeka� nocy,a gdy dwunasta wybi�a,znowu wsta� cicho i dalej do roboty.I tak przez wiele nocy wci��,jedna po drugiej.A ojciec ci�gle jeszcze nic nie miarkowa�.Raz tylko wychodz�c po kolacji rzek�: � Nie do uwierzenia,,co nafty w domu wychodzi od jakiego� czasu! Julek drgn��,ale rozmowa na tym si� sko�czy�a,a nocna robota sz�a dalej.Jednak�e,prze- rywaj�c tak sen ka�dej nocy,ch�opiec nie wypoczywa� dostatecznie;tote� rankiem wstawa� zm�czony,a wieczorem przy odrabianiu lekcji ledwo �e otwiera� oczy.A� jednego dnia, pierwszy raz w �yciu,usn�� nad kajetem. � Ch�opak!!Co ty!...� krzykn�� jego ojciec..� Do roboty!!Dalej,�piochu! Wstrz�sn�� si� i do lekcji zabra�. Ale nast�pnego wieczora i p�niej by�o zn�w to samo.A nawet by�o gorzej jeszcze. Drzema� nad ksi��kami,wstawa� p�no,lekcje odbywa�,aby zby�,zdawa� si� zniech�cony do nauk. Ojciec zacz�� na niego uwa�a�,potem zamy�la� si�,wreszcie wyrzuca� mu lenistwo. � Julku!� rzek� pewnego rana.� Co si� z tob� sta�o?Ju� ty nie ten,co dawniej.Bardzo mi si� to nie podoba.Bardzo mi� to martwi!Zwa�,�e ca�a nadzieja rodziny na tobie spoczywa. Jestem z ciebie nierad!Rozumiesz? Ten wyrzut,pierwszy raz tak ostrym wypowiedziany g�osem,zmartwi� nieboraka ogrom- nie. �Prawda �pomy�la�.� Nie mo�e tak by� dalej.Trzeba zako�czy� t� pomoc i to z�udze- nie...� Ale tego� wieczora,jakby naumy�lnie,ojciec wychodz�c z domu rzek� bardzo weso�o: � Wiecie ??W tym miesi�cu zarobi�em tymi adresami o trzydzie�ci dwa liry wi�cej ni�eli w zesz�ym!� Co rzek�szy doby� z szuflady paczk� cukierk�w,kt�re kupi�,�eby dzieciom spra- wi� uciech� z powodu tak powi�kszonego zarobku. Julek zn�w nabra� otuchy i rzek� sobie: �Nie,drogi ojcze!B�d� ci� jeszcze �udzi�,jeszcze ci pomaga�!Dob�d� ostatnich si�,�eby lekcjami przez dzie� nastarczy�,a nocami b�d� jeszcze pracowa� dla ciebie,dla mamy,dla braci...� A ojciec tak m�wi� dalej: �Trzydzie�ci dwa liry wi�cej,to nie bagatela!Cieszmy si�,dzieci.Jedno z was tylko �tu wskaza� r�k� Julka � martwi mnie i smuci.. A Julek wys�ucha� wyrzutu tego w milczeniu,po�ykaj�c �zy,kt�re mu si� do oczu cisn�y, a jednocze�nie uczul w sercu wielk�,wielk� s�odycz. I zapami�tale pracowa� zacz��.Ale nowe znu�enie,do dawnego znu�enia dodane,coraz by�o trudniejszym do przezwyci�enia. Tak trwa�y rzeczy co� przez dwa miesi�ce.Ojciec strofowa� Julka prawie co dzie� i patrzy� na niego coraz niech�tniejszym wzrokiem.A� dnia pewnego poszed� do nauczyciela,�eby z nim pom�wi� o tym,a nauczyciel rzek�: �Owszem,lekcje odrabia,bo to inteligentne dziecko,ale tego dawnego zapa�u do nauki nie ma.Drzemie w klasie,nie uwa�a,jest roztargniony.�wiczenia pisze coraz kr�tsze,aby zby�,i bazgrze je po prostu.O,jestem pewny,�e m�g�by przy dobrej woli zupe�nie inaczej si� uczy�! Tego wieczora wzi�� ojciec ch�opca na stron� i tak do niego m�wi�,z niebywa�� u niego powag�: �Julku!Wszak widzisz,jak ja pracuj�,jak sobie �ycie skracam dla rodziny.Ty jednak nie chcesz mi u�atwi� tego.Nie masz serca ani dla mnie,ani dla matki,ani dla braci!.11 �Ach nie!Nie m�w tak,tato!�zawo�a� Julek wybuchaj�c p�aczem i ju� otwiera� usta,�e- by wyzna� wszystko,ale ojciec przerwa� mu i rzek�: �Wiesz,w jak ci�kich warunkach �yjemy.Wiesz,�e aby wy�y�,trzeba dobrej woli i po- �wi�cenia wszystkich w rodzinie.Wiesz,�e ja sam musia�em podwoi� prac�.Tego miesi�ca liczy�em na sto lir�w gratyfikacji z kolei,a dowiedzia�em si�,�e nie daj� �adnej. Us�yszawszy to Julek cofn�� wyznanie,kt�re ju� mu si� na usta cisn�o z duszy,i w mgnieniu oka odzyskuj�c si�� woli rzek� sam sobie: �Nie,tato!Nic ci nie powiem!B�d� jeszcze pracowa� tajemnie dla ciebie.Za to strapienie, jakie ci sprawiam,wynagrodz� ci pomoc� w twych trudach.W szkole i tak promocj� dostan�. Pierwsza rzecz i najpilniejsza,pomaga� ci w utrzymaniu nas wszystkich i ul�y� ci w tej pra- cy,kt�ra ci� zabija!� Od tej rozmowy przesz�o znowu dwa miesi�ce.Dwa miesi�ce nocnej pracy i dziennego wyczerpania,rozpaczliwych wysi�k�w dziecka i gorzkich wym�wek ojca.Gorsze jednak od wym�wek by�o to,�e ojciec stawa� si� dla syna coraz ozi�blejszy,�e rzadko tylko odzywa� si� do niego,jakby to by�o dziecko stracone dla jego serca,po kt�rym nic dobrego spodzie- wa� si� nie mo�na,tak �e unika� nawet spojrzenia na niego. Widzia� to Julek i cierpia�;a kiedy ojciec odwr�ci� si� od niego,przesy�a� mu r�k� poca�u- nek nie�mia�y podnosz�c ku niemu wzrok smutny i pe�en mi�o�ci.Chud� przy tym i coraz by� bledszy z powodu tej pracy i tego cierpienia,a w miar� ubytku si� coraz bardziej zaniedbywa� si� musia� w nauce.Zrozumia� wreszcie nieszcz�sny ch�opczyna,�e trzeba mu si� zrzec tej pracy tajemnej,i co dzie� wiecz�r m�wi� sobie: �Tej nocy ju� b�d� spa�.Nie wstan� �. Zaledwie jednak wybi�a dwunasta,zamiast powzi�� odwa�nie to postanowienie,uczuwa� wyrzuty.Zdawa�o mu si�,�e le��c tak w ��ku uchybia jakiemu� wa�nemu obowi�zkowi,�e wprost wydziera tego lira ojcu i rodzinie. I wstawa� cicho,i my�la�,�e przecie� kt�rejkolwiek nocy ojciec obudzi si� i na pisaniu go zastanie;�e spostrze�e si� przecie kiedy� przeliczywszy z wieczora napisane przez siebie opa- ski,a tak wyda si� i sko�czy naturalnie wszystko,samo przez si�,bez jego przyczynienia,bez tego aktu woli,do kt�rego nie mia� dosy� si�y.I tak ci�gn�o si� dalej. A� pewnego dnia ojciec wyrzek�,jakby naumy�lnie,s�owa,kt�re zdecydowa�y ch�opca ostatecznie.By�o to tak:matka popatrzy�a na Julka,a �e jej si� zdawa� jeszcze bledszy,jesz- cze mizerniejszy ni� zwykle,rzek�a: �Julku,ty� chory,dziecko...�I zwr�ciwszy si� do ojca doda�a:� Julek musi by� chory. Zobacz tylko,jaki blady!Julku m�j drogi,co tobie?Ale ojciec rzuci� tylko raz okiem na nie- go i rzek�: �Kto ma z�e sumienie,ten nie mo�e by� zdr�w.Nie by�o tak dawnymi czasy,kiedy by� pilnym uczniem i kochaj�cym synem. � Ale� on chory!!� zawo�a�a matka. �Nic mnie to ju� nie obchodzi �odpowiedzia� ojciec.A biednemu ch�opczynie,gdy us�y- sza� te s�owa,zdawa�o si�,�e mu utkwi� n� w sercu.Ach,nie zniesie tego ju� d�u�ej.Nie mo�e!Ojciec jego...ten ojciec,kt�ry dr�a� dawniej,kiedy ch�opak zakaszla� tylko...Nie ko- cha go ju� wi�c...Nie ma si� co �udzi�.Umar� wi�c w sercu swego ojca...��Ach nie,ojcze!� rzek� sobie ch�opiec ze �ci�ni�tym jak�� �mierteln� boja�ni� sercem � teraz ju� naprawd� wszystko sko�czone,bo �y� nie mog� bez twojej mi�o�ci.Zdob�d� si� na si��,powiem ci wszystko,nie b�d� ci� d�u�ej oszukiwa�,b�d� si� uczy� jak pierwej!Niech si� dzieje co chce, byle� mnie kocha� po dawnemu,drogi m�j,najdro�szy ojcze!Ach,teraz ju� jestem zdecydo- wany na wszystko!� Ale jeszcze tej�e nocy,z nawyknienia po prostu,wsta�;a gdy wsta�,poszed� raz jeszcze popatrze� w�r�d ciszy nocnej na t� ma�� izdebk�,gdzie tak d�ugo skrycie czuwa� i pracowa�, z sercem pe�nym rado�ci najtkliwszej.A gdy przyst�pi� do stolika i zapali� �wiat�o,i zobaczy�.12 te czyste opaski bia�e,na kt�rych ju� nigdy nie mia� pisa� nazwisk ludzi i miast,tych na- zwisk,kt�re ju� na pami�� umia�,zrobi�o mu si� okropnie smutno i chwyci� nagle za pi�ro, �eby zwyk�� sw� prac� rozpocz��.Ale w ruchu tym potr�ci� ksi��k�,a ksi��ka spad�a na zie- mi�.Krew uderzy�a mu do g�owy.Ojciec m�g� si� obudzi�!...Nie zaszed�by go,prawda,na �adnym z�ym uczynku;owszem,on sam postanowi� powiedzie� mu wszystko.A przecie� us�ysze� kroki jego w ciemno�ci...by� tak przydybanym w tej ciszy,o tej godzinie...Zbudzi� i przestraszy� matk�...i mo�e jeszcze widzie�,po raz pierwszy,upokorzenie ojca wobec sie- bie,gdy wszystko si� wyda...Na t� my�l skamienia� po prostu.Ale nie pos�ysza� nic.Nas�u- chiwa� przez chwil� u drzwi,kt�re mia� za sob� � nic!! Ca�y dom by� g��boko u�piony. Zacz�� wi�c pisa� z po�piechem,a opaski pi�trzy�y si� przed nim.Tak pisz�c s�ysza� mia- rowy krok stra�y miejskiej w pobliskiej pustej uliczce,potem turkot powozu,kt�ry nagle usta�;w chwil� p�niej ci�ki turkot woz�w posuwaj�cych si� jeden za drugim,a potem jesz- cze g��bok� cisz�,przerywan� od czasu do czasu dalekim szczekaniem psa.I pisa�,pisa�... A tymczasem ojciec jego sta� za nim.Zbudzony stukiem upadaj�cej ksi��ki,przeczeka� on czas jaki�,wszed� do izdebki w chwili,kiedy turkot woz�w t�umi� jego kroki,i sta� tam,z swoj� siw� g�ow� ponad ciemn� g��wk� syna i widzia�,jak pi�ro jego biega po opaskach,i w jednej chwili odgad� wszystko,wszystko przypomnia�,zrozumia�,a niezmierna �a�o�� i tkli- wo�� zala�a mu dusz� przykuwaj�c go,bez tchu,za plecami syna.A� naraz Julek krzykn�� przera�liwie.Dwoje ramion obj�o mu g�ow� w gwa�townym u�cisku. � O tato,,tato,przebacz mi!� zawo�a� ch�opiec poznaj�c ojca po p�aczu.. �To ty mi przebacz!�odrzek� ojciec �kaj�c i pokrywaj�c poca�unkami jego czo�o.�Zro- zumia�em,wszystko wiem,wszystko,i to ja,ja ��dam przebaczenia twego,�wi�te moje dziecko!P�jd�,p�jd� w moje ramiona. I d�wign�� go,i w ramionach zani�s� do ��ka zbudzonej matki,rzuci� go w jej obj�cia i rzek�: �Uca�uj to anielskie dziecko,kt�re od wielu miesi�cy nie sypia i pracuje po nocach za mnie,a jam zasmuca� jego serce,jego,co na chleb zarabia� dla nas... Matka przycisn�a go do piersi nie mog�c s�owa przem�wi� z wielkiego wzruszenia,po czym rzek�a: � Spa�,,droga dziecino,spa�!...Zanie� go do ��eczka jego... Ojciec wzi�� go w ramiona,zani�s� do izdebki jego,po�o�y� go w ��ko ca�uj�c go i piesz- cz�c,poprawi� mu poduszk� i otuli� ko�dr�. � Dzi�kuj�,,tato,dzi�kuj�!� powtarza� Julek..�Id� ju� sam spa�!Id�,tato!Dobranoc! Ale ojciec pragn�� go widzie� u�pionym;usiad� wi�c przy jego pos�aniu?wzi�� r�k� jego i rzek�: � spij synu,,�pij! A Julek,zm�czony,usn�� wreszcie i spa� d�ugo,pierwszym od tylu miesi�cy snem cichym, spokojnym...A sny mia� mi�e,radosne,�miej�ce.A kiedy oczy otworzy�,a s�o�ce do�� ju� wysoko by�o na niebie,najpierw uczu�,a potem zobaczy�,tu� przy piersiach swoich,na brze- gu ��eczka siw� g�ow� ojca,kt�ry tak noc ca�� sp�dzi� i spa� jeszcze,czo�em o serce syna oparty..13 O SARDY�SKIM DOBOSZYKU W pierwszym dniu bitwy pod Custozz�,24 lipca 1848 roku,sze��dziesi�ciu �o�nierzy jed- nego regimentu naszej piechoty,wys�anych dla zaj�cia samotnego domu na wzg�rzu,zosta�o napadni�tych znienacka przez dwie kompanie armii austriackiej,kt�re razi�y ich strza�ami karabinowymi z r�nych stron tak,�e zaledwie mieli czas w domu owym si� schroni� i zaba- rykadowa� zostawiaj�c po drodze kilku rannych i kilku zabitych. Zapar�szy drzwi jak by�o mo�na,rzucili si� nasi gwa�townie do okien tak na dole,jak na pierwszym pi�trze i rozpocz�li �ywy ogie� przeciw napastnikom.Ci jednak zbli�ali si� w porz�dku,zachodz�c p�kolem i odpowiadaj�c ogniem r�wnie silnym. �W�oskim oddzia�em dowodzi�o dw�ch ni�szych oficer�w i kapitan,wysoki starzec,suchy i surowy,z siwym w�sem i z siw� czupryn�.A by� z nimi doboszyk,z Sardynii rodem,ch�o- pak niedu�y,ma�o co wi�cej nad lat czterna�cie maj�cy,a tak drobny,�e wygl�da� ledwo na dwana�cie,ze smag��,prawie oliwkow� twarz� i czarnymi,skrz�cymi oczyma.Kapitan kie- rowa� obron� z izby na pierwszym pi�trze,rzucaj�c kr�tkie rozkazy jak pistoletowe strza�y,a w jego marsowym obliczu nie wida� by�o �adnego wzruszenia. Doboszyk,troch� poblad�y,ale zwinny w ruchach,skoczy� na st�,wyci�gn�� szyj� i chwyci� za parapet okna,�eby zobaczy�,co si� za nim dzieje.Jako� zobaczy� skr� dymu bia�e mundury austriackie zbli�aj�ce si� zwolna przez pola. A dom sta� na urwistym wzg�rzu,na samym wierzcho�ku,po stronie za� najbardziej stro- mej wzg�rza tego mia� tylko jedno ma�e okienko w izdebce pod samym dachem.Mo�e te� i dlatego Austriacy nie grozili tej stronie domu,pra��c ogniem front jego i oba boki. A by� te� to ogie� prawdziwie piekielny:grad o�owiu,kt�ry dziurawi� mury i str�ca� da- ch�wki zewn�trz,wewn�trz za� gruchota� sufity,sprz�ty,drzwi i okna,ciskaj�c w powietrze kawa�y drzewa,chmury wapna,u�amki cegie� i szk�a,�wiszcz�c,skacz�c,rw�c w sztuki,co na drodze,�e g�owa p�ka�a od trzasku.Od czasu do czasu kt�ry� z �o�nierzy strzelaj�cych z okien upada� w ty� na posadzk�,a wtedy przenoszono go na stron�.Wielu z nich d�wiga�o si� znowu i chwiej�c przechodzi�o z izby do izby r�koma przyciskaj�c rany.W kuchni le�a� ju� jeden zabity,z roztrzaskanym czo�em.Nieprzyjaciel �ciska� swe p�kole. A� naraz kapitan,kt�ry dotychczas by� niewzruszony,zaniepokoi� si� i wyszed� po�piesz- nie z izby,prowadz�c za sob� sier�anta. Za chwil� przybieg� sier�ant i zawo�awszy ma�ego dobosza da� mu znak,�eby szed� za nim.Ch�opak poprzedzony przez sier�anta skoczy� na drewniane schody i wszed� na puste poddasze,gdzie kapitan pisa� co� o��wkiem na arkuszu papieru,oparty przy owym ma�ym okienku,a przy nim sznur od studni. Sko�czywszy pisa� kapitan z�o�y� papier i przejmuj�c ch�opca na wylot swymi szarymi, zimnymi oczyma,przed kt�rymi dr�eli wszyscy jego �o�nierze,zawo�a�: � Doboszu!! Dobosz przy�o�y� palce do skroni. � Masz odwag�??� zapyta� kapitan nie zdejmuj�c z niego wzroku.Oczy ch�opcu rozb�ys�y. � Mam,,kapitanie! �Patrz tam!� rzek� kapitan poci�gn�wszy go do okienka.�Widzisz,tam w dole,blisko pierwszych dom�w w Villa Franca,te b�yski bagnet�w?Tam stoj� nasi.Bierz papier,chwy� si� sznura,spu�� si� okienkiem,przele� zbocze wzg�rza,pole,dobiegnij do naszych i daj t� �wiartk� pierwszemu oficerowi,jakiego zobaczysz.Rzucaj pas i tornister! Doboszyk w mgnieniu oka odpi�� pas i tornister,wsun�� papier za pazuch�,sier�ant prze- rzuci� sznur na zewn�trz i obu r�kami trzyma� g�rny jego koniec,a kapitan pom�g� malcowi przele�� przez okienko..14 � S�uchaj � rzek�..� Ocalenie ca�ego oddzia�u zale�y od twych n�g i od twej odwagi!! �Licz na mnie,kapitanie!� odpowiedzia� ch�opak zawieszaj�c si� u sznura.. �A przychyl si� w biegu!�zawo�a� jeszcze kapitan podtrzymuj�c sznur z sier�antem ra- zem. � Ojej!!Czemu nie?� odkrzykn�� malec. � Niech�e ci� B�g prowadzi!! Za chwil� doboszyk by� ju� na ziemi,sier�ant sznur �ci�gn��,a kapitan przylgn�wszy nie- mal w�sami do szyby okienka ujrza� ch�opca,jak zbiega� ze wzg�rza.Ju� pewien by�,�e si� uda,�e ch�opca nikt nie spostrze�e,kiedy kilka bia�ych ob�oczk�w dymu,wznosz�cych si� z ziemi przed biegn�cym i poza nim,przekona�o go,�e Austriacy spostrzegli ma�ego dobosza i �e strzelaj� do niego.Ale ch�opiec p�dzi� na skr�cenie karku.Nagle pad�. �Zabity!�rykn�� kapitan �ciskaj�c pi�cie.Nie dom�wi� jednak jeszcze tego s�owa,kiedy ch�opiec zerwa� si� i pobieg� znowu. � Ach,,upad� tylko!� szepn�� kapitan i odetchn�� wolno.. A ch�opak lecia� co si�y,lecz utyka� nieco. �St�uk� nog�...� � pomy�la� kapitan.. Jeszcze kilka ob�oczk�w dymu podnios�o si� za ch�opcem tu,to tam,ale ju� w oddali. By� ocalony. Kapitan wyda� okrzyk triumfu.Nie ustawa� wszak�e patrze� za nim i dr�a�,bo ka�da chwila by�a droga.Je�li nie dobiegnie jak najpr�dzej z wezwaniem o natychmiastow� pomoc, dzielni jego �o�nierze padn� jeden po drugim albo te� b�dzie musia� wraz z nimi odda� si� w niewol�. A ch�opiec bieg�.Bieg� czas jaki� jak wiatr,potem wolniej i kulej�c mocno.I zn�w si� ze- bra� i bieg�,ale zna� by�o,�e mu si� ubywa i zatrzymywa� si� coraz,coraz cz�ciej. �Musia�a go drasn�� jaka� kula ��pomy�la� kapitan,z dr�eniem prawie siedz�c wszystkie jego ruchy,i pobudza� go,m�wi� do niego,przynagla�,jak gdyby ch�opiec m�g� by� go dos�y- sze�,mierz�c rozognionym okiem przestrze� mi�dzy biegn�cym ch�opcem a tymi b�yskami bagnet�w,kt�re dostrzeg� w dolinie w�r�d p�l pszenicznych oz�oconych s�o�cem. A tymczasem �wist kul i huk strza��w wstrz�sa� izbami pod nimi;a rozkazy oficer�w gwa�townie �ciera�y si� z ostrymi j�kami ranionych i trzaskiem sprz�t�w,i �omotem cegie�. � Dalej!!Pr�dzej!� krzycza� stary dow�dca �cigaj�c wzrokiem biegn�cego dobosza.. �Le�!�piesz!Przekle�stwo!Zn�w si� zatrzyma�...Ach!Biegnie znowu!...Pr�dzej!... Wtem wszed� oficer donosz�c,�e nieprzyjaciel nie przerywaj�c ognia wywiesi� bia�� cho- r�giew i do poddania si� wzywa obl�onych. �Nie odpowiada�!� wrzasn�� kapitan w�ciekle,nie odrywaj�c oczu od biegn�cego ch�op- ca,kt�ry by� ju� w dolinie,lecz nie bieg�,owszem,zdawa� si� wlec ledwie.�Ale� spiesz!... Ale� le�,nieszcz�sny!�krzycza� kapitan �ciskaj�c z�by i pi�ci.�Zgi�,trupem padnij,�o- trze,ale dole�!Ach,tch�rz niegodny!...Ach,tch�rz!...Siad� znowu!... A ch�opiec,kt�rego g�ow� wzniesion� widzia� ci�gle ponad pszennym �anem,rzeczywi�cie z oczu mu znikn��,jakby pad� na ziemi�.W tej chwili przecie� zobaczy� j� znowu,t� g�ow� wzniesion�,a� p�ki jej w oddaleniu nie zakry�y zbo�a. Wtedy zbieg� gwa�townie ze schod�w.A tam,na pi�trze,kule grzmia�y,izby pe�ne by�y rannych;niekt�rzy z nich kr�cili si� w k�ko jak pijani czepiaj�c si� sprz�t�w kurczowo; �ciany i pod�ogi zbryzgane by�y krwi�;trupy zawala�y przej�cia;m�odszy porucznik mia� prawe rami� zdruzgotane strza�em,a dym i proch grub� chmur� zakrywa�y wszystko. � Odwagi!!� krzykn�� kapitan..� Nie ust�powa�!!Sta� w miejscu!Posi�ki id�!Odwagi... Tymczasem Austriacy jeszcze si� przysun�li bli�ej.Wyra�nie teraz poprzez ob�ok dymu wida� by�o ich z�owrogie twarze,skr� huku strza��w dawa�y si� s�ysze� dzikie ich okrzyki, ur�gaj�ce ma�ej za�odze i gro��ce rzezi�..15 Kilku przera�onych �o�nierzy cofn�o si� od okna,ale sier�ant zast�pi� im drog� i zawr�ci� z miejsca.Powoli ogie� obl�onych s�ab�,a zniech�cenie malowa�o si� na wszystkich twa- rzach.Niespos�b by�o przeci�ga� obron�. Wtem kanonada austriacka zwolnia�a,a jaki� g�os grzmi�cy krzykn�� zrazu po niemiecku, a potem po w�osku: � Poddajcie si�!! �Nigdy!� zarycza� kapitan z kt�rego� okna.I na nowo zacz�a si� palba,w�cieklejsza i bardziej zab�jcza ni� przedtem.Kilku naszych �o�nierzy zn�w pad�o. Niejednemu ju� oknu zabrak�o obro�c�w,a kapitan wo�a� zduszonym rozpacz� g�osem: � Nie przyjd�!!Nie przyjd�! I biega� jak szalony �ciskaj�c konwulsyjnie r�koje�� szabli,got�w umrze� raczej ni� si� podda�.Wtem zbieg� sier�ant z poddasza krzycz�c co mia� si�y: �Id�!Id�... �Id�!� powt�rzy� krzyk ten w�dz stary,,nieprzytomnym od rado�ci g�osem. Na krzyk ten wszystko,co jeszcze reszt� ducha mia�o w sobie,zdrowi,ranni,oficerowie, �o�nierze,rzucili si� do okien,a ogie� morderczy zagrzmia� raz jeszcze. I oto w kilka chwil mo�na by�o dostrzec niepok�j,a potem zamieszanie pomi�dzy oblega- j�cymi. Natychmiast kapitan zebra� gar�� ochotnik�w w dalszej izbie,�eby zrobi� wycieczk� i ba- gnetami odeprze� Austriak�w od wzg�rza,po czym zn�w na schody skoczy�. Zaledwie wpad� do izby,kiedy us�yszano gwa�towny t�tent,kt�remu towarzyszy�o prze- ra�liwe...hurra!a z okien ujrzano skr� dymu dwuro�ne czapki karabinier�w w�oskich, szwadron kawalerii p�dz�cej co pary w koniach i piorunowe b�yski szabel kr�c�cych w po- wietrzu m�y�ce i spadaj�cych na karki,na g�owy... W tej�e chwili ochotnicy wypadli z pochylonymi bagnetami,a nieprzyjacielskie szeregi zachwia�y si�,zmiesza�y i zacz�y ucieka� w pop�ochu.Wkr�tce potem plac boju zosta� oczyszczony,dom wolny,a dwa bataliony w�oskiej piechoty i dwa dzia�a zaj�y wzg�rze. Ale stary kapitan z��czywszy si� ze swoim regimentem walczy� jeszcze wraz z t� garstk� m�nych,jaka mu zosta�a;a nawet jaka� zb��kana kula zrani�a go lekko w lew� r�k�,w czasie starcia na bagnety. Dzie� sko�czy� si� triumfem naszych.Ale nazajutrz rozpocz�wszy b�j na nowo,W�osi, pomimo nadludzkich wysi�k�w odwagi,zwyci�eni zostali przez przewa�aj�ce si�y austriac- kie,za� rankiem 27 zacz�li smutny odwr�t ku Mincio. Dzielny kapitan,lubo ranny,szed� pieszo razem z �o�nierzami swymi,znu�ony i milcz�cy, a przybywszy pod wiecz�r do Quito,nad Mincio,natychmiast zacz�� szuka� swego poruczni- ka,kt�ry,zabrany przez nasz ambulans jako ranny w r�k�,wpierw od niego nadci�gn�� tam ju� musia�.Jako� wskazano mu ko�ci�,w kt�rym by� urz�dzony napr�dce lazaret wojenny. Poszed�.Ko�ci� przepe�niony by� rannymi,kt�rych u�o�ono w dwa szeregi,ju� to na ��- kach,ju� na materacach le��cych wprost na posadzce.Dw�ch lekarzy i kilku pos�ugaczy uwija�o si� tutaj,a z r�nych stron s�ycha� by�o st�umione krzyki i j�ki. Zaledwie wszed�szy zatrzyma� si� kapitan u progu i patrz�c doko�a szuka� porucznika swego,gdy wtem jaki� g�os cienki i s�aby zawo�a� tu� przy nim: � Panie kapitanie!! Obr�ci� si� � by� to ma�y dobosz.. Le�a� on wyci�gni�ty na tapczanie koz�ami podpartym,okryty po pier� czerwon� firank� z ko�cielnego okna,r�ce i ramiona mia� odkryte,twarz zblad�� i wychud��,ale oczy zawsze b�yszcz�ce jako per�y czarne. �Ty�e� tu,ch�opcze?�zawo�a� kapitan zdumiony.I zaraz doda� surowym swoim g�osem: � Brawo!!Spe�ni�e� powinno��. � Com m�g�,tom zrobi�.Nic wielkiego...� odrzek� ma�y dobosz...16 � By�e� ranny??� rzek� kapitan szukaj�c wzrokiem swego oficera na bliskich tapczanach. �A c� robi�!� odpowiedzia� ch�opiec,kt�remu dodawa�a odwagi do m�wienia ta ogromna rado��,�e dosta� pierwsz�,i to prawdziw� ran�,bez czego nie �mia�by oczywi�cie ust otworzy� wobec kapitana.�Chocia� przychyla�em si� jak mog�em,i tak mnie zobaczyli zaraz.By�bym o dwadzie�cia minut wcze�niej dolecia�,�eby mi nie wpakowali kulki.Szcz�- �cie jeszcze,�em zaraz znalaz� adiutanta ze sztabu i �e mog�em mu odda� t� kartk�.Ale niech licho porwie,jak� mia�em drog�!W gardle mi zasch�o,umiera�em z pragnienia,ba�em si�,�e ju� nie dolec�;p�aka�em z w�ciek�o�ci,my�l�c,�e ka�da minuta op�nienia dla tych tam,co walcz� na wzg�rzu...No i jako� si� dowlok�em.Chwa�a Bogu!Ale,za przeproszeniem pana kapitana!Pan kapitan ma r�k� skrwawion�... Istotnie,ze skaleczonej r�ki kapitana,spod zrobionego napr�dce opatrunku s�czy�o si� kil- ka kropel krwi po jego palcach. �Ja panu kapitanowi mocniej obwi���!Pan kapitan pozwoli...Kapitan poda� r�k� lew� ch�opcu,a praw� wyci�gn��,aby mu pom�c odwi�za� zbyt lu�ny w�ze� banda�a i poprawi� go. Ale ch�opiec zaledwie g�ow� uni�s� od poduszki,zblad� mocno i opad� zn�w na ni�. �Do�� ju�,do��!� rzek� kapitan widz�c to i usuwa� zawi�zan� r�k�,kt�r� ma�y dobosz chcia� przytrzyma�.� Pami�taj ty o sobie,zamiast o innych,bo nawet i ma�e dra�ni�cie mo�e mie� z�e skutki,kiedy je zaniedbasz. Ch�opiec wstrz�sn�� g�ow�. �O musia�e� ty,biedaku,niema�o krwi straci� � doda� kapitan spojrzawszy na niego uwa�nie � kiedy� taki s�aby!! �Czym straci� du�o krwi?...Ech,panie kapitanie,�eby tylko t yle!Niech no pan kapitan spojrzy! I �ci�gn�� owo pokrycie. Kapitan cofn�� si� krokiem w ty�,przej�ty zgroz�.Ma�y dobosz mia� ju� tylko jedn� nog�, praw�.Lew� amputowali mu a� do kolana;krwawe szmaty owija�y t � straszliw� ran�... W tej chwili przechodzi� mimo lekarz wojskowy,ma�y cz�owieczek,opas�y,bez surduta, w kamizelce tylko. �A,panie kapitanie �m�wi� szybko,zbli�aj�c si� do ma�ego dobosza � oto brzydki przy- padek!Noga mog�a by� na pewno wyleczona,i to w najkr�tszym czasie,gdyby jej ch�opak nie by� sforsowa� w tak g�upi spos�b.Ale co z takim?...Ranny by�,a lecia�...przysz�o zapale- nie,gangrena i trzeba by�o uci��.No,ale ch�opak zuch!To trzeba mu przyzna�. �eby zap�aka�,�eby zakrzykn��,nie!Najdzielniejszy w�oski ch�opak,jakiegom kiedykol- wiek operowa�,s�owo honoru!Dobra w nim krew! I spiesz�c si� odszed�. A kapitan namarszczy� wielkie siwe brwi i utkwi� spojrzenie w ch�opcu naci�gn�wszy na niego przykrycie,po czym,jakby mimowolnie i ci�gle patrz�c na ma�ego dobosza,podni�s� r�k� do g�owy i zdj�� kepi. �Panie kapitanie!� wykrzykn�� zdumiony ch�opiec.� Co pan kapitan robi?...Przede mn�?... A wtedy �w szorstki �o�nierz,kt�ry nigdy �agodnego s�owa nie wyrzek� do swoich pod- w�adnych,odpowiedzia� g�osem niewypowiedzianie s�odkim i wzruszonym: �Kapitanem tylko jestem,a ty...bohaterem!� To m�wi�c rzuci� si� z otwartymi ramio- nami na ma�ego dobosza i po trzykro� uca�owa� jego pier�,tam gdzie bije serce..17 PRZY �O�U ,,TATY � Pewnego ranka,w d�d�ystym dniu marcowym,ma�y ch�opiec w wie�niaczej odzie�y, przemok�y i zab�ocony,z zawini�tkiem pod pach�,stan�� przed od�wiernym �Szpitala Piel- grzym�w �w Neapolu i zapyta� o swego ojca podaj�c list,kt�ry przyni�s� z sob�.Ch�opiec mia� twarz poci�g��,smag��,bladaw�,z zamy�lonymi oczyma i zawsze wp�otwartymi,gru- bymi wargami,przez kt�re wida� by�o bardzo bia�e z�by.Przyszed� z wioski le��cej w okoli- cach Neapolu.Ojciec jego wydaliwszy si� z domu w roku zesz�ym,�eby szuka� zarobku we Francji,powr�ci� by� do W�och i ma�o co przedtem wyl�dowa� w Neapolu,gdzie niespodzia- nie z�o�ony niemoc�,tyle tylko mia� czasu,�eby w paru s�owach zawiadomi� rodzin� o po- wrocie i o tym,�e le�y w szpitalu. �ona jego,zrozpaczona t� wiadomo�ci�,a nie mog�c ruszy� si� z domu,bo mia�a c�reczk� s�ab�,a najm�odsz� dziecin� na r�ku,wys�a�a do Neapolu najstarszego synka,dawszy mu na drog� kilka sold�w,�eby pilnowa� ojca,�tatusia �,jak tam m�wi�.I tak ch�opczyna przyw�- drowa� dziesi�� mil piechot� i stan�� w nieznanym mie�cie. Od�wierny rzuciwszy na list okiem zawo�a� dozorc� chorych i powiedzia� mu,�eby za- prowadzi� ma�ego do ojca. �Do jakiego ojca?� zapyta� dozorca.Ch�opczyna dr��c ca�y,�eby si� nie dowiedzie� cze- go z�ego,powiedzia� nazwisko.Ale dozorca takiego nazwiska nie przypomnia� sobie. � Taki stary robotnik w�drowny??� zapyta�. �Robotnik �odrzek� ch�opiec jeszcze bardziej zal�knionym g�osem � ale nie bardzo sta- ry...W�drowny robotnik...Tak. � Kiedy przyszed� do szpitala??Ch�opiec rzuci� okiem na list. � Z pi�� dni temu b�dzie.. Dozorca sta� chwil� drapi�c si� w g�ow�,po czym jakby nagle przypomniawszy co� sobie: � Aha!!� rzek�..� Ju� wiem!!Czwarta sala,��ko w rogu. �A czy bardzo chory?...Jak si� ma?�zapyta� trwo�liwie ch�opczyna.Dozorca spojrza� na niego i nie odpowiedziawszy na pytanie rzek�: � P�jd� ze mn�!! Wst�pili na schody,przeszli szeroki korytarz i stan�li w otwartych drzwiach sali,sk�d by�o wida� ��ka ustawione we dwa d�ugie rz�dy. � P�jd�!!� powt�rzy� dozorca wchodz�c.. Ch�opiec zebra� odwag� i szed� za nim w prawo i w lewo rzucaj�c wystraszone spojrzenia na mizerne,blade twarze chorych.Jedni z nich mieli oczy zamkni�te i wygl�dali jakby ju� nie�ywi,inni patrzyli przed siebie b�yszcz�cym od gor�czki,przera�onym wzrokiem,jeszcze inni j�czeli i skar�yli si� jak dzieci.Sala by�a mroczna,powietrze przesycone ostr� woni� lekarstw;dwie siostry mi�osierdzia kr�ci�y si� oko�o chorych z flaszeczkami w r�ku. Doszed�szy w g��b sali dozorca zatrzyma� si� przy jednym z ��ek,rozsun�� firank� i rzek�: � Oto tw�j ojciec!! Ch�opak uderzy� w p�acz,wypu�ci� zawini�tko spod pachy i uchwyciwszy r�k� chorego, bezw�adnie na ko�drze le��c�,g�ow� do jego piersi przytuli�. Chory nie poruszy� si� nawet. Podni�s� si� ch�opczyna,popatrzy� na ojca i znowu p�aczem wybuchn�� �a wtedy zwr�ci� na niego chory przeci�g�e spojrzenie i zdawa� si� go poznawa�. Usta jego nie poruszy�y si� jednak.Biedny tata,jak�e by� zmieniony!Syn nigdy by go nie pozna�..18 Posiwia�y mu w�osy,broda uros�a,mia� twarz spuchni�t�,rozczerwienion�,z naci�gni�t� silnie i b�yszcz�c� sk�r�,usta zgrubia�e,oczy widne zaledwie,wszystkie rysy zupe�nie zmie- nione.Tylko czo�o i czarne �uki brwi zosta�y te same.Oddycha� z trudem. �Tatusiu!M�j tatusiu!�zawo�a� ch�opczyna.�To ja!Czy mnie poznajesz,tato?Ja Szy- mu�,tw�j Szymu�...Przyszed�em ze wsi...mama mnie przys�a�a.Przyjrzyj mi si�,drogi tatu- siu!Przem�w s�owo! Ale chory,popatrzywszy na niego uwa�nie,oczy zamkn��. �Tatusiu,co wam,tatusiu?!...Ja jestem synek wasz,Szymu�!...Wszak�e chory nie poru- szy� si� i tylko dysza� ci�ko.Wtedy,p�acz�c,przysun�� sobie ch�opiec sto�ek,usiad� i czeka� nie zdejmuj�c oczu z twarzy ojca. �Pewno doktor przyjdzie � my�la� sobie �to mi co powie �.I pogr��y� si� w smutnym rozmy�laniu przypominaj�c sobie,jak to si� ojciec w �wiat puszcza�,jak si� �egna� z dzie�mi na statku,jak go potem wygl�dali wszyscy z dobr� mysi� i jak przysz�a wiadomo��,�e chory, i jak matka wtedy gorzko p�aka�a... I zn�w przychodzi�y mu na my�l straszne rzeczy.�Widzia� ojca swojego umar�ym,matk� w �a�obie,ca�� ich gromadk� w n�dzy... D�ugo tak siedzia� os�upia�y,a� uczu� lekkie dotkni�cie r�ki na ramieniu.Odwr�ci� si� �y- wo:by�a to zakonnica. � Co jest mojemu ojcu??Na co chory?� zapyta� z po�piechem. � To tw�j ojciec??� zapyta�a zakonnica. � Tak,,ojciec...Przyszed�em ze wsi...Co mu jest?Na co on chory? � Nie smu� si�,,ch�opcze!B�d� dobrej my�li.Zaraz tu przyjdzie doktor. I oddali�a si� nic nie m�wi�c wi�cej. W p� godziny potem pos�ysza� dzwonek i ujrza� wchodz�cego do sali doktora z asysten- tem swoim.Zakonnica i dozorca szli za nimi.Tak id�c przez d�ug� sal� zatrzymywali si� przy ka�dym ��ku.Biednemu ch�opcu zdawa�o si�,�e nigdy chyba do ojca jego nie dojd�,a za ka�dym krokiem lekarza trwoga jego ros�a wraz z oczekiwaniem. Nareszcie stan�li u s�siedniego ��ka.Lekarz by� starcem wysokim,przygarbionym nieco, a twarz mia� powa�n�.Zanim si� od owego ��ka oddali�,ch�opczyna powsta� ze sto�ka,a gdy si� lekarz do ojca jego zbli�y�,nie mog�c �ez powstrzyma�,zap�aka�. Stary pan popatrzy� na niego. �To synek chorego �rzek�a zakonnica �przyszed� ze wsi dzi� rano.Lekarz po�o�y� ch�opcu r�k� na ramieniu,po czym pochyli� si� nad chorym,pomaca� puls jego,dotkn�� czo�a i zada� kilka pyta� siostrze mi�osierdzia,kt�ra odpowiedzia�a: � Wszystko jak by�o.... Wtedy lekarz zamy�li� si�,po czym rzek�: �Jeszcze to samo trzeba robi� dalej...Tu ch�opiec odwa�y� si� i zapyta� dr��cym g�osem i z twarz� zalan� �zami: � Co jest mojemu ojcu?? �Uspok�j si�,dziecko!� rzek� doktor k�ad�c mu znowu r�k� na ramieniu.�Ojciec tw�j ma r�� w twarzy.Niebezpieczna to rzecz,ale jest jeszcze nadzieja.Pilnuj go.Zosta� przy nim.Twoja obecno�� ulg� jest dla niego. � Ale kiedy mnie ojciec nie poznaje!!� zawo�a� ch�opiec zrozpaczonym g�osem.. � Ale ci� pozna..Nie b�j si�!Mo�e ci� jutro pozna.Miejmy nadziej� i b�d� dobrej my�li. Ch�opiec chcia�by si� jeszcze o niejedno zapyta�,ale nie �mia�.Tymczasem lekarz poszed� dalej,a on rozpocz�� swoje czuwanie przy chorym. Nie mog�c wiele pom�c poprawia� mu ko�dr�,dotyka� delikatnie j ego r�ki,op�dza� go z much,pochyla� si� nad nim za ka�dym st�kni�ciem,a kiedy siostra dawa�a choremu nap�j lub lekarstwo,odbiera� od niej szklank�,�y�eczk� albo te� je podawa�..19 Zdarza�o si�,�e chory otwiera� oczy i patrzy� na niego;ale nie da� dot�d �adnego znaku,�e go poznaje,chocia� spojrzenie jego zatrzymywa�o si� na nim coraz d�u�ej,zw�aszcza gdy ch�opiec p�acz�c chusteczk� oczy zakrywa�. I tak przeszed� dzie� pierwszy. Noc przespa� ch�opczyna skulony na dw�ch zestawionych w k�cie sali krzes�ach,a ledwo rozednia�o,zn�w si� zabra� do swojej pos�ugi przy ojcu. Dnia tego zdawa�o si�,�e spojrzenie chorego zaczyna by� jakby przytomniejsze.Zdawa�o si�,�e pieszczotliwe s�owa dziecka budz� jaki� b�ysk wdzi�czno�ci w jego �renicach.Poru- szy� raz nawet wargami,jak gdyby co� chcia� powiedzie�. Kiedy po kr�tkim os�upieniu zn�w otworzy� oczy,zdawa�o si�,�e wzrok jego szuka ma�e- go dozorcy. Doktor by� tego dnia dwa razy przy chorym i zauwa�y� w stanie jego nieco polepszenia. Pod wiecz�r,zbli�aj�c do nabrzmia�ych ust ojca lekarstwo,spostrzeg� ch�opczyna jak gdyby lekki u�miech na nich.Nabra� wi�c ducha i dobrej nadziei.Zaraz te� spodziewaj�c si�,�e chory s�owa jego co� nieco� zrozumie,zacz�� mu opowiada� o matce,o ma�ych siostrzycz- kach,o tym,jak to oni powr�c� obaj do domu,i zaklina� ojca,�eby by� dobrej my�li,g�osem wzruszonym i w pe�nych mi�o�ci wyrazach.A cho� chwilami w�tpi�,czy jest rozumiany, m�wi� przecie�,bo mu si� zdawa�o,�e chory,nie rozumiej�c go nawet,z jak�� ulg� i przy- jemno�ci� s�ucha g�osu jego,w kt�rym dr�a�o g��bokie przywi�zanie,smutek �i nadzieja.I tak przeszed� dzie� drugi i trzeci,i czwarty,w�r�d ma�ych polepsze�,pogorsze� nag�ych;a ch�opiec tak by� swoim zaj�ciom oddany,ze ledwie dwa razy na dzie� prze�kn�� kawa�ek chleba z serem,kt�ry mu przynosi�a zakonnica,i prawie �e nie widzia� i nie s�ysza�,co si� w sali dzieje;ani umieraj�cych,ani po�piesznych krok�w si�str w�r�d nocy,ani �kania rozpacz- liwego tych,co odchodzili st�d od bliskich swoich bez nadziei �adnej,ani tych wszystkich bolesnych i strasznych scen �ycia szpitalnego,kt�re w innych okoliczno�ciach przyku�yby go do ziemi niewymown� zgroz�. Godziny i dnie przechodzi�y,a on by� ci�gle tam,przy swoim tatusiu,baczny,staranny, dr��cy za ka�dym westchnieniem chorego,za ka�dym j�kiem jego;�yj�c pomi�dzy nadziej�, kt�ra mu dodawa�a si�y,a zw�tpieniem,kt�re mu mrozi�o serce. Ale pi�tego dnia uczyni�o si� choremu nagle gorzej. Doktor przyszed�,popatrzy� i zwiesi� g�ow�,jakby chcia� rzec,�e wszystko sko�czone,a ch�opczyna pad� na sto�ek wybuchaj�c �kaniem. Wyp�aka� si� biedak,po czym rozmy�la� pocz��.Pociesza�a go rzecz jedna.Bo przy po- gorszeniu tym nawet zdawa�o mu si�,�e chory jest jakby przytomniejszym.Coraz bardziej patrzy� na ch�opca,z coraz widoczniejszym rozrzewnieniem;ani lekarstwa,ani napoju nie chcia� bra�,jak tylko od niego,i coraz cz�ciej porusza� z wysi�kiem ustami,jakby chcia� przem�wi�,a nieraz czyni� to tak wyra�nie,�e syn chwyta� jego r�k�,podniecony nag�� otu- ch�,i wo�a� rado�nie: �Tatusiu!Drogi tatusiu!Nied�ugo ju� b�dziesz zdrowy!Wr�cimy na wie�,do domu,do mamy!...B�dziemy si� cieszyli wszyscy!Nied�ugo!...Nied�ugo!... By�a czwarta z po�udnia,kiedy w�a�nie w takim przyst�pie rozczulenia i radosnej nadziei ch�opiec pos�ysza� nagle u najbli�szych drzwi sali kroki ci�kie i silny g�os,kt�ry m�wi�: � �egnam siostr�!! By�y to tylko dwa s�owa,a przecie� ch�opiec drgn�� ca�y,a g�os mu zamar� w piersiach. W tej�e chwili wszed� do sali cz�owiek z du�ym zawini�ciem w r�ku,a za nim wesz�a za- konnica. Ch�opiec krzykn�� przenikliwie,porwa� si�,lecz jakby wr�s� w ziemi�.Cz�owiek obejrza� si�,popatrzy� przez chwil� i krzykn�wszy gwa�townie:�Szymu�!� rzuci� si� ku niemu.Ma- lec pad� w ramiona ojca �kaj�c,bez tchu prawie..20 Zakonnice,dozorcy,asystenci zbiegli si� i stali zdumieni.Ch�opiec nie m�g� przem�wi� ni s�owa. �M�j Szymu�!M�j Szymu�!�powtarza� ojciec i patrza� nie rozumiej�c na ��ko chorego, i zn�w syna �ciska� i ca�owa�.�Powiedz�e mi �rzek� wreszcie �co to wszystko znaczy? Przecie� ciebie zaprowadzili do innego ��ka!A ja sypia� po nocach nie mog�em,bo tu matka pisze:�Posy�am go � a ciebie nie ma i nie ma.Odk�d�e� ty tutaj,ch�opcze?...Jak si� to sta� mog�o?...A ja ledwom si� wygrzeba�!...Ale teraz,ho!ho!...A mama?A Kostusia?A braci- szek?Jak�e si� maj�?...Ale po co my tu jeszcze w szpitalu!P�jd�my,ch�opcze!Jezus,Ma- rio!Kto by to powiedzia�!... Nareszcie ch�opiec och�on�� i opowiedzia� napr�dce o domu,o rodzinie,po czym rzek�: �Jakim ja szcz�liwy!Jaki szcz�liwy!Jak�e to smutne dnie by�y!Jakie ci�kie!� I zno- wu ca�owa� ojca oderwa� si� od niego nie mog�c.Ale jednak nie rusza� si� z miejsca. � No to p�jd�my!!�rzek� ojciec.� Jeszcze tej nocy zajdziemy do domu..P�jd�! I wzi�� ch�opca za r�k�.Ch�opiec odwr�ci� g�ow� i na chorego patrzy�. � No!!Idziesz,czy nie idziesz?� zapyta� ojciec zdziwiony.Ch�opie