2623
Szczegóły |
Tytuł |
2623 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2623 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2623 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2623 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
edmund de Amicis
SERCE
OPOWIADANIA MIESI�CZNE
T�umaczy�a:
MARIA KONOPNICKA.3
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press,Gda�sk 2000.4
�...chodzi�bym z du�o wi�ksz� ochot� do szko�y,gdyby nam nauczyciel opowiada� co
dzie� takie rzeczy jak dzi� z rana.Ale c�!Tylko raz w miesi�cu ma by� jedno takie i mamy
je dosta� na pi�mie,i b�dzie zawsze o pi�knym i dobrym czynie jakiego� ma�ego ch�opca �...
Te s�owa jednego z m�odziutkich bohater�w �Serca �najlepiej wyra�aj� niezniszczalny
urok zawartych w nim opowiada�.
Opowiadania miesi�czne stanowi� cz�� ksi��ki.Ca�o�� ukaza�a si� w roku 1955.
�Serce �napisa� wioski pisarz Edmund de Amicis na podstawie pami�tnik�w swego syna,
ucznia szko�y elementarnej w Turynie.Opisuj�c histori� prze�y� szkolnych ch�opca,w��czy�
do niej tekst literackich zada� szkolnych,jakie ch�opcy otrzymywali co miesi�c � st�d nazwa
tych utwor�w:opowiadania miesi�czne.
Opowiadania te oddajemy dzi� do r�k naszych m�odych czytelnik�w z przekonaniem,�e
przeczytaj� je z r�wnie g��bokim wzruszeniem,z jakim czytali je bohaterowie �Serca ��mali
uczniowie szko�y tury�skiej ko�ca XIX wieku..5
MA�Y PATRIOTA Z PADWY
Pewnego razu parostatek francuski p�yn�� z Barcelony,miasta hiszpa�skiego,do Genui;a
znajdowali si� na pok�adzie Francuzi,W�osi,Hiszpanie i Szwajcarowie.I by� tam mi�dzy
innymi ch�opiec jedenastoletni,biednie odziany,sam,kt�ry si� trzyma� ci�gle na uboczu jak
le�ne zwierz�tko,pogl�daj�c na ludzi spode �ba!Bo to by�o tak:przed dwoma laty jego ojciec
i jego matka,wie�niacy z okolic Padwy,sprzedali tego ch�opca bandzie linoskok�w,kt�rzy
nauczywszy go przer�nych sztuk to pi�ci�,to kopaniem,to g�odem,w�drowali z nim przez
Francj� i Hiszpani�,bij�c go bez lito�ci i je�� mu nie daj�c.Wi�c kiedy przyw�drowali do
Barcelony,�w ch�opiec,nie mog�c wytrzyma� tego bicia i tego g�odzenia i wyniszczony do
ostatka si�,uciek� od swego dozorcy i odda� si� w opiek� konsula w�oskiego,kt�ry ulitowaw-
szy si� nad nim umie�ci� go na tym parostatku i da� mu list do kwestora w Genui,�eby tego
biedaka do rodzic�w odes�a�.Do tych rodzic�w,co go to sprzedali,jak gdyby by� bydl�ciem,
nie cz�owiekiem.Biedny ch�opiec by� ca�y poraniony i ledwo si� na nogach trzyma�.Dali mu
kajut� drugiej klasy.Patrzyli na niego ludzie,niejeden i zapyta� o co,ale on nie odpowiada�.I
tak si� zdawa�o,�e wszystkich nienawidzi i wszystkimi gardzi,tak mu dojad�y i stru�y serce
te razy i te g�odzenia.Wszak�e uda�o si� trzem podr�nym przez uporczywe pytania rozwi�-
za� mu jako� j�zyk,tak �e w kilku szorstkich s�owach na p�l w�oskich,na p� hiszpa�skich,a
na p� francuskich opowiedzia� im swoj� histori�.
Ci trzej podr�ni to nie byli W�osi,ale zrozumieli,co ten ch�opiec m�wi�,i troch� z lito�ci,
a troch� z tego,�e im wino szumia�o w g�owie,dali mu pieni�dzy �artuj�c i namawiaj�c,�eby
im jeszcze co wi�cej opowiedzia�.A �e do sali wesz�o w owej chwili kilka pa�,wszyscy trzej
chcieli si� pokaza� i rzucali mu pieni�dze wo�aj�c:� Trzymaj,ch�opcze!Trzymaj jeszcze!� i
pobrz�kuj�c lirami po stole.
Ch�opiec nape�ni� kieszenie,podzi�kowa� p�g�osem,zawsze jednako dziki,ale ze spojrze-
niem pierwszy raz u�miechni�tym i wdzi�cznym;po czym zaraz poszed� do swojej kajuty,
zaci�gn�� firank� i siedzia� cicho,rozmy�laj�c o swym dziwnym losie.M�g� teraz za te pie-
ni�dze nakupi� sobie r�nych �akotek,on,kt�ry przez dwa lata �akn�� suchego chleba;m�g�
te� kupi� sobie w Genui ubranie,on,co od dw�ch lat w �achmanach chodzi�;i tak�e m�g�
przynie�� je z sob� rodzicom,kt�rzy pewnie inaczej by go wtedy przyj�li,ni� gdyby przy-
szed� z pr�nymi r�kami.Przecie� te pieni�dze to by�y dla niego jakby ma�y maj�tek.Tak to
on sobie rozmy�la� pocieszony,poza firank� kajuty,podczas kiedy trzej podr�ni rozmawiali
z sob� siedz�c przy obiadowym stole w po�rodku sali drugiej klasy.Pili i rozmawiali o po-
dr�ach swoich,o krajach,jakie poznali,i od s�owa do s�owa zacz�li m�wi� o W�ochach.
Zacz�� jeden skar�y� si� na ober�e,drugi na koleje �elazne,a potem wszyscy wpadli w za-
pa� i wygadywali na wszystko,co w�oskie.Ten wola�by podr�owa� po Laponii,tamten
opowiada�,jako w ca�ych W�oszech s� sami oszu�ci i z�odzieje,trzeci prze�miewa� si�,�e
urz�dnicy w�oscy nie umiej� czyta�.
� Nar�d nieuk�w!!� rzek� pierwszy..
� Brudas�w!!� rzek� drugi..
� Z�o....� zacz�� trzeci i chcia� powiedzie� �z�odziei �,ale nie doko�czy� s�owa.
Grad sold�w i p�lir�wek spad� im nagle na g�owy,na plecy,potoczy� si� po stole,po po-
k�adzie z piekielnym ha�asem.
Wszyscy trzej skoczyli w�ciekli patrz�c w g�r�,a tu im jeszcze na twarze run�a gar��
miedziak�w.
�Macie tu swoje pieni�dze!Trzymajcie swoje grosze!� krzykn�� z pogard� ch�opiec ze-
rwawszy firank� swej kajuty.� Nie przyjmuj� wsparcia od tych,kt�rzy moj� ojczyzn� znie-
wa�aj�!.6
MA�A WIDETA LOMBARDZKA
W 1859 roku,podczas wojny o oswobodzenie Lombardii,wkr�tce po bitwie pod Solferino
i San Martino,w kt�rej Francuzi i W�osi zwyci�yli Austriak�w,w pi�kny poranek czerwco-
wy ma�y oddzia� konnicy z Saluzzo jecha� st�pa samotn� �cie�yn� w kierunku pozycji nie-
przyjacielskich,bacznie rozgl�daj�c si� po okolicy.
Oddzia� prowadzi� oficer i wachmistrz,a wszyscy je�d�cy patrzyli daleko przed siebie
wyt�onym wzrokiem w zupe�nym milczeniu,spodziewaj�c si� lada chwila ujrze� poprzez
zaro�la bielej�ce mundury austriackie.Tak przybyli do ma�ego wiejskiego domku otoczonego
wierzbami;przed nim sta� dwunastoletni mo�e ch�opczyna strugaj�c no�em ga��zk�,z kt�rej
sobie widocznie chcia� g�adki kij zrobi�.Z otwartego okna domku powiewa� szeroki tr�jkolo-
rowy sztandar,ale wewn�trz nie by�o nikogo.Zapewne mieszka�cy wywiesiwszy chor�giew
uciekli w obawie przed Austriakami.
Ujrzawszy kawalerzyst�w,ch�opiec odrzuci� ga��� i zdj�� czapk�.By� to pi�kny ch�opczy-
na z ogorza�� twarz�,z du�ymi,niebieskimi oczyma,z jasnymi,d�ugimi w�osami,a przez
otwart� koszul� wida� by�o nagie jego piersi.
�Co ty tu robisz?�zapyta� oficer zatrzymuj�c konia.� Dlaczego nie uciek�e� razem z ro-
dzicami?
�Ja nie mam rodzic�w � odrzek� ch�opczyna.�Jestem podrzutkiem,sierot�,co mi kto ka-
�e,to robi�,a zosta�em tutaj,�eby widzie� wojn�.
� A nie widzia�e� ty Austriak�w??
� Nie..Od trzech dni nie widzia�em.
Oficer pomy�la� chwil�,zeskoczy� z konia i zostawiaj�c swoich �o�nierzy jak byli,zwr�-
conych w stron� nieprzyjaciela,wszed� do domu,a stamt�d wydrapa� si� na dach.Dom by�
niski.Z dachu wida� by�o tylko ma�y kawa�ek najbli�szej okolicy.
Oficer zn�w my�la� przez chwil�,patrz�c to na otaczaj�ce domek drzewa,to na swoich
�o�nierzy,po czym nagle zapyta� ch�opca:
� S�uchaj,,b�ku!Masz ty dobre oczy?
� Ja??� odrzek� malec.� Ja o wiorst� wr�bla dojrz�....
� A potrafi�by� wyle�� na czubek tego drzewa??
� Na czubek tego drzewa??Ja?...Za p� minuty wylez�!
�A umia��eby� mi powiedzie�,co stamt�d wida�?O tam!Chmury kurzawy,b�yszcz�ce
bagnety,konie?...
� Co bym za� nie mia� umie�..
� A co chcesz za t� us�ug�??
� Co ja chc�?� powt�rzy� ch�opiec i u�miechn�� si�.� Nic nie chc�.Co mam chcie�!A
zreszt�,dla Szwab�w to bym tego za �adne skarby nie zrobi�.Ale dla naszych!Przecie ja je-
stem Lombardczyk.
� Dobrze..W�a��e pr�dko!
� Zaraz,,tylko trzewiki zdejm�...
Zdj�� trzewiki,�cisn�� pasek od spodni,rzuci� czapk� w traw� i obj�� pie� wierzby.
�Uwa�aj!...�krzykn�� oficer chc�c go powstrzyma�,jak gdyby zdj�ty nag�ym jakim�
strachem.
Ch�opiec obr�ci� si� i spojrza� pytaj�co swymi pi�knymi,niebieskimi oczyma.
� Nic ju�,,nic � rzek� oficer..� Wy�a� dalej..Ch�opak wdrapywa� si� jak kot na drzewo.
�Patrze� przed siebie!�krzykn�� wtedy oficer na swoich �o�nierzy.W par� minut by� ju�
malec na samym wierzcho�ku.Uczepiony u samego czuba,sta� po�r�d g�stwiny li�ci,lecz z.7
piersi� odkryt�,a s�o�ce tak promiennie bi�o w jego jasn� g�ow�,�e by�a jak gdyby z�ota.
Oficer zaledwie m�g� go dojrze�,tak si� na tej wy�ynie male�ki wydawa�.
� Prosto przed siebie patrz i daleko!!Jak najdalej mo�esz!� krzykn�� ku niemu.
Dos�ysza� ch�opak i �eby lepiej widzie�,pu�ci� si� praw� r�k� drzewa i do czo�a j� od
s�o�ca przystawi�.
� Co tam widzisz??� zapyta� oficer.
Pochyli� si� ch�opak nieco ku niemu i os�oniwszy r�k� usta z jednej strony,�eby g�os �a-
twiej szed�,odpowiedzia�:
� Dw�ch ludzi konnych na wielkim go�ci�cu..
� Daleko??
� B�dzie z p� mili..
� Ruszaj� si�??
� Nie,,stoj�.
�I co jeszcze widzisz?� Zapyta� oficer po chwili milczenia.� Patrz teraz w prawo!
Ch�opiec odwr�ci� si� w prawo,po czym rzek�:
� Niedaleko cmentarza,,pomi�dzy drzewami,co� b�yszczy...Co� jakby bagnety...
� A ludzi widzisz??
� Nie..Pewno si� w zbo�u skryli.
Wtem da� si� s�ysze� �wist kuli,kt�ry przeszywszy wysoko powietrze,daleko gdzie�,poza
domem,skona�.
� Z�a�,,ch�opcze!� krzykn�� oficer..�Dojrzeli ci�!Nie chc� ju� nic wi�cej!Z�a� zaraz!
� Kiedy ja si� nie boj�!!...� odkrzykn�� malec..
� Z�a�!!� powt�rzy� oficer.� A co widzisz na lewo??
� Na lewo??
� Tak,,na lewo!
Ch�opiec obr�ci� g�ow� w lew� stron�,w tej�e chwili drugi �wist,ostrzejszy i ni�ej,prze-
szy� powietrze.Ch�opak wstrz�sn�� si� ca�y.
� Do kaduka!!� zawo�a�..� Mierz� we mnie jak w drozda....Kulka przelecia�a tu�,tu�...
� Z�a�!!� krzykn�� rozkazuj�co zirytowany oficer.
�Zaraz zlez�!� odrzek� ch�opiec.� Tylko �em si� o ga��� zahaczy�,prosz� pana.Na lewo,
chcia� pan wiedzie�?...
� Na lewo,,ale z�a�!� krzykn�� oficer.
� Na lewo � zawo�a� ch�opiec odwracaj�c si� piersi� W t� stron� � tam gdzie kaplica,zdaje
mi si�,�e widz�...
Trzeci �wist w�ciekle zatarga� powietrzem i nagle ch�opak pocz�� na d� lecie� chwytaj�c
si� ga��zi,po czym spad� g�ow� na d� i z otwartymi ramiony.
� Przekle�stwo!!� krzykn�� oficer skoczywszy ku niemu..
Ch�opiec le�a� na wznak,z szeroko odrzuconymi r�kami,nieprzytomny.Krew cienkim pa-
semkiem s�czy�a si� po lewej stronie piersi.A ju� wachmistrz i dwaj �o�nierze skoczyli z ko-
ni.Schyli� si� oficer,rozerwa� ch�opcu koszul� � kula karabinowa przeszy�a mu lewe p�uco..
� Nie �yje!!� krzykn�� oficer..
� Owszem,,�yje!� odrzek� stary wachmistrz..
� Ach biedny,,dzielny ch�opcze!� wo�a� oficer..� Odwagi!!Odwagi!
Ale gdy tak m�wi�:�Odwagi!� i przyciska� mu swoj� chustk� ran�,ch�opczyna przymkn��
oczy i opu�ci� g�ow�.Umar�.
Zblad� oficer i patrzy� na niego przez chwil�,potem mu g�ow� mi�kko na trawie po�o�y�,
podni�s� si�,stan�� nad nim i zn�w patrzy�.
Wachmistrz i dwaj �o�nierze patrzyli tak�e na ch�opca stoj�c nieruchomo.Inni za� zwr�ce-
ni byli ku nieprzyjacielowi.
� Biedny ch�opczyna!!Biedne,dzielne dziecko!� powtarza� oficer smutnie...8
Po czym zbli�y� si� do domu,wzi�� z okna tr�jkolorow� chor�giew i okry� ni� jak ca�unem
ma�e,nie�ywe cia�ko,zostawiaj�c ods�onion� twarz tylko.Wachmistrz po�o�y� przy zmar�ym
jego trzewiki,czapk�,kijek na p� ostrugany i no�yk.
Stali tak jeszcze nad nim przez chwil� w milczeniu,po czym oficer zwr�ci� si� do wach-
mistrza i rzek�:
�Przy�lemy po niego ambulans wojskowy.Zgin�� jak �o�nierz.Pochowaj� go �o�nierze.
B�dzie mia� pogrzeb wojskowy.
To powiedziawszy przes�a� r�k� poca�unek od ust umar�emu i krzykn��:
� Na ko�!!
Skoczyli wszyscy na siod�a,oddzia� si� po��czy� i ruszy� drog�.A w kilka godzin p�niej
ma�y poleg�y odbiera� honory wojskowe.O zachodzie s�o�ca posun�y si� przednie stra�e
w�oskie szeroko rozwini�tym frontem ku nieprzyjacielowi,a na drodze,kt�r� przebie�a� z
rana oddzia� kawalerii,posuwa� si� dwoma szeregami wielki batalion bersalier�w,kt�rzy
kilka dni przedtem m�nie zdobyli Wzg�rze �w.Marcina.
Wiadomo�� o �mierci ch�opca dosz�a ju� tych walecznych �o�nierzy,zanim opu�cili sw�j
ob�z.�cie�yna biegn�ca wzd�u� jasnego strumienia o kilka tylko krok�w oddalon� by�a od
ma�ego domku.
Wi�c kiedy pierwsi oficerowie tego batalionu zobaczyli ma�ego trupka,jak le�a� u st�p
drzewa przykryty tr�jkolorowym sztandarem,oddali mu pok�on szpadami;jeden za� z nich
schyli� si� nad brzeg strumyka,zerwa� par� kwiat�w,kt�rych tam by�o pe�no,i rzuci� zmar-
�emu.Tak zaraz inni bersalierzy,jak szli,tak si� schylali,rwali kwiaty i rzucali je tak samo.
W kilka minut cia�o ch�opczyny by�o nimi zupe�nie pokryte,a oficerowie i �o�nierze id�c,tak
m�wili:
� Brawo,,ma�y Lombardczyku!...
� �egnaj,,ch�opczyno!
� Niech �yje s�awa!!
� �egnaj,,ma�y �o�nierzu!...
Wtem jeden z oficer�w rzuci� mu sw�j medal zas�ugi.Inny zn�w pochyli� si� i uca�owa�
zimne czo�o ch�opca.A kwiaty pada�y ci�gle na bose no�yny,na piersi skrwawione,na jasn�
g��wk� jego.A on jak gdyby spa� na trawie,otulony w sztandar,z t� bia�� twarz�,cichy,
u�miechni�ty...w�a�nie jak gdyby czu� biedny ch�opczyna t� po�miertn� s�aw� i jak gdyby
by� rad,�e �ycie odda� za Lombardi� swoj�..9
MA�Y PISARCZYK Z FLORENCJI
Przechodzi� kurs czwartej klasy w szkole elementarnej.�liczny to by� Florentczyk,z czar-
nymi w�osami,a bia�� twarz�,najstarszy syn pewnego urz�dnika kolei �elaznych,kt�ry maj�c
liczn� rodzin�,a ma�� pensje,�y� w niedostatku.
Ojciec kocha� go bardzo.Pob�a�liwy by� dla niego i dobry.Pob�a�liwy we wszystkim,tyl-
ko nie w tym,co dotyczy�o szko�y.Na tym punkcie by� surowym i wymagaj�cym,bo ch�o-
piec musia� nauki ko�czy� jak najpr�dzej i jak najpr�dzej obj�� jaki� urz�d,�eby pomaga�
rodzinie.A wiadomo,�e kto chce pr�dko cos znaczy�,musi t�go pracowa� i nie traci� czasu,
lipiec cho� si� ch�opiec uczy� dobrze,ojciec jeszcze go i tak do nauki zap�dza�.Bo sam ju�
nie bardzo by� m�ody,a w ci�kiej pracy czu� si� postarza�ym przedwcze�nie.
Niemniej jednak,cho� ni� tak obarczony w swym urz�dzie,bra� jeszcze to st�d,to zow�d
jak�� poboczn� prac�,�eby tylko nastarczy� potrzebom domowym.Najcz�ciej by�o to prze-
pisywanie,na kt�rym mu cz�� nocy schodzi�a codziennie,a nieraz i �wit zastawa� go przy
nim.
W ostatnich czasach podj�� si� u jednego wydawcy dziennik�w i ksi��ek zapisywania na
opaskach nazwisk i adres�w abonent�w;a za ka�de pi��set takich opasek,zaadresowanych
du�ymi literami i czytelnie,dostawa� trzy liry.Ale robota owa bardzo go m�czy�a i cz�sto si�
na ni� skar�y� przed swoj� rodzin�.
�Trac� oczy � mawia� �dobija mnie ta praca po nocach.A� jednego razu powiada do nie-
go �w najstarszy synek:
�Tato,daj mi to robi� za siebie!Wiesz przecie,jak ja �adnie pisz� i zupe�nie podobnie do
ciebie.Ale ojciec odpowiedzia�:
�Nie,synu!Przede wszystkim nauka.Twoja szko�a daleko wa�niejsza ni�li te opaski;wy-
rzuca�bym sobie,gdybym ukr�ci� cho� godzin�.Dzi�kuj� ci,ale nie chc� i nie ma o czym
gada�.
A syn wiedzia�,�e w tych rzeczach nie ma co si� z ojcem upiera� i nie upiera� si�.
Ale oto,jak sobie poradzi�.
Wiedzia� dobrze,�e ojciec jego ko�czy pisanie o p�nocy i idzie do sypialni ze swojej iz-
debki.Tego by� pewny.Kiedy na wielkim zegarze wybi�a dwunasta,s�ysza� zawsze odsuwa-
nie krzes�a od sto�u i powolne kroki ojca.
Wi�c jednej nocy przeczekawszy,a� si� ojciec do ��ka po�o�y,wsta� cicho,ubra� si� i po
omacku poszed�szy do izdebki owej zapali� lamp�,usiad� przy biurku,na kt�rym bieli� si�
stos opasek wraz z list� adresow�,i niewiele my�l�c zacz�� pisa�,na�laduj�c zupe�nie pismo
swego ojca.
I mi�o mu by�o pisa�,i rad by�,cho� si� i ba� troch�,a opaski zapisane pi�trzy�y si� przed
nim.Od czasu do czasu k�ad� pi�ro,zaciera� r�ce,zn�w zaczyna� pisa� z zapa�em,nastawiaj�c
ucha i u�miechaj�c si� z lekka.
Zapisa� sto sze��dziesi�t.Zarobi� lira.
Przesta�,po�o�y� pi�ro,sk�d je wzi��,zagasi� �wiat�o i na palcach do ��ka powr�ci�.
Tego dnia w po�udnie siad� ojciec do sto�u w wybornym humorze.Nic a nic nie pomiar-
kowa�.Bo t� robot� wykonywa� mechanicznie,na godziny j� mierz�c,i cz�sto przy niej my-
�l�c o czym innym,a dopiero nazajutrz liczy� zapisane opaski.
Siedz�c tak wes� przy stole,poklepa� syna po ramieniu i rzek�:
� Ech,,Julku,jeszcze z twego ojca lepszy pracownik,ni�e� my�la�!
W dwie godzin machn��em wczoraj wiecz�r o trzeci� cz�� wi�cej roboty ni� zwykle!
Jeszcze moja r�ka sprawna,a i oczy pe�ni� swoj� s�u�b�..10
A Julek milcza�,szcz�liwy,i tylko w duchu tak m�wi�;�Biedny tato!Nie tylko mu u�a-
twiam robot�,ale przyczyniam mu rado�ci,�e si� m�odszym i silniejszym czuje.Dobra nasza!
Nie tra�my odwagi!�
Tak zach�cony powodzeniem czeka� nocy,a gdy dwunasta wybi�a,znowu wsta� cicho i
dalej do roboty.I tak przez wiele nocy wci��,jedna po drugiej.A ojciec ci�gle jeszcze nic nie
miarkowa�.Raz tylko wychodz�c po kolacji rzek�:
� Nie do uwierzenia,,co nafty w domu wychodzi od jakiego� czasu!
Julek drgn��,ale rozmowa na tym si� sko�czy�a,a nocna robota sz�a dalej.Jednak�e,prze-
rywaj�c tak sen ka�dej nocy,ch�opiec nie wypoczywa� dostatecznie;tote� rankiem wstawa�
zm�czony,a wieczorem przy odrabianiu lekcji ledwo �e otwiera� oczy.A� jednego dnia,
pierwszy raz w �yciu,usn�� nad kajetem.
� Ch�opak!!Co ty!...� krzykn�� jego ojciec..� Do roboty!!Dalej,�piochu!
Wstrz�sn�� si� i do lekcji zabra�.
Ale nast�pnego wieczora i p�niej by�o zn�w to samo.A nawet by�o gorzej jeszcze.
Drzema� nad ksi��kami,wstawa� p�no,lekcje odbywa�,aby zby�,zdawa� si� zniech�cony do
nauk.
Ojciec zacz�� na niego uwa�a�,potem zamy�la� si�,wreszcie wyrzuca� mu lenistwo.
� Julku!� rzek� pewnego rana.� Co si� z tob� sta�o?Ju� ty nie ten,co dawniej.Bardzo mi
si� to nie podoba.Bardzo mi� to martwi!Zwa�,�e ca�a nadzieja rodziny na tobie spoczywa.
Jestem z ciebie nierad!Rozumiesz?
Ten wyrzut,pierwszy raz tak ostrym wypowiedziany g�osem,zmartwi� nieboraka ogrom-
nie.
�Prawda �pomy�la�.� Nie mo�e tak by� dalej.Trzeba zako�czy� t� pomoc i to z�udze-
nie...�
Ale tego� wieczora,jakby naumy�lnie,ojciec wychodz�c z domu rzek� bardzo weso�o:
� Wiecie ??W tym miesi�cu zarobi�em tymi adresami o trzydzie�ci dwa liry wi�cej ni�eli w
zesz�ym!� Co rzek�szy doby� z szuflady paczk� cukierk�w,kt�re kupi�,�eby dzieciom spra-
wi� uciech� z powodu tak powi�kszonego zarobku.
Julek zn�w nabra� otuchy i rzek� sobie:
�Nie,drogi ojcze!B�d� ci� jeszcze �udzi�,jeszcze ci pomaga�!Dob�d� ostatnich si�,�eby
lekcjami przez dzie� nastarczy�,a nocami b�d� jeszcze pracowa� dla ciebie,dla mamy,dla
braci...�
A ojciec tak m�wi� dalej:
�Trzydzie�ci dwa liry wi�cej,to nie bagatela!Cieszmy si�,dzieci.Jedno z was tylko �tu
wskaza� r�k� Julka � martwi mnie i smuci..
A Julek wys�ucha� wyrzutu tego w milczeniu,po�ykaj�c �zy,kt�re mu si� do oczu cisn�y,
a jednocze�nie uczul w sercu wielk�,wielk� s�odycz.
I zapami�tale pracowa� zacz��.Ale nowe znu�enie,do dawnego znu�enia dodane,coraz
by�o trudniejszym do przezwyci�enia.
Tak trwa�y rzeczy co� przez dwa miesi�ce.Ojciec strofowa� Julka prawie co dzie� i patrzy�
na niego coraz niech�tniejszym wzrokiem.A� dnia pewnego poszed� do nauczyciela,�eby z
nim pom�wi� o tym,a nauczyciel rzek�:
�Owszem,lekcje odrabia,bo to inteligentne dziecko,ale tego dawnego zapa�u do nauki
nie ma.Drzemie w klasie,nie uwa�a,jest roztargniony.�wiczenia pisze coraz kr�tsze,aby
zby�,i bazgrze je po prostu.O,jestem pewny,�e m�g�by przy dobrej woli zupe�nie inaczej
si� uczy�!
Tego wieczora wzi�� ojciec ch�opca na stron� i tak do niego m�wi�,z niebywa�� u niego
powag�:
�Julku!Wszak widzisz,jak ja pracuj�,jak sobie �ycie skracam dla rodziny.Ty jednak nie
chcesz mi u�atwi� tego.Nie masz serca ani dla mnie,ani dla matki,ani dla braci!.11
�Ach nie!Nie m�w tak,tato!�zawo�a� Julek wybuchaj�c p�aczem i ju� otwiera� usta,�e-
by wyzna� wszystko,ale ojciec przerwa� mu i rzek�:
�Wiesz,w jak ci�kich warunkach �yjemy.Wiesz,�e aby wy�y�,trzeba dobrej woli i po-
�wi�cenia wszystkich w rodzinie.Wiesz,�e ja sam musia�em podwoi� prac�.Tego miesi�ca
liczy�em na sto lir�w gratyfikacji z kolei,a dowiedzia�em si�,�e nie daj� �adnej.
Us�yszawszy to Julek cofn�� wyznanie,kt�re ju� mu si� na usta cisn�o z duszy,i w
mgnieniu oka odzyskuj�c si�� woli rzek� sam sobie:
�Nie,tato!Nic ci nie powiem!B�d� jeszcze pracowa� tajemnie dla ciebie.Za to strapienie,
jakie ci sprawiam,wynagrodz� ci pomoc� w twych trudach.W szkole i tak promocj� dostan�.
Pierwsza rzecz i najpilniejsza,pomaga� ci w utrzymaniu nas wszystkich i ul�y� ci w tej pra-
cy,kt�ra ci� zabija!�
Od tej rozmowy przesz�o znowu dwa miesi�ce.Dwa miesi�ce nocnej pracy i dziennego
wyczerpania,rozpaczliwych wysi�k�w dziecka i gorzkich wym�wek ojca.Gorsze jednak od
wym�wek by�o to,�e ojciec stawa� si� dla syna coraz ozi�blejszy,�e rzadko tylko odzywa�
si� do niego,jakby to by�o dziecko stracone dla jego serca,po kt�rym nic dobrego spodzie-
wa� si� nie mo�na,tak �e unika� nawet spojrzenia na niego.
Widzia� to Julek i cierpia�;a kiedy ojciec odwr�ci� si� od niego,przesy�a� mu r�k� poca�u-
nek nie�mia�y podnosz�c ku niemu wzrok smutny i pe�en mi�o�ci.Chud� przy tym i coraz by�
bledszy z powodu tej pracy i tego cierpienia,a w miar� ubytku si� coraz bardziej zaniedbywa�
si� musia� w nauce.Zrozumia� wreszcie nieszcz�sny ch�opczyna,�e trzeba mu si� zrzec tej
pracy tajemnej,i co dzie� wiecz�r m�wi� sobie:
�Tej nocy ju� b�d� spa�.Nie wstan� �.
Zaledwie jednak wybi�a dwunasta,zamiast powzi�� odwa�nie to postanowienie,uczuwa�
wyrzuty.Zdawa�o mu si�,�e le��c tak w ��ku uchybia jakiemu� wa�nemu obowi�zkowi,�e
wprost wydziera tego lira ojcu i rodzinie.
I wstawa� cicho,i my�la�,�e przecie� kt�rejkolwiek nocy ojciec obudzi si� i na pisaniu go
zastanie;�e spostrze�e si� przecie kiedy� przeliczywszy z wieczora napisane przez siebie opa-
ski,a tak wyda si� i sko�czy naturalnie wszystko,samo przez si�,bez jego przyczynienia,bez
tego aktu woli,do kt�rego nie mia� dosy� si�y.I tak ci�gn�o si� dalej.
A� pewnego dnia ojciec wyrzek�,jakby naumy�lnie,s�owa,kt�re zdecydowa�y ch�opca
ostatecznie.By�o to tak:matka popatrzy�a na Julka,a �e jej si� zdawa� jeszcze bledszy,jesz-
cze mizerniejszy ni� zwykle,rzek�a:
�Julku,ty� chory,dziecko...�I zwr�ciwszy si� do ojca doda�a:� Julek musi by� chory.
Zobacz tylko,jaki blady!Julku m�j drogi,co tobie?Ale ojciec rzuci� tylko raz okiem na nie-
go i rzek�:
�Kto ma z�e sumienie,ten nie mo�e by� zdr�w.Nie by�o tak dawnymi czasy,kiedy by�
pilnym uczniem i kochaj�cym synem.
� Ale� on chory!!� zawo�a�a matka.
�Nic mnie to ju� nie obchodzi �odpowiedzia� ojciec.A biednemu ch�opczynie,gdy us�y-
sza� te s�owa,zdawa�o si�,�e mu utkwi� n� w sercu.Ach,nie zniesie tego ju� d�u�ej.Nie
mo�e!Ojciec jego...ten ojciec,kt�ry dr�a� dawniej,kiedy ch�opak zakaszla� tylko...Nie ko-
cha go ju� wi�c...Nie ma si� co �udzi�.Umar� wi�c w sercu swego ojca...��Ach nie,ojcze!�
rzek� sobie ch�opiec ze �ci�ni�tym jak�� �mierteln� boja�ni� sercem � teraz ju� naprawd�
wszystko sko�czone,bo �y� nie mog� bez twojej mi�o�ci.Zdob�d� si� na si��,powiem ci
wszystko,nie b�d� ci� d�u�ej oszukiwa�,b�d� si� uczy� jak pierwej!Niech si� dzieje co chce,
byle� mnie kocha� po dawnemu,drogi m�j,najdro�szy ojcze!Ach,teraz ju� jestem zdecydo-
wany na wszystko!�
Ale jeszcze tej�e nocy,z nawyknienia po prostu,wsta�;a gdy wsta�,poszed� raz jeszcze
popatrze� w�r�d ciszy nocnej na t� ma�� izdebk�,gdzie tak d�ugo skrycie czuwa� i pracowa�,
z sercem pe�nym rado�ci najtkliwszej.A gdy przyst�pi� do stolika i zapali� �wiat�o,i zobaczy�.12
te czyste opaski bia�e,na kt�rych ju� nigdy nie mia� pisa� nazwisk ludzi i miast,tych na-
zwisk,kt�re ju� na pami�� umia�,zrobi�o mu si� okropnie smutno i chwyci� nagle za pi�ro,
�eby zwyk�� sw� prac� rozpocz��.Ale w ruchu tym potr�ci� ksi��k�,a ksi��ka spad�a na zie-
mi�.Krew uderzy�a mu do g�owy.Ojciec m�g� si� obudzi�!...Nie zaszed�by go,prawda,na
�adnym z�ym uczynku;owszem,on sam postanowi� powiedzie� mu wszystko.A przecie�
us�ysze� kroki jego w ciemno�ci...by� tak przydybanym w tej ciszy,o tej godzinie...Zbudzi�
i przestraszy� matk�...i mo�e jeszcze widzie�,po raz pierwszy,upokorzenie ojca wobec sie-
bie,gdy wszystko si� wyda...Na t� my�l skamienia� po prostu.Ale nie pos�ysza� nic.Nas�u-
chiwa� przez chwil� u drzwi,kt�re mia� za sob� � nic!!
Ca�y dom by� g��boko u�piony.
Zacz�� wi�c pisa� z po�piechem,a opaski pi�trzy�y si� przed nim.Tak pisz�c s�ysza� mia-
rowy krok stra�y miejskiej w pobliskiej pustej uliczce,potem turkot powozu,kt�ry nagle
usta�;w chwil� p�niej ci�ki turkot woz�w posuwaj�cych si� jeden za drugim,a potem jesz-
cze g��bok� cisz�,przerywan� od czasu do czasu dalekim szczekaniem psa.I pisa�,pisa�...
A tymczasem ojciec jego sta� za nim.Zbudzony stukiem upadaj�cej ksi��ki,przeczeka� on
czas jaki�,wszed� do izdebki w chwili,kiedy turkot woz�w t�umi� jego kroki,i sta� tam,z
swoj� siw� g�ow� ponad ciemn� g��wk� syna i widzia�,jak pi�ro jego biega po opaskach,i w
jednej chwili odgad� wszystko,wszystko przypomnia�,zrozumia�,a niezmierna �a�o�� i tkli-
wo�� zala�a mu dusz� przykuwaj�c go,bez tchu,za plecami syna.A� naraz Julek krzykn��
przera�liwie.Dwoje ramion obj�o mu g�ow� w gwa�townym u�cisku.
� O tato,,tato,przebacz mi!� zawo�a� ch�opiec poznaj�c ojca po p�aczu..
�To ty mi przebacz!�odrzek� ojciec �kaj�c i pokrywaj�c poca�unkami jego czo�o.�Zro-
zumia�em,wszystko wiem,wszystko,i to ja,ja ��dam przebaczenia twego,�wi�te moje
dziecko!P�jd�,p�jd� w moje ramiona.
I d�wign�� go,i w ramionach zani�s� do ��ka zbudzonej matki,rzuci� go w jej obj�cia i
rzek�:
�Uca�uj to anielskie dziecko,kt�re od wielu miesi�cy nie sypia i pracuje po nocach za
mnie,a jam zasmuca� jego serce,jego,co na chleb zarabia� dla nas...
Matka przycisn�a go do piersi nie mog�c s�owa przem�wi� z wielkiego wzruszenia,po
czym rzek�a:
� Spa�,,droga dziecino,spa�!...Zanie� go do ��eczka jego...
Ojciec wzi�� go w ramiona,zani�s� do izdebki jego,po�o�y� go w ��ko ca�uj�c go i piesz-
cz�c,poprawi� mu poduszk� i otuli� ko�dr�.
� Dzi�kuj�,,tato,dzi�kuj�!� powtarza� Julek..�Id� ju� sam spa�!Id�,tato!Dobranoc!
Ale ojciec pragn�� go widzie� u�pionym;usiad� wi�c przy jego pos�aniu?wzi�� r�k� jego i
rzek�:
� spij synu,,�pij!
A Julek,zm�czony,usn�� wreszcie i spa� d�ugo,pierwszym od tylu miesi�cy snem cichym,
spokojnym...A sny mia� mi�e,radosne,�miej�ce.A kiedy oczy otworzy�,a s�o�ce do�� ju�
wysoko by�o na niebie,najpierw uczu�,a potem zobaczy�,tu� przy piersiach swoich,na brze-
gu ��eczka siw� g�ow� ojca,kt�ry tak noc ca�� sp�dzi� i spa� jeszcze,czo�em o serce syna
oparty..13
O SARDY�SKIM DOBOSZYKU
W pierwszym dniu bitwy pod Custozz�,24 lipca 1848 roku,sze��dziesi�ciu �o�nierzy jed-
nego regimentu naszej piechoty,wys�anych dla zaj�cia samotnego domu na wzg�rzu,zosta�o
napadni�tych znienacka przez dwie kompanie armii austriackiej,kt�re razi�y ich strza�ami
karabinowymi z r�nych stron tak,�e zaledwie mieli czas w domu owym si� schroni� i zaba-
rykadowa� zostawiaj�c po drodze kilku rannych i kilku zabitych.
Zapar�szy drzwi jak by�o mo�na,rzucili si� nasi gwa�townie do okien tak na dole,jak na
pierwszym pi�trze i rozpocz�li �ywy ogie� przeciw napastnikom.Ci jednak zbli�ali si� w
porz�dku,zachodz�c p�kolem i odpowiadaj�c ogniem r�wnie silnym.
�W�oskim oddzia�em dowodzi�o dw�ch ni�szych oficer�w i kapitan,wysoki starzec,suchy
i surowy,z siwym w�sem i z siw� czupryn�.A by� z nimi doboszyk,z Sardynii rodem,ch�o-
pak niedu�y,ma�o co wi�cej nad lat czterna�cie maj�cy,a tak drobny,�e wygl�da� ledwo na
dwana�cie,ze smag��,prawie oliwkow� twarz� i czarnymi,skrz�cymi oczyma.Kapitan kie-
rowa� obron� z izby na pierwszym pi�trze,rzucaj�c kr�tkie rozkazy jak pistoletowe strza�y,a
w jego marsowym obliczu nie wida� by�o �adnego wzruszenia.
Doboszyk,troch� poblad�y,ale zwinny w ruchach,skoczy� na st�,wyci�gn�� szyj� i
chwyci� za parapet okna,�eby zobaczy�,co si� za nim dzieje.Jako� zobaczy� skr� dymu
bia�e mundury austriackie zbli�aj�ce si� zwolna przez pola.
A dom sta� na urwistym wzg�rzu,na samym wierzcho�ku,po stronie za� najbardziej stro-
mej wzg�rza tego mia� tylko jedno ma�e okienko w izdebce pod samym dachem.Mo�e te� i
dlatego Austriacy nie grozili tej stronie domu,pra��c ogniem front jego i oba boki.
A by� te� to ogie� prawdziwie piekielny:grad o�owiu,kt�ry dziurawi� mury i str�ca� da-
ch�wki zewn�trz,wewn�trz za� gruchota� sufity,sprz�ty,drzwi i okna,ciskaj�c w powietrze
kawa�y drzewa,chmury wapna,u�amki cegie� i szk�a,�wiszcz�c,skacz�c,rw�c w sztuki,co
na drodze,�e g�owa p�ka�a od trzasku.Od czasu do czasu kt�ry� z �o�nierzy strzelaj�cych z
okien upada� w ty� na posadzk�,a wtedy przenoszono go na stron�.Wielu z nich d�wiga�o si�
znowu i chwiej�c przechodzi�o z izby do izby r�koma przyciskaj�c rany.W kuchni le�a� ju�
jeden zabity,z roztrzaskanym czo�em.Nieprzyjaciel �ciska� swe p�kole.
A� naraz kapitan,kt�ry dotychczas by� niewzruszony,zaniepokoi� si� i wyszed� po�piesz-
nie z izby,prowadz�c za sob� sier�anta.
Za chwil� przybieg� sier�ant i zawo�awszy ma�ego dobosza da� mu znak,�eby szed� za
nim.Ch�opak poprzedzony przez sier�anta skoczy� na drewniane schody i wszed� na puste
poddasze,gdzie kapitan pisa� co� o��wkiem na arkuszu papieru,oparty przy owym ma�ym
okienku,a przy nim sznur od studni.
Sko�czywszy pisa� kapitan z�o�y� papier i przejmuj�c ch�opca na wylot swymi szarymi,
zimnymi oczyma,przed kt�rymi dr�eli wszyscy jego �o�nierze,zawo�a�:
� Doboszu!!
Dobosz przy�o�y� palce do skroni.
� Masz odwag�??� zapyta� kapitan nie zdejmuj�c z niego wzroku.Oczy ch�opcu rozb�ys�y.
� Mam,,kapitanie!
�Patrz tam!� rzek� kapitan poci�gn�wszy go do okienka.�Widzisz,tam w dole,blisko
pierwszych dom�w w Villa Franca,te b�yski bagnet�w?Tam stoj� nasi.Bierz papier,chwy�
si� sznura,spu�� si� okienkiem,przele� zbocze wzg�rza,pole,dobiegnij do naszych i daj t�
�wiartk� pierwszemu oficerowi,jakiego zobaczysz.Rzucaj pas i tornister!
Doboszyk w mgnieniu oka odpi�� pas i tornister,wsun�� papier za pazuch�,sier�ant prze-
rzuci� sznur na zewn�trz i obu r�kami trzyma� g�rny jego koniec,a kapitan pom�g� malcowi
przele�� przez okienko..14
� S�uchaj � rzek�..� Ocalenie ca�ego oddzia�u zale�y od twych n�g i od twej odwagi!!
�Licz na mnie,kapitanie!� odpowiedzia� ch�opak zawieszaj�c si� u sznura..
�A przychyl si� w biegu!�zawo�a� jeszcze kapitan podtrzymuj�c sznur z sier�antem ra-
zem.
� Ojej!!Czemu nie?� odkrzykn�� malec.
� Niech�e ci� B�g prowadzi!!
Za chwil� doboszyk by� ju� na ziemi,sier�ant sznur �ci�gn��,a kapitan przylgn�wszy nie-
mal w�sami do szyby okienka ujrza� ch�opca,jak zbiega� ze wzg�rza.Ju� pewien by�,�e si�
uda,�e ch�opca nikt nie spostrze�e,kiedy kilka bia�ych ob�oczk�w dymu,wznosz�cych si� z
ziemi przed biegn�cym i poza nim,przekona�o go,�e Austriacy spostrzegli ma�ego dobosza i
�e strzelaj� do niego.Ale ch�opiec p�dzi� na skr�cenie karku.Nagle pad�.
�Zabity!�rykn�� kapitan �ciskaj�c pi�cie.Nie dom�wi� jednak jeszcze tego s�owa,kiedy
ch�opiec zerwa� si� i pobieg� znowu.
� Ach,,upad� tylko!� szepn�� kapitan i odetchn�� wolno..
A ch�opak lecia� co si�y,lecz utyka� nieco.
�St�uk� nog�...� � pomy�la� kapitan..
Jeszcze kilka ob�oczk�w dymu podnios�o si� za ch�opcem tu,to tam,ale ju� w oddali.
By� ocalony.
Kapitan wyda� okrzyk triumfu.Nie ustawa� wszak�e patrze� za nim i dr�a�,bo ka�da
chwila by�a droga.Je�li nie dobiegnie jak najpr�dzej z wezwaniem o natychmiastow� pomoc,
dzielni jego �o�nierze padn� jeden po drugim albo te� b�dzie musia� wraz z nimi odda� si� w
niewol�.
A ch�opiec bieg�.Bieg� czas jaki� jak wiatr,potem wolniej i kulej�c mocno.I zn�w si� ze-
bra� i bieg�,ale zna� by�o,�e mu si� ubywa i zatrzymywa� si� coraz,coraz cz�ciej.
�Musia�a go drasn�� jaka� kula ��pomy�la� kapitan,z dr�eniem prawie siedz�c wszystkie
jego ruchy,i pobudza� go,m�wi� do niego,przynagla�,jak gdyby ch�opiec m�g� by� go dos�y-
sze�,mierz�c rozognionym okiem przestrze� mi�dzy biegn�cym ch�opcem a tymi b�yskami
bagnet�w,kt�re dostrzeg� w dolinie w�r�d p�l pszenicznych oz�oconych s�o�cem.
A tymczasem �wist kul i huk strza��w wstrz�sa� izbami pod nimi;a rozkazy oficer�w
gwa�townie �ciera�y si� z ostrymi j�kami ranionych i trzaskiem sprz�t�w,i �omotem cegie�.
� Dalej!!Pr�dzej!� krzycza� stary dow�dca �cigaj�c wzrokiem biegn�cego dobosza..
�Le�!�piesz!Przekle�stwo!Zn�w si� zatrzyma�...Ach!Biegnie znowu!...Pr�dzej!...
Wtem wszed� oficer donosz�c,�e nieprzyjaciel nie przerywaj�c ognia wywiesi� bia�� cho-
r�giew i do poddania si� wzywa obl�onych.
�Nie odpowiada�!� wrzasn�� kapitan w�ciekle,nie odrywaj�c oczu od biegn�cego ch�op-
ca,kt�ry by� ju� w dolinie,lecz nie bieg�,owszem,zdawa� si� wlec ledwie.�Ale� spiesz!...
Ale� le�,nieszcz�sny!�krzycza� kapitan �ciskaj�c z�by i pi�ci.�Zgi�,trupem padnij,�o-
trze,ale dole�!Ach,tch�rz niegodny!...Ach,tch�rz!...Siad� znowu!...
A ch�opiec,kt�rego g�ow� wzniesion� widzia� ci�gle ponad pszennym �anem,rzeczywi�cie
z oczu mu znikn��,jakby pad� na ziemi�.W tej chwili przecie� zobaczy� j� znowu,t� g�ow�
wzniesion�,a� p�ki jej w oddaleniu nie zakry�y zbo�a.
Wtedy zbieg� gwa�townie ze schod�w.A tam,na pi�trze,kule grzmia�y,izby pe�ne by�y
rannych;niekt�rzy z nich kr�cili si� w k�ko jak pijani czepiaj�c si� sprz�t�w kurczowo;
�ciany i pod�ogi zbryzgane by�y krwi�;trupy zawala�y przej�cia;m�odszy porucznik mia�
prawe rami� zdruzgotane strza�em,a dym i proch grub� chmur� zakrywa�y wszystko.
� Odwagi!!� krzykn�� kapitan..� Nie ust�powa�!!Sta� w miejscu!Posi�ki id�!Odwagi...
Tymczasem Austriacy jeszcze si� przysun�li bli�ej.Wyra�nie teraz poprzez ob�ok dymu
wida� by�o ich z�owrogie twarze,skr� huku strza��w dawa�y si� s�ysze� dzikie ich okrzyki,
ur�gaj�ce ma�ej za�odze i gro��ce rzezi�..15
Kilku przera�onych �o�nierzy cofn�o si� od okna,ale sier�ant zast�pi� im drog� i zawr�ci�
z miejsca.Powoli ogie� obl�onych s�ab�,a zniech�cenie malowa�o si� na wszystkich twa-
rzach.Niespos�b by�o przeci�ga� obron�.
Wtem kanonada austriacka zwolnia�a,a jaki� g�os grzmi�cy krzykn�� zrazu po niemiecku,
a potem po w�osku:
� Poddajcie si�!!
�Nigdy!� zarycza� kapitan z kt�rego� okna.I na nowo zacz�a si� palba,w�cieklejsza i
bardziej zab�jcza ni� przedtem.Kilku naszych �o�nierzy zn�w pad�o.
Niejednemu ju� oknu zabrak�o obro�c�w,a kapitan wo�a� zduszonym rozpacz� g�osem:
� Nie przyjd�!!Nie przyjd�!
I biega� jak szalony �ciskaj�c konwulsyjnie r�koje�� szabli,got�w umrze� raczej ni� si�
podda�.Wtem zbieg� sier�ant z poddasza krzycz�c co mia� si�y:
�Id�!Id�...
�Id�!� powt�rzy� krzyk ten w�dz stary,,nieprzytomnym od rado�ci g�osem.
Na krzyk ten wszystko,co jeszcze reszt� ducha mia�o w sobie,zdrowi,ranni,oficerowie,
�o�nierze,rzucili si� do okien,a ogie� morderczy zagrzmia� raz jeszcze.
I oto w kilka chwil mo�na by�o dostrzec niepok�j,a potem zamieszanie pomi�dzy oblega-
j�cymi.
Natychmiast kapitan zebra� gar�� ochotnik�w w dalszej izbie,�eby zrobi� wycieczk� i ba-
gnetami odeprze� Austriak�w od wzg�rza,po czym zn�w na schody skoczy�.
Zaledwie wpad� do izby,kiedy us�yszano gwa�towny t�tent,kt�remu towarzyszy�o prze-
ra�liwe...hurra!a z okien ujrzano skr� dymu dwuro�ne czapki karabinier�w w�oskich,
szwadron kawalerii p�dz�cej co pary w koniach i piorunowe b�yski szabel kr�c�cych w po-
wietrzu m�y�ce i spadaj�cych na karki,na g�owy...
W tej�e chwili ochotnicy wypadli z pochylonymi bagnetami,a nieprzyjacielskie szeregi
zachwia�y si�,zmiesza�y i zacz�y ucieka� w pop�ochu.Wkr�tce potem plac boju zosta�
oczyszczony,dom wolny,a dwa bataliony w�oskiej piechoty i dwa dzia�a zaj�y wzg�rze.
Ale stary kapitan z��czywszy si� ze swoim regimentem walczy� jeszcze wraz z t� garstk�
m�nych,jaka mu zosta�a;a nawet jaka� zb��kana kula zrani�a go lekko w lew� r�k�,w czasie
starcia na bagnety.
Dzie� sko�czy� si� triumfem naszych.Ale nazajutrz rozpocz�wszy b�j na nowo,W�osi,
pomimo nadludzkich wysi�k�w odwagi,zwyci�eni zostali przez przewa�aj�ce si�y austriac-
kie,za� rankiem 27 zacz�li smutny odwr�t ku Mincio.
Dzielny kapitan,lubo ranny,szed� pieszo razem z �o�nierzami swymi,znu�ony i milcz�cy,
a przybywszy pod wiecz�r do Quito,nad Mincio,natychmiast zacz�� szuka� swego poruczni-
ka,kt�ry,zabrany przez nasz ambulans jako ranny w r�k�,wpierw od niego nadci�gn�� tam
ju� musia�.Jako� wskazano mu ko�ci�,w kt�rym by� urz�dzony napr�dce lazaret wojenny.
Poszed�.Ko�ci� przepe�niony by� rannymi,kt�rych u�o�ono w dwa szeregi,ju� to na ��-
kach,ju� na materacach le��cych wprost na posadzce.Dw�ch lekarzy i kilku pos�ugaczy
uwija�o si� tutaj,a z r�nych stron s�ycha� by�o st�umione krzyki i j�ki.
Zaledwie wszed�szy zatrzyma� si� kapitan u progu i patrz�c doko�a szuka� porucznika
swego,gdy wtem jaki� g�os cienki i s�aby zawo�a� tu� przy nim:
� Panie kapitanie!!
Obr�ci� si� � by� to ma�y dobosz..
Le�a� on wyci�gni�ty na tapczanie koz�ami podpartym,okryty po pier� czerwon� firank� z
ko�cielnego okna,r�ce i ramiona mia� odkryte,twarz zblad�� i wychud��,ale oczy zawsze
b�yszcz�ce jako per�y czarne.
�Ty�e� tu,ch�opcze?�zawo�a� kapitan zdumiony.I zaraz doda� surowym swoim g�osem:
� Brawo!!Spe�ni�e� powinno��.
� Com m�g�,tom zrobi�.Nic wielkiego...� odrzek� ma�y dobosz...16
� By�e� ranny??� rzek� kapitan szukaj�c wzrokiem swego oficera na bliskich tapczanach.
�A c� robi�!� odpowiedzia� ch�opiec,kt�remu dodawa�a odwagi do m�wienia ta
ogromna rado��,�e dosta� pierwsz�,i to prawdziw� ran�,bez czego nie �mia�by oczywi�cie
ust otworzy� wobec kapitana.�Chocia� przychyla�em si� jak mog�em,i tak mnie zobaczyli
zaraz.By�bym o dwadzie�cia minut wcze�niej dolecia�,�eby mi nie wpakowali kulki.Szcz�-
�cie jeszcze,�em zaraz znalaz� adiutanta ze sztabu i �e mog�em mu odda� t� kartk�.Ale niech
licho porwie,jak� mia�em drog�!W gardle mi zasch�o,umiera�em z pragnienia,ba�em si�,�e
ju� nie dolec�;p�aka�em z w�ciek�o�ci,my�l�c,�e ka�da minuta op�nienia dla tych tam,co
walcz� na wzg�rzu...No i jako� si� dowlok�em.Chwa�a Bogu!Ale,za przeproszeniem pana
kapitana!Pan kapitan ma r�k� skrwawion�...
Istotnie,ze skaleczonej r�ki kapitana,spod zrobionego napr�dce opatrunku s�czy�o si� kil-
ka kropel krwi po jego palcach.
�Ja panu kapitanowi mocniej obwi���!Pan kapitan pozwoli...Kapitan poda� r�k� lew�
ch�opcu,a praw� wyci�gn��,aby mu pom�c odwi�za� zbyt lu�ny w�ze� banda�a i poprawi�
go.
Ale ch�opiec zaledwie g�ow� uni�s� od poduszki,zblad� mocno i opad� zn�w na ni�.
�Do�� ju�,do��!� rzek� kapitan widz�c to i usuwa� zawi�zan� r�k�,kt�r� ma�y dobosz
chcia� przytrzyma�.� Pami�taj ty o sobie,zamiast o innych,bo nawet i ma�e dra�ni�cie mo�e
mie� z�e skutki,kiedy je zaniedbasz.
Ch�opiec wstrz�sn�� g�ow�.
�O musia�e� ty,biedaku,niema�o krwi straci� � doda� kapitan spojrzawszy na niego
uwa�nie � kiedy� taki s�aby!!
�Czym straci� du�o krwi?...Ech,panie kapitanie,�eby tylko t yle!Niech no pan kapitan
spojrzy!
I �ci�gn�� owo pokrycie.
Kapitan cofn�� si� krokiem w ty�,przej�ty zgroz�.Ma�y dobosz mia� ju� tylko jedn� nog�,
praw�.Lew� amputowali mu a� do kolana;krwawe szmaty owija�y t � straszliw� ran�...
W tej chwili przechodzi� mimo lekarz wojskowy,ma�y cz�owieczek,opas�y,bez surduta,
w kamizelce tylko.
�A,panie kapitanie �m�wi� szybko,zbli�aj�c si� do ma�ego dobosza � oto brzydki przy-
padek!Noga mog�a by� na pewno wyleczona,i to w najkr�tszym czasie,gdyby jej ch�opak
nie by� sforsowa� w tak g�upi spos�b.Ale co z takim?...Ranny by�,a lecia�...przysz�o zapale-
nie,gangrena i trzeba by�o uci��.No,ale ch�opak zuch!To trzeba mu przyzna�.
�eby zap�aka�,�eby zakrzykn��,nie!Najdzielniejszy w�oski ch�opak,jakiegom kiedykol-
wiek operowa�,s�owo honoru!Dobra w nim krew!
I spiesz�c si� odszed�.
A kapitan namarszczy� wielkie siwe brwi i utkwi� spojrzenie w ch�opcu naci�gn�wszy na
niego przykrycie,po czym,jakby mimowolnie i ci�gle patrz�c na ma�ego dobosza,podni�s�
r�k� do g�owy i zdj�� kepi.
�Panie kapitanie!� wykrzykn�� zdumiony ch�opiec.� Co pan kapitan robi?...Przede
mn�?...
A wtedy �w szorstki �o�nierz,kt�ry nigdy �agodnego s�owa nie wyrzek� do swoich pod-
w�adnych,odpowiedzia� g�osem niewypowiedzianie s�odkim i wzruszonym:
�Kapitanem tylko jestem,a ty...bohaterem!� To m�wi�c rzuci� si� z otwartymi ramio-
nami na ma�ego dobosza i po trzykro� uca�owa� jego pier�,tam gdzie bije serce..17
PRZY �O�U ,,TATY �
Pewnego ranka,w d�d�ystym dniu marcowym,ma�y ch�opiec w wie�niaczej odzie�y,
przemok�y i zab�ocony,z zawini�tkiem pod pach�,stan�� przed od�wiernym �Szpitala Piel-
grzym�w �w Neapolu i zapyta� o swego ojca podaj�c list,kt�ry przyni�s� z sob�.Ch�opiec
mia� twarz poci�g��,smag��,bladaw�,z zamy�lonymi oczyma i zawsze wp�otwartymi,gru-
bymi wargami,przez kt�re wida� by�o bardzo bia�e z�by.Przyszed� z wioski le��cej w okoli-
cach Neapolu.Ojciec jego wydaliwszy si� z domu w roku zesz�ym,�eby szuka� zarobku we
Francji,powr�ci� by� do W�och i ma�o co przedtem wyl�dowa� w Neapolu,gdzie niespodzia-
nie z�o�ony niemoc�,tyle tylko mia� czasu,�eby w paru s�owach zawiadomi� rodzin� o po-
wrocie i o tym,�e le�y w szpitalu.
�ona jego,zrozpaczona t� wiadomo�ci�,a nie mog�c ruszy� si� z domu,bo mia�a c�reczk�
s�ab�,a najm�odsz� dziecin� na r�ku,wys�a�a do Neapolu najstarszego synka,dawszy mu na
drog� kilka sold�w,�eby pilnowa� ojca,�tatusia �,jak tam m�wi�.I tak ch�opczyna przyw�-
drowa� dziesi�� mil piechot� i stan�� w nieznanym mie�cie.
Od�wierny rzuciwszy na list okiem zawo�a� dozorc� chorych i powiedzia� mu,�eby za-
prowadzi� ma�ego do ojca.
�Do jakiego ojca?� zapyta� dozorca.Ch�opczyna dr��c ca�y,�eby si� nie dowiedzie� cze-
go z�ego,powiedzia� nazwisko.Ale dozorca takiego nazwiska nie przypomnia� sobie.
� Taki stary robotnik w�drowny??� zapyta�.
�Robotnik �odrzek� ch�opiec jeszcze bardziej zal�knionym g�osem � ale nie bardzo sta-
ry...W�drowny robotnik...Tak.
� Kiedy przyszed� do szpitala??Ch�opiec rzuci� okiem na list.
� Z pi�� dni temu b�dzie..
Dozorca sta� chwil� drapi�c si� w g�ow�,po czym jakby nagle przypomniawszy co� sobie:
� Aha!!� rzek�..� Ju� wiem!!Czwarta sala,��ko w rogu.
�A czy bardzo chory?...Jak si� ma?�zapyta� trwo�liwie ch�opczyna.Dozorca spojrza� na
niego i nie odpowiedziawszy na pytanie rzek�:
� P�jd� ze mn�!!
Wst�pili na schody,przeszli szeroki korytarz i stan�li w otwartych drzwiach sali,sk�d by�o
wida� ��ka ustawione we dwa d�ugie rz�dy.
� P�jd�!!� powt�rzy� dozorca wchodz�c..
Ch�opiec zebra� odwag� i szed� za nim w prawo i w lewo rzucaj�c wystraszone spojrzenia
na mizerne,blade twarze chorych.Jedni z nich mieli oczy zamkni�te i wygl�dali jakby ju�
nie�ywi,inni patrzyli przed siebie b�yszcz�cym od gor�czki,przera�onym wzrokiem,jeszcze
inni j�czeli i skar�yli si� jak dzieci.Sala by�a mroczna,powietrze przesycone ostr� woni�
lekarstw;dwie siostry mi�osierdzia kr�ci�y si� oko�o chorych z flaszeczkami w r�ku.
Doszed�szy w g��b sali dozorca zatrzyma� si� przy jednym z ��ek,rozsun�� firank� i rzek�:
� Oto tw�j ojciec!!
Ch�opak uderzy� w p�acz,wypu�ci� zawini�tko spod pachy i uchwyciwszy r�k� chorego,
bezw�adnie na ko�drze le��c�,g�ow� do jego piersi przytuli�.
Chory nie poruszy� si� nawet.
Podni�s� si� ch�opczyna,popatrzy� na ojca i znowu p�aczem wybuchn�� �a wtedy zwr�ci�
na niego chory przeci�g�e spojrzenie i zdawa� si� go poznawa�.
Usta jego nie poruszy�y si� jednak.Biedny tata,jak�e by� zmieniony!Syn nigdy by go nie
pozna�..18
Posiwia�y mu w�osy,broda uros�a,mia� twarz spuchni�t�,rozczerwienion�,z naci�gni�t�
silnie i b�yszcz�c� sk�r�,usta zgrubia�e,oczy widne zaledwie,wszystkie rysy zupe�nie zmie-
nione.Tylko czo�o i czarne �uki brwi zosta�y te same.Oddycha� z trudem.
�Tatusiu!M�j tatusiu!�zawo�a� ch�opczyna.�To ja!Czy mnie poznajesz,tato?Ja Szy-
mu�,tw�j Szymu�...Przyszed�em ze wsi...mama mnie przys�a�a.Przyjrzyj mi si�,drogi tatu-
siu!Przem�w s�owo!
Ale chory,popatrzywszy na niego uwa�nie,oczy zamkn��.
�Tatusiu,co wam,tatusiu?!...Ja jestem synek wasz,Szymu�!...Wszak�e chory nie poru-
szy� si� i tylko dysza� ci�ko.Wtedy,p�acz�c,przysun�� sobie ch�opiec sto�ek,usiad� i czeka�
nie zdejmuj�c oczu z twarzy ojca.
�Pewno doktor przyjdzie � my�la� sobie �to mi co powie �.I pogr��y� si� w smutnym
rozmy�laniu przypominaj�c sobie,jak to si� ojciec w �wiat puszcza�,jak si� �egna� z dzie�mi
na statku,jak go potem wygl�dali wszyscy z dobr� mysi� i jak przysz�a wiadomo��,�e chory,
i jak matka wtedy gorzko p�aka�a...
I zn�w przychodzi�y mu na my�l straszne rzeczy.�Widzia� ojca swojego umar�ym,matk�
w �a�obie,ca�� ich gromadk� w n�dzy...
D�ugo tak siedzia� os�upia�y,a� uczu� lekkie dotkni�cie r�ki na ramieniu.Odwr�ci� si� �y-
wo:by�a to zakonnica.
� Co jest mojemu ojcu??Na co chory?� zapyta� z po�piechem.
� To tw�j ojciec??� zapyta�a zakonnica.
� Tak,,ojciec...Przyszed�em ze wsi...Co mu jest?Na co on chory?
� Nie smu� si�,,ch�opcze!B�d� dobrej my�li.Zaraz tu przyjdzie doktor.
I oddali�a si� nic nie m�wi�c wi�cej.
W p� godziny potem pos�ysza� dzwonek i ujrza� wchodz�cego do sali doktora z asysten-
tem swoim.Zakonnica i dozorca szli za nimi.Tak id�c przez d�ug� sal� zatrzymywali si� przy
ka�dym ��ku.Biednemu ch�opcu zdawa�o si�,�e nigdy chyba do ojca jego nie dojd�,a za
ka�dym krokiem lekarza trwoga jego ros�a wraz z oczekiwaniem.
Nareszcie stan�li u s�siedniego ��ka.Lekarz by� starcem wysokim,przygarbionym nieco,
a twarz mia� powa�n�.Zanim si� od owego ��ka oddali�,ch�opczyna powsta� ze sto�ka,a gdy
si� lekarz do ojca jego zbli�y�,nie mog�c �ez powstrzyma�,zap�aka�.
Stary pan popatrzy� na niego.
�To synek chorego �rzek�a zakonnica �przyszed� ze wsi dzi� rano.Lekarz po�o�y�
ch�opcu r�k� na ramieniu,po czym pochyli� si� nad chorym,pomaca� puls jego,dotkn�� czo�a
i zada� kilka pyta� siostrze mi�osierdzia,kt�ra odpowiedzia�a:
� Wszystko jak by�o....
Wtedy lekarz zamy�li� si�,po czym rzek�:
�Jeszcze to samo trzeba robi� dalej...Tu ch�opiec odwa�y� si� i zapyta� dr��cym g�osem i
z twarz� zalan� �zami:
� Co jest mojemu ojcu??
�Uspok�j si�,dziecko!� rzek� doktor k�ad�c mu znowu r�k� na ramieniu.�Ojciec tw�j
ma r�� w twarzy.Niebezpieczna to rzecz,ale jest jeszcze nadzieja.Pilnuj go.Zosta� przy
nim.Twoja obecno�� ulg� jest dla niego.
� Ale kiedy mnie ojciec nie poznaje!!� zawo�a� ch�opiec zrozpaczonym g�osem..
� Ale ci� pozna..Nie b�j si�!Mo�e ci� jutro pozna.Miejmy nadziej� i b�d� dobrej my�li.
Ch�opiec chcia�by si� jeszcze o niejedno zapyta�,ale nie �mia�.Tymczasem lekarz poszed�
dalej,a on rozpocz�� swoje czuwanie przy chorym.
Nie mog�c wiele pom�c poprawia� mu ko�dr�,dotyka� delikatnie j ego r�ki,op�dza� go z
much,pochyla� si� nad nim za ka�dym st�kni�ciem,a kiedy siostra dawa�a choremu nap�j lub
lekarstwo,odbiera� od niej szklank�,�y�eczk� albo te� je podawa�..19
Zdarza�o si�,�e chory otwiera� oczy i patrzy� na niego;ale nie da� dot�d �adnego znaku,�e
go poznaje,chocia� spojrzenie jego zatrzymywa�o si� na nim coraz d�u�ej,zw�aszcza gdy
ch�opiec p�acz�c chusteczk� oczy zakrywa�.
I tak przeszed� dzie� pierwszy.
Noc przespa� ch�opczyna skulony na dw�ch zestawionych w k�cie sali krzes�ach,a ledwo
rozednia�o,zn�w si� zabra� do swojej pos�ugi przy ojcu.
Dnia tego zdawa�o si�,�e spojrzenie chorego zaczyna by� jakby przytomniejsze.Zdawa�o
si�,�e pieszczotliwe s�owa dziecka budz� jaki� b�ysk wdzi�czno�ci w jego �renicach.Poru-
szy� raz nawet wargami,jak gdyby co� chcia� powiedzie�.
Kiedy po kr�tkim os�upieniu zn�w otworzy� oczy,zdawa�o si�,�e wzrok jego szuka ma�e-
go dozorcy.
Doktor by� tego dnia dwa razy przy chorym i zauwa�y� w stanie jego nieco polepszenia.
Pod wiecz�r,zbli�aj�c do nabrzmia�ych ust ojca lekarstwo,spostrzeg� ch�opczyna jak gdyby
lekki u�miech na nich.Nabra� wi�c ducha i dobrej nadziei.Zaraz te� spodziewaj�c si�,�e
chory s�owa jego co� nieco� zrozumie,zacz�� mu opowiada� o matce,o ma�ych siostrzycz-
kach,o tym,jak to oni powr�c� obaj do domu,i zaklina� ojca,�eby by� dobrej my�li,g�osem
wzruszonym i w pe�nych mi�o�ci wyrazach.A cho� chwilami w�tpi�,czy jest rozumiany,
m�wi� przecie�,bo mu si� zdawa�o,�e chory,nie rozumiej�c go nawet,z jak�� ulg� i przy-
jemno�ci� s�ucha g�osu jego,w kt�rym dr�a�o g��bokie przywi�zanie,smutek �i nadzieja.I
tak przeszed� dzie� drugi i trzeci,i czwarty,w�r�d ma�ych polepsze�,pogorsze� nag�ych;a
ch�opiec tak by� swoim zaj�ciom oddany,ze ledwie dwa razy na dzie� prze�kn�� kawa�ek
chleba z serem,kt�ry mu przynosi�a zakonnica,i prawie �e nie widzia� i nie s�ysza�,co si� w
sali dzieje;ani umieraj�cych,ani po�piesznych krok�w si�str w�r�d nocy,ani �kania rozpacz-
liwego tych,co odchodzili st�d od bliskich swoich bez nadziei �adnej,ani tych wszystkich
bolesnych i strasznych scen �ycia szpitalnego,kt�re w innych okoliczno�ciach przyku�yby go
do ziemi niewymown� zgroz�.
Godziny i dnie przechodzi�y,a on by� ci�gle tam,przy swoim tatusiu,baczny,staranny,
dr��cy za ka�dym westchnieniem chorego,za ka�dym j�kiem jego;�yj�c pomi�dzy nadziej�,
kt�ra mu dodawa�a si�y,a zw�tpieniem,kt�re mu mrozi�o serce.
Ale pi�tego dnia uczyni�o si� choremu nagle gorzej.
Doktor przyszed�,popatrzy� i zwiesi� g�ow�,jakby chcia� rzec,�e wszystko sko�czone,a
ch�opczyna pad� na sto�ek wybuchaj�c �kaniem.
Wyp�aka� si� biedak,po czym rozmy�la� pocz��.Pociesza�a go rzecz jedna.Bo przy po-
gorszeniu tym nawet zdawa�o mu si�,�e chory jest jakby przytomniejszym.Coraz bardziej
patrzy� na ch�opca,z coraz widoczniejszym rozrzewnieniem;ani lekarstwa,ani napoju nie
chcia� bra�,jak tylko od niego,i coraz cz�ciej porusza� z wysi�kiem ustami,jakby chcia�
przem�wi�,a nieraz czyni� to tak wyra�nie,�e syn chwyta� jego r�k�,podniecony nag�� otu-
ch�,i wo�a� rado�nie:
�Tatusiu!Drogi tatusiu!Nied�ugo ju� b�dziesz zdrowy!Wr�cimy na wie�,do domu,do
mamy!...B�dziemy si� cieszyli wszyscy!Nied�ugo!...Nied�ugo!...
By�a czwarta z po�udnia,kiedy w�a�nie w takim przyst�pie rozczulenia i radosnej nadziei
ch�opiec pos�ysza� nagle u najbli�szych drzwi sali kroki ci�kie i silny g�os,kt�ry m�wi�:
� �egnam siostr�!!
By�y to tylko dwa s�owa,a przecie� ch�opiec drgn�� ca�y,a g�os mu zamar� w piersiach.
W tej�e chwili wszed� do sali cz�owiek z du�ym zawini�ciem w r�ku,a za nim wesz�a za-
konnica.
Ch�opiec krzykn�� przenikliwie,porwa� si�,lecz jakby wr�s� w ziemi�.Cz�owiek obejrza�
si�,popatrzy� przez chwil� i krzykn�wszy gwa�townie:�Szymu�!� rzuci� si� ku niemu.Ma-
lec pad� w ramiona ojca �kaj�c,bez tchu prawie..20
Zakonnice,dozorcy,asystenci zbiegli si� i stali zdumieni.Ch�opiec nie m�g� przem�wi� ni
s�owa.
�M�j Szymu�!M�j Szymu�!�powtarza� ojciec i patrza� nie rozumiej�c na ��ko chorego,
i zn�w syna �ciska� i ca�owa�.�Powiedz�e mi �rzek� wreszcie �co to wszystko znaczy?
Przecie� ciebie zaprowadzili do innego ��ka!A ja sypia� po nocach nie mog�em,bo tu matka
pisze:�Posy�am go � a ciebie nie ma i nie ma.Odk�d�e� ty tutaj,ch�opcze?...Jak si� to sta�
mog�o?...A ja ledwom si� wygrzeba�!...Ale teraz,ho!ho!...A mama?A Kostusia?A braci-
szek?Jak�e si� maj�?...Ale po co my tu jeszcze w szpitalu!P�jd�my,ch�opcze!Jezus,Ma-
rio!Kto by to powiedzia�!...
Nareszcie ch�opiec och�on�� i opowiedzia� napr�dce o domu,o rodzinie,po czym rzek�:
�Jakim ja szcz�liwy!Jaki szcz�liwy!Jak�e to smutne dnie by�y!Jakie ci�kie!� I zno-
wu ca�owa� ojca oderwa� si� od niego nie mog�c.Ale jednak nie rusza� si� z miejsca.
� No to p�jd�my!!�rzek� ojciec.� Jeszcze tej nocy zajdziemy do domu..P�jd�!
I wzi�� ch�opca za r�k�.Ch�opiec odwr�ci� g�ow� i na chorego patrzy�.
� No!!Idziesz,czy nie idziesz?� zapyta� ojciec zdziwiony.Ch�opie