2643

Szczegóły
Tytuł 2643
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2643 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2643 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2643 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

William Gibson NEUROMANCER T�umaczy� Piotr W. Cholewa Z wyrazami mi�o�ci dla Deb, dzi�ki kt�rej wszystko si� uda�o. Osobne podzi�kowania sk�adam: Bruce'owi Sterlingowi, Johnowi Shirleyowi, Helden, Tomowi Maddoxowi- wynalazcy LODu i wielu innym, kt�rzy wiedz�, za co. CZʌ� I CHIBA CITY BLUES 1 Niebo nad portem mia�o barw� ekranu monitora nastrojonego na nieistniej�cy kana�. - Nie chodzi o to, �e bior� - t�umaczy� kto�, gdy Case przeciska� si� mi�dzy lud�mi st�oczonymi u wej�cia do Chat. - Po prostu m�j organizm cierpi na silny niedostatek narkotyk�w. To by� g�os z Ci�gu i �art z Ci�gu. W barze Chatsubo spotykali si� zawodowi ekspatrianci. Mo�na tu by�o pi� przez ca�y tydzie�, nie s�ysz�c nawet s�owa po japo�sku. Za barem sta� Ratz. Proteza podrygiwa�a monotonnie, gdy nape�nia� kufle Kirinem. Dostrzeg� Case'a i u�miechn�� si�, ukazuj�c z�by b�d�ce plamist� mieszanin� wschodnioeuropejskiej stali i brunatnej pr�chnicy. Case znalaz� sobie miejsce przy kontuarze, mi�dzy w�tpliw� opalenizn� kt�rej� z dziwek Lonny'ego Zone'a i czy�ciutkim, marynarskim mundurem wysokiego Afrykanina z plemiennymi bliznami na policzkach. - Wage by� tu wcze�niej, z dwoma pajacami. - Ratz zdrow� r�k� pchn�� kufel wzd�u� lady. - Ma do ciebie jaki� interes? Case wzruszy� ramionami. Dziewczyna po prawej stronie zachichota�a i szturchn�a go porozumiewawczo. U�miech barmana sta� si� jeszcze szerszy. Brzydota Ratza by�a legendarna. W epoce niezbyt kosztownego pi�kna jego brak mia� w sobie co� z symbolu. Antyczne rami� zawy�o, gdy si�ga� po kolejny kufel; by�a to rosyjska proteza wojskowa, siedmiofunkcyjny manipulator na serwach, powleczony r�owym plastykiem. - Zbyt wiele w panu artysty, Herr Case - warkn�� Ratz; ten d�wi�k pe�ni� u niego funkcje �miechu. R�owym hakiem podrapa� obwis�y, opi�ty bia�� koszul� brzuch. - Artysty od lekko zabawnych interes�w. - Jasne. - Case �ykn�� piwa. - Kto� tu musi by� zabawny. Cholernie pewne, �e nie ty. Chichot dziwki zabrzmia� o oktaw� wy�ej. - Ani ty, siostro. Wi�c znikaj, co? Zone jest moim osobistym przyjacielem. Spojrza�a mu w oczy i wyda�a najcichszy z mo�liwych odg�os spluni�cia. Wargi ledwie si� poruszy�y. Ale odesz�a. - Jezu - mrukn�� Case. - Jaki horror tu wpuszczasz? Cz�owiek nie mo�e si� spokojnie napi�. - Ha - stwierdzi� Ratz, wal�c �cierk� w nier�wne drewno. - Zone oddaje dzia�k�. Tobie pozwalam pracowa� ze wzgl�du na warto�ci rozrywkowe. Gdy Case podnosi� kufel, nast�pi�a jedna z tych niezwyk�ych chwil ciszy, jakby r�wnoczesna pauza setek niezale�nych konwersacji. Potem zad�wi�cza� chichot dziwki, z odcieniem histerii. - Przelecia� anio� - burkn�� Ratz. - To Chi�czycy - rycza� pijany Australijczyk. - Chi�czycy wymy�lili zasrane struganie nerw�w. W ka�dej chwili polecia�bym na kontynent na obr�bk�. Oni potrafi� ci� ustawi�, ch�opie... - A to... - mrukn�� do swego kufla Case, czuj�c wzbieraj�c� nagle gorycz - to ju� naprawd� g�wno prawda. Japo�czycy zapomnieli ju� wi�cej z neurochirurgii, ni� Chi�czycy w og�le wiedzieli. Czarne kliniki Chiby by�y na samym topie, wprowadza�y co miesi�c ca�e systemy nowych technik, a mimo to nie zdo�a�y usun�� ran, jakie odni�s� w tamtym hotelu w Memphis. By� tu od roku, a wci�� �ni� o cyberprzestrzeni, cho� nadzieja s�ab�a ka�dej nocy. Tyle proch�w, tyle wira�y i �ci�tych zakr�t�w w Mie�cie Nocy, a nadal widzia� we �nie matryc�, jasne kraty logik rozwijaj�ce si� w bezbarwnej pustce... Ci�g by� daleko st�d, za Pacyfikiem, a on nie by� ju� specem konsoli, kowbojem cyberprzestrzeni. By� jeszcze jednym popychaczem, kt�ry stara� si� jako� prze�y�. Ale senne marzenia nadp�ywa�y ka�dej japo�skiej nocy jak elektroniczne woodoo. P�aka� po nich, krzycza� i budzi� si� samotny w ciemno�ci, skulony w swojej kapsule w jakim� skrzynkowym hotelu, wbijaj�c d�onie w p�yt� materaca. Palce �ciska�y piank�, pr�buj�c si�gn�� konsoli, kt�rej nie by�o. - Widzia�em wczoraj twoj� dziewczyn�. - Ratz poda� Case'owi drugie Kirin. - Nie mam dziewczyny - odpar� i �ykn�� z kufla. - Pann� Lind� Lee. Case potrz�sn�� g�ow�. - �adnych kobiet? Nic? Tylko interesy, druhu artysto? Ca�kiem oddany handlowi? - Ma�e piwne oczka barmana kry�y si� g��boko w fa�dach pomarszczonej sk�ry. - Kiedy by�e� z ni�, lubi�em ci� chyba bardziej. Cz�ciej si� �mia�e�. A teraz, kt�rej� nocy, mo�esz si� sta� nazbyt artystyczny. Sko�czysz w klinicznym zbiorniku jako cz�ci zamienne. - �amiesz mi serce, Ratz. - Dopi� piwo, zap�aci� i wyszed�, garbi�c chude, stercz�ce ramiona pod mokrym od deszczu nylonem wiatr�wki koloru khaki. Krocz�c w�r�d t�um�w, Ninsei czu� st�ch�y zapach w�asnego potu. Case mia� dwadzie�cia cztery lata. W wieku dwudziestu dw�ch zosta� kowbojem, koniokradem, jednym z najlepszych w Ci�gu. Uczy� si� u naprawd� najlepszych, McCoya Pauleya i Bobby Quine'a, legend tego fachu. Dzia�a� na nieustannym niemal adrenalinowym haju, produkcie ubocznym m�odo�ci i sprawno�ci, w��czony do robionego na zam�wienie cyberprzestrzennego deku, kt�ry rzutowa� bezcielesn� �wiadomo�� na wszechzmys�ow� halucynacj� matrycy. By� z�odziejem pracuj�cym dla innych, bogatszych z�odziei, pracodawc�w dostarczaj�cych egzotycznego oprogramowania wymaganego dla przebicia jasnych mur�w system�w korporacyjnych, otwieraj�cego okna na z�otono�ne pola danych. Pope�ni� klasyczny b��d, cho� przysi�ga� sobie, �e tego nie zrobi: okrad� swoich zleceniodawc�w. Zatrzyma� co� dla siebie i pr�bowa� pchn�� to u pasera w Amsterdamie. Wci�� nie by� pewien, jak zosta� wykryty. Zreszt�, teraz nie mia�o to znaczenia. Oczekiwa� na �mier�, ale oni tylko si� u�miechali. Oczywi�cie, powiedzieli, mo�e sobie zatrzyma� pieni�dze. Nie ma sprawy. B�d� mu potrzebne. Poniewa� - nadal z u�miechem - maj� zamiar upewni� si�, �e ju� nigdy nie b�dzie pracowa�.Uszkodzili mu system nerwowy wojenn�, rosyjsk� mykotoksyn�. Przywi�zany do ��ka w hotelu w Memphis, halucynowa� przez trzydzie�ci godzin, a jego talent wypala� si� mikron po mikronie. Ingerencja by�a minimalna, subtelna i absolutnie skuteczna. Dla Case'a, �yj�cego jedynie dla niematerialnego uniesienia cyberprzestrzeni, to by� Koniec. W barach, kt�re odwiedza� jako czo�owy kowboj, elita okazywa�a oboj�tno�� czy nawet pogard� dla cia�a. Cia�o to mi�so. Case znalaz� si� w wi�zieniu w�asnego cia�a. Szybko wymieni� ca�y sw�j kapita� na nowe jeny, gruby plik starych, papierowych pieni�dzy, kr���cych bez ko�ca w obiegu zamkni�tym czarnych rynk�w ca�ego �wiata, niby muszelki mi�dzy wyspiarzami Triobriandu. W Ci�gu trudno by�o przeprowadza� uczciwe transakcje z got�wk�. W Japonii by�o to nielegalne. W Japonii, wierzy� w to z tward�, absolutn� pewno�ci�, znajdzie lekarstwo. W Chibie. Albo w zarejestrowanej klinice, albo w strefie cienia czarnej medycyny. R�wnoznacznej z implantami, ostrzeniem nerw�w i mikrobionik�. Chiba jak magnes przyci�ga�a technokryminalne subkultury Ci�gu. W Chibie patrzy�, jak jego nowe jeny znikaj� podczas dwumiesi�cznej rundy bada� i konsultacji. Ludzie z czarnych klinik, jego ostatnia nadzieja, podziwiali precyzj� okaleczenia, po czym wolno kr�cili g�owami. Sypia� teraz w najta�szych skrzyniach, blisko portu, pod kwarcowo-halogenowymi reflektorami. Przez ca�� noc zalewa�y blaskiem doki, jak sceny gigantycznych teatr�w. L�nienie telewizyjnego nieba za�miewa�o �wiat�a Tokio, nawet ogromne, holograficzne logo Fuji Electric Company. Zatoka Tokijska by�a czarnym obszarem, gdzie mewy kr��y�y nad dryfuj�cymi �awicami bia�ego styropianu. Za portem le�a�o miasto; kopu�y fabryk gin�y w cieniu ogromnych, sze�ciennych budynk�w korporacji. Miasto i port rozdziela�a ziemia niczyja, sie� starych uliczek bez oficjalnej nazwy. Miasto Nocy z Ninsei w samym sercu. Za dnia bary przy Ninsei by�y zamkni�te i bezbarwne, neony wygaszone, hologramy martwe, czekaj�ce pod zatrutym, srebrzystym niebem. Dwie przecznice na zach�d od Chat, w herbaciarni zwanej Jarre de Th�, Case popi� podw�jnym espresso pierwsz� tej nocy pigu�k�. By� to p�aski, r�owy o�miok�t, mocna odmiana brazylijskiej deksedryny, kupiona od kt�rej� z dziewczyn Zone'a. �ciany Jarre'a wy�o�ono lustrami, ka�d� p�yt� zwierciad�a obramowuj�c czerwonym neonem. Na pocz�tku, gdy znalaz� si� w Chibie ca�kiem sam, z niewielk� kwot� pieni�dzy i jeszcze mniejsz� porcj� nadziei na znalezienie lekarstwa, wszed� w stan �miertelnego przeci��enia. Zdobywa� got�wk� z ch�odn�, jakby obc�, koncentracj�. W ci�gu pierwszego miesi�ca zabi� dw�ch m�czyzn i kobiet� dla sum, jakie rok wcze�niej uzna�by za �mieszne. Ninsei zu�ywa�a go, a� wreszcie sama sta�a si� eksternalizacj� jakiego� pragnienia �mierci, obc� trucizn�, kt�r� - nie wiedz�c - nosi� w sobie. Miasto Nocy przypomina�o zwariowany eksperyment spo�ecznego darwinizmu, zaprojektowany przez znudzonego badacza, bez przerwy wciskaj�cego klawisz szybkiego przewijania. Przestawa�e� pcha� i ton��e� bez �ladu, ale gdy rusza�e� odrobin� za szybko, zrywa�e� delikatne napi�cie powierzchniowe czarnego rynku. Tak czy tak, znika�e� i nie pozostawa�o nic pr�cz mglistych wspomnie� w m�zgu takiego mebla jak Ratz. Zreszt�, serce, p�uca czy nerki mog�y przetrwa�, s�u��c komu� obcemu, kto mia� do�� nowych jen�w na cz�ci z klinicznych zbiornik�w. Interes by� tu t�em wszystkiego, pod�wiadomym, wszechobecnym szumem, a �mier� akceptowan� form� kary za lenistwo, nieuwag�, brak wdzi�ku, niedostosowanie si� do wymaga� z�o�onego protoko�u. Samotny przy stoliku w Jarre de Th�, z o�miok�tem, kt�ry w�a�nie zaczyna� dzia�a�, i kropelkami potu wyst�puj�cymi na sk�rze d�oni, nagle �wiadom ka�dego mrowi�cego w�oska na ramionach i piersi, Case wiedzia�, �e w pewnym momencie rozpocz�� gr� z samym sob�. Bardzo star� gr�, bez nazwy; ostateczny pasjans. Przesta� nosi� broni, nie zachowywa� podstawowych nawet �rodk�w ostro�no�ci. Wykonywa� najostrzejsze, najbardziej ryzykowne zlecenia ulicy i zyska� reputacj� cz�owieka, kt�ry potrafi zrealizowa� ka�de zam�wienie. Cz�� umys�u zdawa�a sobie spraw�, �e blask autodestrukcji sta� si� jaskrawo widoczny dla wszystkich klient�w, kt�rych mia� coraz mniej. Ta sama cz�� jednak rozkoszowa�a si� �wiadomo�ci�, �e to ju� tylko kwestia czasu. I ta w�a�nie cz�� umys�u, usatysfakcjonowana oczekiwaniem na �mier�, najbardziej nienawidzi�a my�li o Lindzie Lee. Pewnej deszczowej nocy znalaz� j� w salonie gier. Pod jaskrawymi upiorami p�on�cymi poprzez b��kitn� zawiesin� tytoniowego dymu, hologramami Zamku Czarnoksi�nika, Wojny Czo�g�w w Europie, Nowym Jorkiem z powietrza... Tak� j� zapami�ta� - z twarz� sk�pan� w niespokojnych �wiat�ach laser�w, z rysami zredukowanymi do kodu: policzki l�ni�ce szkar�atem po�aru w Zamku Czarnoksi�nika, czo�o zalane lazurem, gdy Monachium pada�o pod natarciem czo�g�w, usta mu�ni�te z�otem iskier, jakie szybuj�cy kursor krzesa� ze �ciany kanionu drapaczy chmur. Szed� wtedy ostro; klocek ketaminy Wage'a ruszy� w drog� do Jokohamy, a pieni�dze mia� ju� w kieszeni. Wszed� tam, by skry� si� przed deszczem sp�ywaj�cym po chodniku Ninsei. Zobaczy� tylko j�, w�r�d dziesi�tek twarzy nad konsolami, poch�oni�t� rozgrywk�. Taki sam wyraz mia�a jej twarz kilka godzin p�niej, gdy spa�a w skrzyni niedaleko portu. G�rna warga przypomina�a lini�, jak� rysuj� dzieci, by przedstawi� ptaka w locie. Przeszed� mi�dzy automatami i stan�� obok niej, wci�� rozemocjonowany za�atwionym niedawno interesem. Podnios�a g�ow�. Dostrzeg� szare oczy obramowane rozmazan� czarn� kredk�. Oczy ma�ego zwierz�tka, pochwyconego �wiat�ami nadje�d�aj�cego pojazdu. Ich wsp�lna noc przeci�gn�a si� do �witu, do bilet�w w porcie poduszkowc�w i jego pierwszej wycieczki przez Zatok�. Deszcz nie ustawa�, padaj�c przy Harajuku, osiadaj�c kroplami na jej plastykowej kurtce. Dzieci Tokio w bia�ych chodakach i foliowych pelerynach spacerowa�y obok s�ynnych butik�w. Wreszcie stan�li w�r�d nocnego gwaru salonu pachinko. Trzyma�a go za r�k� jak ma�a dziewczynka. Prawie miesi�c trwa�o, nim mieszanka narkotyk�w i napi�cia, kt�ra by�a jego naturalnym �rodowiskiem, zmieni�a te wiecznie zdumione oczy w studnie wzajemnej potrzeby. Obserwowa�, jak rozpada si� jej osobowo��, p�ka jak g�ra lodowa, jak odp�ywaj� kry, by wreszcie zobaczy� nagie pragnienie, wyg�odnia�� struktur� uwarunkowania. Patrzy�, jak �ledzi kolejnego jelenia. Koncentracja przywodzi�a mu na my�l modliszki sprzedawane na straganach przy Shiga, gdzie sta�y akwaria ze zmutowanymi b��kitnymi karpiami i �wierszcze w bambusowych klatkach. Wpatrywa� si� w czarny kr�g fus�w na dnie pustej fili�anki. Wibrowa� od proch�w. Br�zowy laminat blatu pokrywa�a m�tna patyna male�kich rys. Deksedryna wzbiera�a wzd�u� kr�gos�upa, a Case widzia� niezliczone losowe uderzenia, niezb�dne dla stworzenia takiej powierzchni. Jarre by� urz�dzony w staromodnym, bezimiennym stylu zesz�ego wieku, nieudolnie ��cz�cym japo�sk� tradycj� z jasnymi, mediola�skimi plastykami. Wszystko jednak zdawa�a si� pokrywa� cienka b�ona, jakby zszargane nerwy tysi�cy klient�w zu�y�y jako� lustra i b�yszcz�ce kiedy� tworzywa, pozostawiaj�c powierzchnie zasnute czym�, czego ju� nigdy nie da si� usun��. - Case, ch�opie... Podni�s� g�ow� i spojrza� w szare oczy obramowane czarn� kredk�. Mia�a na sobie wytarty francuski dres orbitalny i nowe bia�e tenis�wki. - Nie mo�na ci� znale��, cz�owieku. - Usiad�a naprzeciw i opar�a �okcie o st�. R�kawy niebieskiej bluzy zosta�y oderwane u ramion. Automatycznie sprawdzi� jej r�ce, szukaj�c �lad�w igie� i plastr�w. - Chcesz papierosa? Wyci�gn�a z kieszeni na kostce zmi�t� paczk� yeheyuan�w. Wzi�� jednego. Zaczeka�, a� poda mu ogie� czerwon� plastykow� rurk�. - Dobrze sypiasz, Case? Wygl�dasz na zm�czonego. Akcent sugerowa�, �e pochodzi z po�udnia Ci�gu, gdzie� w pobli�u Atlanty. Mia�a blade, niezdrowe worki pod oczami, lecz cia�o g�adkie i j�drne. Dwadzie�cia lat. �wie�e linie b�lu zaczyna�y odbija� si� ju� na sta�e w k�cikach ust. Ciemne w�osy zwi�za�a z ty�u kawa�kiem barwnego jedwabiu. Wz�r na tkaninie m�g� przedstawia� obwody drukowane albo plan miasta. - Je�li nie zapomn� za�y� tabletek - odpar�, uderzony fizyczn� niemal fal� t�sknoty, po��dania i samotno�ci atakuj�cych na cz�stotliwo�ci amfetaminy. Pami�ta� zapach jej sk�ry w przegrzanej skrzyni niedaleko portu, dotyk palc�w splecionych na szyi. To tylko mi�so, pomy�la�. I potrzeby mi�sa. - Wage... - zacz�a, mru��c oczy - chcia�by ci� widzie� z dziur� w twarzy. Zapali�a papierosa. - Kto powiedzia�? Ratz? M�wi�a� z Ratzem? - Nie. Mona. Jej nowy ch�opta� pracuje dla Wage'a. - Nie jestem mu winien a� tyle. - Wzruszy� ramionami. - Straci fors�, je�li mnie za�atwi. - Zbyt wielu ludzi jest mu co� winnych, Case. Mo�e masz pos�u�y� za przyk�ad. Lepiej uwa�aj. - Jasne. Co u ciebie, Linda? Masz gdzie spa�? - Spa�... - Potrz�sn�a g�ow�. - Pewnie, Case. Zadr�a�a i pochyli�a si� nad sto�em. Twarz l�ni�a warstewk� potu. - Trzymaj - mrukn��, wsun�� palce do kieszeni wiatr�wki i wyci�gn�� zmi�t� pi��dziesi�tk�. Odruchowo wyg�adzi� j� pod sto�em, z�o�y� na cztery i poda� Lindzie.- S� ci potrzebne, skarbie. Daj je lepiej Wage'owi. W szarych oczach by�o co�, czego nie potrafi� rozpozna�; czego nigdy przedtem nie widzia�. - Mam mu odda� du�o wi�cej. We�. Nied�ugo dostan� wi�ksz� fors� - sk�ama� patrz�c, jak jego nowe jeny znikaj� w zapinanej na zamek kieszeni. - Jak dostaniesz, poszukaj Wage'a, Case. Szybko. - Na razie, Linda - rzuci� wstaj�c. - Cze��. Pod jej �renicami prze�witywa� milimetrowy pasek bieli. Sanpaku. - I uwa�aj, co masz za plecami. Skin�� g�ow� i wyszed�. Spojrza� za siebie ponad plastykowymi drzwiami. Jej oczy odbija�y si� w klatce czerwonego neonu. Pi�tkowa noc na Ninsei. Min�� stragany yakitori, salony masa�u i koncesjonowan� kawiarni� Pi�kna Dziewczyna, potem elektroniczny grom salonu gier. Ust�pi� z drogi sararimanowi w ciemnym garniturze. Dostrzeg� logo Mitsubishi-Genetech, wytatuowane na grzbiecie prawej d�oni m�czyzny. Autentyczne? Je�li tak, pomy�la�, facet sam szuka k�opot�w. Je�li nie, dobrze mu tak. Pracownicy M-G powy�ej pewnego szczebla mieli implantowane zaawansowane mikroprocesory, kontroluj�ce poziom mutagen�w we krwi. Kto pokazywa� si� z takim wyposa�eniem w Mie�cie Nocy, ko�czy� szybko - w zbiornikach czarnej kliniki. Sarariman by� Japo�czykiem, lecz na Ninsei k��bi� si� t�um gaijin. Grupy marynarzy z portu, podnieceni samotni tury�ci szukaj�cy rozkoszy nie wymienianych w przewodnikach, wa�niacy z Ci�gu, obnosz�cy swoje wszczepy i implanty, a tak�e kilkana�cie r�nych gatunk�w popychaczy. Wszyscy kroczyli ulic� w skomplikowanym ta�cu ��dz i interes�w. Istnia�o mn�stwo teorii t�umacz�cych, dlaczego Chiba City tolerowa�o enklaw� Ninsei. Case przychyla� si� do pogl�du, �e Yakuza chroni� to miejsce jako rodzaj muzeum, przypomnienie w�asnych, skromnych pocz�tk�w. Dostrzega� jednak r�wnie� pewien sens w t�umaczeniu, �e p�czkuj�ce technologie wymagaj� stref le��cych poza prawem, �e Miasto Nocy trwa�o nie ze wzgl�du na swych mieszka�c�w, ale jako �wiadomie pozostawione bez nadzoru pole gry technologii jako takiej. Czy Linda ma racj�, zastanawia� si�, patrz�c na kolorowe �wiat�a. Czy Wage zechce go zabi� dla przyk�adu? To nie mia�o sensu, ale Wage zajmowa� si� g��wnie zakazanymi elementami biologicznymi; m�wi�o si�, �e trzeba do tego by� szale�cem. Linda jednak twierdzi�a, �e Wage chce go zlikwidowa�. Podstawow� tez� Case'a dotycz�c� dynamiki ulicznych interes�w by�o, �e ani sprzedawca, ani kupuj�cy wcale go nie potrzebuj�. Zadanie po�rednika polega�o na uczynieniu siebie z�em koniecznym. Niepewna nisza, jak� znalaz� w przest�pczej ekologii Miasta Nocy, by�a podci�ta k�amstwami, ka�dej nocy przerastana zdrad�. Czuj�c, �e jej �ciany zaczynaj� si� kruszy�, znalaz� si� na skraju niezwyk�ej euforii. Tydzie� temu op�ni� transfer syntetycznego ekstraktu gruczo��w i sprzeda� go z wi�kszym ni� zwykle zarobkiem. Wiedzia�, �e Wage'owi si� to nie podoba�o. Wage by� jego g��wnym dostawc�, od dziewi�ciu lat dzia�a� w Chibie i jako jeden z nielicznych handlarzy gaijin znalaz� powi�zania ze sztywno rozwarstwionym �wiatem przest�pczym poza granicami Miasta Nocy. Materia� genetyczny i hormony �cieka�y na Ninsei kr�t� �cie�k� pe�n� �lepych zau�k�w. Wage'owi uda�o si� jako� prze�ledzi� tras� pewnego towaru i teraz mia� sta�e kontakty w dziesi�tkach miast. Case stan�� przed wystaw�. Sklep oferowa� drobne, b�yszcz�ce przedmioty dla marynarzy: zegarki, scyzoryki, zapalniczki, kieszonkowe magnetowidy, symstymowe deki, obci��one �a�cuchy manriki i shurikeny. Shurikeny zawsze go fascynowa�y - stalowe gwiazdy z ostrymi jak no�e promieniami. Jedne by�y chromowane, inne czarne, jeszcze inne t�czowe jak benzyna na wodzie. Interesowa�y go te chromowane, umieszczone na szkar�atnym ultraskaju, przytrzymywane prawie niewidzialnymi p�tlami rybackiej �y�ki, ozdobione symbolami smok�w lub yin-yang. Chwyta�y i zatrzymywa�y blask neon�w, a Case pomy�la�, �e za takimi w�a�nie gwiazdami pod��a, �e jego przeznaczenie wypisane jest w konstelacjach taniego chromu. - Julie - powiedzia� gwiazdom. - Pora si� spotka� ze starym Julie. Julius Deane mia� sto trzydzie�ci pi�� lat, a jego metabolizm by� pracowicie wypaczany przez fortun�, kt�r� co tydzie� wydawa� na serum i hormony. Podstawow� obron� przed starzeniem by�a doroczna pielgrzymka do Tokio, gdzie chirurdzy genetyczni na nowo uk�adali kody DNA. W Chibie nie wykonywano takich zabieg�w. P�niej lecia� do Hongkongu i zamawia� roczn� porcj� garnitur�w i koszul. Bezp�ciowy i nieludzko cierpliwy, czerpa� zadowolenie chyba jedynie z wyrafinowanych form czci dla kunsztu krawieckiego. Case nigdy nie widzia� go dwukrotnie w tym samym garniturze, cho� garderoba Deane'a sk�ada�a si� prawie wy��cznie ze starannych rekonstrukcji zesz�owieczej odzie�y. Nosi� szk�a korekcyjne w cienkich z�otych oprawkach, wyszlifowane z cienkich p�ytek syntetycznego, r�owego kwarcu i umieszczone uko�nie, jak lustra w wiktoria�skim domu dla lalek. Biura Deane'a mie�ci�y si� w magazynie za Ninsei. Cz�� budynku lata temu urz�dzono do�� oszcz�dnie, wstawiaj�c przypadkowo dobrane europejskie meble - jak gdyby w�a�ciciel zamierza� kiedy� tu zamieszka�. Neoazteckie biblioteczki gromadzi�y kurz pod �cian� w pokoju, gdzie czeka� Case. Para p�katych disneyowskich lamp zachowywa�a chwiejn� r�wnowag� na niskim stoliczku w stylu Kandinsky'ego z lakierowanej na czerwono stali. Zegar a la Dali zwisa� mi�dzy biblioteczkami, a nier�wna tarcza krzywi�a si� do nagiej, betonowej, pod�ogi. Wskaz�wki by�y hologramami, zmieniaj�cymi d�ugo�� w zale�no�ci od kszta�tu fragmentu tarczy, nad kt�rym si� znajdowa�y. Wsz�dzie sta�y bia�e modu�y transportowe z w��kna szklanego. Pachnia�y lekko konserwowanym imbirem. - Jeste� chyba czysty, synu - odezwa� si� bezcielesny g�os Deane'a. - Wejd�, prosz�. Magnetyczne sztaby wysun�y si� z framugi masywnych drzwi z imitacji palisandru, po lewej stronie biblioteczek. Wielkie samoprzylepne litery g�osi�y: JULIUS DEANE IMPORT EKSPORT. O ile meble ustawione w zast�pczej poczekalni wskazywa�y na koniec zesz�ego wieku, sam gabinet pochodzi� z jego pocz�tk�w. G�adka, r�owa twarz Deane' a spogl�da�a na Case' a, o�wietlana staro�ytn� mosi�n� lamp� z prostok�tnym aba�urem z zielonego szk�a. Importer siedzia� za wielkim biurkiem z lakierowanej stali, maj�c po obu stronach wysokie, pe�ne szuflad szafki z jakiego� jasnego drewna. Case przypuszcza�, �e kiedy� u�ywano ich do przechowywania danych na papierowym no�niku. Na biurku poniewiera�y si� kasety, zwoje po��k�ych wydruk�w i cz�ci jakby mechanicznej maszyny do pisania, kt�rej Deane'owi jako� nie udawa�o si� posk�ada�. - C� ci� sprowadza, m�j ch�opcze? - Deane podsun�� Case'owi pod�u�nego cukierka, owini�tego papierkiem w bia�o-niebiesk� kratk�. - Spr�buj. Ting Ting Djahe, najlepsze. Case odm�wi�, usiad� w szerokim, drewnianym fotelu na biegunach i przesun�� kciuk wzd�u� wytartego szwu nogawki czarnych d�ins�w. - Julie, s�ysza�em, �e Wage chce mnie zabi�. - Och. No c�... A gdzie s�ysza�e�, je�li wolno spyta�? - Od ludzi. - Od ludzi - powt�rzy� Deane, ss�c imbirowego cukierka. - Jakich ludzi? Przyjaci�? Case przytakn��. - Nie zawsze mo�na rozpozna� prawdziwych przyjaci�. - Jestem mu winien troch� forsy, Julie. Nic ci nie m�wi�? - Nie kontaktowa� si� ze mn� ostatnio. - Deane westchn��. - Oczywi�cie, gdybym nawet wiedzia�, by� mo�e nie m�g�bym ci powiedzie�. Wiesz, jak stoj� sprawy. - Sprawy? - On jest wa�nym ogniwem, Case. - Rozumiem. Czy on chce mnie zabi�, Julie? - W ka�dym razie ja nic o tym nie wiem.-Wzruszy� ramionami. R�wnie dobrze mogli dyskutowa� o cenach imbiru. - Je�li oka�e si� to zwyk�� plotk�, synu, wpadnij za tydzie�. Dam ci zarobi� na pewnym drobiazgu z Singapuru. - Z hotelu Nan Hai przy Bencoolen? - Jeste� niedyskretny, synu. - Deane u�miechn�� si�. Stalowe biurko kry�o ca�� fortun� w sprz�cie przeciwpods�uchowym. - To na razie, Julie. Pozdrowi� od ciebie Wage'a. Deane uni�s� d�o�, a jego palce musn�y nieskazitelny w�ze� krawata. Nie odszed� daleko, gdy poczu� uderzenie - nag�a, kom�rkowa �wiadomo��, �e kto� za nim idzie. I to blisko. Case traktowa� uprawianie pewnego rodzaju spokojnej paranoi jak kwesti� zupe�nie oczywist�. Problem polega� na utrzymaniu kontroli. Nie by�o to proste, zza stosu r�owych o�miok�t�w. Opanowa� nap�yw adrenaliny i nada� swej w�skiej twarzy wyraz znudzonej oboj�tno�ci udaj�c, �e pozwala t�umowi nie�� si� wzd�u� ulicy. Dostrzeg� ciemn� wystaw� i zdo�a� si� przy niej zatrzyma�. Za szyb� by� chirurgiczny butik, zamkni�ty z powodu remontu. Z r�kami w kieszeniach kurtki patrzy� na p�aski romb hodowlanego cia�a, umieszczony na rze�bionym postumencie ze sztucznego nefrytu. Barwa sk�ry przywodzi�a na my�l dziwki Zone'a; ozdabia� j� tatua� z cyfrowym wy�wietlaczem, pod��czonym do wszczepionego chipa. Po co si� m�czy� operacj�, pomy�la�, kiedy mo�na to wszystko zwyczajnie nosi� w kieszeni? Nie poruszaj�c g�ow�, uni�s� wzrok i przestudiowa� odbicie mijaj�cych go przechodni�w. Tam. Za marynarzami w oliwkowych koszulach z kr�tkim r�kawem. Czarne w�osy, lustrzane okulary, ciemne ubranie, szczup�y... Znikn��. Case ruszy� biegiem, przygarbiony, manewruj�c w�r�d t�umu ludzi. - Mo�esz mi po�yczy� spluw�, Shin? - Dwie godziny. - Ch�opak u�miechn�� si�. Stali w ob�oku zapach�w �wie�ych ryb, na ty�ach straganu z sushi przy Shiga. - Ty wr�ci� za dwie godziny. - Potrzebuj� ju�, ch�opie. Nie masz czego� na miejscu? Shin pogrzeba� za prostymi, dwulitrowymi puszkami, kiedy� zawieraj�cymi sproszkowany chrzan. Wreszcie znalaz� w�ski pakunek w szarej folii. - Taser. Jedna godzina, dwadzie�cia nowych jen�w. Zastaw trzydzie�ci. - Cholera, nie chc� tego. Potrzebuj� pistoletu. Gdybym akurat chcia� kogo� zastrzeli�, jasne? Kelner wzruszy� ramionami i schowa� taser za puszki po chrzanie. - Dwie godziny. Wszed� do sklepu, nie spojrzawszy nawet na rz�d shuriken�w. W �yciu czym� takim nie rzuca�. Kupi� dwie paczki yeheyuan�w, p�ac�c chipem Banku Mitsubishi, wed�ug kt�rego nazywa� si� Charles Derek May. To lepiej ni� Truman Starr, jak w paszporcie. Japonka za lad� wygl�da�a na kilka lat starsz� od starego Deane'a, przy czym ani razu nie korzysta�a z dobrodziejstw nauki. Wyj�� z kieszeni cienki zwitek nowych jen�w. - Chc� kupi� bro�. Skin�a w stron� szafki wype�nionej no�ami. - Nie - odpar�. - Nie lubi� no�y. Wyj�a spod lady w�skie, pod�u�ne pud�o. Na pokrywie z ��tej tektury wyrysowano tandetnie kobr� z rozpostartym kapturem. Wewn�trz le�a�o osiem identycznych, owini�tych bibu�k� cylindr�w. Patrzy�, jak plamiste palce zdzieraj� papier. Unios�a obiekt, by m�g� si� przyjrze� - matowa, stalowa rurka z rzemienn� p�tl� na jednym ko�cu i niewielk�, br�zow� piramidk� na drugim. �cisn�a rur�, obejmuj�c kciukiem i palcem wskazuj�cym koniec przy piramidce. Szarpn�a za rzemie�. Trzy l�ni�ce teleskopowe fragmenty zwini�tej ciasno spr�yny wysun�y si� i zablokowa�y. - Kobra - powiedzia�a. Ponad migocz�cymi neonami niebo nad Ninsei mia�o pos�pny, szary kolor. Powietrze by�o coraz gorsze, a tego wieczoru wyros�y mu chyba z�by i co drugi cz�owiek nosi� mask� filtracyjn�. Case sp�dzi� dziesi�� minut nad pisuarem, usi�uj�c znale�� wygodny spos�b noszenia kobry. W ko�cu wcisn�� uchwyt za pasek d�ins�w; piramidkowe ostrze mie�ci�o si� pomi�dzy �ebrami a podszewk� wiatr�wki. Mia� wra�enie, �e przy pierwszym kroku ca�e urz�dzenie potoczy si� na chodnik, ale czu� si� pewniej. W Chat zwykle nie prowadzi�o si� interes�w, cho� w ci�gu tygodnia pojawiali si� tu r�ni klienci. W pi�tki i soboty sytuacja zmienia�a si� zupe�nie. Stali go�cie byli na miejscu, jak zwykle, lecz gin�li w t�umie marynarzy i specjalist�w z marynarzy �yj�cych. Otwieraj�c drzwi, Case szuka� wzrokiem Ratza, ale barmana nie by�o. Lonny Zone, rezyduj�cy tu alfons, obserwowa� z ojcowsk� dum�, jak kt�ra� z jego dziewcz�t pracuje nad m�odym marynarzem. Zone bra� pewn� odmian� hipnotyku, zwanego przez Japo�czyk�w Tancerzem Chmur. Case da� mu znak, wskazuj�c r�k� kontuar. Zone przep�yn�� wolno w�r�d t�umu. Twarz mia� obwis�� i bez wyrazu. - Widzia�e� dzi� Wage'a, Lonny? Zone przygl�da� mu si� ze zwyk�� oboj�tno�ci�. Pokr�ci� g�ow�. - Jeste� pewien? - Mo�e w Namban. Mo�e ze dwie godziny temu. - Mia� ze sob� jakich� pajac�w? Jeden chudy, ciemne w�osy, mo�e w czarnej kurtce? - Nie - stwierdzi� po chwili Zone, marszcz�c g�adkie czo�o, by wykaza�, ile wysi�ku kosztuje go przypominanie sobie tylu nieistotnych szczeg��w. - Wielkie ch�opy. Hodowlani. W oczach Zone'a by�o bardzo niewiele bia�k�wki i jeszcze mniej t�cz�wek; pod obwis�ymi powiekami l�ni�y powi�kszone, ogromne �renice. D�ugo patrzy� na Case'a, potem spu�ci� wzrok i dostrzeg� wybrzuszenie stalowego pejcza. - Kobra. - Uni�s� brew. - Chcesz kogo� przepieprzy�? - Na razie, Lonny - rzuci� Case i wyszed�. Ogon pojawi� si� znowu. By� tego pewien. Poczu� nap�yw euforii. O�miok�ty i adrenalina miesza�y si� z czym� jeszcze. Bawi ci� to, pomy�la�. Zupe�nie zwariowa�e�. W jaki� niewyt�umaczalny spos�b wszystko to przypomina�o mu tras� w matrycy. Wystarczy�o troch� przem�czenia, jakie� rozpaczliwe, ale w�a�ciwie ca�kiem dowolne k�opoty, a m�g� patrze� na Ninsei jak na pola danych. Matryca te� kiedy� przypomina�a mu proteiny, powi�zane w r�ny spos�b dla specyfikacji kom�rek. Potem mo�na rzuci� si� w przyspieszony dryf z po�lizgiem, z absolutnym zaanga�owaniem, ale te� oboj�tnie, a wszystko wok� szala�o w ta�cu biznesu, interakcji informacyjnej, danych uciele�nionych w labiryntach czarnego rynku... Do roboty, Case, pomy�la�. Bierz si� za nich. To ostatnia rzecz, jakiej oczekuj�. Znalaz� si� niedaleko salonu gier, gdzie po raz pierwszy spotka� Lind� Lee. Pobieg� przez Ninsei, rozpychaj�c grup� marynarzy. Kt�ry� z nich wrzasn�� za nim co� po hiszpa�sku. Ale wtedy min�� ju� wej�cie, a ha�as ogarn�� go jak fala. Infrad�wi�ki wibrowa�y w �o��dku. Kto� trafi� dziesi�cioma megatonami w Wojnie Czo�g�w i jaskrawy hologram grzybokszta�tnej chmury wykwit� nad g�owami graczy, gdy symulowany wybuch zala� salon strumieniem bia�ego szumu. Case skr�ci� na prawo i wbieg� na nie malowane, drewniane schody. By� tu kiedy� z Wage'em; z cz�owiekiem o imieniu Matsuga omawiali przerzut zakazanych zestaw�w hormonalnych. Pami�ta� korytarz, poplamione chodniki, rz�d identycznych drzwi prowadz�cych do male�kich gabinet�w. Jedne by�y otwarte; m�oda Japonka w czarnej koszulce bez r�kaw�w spojrza�a znad bia�ego terminala. Nad g�ow� mia�a plakat reklamuj�cy uroki Grecji: egejski b��kit z plamami zaokr�glonych ideogram�w. - Wezwij tu ochron� - rzuci� Case. Potem pogna� korytarzem, znikaj�c jej z oczu. Ostatnie drzwi by�y zamkni�te, pewnie na klucz. Z p�obrotu waln�� podeszw� nylonowego buta w pokryt� niebieskim lakierem sklejk�. Drzwi odskoczy�y, tani hardware wypada� z pop�kanej futryny. Wewn�trz ciemno��, z jasn� plam� obudowy terminala. Case sta� ju� przy drzwiach naprzeciwko, z ca�ej si�y napieraj�c na plastykow�, przezroczyst� ga�k� klamki. Co� trzasn�o i by� w �rodku. Tu w�a�nie on i Wage spotkali Matsug�, ale biuro, kt�re ten ostatni oficjalnie prowadzi�, znikn�o ju� dawno. �adnego terminala, nic. �wiat�o z alei s�czy�o si� przez brudny plastyk. Dostrzeg� tylko w�ow� p�tl� �wiat�owodu zwisaj�c� ze �ciennego gniazdka, stos pustych puszek, opakowa� i pozbawion� �opatek kolumn� elektrycznego wentylatora. Okno by�o pojedyncz� p�yt� taniego plastyku. Case zrzuci� kurtk�, owin�� ni� prawe rami� i pchn��. Szyba p�k�a. Uderzy� jeszcze dwa razy, by oczy�ci� ram�. Ponad st�umionym szumem gier rozleg� si� sygna� alarmu, uruchomionego albo wy�amaniem okna, albo przez t� dziewczyn� na ko�cu korytarza. Case odwr�ci� si�, wci�gn�� kurtk� i wysun�� kobr� na pe�n� d�ugo��. Zamkn�� drzwi, wi�c mia� nadziej�, �e ogon uwierzy w jego ucieczk� przez te drugie, kt�re prawie wyrwa� z zawias�w. L�ni�cy ostros�up kobry ko�ysa� si� lekko, stalowa spr�yna wzmacnia�a puls. Nic si� nie sta�o. S�ysza� tylko wycie alarmu, szum gier, walenie w�asnego serca. Strach nap�yn�� jak na wp� zapomniany przyjaciel. Nie ch�odny, nieub�agany mechanizm amfetaminowej paranoi, ale zwyk�y, zwierz�cy strach. Od tak dawna �y� na kraw�dzi emocjonalnego za�amania, �e prawie nie pami�ta�, na czym polega zwyczajne przera�enie. Ten pokoik by� jednym z miejsc, w kt�rych gin�li ludzie. On te� mo�e tu zgin��. Je�li b�d� mieli pistolety... Trzask, z drugiego ko�ca korytarza. M�ski g�os, wo�aj�cy co� po japo�sku. Krzyk, wrzask grozy. Nast�pny trzask. Kroki. Spokojne, coraz bli�sze kroki. Min�y jego zamkni�te drzwi. Zatrzyma�y si� na czas trzech szybkich uderze� serca. I zawr�ci�y. Jeden, drugi, trzeci... Obcas zaczepi� o chodnik. Resztki indukowanej o�miok�tem brawury znikn�y. Wsun�� kobr� w uchwyt i �lepy ze strachu podkrad� si� do okna. Nerwy wy�y przera�liwie. Wspi�� si�, przetoczy�, spada�, zanim �wiadomo�� poj�a, co w�a�ciwie robi. Uderzenie o ziemi� wbi�o w uda t�pe ig�y b�lu. W�ski klin �wiat�a z p�otwartej klapy do piwnicy obejmowa� stos zu�ytych �wiat�owod�w i obudow� wyrzuconej konsoli. Case pad� twarz� na wilgotn� tektur�, przetoczy� si� w cie� konsoli. Okno pokoiku sta�o si� prostok�tem m�tnego blasku. Alarm wibrowa� ci�gle; w tym miejscu by� g�o�niejszy, gdy� �ciana budynku t�umi�a wycie gier. W ramie okna pojawi�a si� g�owa, pod�wietlona jarzeni�wkami korytarza. Znikn�a i wysun�a si� znowu. Nie widzia� rys�w twarzy, jedynie srebrzysty b�ysk wok� oczu. - Szlag... - zakl�� kto�, kobieta. Z akcentem p�nocnego Ci�gu. G�owa znikn�a. Przez d�ug� chwil� Case le�a� pod konsol� i liczy� wolno do dwudziestu. Potem wsta�. Wci�� trzyma� w d�oni kobr� i nie od razu sobie u�wiadomi�, co to w�a�ciwie jest. Poku�tyka� alejk�, oszcz�dzaj�c lew� kostk�. Pistolet Shina by� pi��dziesi�cioletni� wietnamsk� imitacj� po�udniowoameryka�skiej kopii automatycznego Walthera PPK, z pot�nym kopni�ciem. Komor� przystosowano do d�ugiej amunicji karabinowej kalibru .22. Case wola�by pociski rozrywaj�ce w o�owianym p�aszczu ni� proste, z wydr��onymi sto�kami, chi�skiej produkcji, kt�re sprzeda� mu Shin. Mimo wszystko mia� bro� i dziewi�� kul. �ciska� kolb�, id�c od straganu z sushi wzd�u� Shiga. Uchwyt by� z jaskrawego czerwonego plastyku, ozdobiony wizerunkiem atakuj�cego smoka - co�, co w ciemno�ci mo�na by�o g�adzi� kciukiem. Wcisn�� kobr� do pojemnika na �mieci przy Ninsei i prze�kn�� na sucho kolejny o�miok�t. Tabletka o�ywi�a mu obwody. Wchodz�c w Baiitsu uzna�, �e ogon znikn��. I bardzo dobrze. Musia� za�atwi� par� telefon�w, ubi� kilka interes�w. Nie m�g� czeka�. Niedaleko st�d, w kierunku portu, przy Baiitsu, sta� zwyk�y, dziesi�ciopi�trowy biurowiec z brzydkiej, ��tej ceg�y. O tej porze w oknach by�o ciemno, ale wyginaj�c szyj�, dostrzega�o si� delikatne l�nienie nad dachem. Zepsuty neon przy g��wnym wej�ciu g�osi� TANI HOTEL. Wy�ej wymalowano pl�tanin� ideogram�w. Case nie wiedzia�, czy to miejsce ma jak�� inn� nazw�. Zawsze okre�lano je jako Tani Hotel. Wchodzi�o si� z przecznicy Baiitsu, gdzie u st�p przejrzystego szybu czeka�a winda. Jak ca�y ten budynek, powsta�a bez planu, mocowana do �ciany bambusem i epoksydami. Case wszed� do plastykowej klatki i u�y� klucza: kawa�ka sztywnej ta�my magnetycznej bez �adnych znak�w. Od kiedy przyby� do Chiby, wynajmowa� tu skrzyni�. P�aci� co tydzie�, ale nigdy tu nie spa�. Sypia� w ta�szych lokalach. Winda pachnia�a perfumami i dymem papieros�w. �cianki kabiny by�y porysowane i brudne. Na wysoko�ci pi�tego pi�tra zobaczy� �wiat�a Ninsei. B�bni� palcami po kolbie pistoletu, gdy winda hamowa�a z narastaj�cym sykiem. Zatrzyma�a si� ze zwyk�ym szarpni�ciem, lecz by� na to przygotowany. Wszed� do sali s�u��cej za kombinacj� holu i podw�rza. Na samym �rodku kwadratu zielonej plastykowej murawy nastoletni Japo�czyk siedzia� za p�kolist� konsol� i czyta� jak�� ksi��k�. Bia�e skrzynki z w��kna szklanego sta�y na ramie z budowlanego rusztowania: sze�� rz�d�w po dziesi�� sztuk w ka�dym. Case skin�� ch�opcu g�ow� i ruszy� po sztucznej trawie ku najbli�szej drabinie. Dach by� tu z taniego laminatu; trzaska� przy wietrznej pogodzie i przecieka�, gdy pada�o. Za to skrzynie mia�y stosunkowo dobre zamki. A�urowy pomost wibrowa� pod jego ci�arem, gdy Case szed� ostro�nie wzd�u� trzeciego rz�du, do numeru 92. Skrzynie mia�y trzy metry d�ugo�ci, owalne luki by�y szerokie na metr i wysokie na troch� wi�cej ni� p�tora. Wsun�� klucz w szczelin� i czeka�, a� domowy komputer dokona weryfikacji. Magnetyczne sworznie zgrzytn�y uspokajaj�co i z trzaskiem spr�yn luk uni�s� si� w g�r�. Zamigota�y jarzeni�wki. Case wsun�� si� do �rodka, zamkn�� klap� i uderzy� w panel aktywizuj�cy r�czn� blokad�. Numer 92 by� pusty. Wewn�trz sta� tylko standardowy kieszonkowy komputer Hitachi i niewielka bia�a styropianowa skrzynka. Zawiera�a resztki trzech dziesi�ciokilowych bry� suchego lodu, starannie owini�tych w papier, by zahamowa� parowanie, oraz zakr�can�, aluminiow� kolb� laboratoryjn�. Case przykucn�� na brunatnej g�bce s�u��cej za ��ko i pod�og�, wyj�� z kieszeni dwudziestk� dw�jk� Shina i u�o�y� na pokrywie. Potem zdj�� kurtk�. Terminal skrzyni wbudowano we wkl�s�� �cian�, naprzeciw tablicy z regulaminem hotelu w siedmiu j�zykach. Zdj�� z wide�ek r�ow� s�uchawk� i z pami�ci wybra� numer w Hongkongu. Po pi�ciu sygna�ach roz��czy� si�. Klient z Hitachi, zainteresowany trzema megabajtami gor�cego RAM, nie odbiera� telefon�w. Wystuka� tokijski numer w Shinjuku. Kobiecy g�os powiedzia� co� po japo�sku. - Jest Grzechotnik? - Mi�o ci� us�ysze� - odezwa� si� Grzechotnik, s�uchaj�cy pewnie z drugiego aparatu. - Oczekiwa�em twojego telefonu. - Mam to nagranie, o kt�re ci chodzi�o. - Case spojrza� na styropianowe pud�o. - Bardzo si� ciesz�. Mamy pewne problemy z transferem got�wki. Mo�esz odczeka�?- Ch�opie, naprawd� potrzebuj� szmalu... Grzechotnik przerwa� po��czenie. - Ty sukinsynu - burkn�� Case do bucz�cej cicho s�uchawki. Patrzy� na sw�j tani, ma�y pistolecik. - Niepewny - stwierdzi�. - Wszystko dzisiaj jest raczej niepewne. Case wkroczy� do Chat godzin� przed wschodem s�o�ca. R�ce trzyma� w kieszeniach. W jednej �ciska� wypo�yczony pistolet, w drugiej aluminiow� kolb�. Ratz siedzia� przy stoliku pod �cian� i pi� z kufla wod� Apollinaris. Krzes�o trzeszcza�o pod stu dwudziestoma kilogramami t�ustego cielska. Brazylijski ch�opak imieniem Kurt sta� za barem, obs�uguj�c skromn� grupk� milcz�cych na og� pijaczk�w. Plastykowe rami� Ratza brz�cza�o, gdy unosi� kufel do ust. �ysina l�ni�a od potu. - Marnie wygl�dasz, przyjacielu artysto - zauwa�y�, b�yskaj�c ruin� uz�bienia. - �wietnie mi idzie. - Case wyszczerzy� z�by jak czaszka. - Super �wietnie. Nie wyjmuj�c r�k z kieszeni, opad� na krzes�o po drugiej stronie sto�u. - I spacerujesz sobie tam i z powrotem w tym swoim przeno�nym schronie z w�dy i proch�w. Jasne. Odporny na uczucia wy�sze. - Mo�e by� zlaz� ze mnie, Ratz? Widzia�e� Wage'a? - Odporny na strach i samotno�� - m�wi� dalej barman. - Ws�uchaj si� w strach. Mo�e to on jest twoim przyjacielem. - S�ysza�e� mo�e co� o b�jce w salonie gier? Kto� oberwa�? - Wariat poci�� faceta z ochrony. - Wzruszy� ramionami. - Podobno dziewczyna. - Ratz, musz� pogada� z Wage'em. - Aha...-Wargi m�czyzny zacisn�y si� w jedn� lini�. Ponad ramieniem Case'a spojrza� ku drzwiom. - Chyba ci si� uda. Case mia� wra�enie, �e zn�w widzi okno wystawowe i rz�d shuriken�w. Metamfetamina �piewa�a szale�czo pod czaszk�. R�koje�� broni sta�a si� �liska od potu. - Herr Wage. - Ratz wsta� i wolno wyci�gn�� sw�j r�owy manipulator, jakby oczekiwa� u�cisku d�oni. - Jak�e mi mi�o. Tak rzadko pan nas zaszczyca. Case odwr�ci� si� i spojrza� w twarz Wage'a - trudn� do zapami�tania, opalon� mask� z hodowlanymi transplantami Nikona barwy morskiej zieleni w miejscu oczu. Wage mia� na sobie ciemno-szary garnitur, a na obu nadgarstkach proste platynowe bransolety. Za nim szli jego pajace, niemal identyczni m�odzi ludzie z r�kawami opi�tymi na sztucznie powi�kszonych musku�ach. - Jak leci, Case? - Panowie. - Ratz chwyci� w r�owe szpony przepe�nion� popielniczk�. - Nie chc� tu �adnych k�opot�w. Popielniczka z reklam� piwa Tsingtao by�a z utwardzanego plastyku. Ratz zgni�t� j� bez wysi�ku. Niedopa�ki i odpryski zielonego tworzywa sp�yn�y kaskad� na blat sto�u. - Rozumiemy si�? - Skarbie - wtr�ci� jeden z pajac�w. - Mo�e spr�bujesz tej sztuczki ze mn�? - Nie tra� czasu na celowanie w nogi, Kurt - powiedzia� konwersacyjnym tonem Ratz. Case spojrza� na ch�opaka. Brazylijczyk sta� za barem, mierz�c w tr�jk� przyby�ych ze �rut�wki Smith & Wessona. W wylot lufy, zrobionej z cienkiego jak papier stopu owini�tego kilometrem szklanego w��kna, mo�na by chyba wepchn�� pi��. A�urowy magazynek ukazywa� pi�� grubych pomara�czowych �adunk�w, podd�wi�kowych pocisk�w rozrywaj�cych. - Formalnie nie s� �miertelne - wyja�ni� Ratz. - Jestem ci winien drinka - mrukn�� Case. - Nic mi nie jeste� winien. - Grubas wzruszy� ramionami. - Ci trzej - skin�� na Wage'a i jego pajac�w - powinni wiedzie�, �e w Chatsubo nikogo si� nie za�atwia. Wage chrz�kn��. - A kto m�wi� o za�atwianiu kogokolwiek? Chcemy tylko pogada� o interesach. Case i ja pracujemy razem. Case wyj�� dwudziestk� dw�jk� i wymierzy� Wage'owi w krocze. - S�ysza�em, �e chcesz mnie wyko�czy�. R�owy chwytnik Ratza obj�� luf� pistoletu i Case rozlu�ni� mi�nie. - Case, mo�e mi wyt�umaczysz, co si� z tob� wyrabia? Odbija ci czy co? Co to za be�kot, �e mam zamiar ci� skasowa�? - Wage spojrza� na ch�opaka stoj�cego za jego lewym ramieniem. - Wracajcie obaj do Namban. Tam czekajcie. Ruszyli do wyj�cia. Lokal by� ca�kiem pusty, je�li nie liczy� Kurta i pijanego marynarza �pi�cego u st�p barowego sto�ka. Lufa Smith & Wessona pod��a�a za par� pajac�w do drzwi, potem cofn�a si�, mierz�c w Wage'a. Magazynek pistoletu Case'a uderzy� o blat. Ratz przytrzyma� bro� w manipulatorze i wyrzuci� nab�j z komory. - Kto powiedzia�, �e chc� ci� skasowa�? - spyta� Wage. Linda. - No kto, cz�owieku? Kto� chcia� ci� wystawi�? Marynarz j�kn�� i zwymiotowa�. - Wywal go - zawo�a� Ratz do Kurta, kt�ry siedzia� na barze, trzymaj�c Smith & Wessona na kolanach, i zapala� papierosa. Case czu�, jak przygniata go ci�ar nocy, niby worek mokrego piasku opadaj�cy na powieki. Poda� Wage'owi aluminiow� kolb�. - To wszystko, co mam. Przysadki. Warte pi�� st�w, je�li pchniesz je szybko. Reszt� rachunku mia�em w RAMie, ale to ju� przesz�o��. - Dobrze si� czujesz, Case? - Kolba znikn�a ju� pod ciemnoszar� klap�. - Zgadza si�, to na pewien czas wyr�wnuje rachunki, ale wygl�dasz n�dznie. Jak rozdeptane g�wno. Lepiej po�� si� gdzie� i prze�pij. - Tak - Wsta� czuj�c, jak Chat wiruje wok� niego. Zachichota�. - Wiesz, mia�em jeszcze pi��dziesi�tk�, ale da�em komu�. Wzi�� magazynek i jeden lu�ny nab�j, wrzuci� do kieszeni, schowa� pistolet do drugiej. - Id� do Shina. Musz� odebra� zastaw. - Wracaj do domu. - Ratz jakby z zak�opotaniem poruszy� si� na trzeszcz�cym sto�ku. - S�yszysz, artysto? Do domu. Czu� na plecach ich spojrzenia, gdy szed� przez sal� i ramieniem otwiera� plastykowe drzwi. - Dziwka - rzek� do r�owego blasku nad Shiga. Hologramy wzd�u� Ninsei znika�y jak duchy, a wi�kszo�� neon�w by�a ju� martwa i zimna. S�czy� z piankowego naparstka g�st� czarn� kaw� kupion� w ulicznej budce i patrzy�, jak wschodzi s�o�ce. - Le�, skarbie. To miasto jest dla ludzi, kt�rzy lubi� rynsztoki. Ale nie o to chodzi�o i coraz trudniej by�o mu zachowa� poczucie krzywdy z powodu zdrady. Ona chcia�a tylko biletu do domu, a RAM w jego Hitachi wystarcza�, by za ten bilet zap�aci�. Pod warunkiem, �e trafi do odpowiedniego pasera... I jeszcze ta pi��dziesi�tka; prawie odm�wi�a wiedz�c, �e wkr�tce obrobi go z ca�ej reszty maj�tku. Kiedy wysiad� z windy, przy biurku siedzia� ten sam ch�opak. Z inn� ksi��k�. - Dobra robota - krzykn�� Case przez plastykowy trawnik. - Nie musisz mi m�wi�. Sam wiem, Pi�kna kobieta przysz�a mnie odwiedzi�. Powiedzia�a, �e ma klucz. Zarobi�e� drobny napiwek, powiedzmy: pi��dziesi�t Nowych. Ch�opak od�o�y� ksi��k�. - Kobieta. - Case przeci�gn�� kciukiem po czole. - Jedwab. U�miechn�� si� szeroko. Ch�opiec odpowiedzia� u�miechem i kiwn�� g�ow�. - Dzi�ki, durniu - mrukn�� Case. M�czy� si� przez chwil� z zamkiem. Musia�a co� popsu�, kiedy przy nim grzeba�a, pomy�la�. Amatorka. Wiedzia�, gdzie wypo�yczy� czarn� skrzynk�, kt�ra otworzy wszystko w Tanim Hotelu. Jarzeni�wki b�ysn�y, gdy wsuwa� si� do wn�trza. - Zamknij luk, przyjacielu. Powoli i spokojnie. Wci�� masz przy sobie t� specjalno�� lokalu, kt�r� dosta�e� od kelnera? Siedzia�a plecami do �ciany po drugiej stronie skrzyni. Opiera�a przedramiona o podci�gni�te kolana. Spomi�dzy palc�w stercza� dziurkowany wylot pistoletu strza�kowego. - To by�a� ty? Wtedy, przy automatach? - Zatrzasn�� klap�. - Gdzie Linda? - Wci�nij prze��cznik rygla. Us�ucha�. - To twoja dziewczyna? Linda? Przytakn��. - Posz�a sobie. Zabra�a twoje Hitachi. Nerwowy dzieciak. Co z twoj� spluw�? Nosi�a lustrzane okulary. Mia�a czarne ubranie, a obcasy czarnych but�w wbija�y si� g��boko w piank� pod�ogi. - Odda�em Shinowi. Odebra�em zastaw. Naboje sprzeda�em mu z powrotem, za p� ceny. Chcesz pieni�dzy? - Nie. - Mo�e troch� suchego lodu? W tej chwili nie mam nic wi�cej. - Co w ciebie wst�pi�o wieczorem? Po co odegra�e� t� scen� w salonie? Musia�am narobi� ba�aganu, kiedy przyp�ta� si� ten najemny glina z nunczakiem. - Linda powiedzia�a, �e chcesz mnie zabi�. - Linda tak powiedzia�a? W �yciu jej nie widzia�am. Dopiero tutaj. - Nie pracujesz dla Wage'a? Pokr�ci�a g�ow�. Zauwa�y�, �e jej okulary by�y chirurgicznie wszczepione i okrywa�y oczodo�y. Srebrzyste szk�a wyrasta�y z g�adkiej bladej sk�ry ponad ko��mi policzkowymi, obramowane czarnymi, nier�wno przyci�tymi w�osami. Szczup�e bia�e palce, zaci�ni�te wok� strza�kowca, mia�y paznokcie barwy burgunda. Chyba sztuczne. - Wszystko spieprzy�e�, Case. Ledwo si� zjawi�am, a od razu wpakowa�e� mnie w swoj� wersj� rzeczywisto�ci. - Wi�c czego chcesz? - Opar� si� o klap� luku. - Ciebie. Jedno �ywe cia�o ze sprawnym, w miar�, m�zgiem. Molly, Case. Mam na imi� Molly. Zabieram ci� do cz�owieka, dla kt�rego pracuj�. Chce tylko pogada�. Nic wi�cej. Nikt ci nie zrobi krzywdy. - To dobrze. - Tyle �e ja czasem krzywdz� ludzi. Chyba tak ju� jestem poskr�cana. Mia�a obcis�e czarne, sk�rzane spodnie i lu�n� czarn� kurtk� z jakiego� matowego tworzywa, kt�re zdawa�o si� poch�ania� �wiat�o. - B�dziesz grzeczny, Case, je�li schowam ten strza�kowiec? Wygl�dasz na faceta, kt�ry lubi g�upio ryzykowa�. - Nie ma sprawy. Jestem spokojny. Jak dziecko, �adnych problem�w. - Doskonale. - Pistolet znikn�� pod czarn� kurtk�. - Bo gdyby� postanowi� spr�bowa�, by�aby to najg�upsza decyzja w twoim �yciu. Wyci�gn�a r�ce, rozszerzy�a lekko palce. Z ledwie s�yszalnym szcz�kiem spod burgundowych paznokci wyskoczy�o dziesi�� obosiecznych czterocentymetrowych skalpeli. Patrzy�a z u�miechem. Ostrza skry�y si� wolno. 2 Po roku w skrzyniach pok�j na dwudziestym pi�tym pi�trze Hiltona w Chibie wydawa� si� gigantyczny. Mia� wymiary dziesi�� metr�w na osiem, po�owa apartamentu. Bia�y ekspress Brauna parowa� na ma�ym stoliczku przy rozsuwanych szklanych p�ytach, zamykaj�cych niewielki balkon. - Wlej w siebie troch� kawy. Przyda ci si�. Molly zdj�a czarn� kurtk�. Strza�kowiec wisia� jej pod pach� w czarnej kaburze. Mia�a na sobie szar� kamizelk� z metalowymi zamkami na ramionach. Kuloodporna, domy�li� si� Case, nalewaj�c kawy do jaskrawoczerwonego kubka. Mia� wra�enie, �e r�ce i nogi zrobione ma z drewna. - Case... Podni�s� g�ow�. Widzia� tego m�czyzn� po raz pierwszy w �yciu. - Nazywam si� Armitage. Ciemny szlafrok lu�no zwi�zany paskiem, szeroka pier�, bezw�osa i muskularna, p�aski, twardy brzuch. Niebieskie oczy, blade jak wytrawione kwasem. - Wzesz�o s�o�ce, Case. Zacz�� si� tw�j szcz�liwy dzie�. Case machn�� ramieniem w bok, ale obcy bez trudu uskoczy� przed strumieniem kawy. Br�zowa plama wykwit�a na �cianie pokrytej imitacj� ry�owego papieru. Dostrzeg� kanciasty z�oty kolczyk w lewym uchu: Oddzia�y Specjalne. M�czyzna u�miechn�� si�. - We� sobie kawy, Case - poradzi�a Molly. - Nic si� nie sta�o, ale nie wyjdziesz st�d, p�ki Armitage nie powie tego, co ma do powiedzenia. Siedzia�a po turecku na krytym jedwabiem materacu i nie patrz�c rozk�ada�a pistolet. Podw�jne zwierciad�a �ledzi�y go, gdy szed� do stolika i nape�nia� kubek. - Jeste� za m�ody, �eby pami�ta� wojn�, Case. - Armitage przeczesa� palcami kr�tko przyci�te, kasztanowe w�osy. Na jego nadgarstku b�yszcza�a ci�ka z�ota bransoleta. - Leningrad, Kij�w, Syberia. Wynale�li�my ci� na Syberii, Case. - Co to ma znaczy�? - Rycz�ca Pi��, Case. S�ysza�e� ju� t� nazw�. - Jaki� atak, co? Pr�ba wypalenia tego rosyjskiego centrum programami wirusowymi. Tak, s�ysza�em. Nikt nie prze�y�. Wyczu� nag�y wzrost napi�cia. Armitage podszed� do okna i spojrza� na Zatok� Tokijsk�. - To nieprawda. Jeden oddzia� przedosta� si� do Helsinek. Case wzruszy� ramionami i �ykn�� kawy. - Jeste� kowbojem konsoli. Prototypy program�w, jakich u�ywasz, by prze�ama� przemys�owe banki danych, zosta�y opracowane dla Rycz�cej Pi�ci. Do ataku na o�rodek komputerowy w Kiere�sku. Podstawowym modu�em by�a motolotnia Nightwing, pilot, dek matrycy i d�okej. Uruchamiali�my wirus zwany Kretem. Seria Kret�w by�a pierwsz� generacj� prawdziwych program�w intruzyjnych. - Lodo�amaczy - mrukn�� znad czerwonego kubka Case. - L�d od LODu, logicznego oprogramowania defensywnego. - Problem w tym, drogi panie, �e ju� nie jestem d�okejem. Chyba pora, �ebym sobie poszed�. - By�em tam, Case. By�em, kiedy powstawa� tw�j gatunek. - Nie masz, ch�opie, nic wsp�lnego ze mn� i z moim gatunkiem. Jeste� po prostu bogaty i sta� ci� na takie kosztowne panienki z brzytwami, kt�re eskortuj� moj� dup� a� tutaj. - Podszed� do okna i spojrza� w d�. - Tam teraz mieszkam. - Nasz profil wykazuje, �e chcia�e� zmusi� ulic�, by ci� zabi�a, gdy tylko si� odwr�cisz. - Profil? - Zrealizowali�my szczeg�owy model. Wykupili�my symulacj� ka�dego z twoich wciele� i przelecieli�my par� wojskowych program�w. Model daje ci miesi�c �ycia na zewn�trz. A prognoza medyczna wykazuje, �e w ci�gu roku b�dziesz potrzebowa� nowej trzustki. - My. - Case spojrza� w blade, niebieskie oczy. - Kto "my"? - Co by� powiedzia�, gdybym ci� zapewni�, �e potrafimy wyleczy� uszkodzenia twojego m�zgu? Armitage wyda� si� nagle Case'owi kim� wyrze�bionym w bloku metalu: bezw�adny, potwornie ci�ki. Statua. Wiedzia� wtedy, �e to tylko sen i �e zaraz nast�pi przebudzenie. Armitage ju� si� nie odezwie. Sny Case'a zawsze ko�czy�y si� tak� stop klatk�, a ten w�a�nie dobiega� ko�ca. - Co ty na to, Case? Case spojrza� na Zatok� i zadr�a�. - Powiedzia�bym, �e pieprzysz jak stary. Armitage skin�� g�ow�. - A potem zapyta�bym o warunki. - Podobne do tych, do jakich jeste� przyzwyczajony. - Pozw�l mu si� troch� przespa�, Armitage - wtr�ci�a Molly. Elementy broni le�a�y przed ni� na jedwabiu niby jaka� kosztowna �amig��wka. - Roz�azi si� w szwach. - Warunki - powt�rzy� Case. - Ju�. W tej chwili. Wci�� dr�a�. Nie m�g� powstrzyma� dr�enia. Klinika by�a bezimienna i elegancko urz�dzona: kilka smuk�ych pawilon�w oddzielonych japo�skimi ogr�dkami. Pami�ta� to miejsce. By� tu, gdy przez pierwszy miesi�c w Chibie sprawdza� wszystkie takie o�rodki. - Boisz si�, Case. Naprawd� si� boisz. By�o niedzielne popo�udnie i sta� obok Molly na czym� w rodzaju dziedzi�ca. Bia�e g�azy, k�pa zielonych bambus�w, czarny �wir zagrabiony w g�adkie fale. Mechaniczny ogrodni