2618

Szczegóły
Tytuł 2618
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2618 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2618 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2618 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRE NORTON ROZDRO�A CZASU PRZEK�AD: MACIEJ PINTARA TYTU� ORYGINA�U: THE CROSSROADS OF TIME PROLOG W gabinecie nie by�o �adnych mebli poza fotelem wysuni�tym jak szuflada z delikatnie rozjarzonej �ciany. Inspektor wpatrywa� si� w ogniste litery raportu wy�wietlone na pulpicie. A mo�e tylko wydawa�y mu si� ogniste w obliczu nadci�gaj�cej po�ogi? Tre�� maskowa� �argon u�ywany w sekcji ze wzgl�d�w bezpiecze�stwa. Nie pami�ta� dok�adnie kiedy, ale chyba po trzech miesi�cach s�u�by przesta� nagle wierzy�, �e jakakolwiek operacja mo�e p�j�� g�adko. To, co wydawa�o si� �atwe, zawsze kry�o w sobie paskudne pu�apki. Rozpar� si� wygodnie, a fotel dostosowa� kszta�t do jego nowej pozycji. Nie zmieni� wyrazu twarzy, ale nerwowo przesun�� palcem po kraw�dzi ekranu czytnika. Straci� ju� do�� czasu, ale mimo wszystko... TAJNE: Oddzia� 1 i Informacja SPRAWA: 4678 RODZAJ PRZEST�PSTWA: Pr�ba wp�ywu na histori� innego poziomu AGENCI: Dow�dca - Com Varlt, MW 69321 Zesp� - Horman Tilis MW 69345 Fal Korf A W 70958 Pague Lo Sig A W 70889 OSI�GNI�TY POST�P: Tropiony obiekt - Kmoat Vo Pranj - wy�ledzony na poziomach od 415 do 426 w��cznie. Ustalono przypuszczalny �wiat lokalizacji g��wnej bazy (oznaczony - E64l; badany przez Kol 30, 51446 E.C. Okre�lony jako "zacofany kulturowo, w stanie krytycznym; zakaz dost�pu z wyj�tkiem socjolog�w, stopie� I-2"). Ale obiekt mo�e przebywa� w innym �wiecie tego zgrupowania lub dokonywa� skok�w. KAMUFLA�: Legitymacje i metody dzia�ania cz�onk�w miejscowej organizacji, czuwaj�cej nad przestrzeganiem prawa o zasi�gu : krajowym (nazwa: Federalne Biuro �ledcze). TYP KULTURY: Wczesnoatomowa - mieszka�cy tego poziomu nie wykazuj� zdolno�ci psi; wysoce niestabilna cywilizacja - typ odpowiadaj�cy zainteresowaniom Pranja. UWAGI: Tu kry�o si� sedno sprawy. Inspektor podni�s� wzrok na �wiec�c� �cian�. Ostatnio w centrali otrzymywali stanowczo za i du�o "uwag". Kiedy jeszcze pracowa� w terenie... Pokr�ci� g�ow� i roze�mia� si�. Rozbawi�o go, �e zaczyna by� taki nad�ty. Najwa�niejsze, �e cz�owiek w terenie wie. Przeczyta� ostatnie zdanie. Musia� w ko�cu podj�� decyzj�. UWAGI: Powodzenie operacji niepewne -wymaga u�ycia ekstremalnych si� klasy 002. Odpowiedzialny: Com Varlt. Com Varlt. Inspektor nerwowo wcisn�� guzik. Raport mikn��. Zast�pi�y go rz�dy symboli kodowych. Hm... Agent mia� ca�kiem imponuj�c� kartotek�. Inspektor przesta� si� waha�. W cisn�� drugi guzik i u�miechn�� si� ponuro. Varlt dostanie, o co prosi. Tylko niech lepiej termin "niepewne" zamieni si� w "gwarantowane". Na ekranie pojawi� si� nowy raport. Inspektor zaj�� si� nast�pn� spraw�. 1 Za oknem ma�ego pokoju hotelowego wstawa� szary �wit. Blake Walker zdusi� papierosa w popielniczce przy ��ku i si�gn�� p zegarek. Minuta po sz�stej. To, na co czeka� od godziny, musia�o by� ju� bardzo blisko... Podni�s� z ��ka muskularne dwumetrowe cia�o i pocz�apa� do �azienki. W��czy� elektryczn� maszynk� do golenia i przyjrza� si� sobie w lustrze. Zobaczy� zm�czone oczy bez wyrazu W sztucznym �wietle g�ste w�osy wydawa�y si� czarne, podobnie jak brwi i rz�sy. Ale w s�o�cu przypomina�y maho�. Br�zowa sk�ra wygl�da�a tak, jakby jeszcze przed urodzeniem ci�gle si� opala�. Goli� si� raczej z przyzwyczajenia ni� z potrzeby - broda ros�a mu bardzo wolno. Zmarszczy� czo�o; po raz tysi�czny zastanawia� si�, czy ma azjatyck� krew. Tylko czy kto� kiedy� s�ysza� o rudym Chi�czyku albo Hindusie? Ale w ko�cu nie zna� swoich rodzic�w. Dwadzie�cia lat temu detektyw sier�ant Dan Walker i posterunkowy Harvey Blake znale�li w zau�ku porzucone dziecko. Dan poruszy� ca�� policj� w mie�cie, �eby ustali�, sk�d si� wzi�o. Potem zaadoptowa� ch�opca. A Blake ci�gle zastanawia� si�, jak wygl�da�o jego �ycie przez dwa poprzednie lata. �ci�gn�� smutno usta na wspomnienie bolesnego dnia. Sier�ant - a raczej ju� inspektor Dan -wszed� do banku First National po czeki podr�ne. Od dawna planowa� ten urlop. Przypadkiem znalaz� si� w �rodku napadu. Dosta� kul� i zgin�� Zrozpaczonej Molly nie, m�g� pocieszy� fakt, �e zabra� ze sob� swojego zab�jc�. Zostali tylko we dwoje - Molly Walker i Blake. Pewnego wieczoru Molly po�o�y�a si� spa� i rano ju� si� nie' obudzi�a. Teraz Blake zn�w by� sam. Straci� jedyn� bezpieczn� przysta�, jak� zna�. Ostro�nie od�o�y� maszynk� do golenia, jakby i od tego ruchu zale�a�o powodzenie wa�nej i skomplikowanej akcji. Wci�� wpatrywa� si� w lustro, ale przesta� widzie� swoj� i twarz, na kt�rej nagle pojawi�o si� napi�cie. Co� nadchodzi�o - by�o o krok! Ostatnim razem takie samo uczucie skierowa�o go do sypialni Moll gdzie dokona� tragicznego odkrycia. Teraz popycha�o go w stron� korytarza. Nas�uchiwa� uwa�nie, cho� od dawna wiedzia�, �e nic nie us�yszy. Bezszelestnie jak kot przekrad� si� przez pok�j, nie zapalaj�c �wiat�a. Wolno przekr�ci� klucz i uchyli� drzwi. Nie mia� poj�cia, co go czeka po drugiej stronie. Wiedzia� tylko, �e musi dzia�a� i nie i mo�e si� przeciwstawi� temu wewn�trznemu przymusowi, cho�by chcia�. Zobaczy� dw�ch m�czyzn. Stali ty�em do, niego, jeden za drugim. Wysoki w lu�nym p�aszczu mia� ciemne w�osy, b�yszcz�ce od deszczu ze �niegiem. Otwiera� pok�j po drugiej strome korytarza. Jego towarzysz wbija� mu w plecy luf� pistoletu. Blake ruszy�. By� boso i dywan t�umi� jego kroki. Chwyci� uzbrojonego typa za gard�o i szarpn�� jego g�ow� do ty�u. Drugi m�czyzna natychmiast si� odwr�ci�, jakby spodziewa� si� tego, co nast�pi. Zamachn�� si� i trafi� prze�ladowc� pi�ci� w szcz�k�. Blake z trudem utrzyma� bezw�adne cia�o. Ale obcy szybko go wyr�czy�. Wskaza� pok�j Blake'a i wci�gn�� tam nieprzytomnego m�czyzn�. Za progiem upu�ci� go bezceremonialnie na pod�og�, zatrzasn�� drzwi i przekr�ci� klucz. Blake przysiad� na brzegu ��ka. Dlaczego uwolniony wi�zie� nie wszcz�� alarmu? I po co przywl�k� tamtego tutaj? - Wezwa� policj�...? -Si�gn�� do telefonu na nocnym stoliku. Wysoki odwr�ci� si�. Wyci�gn�� portfel i pokaza� legitymacj�. Blake przytakn��. - Wi�c nie wzywa�? Obcy zaprzeczy�. - Jeszcze nie. Przepraszam, �e tak si� tu wpakowa�em, panie... - Walker. - Panie Walker. Pom�g� mi pan wydosta� si� z tarapat�w. Ale musz� pana prosi�, �eby pozwoli� mi pan za�atwi� spraw� po swojemu. Nie b�dziemy panu d�ugo zawraca� g�owy. Blake wsta�. - Ubior� si�. Agent federalny przykucn�� obok le��cego. Blake wi�za� krawat gdy w lustrze zobaczy� scen�, kt�ra sk�oni�a go do powrotu do pokoju. Agent Kittson przeszukiwa� nieprzytomnego. Blake'a zaintrygowa� spos�b, w jaki to robi�. Federalny przeczesa� palcami w�osy wi�nia, jakby szuka� czego� na powierzchni czaszki. Potem za�wieci� latark� w jego uszy i nozdrza. Wreszcie zajrza� do rozchylonych ust i wyci�gn�� protez� dentystyczn�. Nie odezwa� si�, ale Blake wyczu�, �e tryumfuje. Wydoby� spod sztucznych z�b�w ma�y kr��ek, zawin�� w chusteczk� i schowa� do wewn�trznej kieszeni. - Chce pan umy� r�ce? -zapyta� Blake.. Kittson zesztywnia�. Podni�s� wzrok i popatrzy� na pytaj�cego. Mia� dziwne oczy, prawie ��te. Patrzy�y bez mrugni�cia jak �lepia poluj�cego kota. �widrowa�y Blake'a, ale wytrzyma� ich spojrzenie. Agent wyprostowa� si�. - Owszem, ch�tnie. -Jego spokojny g�os brzmia� sztucznie. Blake podejrzewa�, �e go zaskoczy�; nie zachowa� si� tak, jak tamten oczekiwa�. Kiedy Kittson my� r�ce, kto� zapuka�... - To moi ludzie -oznajmi� agent z tak� pewno�ci�, jakby widzia� przez �cian�. Blake otworzy�... Za progiem stali dwaj m�czy�ni. W innych okoliczno�ciach Blake zapewne nie zwr�ci�by na nich uwagi. Ale teraz przygl�da� si� im z zainteresowaniem. Jeden niemal dor�wnywa� wzrostem Kittsonowi. Mia� piegowat� twarz o szerokich ko�ciach policzkowych. Spod kapelusza wystawa�y jasnorude w�osy. Drugi natomiast by� niski i drobny, wr�cz w�t�y. Obrzucili Blake'a uwa�nymi spojrzeniami i weszli. Blake poczu� si� tak, jakby go zmierzyli wzrokiem, oszacowali i zakatalogowali na wieki wiek�w. - Wszystko gra, szefie? -zapyta� rudy. Kittson odsun�� si� i ods�oni� faceta na pod�odze. - Jest wasz, ch�opcy. Ocucili .wi�nia i wyprowadzili. Kittson zosta�. Zn�w za mkn�� drzwi na klucz. Blake obserwowa� go ze zdumieniem. - Zapewniam pana... - zacz�� swobodnym tonem - �e nie mam nic wsp�lnego z tamtym cz�owiekiem. - Wierz� panu. Jednak...I - Ta sprawa nie powinna mnie obchodzi�, czy tak?! Po raz pierwszy Kittson u�miechn�� si� lekko. - Rzeczywi�cie. Woleliby�my, �eby nikt nie wiedzia� o tym i drobnym incydencie.! - M�j przybrany ojciec s�u�y� w policji. Nie rozpowiadam wszystkiego na prawo i lewo. - Nie jest pan st�d, co? - Nie. Przyjecha�em z Ohio. Moi przybrani rodzice nie �yj� Zapisa�em Si� do Havers - wyja�ni� Blake. - Do Havers? Wi�c chce pan studiowa� sztuk�? - Mam tak� nadziej�. Wystarczy pi�� minut, �eby pan sprawdzi�, ze m�wi� prawd�. Kitson u�miechn�� si� szerzej. - Nie w�tpi� w to, m�ody cz�owieku. Ale jednego jestem ciekaw. Dlaczego otworzy� pan drzwi w�a�nie w tamtym momencie? Za�o�� si�, �e nie s�ysza� pan przez �cian� jak szli �my korytarzem. Zmarszczy� brwi i przygl�da� si� Blake'owi z min� poluj�cego kota. Jakby m�ody m�czyzna stanowi� problem kt�ry trze ba rozwi�za�. Blake cz�ciowo straci� pewno�� siebie. Jak mu wyja�ni� te dziwne przeb�yski, uprzedzaj�ce go przez ca�e �ycie o zbli�aj�cym si� niebezpiecze�stwie? Jak wyt�umaczy� �e siedzia� po ciemku przez godzin� i czu�, �e nadci�ga co� z�ego i musi temu I zapobiec?! W ko�cu natarczywe spojrzenie zdopingowa�o go. - Po prostu wyczu�em zagro�enie i musia�em otworzy� drzwi. Mia� wra�enie, �e wzrok tamtego przewierca mu czaszk� i dociera do najskrytszych my�li. Blake stwierdzi� nagle, �e ma do�� i �e potrafi si� uwolni� od tej dziwnej hipnozy. Ale ku jego zdumieniu Kittson skin�� g�ow�. - W porz�dku, Walker. Wierz� w przeczucia. No c�... dobrze si� sta�o, �e... -Urwa� i zamar�. Po chwili nakaza� Blake'owi gestem, �eby by� cicho. Nas�uchiwa� uwa�nie, ale do uszu Blake'a nie dotar� �aden d�wi�k. Kto� zapuka�. Blake wsta�. Kittson wci�� przypomina� my�liwego, kt�ry jest o krok od �ciganej zwierzyny. Odwr�ci� g�ow� i bezg�o�nie poruszy� wargami. Blake zrozumia�. - Zapytaj, kto to? Blake podszed� do drzwi. - Kto tam? - Ochrona hotelu. Blake poczu� na ramieniu d�o� Kittsona i zobaczy� przed sob� kartk� z drukowanymi literami: POWIEDZ, �E SPRAWDZISZ TO W RECEPCJI. - Chwileczk�, sprawdz� to w recepcji - zawo�a� Blake przez zamkni�te drzwi i przy�o�y� do nich ucho. Nikt nie odpowiedzia�. Po chwili us�ysza� oddalaj�ce si� kroki. Wr�ci� do ��ka i usiad�. Kittson zd��y� usun�� z fotela jego rzeczy i rozsi��� si� wygodnie. Wpatrywa� si� w okno, jakby na �cianie przeciwleg�ego budynku widzia� co� wyj�tkowo interesuj�cego. - Domy�lam si�, �e to nie by� detektyw hotelowy? - Nie. I mamy problem. - Kittson wyj�� papiero�nic�, pocz�stowa� Blake'a, potem pstrykn�� zapalniczk�. - Kto� pr�bowa� si� dowiedzie�, co tu zasz�o. Niestety, oznacza to, �e teraz wi��� ci� z nami. A to komplikuje spraw�. Nie bez powodu staramy si� nie ujawnia� naszych dzia�a�. Musimy ci� prosi� o wsp�prac�. Blake drgn��. - Jestem tylko przypadkowym �wiadkiem. Nie przyjecha�em tu, �eby bawi� si� w policjant�w i z�odziei. Nawet nie pytam, o co w tym wszystkim chodzi. Chyba wida�, �e nie chc� by� w nic zamieszany. - Kittson u�miechn�� si� nieznacznie. Blake ci�gn�� dalej. - Zamierzam si� zaj�� wy��cznie w�asnymi sprawami... Kittson rzuci� kapelusz na biurko, odchyli� g�ow� do ty�u i wypu�ci� ustami idealnie r�wne k�ko dymu. - Niczego by�my bardziej nie pragn�li. Ale obawiam si� �e jest ju� za p�no. Powiniene� si� by� zastanowi�, zanim otworzy�e� drzwi. Kto� si� tob� zainteresowa�, co w najlepszym razie mo�e si� okaza� k�opotliwe. W najgorszym... Jego oczy b�yszcza�y niczym klejnoty za zas�on� dymu. Blake poczu� taki sam niepok�j, jak na pocz�tku tej przygody. Kittson niejasno sugerowa� co� gro�nego. - Widzisz wi�c, �e to powa�na sprawa. Kiedy masz si� zg�osi� w Havers na pierwsze zaj�cia? - Nowy semestr zaczyna si� w nast�pny poniedzia�ek. - A wi�c za tydzie�. Chc� ci� poprosi�, �eby� do tego czasu zosta� z nami. Je�li dopisze nam szcz�cie, zd��ymy zako�czy� spraw� do poniedzia�ku. A przynajmniej do tego czasu powinna sko�czy� si� twoja rola. Inaczej... - Zajmiecie si� mn� dla mojego i waszego dobra? -podpowiedzia� Blake. Ju� wiedzia�, z kim ma do czynienia. Ten facet by� przyzwyczajony do rozkazywania i pos�usze�stwa. Je�li powie. "za�atwcie tego Walkera", tak si� natychmiast stanie. Pozb�d� si� go tak szybko i skutecznie, jak tamtego niedosz�ego zab�jcy. G�ow� muru nie przebijesz. Lepiej nie stawa� okoniem, dop�ki me dowie si� wi�cej. - W porz�dku. Co b�d� robi�? - Na razie znikniesz:. I to natychmiast. Du�o masz baga�u? Zanim Blake w pe�ni poj�� sens tej odpowiedzi, Kittson zd��y� wsta� i zajrze� do szafy. - Jedn� sztuk�. - Co� zmusza�o Blake'a do post�powania wbrew w�asnej woli. Mo�e si�a osobowo�ci agenta? Jeszcze godzin� temu nawet nie Przysz�oby mu. do g�owy, �e b�dzie si� wyprowadza�. Zatrzasn�� walizk�, wyj�� portfel i odliczy� kilka banknot�w. - Domy�lam si�, �e nie wymeldujemy si� st�d formalnie bardziej stwierdzi�, ni� zapyta�. Nie zdziwi� si�, gdy Kittson skwapliwie przytakn��. ,Za oknem zrobi�o si� niewiele ja�niej. By�o pi�� po si�dmej rano, ale p�mrok w pokoju bardziej przypomina� wiecz�r. Agent zgasi� �wiat�o. Blake wci�gn�� p�aszcz, w�o�y� kapelusz i wzi�� baga�. Kittson pierwszy wyszed� na korytarz i da� mu znak. Nie skr�cili do windy, tylko do schod�w ewakuacyjnych. Zeszli pi�� pi�ter ni�ej. Kittson zatrzyma� si� przed zamkni�tymi drzwiami i przez chwil� nas�uchiwa�. Pokonali nast�pne, w�skie i s�abo o�wietlone schody wiod�ce w d�. Przeszli przez magazyny i wspi�li si� do tylnego wyj�cia. Na ulicy przywita� ich deszcz ze �niegiem. Blake mia� wra�enie, �e jego przewodnik doskonale zna drog� i zadba� o to, by podczas ucieczki nikt ich nie zauwa�y�. Zdolno�ci organizacyjne agenta zaimponowa�y mu jeszcze bardziej, gdy przed nimi natychmiast wyros�a taks�wka. Kittson otworzy� drzwi i kaza� Blake'owi wsi���. Lecz kujego zaskoczeniu nie zamierza� odjecha� razem z nim. Samoch�d ruszy�. Przez moment Blake by� nawet zadowolony, �e nie musi si� o nic martwi�. Zastanawia� si� tylko, dok�d trafi. Ale po namy�le zdumia�a go w�asna uleg�o�� wobec agenta. Wykonywa� rozkazy jak w dziwacznym �nie. Powinien zatrzyma� taks�wk� i uciec. Jednak obawia� si�, �e Kittson pr�dko by go odnalaz�, a ponowne spotkanie nie nale�a�oby do przyjemnych. Kierowca kluczy� w�skimi alejkami przecinaj�cymi �r�dmiejski park. Blake zna� miasto tak s�abo, �e wkr�tce zupe�nie straci� orientacj�. W ko�cu z powrotem wyjechali na g��wn� arteri�. Zacz�� si� poranny szczyt i taks�wka przeciska�a si� w�r�d autobus�w, ci�ar�wek i samochod�w osobowych. Wreszcie skr�ci�a w zau�ek mi�dzy wysokimi budynkami bez okien. Wygl�da�y na magazyny. Kierowca zahamowa�. - Jeste�my na miejscu. Blake si�gn�� po portfel. - Ju� zap�acone, facet - rzuci� przez rami� taksiarz, nie odwracaj�c g�owy. - Wejdziesz w tamte drzwi, kapujesz? Wsi�dziesz do windy i naci�niesz ostatnie pi�tro. Rusz si�, bo tu nie wolno parkowa�! Po chwili Blake znalaz� si� w oszklonej kabinie windy. Podczas jazdy na g�r� pr�bowa� liczy� pi�tra, ale nie by� pewien, czy zatrzyma� si� na dziewi�tym, czy na dziesi�tym. Stan�� w ciasnym korytarzyku przed zamkni�tymi drzwiami, Kiedy zapuka�, otworzy�y si� natychmiast, jakby na niego czekano. - Wejd�, Walker. Blake spodziewa� si�, �e zastanie tu Kittsona. Tymczasem m�czyzna w progu by� starszy od agenta o dobre dziesi�� lat, du�o ni�szy i szpakowaty. Mo�e nie wyr�nia�by si� w t�umie, ale Blake wyczu�, �e ma r�wnie siln� osobowo�� jak Kittson, cho� bardziej spokojne usposobienie. - Jason Saxton -przedstawi� si�. - Mark Kittson ju� czeka. Zostaw rzeczy tutaj. Blake pozby� si� walizki, p�aszcza i kapelusza, po czym wszed� do gabinetu. Zobaczy� nie tylko Kittsona, ale r�wnie� rudego, kt�ry razem z koleg� wyprowadzi� niedosz�ego zab�jc� z pokoju hotelowego. Ca�� �cian� zajmowa�y szatki z aktami, a jedyne umeblowanie stanowi�o biurko i trzy czy cztery krzes�a. Wn�trze by�o pomalowane na szaro i pozbawione okna. Pod�og� pokrywa� dywan w kolorze �cian. �wiat�o pada�o z lamp ukrytych tu� pod sufitem. Kittson wskaza� rudzielca. - To jest Hoyt. Jak widz�, dojecha�e� bez przeszk�d. Blake chcia� zapyta�, jakie przeszkody Kittson ma na my�li, ale ugryz� si� w j�zyk. Hoyt siedzia� rozwalony na krze�le z wyci�gni�tymi noga mi i ow�osionymi r�kami splecionymi na brzuchu. - Joey zna si� na swojej robocie -zauwa�y� leniwie. - Stan da�by zna�, gdyby co� si� dzia�o. Kittson zignorowa� komentarz kolegi. - M�wi�e�, �e tw�j ojciec s�u�y� w policji. Gdzie? W Ohio? - Tak, w Columbus. Ale powiedzia�em, �e to by� m�j przybrany ojciec - poprawi� Blake. Starannie wa�y� s�owa, zdaj�c sobie spraw�, �e trzej m�czy�ni obserwuj� go uwa�nie. - A co z twoimi prawdziwymi rodzicami? Blake opowiedzia� swoj� histori� najkr�cej jak potrafi�. Hoyt zdawa� si� drzema�, mia� opuszczone powieki. Saxton s�ucha� z uprzejmym zainteresowaniem urz�dnika dzia�u personalnego, kt�ry przyjmuje nowego pracownika. Kittson nie odrywa� od niego spojrzenia twardych, bursztynowych oczu. - To wszystko -zako�czy� Blake. Hoyt podni�s� si� zadziwiaj�co zgrabnym ruchem. Blake zauwa�y�, �e ma zielone oczy o r�wnie �ywej barwie i przenikliwym spojrzeniu, jak Kittson. - Rozumiem, �e Walker zostaje z nami? - zapyta�. Blake odruchowo zerkn�� na Kittsona; ostateczna decyzja z pewno�ci� nale�a�a do niego. Na biurku dostrzeg� co� nowego - ma�� kryszta�ow� kul�. Le�a�a na �rodku zielonego bibularza. Agent musia� si� poruszy�, gdy� zacz�a toczy� si� w stron� Blake'a. Z�apa� j� w ostatniej chwili. 2 Ci�ar wskazywa�, �e to naturalny kryszta�. Chcia� j� od�o�y� na miejsce, ale nagle zmieni�a kolor. Pod przezroczyst� pow�ok� zawirowa�a niebieskozielona mgie�ka. G�stnia�a z ka�d� chwil�, a� wype�ni�a ca�� kul�. Blake po�o�y� j� szybko na biurku, jakby parzy�a mu sk�r�. Mgie�ka rozwia�a si�. Saxton I Hoyt podeszli bli�ej i przygl�dali si� przemianie. Kittson nakry� d�oni� kryszta� i wrzuci� do szuflady. Blake'owi wyda�o si�, �e gdy jego palce dotkn�y kuli, zn�w zacz�a zmienia� barw�, ale na pomara�czowoczerwon�. Zanim zd��y� o to zapyta�, odezwa� si� brz�czyk na �cianie. Rozleg� si� szum windy. Hoyt podszed� do drzwi i wpu�ci� drobnego koleg�, kt�ry towarzyszy� mu rano w hotelu. - Wszystko w porz�dku? -zagadn�� Kittson. - Tak - odpowiedzia� mu melodyjny g�os. Niski m�czyzna przypomina� kilkunastoletniego ch�opca. Tylko oczy i leciutkie zmarszczki wok� kszta�tnych ust nie pasowa�y do tego wizerunku. - Cho� mia�em ogon, tego kr�pego �miecia z "Kryszta�owego Ptaka". Dziwne, �e ci�gle u�ywaj� tych samych ludzi. - Pewnie maj� trudno�ci kadrowe -zasugerowa� Saxton. - Z czego powinni�my si� cieszy� - doda� Kittson. - Jeden nalot, kiedy upewnimy si�, �e s� wszyscy razem, i nasz przyjaciel nie b�dzie mia� tu nic do roboty. - Chcesz, �eby st�d prysn��? -zaniepokoi� si� Saxton. - Lepiej zatrzyma� go na tym poziomie... - Spojrza� na Blake'a i zamilk�. M�ody m�czyzna, kt�ry przed chwil� przyszed�, zdj�� p�aszcz i rzuci� na oparcie krzes�a. - "Spluwa" nie nale�y do zbyt bystrych. Podsun��em mu fa�szywy trop. Mamy go z g�owy co najmniej na godzin�. Walker jest na razie bezpieczny. Kittson wyci�gn�� si� na krze�le. - Mo�liwe. Ale b�d� go szuka�, kiedy si� po�api�, �e si� im wymkn��. -Odwr�ci� si� do Blake'a. - M�wi�e� komu� w hotelu, �e zaczynasz studia w Havers? - Portierowi. Chcia�em si� dowiedzie�, jakim autobusem tam dojecha�. Ale przecie� masa ludzi pyta go o komunikacj�. Na pewno mnie nie zapami�ta�. - Ludzie potrafi� sobie przypomnie� zdumiewaj�co du�o, kiedy powie si� im, �e to wa�ne - odpar� Kittson. - Potrzymamy ci� tu kilka dni, dop�ki sprawa twojego znikni�cia nie przycichnie. Tylko w ten spos�b mo�emy sprawdzi�, czy interesuj� si� tob�. Wybacz, Walker. Nie musisz mi przypomina�, �e to bezprawna ingerencja w twoje �ycie prywatne. Wiem to r�wnie dobrze, jak ty. Ale czasem niewinne, postronne osoby musz� cierpie� dla dobra og�u. Zapewnimy ci wygodn� kwater� i bezpiecze�stwo. Od twojego pobytu tutaj zale�y powodzenie naszego �ledztwa. Saxton wsta�. - My�l�, �e w ramach naszej go�cinno�ci powinni�my przede wszystkim pocz�stowa� ci� �niadaniem. Blake ch�tnie skorzysta� z zaproszenia. Poszed� za Saxtonem i znalaz� si� w imponuj�cym apartamencie. Nowoczesne meble mia�y szar�, zielon� i niebiesk� barw�. Nie wisia� tu ani jeden obraz, a �wiat�o s�czy�o si� z sufitu. Pod jedn� �cian� sta� wielki telewizor, a na stolikach i pod�odze pi�trzy�y si� ksi��ki, gazety i magazyny ilustrowane. Mo�na si�ga� po nie bez wstawania z foteli. - Troch� u nas ciasno - poinformowa� gospodarz. -Niestety, b�dziesz mia� towarzystwo w sypialni. Tutaj... - Otworzy� drzwi prowadz�ce z kr�tkiego korytarza do du�ego pokoju z dwoma ��kami. - A tu czeka �niadanie. Jadalnia nie mia�a okien. Zdumiony Blake usiad� przy stole. Saxton podszed� do �ciany, odsun�� panel i wzi�� tac�. Postawi� j� przed go�ciem, potem przyni�s� drug� dla siebie. Wyj�tkowo smaczne potrawy przypad�y Blake'owi do gustu. Jad� z apetytem. Saxton u�miechn�� si�.. - Kucharka ma dzi� dobry dzie�. - Odsun�� stert� ksi��ek. By�y to wy��cznie angielskie i ameryka�skie rozprawy historyczne. Z wielu wystawa�y papierowe zak�adki, jakby kto� je studiowa�. Saxton wskaza� na nie. - To moje hobby, Walker. Mo�na powiedzie�, �e zwi�zane z prac�, kt�r� wykonuj�. Jeste� mo�e studentem historii? Blake nie spieszy� si� z odpowiedzi�. Prze�kn�� kawa�ek szynki. Albo by� zbyt podejrzliwy, albo Saxton celowo wybra� temat rozmowy. - M�j przybrany ojciec zbiera� ksi��ki z historii kryminalistyki. S�ynne procesy i tym podobne. Pami�tniki, listy, zeznania naocznych �wiadk�w... Czytywa�em je. Saxton podni�s� fili�ank� z kaw� i przyjrza� si� jej uwa�nie, jakby nagle zamieni�a si� w bezcenny okaz chi�skiej porcelany. - Ot� to, zeznania naocznych �wiadk�w. S�ysza�e� o teorii "r�wnoleg�ych �wiat�w"? - Czyta�em kilka powie�ci fantastycznych na ten temat. Chodzi o mo�liwo�� powstawania dw�ch r�nych �wiat�w w ka�dym w�z�owym momencie historii? Na przyk�ad jednego, w kt�rym Napoleon wygra� pod Waterloo, i naszego, w kt�rym przegra�?. - Tak. Wed�ug tej teorii istnia�yby tysi�ce �wiat�w zale�nie od r�n.ych ro~strzygni��. Powsta�yby nie tylko w wyniku bitew czy zmian politycznych, ale nawet wskutek pojawienia si� epokowych wynalazk�w. Fascynuj�ce, prawda? Blake przytakn��. Musia� przyzna�, �e za�o�enie jest interesuj�ce. Ale w tej chwili bardziej obchodzi�y go w�asne "r�wnoleg�e �wiaty". - W�z�owe momenty zdarza�y si� r�wnie� w ostatnich latach - ci�gn�� m�czyzna po drugiej stronie sto�u. - Wyobra�my sobie �wiat, w kt�rym Hitler wygra� bitw� o Angli� i w 1941 roku zaj�� Wyspy Brytyjskie. Przypu��my, �e jaki� wielki przyw�dca urodzi� si� za wcze�nie albo za p�no. Blake poczu� rosn�ce zaciekawienie. - Czyta�em o czym� takim! Brytyjski dyplomata natkn�� si� w roku 1790 na emerytowanego majora artylerii, kt�ry umiera� w ma�ym francuskim miasteczku... Napoleon urodzi� si� z wcze�nie. Saxton odstawi� fili�ank� i pochyli� si� nad sto�em. Oczy mu p�on�y...' - Ale za��my, �e taki cz�owiek urodzony w swoim �wiecie w niew�a�ciwym czasie mia�by mo�no�� przeniesienia si� do innego, r�wnoleg�ego �wiata. Czy nie by�by podw�jnie niebezpieczny? Powiedzmy, �e urodzi�e� si� w epoce, w kt�rej spo�ecze�stwo hamuje rozw�j twoich szczeg�lnych talent�w. Nie masz mo�liwo�ci ich wykorzystania. Co wtedy? - Przeni�s�bym si� tam, gdzie mia�bym szans� - odrzek� Blake. Uwa�a�, �e nie powiedzia� nic odkrywczego. Ale Saxton rozpromieni� si� jak nauczyciel zadowolony ze swego ulubionego ucznia kt�ry w�a�nie zda� trudny egzamin. Co� si� za tym kry�o. Tylko co? Instynkt ostrzegawczy milcza�. Blake czu� jednak, �e Saxton z czyjego� rozkazu naprowadza go na jaki� trop. - Tak by�oby chyba najlepiej - doda�. Tym razem nie trafi�. Z�a odpowied�. ... - Dla ciebie - parskn�� Saxton. - Ale niekoniecznie dla �wiata, do kt�rego by� si� przeni�s�. Jak widzisz, s� dwie strony medalu, prawda? Aaa! Erskine! Chod�, przy��cz si� do nas! - Zosta�o jeszcze troch� kawy? - zapyta� szczup�y blondyn. Nie? To wci�nij guzik, Jas. Musz� si� wzmocni� po ci�kim poranku. Klapn�� na �aw� obok starszego kolegi i u�miechn�� si� do Blake'a. Jego zm�czona twarz o regularnych rysach o�ywi�a si�. - Niestety, musimy tu tkwi� - oznajmi�. - Co zrobi�e� z gazet�, Jas? Chcia�bym zobaczy�, co jest w telewizji. Trzeba si� jako� rozerwa�.... Wyj�� zza panela �wie�y dzbanek z kaw�, nape�ni� fili�ank� i wsypa� dwie czubate �y�eczki cukru. Kiedy wr�cili do salonu, rozsiad� si� przed telewizorem. Wpatrywa� si� w ekran z min� dziecka urzeczonego now� wspania�� zabawk�. Gdy program si� sko�czy�, Erskine westchn��. - Imponuj�ce, jak na taki prymityw... - mrukn��. Blake dos�ysza� t� dziwn� uwag�. Erskine ogl�da� bar dobrze zrobiony spektakl "na �ywo", a nie jaki� stary, niemy film. Wi�c dlaczego "prymityw"? Blake'owi za�wita�o w g�owie niedorzeczne podejrzenie. Ca�a ta rozmowa z Saxtonem... Nie, to niemo�liwe! Przez reszt� dnia nikt im nie przeszkadza�, cho� przy braku okien trudno by�o powiedzie�, czy ju� zapad�a noc. Saxton i Erskine grali w jak�� nieznan� mu karcian� gr�. Jedli posi�ki dostarczane zza panela, Blake przerzuca� ksi��ki; przewa�a�y historyczne i biograficzne. Z ka�dej wystawa�y zak�adki. Czy�by Saxton zamierza� wykorzysta� swoje hobby do napisania artyku�u? Blake wr�ci� my�lami do porannej rozmowy przy stole. Cz�owiek urodzony w swoim �wiecie, ale w niew�a�ciwym czasie... Zdolny przenie�� si� do innego �wiata, gdzie dzi�ki swoim talentom zdoby�by w�adz�... Blake zacz�� sobie wyobra�a� r�ne fantastyczne sytuacje. Kim s� jego towarzysze? Wci�� si� nad tym zastanawia�, gdy kilka godzin p�niej zapada� w sen. Obudzi� si� w ciemno�ci. Z drugiego ��ka nie dochodzi� �aden d�wi�k. Odrzuci� ko�dr� i wsta�. Po�ciel obok by�a u�ywana, ale teraz nikt tam nie spa�. Podszed� do drzwi i uchyli� je lekko. Saxton prowadzi� korytarzem Kittsona uwieszonego na jego ramieniu. Kittson ledwo pow��czy� nogami. Na koszuli mia� ciemn� plam�. Obaj m�czy�ni znikn�li w pokoju na ko�cu korytarza i zamkn�li drzwi. Na dywanie pozosta�a b�yszcz�ca kropla wielko�ci monety. Blake zbli�y� si� i dotkn�� jej. Krew! Czeka� na powr�t Saxtona, ale zmorzy� go sen. Kiedy zn�w otworzy� oczy, w pokoju pali�o si� �wiat�o. S�siednie ��ko by�o starannie za�cielone. Blake ubra� si� szybko. Kittson zosta� ranny, ale dlaczego trzymaj� to w tajemnicy? Wyszed� z sypialni i poszuka� wzrokiem plamy. Znikn�a, tak jak przypuszcza�. Przesun�� d�oni� po dywanie i poczu� wilgo�. Kto� ca�kiem niedawno zmy� krew. Spojrza� na zegarek. Wtorek, �sma trzydzie�ci rano. Zamierza� zada� gospodarzom mieszkania kilka pyta�. Jason Saxton siedzia� samotnie w salonie. Na kolanach trzyma� notatnik i co� pisa�. Na stoliku do kawy tu� przed nim pi�trzy�a si� sterta ksi��ek. Podni�s� g�ow� i u�miechn�� si� tak otwarcie, �e Blake pohamowa� niecierpliwo��. - Mam nadziej�, �e rano ci nie przeszkadza�em, Walker. Brakuje nam ludzi i dzi� musz� si� zaj�� prac� biurow�. Odpoczniesz ode mnie. Blake mrukn�� potakuj�co i przeszed� do jadalni. Zasta� tam Erskine'a. Jasnow�osy m�czyzna wygl�da� na zm�czonego i mia� podkr��one oczy. Wymamrota� co� na powitanie i wskaza� panel na �cianie. Blake wzi�� tac� i zasiad� do �niadania. Czeka�, a� Erskine si� odezwie, ale tamten widocznie nie by� w nastroju do rozmowy. Dopi� kaw� i wsta�. - Baw si� dobrze -rzuci� ironicznie na po�egnanie. - Spr�buj� - odpar� Blake. Mia� nadziej�, �e jego ton nie zdradzi�, �e co� sobie zaplanowa�. M�g�by si� za�o�y�, �e Erskine przed wyj�ciem przyjrza� mu si� podejrzliwie. Blake zjad� bez po�piechu. Chcia� mie� apartament do swojej dyspozycji. Sprawdzi�, czy przej�cie do biura jest zamkni�te, po czym przyst�pi� do dzia�ania. Stan�� na �rodku salonu i przez chwil� nas�uchiwa�. Potem podszed� do zewn�trznych drzwi i przy�o�y� do nich ucho. Us�ysza� szmer rozm�w. Towarzyszy� mu odg�os wysuwanych i wsuwanych szuflad z aktami. �oskot. To na pewno winda. Ostro�nie nacisn�� klamk�. Nie zdziwi� si�, �e drzwi s� zaryglowane. Wr�ci� do korytarza mi�dzy sypialniami i ukl�kn��. Na dywanie wyczu� wi�cej wilgotnych miejsc. Prowadzi�y do pokoju, w kt�rym rankiem znikn�� Kittson. Te drzwi r�wnie� by�y zaryglowane. Nie dochodzi� zza nich �aden d�wi�k. Za to drzwi sypialni obok sta�y otworem. Pomieszczenie by�o podobne do tego, kt�re Blake dzieli� z Saxtonem. Dwa starannie za�cielone ��ka i ani �ladu baga�u. W szufladach le�a�y porz�dnie u�o�one czyste koszule, skarpetki, krawaty i bielizna. W szafie wisia�a niezliczona ilo�� ubra�. Od garnitur�w na r�ne okazje po kombinezony dostawc�w. Lokatorzy apartamentu byli widocznie przygotowani na ka�d� ewentualno��. W porz�dku, agentom FBI mog�y si� przyda�. Na razie Blake nie na trafi� na nic, co przeczy�oby twierdzeniu Kittsona, �e nimi s�. Szuka� dalej. W szufladce nocnego stolika znalaz� ma�y pistolet automatyczny. Zwyczajny. Przybory toaletowe mia�y etykietki znanych firm spotykanych w ka�dym sklepie. Obecno�� farby do w�os�w r�wnie� dawa�a si� �atwo wyt�umaczy�. W ci�gu dziesi�ciu minut przetrz�sn�� wszystkie �atwo dost�pne zakamarki. Czy uda mu si� posun�� dalej bez pozostawienia �lad�w rewizji? Spojrza� na idealnie wyg�adzone nakrycia ��ek. Z pewno�ci� nie. Ale wyj�� ka�d� szuflad� i sprawdzi�, czy nic nie jest przyklejone do dna lub bok�w. Najgorsze, �e sam nie wiedzia�, czego szuka. Chcia� tylko znale�� co� na poparcie swoich fantastycznych podejrze�. Przeszuka� po�ow� wsp�lnego pokoju, nale��c� do Saxtona. Bez rezultatu. Wstrzyma� si� z poszukiwaniami w salonie i sprawdzi� drzwi biura. Wci�� by�y zaryglowane, a w �rodku panowa�a cisza. Saxton widocznie ju� wyszed�. Zjad� samotnie lunch i z nud�w wzi�� si� za czytanie. Ale teoria Saxtona o podr�ach w czasie i r�wnoleg�ych �wiatach nie dawa�a mu spokoju. Jak wygl�da�oby wkroczenie na inny poziom? Nagle poczu� ciarki na plecach i wzdrygn�� si�. �wiczenie wyobra�ni nasuwa�o niebezpieczne wnioski. Cywilizacje, kt�re run�y z powodu jednego cz�owieka, wierz�cego w swoj� dziejow� misj� i si�� charakteru. W jego �wiecie by�o a� nadto takich przyk�ad�w. Wszystkimi burzycielami zastanego porz�dku kierowa�a ��dza w�adzy. Egotyzm, nie znosz�cy sprzeciwu, pozwoli� Napoleonowi, Aleksandrowi Wielkiemu, Cezarowi i D�yngis-chanowi podbi� Europ� i Azj�. Cz�owiek sfrustrowany we w�asnym �wiecie, lecz zdolny przenie�� si� do innego... A mo�e tak si� w przesz�o�ci zdarzy�o? Blake wybuchn�� �miechem, kt�ry odbi� si� echem w pustym pokoju. Ale nie dziwi� si�, �e Saxton zafascynowa� si� takimi ideami. Od�o�y� ksi��k� i wyci�gn�� si� na szerokiej sofie. Min�o po�udnie. Czy wypuszcz� go st�d do pi�tku? W co wdepn��? Sytuacja przypomina�a podrz�dny film szpiegowski. Wysili� umys� i cia�o i utkwi� niewidz�cy wzrok w suficie. Co� nadchodzi�o. Zn�w poczu� znajome ostrze�enie. Jak wczoraj w hotelu, tylko stokro� mocniejsze. Niejasny niepok�j szybko przerodzi� si� w pewno��, �e jest osaczony. Nadci�ga niebezpiecze�stwo! Blake usiad�, ale nie w�o�y� but�w. Jeszcze nigdy nie prze�ywa� tak silnego ataku jak teraz. Poszed� korytarzem do drzwi, za kt�rymi rankiem znikn�� Kittson. Ostatnim razem ostrze�enie mia�o zwi�zek z agentem. Nacisn�� klamk�. Zamkni�te. Szarpn�� drzwi. Nic, cisza. Blake wr�ci� do salonu. Poczucie zagro�enia narasta�o. Niczym wiatromierz, popchni�ty niewidzialnym pr�dem powietrza, obr�ci� si� w stron� drzwi biura. Podszed� i przywar� do nich. By� pewien, �e niebezpiecze�stwo nadchodzi stamt�d. Nie tylko s�ysza� �oskot wznosz�cej si� windy, ale czu� jej wibracje. Pasa�er musia� ju� wysi��� w ciasnym korytarzyku przed biurem. Czy Saxton czeka na intruza? Jest przygotowany? Blake nie wiedzia� dlaczego, ale w�a�nie w tym momencie stan�� po stronie czterech m�czyzn, z kt�rymi teraz dzieli� mieszkanie. Niewiele mu powiedzieli i mia� do nich jeszcze mn�stwo pyta�. Jednak w tej chwili by� z nimi. A przybysz m�g� by� tylko wrogiem. Z biura nie dochodzi� �aden d�wi�k. Wtem rozleg�o si� ciche chrobotanie, jakby kto� majstra wa� przy zamku. Odg�os szybko usta�. Widocznie intruz te� nas�uchiwa�. Blake zupe�nie nie spodziewa� si� tego, co nast�pi�o. Nagle zda� sobie spraw� z czyjej� obecno�ci; silnej osobowo�ci pozbawionej cia�a czy innej materialnej pow�oki. Jakby cz�owiek po drugiej stronie drzwi przenikn�� swoim ,ja" przez barier�, kt�rej fizycznie nie m�g� sforsowa�. Blake wpad� w panik�. Oskoczy� do ty�u. Ba� si� kontaktu z tym Czym�! Ale opanowa� si� szybko i wr�ci� na stanowisko. Je�li tamten wejdzie do biura, musi o tym wiedzie�. Dziwne uczucie czyjej� obecno�ci trwa�o nadal. Blake nabra� jednak przekonania, �e obcy jeszcze o nim nie wie. Odpr�y� si� troch� i niemal przesta�o mu to przeszkadza�. Wtedy nast�pi� niewidzialny atak. Blake chwyci� si� za g�ow�. Nag�y kontakt zm�ci� mu umys� jak silny cios. Z�apa� woln� r�k� za klamk�, jakby zwyk�y, namacalny przedmiot m�g� go uratowa�. Obca osobowo�� czy te� moc - cokolwiek to by�o - nie zamierza�a rezygnowa�, skoro ju� nawi�za�a kontakt. Szuka�a drogi do jego m�zgu. Blake kurczowo �ciska� klamk�. B�l rozsadza� mu czaszk�, przed oczami wirowa�y szare plamy. Ca�y si� trz�s�. Nigdy dot�d nie prze�ywa� takich tortur. Zosta� poddany pr�bie spoza swojego �wiata i czasu, jakby mia� do czynienia z �redniowiecznym uciele�nieniem diab�a. Potworna presja zel�a�a, ale nie ust�pi�a ca�kowicie. Przeciwnik jeszcze nie zrezygnowa�. Po chwili wytchnienia przyst�pi� do nast�pnego zajad�ego ataku. 3 Pod�oga zafalowa�a pod stopami Blake'a. Straci� poczucie czasu. Tylko mokra od potu klamka w zaci�ni�tej d�oni ��czy�a go z rzeczywisto�ci�. Ze zdumieniem stwierdzi�, �e s�uch go nie zawodzi. W biurze odezwa� si� brz�czyk. Wr�g nagle si� wycofa�. Rozleg� si� �oskot windy. Kto� wr�ci�? Erskine? A mo�e Saxton? A je�li wpadn� w pu�apk�? Nie m�g� temu zapobiec. Winda zatrzyma�a si�, po czym zacz�a zje�d�a� w d�. Zabra�a obc� osobowo�� wype�niaj�c� pok�j! Zapad�a cisza. Przeciwnik znikn��. Blake kl�cza� z g�ow� opart� o drzwi. �o��dek wywraca� mu si� na drug� stron�. Podpe�z� do krzes�a i podni�s� si� chwiejnie. Zd��y� do �azienki w sam� por�. Zwymiotowa� i przylgn�� plecami do �ciany. Ledwo trzyma� si� na nogach. I czu� si� splugawiony jak nigdy dot�d. Kiedy troch� odzyska� si�y, rozebra� si� i wszed� pod prysznic. D�ugo sp�ukiwa� si� gor�c� i zimn� wod�. Uczucie obrzydzenia w ko�cu min�o. Ale w�o�enie ubrania kosztowa�o go wiele wysi�ku. By� tak s�aby, jakby pierwszy raz wsta� z ��ka po ci�kiej, przewlek�ej chorobie. Powl�k� si� do salonu i opad� na sof�. Do tej chwili jego uwag� zaprz�ta�y zwyk�e rzeczy: wycie�czenie, k�piel, ubranie si�. Nie my�la� o niczym innym. Teraz wspomnienie ataku powr�ci�o. Zn�w zrobi�o mu si� niedobrze. Zacz�� recytowa� wiersze i slogany reklamowe - cokolwiek, byle si� rymowa�o. Ale nie potrafi� zapomnie� o strasznych prze�yciach. M�g�by przysi�c, �e jest sam, a jednak wci�� czu� wok� siebie resztki obecno�ci tamtego dziwnego intruza. Znowu winda! Spr�bowa� usi���. �ciany zawirowa�y. Zacisn�� palce na obiciu sofy i ogarn�a go ciemno��. Ockn�� si� w swoim ��ku g�odny i zaniepokojony. Dobieg�y go przyciszone g�osy. Wsta� i podszed� do otwartych drzwi korytarza, �eby pods�ucha� rozmow�. - ... przepyta�em ca�e miasto wzd�u� i wszerz. Powiedzia� prawd�; jest przybranym dzieckiem Walker�w. Znale�li go w zau�ku dwaj gliniarze... Niesamowita sprawa. Do�� lubiany, ale chyba nie ma bliskich przyjaci�. Blake rozpozna� Hoyta. - Znaleziony w zau�ku... - odezwa� si� w zamy�leniu Saxton. - Ciekawe... Bardzo ciekawe. - �adnych oznak zamiany, wymazania czy dodania fa�szywych wspomnie�? - zapyta� niecierpliwie Kittson. - Nie wykry�em tego u �adnej ze spotkanych os�b. W�tpi�, �eby go podstawili... - Nie, nie... - przerwa� mu Saxton. - To nie wtyczka. Ale mo�e kto� inny. Za ma�o wiemy. Brak bliskich przyjaci�... Je�li to, co podejrzewamy, jest prawd�, nieuchronnie wyjdzie na jaw. Dow�d na istnienie selektora by� wystarczaj�co wyczuwalny. Jeszcze za wcze�nie na zaj�cie stanowiska "nie znamy go, wi�c to nasz wr�g". W hotelu "Shelborne" przyszed� Markowi z pomoc�. - Wi�c jak go oceniasz, Jas? - wtr�ci� si� Erskine. - Utajone psi, rzecz jasna. I oczywi�cie sprawia mu k�opoty. Inteligentny. Ma jeszcze co�, czego na razie nie potrafi� nazwa�. Co zamierzasz z nim zrobi�, Mark? - Chcia�bym wiedzie�... - powiedzia� Erskine - co si� tu sta�o dzi� po po�udniu. Znale�li�my go nieprzytomnego; la� si� przez r�ce. Musieli�my we dw�ch zanie�� go do ��ka. - A co si� dzieje, kiedy esper z naturaln� barier� jak u niego zostanie poddany sondowaniu umys�u? - parskn�� Kittson. - Ale to by znaczy�o...! - zaprotestowa� zaniepokojony Saxton. - Z pewno�ci�. I lepiej za�o�ymy, �e Pranj to potrafi. Jak tylko ch�opak si� obudzi, zadam mu kilka pyta�. Dosta� zastrzyk na wzmocnienie? - Prawie potr�jn� dawk� - odrzek� Saxton. - W ko�cu nie mam poj�cia, jak reaguje jego rasa. Nie wiem nawet, jaka to rasa. - Ostatnie zdanie zabrzmia�o jak g�o�no wypowiedziana my�l. Blake wkroczy� do pokoju. Czterej m�czy�ni spojrzeli na niego bez zaskoczenia. - O co chce mnie pan zapyta�? - zwr�ci� si� do Kittsona. - Co si� tu sta�o dzi� po po�udniu? Blake stara� si� opisa� ca�e zdarzenie bez emocji. Starannie dobiera� s�owa i niczego nie pomija�. Nie zauwa�y� niedowierzania na twarzach agent�w. Wojowniczy nastr�j opu�ci� go. Czy�by znali takie ataki? Je�li tak, to co - lub raczej kogo - do diab�a, tropi�? - Sondowanie umys�owe - stwierdzi� Kittson. - Jeste� pewien, �e tamten fizycznie nie wszed� do biura? - Na tyle pewien, na ile mog�em by�, nie widz�c go. - I co, Stan? - Kittson popatrzy� na Erskine'a skulonego na sofie jak dziecko. Blondyn skin�� g�ow�. - M�wi�em wam, �e Pranj to potrafi. Przeprowadzi� wiele eksperyment�w, o kt�rych Stu nic nie wie. Dlatego jest taki niebezpieczny. Gdyby Walker nie by� esperem, w dodatku maj�cym barier�, Pranj wyssa�by go do dna! - Strzeli� znacz�co palcami. - Jakim zn�w "esperem"? - wtr�ci� si� Blake. Musia� si� w ko�cu czego� dowiedzie�. Na razie to wszystko wydawa�o si� bez sensu. - Esper to cz�owiek obdarzony talentem lub talentami psionicznymi. Psi to zjawiska z dziedziny parapsychologii, zdolno�ci pozazmys�owe. Ludzko�� jako ca�o�� jeszcze nie nauczy�a si� ich wykorzystywa�. - Saxton zn�w przybra� poz� nauczyciela. - Mam na my�li telepati�, czyli porozumiewanie si� my�lami zamiast g�osem. Telekinez�, kt�ra oznacza przenoszenie przedmiot�w si�� woli. Jasnowidzenie, a wi�c obserwowanie zdarze� rozgrywaj�cych si� gdzie� daleko. Prorokowanie, to znaczy przewidywanie przysz�ych wydarze�. Lewitacj�, czyli poruszanie si� w powietrzu bez �rodk�w technicznych. Takie i inne talenty maj� jednostki, kt�re nawet nie zdaj� sobie z tego sprawy. Ukryte mo�liwo�ci ujawniaj� si� dopiero w pewnych okoliczno�ciach. - Dlaczego... - w��czy� si� do wyk�adu Kittson - w poniedzia�ek rano otworzy�e� drzwi swojego pokoju hotelowego akurat we w�a�ciwym momencie, Walker? Blake odpowiedzia� zgodnie z prawd�. - Co� mi m�wi�o, �e musz�... - Czy ten przymus pojawi� si� nagle? - zapyta� Saxton. Blake pokr�ci� g�ow�. - Nie. Od godziny czu�em niepok�j. To zawsze tak si� objawia. - Wi�c zdarza�o ci si� wcze�niej? I za ka�dym razem przewidywa�e� niebezpiecze�stwo? - Tak. Ale nie takie, kt�re by grozi�o mnie. Przynajmniej nie zawsze. Kittson zwr�ci� si� do Saxtona. - Potem nie mog�em przej�� nad nim kontroli z powodu jego naturalnej tarczy. - Nie widz� w tym nic zaskakuj�cego - po raz pierwszy odezwa� si� Hoyt. - Skoro na pocz�tku byli�my jedn� ras�, odkrywamy takich utajonych osobnik�w to tu, to tam. Mieli�my szcz�cie, �e dot�d nie trafili�my na facet�w o naprawd� pot�nej mocy... Blake ostro�nie dobiera� s�owa. - Chce pan powiedzie�, �e wszyscy macie takie zdolno�ci i mo�ecie je swobodnie wykorzystywa�? Przez d�u�sz� chwil� trzej m�czy�ni wpatrywali si� bez s�owa w Kittsona, jakby czekali na jego decyzj�. Wzruszy� ramionami. - On ju� du�o wie. Trzeba wprowadzi� go do ko�ca. Gdyby teraz wpad� w r�ce ludzi Pranja... Nie mo�emy go ci�gle trzyma� w ukryciu. To zaczyna wygl�da� na d�ugoterminow� robot�. - Wyci�gn�� r�k�. Paczka papieros�w, le��ca obok kolana Erskine'a, przelecia�a w powietrzu przez pok�j i wyl�dowa�a w jego d�oni. - Tak... - ci�gn�� - mamy pewne zdolno�ci psi. Spos�b wykorzystania, zakres i moc zale�� od potencja�u danej osoby i treningu. Niekt�rzy lepiej radz� sobie z telepati�, inni z telekinez�. Jest te� troch� teleporter�w, czyli ludzi, kt�rzy potrafi� momentalnie przenosi� si� z miejsca na miejsce. Prekognicja w pewnych zakresach jest na tyle powszechna... - I nie jeste�cie agentami FBI - przerwa� mu Blake. - Nie. Nale�ymy do innej organizacji pilnuj�cej przestrzegania prawa. By� mo�e du�o wa�niejszej dla dobra �wiata. Jeste�my Stra�nikami. Jas m�wi� ci o r�wnoleg�ych �wiatach. Tyle �e to nie jego hobby i nie �adna teza, ale fakt. S� r�ne p�aszczyzny czy te� poziomy �wiat�w; oboj�tne, jak to nazwiesz. Ten �wiat rozga��zia� si� mn�stwo razy w w�z�owych momentach historii. Moja rasa nie jest starsza od twojej, ale przez przypadek ju� przed kilkoma tysi�cami lat stworzyli�my wyj�tkowo rozwini�t� cywilizacj� techniczn�. Niestety mieli�my typow� ludzk� cech�, czyli wojowniczo��. W rezultacie wybuch�a potworna wojna j�drowa. Nigdy si� nie dowiemy, dlaczego nie unicestwili�my si� na dobre, jak zrobi�y to i nadal robi� �wiaty na innych poziomach. Ale do ca�kowitej zag�ady nie dosz�o, a nielicznych ocalonych, rozproszonych na r�nych obszarach czeka�o nowe �ycie. Mo�liwe, �e drugie powojenne pokolenie przesz�o daleko id�c� mutacj�, w ka�dym razie nauczyli�my si� wykorzystywa� zdolno�ci psi. Wojny zosta�y zakazane. Skoncentrowali�my si� na podboju kosmosu. Przekonali�my si�, �e wi�kszo�� planet naszego systemu nie jest przyjazna cz�owiekowi. Gwiezdne ekspedycje nie powraca�y. Potem pewien nasz historyk odkry� poziomy Sukcesyjnych �wiat�w, jak je nazywamy. Rozpowszechni�y si� podr�e nie w g��b czasu, lecz w r�wnoleg�e rzeczywisto�ci. A poniewa� jeste�my tylko lud�mi, pojawi�y si� r�wnie� problemy. Trzeba by�o pilnowa� nieodpowiedzialnych podr�nik�w i zapobiega� przemieszczaniu si� przest�pc�w, kt�rzy pl�drowali inne poziomy, gdzie ich pot�ga dawa�a im przewag�. Dlatego powsta�a nasza organizacja. Utrzymujemy porz�dek w�r�d podr�nik�w, ale w �adnym wypadku nie mo�emy przeprowadza� jawnych akcji na innych poziomach. Zanim zajmiemy si� jak�� spraw�, otrzymujemy dok�adne dane na temat j�zyka, historii i zwyczaj�w poziomu, na kt�rym mamy dzia�a�. Niekt�re poziomy s� dost�pne tylko dla oficjalnych obserwator�w. Na inne po prostu lepiej si� nie zapuszcza�; tamtejsza cywilizacje czy raczej ich brak stwarza zbyt wielkie zagro�enie. S� wymar�e, radioaktywne �wiaty i �wiaty niszczone przez plagi stworzone przez cz�owieka. S� �wiaty rz�dzone przez tak okrutnych w�adc�w, �e ich mieszka�cy nie s� ju� w�a�ciwie istotami ludzkimi. S� te� cywilizacje o tak kruchej stabilno�ci, �e samo pojawienie si� obcego mo�e zburzy� istniej�cy stan rzeczy. Dochodzimy do sedna sprawy. �cigamy pewnego osobnika. No c�... wed�ug kategorii przyj�tych w naszej kulturze to przest�pca. Kmoat Vo Pranj to jeden z tych superego, dla kt�rych w�adza jest jak dzia�ka dla narkomana. W naszym �wiecie znikn�y wprawdzie podzia�y narodowo�ciowe, ale pozosta�o�ci� po wojnie j�drowej s� r�nice rasowe. Saxton i ja jeste�my potomkami �o�nierzy, kt�rzy na kilkaset lat zostali odci�ci na dalekiej p�nocy tego kontynentu. Przodkowie Hoyta �yli pod ziemi� na wyspie znanej ci pod nazw� Wielka Brytania. Stworzyli w�asn� kultur�. Natomiast Erskine wywodzi si� z tej samej grupy, co �cigany przez nas cz�owiek. Jest ich zaledwie milion. Pochodz� od garstki technik�w, pracuj�cych niegdy� nad wykorzystaniem zdolno�ci psi w ma�ej g�rskiej osadzie w Ameryce Po�udniowej. - W dodatku... - wtr�ci� Erskine bezbarwnym, odleg�ym g�osem - od czasu do czasu rodz� si� w�r�d nas typy o paskudnych cechach naszych dalekich, wojowniczych przodk�w. Pranj chce podbi� �wiat. Nie m�g�by urzeczywistni� swoich plan�w na naszym poziomie, bo ju� zosta� rozszyfrowany i trafi�by pod klucz. Wi�c pr�buje gdzie indziej. Ale wcze�niej tak dobrze udawa� normalnego, �e przyj�to go do naszej s�u�by. Zdoby� doskona�e wyszkolenie i odbywa� podr�e w czasie bez nadzoru. Teraz szuka poziomu, gdzie spo�ecze�stwo by�oby gotowe da� mu woln� r�k�. Je�li znajdzie taki �wiat, stworzy pot�n� organizacj� i zacznie rz�dzi� planet�. Cz�ci� jego niezr�wnowa�onej psychiki jest przerost wiary w siebie. Cechuje go zupe�ny brak samokrytycyzmu, wyrzut�w sumienia czy innych ludzkich uczu�. Naszym zadaniem jest nie tylko schwytanie go i osadzenie w wi�zieniu, ale r�wnie� naprawa ewentualnych szk�d, kt�re ju� spowodowa�. - I uwa�acie, �e jest w�a�nie tutaj? - zapyta� Blake. Jeszcze si� nie zdecydowa�, czy przyj��, czy te� odrzuci� t� fantastyczn� teori�. Na razie po prostu s�ucha�. - By� mo�e spotka�e� go dzi� po po�udniu, cho� nie stan��e� z nim twarz� w twarz - odpar� sucho Erskine. Kittson wyj�� ma�y, przezroczysty sze�cian. Przez chwil� kostka spoczywa�a na jego d�oni, potem unios�a si� i poszybowa�a w stron� Blake'a. Ten z�apa� j� i obejrza�. W �rodku tkwi�a male�ka ludzka posta�. Wygl�da�a jak �ywa. Cz�owieczek bardzo przypomina� Erskine'a; mia� takie same, ostro zarysowane ko�ci policzkowe, cienkie wargi o regularnym kszta�cie i jasne w�osy. Ale po d�u�szych ogl�dzinach Blake dostrzeg� subteln� r�nic�. Erskine zachowywa� si� pow�ci�gliwie, jakby z wrodzon� rezerw�, a jednak nie wyczuwa�o si� w nim arogancji czy wy�szo�ci. Natomiast m�czyzna w sze�cianie sprawia� wra�enie okrutnego. By�o to wida� w oczach i skrzywieniu ust. Twarz bezlitosnego, aroganckiego w�adcy, pomy�la� Blake. - To Pranj - wyja�ni� Kittson. - Przynajmniej tak wygl�da�, zanim znikn��. Nie wiemy, pod jak� postaci� si� ukrywa. Ale musimy go znale��. - Dzia�a sam? Hoyt pokr�ci� g�ow�. - W hotelu "Shelborne" widzia�e� jednego z jego ludzi. Podejrzewamy, �e �aden z nich nie zna ca�ej prawdy. Pranj wyposa�y� niekt�rych w r�ne zabawki, kt�re utrudniaj� nam zadanie. - Ka�dy z nas... - zabra� g�os Kittson - mo�e zaw�adn�� umys�ami tych typ�w, je�li nie maj� tarcz ochronnych. Tamten w hotelu mia�, dlatego nie mog�em dotrze� do jego m�zgu. - Ten kr��ek w ustach? - Tak. Na szcz�cie g��wny sk�adnik do ich produkcji jest dost�pny tylko na naszym poziomie. A Pranj nie ma do rozdania zbyt wielu tarcz. - Wr��my do dzisiejszego popo�udnia - zaproponowa� Erskine. - Chyba mo�emy przyj��, �e Pranj z�o�y� nam wizyt�. Kto� wysondowa� umys� Walkera, a przecie� nie my. To Pranj. Zgadzacie si� ze mn�? Saxton westchn��. - Trzeba si� st�d wynie��. Szkoda. Erskine jeszcze nie sko�czy�. - Ale mieli�my szcz�cie - ci�gn��. - Wyobra�cie sobie, co by si� sta�o, gdyby przyszed�, kiedy nikogo z nas nie by�o. Nawet by�my nie wiedzieli, �e ju� zna nasz� kryj�wk�. A tak jeste�my krok do przodu. I co, Mark? Znikamy st�d? - Tak. Jestem pewien, �e pasuje mu w�a�nie ten �wiat. Je�li uciek�, wr�ci i b�dzie walczy�. I nie poczuje si� bezpieczny, dop�ki nas nie usunie. Postaramy si�, �eby nie posz�o mu �atwo. -Kittson odwr�ci� si� do Blake'a. - A co si� stanie z tob�, to zale�y od ciebie. Szczerze m�wi�c, za du�o wiesz, jak na m�j gust. Powiniene� trzyma� si� nas. Blake utkwi� wzrok w dywanie. �adnie z ich strony, �e zostawili mi wyb�r, pomy�la� kwa�no. Nie mia� z�udze�, jak sko�czy, je�li odpowie "nie". Ale po dzisiejszym popo�udniu wcale nie zamierza� tak odpowiedzie�. - Dobrze - zgodzi� si�. Przyj�li to bez podzi�kowa� i komentarzy. R�wnie dobrze m�g�by powiedzie�, �e na dworze jest �adna noc. Jakby o nim zapomniano, gdy Kittson zacz�� wydawa� rozkazy. - Wyprowadzamy si� jutro, jak tylko Ja� sprawdzi "dw�jk�". Hoyt, ty b�dziesz obserwowa� "Kryszta�owego Ptaka". Nie wierz�, �eby si� tam pojawi�, ale mo�e uda ci si� ustali�, ilu nosi tarcze. Erskine... Blondyn pokr�ci� g�ow�. - Mam ju� robot�. Dzi� chyba widzia�em u jubilera turkus Ming-Hawna. W jednym z tych sklep�w z antykami wzd�u� parku. By�o ju� zamkni�te, wi�c musz� tam p�j�� rano. - Ming-hawn?! - wykrzykn�� Saxton i gwizdn�� przez z�by. Kittson zapatrzy� si� w k�ko dymu. - Mo�liwe. Je�li Pranj pilnie potrzebuje got�wki, sprzedanie kilku takich drobiazg�w to dobry pomys�. - Ale ka�dy znawca zacz��by zaraz zadawa� pytania! A on przecie� nie chce si� ujawnia�, podobnie jak my! - zaprotestowa� Saxton. - Niczym nie ryzykuje. Nie wszystkie ming-hawny s� a� tak niezwyk�e, �eby od razu kto� uzna� je za obce dzie�a sztuki. Sam nie jeste� absolutnie pewny, czy si� nie pomyli�e�, prawda, Stan? - Prawie pewny. Chc� to sprawdzi�. Mo�e wezm� ze sob� Walkera? Blake obawia� si� przez moment, �e Kittson odm�wi. Ale agent w ko�cu si� zgodzi�, cho� mo�e niech�tnie. Kiedy Blake obudzi� si� nast�pnego ranka, poczu� radosne podniecenie. Razem z Erskine'em zeszli do sutereny budynku i przeszli przez obskurny lombard. W�a�ciciel klitki nawet nie podni�s� g�owy. Wyszli frontowymi drzwiami i za rogiem wsiedli do autobusu. Przejechali pi�� przecznic i znale�li si� w lepszej dzielnicy z szerokimi ulicami i eleganckimi sklepami. Wysiedli. - Drugi za rogiem - powiedzia� Erskine. Sklep wygl�da� dostojnie i ponuro; by� pomalowany na czarno i z�oto. Doln� cz�� wystawy chroni�a krata, ale nie zas�ania�a wy�o�onych przedmiot�w. Erskine pokaza� Blake'owi, co go interesuje. Tu� przy szybie le�a� srebrny wisiorek. Widnia�y na nim czarne kr��ki ozdobione skomplikowanymi wzorami. Sprawia� wra�enie orientalnego, cho� Blake nie widzia� jeszcze takiego dzie�a sztuki ze Wschodu. - Zgadza si�, to ming-hawn - stwierdzi� Erskine. - Musimy ustali�, sk�d si� tu wzi��. Weszli do �rodka. Zza lady wsta� m�czyzna. - Pan Arthur Beneirs? - zagadn�� Erskine. - Tak. Czym mog� s�u�y�? - S�ysza�em, �e kupuje pan i sprzedaje rzadkie, ciekawe rzeczy. M�czyzna pokr�ci� g�ow�. - Nie prowadz� publicznego punktu skupu. Czasem jestem tylko zapraszany do z�o�enia oferty kupna przedmiot�w, kt�re trzeba sprzeda� przy rozliczeniach maj�tkowych. To wszystko. - Ale potrafi�by pan okre�li� warto�� dzie�a sztuki? - nie ust�powa� Erskine. - By� mo�e. - Na przyk�ad tego... - Erskine wyj�� kryszta�ow� kul�, kt�