4821
Szczegóły |
Tytuł |
4821 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4821 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4821 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4821 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jacek Maria Fryderyk Dehnel
Kaligrafia
Opowiadanie wyr�nione w pierwszym Konkursie Literackim "Esensji".
Cornelius van Norg nie urodzi� si� wdowcem. A to z tej
przyczyny, �e nikt si� wdowcem nie rodzi. Jednak gdyby kto� zada� sobie trud obserwowania go, gdy wolnym krokiem
wybiera� si� do sklepu, lub na poczt� - a zdarza�o si� to nadzwyczaj rzadko, wi�c potencjalny badacz musia�by si�
uzbroi� w cierpliwo�� - ujrza�by w nim prawdziw� alegori� wdowie�stwa, wystylizowan� w najmniejszym szczeg�le,
jakby owdowia� jeszcze przed swoim pocz�ciem. W zapi�tym ciasno pod pomarszczon� szyj� niemodnym,
krochmalonym ko�nierzyku, ze zwisaj�cym sm�tnie jedwabnym krawatem spi�tym szpilk� z opalem, Cornelius van
Norg za�atwia� sprawunki z tak� niech�ci� i smutkiem, �e za ka�dym razem zdawa� si� wykupywa� miejsce na
cmentarzu, albo wype�nia� kwestionariusze pogrzebowe. W istocie jednak �mier� niewiele go wzrusza�a. Zdo�a� si� do
niej przyzwyczai� wiele lat temu.
Kupienie jedzenia na najbli�sze par� dni, wys�anie listu, albo wypo�yczenie ksi��ki z biblioteki miejskiej zajmowa�o
mu akurat tyle czasu, ile musia�o. Wychodzi� r�wnie bezg�o�nie jak wszed�, wciskaj�c na g�ow� czarny, znoszony
kapelusz z szerokim rondem, chroni�cym go przed tutejszym �wiat�em, kt�re dla przybysza z p�nocnej Holandii by�o
trudniejsze do zniesienia, ni� dla autochton�w.
�wiat�o Wenecji by�o jednym z najwa�niejszych powod�w, dla kt�rych przeni�s� si� tu przed ponad trzydziestu laty.
Nigdy nie by� specjalnie wykszta�cony i zupe�nie nie zna� si� na sztuce, ale po �mierci �ony, kiedy zacz�� czyta�
wszystko, co m�g� znale�� w bibliotece, po�r�d wielu ksi��ek trafi� w jego r�ce album z reprodukcjami obraz�w
niejakiego Guardiego. Van Norg nie potrafi� si� zachwyca� ani materi� malarsk�, ani lekko�ci� p�dzla, ani wreszcie
szlachetno�ci� kompozycji, podobnie jak kto�, kto nigdy nie nauczy� si� tabliczki mno�enia nie umie podziwia�
misterno�ci wzoru matematycznego fraktali, cho� same fraktale mog� w nim budzi� uczucie estetycznej syto�ci,
swoistego ciep�a gdzie� pomi�dzy �o��dkiem a sercem. Ale przecie� mimo swej niewiedzy Cornelius odkry� wtedy w
obrazach Guardiego co�, co wp�yn�o na jego przysz�e losy - niebo.
Niebo nie mia�o tam okre�lonej barwy. Por�wnuje si� je cz�sto do tego z p��cien Canaletta albo Bellotta. Ale to fa�sz.
W rzeczywisto�ci Canaletto malowa� nieba od�wi�tne, transparentne, pod kt�rymi wielkie ceremonie gasn�cej
Republiki przebiega�y w niezak��conym porz�dku, opromienione jakim� kalendarzowo-rocznicowym entuzjazmem
pogody. Produkowa� ca�e przezroczyste rejestry, ca�e kryszta�owe katalogi bezchmurno�ci, wisz�cej nad paradnymi
zdobieniami gondol i dekolt�w; olbrzymie panoptica odob�oczonych widnokr�g�w, bezkresnych horyzont�w z
burzami wy�upionymi dla jasno�ci dekadenckiej do�ariady.
Bellotto, gdy przez markotny pryzmat camera obscura wykre�li� ju� z precyzj� anatoma ci�cia perspektywy i kontury
cieni, klasyczne rytmy kolumn i framug, wy�mienite skr�ty gondol i pos�g�w, pozosta�e t�o pacykowa� byle jak, takie
same chmury zawieszaj�c nad Dreznem, Wenecj� i Warszaw�.
U Guardiego natomiast to, co nad lini� horyzontu, wydawa�o si� znacznie istotniejsze ni� to, co pod ni�. Jakby
rozpu�ci� w farbach porcelan� - my�la� Cornelius, przewracaj�c karty albumu. Albo jakby zmy� z p�katych,
kamionkowych brzu�c�w holenderskich dzban�w matowe plamki �wiat�a i zmiesza� je z pigmentem. W istocie by�o
co� ceramicznego w tych wedutach, jaki� odblsk wypalanego szkliwa o chropawej powierzchni, kt�ry sprawia�, �e
niebo wydawa�o si� niejednolite, niczym widziana z du�ej odleg�o�ci, mieni�ca si� w blasku �wiec, mozaika ze �w.
Marka. �adnych kontur�w chmur, �adnych k��biastych zad�w cumulus�w - swobodne plamy ni to pary, ni to
rozproszonego blasku, przelewaj�ce si� jedna w drug� bez ko�ca.
Tote� kiedy p�niej wybra� si� w pierwsz� podr� do Wenecji, by nast�pny Nowy Rok wita� ju� jako jej mieszkaniec,
wiod�a go tam mi�dzy innymi wola przekonania si�, �e niebo z obraz�w Guardiego istnieje w rzeczywisto�ci - by�
mo�e nie co dzie�, by� mo�e w �wi�ta ust�puje swemu lazurowemu, fircykowatemu kuzynowi, ale istnieje. Nie
zawi�d� si�. Ale to by� tylko margines jego pragnie�.
Przez trzy okr�g�e lata po �mierci Anne Cornelius, jak ju� wspomina�em, czyta� przer�ne ksi��ki. By�y mi�dzy nimi
powie�ci grozy i tanie romanse, �redniowieczne eposy, kalendarze sprzed dwustu lat, pe�ne rymowanek i porad
gospodarskich, wreszcie dzie�a filozoficzne, psychologiczne i traktaty o czarnej magii. Mi�dzy innymi zapl�ta�a si� tam
niewielka broszurka, wydana w siedemnastowiecznym Amsterdamie staraniem pewnego kabalisty, wykluczonego z
gminy za nieprawomy�lne pogl�dy. Van Norg wypo�yczy� j� z biblioteki zupe�nie przypadkowo, ot, stare ok�adki
"Traktatu o golemach" sklei�y si� z obwolut� "Traktu do Madison" i w ten spos�b trafi�y razem na blat biurka, a potem
do teczki.
Hodowanie golem�w zainteresowa�o go bardziej ni� "... Mieszka�cy Madison s� wstrz��ni�ci seri� brutalnych mord�w
na m�odych dziewcz�tach. Od kiedy spraw� zainteresowa� si� porucznik Cave, spirala grozy...". Nie znaczy to jednak,
�e rzuci� si� na traktat jak wyg�odnia�y lew na chrze�cija�sk� dusz�, wr�cz przeciwnie, czyta� go powoli, w skupieniu,
nie pozwalaj�c sobie na najmniejsz� chwil� nieuwagi. Je�li by� �pi�cy, bez �alu odk�ada� lektur� na dzie� nast�pny,
je�li zg��bia� tre�� nie do�� powa�nie, zabiera� si� do zagadki traktu do Madison. Dawno nie u�ywane s�ownictwo i
trudne w czytaniu, obrzmia�e czcionki nieraz zniech�ca�y go na dzie� lub dwa, ale zawsze powraca� do broszurki, a�
pracowicie przestudiowa� j� od deski do deski. A wtedy, rozwa�ywszy wszystkie za i przeciw zabra� si� do poznawania
tajemnic kaba�y.
Odwa�y� si� na to tylko dlatego, �e nie bardzo wiedzia�, na co si� zamierzy�. Podobnie nie zatrwo�y�yby go ani pisma
filozof�w antycznych i o�wieceniowych, ani mistycy hiszpa�scy i wy�sza matematyka, ani staro�ytne eposy i poezja
Blake'a. W swej naiwno�ci wierzy�, �e dobra wola i ciekawo�� �wiata pozwol� mu przenikn�� odwieczne tajemnice
kreacji, jak w czasach dzieci�stwa pozwoli�y mu nauczy� si� tabliczki mno�enia i nie ma si�y, kt�ra mog�aby
powstrzyma� ten nieunikniony proces. Wiedzia�, �e kaba�� mo�e si� zaj�� tylko kto�, kto uko�czy� czterdzie�ci lat, w
przeciwnym bowiem razie grozi mu ob��d. Ale nie przej�� si� tym zakazem. Do czterdziestki brakowa�o mu zaledwie
dw�ch lat i nie zamierza� z tego powodu powstrzymywa� swojej ��dzy poznania.
Czyta�, czyta� i czyta�. Niebawem nazwisko Cornelius van Norg sta�o si� znane wi�kszo�ci europejskich specjalist�w
od kabalistyki, i to nie ze wzgl�du na wiedz�, kt�ra wci�� by�a do�� znikoma, ale przez nietypowo�� i przenikliwo��
stawianych im w listach pyta�. Wieczorem, wr�ciwszy z pracy, zasiada� do ksi��ek i korespondencji, po czym �l�cza�
nad papierami do p�na w nocy, by nast�pnego ranka mie� min� r�wnie �a�osn� i cer� r�wnie zielon�, co dnia
uprzedniego. Tak mija� mu czas.
Trudno powiedzie�, dlaczego golemy tak go zafascynowa�y, je�li nie zdecydujemy si� wyjawi�, z czego utrzymywa�
si�, zanim przyjecha� do Wenecji.
Cornelius van Norg wywodzi� si� z narodu hodowc�w tulipan�w i szlifierzy diament�w, tote� wielu widzia�oby go
najch�tniej nad sto�em jubilera, albo mi�dzy rabatami kwiat�w, odpoczywaj�cego w cieniu wiatraka. Powinien mie�
d�onie pulchne i troskliwe, nawyk�e do rozgarniania �odyg, by nie uczyni� im krzywdy podczas podlewania, d�onie
precyzyjnie obracaj�ce wiert�a i ostrza szlifierki, na wi�ksz� chwa�� kamienia. Potomek handlarzy jedwabiem i
aksamitem, kt�rzy za jednym dotkni�ciem tkaniny potrafili oceni� misterno�� splotu i cen�, odmierzan� w sytych
guldenach. Kuzyn Vermeera, z takim mistrzostwem oddzielaj�cego �wiat�o�� od ciemno�ci i mleko od tego, co
mlekiem nie jest; Vermeera, stw�rcy w mieszcza�skich papuciach, kt�ry jedn� kropl� o�owiowej bieli os�dza ca�e
wszech�wiaty gospody� w krochmalonych czepcach i koronczarek, zapatrzonych w �cieg losu; kum Leeuwenhoeka,
zagl�daj�cego pod ogon stu�biom, a pantofelkom pod pantofelek, niesforny prawnuk Spinozy, kt�ry mi�dzy atakami
dychawicznego kaszlu szlifowa� soczewki na r�wni z traktatami.
By� produktem ca�ych tabun�w zacnych mieszczan, sumiennie spisuj�cych ksi�gi handlowe i ksi�g� �ycia, starannie
obrastaj�cych w angielskie prze�cierad�a, sznury pere� i olbrzymie spi�arnie obraz�w na r�wni z obrastaniem w t�uszcz,
ale przede wszystkim mieszczan nadzwyczaj precyzyjnych we wszystkim, czego si� wa�yli dotkn��.
Tymczasem r�ce Corneliusa by�y b�karcie. Suche, szczup�e, po trosze prowadz�ce osobn� egzystencj�. Wiecznie
wymyka�y mu si� spod kontroli, ima�y si� niepotrzebnie parz�cych fajerek, zaostrzonych sztachet i psich z�b�w, przez
co przez lata pokry�y si� bohatersk� sieci� blizn. Ale nawet kiedy by� m�ody, van Norg nie umia� zajmowa� si�
tulipanami ani szlifowa� pere�. Je�li w porywie entuzjazmu pr�bowa� namalowa� martw� natur�, ju� pierwszym
dotkni�ciem p�dzla marnowa� ca�e ol�niewaj�ce equilibrium, jakie nosz� w sobie przedmioty uczynione r�koma ludzi
zr�wnowa�onych. I �eby chocia� to marnotrawstwo prowadzi�o do jakiego� feerycznego kataklizmu, fantastycznego
armageddonu w galaktyce rozsypanych na stole owoc�w i glinianych naczy� o smuk�ych szyjkach. Ale nie. �adne
tr�by archanielskie, �adne zniekszta�cone �a�o�nie kszta�ty, wo�aj�ce z p��tna o pomszczenie profanacji. Na obrazie
pojawia�a si� trudna do opisania bylejako��, jakie� bezbarwne, szarawe mazid�o, nie maj�ce pocz�tku ni ko�ca - pr�cz
kraw�dzi blejtramu, rzecz jasna, cho� nawet i nie tego, bior�c pod uwag� niechlujno�� Corneliusa - i w�a�nie z tej
przekl�tej oboj�tno�ci scen historycznych, szklanych r�mer�w, na wp� nape�nionych winem, widoczk�w wsi,
wszystkich konsekwentnie w jednej, mia�kiej konsystencji gliniastego dna koleiny, wzi�a si� profesja van Norga.
Teraz, kiedy po latach ogl�da� na starym, �nie��cym telewizorze czarno-bia�e reporta�e ze swojej ojczyzny - o
kaszowate, pasiaste dobrodziejstwa eurounii! - kiedy natrafi� na program o jednym ze swych nie�wiadomych
nast�pc�w, nie czu� prawie niczego. Przys�uchiwa� si� wywiadowi na wp� oboj�tnie, �owi�c coraz bardziej obce s�owa
- obce nie dlatego, �e mieszka� we W�oszech i zapomina� powoli holenderskiego, ale dlatego, �e dla cz�owieka ksi��ek
i inskrypcji d�wi�k wypowiadanych wyraz�w brzmi fa�szywie, jak p�kni�ty dzwonek - i pr�bowa� znale�� jak�� ni�
porozumienia z tym m�odym, brzydkim Flamandem o rybich wargach, ledwie widocznym zza migaj�cych przez ekran
pask�w i plam. Ale nic. �adnych punkt�w zaczepienia, cho� mieli przecie� podobne prze�ycia.
Tamten m�wi�, �e mycie nieboszczyk�w jest prac� jak ka�da inna, �e tylko wzruszaj� go cia�ka dzieci i ten osobliwy
ch��d, kt�ry czuje si� przez palce r�kawiczki. Nie, nie boi si� zostawa� na noc, ani wchodzi� do ciemnej sali, pe�nej
prosektoryjnych sto��w. Pokazywa� skomplikowane instrumentarium skalpel�w, no�yc i grzebieni, baterie pudru,
sekretne uroki trumiennego makija�u. A Cornelius patrzy� si� na to beznami�tnie, tak, jak patrzy�by si� na akcesoria
fryzjera ps�w albo bednarza. Czasy si� zmieni�y.
Kiedy van Norg po raz pierwszy zatrudni� si� przy myciu zw�ok w zak�adzie pogrzebowym "Charon" pana Aapena,
martwi byli tak samo glinia�ci i ma�om�wni, przesiewali si� ch�odem przez gumowe r�kawiczki i patrzyli si� szklanym
wzrokiem, je�li unie�� im szpatu�k� powieki. Ale nie byli otoczeni zgraj� pikaj�cych i �wiec�cych aparatur, armadami
kredek do warg, strzykawek z silikonem, ci�ark�w do powiek i czego tam jeszcze ludzie nie wymy�lili przez ostatnie
p� wieku. My� umar�ych tak, jak myto jego dziadka, pradziadka i prapradziadka, powtarza� zestaw tych samych
prostych, nudnawych czynno�ci. Teraz, przez pryzmat urz�dze�, nie rozpoznawa� w rybim facecie swojego nast�pcy w
tym ponurym fachu - to by� jaki� podejrzany typ, szykuj�cy ludzi na po�miertne randki, robi�cy im ostatnie operacje
plastyczne, za kt�re zd��yli zap�aci�, a nie zd��yli do�y�, jaki� fircykowaty trupi wiza�ysta. By�o w tym co�
zboczonego, jakie� rozmi�owanie w upi�kszaniu cia�, jakby mia�y jeszcze kiedykolwiek s�u�y� do czego innego ni� do
gnicia.
Prosektoria i domy pogrzebowe zmieni�y si� od tamtych czas�w. Je�li zdarza�o si� Corneliusowi widzie� te w�oskie,
przypominaj�ce niewielkie pa�acyki burgeois na przedmie�ciach wi�kszych miasteczek, ob�o�one marmurami i tani�
sztukateri�, t�skni� do prostych, �eliwnych zlew�w, sto��w z �upku, obr�bionych kanalikiem do sp�ywania wody i
mydlin.
Tak, to prawda. Nie wstydzi� si� tego. Przez dwadzie�cia lat szykowa� cia�a w firmie pana Aapena, cz�owieka
rzetelnego i powa�nego. Nie by� to szczyt jego marze�, ani ulubione zaj�cie, za to mo�na si� by�o przy nim oby� bez
r�k jubilera. Martwi byli odporni na st�uczenia i niezgrabne ruchy. Poci�gni�ci za w�osy nie krzywili si�, r�bni�ci
misk� w czo�o nie krzyczeli. W szarej sali, w kt�rej sp�dza� ca�y dzie�, przesi�kaj�c zapachem szarego myd�a i szarych
�rodk�w dezynfekuj�cych, Cornelius nie musia� si� troszczy� ani o tulipany, ani o martwe natury, ani o diamenty. Jego
niezgu�owato�� znajdowa�a pe�ne zrozumienie w tym gliniastym, bezw�adnym �ywiole. By� zadowolony.
Pozna� Anne, kt�rej nie przeszkadza� zapach chemikali�w i z�a s�awa, a wraz z ni� pozna� zapach ud �ywej kobiety,
jak�e inny od ch�odnego, ro�linnego odoru kobiecych cia�, do kt�rych si� przyzwyczai�. Wzorem zacnych przodk�w,
kt�rzy nie przekazali mu wprawdzie zwinnych d�oni, ale obdarzyli go obyczajami, nied�ugo potem poprosi� Anne o
r�k�. A ona si� zgodzi�a.
�yli razem. Pracowali. Zdarza�o im si� kocha�.
Kiedy wi�c wr�ci� pewnego wieczora do domu i nikt nie odpowiedzia� na jego powitanie, kiedy w kuchni nie natrafi�
na paruj�c� z garnka zup� dla dwojga, kiedy w ca�ym mieszkaniu nie pali�a si� ani jedna lampa, a on otwiera� po kolei
wszystkie drzwi i za ka�dymi natrafia� na chorowity zmierzch, kiedy du�e, we�niste k��by milczenia wy�azi�y spod
tanich mebli, wycieranych co rano do po�ysku, a przecie� teraz dziwnie matowych, kiedy znalaz� Anne, le��c� na
tapczanie w granatowej sukience, opi�tej na spuchni�tych �ydkach, t� Anne ze szklistym wzrokiem utkwionym w g��b
samej siebie, t� Anne, kt�ra da�a si� oszuka� sprytnemu negatywowi swoich tkanek, rakowi, przegryzaj�cemu po kolei
wszystkie narz�dy, rozpoczynaj�c od nerw�w, by nic nie bola�o, kiedy tak sta� nad ni� i zastanawia� si�, nie my�l�c
przecie� wtedy o samotnych wieczorach i zimnym ��ku, o gotowaniu i praniu, ot� kiedy tak zastanawia� si�, taksuj�c
j� fachowym wzrokiem, jaki kolor r�u trzeba b�dzie na�o�y� na policzki, nie sta� go by�o na nic innego, tylko na
podniesienie brwi i zapytanie - sam nie wiedzia� kogo - "Ju�?".
Nigdy nie m�wi� wiele, przez co nie przeszkadza�a mu ma�om�wno�� nieboszczyk�w. Przygotowa� Anne do pogrzebu
najlepiej jak umia�, za� pan Aapen, zgodnie z umow�, wzi�� na siebie koszty ca�ej ceremonii, wliczaj�c w to olbrzymie
kosze kalii i lampk� niez�ego wina na skromnej stypie. Nie ma co ukrywa�, by� cz�owiekiem z gestem.
Niekiedy nie rozumia� van Norga - pogodny rumiany, na sw�j spos�b rubaszny, o ile przedsi�biorca pogrzebowy w
og�le mo�e by� rubaszny, z pocz�tku chowa� uraz�, �e tak sumienny pracownik wydaje si� wiecznie mie� co� za z�e.
Ale przekona� si� z czasem, �e cicha natura i zdawkowe odpowiedzi na �arty nie maj� w sobie nic z nieuprzejmo�ci.
Nie wiedzia�, �e podczas gdy on czuje si� nieswojo w towarzystwie van Norga, szereg wybitnych kabalist�w z
podziwem komentuje we wzajemnej korespondencji lakoniczno�� i celno�� jego frazy.
Wszyscy oni byli troch� do niego podobni. Cornelius, obcuj�c z nimi tylko listownie, czu� coraz wyra�niej, �e jest
ulepiony z tej samej gliny, co oni. Milcz�cy, zamkni�ci w klitkach tych samych samotnych pokoj�w, wynajmowanych
od lat w tych samych tanich pensjonatach, pij�cy t� sam� cienk�, gorzk� herbat� z tych samych wyszczerbionych
kubk�w, byli jego bra�mi w ciszy.
- Chore plemi� - my�la� sobie van Norg - nie powi�zane ze sob� �adnymi wi�zami krwi, bowiem niezdolne jest do
rozrodu. Skazane na niespodziewane pojawianie si� w szacownych rodzinach i bezdzietn� �mier�, zupe�nie jak
zrakowacia�e naro�le, produkuj�ce twory pi�kne i przera�aj�ce zarazem. Kaba�a to nie nauka, to gor�czka,
przychodz�ca nad ranem, po nocy sp�dzonej nad pismami m�drc�w. Gnie�dzi si� w zimnych pokoikach na strychu, w
tanich apartamentach uniwersyteckich, dawanych przez rektora wybitnym badaczom, kt�rzy nie potrafi� sobie poradzi�
w �yciu, cho� poznali istot� rzeczy.
Ale wszystko to byli naukowcy. On wiedzia�, �e to nie nauka go poci�ga, a co�, co stoi za ni�. I nagle, w iluminacji
godnej najwspanialszych cadyk�w, pracownik zak�adu pogrzebowego "Charon" Aapena, czesz�c w�osy
siedemdziesi�ciotrzyletniej pensjonariuszki domu starc�w, kobiety o kr�tko obgryzionych paznokciach i obwis�ych
piersiach, kobiety le��cej na stole z zielonego �upku, po kt�rym sp�ywa�y zimne mydliny, kobiety kt�ra by�a tylko
jednym z wielu cia�, kt�re my� tego dnia, on, obdarzony d�o�mi paralityka, t�ucz�cymi miseczki z piank� do golenia
po�miertnego zarostu, d�o�mi nieustannie zawadzaj�cymi o kant sto�u i narz�dzia, d�o�mi pokancerowanymi i
posiniaczonymi, d�o�mi, kt�re powoli zapomina�y z jakim wstydem b��dzi�y nieumiej�tnie po ciele jego �ony, kiedy
jeszcze bi�o w nim serce, on, nie�mia�y ucze� wielkich mistrz�w tajemnej wiedzy - zrozumia�.
Stw�rca nie wyposa�y� go w niezr�czne d�onie bez powodu. Nie by�o bowiem jego powo�aniem ani szlifowanie
martwych diament�w, ani malowanie martwych natur, ani obmywanie martwych cia�. Urodzi� si�, by dawa� �ycie, by
tymi wielkimi �apskami lepi� z gliny toporne torsy i bezkszta�tne �ydki, a potem powo�ywa� je do istnienia sztuk�
s�owa, zape�nia� �wiat tworami lepszymi od niego samego.
Plan pojawi� si� jeszcze tego samego popo�udnia. Wzi�� z "Charona" zaleg�y urlop, spakowa� walizk� i wyjecha� na
pierwsz� wycieczk� do Wenecji. Tam, po dok�adnym zwiedzeniu miasta i okolic, zasi�gn�� j�zyka u w�a�cicielki
niewielkiego pensjonatu, w kt�rym mieszka�, po czym wynaj�� dwa zawilgocone pokoje i zagrzybion� piwnic� w
centrum Adriatyki na czas nieokre�lony, licz�c od pocz�tku nast�pnego kwarta�u. Tyle potrzebowa� na zlikwidowanie
wszystkich spraw w Holandii, po�egnanie z Aapenem, kt�ry by� chyba jedynym naprawd� �yczliwym mu
cz�owiekiem, pr�cz, rzecz jasna, kabalist�w, ale dla nich wyjazd Corneliusa oznacza� tylko zmian� znaczk�w z
holenderskich na w�oskie i inny adres na kopercie. Obliczy�, �e zgromadzony kapitalik pozwoli mu na dostatnie �ycie,
mo�e bez luksus�w, ale w sam raz dla pracownika zak�adu pogrzebowego na wcze�niejszej emeryturze. Sprzeda�
wi�kszo�� mebli, a drobiazgi, ubrania i ksi��ki spakowa� do kilku skrzy� i we wrze�niu obj�� w posiadanie pi��dziesi�t
trzy - siedemdziesi�t trzy, je�li liczy� z piwnic� - metry swojego przysz�ego �ycia.
Nale�a�oby si� spodziewa�, �e na pocz�tku van Norg zadba o nowe sprz�ty w miejsce tych, kt�re zostawi� w Holandii.
Jednak, prawd� m�wi�c, m�g� si� znakomicie obej�� bez wi�kszo�ci z nich, a par� najpotrzebniejszych - st�, kilka
krzese�, ��ko - znalaz� w piwnicy i dosta� w prezencie od t�ustej s�siadki. Mo�e wrodzona nie�mia�o�� nie pozwoli�aby
mu nawet ich przyj��, ale pulchna signora z drugiego pi�tra, rozkrzyczana bez umiaru od rana do wieczora, t�tni�ca
g�osem w kamienicy jak jaki� wokalny krwiobieg, wr�cz narzuci�a mu si� ze sw� uprzejmo�ci� i gdyby si� sprzeciwia�,
by�aby go jeszcze ochotniej obsypywa�a spr�chnia�ymi bieli�niarkami i stolikami na trzech nogach. Uleg� wi�c, a ona
odt�d zarezerwowa�a sobie prawo do g�o�nego pozdrawiania go na schodach, przytulania do obszernego �ona,
pachn�cego sosem od spaghetti i - od czasu do czasu - przynoszenia misek dymi�cej pasty.
Tak wi�c Cornelius nie musia� si� troszczy� o meble. Zamiast tego przem�g� nie�mia�o�� i wybra� si� na zakupy.
Potrzebowa� gliny. Du�o gliny. Du�o gliny w najlepszym gatunku.
Zje�dzi� bez ma�a ca�e Veneto, dopytuj�c si� o pierwszy sort oczyszczonego surowca, a� po miesi�cu stara� trafi� na
taki, jaki zaleca� w swojej broszurce pilny ucze� uczni�w Eleazara z Wormacji, Isaak ben Jochai. Tak oto wszed� w
posiadanie dwustu kilo gliny, kt�r� kierowca ci�ar�wki, w�a�ciciel i tragarz w jednej osobie zni�s� w wilgotnych
szmatach do pracowni kaba�y stosowanej, nie wiedz�c czemu pos�u�y w przysz�o�ci.
Plany Corneliusa by�y planami odziedziczonymi po przodkach. Opiera�y si� na starannej kalkulacji si� na zamiary,
buchalterii pragnie� rodem z ksi�g kupc�w b�awatnych i pasamonik�w. Zamierza� stworzy� wielu golem�w, a ka�dego
z nich czyni� lepszym i pi�kniejszym ni� poprzedniego. Pierwszy mia� by� odbiciem swego stw�rcy - homunkulusem
marnej pr�by, o zbyt du�ych, niekszta�tnych d�oniach, tak dobrych do pracowania z mi�sist� i lepk� glin�. Z pocz�tku
chcia� go wprawdzie uczyni� pracownikiem zak�adu pogrzebowego. M�g�by go wys�a� Aapenowi w zast�pstwie, by
rubaszny w�a�ciciel "Charona" mia� na powr�t niemego pracownika, do kt�rego tak si� przyzwyczai�. Ale wkr�tce
postanowi�, �e pierworodny - czy raczej pierwolepny - b�dzie mu pomaga� w przysz�ych pracach nad ca�ym
plemieniem sztucznych ludzi. Dopiero nast�pni - dla zwrotu koszt�w - mieli zosta� zatrudnieni w sklepach z u�ywan�
odzie��, portowych tawernach, warsztatach szewskich. Ich doskonalsi sukcesorzy, je�li tacy powstan�, b�d� si� pieli po
stopniach kariery, zdobywali zaszczyty i stanowiska, �enili si� posa�nie i b�yskotliwie rozwodzili, pracowali nad
fuzjami firm i hamowaniem �wiatowej recesji. Buchalteria nie k�amie.
Wskaz�wki Isaaka ben Jochai by�y przejrzyste, wydrukowane drobn� coupertinowsk� czcionk� na p�przejrzystych
stroniczkach, rozsypuj�cych si� ze staro�ci. Gdzieniegdzie prosty drukarski ornament oddziela� dwa akapity tekstu, jak
niedbale spreparowany, poczernia�y karaluch, lub rozgnieciona mucha.
Ulepienie golema zdawa�o si� nie sprawia� szczeg�lnych trudno�ci. Prototyp nie musia� przypomina� Febusa, mia� by�
raczej rodzajem na wp� ludzkiego perszerona, poci�gowego bydl�cia wielkiego przedsi�wzi�cia. Byle umia� miesi�
glin�, zamiata� piwnic� i gotowa� posi�ki - o reszt� zatroszczy si� jego mistrz. Zbyt du�a, sk�onna do sprzeciw�w
g�owa, by�aby z pewno�ci� nie na miejscu. A kiedy martwe, ci�kie cia�o b�dzie ju� gotowe, duch zostanie we� nie
tchni�ty, a wypisany na czele hebrajskimi literami, by da�o si� go zmaza� w razie niepowodzenia. Niekt�rzy rabini
pr�bowali bowiem wk�ada� karteczk� z magiczn� inskrypcj� pod j�zyk golema, ale gdy, zbuntowany, obraca� si�
przeciw swemu tw�rcy i sia� wok� zniszczenie, znacznie trudniej by�o go na powr�t zamieni� w dr�tw� kuk��. Tote�
dla �wi�tego spokoju van Norg postanowi� zastosowa� si� do zalece� Isaaka ben Jochai, by w razie niepowodzenia
powstrzyma� kataklizm.
R�wnie� wyrycie rylcem na czele golema tetragramu - rzecz jasna nie boskiego JHWH, a jego szczeg�lnej odmiany,
odkrytej na drodze d�ugotrwa�ych oblicze� i zestawie�, zbyt trudnych dla g�owy Corneliusa - by�o niezbyt
skomplikowane. Cztery znaki hebrajskiego alfabetu, jakkolwiek pochodzi�y w linii prostej od zawik�anych rycin,
przedstawiaj�cych splecione ze sob� bry�y i drzewa kaba�y, od czerniej�cych na cienkim papierze wizerunk�w
amulet�w i nie ko�cz�cych si� kolumn liczb i cyfr, zaludniaj�cych trzy rozdzia�y traktatu, same w sobie by�y banalne.
Wkr�tce m�g� przyst�pi� do tego prostego rytua�u. Golem by� ju� gotowy - sta� w rogu piwnicy na niewielkim
podwy�szeniu z nieheblowanych desek. Nieforemny, bezkszta�tny niemal, przypomina� do po�owy wykuty z marmuru
pos�g, nad kt�rym rze�biarz b�dzie musia� sp�dzi� jeszcze sporo czasu - chyba, �e jest Micha�em Anio�em.
Van Norg, cho� m�g� pokusi� si� o malowniczy wystr�j i atmosfer� grozy z frankensteinowskich horror�w, nie
pracowa� w nocy, nie zni�s� do pracowni ani zapalonych �wiec w srebrnych lichtarzach, ani wykaligrafowanych na
p�achtach papieru tajemnych emblemat�w z kart broszury. Gardzi� wyprawianiem takich cyrk�w - widzia� siebie jako
solidnego robotnika, mozolnie powo�uj�cego do �ycia kolejne pokolenia sztucznych ludzi z gliny prima sort, a nie jako
pot�nego maga, czy naukowca w �nie�nobia�ym kitlu. Wystarcza�y mu jego czarne krawaty wdowca, oddawane
regularnie do prasowaczki, co dzie� spinane t� sam� star� szpilk� z opalem, kt�ra by�a jedyn� pami�tk� po Anne, je�li
nie liczy� paru sennych koszmar�w i melancholijnych sn�w erotycznych nad ranem.
Podszed� do figury, wyci�gn�� d�uto z miseczki, pe�nej brudnej wody, i wyry� na czole pierwszy znak, staraj�c si� jak
m�g� powstrzyma� wrodzon� niezdarno��, po czym przesun�� d�o� nieznacznie w lewo - pami�ta� oczywi�cie o
kolejno�ci pisania od prawej do lewej, by nie zapisa� odwrotnego tetragramu, kt�ry m�g�by zaowocowa� nie wiadomo
jakimi konsekwencjami - i postawi� drug� liter�. Skrawki wyrytej gliny zwija�y si� w szarawe wi�ry i spada�y na
posadzk�. Trzecia litera. Nie zna� jej nazwy, ale by�a trudniejsza ni� inne, zako�czona trzema przecinkami, czy
p�omykami na trzech d�ugich ramionach.
I by�by ju� si� zabra� do czwartej, gdyby nagle nie zadr�a�a mu r�ka. Czy to wystarczy? Czy charakter pisma - kt�ry z
pewno�ci� zadecyduje o charakterze golema - jest dostatecznie wykwintny? I, zamiast prawid�owo wy��obi� alef,
pozostawi� liter� niedoko�czon�, by ozdobi� napis ornamentem.
By�o jeszcze wcze�nie, do sjesty zosta�o par� godzin, wi�c czytelnia uniwersytecka wci�� by�a czynna. Zamkn�� na
klucz piwnic�, drzwi do pokoju, wy�lizgn�� si� z obj�� przechodz�cej po schodach s�siadki, nieodmiennie pachn�cej
spaghetti aglio e olio, ale g��wnie - niestety - aglio, i niemal biegiem ruszy� w kierunku biblioteki.
Do drugiej przedziera� si� przez katalogi, fiszki i dzie�a, by znale�� taki zestaw wzor�w, kt�ry pasowa�by do
pierwszego golema. By�y to ozdobniki nieskomplikowane, ale urocze. Mo�na by im zarzuci� toporno��, ale by� to
raczej rodzaj prza�nej skromno�ci, w sam raz dla niezbyt rozgarni�tego czeladnika, utyt�anego po �okcie w glinie.
Odrysowa� je niezgrabnie na kilku lu�nych kartkach i, z wypiekami na twarzy, co nie zdarzy�o mu si� od wielu lat,
Cornelius van Norg pop�dzi� do domu.
Tak zacz�� ulepsza� golema. Nie wiedzia� wtedy, �e d��enie do perfekcji zniweczy jego marzenie stworzenia wielkiego
rodu homunkulus�w, bo nie b�dzie umia� si� opami�ta� w tym p�dzie do boskiej doskona�o�ci kreacji.
Prace, kt�re rozpocz�� wykre�laj�c pierwszy �cieg ornamentu, by�y zakrojone na wieczno��.
Odt�d pracowa� ca�ymi dniami. To, co wyda�o mu si� tylko wie�cz�cym dzie�o drobiazgiem, wkr�tce okaza�o si�
dzie�em samym w sobie. Je�li nie sp�dza� czasu z d�utem w d�oni, �l�cza� nad katalogami wzor�w, secesyjnymi
kalendarzami, lub albumami o sztuce iluminatorskiej i typograficznej. Wynajdowa� tam dawno zapomniane esy floresy,
plecionki pokryte patyn� minionych m�d, zmursza�e zawijasy i nadgni�e nieco palmety. �aden skr�t ro�linnej wici,
�aden splot figur geometrycznych, �adna konfiguracja spiral i meandr�w nie by�a mu obca. Kiedy uko�czy� ju� g��wn�
konstrukcj� - cztery pary rozwijaj�cych si� wst�g ornamentu, wychodz�ce z ramion czterech liter tetragramu -
wype�nia� przestrzenie mi�dzy nimi, lub schodzi� z czo�a na policzki, �ys� czaszk� i ramiona. Pracowa� coraz
drobniejszymi, coraz precyzyjniejszymi rylcami, kaligrafowa� misterne a�ury i arabeski, spl�tuj�ce si� i rozpl�tuj�ce z
zachowaniem odwiecznych praw symetrii, rozkr�ca� spirale i woluty, lamowa� kraw�dzie lambrekinami. Golem z
wolna upodabnia� si� do marynarza z portowej tawerny, od st�p do g��w wytatuowanego w perskie oczy i zawik�ane
filigrany.
Ko�ca pracy nie by�o wida�, bo tak naprawd� nie istnia� obiektywnie, a tylko jako uboczny produkt obsesji Corneliusa,
odk�d porzuci� pierwotny zamiar uczynienia homunkulusa na sw�j obraz i podobie�stwo. Teraz w wilgotnej,
zagrzybionej piwnicy budynku, kt�rego w naj�mielszych nawet marzeniach nie o�mieli�by si� nazwa� weneckim
palazzo, tworzy� glinianego nadgolema, posta� w rodzaju �bermenscha, kt�ry b�dzie czerpa� rozum i bieg�o�� we
wszelkich rzemios�ach z niepoj�tej kaligrafii, pokrywaj�cej jego cia�o. W przeciwie�stwie do swych poprzednik�w -
sztucznych s�u��cych i pa�ubowatych �o�nierzy, broni�cych �yd�w przed prze�ladowaniami w Pradze, czy Moguncji -
jego tw�r mia� my�le� i odczuwa�. Dzi�ki ornamentowi, kt�ry przez kolejne lata narasta� na jego ciele jak dese�
z�o�liwego guza, albo p�kle na st�pce karaweli, ten golem by� zdolny nie tylko do lepienia z gliny nast�pc�w, lub
obmywania zw�ok, ale i do czyn�w bohaterskich.
Cornelius pewnie da�by ju� sobie dawno spok�j z ryciem w glinianym ciele, zw�tpi�by w sens misternej roboty, gdyby
nie fakt, �e od d�u�szego czasu - niew�tpliwie w�a�nie dzi�ki ornamentowi - golem nabiera� rumie�c�w. Nie by�o to
mo�e to, co w rodzinnych stronach van Norga nazywano jagodami - kr�g�e, purpurowe placuszki na policzkach ho�ych
dziewcz�t z holenderskiej wsi. Jego tw�r, pr�cz tradycji �ydowskiej, wywodzi� si� przecie� tak�e z Wenecji, ze smug
zimnego r�u na chlupocz�cej w kana�ach wodzie, z per�owego b��kitu, rosn�cego �witem na wschodzie, z odblask�w
na fasadach pa�ac�w. Co rano omiatany wilgotnym powietrzem laguny, zabarwia� si� z wolna t�czowymi plamami, jak
rzymskie szk�o pod zwa�ami lawy w Herculanum. Albo jak brzu�ce dzban�w z Murano, kt�rych wytw�rcy przed
wiekami posiedli wiedz� rodem z alchemicznych traktat�w i nauczyli si� nadawa� szk�u ow� cudown�, chorowit�
po�wiat�. Tak, to powietrze z Murano, widoczne przez niskie okienko piwnicy, nadawa�o golemowi koloru. Wp�ywa�o
przez kaligraficzne ornamenty niczym przez system umiej�tnie zbudowanych �luz i rozchodzi�o si� po ciele sobie tylko
znanymi drogami.
Tak wi�c w miejsce szarej gliny pojawi�o si� cia�o zupe�nie nowe, jak wyr�ni�te w olbrzymim opalu. Z pocz�tku
Cornelius ba� si�, �e b�dzie musia� zmieni� zwyk�e d�uta na jubilerskie wiert�a i pilniki, ale mimo nowego wygl�du
materia si� nie zmieni�a. Kiedy tylko mi�kki wi�r, wyci�ty z jakiego� ��obienia pada� na ziemi�, na powr�t przybiera�
barwy b�ota, bo opal by� w golemie, a nie w glinie.
Pracowa� w pi�tek, �wi�tek i niedziel�, na dobre porzuciwszy studia nad kaba�� i prowadzenie korespondencji z
wysuszonymi specjalistami o twarzach suchotniczych mistyk�w, kt�rzy, kto wie, pewnie dawno przenie�li si� w sfery
kryszta�owe - albo dzi�ki ekstazie, prze�ywanej o pi�tej rano nad "Zoharem" i wyszczerbionym kubkiem z zimn�, nie
s�odzon� herbat�, albo zjedzeni przez raka i samotno��. Je�li nie d�uba� w statui, z lup� przy wy�upiastych oczach
szuka� wolnego miejsca, w kt�rym m�g�by dopisa� jak�� mieni�c� si� glos� do charakteru golema.
Cz�sto zastanawia� si�, co sprawi�o, �e taki niezdara jak on, kt�ry mimo szczerych ch�ci nigdy nie potrafi� narysowa�
r�wnego ko�a, zdoby� si� na wykonanie tak trudnej pracy, cho� wydawa�a mu si� nieraz zbyteczna. Sk�d bra�a si� ta
�aska, prowadz�ca d�uto w palcach bez jednego dr�enia, cierpliwie zaokr�glaj�ca woluty i wyrzynaj�ca w opalizuj�cym
ciele miniaturowe kasetony. Nie zna� odpowiedzi. Przeczuwa� wprawdzie, �e by�o to zas�ug� broszury z
amsterdamskiej biblioteki publicznej, ale nie zada� sobie nigdy pytania, jakim sposobem traktat Isaaka ben Jochai
znalaz� si� w jego r�kach. Sk�d tak stara ksi��ka, wydana - jak zdo�a� zbada� - w tajemniczej, p�legalnej oficynie,
ksi��ka kt�ra tyle razy mog�a zosta� zapomniana, potraktowana jako surowiec do uszczelniania okien, wywieziona za
granic�, wreszcie spalona przez porz�dnych mieszczan, brzydz�cych si� herezj� i gnoz�, trafi�a do miejskiej biblioteki i
le�a�a tam, dop�ki nie chwyci� jej, przylepionej do "Traktu do Madison". Wiedzia� dobrze, �e zbieg okoliczno�ci by�
wyt�umaczeniem zbyt banalnym. Je�eli - jak g�osz� pisma - najpodlejszy robak, tocz�cy wn�trze kamienia na dnie
oceanu jest w baczeniu Pa�skim, ok�adki ksi��ek nie zlepiaj� si� przypadkowo. Ale za tym kry�a si� prawda tak
olbrzymia i trudna do ud�wigni�cia, �e van Norg nie wa�y� si� pyta� o ni� nawet samego siebie. Wola� nazwa� si�
krewnym tego robaka, niewidocznego dla ca�ego �wiata pr�cz Boga, pierwotniakiem wyposa�onym w dwie
przero�ni�te �apy, kt�rymi w lepkiej glinie torowa� drog� swojej misji.
Po paru latach barwy z Murano zacz�y stopniowo zanika�, a spod t�czowych nalot�w j�a si� ukazywa� przezroczysta
tafla sk�ry z purpurowego szk�a. Golem by� w �rodku zupe�nie pusty, pozbawiony ca�ej maszynerii cia�a. Przez czo�o
wida� by�o na przestrza� ty� jego czaszki, wysklepiony jak najpi�kniejsze weneckie flakony, przez brzuch, nie skalany
p�pkiem, prze�witywa�y l�d�wie. Akanty piersi nak�ada�y si� na meandry plec�w, rollwerki pachwin - na arabeski
po�ladk�w. Tylko oczy traci�y przejrzysto��, nabieraj�c z wolna ludzkiego koloru, s� bowiem zwierciad�em duszy, a w
miar� ��obienia ornament�w golem stawa� si� coraz bardziej ludzki.
Kiedy Cornelius schodzi� do niego po �niadaniu, homunkulus patrzy� si� na niego uwa�nie, nieznacznie ruszaj�c na
boki ga�kami ocznymi. Trudno powiedzie�, czy by�o to spojrzenie ufne, t�skne, czy mo�e wrogie, zreszt� sam van
Norg nie by� do ko�ca zdecydowany i wybiera� t� lub inn� wersj� w zale�no�ci od w�asnego humoru. Natomiast z ca��
pewno�ci� on patrzy� si� na swe coraz mniej gliniane dziecko z nieustaj�c� dum� i mi�o�ci�. My�l, �e po tylu latach
pracy niebawem b�dzie zmuszony do zape�nienia arabesk� lub palmet� ostatniego skrawka szklanej sk�ry i
wskrzeszenia golema, nie dawa�a mu spokoju.
�w ranek nie by� specjalny. Od kana��w ni�s� si� od�r fekali�w i gnij�cych glon�w, po �cianach �cieka�y w�skie
stru�ki wody. By� pi�tek. Ostatni pi�tek Corneliusa van Norg.
Trzymaj�c w jednej d�oni najlepsze szk�o powi�kszaj�ce w tym mie�cie jubiler�w, a w drugim najcie�sze d�uto w tym
mie�cie artyst�w, ko�czy� w�a�nie cyzelowanie policzka ma�ego putta, siedz�cego z girland� kwiat�w na paznokciu
palucha lewej stopy. Nagle golem zadr�a�. Znowu. Ca�a powierzchnia cia�a zm�tnia�a, jakby powraca�a do stanu
pierwotnego, jakby purpurowe szk�o odzyskiwa�o lepk� matowo�� gliny. Ale nie, cho� szara, sk�ra przybra�a przecie�
inny odcie� i nie straci�a po�ysku; wr�cz przeciwnie, zdawa�a si� ca�a by� wykuta z polerowanej stali. Niezliczone linie
i zakamarki wzor�w �wieci�y odbitym �wiat�em, wciekaj�cym przez okno piwniczki od strony Murano, ale
pozbawionym owej �agodnej opalizuj�cej aury, kt�r� tak potrafi� odda� Guardi. I zn�w cielsko drgn�o. Golem
zamruga� oczami.
Tetragram si� wype�ni�. Bowiem ka�dy niedoko�czony wyraz, ka�da urwana w p� s�owa sentencja, ka�da zd�awiona
mowa, ka�dy okaleczony poemat pisze si� sam, nawet je�li nikt nie zada sobie trudu dodania tych paru liter lub
wykrzyknik�w. Dzie�a tak czy owak powstaj� same, cz�owiek mo�e tylko przyspieszy� ich rozw�j, pop�dza� bacikiem
swoich wysi�k�w, podobnie jak ma�e dzieci na holenderskich obrazach pop�dzaj� bacikiem wiruj�ce po posadzce b�ki
z toczonego drewna.
Ruszy� przed siebie. G�upot� by�oby twierdzi�, �e nie by� ani dobry, ani z�y. Na luksus oboj�tno�ci mog� pozwoli�
sobie tylko bogowie i paralitycy. Ornament oczywi�cie nie poszed� na marne - nada� golemowi manier i szyku,
wt�oczy� mu do �ysej g�owy dzie�a klasyk�w i zachwyt nad Santa Maria della Salute o wschodzie i zachodzie s�o�ca,
korpuskularno-falow� teori� �wiat�a, znajomo�� kilku takt�w z "Don Giovanniego", tudzie� ca�e hektolitry podobnej
wiedzy, wciekaj�cej latami przez pory filigran�w. Zdawa� sobie spraw�, �e jest najwykwintniej wychowanym,
najwszechstronniej wykszta�conym i najdok�adniej wykonanym homunkulusem pod s�o�cem. Niewielkie, otaczaj�ce
go istotki o po��k�ych twarzach i �ylastych d�oniach, nudne kreatury zajmuj�ce si� handlem rybami i espresso, w
weneckim �wietle wydawa�y mu si� niegodne istnienia. Alembiki, w kt�rych destylowano ich umys�, by�y brudne i
zat�uszczone. D�uta, kt�rymi ciosano ich usta, by�y t�pe. Glina, z kt�rej ich ulepiono, by�a pod�ego gatunku.
I ruszy�, rozkruszaj�c �cian� piwnicy w kup� gruzu. Cornelius bezskutecznie pr�bowa� zetrze� tetragram, ale upad� na
ziemi� od jednego ciosu pancernej d�oni. Rze�biony by� w pierwszorz�dnej glinie, wyrze�biony - z chromowanej stali.
W perspektywie ulicy wida� by�o go coraz s�abiej. Zreszt�, wzrok van Norga zmarnia� w �l�czeniu nad zawi�o�ciami
ornamentu i dostrzega� st�d tylko olbrzymie fale, t�uk�ce o fundamenty kamienic. Cornelius zauwa�y� ze zdziwieniem,
�e osuwaj�ce si� domy i kolumnady, sk�adaj�ce si� jak papierowe wachlarze, przywodz� mu na my�l co� mi�ego - w
istocie, przypomnia� sobie pewn� ksi��k�, kt�r� dosta� na sz�ste urodziny. By�y tam tekturowe kulisy, kt�re, gdy je
wysun��, ods�ania�y ukryte obrazki - kreta, �ab�, dziewczynk�. To by�a chyba ksi��ka o Calineczce. Du�e, pr��kowane
p�atki rozwiera�y si� zupe�nie tak, jak teraz rozwiera�y si� du�e i pr��kowane fasady. W miejsce Calineczki w
b��kitnym kubraczku za parawanami mur�w ukazywa�y si� kochaj�ce si� pary, ojcowie rodzin chrapi�cy na
ma��e�skich �o�ach, wtuleni w barchanowe �ony; porcelanowe sedesy, wielocz�ciowe serwisy �niadaniowe, obiadowe
i deserowe, wypryskuj�ce z kredens�w jak porcelanowe fontanny. Kataklizm by� z pewno�ci� urozmaicony d�wi�kiem,
ale Cornelius van Norg niemal doszcz�tnie straci� s�uch - organ nie u�ywany zanika - wi�c straci� troch� z widowiska.
Ale doskonale wiedzia�, �e kiedy runie ostatnia pierzeja, kiedy ostatni kana� po��czy si� z lagun�, kiedy ostatnia kopu�a
ko�cio�a zag��bi si� w wod� jak �eb dobrze wypasionej o�miornicy, golem wr�ci tutaj, by doko�czy� dzie�a
zniszczenia. To le�a�o w jego wycyzelowanej naturze.
Cornelius van Norg podrapa� si� po po�ladku. Zupe�nie nie�wiadomie, odpowiadaj�c na dosy� przyziemny zew
sw�dzenia. Absolutnie bez podtekst�w. Niczego nie sugerowa�. Nie pr�bowa� zawrze� w tym �adnej subtelnej aluzji.
Jego po�ladek - m�wi�c dok�adniej, jego lewy po�ladek - nie posiada� drugiego dna. Nie by�o w tym ge�cie �adnej
utajnionej tre�ci ani zakamuflowanego buntu. Po prostu podrapa� si�. A przecie� mia� do wyboru tyle wy�mienitych
mo�liwo�ci. B�yskotliwe ostatnie s�owa, bezdenn� rozpacz kreatora, kt�remu si� nie powiod�o, szata�ski �miech,
lament estety. Ale sta� w wyrwie muru, przygl�daj�c si� kolejnym pierzejom ulic, zsuwaj�cym si� w kana�y z krzykiem
gin�cych i hurgotem trzaskaj�cych konstrukcji, sta� nie wypowiadaj�c ani sentencjonalnych bana��w, ani
bezsensownych zda�, kt�re tak bawi� mi�o�nik�w historii, sta� po kostki w wodzie, ws�uchuj�c si� w bicie serca,
bardziej glinianego ni� tamto, z twarz� tak spokojn�, jakby j� w�a�nie wczoraj odebra� od prasowaczki z czterema
czarnymi krawatami wiecznego wdowca, a� w ko�cu uni�s� w g�r� brwi i spyta� si� - sam nie wiedzia� kogo - "Ju�?".