Linda Joy Singleton - Dziewczyna z usterką

Szczegóły
Tytuł Linda Joy Singleton - Dziewczyna z usterką
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Linda Joy Singleton - Dziewczyna z usterką PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Linda Joy Singleton - Dziewczyna z usterką PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Linda Joy Singleton - Dziewczyna z usterką - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 LINDA JOY SINGLETON DZIEWCZYNA Z USTERKĄ Tytuł oryginału ALMOST PERFECT Strona 2 ROZDZIAŁ 1 Potrzebne ci wiaderko wodorostów i jeżowiec? - zapytałam babcię. - Owszem, Sereno. A, i nie zapomnij przynieść mi kilka muszelek. W różnych kolorach, różowe, białe, koralowe i szare - wyliczała Lenora, wsuwając kosmyk białych jak śnieg włosów pod miękki żółty kapelusz. Wodorosty, muszelki, jeżowiec? Westchnęłam. Powinnam była już przywyknąć do dziwnych próśb babci. Była artystką, rzeźbiła w drewnie i mieszkańcy Sea Mist uważali ją za osobę trochę ekscentryczną. Ja byłam nieco innego zdania. Była nie „trochę”, lecz bardzo ekscentryczna, ale podziwiałam jej talent naprawdę ją kochałam. - Muszelki i wodorosty to żaden problem - powiedziałam wstając z wiklinowego krzesła. - Gorzej s jeżowcem. Musisz go mieć? - zapytałam, zastanawiając się, jaka to rzeźba powstanie tym razem. Pewnie jakaś bardzo dziwna. Specjalna. Dla znawców. Powiedzą, że to sztuka nowoczesna, i kupią ją za straszne pieniądze. Lenora uśmiechnęła się i pokręciła głową tak energicznie, aż zatańczył kwiat na jej kapeluszu. - Nie, kochanie, muszę koniecznie mieć jeżowca. Pływasz tak świetnie, że na pewno go znajdziesz. Wiem. - To niemożliwe - zaoponowałam, okręcając wokół palca koniuszek warkocza. - Nie dla mojej wnuczki - odparła Lenora. - Wspaniale pływasz, chyba tylko delfiny są lepsze od ciebie. - Co znaczy lepsze? - obruszyłam się. - Dorównam każdemu delfinowi! Lenora zaśmiała się. - Bardzo możliwe. Czasami mi się zdaje, że jesteś na wpół rybą, na wpół dziewczyną. Spędzasz więcej czasu w wodzie niż na lądzie. - Tylko dlatego, że ciągle wysyłasz mnie na łowy. Dobrze, że nie mam dodatkowych zajęć w szkole, wtedy sama musiałabyś szukać skarbów – oznajmiłam biorąc niebieski ręcznik plażowy i zawieszając na szyi gogle. Lenora poklepała mnie serdecznie po dłoni. - Pierwsza bym przyklasnęła, gdybyś się czymś zajęła. Czasami martwię się o ciebie, Sereno. W twoim wieku miałam mnóstwo przyjaciółek, a nawet jednego czy dwóch chłopaków - powiedziała z przekornym błyskiem w oku. Prychnęłam. - Chłopcy! Mowy nie ma. Na to mnie nie namówisz. Nie chcę mieć nic wspólnego z Strona 3 tymi smarkaczami. - Może dlatego, że nie dajesz im szansy. - Daję, ale oni nie zwracają na mnie uwagi - odpowiedziałam. - Nie rozumieją mnie, i nie szkodzi. Niech zostanie, jak jest. Wolę siedzieć w domu albo pływać. - Owszem, cieszę się, że często mam cię pod ręką. - Babcia popchnęła mnie lekko do drzwi. - Szczególnie kiedy potrzebuję czegoś do moich rzeźb. Zawsze wiesz, gdzie czego szukać. - Na przykład jeżowców? - zapytałam z domyślnym uśmiechem. - Bierzesz mnie na pochlebstwa i wiesz, że to działa. Znajdę ci te skarby, choćby miało mi to zająć cały dzień. - Cudownie! Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć - ucieszyła się Lenora otwierając mi drzwi. - Pospiesz się, chciałabym jak najszybciej zabrać się do tej nowej rzeźby, a nie mogę, dopóki nie wrócisz. Pocałowałam babcię w policzek i wyszłam. Natychmiast poczułam słoną morską bryzę, kojarzącą się z mewami. Przez wełniste chmury zaczynało przebijać słońce, ocean był spokojny, łagodny. Zapowiadał się piękny dzień. Wciągnęłam w płuca rześkie powietrze i uśmiechnęłam się do siebie. Wiosna w południowej Kalifornii potrafi być cudowna. Ogarnęła mnie radość, miałam ochotę pobiec w podskokach po piasku. Uczucie radości minęło równie nagle, jak przyszło. Raptem poczułam ukłucie melancholii. Nie potrafiłam już podskakiwać, chyba żebym się do tego zmusiła. Wypadek samochodowy, który zdarzył się trzy lata temu, zmienił wszystko - albo i więcej. Prawda, pływałam jak ryba, ale chodząc utykałam. Spojrzałam na prawą nogę. Po przeszczepach skóry, blizny poniżej kolana były już mniej widoczne, ale mnie ciągle wydawały się czerwone i wstrętne. Przypominały mi, że rodzice odeszli na zawsze. Zginęli w tym samym wypadku. Wtedy przepadły też moje nadzieje, że kiedyś będą startować na olimpiadzie. Po roku fizykoterapii znowu mogłam pływać, ale nie o to chodziło. Byłam lepsza niż inni, nie miałam jednak szans zostać „gwiazdą”. Zacisnęłam zęby i odwróciłam wzrok od okaleczonej nogi. Dzień był zbyt ładny, żeby marnować go na rozczulanie się nad sobą. Spojrzałam na Pacyfik i ogarnął mnie błogi spokój. Ocean ma w sobie coś takiego, co zawsze chwyta mnie za serce i łagodzi ból. Strona 4 Szybko ruszyłam do brzegu. Kiedy woda sięgała mi już do ud, założyłam gogle i dałam nurka. Woda była wspaniała, zimna i orzeźwiająca. Pławiłam się i rozkoszowałam tym, że mogę swobodnie poruszać nogami. Szalałam, na co na lądzie nie mogłabym sobie pozwolić. Byłam ciekawa, czy pokaże się któreś ze znajomych zwierząt. Przez ostatni rok zaprzyjaźniłam się z trzema mewami, parą lwów morskich, a na dodatek z delfinem. Jego lubiłam najbardziej. Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, nie wiedziałam, czy to samica czy samiec, ale uznawszy, że jednak samiec, nazwałam go Srebrzykiem, bo miał na grzbiecie srebrzystobiałą pręgę. Przypływał często i razem bawiliśmy się w wodzie. Czy pojawi się dzisiaj? Zaraz się przekonam. Zatoczka była idealnym miejscem na poszukiwanie skarbów dla babci. Opłynęłam skalny cypel i skierowałam się w stronę mojej kryjówki - mojej prywatnej plaży. Była dostępna tylko ód strony morza; od lądu strzegło jej strome zbocze. Należała tylko do mnie. Niewielu ludzi kąpało się w tej okolicy, a tylko wariat odważyłby się zejść tu po skalnej stromiźnie. Kiedy więc dopłynęłam do zatoczki i zobaczyłam na brzegu jakąś sylwetkę, w pierwszej chwili pomyślałam, że to właśnie jakiś szaleniec! Po chwili zmieniłam zdanie. Byłam już bliżej i mogłam rozpoznać chłopaka. Nazywał się Sonny Sinclair i był w drugiej klasie liceum Farrington High, jak ja. Tyle że w przeciwieństwie do mnie był bardzo popularny - udzielał się, gdzie mógł. Był przewodniczącym samorządu uczniowskiego i prowadził program młodzieżowy w naszej lokalnej stacji radiowej KNDE. Pochodził z bogatej rodziny, mieszkał w największym domu w Sea Mist. Na dodatek był przystojny! Miał jedwabiste ciemne włosy, muskularną sylwetkę i oczy błękitne jak morze. Słyszałam często, jak zachwycają się nim dziewczyny, i w duchu przyznawałam im rację. Nie bardzo wiedziałam, jak się zachować. Powinnam dopłynąć do brzegu i zająć się szukaniem cudeniek potrzebnych babci, ale nie miałam ochoty robić tego w obecności Sonny'ego. Zatrzymałam się przy skale. Niepewna, jaką podjąć decyzję, obserwowałam intruza. Nie był zupełnie sam, towarzyszył mu rudy spaniel. Sonny rzucał niebieskie kółko do gry w ringo, a pies radośnie je aportował. Wyglądało na to, że świetnie się bawią. Nagle pożałowałam, że nie mogę się do nich przyłączyć, ale to było, oczywiście, niemożliwe. Ja wiedziałam, kim jest Sonny, on natomiast nie miał pojęcia o moim istnieniu. Jeśli w ogóle kiedyś mnie zauważył, to tylko dlatego, że utykałam. W szkole trzymałam się z dala od wszystkich, pewna, że ludzie traktują mnie jak dziwoląga. Strona 5 Usłyszałam wołanie Sonny'ego: - Aport, Ginger! Aport! Pomyślałam, że głos też ma ujmujący. Jakby brzmiało moje imię wypowiedziane tym głosem. Sonny ponownie rzucił kółko, tym razem jeszcze wyżej niż poprzednio, tak wysoko, że porwał je wiatr i poniósł nad wodę. - Dalej, Ginger! Płyń! - zawołał Sonny, ale suka cofnęła się przed falą i pochyliła łeb. Zachichotałam. Ginger najwyraźniej nie lubiła wody. Biedny Sonny, pomyślałam. Straci swoje niebieskie kółko, jeśli sam po nie nie popłynie, a to było raczej mało prawdopodobne, miał bowiem na sobie dżinsy. Zamoczone w słonej wodzie schłyby całe wieki. Żadna przyjemność wracać w mokrych dżinsach do domu. - Płyń, Ginger! No, aport, piesku! - namawiał sukę bez wielkiego przekonania. Patrzyłam na oddalające się od brzegu niebieskie kółko. Przepadnie na pewno, jeśli ktoś nie pomoże Sonny'emu. Może ja? Ale czy się odważę? Czy nieśmiała, utykająca Serena potrafi zamienić słowo z Sonnym? Zanim zdążyłam pomyśleć, płynęłam już po kółko. Chwyciłam je i ruszyłam w stronę brzegu. Zatrzymałam się kilka metrów od Sonny'ego, w miejscu gdzie woda sięgała mi do pasa. Mogłam się do niego odezwać, ale za nic nie chciałam, żeby zobaczył blizny na mojej nodze. Sonny był najwyraźniej zaskoczony moim widokiem. - Skąd się tu wzięłaś? - zapytał łapiąc kółko. - Uch... z morza - powiedziałam nieśmiało. Serce waliło mi jak oszalałe. Sonny uśmiechnął się szeroko. - Musisz być chyba syreną. Nie wiedziałem tylko, że syreny noszą kostiumy kąpielowe. Nie mogłam się oprzeć pokusie i zaczęłam się z nim przekomarzać. - Spróbuj ubierać się w ostre muszelki i rybią łuskę. Bardzo kłujące odzienie. Ja osobiście wolę nylon. - Całkiem rozsądnie - odparł Sonny. - Ale jeśli naprawdę jesteś syreną, nie powinnaś splatać włosów w warkocz, tylko zostawić je rozpuszczone. - Gdybym je rozpuściła, zasłaniałyby mi oczy. Nic miłego zderzyć się z głodnym rekinem, tylko dlatego że człowiek nic nie widzi. Ciasno spleciony warkocz jest znacznie Strona 6 bezpieczniejszy. - To już druga całkiem sensowna odpowiedź, panno Syreno - zgodził się Sonny, kręcąc kółkiem. - Panna Syrena brzmi okropnie oficjalnie. Jak masz naprawdę na imię? - Serena - odpowiedziałam czując jednocześnie ulgę i rozczarowanie, że nie zapamiętał mnie ze szkoły. - Serena - powtórzył. - To mi się podoba, Serena, morska syrena. Pasuje do ciebie. - Czy ja wiem - bąknęłam spuszczając oczy. - Imię jak każde inne. - Ale to twoje imię. Wyobraź sobie, że w rodzinie Sinclairów jestem już czwartym Edwardem Aleksandrem. Przyjaciele nazywają mnie... - Sonny - wpadłam mu w słowo i zrozumiawszy, że palnęłam głupstwo, zasłoniłam usta dłonią. - Hej, wiesz, jak mam na imię! - zawołał Sonny. - Spotkaliśmy się już kiedyś? Pokręciłam głową powstrzymując uśmiech. Sonny wpatrywał się uważnie w moją twarz. - Wydaje mi się, że skądś cię znam. Do jakiej szkoły chodzisz? - Syreny nie chodzą do szkoły ze zwykłymi śmiertelnikami - odparłam wyniośle. Sonny roześmiał się. - W porządku, skoro nie chodzisz do zwykłego liceum, to gdzie się uczysz? Czy król Neptun ma specjalną szkołę dla syren? - Jasne. Nazywa się Liceum Ogólnokształcące H2O - odpowiedziałam chichocząc. - Tam właśnie nauczyłam się łowić zgubione kółka do gry w ringo. - Musisz być dobrą uczennicą. Dzięki za złowienie mojego. Pewnie się już domyśliłaś, że Ginger nie lubi wody. - Poklepał sukę. Ginger spojrzała na mnie i pomachała ogonem. - I tak jest słodka - zapewniłam jej właściciela. - Pewnie - odparł Sonny. - Wygląda na to, że cię polubiła. Zawsze warczy na obcych, a na ciebie nie. Okręciłam wokół dłoni koniec warkocza. - W ogóle zwierzęta chyba mnie lubią. Pewnie czują, że i ja je lubię. - Dlaczego nie wyjdziesz z wody. Poznasz lepiej Ginger... i jej właściciela - zaproponował Sonny. - Nie! - krzyknęłam na cały głos. - To znaczy... mam coś do załatwienia. Dlatego się Strona 7 tutaj znalazłam, ale teraz powinnam znikać. Sonny ruszył w moją stronę, ale zatrzymał się przed wysoką falą. - Ej, nie odpływaj jeszcze. Nic o tobie nie wiem. Do jakiej naprawdę chodzisz szkoły? Gdzie mieszkasz? Jak się nazywasz? Bez odpowiedzi odwróciłam się i dałam nura w morze. Płynęłam szybciej niż kiedykolwiek, prędko oddalając się od zatoczki. Postanowiłam wrócić później, by poszukać muszelek i jeżowca dla babci. Obecność Sonny'ego peszyła mnie; sprawiała mi jednocześnie radość i ból. Czułam się wspaniale, bo był kimś niezwykłym - z takim chłopakiem mogłabym chodzić, gdybym była normalna - i okropnie, bo nie byłam normalna. Byłam klasowym dziwolągiem, i tak już będzie zawsze. Gdybym naprawdę była morską syreną, jak przekornie nazwał mnie Sonny... Gdybym... Strona 8 ROZDZIAŁ 2 W poniedziałek rano w drodze do szkoły wyglądałam przez okno samochodu, babcia natomiast nie przestawała opowiadać o swojej najnowszej rzeźbie. - ... a na środku będzie jeżowiec, wokół suszone wodorosty. Ta praca to wyraz harmonii wszechświata, artystyczna wizja oceanu i ziemi. Będzie wspaniała i wyjątkowa. Ten jeżowiec, którego znalazłaś, ma idealną fakturę - mówiła w podnieceniu, skręcając na szkolny parking. - Uchu... - przytaknęłam. Błądziłam gdzieś myślami, słuchając jej jednym uchem. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie potrafiłam uwolnić się od obrazu Sonny'ego Sinclaira w zatoczce. Nie mogłam o nim zapomnieć. To bez sensu, napomniałam się w duchu. Wczorajsze spotkanie było cudowne - jak sen - ale dzisiaj muszę wrócić do rzeczywistości. Rzeczywistość to szkoła, a w szkole jestem nikim. Samochód stanął. Wysiadłam. Pocałowałam babcię na do widzenia i ruszyłam do swojej klasy. Na schodach noga zaczęła mrowić, musiałam więc zwolnić. Próbowałam poruszać się naturalnie, jakbym nie kulała. Może to moja wyobraźnia, ale czułam na sobie oczy wszystkich wokół. To wrażenie nie opuszczało mnie podczas lekcji angielskiego. Pan Swaine omawiał właśnie twórczość Karola Dickensa, cedząc swoim zwyczajem słowa, a ja nie mogłam się skupić. Ktoś na mnie patrzył, czułam to. Rozejrzałam się po klasie, najpierw zerknęłam w lewo, potem w prawo. Nie dostrzegłam nic nadzwyczajnego - drzemiąca jak zwykle, śmiertelnie znudzona klasa. Wobec tego zrzuciłam pióro na podłogę, żeby spojrzeć do tyłu. Napotkałam wzrok miłej ciemnowłosej dziewczyny; uśmiechała się do mnie. Właściwie się nie znałyśmy, ale wiedziałam, kim jest. Diana Christensen - sekretarz samorządu uczniowskiego, kronikarka roku i najładniejsza dziewczyna w Farringdon. Czyżby to ona się we mnie wpatrywała? Jeśli tak, to dlaczego? Zrobiło mi się słabo. Może metka od bluzki mi wychodzi? A może ktoś przyczepił mi na plecach jakąś idiotyczną kartkę? Właśnie łamałam sobie głowę, rozważając różne przyczyny, kiedy poczułam lekkie klepnięcie w ramię i szept: - Trzymaj. - Co? - mruknęłam i zerknęłam na Dianę. Strona 9 - List - powiedziała. Nic nie rozumiejąc wyciągnęłam rękę i wzięłam od niej kartkę. Powoli rozprostowałam papier. Sereno, Pewnie się dziwisz, że do Ciebie piszę. Prawie Cię nie znam, ale wiem, jak masz na imię. Czy masz ochotę zjeść dzisiaj lunch ze mną i moimi przyjaciółkami ? Chcę Cię zapytać o coś ważnego. Jesteśmy umówione! Diana Diana miała rację - jej liścik mnie zdziwił. Zastanawiałam się, o co też chce mnie zapytać. Może chce, żebym jej pomogła przygotować się do zapowiadanej klasówki z angielskiego. To bardzo możliwe. Zawsze miałam mocną piątkę z angielskiego. A może jej zaproszenie na lunch nie ma nic wspólnego ze szkołą? Ale o czym innym chciałaby ze mną rozmawiać? Przez resztę lekcji usiłowałam skupić uwagę na wykładzie pana Swaine'a. Bez powodzenia. Wreszcie odezwał się dzwonek. Wstałam pospiesznie i odwróciłam się. - Diano... eee... przeczytałam twój list - wydusiłam z siebie. Uśmiechnęła się i dopiero teraz zobaczyłam wyraźnie, jaka jest śliczna, z niebieskimi jak niebo oczami, jasną cerą i delikatnymi rysami. Miała na sobie żółtą mini i zielono - beżową bawełnianą bluzę. Spojrzałam na swoje sprane dżinsy. Nigdy nie odważyłabym się włożyć krótkiej spódniczki i pokazać nóg. - Zjesz z nami? - zapytała Diana. - Naprawdę muszę z tobą porozmawiać. Mocniej zacisnęłam dłoń na książkach. - Nie wiem. Twoje przyjaciółki mogą być niezadowolone, że się do was przyłączam - powiedziałam nieśmiało, kiedy wychodziłyśmy z klasy. - Ucieszą się. Zagryzłam wargę. Pomysł lunchu z koleżankami Diany wcale mi się nie uśmiechał. Czułam się niezręcznie. - Nie możemy porozmawiać teraz? - Za mało czasu - odparła Diana. - Muszę ci najpierw mnóstwo wytłumaczyć, zanim przejdę do rzeczy. - Nie rozumiem... - Jasne, że nie - powiedziała Diana ze śmiechem. - Jeszcze nie, ale przyrzekam, że wszystko ci wyjaśnię. Nie zdążyłyśmy się jeszcze dobrze poznać, ale wiem, że to o ciebie Strona 10 chodzi. - O mnie? - Coraz mniej rozumiałam. Diana przytaknęła. - Niewiele dziewcząt ma takie niezwykłe imię, Serena. Bardzo mi się podoba. Diana brzmi nieźle, ale jest takie pospolite. W Farringdon są jeszcze ze trzy inne Diany. - To naprawdę ładne imię. Uśmiechnęła się. - Miła jesteś. Zawsze tak myślałam, chociaż stronisz od ludzi. Bałam się do ciebie odezwać, a bardzo chciałam. Idę o zakład, że zostaniemy przyjaciółkami. Odpowiedziałam jej niepewnym uśmiechem. - Ja... ja nie mam wielu przyjaciół, to znaczy, chciałam powiedzieć... Jestem samotniczką. - Naprawdę? Ja nigdy nie jestem sama, chociaż czasami bardzo bym chciała. Mam tyle zajęć. Zebrania rady, prowadzenie kroniki. Dorabiam sobie jako opiekunka do dzieci, chodzę na treningi pływackie. Nigdy nie mam chwili dla siebie. Spojrzałam na zegarek w obawie, że spóźnię się na następną lekcję. - Naprawdę muszę już iść - powiedziałam. - A co do lunchu, zgoda. Zwykle nie jadam w naszej stołówce, nie lubię tłumu i zgiełku. Może spotkamy się przed szkołą. - Przed szkołą? Świetny pomysł! W porządku. Będę na ciebie czekała. Kiedy mnie wysłuchasz, musisz powiedzieć, tak. Dzwonek! Lecę! Do zobaczenia później! Byłam zadowolona, że udało mi się wykręcić od towarzystwa przyjaciółek Diany. Ona była szalenie miła, ale jej najlepsza przyjaciółka, Pamela Thorne, miała opinię wygadanej snobki. Zawsze się zastanawiałam, dlaczego trzymają się razem. Diana była łagodna jak kotka, a Pamela sprawiała wrażenie przyczajonej tygrysicy. Nigdy nie można było przewidzieć, kiedy zaatakuje. Idąc do klasy zastanawiałam się, o co też Diana chce mnie zapytać. Może poprosi, żebym pomogła jej w prowadzeniu kroniki, albo chce mnie wciągnąć do którejś ze szkolnych komisji? Albo, jak myślałam na początku, chodzi o angielski. Cokolwiek to jest, dowiem się za kilka godzin. Siedziałam pod moją ulubioną wierzbą i właśnie zabrałam się za jedzenie jabłka, kiedy usłyszałam za plecami czyjeś kroki. - Diana? - zapytałam i chciałam się odwrócić. - Czekam... Słowa uwięzły mi w gardle na widok wpatrujących się we mnie błękitnych oczu; nie były to oczy Diany. - Sonny! - wykrztusiłam. - Co tu robisz? Usiadł na trawie obok mnie. - Mam nadzieję, że nie czujesz się rozczarowana. Mogę odejść, jeśli nie masz ochoty Strona 11 na moje towarzystwo - oświadczył z uśmiechem. - Nie! - wykrzyknęłam i speszona, natychmiast się zaczerwieniłam. - Chciałam powiedzieć, że nie ma powodu, żebyś odchodził. Miło... eee... cię spotkać. - I mnie jest miło, że cię widzę. Z ulgą stwierdzam, że zamiast rybiego ogona masz nogi. - Syreną jestem tylko w weekendy - odparłam, zadowolona, że mam na sobie dżinsy i Sonny nie może zobaczyć moich blizn. - Dlaczego nie powiedziałaś mi, że chodzisz do naszego liceum? - zapytał. - Myślałem, że jesteś turystką, czy coś takiego, i że nigdy cię już nie zobaczę. Wiedziałem tylko, że masz na imię Serena. Rany, byłem strasznie zdziwiony, kiedy ktoś z przyjaciół skojarzył z tobą twoje imię. Poczułam przyjemny dreszczyk. Nie do wiary! Sonny Sinclair wypytywał o mnie! - Zniknęłaś tak szybko w oceanie, że naprawdę byłem gotów uwierzyć, że jesteś syreną. - Moja babcia mówi, że jestem na wpół rybą. To tak jakbym była syreną, prawda? Zachichotał. - Może. Nawet jeśli nie jesteś syreną, to pływasz wspaniale. Gdzie się nauczyłaś tak dobrze pływać? - Umiałam pływać, zanim jeszcze zaczęłam chodzić - odpowiedziałam. - Należałam do lokalnej drużyny, potem rodzice zapisali mnie na zaawansowane treningi. - Musisz mieć wspaniałych rodziców. - Miałam. Zginęli w wypadku samochodowym, kiedy skończyłam trzynaście lat. Byłam wtedy z nimi, ale miałam więcej szczęścia niż oni. Byłam tylko ranna w nogę. - Och - szepnął Sonny - tak mi przykro. - W porządku - powiedziałam szybko. - Zachowałam same szczęśliwe wspomnienia o rodzicach. Teraz mieszkam z babcią. - Czy ona też pływa? Zaśmiałam się. - Gdzie tam! Lenora twierdzi, że słona woda rujnuje jej cerę. Nosi zawsze ogromne kapelusze i nigdy nie zbliża się do oceanu. - Musi być interesującą osobą. Chciałbym ją kiedyś poznać - rzekł Sonny. - Nic łatwiejszego. Prowadzi małą galerię, Unikalne Dzieła, na nabrzeżu. Ciągle tam przesiaduje. Ja też czasami tam bywam. Pomagam jej. Sonny położył rękę na mojej dłoni i uśmiechnął się szeroko. Serce zaczęło mi walić, w głowie się zakręciło. Sonny ze mną flirtuje? Strona 12 Zanim zdążył się odezwać, pojawiła się Diana. - Przepraszam za spóźnienie - powiedziała zadyszana. - Pam uparła się, żebym zjadła lunch z nią i resztą paczki. Spieszyłam się, ale może niepotrzebnie. - Uśmiechnęła się do Sonny'ego. - To ona jest twoją syreną, prawda? Sonny zdjął rękę z mojej dłoni. - Trafiłaś w dziesiątkę, Diano. Mam u ciebie dług. - Wiedziałam! - Diana usiadła obok nas. - Serena to niespotykane imię. Mało prawdopodobne, żeby w takim małym miasteczku była druga. Zasępiłam się. - Nie nadążam za wami. O czym mówicie? - O tobie! - odpowiedziała Diana ze śmiechem. - To Diana cię zidentyfikowała - wyjaśnił Sonny. - Rozmawialiśmy wczoraj przez telefon i wspomniałem o spotkaniu z tajemniczą syreną o imieniu Serena. - Powiedział, że wyłowiłaś jego kółko do gry w ringo i że jesteś fantastyczną pływaczką - dodała Diana. Zaczerwieniłam się. - Nie wiem czy „fantastyczną”, ale lubię pływać. - Jak bardzo? - zapytała Diana wpatrując się we mnie uważnie. - Uwielbiam pływanie bardziej niż cokolwiek innego. - Rewelacyjnie! To właśnie chciałam usłyszeć! - zawołała Diana. - Dlaczego? - zapytałam. Diana nagle zrobiła się niespokojna. - Ty ją zapytaj, dobrze? - zwróciła się do Sonny'ego. - Potrafisz to lepiej wytłumaczyć niż ja. Posłał jej rozbawione spojrzenie, po czym zwrócił się do mnie. - Kiedy powiedziałem Dianie jakie wrażenie zrobiło na mnie twoje pływanie, okropnie się zapaliła. Diana należy do drużyny pływackiej. Jedna z dziewczyn właśnie zrezygnowała. Potrzebują nowej zawodniczki. Idealnie byś się nadawała. - Ja? W drużynie pływackiej? - Dech mi zaparło. - Pokazywać wszystkim moje nogi! Sonny wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Jest to jakiś pomysł. - Mogłabyś spróbować dzisiaj? - zapytała Diana z nadzieją. Szukałam w głowie jakiegoś prostego usprawiedliwienia. Strona 13 - Nie mam ze sobą kostiumu kąpielowego. - To żaden problem - odparła Diana. - Mam zapasowy, na pewno będzie na ciebie pasował. Sonny ponownie dotknął mojej dłoni i uśmiechnął się. - To jak będzie, Sereno? Drużyna naprawdę potrzebuje dobrej pływaczki. Spróbujesz? Każda komórka w moim mózgu mówiła „nie”. Będę skrępowana. Ludzie będą wytykać mnie palcami i wyśmiewać. Nie mogę! Kiedy jednak patrzyłam w błękitne oczy Sonny'ego, wszystkie myśli się plątały. Otworzyłam usta, żeby powiedzieć „nie”. Nie byłam w stanie. I powiedziałam: „tak”. Strona 14 ROZDZIAŁ 3 Ledwie Diana i Sonny odeszli, zrozumiałam, że popełniłam fatalny błąd. Przez resztę lekcji byłam do niczego. Kiedy odezwał się ostatni dzwonek, uznałam, że nie dam sobie rady. Powinnam wsiąść do autobusu i wrócić do domu, jakby dzisiejszy dzień niczym się nie różnił od innych. Koło mojej szafki czekała już Diana. - Gotowa na spotkanie z drużyną? - zapytała. Zagryzłam wargę. - Nie wiem... Spóźnię się na autobus. - Żaden problem. Podrzucę cię później do domu. W zeszłym miesiącu skończyłam szesnaście lat i rodzinka sprezentowała mi cudowne Camaro. - Masz własny samochód? - zapytałam zdumiona. - Niech to! Oszczędzam od kilku lat, ale przy tym tempie osiwieję, zanim zbiorę potrzebną sumę. Diana roześmiała się. - Nie martw się. Może będziesz miała szczęście i posiwiejesz za młodu. Westchnęłam z uśmiechem. - Wiesz... ja... nie jestem pewna, czy powinnam należeć do drużyny. To chyba nie jest najlepszy pomysł. - Dlaczego nie? - Diana była wyraźnie zdziwiona. - Jestem pewna, że będziesz wspaniała. - Nie w tym rzecz - odpowiedziałam powoli, dotykając prawej nogi. - Nie zauważyłaś nic szczególnego? - Czy ja wiem? Jesteś trochę nieśmiała... Westchnęłam ponownie, tym razem ze zniecierpliwieniem. - Usiłujesz być uprzejma? O co chodzi? Wszyscy wiedzą, że jestem farringdońską kaleką. - Ach, mówisz o twoim utykaniu - odezwała się Diana rzeczowo. - Zauważyłaś - odparowałam. - Rozumiesz więc, że nie mogę się przyłączyć do drużyny. - Mówisz poważnie? - zapytała Diana nie dowierzając własnym uszom. - Naprawdę myślisz, że ludzie zwracają na to uwagę? Bądź rozsądna, Sereno. Nikogo nie obchodzi, jak chodzisz. Strona 15 - Oczywiście, że obchodzi. Widzę, jak ludzie na mnie patrzą. Albo mają mnie za dziwoląga, albo mi współczują. - Nie mogę uwierzyć, że takie rzeczy chodzą ci po głowie. - Diana uniosła brwi. - Nie masz racji. Dowiodę ci tego. - Jak? - Chodź ze mną i spróbuj. Jeśli jesteś dobrą pływaczką, musi ci się udać. Nasza trenerka, Barbara, to bystra i sprawiedliwa osoba. To, jak chodzisz, nie ma żadnego znaczenia, jeśli się okaże, że jesteś dobra w wodzie. Słowa Diany podziałały jak wyzwanie. - Zgoda, spróbuję. - Świetnie - powiedziała i chwyciła mnie za rękę. - Chodźmy. Nie powinniśmy się spóźniać. Przytaknęłam. Mimo obaw czułam podniecenie. Chyba nawet nie zdawałam sobie dotąd sprawy, jak bardzo brakuje mi zawodów pływackich. Dzięki Bogu, Diana nie pozwoliła mi uciec. Nienawidzę tchórzostwa niemal tak samo mocno, jak nienawidzę, kiedy ktoś się nade mną lituje. Może rzeczywiście przydam się w drużynie. Jeśli tak, moje życie się zmieni. Nie będę sama. Będę miała przyjaciół, może nawet prawdziwych przyjaciół od serca, jak Diana i Sonny. Sonny. Sama myśl o nim napełniała mnie jakimś dziwnym wewnętrznym ciepłem. Był taki przystojny i opiekuńczy. Byłby wspaniałym chłopakiem. Zazdrościłam dziewczynie, która zdobędzie jego serce. Zastanawiałam się, czy ja mogłabym być tą szczęściarą... Nagle przyszła mi do głowy straszna myśl - może Sonny ma już dziewczynę. Dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej? Takich jak on dziewczyny nie zostawiają w spokoju. Czy na którejś zależało mu szczególnie? A jeśli Sonny nie ma dziewczyny? Czy wtedy miałabym szanse? Czy mógłby mnie polubić? Na pewno nie tę nieśmiałą dziewczynę, która jest nikim. Ale może tę nieśmiałą Serenę, która jest gwiazdą drużyny pływackiej? Tak, nic lepszego nie mogło mi się przydarzyć niż propozycja wejścia w skład drużyny pływackiej, zwłaszcza że zależało mi na Sonnym Sinclairze. Widzisz? Mój kostium leży na tobie jak ulał - powiedziała Diana uśmiechając się do mnie. - Tu masz czepek. Przy takich włosach nie obejdziesz się bez czepka. Skrzywiłam się na jego widok, ale posłusznie naciągnęłam go na głowę. - Wyglądasz wspaniale, Sereno. Gotowa? - Chyba tak. - Poczułam, jak żołądek skręca mi się ze strachu. - Ze względu na blizny Strona 16 na nodze wolałabym zostawić ten ręcznik owinięty wokół bioder. Nie jestem przyzwyczajona pływać w obecności całego tłumu ludzi. - Nie będzie żadnego tłumu. Ledwie kilka dziewcząt. A te blizny są prawie niewidoczne. Odpręż się, baw się. Wszystko pójdzie dobrze. - Mam nadzieję - mruknęłam wychodząc za Dianą z szatni. Widok basenu iskrzącego się w świetle popołudniowego słońca dodał mi sił. Osiem, może dziewięć dziewcząt robiło rozgrzewkę. Młoda kobieta - zapewne trenerka - coś do nich mówiła. Pomachała w naszym kierunku. - Jesteś, Diano. A to musi być Serena. Uśmiechnęłam się nieśmiało. - Cześć. Przyszłam spróbować, czy nadaję się do drużyny. - Witaj, Sereno. Jestem trenerką. Barbara Dale. - Wyciągnęła do mnie rękę i uśmiechnęła się serdecznie. - Diana mówiła mi, że często pływasz w oceanie. Przytaknęłam. - Codziennie. - Oto, co każdy trener chciałby usłyszeć. Jeśli wejdziesz do drużyny, będziesz musiała trenować codziennie po południu. Dziesięć męczących godzin tygodniowo, do tego od czasu do czasu w weekendy. Poradzisz sobie? - Tak - odparłam uczciwie. - Dam z siebie, ile potrafię. Ja naprawdę uwielbiam pływać. - Dobrze. Zacznij teraz rozgrzewkę, a potem przyjrzę się twojej technice. Skinęłam głową i - gotowa do rozgrzewki - stanęłam obok Diany. Nikt nawet nie spojrzał na moją nogę. Powoli nabierałam otuchy, właściwie czułam się zupełnie dobrze. Po chwili podeszłam z Barbarą do najgłębszej części basenu. Kątem oka zobaczyłam, że Diana posyła mi znak: podniosła kciuk do góry. Muszę pokazać, na co mnie stać! Na prośbę Barbary skoczyłam do wody i przepłynęłam na początek pięćdziesiąt metrów stylem klasycznym. Potem był grzbietowy, dowolny, motylek - lata treningu nie poszły na marne. Instynktownie czułam, że jestem dobra. Kiedy skończyłam, Barbara była najwyraźniej zadowolona. - Gdzie ty się ukrywałaś, Sereno? Powinnaś wejść do drużyny już w pierwszej klasie - powiedziała podając mi ręcznik. - To znaczy, że mnie przyjmujesz? - zapytałam zdejmując czepek. - Oczywiście - odparła Barbara z entuzjazmem w głosie. - Przyjmujesz to za mało powiedziane. Zbyt wcześnie przesądzać, ale wydaje mi się, że możesz być prowadzącą pływaczką. Strona 17 - Naprawdę? - Czułam, jak ogarnia mnie fala szczęścia, przyprawiająca o zawrót głowy. Przytaknęła. - Tak, naprawdę. Witaj w drużynie. Kiedy Barbara oznajmiła wszystkim, że od dzisiaj będę należała do drużyny, Diana zareagowała natychmiast. - Hurra! - krzyknęła i zaczęła klaskać. - Świetnie, że będziesz z nami - odezwała się wysoka, ciemnowłosa dziewczyna o imieniu Andrea. - Pływasz niesamowicie. - Z tobą na pewno wygramy zawody okręgowe - wtrąciła z entuzjazmem mała blondynka, Tara. Uśmiechałam się. Tyle pochwał i ani słowa o okaleczonej nodze. Niepotrzebnie się zamartwiałam. Przez następne dwie godziny trenowałyśmy całą grupą. Radziłam sobie całkiem nieźle prawie we wszystkich stylach. Najlepsza byłam w dowolnym, najsłabsza - w klasycznym. Byłam szybsza i silniejsza niż inne dziewczyny. Tylko przyjaciółka Diany, Pamela Thorne, mogła ze mną konkurować. Kiedy trening się skończył, poszłam razem z Dianą do szatni. W radosnym zgiełku dziewczęta brały prysznic i przebierały się do wyjścia. Dziesięć minut później Szłyśmy z Dianą w kierunku jej samochodu. Łatwo go było rozpoznać - zielone Camaro, obok którego stał przystojny chłopak. - Sonny! - zawołałam. - Miło cię widzieć. Dostałam się do drużyny! Uśmiechnął się. - To żadna niespodzianka. Wiedziałem, że moja ulubiona syrena da sobie radę. Zaczerwieniłam się. Bardzo spodobała mi się myśl, że mogę być kimś „ulubionym” dla Sonny'ego. Diana otworzyła samochód. - Zapomniałam ci powiedzieć, Sereno, że jeździmy z Sonnym razem do szkoły. Prowadzimy na zmianę. Dzisiaj moja kolej. - Mam nadzieję, że nie sprawiam wam kłopotu. Jeśli nie możecie mnie podrzucić do domu... - zaczęłam, ale Sonny nie dał mi dokończyć. - Nie ma sprawy - rzekł. - Poza tym mam swoje powody. Kiedy następnym razem znikniesz nagle w oceanie, będę wiedział, gdzie cię szukać. Sonny zachowywał się tak, jakbym mu się spodobała. Mile mnie to łechtało. Od trzech Strona 18 lat nie interesował się mną żaden chłopak. Po raz ostatni zdarzyło się to jeszcze przed wypadkiem, ale potem Jon Anderson nie potrafił okazać mi nic poza współczuciem. Romantyczne nadzieje szybko się rozwiały. Moje rozmyślanie przerwał nagle czyjś głos. Ktoś wołał Dianę. Pamela Thorne, jedyna osoba, która nie podeszła do mnie na treningu i nie przywitała w drużynie. Diana uśmiechnęła się do przyjaciółki. - Hej, Pam. O co chodzi? - Znowu kłopoty z samochodem? - zapytał Sonny. Pamela pokręciła głową i zwróciła się do Diany i Sonny'ego, ignorując moją obecność: - Nie, nic z tych rzeczy. Dobrze, że zdążyłam was jeszcze złapać. Mamy nadzwyczajne spotkanie samorządu uczniowskiego. Za godzinę, u mnie w domu. - Skąd ten popłoch? - zapytał Sonny najwyraźniej zaniepokojony. - Chodzi o wiosenną imprezę, którą mamy przygotować na następny weekend. Kapela właśnie się wycofała - wyjaśniła Pamela. - Co? - zawołała Diana. - Nie zdążymy znaleźć innej grupy! - Musimy coś wymyślić. Dlatego zwołałam zebranie. Przyjdziecie, prawda? - dopytywała się Pamela. - Będziemy - obiecała Diana, a Sonny skinął głową. - Muszę tylko odwieźć Serenę do domu i zaraz przyjeżdżamy z Sonnym do ciebie. - Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie zamieniłyśmy z Pamelą ani słowa. - Poznałaś Serenę, Pam, prawda? Jej przyjaciółka wzruszyła ramionami. - Niezupełnie, ale kojarzę - powiedziała. - Przyglądałam się dzisiaj, jak pływasz. Jesteś naprawdę dobra. - Uśmiechnęłam się do niej. - Dlatego jestem liderką w drużynie. - Ton jej głosu daleki był od przyjacielskiego. Czyżby nie słyszała, że Barbara rozważa moją kandydaturę na prowadzącą? Uniosła brew i zagadnęła słodko: - Wiesz, że mamy razem w.f., Sereno? - Co? - Nie miałam o tym pojęcia. - Przypuszczałam, że nie wiesz. Nie ćwiczysz z nami. Jesteś w tej specjalnej grupie. Znowu ogarnęło mnie dobrze mi znane uczucie zakłopotania. Nie mogłam chodzić na normalny w.f. z powodu nogi. Koszykówka, siatkówka, piłka ręczna - to sporty, które sprawiały mi zbyt wiele kłopotów. - Zamknij się, Pam - rzucił ostro Sonny obejmując mnie opiekuńczo. - Wiem, że jesteś Strona 19 wściekła z powodu kapeli, ale to nie powód, żebyś się wyżywała na Serenie. - Sonny i ja będziemy na zebraniu - wtrąciła się Diana pospiesznie. Najwyraźniej czuła się niezręcznie. W końcu Pamela była jej przyjaciółką od dawna, ja dopiero od dzisiaj. - W porządku - zgodziła się Pamela. - Pamiętajcie, że macie mi powiedzieć, w jakie kolory się ubierzecie na wiosenną imprezę. Zamawiam kotyliony dla wszystkich członków samorządu. - Już ci mówiłam. - W głosie Diany pojawiło się zniecierpliwienie. - Sonny będzie ubrany na granatowo, ja na zielono. I bardzo cię proszę, nie przypominaj nam, żebyśmy przyszli na imprezę wcześniej. Już ustaliliśmy, że przyjdziemy o szóstej. Pamela skinęła głową, ale patrzyła na mnie, jakby chciała dać mi coś do zrozumienia. Wiedziałam, co chce mi powiedzieć. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam? W życiu Sonny'ego jest szczególna dziewczyna. Właśnie miałam ją przed sobą. Diana. Sonny i Diana. Byli nie tylko przyjaciółmi. Byli parą. Strona 20 ROZDZIAŁ 4 Następnego dnia wczesnym rankiem siedziałam na skale, którą obmywały łagodne fale, i bawiłam się czerwoną piłką plażową. Rzuciłam ją wysoko. Piłka poszybowała w powietrzu i opadła na wodę. Raptem z morza wychynęła srebnoszara zgrabna sylwetka i zwierzę odbiło piłkę prosto w moim kierunku. Chwyciłam piłkę ze śmiechem. - Dobry strzał, Srebrzyk! - zawołałam zachwycona. - Znowu ci się udało, mały. Jesteś chyba najszybszym nosem na całym Zachodnim Wybrzeżu. Wśród delfinów, ma się rozumieć! Srebrzyk uderzył płetwą w wodę i wydał przenikliwy dźwięk, który przypominał śmiech. Delfin rozbryzgiwał wodę wokół siebie, jakby tańczył na ogonie. - Chcesz się jeszcze bawić? - zapytałam. Srebrzyk ponownie uderzył płetwą o fale i śmiesznie zaklekotał. Uznawszy, że mówi „tak”, rzuciłam mu piłkę raz jeszcze. Jak poprzednio, wyprysnął z wody niczym pocisk i odbił piłkę w moją stronę. Uśmiechnęłam się. Zabawa ze Srebrzykiem działała niczym balsam na moje zbolałe serce. Miałam w nim wiernego przyjaciela, który umiał słuchać. - Spróbuj jeszcze raz - powiedziałam, rzucając piłkę dalej i wyżej niż poprzednio. - Łap! Po chwili piłka wróciła do mnie. Nigdy nie mogłam się nadziwić inteligencji Srebrzyka. Zachowywał się jak rozbawione dziecko, a przy tym patrzył na mnie takim mądrym wzrokiem. Nic dziwnego, że ludzie podziwiają delfiny, widząc w nich stworzenia niewiele ustępujące inteligencją człowiekowi. Oczywiście, człowiek jest inteligentniejszy, ale zważywszy, jak się czułam tego ranka, wcale nie byłam tego pewna. Za grosz rozumu. Uważałam się za zupełną kretynkę. Czy Sonny i Diana myślą o sobie poważnie? Nie miałam pojęcia. Nie sprawiali wrażenia pary zakochanych gołąbków, nie trzymali się nawet za ręce. Wybierali się jednak razem na wiosenną imprezę. Wstałam z kamieni i rzuciłam piłkę na brzeg, po czym z westchnieniem osunęłam się znowu na skałę. - Dlaczego Sonny zachowywał się tak, jakby się mną interesował, skoro chodzi z Dianą? - zapytałam Srebrzyka. Delfin, oczywiście, tak samo jak ja nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.