11290

Szczegóły
Tytuł 11290
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11290 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11290 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11290 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARIA RODZIEWICZ�WNA MACIERZ I W g�uch� noc kto� dobija� si� gwa�townie do mieszkania stanowego � w miasteczku Oranach. D�ug� chwil� urz�dnik si� nie odzywa� my�l�c, �e to wicher listopadowy szamoce okiennicami, wreszcie zerwa� si� z pos�ania. � Kto tam? Czego? � krzykn�� zapalaj�c �wiat�o. � Wasza wielmo�no�� � prosz� co rychlej do dworu. Tam ubili cz�owieka � odpar� g�os za oknem. Stanowy rozbudzi� si� w okamgnieniu. Mord nie trafia si� co dzie�, a w Oranach nie trafia� si� nawet od lat paru. Po chwili cz�owiek zza okna zosta� wpuszczony do pokoju i podczas gdy si� urz�dnik ubiera�, odpowiada� na �wawe zapytania. � Kto zabity?� Gdzie?� Kto zabi�?� � Kontrolera ubi� �owczy przy kartach u komisarza. � Ca�kiem, na �mier� zabi�? � Ju�ci, bo komisarz wylecia� na ganek i na nas wszystkich nocnych str��w �zagwizda��. Romana pos�a� po doktora, mnie do waszej wielmo�no�ci, a Markizowi kaza� w progu sta�. � Id��e po uradnika � niech we�mie ze sob� setnika i jeszcze dw�ch ch�op�w i niech tam duchem b�d�. Ch�op wyszed�, a stanowy rozbudzi� swego pisarza i obadwaj ruszyli szybko w stron� dworu. Rozmawiali naturalnie o wypadku. � Nasz knia� nazsy�a tu �miecia z ca�ego �wiata, co dziwnego, �e si� zarzynaj�! � m�wi� niech�tnie pisarz. � Ten �owczy jak zb�j wygl�da, nigdy w oczy nie patrzy, pije, do cz�owieka nigdy po ludzku nie zagada, z nikim nie �yje. Ja zawsze my�la�, �e on si� kiedy obwiesi, a ot, inn� sztuk� uci��, ale nam zawsze k�opot i pisanina. � Komisarz g�adki cz�owiek. Ten z lud�mi umie �y�. Niemi�a mu historia! Szkoda! Miasteczko od dworu oddziela rzeka. Za ni� s�a�y si� ogrody, sady, parki, os�aniaj�ce pa�ac, a troch� na uboczu sta�y folwarczne zabudowania, a na ich wst�pie dom rz�dcy � zwanego tu komisarzem. By� nim od trzech lat pan J�zef Bielak. Dom by� o�wietlony, wko�o ju� sporo gapi�w. W progu spotka� ju� stanowy uradnika i ch�opsk� policj� w medalach. � Zab�jca nie uszed�? � spyta�. � Nie, wasza wielmo�no��! � Nie puszcza� bez rozkazu. Doktor jest? � Jest! W pokoju, gdzie mord si� odby�, pali�o si� �wiec par� i lampa na karcianym stole. Zabity le�a� na ziemi � jak si� zwali� z krzes�a � kl�cza� nad nim doktor i m�oda dziewczyna. Na stole le�a�y rozrzucone karty, pot�uczony kieliszek, par� fili�anek z herbat� i na rogu flaszeczki i narz�dzia lekarskie. Gospodarz domu, pan Bielak, podawa� doktorowi wod�, kt�r� zlewano g�ow� trupio blad�, z nieznaczn� sino�ci� na lewej skroni. � Jak�e? �yje? Zemdla�? � spyta� stanowy. Doktor powsta� i skrzywi� si�. � Trup! � mrukn�� �cieraj�c r�ce serwet�. � A gdzie zab�jca? Zwr�cili si� wszyscy. Bielak usun�� st� i wtedy ujrzano, �e na kanapie za nim le�a� te� cz�owiek jakby martwy. Le�a� na wznak, z odrzuconymi ramiony, z�by mia� kurczowo zaci�ni�te, oczy zamkni�te. Doktor dotkn�� twarzy, poruszy� go, wtedy osun�a si� prawa r�ka i upad�o z niej co� na ziemi�. � Pijany! �pi! � rzek� doktor, a stanowy podni�s� z ziemi �elazny kastet. � Tym go machn��! � rzek�. � A tym! � odpar� lekarz. � Trafi� w sam� skro�. Jak na pijanego, �wietna precyzja! � No, niech �pi. Nic z niego dzi� nie dob�dziemy. � Panie, czy mog� zw�oki st�d zabra�? � spyta�a m�oda dziewczyna dziwnym jakim�, twardym g�osem. � Jeszcze nie! Po spisaniu protoko�u. Oprz�tni�to st�, i pisarz zabra� si� do swej czynno�ci. Bielak opowiedzia� ca�e zaj�cie. Wieczorem, o godzinie �smej przyszed� do niego kontroler Henryk Jasi�ski na karty, czekali na partnera Sop��k� do dziesi�tej, zamiast tego� zjawi� si� nadle�ny Wiktor Szczepa�ski w interesie s�u�bowym, melduj�c o schwytaniu k�usownika Seredy, kt�rego strzelb�, po uporczywym boju, chcia� w�a�nie odes�a� do policji. Szczepa�ski, jak zwykle ponury i rozdra�niony walk� z ch�opem, przy tym zda� si� Bielakowi niezupe�nie trze�wym, wi�c za�atwiwszy interes, rad by� go co rychlej po�egna�, gdy Jasi�ski wszcz�� z nim rozmow� przyjacielsk� i nam�wi� do winta. Zdziwi� si� Bielak, gdy Szczepa�ski przysta�, bo wiedzia�, �e ci dwaj przed tygodniem mieli zaj�cie o Pokotynk�, dziewczyn� w��cz�g�, s�u��c� u Szczepa�skiego. Zasiedli do kart i czas jaki� grali spokojnie, ale Jasi�ski pocz�� przegrywa� i dogadywa� �owczemu, kt�ry istotnie pope�nia� ci�gle omy�ki. Od s�owa do s�owa, Szczepa�ski karty cisn�� i wsta�. � Przegra� pan z mojej racji, to ja zap�ac� za pana i �egnam � zawo�a�. Pocz�� szuka� pieni�dzy w kieszeni, doby� kastet, potem dopiero portmonetk�. Jasi�ski obrazi� si�, zerwa� si� tak�e i powiada: � My�la�em, �e pan tylko �le gra, ale pan w dodatku cham i gbur, z takim si� nie tylko do kart nie siada, ale go si� za drzwi wyrzuca. Wtedy Szczepa�ski z b�yskawiczn� szybko�ci� chwyci� kastet i zanim Bielak zdo�a� przyskoczy�, krzykn�� � uderzy� Jasi�skiego w g�ow�. Jasi�ski si� zachwia� og�uszony, szaleniec rzuci� si� na niego i drugim razem, obali�, wtedy go Bielak za ramiona chwyci�, odepchn�� i ju� nie zwa�aj�c, co si� z nim dzieje, skoczy� po wod�, i widz�c, �e le�y bez ruchu, pocz�� sygna�owa� nocnych str��w. � Pili du�o obydwa? � spyta� stanowy. � Pili arak z herbat�, a potem go zapalili i tak gor�cy pili. � A w domu opr�cz pana kto by� wi�cej? � Tylko s�u��ca. Zasta�em j� drzemi�c� w kuchni i pos�a�em co rychlej po pann� Jasi�sk�. By�em pewien, �e to chwilowe og�uszenie i omdlenie. � A �ony pa�skiej nie ma? � Wyjecha�a przed tygodniem do rodziny. Z kolei zawo�ano do zezna� s�u��c�. Ta niewiele umia�a powiedzie�. Pan jej kaza� nastawi� samowar, poda�a herbat�, panowie byli wtedy dwaj tylko, potem przyszed� z miasteczka Szczepa�ski, spyta�, czy komisarz w domu, kaza� si� zameldowa� i poszed� do kancelarii. Potem j� sen zmorzy�, bo pranie mia�a tego dnia i wsta�a o �wicie, wi�c zasn�a i dopiero pan j� zbudzi� wo�aj�c: �Le� po pann� Jasi�sk�, powiedz, �e brat zachorowa��. Teraz stanowy zwr�ci� si� do tej�e. � O kt�rej godzinie pani si� dowiedzia�a o wypadku? Dziewczyna podnios�a si� by�a z kolan i sta�a nad zabitym � wpatrzona we� � bez �ez, szlocha�, w jakim� kamiennym os�upieniu. Urz�dnik par� razy zapytanie powt�rzy�, dopiero zrozumia�a, �e to do niej m�wi�. � Nie patrza�am na godzin� � odpowiedzia�a oczu nie podnosz�c. � Dano mi zna�, pobieg�am i tak go znalaz�am. Czy mog� go zabra�? � Jeszcze nie, pani. Musz� by� ogl�dziny lekarskie. Potem zanios� go do mieszkania. � Niech pani si� usunie! � prosi� doktor, a Bielak zbli�y� si� do niej i doda�: � Prosz� wr�ci� do domu. To nie dla pani widok, ja wszystko za�atwi� i b�d� na us�ugi pani, gdy si� te formalno�ci za�atwi�.. Konie gotowe, niech pani wr�ci do domu!� Dziewczyna jak automat skierowa�a si� do drzwi, Bielak poszed� za ni� i wr�ci� po chwili. � Da�a si� nam�wi� � rzek� do doktora. � Co prawda, s�odkiego �ycia z nim nie mia�a, ale zawsze cios straszny. Opr�cz niego nie ma nikogo na �wiecie i �adnego maj�tku, biedactwo. Doktor ramionami ruszy�. � Ten by jej te� w z�oto nie oprawi� � mrukn��. � Panie doktorze � ozwa� si� urz�dnik � umar�ego nie wskrzesimy, ale mo�e mogliby�cie wytrze�wi� tego pijaka! Doktor przyst�pi� do Szczepa�skiego. Ten wci�� spa� jak drewno. Na potrz�sanie i ruszanie j�cza� g�ucho, nie by�o sposobu zmusi� go do prze�kni�cia czegokolwiek. � Co za licho � mrukn�� doktor. � Delirium, nie delirium, ale ten jest kompletnie niepoczytalny. Zostawi� go w spokoju. W tym stanie nie dowiecie si� nic od niego, a i jak wytrze�wieje, niewiele co b�dzie wiedzia�. � Ka�� go zawie�� do aresztu, i basta! � mrukn�� znudzony urz�dnik. Po chwili uradnik i setnicy d�wign�li na r�kach nieprzytomnego, z�o�ono go na w�z i w�r�d gawiedzi wywieziono do miasteczka. Gawied� pozosta�a przed domem, bo trup jest ciekawszym widowiskiem, i tylko za wozem pobieg� pies czarny, pokurcz szpetny, nieod��czny towarzysz �owczego, kt�ry na� czeka�, skulony pod progiem mieszkania komisarza, przez ca�y ten tragiczny wiecz�r. W areszcie policyjnym przele�a� Szczepa�ski a� do nast�pnego po�udnia. Wtedy dopiero zdo�ano go si� dobudzi�. Usiad� na pryczy, szklannymi oczami rozejrza� si� woko�o i nagle oprzytomnia�. Nad nim sta� znajomy uradnik. � Co ja zrobi�em? Pobi�em kogo�? � Oj, gorzej. Jasi�ski nie �yje. Zdurzeli wy, tak si� napija� do bezpami�ci. Jego i was zakopi�. � Jasi�skiego zabi�em? � Nie pami�tacie? Zapytany powoli g�ow� potrz�sn��. Nie zapiera� si�, nie broni�, patrzy� w jeden punkt, na kraty okna i trz�s� si� jak w febrze. Z�by mu szcz�ka�y, na czo�o wyst�pi� pot. By� to cz�owiek trzydziestoletni, suchy, szczup�y, �redniego wzrostu. Rysy mia� ostre, oczy g��boko osadzone, ciemne w�osy na skroniach ju� siwe. Wyraz twarzy mia� co� w sobie z wilczej dziko�ci i ponuro�ci i nie uprzedza� dodatnio. � No, kiedy�cie wytrze�wieli, to ruszajmy! � rzek� uradnik. � Dok�d? � S�dzia �ledczy rano przyjecha�! Nagrzeli�cie dobrze ludzi! No, marsz! � Po co �ledztwo? Zabi�em, no to zabi�em! � zamrucza� powstaj�c. � Mnie co� tak �le, jakbym skona� mia�. � Na dworze mr�z ocuci do reszty. Wyszli na podw�rze. Szczepa�ski zatacza� si� i potyka�, blady by� i dysza� ci�ko. Uradnik go troch� prowadzi�, troch� popycha� i tak go zawi�d� do du�ej izby, gdzie przy stole siedzia� s�dzia �ledczy nad stosem papier�w i zmierzy� wchodz�cego badawczym spojrzeniem. Ten si� o �cian� opar� i czeka�, wci�� ci�ko dysz�c. Pisarz przygotowa� papiery i zacz�y si� stereotypowe pytania: � Imi� i nazwisko? Wiek? Wyznanie? � Wiktor Szczepa�ski. Trzydzie�ci lat. Katolik. � Imi� ojca � szepn�� pisarz. � Imi� ojca? � powt�rzy� s�dzia. Sekunda jakby namys�u. � Micha�! � �yj� rodzice? � Nie! � Sk�d rodem? Jakiego stanu? � Szlachcic, witebskiej guberni. � �onaty? � Nie. By� to zwyk�y wst�p. Pytania i odpowiedzi nast�powa�y szybko i lakonicznie i w miar� na twarz winowajcy powraca� spok�j i panowanie nad sob�. Przesta� dr�e�, wyprostowa� si� i patrza� ponad g�owy ludzkie w okno. � Jeste�cie oskar�eni o zabicie Henryka Jasi�skiego uderzeniem tego oto kastetu w skro�. Spojrza� na st�, chwil� milcza�. � Mo�e by�! Pijany by�em!. Nie pami�tam! � rzek� wreszcie. � Czy Jasi�ski was obrazi�? � Nie pami�tam! � Jakie� by�y mi�dzy wami stosunki? � �adne prawie. � By� waszym prze�o�onym? � Nie! Zale�a�em od rz�dcy, Bielaka. Jasi�ski przyby� zaledwie zesz�ej wiosny. � Nie mieli�cie ze sob� przedtem �adnego zaj�cia? � Nie! S�dzia przerzuci� papiery. � A tydzie� temu na rynku, w sklepie Jojny Mej�acha, nie mieli�cie zaj�cia? Nie pami�tacie? � Nie by�o to zaj�cie. By�em w sklepie z kobiet�, kt�ra u mnie mieszka. Jasi�ski powiedzia� mi: �Dam panu trzy ruble, ust�p mi t� dziewk�!�; ja odpowiedzia�em: �Dam panu pi�� rubli, ust�p mi siostr� swoj��, podni�s� na mnie lask�, wyrwa�em mu j� z r�k, po�ama�em i rzuci�em precz, a sam wyszed�em z kobiet�, � Kto jest ta kobieta? � Jest pod moj� opiek�, p�ki zechce. � Dawno tu ju� s�u�ycie? � Cztery lata. � A poprzednio gdzie�cie mieszkali? � By�em w wojsku, w dragonach. � W kt�rym pu�ku? Gdzie wasz bilet i inne papiery? � S�u�y�em w Jelcu, ni�e�ski pu�k. Papiery s� na le�nicz�wce. S�dzia zwr�ci� si� do stanowego � zamienili par� s��w p�g�osem. Po twarzy Szczepa�skiego mign�� niepok�j, strach, gdy stanowy wyszed�. � Jakim sposobem dostali�cie tu posad�? � M�ody knia� s�u�y� w tym�e pu�ku, by�em u niego s�u��cym. Przys�a� mnie tu z listem do rz�dcy. � Do Bielaka? � Nie! Bielak w rok po mnie tu przyby�. � A jakie� z tym by�y wasze stosunki? � Spe�nia�em jako podw�adny rozkazy. � Bywali�cie u niego cz�sto w domu? Byli�cie w za�y�o�ci widocznie? � Nie! � �ywo zaprzeczy�. � Bywa�em na sesji co tydzie�, za interesem, o ile by�o potrzeba. � Dlaczego zostali�cie wczoraj na kartach? � Nie wiem. Zapewne, �eby zgin��! � odpar� g�ucho. � Wi�c nie zaprzeczacie czynu zab�jstwa? � Nie! Kastet m�j, mia�em go w kieszeni. Ca�y dzie� wczorajszy by�em na czczo, w lesie tropi�c k�usownika. Wst�pi�em do Mej�acha o zmroku � i pi�em! Przy kartach pi�em znowu � i nic nie pami�tam. Bielak przy tym by�, on wie, co by�o, ja nic nie pami�tam! � Przesun�� r�k� po oczach i twarzy i doda�: � Mog�em zabi�. Sta�o si�. Przepad�em. Opu�ci� ramiona, oczy wbi� w ziemi� i czeka� z bierno�ci� zwierz�c�, gdzie go pchn�, czym go uderz�. � Na ten raz dosy�! � rzek� s�dzia. � Odczyta� protok�! � rozkaza� pisarzowi. Rozpocz�o si� monotonne, szybkie czytanie. Winowajca nie zdawa� si� s�ysze�. Byli w po�owie, gdy turkot si� rozleg� pod gankiem i po chwili wszed� stanowy zasapany i gniewny. � Nie znalaz�em �adnych papier�w. Zapewne ta wykrad�a lub schowa�a, ta suka, ta �cierka, to bydl�! W �lad za nim uradnik wepchn�� do izby kobiet�. Jednym panterzym skokiem rzuci�a si� do Szczepa�skiego, do n�g mu przypad�a z jakim� nie daj�cym si� opisa� j�kiem. I umilk�a, tylko patrzy�a na� przepa�cistymi czarnymi jak noc oczami, kt�re gorza�y jak gwiazdy w�r�d twarzy smag�ej, mizernej, strawionej, zda si�, �arem wewn�trznym. On milcza�. Po twarzy mu kurcz przebieg� i r�ka spocz�a na jej g�owie. Stanowy opowiada�: � Musia�em odrywa� zamki, nie da�a klucz�w. Znalaz�em tylko paszport i bilet wojskowy, reszt� gdzie� schowa�a. � Jak� reszt�? � ozwa� si� Szczepa�ski. � Listy, rachunki, jak�e, b�dziecie dowodzi�, �e opr�cz tych dw�ch �wistk�w nic u Was nie by�o! � Nic. Ani ja, ani do mnie nikt nie pisuje. Zreszt�, gdzie� by i po co chowa�a! Ja nie zaprzeczam, �em Jasi�skiego zabi�. � Przez zazdro�� o to �miecie uliczne! � wybuchn�� stanowy. � B�dziecie gni� razem w katordze. Kobieta na t� gro�b� obj�a ramionami nogi Szczepa�skiego, twarz przytuli�a do jego st�p i roze�mia�a si�. � Bodaj wasza prawda by�a! � rzek�a. S�dzia �ledczy, niewzruszony, przejrza� paszport i bilet wojskowy � odsun�� pisarzowi i rzek�: � Wyprowadzi� j�, przes�ucham za chwil�. Ko�czy� protok�! � Id� won! � mrukn�� uradnik do kobiety. � Id�! � powt�rzy� lakonicznie Szczepa�ski. Spojrza�a na�, powsta�a � i posz�a. Wepchni�to j� do sieni, uradnik pozosta� na stra�y. � C�, Pokotynka!� Dobrze by�o panowa� na le�nicz�wce. My�la�a ty, �e tak zawsze b�dzie. No, nie p�jdziesz znowu �ydom wod� nosi�. Objad�a� si�, poprawi�a, mo�e znowu so�daty przyjd�. Nie trap si�, jeszcze ty bez niego nie zginiesz. Jeszcze ty niczego dziewka, zarobisz kopiejk�. Kobieta przykucn�a u drzwi, na skrzyni i nie s�ysza�a jego s��w. Ca�a jej uwaga by�a zwr�cona na g�os pisarza za �cian�, czytaj�cego zeznanie Szczepa�skiego, nie straci�a ani jednego wyrazu. Sko�czono protok�, obwiniony podpisa� i rzek� g�o�no: � By�em pijany, zabi�em Jasi�skiego, Bielak �wiadkiem by�, ja nic nie wiem, nic nie pami�tam. Winienem, pokutowa� b�d�. Wyprowadzono go i po chwili zawo�ano kobiet�. Wesz�a ju� spokojnie i stan�a u progu. � Imi� wasze i nazwisko? � Wo�aj� mnie Pokotynka � odpar�a ponuro. � A jak�e si� nazywacie ze chrztu i z rodu? � Nie pami�tam. Deszcz i �nieg mnie chrzci�y, a r�d � droga. � Macie paszport, metryk�, papiery? � Po co? Pokotynk� policja zna. Z so�datami przysz�a i tu j� rzucili, bo zdycha� mia�a. Ano, nie zdech�a i zosta�a na rynku w Oranach. Trzy lata si� wala�a, co psy jad�y, to jad�a, gdzie noc zasz�a, tam si� przespa�a, jaki �achman kto na �miecie rzuci�, w to si� ustroi�a. Hula�a Pokotyhka, oj hula�a, a co ludzie z niej uciechy mieli, a jak j� znali. Od pana stanowego i s�dziego � do �ydowskiego bachora, wszyscy j� znaj�. Na co Pokotynce papiery. Do poboru nie p�jdzie, w ko�ciele niepotrzebna, do ostrogu nie wezm�, bo nie kradnie, podatku z czego p�aci� ni� ma � m�wi�a �miej�c si�. Zza purpurowych warg b�ysn�y z�by �nie�nej bia�o�ci, na �niad� twarz wyst�pi� rumieniec, tylko oczy by�y dzikie, ponure i b�yska�y z�owieszczo. � Od jak dawna mieszkasz ze Szczepa�skim? � Od roku. � Czy Jasi�ski ciebie od dawna zna? � Pokotynk� ka�dy zna. � By�a� jego kochank�? Roze�mia�a si�. � Przesz�ego lata spotka� mnie na drodze z lasu, grzyb�w koszyk nios�am. Dogoni� koniem, pletni� po plecach �ci�gn��, grzyby odebra� i wyrzuci� w b�oto, a koszyk cisn�� het � w rzek�, a mnie przed sob� gna� a� do miasteczka. My�la�, �em ukrad�a grzyby, nie wiedzia�, �e mnie pos�a�a sama pani Bielakowa. Potem w same Zaduszki z psami, jecha� do lasu, a ja w rowie le�a�am, w li�ciach. Psy mnie ost�pi�y, on je �artami podjudza�, tom si� zwlek�a i posz�am w krzaki, a psy, �e mnie zna�y, nie zechcia�y szarpa�. Pokotynk� by taki panicz bra� za kochank�! � Przecie zaczepi� ciebie przed tygodniem w sklepie Mej�acha. � Ale! � znowu si� za�mia�a. � Nawet memu panu trzy ruble za mnie dawa�. Tak ci Pokotynka podro�a�a przez ten rok. � I z twojej racji si� pok��cili. � Ale, chcia� mego pana kijem �ci�gn��. �aska boska, �e pijany nie by� mocno wtedy m�j pan. Tak si� rozeszli, ale ja kijem dosta�am potem. � Jak to? Od kogo? � Ano, od mego pana. � Bi� ciebie? � Kt� mia� bi�? � Je�li si� �le z tob� obchodzi�, dlaczego� nie odesz�a? Kobieta popatrzy�a chwilk� na niego, oczy jej si� zmieni�y, poruszy�a ustami, ale nic nie rzek�a, tylko wzruszy�a ramionami. � Opowiedz wczorajszy dzie�. Czy Szczepa�ski odgra�a� si� tymi czasy na Jasi�skiego? � Za co mia� si� odgra�a�? Raniutko poszed� w las tropi� Sered� i tylem go widzia�a. � M�wi� co z tob� wychodz�c? � Kaza� drew przywie�� i zemle� �yta na chleb. Zaraz te� klacz zaprz�g�am i pojecha�am w las. Wr�ci�am nad wieczorem, bo trzeba by�o susz �ci�ga� i �adowa� na fur�. Wieczorem w �arnach me��am, jak przykaza�, i z wieczerz� czeka�am. Tak ci noc zesz�a. �witaniem pan Bielak konno przyjecha�. � Pan Bielak? � zdziwi� si� s�dzia. � On sam, i powiada: �Szczepa�ski dzi� w nocy po pijanemu zabi� Jasi�skiego, ju� tu nie wr�ci. Zabieraj, co twoje, i id� precz, bo tu zjedzie zaraz Nowicki, �eby ciebie tu nie by�o do wieczora�. Powiadam: �Mojego tu nic nie ma, ale jest mego pana, a ja mu s�u�� i pilnowa� b�d�. Czy on zabi�, czy nie, ja jego s�uga, a to jego dobro�. Wy�aja� mnie i pojecha�. � I nie dowiadywa�a� si�, co si� dzieje z tym twoim panem? � Co si� mia�am dowiadywa�. Zabi�, p�jdzie w katorg�. � Ona wola�a okra�� go tymczasem! � dorzuci� stanowy. � Opustoszy�a kwater�, ni odzie�y, ni bielizny ju� nie by�o w kufrze, jakem go odbi�. Kobieta milcza�a chwil�, wreszcie podnios�a oczy. � Czyja� to odzie�? Wasza? Niech on powie, co z jego dobrem zrobi�. Pokotynce nic nie trzeba, nie ukrad�a nigdy nic. Wy sami wiecie. Zajawi� kto na mnie do policji cho� raz kradzie�? � Nu, b�dziesz si� ty jeszcze o sw�j honor ujmowa�, ty �cierko! Krew buchn�a do twarzy kobiety, zadr�a�a ca�ym cia�em, otuli�a si� szczelniej chust�, nasun�a j� na twarz. � Umiesz pisa�? � Nie! � odpar�a g�ucho. � No, to id�! � Dok�d? � Gdzie chcesz. � To mnie nie zamkn� z nim? � Nie! Wyno� si�! � To� go wam nie wykradn�. Musz� go spyta�, co ka�e robi� ze swym dobrem. Ja� s�uga. � Nie twoja rzecz! Marsz! Uradnik j� wypchn��. Znalaz�a si� na uliczce. Ludzi si� snu�o dosy�, gapi�o si� lub czeka�o na ganku, wezwanych jako �wiadk�w. Obst�pili wnet kobiet�, znali j� wszyscy, i zacz�li rozpytywa�. � Nie zamkn�li ciebie? No, co teraz ze sob� zrobisz? Gdzie si� podziejesz? Ju� Nowicki do le�nicz�wki pojecha�! Siedm fur rzeczy powi�z�. No, gdzie ty p�jdziesz? Pokotynka s�ucha�a tego oboj�tnie, zapatrzona w wysoki parkan, zamykaj�cy szczelnie podw�rze, na kt�rym znajdowa� si� areszt tymczasowy. Potem zwr�ci�a si� do uradnika, kt�ry rozparty na �awce, �mi� papierosa i patrza� z g�ry na t�um. Usiad�a obok niego. � Czy jego tu d�ugo b�d� trzyma�? � spyta�a. � Jutro poprowadz� do powiatu. � To mi dzi� trzeba si� do niego dosta�! � Spr�buj! � roze�mia� si�. � Ot, kto� si� zlituje i pu�ci. Zap�ac�! � mrukn�a niewyra�nie. � Na moment wpadn�, musz�! � Zap�acisz! � szydzi�. � No, drogo b�dzie kosztowa�. � Dam trzy ruble. � Czy od Jasi�skiego dosta�a�? � Ju�ci nie od was. Pu�cicie? � szepn�a. � Id� do diab�a! � P�jd�! By�am tam nieraz! Zmiesza�a si� z t�umem. Zaczepi� j� �yd o krowy Szczepa�skiego � potem ch�op o klacz. Poszli we troje na rynek, po chwili zebra�o si� jeszcze paru �yd�w i ch�op�w i weszli do jednej z karczem. W alkierzu za szynkow� izb� Pokotynka zasiad�a z ch�opami. �yd da� par� flaszek w�dki i piwa, rozpocz�� si� traktament. Na dworze szarza�o � nadchodzi�a na �wiat bezmiernie d�uga i bezmiernie ciemna noc listopadowa� Szczepa�ski w areszcie godzin nie liczy�. Le�a� na pryczy, zimno by�o i ciemno. Str� wieczorem zajrza�, rzuci� mu ko�uch, kt�ry ze dworu przyniesiono, spyta�, czy g�odny. Na odmown� odpowied� oznajmi�, �e rano go poprowadz� do powiatowego wi�zienia � i wyszed�. Wi�niowi wszystko by�o oboj�tne wobec szalonego b�lu g�owy i nudno�ci. Chwilami j�cza� g�ucho, to zapada� w omdlenie, czu�, �e umiera � i odzyskiwa� przytomno��, z rozpacz�, �e jeszcze cierpi. Nareszcie porwa�y go straszne wymioty i po nich tak os�ab�, �e le�a� jak martwy. Ocuci�o go wra�enie ciep�a i �yk zimnej wody. Poczu�, �e ju� nie desk� ma pod g�ow�, ale futro ko�ucha, i �e z t� wod� po�kni�t� �ycie mu wraca. Otworzy� oczy. W latarce na ziemi tla�a �oj�wka � nad nim kl�cza�a Pokotynka. � Daj jeszcze wody! � szepn��. � Mo�e w�dki? � spyta�a. Wzdrygn�� si�. � Otruli mnie w�dk�. Do ust nie wezm� wi�cej. � Herbat� mam ciep�� w butelce. � To daj. � Podnie�cie si� troch�. D�wign�� si�. Otuli�a go sw� chustk�, podpar�a ramieniem i poi�a, zapatrzona w niego. � Jak ci� pu�cili? � spyta�. � Zap�aci�am. � Sk�d mia�a� pieni�dze? � rzuci� ostro. � Wasze wzi�am ze skrzyni. � A papiery? � Schowa�am. � Dobrze? � Niech znajd�. Czy wam przynie��? � Po co? Ja ju� cz�owiek umar�y. Kobieta zap�aka�a. � Czego p�aczesz � mrukn��. � Sprzedaj, co jest, i we� pieni�dze sobie. Mnie nic nie trzeba. � P�jd� za wami! � Ani si� wa�! Po co� tam potrzebna. Psa mi dopilnuj, pami�taj. Zbierzesz mo�e dwie�cie rubli, starczy ci na kilka lat. Patrzy�a na� uparcie z jak�� t�p� rozpacz�. � I grosza nie wezm�! � rzek�a wreszcie. � Sprzedam i pieni�dze wam do ostrogu przynios�. Mnie one niepotrzebne. � Milcz, kiedy ci m�wi�, to s�uchaj., Niepotrzebne ci pieni�dze, co b�dziesz robi�? Znowu si� poniewiera�! Ubij� i ciebie! Potrz�sn�� ni� brutalnie za rami�, nie broni�a si�, schyli�a g�ow�. � Ubijcie, macie prawo! � szepn�a przez �zy. Spojrza� na ni�, zmieni�a mu si� twarz. � Nie p�acz�e � mrukn��. Potem si� zaniepokoi� znowu i spyta�: � Dobrze� schowa�a papiery? � B�d�cie spokojni. A wiecie, �e Bielak by� dzi� o �wicie i chcia� je dosta�. M�wi�, �e wy�cie go po nie przys�ali, obces do kufra laz�. � Powiedzia�a� to na �ledztwie? � Nie. � Czemu? � Albo ja wiem. Jak Bielak ich chcia�, to mo�e by i s�dzia chcia� zobaczy�. Wasze dobro chowa�am i zatai�am. A s�ysza�am, jake�cie rzekli, �e do winy si� przyznajecie, wi�c po co pl�ta� Bielaka i papiery, �eby was wi�cej dr�czyli. Powiedzia�am, �e Bielak by� i kaza� mi ze stra�y si� wynosi�, bo� to si� nie utai. Szczepa�ski si� zamy�li�. � On ci� jeszcze napastowa� b�dzie o te papiery. Powiesz, �e� mnie odda�a, i zejd� mu z oczu. � On mnie nie ubije, jak Jasi�skiego ubi�! � wybuchn�a dzikim szeptem. Zerwa� si� w�ciek�y. � Ty g�upia, co prawisz! Ja ci zapowiadam, �e je�li s�owo pi�niesz �ywej duszy o tym, co ci po durnym �bie si� pl�cze, to ja przysi�gam, �e �ywa z moich r�k nie wyjdziesz. Ale Pokotynka nie zl�k�a si�. Patrza�a w jego dziko b�yskaj�ce oczy i jej �renice pocz�y si� z�owieszczo pali�. � Ja wasz pies i w�asno��. Chcecie w katorg� i��, to wida� tak trzeba. Nie rzek�am nic i nie rzekn�, p�jdziecie, i ja precz p�jd� � w �wiat. Dajecie mi psa i papiery, to wam dochowam. Ale co wiem, to wiem, wiele wiem! � Co wiesz? Gadaj! � warkn��. � To, co i wy. Rzuci� si� ku niej i zd�awi� za gard�o. � Czyta�a�, bestio, papiery. Ostatnia twoja godzina! Potrz�sn�� g�ow�, upad�a na wznak. Pocz�a si� broni� rozpacznie. D�awi� j�, oszala�y. Mo�e by zabi�, ale wpad� do aresztu ch�op�wartownik i porwa� Szczepa�skiego za ramiona, odci�gn��, szamota� si� z nim, rzuciwszy kobiecie: � Id� won! Zarobi�a�. Bodaj ci� choroba! Towarzysz jego ukaza� si� z kijem i wyp�dzi� j�, potem zabrali w�dk�, kt�r� przynios�a, zagasili �oj�wk�, wyszli i zaryglowali drzwi. Pokotynka wyrzucona za furtk� na uliczk� usiad�a przy parkanie, skuli�a si� z niefrasobliwo�ci� w��cz�gi � czeka�a �witu. Noc by�a tak czarna, �e nie by�o sposobu odnale�� drogi. Po chwili co� si� zbli�y�o do niej � wyci�gn�a r�k�, namaca�a �eb psa i przygarn�a go do siebie, i tak we dwoje pozostali. Pies zasn�� � ona rozmy�la�a, co ze sob� zrobi, gdy ten jej �pan� nie pozwoli� i�� za sob�. Posz�aby za nim razem z tym psem, ale gdy zabroni�, to ju� wiedzia�a, �e s�owa nie zmieni, odp�dzi j�. A jak by ch�tnie sz�a a� do powiatowego wi�zienia, a potem � po wyroku � na kraj �wiata � byle z nim! Tak� zapami�ta�� by�a ca�e �ycie. Mia�a szesna�cie lat, gdy si� rozmi�owa�a w Hipku �ab�dzkim z Bud Mazurskich, w ich okolicy. Jedynaczk� by�a u ojc�w � mieli w�asny folwarczek; ojciec jej, honorny szlachcic, by� pan Feliks Ka�aur i chowa� Magdusi� dla lepszego ni� Hipek �ab�dzki, kt�ry pracowa� nie lubi�, z fuzyjk� po cudzych borach k�usowa�, upija� si�, burdy wszczyna� o byle co i tylko z rozpusty s�awny by�. Ale Magda innymi oczami patrza�a na ch�opaka. �adny by�, wes�, zuchwa�y, cudnie �piewa�, a jak ta�czy�, a jak w�r�d m�odzie�y rej wodzi�, a jak za nim lata�y dziewcz�ta! A on ino za Magdusi� oczami wodzi� i za ni� chodzi�, i s�odkie s�owa gada�, i sm�tne pie�ni �piewa�, a� si� rozkocha�a w nim na umor. Gdy stary Ka�aur to spostrzeg�, pocz�� strofowa�, wreszcie bi�. Nie by�o rady. Dziewczyna oszala�a ze szcz�tem. Sta�a si� po�miewiskiem okolicy, w domu mia�a piek�o, Hipek nawet wreszcie z niej �artowa� � nie dba�a o nic, mi�owa�a go tak okrutnie. A� gdy plotek i gaw�d, i wstydu przebra�a si� miara, stary Ka�aur skatowa� j� i precz z domu wygoni�. Dziewczyna nawet nie zap�aka�a, posz�a do Bud Mazurskich, do Hipka. �ab�dzcy biedni byli i obarczeni dzie�mi, radzi by byli posa�nej synowej, ale Ka�aur zapowiedzia�, �e folwarczek sprzeda i grosza �ajdaczce nie da. Grozi� procesem, bo i ma�oletni� jeszcze by�a. Wi�c przyj�li j� niech�tnie i z�ajali Hipka. Dziewczyna znios�a i to. �niwa w�a�nie by�y, posz�a do roboty z sierpem � pracowa�a im jak wyrobnica, byle by� bli�ej ukochanego. Nie czu�a, �e i jemu poczyna si� przykrzy�, ci�y�, zawadza�. Drwili z niego koledzy, drwi�y dziewcz�ta, napastliwe, gwa�towne kochanie ju� mu te� si� sprzykrzy�o i spowszechnia�o. Do jesieni tak trwa�o, do rekruckiego poboru, Hipek z�y numer wyci�gn��, wzi�to go. Gdy si� stary Ka�aur o tym dowiedzia�, spodziewa� si�, �e Magda wr�ci � naszykowa� rzemie�, ale got�w by� przecie� darowa� i przyj�� na powr�t szalon�. Tymczasem Magda posz�a za Hipkiem. Wtedy stary j� przekl�� J zaprzysi�g�, �e gdyby kona�a mu pod progiem, zmi�owania ju� i lito�ci nie dostanie. Ale o Magdzie wie�� przepad�a. Wtedy to wojsko sta�o w Oranach i za parti� rekrut�w ona przysz�a. Jak sz�a, czym �y�a, ile n�dzy znios�a, tego nie pami�ta�a. Dobrze jej by�o, bo za Hipkiem sz�a. By�a wtedy nadzwyczaj urodziwa, ka�dy si� za ni� obejrza�, ka�dy zaczepi�. Oficerowie ofiarowali pieni�dze, rzuca�a je im w .oczy, �o�nierze napastowali zuchwale, odtr�ca�a ich � mi�owa�a bo swego ch�opaka jako dusz�, poza nim �wiat i �ycie nie istnia�o. A Hipek ju� wcale o ni� nie dba�, poniewiera� i �aja�, chcia� pieni�dzy na hulank�, p�dzi� j� do roboty, zabiera� ka�dy zarobiony grosz, namawia� j� do kradzie�y i rozpusty. Kra�� � mo�e by i nam�wi� wreszcie, ale w owe czasy przyczepi� si� do niej feldfebel, �azi� za ni�, wabi� i n�ci�: � Ty, g�upia � m�w i � �ydom bielizn� pierzesz, g�odem umrzesz, �ab�dzkiemu wszystko, co zarobisz, oddajesz, a on przepija z Mereczank�. � ��esz! � Id� do Mej�acha wieczorem, to zobaczysz. Mereczanka by�a bogata mieszczanka, wdowa, u Mej�acha za sklepem w alkierzu poi�a i ugaszcza�a �adnych ch�opc�w. Nie wpuszczono tam Magdy, ale zajrza�a oknem, ujrza�a Hipka, ca�owa� i obejmowa� tamt�, wi�c oszala�a zazdro�ci�, wybi�a szyb� i ugodzi�a Mereczank� kamieniem. Powsta� pop�och. �ydzi zdarli z niej chustk� i kaftan za rozbit� szyb�, a pijany Hipek skatowa� j�, w b�oto butami wdepta�, zbi�, zabi�by mo�e, gdyby go gawied� nie oderwa�a od ofiary. Ale razy te, obelgi, b�oto � zabi�y w Magdzie dusz� i czucie. Wp�martw� zabra� feldfebel, a po tygodniu ju� przyros�o do niej ur�gliwe przezwisko � rzucone przez ulicznego dowcipnisia � sta�a si� Pokotynk�. Z wiosn� �o�nierze opu�cili Orany i nie wr�cili na zimowe le�e, bo miejscowo�� i koszary by�y niezdrowe, i zosta�a po nich tylko ta kobieta w��cz�ga i rozpustnica � wszystkich w�asno�� i niczyja. Ulica, rynek, szynk, to by� dom Pokotynki, ca�a jej maj�tno�� � jaskrawe �achmany i uroda. �y�a tak par� lat, a� j� na samo dno n�dzy i niedoli str�ci�a choroba. By�o to owej p�nej jesieni, gdy j� w borze Jasi�ski spotka� i poszczu� psami. Chor� odst�pili wszyscy, nikt jej nie chcia�, nie mia�a si�y si� �mia� i bawi� go�ci Zelmana, szynkarza, u kt�rego mieszka�a. Wyrzuci� j� wtedy do chlewu. Le�a�a w k�cie za drzewem, na kupie �mieci, ale widz�c, �e ju� ledwie dysze, zl�kli si� �ydzi, �e tam u nich zamrze, napadli z wymys�ami i �ajaniem, kazali i�� precz. Zwlek�a si� nie wiadomo jak� si�� i posz�a szuka� schronienia po innych znajomych. Wyp�dzano j� zewsz�d. Jesie� by�a p�na, deszcz m�y�, ruszy�a przed siebie, na o�lep, bezmy�lnie jak zwierz�, kt�re szuka ustronnego k�ta, by zwin�� si� i zdechn��. Tak� poszczu� psami Jasi�ski na skraju lasu, ale dalej nie prze�ladowa�, przekonawszy si�, �e wygl�da szpetnie i jest brudna jak �cierka. Zreszt�, i psy jej szarpa� nie chcia�y i zostawi�y skulon� pod �wierkowym wywrotem. Dalej i�� ju� nie mog�a. Czeka�a apatycznie nocy � i �mierci. Tam j� zw�szy� pies Szczepa�skiego i szczekaniem sprowadzi� swego pana. Wczesny ranek by�, noc min�a � �mier� nie przysz�a, ale i �ycia ju� ma�o by�o w n�dzarce. Zna� j� Szczepa�ski, chocia� nigdy nie zaczepia� i nawet nie zagada�. My�la� zrazu, �e zab��dzi�a po pijanemu, wracaj�c z jakiej� hulanki, tr�ci� chc�c zbudzi�. Ale gdy spojrza� na jej twarz sczernia�� od gor�czki, na oczy nieprzytomne, spyta�, co jej jest? Nie mog�a odpowiedzie�, nie mog�a si� poruszy�, nie pojmowa�a nic. Pomy�la� chwil�, a potem wzi�� j� na r�ce i zani�s� do swej le�nicz�wki. Ci�a�a mu jak o��w, musia� cz�sto odpoczywa�, i w�tpi�, czy �yw� doniesie. Deszcz pada� zimny, przenikliwy, wicher przejmowa� ch�odem do ko�ci, a on potem by� zlany i dysza� � tak by�o ci�ko d�wiga� to martwiej�ce cia�o. Dobrn�� przecie. Po�o�y� j� na swym pos�aniu, rozebra� ze szmat przemok�ych, okry� ciep�o, napoi� gor�c� herbat� i zostawiwszy pod opiek� psa, pojecha� do miasteczka po doktora. Ale lekarz by� na imieninach u Bielaka, wi�c si� Szczepa�ski nie o�mieli� go wzywa� do Pokotynki i przywi�z� ze sob� Icka, felczera. �yd obejrza� chor�, otrzepa� r�ce, zblad� ze strachu i uciek� do sieni, wymy�laj�c bez ceremonii. . � Co wa�pan sobie my�lisz? To jest rozb�jstwo wie�� mnie do takiej choroby. Co to? Czy ja doktor? To jest tyfus, taki czarny, �miertelny! Ona sobie umrze za ma�y czas! Tu nie ma �aden ratunek, a ja mam �on� i dziecki! Wa�pan chcesz zarazy naprowadzi� na ca�e miasto przez t� parszyw� bab�! Ja pana zaskar�� do policji. Co to! Jak to! Czemu wa�pan nie gada�, po co mnie wiezie! To jest gwa�t, ja by i za pi�� rubli nie pojecha�. Ja potrzebuj� zaraz wraca�, ja tu i moment nie zostan�. Pomimo s�oty uciek� piechot�. Dogoni� go Szczepa�ski, odwi�z�, op�aci� i uprosi� przynajmniej o rad�. �yd go do domu nie wpu�ci�, ale da� jakie� proszki i zapewnienie, �e nic nie pomog�. Z tym wr�ci� do le�nicz�wki. Mieszka� zupe�nie sam, nie mia� nawet s�ugi, wychodzi� co rana na s�u�b�, zostawia� chor� bez �adnej opieki w zamkni�tym na klucz domu i co dzie� wracaj�c o zmroku pewny by�, �e trupa zastanie. Ale �y�a uparcie. Bezprzytomna, spalona gor�czk�, bez pokarmu i napoju, �y�a dnie, prze�y�a tydzie�. Ca�e d�ugie wieczory i noce sp�dza� nad ni�, dziwi�c si� nies�ychanej tej mocy. Mia�a �ywotno�� polnego chwastu. Dawa� jej proszki Icka, herbat�, mleko, k�ad� na g�ow� chusty, zmoczone w wodzie, zreszt� nic nie wiedzia�, co czyni�, i nie �mia� wezwa� doktora po panice i pogr�kach felczera o policji i zarazie. Po tygodniu, wr�ciwszy wieczorem do domu, my�la�, �e umar�a, ch�odna by�a, nieruchoma, bez tchnienia. Usiad� tedy u komina i rozmy�la�, �e przecie musi da� wiedzie� do w�adzy i zaj�� si� pogrzebem. Wyrzeka� w duchu, �e j� znalaz� i zabra�, �e na pr�no mordowa� si� tyle nocy, �e si� przez to narazi na zetkni�cie z lud�mi i policj�. � �eby j� tak cichaczem, po nocy, w lesie zakopa� � pomy�la�. � O Pokotynk� nikt si� nie upomni, nikt si� nie zatroszczy, gdzie przepad�a! Gdy tak rozmy�la�, pies zg�odnia�y w�szy� po izbie, szuka� po�ywienia. Potr�ci� misk� na �awie, spad�a na ziemi� i rozbi�a si� z ha�asem. Szczepa�ski fukn�� na psa, ale gdy zwierz� przypad�o mu do n�g, doby� chleb z szafy, i pocz�� go karmi�. � G�odny�, prawda! Zapomnia�em! � zamrucza� �agodnie. Na Pokotynk� nie spojrza�, a ona na ten ha�as t�uczonej gliny ockn�a si�, wzdrygn�a i otworzy�a oczy. Obejrza�a si�, nie wiedzia�a, gdzie jest, wpatrzy�a si� w cz�owieka � nie zna�a go. P�omie� ogniska by� ca�ym o�wietleniem izby, a w g�owie jej by�o jeszcze wiele �miertelnych mrok�w i chorobliwych poczwar maligny. Cz�owiek karmi� psa � i ona poczu�a g��d. � Oj, je�� troch�! � szepn�a. Cz�owiek obejrza� si� i zerwa�. Nie rzek� nic, tylko si� u�miechn��, zbli�y� si� do niej i r�k� po�o�y� na g�owie. � Mo�e to by�! �yje! � szepn�� z radosnym zdumieniem. � Gdzie ja? Kto wy? � spyta�a budz�c si� coraz bardziej. Zakrz�tn�� si�, przygrza� mleka i napoi� j�. Zaraz potem zasn�a znowu i obudzi�a si� nazajutrz zdrowa, g�odna, s�aba, ale przytomna. Przez tydzie� tylko jad�a, pi�a i spa�a, zupe�nie niedo��na. Szczepa�ski karmi� j� i poi� jak dziecko, przynosi� jej z miasteczka bu�ki, kupowa� mi�so i wino, spe�nia� wszelkie pos�ugi. Gdy si� zwlek�a z pos�ania, znalaz�a �wie�� bielizn� i odzie� � popali� jej �achmany i po�ciel, wychodz�c na s�u�b� zostawia� jej ugotowan� straw� w garnkach, a wracaj�c u�miecha� si�, �e wszystko spo�y�a. Ma�o co m�wi� zreszt�. Pozna�a go, gdy zupe�nie oprzytomnia�a, a na zapytanie, jak si� tu znalaz�a, odpowiedzia� kr�tko: � Pies ci� zw�szy� w borze. Zabra�em., Tyfus mia�a�. � I pan mnie zabra�! � szepn�a, g�ow� trz�s�c. � �adne dziwo! � zamrucza�. � Jasi�ski psami szczu�. Ju� teraz wszystko pami�tam! Ja Pokotynka, pan wie? � Wiem. � Ja zaraz sobie p�jd�, jak tylko si�y zbior�. Oj, Bo�e, Boje. Pan si� mnie ulitowa�! � Chcesz, id� � chcesz, zosta�! P�ki� chora i s�aba, to nie puszcz�. Potem r�b swoj� wol�. Zima idzie � sied�, dop�ki zechcesz! Kobieta nie umia�a nic rzec, tylko zap�aka�a. Wraca�a do si� i zdrowia nadzwyczaj pr�dko. Syta by�a, spokojna, w cieple i wypoczynku. Po dw�ch tygodniach ju� warzy�a i krz�ta�a si� po domu, ju� doi�a krow� i nosi�a wod� i drzewo. Nie m�wili do siebie prawie. Pokotynka, tak ze wszystkimi bezczelna, zuchwa�a, cyniczna, wobec niego czu�a l�k i wstyd, on z natury by� ma�om�wny, zdziczony samotno�ci�. Przez ca�y dzie� w borze o tyle si� odzywa�, o ile mia� rozkazy do dawania lub kwestie z ch�opami do za�atwienia. Wieczorem m�wi� do psa, czyta� lub rozmy�la� wpatrzony w �ar ogniska. Le�nicz�wka sk�ada�a si� z dw�ch izb i kuchni, w ca�ym obej�ciu opr�cz ich dwojga nie by�o nikogo � pusto by�o i cicho, wieczory rozci�ga�y si� w niesko�czono��, woko�o wicher szumia� po odwiecznych sosnach i sowy piszcza�y. Teraz co wiecz�r, wracaj�c ze s�u�by, Szczepa�ski spogl�da�, czy dymi si� z komina; by� pewny, �e przyjdzie dzie�, �e zastanie dom pusty. Pokotynk� natura poci�gnie do ludzi. Ale czas p�yn�� � kobieta nie odchodzi�a. Zastawa� w domu porz�dek i �ad, tylko co dzie� uwa�a�, �e na wst�pie przel�kniona by�a, niespokojna, wyczekuj�ca pierwszego s�owa. � By� kto? � pyta� rozbieraj�c si� z ko�ucha. Tedy z odetchnieniem ulgi opowiada�a sprawy dzienne i zaczyna�a si� krz�ta�, us�ugiwa� mu. Ju� si� rozgospodarzy�a w osadzie. Karmi�a krowy i konia, przywozi�a siano ze stogu, drwa z lasu, pracowa�a za parobka i s�u��c�. Trwa�o tak przesz�o miesi�c. Pewnego dnia Bielak po rewizji s�g�w wst�pi� do le�nicz�wki. Zmarzni�ci obaj byli i przemokli. Bielak poprosi� w�dki i co� do przegryzienia i rozsiad� si� w przedniej izbie. � Ciep�o i schludnie u pana, jakby� si� o�eni� � za�mia� si�. � Prawda to, co ludzie gadaj�, �e Pokotynk� trzymasz! To� niewybredny. � Chwali pan przecie porz�dek! � odpar� Szczepa�ski i wyszed� do kuchni. � Daj w�dki, kie�basy i chleba � rozkaza�. � Mo�e pan sam wyniesie, ja si� nie poka�� � odpowiedzia�a. � Wstyd panu uczyni�. � Jaki? U mnie �yjesz i pracujesz, u siebie jeste�. Alem jeszcze nie spyta�, jak ci na imi�, �ebym zawo�a� m�g�. � Ja� Pokotynka. � U mnie Pokotynka si� zwa� nie b�dziesz. Jak�e ci? Pr�dzej. � Magda! � szepn�a dr��c ca�a. Nic wi�cej nie wyrzek� i wyszed�. A ona, krz�taj�c si�, dygota�a z jakiego� l�ku czy szcz�liwo�ci i lecia�y jej gradem �zy z oczu. Ledwie si� opami�ta�a i pohamowa�a, ale bez tchu, tak jej wali�o serce, wesz�a do izby i pocz�a us�ugiwa�. � Jak si� masz, Pokotynka! � ozwa� si� do niej Bielak. � Niez�� dosta�a� zimowl�. My�la�, �e go w r�k� poca�uje, ale kobieta nagle zhardzia�a, czu�a si� u siebie. � Dobrze mi, byleby zdrowie! � odpar�a powa�nie i zwr�ci�a si� do Szczepa�skiego. � Obiadu pan jeszcze nie jad�. Mo�na poda�? � Potem! Psa nakarm przede wszystkim. � Ju� �pi, syty. Wysz�a i czeka�a w kuchni owego zawo�ania po imieniu, a serce jej si� t�uk�o, a� bola�o. � Magda! Poskoczy�a. Do n�g by mu run�a, ale nie �mia�a, tylko patrza�a na� przez �zy, jakby tym nazwaniem odkupi� j� z niewoli, wr�ci� cz�owiecze�stwo. � Herbaty nam podaj! � rozkaza�. P�no w noc Bielak odjecha�. S�ycha� by�o w kuchni, �e si� sprzeczali na rozstaniu, i siadaj�c na ko�, rz�dca rzek�: � Pana obowi�zek by� sagi zr�ba� i mnie zda�. Dalej ja nimi dysponuj�, a �le z tym panu, wolna droga do Mohilewa. Tam pana znaj�! Roze�mia� si� szyderczo, a Szczepa�ski zmilk�, zawr�ci� do izby i reszt� nocy chodzi� z k�ta w k�t, jak zwierz w klatce, a nast�pnych dni par� nie tkn�� jad�a i nawet do psa nie zagada�. Kobieta �ledzi�a go, ale nie �mia�a zagadn��. Wielkie �niegi spad�y na ziemi�, le�nicz�wka zasypana by�a, jeszcze bardziej od �wiata odci�ta; obch�d lasu mozolny by�, ale Szczepa�ski wychodzi� o �wicie, wraca� o zmroku. Trzeciego dnia odwa�y�a si� odezwa�: � Bez strawy pan od �rody! � Co tobie do tego. Psa nakarm! � mrukn��. � Ryby nawarzy�am! Chleb �wie�y � rzek�a. � Sprz�taj i wyno� si� do licha! � krzykn��. Zgarbi�a si�, zadygota�a, ale nie spe�ni�a rozkazu i po chwili pocz�a znowu nie�mia�o: � Pozwoli pan buty �ci�gn��. Trzeci dzie� ozuty! Spojrza� na ni� ponuro. � Czego� si� do mnie dzi� uczepi�a! � To� pan zachoruje z g�odu i m�ki. Cho� kubek mleka ciep�ego prosz� wypi�! �. b�aga�a i �zy jej lecia�y z oczu. Patrza� na ni�, patrza�, wreszcie rzek�: � Ano, daj mleka! Wypi� pierwszy kubek niech�tnie, drugi ju� przegryz� chlebem, nie broni� jej �ci�gn�� przemok�e buty i zagada� do niej: � Pojedziesz jutro do dworu z workami po ordynari� do prowentu. Nie zapomnij wzi�� ksi��ki s�u�bowej. Sanie ci rankiem narz�dz�. � Ju�em narz�dzi�a. Mo�e pan pozwoli wst�pi� do miasteczka po naft� i s�l? Wsta�, otworzy� kuferek, wydoby� sk�rzany woreczek i da� jej rubla. � Dosy� ci b�dzie? � Wcale mi nie trzeba. Ryby dzi� na�apa�am ca�y kosz w przer�bli. Kupi�, co potrzeba, i jeszcze par� z�otych zostanie. � Ryba twoja, a rubla we�. W�dki mi te� przywie�! Ucieszy�a si� widocznie. � To mi ryb� wolno sprzeda� dla siebie? � G�upia�. Je�li ci co trzeba, to� s�u�ysz tutaj. Mo�esz wzi�� pensj�. Ile chcesz? � Oj, panie, d�ugo mi jeszcze ods�ugiwa� za pana dobro. Co mi trzeba? O Jezu! �eby mnie pan nie wygoni�. � G�upia�. Pr�dzej ty uciekniesz z nudy, jak ja ciebie wygoni�. I tak mnie dziwno, �e tyle czasu siedzisz. � Tyle czasu! �eby tak do �mierci tu by�. � Dur na ciebie napad�! � ruszy� ramionami. � Oj, panie, a to� tu jak w raju. Popatrzy� na ni� skulon� u komina. Wyciera�a t�uszczem buty. � Dobrze ci? � Tak dobrze, �e i nie wypowiedzie�. �eby ino pan nie wyp�dzi�. � P�ki zechcesz, b�dziesz. Daj no jeszcze je��! I zjad� za trzy dni, a potem spa� jak kamie�. Pokotynka zostawi�a go �pi�cego nazajutrz rano i ruszy�a raz pierwszy od jesieni mi�dzy ludzi. Jecha�a saniami, jakby jaka pani, mia�a ryb� na sprzeda�, pieni�dze w w�ze�ku, ksi��k� s�u�bow� swego pana w zanadrzu, czu�a si� tak dumn�, jak nigdy w �yciu. Zajecha�a do Mej �acha, da�a po gospodarsku torb� z obrokiem klaczy, nakry�a j� derk� i rozpocz�a handel i targ. Zbieg�o si� kilka tuzin�w �ydziak�w i gapi�w na takie widowisko, ten i �w zaczepi� po dawnemu kobiet� i przekona� si�, �e pi�� mia�a tward�, odm�wi�a nawet pogardliwie zaprosinom na pocz�stunek do Zelmana i propozycjom znanej faktorki Lejbowej, �eby przyj�a s�u�b� u bogatego mieszczanina Szachny, kt�ry przed miesi�cem owdowia�. Nie, nie chcia�a ni w�dki, ni zabawy, ni perspektywy zam�cia lub panowania u Szachny, chcia�a jak najpr�dzej wr�ci� �do siebie�. We dworze pisarz prowentowy, m�ody Szyma�ski, pocz�� z ni� �arty stroi�; zwleka� z wydaniem zbo�a, ci�gn�� j� do swej stancji. � Jak b�dzie zbo�e na furze, to wst�pi�! � obieca�a. Ale gdy worki by�y pe�ne, zaci�a klacz i uciek�a, i gna�a z powrotem, �piewaj�c i �miej�c si� z uciechy. � Wr�ci�a�? � rzek� do niej Szczepa�ski, gdy przyszed� o zmroku i wst�pi� wprost do kuchni. � Zaraz po po�udniu. By�abym wcze�niej, ale we dworze Szyma�ski mitr�y�! � My�la�em, �e do jutra nie wr�cisz albo i wcale nie. Co to? Lnu dosta�a�? Po co? � Kupi�am za ryb�. Prz��� b�d�! � za�mia�a si� raz pierwszy. � Na drug� jesie� sw�j b�dzie. Zagon�w dziesi�� posiej� w ogrodzie. Na okolic� nie bywa�o lnu i p��tna takiego, jak u nas. � Gdzie to? U was? � Oj, daleko, u ojc�w. My, szlachta, w samodzia�ach tam chodzimy. Umiem i we�nianki tka� wzorzyste, i kilimki. Zobaczy pan. � To� ze szlachty? Rodzin� masz? � Jednam by�a u ojc�w. Ju�ci tam nie wr�c�! � Spos�pnia�a i doda�a ciszej: � Jak tak daleko si� odbijesz, to ju� nazad nie trafisz. Ju�ci i nie chc� wraca�! Potrz�sn�a g�ow�, jakby odgania�a my�li, i pocz�a si� krz�ta� u komina, a on si� zaduma� pos�pnie. Mia�a tedy Pokotynka len i prz�d�a go w nici jak paj�czyny cienkie i d�ugie, i zrazu cicho i nie�mia�o nuci�a przy robocie t�skne pie�ni stare, przechowane od wiek�w po za�ciankach. �piewa�a w kuchni wieczorem, urywaj�c, ilekro� jej gospodarz poruszy� si� w swym mieszkaniu. Ale on sobie tego nie przykrzy�, owszem, rad s�ucha� i do tego dosz�o, �e zachodzi� do kuchni i kaza� jej �piewa�, i siadywa� na �awie, pal�c papierosy, uko�ysany sm�tn� melodi�. Tak prze�yli zim�. By�oby szcz�cie, ino jak zmora przychodzi�y z�e dni na Szczepa�skiego. Ilekro� jecha� do dworu lub Bielak by� w lesie, nastawa�y paroksyzmy choroby. Pozna�a to rych�o Pokotynka. Ze dworu wraca� Szczepa�ski zwykle pijany, po bytno�ci Bielaka jak zwierz dziki si� miota�, nie jad�, nie spa�, pi� w�dk� do utraty pami�ci. Jednak�e nigdy jej nie ukrzywdzi� ani z�ego s�owa nie rzek�. Bardzo j� te� zdziwi�o, gdy pewnego dnia przyjecha�a do le�nicz�wki Bielakowa. Szczepa�ski przyj�� j� w swej stancji � zabawi�a godzin�, m�wili bardzo cicho, by�a bez furmana i pojecha�a dalej w las na spacer. Powt�rzy�y si� te odwiedziny i Szczepa�ski rzek� pewnego dnia, gdy j� odprowadzi�, do Pokotynki: � Wiesz ty, kto to by�? � Nie wiem, panie, czy kto by�! � odpar�a. � To dobrze. Jak s�owo pi�niesz, to b�dzie �le z tob�. Pami�taj! Dziwny u�miech przelecia� po jej twarzy. � Czego si� �miejesz! � zawo�a� ostro. � �miej� si�, �e mi pan grozi. Nie mo�e mi pan nic z�ego zrobi�. � My�lisz? Nie pr�buj! Zapa�a�y si� jej oczy i policzki nabieg�y krwi�. Odwr�ci�a si� i wysz�a pr�dko. Gdy mu poda�a wieczerz�, jeszcze raz rzecz zagai�: � S�uchaj, ze mn� nie �artuj! Nie chc� tobie nic z�ego zrobi�, ale raczej id� st�d precz, jakby� mia�a moj� z�o�� pozna�. � Albo� pan z�y, dola pa�ska z�a! � odpar�a. � O mnie niech si� pan nie boi, nie zdradzi pana �yska ani ja. Jednakie my dwoje! Nadesz�a wiosna. Pokotynka rzuci�a si� zajadle do roboty. Ogr�d by� du�y przy le�nicz�wce, ale go Szczepa�ski nie uprawia�, bodiakami por�s�. Kobieta wydar�a go i wy� karczowa�a, skopa�a i zasia�a. Pracowa�a za dziesi�ciu, nie ludzkie, a olbrzymie mia�a si�y. Zrywa�a si� do roboty o szarym �wicie, nie pr�nowa�a nawet w �wi�to. Szczepa�ski patrza� na ni� z podziwem. � I po co ty si� tak zam�czasz? � spyta� raz. � Oj, panie; mnie tak dobrze! � odpar�a ocieraj�c pot z czo�a. � Nie milej wam teraz spojrze� po zagrodzie? Obejrza�a si� woko�o. Szerok� obr�cz� osad� las czarny otacza�, droga sz�a pod chat� w g��b puszczy, a opodal struga si� s�czy�a z g�stwiny w �ugi Horyniowe, obros�a g�sto olszyn�. � Cudnie tu, cicho! Ju�em obsia�a wszystkie zagony, bo� i wiosn� da� B�g s�odk� i weso��, �piewaj�co robota sz�a. � Jutro niedziela. P�jd� do miasteczka, kup sobie przyodziewek, buty, zabaw si�! To� jak ko� harujesz. Zmordowana by� musisz do cna. � Mocy mi przyby�o tylko! � za�mia�a si�. Zabra�a swe narz�dzia i posz�a do chaty. Wiecz�r zachodzi� cichy i wonny, czeremszyny kwit�y, s�owiki zawodzi�y po krzakach, z ��k gra�y �abie kapele i ch�ry ptak�w b�otnych. Szczepa�ski pozosta� na �awie przed chat�. Kobieta krz�ta�a si� po domu i s�ycha� by�o jej �piew t�skny: Czy ja w �ugu nie kalina by�a, Czy ja krasnych korali nie nosi�a, Wzi�li mnie � por�bali, Po go�ci�cu rozsypali, Czarna dola moja, ci�ka dola moja. Poda�a mu przed chat� wieczerz� i stan�a we drzwiach, czekaj�c na rozkazy. Tedy rzek�: � Si�d� i ty, jedz! � Z panem! Bodaj�e! Mnie z �ysk� dobrze! � Siadaj! Mam ci� prosi� mo�e? Kr�lewna! Krzykn�� tak gro�nie, �e us�ucha�a. Przynios�a sobie zydelek i �y�k� i jad�a pospo�u. Wtem zaturkota�o co� na drodze � porwa�a si�. � Nie wa� si� ruszy� � rzek� ogl�daj�c si�. � Czego si� boisz? U siebie jeste�! Sied� i jedz! Pod furtk� zajecha� dworski dozorca z kartk� od Bielaka. Popatrza� na Pokotynk�, ale s�owa nie rzek�, bo ze Szczepa�skim nikt nie �mia� �artowa�. Odda� kartk�, nadle�niczy przeczyta�. � Toki si� ju� ko�cz�. O g�uszcach ani mowy, cietrzewi mo�e jeszcze co ubij�! A raki? Sk�d? Czy ja rybak pana Bielaka? � Mej�ach zawsze dostaje tu rak�w setki. � To ty, Magda, nimi handlujesz? � A ja. Tam za naszym hatem pe�no jest. � Masz co z�apanych? � Sk�d? Chyba teraz p�jd�! � To na jutrzejsze imieniny panny Jasi�skiej taki gwa�t � rzek� dozorca ze zjadliwym u�miechem. � Smaruje ich Bielak miodem, a utopi�by w �y�ce wody. Usiad� na �awce, obejrza� si�. � Ale� pan sobie wypucowa� obej�cie! A� pachnie, tak czysto i aligancko. A ju�ci warzywa to b�d� na pokaz, tak si� bior�. Zundel, rze�nik, gada, �e ma pan ja��wk� dwumiesi�czn�, za kt�r� dawa� pi�tna�cie rubli. Chyba ��e. � Dawa� ci? � spyta� Szczepa�ski Pokotynki. � A ju�ci. Jeszcze na Zwiastowanie. Teraz nieboga schud�a, bo ods�dzona. � Poka� j�! Ja od zimy nawet do obory nie zagl�da�em. Pokotynka skoczy�a na podw�rze i przyprowadzi�a cielaka, pas�c go po drodze chlebem i g�aszcz�c. Sz�o zwierz� za ni� jak pies, a by�o istotnie na pokaz utrzymane. � Prosto lanszaft! � zdecydowa� zachwycony dozorca, a gdy kobieta zabra�a je z powrotem do ob�rki, rzek�: � Jednakowo� osobliwo��. To� na �adnej s�u�bie Pokotynka i miesi�ca nie wytrwa�a. Albo j� wygonili, albo sama uciek�a. By�a ci u nas dwa tygodnie, ale nie wytrzyma�a. A, ot, u pana si� trzyma! Co j� pan p�aci? � Nic. Siedzi z ochoty. Dozorca si� roze�mia�. Szczepa�ski spojrza� mu w oczy. � Nikt jej tu w borze nie sponiewiera� ani si� z ni� bawi�, ani s�owem do roboty nagania�. U was hula�a � u mnie pracuje. � Cudotw�rca z pana! � niedowierzaj�co mrukn�� dozorca i j�� ogl�da� kobiet�, sprz�taj�c� statki po wieczerzy. � Bestia przystojna jak �ania. Oj, nie utrzyma jej pa� d�ugo, chyba do pierwszego jarmarku. Przezimowa�a, odpas�a si�, drapnie w �wiat. Zobaczy pan. Szczepa�ski ramionami ruszy�. � Nie niewol� jej. Niech idzie! Nazajutrz wyprawi� j� do miasteczka, kaza� odnie�� do dworu raki i par� cietrzewi, da� dziesi�� rubli na przyodziewek i buty � sam pozosta� w domu i po ca�onocnym polowaniu zasn�� jak kamie�. Obudzi� si� po po�udniu, ubra� si� i poszed� powoli drog� ku miasteczku. Nie spodziewa� si� jej przed wieczorem, a mo�e wcale. Wiosna bo by�a. W powietrzu, w wodzie, na ziemi, wszystko kipia�o, dysza�o sza�em odrodzenia, ��dzy �ycia i u�ycia. W�ciek�a si�a przyrody pulsowa�a w drzewie i w trawie � w ka�dym stworzeniu. Po ��kach wabi�y si� czajki i kaczki, w powietrzu wabi�y si� skowronki, �d�b�o ka�de goni�o ku s�o�cu, by zakwitn��, a ka�dy �piew, szmer, brz�k owadu, plusk w wodzie by� akordem, nut� jednej pie�ni: �po��dam, pragn�, kocham�. Szczepa�ski szed� ku miasteczku. Widzia� je w dole nad rzek� i my�la�, �e po szynkach teraz pe�no i pe�no po wszystkich krzakach, op�otkach, ogr�dkach. Pij�, �piewaj�, graj� � i szalej�. Wtem, daleko na drodze kto� �piewa� pocz��. Przystan�� i s�ucha� zdumiony � to Pokotynka ju� wraca�a. Pozna�a go z daleka, przy�pieszy�a kroku i powita�a radosnym u�miechem. � Pan pewnie g�odny. Zabawi�am bardzo du�y czas. � Chcia�em ci� rzemieniem wygna� z szynku do domu. � Doprawdy! Oj, czemu� ja nie czeka�am, g�upia. � Czego? � Batoga pa�skiego. By�abym bezpieczna, �e pan mnie do siebie goni, a nierad si� pozby�. � Tak ci my�lisz. Za c� bym ci� precz goni�. Gd