Lawrence Block - Kroczac wsrod cieni
Szczegóły |
Tytuł |
Lawrence Block - Kroczac wsrod cieni |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Lawrence Block - Kroczac wsrod cieni PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Lawrence Block - Kroczac wsrod cieni PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Lawrence Block - Kroczac wsrod cieni - podejrzyj 20 pierwszych stron:
LAWRENCE BLOCK
KROCZĄC WŚRÓD CIENI
Przekład:
Tomasz Wyżyński
Krzysztof Bednarek
Spis treści
Karta redakcyjna
Rozdział pierwszy
Tytuł oryginału: A WALK AMONG THE TOMBSTONES
Wydawca: GRAŻYNA SMOSNA
Redaktor prowadzący: BEATA KOŁODZIEJSKA
Redakcja: KATARZYNA BURY-SŁABICKA
Korekta: EWA GRABOWSKA, MARZENNA KŁOS
Skład i łamanie: Akces, Warszawa
Copyright © 2012 by Lawrence Block
Copyright © for the Polish translation by Tomasz Wyżyński
(rozdziały 1–12)
Copyright © for the Polish translation by Krzysztof Bednarek
(rozdziały 13–24)
ISBN 978-83-8031-012-4
Świat Książki Sp. z o.o.
02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2
Księgarnia internetowa: Fabryka.pl
Konwersja: eLitera s.c.
Rozdział pierwszy
* * *
W ostatni czwartek marca, między dziesiątą trzydzieści a jedenastą Francine Khoury powiedziała mężowi, że na jakiś czas wychodzi z domu. Na zakupy.
– Weź mój wóz – zaproponował. – Nigdzie się nie wybieram.
– Jest za duży – odparła. – Kiedy go prowadzę, mam wrażenie, że steruję okrętem.
– Jak chcesz – powiedział.
Samochody, jego buick park avenue i jej toyota camry, stały razem w garażu za domem, ceglaną budowlą ze szkieletem z drewna, imitującą styl epoki Tudorów. Mieszkali na Colonial Road między 28th Street a 29th Street, ulicą w dzielnicy Bay Ridge w Brooklynie. Francine uruchomiła toyotę, wyjechała tyłem z garażu, zamknęła pilotem bramę, a następnie cofnęła się na wstecznym biegu aż do ulicy. Na pierwszym czerwonym świetle włożyła do magnetofonu kasetę z muzyką klasyczną. Beethoven, jeden z późnych kwartetów. W domu słuchała jazzu, ulubionej muzyki Kenana, ale w samochodzie puszczała klasyczne utwory kameralne.
Była atrakcyjną kobietą o obfitym biuście, wąskiej talii i krągłych biodrach. Metr sześćdziesiąt osiem wzrostu, pięćdziesiąt dwa kilogramy wagi. Ciemne, połyskliwe loki okalające twarz, ciemne oczy, orli nos i pełne, zmysłowe wargi.
Na wszystkich fotografiach ma zamknięte usta. Jak rozumiem, nie lubiła się uśmiechać z powodu swych dużych, wystających górnych siekaczy. Na ślubnych zdjęciach promienieje szczęściem, ale nawet tutaj zęby są niewidoczne.
Oliwkowa cera sprawiała, że opalała się szybko, na ciemny brąz. Miała już początki letniej opalenizny, gdyż ostatni tydzień lutego spędziła z Kenanem na plaży w Negril na Jamajce. Byłaby ciemniejsza, ale mąż kazał jej używać kremu z filtrem i ograniczył godziny spędzone na słońcu.
– To ci szkodzi – powiedział. – Zbyt ciemna skóra nie jest atrakcyjna. Kiedy śliwka smaży się w upale, marszczy się i wysycha.
Spytała kokieteryjnie, jakie lubi śliwki, a on wyjaśnił, że dojrzałe i soczyste.
Kiedy Francine oddaliła się pół przecznicy od domu i dotarła do skrzyżowania 28th Street i Colonial Road, kierowca granatowej furgonetki uruchomił silnik. Pozwolił toyocie wyprzedzić się o kolejne pół przecznicy, po czym ruszył za Francine.
Skręciła w prawo, w Bay Ridge Avenue, później w lewo w Fourth Avenue i podążyła na północ. Dotarła do supermarketu D’Agostino’s na rogu 63rd Street, po czym zwolniła i zaparkowała samochód pół przecznicy dalej.
Granatowa furgonetka minęła auto Francine, zawróciła i stanęła obok hydrantu przeciwpożarowego przed supermarketem.
* * *
Kiedy Francine Khoury wyszła z domu, jadłem śniadanie.
Poprzedniego wieczoru poszedłem spać bardzo późno. Zjadłem z Elaine kolację w jednej z hinduskich restauracji na East 6th Street, potem obejrzeliśmy nową inscenizację Matki Courage w Public Theatre na Lafayette Street. Mieliśmy niezbyt dobre miejsca i kiepsko słyszeliśmy niektórych aktorów. Wyszlibyśmy w czasie przerwy, ale w sztuce grał narzeczony sąsiadki Elaine i po zakończeniu przedstawienia chcieliśmy iść za kulisy, by mu pogratulować występu. W końcu we troje wylądowaliśmy na drinku w kafejce za rogiem. Z niepojętych powodów panował tam koszmarny tłok.
– Super! – odezwałem się do Elaine, kiedy wreszcie stamtąd wyszliśmy. – Przez trzy godziny nie słyszałem faceta na scenie, a potem przez godzinę to samo przy stoliku. Zastanawiam się, czy on w ogóle potrafi głośniej mówić.
– Nie grał przez całe trzy godziny – odpowiedziała. – Najwyżej dwie i pół.
– Miałem wrażenie, że trzy.
– A ja, że pięć – zauważyła. – Chodźmy do domu.
Powędrowaliśmy do jej mieszkania. Zaparzyła mi kawę, sobie herbatę, po czym przez pół godziny oglądaliśmy CNN, rozmawiając w czasie reklam. Później poszliśmy do łóżka. Jednak po około trzydziestu minutach wstałem i ubrałem się w ciemności. Kiedy wychodziłem z sypialni, spytała, dokąd idę.
– Przepraszam, nie chciałem cię obudzić – powiedziałem.
– Nic się nie stało. Nie możesz spać?
– Niestety, nie. Jestem podenerwowany. Nie wiem dlaczego.
– Poczytaj w salonie. Albo włącz telewizor, mnie to nie przeszkadza.
– Mam ochotę się przejść – odpowiedziałem. – Spacer po mieście dobrze mi zrobi.
Elaine mieszka na 51st Street między First Avenue a Second Avenue. Mój hotel, Northwestern, znajduje się na 57th Street między Eighth Avenue a Ninth Avenue. Było dość zimno i w pierwszej chwili pomyślałem, że powinienem wziąć taksówkę, ale kiedy przeszedłem pierwszą przecznicę, przestałem odczuwać chłód.
Czekając na zielone światło, zauważyłem między dwoma wysokimi budynkami księżyc. Była prawie pełnia, co wcale mnie nie zdziwiło. Czuło się ją w mroku. Sprawiała, że w żyłach niespokojnie zaczynała pulsować krew. Miałem ochotę coś zrobić, ale nie wiedziałem co.
Gdyby Mick Balou był w Nowym Jorku, mógłbym pójść do jego baru. Ale wyjechał ze Stanów. I właściwie nie miałem ochoty siedzieć w lokalu – odczuwałem potrzebę ruchu. Wróciłem do domu i zacząłem czytać książkę. Około czwartej zgasiłem światło i położyłem się spać.
O dziesiątej rano poszedłem do restauracji Flame za rogiem. Zjadłem lekkie śniadanie i przejrzałem gazetę, skupiając uwagę na miejscowej kronice kryminalnej i dziale sportowym. Świat znajdował się w antrakcie między kryzysami, więc wiadomościom krajowym i zagranicznym nie poświęciłem dużo czasu. Bieżącą polityką zaczynam się interesować dopiero wtedy, gdy dzieje się coś naprawdę dużego. W innych okolicznościach te sprawy wydają mi się zbyt odległe i nie chcę zaprzątać sobie nimi umysłu.
W gruncie rzeczy miałbym czas przeczytać wszystkie wiadomości, a nawet rubryki z ogłoszeniami. W poprzednim tygodniu pracowałem przez trzy dni dla dużej agencji detektywistycznej Reliable, mieszczącej się w wieżowcu Flatiron, lecz obecnie nie miałem żadnych zleceń. Od wieków nie zajmowałem się robotą na własny rachunek. Kasy mi nie brakuje, toteż nie muszę zarabiać. I doskonale umiem wypełnić sobie czas. Ale teraz wolałbym mieć coś konkretnego do zrobienia. Niepokój, który odczuwałem zeszłej nocy, nie minął wraz ze zniknięciem mi z oczu księżyca. Ciągle czułem we krwi lekkie, gorączkowe pulsowanie, mrowienie pod skórą, którego nie da się złagodzić drapaniem.
* * *
Francine Khoury spędziła w supermarkecie D’Agostino’s pół godziny, wypełniając zakupami cały wózek. Zapłaciła gotówką. Młody ekspedient włożył do niego z powrotem trzy pełne torby, po czym zaczął go pchać w stronę toyoty klientki.
Granatowa furgonetka wciąż parkowała obok hydrantu. Tylne drzwi miała otwarte. Z wozu wysiadło dwóch mężczyzn. Stali na chodniku, studiując fakturę, którą jeden z nich trzymał na sztywnej podkładce do pisania. Zerknęli znad niej w stronę Francine, kiedy ich mijała w towarzystwie ekspedienta. Zanim otworzyła bagażnik swego auta, weszli do furgonetki i zamknęli drzwi.
Ekspedient przełożył torby do bagażnika. Francine wręczyła mu dwa dolary, czyli dwa razy więcej niż większość klientów, nie wspominając o zaskakująco dużej liczbie ludzi, którzy nie dawali ani centa. Kenan nauczył ją dawać porządne napiwki. Nie ostentacyjnie wysokie, lecz hojne.
– Stać nas na to – mawiał.
Ekspedient zawrócił z wózkiem do sklepu. Francine usiadła za kierownicą, uruchomiła silnik i ruszyła na północ Fourth Avenue.
Granatowa furgonetka jechała kilkaset metrów za nią.
Nie znam dokładnej trasy, jaką Francine podążyła z supermarketu D’Agostino’s na Atlantic Avenue, do sklepu z artykułami żywnościowymi importowanymi z krajów arabskich. Mogła dotrzeć Fourth Avenue aż do samej Atlantic Avenue albo skręcić w autostradę Gowanus i pojechać do południowego Brooklynu. Nie da się tego ustalić i nie ma to żadnego znaczenia. Tak czy inaczej, toyota dotarła do skrzyżowania Atlantic Avenue i Clinton Street. Na południowo-zachodnim rogu mieści się syryjska restauracja Aleppo, a obok niej, na Atlantic Avenue, znajdują się duże delikatesy o nazwie The Arabian Gourmet. (Francine nigdy o nich tak nie mówiła. Podobnie jak większość robiących tam zakupy ludzi, posługiwała się określeniem Ayoub, od imienia dawnego właściciela, który dziesięć lat wcześniej sprzedał sklep i przeniósł się do San Diego).
Francine zaparkowała samochód na północnej stronie Atlantic Avenue, prawie dokładnie naprzeciwko The Arabian Gourmet. Ruszyła do skrzyżowania, postała chwilę na światłach i przeszła przez jezdnię. Kiedy zniknęła w delikatesach, granatowa furgonetka zatrzymała się na parkingu dla dostawców przed restauracją Aleppo, tuż obok nich.
W tym sklepie Francine spędziła niewiele czasu. Kupiła zaledwie kilka rzeczy i nie potrzebowała pomocy, by je nieść. Opuściła The Arabian Gourmet około dwunastej dwadzieścia. Miała na sobie płaszcz z wielbłądziej wełny, a pod nim ciemnoszare spodnie i dwa swetry, beżowy kardigan z włóczki i ciemnobrązowy golf. Z jej ramienia zwieszała się torebka. W jednej ręce kobieta trzymała plastikową torbę z zakupami, a w drugiej kluczyki do samochodu.
Tylne drzwiczki furgonetki znowu były otwarte, a na chodniku obok znajdowali się dwaj mężczyźni. Kiedy Francine wyszła ze sklepu, stanęli po jej obu stronach. W tej samej chwili trzeci, kierowca furgonetki, uruchomił silnik.
– Pani Khoury? – odezwał się pierwszy. Francine odwróciła się, on zaś otworzył i niemal natychmiast zamknął portfel, pokazując odznakę, choć może wcale jej tam nie było.
– Musi pani pojechać z nami – rzekł drugi.
– Kim panowie są? – spytała Francine. – O co chodzi?! Czego panowie chcą?!
Wzięli ją pod ręce. Nim zorientowała się, co się dzieje, poprowadzili ją chodnikiem w stronę otwartych drzwi furgonetki. Po kilku sekundach znalazła się we wnętrzu samochodu. Drzwi zostały zatrzaśnięte, wóz ruszył i po chwili włączył się w sznur aut na jezdni.
Chociaż był środek dnia, a porwania dokonano na ruchliwej ulicy, gdzie mieściło się wiele sklepów, niemal nikt niczego dziwnego nie zauważył. Nieliczni świadkowie nie mieli pojęcia, co się właściwie wydarzyło. Wszystko przebiegło błyskawicznie.
Gdyby Francine próbowała się bronić i zaczęła krzyczeć, kiedy podeszli do niej mężczyźni...
Ale tego nie zrobiła. Nim zdążyła zareagować, znalazła się w zamkniętej furgonetce. Mogła wrzasnąć, spróbować wyrwać się napastnikom. Gdy zamknęły się za nią drzwi auta, było już za późno na jakiekolwiek działanie.
* * *
Dobrze wiem, gdzie się znajdowałem w chwili porwania Francine. Poszedłem na spotkanie grupy Anonimowych Alkoholików w siedzibie YMCA na West 60rd Street w Fireside, które w dni robocze rozpoczyna się o dwunastej trzydzieści i trwa do trzynastej trzydzieści. Przybyłem przed czasem, więc kiedy dwaj napastnicy wpychali porwaną kobietę do furgonetki, prawie na pewno siedziałem tam z kubkiem kawy w ręku.
Nie pamiętam żadnych szczegółów sesji. Od kilku lat zdumiewająco regularnie uczestniczę w spotkaniach AA. Już nie tak często jak na początku mojego bratania się z abstynencją, ale wciąż na nich bywam – przeciętnie pięć razy w tygodniu. Tamto nie odbiegało od schematu – przez piętnaście lub dwadzieścia minut jeden z uczestników opowiadał o sobie, a później nastąpiła dyskusja trwająca do końca sesji. Chyba nie zabierałem głosu, bo prawdopodobnie bym to jakoś zarejestrował. Jestem pewien, że mówiono ciekawe i zabawne rzeczy, lecz nie przypominam sobie niczego konkretnego.
Potem zjadłem gdzieś lunch i zatelefonowałem do Elaine. Odezwała się jej automatyczna sekretarka, co znaczyło, że wyszła lub ma gości. Elaine pracuje jako call girl, czyli zarabia na życie jako ekskluzywna prostytutka.
Poznałem ją w moim poprzednim życiu. Byłem wtedy zapijaczonym policjantem – nosiłem w kieszeni złotą odznakę, mieszkałem z żoną i dwoma synami na Long Island. Związek z Elaine trwał wtedy dwa lata z korzyścią dla nas obojga. Pomagałem jej w pracy, wyciągałem z kłopotów. Raz poprosiła, bym przeniósł martwego klienta z jej łóżka do zaułka w okolicy Wall Street. W zamian miałem idealną kochankę, piękną, inteligentną, dowcipną, fachowo przygotowaną, zawsze miłą i niewymagającą. Takie potrafią być chyba tylko prostytutki. Kto mógłby żądać czegoś więcej?
Kiedy zostawiłem rodzinę i odszedłem ze służby, Elaine i ja prawie straciliśmy ze sobą kontakt. Później pojawił się potwór z naszej wspólnej przeszłości i zaczął nam zagrażać, co nas na nowo połączyło. I, co dziwne, już się nie rozstaliśmy.
Ona miała mieszkanie, ja wynajmowałem pokój w hotelu. Spotykaliśmy się wieczorami dwa, trzy, czasem cztery razy w tygodniu. Najczęściej u niej. Na ogół zostawałem na noc. Od czasu do czasu wyjeżdżaliśmy razem z Nowego Jorku na tydzień albo weekend. W dniach, kiedy się nie widzieliśmy, prawie zawsze rozmawialiśmy przez telefon, nierzadko kilkakrotnie.
Chociaż nie deklarowaliśmy, że nie będziemy wchodzić w inne związki, tak się właśnie stało. Nie spotykałem się z innymi i ona także – z wyjątkiem klientów. Odwiedzała ich w pokojach hotelowych albo przyjmowała w swoim mieszkaniu. Na początku naszej znajomości nie przejmowałem się tym – prawdę mówiąc, stanowiło to dla mnie nawet rodzaj atrakcji. Teraz też nie miałem potrzeby, żeby z tego robić problem.
Gdyby sprawiało mi to wielką przykrość, zawsze mógłbym poprosić Elaine, by przestała pracować jako call girl. Przez wiele lat dobrze zarabiała i zaoszczędziła większość pieniędzy, inwestując je w nieruchomości przynoszące stałe dochody. Miała z czego żyć i to w stylu, do jakiego przywykła. Ale coś mnie przed taką prośbą powstrzymywało. Chyba nie chciałem się przyznać przed nią i przed samym sobą, że się tym przejmuję. I pewnie bałem się zrobić ruch, który jakoś zmieniłby nasz związek. A przecież do tej pory było okej... Nic się nie psuło, po co więc mieszać? Choć miałem świadomość, że prędzej czy później wszystko się zmienia. To nieuniknione. Przyczyną zmian staje się nawet brak zmiany.
Nigdy nie mówiliśmy o miłości, choć na pewno ją do siebie czuliśmy. Unikaliśmy tematów związanych z małżeństwem, wspólnym zamieszkaniem, choć o tym myślałem i nie miałem wątpliwości, że ona także. Były to rzeczy, które pomijaliśmy milczeniem, podobnie jak kwestię zawodu Elaine.
Oczywiście, w końcu musieliśmy zacząć myśleć i rozmawiać o tych problemach, a nawet jakoś je rozstrzygnąć. Na razie żyliśmy z dnia na dzień, czyli w taki sposób, jak to robiłem od chwili, gdy przestałem wlewać w siebie whisky szybciej, niż produkowały ją gorzelnie. Jak ktoś kiedyś zauważył, zawsze można stawiać światu czoło dzień po dniu. W końcu żyjemy dzień po dniu.
* * *
W czwartek po południu, tego samego dnia, w domu braci Khourych na Colonial Road zadzwonił telefon. Kiedy Kenan Khoury podniósł słuchawkę, rozległ się w niej męski głos:
– Hej, Khoury, nie wróciła do domu, co?
– Kto mówi?
– Nie twój zasrany interes. Mamy twoją żonę, arabski skurwielu! Chcesz ją dostać?
– Gdzie ona jest?! Chcę z nią mówić!
– Hej, pierdol się, Khoury! – rzucił mężczyzna i przerwał połączenie.
Khoury stał przez chwilę z martwą słuchawką w ręku, krzycząc bezradnie: „Halo!” i gorączkowo myśląc, co robić. Wybiegł z domu, wpadł do garażu i zobaczył, że stoi w nim jego buick. Toyoty żony nie było. Popędził podjazdem do ulicy, spojrzał w obie strony, wrócił do domu i podniósł słuchawkę telefonu. Słuchał ciągłego sygnału i zastanawiał się, do kogo zadzwonić.
– Jezu Chryste! – rzekł na głos. Odłożył słuchawkę i wrzasnął: – Francey!!!
Popędził schodami na piętro i wpadł do sypialni, wciąż wołając żonę. Wiedział, że jej tam nie znajdzie, lecz nie potrafił się powstrzymać; musiał sprawdzić wszystkie pokoje. Dom był duży. Kenan wbiegał do kolejnych pomieszczeń, wykrzykiwał imię żony i dziwnie trzeźwo odnotowywał, jak narasta w nim panika. W końcu wrócił do salonu i spostrzegł, że nie odłożył słuchawki na widełki. Genialne posunięcie! A jeśli porywacze znowu próbowali się z nim skontaktować? Umieścił słuchawkę na właściwym miejscu i w myślach zaczął zaklinać telefon, żeby się odezwał. Zaledwie po kilku sekundach rozległ się dzwonek.
Ten głos, choć również męski, był inny. Spokojniejszy, bardziej kulturalny:
– Próbowałem się do pana dodzwonić, panie Khoury, ale telefon był zajęty. Z kim pan rozmawiał?
– Z nikim.
– Mam nadzieję, że nie telefonował pan na policję.
– Do nikogo nie telefonowałem – powiedział Khoury. – Przez pomyłkę położyłem słuchawkę obok aparatu zamiast na widełki. Gdzie jest moja żona? Proszę mi pozwolić z nią porozmawiać.
– Nie powinien pan wyłączać aparatu. I nie powinien pan do nikogo dzwonić.
– Nie dzwoniłem.
– A już na pewno nie na policję.
– Czego pan chce?
– Chcę panu pomóc odzyskać żonę. Oczywiście, jeśli pragnie ją pan mieć z powrotem. Pragnie pan tego?
– Jezu, o co panu...
– Proszę odpowiedzieć na pytanie, panie Khoury.
– Tak, chcę odzyskać Francine. Naturalnie, że chcę.
– A ja chcę panu pomóc. Proszę nie wyłączać telefonu, panie Khoury. Skontaktuję się z panem później.
– Halo! – zawołał Kenan. – Halo?!
Ale w słuchawce panowała cisza.
Przez dziesięć minut spacerował po salonie, czekając na dzwonek telefonu. Później ogarnął go lodowaty spokój. Odzyskał równowagę. Przestał nerwowo chodzić po pokoju i usiadł w fotelu obok telefonu. Kiedy rozległ się dzwonek, podniósł słuchawkę, ale się nie odezwał.
– Khoury? – rozległ się głos pierwszego mężczyzny, tego ordynarnego.
– Czego pan chce?
– Czego chcę?! A jak myślisz, skurwielu?!
Nie odpowiedział.
– Forsy! – rzucił po chwili mężczyzna. – Chcemy forsy!
– Ile?
– Pierdolony pustynny gnoju, jak śmiesz przerywać?! Zamknij gębę, mówię ci, Arabusie!
Khoury czekał.
– Milion dolców. Co ty na to, dupku?
– To śmieszne – odpowiedział Kenan. – Proszę posłuchać. Nie będę z panem rozmawiał. Niech pan każe do mnie zadzwonić swojemu przyjacielowi, może uda mi się z nim porozumieć.
– Hej, zasrany Arabusie, co ty mi...
Tym razem to Khoury przerwał połączenie.
* * *
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
* * *
Pełną wersję tej książki znajdziesz w sklepie internetowym ksiazki.pl pod adresem: http://ksiazki.pl/index.php?eID=evo_data&action=redirect&code=8e708ee6a6c