4288

Szczegóły
Tytuł 4288
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4288 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4288 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4288 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

_____________________________________________________________________________ Margit Sandemo SAGA O LUDZIACH LODU Tom X Zimowa zawierucha _____________________________________________________________________________ ROZDZIA� I Villemo, jedyne dziecko Gabrielli i Kaleba, ockn�a si� o brzasku, bo kto� rzuca� kamykami w okno. Wyskoczy�a z ��ka, ale zakr�ci�o jej si� w g�owie i musia�a si� przytrzyma� por�czy. Przywyk�a ju� do takich stan�w, zreszt� sama by�a winna temu, �e g��d j� dr�czy� i wysysa� z niej wszystkie si�y. Villemo wyros�a na m�od� kobiet� o niez�omnej woli. Po wielu latach marnych urodzaj�w rok 1673 by� w tej okolicy czasem prawdziwej n�dzy. Elistrand, gdzie Villemo mieszka�a, by�o zaopatrzone lepiej ni� inne dwory i gospodarstwa w parafii; du�y maj�tek mia� spore zapasy. Villemo jednak by�a uparta. Jak d�ugo mog�a, stara�a si� dzieli� los z innymi i w ascetycznym odmawianiu sobie pokarmu znajdowa�a co� w rodzaju ponurego zadowolenia. Skutki niedojadania zaczyna�y ju� by� widoczne. Ville- mo mia�a siedemna�cie lat i niezwyk��, fascynuj�c� urod�, teraz jednak wygl�da�a na wyn�dznia��. Jej jasne z rudym po�yskiem w�osy zmatowia�y, a z�ocistozielone oczy jakby zapad�y si�. Sk�ra sta�a si� niemal przezroczysta. Ca�a posta� promienia�a jednak jakim� wewn�trznym ogniem, co czyni�o przejmuj�ce wra�enie. W niecierpliwych ruchach, jakby stara�a si� powstrzyma� w sobie co� gwa�townego, w gor�czkowym sposobie m�wienia, w pa�aj�cych oczach - zawsze dawa�a o sobie zna� ta jaka� gro�na si�a, zamkni�ta w niej niczym roz�arzona lawa w wulkanie. Podesz�a do okna. Na dworze sta�a Irmelin z Niklasem, o rok od niej starsi kuzyni z Grastensholm i Lipowej Alei. Villemo da�a znak, �e zaraz zejdzie. Pospiesznie i byle jak narzuci�a ubranie. Nie zwraca- �a zbyt wielkiej uwagi na sw�j wygl�d. Dba�a o czysto��, ale na tym koniec. Gabriella cz�sto ubolewa�a nad ba�aganiarstwem c�rki, ona za� po prostu nie mog�a sobie da� rady ze swoim pragnieniem �ycia, ch�ci� doznawania. Nie opuszcza�a jej dojmuj�ca t�sknota za czym�, co ukrywa�o si� jeszcze w przysz�o�ci, za czym� cudownym, niezwyk�ym, czego tak bardzo chcia�a do�wiadcza�. Kiedy ludzie m�wili o mi�o�ci, wiedzia�a, �e dla niej te s�owa znacz� co� zupe�nie innego ni� dla nich. Dla niej mi�o�� by�a uczuciem bezkompromiso- wym, kt�remu cz�owiek oddaje si� ca�y, bez reszty, a� sam staje si� tylko mi�o�ci�. Nigdy jeszcze tego nie prze�y�a, ale czeka�a... Wybieg�a na dziedziniec. Powietrze by�o zimne, mia�o si� chyba na przymrozek. Pierwsze jesienne ch�ody nadchodzi�y niepostrze�enie, noc�, pozostawiaj�c rankiem cieniutk�, chrupk� warstewk� lodu na ka�u�ach i zwarzone szronem �d�b�a traw. - Hej! - zawo�a�a i po raz nie wiadomo ju� kt�ry stwierdzi�a, �e Niklas sta� si� bardzo przystojnym m�odzie�cem. I jaki poci�gaj�cy z tymi sko�nymi, po�yskuj�cymi z�otym blaskiem oczami! - Co si� sta�o? Dlaczego�cie si� zerwali tak rano? - W nocy z�odzieje zakradli si� do Grgstensholm - wyja�ni� Niklas. - Wcale mnie to nie dziwi. Szukali jedzenia? - Chyba tak - potwierdzi�a Irmelin. - Ale nie zd��yli niczego zabra�. - Co za idioci! - prychn�a Villemo. - Wiedz� przecie�, �e tw�j ojciec dzieli wszystko sprawiedliwie pomi�dzy komornik�w i biednych ch�op�w. Wiadomo, kto to by�? - M�wi�, �e ludzie zc Svanskogen. - O, tak, mo�na si� by�o domy�le�! C� za wypaczon� dum� nosz� oni w sobie! Odmawiaj� przyjmowania od nas pomocy, a kra�� to mog�. Ale dlaczego przyszli�cie do mnie? - Ojciec pojecha� do chorego, a mama po�o�y�a si� wczoraj tak p�no, �e nie chcia�am jej niepokoi�. Pomy�la�am wi�c, �e mogliby�my za�atwi� to sami - wyja�ni�a Irmelin. - Co za�atwi�? - Wiesz, nasi ludzie strzelali do z�odziei i trafili. Uwa�am, �e powinni�my p�j�� po �ladach krwi. - Chyba tak. Poczekajcie, wezm� kilka rzeczy, kt�re mog� si� przyda�. Masz co� do opatrywania ran, Irmelin? - Tak, wzi�am od ojca. Ale pospiesz si�! Wydaje mi si�, �e oni obaj s� ranni! Villemo po chwili wr�ci�a z du�ym koszykiem i wszys- cy troje pobiegli w stron� Grastensholm. Ona by�a najs�absza, lecz zauska�a z�by i stara�a si� nie zostawa� w tyle. Irmelin z Grastensholm wyros�a na bardzo �adn�, mi�� dziewczyn� do�� kr�pej budowy, kt�r� odziedziczy�a po babce Irji, mia�a te� �agodny, spokojny charakter tamtej. By�a niewiarygodnie silna, podobnie zreszt� jak Niklas, potomek Arego. - Mia�e� jakie� wiadomo�ci od Dominika? - zapyta�a Villemo ci�ko dysz�c, gdy nieco zwolnili tempo. Z jej powodu, co do tego nie mia�a w�tpliwo�ci, cho� oboje byli tak delikatni, �e nie dali niczego po sobie pozna�. - Owszem - odpar� Niklas. - Pisze, �e przyjedzie do nas jesieni�. - Znakomicie! Mi�o b�dzie zobaczy� go znowu. To ju� trzy lata min�y, odk�d by� tu po raz ostatni. W g��bi duszy jednak nie by�a zbyt pewna, czy odwiedziny kuzyna b�d� a� takie mi�e. Dominik bowiem mia� jak�� niepoj�t� zdolno�� wprawiania jej w zak�opotanie. W jego obecno�ci zachowywa�a si� beznadziejnie, stawa�a si� nienaturalna. Niklas m�wi� dalej: - Tym razem przyjedzie sam. Jak wiesz, wuj Mikael i ciotka Anene bardzo prze�yli �mier� Marki Christiany w ubieg�ym roku. A teraz tak�e Gabriel Oxenstierna odszed� z tego �wiata. Oboje s� bardzo przygn�bicni i na razie nie chc� wyje�d�a� z domu. Villemo pokiwa�a g�ow�. Wiedzia�a, �e kuzynka wuja Mikaela i jego ukochana przyjaa�ka z czas�w dzieci�st wa, Marka Christiana, mia�a ci�k� �mier� i �ycie nielekkie. Urodzi�a o�mioro dzieci i troje z nich straci�a. Najm�odsze mia�o zaledwie dwa lata, gdy Marka Christiana zachoro- wa�a. Przez trzy lata le�a�a nieulcczalnie chora na zamku w Sztokholmie, zanim �mier� uwolni�a j� od cierpie�. Dominik musia� jej obieca�, �e nigdy nie opu�ci tego z jej syn�w, kt�rym cz�sto si� opiekowa� i z kt�rym razem dorasta�: cztery lata od siebie m�odszego Gabriela, syna marsza�ka Gabriela i wnuka admira�a Gabriela Oxenstierny. Marka Christiana obawia�a si� o przysz�o�� tego ch�opca. Nie zosta� obdarzony ani takim charakterem, ani takimi talentami, by sta� si� r�wnie wielkim jak ojciec czy dziadek. To zreszt� nie mia�oby dla niej specjalnego znaczenia. Sz�o o to, �e ch�opiec by� bardzo chorowity. Marka Christiana mia�a wspania�y pogrzeb w katedrze sztokholmskiej i spoczywa�a tam teraz u boku swego ma��onka. Jej odej�cie okry�o Mikaela g��bok� �a�ob�. Tak wi�c Dominik mia� przyjccha� sam! Wspania�e, podniecaj�ce wiadomo�ci! Dla Villemo wszystko by�o podniecaj�ce. Tak�e ta dzisiejsza wyprawa o �wicie w poszukiwaniu rannych z�odziei ze Svartskogen. �eby tylko nie czu�a si� tak okropnie zm�czona! Nogi nie chcia�y jej nie��, a serce bi�o ledwo, ledwo. Tymczasem doszli do Grastensholm i, wypatruj�c krwawych �lad�w, ruszyli w stron� lasu. Cho� krew przewa�nie ju� wsi�k�a w mech i le�ne poszycie, nietrudno by�o �ledzi� trop. Wkr�tce te� znale�li jednego ze z�odziei pod drzewem, le��cego wprost na ziemi. - On nie �yje! - zawo�a� Niklas przera�ony. - To straszne. Stali bez s�owa i wszyscy troje my�leli o tym samym: ta nie ko�cz�ca si�, toczona w zawzi�tym milczeniu walka pomi�dzy Grastensholm i Svanskogen przerodzi�a si� oto w krwaw� zemst�. Nienawi�� do Ludzi Lodu stanie si� teraz jeszcze wi�ksza. Znali tego blisko czterdziestoletniego m�czyzn�. By� to dra�, po prostu n�dznik, ale przecie� �adne �mierci mu nie �yczy�o! - Zostawmy go na razie, niech tu le�y - powiedzia�a Villemo. - Krwawe �lady prowadz� dalej. Musimy si� spieszy�, �eby nie mie� jeszcze jednego �ycia na sumieniu. - Na sumieniu? To przecie� nie nasza wina, �mier� tego tutaj - obruszy� si� Niklas. - Oczywi�cie, �e nie - potwierdzi�a Irmelin, gdy szli ju� dalej. - Ale ci dwaj nasi ludzie za bardzo lubi� strzela�. Dostali ju� ostr� reprymend�, �e si� tak pospieszyli, a pewnie dojdzie i do s�du. - Bronili przecie� maj�tku - pr�bowa� ich usprawiedliwia� Niklas. - Chocia� masz racj�, nie mo�na przesadza�. Szli przez g�sty las sosnowy o wilgotnym pod�o�u, przedzieraj�c si� w�r�d rosochatych ga��zi. Ich przyciszone g�osy dudni�y g�ucho. Jedyne co do nich poza tym dociera�o, to jaki� szelest od czasu do czasu. Jakby sp�oszona wiewi�rka albo ptak... Villemo spogl�da�a ukradkiem na wypatruj�cego �la- d�w Niklasa. Z niewyra�nym u�miechem wspomina�a ostatni� noc �wi�toja�sk�. Jak sta�a przy ognisku na wzg�rzu pomi�dzy Grastensholm a Lipow� Alej� i wpatrzona w p�omienie obserwowa�a niezwyk�� gr� barw. I jak j� nagle jaki� diabe� podkusi�, �e spyta�a Niklasa, czy by j� odprowadzi� do domu, bo ona boi si� ciemno�ci. Ju� wtedy spojrza� na ni� zdziwiony, bo Villemo raczej nie by�a znana jako kto�, kto boi si� sam chodzi� po nocy. Jeszcze bardziej si� zdumia�, gdy weszli w ja�owcowe zaro�la niedaleko Elistrand. "Poca�uj mnie, Niklas" - zawo�a�a roze�miana. "Dlaczego, na Boga, mia�bym to zrobi�?" - spyta� zaskoczony. "Bez �adnego specjalnego powodu - odpar�a. - Tylko dlatego, �e chcia�abym zobaczy�, jak to jest". "Ty nie jeste� ca�kiem m�dra, Villemo!" - brzmia�a odpowied�. Odwr�ci�a si� wi�c na pi�cie i posz�a. "Nie, to nie". "Villemo, poczekaj!" "Taak?" - odpar�a przeci�gle i wyczekuj�co. On zacz�� si� j�ka�. "Mo�e... mo�e ja te� mia�bym ochot� zobaczy�, jak to jest..." "�wietnie!" "Ale to nic nie znaczy, pami�taj!" "Oczywi�cie, �e nie, Niklas!" Ostro�nie odnale�li si� w mroku jak m�odzi ludzie wszystkich czas�w, kt�szy podejmuj� eksperyment pierwszego poca�unku. To by�a gra, udawali, �e s� w sobie zakochani, dotykali si� nawzajem wargami. "Mmm... kocham ci�, kocham ci�" - mrucza�a Villemo w kark Niklasa. Spojrza� na ni� przestraszony. "Naprawd� tak my�lisz?" "Ech, ty g�uptasie, teraz wszystko popsu�e�! - prychn�a. - Ja si� tylko na tobie wprawiam, nie rozumiesz tego?" Przez chwil� robi� wra�enie naburmuszonego, po czym znowu podj�� zabaw�. A gdy teraz on szepta� do niej "kocham ci�", poj�a, dlaczego poprzednio tak zareagowa�. Bo tym razem prawie uwierzy�a, �e on naprawd� my�li to, co m�wi. Poczu�a gniew, �e Niklas nadu�ywa takich �wi�tych s��w, a jednocze�nie zaw�d, �e to tylko zabawa. Mimo to przenikn�� j� leciutki dreszcz podniecenia. "Ile serca wk�adasz w t� zabaw�... - szepn�la. - Kogo masz na my�li?" "Nic ci� to nie powinno obchodzi�. A ty? Ty sama te� jeste� bardzo przej�ta. O kim ty my�lisz?" "Nie, ja... - odpar�a Villemo niepewnie. - O nikim nie my�l�. Jest mi po prostu przyjemnie." "Mmm - potwierdzi� Niklas. I na- gle o�wiadczy�: - To okropnie g�upia zabawa! Nigdy wi�cej nie b�dziemy tego robi�!" Pu�ci� j� tak gwa�townie, �e si� zatoczy�a. "Ale by�o przyjemnie!" - parskn�a. "Diablo przyjemnie - potwierdzi�. - Ale teraz koniec. I wracaj sobie sama do domu!" - zawo�a� i znikn��. Villemo posz�a, przepe�niona jak�� now�, buzuj�c� rado�ci�. - Tutaj widz� �wie�y �lad - powiedzia�a Irmelin i Villemo wr�ci�a do rzeczywisto�ci. Zaledwie po paru krokach napotkali drugiego zbiega. Le�a� na zicmi z poblad�� twarz�, w�osami pozlepianymi potem i zaciska� z�by z b�lu. - O Bo�e, to Eldar - mrukn�� Niklas. - �le trafrli�my! - Wygl�da na to, �e on traft� jeszcze gorzej - powie- dzia�a Villemo. To by� ten sam ch�opiec ze Svanskogen, kt�rego kiedy�, przed wieloma laty, spotkali na drodze niedaleko Grastensholm. Wiedzieli, �e on i jego siostra Gudrun zion� zapiek�� nienawi�ci� do Ludzi Lodu. Zw�aszcza siostra. Tamten zabity by� kuzyncm ich ojca czy co� w tym rodzaju. Stosunki pokrewie�stwa w Svartskogen by�y niebywale skomplikowane, ale agresywno�� cechowa�a wszystkich. Villemo nie spotyka�a Eldara od kilku lat, a zreszt� nigdy nie widzia�a go z tak bliska. I taka jestem chuda, pomy�la�a zak�opotana ca�kiem bez powodu. Teraz Eldar by� muskularnym doros�ym m�czyzn� lat oko�o dwudziestu pi�ciu, o popielatoblond w�osach i w�skich, lodowato patrz�cych jasnych oczach. Wszyscy ze Svartskogen mieli w sobie co� dzikiego i Eldar nie stanowi� pod tym wzgl�dem wyj�tku. W jego wzroku dawa� si� dostrzec jaki� niepokoj�cy b�ysk, jak u dzikiego zwierza, i Villemo wpatrywa�a si� we� zafascynowana, cho� tego nie chcia�a. Uwa�a�a, �e jest wprost nieprzyzwoicie przystojny, z naciskiem na nieprzyzwoicie. Gdy Eldar zobaczy� nadchodz�cych, pr�bowa� od- wr�ci� si� do nich plecami. Na jego pe�nej nienawi�ci twarzy teraz odmalowa�a si� gorycz. �agodna Irmelin zapyta�a: - Dlaczego to zrobili�cie? Mogli�my wam pom�c, wystarczy�o tylko powiedzie�! - My�licie, �e przyjmiemy pomoc od jakiego� diabel- skiego pomiotu? - sykn�� przez z�by. - Ale kra�� mo�ecie? - odci�a si� Villemo. - Nasi krewni konaj� z g�odu - rzuci� w odpowiedzi. - A wy pochowali�cie jedzenie dla siebie. - Nie zrobili�my tego - odpar� Niklas. - Wiesz o tym bardzo dobrze. Zapytaj kt�rego chcesz komornika. Tylko �e wy jeste�ae piekielnie uparci i nie chcecie przyj�� tego, co si� wam nale�y. Przecie� Svartskogen jest cz�ci� Grastensholm. Ranny ledwo by� w stanie m�wi� z powodu b�lu i utraty krwi, lecz z jego oczu sypa�y si� skry. Jakim sposobem macie jeszcze jedzenie? Chyba zawarli�cie pakt z diab�em, co? Ale za takie rzeczy si� p�aci. Po �mierci. - Ghipstwa wygadujesz - odpar� Niklas i przykucn��, by go zbada�. Eldar szarpn�� si� gwa�townie do ty�u. - Wystarczy popatrze� na wasze oczy - powiedzia� z nienawi�ci�. - Na jej - doda�, wskazuj�c Villemo. - Czy to normalne mie� takie oczy? - W naszym rodzie, tak. - O, tak! Wszyscy wiedz�, sk�d wzi�li si� Ludzie Lodu! Villemo w og�le tego nie s�ucha�a. Przej�ta wpatrywa�a si� w to muskularne cia�o, napinaj�ce si� w udr�ce. - Wygl�da na to, �e ko�� zosta�a uszkodzona. But jest przestrzelony. - Trzymajcie przy sobie te wasze brudne �apy! Sam dam sobie rad�. - Tak, w�a�nie widz� - rzek�a Villemo spokojnie: Czy sytuacja u was w domu jest bardzo powa�na? - Id�cie do diab�a! - Czy nie m�g�by� porzuci� na chwil� swojej niez�om- nej dumy i pomy�le� troch� o innych? Ty nas ma�o obchodzisz, ale chcieliby�my wiedzie�, jak maj� si� sprawy w Svanskogen. Znowu zap�on�� gniewem. - Czy to nie wasza wina, �e musieli�my zrobi� to, co zrobili�my? - Tak? Nic nam o tym nie wiadomo - prowokowa�a Villemo. Przymkn�� oczy. - Ju� m�wi�em, le�� i konaj� z g�odu. Zeskrobuj� kor� z drzew i jedz�. Larwy spod kory tak�e zjadaj�. - Nie wy jedni w okolicy - odpar�a Villemo. - Irmelin i ty, Niklasie, we�cie koszyk z jedzeniem i zanie�cie do Svartskogen. Ja tymczasem zajm� si� tym krzykaczem. Eldar pr�bowa� wsta�. - Nie chod�ae tam! Nie maac tam czego szuka�! - W porz�dku; wobec tego zaczekamy na ciebie. Le� spokojnie, tak... spr�bujemy zdj�� ten but! - Nie dotykajcie mnie! Nie dasy� b�lu ju� nam sprawili�cie? Niklas stara� si� wyja�ni�: - Naprawd� bardzo nam przykro z pawodu �mierci twojego krewniaka. Znale�li�my go w lesie. Ludzie z Grastensholm nie mieli prawa do was strzela�. - Jemu i tak lepiej - warkn�� Etdar. - Uda�o mu si�. A ja pewnie zap�ac� za to r�k�. Od was pochodzi tylko z�o. Zawsze tak by�o. W oczach Villemo pojawi� si� wyraz zdecydowania. - Pos�uchaj no mnie, ty uparty ko�le! M�j pradziadek skaza� twojego pradziadka na �miec� za kazirodztwo. To by�o pi��dziesi�t lat temu. Uwa�asz, �e nadal mamy si� z tego powodu gry��? - On zrobi� ca� wi�ccj. On odebra� nam maj�tek. - Niczego takiego nie zrobi� i dobrze o tym wiesz. Tw�j pradziadek tak nieudolnie prowadzi� swoje gospodarstwo, �e w ko�cu posz�o pod m�otek. M�j pradziadek nie mia� z tym nic wsp�lnego. Czy nie da� wam w zamian Svartskagen? Da�, bo �al mu by�o niewinnej rodziny. I Svartskogen wzi�li�cie, wi�c o co ci chodzi? - Dla niego to by� drobiazg, a dzi�ki temu zostali�my uzale�nieni od Grastensholm, nie zapominaj o tym, my, przedtem wolni gospodarze. On dobrze wiedzia�, jak nas upokorzy�! - To jest taka okropna niesprawiedliwo�� wobec Irmelin i mojego drogiego pradziadka, Daga Meidena, �e nie zamierzam ci odpowiada�. Podnie� nog�! - Nigdy w �yciu! Trzymajcie si� ode mnie z daleka! Villemo czu�a, �e za chwil� wybuchnie. - Padnie� nog�, ty przekl�ty idioto! - rykn�a, a� echo przetaczy�o si� po lesie. Sama unios�a jego rann� nog� i jednym szarpni�ciem �ci�gn�a but: Eldar krzykn�� z b�lu i z�o�ci. Z buta chlusn�a krew: Ca�a stopa Eldara pakryta by�a br�zowoczerwon� zakrzep�� krwi�. Irmelin nabra�a wody z pobliskiej sadzawki i starannie obmy�a nog�, by mo�na by�o obejrzc� ran�. Eldar nie stawia� ju� oporu, nie mia� si�y. Le�a� na plecach, obola�y i udr�czony, i miota� przekle�stwa nad ich g�owami. Niklas przez wiele lat bardzo stara� si� nie ujawnia� przed lmd�mi swoich uzdrowicielskich zdolno�ci. Nie �yczy� sobie by� obiektem uwielbien�a jak �wi�ty, nie chcia� te�, by jego dom sta� si� celem pielgrzymek. Tak�e i teraz nie przy�o�y� r�ki do okaleczonej chudej stopy Eldara, kt�r� dziewcz�ta opatrzy�y jak umia�y. Ten u�alaj�cy si� nad sob� nieszcz�nik wyzdrowieje bez niezwyk�ych talent�w Niklasa. Gdy krew zosta�a zatamowana, a rana opatrzona, zmusili Eldara, by wsta�. - Oprzyj si� o Niklasa i o mnie - nakaza�a Villemo. - Raczej mnie piek�o poch�onie! S�ysz�c to Villemo pu�ci�a go, tak �e zwin�� si� z b�lu i pad� bezw�adnie, ciskaj�c na ni� najgorsze przekle�stwa. Po chwili Irmelin z Niklasem spr�bowali znowu go podnie��, a Irmelin zagadn�a przyja�nie: - Nie widywa�am ci� przez jaki� czas. Eldar sykn�� jak kropla wody padaj�ca w ognisko. - To chyba nie takie dziwne. Nie by�o mnie w domu przez kilka lat. - Siedzia�e� w wi�zieniu? - Villemo nie mog�a si� powstrzyma� od z�o�liwo�ci. W�skie oczy Eldara rozb�ys�y. - Wyobra� sobie, �e nie. Czy� dorastaj�ce dzieci nie wyje�d�aj� z domu, by zarobi� na w�asne utrzymanie? Ale wy pewnie nie s�yszeli�cie o czym� takim, rozpieszczone smarkacze! A teraz wr�ci�em do domu, bo tam, gdzie s�u�y�em, nasta�a wielka bieda i nie dla wszystkich starcza�o jedzenia. A co tu zasta�em? Dom pe�en konaj�cych, kt�rzy nikogo nie obchodz�! - I wtedy uzna�e�, �e masz pe�ne prawo kra��? Czy nie by�oby pro�ciej przyj�� i powiedzie�, jak si� sprawy maj�? Eldar przerwa� swoj� powoln� w�dr�wk� w stron� domu. Wyprostowa� si� i spojrza� na Villemo z g�ry. - Wy naprawd� nigdy nie poj�li�cie, co to znaczy pochodzi� ze Svartskogen? - Owszem - odpar�a Villemo porywczo. - Duma i pycha, i nieliczenie si� z nikim innym. W tym momencie dostrzeg�a jednak w jego wzroku co� zupe�nie nowego - pe�ne goryczy zm�czenie i rezygnaca�. - Nie - rzek� cicho. - Nie, wy niczego nie poj�li�cie. Ku swemu zdumieniu Villemo poczu�a si� winna. W chwil� potem spo�r�d drzew wy�oni�a si� niewielka le�na zagroda Svanskogen, Czarny Las. Villemo nigdy tutaj nie by�a, widywa�a tylko t� zagrod� z daleka, ze wzg�rz. Teraz mog�a stwierdzi�, �e to niez�e gospodarstwo, wi�ksze ni� zwyczajne zagrody komor- nik�w. Nale�a�o jednak do Grastensholm, a to oznacza�o, �e w�a�ciciele maj� obowi�zek pracowa� w okre�lone dni dla swego chlebodawcy. Ludzie ze Svartskogen rzadko t� powinno�� wype�niali. Meidenowie mieli pe�ne prawo wyrzuci� ich st�d, ale nie zamierzali tego robi�. To nie w stylu Meiden�w pozbawia� ludzi domu. Za ka�dym razem gdy Villemo ogl�da�a t� le�n� zagrod� z kt�rego� ze swoich punkt�w obserwacyjnych, przenika� j� dreszcz. Wok� Svartskogen panowa�a jaka� dziwna, budz�ca groz�, nieprzyjemna atmosfera. Z rodzaju tych, o kt�rych otwarcie si� nie m�wi... Wszyscy znali t� star�, paskudn� histori� o za�o�ycielu rodu, kt�ry cudzo�o�y� z dwiema swoimi c�rkami, za co zap�aci� g�ow�. �w zastrzelony dzisiaj, pozostawiony w lesie z�odziej pochodzi� w�a�nie z linii zapocz�tkowanej kazirodztwem starego. Eldar tak�e by� prawnukiem tamtego n�dznika, lecz z innej, normalnej cz�ci rodu. Villemo nie wiedzia�a, ani ilu ich wszystkich mieszka w Svartskogen, ani jak si� r�d rozga��zia. M�wiono, �e potomstwo b�d�ce owocem grzechu jest troch� dziwne. Ale, zdaniem Villemo, wszyscy oni byli dziwni. Protoplasta posiada� du�e gospodarstwo w s�siedniej wsi, by� wi�c niezale�nym ch�opem i m�g� si� r�wna� z w�a�cicielami Lipowea Alei. Doprowadzi� jednak do upadku maj�tku, kt�ry przeszed� w obce r�ce, i teraz rodzina przyj�a nazwisko Svartskogen, od tej zagrody, kt�r� im dali Meidenowie. Villemo s�ysza�a jednak, �e ludzie, kt�rzy ich dawny maj�tek kupili, te� s� przez nich znienawidzeni. Oni za� zostali odrzuceni przez ca�� parafi�. Chocia� odrzuceni to niew�a�ciwe okre�lenie. Sami przecie� byli winni swojej izolacji. Zawsze uwa�a�a, �e to szumowiny, ale teraz nie by�a ju� tego taka pewna. Bo jakie mia�a prawo os�dza�? S�owa Eldara sprawi�y, �e zacz�a w�tpi�. Czy nie o to mu chodzi�o, �e ona, podobnie zreszt� jak inni mieszka�cy parafii, krzywi� si� z niech�ci i pomieszanego ze strachem obrzydzenia na my�l o czym� tak okropnym jak post�pek ich pradziadka? �e potomstwo cierpie� musi za jego winy, dok�adnie tak jak Ludzie Lodu cierpi� za winy swojego przodka? W przyp�ywie wsp�czucia i jakiej� wsp�lnoty losu zwr�ci�a si� do Eldara. I natrafi�a na jego bezgraniczn� wrogo��. Ale czy� nie tego w�a�nie pawinna si� by�a spodziewa�? To postawa obronna wobec as�du ca�ej okolicy. Przypomnia�a sobie spotkanie z Eldarem i jego siostr� Gudrun sprzed wielu lat. I przyjazne zaproszenie Irmelin, by poszli z nimi do Grastensholm na podwieczorek. Eldar si� waha� i ju� prawie uleg�, siostra jednak by�a nieust�pliwa; to ona ostro przeci�a jak�kolwiek mo�liwo�� nawi�zania kontaktu. A teraz Eldar by� r�wnie brutalny. Czy to zreszt� naprawd� takie dziwne? Sta� si� niezmiernie przystojnym m�czyzn�, temu zaprzcczy� nie mog�a. Rozpala� w niej te szalone uczucia, kt�re jej �agodni rodzice bezustannie starali si� w niej st�umi�. Wiedzieli bowiem, �e to na og� zapowied� jakich� r�wnie szalonych zachowa�. Tym razem jednak Villemo stara�a si� trzyma� w ryzach. Postanowi�a by� mi�a dla Eldara, niezale�nie od tego, w jak bardzo wojowniczym nastroju on si� znajduje. Zatrzyma� si� na skraju lasu. Przed nimi le�a�y niskie zabudowania Svanskogen. Chwyciwszy si� ga��zi, co pozwoli�o mu stan�� prosto, powiedzia�: - Teraz mo�ecie i�� do diab�a. Dam sobie sam rad�. Villemo natychmiast zapomnia�a o swoich szlachet- nych zamiarach, �e b�dzie dla niego mi�a. - Jak sobie �yczysz - powiedzia�a z�o�liwie, bo widzia�a, �e bez pomocy daleko nie zajdzie. - Tu jest koszyk z jedzeniem dla twojej rodziny. - Nie chcemy ani okruszyny z waszego zgni�ego �arcia! - zawo�a� gniewnie. - Oczywi�cie - Szydzl�a Villemo. - Pewnie powinni�my si� odwr�ci�, to by� ukrad� koszyk. Wtedy by�oby dabrze, prawda? - Ty z�o�liwa krowo! - wysycza� przez z�by. - Biedny ten g�upiec, kt�ry si� z tob� o�eni! - Tym razem nie traf�e�, bo nie mam zamiaru wychodzi� za m��. A ju� ty w �adnym razie nie musisz si� martwi�, jeste� ostatnim, o kt�rym mog�abym pomy�le�. - O, niech mnie B�g broni! To... - Zrobi� si� jeszcze bledszy ni� by�, r�ka trzymaj�ca ga��� dr�a�a z wysi�ku i Niklas ledwo zd��y� go podtrzyma�, �eby nie upad�. Eldar opu�ci� jednak na chwil� z�o tego �wiata. Straci� przytomno��. - Zbyt du�y up�yw krwi - stwierdzi� Niklas. - I praw- dopodobnie zbyt ma�o jedzenia. - Co mamy robi�? - zastanawia�a si� Irmelin. - Zostawmy go, niech le�y! Mamy teraz mo�liwo�� zaj�� si� pozosta�ymi. - Powinni�my tam wej��? - O ile zrozunua�am, oni s� zupe�nie wyczerpani. Chod�my! - Szkoda, �e nie wzi�li�my ze sob� wi�cej jedzenia - westchn�a Irmelin. - Zupe�nie o tym nie pomy�la�am. - Mo�emy jutro przywie�� troch� m�ki - powiedzia� Niklas. - �eby sobie mogli chleba upiec. Bardzo niepewnie zbli�ali si� do zabudowa�. �adne nie mog�oby zaprzeczy�, �e si� wzdraga. Villemo przychodzi�y do g�owy r�ne straszne my�li, �e spotkaj� tam jakie� okropne kateki albo nic nie rozumiej�cych idiot�w. To by�a ponura niesprawiedliwo�� tak my�le�. Zdawa�a sobie z tego spraw�, lecz powtarzane w okolicy plotki zabarwia- �y jej wyobra�ni�. Drzwi nie by�y zamkni�te na klucz i weszli do mrocznej izby. Nikt z mieszka�c�w nie podnosi� si� ju� z pos�ania, tylko szczury umyka�y z piskiem. Wiedzieli, �e n�dza w okolicy jest wielka, ale to, co tutaj zastali, przekracza�o granice wyobra�ni... Zabawili oko�o godziny. Ugotowali kaszy i mleka dla dzieci, a doros�ych pr�bowali karmi� kwa�nym ciemnym chlebem. Spotykali tylko zmatowia�e, pozbawione wszel kiej nadziei spojrzenia, nikt nie odsy�a� ich do diab�a, ci ludzie ledwo byli w stanie porusza� wargami. Gudrun by�a tu tak�e, pe�na wrogo�ci, ale jedyne, na co by�o j� jeszcze sta�, to odwt�ci� twarz do �caany. Villemo po prostu si�� zwr�ci�a j� ku sobie i zmusi�a do prze�kni�cia zupy. Gdy Gudrun poczu�a smak jedzenia, zaniecha�a oporu. Prze�cielili ��ka, gdzie to by�o niezb�dne, a gdy Nikbas zobaczy� niedu�ego wyrostka o ogromnych, niczego nie rozumiej�cych oczach i z paskudnymi ranami na ca�ym ciele, odst�pi� od swoich zasad i zacz�� g�adzi� t� nieszcz�sn� istot� ciep�ymi, delikatnymi d�o�mi. Viilemo patrzy�a na niego i kiwa�a z uznaniem g�ow�. Nagle spostrzeg�a, �e w progu stoi Eldar, trzymaj�c si� kurczowo futryny. Musia� tam sta� ju� jakl� czas, bo zdawa�o jej si� przed chwil�, �e s�yszy skrzypni�cie drzwi, ale zaj�ta nie spojrza�a nawet w tamt� stron�. Patrzy� na Irmelin troskliwie pomagaj�c� kt�remu� biedakowi u�o�y� si� w ��ku i nie sprawia� wra�enia zaskoczonego. Bardziej chyba zdumia�o go to, �e widzi Villemo w podobnej sytuacji. Mo�e nie by�a wobec chorych zbyt troskliwa, ale nie potrzebowa� specjalnej przenikliwo�ci, by zauwa�y�, �e za jej ci�tym s�ownictwem i szorstkim zachowaniem kryje si� g��bokie zrozumienie i wsp�czucie dla cierpienia innych. On sam nie by� w stanie nikomu pom�c, jego si�y zosta�y wyczerpane. Wszystko co m�g� zrobi�, to patrze�, z uznaniem czy bez, tego nie potrafili oceni�. Przypuszcza- lnie i jedno, i drugie, I wtedy zobaczy�, �e Villemo zachwia�a si� i przysiad�a na kraw�dzi ��ka, dr��c na ca�ym ciele. - Co to? - zapyta� szorstko. - Nie mo�esz znie�� widoku n�dzy? Niklas podni�s� g�ow�. - Villemo jada tyle co ptak. Po to, by zapasy z Elistrand dzieli� z innymi. Oddaje to, co jej samej jest niezb�dne. - No, no, popatrzcie - mrukn�� Eldar z grymasem, ale spojrza� na ni� z wyra�nym podziwem. Gdy sko�czyli, IrmeIin zwr�ci�a si� do Eldara: - Jutro rano przy�l� do was wo�nic�. Przywiezie wam j�czmiennej i �ytniej m�ki. B�d� tak mi�y i przyjmij to ze wzgl�du cho�by na twoich krewnych! Eldar patrzy� jej uporczywie w oczy, jakby mierz�c si�y, w ko�cu skin�� ponuro g�ow�. Zbierali si� do wyj�cia. Nie towarzyszy�o im ani jedno s�owo podzi�ki. Ale przecie� nie po to tu przyszli. Villemo po�egna�a swoich przyjaci� po drodze. Nagle bardzo jej si� zacz�o spieszy� do domu. Chcia�a po prostu zacz�� znowu je��. Gdy dosz�a do ko�cio�a, zawaha�a si� chwil�, po czym zawr�ci�a i wesz�a na cmentarz. W zamy�leniu min�a nagrobek Tengela i Silje. Villemo nie zna�a ich. Zatrzyma�a si� natomiast przy innym kamieniu nagrobnym. Prababka Liv... Bardzo d�ugo nikt w rodzinie nie m�g� poj��, �e jej ju� nie ma. Prze�y�a osiemdziesi�t pi�� lat - niezwyk�y wiek. Villemo wspomina�a rozmow� z prababk�, kiedy tamta nie wstawa�a ju� z ��ka. Jednego z ostatnich dni �ycia. Ona sama mia�a wtedy zaledwie dwana�cie lat, lecz s�owa babki zapami�ta�a na zawsze. "Villemo - powiedzia�a wtedy Liv. - Ty wiesz, �e jest was teraz w rodzie Ludzi Lodu troje obdarzonych z�ocisto��tymi, kocimi oczyma. Nie boj� si� z�a, bo tym �adne z was nie zosta�o obci��one, ale wiem, �e z was wszystkich tobie b�dzie najtrudniej". "Dlaczego, babciu?" "Bo masz takie samo gor�ce serce i dusz� jak moja nieszcz�sna kuzynka i przybrana siostra Sol. Ona by�a du�o bardziej obci��ona ni� ty, ale je�li chodzi o reakcje i chatakter, to jestc�cie do siebie przera�aj�co podobne. Pomy�l zawsze co najmniej pi�� razy, zanim co� zrobisz, Villemo! �atwo straci� g�ow�, gdy kto� tak si� we wszystko anga�uje jak ty. Je�li uda ci si� zachowa� r�wnowag�, b�dziesz mia�a �ycie znacznie bogatsze ni� wi�kszo�� ludzi." Villemo kiwa�a g�ow� i serdecznie u�ciska�a prababk�. Kiedy wychodzi�a z pokoju chorej, us�ysza�a pe�en niepokoju szept: "Moja biedna, nieszcz�sna ma�a! Niech B�g b�dzie dla ciebie mi�o�ciwy!" Prababka mia�a racj�. Villemo ju� wtedy wiedzia�a, jak trudno jest zachowa� �yciow� r�wnowag�. Zw�aszcza je�eli ma si� tak� niepohamowan� ochot� rzucania si� we wszelkie szale�stwa �wiata. O nie, Niklas ani Dominik takich problem�w nie mieli. Dlaczego oni tego unikn�li, a jej dusz� wci�� dr�czy niepok�j? Niklas otrzyma� dar w postaci uzdrawiaj�cych r�k. Niezwyk�y i bardzo po�yteczny dar. Dominik potrafi odczytywa�, co kryje si� w ludzkich duszach. Gdyby tak ona posiada�a tak� wspania�� umiej�tno��! Jakie by wtedy �ycie mog�o by� interesuj�ce! Zamiast tego zosta�a naznaczona t� jak�� bezgraniczn� t�sknot�, tym rozdarciem pomi�dzy ch�ciami a mo�liwo�ci� dzia�ania. Villemo westchn�a i podesz�a do kolejnego grobu. TARALD MEIDEN 1601 - 1660. MA��ONKA IRJA MATTIASDATTER 1601 - I669. Irja, babka Irmelin, tak�e ju� odesz�a z tego �wiata. W Grastensholm pozosta�o rozpaczliwie puste miejsce. Rodzinie Lind�w z Ludzi Lodu tak�e ca�kiem niedaw- no przyby� nowy gr�b. Matyldzie, �onie Branda, nie danym by�o si� zestarze�. I zawsze by�a za bardzo korpulentna. Gospodyni� w Lipowej Alei zosta�a teraz drobna Eli, �ona Andreasa i matka Niklasa. Tak�e w Danii babcia Cecylia zosta�a sama. Jej ukocha- ny Alexander zmar�. Cecylia nie przyje�d�a�a ju� tak cz�sto do Norwegii, mia�a ponad siedemdziesi�t lat, wi�c po �mierci Liv to Gabriella najcz�ciej je�dzi�a w odwiedziny do matki. Teraz zreszt� te� tam byli oboje z Kalebem. Pojechali, by zdoby� troch� zbo�a dla Elistrand, i Villemo sama zajmowa�a si� gospodarstwem. Prawd� m�wi�c, robi� to zarz�dca, ale ona jednak pe�ni�a rol� gospodyni i to by�o wa�ne. Wszystkie maj�tki przej�o m�ode pokolenie. Opr�cz Cecylii ze starszych pozosta� jeszcze tylko Brand. W Lipowej Alei nie by�o k�opot�w z zachowaniem rodu. �y� Brand, jego syn Andreas z ma��onk� Eli i ich syn Niklas... Gorzej mia�y si� sprawy w Grastensholm. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e rodowe nazwisko Meiden�w wygasa. Mattias i Hilda mieli tylko jedn� c�rk�, Irmelin. Wygl�da�o na to, �e b�dzie ona ostatni� baron�wn� Meiden, bo inni, nawet dalecy krewni i w Norwegii, i w Danii wymarli ju� dawno temu. Za jaki� czas ten stary baronowski r�d przestanie istnie�. Villemo spojrza�a w stron� Lipowej Alei. Nie by�o tam ju� ani jednej z tych lip, kt�re kiedy� posadzi� Tengel. Na ich miejscu ros�y nowe, ca�kiem zwyczajne, niewinne drzewa. Wraz ze �mierci� Liv sko�czy�a si� ca�a epoka. Epoka, kt�ra zacz�a si� dawno temu w ma�ej, odludnej g�rskiej dolinie w Trondelag. Villemo czu�a jednak, �e dziedzic- two nie wygas�o. Ona sama jest jedn� z tych, kt�rzy je przenosz�. Nici wywodz�ce si� z tamtej nieszcz�snej g�rskiej doliny stworzy�y rozleg�� sie�. Dotar�y tu, do okolic Akershus, do Gabrielshus w Danii i na szwedzki dw�r kr�lewski w Sztokholmie. By�y czasy, �e cz�onkowie rodu w�drowali daleko po �wiecie. A w ka�dym z nich tkwi�o ziarenko z�ego dziedzictwa. Villemo chcia�a z�o�y� tak� sam� obictnic�, jak� kiedy� z�o�y� Tengel: Nie przeka�e dziedzietwa dalej. Nigdy nie wst�pi w zwi�zek ma��e�ski. Wiedzia�a jednak, �e nie wolno jej tak my�le�. Rozumia�a bowiem, �e w�a�nie ona ma przekaza� dalej tak�e inne dziedzictwo. Silje, kt�r� wszyscy uwa�aj� za matk� rodu, mia�a jedyn� c�rk�, Liv. Liv tak�e mia�a tylko jedn� c�rk�, Cecyli�, matk� Gabrielli, kt�ra z kolei by�a matk� Villemo. Tak wi�c by�o obowi�zkiem Villemo postara� si� urodzi� c�rk�, praprawnuczk� Silje. Ale ona ba�a si� tego, nie chcia�a. Po cz�ci ze wzgl�du na przekle�stwo, a po cz�ci dlatego, �e by�a po prostu jeszcze za m�oda na to, by my�le� o dziecku. Zdawa�o jej si� to g�upie i okropne i... nie! Nie chce i ju�! Dobra ma�a Villemo nie dojrza�a jeszcze do spotkania z doros�ym, podniecaj�cym i pe�nym napi�� �yciem. W rzeczywisto�ci za� ona sama ze swoim nienasyconym, nieodpowiedzialnym pragnieniem przyg�d stanowi�a dla swego �ycia najwi�ksze niebezpiecze�stwo. A te jej pob�yskuj�ce ��tym blaskiem oczy, kt�re tak martwi�y ca�� rodzin�? Wkr�tce ju� mia�o si� okaza�, dlaczego w�a�nie oni troje: Niklas, Dominik i Villemo, przynie�li na �wiat takie oczy. ROZDZIA� II Zima zbli�a�a si� wielkimi krokami i starsi ludzie w okolicy byli �miertelnie przera�eni. Ju� dawniej prze�y- wali kl�ski g�odu i dobrze wiedzieli, co to znaczy. Oczywi�cie i Ludzie Lodu, i Meidenowie robili co mogli, lecz ich zapasy tak�e by�y na wyczerpaniu. A co potem? Ostatnie nieurodzaje mia�y zasi�g lokalny. Kl�ski ogarniaj�ce ca�y kraj prze�ywali oko�o roku 1650, a p�niej jako� powszechny g��d omija� Norwegi�. Kraj by� jednak zaludniony nier�wnomiernie, wsie izolowane od siebie i nie by�o roku, �eby jaki� dystrykt nie g�odowa�. W parafii Grastensholm i najbli�szej okolicy zbiory by�y marne ju� od kilku lat z rz�du, a zatem nadchodz�ca zima wszystkich nape�nia�a l�kiem. W kilka tygodni po wyprawie trojga m�odych do Svartskogen wr�ci� z Danii Kaleb, a wraz z nim przyp�yn�� statek za�adowany zbo�em z Gabrielshus. Gabriella zosta�a w Danii. Jej matka, Cecylia, cz�sto si� teraz przezi�bia�a, ostatnio tak�e niedomaga�a, wi�c Gabriella postanowi�a sp�dzi� z ni� najgorszy zimowy czas. Kalebowi towarzyszy� natomiast m�ody Tristan, syn Tancreda. Tristan mia� pi�tna�cie lat i wszystkie w�a�ciwe temu wiekowi zmartwienia. Wyr�s� na wysokiego ch�opca z mn�stwem orzechowobr�zowych lok�w, kt�rych nienawidzi�. "C� za s�odki ch�opiec! - szczebiota�y damy na du�skim dworze. - Istny cherubinek!" Chocia� Tristan mia� w sobie niewiele z cherubina. Jego rysy i ca�a sylwetka �wiadczy�y, i� ch�opiec jest w okresie dojrzewania, zdawa�o si� �e nic do niczego nie pasuje. N�ka�y go pryszcze i w najmniej odpowiednich momentach oblewaj�ce twarz rumie�ce. Po- ci�y mu si� d�onie, a ponad wszystko interesowa�y go kobiety. Spogl�da� na nie ukradkiem z ciekawo�a�, obrzydzeniem i t�sknot�. Na wszystkie, od najbrudniejszej dwunastoletnicj �winiarki do uperfumowanej damy dworu. Po nocach miewa� sny, na kt�rych wspomnienie p�on�� ze wstydu. Sam �cieli� swoje ��ko, by pokoj�wki nie widzia�y plam na prze�cieradle, i przeklina� g�os, kt�ry nieustannie go zawodzi� i zawsze gdy Tristan chcia� si� doro�le w��czy� do konwersacji, przechodzi� w piskliwy falset. Statek z tak� ilo�ci� ziarna w �adowniach nie m�g� wej�� do portu w Christianii. Nie obroniliby tam �adunku. Przybili wi�c do brzegu w ma�ej zatoce, mo�liwie jak najbli�ej Grastensholm. Zrz�dzeniem losu, czy te� mo�e z naturalnych powod�w, wypad�o to w tym samym miejscu, w kr�rym chory z nienawi�ci do brata Kolgrim zwabi� ma�ego Mattiasa na tratw�. O tym jednak ani Kaleb, ani Tristan nie wiedzieli. Sprowadzili konny transport z Grastensholm, Elistrand oraz Lipowej Alei i pod os�on� nocy przewie�li �adunek do domu, a statek odp�yn�� do Christianii. Nie odczuwali wyrzut�w sumienia wobec g�oduj�cej ludno�ci dystryktu Akershus, �e si� ukrywaj�. Mieli przecie� do wykarmienia ca�� w�asn� parafi�. Villemo prowadzi�a jeden z woz�w, co Kaleb przyjmo- wa� z u�miechem. W�a�ciwie ta jego szalona c�rka powinna by�a urodzi� si� ch�opcem, my�la�. Taka niezale�na i pewna siebie. Z drugiej jednak strony wyrasta�a na bardzo poci�gaj�c� kobiet�, wi�c mo�e by�oby troch� szkoda. Zauwa�y�, �e zacz�a znowu normalnie je��, i za- stanawia� si�, co j� sk�oni�o do zmiany postanowienia. W ka�dym razie cieszy� si� z tego. Widzia� Villemo i Tristana w mroku na siedzeniu dla wo�nicy. Dalekie gwiazdy migota�y na jesiennym niebie. Villemo nie przestawa�a m�wi�, opowiada�a z dum� i otwano�ci�: - Byli�my w Svartskogen, wiesz. Chyba pami�tasz Svanskogen? - Oczywi�cie - odpar� Tristan swoim piskliwym g�osem. - To tam mieszkaj� ci straszni ludzie, kazirodcy i wszelkie mo�liwe szumowiny. - No, nie wszyscy z nich s� tacy - przerwa�a mu Villemo pospiesznie. - Okropnie by�o na nich patrze�, oni po prostu konali z g�odu. Nie chcieli prosi� o pomoc i z pocz�tku kiedy przyszli�my, byli w�ciekli, ale w ko�cu przyj�li jedzenie. Uratowali�my ich. - Byli wam pewnie wdzi�czni? - Och, nie s�dz� - powiedzia�a Villemo cokolwiek za g�o�no. - S�ysza�am we wsi, �e m�wi� o nas: "Rozpuszczeni smarkacze, kt�rzy rzucili si� na nas z udawan� trosktiwo�ci� po to, by mogli si� sami lepiej poczu�". Nazywaj� nas fa�szywymi samarytanami. A to nieprawda. To oczywiste, �e cz�owiekowi jest mi�o, kiedy zrobi dobry uczynek, a1e nam naprawd� chodzi�o o nich. A nie o w�asne dobro, jak twierdz�. Ja si� zreszt� nie przejmuj� takim g�upim gadaniem. Tristan zerka� na ni� spod oka. W jej g�osie by�o co�... jakby skr�powanie. - A poza tym musimy tam jeszcze pojecha�, �eby zobaczy�, jak sobie daj� rad� - m�wi�a dalej. - I zawie�� im jeszcze troch� ziarna. Pojcdziesz z nami? Ogarn�a go fala l�ku i jakiego� niezwyk�ego podniecenia. Rumieniec obla� mu twarz. - Do Svartskogen? Ja... nie wiem. Ju� si� jednak zdecydowa�. Pragnienie wra�e� by�o silniejsze ni� l�k czy nawet niech��. - A dlaczego twoja siostra Lena nie przyjecha�a? - dziwi�a si� Villemo, swoim zwyczajem �mieniaj�c nieoczekiwanie temat. - Lena? - Tristan prychn�� przeci�gle. Ju� si� tak bardzo nie ba� rozmowy. Na og� miewa� wra�enie, �e s�owa s� jak �aby spadaj�ce na ziemi�. Ale urok i otwarto�� Villemo budzi�y w nim pnczucie bezpiecze�stwa. - Lena �wiata bo�ego wok� siebic teraz nie widzi. Jest zakochana i pewnie wkr�tce wyjdzie za m��. - O, co ty m�wisz? Ale to, oczywi�cie, nic dziwnego Lena sko�czy�a ju� chyba dwadzie�cia jeden lat. - Za kogo? Tristan owija� jaki� znienawidzony lok wok� palca. W ten spos�b dodawa� sobie zazwyczaj odwagi. - Wiesz, kiedy ojciec i matka byli m�odzi, mama zajmowa�a pewn� pozycj� w domu Corfitza Ulfeldta i c�rki Christiana IV, Leonory Christiny... - Tak, s�ysza�am o tym. A co si� potem z nimi sta�o? - Z mam� i ojcem? - Nie, z tamtymi. - A! Corfitz Ulfeldt sko�czy� marnie. Ale te� zas�u�y� na to, oszust i zdrajca, a poza tym zadufany w sobie i nieprzyjemny dla ludzi. Tak wszyscy m�wi�. Tristan przez ca�y czas dotyka� palcami twarzy lub w�os�w. Villemo by�a zdziwiona, �e si� na dodatek nie j�ka. Mo�na by�o si� tego spodzrewa� po kim� tak nerwowym. Ale szczerze lubi�a swego najm�odszego kuzyna. By� chyba tylko troch� za bardzo rozpieszczany przez rodzin�, jedyny i ostatni m�ski potomek paladin�w. Chyba niewiele wiedzia� o �yciu paza du�skim dworem. Ch�opiec opowiada� dalej: - Ulfeldt by� �le widziany zar�wno w Danii, jak i w Szwecji, wabec tego uciek� do Niemiec. Lecz tak�e i tam by� prze�ladowany, nie zazna� nigdzie spokoju i umar� w samotno�ci, opuszczony, na ma�ym statku na rzece. Zdaje si� na Renie, ale nie wiem. - Marsza�ek dworu i nagle... takie rzeczy, samotna �mier�! Jego upadek by� rzeczywi�cic wielki - rzek�a Villemo zamy�lona. - Ale sam sobie by� winien. A co z kr�lewsk� c�rk�? - o�ywi�a si�. - Z Leonor� Christin� los obszedl si� niewiele lepiej, i to ju� niesprawiedliwe, bo to by�a osoba z klas�. Tak m�wi� mama i ojciec. Dumna i zarozumia�a w stosunku do wi�kszo�ci ludzi, ale obdarzona niebywa�� si�� duchow�, a panadto bezwzgl�dnie wierna i lojalna wobec tej kreatury, swego m�a. Ona jeszcze �yje, lecz ma��onka Fryderyka III, Sofia Amalia, nienawidzi jce tak strasznie, �e kaza�a j� zamkn�� w Bl�kitnej Wie�y, gdzie biedaczka siedzi ju� dziesi�ty rok, Wilgotna jesienna mg�a osiada�a im na twarzach, kiedy mijali podmok�� ��k� w dolinie. Villemo lubi�a mg��. Mg�a stwarza taki niezwyk�y, czarodziejski nastr�j, a ksi�yc i gwiazdy staj� si� blade i niesamowite spoza g�stej zas�ony. Gdyby prababka Liv wiedzia�a o tych jej zachwytach, by�aby powa�nie zmartwiona. Bo to za bardzo przypomina�o reakcje Sol i jej poci�g do niesamowitych zjawisk. - No tak - wtr�ci�a Villemo. - Wybacz, �e ci przerywam, ale mia�e� opawiedzie� o wielkiej mi�o�ci Leny. - Tak. No wi�c nasza mama, Jessica, w m�odo�ci pracowa�a w domu Ulfeldta - podj�� sw� opowie�� wci�� skr�powany Tristan. - By�a opiekunk� jednej z jego c�rek, ma�ej Eleonory Sofii. Teraz jest to ju� doros�a osoba, ale nigdy naszej mamy nie zapamnia�a. Na zawsze pozosta�y przyjaci�kami. Eleonara Sofia jest zar�czona ze szlachcicem nazwiskiem Lave Beck. Tega lata zaprosi�a Len� do maj�tku owego Becka w Skanii, a tam moja siostra spotka�a jego przyjaciela, m�odego dworzanina kr�la Karola XI. Nazywa si� Orjan Stege. Lena nie m�wi o niczym innym. Tristan opowiada� tak szybko i z takim o�ywieniem, �e Villemo ledwo za nim nad��a�a, ale zdawa�o jej si�, �e istot� ca�ej historii pojmuje. - Twoi rodzice, wuj Tancred i ciocia Jessica, godz� si� na ten zwi�zek? - O tak! I babcia Cecylia tak�e. Jedyne co ich martwi, to fakt, �e Lena b�dzie musia�a wyjecha� do Szwecji, je�eli wyjdzie za tego Orjana Stege. Wiesz ptzecie�, �e Skania nale�y teraz do Szwecji. - Tak, wiem. Musia�o w ko�cu do tego doj��. Ale najbardziej to ja si� ciesz�, �e Trondelag i Romsdal wr�ci�y do Norwegii. My przecie� pochodzimy z Tron- delag, jak z pewno�ci� wiesz. Czu�am si� troch� jakby pozbawiona korzeni, kiedy Trondelag znajdowa�o si� po niew�a�ciwej stronie granicy. - Pozbawiona korzeni? - zachichota�. - S�uchaj, czy to prawda ta ca�a historia o dolinie Ludzi Lodu? �e nasi przodkowie �yli na pustkowiu, o g�odzie i ch�odzie, w krainie mroku? I �e prababcia Liv tam si� urodzi�a? - Oczywi�cie, �e prawda! M�j ojciec, Kaleb, tam by�. Wra�enie by�o tak wstrz�saj�ce, �e nigdy tego nie zapomni, tak m�wi. Na tych g�rskich pustkowiach musieli pochowa� Kolgrima, wuja Irmelin. I przynie�li rannego Tarjei do domu, nie�li go przez ca�� Norwegi�. - Tarjei... On by� dziadkiem Dominika - rzek� Tristan, nagle zamy�lony. - Mia�aby� ochat� zobaczy� t� dolin�, Villemo? - Nie wiem. Czasami. Kiedy jest lato i du�o �wiat�a, s�o�ce grzeje i wszystko jest pi�kne, wtedy my�l�, �e mog�abym tam pojecha�, bo ta dolina wydaje mi si� miejscem niezwyk�ym i podniecaj�cym. AIe kiedy noc� le�� w ��ku i s�ysz�, jak zimowy wicher zawodzi na dworze... wtedy jaka� d�o� zaciska si� wok� mega serca. Z �alu i smutku po tych wszystkich, kt�rzy le�� tam martwi i opuszczeni. Zastanawiam si�, jak oni mogli tam �y�. Wtedy kul� si� pod ko�dr� i wdzi�czna jestem Tengelowi i Silje, �e przenie�li si� tutaj. W przeciwnym razie nadal by�my tam pewnie mieszkali. Zreszt� nie, dolina zosta�a przecie� spustoszona. A ty, Tristan, masz ochot� tarn pojecha�? - N-nie! - odpar� ch�opiec z oci�ganiem. - Ja chyba nie jestem stworzony do �ycia na pustkowiu. - Delikatny paniczyk - ro�e�mia�a si� Villemo z�o�- liwie. - Dworzanin! - Nie, no wiesz co... - zacz�� Tristan energicznae, ale g�os mu si� za�ama�, wi�c i on wybuchn�� �miechem. Gwiazdy zaczyna�y ju� bledn��, gdy wozy datar�y do u�pionej wsi. Wyra�nie �wieci�y jeszcze tylko dwie najwi�ksze. Villemo nazywa�a je Gwiazda Wieczorna i Gwiazda Poranna, bo innych nazw nie zna�a. Powiod�a wzrokiem po grzbietach wzg�rz. Ciekawe, co te� robi� ludzie mieszkaj�cy w le�nej zagrodzie? Mo�e szykuj� si�, by pom�ci� �mier� krewniaka z�apanego na kradzie�y w Grastensholm? Zachowywali si� ostatnio tak spokojnie. �adne nie pokaza�o si� na dole we wsi. To gro�na cisza... Kaleb by� zaniepokojony: - Villemo, ty naprawd� chcesz jecha� do Svartskogen? Przecie� wiesz, �e to nie jest przyjemne miejsce. - Nie ma tam nic niebezpiecznego, a paza tym b�dzae nas czworo. Niklas i Tristan, Irmelin i ja. - Mogliby to przecie� zrobi� parobcy. - Nie. Oni s� w�a�nie �li na parobk�w za te strza�y. My ich znamy, b�dzie wi�c lepiej, je�li to my pojedziemy. - W takim razie jad� z wami. - To naprawd� nie jest potrzebne, ojcze. Zreszt� wszystko jest ju� za�adowane na w�z. - Ale czy ta sukienka nie jcst za dobra, skoro masz siedzie� na workach ze zbo�em? - Nie mia�am akurat innej czystej. B�d� uwa�a� - odpar�a Villemo pospiesznie. - Nied�ugo wr�cimy. Wybieg�a, zanim zd��y� wytoczy� powa�niejsze ar- gumenty. Siedzia�a na wozie razem z pazosta�� tt�jk� i trz�s�a si� na kiepskiej le�nej drodze. Dwa wo�y ci�gn�y �adunek, a fura skrzypia�a �a�o�nie. Niecierpliwie wypatrywa�a znak�w, kt�re mog�yby wskazywa�, czy zbli�aj� si� do celu. Wprost nie mog�a usiedzie� spokojnie. Ale u ludzie si� uciesz�! Teraz b�d� zabezpieczeni na zim�. Do w�ze�ka, kt�ry wioz�a ze sob�, nawk�ada�a r�nych dobrych rzeczy... I oto ukaza�o si� Svartskogen z niskimi, ciemnymi zabudowaniami, ciemniejszymi ni� inne budynki we wsi, bo las stanowi� os�on� od wiatru i smo�a, kt�r� je smarowano, trzyma�a si� tu d�u�ej. Dym unosi� si� nad dachami, mieszka�cy zaj�ci byli prac�. Wpatrywa�a si� w zagrad� troch� skr�powana. Mieszka�cy Svartskogen przyj�li ich w milczeniu, ze �ci�gni�tymi twarmmi. Villemo zna�a ich teraz wszystkich, wypyta�a s�u�b� w Grastensholm o imiona i stopie� pokrewie�stwa. Rozpoznawa�a ojca Eldara i Gudrun, zaci�tego przygaszonego m�czyzn�, kt�ry zapewne nie zazna� wiele rado�ci w �yciu. W ko�cu cz�owiekowi zaczyna sprawia� przyjemno�� zatruwanie sobie samemu �ycia na z�o�� wszystkim innym. Przy kuchni sta�a jego �ona o zdefornowanej licznymi porodami figurze. Kr�ci�y si� przy niej na wp� doros�e dzieci, najwyra�niej czekaj�ce na jedzenie. Na �awie przy stole siedzieli dwaj m�czy�ni. Byli to bracia ojca Eldara, obaj starzy kawalerowie, Villemo wiedzia�a, �e w domu obok mieszkaj� ci, kt�rych spo�eczno�� odrzuci�a, potomkowie zrodzonych z grzechu... Dwie rodziny z liczn� gromad� doros�ych syn�w. Villemo widywa�a ich czasami i na pierwszy rzut oka nie postrzega�a w nich niczego dziwnego. Ale co kry�o si� w ich duszach, tego, oczywi�cie, wiedzie� nie mog�a. M�wiono, �e s� troch� dziwni. Ale pewnie i ona by�aby dziwna, gdyby w jej rodzinie zdarzy�o si� co� tak nienormalnego i odpychaj�cego, przekonywa�a sama siebie. Je�li ju� nie z innego powodu, to cho�by ze zmartwienia. Przepe�niona uczuciem jakiej� niezrozumia�ej pustki wysz�a na dw�r, by pom�c roz�adowa� w�z. Czego w�a�ciwie szuka�a tu w tym lesie? Naprawd� nie by�a w stanie zrozumie� swojego post�powania. Na wynios�ym zboczu ponad domami sta�o rodze�stwo, Eldar i Gudrun, ka�de ze swoj� wi�zk� chrustu. - To znowu te przekl�te smarkacze z rodu Ludzi Lodu - stwierdzi�a Gudrun mru��c gniewnie oczy. - Znowu maj� ochot� poczu� si� wa�ni i szlachetni? Eldar nie odpowiada�. Jego twarz by�a jak kamie�. - Taka jestem na nich w�ciek�a - m�wi�a dalej Gudrun. - Mam ochot� da� im nauczk� raz na zawsze. Zap�aci� im za wszystko. - To znaczy, za co? - zapyta� Eldar cierpko. - Dobrze wiesz. Za wszystkie upokoraenia, za t� troskliwo��, kt�ra stoi mi ko�ci� w gardle. B�d� musieli zap�aci� za wszystko, co nam zabrali. - Jako� nie mog� sobie przypomnie�, �eby przedtem tu przychodzili z wyj�tkiem tej ostatniej wizyty, niedawno. Ale te� dzi�ki nim unikn�a� �mierci. - Eldar! Co z tob�? - Nic. Chyba po prostu po tej d�ugiej nieobecno�ci patrz� na �wiat troch� inaczej. - Mnie te� tutaj nie by�o przez wiele lat. Ale ja nie zmieni�am pogl�d�w! - Nie, ty nie - przyzna� Eldar z wyra�n� niech�ci�. Gudrun by�a w Christianii. �ycie, jakie tam wiod�a, trudno by nazwa� pi�knym. Teraz wr�ci�a do domu. By�a chora i wyniszczona, wi�c klienci ju� jej nie chcieli. Gdy zdj�a ubranie, nikt nie m�g� mie� z�udze� co do stanu jej zdrowia. Wci�� jednak by�a kobiet� przyci�gaj�c� wzrok, z oczami, w kt�rych czai�o si� co� dzikiego, i z lekko kr�conymi w�osami, kt�re si�ga�y jej do kolan. Gdy mowu zacz�a si� lepiej od�ywia�, figura nabra�a powabnych kr�g�o�ci. Ale �wierzb i jeszcze znacznie gorsze dolegliwo�ci szpeci�y to m�ode cia�o, co wprawia�o j� we w�ciek�o��. Dop�ki by�a zdrowa, prowadzi�a w Christianii weso�e �ycie. Svartskogen uwa�a�a za ostatni� dziur�, ale teraz by�o to jedyne miejsce, w kt�rym mog�a si� schroni�. W oczach Gudrun pojawi�y si� b�yski, kt�re zaniepo- koi�y Eldara. - Mo�e bym mog�a... - Co ty knujesz? - uci��. - Mo�e bym mog�a ich troch� naznaczy�? - Co przez to rozumiesz? - Tego szczeniaka, tam - roze�mia�a si� zimno. - Jak my�lisz, co powie jego wytworna todzina, kiedy on wr�ci do domu ze wstydliw� choroh�? - Gudrun! Czy� ty oszala�a? Nie mo�esz tego zrobi�! - Ty nie wiesz, co ja rnog� - odpar�a zaczepnie. - Niklas z Lipowej Alei? On nigdy ci nie ulegnie. Nigdy! - O, wiem o tym. Tote� wcale nie jego mia�am na my�li. - Tak? A kogo? Eldar spojrza� w d� na m�odych ludzi uwijaj�cych si� pomi�dzy wozem i spichrzem. Nikt z domownik�w im nie pomaga�. - My�lisz o tym m�odym ch�opcu, tam? Kto to jest? - A ja wiem, kto. Nasze siostry go pozna�y. To jeden z Du�czyk�w. Paladin. - Ale�, na Boga! Nie mo�esz tego zrobi�! Ja... Ja ci zabraniam! Popatrzy�a na niego ch�odno. - To okropne, jak ty si� zachowujesz! Masz mo�e jakie� specjalne powody, �e tak ci zale�y? - Nie b�d� idiotk�! Czy ty nie rozumiesz, co chcesz na nas �ci�gn��? Nie do�� ju� mamy prze�ladowc�w? - Masz na my�li Woller�w? A co oni maj� z tym wsp�lnego? Chod�, zejdziemy na d�. - Nie, nie p�jd�, dop�ki oni tam s�. - To id� sama. - Gudrun, zostaw tego ch�opca w spokoju! Tylko nieszcz�cie z tego wyniknie. - Dla nich, tak. O to mi w�a�nie chodzi. - Dla nas tak�e. Nie wolno ci tego robi�! Zabij� ci�, je�eli mnie nie pos�uchasz! Podesz�a do niego z gro�n� min�. - Eldar, sk�d nagle u ciebie taka s�abo��? - To nie s�abo��, nie cierpi� ich tak samo jak ty. To rozs�dek, Gudrun! ��dza zemsty w jej wzroku i up�r ust�pi�y miejsca rezygnacji. - Dobrze, niech b�dzie, dam mu spok�j. Ale teraz id�. A ty? - Nie. Nie mog� na nich patrze�. Poczekam, a� sobie p�jd�. Gudrun zbieg�a lekko �cie�k� w d� i wesz�a na podw�rko. - Oj, oj! - zawo�a�a szyderczo. - A co to? W�drowni kramarze do nas zawitali? Oczy Villemo, kt�re na moment rozb�ys�y nadziej�, natychmiast zgas�y. Wyja�ni�a, jak mog�a najuprzejmiej, z czym tu przybyli. - Jakie to wspania�omy�lne - powiedzaa�a Gudrun,