9667

Szczegóły
Tytuł 9667
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9667 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9667 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9667 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

HAMMOND INNES Ziemia, kt�r� B�g da� Kainowi Tytu� orygina�u THE LAND GOD GAVE TO CAIN (t�um. Stanis�aw Zieli�ski) 1992 Przedmowa autora �Ziemia, kt�r� B�g da� Kainowi� jest wynikiem dw�ch moich podr�y na Labrador. Pierwsza odby�a si� w roku 1953, tu� przed wielkimi mrozami. W owym czasie Kolej Rudy �elaznej by�a jeszcze w budowie, gdy� po�o�ono tory w kierunku p�nocnym tylko do Mili 250. Obejrza�em t� lini� w ca�o�ci, od stacji ko�cowej w Seven Islands nad rzek� �w. Wawrzy�ca a� po ob�z geologiczny przy Burnt Creek, o 400 mil w g��b kraju, mieszka�em w bazach odcinkowych, podr�owa�em najpierw poci�giem i drezynami, potem ci�ar�wkami, samochodami i pieszo, a w ko�cu wodnop�atowcami puszcza�skich pilot�w, a nawet helikopterem. To, �e mog�em przemierzy� takie obszary i tak gruntownie obejrze� kraj, kt�ry niewielu bia�ych widzia�o przed zbudowaniem kolei, zawdzi�czam przede wszystkim Kanadyjskiej Kompanii Rudy �elaznej oraz Kolei Quebec - P�nocne Wybrze�e i Labrador, i jestem bardzo zobowi�zany tym instytucjom za zapewnienie mi wyj�tkowych udogodnie� oraz za to, �e z tak� uprzejmo�ci� nalega�y, abym by� ich go�ciem w obozach. Po uzyskaniu tych udogodnie� by�o ju� moj� rzecz� da� sobie jako� rad�, i w tym nie by�em nigdy pozbawiony przyjaci� - szczeg�lnie spo�r�d in�ynier�w, mi�dzy kt�rymi �y�em. Poza tym byli te� piloci, radiotelegrafi�ci i sami robotnicy; wszyscy bez wyj�tku zadawali sobie wiele trudu i nara�ali si� na osobiste niewygody, aby ukaza� mi mo�liwie najpe�niejszy obraz tego zadziwiaj�cego przedsi�wzi�cia. S� oni zbyt liczni, by ich wymienia� indywidualnie, lecz na wypadek, gdyby mieli czyta� te s�owa, pragn��bym, aby wiedzieli, �e wspominam ich �ywo i serdecznie, bo byli prawdziwymi lud�mi. Chcia�bym te� podkre�li�, �e o ile musia�em tu u�y� pewnych tytu��w administracyjnych, to nazwiska i charaktery os�b zajmuj�cych te stanowiska w ksi��ce, jak r�wnie� ich czyny, s� ca�kowicie zmy�lone. Drugie odwiedziny nast�pi�y w trzy lata p�niej, kiedy ksi��ka by�a ju� na wp� uko�czona. W drodze do kraju Eskimos�w, na p�nocno-zach�d od Zatoki Hudsona, zatrzyma�em si� w Goose - przede wszystkim, a�eby sprawdzi� m�j opis tej odosobnionej spo�eczno�ci, a tak�e, by opracowa� odpowiednio ��czno�� radiow� wyprawy. Tam pan Dou-glas Ritcey z Radio Goose, kt�ry sam jest kr�tkofalowcem, okaza� mi wielk� pomoc i pragn��bym tu zanotowa�, �e pozwoli� mi pos�u�y� si� swym w�asnym wyposa�eniem radiowym przy opisie sprz�tu Leddera. Og�em przeby�em 15 000 mil w poszukiwaniu materia��w do tej ksi��ki i by�a to jedna z moich najbardziej interesuj�cych w�dr�wek. Mam szczer� nadziej�, �e w wyniku tego uda�o mi si� odtworzy� obraz jednej z ostatnich budowanych jeszcze wielkich kolei, rodzaju ludzi, kt�rzy j� budowali, a tak�e - co nie jest najmniej wa�ne - da� pewne poj�cie o pos�pnym i surowym charakterze samego Labradoru. CZʌ� PIERWSZA Wiadomo�� radiowa - Pan si� nazywa �an Ferguson? - Pytanie to zosta�o mi rzucone z chmury kurzu; podnios�em g�ow� znad teodolitu i ujrza�em jeden z Land-Rover�w przedsi�biorstwa, kt�ry zatrzyma� si� za mn�. Motor warcza�, a kierowca wychyli� swoj� poczerwienia�� od s�o�ca twarz zza szyby przedniej. - W porz�dku. Wskakuj pan. Wzywaj� pana do biura. - O co to idzie? - Nie wiem. Powiedzieli, �e pilne, i przys�ali mnie po pana. Pewnie co� pan pokr�ci� z poziomami i tor startowy wypad� krzywo - wyszczerzy� z�by. Stale pr�bowa� podkr�ca� m�odych in�ynier�w. Wpisa�em cyfry do notatnika, krzykn��em do cz�owieka trzymaj�cego dr��ek, �e to nie potrwa d�ugo i wsiad�em do auta, po czym odjechali�my po nier�wnym gruncie, ci�gn�c za sob� smug� py�u. Biuro Kompanii znajdowa�o si� w miejscu, gdzie stary tor startowy ko�czy� si�, a nasz nowo budowany zaczyna�. By� to du�y drewniany barak o dachu z blachy falistej, a kiedy wszed�em do �rodka, poczu�em gor�co jak w piecu, bo tamtego roku we wrze�niu by�o w Anglii bardzo upalnie. - No, jest pan nareszcie. - Pan Meadows, naczelny in�ynier, wyszed� mi na spotkanie. - Przykro mi, ale mam dla pana niedobre wiadomo�ci. - Huk startuj�cego samolotu zatrz�s� barakiem i poprzez �w ha�as dos�ysza�em dalsze s�owa: - Telegram do pana. W�a�nie przekazali go przez telefon. - Wr�czy� mi kartk� papieru. Wzi��em j� z nag�ym z�ym przeczuciem. Wiedzia�em, �e to musi dotyczy� mojego ojca. Depesza by�a napisana o��wkiem: Przyje�d�aj natychmiast. Ojciec bardzo �le. Ca�uj�. Matka. - Czy pan nie wie, kiedy jest nast�pny poci�g do Londynu? Zerkn�� na zegarek. - Za jakie� p� godziny. Mo�e pan jeszcze zd��y�. - W jego g�osie brzmia�o niezdecydowanie. - Zdaje si�, �e pan mia� ju� urlop ze trzy miesi�ce temu w zwi�zku z ojcem. Czy pan jest pewien, �e to co� powa�nego? To znaczy... - Bardzo �a�uj�, ale musz� jecha�. - A potem poniewa� milcza�, uzna�em, �e powinienem mu to wyja�ni�. - M�j ojciec by� ci�ko ranny na wojnie podczas lotu bombowego. By� radiotelegrafist� i dosta� od�amkiem granatu w kark. Ma sparali�owane nogi i nie mo�e m�wi�. M�zg te� by� uszkodzony. - Bardzo mi przykro. Nie wiedzia�em. - W bladych oczach pana Meadowsa pojawi�o si� wsp�czucie - Oczywi�cie, �e pan musi jecha�. Dam panu Land-Rovera, �eby pana odwi�z� na stacj�. Uda�o mi si� zd��y� na poci�g i w trzy godziny p�niej by�em w Londynie. Przez ca�� drog� my�la�em o ojcu i �a�owa�em, �e nie mog� go sobie przypomnie� takim, jakim by� w czasach mojego dzieci�stwa. Ale nie mog�em. Ten okaleczony, bezmowny wrak ludzki, obok kt�rego dorasta�em, przes�ania� wszystkie moje wcze�niejsze wspomnienia i pozosta�o mi tylko og�lne wra�enie krzepkiego, dobrego cz�owieka. Mia�em zaledwie sze�� lat, kiedy wst�pi� do RAF-u i poszed� na wojn�. Kiedy by�em w domu, przychodzi�em czasem do niego i siadywali�my razem w tym pokoju na pi�trze, gdzie mia� radio. Jednak�e ojciec �y� we w�asnym �wiecie i chocia� porozumiewa� si� ze mn� za pomoc� kartek, zawsze mia�em wra�enie, �e mu przeszkadzam. S�siedzi uwa�ali go za troch� pomylonego, i poniek�d sprawia� takie wra�enie przesiaduj�c dzie� po dniu w swoim fotelu na k�kach i nawi�zuj�c ��czno�� z innymi kr�tkofalowcami. Utrzymywa� kontakt g��wnie z Kanad� i raz, kiedy zaciekawiony tym zacz��em wypytywa� o przyczyn�, ogarn�o go podniecenie; z jego zmasakrowanej krtani doby�y si� dziwaczne, bez�adne odg�osy, a du�a, ci�ka twarz poczerwienia�a z wysi�ku, jaki czyni�, aby mi co� wyja�ni�. Pami�tam, i� poprosi�em go �eby napisa� to, co chce powiedzie�, ale podana mi przeze� kartka brzmia�a po prostu: �Zanadto skomplikowane. To d�uga historia�. Oczy jego pow�drowa�y ku p�ce, na kt�rej trzyma� ksi��ki o Labradorze, a twarz przybra�a dziwnie zawiedziony wyraz. I potem, ilekro� by�em u niego, zawsze mia�em w pami�ci fakt, �e s� tam owe ksi��ki i wielka mapa Labradoru wisz�ca na �cianie nad nadajnikiem. Nie by�a to mapa drukowana. Narysowa� j� sam, kiedy przebywa� w szpitalu. My�la�em o tym wszystkim spiesz�c dobrze znan� ulic� 1 zastanawia�em si�, czy jest jaka� istotna przyczyna jego zainteresowania Labradorem, czy te� wi��e si� to z jego stanem umys�owym. Pocisk mu rozora� czaszk� i lekarze m�wili, �e m�zg jest trwale uszkodzony, chocia� robili, co mogli, �eby ojca wyleczy�. S�o�ce ju� zasz�o i ca�a nasza strona ulicy by�a pogr��ona w cieniu, tak �e przypomina�a zwarty ceglany mur. Ta jednolito�� zasmuca�a mnie i nie�wiadomie zwolni�em kroku wspominaj�c tamten pok�j i klucz Morse�a na stole, i to jak ojciec upar� si�, aby wymalowano na drzwiach znak wywo�awczy jego stacji. Matka nie rozumia�a go w gruncie rzeczy. Nie mia�a jego wykszta�cenia i nie mog�a poj��, jak rozpaczliwie potrzebny mu by� ten pok�j radiowy. Chyba wtedy wiedzia�em, �e ju� nigdy nie zobacz� go w tym pokoju. Furtka i drzwi naszego domu by�y pomalowane na czerwono i tylko to odr�nia�o go od s�siednich; kiedy zbli�a�em si�, zauwa�y�em, �e zas�ony w oknach na g�rze s� zapuszczone. Matka podesz�a do drzwi i przywita�a mnie spokojnie. - Dobrze, �e przyjecha�e�. - Nie p�aka�a. Po prostu wygl�da�a na zm�czon�, nic wi�cej. - Widzia�e� zas�ony, prawda? Napisa�abym o tym w depeszy, ale nie by�am pewna. Poprosi�am pani� Wright z s�siedztwa, �eby j� nada�a. Ja musia�am czeka� na doktora. G�os mia�a martwy, nie by�o w nim wzruszenia. Dotar�a do kresu d�ugiej drogi. U wej�cia na schody powiedzia�a: - Pewnie chcia�by� go zobaczy�. - Poprowadzi�a mnie prosto do zaciemnionego pokoju i zostawi�a tam. - Zejd� na d�, jak b�dziesz got�w. Naszykuj� ci herbat�. Musisz by� zm�czony po podr�y. Le�a� rozci�gni�ty na ��ku, a bruzdy jego twarzy, tak g��boko wyorane przez lata cierpie�, zdawa�y si� wyg�adzone jakim� cudownym sposobem. Rzek�by�, osi�gn�� wreszcie spok�j i w jakim� sensie by�em dla niego rad. Sta�em tam d�ugo, rozmy�laj�c o jego zmaganiach, widz�c go jasno chyba po raz pierwszy jako dzielnego i odwa�nego cz�owieka. I wtedy zbudzi�o si� we mnie rozgoryczenie i gniew na ci�ki los, jaki mu zgotowa�o �ycie, i na t� niesprawiedliwo��, �e inni przechodz� przez wojn� nietkni�ci. By�em dosy� wzburzony i w ko�cu ukl�k�em przy jego ��ku i pr�bowa�em si� modli�. A potem uca�owa�em zimne, g�adkie czo�o i wyszed�em na palcach, aby zej�� na d� do salonu, gdzie by�a matka. Siedzia�a maj�c przed sob� stoliczek do herbaty i wpatrywa�a si� w niego nie widz�cymi oczyma. Wygl�da�a staro i bardzo krucho. Mia�a za sob� ci�kie �ycie. - To prawie ulga, prawda, mamo? Spojrza�a wtedy na mnie. - Tak, kochanie. Spodziewa�am si� tego, odk�d mia� tamten atak przed trzema miesi�cami. Gdyby by� chcia� po prostu le�e� w ��ku... Ale musia� wstawa� co dzie� i przetacza� si� w swoim fotelu na k�kach do tego pokoju. I przesiadywa� tam o ka�dej porze, zw�aszcza p�nym wieczorem. Od jakiego� tygodnia nie m�g� oderwa� si� od radia. A potem, nalewaj�c mi herbaty, opowiedzia�a, jak to si� sta�o. - To by�o bardzo dziwne i nie przesz�oby mi przez my�l opowiedzie� o tym doktorowi. Nigdy by nie uwierzy� i pewnie chcia�by mi da� jakie� pigu�ki albo co. Na wet teraz nie jestem pewna, czy mi si� nie przywidzia�o. Siedzia�am tutaj i szy�am, gdy nagle us�ysza�am, �e tatu� mnie wo�a. �Matko!� - zawo�a�, a potem jeszcze co�. Nie potrafi� powiedzie� dok�adnie, bo by� w tamtym pokoju, a drzwi mia� zamkni�te jak zwykle. Ale przysi�g�abym, �e zawo�a� �Matko�, a kiedy wesz�am do pokoju radiowego, zasta�am go na nogach. D�wign�� si� z fotela i twarz mia� ca�� czerwon� i posinia�� z wysi�ku. - Jak to, wi�c sta� o w�asnych si�ach? - To by�o nie wiarygodne. Ojciec nie wstawa� od lat. - Tak. Sta� oparty o st� i mia� wyci�gni�t� praw� r�k�. Chyba do �ciany. �eby si� przytrzyma� - doda�a szybko. Nast�pnie powiedzia�a: - Obr�ci� g�ow�, zobaczy� mnie i pr�bowa� co� powiedzie�. A potem twarz skurczy�a mu si� z b�lu. Wyrzuci� z siebie jaki� zd�awiony okrzyk i nagle cia�o mu zwiotcza�o, i upad�. Nie wiem dok�adnie, kiedy umar�. U�o�y�am go na pod�odze staraj�c si�, �eby mu by�o wygodnie. - Zacz�a cicho p�aka�. Podszed�em do niej, ona za� przywar�a do mnie; robi�em, co mog�em, �eby j� uspokoi�, a przez ca�y czas obraz tego zmagania ojca trwa� w moim umy�le. - Co mu nagle kaza�o zrobi� tak rozpaczliwy wysi�ek? - zapyta�em. - Nic. - Spojrza�a szybko na mnie z tak dziwnym, opieku�czym wyrazem, �e si� zdumia�em. - Przecie� musia�o co� by�. I �eby tak odzyska� g�os... nagle, po tylu latach... - Nie mam pewno�ci. Mo�e mi si� przywidzia�o. Chyba tak. - Ale przed chwil� twierdzi�a� z pewno�ci�, �e ciebie zawo�a�. Poza tym posz�a� przecie� na g�r�. Wi�c musia� ci� wo�a�. I zasta�a� go na nogach; widocznie by�a jaka� wa�na przyczyna. - Ach czy ja wiem. Tatu� by� taki. Nigdy nie dawa� za wygran�. Doktor uwa�a... - Czy kiedy wesz�a�, mia� na uszach s�uchawki? - Tak. Ale... Gdzie ty idziesz? Nie odpowiedzia�em, bo by�em ju� za drzwiami i wbiega�em na schody. My�la�em o mapie Labradoru. Matka zasta�a ojca stoj�cego przy stole, z r�k� wyci�gni�t� ku �cianie - a w�a�nie na niej wisia�a ta mapa. Albo mo�e usi�owa� si�gn�� do p�ki z ksi��kami. Sta�a pod map� i by�y na niej tylko ksi��ki o Labradorze. Ojca fascynowa� ten kraj. By�a to jego obsesja. Na g�rze skr�ci�em w lewo i znalaz�em si� pod drzwiami z wymalowanym przez szablon napisem: STACJA G2STO. By�o to co� tak znajomego, �e kiedy pchn��em drzwi, nie mog�em uwierzy�, �e nie zastan� tam ojca siedz�cego przy radiu. Ale fotel na k�kach by� pusty, odstawiony pod �cian�, a biurko, przy kt�rym ojciec zawsze siadywa�, nienaturalnie uporz�dkowane; zwyk�e stosy notatnik�w, czasopism i gazet usuni�to i pouk�adano r�wno na nadajniku. Przejrza�em je pr�dko, ale nie by�o �adnego polecenia, nic zupe�nie. By�em tak pewny, �e znajd� jak�� wiadomo�� albo przynajmniej jak�� wskaz�wk�, co si� zdarzy�o, �e przez chwil� sta�em bezradnie, rozgl�daj�c si� po tym pokoiku, kt�ry tak d�ugo by� jego �wiatem. Wszystko tu by�o dobrze mi znane, a jednak jakie� obce, bo zabrak�o jego, by nada� temu sens. Tylko to si� zmieni�o. Ca�a reszta zosta�a - zdj�cia szkolne, czapki, fotografie z okresu wojny, cz�ci samolot�w z podpisami lotnik�w, kt�rzy byli jego kolegami. A obok drzwi wisia�a ta sama wyblak�a fotografia mojej babki, Aleksandry Ferguson, o surowej twarzy bez u�miechu, po��k�ej nad ciasno zapi�tym stanikiem. Patrzy�em na ni� i zastanawiaj�c si�, czy babka zna�aby odpowied�. Nieraz widzia�em, jak ojciec rzuca� okiem na t� fotografi� czy mo�e na rzeczy wisz�ce pod ni� - zardzewia�y pistolet, sekstans, z�amane wios�o kajakowe i podarty worek brezentowy, a nad nim zjedzon� przez mole czapk� futrzan�? Aleksandra Ferguson by�a jego matk�. Wychowa�a go i jako� zawsze wiedzia�em, �e owe pami�tki pod fotografi� pochodz� z p�nocy Kanady, chocia� nie pami�ta�em, by mi ktokolwiek to m�wi�. Odgrzeba�em w pami�ci niejasny obraz szarego, pos�pnego domu gdzie� na p�nocy Szkocji i gro�nej starej kobiety, co kiedy� przysz�a do mnie noc�. Fotografia nie przypomina�a mi jej wcale, bo pami�ta�em jedynie jak�� odciele�nion� twarz, pochylaj�c� si� nade mn� w migotliwym blasku �wiecy - twarz zimn�, zaci�t�, zasuszon�. A potem zjawi�a si� moja matka i obie zacz�y krzycze� na siebie, dop�ki nie wrzasn��em ze strachu. Wyjechali�my nazajutrz rano i jakby za obop�ln� zgod� ani matka, ani ojciec wi�cej o niej nie napomkn�li. Spojrza�em zn�w na pok�j, z wci�� jeszcze �ywym wspomnieniem owej sceny. A potem popatrzy�em na radioodbiornik, na le��cy obok niego klucz Morse�a i o��wek i tamto wspomnienie pierzch�o. To by�y rzeczy, kt�re dominowa�y nad ca�ym jego �yciem. Razem reprezentowa�y wszystko, co mu pozosta�o, i czu�em, �e jako syn powinienem go dostatecznie rozumie�, aby wy�uska� z nich to co�, co go popchn�o do tak nadludzkiego wysi�ku. My�l�, i� w�a�nie o��wek uprzytomni� mi, �e czego� tu brak. Powinien by� by� jeszcze dziennik radiowy. Zawsze prowadzi� ten dziennik. Oczywi�cie nie taki jak nale�y, po prostu zwyk�y zeszyt do �wicze� szkolnych, w kt�rym zapisywa� r�ne dane - cz�stotliwo�ci poszczeg�lnych stacji i pory ich transmisji, fragmenty prognoz meteorologicznych albo rozm�w radiowych mi�dzy statkami czy cokolwiek b�d� z Kanady, a wszystko to przemieszane z ma�ymi rysuneczkami oraz rzeczami, kt�re mu przychodzi�y do g�owy. W szufladze sto�u znalaz�em kilka takich zeszyt�w, ale brakowa�o mi�dzy nimi bie��cego. Ostatni w nich zapis nosi� dat� pi�tnastego wrze�nia i wype�nia� ca�� stron� bazgranin�, z kt�rej by�o prawie niepodobie�stwem odczyta� co� sensownego. Przewa�a�y tam rysunki przedstawiaj�ce lwy, a w jednym miejscu ojciec napisa�: �C2 - C2 - C2 - gdzie to jest, u licha?� Wpad�y mi w oko s�owa piosenki: Zagubi� si� i odszed� na zawsze kt�re ojciec obwi�d� nazwami - Winokapau, Tishinaka-mau - Attikonak - Winokapau - Tishinakamau - Attikonak - powtarzaj�cymi si� niby co� w rodzaju ornamentu. Przewracaj�c wstecz kartki tych starych dziennik�w stwierdzi�em, �e wsz�dzie jest to samo: osobliwa mieszanina my�li i wyobra�e�, kt�ra uprzytomni�a mi, jak bardzo by� samotny w tym pokoju i jak rozpaczliwie zamkni�ty w sobie. Ale tu i �wdzie wychwyci�em daty i godziny, i stopniowo wy�oni� si� z tego jaki� obraz. Codziennie by� tam zapis na godzin� dwudziest� drug�, niew�tpliwie ta sama stacja nadawcza, bo po tym prawie zawsze wyst�powa� znak wywo�awczy VO6AZ, na jednej za� stronie ojciec napisa�: �VO6AZ nadaje jak zwykle�. P�niej pojawi�o si� nazwisko Ledder - �Ledder donosi� albo �Znowu Ledder� zamiast znaku wywo�awczego. S�owo wyprawa powtarza�o si� kilkakrotnie. Trudno opisa� wra�enie, jakie sprawia�y te chaotyczne stronice. By�y tak niebywa�� mieszanin� fakt�w i nonsens�w, tego, co s�ysza� przez radio, i rzeczy kt�re mu przychodzi�y do g�owy - a wszystko pokre�lone i na wp� zamazane dziecinnymi liniami, zawijasami, dziwacznymi nazwami i rysuneczkami o kszta�cie lw�w, kt�re powtarza�y si� na ka�dej stronie. Psychiatra powiedzia�by pewnie, �e jest to symptomatyczne dla uszkodzenia m�zgu, a jednak wi�kszo�� ludzi kre�li takie gryzmo�y, gdy du�o pozostaje sam na sam ze swoimi my�lami; poprzez to wszystko za� przebiega�a ni� owych transmisji z VO6AZ. Obr�ci�em si� do stoj�cej za mn� szafy na ksi��ki, zawieraj�cej jego bibiotek� techniczn� i wyj��em stamt�d �Spis znak�w wywo�awczych kr�tkofalowc�w�. Wiedzia�em, �e s� w niej spisani wszyscy kr�tkofalowcy-amatorzy na �wiecie, podzieleni na poszczeg�lne kraje, z podaniem ich znak�w wywo�awczych i adres�w. Ojciec kiedy� wyja�nia� mi system tych znak�w. Przedrostek oznacza� miejsce. Na przyk�ad G by�o przedrostkiem dla wszystkich kr�tkofalowc�w brytyjskich. Chcia�em poszuka� Kanady, ale ksi��ka otworzy�a si� prawie automatycznie na Labradorze i stwierdzi�em, �e VO6 jest w�a�nie przedrostkiem dla tego obszaru. Przy znaku VO6AZ widnia�y nazwiska �Simon i Ethel Ledder, zatoka Goose, pisa� na adres oddzia�u Ministerstwa Transportu�. �wiadomo��, �e ojciec by� w bezpo�rednim kontakcie z Labradorem, przyci�gn�a mnie znowu do mapy wisz�cej nad nadajnikiem, a nazwy wypisane na ostatniej stronicy dziennika przebiega�y mi wci�� przez g�ow�: Winokapau - Tishinakamau - Attikonak. Przypomina�o to pierwsze s�owa poematu Turnera, a kiedy pochyli�em si� ponad biurkiem zauwa�y�em, �e ojciec porobi� na mapie jakie� znaki o��wkiem. Mia�em pewno��, �e nie by�o ich jeszcze, kiedy ostatnio siedzia�em z ojcem w tym pokoju. Bieg�a tam kreska z india�skiej osady Seven Islands nad rzek� �w. Wawrzy�ca, kieruj�c si� na p�noc w sam �rodek Labradoru, a nad ni� by�y wypisane o��wkiem litery Q.P.W.& L. Na prawo od niej, mniej wi�cej w po�owie zakre�lono puste miejsce na mapie i tutaj ojciec napisa� s�owa �Jezioro Lwa�, po kt�rych nast�powa� du�y znak zapytania. W�a�nie zauwa�y�em napis �jez. Attikonak� przy du�ym, rozci�gni�tym jeziorze, kiedy drzwi za mn� otworzy�y si� i us�ysza�em czyje� sapni�cie. Obr�ci�em si� i ujrza�em matk� stoj�c� z przestrachem na twarzy. - Co si� sta�o? - zapyta�em. Odpr�y�a si� jakby na d�wi�k mojego g�osu. - Ale mnie przestraszy�e�... Przez chwil� my�la�am... - Urwa�a i nagle u�wiadomi�em sobie, �e w�a�nie w ten spos�b sta� m�j ojciec, opieraj�c si� o st�, z r�k� wyci�gni�t� do mapy Labradoru. - To by�a mapa, prawda? - podnieca�a mnie nag�a pewno��, �e w�a�nie mapa poderwa�a go na nogi. Cie� przemkn�� po twarzy matki. Jej spojrzenie pad�o na dzienniki rozrzucone na stole. - Co ty tu robisz�? Mnie jednak przypomnia�o si� co�, co mi powiedzia� na lotnisku pewien kanadyjski pilot - co� o jakiej� wyprawie zaginionej na Labradorze i o poszukuj�cych jej samolotach lotnictwa kanadyjskiego. Wzmianki o wyprawie w dziennikach ojca, mapa i jego obsesja na punkcie Labradoru, wreszcie ten nag�y przestrach na twarzy matki - wszystko to cisn�o mi si� razem do g�owy. - Mamo - powiedzia�em. - Odebra� jak�� wiadomo��, prawda? Spojrza�a na mnie, a potem jej twarz sta�a si� nieprzenikniona. - Nie wiem, o czym m�wisz, m�j drogi. Mo�e zejdziesz na d� i doko�czysz herbaty. Postaraj si� o tym nie my�le�. Ale ja potrz�sn��em g�ow�. - Owszem, wiesz, o czym m�wi� - odrzek�em i podszed�szy do niej wzi��em j� za r�ce. By�y zimne jak l�d. - Co ty zrobi�a� z jego dziennikiem? - Z jego dziennikiem? - Wpatrzy�a si� we mnie i czu�em, �e dr�y. - A czy nie ma tam wszystkich? - Wiesz, �e nie. Brak bie��cego. Co z nim zrobi�a�? - Ale� nic, kochanie. Ty nie rozumiesz... by�am zanadto zaj�ta. To by� okropny dzie�... okropny... - Zacz�a cicho p�aka�. - Prosz� ci� - powiedzia�em. - Wszystkie dzienniki s� tutaj z wyj�tkiem bie��cego. Powinien by� le�e� na stole obok klucza Morse�a. Ojciec zawsze go tam trzyma�, a teraz go nie ma. - M�g� go wyrzuci�. Albo mo�e zapomnia� go prowadzi� od jakiego� czasu. Wiesz, jaki ojciec by�. Jak dziecko. Jednak�e nie chcia�a mi spojrze� w oczy i wiedzia�em, �e co� ukrywa. - Co z nim zrobi�a�, mamo? - Potrz�sn��em ni� lekko. - Otrzyma� jak�� wiadomo��. Co� wsp�lnego z Labradorem. - Labrador! - To s�owo niejako wybuch�o z jej ust. Oczy jej si� rozszerzy�y i wbi�a we mnie wzrok. - Ty tak�e... Nie, byle nie ty! Prosz� Boga. Byle nie ty. Przez ca�e �ycie... - g�os jej ucich�. - A teraz zejd� i wypij herbat�, b�d��e rozs�dny. Ja ju� naprawd� nie mog�... Nie dzisiaj. Pami�tam znu�enie w jej g�osie, jej b�agalny ton - i to, jaki by�em okrutny. - Nigdy go nie rozumia�a�, prawda, mamo? - Tak do niej powiedzia�em i wierzy�em w to. - Gdyby� go rozumia�a, wiedzia�aby�, �e tylko jedna jedyna rzecz mog�a go zmusi� do krzyku, d�wigni�cia si� na nogi i si�gni�cia do mapy. Bo przecie� si�ga� r�k� do mapy, prawda? Zn�w potrz�sn��em ni� lekko, a ona wpatrywa�a si� we mnie jak urzeczona. Wtedy jej powiedzia�em o tamtych samolotach poszukuj�cych wyprawy geologicznej zaginionej na Labradorze. - Bez wzgl�du na to, co ojciec przeszed� w ci�gu tych ostatnich paru lat, by� nadal pierwszorz�dnym radiotelegrafist�. Je�eli odebra� od nich jak�� wiadomo��... - Musia�em j� sk�oni�, by na to spojrza�a z mojego punktu widzenia, by zrozumia�a, jakie to mog�o by� wa�ne. - �ycie tych ludzi mog�o od tego zale�e� - powiedzia�em. Z wolna potrz�sn�a g�ow�. - Ty nie wiesz - szepn�a. - Nie mo�esz wiedzie�. - I doda�a: - To wszystko by�o jego urojeniem. - Wi�c odebra� jak�� wiadomo��? - Imaginowa� sobie r�ne rzeczy. Ty przebywa�e� tyle poza domem... nie wiesz, co si� dzia�o w jego umy�le. - Tego sobie nie uroi� - odpar�em. - To sprawi�o, �e nagle odzyska� g�os. Poderwa�o go na nogi, a ten wysi�ek go zabi�. By�em rozmy�lnie brutalny. Je�eli ojciec zabi� siebie czyni�c wysi�ek, by uratowa� �ycie innych ludzi, to nie mia�em zamiaru pozwoli�, a�eby ten wysi�ek poszed� na marne, bez wzgl�du na to, jakie matka mia�a powody, by go zatai�. - S�uchaj... bardzo mi przykro - rzek�em - ale musz� dosta� ten dziennik. - A kiedy wpatrzy�a si� we mnie z jak�� niem� rozpacz� w oczach, doda�em: - Zapisa� w nim t� wiadomo��, prawda? Prawda, mamo? - Jej postawa doprowadza�a mnie do desperacji. - Na mi�o�� bosk�! Gdzie on jest? Prosz� ci�, mamo... musisz mi go pokaza�! Na jej twarzy pojawi� si� wyraz uleg�o�ci; westchn�a cicho, ze znu�eniem. - Wi�c dobrze, �an. Je�eli musisz go mie�... - Odwr�ci�a si� i powoli ruszy�a do wyj�cia. - Przynios� ci go - Poszed�em za ni�, bo mia�em instynktown� obaw�, �e je�eli tego nie zrobi�, matka mo�e go zniszczy�. Nie mog�em w og�le zrozumie� jej stanowiska. Id�c za ni� po schodach dos�ownie wyczuwa�em jej niech��. Ukry�a dziennik pod obrusami w szufladzie kredensu. Wr�czaj�c mi go zapyta�a: -Ale nie zrobisz �adnego g�upstwa, prawda? Ja jednak nie odpowiedzia�em. Chwyci�em �w zeszyt do �wicze� i ju� siedzia�em przy stole przerzucaj�c kartki. Dziennik by� podobny do innych, tyle �e zapisy mia� bardziej rzeczowe i z mniej licznymi gryzmo�ami. S�owo �poszukiwania� rzuci�o mi si� kilkakrotnie w oczy. I oto nagle spogl�da�em na ostatni zapis, wolny od wszelkich skre�le�: �CQ, CQ, CQ - do wszystkich stacji w pa�mie 75-metrowym - ktokolwiek mnie s�yszy - prosz� si� zg�osi� - prosz� si� zg�osi�. Odbi�r�. Mia�em to przed oczami, zapisane zm�czon� r�k� ojca, i rozpacz tego wo�ania odezwa�a si� do mnie ze s��w skre�lonych niepewnie o��wkiem w tym zniszczonym szkolnym zeszycie. Pod spodem za� napisa�: �BRIFFE. To musi by� on�. 1 dat� oraz godzin�: �29 wrze�nia, 13.55 - g�os bardzo s�aby�. G�os bardzo s�aby! A ni�ej, z godzin� 14.05: �Zn�w wywo�uje. CO, CQ, CQ, etc. Wci�� �adnej odpowiedzi�. I wreszcie zapis ostatni: �Wywo�uj� teraz VO6AZ. Po�o�enie nieznane, ale w promieniu 30 mil od C2 - sytuacja rozpaczliwa - ranni i bez ognia - Baird bardzo �le - Laroche poszed� - CQ, CQ, CQ - Ledwie go s�ysz�. - Szuka� w�skiego jeziora (skre�lone) - Powtarzam... w�skiego jeziora ze ska�� w kszta�cie...� Tutaj tekst ko�czy� si� zygzakowat� kresk� o��wka, jak gdyby jego koniec ze�lizn�� si� po papierze, kiedy ojciec robi� wysi�ek, by wsta�. �Ranni i bez ognia!� Siedzia�em zapatrzony w te wypisane o��wkiem s�owa, maj�c w umy�le �ywy obraz w�skiego, samotnego jeziora i rannego cz�owieka, skulonego nad radiem. �Sytuacja rozpaczliwa�. Mog�em to sobie wyobrazi�. Noce by�y pewnie przejmuj�ce, za dnia n�ka�y ich miliony much. Czyta�em o tym w ksi��kach ojca. A najwa�niejszej cz�stki brakowa�o - tego, co poderwa�o ojca na nogi. - Co masz zamiar zrobi�? - G�os matki by� nerwowy, prawie przestraszony. - Zrobi�? - o tym nie my�la�em. Wci�� jeszcze zastanawia�em si�, co tak zelektryzowa�o ojca. - Mamo, czy ty wiesz, dlaczego tatu� tak si� interesowa� Labradorem? - Nie. Zaprzeczenie by�o tak szybkie, tak zdecydowane, �e popatrzy�em na ni�. Twarz mia�a bardzo blad�, nieco b��dn� w zapadaj�cym zmierzchu. - Kiedy to si� zacz�o? - spyta�em. - O, dawno. Jeszcze przed wojn�. - Wi�c nie mia�o nic wsp�lnego z tym, �e go postrzelili? - Wsta�em z krzes�a, na kt�rym przysiad�em. - Przecie� musisz zna� przyczyn�. W ci�gu tych wszystkich lat musia� powiedzie� ci, dlaczego... Ona jednak odwr�ci�a si�. - Id� przygotowa� kolacj�. Patrzy�em za ni�, gdy wychodzi�a, zaskoczony jej zachowaniem. Kiedy zosta�em sam, zacz��em znowu rozmy�la� o tamtych ludziach zagubionych na Labradorze. Briffe - to by�o w�a�nie nazwisko, kt�re wymieni� mi Farrow w barze lotniska. Briffe by� kierownikiem jakiej� wyprawy geologicznej i zastanawia�em si�, co nale�y uczyni� w takim przypadku. A je�li tej wiadomo�ci nie odebra� nikt opr�cz mojego ojca? Tylko �e przecie� musieli s�ysze� j� w Kanadzie. Je�eli ojciec odebra� j� z odleg�o�ci przesz�o dw�ch tysi�cy mil... Ale zn�w wed�ug tego, co napisa�, zatoka Goose nie odpowiedzia�a. Je�eli wi�c jakim� przedziwnym przypadkiem by� jedynym radiotelegrafist� na �wiecie, kt�ry t� wiadomo�� odebra�, to ja by�em nitk�, na kt�rej zawis�o �ycie tamtych ludzi. By�a to my�l przera�aj�ca i trapi�em si� tym przez ca�� kolacj� - chyba o wiele bardziej ni� �mierci� ojca, bo na to nie mog�em ju� nic poradzi�. Kiedy sko�czyli�my je��, powiedzia�em matce: - Teraz si� przejd� do budki telefonicznej. - Do kogo b�dziesz dzwoni�? - Nie wiem. Do kogo nale�a�o dzwoni�? By�o Przedstawicielstwo Kanadyjskie. Oni mogli naprawd� co� powiedzie�, ale o tej porze tam by�o ju� zamkni�te. Wci�� nie mog�c zrozumie� dlaczego usi�owa�a ukry� - Chyba do policji. - Czy musisz co� robi� w tej sprawie? - Sta�a przede mn�, za�amuj�c r�ce. - Ano, tak - odpar�em. - My�l�, �e kto� powinien o tym wiedzie�. - A potem jej stanowiska, zapyta�em, przede mn� t� wiadomo��. - Bo nie wiedzia�am czy ty... - Zawaha�a si�, po czym doda�a szybko: - Nie chcia�am, �eby si� wy�miewali z twojego ojca. - Wy�miewali? Doprawdy, mamo! A je�eli nikt inny nie odebra� tej wiadomo�ci? Gdyby ci ludzie umarli, by�aby� za to odpowiedzialna. Twarz jej by�a bez wyrazu. - Nie chcia�am, �eby si� z niego wy�miewali - powt�rzy�a z uporem. - Przecie� wiesz, jacy s� ludzie na takiej ulicy jak nasza. - To jest wa�niejsze od tego, co kto mo�e pomy�le�. - W moim g�osie by�o zniecierpliwienie. A potem, widz�c, �e jest zdenerwowana i zm�czona, poca�owa�em j�. - Nie b�dziemy mieli z tego powodu �adnych przykro�ci - uspokoi�em j�. - Po prostu uwa�am, �e musz� o tym zameldowa�. Nie pierwszy raz odebra� transmisj� radiow�, kt�rej nikt inny nie z�apa� - doda�em i wyszed�szy z domu ruszy�em ulic� do stacji kolejki podziemnej. Nie mia�em poj�cia, z kim powinienem si� po��czy� w Scotland Yardzie, wi�c w ko�cu nakr�ci�em trzy dziewi�tki. Wydawa�o si� rzecz� dziwn� dzwoni� na pogotowie policyjne, je�eli nikt nas nie obrabowa� ani nic podobnego. Kiedy za� po��czy�em si� z nimi, stwierdzi�em, �e nie jest �atwo wyja�ni�, o co idzie. Zamierza�em powiedzie� im o ojcu i o jego amatorskiej radiostacji. Fakt, �e umar� wskutek podniecenia otrzyman� wiadomo�ci�, tylko komplikowa� spraw�. Jednak�e w ko�cu powiedzieli, �e rozumiej�, o co chodzi, i �e skontaktuj� si� z w�adzami kanadyjskimi, ja za� wyszed�em z budki telefonicznej czuj�c, �e ci�ar spad� mi z serca. Teraz oni przej�li na siebie odpowiedzialno��. Nie musia�em ju� tym si� k�opota�. A kiedy wr�ci�em do domu, schowa�em dziennik radiowy do walizki i poszed�em do kuchni, gdzie matka spokojnie jad�a kolacj�. Teraz, gdy sprawa otrzymanej wiadomo�ci by�a ju� wyja�niona, a w�adze zawiadomione, zacz��em na to patrze� z jej punktu widzenia. Ostatecznie, dlaczego mia�aby si� troszczy� o dw�ch ludzi w dalekiej cz�ci �wiata, kiedy m�j ojciec le�a� nie�ywy na g�rze. Tej nocy matka spa�a w ma�ej sypialni, a ja na kanapie w saloniku. Rano obudzi�em si� ze �wiadomo�ci�, �e tyle jest do zrobienia: trzeba za�atwi� pogrzeb, przejrze� wszystkie rzeczy ojca, zawiadomi� w�adze emerytalne. Nie zdawa�em sobie dot�d sprawy, �e �mier� nie ko�czy si� na �alu. Po �niadaniu wys�a�em depesz� do Meadowsa, a potem poszed�em om�wi� spraw� z przedsi�biorc� pogrzebowym. Kiedy wr�ci�em, by�a ju� prawie jedenasta i pani Wright z s�siedztwa pi�a herbat� z moj� matk�. I w�a�nie pani Wright us�ysza�a zaje�d�aj�cy samoch�d i podesz�a do okna. - O, w�z policyjny - powiedzia�a, po czym dorzuci�a: - Zdaje si�, �e id� tutaj. Byli to inspektor policji i kapitan Mathers z Lotnictwa Kanadyjskiego. Chcieli obejrze� dziennik radiowy i kiedy go wyj��em z walizki i wr�czy�em inspektorowi, zacz��em usprawiedliwia� charakter pisma. - Obawiam si�, �e to nie bardzo czytelne. Widzi pan, m�j ojciec by� sparali�owany i... - Tak, wiemy o tym - odrzek� inspektor. - Naturalnie zebrali�my ju� pewne informacje. Nie patrzy� na stronic�, na kt�rej by�a zapisana tamta wiadomo��, tylko przerzuca� wstecz kartki, a kapitan lotnictwa zagl�da� mu przez rami�. Poczu�em si� nieswojo. Te strony by�y tylko pl�tanin�, a dziennik w r�kach inspektora wygl�da� w�a�nie na to, czym by� - na dziecinny zeszyt do �wicze�. Przypomina�y mi si� s�owa matki: �Nie chcia�am, �eby si� wy�miewali z twojego ojca�. Inspektor przejrzawszy wszystkie stronice wr�ci� do tej, na kt�rej by�a zapisana wiadomo��. - Pan zdaje si� m�wi�, �e ojciec zmar� natychmiast po napisaniu tych s��w? Wyja�ni�em mu, co zasz�o - jak matce wyda�o si�, �e s�yszy jego wo�anie, i jak poszed�szy na g�r� stwierdzi�a, �e jako� d�wign�� si� na nogi. Kiedy sko�czy�em, zapyta�: - Ale pana tu wtedy nie by�o? - Nie. Mam posad� pod Bristolem. Nie by�o mnie tutaj. - A kto by�? Tylko matka? - Tak. Pokiwa� g�ow�. - Ano, obawiam si�, �e b�d� musia� zamieni� z ni� kilka s��w. Ale najpierw chcieliby�my rzuci� okiem na ten pok�j, gdzie pa�ski ojciec mia� radio. Zaprowadzi�em ich na g�r� i kapitan obejrza� radio, podczas gdy inspektor kr�ci� si� po pokoju ogl�daj�c ksi��ki i map� wisz�c� na �cianie. - No, tu wszystko dzia�a jak nale�y - odezwa� si� kapitan lotnictwa. W��czy� odbiornik, mia� na uszach s�uchawki, a jego palce obraca�y ga�k� strojenia. Tymczasem inspektor znalaz� w szufladzie stare dzienniki i przegl�da� je. W ko�cu obr�ci� si� do mnie. - Przykro mi, �e musz� pana o to zapyta�, ale byli�my u doktora i dowiedzia�em si�, �e pa�ski ojciec mia� atak przed jakimi� trzema miesi�cami. Czy pan tu wtedy by�? - Tak - odpar�em. - Ale tylko kilka dni. Bardzo pr�dko przyszed� do siebie. - A przyje�d�a� pan od tamtej pory? - Nie - odrzek�em. - Obecnie pracujemy przy budowie lotniska. Robota jest pilna i nie mia�em mo�no�ci... - Ja zmierzam do tego, czy... pan m�g�by zar�czy� za stan umys�owy ojca? Czy nie m�g� sobie tego wszystkiego uroi�? - Nie. Z ca�� pewno�ci� nie. - Poczu�em nagle gniew. - Je�eli pan chce powiedzie�, �e m�j ojciec... - Urwa�em, bo u�wiadomi�em sobie, co musia�o wywo�a� takie pytanie. - Czy to znaczy, �e nikt inny nie odebra� tej transmisji? - O ile nam wiadomo, nie - Obr�ci� si� do kapitana. - Jednak�e nie ma w�tpliwo�ci, �e �ledzi� przebieg tej wyprawy. W tych notatkach s� dziesi�tki wzmianek na ten temat, ale... - Zawaha� si�, a potem lekko wzruszy� ramionami. - No, niech pan sam popatrzy. Poda� zeszyty Kanadyjczykowi. Oficer lotnictwa pochyli� si�, by je obejrze�, a inspektor go obserwowa�, czekaj�c na jego reakcj� tak, jakby mnie w og�le nie by�o. W ko�cu nie mog�em znie�� tego d�u�ej. - A co tam nie jest w porz�dku? - spyta�em. - Nie, nic takiego... tylko �e... - inspektor si� zawaha�. Kapitan podni�s� g�ow� znad dziennik�w. - Nie w�tpimy, �e ojciec by� w kontakcie z Ledderem, prosz� pana. - W g�osie jego zabrzmia�a nuta rezerwy i jakby u�wiadomiwszy to sobie, doda�: - Od razu porozumia�em si� z naszymi lud�mi w Goose. Simon Ledder i jego �ona s� zarejestrowanymi kr�tkofalowcami, posiadaj�cymi w�asn� stacj� ze znakiem wywo�awczym VO6AZ. Przyjmuj� prace zlecone i w tym przypadku dzia�ali jako stacja-baza dla Sp�ki G�rniczo-Badawczej McGoverna, odbieraj�c sprawozdania Briffe�a przez radiotelefon i przekazuj�c je do biura Sp�ki w Montrealu. - No wi�c? - Nie rozumia�em, dlaczego wci�� maj� takie w�tpliwo�ci. - Fakt, �e nikt inny nie odebra� tej transmisji... - Nie o to idzie - odpar� szybko i spojrza� na inspektora, kt�ry powiedzia�: - Bardzo mi przykro, prosz� pana. To wszystko musi by� dla pana ogromnie nieprzyjemne. - M�wi� tonem usprawiedliwienia. - Ale jest faktem, i� doniesiono, �e Briffe i jego towarzysz nie �yj�... ju� prawie tydzie� temu, prawda? - spojrza� na Kanadyjczyka. - Tak jest, inspektorze. - Kapitan lotnictwa kiwn�� g�ow�. - �ci�le m�wi�c, dwudziestego pi�tego wrze�nia. - Rzuci� zeszyty na st�. - Nie chc�, by pan pomy�la�, �e to lekcewa�� - powiedzia� patrz�c na mnie. - Zw�aszcza �e, jak pan m�wi, podniecenie ojca t� wiadomo�ci� by�o przyczyn� jego �mierci. Ale faktem jest, �e Bert Laroche, pilot rozbitego samolotu, powr�ci� pieszo sam jeden. Dwudziestego pi�tego dotar� do jednej z baz odcinkowych Kolei Rudy �elaznej i doni�s�, �e tamci dwaj nie �yli, kiedy odchodzi�. Szed� pi�� dni, wi�c nie �yli ju� dwudziestego wrze�nia. A teraz pan si� zjawia z informacj�, �e pa�ski ojciec odebra� wczoraj wiadomo�� radiow� od Briffe�a. To znaczy w pe�ne dziewi�� dni po jego �mierci. - Potrz�sn�� g�ow�. - To po prostu niedorzeczne. - Pilot m�g� si� pomyli� - mrukn��em. Popatrzy� na mnie jakby ze zgorszeniem. - Pan zdaje si� nie rozumie kanadyjskiej P�nocy, panie Ferguson. Tam ludzie po prostu nie pope�niaj� takich pomy�ek. A ju� z pewno�ci� nie tacy do�wiadczeni lotnicy jak Bert Laroche. - I doda�: - Rozbi� si� ze swoim wodnop�atowcem o ska�� pr�buj�c wodowa� na jeziorze podczas burzy �nie�nej. Briffe i Baird zostali ranni. Odstawi� ich na brzeg, a samolot zaton��. To by�o czternastego wrze�nia. Baird umar� prawie zaraz, Briffe w kilka dni p�niej, i wtedy Laroche rozpocz�� swoj� w�dr�wk�. - Ale ta wiadomo��! - zawo�a�em. - Jak�e inaczej m�j ojciec m�g�by wiedzie�... - To wszystko by�o w komunikatach radiowych - odpar� Mathers. - Ca�a historia... Powtarzali j� wci�� od nowa. - Ale przecie� nie o jeziorze - powiedzia�em ze zniecierpliwieniem. - Sk�d ojciec m�g�by wiedzie� o jeziorze ze ska�� po�rodku? I jak m�g� si� dowiedzie�, �e Briffe i Baird byli ranni, a pilot odszed�? - M�wi� panu, �e Briffe i Baird ju� wtedy nie �yli. - Wi�c pan sugeruje, �e m�j ojciec to wszystko zmy�li�? Mathers wzruszy� ramionami i wzi�wszy ostatni z dziennik�w przerzuci� kartki, a� doszed� do owej wiadomo�ci. Wpatrywa� si� w ni� d�ugo. - Po prostu niepodobie�stwo - mrukn��. - Je�eli pa�ski ojciec odebra� transmisj�, dlaczego nie odebra� jej nikt inny? - A panowie to sprawdzili? - Sprawdzamy teraz. Ale prosz� mi wierzy�, �e gdy by odebra� j� ktokolwiek w Kanadzie, doniesiono by o tym natychmiast. Gazety by�y pe�ne tych poszukiwa�, p�ki one trwa�y. - Nie mam na to rady - odrzek�em. - Mo�e nikt inny jej nie odebra�. Dowodem tego jest ta wiadomo�� w dzienniku. Nie odezwa� si�. Znowu przegl�da� stare dzienniki. - Pami�tam - doda�em w desperacji - jak ojciec kiedy� odebra� meldunek z jakiego� jachtu na morzu Timor, chocia� nie us�ysza� go nikt poza nim. A znowu innym razem nawi�za� ��czno��... - Ale to jest radiotelefon. Jakim sposobem m�g� odbiera� g�os z takiego starego nadajnika jak ten Briffe�a? - Kapitan nadal przerzuca� kartki dziennika, ale teraz nagle go zamkn��. - Chyba jest tylko jedno wyt�umaczenie - powiedzia� do inspektora, kt�ry przytakn�� mu ruchem g�owy. Wiedzia�em, co ma na my�li, i by�em w�ciek�y. Zrobi�em to, co uwa�a�em za s�uszne, a tu ci dwaj obcy ludzie usi�owali mi wm�wi�, �e ojciec by� ob��kany. Gorzko �a�owa�em, �em o tym zameldowa�. Matka mia�a racj�. Jak�e mog�em ich przekona�, �e samotny cz�owiek potrafi� bazgra� mas� bzdur w tych dziennikach, a jednak zas�ugiwa� na zaufanie, kiedy przychodzi�o do odbioru jakiej� transmisji? - Na pewno kto� jeszcze musia� odebra� t� wiadomo�� - powiedzia�em bezradnie. A potem, poniewa� nic nie m�wili i tylko stali zak�opotani, da�em si� ponie�� swoim uczuciom. - Panowie uwa�acie, �e m�j ojciec to wszystko zmy�li�, tak? Tylko dlatego, �e by� ranny w g�ow� i sparali�owany, i �e rysowa� sobie obrazki w tych zeszytach, jeste�cie zdania, �e nie mo�na mu wierzy�. Wi�c si� mylicie. M�j ojciec by� pierwszorz�dnym radiotelegrafist�. Cokolwiek sobie m�wi� doktorzy czy kto� inny, nie pope�ni�by nigdy omy�ki co do takiej wiadomo�ci. - Mo�liwe - rzek� Kanadyjczyk. - Ale jeste�my o dwa i p� tysi�ca mil od Labradoru, a Briffe nie nadawa� rm kluczu, tylko foni� - innymi s�owy na radiotelefon. - To w�a�nie pisze m�j ojciec. Twierdzi tu, �e s�ysza� g�os Briffe�a. - Jasne. Ale ja ju� to sprawdzi�em i wiem, �e Briffe mia� tylko stary nadajnik typ czterdzie�ci osiem, z czas�w wojny. To jest odpowiednik waszej wojskowej osiemnastki. Zosta� on przerobiony, �eby m�c pracowa� na siedemdziesi�ciopi�ciometrowym pa�mie fonicznym, ale Briffe u�ywa� go jednak z r�czn� pr�dnic�. Nawet gdyby mia� normaln� anten� zamiast pr�towej, Goose by�oby mniej wi�cej na granicy jego zasi�gu; dlatego komuni kowa� si� z Ledderem, a nie bezpo�rednio z Montrealem. - Ja si� na tym nie znam - odpar�em. - Natomiast wiem jedno. Widzicie, panowie, te ksi��ki? One s� o Labradorze. Ojciec by� zafascynowany tym krajem. Wiedzia�, �e ta wiadomo�� jest wa�na. Dlatego nagle odzyska� g�os i krzykn��. To go poderwa�o na nogi, chocia� nie wstawa� od... - Chwileczk� - przerwa� mi kapitan. - Pan zdaje si� nie rozumie, co staram si� panu powiedzie�. Ci ludzie nie �yj�. Nie �yj� od przesz�o dziewi�ciu dni. - Ale ta wiadomo��... - Nie by�o �adnej wiadomo�ci. - Powiedzia� to spokojnie, a potem doda�: - Niech pan pos�ucha. Bardzo mi przykro z powodu pa�skiego ojca. Ale b�d�my rzeczowi. Cztery nasze samoloty szuka�y przez tydzie� z g�r�. Potem zjawi� si� Laroche i doni�s�, �e tamci dwaj nie �yj�, i wtedy odwo�ali�my poszukiwania. A teraz pan chce, �ebym doradzi� wznowienie ich na pe�n� skal�, co poci�gnie za sob� wysy�anie maszyn i pilot�w w godzinach s�u�by na tamte pustkowia, tylko dlatego, �e pa�ski ojciec przed �mierci� wpisa� jak�� wiadomo�� do szkolnego zeszytu - wiadomo��, kt�rej odebranie, nawet gdyby w og�le zosta�a nadana, by�o dla niego technicznym niepodobie�stwem. Nie mog�em na to nic odpowiedzie�. - Je�eli to jest technicznym niepodobie�stwem... - Znajdowa� si� o przesz�o dwa tysi�ce mil poza normalnym zasi�giem. Oczywi�cie - doda� - jest zawsze mo�liwo�� przypadkowego odbioru, nawet na t� odleg�o��, i na wszelki wypadek kaza�em zasi�gn�� informacji u wszystkich kr�tkofalowc�w w Kanadzie. Prosi�em tak �e, aby Ledder da� pe�ne sprawozdanie. Chyba pan mo�e by� zupe�nie pewny, �e je�eli dwudziestego dziewi�tego by�a jaka� transmisja, to znajdziemy kogo�, kto j� z�apa�. Inspektor kiwn�� g�ow�. - Je�eli nie ma pan nic przeciwko temu, to chwilowo zatrzymam te notatniki. - Wzi�� je ze sto�u. - Chcia�bym, �eby je obejrzeli nasi eksperci. - Dobrze - odpowiedzia�em. - Nie mam nic przeciwko temu. Wydawa�o si� bezu�yteczne m�wi� co� wi�cej. A jednak... Oczy moje pow�drowa�y ku mapie Labradoru. Pod�wign�� si� na nogi, by na ni� spojrze�. Dlaczego? Co go do tego sk�oni�o? - W�a�ciwie my�l�, �e nie musimy niepokoi� pani Ferguson - m�wi� inspektor. Zeszli po schodach, a ja odprowadzi�em ich do drzwi. - Ode�l� je panu za par� dni - powiedzia� inspektor wskazuj�c zeszyty, kt�re trzyma� w r�ce. Patrzy�em za nimi, gdy odchodzili do policyjnego auta i odje�d�ali ulic�. Co on mia� na my�li m�wi�c, �e chcia�by, �eby je obejrzeli eksperci? Ale oczywi�cie wiedzia�em i mia�em takie uczucie, jak gdybym w pewien spos�b zdradzi� mojego ojca. Ale zn�w, je�eli ci ludzie nie �yj�... Wr�ci�em do salonu, gdzie spotka�o mnie pe�ne wyrzutu spojrzenie matki i skwapliwe pytania pani Wright. Jednak�e trzeba by�o pomy�le� o innych, praktycznych sprawach, a pogrzeb odsun�� wszystko na dalszy plan. Dopiero tego rana, kiedy mia�em wyjecha� z powrotem do Bristolu, przypomniano mi ow� dziwn� wiadomo��, kt�ra spowodowa�a �mier� ojca. Listonosz przyni�s� polecon� przesy�k� adresowan� do mnie, zawieraj�c� dzienniki radiowe. By� tam tak�e list, bezosobowy i ostateczny. Komunikuj� panu, �e w�adze kanadyjskie nie zdo�a�y uzyska� �adnego potwierdzenia wiadomo�ci rzekomo odebranej dnia 29 wrze�nia przez ojca pa�skiego, Jamesa Fergusona. Nasi eksperci zbadali za��czone przy niniejszym zeszyty i z uwagi na ich orzeczenie oraz o�wiadczenie jedynego pozosta�ego przy �yciu cz�onka wyprawy, �e dwaj pozostali nie �yj�, w�adze kanadyjskie nie s�dz�, �eby wznowienie poszukiwa� by�o celowe. Jednak�e upowa�nia�y mnie do wyra�ania panu podzi�kowania itd., itd. Wi�c tak. Eksperci - zapewne psychiatrzy - przejrzeli dzienniki i orzekli, �e m�j ojciec by� wariatem. Przedar�em z w�ciek�o�ci� list, a potem, nie chc�c, by matka znalaz�a kawa�ki, wrzuci�em je do walizki razem z dziennikami. Przysz�a na stacj�, �eby mnie po�egna�. Od czasu tamtych odwiedzin policji ani razu nie wspomnia�a o przyczynie �mierci ojca. Jak gdyby za milcz�c� zgod� unikali�my wszelkiej wzmianki o odebranej wiadomo�ci. Jednak�e teraz, w chwili gdy poci�g mia� odej��, chwyci�a mnie za r�k�. - Zostawisz ten Labrador w spokoju, prawda? Nie znios�abym tego, gdyby�... Poci�g zagwizda�, a matka uca�owa�a mnie przytulaj�c mocno, tak jak mnie nie przytula�a od czas�w mego dzieci�stwa. Twarz mia�a blad�, zm�czon�, i p�aka�a. Wsiad�em i poci�g ruszy� z miejsca. Przez chwil� sta�a patrz�c za nim - drobna samotna posta� w czerni - a potem odwr�ci�a si� szybko i odesz�a peronem. Cz�sto zastanawia�em si�, czy w g��bi serca wiedzia�a, �e nie zobaczy mnie przez d�ugi czas. II Zapomnia�em wzi�� sobie co� do czytania i przez pewien czas siedzia�em spogl�daj�c na ty�y dom�w, a� wreszcie Londyn zacz�� rzedn��, a za budynkami fabrycznymi pojawi�y si� zielone pola. My�la�em o matce, o naszym rozstaniu, o tym jak znowu napomkn�a o Labra-dorze. Nie wspomnia�a o odebranej przez ojca wiadomo�ci. Nie martwi�a si�, �e mog�o tu wchodzi� w gr� �ycie tamtych dw�ch ludzi. Mia�a umys� zaprz�tni�ty samym Labradorem i to wyda�o mi si� dziwne. A potem zacz��em zn�w rozmy�la� o ojcu �a�uj�c, �e go lepiej nie zna�em. Gdybym go zna� lepiej, mo�e bym rozumia�, co go tak urzek�o w Labradorze. Po jakim� czasie wyj��em dzienniki radiowe i znowu zacz��em je przegl�da�. Nietrudno by�o odgadn��, dlaczego w�adze i �eksperci� postanowili zlekcewa�y� t� wiadomo��. Zeszyty by�y takie chaotyczne; a jednak wsz�dzie w nich przewija�a si� owa ni� wyprawy na Labrador. Moje in�ynierskie wykszta�cenie nauczy�o mnie rozk�ada� wszystkie problemy na cz�ci zasadnicze i, zanim si� po�apa�em, co robi�, wyj��em papier i o��wek, i zacz��em wynotowywa� wszelkie wzmianki w dziennikach, mog�ce mie� jakikolwiek zwi�zek z wypraw� Briffe�a. Po wywik�aniu ze wszystkich bazgro��w, rysunk�w i urywk�w innych komunikat�w, ni� owa sta�a si� mocniejsza i bardziej wyra�na. Nabiera�a okre�lonej tre�ci, cho� trzeba by�o czyta� mi�dzy wierszami, by do niej dotrze�, bo wpr�dce sta�o si� dla mnie jasne, �e ojciec rzadko zapisywa� co� dos�ownie; wystarczy�a jedna linijka komentarza lub kr�tka notatka dla wydobycia istoty jakiej� transmisji. Nie by�o to dla mnie niespodziank�, poniewa� zawsze mia� trudno�ci z czytelnym pisaniem. Znajdowa�o tam si� nawet kilka notatek, kt�rych �adn� miar� nie mog�em odcyfrowa�. Stwierdzi�em, �e og�em wy�uska�em siedemdziesi�t trzy wzmianki. Dwana�cie z nich by�o niezrozumia�ych, a siedem w ko�cu odrzuci�em jako nie maj�ce zwi�zku z tematem. Z pozosta�ych pi��dziesi�ciu czterech zdo�a�em z pomoc� odrobiny zgadywania odtworzy� sobie jaki� obraz tego, co si� zdarzy�o. Briffe prawdopodobnie wyruszy� ze swoj� wypraw� badawcz� gdzie� pod koniec lipca, bo pierwsza wzmianka o miejscu, gdzie si� znajdowa�, wyst�powa�a pod dat� 10 sierpnia. Brzmia�a po prostu: �A2 - gdzie to jest?� W trzy dni p�niej by�a notatka �o obszarze rzeki Minipi��, a 15 sierpnia ojciec zapisa�: �Przenie�li si� do A3�. Potem nast�powa�o Bl, B2 i B3. Najwyra�niej by�y to zaszyfrowane nazwy obszar�w podlegaj�cych badaniom, a poniewa� Al by� zapewne pierwszym z nich, wi�c ojciec musia� odbiera� sprawozdania Leddera prawie od pocz�tku. Nie by�o wskazania celu wyprawy Briffe�a - czy prowadzi� poszukiwania z�ota, czy uranu, czy po prostu jakiego� metalu podstawowego, takiego jak ruda �elaza. M�g� tak�e dokonywa� tylko og�lnych bada�, ale to wydawa�o si� nieprawdopodobne, jako �e pracowa� dla Sp�ki G�rniczej i szyfrowa� nazwy obszar�w i raporty. Fakt, �e w p�niejszych raportach zarzucono szyfrowanie miejsc, sugerowa� negatywne wyniki. To si� zdarzy�o nie tylko w przypadku A2, ale w kilku innych. Tak na przyk�ad A3 przemieni�o si� p�niej w �potok Mouni�, a B2 w �pobli�e dawnej plac�wki Kompanii Hudso�skiej�. Przy wzmiance o potoku Mouni ojciec napisa�: �Winokapau! Prawid�owy kierunek�. 9 wrze�nia wyprawa dotar�a do obszaru Cl. O nim m�wi�o si� potem �Rozczarowanie�, a jeszcze p�niej stawa�o si� jasne, �e jest to nazwa nadana jakiemu� jezioru. Te skrawki informacji pochodzi�y najwyra�niej z tego samego �r�d�a - z VO6AZ. I zawsze o tej samej godzinie - dwudziestej drugiej. Zapis z 3 sierpnia wydawa� si� by� pierwsz� wzmiank� o wyprawie. Brzmia� on po prostu: �Ciekawe; to jaki� szyfr�. A nast�pnego dnia: �22.00. Zn�w VO6AZ. Czy�by raport pomiarowy?� I dalej ojciec dopisa� o��wkiem: �PRACUJE DLA SPӣKI G�RNICZO-BADAWCZEJ MCGOVERNA W MONTREALU?� A na g�rze nast�pnej strony, te� o��wkiem: �NAS�UCHIWA� NA PA�MIE 20 METR�W O 10 WIECZOREM�. P�niej w sierpniu by� zapis: �22.00 - VO6AZ. Zn�w szyfr! Dlaczego nie mo�e nadawa� klerem?� I notatka na nast�pnej stronie: �BRIFFE, BRIFFE, BRIFFE. KTO TO JEST BRIFFE? W PA�MIE 75 METR�W. CZ�STOTLIWO�� 3.780 KILOHERC�W. NAS�UCH O 20.00�. To jednak by�o tak fantastycznie nabazgrane, �e mia�em trudno�ci z odcyfrowaniem. O dwie strony dalej znalaz�em nazwisko Laroche wymienione po raz pierwszy. Ojciec wypisa� je du�ymi literami, podkre�li� grubo, postawi� na ko�cu znak zapytania i doda� notatk�: �SPYTA� LEDDERA�. Wyodr�bnione spo�r�d wszystkich nonsens�w i bazgranin, kt�re szpeci�y stronice dziennik�w, notatki ojca potwierdza�y to, co ju� wiedzia�em: �e przejmowa� wiadomo�ci nadawane przez Simona Leddera z zatoki Goose do Sp�ki G�rniczej McGoverna w Montrealu i �e by�y to codzienne raporty, kt�re przekazywa�y jakim� szyfrem informacje otrzymywane o godzinie dwudziestej drugiej od Briffe�a, z jakiego� miejsca na Labradorze. Znalaz�em jedn� na wp� zamazan� notatk�, kt�ra brzmia�a bodaj: �3.780 - nic, nic i nic - wci�� nic�. Wskazywa�a ona, �e ojciec regularnie nas�uchiwa� tak�e i na cz�stotliwo�ci Briffe�a. Jednak�e mog�em wyszuka� z ca�� pewno�ci� tylko jeden zapis dziennie - ten o dwudziestej drugiej - a� do 14 wrze�nia. To by� dzie� katastrofy i od tej pory uk�ad si� zmienia�, zapisy stawa�y si� cz�stsze, a uwagi pe�niejsze. Na dwa dni przedtem Briffe najwidoczniej za��da� s