Larson Erik - Grom z jasnego nieba

Szczegóły
Tytuł Larson Erik - Grom z jasnego nieba
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Larson Erik - Grom z jasnego nieba PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Larson Erik - Grom z jasnego nieba PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Larson Erik - Grom z jasnego nieba - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4 Strona 5 Strona 6 Erik Larson GROM Z JASNEGO NIEBA Z języka angielskiego przełożyła Monika Wyrwas-Wiśniewska Strona 7 Tytuł oryginału: THUNDERSTRUCK Copyright © 2006 by Erik Larson Copyright © 2009 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2009 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga Projekt okładki: Wydawnictwo Sonia Draga Zdjęcie na okładce: CORBIS Zdjęcie autora: © Roseanne Olson Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska Korekta: Magdalena Bargłowska, Jolanta Olejniczak-Kulan, Mariusz Kulan, Bożena Sęk ISBN: 978-83-7508-128-2 Sprzedaż wysyłkowa: www.merlin.com.pl www.empik.com www.soniadraga.pl WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp, z o, o. Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-950 Katowice tel.- (32) 782 64 77, fax (32) 253 77 28 e-mail: [email protected] www.soniadraga.pl Skład i łamanie: DT Studio s.c, tel. 032 720 28 78, fax 032 209 82 25 Katowice 2009. Wydanie I Drukarnia Readme, Łódź Strona 8 Dla mojej żony i córek oraz pamięci mojej matki, która jako pierwsza opowiedziała mi o Crippenie Strona 9 Spis treści Do czytelników 9 Tajemniczy pasażerowie 13 CZĘŚĆ I: Duchy i kanonada 19 CZĘŚĆ II: Zdrada 69 CZĘŚĆ III: Tajemnice 141 CZĘŚĆ IV: Inspektor składa wizytę 215 CZĘŚĆ V: Najwspanialszy czas 275 CZĘŚĆ VI: Pościg za pomocą gromu 323 EPILOG: W eterze 361 KODA: Pasażerka 383 Przypisy i źródła 387 Archiwa i bibliografia 444 Podziękowania 453 Ilustracje 455 Indeks 457 Strona 10 Do czytelników ⱷⱷⱷ T ak, to jest książka o morderstwie, jednym z najsłynniejszych w Anglii, ale postanowiłem przedstawić w niej coś więcej niż tylko opowieść o zbrodni. W powieści The Murder Room P.D. James jedna z postaci zauważa: „Morderstwo, przestępstwo jedyne w swym rodzaju, jest paradygmatem naszego wieku”. Zestawiając ze sobą zbieżne historie o mordercy i wyna- lazcy, miałem nadzieję odkurzyć portret okresu 1900-1910, kiedy imperium brytyjskim rządził nieco pulchną i poplamioną cygarami ręką Edward VII, król, który przekonywał swych poddanych, że wprawdzie obowiązek jest ważny, ale równie ważna jest zabawa. „Możesz robić, co chcesz, bylebyś nie płoszył koni” - mawiał. Opisane tu morderstwo zafascynowało Raymonda Chandlera i tak urze- kło Alfreda Hitchcocka, że jego elementy wprowadził do kilku swoich filmów, przede wszystkim do Okna na podwórze. Wielką pogoń przez ocean śledziły miliony czytelników gazet na całym świecie - pomogła ona spopu- laryzować technologię, którą dziś traktujemy jako coś najoczywistszego pod słońcem. „To były prawdziwie najświeższe wieści” - pisał dramaturg i eseista, J.B. Priestley, sam potomek ery edwardiańskiej. - „Coś takiego działo się po raz pierwszy w historii świata”. Wydarzenie dziwnie jednak ściskało za serce, ponieważ rozgrywało się w okresie, który wielu, patrząc z perspektywy czasu, uważa za ostatni słoneczny okres przed pierwszą wojną światową czy też - jak ujął to Priestley - nim „nadeszły prawdziwe wojny, a do każdego wielkiego domu przyszedł telegram z fatalną nowiną”. Nie jest to dzieło fikcji. Wszystko, co ujęte zostało w cudzysłów, po- chodzi z listów, wspomnień lub innych dokumentów pisanych. Oparłem się Strona 11 przede wszystkim na raportach Scotland Yardu, z których wielu, o ile mi wiadomo, nigdy wcześniej nie opublikowano. Proszę czytelników, by wybaczyli mi zamiłowanie do dygresji. Jeśli na przykład dowiecie się więcej, niż byście chcieli, o pewnych częściach ludzkiego ciała, z góry przepraszam, choć wyznaję, że składam te przeprosiny bez przekonania. Erik Larson Seattle 2006 Strona 12 „Bezpiecznym, choć czasami zimnokrwistym sposobem przywoływania przeszłości jest otworzenie zapchanej szuflady. Jeśli szukacie tam czegoś konkretnego, na pewno tego nie znajdziecie, ale prawdopodobnie znajdziecie coś, co jest o wiele bardziej interesujące”. J.M. BARRIE „DEDYKACJA” PIOTRUŚ PAN, 1904 Strona 13 Tajemniczy pasażerowie ⱷⱷⱷ W środę, 20 lipca 1910 roku, kiedy po rzece Scheldt snuła się lekka mgiełka, kapitan Henry George Kendall szykował swój statek, ss „Montro- se”, do rutynowego rejsu z Antwerpii do Quebecu w Kanadzie. O ósmej trzydzieści rano na pokład zaczęli wchodzić pasażerowie. Kapitan nazywał ich „duszami”, a według listy pasażerów dusz tych było w sumie 266. Kapitan Kendall miał mocno zarysowany podbródek i szerokie usta, które łatwo rozciągały się w uśmiechu, a ta cecha zjednywała mu sympatię pasażerów, szczególnie kobiet. Dobrze opowiadał i często wybuchał śmie- chem. Nie pił. Według panujących wówczas standardów był młody jak na kapitana statku, gdyż miał zaledwie trzydzieści pięć lat, ale w żadnym razie nie można mu było zarzucić braku doświadczenia. Jego życie było tak pełne przygód, jakby wymyślił je Joseph Conrad, autor, którego powieści zawsze cieszyły się popularnością wśród pasażerów „Montrose'a”, kiedy statek przemierzał wielką błękitną równinę Atlantyku. Oczywiście, panował również popyt na kryminały i najnowsze powieści, ostrzegające przed niemiecką inwazją. Jako początkujący marynarz Kendall służył na straszliwej jednostce o czarującej nazwie Iolanthe. Był tam świadkiem morderstwa popełnionego na koledze przez niezrównoważonego psychicznie członka załogi. Ponieważ morderca zaczął go śledzić, ewidentnie chcąc uciszyć na zawsze, Kendall uciekł ze statku i próbował sił w kopalniach złota w Australii, w wyniku czego został bez grosza przy duszy. Ukrył się więc na kolejnym statku, ale znalazł go kapitan i wysadził na wyspie Thursday w Cieśninie Torresa u wybrzeży australijskiego stanu Queensland. Przez krótki czas Kendall Strona 14 zajmował się poławianiem pereł, a następnie zaciągnął się na niewielką norweską barkentynę - trójmasztowy żaglowiec - przewożącą guano mew na farmy w Europie. Niestety, sztorm połamał maszty i zmienił rejs w praw- dziwy koszmar głodu i smrodu, który trwał aż 195 dni. Jednakże miłość Kendalla do statków i morza przetrwała. Zaciągnął się na pokład „Lake Champlain”, niewielkiego towarowego parowca należącego do Beaver Line z Kanady, przejętego później przez firmę Canadian Pacific Railway. Służył tam jako drugi oficer, kiedy w maju 1901 roku „Lake Champlain”, jako pierwszy statek handlowy na świecie, wyposażony został w radiotelegraf. Kendall zwrócił na siebie uwagę zwierzchników i niedługo potem został pierwszym oficerem na flagowym liniowcu firmy, „Empress of Ireland”. W 1907 roku został kapitanem „Montrose'a”. Nie był to jakoś szczególnie olśniewający statek, szczególnie w porów- naniu z Empress, jednostką nową, niemal trzy razy większą i nieskończenie bardziej luksusową. Zwodowany w 1897 roku, w następnych latach prze- woził wojsko na wojnę burską i bydło do Anglii. Miał jeden komin, poma- lowany w kolory Canadian Pacific Railway - żółtobrązowy z czarnym - i pływał pod flagą armatora w biało-czerwona szachownicę. Były tu tylko dwie klasy pasażerskie, druga i trzecia, przy czym tę ostatnią częściej określano jako „steerage”, a więc terminem, który niegdyś oznaczał część przestrzeni pod pokładem przeznaczoną dla układu sterującego, a obecnie pomieszczenie ogólne dla pasażerów bez kabin. Ówczesny rozkład rejsów Canadian Pacific następująco opisywał kabiny drugiej klasy: „Na »Mon- trosie« kabiny mieszczą się na śródokręciu, gdzie najmniej dokucza koły- sanie statku. Są duże, widne i przewiewne. Ponadto panie mają do dyspo- zycji wygodny salonik, a panowie palarnię, znajduje się tu również obszerny pokład spacerowy. Zapewniono doskonałą kuchnię. Na wszystkich parow- cach służą lekarze okrętowi i stewardzi”. Motto linii brzmiało: „Ciut lepiej niż najlepiej”. Według listy pasażerów drugą klasą podróżować miało tym razem jedy- nie 20 osób, trzecią natomiast 246, z których niemal wszyscy byli imigran- tami. Załoga liczyła osób 107, wliczając operatora radiotelegrafu, Llewel- lyna Jonesa. Canadian Pacific instalowała radiotelegrafy na wszystkich Strona 15 swoich statkach transoceanicznych, więc „Montrose”, choć skromny i nie pierwszej młodości, miał na pokładzie ten najnowszy wynalazek. Kendall wiedział, że aby odnieść sukces na stanowisku kapitana, potrzebuje czegoś więcej niż umiejętności nawigacyjnych. Musiał dobrze się ubierać, czaro- wać pasażerów i wykazać się talentem konwersacyjnym, a równocześnie nadzorować tysiące szczegółów, takich jak prawidłowe zabezpieczenie łodzi ratunkowych, dostarczanie na pokład odpowiednich produktów spożyw- czych i wina oraz - nowy obowiązek - stan aparatu Marconiego i anteny oraz ich gotowość do przyjęcia nieuniknionego zalewu trywialnych wiadomości, które trafiały na każdy liniowiec wychodzący w morze. Choć te żarty, życzenia dobrej podróży i zagadki stanowiły już część rutyny, mimo wszystko odzwierciedlały również zdumienie, z jakim ludzie nadal trakto- wali ów nowy i niemal nadprzyrodzony rodzaj łączności. Ci, którzy wy- prawiali się w podróż po raz pierwszy, często jak zahipnotyzowani obser- wowali niebieskie iskry, krzesane za każdym naciśnięciem klucza telegra- ficznego. Linie żeglugowe zdążyły się już jednak przekonać, że u pasażerów zakwaterowanych zbyt blisko kabiny operatora to zadziwienie szybko traci na sile. Przekonały się również, że rozsądnie jest umieszczać aparat Mar- coniego w znacznej odległości od sterowni, aby nie zakłócał pola magne- tycznego odczytywanego przez kompas statku. Przed każdym rejsem Kendall, szykując się do obowiązków gospodarza kapitańskiego stołu, starał się przeczytać jak najwięcej gazet, żeby być na bieżąco z wydarzeniami. Na świecie działy się doprawdy zaskakujące rzeczy, więc tematów do rozmów nie brakło. Zaledwie rok wcześniej Louis Blériot przeleciał samolotem nad kanałem La Manche, z Calais do Dover. Jego maszynę, wystawioną na pokaz w domu handlowym Selfridges, obejrzało 12 000 widzów. Na czoło interesujących tematów wysuwała się nauka, rozmowy przy stole dotyczyły więc promieni Roentgena, promie- niowania w ogóle, szczepionek i tym podobnych spraw. A jeśli takie tematy się wyczerpywały, zawsze pozostawała frapująca kwestia Niemiec, które z każdym dniem stawały się bardziej napuszone i buńczuczne. Niezawodnym sposobem ożywienia, czy wręcz rozpalenia zamierającej rozmowy była też wzmianka o widocznym wszędzie upadku moralności. Szokujące tego Strona 16 przykłady znaleźć można było w ostatniej sztuce Bernarda Shawa, Misal- liance, przez Beatrice Webb, reformatorkę społeczną, określonej jako „wspaniała, ale odrażająca”, gdzie „wszyscy pragną nawiązać seksualne związki z wszystkimi”. Jeśli zawiodły wszystkie powyższe sposoby na pobudzenie konwersacji, zawsze pozostawała rozmowa o duchach. Cały kraj ogarnęła gorączka polowania na dowody życia po śmierci, a w wiadomo- ściach często pojawiały się doniesienia o działaniach czcigodnego Towa- rzystwa Badań Parapsychicznych. Jeśli zaś przypadkiem temperatura dyskusji stawała się zbyt wysoka, wystarczyło wspomnieć o tym, co się czuło po śmierci króla Edwarda, oraz jakie to niesamowite, że właśnie w tym samym czasie na niebie pojawiła się kometa Halleya. Na krótko przed rozpoczęciem przyjmowania pasażerów Kendall kupił egzemplarz kontynentalnego, angielskojęzycznego wydania londyńskiego „Daily Mail”. W gazecie pełno było wiadomości o morderstwie z piwnicy w północnym Londynie oraz o coraz intensywniejszych poszukiwaniach pary podejrzanych, doktora i jego kochanki. W Londynie na pokład statku weszło dwóch policjantów z Wydziału Tamizy Scotland Yardu, patrolujących nabrzeże w nadziei, że pokrzyżują podejrzanej parze plany ucieczki. Wszyscy uwielbiają tajemnice, więc Kendall zorientował się od razu, że właśnie to wydarzenie będzie głównym tematem rozmów przez cały rejs - nie samoloty, martwi królowie ani nawiedzone domy, ale morderstwo, i to morderstwo odrażające. Podstawowe pytanie brzmiało oczywiście: gdzie są teraz zbiegli ko- chankowie? ⱷⱷⱷ Dla kapitana rejs rozpoczął się zwyczajnie, od powitania pasażerów drugiej klasy. Podróżni zawsze wyglądali najlepiej na początku podróży. Byli starannie ubrani, a na ich twarzach widać było podniecenie i obawę. Scho- dzili z trapu, niosąc niewiele bagażu, co wcale nie oznaczało, że go nie mają. Większość zazwyczaj licznych kufrów i waliz znoszono od razu pod pokład lub do kabin. Przy sobie ludzie zatrzymywali jedynie niewielkie nesesery podróżne, zawierające rzeczy najważniejsze, takie jak dokumenty osobiste, Strona 17 biżuterię i pamiątki. W żadnym z pasażerów Kendall nie dostrzegł nic szczególnego. Wśród normalnego powiewania białymi chustkami „Montrose” rzucił cumy i ruszył powoli w dół rzeki Scheldt, ku Morzu Północnemu. Stewardzi pomagali pasażerom zlokalizować bibliotekę statku, jadalnię oraz bawialnie nazywane „salonami”. Pomimo skromnych rozmiarów „Montrose'a”, pasażerowie drugiej klasy czuli się tu równie rozpieszczani jak na pokładzie „Lusitanii”. Stewardzi - i stewardessy - przynosili koce i książki, przyjmo- wali zamówienia na herbatę, belgijskie kakao i szkocką, dostarczali papier i koperty, by pasażerowie mogli napisać wiadomości wysyłane za pomocą aparatu Marconiego. Kendall kilka razy dziennie przechadzał się po pokła- dzie, zwracając uwagę na nieporządnie zapięte mundury, zmatowiałe okucia oraz inne niedociągnięcia, i zawsze starał się witać pasażerów po nazwisku, gdyż dobra pamięć to kolejna cecha niezbędna u kapitana liniowca. Trzy godziny po wyjściu w morze kapitan zauważył koło szalupy ra- tunkowej dwóch pasażerów. Wiedział, że to panowie Robinson, ojciec i syn, wracający z Europy do Ameryki. Ruszył w ich stronę, ale nagle zatrzymał się w pół kroku. Zobaczył, że pasażerowie trzymają się za ręce, ale nie tak, jak ojciec i syn, jeśli w ogóle kiedykolwiek zdarza się, że chłopak u progu dojrzałości bierze ojca za rękę; syn ściskał rękę mężczyzny w sposób wskazujący na głębszą zażyłość. Kendall uznał to „za dziwne i nienaturalne”. Wahał się przez chwilę, po czym ruszył dalej i podszedł do tajemniczej pary. Zatrzymał się i życzył im miłego dnia, a czyniąc to, przyjrzał się im uważnie. Następnie uśmiechnął się, wyraził nadzieję, że podróż upłynie im przyjemnie, i ruszył w swoją stronę. Nie wspomniał ani słowem o tym, co zobaczył, oficerom ani załodze, ale gwoli przezorności nakazał stewardom zebrać ze statku wszystkie gazety i umieścić je pod kluczem. W kabinie trzymał zawsze na wszelki wypadek rewolwer. Teraz zaczął go nosić w kieszeni. „Tego dnia nie uczyniłem nic więcej i nie podjąłem żadnych kroków, ponieważ chciałem zyskać pewność, że się nie mylę, nim podniosę alarm” - wspominał. Strona 18 ⱷⱷⱷ Dwadzieścia cztery godziny później statek kapitana Kendalla miał się stać najsławniejszą jednostką pływającą na świecie, a on sam tematem rozmów przy śniadaniu od Brodwayu w Nowym Jorku po Piccadilly w Londynie. Na pokładzie „Montrose'a” wtedy, u schyłku epoki edwardiańskiej, przecięły się dwie absolutnie różne historie, a ich zderzenie miało wywrzeć wpływ na cały świat i nadchodzący wiek. Strona 19 CZĘŚĆ I ⱷⱷⱷ Duchy i kanonada Guglielmo Marconi Hawley Harvey Crippen Strona 20 Rozproszona uwaga ⱷⱷⱷ J ak żarliwie utrzymywał jeden obóz, cała historia miała swój początek wieczorem 4 czerwca 1894 roku pod numerem 21 przy Albemarle w Lon- dynie, pod którym to adresem mieściła się Royal Institution, czyli Instytut Królewski. Chociaż było to jedno z najdostojniejszych brytyjskich towa- rzystw naukowych, zajmowało budynek skromnej wielkości, zaledwie dwupiętrowy. Półkolumny, którymi ozdobiono fasadę, były dodatkiem późniejszym, mającym przydać budowli nieco splendoru. We wnętrzu mieściła się sala wykładowa, laboratorium, kwatery oraz bar, w którym członkowie towarzystwa mogli przedyskutować ostatnie postępy w nauce. W sali wykładowej do wieczornej prezentacji szykował się właśnie wielkiej sławy fizyk. Miał, oczywiście, nadzieję zaskoczyć słuchaczy, ale nie podejrzewał, że ten wykład okaże się najważniejszy w jego życiu i że spowoduje kilkudziesięcioletni konflikt. Fizyk nazywał się Oliver Lodge, a skutki wykładu były jego własną winą - kolejnym objawem, jak to nawet sam przyznawał, podstawowej cechy charakteryzującej jego podejście do pracy. Po raz ostatni sprawdził ustawienie elektrycznego aparatu na stole pokazowym. Niektóre części tego urządzenia były znane, ale większości nigdy nie oglądano na tej sali. Na zewnątrz, na Albemarle Street policja stanęła przed zwykłym pro- blemem. Ulicę zatarasowały powozy, sprawiając, że wyglądała jak wielkie czarne złoże węgla. Choć w okolicach Mayfair powietrze zwykle nasycone było zapachem lip i intensywną, ciężką słodyczą cieplarnianych kwiatów, Albemarle Street śmierdziała gnojem i moczem, pomimo wysiłków mło- dych, ubranych w czerwone koszule „ulicznych porządkowych”, którzy