6731
Szczegóły |
Tytuł |
6731 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6731 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6731 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6731 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Katarzyna Mokwa
Bia�y Ed
Papierowy samolot przelecia� przez pok�j i opad� �agodnie na tapczan. Ma�y
ch�opiec podbieg�, ukl�k� tu� obok i zapatrzy� si� w posk�adana kartk�.
- Hej Ed! Jak Ci si� podoba�o? Niez�y lot prawda? - powiedzia� z przej�ciem -
Chcesz jeszcze raz?
- Jasne! - odezwa� si� delikatny g�osik, a spomi�dzy zagi�� papieru wysun�o si�
na moment co� na kszta�t jasnej g��wki. - Uwielbiam lata�!
- No dawaj! Uwagaaaaaa! Prosz� usun�� si� z pasa startowego! Nasz najlepszy
pilot Ed b�dzie zaraz lecia�! - ch�opiec pochwyci� samolocik, zrobi� okr��enie
po ca�ym pokoju, zamachn�� si� i zn�w pu�ci� wehiku� obserwuj�c z rado�ci� jego
czysty i d�ugi lot. Tym razem dzi�b samolotu poderwa� si� lekko do g�ry i
papierowa maszyna wyl�dowa�a a� na wysokiej p�ce.
- Ech... Ed nie wiem jak to jest, ale jak jeste� w �rodku to ekstra niesie!
- No przecie� jestem twoim najlepszym pilotem! - za�mia� si� g�osik z g�ry.
Ch�opiec przystawi� krzes�o i zdj�� samolot z p�ki. Usiad� przy stole i po�o�y�
go delikatnie na blacie.
- Wy�a� Ed, mam chrupki, na pewno masz ochot�, co? - powiedzia�, przysuwaj�c
d�o� blisko samolotu jakby czekaj�c, �e kto� na ni� wskoczy. Po chwili z
misternie posk�adanej cz�ci, kt�r� mo�na by uzna� za kabin� pilota wysz�a
male�ka posta�. Postur� przypomina�a niewielkiego cz�owieczka, mierz�cego oko�o
dw�ch centymetr�w. Rozczochrane w�osy na g�owie mieni�y si� lekko srebrzy�cie.
Ca�e cia�ko mia�o kolor bia�y, lecz nie mlecznobia�y. Ed wygl�da� mniej wi�cej
tak, jakby wyrze�biono go z lodu powsta�ego z mleka wymieszanego p� na p�l z
wod�. Nie... nie by� przezroczysty, ale jakby ... rozwodniony. Wyskoczy� wprost
na otwart� d�o� i usiad� machaj�c male�kimi n�kami, kt�re pi�tami uderza�y o
palec ch�opca. Obaj milczeli przez jaki� czas zajadaj�c si� czekoladowymi
chrupkami. Byli ostatecznie najlepszymi przyjaci�mi i nie musieli trajkota�,
aby czu�, �e s� naprawd� razem.
- Fajnie jest by� takim ma�ym, wiesz Ed? Zawsze mo�esz si� schowa� i nikt ci�
nie zobaczy. Mo�esz w�azi� w takie zakamarki o jakich mi si� nawet nie �ni. -
westchn�� ch�opiec.
- No co� ty! Przecie� ja nic nie mog�! Ty przesuwasz krzes�a, piszesz
d�ugopisem, ooo.. nawet taka torba z chrupkami! Ja bym jej nie otworzy�!
- Nic nie umiesz, akurat! Zgrywasz si� Ed i tyle! Umiesz wi�cej ode mnie. -
naburmuszy� si� malec.
- Nieprawda!
- Prawda! Widzisz Ed, kiedy� jak ci� nie by�o, nie umia�em robi� samolot�w z
papieru, nie umia�em rysowa�... nic nie umia�em. Wiesz co my�l�? �e to tak
naprawd� nie ja to robi�, wiesz? Nawet pomys��w nie mia�em fajnych, jak ciebie
nie by�o. Nie Ed, nie m�w, �e to nie ty, bo ja i tak wiem... - ma�y zwiesi�
g�ow� i zacz�� gryzmoli� d�ugopisem po roz�o�onym zeszycie.
- Hej... to nie jest tak jak my�lisz. Widzisz, nie wiem jak ci to wyja�ni� tak,
�eby� zrozumia�. To nie ja... serio! To ty sam to wszystko potrafisz - Ed
patrzy� stropiony na opuszczon� g�ow� ch�opca - Nie wierzysz mi?
Ma�y milcza� zawzi�cie. Od�o�y� d�ugopis i podpar� g�ow�. Ed zeskoczy� z d�oni i
podszed� do niego tak, �eby zobaczy� twarz. By�a powa�na i smutna.
- Nie, no ... nie martw si�! Czym ty si� w og�le martwisz? Dobra. Ja ci m�wi�,
�e to ty, ty mi m�wisz �e to ja, a czy to w ko�cu wa�ne? Dobrze jest przecie�,
no nie? - zapyta�, �miej�c si� i lekko poci�gn�� ch�opca za r�kaw.
- Wa�ne Ed... masz racj�, jest dobrze, ale ty przecie� sobie kiedy� p�jdziesz, a
ja? Zostan� sam... i do tego niezdara... - w oczach ma�ego na chwil� zab�ys�a
�za, lecz nie stoczy�a si� po policzku. Zupe�nie tak, jakby pop�yn�a z powrotem
do �rodka.
- Nie my�l o tym. Nie chc� st�d nigdzie i��. Nie mam dok�d i wiesz? - urwa� na
chwil� i doda� ciszej - Nikt mnie nie potrzebuje... - Zaraz jednak odzyska�
wcze�niejsz� werw� i krzykn�� jak m�g� najg�o�niej i najdobitniej - A ty nie
jeste� niezdara! Pami�taj! S�yszysz? Nie jeste� i ju�!
- No dobra. Pogadamy jeszcze o tym p�niej OK? Mama chcia�a �ebym wyprowadzi�
Pere�k� - ch�opiec wsta� i podszed� do drzwi pokoju. - Idziesz ze mn�?
- Nie, posiedz� w samolocie i poczekam na ciebie. B�d� sobie wyobra�a� ze latam.
- Ed mrugn�� znacz�co.
- No to, wiesz co? Po�o�� ci samolot na parapecie. B�dziesz m�g� patrze� na
chmury i wyobra�a� sobie, �e lecisz bardzo wysoko - powiedzia� ch�opiec i
przeni�s� Eda razem z samolotem na okno - No to cze��! Zaraz b�d� z powrotem! -
zatrzasn�� drzwi. S�ycha� by�o jeszcze szelest kurtki w korytarzu i radosny
szczek psa. Potem wszystko ucich�o.
Ed siedzia� w samolocie. Patrzy� na chmury i my�la�, ale nie marzy� teraz o
lataniu. Zastanawia� si� nad tym, jak m�g�by przekona� ma�ego, �e zmiany, jakie
zasz�y w jego �yciu od czasu kiedy si� spotkali, nie s� zas�ug� Eda. To znaczy
s�. Nie s�. S�. No, tak i nie. Niezdara... hm... Nie! Tego akurat by� pewien,
ale gdyby kiedy� nie pojawi� si� na drodze ch�opca, ten pewnie nigdy by nie
uwierzy� w to, co potrafi. M�g� zosta� niezdar�... Ju� si� z niego wszyscy
wy�miewali. Teraz kiedy Ed pokaza� mu, co naprawd� umie i nauczy� go, jak
czerpa� rado�� z wymy�lania i tworzenia coraz to nowych rzeczy, jest inaczej.
Powoli koledzy zaczynaj� go dostrzega� i docenia�. Zacz�li nawet szuka� jego
towarzystwa. Tylko ten problem... On my�li, �e to nie on, ale Ed. Ojejku...
przecie� tylko par� rzeczy mu pokaza�em, troch� nauczy�em, a teraz wszystko robi
sam... nie wierzy w to... Ech...
Przez ten kr�tki czas, kt�ry Ed sp�dzi� z ch�opcem bardzo si� z nim z�y�. Nie
wyobra�a� sobie jak m�g�by teraz sp�dza� czas bez niego. Zawsze tak si�
przywi�zywa� do "swoich" dzieci. Pokazywa� im rozmaite rzeczy. Ma�� dziewczynk�,
z kt�r� ostatnio mieszka�, nauczy� malowa�. Kiedy� sama si� dowie, �e jeszcze
potrafi rze�bi� i robi� z r�nych nikomu nie potrzebnych rzeczy prawdziwe cuda!
Heh ... ale do tego ju� Ed nie b�dzie jej potrzebny. Poszed� sobie gdy zacz�a o
nim coraz cz�ciej zapomina�... Pewnie nawet nie zauwa�y�a jak znikn��. A ten
malec? Na razie Ed pokaza� mu, jak przyjemnie jest fantazjowa�. Cz�sto razem
odp�ywali w wyobra�ni do krain i wydarze�, kt�re nigdy i nigdzie nie istnia�y.
Kiedy� ch�opiec to wszystko opisze... Na razie robi coraz lepsze samoloty, bo
ka�dy przeznaczony jest do jakiego� specjalnego zadania i opowiada dziwne
historie kolegom. Lubi� go za to. - Ed u�miechn�� si� do siebie - Taaak,
samoloty! On te� si� czego� nauczy�!
Rozmy�lania przerwa�o mu skrzypni�cie otwieranych drzwi. W pierwszym momencie
pomy�la�, �e to ch�opiec wr�ci� z psem, ale nie. Do pokoju wesz�a jego mama.
Chyba pomy�la�a, �e warto by�oby wywietrzy� pok�j ma�ego zanim p�jdzie spa�, bo
podesz�a do okna i otworzy�a je. Nie zwr�ci�a uwagi na papierowy samolocik
le��cy na parapecie. Ostatecznie, czy z ka�d� kartk� trzeba si� przejmowa� ?
Powietrze wok� samolotu zawirowa�o nagle i Ed wystartowa� w sw�j pierwszy
prawdziwy lot. Tym razem nie cieszy�o go to wcale. By� przera�ony! Nigdy dot�d
nie prze�y� tak d�ugiej samodzielnej podr�y. Stara� si� wykorzysta� wszystkie
swoje umiej�tno�ci, kt�rych dzie� po dniu nabywa� w domu ch�opca, aby ma�y
samolocik nie zacz�� nagle kozio�kowa� i nie zgubi� go po drodze. Wyl�dowa� w
ko�cu na trawniku przed blokiem.
Ch�opiec wr�ci� z psem. Ju� na schodach cieszy� si� my�l�, �e opowie Edowi now�
histori�, kt�r� w�a�nie wymy�li� na spacerze. Szybko zdj�� kurtk�, buty,
otworzy� drzwi od pokoju i zamar�. Nogi si� pod nim ugi�y. Okno by�o otwarte, a
samolotu z Edem ani �ladu.
- Ed? - szepn�� cicho, lecz przeczucie najgorszego sprawi�o, �e nawet nie
pr�bowa� wo�a� przyjaciela. Wybieg� z pokoju. - Mamo! Co si� sta�o z samolotem!
Gdzie jest samolot? By� tam! By� na oknie! Po�o�y�em go tam specjalnie!
Specjalnie! Mia� tam by�! - s�owa pe�ne rozpaczy, a zarazem oskar�enia
wyskakiwa�y z ust ch�opca jak pociski z karabinu maszynowego.
- Nie wiem. Nie zauwa�y�am go. Pewnie wypad� za okno. Tyle ich robisz
codziennie, zrobisz sobie drugi. - odpowiedzia�a matka lekko zdziwiona nag��
napa�ci� syna, jednak nie na tyle, aby po�wi�ci� cho�by u�amek chwili wi�cej na
fanaberie dzieciaka. Powr�ci�a do szykowania kolacji. M�� nied�ugo mia� wr�ci� z
pracy, a pewnie b�dzie zm�czony i g�odny. Dlaczego mia�a nagle zajmowa� si�
jednym papierowym samolocikiem, kt�rych tyle zawsze wala si� po k�tach?
- Nie mamo... nie zrobi� sobie drugiego. Nie zrobi� ju� wi�cej samolotu, �adnego
samolotu... - odpowiedzia� cicho. Odwr�ci� si�, aby ukry� sp�ywaj�ce po
policzkach �zy, kt�rych i tak nie mog�a zrozumie�. Wr�ci� do pokoju i rzuci� si�
bezw�adnie na tapczan. Tego dnia nie wyszed� ju� ze swojego pokoju. Nie pomog�y
pro�by mamy, aby co� zjad� i gro�by ojca, kt�ry wykrzykiwa� co� o skarceniu za
niepos�usze�stwo. Wszystko by�o dalekie i nieistotne.
Ed w��czy� si� bez celu po trawniku, staraj�c si� unika� ps�w, kt�re raz po raz
przebiega�y w pobli�u. No tak, by�a pora wieczornego wyprowadzania czworonog�w,
a na du�ym blokowisku niewielka po�a� trawy to prawdziwa gratka. Niby nie mia�
si� czego obawia�. Nie wydziela� �adnego zapachu, wi�c zwierzaki raczej go
ignorowa�y. Raczej... no w�a�nie, zawsze si� ich troch� ba�. Z dzieckiem mo�na
si� dogada�, a z psem? Kto wie co mu strzeli do g�owy? Zw�aszcza zwariowane,
ciekawskie szczeniaki gryz�ce co popadnie, mog�y by� niebezpieczne. Ach..
nieistotne. Zastanawia� si� jak m�g�by wr�ci� do ch�opca. - Zaczeka� tutaj? No
tak czasem wyprowadza� psa, wi�c mo�e m�g�by go zn�w spotka�. Nie... tutaj w
trawie? Taki male�ki Ed? Kto go tutaj odnajdzie? Poza tym nie wiadomo, czy ma�y
odwiedza z Pere�k� akurat ten trawnik. Mo�e chodzi gdzie indziej? Ile musia�by
czeka� na szcz�liwy zbieg okoliczno�ci, �eby ich drogi zn�w by si� skrzy�owa�y?
Ca�e dnie, mo�e nawet miesi�ce! Nie, za d�ugo. W takiej sytuacji m�g�by pom�c
tylko T�czowy Q. �wietnie, tylko jak si� do niego dosta�? - Ed nie zna� drogi
powrotnej. Za ka�dym razem pojawia� si� rankiem na ramieniu dziecka, do kt�rego
by� pos�any, a gdy przestawa� by� potrzebny i odchodzi�, Q natychmiast
sprowadza� go do siebie. - Mhm... T�czowy wie wszystko! On m�g�by pom�c drugi
raz odnale�� ch�opca. Ale jak wr�ci�?
S�o�ce by�o coraz ni�ej. Ed zaczyna� odczuwa� dotkliwy ch��d. Nie by�
przyzwyczajony do nocowania jesieni� w trawie. �eby chocia� jaki� kawa�ek
szmatki! Czegokolwiek! Samolot? No tak niedaleko st�d przecie� le�y. W �rodku
b�dzie troszk� cieplej. Ed ruszy� szybkim krokiem aby odnale�� samolocik zanim
zapadnie noc. - O ju� go wida�! Bia�a plama na tle zgaszonej zieleni trawnika.
Ale co to? - W promieniach zachodz�cego s�o�ca Ed dostrzeg� z samolotu dziwny,
czerwony b�ysk. - Nie chyba mi si� wydawa�o. Mo�e s�o�ce p�ata takie figle? No
bo niby sk�d mog�aby si� tutaj wzi��? - pow�tpiewa� w duchu, lecz jeszcze
bardziej przyspieszy� kroku. Ju� prawie bieg�. - To niemo�liwe, a jednak? Ten
kolor! Trzeba to koniecznie sprawdzi�! - Ed podbieg� do samolotu. Ledwie si�
zatrzyma�, us�ysza� za sob� znajomy �miech.
- Ki? To naprawd� Ty? - odwr�ci� si�, lecz nie zobaczy� nikogo - Gdzie jeste�
wariatko? - roze�mia� si� i rozejrza� uwa�nie. Mog�a by� wsz�dzie, to jej stary
numer! Zawsze si� chowa. Schyli� si�, zajrza� pod samolot i w tym momencie
us�ysza� g�os z g�ry:
- Wariatko? Wariatko? To tak si� wita starych przyjaci�? - siedzia�a na
samolocie i wymachiwa�a nogami. Jego ulubiona Czerwona Ki! Jak zwykle roze�miana
od ucha do ucha. Czy Ona w og�le potrafi by� powa�na?
- Bia�y Ed! Bia�y Ed!
Ale z ciebie nudny zgred! - wyskandowa�a Ki i zeskoczy�a z samolotu.
- Ja? Zgred? I to nudny do tego? Ja ci dam nudnego zgreda! - zakrzykn�� Ed,
udaj�c �mierteln� obraz� i rzuci� si� w pogo� za Ki, kt�ra ju� zacz�a ucieka�.
Gonili si� chwil� wok� samolotu, a� wreszcie stan�li zasapani. Oczy obojga
promienia�y rado�ci� ze spotkania.
- A teraz opowiadaj sk�d si� tutaj wzi�a� - zagadn�� Ed.
- No jak to sk�d? Q mnie przys�a� po ciebie. - wzruszy�a ramionami, jakby to
by�o zupe�nie oczywiste.
- Przys�a� Ci�? Dlaczego musia� ci� przysy�a�, czy nie m�g� sprowadzi� mnie sam
jak zawsze? - mn�stwo pyta� cisn�o si� Edowi na usta - A w og�le to sk�d
wiedzia� co mi si� przydarzy�o?
- Achjej! Jasne, ty nic nie wiesz! - westchn�a Ki - No dobra, wszystko ci
opowiem, ale wle�my do tego twojego samolociku bo tu ci�gnie jak nie wiem co! -
powiedzia�a Ki i zacz�a wdrapywa� si� na samolot poci�gaj�c Eda za r�kaw.
Weszli na g�r�. Ed ze zdziwieniem zauwa�y�, �e zakamarki papierowego samolociku
wy�ciela�y dwa ciep�e kocyki, kt�re Ki przynios�a ze sob�.
- Super Ki! Widz� �e pomy�la�a� o wszystkim!
- A s�dzisz, �e chcia�oby mi si� tutaj marzn��? Wybacz, ale nawet w twoim
towarzystwie! - parskn�a. - Siadaj Ed i zawi� si�. Mamy przed sob� jeszcze ca��
noc! Jeste� g�odny? - spyta�a i natychmiast zacz�a szpera� gdzie� pod swoim
kocykiem niesamowicie apetycznie szeleszcz�c. - Mam placki od ��tej Su. Jak
tylko si� dowiedzia�a, �e po ciebie id� zaraz mi co� wcisn�a. M�wi�a �e to
specjalnie dla Ciebie. - Ki zmru�y�a oko i u�miechn�a si� figlarnie - Ty Ed!
Sk�d ona wie, jakie placki lubisz?
- Ech daj spok�j Ki! By�em u niej par� razy na kolacji, to wszystko! - Ed
spu�ci� oczy i gdyby nie to, �e by� przecie� bia�y, na pewno by si� zarumieni�.
- Gadasz i gadasz, a nie spr�bowa�a� nawet odpowiedzie� na moje pytania.
- No no no! Ale� ty niecierpliwy... Dobra, ju� dobra! - Ki roz�o�y�a si�
wygodnie, zawin�a w kocyk i wsun�a r�ce za g�ow�. Zastanawia�a si�, ile mu
powiedzie�, a ile niedopowiedzie�. W sumie to nie by�a �adna tajemnica, ale w
ich �wiecie panowa�a niepisana zasada "minimalnej niezb�dnej informacji".
U�miechn�a si� z satysfakcj�, zobaczywszy jak przyjaciel rzuci� si� z apetytem
na placki.
- Jak ju� m�wi�am przys�a� mnie Q.
- Mmmmm... wiem. - mrukn�� prze�uwaj�c.
- Misji nie sko�czy�e� Ed. I tyle! Ci�gle jeszcze jeste� potrzebny, takich si�
trudniej �ci�ga. To wszystko! Dlatego T�czowy mnie wys�a�. - powiedzia�a
szybciutko Ki i zadowolona z siebie zamilk�a. - No, chyba powiedzia�a co trzeba
i powinno mu wystarczy�.
- Rozumiem, a sk�d Q wiedzia� o wypadku z oknem?
- Tak jak zawsze! - wzruszy�a ramionami, wymy�laj�c w duchu mn�stwo
niepochlebnych okre�le� na zbyt ciekawskich Bia�ych jegomo�ci. A� u�miechn�a
si� do w�asnych my�li, tak jej si� spodoba�y!
- Taaaaaa... Ty my�lisz, �e ja wiem jak to jest zawsze? A widz� przecie�, �e ty
wiesz. No powiedz... - poprosi� wk�adaj�c w t� pro�b� i swoje spojrzenie tyle
s�odyczy, na ile tylko m�g� si� zdoby�.
- Ech Wy Biali jeste�cie okropni! �adnego szacunku dla zasad! - pokr�ci�a g�ow�
z u�miechem. - Od rosy! Od rosy T�czowy zbiera informacj�. Woda skrapla si�
wsz�dzie, potem paruje, wiatr ja niesie do Q, a On odczytuje z niej wszystkie
dane o niedawnych zdarzeniach. Tak samo wyszukuje te� nowych potrzebuj�cych
dzieci i od razu wie, kogo z nas ma pos�a�.
Ed zamy�li� si�. - Je�li Q ma informacje o wszystkim, co si� dzieje, to raczej
nie b�dzie problemu z odnalezieniem ch�opca. T�czowy jest w porz�dku, na pewno
mu pomo�e! - Co� jednak jeszcze nie dawa�o mu spokoju.
- A powiedz Ki jak to jest, �e ty wiesz jak wr�ci�, a ja nie? - to pytanie
dr�czy�o go od samego pocz�tku, kiedy powiedzia�a, �e po niego przysz�a.
Czerwona sapn�a cicho i zn�w pokr�ci�a wymownie g�ow�.
- Widzisz, Q potrzebuje kogo� na specjalne okazje, jak ta na przyk�ad. No i tak
si� sk�ada, �e ja jestem w�a�nie taka PaniOdSpecjalnychOkazji - tu Ki
podskoczy�a nagle na r�wne nogi i pok�oni�a si� nisko, zamiataj�c wyimaginowanym
kapeluszem przed Edem - Do us�ug wielmo�nego Pana! - po czym klapn�a z impetem
na kocyk za�miewaj�c si� weso�o.
- Zawsze by�a�?
- Nie, nie zawsze. Od niedawna jestem. Przedtem by�a Czerwona Te - katem oka Ki
pochwyci�a zdumione spojrzenie Eda. - Nie wiedzia�e�? No jasne, no bo sk�d. Nie
wr�ci�a jak ostatnio kogo� przeprowadza�a przez mg��. Zaraz, kto to by�... On
wr�ci�. Tak! Em, to by� Zielony Em. Te� mia� jakie� k�opoty. Przeprawi�a go do
domku, a sama? Pstryk! Nikt jej wi�cej nie widzia�. M�wili, �e podobno za d�ugo
zwleka�a. Wiesz, to by�o latem. W�a�nie zaczyna� si� jaki� gor�cy dzie�. Ema
pu�ci�a przodem, a j� pewnie s�o�ce rozbi�o na cz�steczki pary... Ech, ale co
tam! Pr�dzej czy p�niej ka�dego z nas to czeka, no nie Ed?
Ed wzdrygn�� si� na my�l o tym, �e kiedy� i jego czeka rozproszenie po�r�d
cz�steczek pary. Smutno mu by�o z powodu Czerwonej Te. By�a weso�a i pe�na werwy
podobnie jak Ki. No tak, wszyscy Czerwoni z ludu T�czowego Q byli w tym jednym
do siebie podobni. Nigdy nie tracili poczucia humoru i energii do dzia�ania.
Fakt, takie by�o ich zadanie. Posy�ano ich do smutnych dzieci, kt�rym �wiat
wydawa� si� z�y, a oni uczyli je, jak mo�na si� ze wszystkiego �mia�. Jak
znale�� dystans do samego siebie i do tego co rani i boli. - Hm... - pomy�la� -
�miech jest ogromnie wa�ny! Mo�e dlatego w�a�nie Czerwonym, Q powierza�
odpowiedzialne funkcje?
Ki zawin�a si� w kocyk i podkuli�a nogi. Wygl�da�a teraz jak male�ka czerwona
kropelka.
- Uaaaaaa... - ziewn�a - Wskakuj pod koc Ed i �pij wreszcie. Mo�esz nawet ca��
noc przespa�! Rano b�dziemy w domu.
- A ty? Nie b�dziesz spa�a ca�� noc? - spyta� zawijaj�c si� w sw�j kocyk.
- Jaaaaaa... - zn�w ziewn�a - Wstan� przed �witem. Wiesz, jako� na �pi�co
kiepsko przeprowadzam - zachichota�a cichutko w kocyk. - Dobranoc Ed! Do
zobaczenia w domu!
- Dobrej nocki Ki! - odpowiedzia� i przykry� si� po uszy. Za chwil� us�ysza�
miarowy i spokojny oddech przyjaci�ki. - Ech co za dzie�! - westchn�� - Mam
nadziej�, �e wszystko si� jako� u�o... - nie sko�czy� my�li i zapad� w sen.
- Wstawaj Ed, Ty �piochu! - Ki lekko szarpn�a przyjaciela za r�kaw - No wstawaj
no! Ty to by� spa�, nawet gdybym Ci� wys�a�a z powrotem na tamt� stron� mg�y!
- Mmmmm... no csso Ty Ki, odes�a�aby� mnie? - zamrucza� Ed, wygrzebuj�c si� z
kocyka.
- Nie, pewnie �e nie, ale podzia�a�o co? - sta�a nad nim podparta pod boki i
�mia�a si� w najlepsze.
Ed rozejrza� si� dooko�a. Tak, nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e by� ju� w domu. To
znaczy, nie zupe�nie w domu, bo le�a� w�a�nie na g��wnym placu miasteczka
zawini�ty w kocyk.
- Witaj Ed, mi�o Ci� zn�w widzie�! - zawo�a� kto� przechodz�c obok - Wybacz, �e
nie pogaw�dz� teraz. Spieszy mi si� troch�. Wpadnij jak b�dziesz mia� chwilk�
czasu!
- Eeee... tak, oczywi�cie zajrz� do ciebie kiedy�... Pi.. - wyduka�, jeszcze nie
do ko�ca obudzony i nie do ko�ca oswojony z tym co go otacza�o, a co jeszcze nie
tak dawno by�o jego �wiatem. - No i tak w og�le to cze��! - krzykn�� i zamacha�
r�k�, ale Niebieski Pi gdzie� ju� pogna� i pewnie nawet nie s�ysza� powitania. -
Ech Niebiescy, ci zawsze co� maj� do za�atwienia. - westchn�� w duchu, ale
jednocze�nie poczu�, �e zn�w jest w�r�d swoich. Rozejrza� si� po placu, wok�
pe�no by�o niewielkich �miesznych kamieniczek, z kt�rych prawie ka�da by�a
innego koloru. Tak si� jako� sk�ada�o, �e w�a�ciciele dom�w o r�nych kolorach,
r�nie tak�e je zdobili. - Oooo.. tam niedaleko mieszka w�a�nie Niebieski Pi!
Hehe... Ka�de okno u niego ma inn� framug�! A wszystko jakby przypadkowe i
pozbierane przy okazji. A tam dalej, ju� na rogu pierwszej uliczki stoi domek
Fioletowej Ur. Ech... Ur! - Ed zawsze kiedy o niej my�la�, czu� si� nieco
onie�mielony. Zawsze uporz�dkowana i cicha, Fioletowa Ur. Tak uprzejma i
grzeczna, �e nigdy nie wiedzia�, co naprawd� my�li. No i ka�demu potrafi�a
powiedzie� co� mi�ego. Jej domek by� nienaganny. O! To dobre s�owo - nienaganny.
Nie by�o w nim nic, co mog�oby kogokolwiek k�u� w oczy lub dra�ni�. Wszystko
szykowne, dopasowane, skromne i ... bez polotu! - Ed wzruszy� ramionami i
odwr�ci� spojrzenie w przeciwn� stron� placyku. Rozmy�lania przerwa�a mu Ki,
kt�ra ju� od jakiego� czasu coraz mniej cierpliwie znosi�a jego rozgl�danie si�
po starych k�tach.
- No Ed, koniec tego dobrego! Ruszamy do domku! Odstawi� ci� na miejsce, a potem
mniam! Ja tam straszliwie g�odna jestem! Pami�taj, �e to Ty wczoraj jad�e�
kolacj�. Poza tym Q na mnie czeka. No to jak? - wytrajkota�a szybciutko Ki i ju�
sta�a na rogu uliczki, czekaj�c na Eda i przytupuj�c niecierpliwie.
- No ... jasne, jasne, ju� si� ruszam Ki! Poczekaj troszk�! Wiesz co? Ja te� bym
co� zjad�. Mo�e placki u ��tej Su? - zapyta� zwijaj�c kocyk.
- Nieeee... Ed... daruj, jak chcesz si� umawia� z Su, to nie ma sprawy, ale mnie
si� spieszy - sarkn�a Ki - A poza tym... nie wiem czy ona by�aby taka
zachwycona moim widokiem akurat dzi�! - doda�a przymykaj�c oko - Ju� lepiej si�
przejd� do jakiego� baru.
- Ej no nie... no tak! Ech Ty! - machn�� r�k� - Spadamy Ki!
Dom Eda sta� na skrzy�owaniu dwu w�ziutkich uliczek tak samo kr�tych jak
wszystkie w miasteczku. Z daleka wida� by�o delikatne, misternie zdobione
wie�yczki, niemal k�uj�ce niebo. Okna osadzone by�y skromnie, ale nie pozbawione
pewnych subtelnych ozdobnik�w, jak chocia�by fiku�ne spiczaste daszki, �wietnie
komponuj�ce si� ze strzelistymi wie�yczkami, czy okiennice zdobione drobnym
kwiatowym ornamentem, ale tylko gdzie niegdzie, ot tak jakby od niechcenia.
Domek otacza� niewielki ogr�dek, kiedy� pewnie uroczy, teraz jednak zaniedbany,
z racji d�ugiej nieobecno�ci w�a�ciciela.
- To cze�� Ed! Dostarczy�am towar na miejsce i zmykam! - powiedzia�a Ki z tym
swoim nieod��cznym figlarnym u�miechem b��dz�cym gdzie� w k�cikach ust.
- Dzi�kuj� ci Ki. Mi�o jest zobaczy� swoje stare �miecie, wiesz? - szepn��.
- Wiem Ed. Odpoczywaj teraz. Jeszcze si� pewnie spotkamy.
- A w�a�nie Ki, idziesz do Q prawda? Widzisz, mam do niego spraw�. Mog�aby� mnie
um�wi� na spotkanie?
- Nie ma sprawy Ed. A Ty... chcesz wr�ci� do ch�opca, co? - w g�osie Ki
zabrzmia�o co�, co mo�e by�o nawet delikatn� nutk� smutku - No, nie wiem czy ci
si� uda, ale b�d� za ciebie trzyma�a kciuki! No i oczywi�cie um�wi� ci� z
T�czowym. - doda�a ze zwyk�� weso�o�ci� w g�osie, po czym odwr�ci�a si� i
pobieg�a w d� uliczki. Ed odprowadzi� j� wzrokiem do najbli�szego zakr�tu, za
kt�rym znik�a i wszed� do domu.
T�czowy Q nie mieszka� w mie�cie. Nie mog�o by� inaczej, gdy� Pan wielobarwnego
ludu spaja� w sobie wszystkie kolory i b�d�c podobnym ka�demu ze swoich
poddanych, od ka�dego zarazem by� r�ny. W mie�cie posk�adanym z drobin
wszystkich barw, gdzie ka�da zachowywa�a jednak swoja odr�bno�� nie by�o dla
niego odpowiedniego miejsca. Kolejnym powodem, dla kt�rego musia� mieszka� z
daleka od domostw innych mieszka�c�w by�o �wiat�o. �ciany zamku Q rozszczepia�y
je nieustannie na ca�a gam� barw, a te za� tasowa�y si� i przemieszcza�y
roztaczaj�c wok� t�cz� w coraz to innym uk�adzie. Gdyby Q mieszka� na �rodku
miasta, rozszczepione �wiat�o pada�oby na domy i mieszka�c�w, zaburzaj�c
w�a�ciwe im kolory.
Ed szed� w stron� zamku niepewny wyroku, jaki mia� us�ysze�. Pyta� niedawno Ki,
dlaczego Zielony Em nie wr�ci� do dziecka, kt�rym si� opiekowa�, tylko pozosta�
w T�czowej Krainie. Przyjaci�ka w odpowiedzi rzuci�a mu wymijaj�co, �e wida� Em
nie chcia�.
- Czy mo�na nie chcie� wr�ci� do dziecka, kt�re czeka? - Edowi nie chcia�o si�
jako� wierzy�. - No c�, by� mo�e sama Ki nie wiedzia�a, jak to by�o naprawd�.
Rozmy�lania jeszcze bardziej pot�gowa�y jego w�tpliwo�ci.
Z daleka widzia� ju� �un� bij�ca od zamku. Zbli�a� si� jednak powoli, powolutku.
Im bardziej odwleka� moment spotkania, tym d�u�ej m�g� si� cieszy� nadziej�
(cho�by nawet jej cieniem), �e T�czowy odnajdzie dla niego ch�opca.
Wszed� w zasi�g rozszczepionego �wiat�a. Na male�kim cia�ku zagra�y wszystkie
barwy t�czy. - Dziwne - pomy�la�. - powinienem czu� si� kim� innym ni� jestem, a
dalej czuj� si� Bia�y.
Rozejrza� si� dooko�a. Nigdy wcze�niej tutaj nie by�. Zamek sprawia� wra�enie
nierzeczywistego. Stale przesuwaj�ce si� smugi rozszczepionego �wiat�a sprawia�y
wra�enie, �e zamek nie stoi, ale ca�y czas si� porusza. Ed pr�bowa� uchwyci�
okiem zarys kopu�y i okien, ale ze zdziwieniem zauwa�y�, �e nie mo�e. Kopu�a to
znika�a, to pojawia�a si� i za ka�dym razem wydawa�o mu si�, �e mia�a inny
kszta�t. A okna? czy w og�le by�y okna? Czasem my�la�, �e widzi kszta�t
przypominaj�cy ma�y okr�g�y otw�r, lecz nie by�o sta�ego miejsca, w kt�rym by
si� pojawia�. Mo�e wcale nie by�o okien w zamku Q? Ed wszed� do �rodka i
stwierdzi�, �e rzeczywi�cie nie mog�o by� okien w tym dziwnym domu. Ca�y zamek
wype�niony by� �wiat�em.
- Ach tak... - mrukn�� do siebie. - To teraz wszystko jasne!
- Jasne, jasne! - odezwa� si� niespodziewanie melodyjny i ciep�y g�os. -
Wszystko jest tu utkane z promieni. Zatem wszystko jest, a zarazem tego nie ma
Ed. Witaj w moim domu!
Ed stropiony rozejrza� si� dooko�a i dopiero teraz zobaczy� posta� starca, kt�ra
mieni�a si� wszystkimi kolorami. Zmiesza� si� nieco. Sta� oto przed obliczem
samego Q, a nawet go nie zauwa�y� rozgl�daj�c si� po �cianach. - �cianach?
Eeee... a mo�e nie ma tu �adnych �cian?
- Chcia�e� podobno zada� mi pytanie, s�ucham wi�c - Q u�miechn�� si� �agodnie, a
d�wi�k jego g�osu sprawi�, �e Ed utraci� resztki niepokoju, kt�ry przepe�nia� go
jeszcze przed chwil�, gdy wchodzi� w progi zamku. T�czowy patrzy� na niego,
czeka� i u�miecha� si� �agodnie, koj�co i zagadkowo.
- Czy m�g�by� Panie odnale�� ch�opca, kt�remu s�u�y�em pomoc�? Wiem, �e jestem
mu jeszcze ci�gle potrzebny. Mia�em jeszcze tyle do zrobienia! - wypowiedzia�
jednym tchem Ed i spojrza� z nadziej� w oczy Q.
- M�g�bym Ed, ale nie zrobi� tego. - odpowiedzia� T�czowy spokojnie.
- Ale� dlaczego Panie! On tam na mnie czeka! Moja misja nie dobieg�a ko�ca,
nawet Ki tak m�wi�a! - krzykn�� rozpaczliwie Ed. Chwilowy spok�j, jaki wype�ni�
go po pierwszych d�wi�kach ciep�ej i spokojnej mowy Q, nagle prys�. Jego miejsce
zaj�� �al i rozgoryczenie.
- Ka�dy z Was posy�any jest do jednego dziecka tylko jeden, jedyny raz Ed. Takie
jest prawo naszej Krainy. - powiedzia� spokojnie Q g�adz�c powolutku d�ug�
brod�. - Kiedy zostajesz pos�any, dostajesz szans� i dziecko r�wnie� dostaje
szans�, ale jest to tylko jedna szansa. Bez wzgl�du na to jak j� wykorzystasz,
drugiej ju� nie b�dzie.
- Ja nie zmarnowa�em swojej szansy! To by� wypadek, tyle chcia�em mu jeszcze
przekaza�! Tyle wyt�umaczy� - g�os Eda za�ama� si� - On beze mnie utraci wiar� w
siebie Panie...
- Da�e� mu wiele, teraz ch�opiec sam musi zadecydowa�, co z tym zrobi�. Nie
b�dzie mu �atwo Ed, ale wierz mi, nie zapomni tego czego go nauczy�e�.
- On my�la�, �e nic nie potrafi, cho� robi� wszystko sam. My�la�, �e to nie on,
�e to ja... Chcia�em mu w�a�nie wyja�ni� kiedy...
- Wiem Ed. Znam twoj� histori� i histori� ch�opca. Dosta� co� od ciebie. Je�li
zaprzepa�ci to teraz my�l�c, �e to co umia�, utraci� wraz z tob�, to trudno. Tak
te� mo�e by�, ale ma jeszcze inn� szans�. Mo�e odkry� w sobie ten dar bez
twojego udzia�u, a wtedy tym bardziej przekona si�, �e to nie Ty, ale on sam.
- Tylko...
- Zostaw go Ed. Takie jest prawo, ale taka jest i racja. Nie musisz dzi� tego
rozumie�. Teraz mo�esz tylko zaufa�. - Q m�wi� �agodnie, ciep�o i spokojnie, a
Ed czu�, �e nie potrafi znale�� �adnego argumentu, aby przekona� T�czowego. W
jego ma�ej g�owie walczy�o ze sob� poczucie zawodu i krzywdy, z rosn�cym
przekonaniem, �e Q jednak ma s�uszno��.
- A teraz wracaj do domu Ed. Musisz odpocz��, bo wiele jeszcze nowych zada�
przed tob�. - Q po�o�y� d�o� na ramieniu Eda i popchn�� go lekko w stron� drzwi
- Id�, czekaj� na ciebie twoi przyjaciele.
- �egnaj Panie i dzi�kuj�, �e zechcia�e� mnie wys�ucha� - powiedzia� smutno Ed i
pok�oni� si� T�czowemu, po czym odwr�ci� si� i ruszy� do wyj�cia.
- Do widzenia Bia�y Edzie - dobieg� go jeszcze zza plec�w �agodny i melodyjny
g�os.
Ed d�ugo nie m�g� si� odnale�� w swoim �wiecie. Nie porz�dkowa� ogrodu, nie
spotyka� si� z przyjaci�mi. Tolerowa� tylko obecno�� Czerwonej Ki, kt�ra
przychodzi�a niemal ka�dego dnia i opowiada�a mu szalone historie z �ycia
miasteczka. Nie interesowa�y go, ale lubi� kiedy jej g�os wype�nia� �ciany
male�kiego domku, �adnego innego d�wi�ku by nie zni�s�. W �miechu Ki rozmywa�
si� jako� jego �al i oddala� na moment obraz ch�opca. Kiedy przyjaci�ka
odchodzi�a, w ciszy wraca�y do niego s�owa: "...ty przecie� sobie kiedy�
p�jdziesz, a ja? Zostan� sam... i do tego niezdara..." Wybiega� wtedy z domu i
b��ka� si� bez celu na obrze�ach miasteczka, albo szed� do ��tej Su. Ona nie
pyta�a go o nic. Siada� w k�cie przy kominku i milcza�. Czasami podchodzi�a do
niego i g�adzi�a po w�osach. Nie musia�a pyta�, aby wiedzie� wszystko i wszystko
rozumie�. W�a�nie dlatego tam tak�e nie m�g� zbyt d�ugo przebywa�. Porozumienie
nie wymagaj�ce s��w przywodzi�o mu zn�w na my�l ch�opca. Wraca� do domu i stara�
si� zasn��, aby nast�pnego dnia zn�w wygl�da� przez okno Czerwonej Ki.
Tego dnia tak�e przysz�a, ale nie zrobi�a mu przy samym wej�ciu �adnego g�upiego
dowcipu. Nie opowiedzia�a tak�e �adnej zwariowanej historii tylko...
- Cze�� Ed, czas na mnie! Koniec biwakowania w domku. T�czowy wysy�a mnie do
nast�pnego dziecka. - oznajmi�a od progu.
- Ach tak - odwr�ci� si� plecami do przyjaci�ki, �eby nie pokaza� jej swojej
smutnej twarzy. -No... to dobrze Ki... jeste� potrzebna komu� - powiedzia� i
doda� ledwie s�yszalnym szeptem - ...bardziej...
- No, Ed! Nie smu� si� j a� tak bardzo! Lepiej by� si� ogrodem zaj��, bo ca�kiem
ju� zar�s� - zawo�a�a i klepn�a go tak energicznie w plecy, �e niemal si�
przewr�ci� - A powiem Ci w tajemnicy, �e jak si� zaraz nie we�miesz, to mo�esz
nie zd��y� go uporz�dkowa�! - doda�a, zagl�daj�c mu z u�miechem w twarz.
- Jak to?
- A tak to! Niebawem i Ty ruszysz w drog� Ed. T�czowy odebra� zn�w sygna� od
jakiego� dziecka, kt�re nie wierzy w siebie. - powiedzia�a Ki jakby od
niechcenia, siadaj�c z impetem na kanap� i podskakuj�c na niej kilka razy. - I
dlatego stary, we� si� w gar��! Ogr�d ch�opie! Ogr�d masz zapuszczony jak
sple�nia�e cygaro!
- Ogr�d? Co u licha ma do tego m�j ogr�d - Ed wzruszy� ramionami, ale podszed�
do okna i popatrzy�. Faktycznie nie wygl�da�o to najlepiej. No, mia�o w�a�ciwie
nawet sw�j urok, ale... hm.. gdyby z lekka przyci�� tu i �wdzie, a gdzieniegdzie
pozostawi� ten naturalny nie�ad to, kto wie? Mog�oby by� nawet ciekawie!
Ki siedzia�a na kanapie i u�miecha�a si� szelmowsko.
- No, a jak my�lisz?
Ed po raz pierwszy od dawna naprawd� si� rozpromieni�.
- Tak! Wiem ju� co kombinujesz... Ech Ki! Co ja bym bez ciebie zrobi�? -
pokr�ci� g�ow� - Zamartwi�bym si� chyba na...
- Na cz�stki pary? - za�mia�a si� Ki - Do us�ug Ju�niesmutny Bia�y Panie! Ale
tylko do wieczora! Jutro mnie ju� tu nie b�dzie.
- Dobra, tymczasem chod�my gdzie� na spacer! Gdzie� za miasto. Znam jedno
fantastyczne miejsce, spodoba Ci si� na pewno! - chwyci� przyjaci�k� za r�k� i
wyci�gn�� z domu.
- Ot� to! Znowu dawny Ed!
Pobiegli razem, aby nie uroni� ani minuty z ostatniego wsp�lnego dnia. A minuty,
godziny, dni i lata p�yn�y w T�czowej Krainie zupe�nie innym rytmem ni� w
�wiecie ludzi. Po drugiej stronie mg�y czas snu� si� znacznie wolniej. Nie by�o
jednak �adnego �cis�ego przelicznika czasu ludzi na czas istot z T�czowej
Krainy. Tydzie� za mg��, raz m�g� oznacza� pi�� lat w �wiecie ludzi, a innym
razem tylko jeden dzie� znaczy� dok�adnie tyle samo. Bywa�o za� i tak, �e czas w
kraju T�czowego Q nagle przyspiesza� i na kr�tko bieg� w tym samym tempie, co w
�wiecie ludzi.
Ki z nastaniem �witu przesz�a zn�w na ludzk� stron� mg�y, a Ed z zapa�em zabra�
si� za porz�dkowanie swojego ogrodu. Przy pracy od�ywa�a ca�a jego rado��
tworzenia. Budzi� si� w nim ogromny potencja� dzia�ania i stawa� si� coraz
bardziej got�w na spotkanie z kolejnym ludzkim dzieckiem. Nie... nie zapomnia� o
opuszczonym ch�opcu. Cz�sto wraca� do niego my�lami. Dop�ki nie mia� pewno�ci,
�e ten odnalaz� w �yciu w�a�ciw� drog�, niepokoi� si� ci�gle, ale c�. - Mo�e Q
mia� w ko�cu racj�? Mo�e to tak jak z ogrodem, �e wystarczy zasia� ziarno, a ono
samo wykie�kuje? Kto wie? - Nie mia� przecie� innego wyboru jak tylko pogodzi�
si� z tym. - "Takie jest prawo, ale taka jest i racja..." - m�wi� Q.
Ed wyruszy� zn�w na kolejn� misj� po tamtej stronie mg�y. By� przez jaki� czas
powiernikiem innego ch�opca, kt�remu pokaza� �wiat d�wi�k�w. Najpierw bawili si�
razem muzyk� wiatru i deszczu, potem szukali jej w g�osach zwierz�t i jazgocie
miasta. Kiedy odchodzi�, ma�y jak zwykle siedzia� przy starym pianinie po babci
i nawet nie zauwa�y�, �e Ed znikn��.
Tym razem kiedy wr�ci� do domu nie zasta� Czerwonej Ki. Znowu by�a po ludzkiej
stronie mg�y, pomagaj�c jakiemu� dziecku odnale�� rado�� �ycia. Pami�taj�c rady
przyjaci�ki, porz�dkowa� ogr�d, a w�a�ciwie wymy�la� coraz to nowe kompozycje
kwiat�w na rabatkach, cieszy� si� wp� zdzicza�ymi krzewami, kt�re niesamowicie
rozros�y si� w podczas jego nieobecno�ci i teraz dodawa�y ogrodowi lekko
niesfornego pi�kna. Przekopa� tak�e
kana�ek do pobliskiej rzeczki i teraz w k�cie jego ogr�dka szemra� male�ki
strumyczek. Tam w�a�nie najcz�ciej przesiadywa�. Nie... nie zawsze by� sam.
Cz�sto przychodzi�a do niego ��ta Su. To dla niej w�a�ciwie stworzy� ten
male�ki, cichy zak�tek z potoczkiem. Siadywali tam razem, niewiele m�wi�c i
s�uchaj�c opowie�ci wody. By� mo�e tylko Ed s�ysza� co opowiada strumie�, a Su
s�ucha�a tylko muzyki jego szmeru, nie by�o to jednak istotne. Ka�de z nich
znajdowa�o co� dla siebie. Niewiele rozmawiali i cho� pogr��eni byli we w�asnych
my�lach, cieszyli ze wsp�lnie sp�dzonego czasu, bo wystarcza�a im jedynie
wzajemna obecno��.
Tego ranka Ed zn�w sadzi� kwiaty na rabatce w pobli�u strumienia. Zastanawia�
si� jednocze�nie jak spodobaj� si� Su, kt�ra przyjdzie po po�udniu aby napi� si�
z nim herbatki z r�y. W�a�nie wlewa� wod� do do�ka, kiedy nagle furtka ogrodu
otworzy�a si� z impetem. Ed a� podskoczy�. Garnuszek wypad� mu z r�ki, a woda
rozla�a si� na nogi. Nag�y okrzyk:
- Cze�� Ed! - uderzy� w jego uszy jak strza� z kapiszona. Sta�a przed nim
Czerwona Ki - No i co si� tak gapisz? Przyjaci�ki nie poznajesz? Fakt, d�ugo
mnie nie by�o, ale �eby tak od razu zapomnie�? Nooo... wstyd Ed, wstyd. - sta�a
przed nim, �miej�c si� i kpi�c dobrotliwie ze zdziwionej miny przyjaciela, kt�ry
powolutku dochodzi� do siebie.
- Ale.. co ty? Co ty tu robisz Ki? - wyduka� w ko�cu.
- Zaraz Ci wszystko wyja�ni�. Tymczasem chod�, si�dziemy sobie gdzie� na
chwilk�, bo tak prawd� m�wi�c, nie za wiele mam tego czasu. Wiesz co? My�l�, �e
najlepiej b�dzie, jak wejdziemy do domu. Jako� nie chc�, �eby wszyscy w mie�cie
wiedzieli, �e tu jestem. - powiedzia�a i poci�gn�a przyjaciela za r�k�. Poszed�
za ni�, przeczuwaj�c, �e musi chodzi� o co� bardzo wa�nego. Odk�d zna� Ki, nigdy
nie by�a taka tajemnicza. Poza tym wiedzia�, �e jeszcze nie sko�czy�a swojej
misji, a wi�c nie powinno jej by� w T�czowej Krainie. A przecie� by�a . Wszystko
zatem wygl�da�o na bardzo dziwn� spraw�. Weszli do domu.
- Zr�b mi herbaty Ed, dobrze? Gna�am tutaj jak szalona. - powiedzia�a Ki
siadaj�c na kanapie. Podpar�a g�ow� d�o�mi i zamy�li�a si�. Milcz�c zupe�nie jak
"nie Ki", czeka�a a� przyjaciel wr�ci z kuchni. Ed przyni�s� herbat� i postawi�
fili�anki na �awie. Ki odruchowo zacz�a miesza�.
- Nie pos�odzi�a� jeszcze...
- Nie? Ach tak, nieistotne. Pos�uchaj Ed - zacz�a - Zosta�am pos�ana do ma�ej,
smutnej dziewczynki. Wiesz, ona nie �yje w normalnej rodzinie, takiej z mam� i
tat�. Tylko z tat�. Jej mamy nie ma. Umar�a nagle, kiedy ma�a by�a ca�kiem ma�a
i od tego czasu zostali tylko we dwoje. Ech... Ed, m�wi� ci, oboje s� tak samo
smutni. To znaczy ona, bo on... - tu si� zawaha�a - Nie wiem, jak ci to
wyja�ni�. On nie czuje smutku. W�a�nie, jest smutny i tego nie czuje. Wiesz, tak
jakby co� w nim skamienia�o... I ona, ta ma�a, to jest w�a�ciwie sama. Jej tata
przychodzi z pracy, zabiera j� z przedszkola, sadza do obiadu, k�adzie spa� i
... i nic. Nawet wiesz, nie pyta jej czym si� bawi, na kolana rzadko bierze.
- Nie kocha jej? - spyta� Ed prosto.
- Nie, nie oto chodzi. Kocha j� na pewno. Tylko on, ja nie wiem, jest taki,
jakby co� w nim w�a�nie skamienia�o, jakby zamkn�� si� w sobie i swojej pracy.
On chyba nie widzi, �e ona jest smutna. Wiesz ... nic nie widzi... Zabiera prac�
do domu, do p�nej nocy rysuje projekty, albo liczy co�, potem wstaje rano i
zn�w do pracy i dalej tak samo... Ech.. - urwa�a.
- Tak Ki?
- Widzisz, strasznie du�o Ci tu gadam, a to nie o to chodzi�o �eby tyle m�wi�,
tylko ... Ja ostatnio co� zobaczy�am. - nabra�a oddechu - Kiedy ma�a ju� posz�a
spa�, to nie mia�am co robi� i zagl�da�am sobie w r�ne k�ty. No i wesz�am do
jego pokoju. Jak zwykle co� rysowa� przy lampie, a potem nagle przesta� i tak
siedzia� i patrzy� w okno. Jej, ja nigdy nie widzia�am, �eby tak siedzia� i nic
nie robi� i patrzy� tylko! - Ki poci�gn�a �yk gor�cej herbaty, siorbi�c lekko.
- A potem wzi�� papier ze sto�u, taki zapisany cyferkami i... wiesz Ed... On
zrobi� z niego samolot, a potem pu�ci� go po pokoju, a on spad� tak bardzo
blisko mnie i... To by� taki sam samolot jak ten, przy kt�rym Ci� wtedy
znalaz�am! I ja tak pomy�la�am sobie...
- Co ty m�wisz Ki? Przecie� tyle jest takich samych samolot�w z papieru!
W�a�ciwie nawet niewiele jest takich, kt�re si� od siebie czymkolwiek r�ni� i
prawie ka�dy ch�opiec robi podobne samoloty! - wykrzykn��. - To nic nie znaczy.
Ka�dy doros�y ch�opiec mo�e sobie przypomnie� jakie samoloty kiedy� robi�,
z�o�y� jeden i pu�ci� po pokoju. - doda�. Jednak nie by� ju� taki pewien tego,
co m�wi. Doskonale pami�ta� "tamte" samoloty. Prawie ka�dy by� inny. Ich modele
by�y coraz ciekawsze i doskonalsze, a tamtego dnia... tak, wtedy wyszed� mu
�wietny samolot, mo�e nawet najlepszy.
- Nie Ed i dobrze o tym wiesz, tylko udajesz. To by� wyj�tkowy samolot. Trudno
by�oby zrobi� drugi taki sam, a TEN w�a�nie TAKI by�. - powiedzia�a Ki z
naciskiem, patrz�c badawczo na przyjaciela. Ed wsta� i podszed� do okna. Za�o�y�
r�ce i patrzy� daleko w ogr�d. Teraz kiedy pogodzi� si� ju� z my�l�, �e ch�opiec
jako� sobie bez niego da rad�, �e nigdy si� nie spotkaj� bo przecie� takie jest
prawo T�czowej Krainy, odnalaz� go. A tam na kanapie siedzia�a w�a�nie Czerwona
Ki, kt�ra mog�a go do niego zabra�. Wystarczy�o tylko chcie�... Chcie�. Dop�ki,
nie wpad�a tu jak kamie� w sadzawk� m�g�by przysi�c, �e chce zn�w spotka�
tamtego ch�opca. Teraz ba� si�. W jego pami�ci tkwi� ci�gle obraz bezradnego
malca pochylonego nad kartka papieru i rysuj�cego jakie� gryzmo�y, aby nie
p�aka�, aby... oddzieli� si� od �wiata? A kiedy jako in�ynier rysuje dzi�
projekty i pozwala si� bez reszty poch�on�� pracy, co innego robi? A wi�c w tym
kierunku si� rozwin��? Za�o�y� pancerz, pod kt�ry nie ma dost�pu nawet jego
male�ka c�reczka.
- To jak Ed? Idziesz ze mn�? - Ki czeka�a na konkretn� decyzj�. Czy on my�li, �e
to �atwe zdecydowa� si� na samodzielne przerwanie w�asnej misji i zostawienie
dziecka powierzonego jej opiece, nie wiedz�c nawet na jak d�ugo? Przecie� czas w
�wiecie ludzi cz�sto p�ynie niewiarygodnie szybko. A je�li wr�ci tam dopiero po
kilku latach? A ten tu gapi si� w ogr�d i nie mo�e si� zdecydowa�.
- S�uchaj Ed. Znam trik, kt�ry pozwoli nam przej�� na drug� stron� mg�y jeszcze
dzi�, bez czekania do �witu. Idziesz czy nie?
Wsta�a nagle z kanapy, podesz�a do przyjaciela i potrz�sn�a nim za ramiona z
ca�ych si�.
- Nad czym u licha tak d�ugo my�lisz? To jest ostatnia twoja szansa! - krzykn�a
- Siedzie� w domu i roztkliwia� si� nad sob� i wspomnieniami jest naj�atwiej, a
jak si� okazuje, �e mo�esz pom�c to.. - zamilk�a na chwil�, po czym doda�a z
ca�� moc� - Tch�rz! - i ruszy�a w stron� drzwi.
- Nie! - krzykn�� Ed - zaczekaj Ki , to nie jest tak jak my�lisz - powiedzia�, w
duchu przyznaj�c jednak, �e mia�a wiele racji w tym co m�wi�a. - Zaskoczy�a�
mnie po prostu i to wszystko. Id� z tob�, oczywi�cie �e id�.
- Ech... Ed, a wi�c jednak warto by�o - westchn�a Ki. - No to zbieraj si�, nie
mamy czasu do stracenia.
Przez g�ow� Eda przemkn�a jeszcze tylko my�l o Su. No tak, przecie� ona nic nie
wie. Dzi� po po�udniu mia�a jak zwykle przyj�� na herbatk� i zastanie zamkni�te
drzwi. Szybko naskroba� li�cik i powiesi� na klamce: "Droga Su, nie czekaj na
mnie, bo nie wiem kiedy wr�c� - Ed" .
Ki sta�a ju� przy furtce ogrodu.
Po ludzkiej stronie mg�y by� p�ny wiecz�r, kiedy Bia�y Ed razem z Czerwon� Ki
znale�li si� w pokoju dziewczynki. Ma�a spa�a ju� od jakiego� czasu i wida�
by�o, �e dr�cz� j� niespokojne sny. Oddycha�a nier�wno i przewraca�a si� co
chwil� z boku na bok.
- Biedna ma�a... - westchn�a Ki - Zn�w ma koszmary. Ciekawe, jak d�ugo mnie tu
nie by�o. Pewnie ju� kilka dni min�o w tym zwariowanym ludzkim �wiecie i
wystarczy�o, �eby wr�ci�y do niej zwyk�e smutki i niepokoje. Dobrze, �e si�
szybko zdecydowa�e�. Gdyby min�� tutaj rok mog�oby by� znacznie gorzej. -
powiedzia�a i klepn�a przyjaciela w plecy. Ed zawstydzi� si� patrz�c na ma��
dziewczynk�. Pami�ta� doskonale, jak bardzo prze�ywa� kiedy� to, �e nie b�dzie
m�g� wr�ci� do swojego ch�opca, jak si� o niego ba� i my�la�, �e sobie nie da
rady w �yciu. Ki musia�a prze�ywa� ten sam l�k, kiedy on zwleka� z decyzj�.
Tamten ch�opiec... w�a�nie... Przecie� musi by� gdzie� blisko. Wzdrygn�� si�.
Nigdy nie rozmawia� z doros�ym cz�owiekiem. Czy on go w og�le zobaczy? Przecie�
doro�li ludzie nie wierz� w takie istoty jak Ed i Ki. Co mu powiedzie�? Od czego
zacz��? Gubi� si� w my�lach.
- Chod� Ed. Niech ma�a sobie �pi. Poka�� Ci jej tat�. - powiedzia�a Ki i zacz�a
si� zsuwa� po obrusie w d� na krzes�o, a dalej po jego nodze, na pod�og�. Ed
zawaha� si�. Tak chcia�by odwlec moment spotkania z dawnym ch�opcem, a obecnie
doros�ym m�czyzn�. In�ynierem. - Ech, zasadzi�e� kwiatki, to je teraz podlej -
westchn�� do siebie i zsun�� si� po obrusie w �lad za Ki.
Weszli do gabinetu taty dziewczynki. Jak zwykle siedzia� pochylony nad biurkiem
przy lampce nocnej. Szerokie m�skie plecy nie przypomina�y Edowi w �adnym calu
sylwetki malca, kt�rego kiedy� opu�ci�. A... mo�e to pomy�ka? Mia� wprawdzie tak
samo jasne w�osy, jak tamten ch�opiec, ale... ilu� w ko�cu jest ludzi o jasnych
w�osach? Bardzo wielu. Poczu�, �e Ki szarpie go za r�kaw.
- Chod� Ed, chod�. Podejdziemy bli�ej. Zobaczysz go i na pewno poznasz -
u�miechn�a si� do niego. Dobrze, �e chocia� Ki tutaj by�a. Bez niej czu�by si�
zupe�nie bezradny. I to kto? Bia�y Ed, kt�ry tylu dzieciom dodawa� otuchy i
pomaga� uwierzy� w siebie. Pokr�ci� g�ow� nad w�asnymi my�lami. Nigdy jeszcze
nie czu� si� tak g�upio. Obeszli biurko dooko�a i wspi�li si� a� do blatu.
Ukryci w cieniu, poza kr�giem �wiat�a nocnej lampki i przycupni�ci za grzbietem
jakiej� grubej ksi��ki, mogli spokojnie obserwowa� pracuj�cego m�czyzn�. Na
stole rozrzucone by�y przybory kre�larskie. Najwyra�niej rysowa� projekt. Ed
patrzy� na jego spokojn� i skoncentrowan� twarz. Stara� si� odnale�� w niej
znajome rysy, a mo�e bardziej pr�bowa� utwierdzi� si� w przekonaniu, �e ten
cz�owiek to jednak kto� inny ni� jego ch�opiec. Lekki zarost na twarzy. Kilka
zmarszczek wok� oczu i na czole, twarda linia ust. No tak, jest przecie�
doros�y... Jako malec wygl�da� na pewno inaczej. Nagle jedna ze stal�wek
nieprzyjemnie zgrzytn�a i z�ama�a si�. M�czyzna mrukn�� co� do siebie i
zmarszczy� brwi. Ed zamar�. W pami�ci pojawi� mu si� obraz ch�opca, kt�ry
zawzi�cie gryzmoli co� w zeszycie d�ugopisem. Ten sam grymas niezadowolenia i
tak samo zmarszczone brwi. Nie, Ki si� nie pomyli�a. To nie m�g� by� nikt inny,
jak tylko jego ch�opiec! Przez chwil� zapomnia�, �e ma przed sob� doros�ego
cz�owieka i chcia� wybiec w �wiat�o lampy wo�aj�c: - To ja Ed, wr�ci�em! - lecz
oprzytomnia� i zosta� na miejscu.
- I co? - us�ysza� konspiracyjny szept Ki.
- To on. Oczywi�cie, �e on - odpowiedzia�.
- Chcesz do niego p�j��? - zapyta�a.
- Nie Ki.. nie teraz, przyjrz� mu si� troch� dzi�, troch� jutro i wtedy pomy�l�
co da si� zrobi�- powiedzia� obserwuj�c m�czyzn�, kt�ry powr�ci� ju� do
przerwanego projektu.
- Dobrze. Ostatecznie to tw�j ch�opiec i mnie nic do tego. Zmykam do ma�ej,
idziesz ze mn�?
- Jeszcze chwil�. Zaraz do ciebie przyjd�.
Ki zwinnie zsun�a si� z biurka i znikn�a w ciemno�ci. Ed wychyli� na moment
g�ow� zza ksi��ki i znieruchomia�. M�czyzna patrzy� na niego. W�a�ciwie
niekoniecznie na niego, ale na pewno w jego kierunku, co przecie� nie musia�o
oznacza�, �e go widzia�. Czy�by us�ysza� ich szepty? To by�o w ko�cu mo�liwe,
ostatecznie w pokoju panowa�a idealna cisza. Wycofa� si� z powrotem najwolniej
jak umia�. - Je�li mnie widzia�, to podniesie po prostu ksi��k� i mnie znajdzie
- pomy�la�. M�g� w tym momencie szybciutko zsun�� si� z biurka i uciec, lecz co�
go zatrzyma�o. Po cichu liczy� na to, �e m�czyzna spr�buje go znale��. Nie
spr�bowa� jednak. Kiedy Ed wychyli� si� po raz drugi zobaczy�, �e tamten wr�ci�
zn�w do pracy. Zszed� z biurka i wr�ci� do Ki.
Rano ma�a obudzi�a si� z wysok� gor�czk� i z trudem wydobywa�a z siebie g�os.
Kiedy zobaczy�a Ki, bardzo si� ucieszy�a, lecz by�a tak s�aba, �e nie mog�a jej
po�wi�ci� zbyt wiele uwagi. Ki co prawda ukry�a si� pod poduszk� dziewczynki i
kiedy nie by�o w pokoju jej taty, stara�a si� rozmawia� z ma��, aby cho� na
chwil� zapomnia�a o tym, jak bardzo �le si� czuje. Dziewczynka jednak bardzo
szybko zasypia�a i s�ycha� by�o tylko jej ci�ki oddech. Ed b��ka� si� po
pokoju, nie wiedz�c co robi� i jak pom�c. Pierwszy raz widzia� tak mocno chore
dziecko. Nie by� to zwyk�y katar, kaszel, czy nawet zapalenie ucha, ale co�
gorszego. Tata ma�ej tego dnia nie poszed� do pracy. On m�g� znacznie wi�cej od
male�kiego bezradnego Eda, a jednak podobnie jak on miota� si� z k�ta w kat, nie
do ko�ca wiedz�c, co jeszcze da si� zrobi�. Wszystko wypada�o mu z r�k. Zaparzy�
dziewczynce herbat�, pokruszy� polopiryn� i siedzia� przy ��ku otulaj�c
c�reczk� ko�dr�. Kiedy si� budzi�a namawia�, �eby cho� troch� si� napi�a,
mierzy� jej gor�czk�, poprawia� poduszki, ale to by�o wszystko co potrafi�.
W po�udnie przyjecha� lekarz. Zbada� dziewczynk� i stwierdzi� zapalenie krtani.
Powiedzia� ponadto, �e gdyby nagle zrobi�o si� jej gorzej, trzeba b�dzie szybko
wezwa� pogotowie i zawie�� ma�� do szpitala. Tymczasem przepisa� leki i kaza�
rozwiesi� w pokoju dziewczynki mokre szmaty.
Po odje�dzie lekarza m�czyzna niemal nie odchodzi� od ��eczka c�rki. G�aska�
j� po g�owie i pr�bowa� opowiada� bajki. Ka�d� jednak bajk�, kt�r� zacz��,
urywa� w po�owie bo nie wiedzia�, co mia�o by� dalej. Czasem zaczyna� od �rodka
i te� nie opowiada� do ko�ca. Wydawa� si� by� tym mocno zak�opotany. Dziewczynce
jednak by�o wszystko jedno. S�ucha�a g�osu taty i zasypia�a.
Ki odesz�a wreszcie od ��eczka i razem z Edem obserwowa�a przebieg wydarze�. Po
raz pierwszy podczas tej misji zacz�a si� czu� zupe�nie niepotrzebna. Dot�d,
kiedy ma�a by�a smutna i zagubiona, a w domu brak jej by�o oparcia nawet w
jedynym, lecz wiecznie zapracowanym i zamkni�tym w sobie tacie, znajdowa�a je w
Czerwonej Ki. Teraz nagle wszystko si� zmieni�o. Dziewczynka czu�a si� co prawda
fatalnie, ale jej tata by� przy niej i tylko dla niej. Dok�adnie tak jak to
sobie wymarzy�a.
- G�upia sprawa Ed - powiedzia�a pewnego wieczoru Ki. - Teraz ta ma�a nie
potrzebuje ani mnie ani tym bardziej ciebie. Pl�czemy si� ju� trzeci dzie� wok�
jej ��ka zupe�nie bez sensu. Zastanawiam si� czasem czy nie lepiej wr�ci� do
domu.
- Nie wiem Ki... teraz jest chora, nawet bardzo, ale nie wiadomo, co b�dzie
dalej. Opu�cisz j�, a potem b�dziesz si� zastanawia�a czy zrobi�a� dobrze. Ja
tak mia�em. To znaczy nie ca�kiem, bo to nie by� m�j wyb�r, ale gdyby by�, to
by�oby jeszcze gorzej.
- Wiesz Ed, tak naprawd� to nie ja jestem jej potrzebna, tylko On.. Co z tego,
�e b�d� jej dodawa� otuchy, roz�miesza�, opowiada� zwariowane historie, skoro
... - wsta�a z pod�ogi i wyjrza�a zza rogu pude�ka z zabawkami, �eby popatrze�
na �pi�ca dziewczynk�. W tym momencie drzwi si� otworzy�y i do pokoju wszed�
ojciec dziecka. Ki b�yskawicznym skokiem cofn�a si� do kryj�wki. M�czyzna na
chwil� przystan�� wpatruj�c si� w pude�ko z zabawkami, po czym pokr�ci� g�ow� i
podszed� do ��eczka c�rki.
- No w�a�nie - doda�a Ki z u�miechem - skoro ca�y czas b�dzie my�la�a o nim. A
swoj� drog� Ed jak my�lisz, zauwa�y� mnie?
- Tak Ki, widzia� Ci� doskonale - u�miechn�� si� Ed.
- Jak to? To dlaczego nie podszed� tutaj? Przecie� wystarczy�oby tylko odsun��
pud�o.
Ed u�miechn�� si� tajemniczo.
- Na pewno by tak zrobi�, gdyby to by�a na przyk�ad... mysz. Ale w nas nie
wierzy. Wyr�s� z nas Ki.
- Wyr�s�? Jak to wyr�s�? Jak to z nas? Przecie� mnie nigdy nie pozna�.
- Tak Ki, z nas. Opowiada�em mu kiedy� o Tobie. O ca�ym naszym �wiecie. Teraz
pewnie mu si� wydaje, �e sam sobie mnie wymy�li�.
- Tato, opowiedz mi bajk� - dobieg�o uszu dwu ukrytych przyjaci� od strony
��eczka dziewczynki. Wida� ma�a obudzi�a si�, a zobaczywszy ojca zn�w domaga�a
si� porcji opowie�ci.
- Dobrze male�ka, pos�uchaj - powiedzia� m�czyzna, a Ed i Ki tak�e zamienili
si� w s�uch.
- Dawno, dawno temu, albo mo�e nawet ca�kiem niedawno, �y�o sobie bezdzietne
ma��e�stwo, kt�re bardzo chcia�o mie� dziecko. Mija�y lata. Ludzie ci stawali
si� coraz starsi i powoli zacz�li traci� nadziej� na to, �e kiedykolwiek b�d�
mieli w�asnego syna lub c�reczk�. Pewnego dnia kobieta wysz�a do ogrodu i kiedy
podlewa�a kwiaty, jeden z nich otworzy� si� i zobaczy�a, �e w �rodku siedzi
male�ki ch�opiec. Kobieta by�a bardzo zdziwiona. Kilka razy przeciera�a oczy,
ale ma�y cz�owieczek nie znikn��,