1945
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 1945 |
Rozszerzenie: |
1945 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 1945 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 1945 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
1945 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
ALEKSANDER DUMAS
Kawaler de Maison-Rouge
tom II
ri t.2.
Wydawnictwo ��dzkie
^_________r
Tytu� orygina�u
LE CHEVALIER DE MAISON-ROUGE
ELEGANT
Adaptacja
H. B. SEKELY
na podstawie t�umaczenia w wydaniu
J�ZEFA SLIWOWSKIEGO
(Warszawa 1890)
Ok�adk� i stron� tytu�ow� projektowa�
JERZY SOWI�SKI
W dwie godziny po zaj�ciu dopiero co opowiedzianym
.Lorin przechadza� si� po pokoju Maurycego, Scewola' za�
czy�ci� panu buty w przedpokoju. Aby m�c swobodnie roz-
mawia�, pozostawili uchylone drzwi. Lorin, ilekro� zbli�a�
si� do'nich, tyle razy pyta�-oficjalist�:
- Powiadasz zatem, obywatelu, �e tw�j pan wyszed�
dzi� rano?
-O m�j Bo�e, tak.
- O tej porze, co zawsze? '
- Mo�e kilka minut wcze�niej, a mo�e kilka p��niej,
nie mog� dok�adnie powiedzie�.
- I nie widzia�e� go dot�d?
- Nie widzia�em, obywatelu.
Lorin, znowu milcz�c, przeszed� si� kilka razy po po-
koju, a potem stan��.
- Czy wzi�� z sob� szabl�? - zapyta�.
- Zawsze j� bierze, gdy idzie do sekcji-
- A czy pewny jeste�, �e poszed� do sekcji? ,
- Tak mi przynajmniej powiedzia�.
- W takim razie p�jd� do niego - rzek� Lorin. -
Gdyby�my si� min�li, powiesz, �e by�em i �e wr�c�.
- Poczekaj, obywatelu - rzek� Scewola.
- Co?
- S�ysz� go na schodach.
- Tak s�dzisz?
- Jestem tego pewny.
Rzeczywi�cie, prawie w tej samej chwili drzwi otwo-
rzy�y si� i wszed� Maurycy. '
Lorin rzuci� na� szybkie spojrzenie, a nie widz�c na je-
go twarzy nic, co mog�oby wzbudzi� niepok�j, rzek�:
- Jeste� w ko�cu! Czekam na ciebie od dw�ch godzin.
- Tym lepiej - odpowiedzia� z u�miechem Maury-
cy. - Mia�e� czas przygotowa� si� do nowych dystych�w
i czterowierszy.
- Nie, m�j kochany - odpowiedzia� improwizator -
ju� tego zupe�nie zaniecha�em.
. - Jak to, zaniecha�e� swoich wierszy?
- Tak.
- To chyba koniec �wiata.
-. Maurycy, przyjacielu, jestem bardzo smutny!
- Smutny?
- Nieszcz��liwy!
- Nieszcz��liwy?
- C�� chcesz, dr�cz� mnie wyrzuty sumienia.
- Wyrzuty? J, 1
- Tak jest-rzek� Lorin. -Ty albo ona, m�j kochany,
pr�cz was nie by�o nikogo. Ty albo ona, rozumiesz, �em si�
nie waha�. Ale, widzisz, Artemiza jest w rozpaczy, bo to
by�a jej przyjaci��ka.
- Biedna dziewczyna!
- Da�a mi jej adres... i,
- By�by� lepiej uczyni�, gdyby� zostawi� wszystko na-
turalnemu biegowi rzeczy. '
- Tak... i zamiast niej ty by� zosta� skazany! A ja, id�c
do ciebie, aby ci� prosi� o rad�, s�dzi�em, �e jeste� sil-
niejszy...
- No, zobaczymy, mniejsza z tym. M�w, s�ucham ci�.
- A wi�c rozumiesz? Chcia�bym spr�bowa�, czy nie
uda mi si� ocali� tej biedaczki. Gdybym dosta� za ni�
dobrze po karku, zdaje mi si�, ze by�oby mi l�ej na sercu.
r""
- Szalony chyba jeste�, Lorin - powiedzia� Maurycy
wzruszaj�c ramionami.
- No, a gdybym uda� si� z pro�b� do trybuna�u rewo-
lucyjnego?
- Za p��no, ju� j� skazano.
- To okropna rzecz �mier� takiej m�odej dziewczyny.
- Tym okropniejsza, �e oddaje �ycie za moje ocalenie.
Ale powinni�my pociesza� si� tym, �e istotnie uknu�a spi-
sek.
- Ech, a czy my w mniejszym lub wi�kszym stopniu
nie knujemy wszyscy spisk�w? I ona, biedaczka, post�pi�a
tak jak wszyscy!
- Nie �a�uj jej zanadto, m�j przyjacielu, a przede
wszystkim nie �a�uj jej za g�o�no - rzek� Maurycy - bo
i na nas ci��y cz��� jej winy. Wierzaj mi, jeszcze nie zmy-
li�my plamy, jak� nas skala�o oskar�enie o zmow� z t�
dziewczyn�. Dzi� w sekcji kapitan strzelc�w z Saint-Leu
nazwa� mnie �yrondyst�, i ju�, ju� chcia�em go przebi�
szpad�, aby przekona� go, �e si� myli.
- Dlatego wi�c wr�ci�e� tak p��no!
- W�a�nie dlatego.
- Czemu mnie o tym nie uprzedzi�e�?
- Bo w tego rodzaju wypadkach nie umiesz panowa�
nad sob�. Musia�em ca�� rzecz natychmiast za�atwi�, aby
nie nabra�a rozg�osu. Wzi�li�my �wiadk�w, kt�rych mieli�-
my pod r�k�.
- I ta bestia nazwa�a ci� �yrondyst�, ciebie, Maurycy?
- Niech�e ci� to przekona, m�j kochany, �e ka�da ta-
ka awanturka czyni nas niepopularnymi. W dzisiejszych
czasach kto jest niepopularny, ten jest podejrzany.
- Wiem - powiedzia� Lorin - na d�wi�k tego s�owa
dr�� nawet najbardziej odwa�ni, ale mniejsza o to! Wzdry-
gam si� na my�l, �e Heloiza p�jdzie na szafot, a ja nie
uzyskam od niej przebaczenia, d
- M�w�e wi�c, czego ��dasz?
- Chc�, aby� pozosta� w domu, nie masz sobie prze-
cie� nic do wyrzucenia, Ja za�, je�eli ju� nic dla niej uczy-
ni� nie mog�, p�jd� i stan� tam, gdzie ona b�dzie prze-
chodzi�a. Musz� to koniecznie uczyni�, kochany Maurycy,
musz� przynajmniej u�cisn�� jej r�k�";
- Ja p�jd� z tob� - rzek� Maurycy. ^
- Niepodobna, m�j. przyjacielu, jeste� gwardzist�, jes-
te� sekretarzem sekcji, by�e� zamieszany w t� spraw�, kie-
dy ja, przeciwnie, by�em tylko twoim obro�c�. Na ciebie
padnie podejrzenie i b�dzie bieda. Ze mn� jest zupe�nie
inaczej, ja nic nie ryzykuj�, wi�c id�.
Wszystko, co powiedzia� Lorin, by�o s�uszne i nie wy-
maga�o �adnej odpowiedzi. Maurycy samym tylko spojrze-
niem na Heloiz� Tison, id�c� na rusztowanie, dowi�d�by
swej winy.
- Id� wi�c - rzek� - ale b�d� ostro�ny.
Lorin u�miechn�� si�, po�egna� Maurycego i wyszed�.
Maurycy Otworzy� okno i smutno kiwa� mu r�k� na po-
�egnanie. Lorin, zanim min��-r�g ulicy, przystawa�, ogl�-
da� si� i ci�gle, powodowany jak�� nieodpart� sympati�,
patrzy� i u�miecha� si�.
Gdy 'znik� za rogiem bulwaru, Maurycy zamkn�� okno,
rzuci� si� na fotel i ogarn��o go odr�twienie, kt�re u lu-
dzi silnego charakteru {.konstrukcji fizycznej stanowi cz�-
sto przeczucie wielkich nieszcz���, podobne jest bowiem
do ciszy, poprzedzaj�cej burz�.
- Z tego odr�twienia wyrwa� go dopiero oficjalista, kt�ry
powr�ci� z miasta z weso�� min�, co znaczy�o, �e pa�a nie-
cierpliwo�ci� opowiedzenia panu nowin, jakie us�ysza�
przed chwil�.
Widz�c, �e Maurycy jest zamy�lony, nie chcia� mu prze-
szkadza� i przeszed� ko�o niego kilka razy.
- Czego chcesz? - zapyta� niedbale Maurycy. - M�w,
je�li masz co� do powiedzenia. -
- O, obywatelu, odkryto znowu spisek.
Maurycy wzruszy� ramionami.
- Spisek, na wspomnienie kt�rego w�osy staj� na g�o-
wie - m�wi� dalej Scewola. .
- Doprawdy? - odpowiedzia� Maurycy spokojnie, jak
cz�owiek, kt�ry s�ysza� o trzydziestu przynajmniej spis-
kach na dzie�. :
i
- Tak, obywatelu - odrzek� Scewola - a� cz�owiek
truchleje ze strachu! Na samo wspomnienie dreszcz przej-
muj�- prawdziwego patriot�.
- C�� to znowu za spisek? - zapyta� Maurycy.
- Austriaczka o ma�y w�os me uciek�a.
- Rat - rzek� Maurycy, zaczynaj�c pilniej s�ucha�.
- Zdaje si�-ci�gn�� dalej Scewola- �e wdowa Ca-
pet mia�a stosunki z Heloiz� Tison, kt�ra dzi� ma by�
zgilotynowana. Ale nie wykrad�a jej, nieszcz��liwa.
- A jakie� stosunki mia�a kr�lowa z t� dziewczyn�? -
* spyta� Maurycy, czuj�c, �e mu pot wyst�puje na czo�o.
- Wyobra� sobie, obywatelu, �e jej w kwiatku/w go�-
dziku, przes�ano ca�y plan wykradzenia.
- W go�dziku!... I kt�� to taki?
- Kawaler de... Czekaj no, obywatelu... Oj, dobrze zna-
ne nazwisko... ale ja zawsze zapominam... Kawaler z ja-
kiego� zamku... Oj, jaki ja g�upi, ju� teraz przecie� nie
ma zamk�w... Kawaler...
- De Maison-Rouge.
-Taki tak!
- Niemo�liwe!
- Jak to, niemo�liwe? Przecie� odkryto klap� prowa-
dz�c� do piwnicy, kraty...
- Nic jeszcze o tym nie m�wi�e�.
- No, to powiem.
-r- M�w. Je�eli to bajka, to przyzna� nale�y, �e ciekawa.
- Nie, obywatelu, to nie bajka, to prawda najszczersza,
bo mi j� opowiada� obywatel od�wierny. Arystokraci wy-
kopali tunel, ci�gn�cy si� od ulicy Corderie a� do piwnicy
pod chatk� obywatelki Plumeau, kt�r� o ma�o co nie po-
s�dzono o wsp��udzia� w spisku. Znasz przecie obywatelk�
Plumeau?
- Znam - rzek� Maurycy. - Ale c�� dalej?
- Wdowa Capet mia�a uciec tym podziemiem. Ju� na-
wet stan��a na pierwszym schodku. Wtem obywatel Si-
mon schwyci� j� za sukni�... S�uchaj, bij� na alarm w ca-
�ym mie�cie i wzywaj� do stawienia si� w sekcjach. S�y-
szysz ten b�ben, obywatelu? M�wi�, �e Prusacy s� w Dam-
mart�n, �e ich zwiad dotar� ju� do rogatki.
W�r�d tej lawiny wiadomo�ci prawdziwych, fa�szywych
i niedorzecznych Maurycy uchwyci� prawdziwe nici pro-
wadz�ce do k��bka. Przyczyn� wszystkiego by� �w go�-
dzik podany kr�lowej w jego oczach, a kupiony przez nie-
go u nieszcz��liwej kwiaciarki. Go�dzik zawiera� ca�y plan
spisku, o kt�rym opowiedzia� Scewola.
W tej�e chwili odg�os b�bna przybli�y� si� i Maurycy
us�ysza�, jak wo�ano na, ulicy:
- Wielki spisek odkryty w Tempie przez obywatela
Simon! Wielki spisek dla uratowania wdowy Capet od-
kryto w Tempie!
- Tak - rzek� Maurycy- widz�, �e to wszystko praw-
da. A Lorin w�r�d takiego podniecenia t�um�w poda mo-
�e r�k� tej dziewczynie! O, nieszcz��liwy, rozsiekaj� go na
kawa�ki!
Maurycy porwa� kapelusz, zapi�� pasek, przy kt�rym :
umocowana by�a szabla, i w kilku , susach znalaz� si� na
ulicy. / ,
"Gdzie on mo�e by�? - zapyta� sam siebie. - Zapew-
ne poszed� do Conciergerie."
I pobieg� wzd�u� bulwaru.
Na. ko�cu bulwaru Megisserie ujrza� bagnety i dzidy,
wystaj�ce spo�r�d licznego t�umu. Wyda�o mu si�, �e po- '
znaje w tej ci�bie mundur narodowego gwardzisty. Po-
1 bieg� ze �ci�ni�tym sercem ku rzeszy ludzi, zalegaj�cej
i; brzeg rzeki.
! Gwardzist�, na kt�rego napiera� t�um marsylian, by�
Lorin, blady, z zaci�ni�tymi z�bami, gro�nym spojrzeniem,
z r�k� wspart� na r�koje�ci szabli, upatruj�cy z miejsca
' na 'ciosy, kt�re chcia� zadawa�.
O par� krok�w od niego sta� Simon i z okrutnym u�mie-"*
chem wskazywa� na Lorina marsylianom i t�umowi, m�-
wi�c:
- Patrzcie! Patrzcie! Widzicie?... Jest to jeden z arys-
tokrat�w, kt�rego wczoraj kaza�em wyp�dzi� z Tempie.
Jest to jeden z tych, kt�rzy nosz� listy w kwiatkach. Jest
to wsp�lnik m�odej Tison, kt�r� zaraz t�dy b�d� prowa-
dzi�. C��, widzicie go, jak spokojnie przechadza si� po bul-
warze. A mo�e nawet to nie jego wsp�lniczka, mo�e to
jego kochanka, przychodzi wi�c j� po�egna� albo mo�e
ocali�! .
Lorin nie m�g� d�u�ej spokojnie s�ucha�. Wydoby� sza-
bl� z pochwy.
W tej samej chwili t�um si� rozst�pi�, daj�c przej�cie
m��czy�nie, kt�ry si� gwa�tem przedziera� i przewr�ci�
ju� kilku ludzi.
Cz�owiekiem tym by� Maurycy. Dotar�szy do Lorina,
zarzuci� mu lew� r�k� na szyj�.
- Szcz��cie ci sprzyja, Simon - odezwa� si� Maury-
cy. - Ubolewa�e� zapewne, �e mnie tu nie by�o obok przy-
jaciela, aby� m�g� uprawia� rzemios�o denuncjatora na
wielk� Skal�. Denuncjuj, Simon, denuncjuj, patrz, ja tu
jestem!...
- A tak, na honor, tak - rzek� Simon z ohydnym szy-
derstwem - w sam czas przychodzisz. Oto jest pi�kny
Maurycy Lindey, kt�rego oskar�ono wraz z m�od� Tison,
ale si� z tego wykr�ci�, bo ma pieni�dze...
- Na latarni�! Na latarni�! - krzykn�li marsyliahie.
--No, no, tylko spr�bujcie - rzek� Maurycy.
11
' I post�piwszy naprz�d, jakby dla pr�by pchn�� w czo�o
jednego z najzagorzalszych marsylian, tak �fe krew zala-
�a mu oczy.
; - Zab�jca! - wrzasn�� skaleczony. ,
Marsylianie opu�cili dzidy, podnie�li topory, nabili ka-
rabiny. Przera�ony t�um usun�� si�, a dwaj przyjaciele
zostali wystawieni na krzy�owy ogie� i na zab�jcze ciosy.
Rzucili na siebie ostatnie spojrzenie, bo -s�dzili, �e po-
ch�onie ich �elazo i ogie�, otaczaj�ce zewsz�d.
Wtem otworzy�a si� brama domu, o kt�r� byli oparci,
i gromada m�odzie�y, "zwane j elegantami, uzbrojonej w sza-
ble i pistolety, wpad�a na marsylian i rozpocz��a straszli-
w� utarczk�.
..-- Hurra! - krzykn�li razem Lorin i Maurycy, o�ywie-
ni nag�� nadziej� ocalenia, niepomni, �e walcz�c w szere-
gach nowo przyby�ych, potwierdzaj� oskar�enie Simona. -
Hurra!
Je�eli jednak nie my�leli przedtem o swym ocaleniu,
kto inny o tym pami�ta�. Niski, dwudziestopi�cio- lub dwu-
dziestosze�cioletni m�odzieniec, o niebieskich, ruchliwych
oczach, ze zr�czno�ci� i zapa�em uderza� ci��k� sapersk�
szabl�, kt�rej, zdawa�o si�, jego kobieca r�ka unie�� nie
zdo�a. Widz�c, �e Maurycy i Lorin, zamiast ucieka� przez
drzwi, kt�re jakby naumy�lnie pozostawi� otwarte, walcz�
przy jego boku, odwr�ci� si� ku nim i rzek� po cichu:
- Uciekajcie tymi drzwiami. To, co tu robimy, nie do-
tyczy was. Niepotrzebnie rzucacie na siebie podejrzenie.
Widz�c, �e obaj przyjaciele wahaj� si�, krzykn�� do
Maurycego: ,
- Na bok! Dla patriot�w nie ma tu miejsca! Obywateli!
Lindey, my jeste�my arystokraci.
Us�yszawszy to i widz�c cz�owieka, kt�ry w owej epoce
�mia� nadawa� sobie miano, r�wnaj�ce si� skazaniu siebie
na �mier�, t�um wyda� przera�liwy okrzyk;
Ale jasnow�osy m�odzieniec i jego przyjaciele, nie prze-
12
ra�eni bynajmniej tym wrzaskiem, wepchn�li Maurycego
B^' t �orina do bramy, kt�r� natychmiast za nimi zamkn�li,
^^a potem wpadli znowu pomi�dzy t�um, kt�ry w mi�dzy-
Plez�sie-si� powi�kszy�. . ,
||fc Mauryey i Lorio, cudownie ocaleni, spojrzeli na siebie
gy^e .zdziwieniem. , ' -
H|; . Od razu jednak zrozumieli, �e nie maj� czasu do stra-
Ht:-ceni� i zacz�li szuka� wyj�cia.
Wyj�cie jakby umy�lnie by�o dla nich przygotowane.
Weszli na jaki� dziedziniec, w ko�cu kt�rego znale�li ma�e
:<dnwi, prowadz�ce na ulic� Salnt-Gennain-rAuxerrois.
W tej chwili z mostu Change wyruszy� oddzia�, �andar-
;inerii, kt�ry wkr�tce rozproszy� t�um na bulwarze, ale na
Ulicy, gdzie znajdowali si� nasi dwaj przyjaciele, s�ycha�
'Jeszcze by�o odg�os zajad�ej walki.
.�andarmi poprzedzali w�z, na kt�rym wieziono biedn�
Heloiz� na gilotyn�.
- Galopem! - krzykn�� jaki� g�os. - Galopem! ,
W�z rzeczywi�cie ruszy� galopem. Lorin spostrzeg�, �e
nieszcz��liwa dziewczyna sta�a u�miechaj�c si� i dumnie
patrz�c naoko�o. Nie m�g� zamieni� z ni� nawet spojrze-
nia. Przejecha�a, nie widz�c go w�r�d wrzeszcz�cego t�u-
mu.
-- �mier� arystokratom! �mier�!
Krzyki oddala�y si� w stron� Tuileries.
Jednocze�nie otworzy�y si� ma�e drzwi, przez kt�re
wyszli Maurycy i Lorin, i wbieg�o kilku elegant�w w po"
dartych i poszarpanych ubraniach. Zapewne tylu tylko
pozosta�o � malej grupy.
Jasnow�osy m�odzieniec szed� ostatni.
- Niestetyl - rzek�. - Ta sprawa chyba jest prze-
kl�tal
l cisn�wszy wyszczerbiony pa�asz, pobieg� ku ulicy La-
yandieres.
13
. KAWALER DE .MA1SON-ROUOE
Maurycy spiesznie wr�ci� do domu, aby napisa� skarg�
przeciwko Simonowi.
Prawda, �e Lorin, zanim po�era� si� z Maurycym, zna-
laz� dogodniejszy spos�b dla zapewnienia S9bie zado��uczy-
nienia. Radzi� mu, aby zebra� kilku cz�onk�w klubu
Termopile, czatowa� na Simona, gdy wyjdzie z Tempie,
i zabi� go w walce, cho�by mia�a by� najbardziej zaci�ta.
Ale Maurycy plan ten odrzuci�.
- Zginiesz, je�eli u�yjesz gwa�tu - rzek� do�. - Znisz-
czmy go, ale zgodnie z prawem. B�dzie to dla nas rzecz
�atwa.
Nazajutrz Maurycy uda� si� z rana do sekcji i wni�s�
skarg�.
Zdziwi� si� jednak bardzo, gdy prezes nie zrobi� z niej
u�ytku, Wymawiaj�c si�, �e nie mo�e miesza� si� w spra-
wy dw�eh obywateli, o�ywionych mi�o�ci� kraju.
- Dobrze - rzek� na to Maurycy - w�er- teraz, co
wypada czyni�, aby zas�u�y� na tytu� dobrego obywatela.
Zgromadzi� lud i .zabija� ka�dego,, kto si� wam nie podo-
ba! I ty to nazywasz, obywatelu, mi�o�ci�-ojczyzny?... Ha,
kiedy tak. podzielam teraz zdanie Lorina, kt�re uwa�a�em
za nies�uszne. Odt�d dowodzi� b�d� mego patriotyzmu tak,
jak ty to pojmujesz, obywatelu, a zaczn� od Simona.
- Obywatelu Maurycy - odrzek� prezes - w tej spra-
wie Simon mniej zawini� ni� ty. Wykry� on spisek, cho-
cia� sprawowana przez niego funkcje nie nakazywa�y mu
tego Ty nic nie widzia�e� tam, gdzie� powinien by� wi-
dzie�, cho� nakazywa�y ci to obowi�zki z tytu�u twego
urz�du. Co wi�cej, masz przypadkowe lub rozmy�lne mo-
�e stosunki z nieprzyjaci��mi narodu, jakkolwiek nie wie-
my o tym z ca�� pewno�ci�.
14
- Ja?... - rzek� Maurycy. - Oto znowu co� nowego!
A z kim�e to mianowicie, obywatela prezesie?
- Z obywatelem Maison-Rouge.
- Ja?... - zawo�a� Maurycy zdumiony. - Ja mam sto*
sunki z kawalerem de Maison-Rouge? Ja go nie znam,, ja
z nim nigdy nie...
- Widziano, �e� z nim m�wi�.
- Ja?
- Tak jest.
- Kiedy� to? Gdzie? K�amiesz, obywatelu prezesie! -
doda� Maurycy, g��boko przekonany o swej niewinno�ci.
- Twoja gorliwo�� dla spraw kraju - rzek� prezes -
prowadzi ci� zbyt daleko, obywatelu Maurycy. Za chwil�
po�a�ujesz tego, co powiedzia�e�, skoro ci dowiod�, �e
m�wi�em czyst� prawd�. Oto trzy r��ne oskar�aj�ce ci�
raporty.
- Ale�! - przerwa� Maurycy. - Czy s�dzisz, obywa-
telu, �em jest na tyle g�upi, i� wierz� w twego kawalera
de Maison-Rouge?
- A dlac�eg�� by� nie mia� wierzy�?
- Poniewa� zawsze straszycie tym widmem wichrzy-
ciela, aby m�c z nim identyfikowa� swych nieprzyjaci��.
- Czytaj oskar�enie.
-Nie b�d� go czyta� - odpar� Maurycy. - Zaprze-
czam, �ebym mia� kiedykolwiek widzie�" kawalera de
Maison-Rouge, �ebym mia� z nim kiedykolwiek rozmawia�.
A kto nie zechce wierzy� memu s�owu honoru, niech przyj-
dzie i mi to powie, a ju� b�d� wiedzia�, jak si� z nim
rozprawi�.
Prezes wzruszy� ramionami, Maurycy, nie chc�c by�
d�u�ny, uczyni� to samo.
Po posiedzeniu prezes, kt�ry jako dobry patriota powo-
�any zosta� przez wsp��obywateli na zwierzchnika okr�gu,
zbli�y� si� do Maurycego i rzek� do�:
- P�jd� ze mn�, Maurycy, mam ci co� do powiedzenia.
15
Maurycy uda� si� za prezesem, kt�ry go zaprowadzi� do
gabinetu obok sali posiedze�.
Tam spojrza� mu w oczy i po�o�ywszy mu r�k� na ra-
mieniu, rzek�: * .
- Maurycy, zna�em i powa�a�em twego ojca, dlatego te�
i ciebie powa�am i lubi�. Wierz mi, �e nara�asz si� na
wielkie niebezpiecze�stwo przez brak wiary, kt�ry pro-
wadzi do upadku najbardziej rewolucyjne umys�y. M�j
przyjacielu, kto traci wiar�, traci i godno��. Nie wierzysz
w nieprzyjaci�� ludu, przechodzisz ko�o; nich, nie widz�c
ich, i mimo woli stajesz si� narz�dziem w ich p�ku.
- Co, u diab�a, obywatelu! - odpar� Maurycy. - Znam
siebie, jestem patriot� pe�nym odwagi i gorliwo�ci dla
sprawy, lecz ta gorliwo�� nie za�lepia mnie, patriotyzm
nie czyni mnie fanatykiem! Republika okre�la tym samym
mianem dwadzie�cia mniemanych spisk�w. Niech mi po-
ka�� cho� jeden z nich!
- Nie wierzysz w spiski - przerwa� prezes - a wi�c
nie wierzysz w p�sowy go�dzik, za kt�ry zgilotynowano
wczoraj m�od� Tison.
Maurycy zadr�a�. ...
- Nie wierzysz w podziemie pod ogrodem w Tempie,
��cz�ce piwnic� obywatelki Plumeau z pewnym domem
przy ulicy Corderie?
- We - odrzek� Maurycy.
- Wi�c p�jd� jak niewierny Tomasz i zobacz.
- Nie jestem na s�u�bie w Tempie, wi�c mo�e mnie tam
nie wpuszcz�. ,
- Teraz ju� wszystkim wolno tam wchodzi�. ,
- A to dlaczego?
-Przeczytaj raport, kiedy mi nie wierzysz. Widz�, ze
odt�d trzeba ci pokazywa� tylko dowody urz�dowe.
- Jak to? - zapyta� Maurycy, czytaj�c raport. - Wiec
a� do tego dosz�o?
- Czytaj dalej.
16
-Przenosz� kr�low� do Conciergerie!
--- Ic��i..-spyta� prezes.
- ,0!' - wykrzykn�� Maurycy.
- S�dzisz wi�c, �e Komitet Ocalenia Publicznego p��t�-
ppujR tak na zasadzie uroje�, czczej gadaniny, jak powia-
fe da-sz? , . ' . - . -' , 'y
-- R��ne bywaj� pobudki post�powania...
- Czytaj do ko�ca - rzek� prezes.
I poda� mu ostatni� kartk�.! '
, -- Nominacja Ricnarda na naczelnika wi�zienia Con-
eierg�riel-zawo�a� Maurycy.'
- Kr�lowa jest tam ju� od dw�ch godzin.
Maurycy zamy�li� si� g��boko. \-
- Wiesz o tym - m�wi� dalej prezes- �e Gmina dzia�a
z g��bokim namys�em, oblicza wszystko, a gdy co� przede
si�we�mie, nie robi tego na �arty. Przeczytaj tajne donie-
sienie miaisfra policji. :
Maurycy czyta�: i
"B�d�c g��boko przekonany, �e by�y kawaler de Maison-
-Rouge znajduje si� w Pary�u, �e by� widziany w roz-
maitych miejscach, �e pozostawi� �lady swojej bytno�ci
w zawi�zaniu szeregu spisk�w; na szcz��cie Wykrytych,
upraszam wszystkich prze�o�onych- sekcji b podwojenie
Czujno�ci..."
--I c��? \ r- zagadn�� prezes.,
-� Musz� ci wierzy�, obywatelu prezesie? - zawo�a�
Maurycy i czyta� dalej: .
"Rysopis kawalera de Maison-Rouge: pi�� st�p" i trzy
cale wysoko�ci, w�osy blond, oczy niebieskie, nos'prosty,
broda fiiemnoblond, g�os mi�y, r�ce ma�-e... wiek trzydzie�-
ci pi�� lub trzydzie�ci sze�� lat." ' .
Przy czytaniu tego rysopisu wspomnienie jak b�yskawica
przemkn��o przez umys� Maurycego: przypomnia� sobie
owego m�odzie�ca, kt�ry dowodzi� elegantanai, kt�ry wczo-
:raj. natar�szy na marsylian, uratowa� jego i Lorina.
;S-A. Duma.�
1�
"Bo�e! - pomy�la� Maurycy. - Czy�by to by� on? Wi�c
oskar�enie, �e widziano mnie, jak z nim rozmawia�em, nie
by�oby fa�szywe. Nie przypominam sobie jednak, abym mu
u�cisn�� r�k�."
- I c��, Maurycy - spyta� prezes - c�� teraz na to
powiesz?
- Powiem, �e wierz� ci, obywatelu - odrzek� Maurycy
i pogr��y� si� w smutnej zadumie.
- Nie nara�aj tak swojej popularno�ci, m�j Maurycy -
m�wi� dalej prezes. - Dzi� popularno�� stanowi o �yciu.
Strze� si� niepopulamo�ci. Rzucono na ciebie podejrzenie
o zdrad�, a obywatela Maurycego Lindey nikt o ni�| nie
powinien pos�dzi�.
Maurycy nie m�g� nic zarzuci� pogl�dowi, kt�ry sam
podziela�. Podzi�kowa� staremu przyjacielowi i wyszed�
'z sekcji.
.- A! - rzek� z westchnieniem. - Odpocznijmy nieco,
dosy� ju� tych podejrze� i walk. Chod�my cieszy� si� wy-
poczynkiem, niewinno�ci� i rado�ci�. Chod�my do Geno-
wefy. s
\ I uda� si� na star� ulic� Saint-Jacques.
Gdy przyby� do garbarza, Dixmer i Morand uspokajali
Genowef�, kt�ra dosta�a ataku nerwowego.
Wbrew zwyczajowi s�u��cy nie chcia� go wpu�ci�.
- Powiedz, �e przyszed�em - rzek� zaniepokojony
Maurycy - a je�eli Dixmer nie b�dzie m�g� mnie przyj��,
odejd� natychmiast.
S�u��cy uda� si� do ma�ego pawilonu, Maurycy za� po-
zosta� w ogrodzie.
Wyda�o mu si�, �e musia�o zaj�� w tym domu co� nie-
zwyk�ego, Rzemie�lnicy, porzuciwszy'robot�, niespokojnie
przebiegali ogr�d tam i z powrotem.
Sam Dixmer podszed� do drzwi. ;
- Chod�- rzek� - chod�, kochany Maurycy, ty nie na-
le�ysz do tych, przed kt�rymi zamykamy drzwi.
|^-- C�� si� sta�o? - spyta� m�odzieniec. '
y-*- Genowefa jest cierpi�ca - rzek� D�xmer - a nawet
(ardziej ni� cierpi�ca, bo wpad�a nagle w malign�.
; - O m�j Bo�e! - zawo�a� m�odzieniec, bolej�c, �e i tu
nalaz� zamieszanie i cierpienie. - C�� jej si� sta�o?
?-- Wiesz, m�j drogi, �e nikt nie zna si� na chorobach
|obiecych, nawet m�� - odpowiedzia� Dixmer.,
^Genowefa le�a�a na szezlongu. Przy niej sta� Morand,
(Udaj�c trze�wi�ce sole.
-I c��? - spyta� Dixmer.
(te-Ci�gle to samo-rzek� Morand.
p 'i- Heloizo, Heloizo - szepn��a m�oda kobieta przez
J^aci�ni�te z�by. ^ .
Heloizo? - powt�rzy� zdziwiony Maurycy.
A tak! - �ywo podchwyci� Dixmer. - Nieszcz��cie
1'�hcia�o, �e Genowefa wysz�a wczoraj i widzia�a, jak wie-
|Niono nieszcz��liw� Tison na gilotyn�. Od tej pory mia�a
^u� kilka atak�w nerwowych i ci�gle powtarza to imi�.
l, -Z�ama�o j� to mianowicie - doda� Morand - �e
' w tej dziewczynie pozna�a kwiaciark�, kt�ra sprzeda�a jej
i go�dziki... Wiesz kt�re... '
f - O wiem, bo przed chwil� z tego powodu o ma�o nie
i uci�to mi g�owy.
l -I my�my wiedzieli o tym, kochany Maurycy, i wie-
; r�aj, �e okropnie byli�my przera�eni. Ale Morand by� na
| posiedzeniu i widzia�, �e� wyszed� wolny.
: - Cicho - rzek� Maurycy - zdaje mi si�, �e ona zno-
Wu co� m�wi. .
-O, jakie� niezrozumia�e, urywane s�owa -wtr�ci�
Dixmer.
- Maurycy - szepn��a Genowefa - zabij� Maurycego.
Spiesz si�, kawalerze, �piesz... .
Po tych kilku-.s�owach nast�pi�o g��bokie milczenie.'
;- Maison-Roug�-szepn��a Genowefa-Maison-Rouge!
Podejrzenie jak b�yskawica przebieg�o Maurycemu przez
t8
g�ow�, lecz by�a to tylko b�yskawica. Zreszt� zbyt mocno
poruszony by� cierpieniem Genowefy, aby m�g� zastano-
wi� si� nad jej s�owami. . '
- Czy�cie wzywali doktora? - zapyta�.
- O, to }u�Tn� jest nic niebezpiecznego- rzek� Dbc-
mer - maligna i nic wi�cej. , ; ,
I tak. mocno �cisn�� r�k� �ony, �e Genowefa przysz�a do
siebi-e i lekko krzykn�wszy, otworzy�a oczy dot�d z�mkoi�--
te. ' . ' . ' ' ' ' ^ . " /,'"" .',:^1,1
-A, jeste�cie wszyscy,- rzek�a. - I Maurycy z w^mi.ll
. O, jak�e mi mi�o, ze ci� widz�, moi przyjacielu. Gdyby�^
wiedzia�,1 iiR... ' ' ^ ^.
l poprawiaj�c si� doda�a: /,;
- Ile�my �d dw�ch dni wycierpieli!
- Tak- rzek� Maurycy -jeste�my .wszyscy. Uspok�|| |
si�, pafai... Nie trw�� si� wiece] i nie wspominaj nazwisks, ,|-'
kt�re w tej chwili jest bardzo niebezpieczne. , , .'4
-- Jakie� to nazwisko? - �ywo zapyta�a Genowefa.. ',
- Nazwisko kawalera de Maison-Roug�, . , ,;'
-Albo� ja wymieni�am nazwisko .kawalera de Maisoft-
-Rouge? - rzek�a przera�ona Genowefa. '
- Tak - z wymuszonym u�miechem odpowiedzia� IMx-'%
mer. - Ale nie powinno ci� to dziwi�, Maurycy, bo'wsz�-";.
dzi-e powiadaj�, �e by� on w zmowie w m�od� Tison i ze ',.
kierowa� spiskiem maj�cym na celu wykTadzeni� kr�lowa, *y
spiskiem, kt�ry na szcz��cie wczoraj Si� nie uda�. ^
- Nie m�wi�, aby w tym by�o co� dziwnego --odrzek�',;
Maurycy - ale powtarzam, �e powinien dobrze si� ukry�.
- Kto? - spyta� Dixmer. �
, ' � '<'>''
- Kawaler de Maison-Roug�, oczywi�cie! Gmina szuka ^
go, a jej wy��y maj� delikatny w�ch. -
- Byleby go tylko uj�to - wtr�ci� M�rand - zanini ^
dokona nowego zamachu, kt�ry mo�e mu si� lepiej uda�
ni� ostatni. ; . .. . \:-,-1, . ! .-. .i:-
-W ka�dym razie - rzek� Maurycy - nie zrobi ju�
tego ,dla kr�lowej. _;
- A to dlaczego? - spyta� Morand<
-- Bo kr�lowa jest teraz w bezpiecznym schronieniu.
- C�� si� z ni� sta�o? - spyta� .Dixmer.
-* Dzisiejszej nocy przewiezono j� do Concierg�rie -
odpowiedzia� Maurycy;, . ' -.
Dixmer, M�rand i Genowefa wydaU okrzyk, kt�ry Ma-
urycy wzi�� za oznak� zdziwienia.
- Widzicie wi�c pa�stwo - m�wi� dalej -�e kawaler
musi si� po�egna� zs swoimi planami porwania kr�lowej,
Cpnciergene pewniejsze jest ni� Tempie.
M�rand i Dixn9er rzucili na siebie spojrzenie, kt�rego
Maurycyxae dostezeg�.
-Ach, m�j Bo�e!-zawo�a�.-Pani Dixmer zn�w
^'blednie.,,1. .1 .1,., . . - ' -. , !! . , i.-''i':
,-!r- Genowefo - rzek� Dixmer do �ony - po��� si� do
���ka, moja droga. Widz�, �e bardzo cierpisz.
Maurycy zrozumia�. �e chciano go grzecznie po�egna�.
fJca�owa� wi�c rekc Genowefy i wyszed�. , , .
M�rand wyszed� tak�e i towarzyszy� mu przez ca�� ulic�
Saint-Jacques.
; Taaa opu�ci� go i podszed� do s�u��cego, kt�ry trzyma�
|^ za uzd� osiod�anego konia. :
f .Maurycy by� tak roztargniony, ze nie odezwa� si� ,do
;' Moranda ani s�owem od Chwili, kiedy razem wyszli � do-
SS^rou. Nie, spyta� go nawet, kim jest cz�owiek trzymaj�cy
K.fco�ia1' za uzd�. '.:" " ', - ^ ! , , . ^
Uda� si� ulic� Fosses-Samt-Yictor i przyby� na bulwar.
- Dziwna rzecz - m�wi� do siebie, id�c. - Czy umys�
R�J s�abnie, czy te� wypadki nabra�y takiej wagi? Wszyst-
Kfco widz� w Szalonym" powi�kszeniu, jakbym patrzy� przez
pEnikroskop. . ''.;.,. 1
fc' I aby nieco si� uspokoi�, odkry� g�ow� i opar� si� o balu-
prad� mostu. Owion��o go �wie�e powietrze wieczorne.
l"1 ' - - ' '
aa.
lii
PATROL
Pogr��ony w ponurych rozmy�laniach, ze wzrokiem
utkwionym w przep�ywaj�c� wod�, co u prawdziwego pa-
ry�anina oznacz� melancholi�. Maurycy opar� si� o balu-
strad� mostu. Nagle us�ysza� miarowe kroki ma�ego od-
dzia�u wojska. Pozna�, �e to patrol. '
Obejrza� si�. Z drugiego ko�ca mostu nadchodzi�a kom-
pania Gwardii Narodowej. Wydawa�o mu si�, �e w�r�d
ciemno�ci poznaje Lorina.
Rzeczywi�cie by� to Lorin. Gdy spostrzeg� Maurycego,
podbieg� ku niemu z otwartymi ramionami.
- Mam ci� nareszcie! - zawo�a�. - Nie tak �atwo, u li-
cha, spotka� si� teraz z tob�.
/ ' '' �
Kiedy znajduj� przyjaciela,
. Szcz��liwym, jak w dniu wesela.
Tym razem zapewne si� nie pogniewasz, �e przytoczy-
�em Racine'a zamiast Lorina. .
- Co ty tu robisz z patrolem? - spyta� zaniepokojony
Maurycy. ',
- Jestem dow�dc� wyprawy, przyjacielu. Musimy ko-
niecznie odzyska� zachwian� s�aw�.
I odwr�ciwszy si� w stron� kompanii, zakomenderowa�:;,
- Na rami� bro�! Prezentuj bro�! Do nogi bro�!. Te+
raz, moje dzieci, poniewa� nie jest jeszcze do�� ciemno,
pogadajcie o swoich interesach, a my pom�wimy o swoich.
I zwracaj�c si� do Maurycego, doda�:
- Dzi� w sekcji zdoby�em trzy wa�ne wiadomo�ci.
- Jakie?
"- Pierwsza: �e obaj jeste�my podejrzani.
-' Wiem o tym. C�� wi�cej?
-^ Wiesz? ' _ \
Tak jest.
Druga: �e ca�ym spiskiem go�dzikowym kierowa� ka-
S/waler de Maison-Rouge. ,
|" - l to wiem r�wnie�.
|| -; Ale tego zapewne nie wjesz, �e p�sowy go�dzik i pod-
2�emie\to by� jeden spisek.
- Owszem, to wiem tak�e.
-A wi�c przejd�my do trzeciej wiadomo�ci. Tej. na
pewno ci nikt jeszcze nie" przekaza�. Dzi� wiecz�r mamy
B schwyta� kawalera de Maison-Rouge.
p; - Schwyta� kawalera de Maison-Rouge?
g'-,, - Ano tak. ! ,, , ' '
Zosta�e� wi�c �andarmem?
Nie,, ale jestem prawym Francuzem i dla dobra kraju
H; wszystko powinienem po�wi�ci�. Kawaler de Maison^Roage
l,8 .dr�czy Francja spiskiem po spisku, mnie zatem, jej pra-
li*'wemu synowi, nakazuje ona uwolni� j� od kawalera de
l; Maison-Rouge. Jestem pos�uszny Francji.
g;. - Szczeg�lna rzecz, �e podejmujesz si� 'podobnych zle-
li ce� - odrzek� ch�odno Maurycy.
l --- Nie podj��em si� sam z dobrej woli, lecz kazano mi
i i kwita. Dla odzyskania dpbrej s�awy trzeba dokona� ja-
^'kiego� �wietnego czynu, a czyn ten zapewni nam znowu
'% bezpiecze�stwo i pozwoli przy pierwszej lepszej okazji
|twpakowa� szpad� w brzuch nikczemnemu szewcowi Siroon.
'F - Sk�d�e si� dowiedziano, �e kawaler de Maison-Rouge
^ sta� na czele spisku?
Niepewna to jeszcze wiadomo��, ale tak przypuszcza-
Opieraeie si� wi�c na domys�ach?
Opieramy si� na przekonaniu.
Jak to?
Pos�uchaj.
S�ucham.
Zaledwie us�ysza�em wo�anie: "Wielki spisek odkry-
23
(y przez obywatela Simona-", bo fen �otr, ten niegodzi-
wiec Simon niusi si� wsz�dzie znale��, postanowi�em prze-
kona� si� o prawdzie. M�wiono o podziemu. \
- Czy istnieje to podziemie?
-- "Istnieje, widzia�em je, widzia�em na w�asne oczy."
Dlaczego nie gwi�d�esz? * ,;
- Bo zacytowa�e� Moliere'a, to raz, a po wt�re, to co}
m�wisz, jest zbyt wa�ne, abym mia� ochot� do �art�w. ;
--Z czeg�� wi�c b�dziemy �artowa�, je�eli nie z rzeczy i
wa�nych?' ' . \1/" ' . ' ' ".^T:-1
. -Powiadasz wi�c,, �e widzia�e�... ;;S
- Podziemie? Tak jest, widzia�em, styka si� z piwnica
obywatelki Plumeau i z dometo przy ulicy Corderie 'nu-%|';
aaer dwana�cie czy czterna�cie, bo ju� tego dok�adnie nji�j!
pami�tam. ' ! ; ! , ' ! " ' . ;''^{i
- Naprawd� przeszed�e� je ca�e, Loriii? -'^
-Przez ca�� d�ugo��, i zapewniani, �e przej�cie to by�(^i�
doskonale wykopane, a, co najwa�niejsze, przedzielotlie^;
w trzech miejscach �elaznymi kratami, kt�re trzeba by�^
wy�amywa� jedn� po drugiej. Kraty t� pozwoli�yby spisuj,
kowcom przeprowadzi� spokojnie pani� Capet'w be^pieezA1'^ ,
ne miejsce. Szcz��cie chcia�o, �e sta�o si� inaczej. Niego'1'6!,;
i't?l
dziwy Simon odkry� przej�cie.
- S�dz� - powiedzia� Maurycy
"M
^ -"-. ,-- ^ . . _ ze nale�a�o', prze^js
wszystkim zaaresztowa� mieszka�c�w domu przy ulic^'";
Corderie. : ';'''., 1 ' 1 ' ' ' '.' '^S*^
- Zapewne tak by zrobiono, gdyby 'w tym domu zna*^
leziono cho�by jedn� �yw� dusz�, ^l?
- Przecie� ten dom musi do kogo� nale�e�? f;,|*
- Nale�y do nowego w�a�ciciela, nieznanego nikomu^ do,4 /
w�a�ciciela, kt�ry naby� t� posiad�o�� przed dwoma cz^^
trzema tygodniami. S�siedzi s�yszeli tam jaki� ha�as, ale .z^%'
dom jest stary, my�leli, i� przeprowadza si� jaki� remont��
Poprzedni w�a�ciciel wyjecha� do Pary�a. Przyby�em tank, $
w chwili �ledztwa. "Dla Boga' - rzek�em do Santerre'a^|
11 ""t;;''
wzi�wszy go na stron�. - Wszyscy, jak widz�, jeste�cie
mocno zak�opotani." - "A tak" - odpowiedzia�. "Ten dom
podobno niedawno sprzedano?" - "Tak." - "Podobno dwa
tygodnie temu?" - "Dwa czy trzy..." - "Sprzeda� nast�-
pi�a przy notariuszu?" - "Tak." - "A wi�c, trzeba prze-
prowadzi� rewizj� u wszystkich paryskich notariuszy, od-
nale�� akt, a w nim nazwisko i miejsce pobytu nabyw-
cy." - "Masz racj�, oto dobra rada! - zawo�a� -Santer-
re. - A w dodatku dobra rada od cz�owieka pos�dzonego
o brak patriotyzmu. S�uchaj, Lorin, ja ci przywr�c� daw-
n� dobr�-opini� albo mnie diabli porw�!" Co. powiedziano,
zrobiono - ci�gn�� dalej Lorin. -: Odnaleziono notariusza,
odnaleziono akt sprzeda�y, a w nim nazwisko i miejsce
pobytu nowego - w�a�ciciela. Santerre poleci� mi areszto-
wa� tego cz�owieka.
-.1 cz�owiekiem tym jest kawaler de Maison-Rougs7
-- Nie, ale zdaje si� jego wsp�lnik.
- Dlaczego wi�c m�wisz, �e idziecie aresztowa� kawa-
lera de Maison-Rouge?
- Zaaresztujemy wszystkich razem.
- Czy znasz tego de Maison-Rouge?
- Dosy� dobrze.
-- Masz jego rysopis?
- Santerre mi go dat Ma pi�� st�p i dwa lub trzy cale
wzrostu, w�osy jasne, oczy niebieskie, nos prosty, eiemno-
blond brod�. Widzia�em go zreszt�.
- Kiedy?
- Dzi� nawet.
-Widzia�e� go?
- I ty tak�e.
Maurycy zadr�a�.
- Pami�tasz tego jasnow�osego m�odzie�ca, dow�dc�
elegant�w, fetory r�ba� tak dzielnie szabl� i kt�ry nas
oswobodzi�?
- Wi�c to by�...? - zapyta� Maurycy.
25
- Kawaler de Maison-Rouge. �cigano go i stracono
z oczu w okolicy mieszkania w�a�ciciela z ulicy Corderie.
Nale�y przypuszcza�, �e mieszkaj� razem.
- Bardzo by� mo�e.
- To rzecz pewna. , �
- S�dz� jednak, Lorin - doda� Maurycy - �e je�eli
dzi� Wieczorem zaaresztujesz cz�owieka, kt�ry nam wczoraj
ocali� �ycie, uchybisz obowi�zkowi wdzi�czno�ci.
-- No, no - powiedzia� Lorin - wi�c ty my�lisz, �e on
nas ocali� dlatego tylko, aby nas ocali�?
-A po c�� by innego?
- Zaczaili si� tam w zamiarze porwania biednej He-
loizy Tison w czasie, kiedy b�d� j� wie�� na gilotyn�. Nasi
napastnicy przeszkodzili im, wi�c natarli na nich. To nas
ocali�o. Poniewa� nie mieli wcale zamiaru nas oswobodzi�,.
a wynik�o to tylko z przypadku, nie jestem obowi�zany
do najmniejszej nawet wdzi�czno�ci. Wreszcie, m�j Mau-
rycy, musimy koniecznie dokona� jakiego� �wietnego czy-
nu, aby odzyska� dobr� opini�. Co wi�cej, ja zar�czy�em,
za ciebie.
- Komu?
- Santerre'ow�. Wie, �e ty dowodzisz wypraw�.
- Jak to? '
- "Czy jeste� pewny, �e zaaresztujesz winnych?" -za-
pyta� mnie. "Tak jest - odpowiedzia�em - je�eli mi tylko
Maurycy dopomo�e". - "A czy jeste� pewny Maurycego?
Od pewnego czasu zoboj�tnia� on na sprawy kraju", -
"Myli si� ten, kto tak utrzymuje. Ani ja, ani Maurycy
nie stali�my si� oboj�tni na sprawy ojczyzny." -"R�czysz
zatem za niego?" - "Jak za samego siebie." Poszedtetn
zaraz potem do ciebie, ale ci� nie zasta�em. Uda�etn si�
wi�c t� drog� dlatego, �e ty zwykle t�dy chodzisz, spot-
ka�em ci�, a wi�c dalej naprz�d marsz! , '
Laur zwyci�stwa
B�dzie nam nagrod� m�stwa...
26
- Bardzo mi przykro, kochany Lorin, alR ja nie mam
najmniejszego przekonania do tej sprawy* Powiesz, �e�
mnie nie znalaz�.
-- Niepodobna! Wszyscy moi ludzie ci� widzieli.
- Powiesz zatem, �e� mnie .spotka�, ale �e ja nie chcia-
�em si� do was przy��czy�. ,
- To ni-emo�liwe. ^ '
- Dlaczego? _
- Dlatego �e ni'e uwa�ano by ci� za oboj�tnego, ale za
podejrzanego. A wiesz, co czyni� z podejrzanymi? Wiod�
ich na plac Rewolucji i ka�� im tam pozdrawia� statu�
Wolno�ci. Tylko zamiast pozdrawia� j� zdj�ciem czapki,
pozdrawia si� j� zdj�ciem g�owy.
-- Niech si� stanie, co chce. Powiem ci co�, co wyda
ci si� mo�e dziwne.
Lorin zrobi� wielkie oczy i spojrza� na Maurycego.
- Ot��, m�j kochany - powiedzia� Maurycy - �ycie
mi obrzyd�o.
Lorin parskn�� g�o�no.
- Rozumiem - rzek�. - Posprzeczali�my si� z kochan-
k� i dlatego jeste�my nastrojeni tak melancholijnie. No,
no, pi�kny Amadysie,sta� si� zn�w cz�owiekiem, a przez
to i obywatelem. Ja jestem w�wczas najgorliwszym pa-
triot�, kiedy si� pok��c� z Artemiz�. Ale, ale, bogini Ro-
zumu kaza�a ci� najuprzejmiej pozdrowi�.
- Podzi�kuj jej za to i bywaj zdr�w!
- Jak to, bywaj zdr�w?
- Bo ja odchodz�.
- Dok�d?
- Do domu.
- Maurycy, gubisz siebie.
- Drwi� sobie ze wszystkiego.
- Maurycy, przyjacielu, zastan�w si�.
- Sta�o si�.
- Jeszcze ci wszystkiego ni� powiedzia�em.
' 27
- Jak to?
-- Santerre m�wi� mi... >
-- Co ci m�wi�?
-Kiedy si� domaga�em, aby ciebie wybra� na dow�d-
c� wyprawy, rzek� mi: "Strze� si�!" - "Kogo?" - "Mau-
rycego."
- Mnie? *
- Tak jest. "Maurycy -m�wi� - co� zbyt cz�sto by-
wa w tamtej dzielnicy."
- W jakiej dzielnicy?
- W dzielnicy kawalera de Maison-Rouge.
'- Jak to - zawo�a� Maurycy - czy on si� tutaj ukry-
wa"?
- Tak przynajmniej przypuszczaj�, poniewa� tu wiesz-
ka jego domniemany wsp�lnik, nabywca domu przy uli-
cy Corderie.
-- Na przedmie�ciu Victor? - spyta� Maurycy.
- Tak, na przedmie�ciu Victor.
- Na kt�rej ulicy?
-- Na starej ulicy Saint-Jacques. .
- Wielki Bo�e! - szepn�� Maurycy, o�lepiony j akb%
b�yskawic�. . '
I podni�s� r�k� do oczu.
Po Chwili, zebrawszy ca�� odwag�, zapyta�: .
- Kto to taki? .;('
- Mistrz garbarski.
- A jak brzmi jego "nazwisko?
- Dixmer.
-�- Dobrze - rzek� Maurycy, si�� woli wstrzymuj�c
si� od okazania cho�by najmniejszego wzruszenia.-- Id�
z tob�. , '.,
- Dobrze czynisz. A czy masz bro� przy sobie?
- Mam szabl�.
- We� jeszcze par� pistolet�w. .
- - A. ty? . , ' ' , '..
28
- Ja mam karabin. Na rami� bro�! Naprz�d marsz!
I patrol ruszy�. Lorin szed� obok Maurycego, a oddzia�
prowadzi� cz�owiek w szarym ubraniu. By� to agent, poUcji.
Od czasu do czasu na rogach ulic lub przy drzwiach
jakiego� domu ukazywa�y si� ludzkie, cienie, kt�re zbli-
�a�y si� do cz�owieka w szarym ubraniu � zamienia�y z nim
kilka s��w. Byli to jego pomocnicy.
Gdy ca�y orszak dotar� do ma�ej uliczki, szaro ubrany
m��czyzna nie waha� si� ani przez chwil� - ruszy� dalej
pewnym krokiem.
Zatrzyma� si� przed drzwiami do ogrodu, przez kt�re
wprowadzano niegdy� skr�powanego Maurycego.
- - To tu! - rzek�.
- Co tu? - zapyta� Lorin. .
- Tu znajdziemy obu przyw�dc�w.
-Maurycy opar� si� o mur, aby nie upa��, na ziemi�.
- S� tu a� trzy wej�cia - rzek� agent. -- Jedno g��w-
ne, to tutaj, drugie i trzecie prowadz�ce do pawilonu. Ja
z -sze�cioma lub o�mioma lud�mi p�jd� przez g��wne drzwi.
ty z czterema lub pi�cioma pilnuj tych, a trzech pewnych
ludzi postaw przy wej�ciu do pawilonu.
-r- Ja przejd� przez mur i b�d� czuwa� w ogrodzie -*
odezwa� si� Maurycy.
- Dobrze - odpowiedzia� Lorin. -L- Przejd� i otw�rz
nam drzwi od �rodka.
- Dobrze - o�wiadczy� Maurycy - ale nie ust�pujcie
st�d i czekajcie, a� was zawo�am. Z ogrodu b�d� widzia�
wszystko, co b�dzie si� dzia�o w domu.
- Znasz wi�c ten dom? - zapyta� Lorin.
- Chcia�em go kiedy� kupi�.
Lorin postawi� swoich ludzi na Czatach przy murze i we
wn�ce bramy, a agent policyjny oddali� si� wraz z dzie-
si�cioma narodowymi gwardzistami, by zdoby� g��wne
jak powiedzia�, wej�cie.
Po chwili odg�os ich krok�w ucich� zupe�nie, nie obu-
dziwszy najmniejszego podejrzenia w tym odludnym miej-
scu.
LudziR Maurycego pozajniowali stanowiska i ukryli si�
jak mogli najlepiej. Ka�dy m�g�by przysi�c, �e na starej
Ulicy Saint-ciacques nie dzieje si� nic nadzwyczajnego, �e
panuje tam zupe�ny spok�j.
Maurycy zacz�� wspina� si� na mur.
- Zaczekaj no!- zawo�a� Lorin.
- Na co?
- Na has�o!
- Prawda.
- "Go�dzik i podziemie." Aresztuj'ka�dego, kto ci nie
poda has�a, a oczywi�cie przepu�� tego, kto ci je powie.
Oto rozkaz.
- Dzi�kuj� - szepn�� Maurycy i z wysoko�ci muru
skoczy� do ogrodu.
\ . ,
. ! IV ' .;.'
GO�DZIKI PODZIEMIE <
Pierwszy cios by�" straszny i Maurycy musia� si� zdoby�' ^
na najwi�kszy wysi�ek woli, aby si� opanowa� i ukryi^^
przed Lorinem swoje wzburzenie. Skoro jednak dosta� sie|||
do ogrodu i znalaz� si� sam w�r�d nocnej ciszy, odzyska ,?||,'
spok�j i zdo�a� jako tako uporz�dkowa� niespokojne iny�li..^
Jak to, dom, kt�ry z rozkosz� odwiedza�, kt�ry by� ala,^
niego ziemskim rajem, mia�by by� kryj�wk� krwawych, in-^
tryg, przyj�cie jego �arliwej przyja�ni - ob�ud�, a aulo�^^fR?
Genowefy - k�amstwem? v /^'Nfe
'' ' ' ' ''^^i:
Znamy rozk�ad ogrodu, bo nieraz wsp�lnie z czyteInifcieBa'^^^
�ledzili�my w nim oboje m�odych ludzi. Maurycy pekas^^''
pod murem, a� ukry� si� przed blaskiem ksi��yca za ete-S%^
30
plami�, w kt�rej go .zamkni�to, kiedy po faz pierwszy dos-
ta� si� tutaj.
Cieplarnia znajdowa�a si� na wprost pawilonu zamiesz-
kanego przez Genowef�.
Tego wieczoru �wiat�e?, kt�re zwykle b�yszcza�o samot-
nie i nieruchomo w pokoju m�odej kobiety, teraz migota�o
raz w jednym, raz w drugim oknie. Maurycy spostrzeg�
Genowef� za firank�, podniesion� przypadkiem do po�o-
wy. Pakowa�a spiesznie jakie� rzeczy i trzyma�a bro� w r�-
ku. '' ! ! '. -- - ! -
Aby lepiej zobaczy�, eo si� dzieje w pokoju, wszed� na
kamienny s�upek. Wielki ogie�, p�on�cy na kominku, zwr�-
ci� jego uwag�. Genowefa pali�a jakie�, papiery.
W tej chwili otworzy�y si� drzwi i jaki� m�odzieniec
wszed� do Genowefy.
Maurycy przypuszcza� zrazu, �e by� to Dixmer.
Gepowefa podbieg�a ku. niemu, chwyci�a go za r�ce
i przez chwil� stali oboje naprzeciwko siebie, przej�ci g��-
bokim wzruszeniem. Co oznacza�o to Wzruszenie, t�go Mau-
rycy nie m�g� odgadn��, bo nie s�ysza� ich rozmowy.
Zmierzy� wzrokiem wzrost przybysza. .
- To nie Dixmer... - szepn��. :
W istocie, m��czyzna, kt�ry wszed�, by� ma�y i szczup�y,
Dixmer za� barczysty i s�usznego wzrostu.
Zazdro�� jest silnym uczuciem. Maurycy w pierwszej
chwili nie chcia� wierzy� swym oczom, przyjrza� si� wi�c
jeszcze raz. ' ,
- To nie Dixmer... - szepn��, jakby to sam sobie mu-
sia� powt�rzy�, aby przekona� si� p zdradzie Genowefy.
Podszed� do okna, ale im bardziej si� zbli�a�, tym mniej
widzia�. G�ow� mu pa�a�a.
Dotkn�� nog� drabinki. Okno znajdowa�o si� na wyso-
ko�ci siedmiu lub o�miu stop od ziemi. Podni�s� wi�c dra-
bink� i przystawi� do muru.
Wszed� na ni� i przy�o�y� oko do szpary w firance.
31
Nieznajomy, znajduj�cy si� w pokoju Genowefy, by�
dwwiziestosiedmio- lub dwudziestoo�mioletnim m�odzie�-
cem Q niebieskich oczach i zgrabnej sylwetce. Trzyma� d�o-
nie m�odej kobiety w swoich r�kach i rozmawiaj�c, ocie-
ra� �zy, sp�ywaj�ce po pi�knej twarzy Genowefy.
.Lekki szelest, kt�rego sprawc� by� Maurycy, zwr�ci�
wzrok m�odzie�ca w stron� okna. Maurycy st�umi� w so<-
bie okrzyk zdziwienia, bo pozna� tajemniczego zbawca
2 placu Chatelet.
W tej chwili Genowefa cofn��a r�ce z d�oni nieznajome*
go. Zbli�y�a si� do kominka � przekona�a si�, �e ogie� Stra^
wi�.'ju� zupe�nie wszystkie papiery. ,":,,
Maurycy nie m�g� d�u�ej wytrzyma�. Najsilniejsze'lUt--
TOi�tno�ci, jakie dr�cz� cz�owieka: mi�o��, zemsta, zazdrri�e, '
szarpa�y jego serce. Pchn�� nie domkni�te okno i w^ko--';,,
ezy� do pokoju. ; ^^
Natychmiast poczu�, jak dwa pistolety spocz��y na je^n- ,
piersi. Genowefa, us�yszawszy ha�as, obejrza�a si� i OiE)!i^- ';|^
mia�a na widok Maurycego. ^^ %
- Panie - rzek� zimno m�ody republikanin do cz�ttN^
wieka, kt�ry ju� po raz drugi mia� w Swym r�ku j^^^l
�ycie - jeste� pan kawalerem de Maison-Rouge? ''"'(%';
! ! -M.;^!^
- A gdyby tak by�o? - odrzek� kawaler. ''\!.^:&.
- O, to jest pan cz�owiekiem dzielnym l spokojit^t^^
dlatego chcia�bym z panem pom�wi�. /^ ;^|lte
, - M�w pan - rzek� kawaler, nie odejmuj�c pistt^N^^t;1
od piersi Maurycego. " , . . , ''^ ^^iif'
- Mo�esz mnie pa� zabi�, -ale nie zabije mnie pan.
dzej, nim krzykn� albo raczej nie umr� pr�dzsj, a� t
kn�. Je�eli za� krzykn�, tysi�c ludzi, otaczaj�cych <e� <
w przeci�gu dziesi�ciu minut w popi�� go zamieni. ;
pan latem pistolety i s�uchaj, co powiem tej pamf
-- Genowefie? - rzek� kawaler.
-- Mnie? - szepn��a m�oda kobieta.
-Tak Jest, pani.
32 ' ,-
^Genowefa,, bledsza ni� pos�g, u^��a r�lc� &|aaryeeil8.
M�odzil�riteG^ j� odtr�ci�. '; -",^1'--,' ^1':;,'';' '.'s'i. :l'^'<.'^:;^lll's!;' ' ;.
^1.1^-- ''Spiesz,'^ pani, :<eo my�l�i'o,.;tw$^'^zapR^wale^^
^^g^BAka^-pogards' 'ra�k�"'Mswyes,'1 .^^'WBd^.^eEaz.^�eit':'.;.
m�wi�a prawd�. W�stocietp^ni.^aiie^fciSch� pa^i^^Migyartda.'-.:-'"-. ',
.;. '^.Ji^�u�ycy,^ po^ucbaj. .mqfel < '^^a�a^^^�a.^Gleno^t�f^ ' ^:1,
:,^, -�. Ja., nie',. <?bc� nic s�ysze�, '^p^ofc^^tKipar�' 'Nfta^ey^1:1^-1'. '
; ^'Stpt��anjtfr, oszuka�a�, J�dnym^iad^ae^Si^^prze^t^.-y^^^
' ja�kie.'��czy�y -moje ; serce' z two^-^^^o^i^selaite�^Wi':^.
^Bie,-;';kRc'faas<. 'pana, -M�randa.,, ale;;, 'TO^:.,p^^|�Aziata�^:�e'"k6-:.'\;,
^eh^s�.yinnego.~',; 1';,'1-1 ,.;.' - .'^^.^A:^.^^'''^^ ^'y^^^'^ .
'^-^''Pgtme - �de�wa�-st� kawaler ^co^^Sssife^^^lif��alt-^''.1
';dzi�; atb6> ^;.jakij!l^;l;3^toraadzie..m�wist%s;'!';i;;; ^'. ^.^'..""'.'yiL'''.^ '
' ^:--^O.MoraBd�t&cheflniku. ,, 1';' l;;',^l^�.^.ll^"^ !il'''fcv';'l:'.,-l^.'.:',
!-- Mora-Bd; ehe^uk stoi 'przed- ;panetn'!'''^|iQ�'^lid,..;,iishRapit^'..,;'
� JEaWal�r^dift; M�ison-Roi.ige^s�' jedn�, ^^t�^^ia^l^db�^;:::^;.1^.
,:.,-I,:-�i^o�wsw.r$k�, na-s�siedni. �to�,,;.w2i^^:Ht^^?per�j|c�,^' .,
'^kt&rA^p^ze^^t�k^^�.ugi okres zinienia�a ,gb,"W l\oez<i^ch-.l^��al'�"" ''
^d^o^/rfepubIi&agiBa.; ., ;1:',:,:.' -;."sll:l.';: '^,::'.. ^^i' --;, '-',,' .-::1
:, ".-^^^^'''tak,.1-'-1',^; jeszcze' .wi�fcsz^spo^�d^.^.rz^W^Mati-.-', -
Tycy^y.-^ozunilSal,,.1 pani'. �ie-fc^ha�a�/./MiEwaatdat.Bi^^Morattd'''.
^/we^.wttneje.^^.ftSe^ .wybieg' ten,. .Q\ i^-by^^s^czny^^.tyl^,
^^gp�tay'po^aNy- '..':.,;i:,.^,/,,�1;;':;:1 ^; :l:l,'l-^;;';s^^;";l^l. \'-
: ^ Kawalier1 uezyitt�^ruch pe�en ig^os^y. / ''r^^' :' 'i;v' '.'/.^u'1 rv- -' '
. ; ^,-w:'Pfaae.^-^- ' Ea6^i� dalie^ MaOryey ^"'pa^S.^ia^ym,'' ^ '
';;.pr^esg,:; chwil� 'pom�wi�a z', pani�;, Je�eli''chcesz./itn&�eisi^iMi-. '.
^^^([feyl&^Ke�ny^^K^^ag^ej '-r�ziaowfe.^I��ez�,1 DaBu,-1'^- ^ ;'
' ^^rya^r^^.^r^ls.a^,-'.. ,..l,:i-l',l.;J ';-^1;^ .A^;;1^.'.1^.^''^';' .
^^"iiI-G�nowefa' tfa;ta::-znak-&a^alerBWi, d�:IIMai.s^n-Ro<aga(^:atei^'lll';
.-^^^a^^^aerpUwo^fc,,^.'":;'^'^^,^',,-,'^ ,..''; ;'1, '^A':^ 1;/,,.(,1
^^'-'f^ak' ;<(icii^e^-<-: ^�N^ dalej1 MaHrycy1 ~ 'UjezyAri^s!,;'ranie''11''.
; ^iBtiy ipa�iBaiRwisfeleqi'' tadieh ^pf�yj^a^��P''!?^'^^.'^^*^^"1^:.;'1'.;'
''�il^^^nar^ffle^^yeh/sp^k�^^Ror�^sta�a� -ze''^njB^,^'3a'k'' 'y
"^^�ia&^�inriego.^s�uza.l�at' ..fest' ^'ezy^ni�godHyt Ate^tez- ',,.;
^'^(iBEtiani^/z^�^afeal^a^^o^^ ^ '
�abi}Rroai� w twoich. oczach! Ale zanitti up�ynie l�l�c'ii'ti-
ntit, on tak�e albo wyzionie ducha u twytih^ �fi^' a�fio
' ^BSs!;i��" TqsaEtowaniu.''', ';'" .'/' <\'" '^'";f"v\''.^;/.';:'';',;,
"..4^10; mia�by umrze�! --zawo�a�a Geit�w^fa.^^teiSity11,,,
%in�6 na rusztowaniu! O, chyba nie; wiesZiMauiyicy.^e te
nA&� opiekun, �e to protektor mojej rodziny, ze ;& ^^l^� ;
isyciR gotowa Jestem odda� mole, �e skoro" umrze t ja'^1|ft^�;
tafcze, i i�Beli ty jeste� moim kochankiem, to on ^�sjt^^fta-^^'''
^Hn^bosrt^eml111', 1:;; .:: '. ' ':'l':''.:l-'l>"|^|%i''^
~ A! ^zawo�a� Maurycy. ~ Mo�e