2000

Szczegóły
Tytuł 2000
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2000 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2000 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2000 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Lucy Maud Montgomery Dziewcz� z sadu Warszawa 1989 M�odzie�cze zamiary Wczesne s�o�ce wiosennego poranka zalewa�o �wiat�em z�ocistym jak mi�d i jak mi�d �agodnym czerwone, ceglane budynki college'u w Queenslea oraz otaczaj�ce je boiska. Jego promienie poprzez nagie, okryte p�kami klony i wi�zy rzuca�y na �cie�ki delikatne rysunki, z�ote i br�zowe, budz�c pieszczotliwie do �ycia �onkile, kt�re wychyla�y si� z ziemi pod oknami garderoby dziewcz�t. Kwietniowy wiaterek, �wie�y i �agodny - przywiany jakby znad roz�og�w wspomnie�, a nie z mrocznych ulic miasta - szumia� w wierzcho�kach drzew i ko�ysa� p�dami bluszczu, spowijaj�cego front g��wnego budynku. Wiatr ten �piewa� o wielu rzeczach, ale ka�demu, kto go s�ucha�, wydawa�o si�, �e s�yszy pie�� najbli�sz� swemu sercu. Studentom, kt�rym "Karol Stary", dostojny dyrektor college'u w Queenslea, wr�czy� w�a�nie dyplomy w obecno�ci podziwiaj�cej ich rzeszy rodzic�w, si�str, narzeczonych i przyjaci�, �piewa� on zapewne o radosnych nadziejach, b�yskotliwym powodzeniu i wielkich czynach. �piewa� o m�odzie�czych marzeniach, kt�re nie spe�ni� si� mo�e nigdy, a kt�re mimo to snu� warto. Niechaj bowiem B�g ma w swej opiece tego, kto nie �ywi� nigdy podobnych marze� - i nie opuszcza� swej Alma Mater bogaty w zamki na lodzie, jako w�a�ciciel licznych w�o�ci na ksi�ycu. Cz�owiek taki zosta� pozbawiony prawa, nale�nego mu z urodzenia! T�um wyp�yn�� z wej�ciowego hallu i rozproszy� si� po boisku, nikn�c w pobliskich uliczkach. Eryk Marshall i Dawid Baker poszli razem. Pierwszy otrzyma� dyplom wydzia�u humanistycznego, b�d�c przy tym najlepszym z uczni�w. Drugi za� przyby�, by wzi�� udzia� w zako�czonej dopiero co uroczysto�ci, za� wyr�nienie Eryka napawa�o go dum�. ��czy�a ich obu dawna, wypr�bowana i trwa�a przyja��, chocia� Dawid by� o dziesi�� lat starszy od Eryka wiekiem, a o sto lat znajomo�ci� walk i trudno�ci �yciowych, kt�re postarzaj� cz�owieka o wiele szybciej i skuteczniej, ni� przemijanie czasu. Zewn�trznie obaj m�czy�ni, mimo, i� ��czy�o ich pokrewie�stwo, byli zupe�nie do siebie niepodobni. Eryk Marshall wysoki, barczysty, muskularny, szed� krokiem lekkim, swobodnym, kt�ry �wiadczy� o niewyczerpanej sile i energii. By� on jednym z tych m�czyzn, na widok kt�rych bardziej upo�ledzeni �miertelnicy nie mog� oprze� si� zdziwieniu, czemu wszystkie dary fortuny przypad�y w udziale jednej osobie. By� nie tylko zdolny i przystojny, lecz posiada� �w nieokre�lony osobisty urok, zupe�nie niezale�ny od zewn�trznej urody czy zalet umys�u. Mia� spokojne, szaroniebieskie oczy, ciemnokasztanowe w�osy o z�otym po�ysku - gdy pad�o na nie �wiat�o s�o�ca - oraz wydatny podbr�dek. By� synem cz�owieka bogatego i mia� za sob� pogodn� m�odo�� oraz wspania�e widoki na przysz�o��. Uwa�ano go za cz�owieka trze�wego, nie ulegaj�cego �adnym romantycznym mrzonkom i rojeniom. - Obawiam si�, �e Eryk Marshall nie pope�ni nigdy czynu nierozwa�nego - wyrazi� si� o nim jeden z profesor�w, kt�ry zwyk� by� wypowiada� dosy� zagadkowe sentencje. - Lecz je�li uczyni to kiedykolwiek, uzupe�ni jedyny sw�j brak. Dawid Baker by� niski i kr�py. Mia� ciemne oczy, bystre i przenikliwe, a twarz poci�gaj�c� mimo brzydkich, nieregularnych rys�w. Zabawne skrzywienie ust stawa�o si� zale�nie od jego woli �artobliwe, ironiczne lub ujmuj�ce. G�os brzmia� na og� cicho i melodyjnie, jak u kobiety, ale nieliczne osoby, kt�re widzia�y Dawida, ogarni�tego s�usznym gniewem i us�ysza�y d�wi�ki, wydobywaj�ce si� w�wczas z jego ust, nie �pieszy�y, by go ponownie wyprowadzi� z r�wnowagi. By� on lekarzem, specjalist� chor�b gard�a i strun g�osowych i zaczyna� cieszy� si� s�aw� w kraju. By� cz�onkiem sztabu lekarskiego College'u Medycznego w Queenslea i szeptano sobie, �e niebawem zostanie powo�any do Mc Gill, aby obj�� tam powa�ne stanowisko. Sw�j sukces wywalczy� sobie poprzez trudno�ci i przeszkody, kt�re odstraszy�yby wi�kszo�� ludzi. W roku, w kt�rym urodzi� si� Eryk, Dawid Baker by� go�cem w wielkim sk�adzie okr�gowym Marshall i Sp�k�a. W trzyna�cie lat p�niej, wyr�niony zaszczytnie, uzyska� dyplom College'u Medycznego. W�wczas pan Marshall, kt�ry �o�y� na jego nauk� tyle tylko, ile ambitny ch�opak godzi� si� przyj��, wys�a� go na dalsze studia do Londynu i Niemiec. Dawid zwr�ci� z czasem wydane na niego pieni�dze co do grosza, lecz nie przesta� �ywi� g��bokiej wdzi�czno�ci dla tego zacnego, szlachetnego cz�owieka, a syna jego kocha� mi�o�ci� wi�cej ni� bratersk�. Z bacznym, �ywym zainteresowaniem �ledzi� post�py Eryka w College'u. Teraz, gdy Eryk uko�czy� wydzia� humanistyczny, pragn��, aby po�wi�ci� si� studiom prawniczym lub lekarskim. Tote� dozna� wielkiego zawodu, gdy Eryk postanowi� ostatecznie pracowa� u ojca. - Marnujesz swoje zdolno�ci - mrucza� Dawid, gdy pod��ali razem do domu. - Jako prawnik zdoby�by� rozg�os i wybi�by� si�. Tw�j j�zyk, �atwo�� formu�owania my�li, to cechy adwokata i sprzeciwiasz si� po prostu Opatrzno�ci, chc�c pos�ugiwa� si� nim w celach handlowych. Krzy�ujesz niezr�cznie zamiary losu. Gdzie twoje ambicje, cz�owieku? - Na w�a�ciwym miejscu - roze�mia� si� Eryk. - S� inne ni� twoje, ale w tym naszym m�odym, zasobnym kraju znajdzie si� pole dla wszelkiego ich rodzaju. Tak, wst�puj� do firmy ojca. Przede wszystkim by�o to jego serdeczne �yczenie odk�d przyszed�em na �wiat i zawi�d�by si� bole�nie, gdyby si� sta�o inaczej. Chcia�, abym uko�czy� college, gdy� jest zdania, �e ka�dy cz�owiek powinien otrzyma� takie wykszta�cenie, jakie mo�e osi�gn��, ale teraz, gdy zdoby�em je, pragnie mie� mnie w swej firmie. - Nie sprzeciwi�by si�, gdyby� chcia� po�wi�ci� si� czemu� innemu. - O nie. Ale rzecz w tym, Dawidzie, �e ja tego nie pragn�. Nie cierpisz interes�w, wi�c nie mo�esz poj��, �e kto� m�g�by je lubi�. Wielu jest na �wiecie prawnik�w - a� zbyt wielu mo�e - ale nie b�dzie nigdy nadmiaru porz�dnych, uczciwych ludzi interesu, gotowych podj�� si� rzeczy powa�nych dla dobra ludzko�ci i rozbudowy swego kraju, projektowa� wielkie przedsi�wzi�cia i przeprowadza� je rozumnie i odwa�nie, kierowa� i zarz�dza�, stawia� sobie wielkie cele i osi�ga� je. Ale dam temu lepiej spok�j, bo robi� si� gadatliwy. Ambicje, cz�owieku! Nie mog� ich wprost opanowa�! Chc�, by okr�gowy sk�ad Marshall i Sp�ka sta� si� znany od oceanu po ocean... Ojciec rozpocz�� prac� jako ubogi ch�opak z folwarku w Nowej Szkocji. Stworzy� plac�wk�, znan� ju� teraz w ca�ej prowincji. Chc� rozwija� j� dalej. Za pi�� lat b�dzie znana na wybrze�u, za dziesi�� w ca�ej Kanadzie. Pragn�, aby firma Marshall i Sp�ka odegra�a powa�n� rol� w handlu Kanady. Czy� nie s� to ambicje r�wnie chwalebne, jak gdybym usi�owa� dowie�� w s�dzie, �e czarne jest bia�e, lub odkry� now� chorob� o dziwacznej nazwie, ku udr�ce biednych istot, kt�re umar�yby inaczej spokojnie w b�ogiej nie�wiadomo�ci tego, co im dolega�o? - Je�li zaczynasz robi� kiepskie dowcipy, to lepiej zmie�my temat - rzek� Dawid, wzruszaj�c ramionami. - Z r�wnym skutkiem m�g�bym przypu�ci�, sam jeden, atak do twierdzy, co stara� si� odwie�� ci� od raz powzi�tego zamiaru. Ale� ta ulica da�a mi si� we znaki! Co te� sk�oni�o naszych ojc�w, aby wznie�� miasto na stokach wzg�rza? Nie jestem ju� taki rze�ki i szczup�y jak dziesi�� lat temu, w dniu otrzymania dyplomu. Skoro mowa o dyplomie, ile� to dziewcz�t by�o na twoim kursie! Ze dwadzie�cia, je�li si� nie myl�. Kiedy ja ko�czy�em studia, by�y na naszym kursie tylko dwie panny - pierwsze w og�le studentki. Niem�ode, bardzo srogie, kanciaste i powa�ne. I nawet za swych najlepszych lat nie potrzebowa�y z pewno�ci� zagl�da� cz�sto do lusterka. Ale wiesz, by�y to bardzo warto�ciowe niewiasty - o tak, bardzo. S�dz�c po tym szeregu dziewcz�t dzisiaj, czasy zmieni�y si�, bior�c odwet. By�a tam jedna studentka, nie mog�ca mie� ponad lat osiemna�cie - ca�a jak ze z�ota, p�atk�w r�anych i kropel rosy. - Wyrocznia przemawia g�osem poety - za�mia� si� Eryk. - To Florencja Percival, najlepsza matematyczka. Uwa�ana jest przez wielu za najpi�kniejsz� na swoim kursie. Ja jestem odmiennego zdania. Nie przepadam za jasnow�os�, dzieci�c� urod� - wol� Agnieszk� Campion. Czy zauwa�y�e� j�? Wysoka, ciemnow�osa z warkoczami i twarz� niby barwny kwiat o aksamitnym puszku. Uko�czy�a z wyr�nieniem wydzia� filozofii. - Zauwa�y�em j� - rzek� Dawid z naciskiem, obrzucaj�c przyjaciela przenikliwym spojrzeniem. - Przyjrza�em si� jej wyj�tkowo uwa�nie, bo kto� za mn� wyszepta� jej imi�, dodaj�c, �e panna Campion to prawdopodobnie przysz�a pani Erykowa Marshall. Wobec tego nie spuszcza�em z niej oczu. - To plotki - o�wiadczy� Eryk, a w g�osie jego zabrzmia�o niezadowolenie. - Agnieszka i ja jeste�my bardzo dobrymi przyjaci�mi, ale nic poza tym. Lubi� j� i podoba mi si� bardziej, ni� wszystkie znane panny. O ile jednak istnieje przysz�a pani Erykowa Marshall, nie spotka�em jej dot�d. Zreszt� nie zacz��em jej nawet szuka�, ani nie zamierzam w ci�gu najbli�szych lat. Mam inne sprawy na g�owie - zako�czy� lekcewa��cym tonem, za kt�ry - nikt nie m�g� w�tpi� - poniesie kiedy� zas�u�on� kar�, o ile Kupido nie by� r�wnie g�uchy jak �lepy. - Spotkasz pewnego dnia sw� przysz�� �on� - o�wiadczy� Dawid kr�tko. - I wbrew twej pogardzie o�miel� si� przepowiedzie�, �e o ile los nie ze�le ci jej niebawem, wybierzesz si� wkr�tce sam na poszukiwanie. A teraz ma�a rada, o synu twej matki! Uzbr�j si� w zdrowy rozs�dek, staraj�c si� o �on�. - Czy my�lisz, �e m�g�bym si� go wyzby�? - zapyta� ubawiony Eryk. - Nie dowierzam ci - rzek� Dawid, potrz�saj�c z powag� g�ow�. - Pr�cz nizinnej, szkockiej krwi, masz w sobie r�wnie� troch� krwi celtyckiej po babce, g�ralce. A nie wiadomo nigdy, jak wp�ynie to na m�czyzn� i do czego go doprowadzi, zw�aszcza w sprawach sercowych. Mo�esz r�wnie dobrze straci� g�ow� dla jakiej� g�upiej, czy swarliwej kobietki, kt�ra poci�gnie ci� urod� i unieszcz�liwi na ca�e �ycie. Zapami�taj sobie prosz�, �e gdy wybierzesz �on�, zastrzegam sobie prawo wydania o niej szczerego s�du. - Wydawaj jakie chcesz s�dy, ale ostatecznie rozstrzygnie moje zdanie, ono jedynie. - Tam do licha! Ty uparta latoro�li upartego rodu! - mrukn�� Dawid, patrz�c na� serdecznie. - Wiem o tym, i tak d�ugo nie b�d� o ciebie spokojny, a� nie zobacz� ci� o�enionym z odpowiedni� dziewczyn�. �atwo j� znale��. Na dziesi�� dziewcz�t w naszym kraju dziewi�� nadaje si� do kr�lewskich pa�ac�w. Ale zawsze trzeba si� liczy� z t� dziesi�t�. - Jeste� nielepszy od bajkowej "Przezornej Alicji", kt�ra martwi�a si� przysz�o�ci� swych nie narodzonych dzieci - o�wiadczy� Eryk. - Nies�usznie si� z niej �miano - powiedzia� Dawid powa�nie. - My, lekarze, wiemy co� o tym. Mo�e martwi�a si� zanadto, ale w zasadzie mia�a racj�. Gdyby ludzie troszczyli si� wi�cej o swe nie narodzone dzieci, przynajmniej na tyle, by zapewni� im nale�yte dziedzictwo, tak pod wzgl�dem fizycznym, jak umys�owym i moralnym - a nie martwiliby si� o nie po ich urodzeniu, by�oby o wiele przyjemniej �y� na �wiecie, a rasa ludzka osi�gn�aby wi�kszy post�p w jednym pokoleniu, ni� uda�o si� jej to przez ca�e dzieje. - Je�li zaczynasz dosiada� swego ulubionego konika, o dziedziczno�ci przestaj� z tob� dyskutowa�, Dawidzie. Co za� do tego, abym si� po�pieszy� i o�eni�, czemu�... Eryk mia� ju� na ustach s�owa: "Czemu ty sam nie dasz mi przyk�adu i nie wyszukasz sobie odpowiedniej �ony?" Ale powstrzyma� si�. Wiedzia�, �e �ycie Dawida kry�o jaki� dawny b�l, kt�rego nawet uprzywilejowany przyjaciel nie powinien by� dotyka� nieodpowiednimi �artami. Zmieni� wi�c swe pytanie na: - Czemu nie zostawisz tej sprawy bogom, do kt�rych ona nale�y. My�la�em, Dawidzie, �e wierzysz mocno w przeznaczenie. - Owszem, do pewnego stopnia - powiedzia� Dawid ostro�nie. - Wierz� - jak m�wi�a jedna z moich ciotek - �e co si� ma sta�, to si� stanie, a co nie ma si� sta�, zdarza si� czasami. I w�a�nie takie niepo��dane wydarzenia psuj� bieg rzeczy. Eryku, uwa�asz mnie za starego zrz�d�, ale znam �wiat lepiej ni� ty i wraz z Arturem Tennysonem wierz�, i� "nie ma na ziemi bardziej przebieg�ego w�adcy nad m�odzie�cze uczucie dla dziewczyny". Chcia�bym widzie� ci� bezpiecznym mi�o�ci� kobiety warto�ciowej i to jak najpr�dzej. To wszystko. �a�uj�, �e panna Campion nie jest twoj� wybran�. Podoba�a mi si�. Musi by� dobra, dzielna i prawa, a ma oczy kobiety, kt�rej mi�o�� warto zdoby�. Poza tym jest z dobrej rodziny i otrzyma�a staranne wychowanie i wykszta�cenie - trzy rzeczy niezb�dne, gdy chodzi o wyb�r kobiety, kt�ra ma zaj�� miejsce twej matki, m�j przyjacielu. - Masz racj� - rzek� Eryk niedbale. - Nie m�g�bym o�eni� si� z kobiet�, nie odpowiadaj�c� tym warunkom. Ale jak powiedzia�em, nie kocham si� w Agnieszce Campion - i gdybym si� kocha�, by�oby to daremne. Jest w�a�ciwie zar�czona z Larrym Westem, pami�tasz Westa? - Ten szczup�y, d�ugonogi ch�opiec, z kt�rym przyja�ni�e� si� tak bardzo przez dwa pierwsze lata w Queenslea? Co si� z nim sta�o? - Musia� opu�ci� college po dw�ch latach ze wzgl�d�w finansowych. Dobija si� wykszta�cenia w�asnymi si�ami. Przez dwa ostatnie lata by� nauczycielem w jakiej� zapad�ej miejscowo�ci na wyspie Ksi�cia Edwarda. Zdrowie nie bardzo biedakowi dopisuje - nie by� nigdy zbyt silny, a uczy� si� bez wytchnienia. Od lutego nie mia�em od niego wiadomo�ci. Pisa� wtedy, i� obawia si�, �e nie b�dzie m�g� dotrwa� do ko�ca roku szkolnego. Mam nadziej�, �e nie da si� jednak chorobie. To taki szlachetny cz�owiek i wart nawet Agnieszki Campion. No, jeste�my na miejscu. Wejdziesz, Dawidzie? - Nie mam dzi� czasu. Musz� i�� do p�nocnej dzielnicy, do pacjenta, kt�ry ma niezwyk�� chorob� gard�a. Nikt nie mo�e doj��, co to takiego. Wszyscy doktorzy �ami� sobie nad tym g�owy i ja tak�e. Ale dojd� co mu jest, byleby tylko �y� wystarczaj�co d�ugo. Los rozstrzyga Stwierdziwszy, �e ojciec nie wr�ci� jeszcze z college.u, Eryk uda� si� do biblioteki i usiad�, by przeczyta� list, kt�ry znalaz� na stole w hallu. List by� od Larry'ego Westa. Ju� po pierwszych kilku wierszach twarz Eryka utraci�a wyraz roztargnienia. Odbi�o si� na niej zaciekawienie. - Eryku, zwracam si� do ciebie z pro�b� - pisa� West. - Ot� wpad�em w r�ce Filistyn�w - czyli doktor�w. Nie czu�em si� zbyt dobrze przez ca�� zim�, ale trzyma�em si�, maj�c nadziej� dotrwa� do ko�ca roku szkolnego. W zesz�ym tygodniu moja gospodyni - �wi�ta w okularach i perkalowej sukni - spojrza�a na mnie przy �niadaniu i powiedzia�a z wielk� �agodno�ci�: "Musi pan pojecha� jutro do miasta i zasi�gn�� porady lekarza". Pojecha�em zgodnie z jej nakazem. Pani Williamson trzeba s�ucha�. Ma niemi�y zwyczaj uprzytamniania cz�owiekowi, �e to, co ona m�wi, jest zupe�nie s�uszne i �e by�oby doprawdy niem�drze, nie zastosowa� si� do jej rady. Cz�owiek wie, �e jutro b�dzie sam tego zdania, co ona dzi�. W Charlottetown uda�em si� do lekarza. Opuka� mnie, obejrza�, przyk�ada� r�ne przyrz�dy i ws�uchiwa� si�. A w ko�cu o�wiadczy�, �e musz� przerwa� prac� "natychmiast, od razu" i wyruszy� czym pr�dzej w okolice, gdzie nie ma wiosn�, jak na wyspie Ks. Edwarda, p�nocno_wschodnich wiatr�w. Do jesieni nie wolno mi zupe�nie pracowa�. Tak brzmia�o jego orzeczenie, a pani Williamson je popiera. B�d� uczy� jeszcze do ko�ca tego tygodnia. Potem rozpoczynaj� si� trzytygodniowe wakacje wiosenne. Chcia�bym, �eby� przyjecha� tu i obj�� moje miejsce w lindsayskiej szkole na ostatni tydzie� maja i ca�y czerwiec. Ko�czy si� w�wczas rok szkolny i b�dzie wielu nauczycieli, ubiegaj�cych si� o t� posad�, ale teraz nie mog� znale�� odpowiedniego zast�pcy. Mam kilku uczni�w, kt�rzy przygotowuj� si� do egzamin�w wst�pnych do Akademii Kr�lowej i nie chcia�bym sprawi� im zawodu lub pozostawi� ich na �asce jakiego� trzeciorz�dnego nauczyciela, maj�cego sk�pe wiadomo�ci z �aciny, a jeszcze mniejsze z greki. Przyjed� i obejmij szko�� do ko�ca roku, ty wypieszczone dzieci� dostatku. Bardzo dobrze to ci zrobi, gdy przekonasz si�, jak bogatym czuje si� cz�owiek, zarabiaj�c 25 dol. miesi�cznie w�asnym trudem, bez niczyjej pomocy! Ale bez �art�w. Mam nadziej� Eryku, �e b�dziesz m�g� przyjecha�, bo do nikogo poza tob� nie mog� si� zwr�ci�. Praca nie jest ci�ka, cho� wyda ci si� zapewne jednostajna. Rozumie si�, �e ta ma�a osada farmer�w na p�nocnym wybrze�u jest miejscowo�ci� bardzo spokojn�. Wsch�d i zach�d s�o�ca to najciekawsze wydarzenia dnia powszedniego. Ale ludzie s� tu poczciwi i go�cinni. A wyspa Ks. Edwarda w czerwcu to co�, czego nie widuje si� cz�sto, chyba �e w pi�knych snach. W stawie s� pstr�gi, a na przystani znajdziesz zawsze starego rybaka, kt�ry zabierze ci� ch�tnie na po��w homar�w lub ryb. Zostawi� ci moje mieszkanie. B�dzie ci tam wygodnie i niedaleko do szko�y. Pani Williamson to najmilsza istota na �wiecie i jedna z tych staro�wieckich gospody� - nie do op�acenia - kt�re racz� cz�owieka mn�stwem t�ustych potraw. M�� jej Robert, czyli Bob, jak go zw� powszechnie mimo jego 60 lat, to typ jedyny w swoim rodzaju. Zabawny stary gadu�a, lubi�cy wyg�asza� dowcipne uwagi i wtyka� wsz�dzie sw�j nos. Wie wszystko o ka�dym mieszka�cu Lindsay na trzy pokolenia wstecz. Williamsonowie s� bezdzietni, lecz Bob ma starego kota, kt�ry jest jego ulubie�cem i dum�. Kot ten nazywa si� Tymoteusz i tak trzeba go wo�a� i m�wi� o nim. Je�li dbasz o dobr� opini� u Roberta, nie powiniene� nazywa� przy nim jego ulubie�ca "kotem" lub cho�by "Tymkiem". Nie przebaczy�by ci tego nigdy i uwa�a�by, �e nie nadajesz si� na kierownika szko�y. Zajmiesz m�j pok�j, niewielk� izdebk� nad kuchni� z sufitem, kt�ry opada z jednej strony odpowiednio do nachylenia dachu i o kt�ry uderzysz g�ow� niezliczone ilo�ci razy, dop�ki nie nauczysz si� pami�ta� o jego istnieniu. Znajdziesz r�wnie� lustro, kt�re zmniejszy ci jedno oko do rozmiar�w ziarnka grochu, nadaj�c drugiemu wielko�� pomara�czy. Braki te wynagradza natomiast wielka ilo�� r�cznik�w. Pokoik ma te� okno, wychodz�ce na zach�d, sk�d b�dziesz ogl�da� codziennie lindsaysk� przysta� i zatok�, cudownie pi�kn�. W chwili, gdy pisz�, s�o�ce zachodzi ponad ni� i widz� "morze ognia i p�ynnego szk�a". Statek odp�ywa, nikn�c w z�ocie i czerwieni widnokr�gu. Wielkie, ruchome �wiat�o na kra�cu wybrze�a za przystani� zap�on�o w�a�nie. Mruga i rzuca b�yski, niby sygna� alarmowy, "wys�any z czarodziejskiej krainy spoza spienionych fal niebezpiecznych m�rz". Zadepeszuj, czy mo�esz przyjecha� i je�li tak, b�d� w Lindsay 23 maja. Pan Marshall_senior wszed� do pokoju w chwili, gdy Eryk w zamy�leniu sk�ada� otrzymany list. Pan Marshall wygl�da� raczej na duchownego lub filantropa ni� na bystrego, sprytnego i troch� surowego, chocia� sprawiedliwego i uczciwego cz�owieka interesu, jakim by� w istocie. Mia� okr�g��, r�ow� twarz, siwe w�sy, pi�kn� siw� g�ow� i wydatne usta. Jedynie w jego niebieskich oczach tli� si� b�ysk, kt�ry sprawia�, �e cz�owiek, chc�cy okpi� go przy za�atwianiu interesu, namy�li�by si� dobrze, zanim spr�bowa�by to uczyni�. �atwo by�o stwierdzi�, �e Eryk odziedziczy� urod� i wyr�niaj�c� si� postaw� po matce. Jej portret wisia� na ciemnej �cianie mi�dzy oknami. Umar�a m�odo, gdy Eryk mia� dziesi�� lat. M�� i synek byli do niej g��boko przywi�zani, a szlachetna, wyrazista i tchn�ca s�odycz� twarz na portrecie �wiadczy�a, �e kobieta ta by�a godna ich mi�o�ci i czci. T� sam� twarz, tylko o rysach m�skich mia� Eryk. Kasztanowate w�osy okala�y jego czo�o w podobny spos�b. Za� oczy przypomina�y zupe�nie oczy matki, zw�aszcza gdy by� powa�ny i gdy pojawia� si� w ich g��bi podobny wyraz tkliwej zadumy. Pan Marshall by� bardzo dumny z wyr�nienia Eryka w szkole, ale nie zamierza� mu tego okaza�. Kocha� syna ponad wszystko na �wiecie i pok�ada� w nim nadzieje i ambicje. - No, dzi�ki Bogu, ju� po wszystkim - o�wiadczy�, siadaj�c w swym ulubionym fotelu. - Czy program uroczysto�ci nie by� interesuj�cy? - zapyta� Eryk, my�l�c o czym innym. - Wi�kszo�� by�a nic nie warta - rzek� ojciec. - Jedyne, co mi si� podoba�o, to �aci�ska modlitwa, kt�r� odm�wi� "Karol" i te �adne dziewcz�ta, podchodz�ce kolejno po swoje dyplomy. �acina, oto moim zdaniem, j�zyk nadaj�cy si� do modlitwy - przynajmniej je�li kto� ma taki g�os, jak nasz "Karol Stary". S�owa p�yn�y g�adko i sam ich d�wi�k przenika� mnie do g��bi. A dziewcz�ta wygl�da�y jak kwiaty, nieprawda? Naj�adniejsza by�a, moim zdaniem, Agnieszka. S�ysza�em, �e masz wobec niej powa�ne zamiary. Mam nadziej�, �e to prawda? - A niech to! - rzek� Eryk na wp� gniewnie, na wp� ze smutkiem. - Zm�wili�cie si� z Dawidem, by sk�oni� mnie do ma��e�stwa, cho�by wbrew mojej woli? - Nie porusza�em wcale tej sprawy z Dawidem - zapewni� pan Marshall. - NIe lepszy jednak jeste� od niego. Ca�� drog� z College'u do domu nie szcz�dzi� mi odno�nych poucze�. Ale czemu tak ci pilno, tatku, bym si� o�eni�? - Bo pragn� mie� w domu jak najpr�dzej kogo�, kto stworzy w nim prawdziwe ognisko domowe. A nie mieli�my go od czasu �mierci twej matki. Dosy� mam ju� gospody�. I zanim umr�, chcia�bym widzie� twoje dzieci na moich kolanach, Eryku. Jestem ju� starym cz�owiekiem. - C�, twoje �yczenie jest zrozumia�e, ojcze - powiedzia� Eryk �agodnie, spojrzawszy na portret matki. - Ale nie mog� przecie� p�j�� i o�eni� si� tak, z miejsca. Obawiam si� te�, �e nawet w dzisiejszych czasach nie mia�oby sensu og�oszenie, i� szukam �ony. - Nie kochasz si� w nikim? - zapyta� pan Marshall z min� cz�owieka, kt�ry puszcza cierpliwie mimo uszu puste �arty m�odzie�y. - Nie. Nie spotka�em jeszcze kobiety, kt�ra by przy�pieszy�a bicie mego serca. - Nie rozumiem doprady, jacy wy, m�odzi, jeste�cie dzisiaj - mrukn�� ojciec. - Zanim doszed�em do twego wieku, kocha�em si� ze sze�� razy. - Owszem, mog�e� "kocha� si�". Ale nie kocha�e� nigdy �adnej kobiety, dop�ki nie pozna�e� mojej matki. Wiem o tym, ojcze. A sta�o si� to dopiero, gdy nie by�e� ju� pierwszej m�odo�ci. - Jeste� zbyt wymagaj�cy. W tym rzecz. - Nie przecz�. Je�li kto� mia� tak� matk� jak moja, wymaga bardzo du�o od kobiety. Ale do�� o tym. Przeczytaj, prosz�, ten list. Od Larry'ego. - Hm! - mrukn�� pan Marshall, przeczytawszy list. - No i c�, pojedziesz? - Tak, o ile nie masz nic przeciwko temu. - S�dz�c z tego, co pisze Larry, b�dzie tam dosy� nudno. - Prawdopodobnie. Ale nie jad� tam w poszukiwaniu wra�e�, tylko chc� pom�c Larry'emu i zobaczy� wysp�. - Jest rzeczywi�cie warta tego - przyzna� pan Marshall. - Gdy jestem latem na wyspie Ksi�cia Edwarda, rozumiem starego, szkockiego wyspiarza, kt�rego spotka�em kiedy� w Winnipeg. Opowiada� stale o "Wyspie". Raz kto� zapyta� go: "O jakiej wyspie pan m�wi?" Spojrza� na owego ignoranta, po czym rzek�: "No przecie� o Wyspie Ksi�cia Edwarda! Jaka� tu jest inna wyspa?" Jed� wi�c, skoro masz ochot�. Potrzebny ci odpoczynek po tej orce przed egzaminami, zanim we�miesz si� do pracy u mnie. Ale uwa�aj, ch�opcze, aby� czego nie zbroi�. - Nie wyobra�am sobie, abym w takiej miejscowo�ci jak Lindsay mia� wiele sposobno�ci - za�mia� si� Eryk. - Dla pr�nuj�cych r�k diabe� znajdzie tyle� zaj�cia w Lindsay, co gdziekolwiek indziej. Najwi�ksza tragedia, o jakiej s�ysza�em, wydarzy�a si� na folwarku, odleg�ym o pi�tna�cie mil od kolei, a o pi�� od najbli�szego sk�adu. Spodziewam si� jednak, �e jako godny syn twej matki, zachowasz si�, jak przysta�o porz�dnemu cz�owiekowi i dobremu chrze�cijaninowi. Najgorsza rzecz, jaka mo�e ci si� przytrafi� - wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa - to to, �e jaka� niem�dra niewiasta po�cieli ci na noc w pokoju go�cinnym. A w�wczas niech B�g ulituje si� nad tob�! Nowy nauczyciel Pewnego popo�udnia miesi�c p�niej Eryk wyszed� ze starego, bielonego wapnem budynku szkolnego w Lindsay i zamkn�� drzwi, na kt�rych wyr�ni�te by�y niezliczone litery. Drzwi te, z podw�jnych desek, mog�y oprze� si� wszelkim atakom oraz pociskom, na jakie by�yby wystawione. Uczniowie Eryka rozeszli si� przed godzin�, lecz on pozosta�, aby przygotowa� �wiczenia z �aciny dla tych, kt�rzy byli bardziej zaawansowani w nauce. S�o�ce rzuca�o z ukosa ciep�e, ��te smugi przez g�stwin� klonowego lasu, znajduj�cego si� po zachodniej stronie budynku, a mroczna, zielona przestrze� pod drzewami rozkwita�a z�oci�cie. Dwie owce skuba�y bujn� traw� w odleg�ym k�cie boiska. Dzwonek u szyi krowy, pas�cej si� gdzie� w lesie, d�wi�cza� cicho i melodyjnie w kryszta�owym powietrzu, kt�re pomimo swej �agodno�ci zachowa�o jednak pewn� orze�wiaj�c� surowo�� i ostro�� w�a�ciw� kanadyjskiej wio�nie. Wydawa�o si�, �e ca�y �wiat pogr��y� si� w tej chwili w mi�ym, niczym nie zak��conym �wiecie. Obraz ten tchn�� sielskim spokojem. "A� zbyt sielskim" - pomy�la� m�ody cz�owiek, wzruszaj�c ramionami, gdy stan�� na zniszczonych schodkach i spojrza� dooko�a. Zastanawia� si�, jak zdo�a wytrzyma� tu ca�y miesi�c i u�miechn�� si� z lekka. "Dopiero by si� ojciec �mia�, gdyby wiedzia�, �e mam ju� tego do��" - pomy�la�, id�c przez boisko ku d�ugiej, czerwonawej drodze, biegn�cej obok szko�y. "No, w ka�dym razie jeden tydzie� ju� min��. Przez pi�� dni zarabia�em na �ycie, a to co�, czym nie m�g�bym si� dot�d pochwali�, cho� mam ju� dwadzie�cia cztery lata. Bawi mnie ta my�l. Za to nauczanie w lindsayskiej powiatowej szkole nie jest stanowczo zabawne - a przynajmniej nie w takiej jak ta, gdzie uczniowie sprawuj� si� przesadnie grzecznie i nie ma nawet tradycyjnego urozmaicenia, jakim by�oby ukaranie niezno�nych, wrzaskliwych ch�opak�w. W tutejszej instytucji wychowawczej wszystko idzie jak w zegarku. Larry musia� mie� doprawdy wybitny dar uczenia i organizowania. Czuj� si� tylko trybem w sprawnie dzia�aj�cej maszynie, kt�ra porusza si� sama. Wiem jednak, �e s� uczniowie, kt�rzy nie pojawili si� dot�d w szkole i wed�ug tego, co o nich s�ysza�em, nie�atwa z nimi b�dzie sprawa. Mo�e oni wnios� pewne o�ywienie. No i jeszcze kilka takich wypracowa� jak Janka Reid, a moja praca zawodowa nabra�aby uroku." �miech Eryka obudzi� echo, gdy skr�ca� na drog� u st�p stromego wzg�rza. Na dzisiejszej lekcji zada� swym uczniom z czwartego oddzia�u wypracowanie na temat dowolny. Janek Reid, rozs�dny, rzeczowy malec, ca�kowicie pozbawiony poczucia humoru, us�ucha� rady, udzielonej mu szeptem przez �obuza, s�siada w �awce i wybra� temat "Zaloty". Twarz Eryka drga�a od �miechu, ilekro� przypomnia� sobie w ci�gu dnia zdanie, kt�rym Janek rozpocz��. "Zaloty, to rzecz bardzo przyjemna, ale wiele os�b posuwa si� w tym za daleko". Dalekie wzg�rza i lesiste wy�yny wygl�da�y lekko i powiewnie, przybrane w delikatne, wiosenne szaty. M�ode klony, pokryte zielonymi li��mi cisn�y si� a� na skraj drogi po jednej stronie, a za drzewami ci�gn�y si� szmaragdowe pola, sk�pane w s�o�cu, ponad kt�rymi przesuwa�y si� cienie chmur. Daleko poni�ej p�l drzema� spokojnie b��kitny ocean wzdychaj�c we �nie szumem, brzmi�cym nieustannie w uszach tych, kt�rzy mieli szcz�cie narodzi� si� tam, sk�d dochodzi jego g�os. Od czasu do czasu spotyka� Eryk ch�opca na koniu, bosego, w barwnej koszuli, albo gospodarza, kt�ry jecha� wozem i wita� nauczyciela skinieniem g�owy, wo�aj�c weso�o: - Dzie� dobry panu! M�oda dziewczyna o r�owej, okr�g�ej twarzy, z do�eczkami na policzkach i o �adnych, ciemnych oczach, pe�nych nie�mia�ej zalotno�ci, min�a Eryka, a spojrzenie jej m�wi�o wyra�nie, �e nie by�aby wcale przeciwna zawarciu bli�szej znajomo�ci z nowym nauczycielem. W po�owie drogi w d� zbocza spotka� Eryk wlok�cego si� powoli, starego siwka, zaprz�onego do wozu, kt�ry pami�ta� zapewne lepsze dni. Powozi�a kobieta. S�dz�c z jej wygl�du by�a to jedna z tych bezbarwnych istot, kt�re nie zazna�y serdecznego wzruszenia w ca�ym swym �yciu. Zatrzyma�a konia i skin�a na Eryka s�kat� r�czk� wyblak�ej parasolki o stercz�cych drutach. M�ody cz�owiek us�ucha� wezwania i podszed�. - To pan jest nowym nauczycielem? - zapyta�a. Eryk potwierdzi�. - Dobrze, �e pana spotka�am - rzek�a kobieta, podaj�c mu r�k� w bardzo wycerowanej, bawe�nianej r�kawiczce, kt�ra kiedy� musia�a by� czarna. - Wielka to szkoda, �e pan West wyjecha�. To by� naprawd� dobry nauczyciel. Najpoczciwszy w �wiecie cz�owiek, muchy by nie skrzywdzi�. Ale m�wi�am mu zawsze, ile razy go widzia�am, �e musi by� chory. Pan to wygl�da zdrowo, o tak - chocia� nie zawsze mo�na s�dzi� po wygl�dzie. Mia�am brata, taki by� jak pan i zgin�� w katastrofie kolejowej w m�odym wieku. Mam ch�opaka, kt�rego przy�l� panu do szko�y w przysz�ym tygodniu. Powinien by� p�j�� ju� teraz, ale zatrzyma�am go w domu, �eby mi pom�g� przy sadzeniu kartofli. Bo jego ojciec nie chce pracowa�, nic nie robi i nie mo�na go zap�dzi� do roboty. Sandy - na imi� ma Edward Aleksander, po obu dziadkach - nie ma ch�ci do nauki. Nie lubi szko�y. Ale b�dzie chodzi�, bo uwa�am, �e czas, aby nauczy� si� czego� wi�cej. Wiem, �e b�dzie pan mia� z nim k�opot. Jest g�upi jak but, a uparty jak osio� kr�la Salomona. Ale niech pan pami�ta, �e trzymam z panem. Ile razy b�dzie potrzeba, spraw mu pan porz�dne lanie i przy�lij mi przez niego par� s��w na karteczce, a do�o�� mu drugie tyle. S� ludzie, co bior� zawsze stron� swych dzieci jak si� w szkole zdarzy awantura, ale ja do nich nie nale�� i nigdy nie nale�a�am. Na Rebek� Reid mo�e pan zawsze liczy�. - Dzi�kuj�. Nie w�tpi� w to - powiedzia� Eryk swym najbardziej ujmuj�cym g�osem. Twarz jego ani drgn�a. U�miechn�� si� dopiero, kiedy m�g� to uczyni� bezpiecznie. I pani Reid odjecha�a, doznaj�c �agodniejszego ni� zwykle uczucia. Trudy i bieda, znoszone przez d�ugie lata oraz prze�ycia z m�em, kt�ry nie chcia� s�ysze� o pracy, uczyni�y jej serce twardym, ma�o wra�liwym wobec przedstawicieli odmiennej p�ci. Ale zachowanie si� m�odego nauczyciela podoba�o jej si�. Eryk zna� ju� z widzenia wi�kszo�� mieszka�c�w Lindsay. Lecz u st�p wzg�rza natkn�� si� na m�czyzn� i ch�opca, kt�rych widzia� po raz pierwszy. Siedzieli na n�dznym, staro�wieckim wozie i poili konia w potoku, szemrz�cym rado�nie w zag��bieniu pod ma�ym drewnianym mostkiem. Eryk przyjrza� im si� z pewnym zaciekawieniem. R�nili si� zupe�nie od og�u mieszka�c�w Lindsay. Zw�aszcza ch�opak wygl�da� stanowczo na obcokrajowca pomimo we�nianej koszuli i spodni z samodzia�u, stanowi�cych, zdaje si�, zwyk�e odzienie do pracy miejscowych ch�opak�w. By� on gibki i smuk�y, mia� pochy�e ramiona i chud�, jedwabisto g�adk�, brunatn� szyj�, kt�r� os�ania� rozpi�ty ko�nierzyk koszuli. W�osy jego by�y g�ste, l�ni�ce i czarne, a r�ka zwisaj�ca z wozu, niezwykle d�uga i wysmuk�a. Twarz o rysach pi�knych, cho� troch� grubych, by�a barwy oliwkowej, tylko policzki okrywa� mocny rumieniec. Usta mia� czerwone i kusz�ce jak u dziewczyny, a oczy wielkie, czarne, o mi�ym spojrzeniu. By� w og�le niezwykle urodziwy, lecz twarz mia�a wyraz pos�pny. Ch�opak ten przywodzi� Erykowi na my�l jakie� stworzenie o w�owych czy kocich ruchach, wygrzewaj�ce si� na s�o�cu z leniwym wdzi�kiem, ale gotowe w ka�dej chwili do nieoczekiwanego skoku. Towarzysz jego by� to m�czyzna lat oko�o 65_#70. Mia� stalowoszare w�osy, d�ug�, g�st� i siw� brod�, twarz o ostrych rysach i g��boko osadzone, orzechowe oczy, ocienione krzaczastymi, naje�onymi brwiami. By� najwidoczniej wysoki, ale przygarbiony, bo wygl�da� niepozornie i raczej odpychaj�co. Na zaci�ni�tych ustach o surowym wyrazie u�miech nie go�ci� chyba nigdy. Tak, my�l o u�miechu nie kojarzy�a si� z tym cz�owiekiem i wydawa�a si� w najwy�szym stopniu niedorzeczna. A jednak twarz jego nie mia�a w sobie nic odpychaj�cego, przeciwnie, przyci�ga�a uwag� Eryka, kt�ry chlubi� si� sw� znajomo�ci� fizjonomii. By� on przekonany, �e cz�owiek ten nie jest zwyk�ym lindsayskim farmerem, weso�ym i gadatliwym, jak ci, kt�rych dot�d spotyka�. I jeszcze d�ugo po tym, gdy stary w�z, wlok�c si� pod g�r�, oddali� si� wraz z dziwacznie dobran� par�, Eryk widzia� przed sob� m�czyzn� o surowej twarzy i g�stych brwiach oraz czarnow�osego ch�opaka o czerwonych ustach. Pogaw�dka przy wieczerzy Dom Williamson�w, u kt�rych mieszka� Eryk, wznosi� si� na szczycie nast�pnego wzg�rza. Erykowi by�o tam tak dobrze, jak przepowiedzia� Larry. Williamsonowie, na r�wni z pozosta�ymi mieszka�cami Lindsay, uwa�ali Eryka za biednego studenta z Kolegium, kt�ry szed� przez �ycie o w�asnych si�ach, podobnie jak Larry West. Eryk pozostawi� ich w tym mniemaniu, chocia� nie przyczyni� si� do� niczym. Gdy Eryk wr�ci� ze szko�y, Williamsonowie siedzieli w kuchni przy wieczerzy. Pani Williamson by�a ow� "�wi�t� w okularach i perkalowej sukni", jak j� nazwa� Larry i Eryk lubi� j� bardzo. By�a to drobna, siwow�osa kobieta. Na szczup�ej, �agodnej twarzy o szlachetnych rysach widnia�y g��bokie �lady prze�ytych cierpie�. M�wi�a ona zazwyczaj niewiele, przy czym nie pos�ugiwa�a si� nigdy wiejsk� gwar�. Jedyn� rzecz�, kt�ra zastanawia�a zawsze Eryka by�o, �e ta kobieta po�lubi�a Roberta Williamsona. U�miechn�a si� po macierzy�sku do Eryka, gdy usiad� przy stole, powiesiwszy sw�j kapelusz na bielonej �cianie. Brzozowy gaj, widoczny za oknem, ja�nia� w zachodz�cym s�o�cu migotliw� wspania�o�ci� barw, a w g�stym poszyciu tworzy�y si� za ka�dym podmuchem wiatru z�ociste fale. Robert siedzia� na �awie naprzeciw m�odego nauczyciela. By� to niewysoki, chudy staruszek w zbyt obszernym ubraniu. M�wi� g�osem piskliwym i cienkim, jak i on sam. Drugi koniec �awy zajmowa� Tymoteusz, uk�adny i �askawy, ze �nie�n� piersi� i bia�ymi �apkami. Robert dzieli� si� z nim ka�dym k�sem, a Tymoteusz jad� �agodnie, mrucz�c na znak podzi�ki. - Czekali�my na pana, jak pan widzi - odezwa� si� Robert. - Co� pan dzi� p�no wraca. Zatrzyma� pan kt�rego� z ch�opc�w? Kiepska to kara dla nich i dla pana. Nauczyciel, kt�rego mieli�my cztery lata temu zamyka� ch�opc�w w szkole, no i szed� sobie do domu. A za godzin� musia� wraca�, �eby ich wypu�ci� - o ile jeszcze tam byli. Bo zdarza�o si�, �e ich nie zastawa�. Tomek Ferguson wywali� kiedy� drzwi i wydosta� si�. Wstawili�my potem nowe, z podw�jnych desek, kt�rym nie dali rady. - Zosta�em d��u�ej, bo mia�em troch� roboty - rzek� Eryk kr�tko. - I rozmin�� si� pan z Aleksandrem Tracy. By� tu. Chcia� si� dowiedzie�, czy pan gra w szachy. Powiedzia�em mu, �e tak, wi�c zostawi� dla pana karteczk�, �eby pan przyszed� do niego kt�rego� wieczora i zagra� z nim. Tylko nie wygrywaj pan za cz�sto, cho�by� pan m�g�. Musi pan z nim dobrze �y�, bo on ma syna, kt�ry mo�e panu nawarzy� piwa, jak zacznie chodzi� do szko�y. O, Seth Tracy to urwis, kt�remu psoty milsze s� ni� jad�o. Pr�buje wojowa� z ka�dym nowym nauczycielem i dw�ch wygryz� po prostu ze szko�y. Ale w panu West trafi�a kosa na kamie�. Za to z ch�opakami Wilhelma Tracy nie b�dzie pan mia� najmniejszego k�opotu. Sprawuj� si� dobrze, bo matka powtarza im ka�dej niedzieli, �e p�jd� prosto do piek�a, jak nie b�d� grzeczni. To skutkuje. Czemu� pan nie je? Przecie� pan wie, �e nie zapraszamy do jedzenia tak, jak pani Adamowa Scott, kiedy ma sto�ownik�w: "Pan ju� pewnie nie b�dzie tego jad�? - ani pan? - ani pan?" Matko, Alek opowiada�, �e stary Jerzy Wright u�ywa sobie za wszystkie czasy. Jego �ona pojecha�a odwiedzi� siostr� w Charlottetown, wi�c jest sam na gospodarstwie po raz pierwszy, odk�d si� o�eni� przed czterdziestu laty. No i korzysta ze swobody, jak powiada Alek. Pali fajk� w bawialnym pokoju i przesiaduje do jedenastej, czytaj�c r�ne powie�ci. - Czy nie spotka�em pana Tracy? - zapyta� Eryk. - Taki wysoki m�czyzna o siwych w�osach i mrocznej, surowej twarzy? - Nie. Alek jest weso�y i t�gi, a rosn�� przesta� zanim jeszcze na dobre zacz��. Domy�lam si�, �e m�wi pan o Tomaszu Gordon. Widzia�em go, jak jecha� drog�. Co do niego nie ma obawy, �eby zanudza� pana zaproszeniami. Tak, Gordonowie nie s� towarzyscy, o co to, to nie. Matko, przysu� panu herbatniki. - A co to za ch�opak z nim jecha�? - zapyta� Eryk z ciekawo�ci�. - Neil - Neil Gordon. - Szkockie imi�, a ta twarz i oczy... Spodziewa�bym si� raczej, �e nazywa si� Giuseppe, albo Angelo. Ch�opak wygl�da na W�ocha. - No nic w tym dziwnego, bo te� nim jest. Trafnie pan odgad�. Tak jest prosz� pana, W�och. I troch� za wiele ma w sobie z W�ocha, my�l�, �eby si� to mog�o podoba� przyzwoitym ludziom. - Sk�d�e ten w�oski ch�opak o szkockim imieniu wzi�� si� tutaj, w Lindsay? - Ano widzi pan, to by�o tak. B�dzie temu lat dwadzie�cia dwa - dwadzie�cia dwa matko, czy dwadzie�cia cztery? Nie, dwadzie�cia dwa - bo to by�o w tym samym roku, kiedy urodzi� si� nasz Jim. A gdyby by� �y�, mia�by biedak dwadzie�cia dwa lata. Ot� prosz� pana, dwadzie�cia dwa lata temu zjawi�o si� tu dwoje w�oskich handlarzy w�drownych. Roi�o si� wtedy od nich w okolicy. Nie by�o dnia, �ebym nie poszczu� psem przynajmniej jednego. Tych dwoje to by�o ma��e�stwo. Zaszli oni do Gordon�w i kobieta zleg�a tam. Jana Gordon wzi�a j� do domu i zaopiekowa�a si� ni�. Na drugi dzie� kobieta urodzi�a dziecko i umar�a. A m�czyzna zbieg�, zabieraj�c sw�j tob� i nie widziano go odt�d wi�cej. Dziecko pozosta�o na opiece Gordon�w. Radzono im, aby oddali je do przytu�ku - by�oby to najrozs�dniejsze. C�, kiedy Gordonowie nie lubili s�ucha� rad. Stary James, ojciec Tomasza i Jany �y� jeszcze wtedy i powiedzia�, �e nie wyrzuci dziecka ze swego domu. By� to cz�owiek samowolny i lubi� rz�dzi�. Ludzie mawiali, �e ma �al do s�o�ca, bo nie wschodzi i nie zachodzi wed�ug jego woli. Do��, �e dziecko zosta�o u nich. Ochrzcili je, daj�c mu na imi� Neil. Dbali o ch�opca. Posy�ali go do szko�y, brali ze sob� do ko�cio�a i chowali go jak swego. Niekt�rzy ludzie uwa�aj�, �e byli dla niego za dobrzy, a to nie zawsze wychodzi na dobre z takimi przyb��dami, bo "co we krwi, wyjdzie zawsze na jaw", je�li pozostawi� temu swobod�. S�ysza�em, �e Neil jest obrotny i dobry pracownik. Ale tutejsi ludzie nie lubi� go. M�wi�, �e mo�na mu ufa� najwy�ej, p�ki si� go ma na oku. To pewne, �e jest strasznie porywczy i jak chodzi� do szko�y, omal nie zabi� ch�opca, do kt�rego czu� niech��. Zacz�� go dusi�, a� tamten zsinia� na twarzy i musiano odci�gn�� Neila si��. - Ale�, ojcze, wiesz przecie�, �e dokuczali mu okropnie - wtr�ci�a pani Williamson. - Biedak nacierpia� si� porz�dnie, kiedy chodzi� do szko�y. Dzieci przezywa�y go i obrzuca�y czym popad�o. - O tak, zala�y mu porz�dnie sad�a za sk�r� - przyzna� jej m��. - Neil gra bardzo pi�knie na skrzypcach i lubi towarzystwo. Chodzi cz�sto do przystani. Ale powiadaj�, �e jak nie ma si� do kogo odezwa�, staje si� mrukiem. Nic dziwnego, b�d�c u takich Gordon�w! Wszystko to dziwacy, jakich ma�o. - Ojciec, nie powiniene� tak m�wi� o s�siadach - zgani�a Roberta �ona. - Ech, matko, to� wiesz, �e m�wi� prawd� - gdyby� tylko chcia�a by� szczera. C�, kiedy ty jeste� taka, jak stara ciotka Nancy Scott. Nie zganisz nikogo, chyba, �e ju� koniecznie musisz. Wiadoma to rzecz, �e Gordonowie nie s� tacy, jak inni, nie byli nigdy i nie b�d�. Jedyni to chyba dziwacy, jakich mamy w Lindsay, nie licz�c starego Piotra Cooka, kt�ry chowa dwadzie�cia pi�� kot�w. Pomy�l pan tylko! Biedne myszy nie maj� tam co robi�. Ale poza tym, to nie ma w�r�d nas dziwak�w, a w ka�dym razie, nie zauwa�yli�my jako�, aby byli. Za to musz� przyzna�, �e jeste�my bardzo nieciekawi. - A gdzie Gordonowie mieszkaj�? - zapyta� Eryk, kt�ry przywyk� trzyma� si� pewnej kolejno�ci pyta�, poprzez zbaczaj�ce na manowce gaw�dy Roberta. - Tam dalej, p� mili od drogi do Radnor, oddzieleni g�stym lasem od reszty �wiata. Bywaj� tylko w ko�ciele - o, tam zawsze - ale nigdzie wi�cej i nikt nie przychodzi do nich. Jest tam stary Tomasz, jego siostra Jana, siostrzenica ich, no i Neil. Dziwni to ludzie, mrukliwi, dra�liwi. Nie cofn� tego, matko. No, daj swemu staremu fili�ank� herbaty i nie zwa�aj na to, co plecie. Ale kiedy ju� mowa o herbacie, czy wiesz, �e Adamowa Palmer i Jimowa Martin, by�y w zesz�� �rod� razem na herbacie u Fosterowej Reid? - Co ty m�wisz? My�la�am, �e si� gniewaj� - zauwa�y�a pani Williamson, zdradzaj�c odrobin� kobiecej ciekawo�ci. - A jak�e, a jak�e. Tylko, �e obie wybra�y si� do pani Foster jednego dnia. I �adna nie chcia�a wyj��, �eby nie ust�pi� drugiej. Wi�c zosta�y, siedz�c w dw�ch przeciwleg�ych ko�cach pokoju. Pani Foster powiada, �e nie sp�dzi�a jeszcze nigdy tak przykrego popo�udnia. M�wi�a to do jednej, to do drugiej. A one rozmawia�y z ni� o sobie nawzajem. Pani Foster powiedzia�a, i� my�la�a, �e zostan� ca�y wiecz�r, bo �adna nie chcia�a i�� do domu przed drug�. W ko�cu Jim Martin przyszed�, pytaj�c o �on�. My�la�, �e ugrz�z�a po drodze w bagnie. No i posz�y sobie nareszcie. Ale pan nauczyciel nic nie je. Niech pan nie zwa�a na mnie, wzi��em si� do jedzenia jeszcze zanim pan przyszed�, no i pilno mi do roboty. M�j ch�opak poszed� dzi� do domu. S�ysza� o p�nocy krakanie kruka, wi�c chce si� dowiedzie�, kto umar� w jego rodzinie. A wie, �e kto� musia� umrze�. S�ysza� ju� raz noc� krakanie kruka, a na drugi dzie� dano mu zna�, �e umar� jego krewniak w Souris. Matko, je�li pan nauczyciel nie chce ju� wi�cej herbaty, to dasz mo�e troch� �mietanki dla Tymoteusza? Urocze zjawisko Eryk wyszed� tego dnia na przechadzk� przed zachodem s�o�ca. O ile nie udawa� si� na wybrze�e, lubi� dalekie w�dr�wki przez lindsayskie lasy i pola pe�ne kwiecia. Wi�kszo�� domostw Lindsay wznosi�a si� wzd�u� g��wnej drogi, biegn�cej r�wnolegle do wybrze�a, albo te� w pobli�u sklep�w na tak zwanym "Rogu". Za nimi ci�gn�y si� pola, przechodz�c w pustkowia las�w i pastwisk. Eryk skr�ci� na po�udniowy zach�d od domu Williamson�w. Po raz pierwszy wybra� si� w t� stron� i pod��a� �wawo naprz�d, rozkoszuj�c si� urokami, jakie lato roztacza�o wok� niego na ziemi, niebie i w powietrzu. Odczuwa� je silnie, radowa� si� nimi i poddawa� im si� tak, jak ka�dy cz�owiek nie zepsuty i zdrowy. Zachodz�ce s�o�ce przebija�o rubinowymi strza�ami mroki jod�owego lasu, w kt�rym w�a�nie si� znalaz�. Ruszy� d�ug�, czerwonaw� alej�. Brunatne pod�o�e ugina�o si� mi�kko pod stopami. A kiedy wyszed� spomi�dzy drzew, oczom jego ukaza� si� widok, kt�ry go zadziwi�. Przed nim le�a� sad, najwidoczniej zaniedbany i opuszczony. Sady nie zamieraj� jednak �atwo. I ten oto, kt�ry kiedy� by� zapewne �licznym zak�tkiem, zachowa� sw� urod� i teraz. Nie straci� nic ze swego pi�kna pomimo �agodnego sm�tku, co przenika� go, zda si� - sm�tku spowijaj�cego wszystkie miejsca, kt�re by�y ongi� widowni� rado�ci, zabaw, m�odego �ycia, gdzie serca bi�y �ywo, krew kr��y�a szybciej, oczy ja�nia�y i rozbrzmiewa�y weso�e g�osy. Cienie tych uczu� i prze�y� trwaj� niejako w swych dawnych przybytkach przez wiele lat. Sad by� d�ugi, rozleg�y, otoczony starym, rozwalonym p�otem z desek, kt�re s�o�ce spali�o na kolor srebrzystoszary w ci�gu wielu minionych lat. Wzd�u� p�otu ros�y w r�wnych odst�pach wysokie, s�kate sosny, a wieczorny wiatr, �agodniejszy ni� ten, co wia� nad pachn�cymi grz�dami Libanu, �piewa� w ich wierzcho�kach pie�� star� jak �wiat, maj�c� moc przenoszenia duszy wstecz ku zamierzch�ym czasom. Od wschodu r�s� g�sty, sosnowy las. Najpierw m�ode drzewka, ledwie wychylaj�ce si� spomi�dzy trawy, potem stopniowo coraz wy�sze, a� do strzelistych weteran�w le�nej g�stwiny - zwarte i r�wne, tworz�ce jakby spadzisty, zielony mur, tak cudownie jednolity, �e powierzchnia jego wydawa�a si� sztucznie przystrzy�ona. Wi�ksza cz�� sadu by�a zaro�ni�ta bujn� traw�. Lecz w tym ko�cu, gdzie sta� Eryk, zobaczy� czworobok, wolny od drzew, kt�ry by� zapewne kiedy� ogrodem kwiatowym. Zna� by�o jeszcze dawne �cie�ki, o brzegach wy�o�onych kamykami i wielkimi krzemieniami. Ros�y tam dwa krzaki bzu. Jeden kwitn�cy fioletowoczerwono, drugi bia�o. Pomi�dzy nimi znajdowa�a si� grz�dka, na kt�rej kwit�y gwia�dziste narcyzy. Najl�ejszy podmuch wiatru rozpyla� ich silny, przenikliwy zapach w powietrzu, przesi�kni�tym ros�. Pod p�otem ros�y krzewy r�, lecz na r�e by�o jeszcze zbyt wcze�nie. Dalej ci�gn�� si� w�a�ciwy sad, trzy d�ugie rz�dy drzew, rozdzielone zielonymi alejkami, a ka�de drzewo by�o okryte cudownym, r�owym kwieciem. Czar tego zak�tka ow�adn�� nagle Erykiem silniej, ni� cokolwiek dot�d. Eryk nie podlega� romantycznym nastrojom. Lecz �w sad przyci�ga� go nieznacznie, wabi� ku sobie i Eryk nie mia� si� ju� nigdy wyzwoli� z jego uroku. Wszed� do sadu przez dziur� w p�ocie i tak, nie wiedz�c o tym, uda� si� na spotkanie wszystkiego, czym �ycie mia�o go obdarzy�. Ruszy� �rodkow� alejk�, pomi�dzy d�ugimi, wij�cymi si� ga��ziami, kt�re okrywa�o delikatne kwiecie o r�owych �rodeczkach. Gdy doszed� do po�udniowego kra�ca sadu rzuci� si� na traw� w rogu p�otu, gdzie r�s� jeszcze jeden krzak bzu, a woko�o paprocie i fio�ki. Z tego miejsca widzia� cz�� domu, odleg�ego o jakie� �wier� mili; szary dach wychyla� si� z ciemnego, jod�owego lasu. Sprawia� wra�enie ponurej, samotnej siedziby i Eryk nie wiedzia�, kto j� zamieszkiwa�. Ku zachodowi widok by� rozleg�y; na dalekie pola, oraz mgliste, b��kitnawe przerwy mi�dzy wzg�rzami. S�o�ce zachodzi�o w�a�nie i zielone ��ki w oddali ton�y w z�ocistym �wietle. W poprzek d�ugiej doliny, pogr��onej w cieniu, wznosi�y si� jakby wzg�rza, zalane promieniami zachodz�cego s�o�ca, a na niebie utworzy�y si� jeziora barwy szafranu i r�u. Opadaj�ca rosa orze�wi�a powietrze, przepojone zapachem mi�ty, bij�cym z grz�dki, na kt�r� Eryk st�pn��. W pobliskim lesie gwizda�y raszki, d�wi�cznie, �agodnie, urywanie. "Jest to prawdziwe siedlisko dawnego spokoju", zacytowa� Eryk, patrz�c woko�o zachwyconym wzrokiem. "M�g�bym usn�� tutaj, �ni� i mie� widzenia. Co za niebo! Czy� mo�e by� co� cudowniejszego ni� ten delikatny, kryszta�owy b��kit na wschodzie i te w�t�e, bia�e ob�oki, podobne do koronki? Jak�e upajaj�ca i osza�amiaj�ca jest wo� bz�w! Ciekaw jestem, czy mo�na by si� odurzy� tym zapachem. A te jab�onie! Ale co to?". Eryk zerwa� si�, nads�uchuj�c. Poprzez cisz�, zmieszane z szumem wiatru w�r�d drzew oraz nawo�ywaniem raszek, podobnym do g�osu fletu, przyp�yn�y cudowne tony muzyki, tak pi�kne i niezwyk�e, i� Eryk powstrzyma� oddech w zdziwieniu i zachwycie. Czy �ni�? Nie, s�ysza� naprawd� d�wi�ki skrzypiec, na kt�rych gra� kto� natchniony przez ducha harmonii. Nigdy jeszcze nie s�ysza� podobnej muzyki i wyczuwa� instynktownie, �e ta melodia rozbrzmiewa�a po raz pierwszy. Mia� wra�enie, �e ta cudowna muzyka dobywa�a si� wprost z duszy niewidocznego skrzypka, wypowiadaj�cej si� po raz pierwszy tymi lekkimi, delikatnymi tonami - duszy oczyszczonej ze wszystkiego, co zmys�owe i ziemskie. By�a to melodia nieuchwytna, dziwnie odpowiadaj�ca porze i miejscu. Brzmia�o w niej westchnienie wiatru w lesie, poszept traw, kiedy opada na nie rosa, czyste my�li lilii, rado�� kwiat�w jab�oni. Zawiera�a w sobie dawny �miech, �piew, �zy, weso�o�� i szloch, jakich �wiadkiem by� ten sad za minionych lat. A pr�cz tego s�ycha� w niej by�o �a�osny krzyk skargi, jak gdyby istoty uwi�zionej, rw�cej si� ku wolno�ci i pragn�cej si� wypowiedzie�. Z pocz�tku Eryk s�ucha� jak urzeczony, bez ruchu i w milczeniu, przej�ty zdumieniem. Nast�pnie ogarn�a go zupe�nie zrozumia�a ciekawo��. Kt� w Lindsay m�g� tak gra� na skrzypcach? I kto gra� w ten spos�b w�a�nie tu, w tym starym, opuszczonym sadzie? Wsta� i poszed� d�ug� bia�� alejk�, powoli i jak najciszej, nie chc�c przerwa� graj�cemu. Skoro dotar� do wolnej przestrzeni ogrodu, przystan�� pod wp�ywem ponownego zdumienia. Pod wielkim, roz�o�ystym krzakiem bzu sta�a stara, krzywa, drewniana �awka. Na �awce siedzia�a m�oda dziewczyna, graj�ca na starych, brunatnych skrzypcach. Oczy jej spogl�da�y w dal. Nie zauwa�y�a Eryka. On za� sta� chwil�, patrz�c na ni�. Obraz jej utrwali� si� w jego wzroku, a� po najdrobniejszy szczeg� i nie m�g� ju� by� wymazany z pami�ci. A� po ostatni dzie� swego �ycia Eryk Marshall b�dzie m�g� przywo�a� widok, jaki ujrza� w�wczas - ciemna ziele� jod�owego lasu, sklepienie nieba, ja�niej�ce �agodnym blaskiem, poruszane wiatrem ki�cie bzu, a w tym otoczeniu dziewczyna na starej �awce, graj�ca na skrzypcach. W ci�gu dwudziestu czterech lat swego �ycia spotka� on setki �adnych kobiet, mn�stwo przystojnych i kilka naprawd� pi�knych. Ale poj�� od razu ponad wszelk� w�tpliwo��, �e nie widzia� nigdy ani nie wyobra�a� sobie istoty tak czarownej jak to dziewcz� z sadu. Uroda jej by�a tak wyj�tkowa, �e w chwili pierwszego zachwytu zabrak�o mu po prostu tchu. Ka�dy rys jej owalnej, podobnej do kamei, twarzy tchn�� wyrazem bezwzgl�dnej, niepokalanej czysto�ci, jak� widujemy u anio��w i Madonn na obrazach starych mistrz�w - czysto�ci wolnej od najl�ejszej ziemskiej zmazy. G�ste, kruczoczarne w�osy, przedzielone nad czo�em, sp�ywa�y na ramiona w dw�ch ci�kich, l�ni�cych warkoczach. Oczy mia�a niebieskie, lecz Eryk nie widzia� nigdy oczu o takiej bartwie. By� to odcie�, jaki miewa morze w spokojnym, �agodnym �wietle, kt�re nast�puje po pi�knym zachodzie s�o�ca. Oczy te ja�nia�y jak gwiazdy, zapalaj�ce si� nad lindsaysk� przystani�, kiedy gas�a wieczorna zorza; przes�oni�te by�y d�ugimi, czarnymi rz�sami, a ponad nimi znaczy�y si� �uki delikatnie nakre�lonych brwi. Cera jej mia�a czyst� i delikatn� barw� p�atka bia�ej r�y. Bladoniebieska sukienka, bez ko�nierzyka, ods�ania�a wysmuk�� szyj�. R�kawy by�y odwini�te powy�ej �okci i mo�e najpi�kniejsz� w ca�ej jej postaci by�a r�ka, wodz�ca pewnie smyczkiem - harmonijna w kszta�cie i wielko�ci, bia�a, o r�owych paznokciach. D�uga, zwisaj�ca ki�� bzu dotyka�a lekko w�os�w dziewczyny, rzucaj�c ruchomy cie� na twarz, podobn� do kwiatu. By�o w niej co� bardzo dzieci�cego, cho� musia�a mie� za sob� z osiemna�cie s�odkich wiosen. Zdawa�o si�, �e gra na wp� �wiadomie tak, jakby my�lami by�a daleko w pi�knej krainie niebia�skich sn�w. Ale teraz oderwa�a wzrok od "ogni zachodz�cego s�o�ca" i spojrzenie jej pi�knych oczu pad�o na Eryka, stoj�cego bez ruchu, tu� przed ni�, w cieniu jab�oni. I nagle zasz�a w niej zatrwa�aj�ca zmiana. Wszelki �lad rumie�ca znik� z jej twarzy, pocz�a dr�e� jak lilia, chwiej�ca si� na wietrze. - Przepraszam pani� - odezwa� si� Eryk po�piesznie. - Przykro mi, �e przestraszy�em pani�. Ale gra�a pani tak pi�knie, �e zapomnia�em o tym, i� pani nie zauwa�y�a mojej obecno�ci. Prosz� mi wybaczy�. Urwa� zaniepokojony, bo zrozumia�, �e twarz dziewczyny wyra�a�a przera�enie - nie przestrach dziecinnie nie�mia�ej istoty, kt�ra s�dzi�a, �e jest sama, ale najprawdziwsze przera�enie. Zdradza�y to jej dr��ce, zbiela�e wargi i szeroko otwarte, n