197

Szczegóły
Tytuł 197
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

197 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 197 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

197 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Wszyscy jeste�my podejrzani" autor: Joanna Chmielewska tekst wklepa�: [email protected] - Ok�adk� projektowa� MIROS�AW TOKARCZYK - Redaktor JOANNA EGERT - Redaktor techniczny RYSZARD JANKOWSKI - Copyright by Joanna Chmielewska Warszawa 1966 - ISBN 83-7001-219-1 - WYDAWNICTWA "ALFA" - WARSZAWA 1988 - Wydanie II. * * * - OSOBY Wielobran�owa Pracownia Projektowa, tw�r nietypowy, obdarzony �onem, w kt�rym to �onie pomieszczono, co nast�puje: I. ZESPӣ ARCHITEKTONICZNY 1. Witek - kierownik zespo�u, a zarazem kierownik pracowni oraz dyrektor. Prywatnie - kawaler obdarzony nieprzeci�tn� aparycj� i skomplikowanym charakterem. 2. Kazio - prawie stuprocentowy bon viveur, �onaty, dzieciaty, wyj�tkowo utalentowany w dziedzinie pokonywania przeciwno�ci �yciowych. 3. Alicja - uosobienie roztargnienia, kobieta samodzielna, przepe�niona poczuciem humoru i niech�ci� do kierownika pracowni. 4. Ryszard - rozwiedziony szaleniec z c�reczk�, op�tany mani� wyjazdu w egzotyczne kraje. 5. Witold - ra��ca plama na tle reszty, jedyny cz�owiek normalny. 6. Janusz -kawaler w ostatnim stadium, podrywacz, zamierzaj�cy od dnia �lubu przeistoczy� si� w statecznego obywatela. 7. Wiesio - najm�odszy z zespo�u, od niedawna �onaty, bezdzietny, cicha woda. 8. Leszek - melancholik, z artystyczn� dusz�, niezrozumiany przez otoczenie, a g��wnie przez �on�. 9. Marek - osobnik niezwykle urodziwy, zsy�any do pracowni przez si�y nadprzyrodzone we w�a�ciwych chwilach. 10. Joanna - autorka przedstawienia, ofiara w�asnej wyobra�ni. II. Zesp� konstrukcyjny 11. Kacper - cz�owiek pe�en osobliwych fantazji i dziwactw, o aparycji don Kichota i sercu jak wulkan. 12. Anka - przedstawicielka wsp�czesnej, pozytywnej m�odzie�y, �wie�o po�lubiona nie temu, komu by chcia�a. III. Zesp� sanitarny 13. Zbyszek - kierownik zespo�u i naczelny in�ynier pracowni. Prywatnie - ostatni egzemplarz b��dnego rycerza, wz�r cn�t, kochaj�cy ojciec jedynego syna, gn�biony nielegalnym uczuciem do kobiety. 14. Stefan - awanturnik z dobrym sercem, szarpany okropn� niepewno�ci�: wstydzi� si� wieku czy chwali� wnukiem. 15. Andrzej - porz�dny, solidny i pracowity m�odzieniec, prawie taki wz�r jak Zbyszek. 16. Tadeusz Stolarek-ofiara. IV. ZESPӣ ELEKTRYCZNY 17. W�odek - kierownik zespo�u, masochista i histeryk, naczelny plotkarz biura. 18. Kajtek - prywatnie syn Kacpra, m�ody cz�owiek, uprawiaj�cy ciemne interesy, przyjaciel ofiary. V. ZESPӣ KOSZTORYS�W 19. Jarek - szlachetny typ warszawskiego cwaniaka, r�wnie� uprawiaj�cy ciemne interesy i r�wnie� przyjaciel ofiary. 20. Danka - rozwiedziona, z dwojgiem dzieci, nieco zaniedbana przez nadmiar zmartwie� swoich i cudzych, przyjaci�ka Jadwigi. VI. ADMINISTRACJA 21. Olgierd- g��wny ksi�gowy, nieskazitelnie wytworny, przedwojenny starszy pan, czuj�cy si� w g�szczu finansowych komplikacji jak ryba w wodzie. 22. Matylda - prywatnie siostra Olgierda, s�u�bowo - idea� sekretarki. 23. Monika - kierowniczka administracyjna, wdowa z dwojgiem dzieci, kobieta pi�kna i ognista, przedmiot uczu� Kacpra. 24. Jadwiga - ofiara cios�w �yciowych i by�ego m�a-brutala, kochaj�ca matka ukochanej jedynaczki, dla dziecka gotowa na wszystko. 25. Wiesia - �miertelna nieprzyjaci�ka Jadwigi, przepe�niona jadem, ��ci� i nienawi�ci� do �wiata nie wiadomo dlaczego. 26. Pani Glebowa - wo�na, sprz�taczka i herbaciarka, uwa�aj�ca nas wszystkich za dopust bo�y i kar� za grzechy. Spoza �ona dokooptowano (wbrew protestom) osoby nast�puj�ce: 1. Kapitan - przedstawiciel w�adz �ledczych, cz�owiek normalny. 2. Prokurator - wybryk natury, przedstawiciel w�adz jak wy�ej, a ponadto czynnik�w nadprzyrodzonych. Uroczy�cie i ob�udnie o�wiadczam, �e wszystkie osoby i sytuacje w niniejszym utworze s� fikcj�, a jakakolwiek zbie�no�� z rzeczywisto�ci� jest najzupe�niej przypadkowa. Jak NIE napisa�am powie�ci Od najm�odszych, najdawniejszych lat pokutowa�o we mnie gor�ce pragnienie napisania powie�ci. By�o tak dawne, zastarza�e, tak g��boko zakorzenione, �e chyba urodzi�o si� razem ze mn�, Nie marzy�am ani o karierze gwiazdy filmowej, ani o maria�u z ksi�ciem z bajki. Nie, nic z tych rzeczy. Marzy�am o napisaniu powie�ci. W zamierzch�ych czasach wczesnego dzieci�stwa mia�am zamiar napisa� wstrz�saj�c� powie�� o mi�o�ci. W miar� mo�no�ci nieszcz�liwej, bo w szcz�liwej nie widzia�am nic interesuj�cego. Sama mia�am wyst�pi� w charakterze g��wnej bohaterki, m�odej dziewczyny cudnej urody i nieprzeci�tnych zalet, obdarzonej p�omiennym uczuciem przez jakiego� bli�ej mi nie znanego faceta. Facet by� ognistym brunetem o czarnych, gorej�cych oczach i r�wnie czarnych w�sach. ��czy� mnie z nim pierwszy poca�unek w okoliczno�ciach nieco niezwyk�ych: na karych koniach, w nocy, w czasie szalej�cej burzy, gradobicia i wy�adowa� atmosferycznych, na skraju mrocznego lasu. B�g raczy wiedzie�, dlaczego to wszystko by�o takie atramentowo-czarne! Stopniowo, trwaj�c nadal w zamiarze uwiecznienia nadnaturalnych uczu�, zmieni�am nieco pewne rekwizyty. Burzliw� noc zamieni�am na pogodny, ksi�ycowy wiecz�r, zgoli�am facetowi w�sy i zlikwidowa�am konie. Potem poczyni�am dalsze zmiany zar�wno w powierzchowno�ci, jak i w zachowaniu si� dwojga g��wnych bohater�w, ale, pomimo najszczerszych wysi�k�w, poza ow� scen� pierwszego poca�unku nigdy nie uda�o mi si� wyj��. Z czasem bowiem drobny na poz�r fakt wybi� mnie z tematu. Mia�am w�wczas ju� pewnie ze dwana�cie lat. P�nym wieczorem siedzia�am w domu, przy stole, pod pal�c� si� lamp�, w towarzystwie matki i jej siostry, a mojej ciotki. Czyta�am wspania�y, krew w �y�ach mro��cy krymina� pod tytu�em "Straszny garbus". Krymina� by� tak przera�aj�cy, �e wlaz�am z nogami na krzes�o, tkwi�c na nim w bardzo niewygodnej pozycji i usi�uj�c zajmowa� jak najmniej przestrzeni. Ba�am si� �miertelnie i wola�am w �adn� stron� nie wysuwa� ko�czyn, najbardziej na tajemnicze niebezpiecze�stwo nara�onych. Musia�am mie� zapewne b��dny i wystraszony wyraz twarzy, bo ciotka, spojrzawszy na mnie raz, oderwa�a si� od uk�adanego pasjansa i ju� nie spuszcza�a ze mnie wzroku. Potem gestem wskaza�a mnie matce i powiedzia�a spokojnym, normalnym g�osem, tak jakby m�wi�a o pogodzie: - O, stoi za tob�. Wrzasn�am okropnie i zlecia�am z krzes�a. Przez trzy nast�pne doby �adna si�a na �wiecie nie zmusi�aby mnie do wej�cia do ciemnego pokoju. Oprzytomniawszy nieco i wydobywszy si� spod wp�ywu lektury o garbusie rozmy�la�am czas jaki�, a� dosz�am do wniosku, �e jednak zbrodnia jest elementem bardziej frapuj�cym ni� mi�o��, nawet nadziemska. Od tego momentu zapragn�am napisa� krymina�. P�yn�y lata, czas lecia�, wysz�am za m��, zako�czy�am edukacj�, ale cokolwiek si� dzia�o, ci�gle chcia�am napisa� powie��. Niestety, z up�ywem lat wyros�a we mnie przeszkoda nie do przezwyci�enia. Pod�y los obdarzy� mnie nadmiern� wyobra�ni�, kt�ra utrudnia�a mi nie tylko ewentualn� tw�rczo��, ale tak�e i �ycie. W �yciu powodowa�a komplikacje ma��e�skie. Pewnego dnia dosz�am nagle do wniosku, �e powinnam wzbudzi� w m�u nieco zazdro�ci. Na �adne rzeczywiste dzia�ania nie mia�am czasu, ale wyobrazi� mog�am sobie wszystko, cokolwiek mi tylko strzeli�o do g�owy. Wyobra�nia zacz�a wi�c dzia�a� i zanim si� zd��y�am obejrze�, ju� zobaczy�am siebie przy boku szalenie przystojnego blondyna, kt�ry, wpatrzony we mnie ol�nionym spojrzeniem, czyni� wysi�ki, �eby mnie poderwa�. Oczywi�cie wszelkie jego starania by�y ju� z g�ry skazane na niepowodzenie, bo przecie� nie o romanse mi chodzi�o, tylko o demonstracj�. Udawa�am szalone nim zainteresowanie wy��cznie w tym celu, �eby m�� si� wreszcie zaniepokoi�. D�ugo to trwa�o, blondyn si� zniecierpliwi�, m�� na powr�t, tak jakby zap�on�� uczuciem, wi�c w ko�cu uzna�am, �e czas przyst�pi� do sceny puszczenia blondyna kantem i ca�� rzecz wyja�ni�. Sta�am nad desk� i prasowa�am dziecinne koszule. Oczyma wyobra�ni widzia�am wn�trze kawiarni Krokodyl, na pi�trze, sala w g��bi, po schodkach. Siedzia�am z blondynem przy stoliku pod �cian� i wyja�nia�am mu subtelnie, �e s�u�y� tylko za narz�dzie, a moje p�omienne uczucia do niego by�y wy��cznie przemy�lan� fikcj�. R�wnocze�nie wyra�a�am nadziej�, �e mi to wybaczy i �e pozostaniemy w przyja�ni. Blondyn okaza� si� cz�owiekiem kulturalnym i na poziomie, nie wpad� przeze mnie w przesadn� rozpacz, wybaczy� i toczyli�my konwersacj� w doskona�ej zgodzie i znakomitym humorze. Zamierza�am sobie dalej wyobrazi�, jak m��, szalej�cy z rozpaczy i odrodzonego uczucia, robi mi piekieln� awantur�, jak mu padam w ramiona, jak wszystko si� wyja�nia i w idealnej harmonii gramy z blondynem w bryd�a. Czwartym m�g� by� byle kto. Tymczasem w trakcie rozmowy z blondynem patrzy�am na wej�cie i nagle, ujrza�am, jak w tym wej�ciu staje m�j m�� w towarzystwie sza�owej blondynki... Zdenerwowa�o mnie to nieco, bo tej sceny nie mia�am w programie. Si�gn�am po nast�pn� dziecinn� koszul� i cofn�am si� do pocz�tk�w wyja�nie� z blondynem. Dojecha�am do tego samego momentu konwersacji, spojrza�am na wej�cie i zn�w ujrza�am m�a z sza�ow� blondynk�. Postanowi�am nie walczy� z obrazem, tylko patrze�, co b�dzie dalej. M�� z blondynk� weszli i usiedli przy stoliku, m�� w lansadach, blondynka godna i kr�lewska. Zaniedba�am mojego blondyna i przygl�da�am si� im w milczeniu. M�� wsta� i poszed� do bufetu. Podnios�am si�, podesz�am do blondynki, usiad�am obok i spyta�am: - Bardzo pani� przepraszam, co pani� ��czy z tym panem, kt�ry pani towarzyszy? Blondynka spojrza�a na mnie z lekkim zdziwieniem. - To m�j m�� - odpowiedzia�a spokojnie. Nie wierzy�am w�asnym uszom. Nies�ychanie zdumiona obejrza�am si� na faceta przy bufecie. Nie, no m�j w�asny m��, jak byk! - Przecie� ten pan jest �onaty! - zawo�a�am ze zgroz�. - Ach, prosz� pani - odpar�a blondynka pob�a�liwie. - C� znacz� papierki wobec uczucia... To by�o ju� zbyt wstrz�saj�ce! Nie wiem, co uczyni�abym za chwil� w Krokodylu, gdyby nie to, �e pod �elazkiem z sykiem roztopi� mi si� guzik z masy plastycznej. Gwa�townie oderwana od m�a z blondynk�, wyprowadzona z r�wnowagi, podnios�am �elazko i przez chwil� nie wiedzia�am, co z nim zrobi�. Usi�owa�am je postawi� na maselniczce, potem je umie�ci�am na fili�ance z wod� do moczenia koszul, i wreszcie oprzytomnia�am, kiedy zlecia�o z hukiem na pod�og�. Obraz blondynki by� tak natr�tny, �e nie mog�am si� go pozby� i przez kilka dni odnosi�am si� do m�a podejrzliwie i nieufnie, co w po��czeniu z napraw� �elazka spowodowa�o przej�ciowe niesnaski. Mia�am przyjaci�k�, a przyjaci�ka mia�a brata. Brat z kolei mia� motocykl, �on� i antytalent mechaniczny. �ona by�a czaruj�c� kobiet�, przy kt�rej nasi panowie wyra�nie nabierali wigoru. Jeszcze m�j m�� si� jako tako trzyma�, bo, acz pi�kna, by�a nie w jego typie, ale m�� przyjaci�ki na sam widok rzeczonej Danusi ogniem z-nozdrzy parska� i iskry krzesa�, a mo�liwe, �e zdarza�o mu si� nawet zar�e�, kiedy nikt nie s�ysza�. Wszystkie trzy pary mia�y motory i snuli�my plany wsp�lnego sp�dzenia w�drownego urlopu. Zwa�ywszy istotnie wyj�tkowy antytalent mechaniczny brata przyjaci�ki i jego doskona�e w tej dziedzinie nier�bstwo, obaj nasi m�owie ju� z g�ry zaprzysi�gli si�, �e w razie awarii nie b�d� mu pomaga�. Zaprzysi�gali si� tak ju� wielokrotnie w r�nych okoliczno�ciach i zawsze �amali przysi�g�, robi�c za niego i warcz�c, ale tym razem to mia�o by� co innego. - Ty sobie to wyobra�asz? - m�wi� marz�co m�� przyjaci�ki do mojego: - Tadeusz robi d�tk�, a my nic! Tadeusz ko�o odkr�ca, opon� zdejmuje, a my sobie na trawce, w rowie... Masz poj�cie? - Pompuje... - dodawa� m�j m�� r�wnie marz�co. - A my nic!... Jad�c trolejbusem i patrz�c przez okno na zalan� s�o�cem ulic�, ujrza�am nagle doskonale mi znany widok: d�uga, szara szosa, drzewa po obu stronach, z boku szosy stoj� trzy motory... Przy jednym z nich op�ywaj�cy potem nieszcz�sny Tadeusz szarpie si� z opornym ko�em. Na zboczu zielonego, trawiastego rowu dwaj nasi m�owie promienni, tryskaj�cy humorem, szarmancko obskakuj� roze�mian� Danusi�. Istna sielanka! A my obie z przyjaci�k� na uboczu, opuszczone, zapomniane, samotne... Sugestywny obraz zas�oni� mi ca�y �wiat. Wesz�am w rol�? Z niesmakiem przyjrza�am si� rozflirtowanej grupie w rowie, a potem rzuci�am okiem na przyjaci�k�. Patrzy�a r�wnie� na nich, a na obliczu jej widnia�a ponura w�ciek�o��. Uzna�am, �e przepe�niaj� nas jednakowe uczucia, wobec czego mog� oczekiwa� od niej pe�nego zrozumienia. Tr�ci�am j� w �okie� i gestem wskaza�am nasz motor, stoj�cy z kluczykiem w stacyjce. Przyjaci�ka bez s�owa kiwn�a g�ow�, w oczach jej zap�on�� m�ciwy blask. Podesz�y�my do motoru, zepchn�am go z podn�ka i kopn�am rozrusznik. Zapali� natychmiast, co mog�o si� zdarzy� tylko w mojej fantazji, bo w rzeczywisto�ci by� wyj�tkowo oporny w zapalaniu, ale nie mia�am teraz czasu uwzgl�dnia� g�upich fanaberii pojazdu mechanicznego. Zanim promienne towarzystwo w rowie zd��y�o zwr�ci� na nas uwag� i zareagowa�, ju� silnik rykn��, ju� przyjaci�ka siedzia�a za mn� i wspania�ym zrywem ruszy�y�my w sin� dal. Ze z�o�ci lecia�am st�w� i nie by�o mowy o tym, �eby nas mogli dogoni�, zreszt� istotnie nasz motor ci�gn�� najwi�cej, ze wszystkich. Po pewnym czasie dojecha�y�my do PTTK-u, w kt�rym ju� uprzednio mieli�my zamiar si� zatrzyma�. Ilo�ci przejechanych kilometr�w bli�ej nie sprecyzowa�am, jak r�wnie� czasu jazdy, zwa�ywszy, �e i tak nie wiadomo by�o, kiedy Tadeusz sko�czy robi� ko�o. Zadowolone z przedsi�wzi�cia, usatysfakcjonowane, zostawi�y�my motor, zjad�y�my obiad i czeka�y�my na pogn�bionych pan�w i w�adc�w, siedz�c na schodkach budynku i obserwuj�c widoczn� w dali szos�. Wyra�nie widzia�am przed sob� sznur rosn�cych wzd�u� szosy drzew, bli�ej krzewy, kt�re zas�ania�y zakr�t i jeszcze bli�ej zn�w szos�. Us�ysza�am warkot motor�w. Zbli�a� si�, narasta� i nagle zza krzew�w, zza zakr�tu wypad�y dwa znajome motocykle. Na jednym jecha� m�� przyjaci�ki z jej bratem, a na drugim... m�j m�� z Danusi�!!! No nie, tego widzie� nie mia�am zamiaru. Oni powinni byli przyjecha� we w�a�ciwym zestawie, skruszeni, zaniepokojeni, za�enowani swoim poprzednim, najzupe�niej idiotycznym zachowaniem... A nie tak! Wr�ci�am do punktu wyj�cia. Zn�w siedzia�y�my w oczekiwaniu, zn�w us�ysza�am w dali warkot. Zza zakr�tu wylecia�y dwa motory i zn�w to samo: m�j m�� z Danusi�! Szlag mnie trafi�. Opanowana sugestywnym obrazem zerwa�am si� z miejsca i pop�dzi�am do motoru. - Jedziesz?! - krzykn�am z furi� do przyjaci�ki. Przyjaci�ka solidarnie pop�dzi�a za mn�. Nieprzytomna z w�ciek�o�ci ruszy�am w dalsz� drog�. Dalej nast�pi�y przedziwne komplikacje. Poniewa� od pocz�tku nie przewidzia�am zabrania ze sob� plecaka, ju� go nie zdo�a�am umie�ci� w polu widzenia i by�y�my pozbawione podstawowych rzeczy. Na dobitek nie spos�b by�o ustali� miejsca ponownego spotkania, bo zbyt g��boko tkwi�o we mnie przekonanie, �e nasi m�owie s� pozbawieni zdrowego rozs�dku i nie potrafi� nas znale��. Mia�y�my ich szuka�? Wykluczone, ostatnia ha�ba! Nie, nie mog� pozwoli� na takie zamieszanie tylko dla tego, �e temu ba�wanowi spodoba�o si� jecha� z Danusi�, musz� temu wreszcie przeszkodzi�! Z uporem wr�ci�am po raz trzeci do tej samej sceny. Bezskutecznie! Po raz czwarty, pi�ty, sz�sty... Za ka�dym razem zza krzew�w wypada�a na motorze Danusia za moim m�em! Ile si� nam�czy�am, �eby j� z tego motoru zrzuci�, to przechodzi ludzkie poj�cie! Niestety, wyobra�nia by�a silniejsza ode mnie. Wysiad�am z trolejbusu nieprzytomna z w�ciek�o�ci, o dwa przystanki za daleko i tego samego dnia wieczorem zrobi�am m�owi bez �adnego powodu okropn� awantur�. Moje szcz�cie ma��e�skie by�o wyra�nie zagro�one. Ta sama historia powtarza�a si� w powie�ciach. O mo- ich bohaterach nie my�la�am, widzia�am ich. Widzia�am, jak chodz�, siedz�, robi� r�ne rzeczy, ca�kowicie niezale�nie ode mnie. �yli w�asnym �yciem, a ja mog�am im si� tylko przygl�da�. P� biedy by�o, kiedy ich poczynania mia�y jaki� sens. Niestety, to byli ludzie nieobliczalni i pe�ni g�upich pomys��w!... We wspania�ym kryminale, kt�rego akcja zacz�a si� toczy� przed moimi oczami, nast�powa�a kluczowa scena, w kt�rej bohaterowie w liczbie czterech siedz� w pokoju i tocz� rozmow�, wyja�niaj�c� zasadnicze zagadnienia powie�ci. Najwa�niejszy osobnik, m�ody, przystojny blondyn (zn�w blondyn! Co jest, swoj� drog�, z tymi blondynami!) ma si� w��czy� w dyskusj� w dramatycznym momencie, kiedy wszystko si� gmatwa i nikt nic nie rozumie, powoduj�c przez to wystrza�owe rozwi�zanie. Z zainteresowaniem patrzy�am, jak siedz� i rozmawiaj�, zdenerwowani, przej�ci, pe�ni niepokoju. Wreszcie milkn�, zdezorientowani, i spogl�daj� na blondyna. Ja te� spojrza�am na blondyna. Blondyn podni�s� g�ow�, u�miechn�� si� i zamiast zabra� g�os, wsta� z krzes�a i wyszed�. Najzwyczajniej w �wiecie podszed� do drzwi, otworzy� je i wyszed�. Nie, no, idiota! Gdzie go diabli nios�? Mia� m�wi� rewelacyjne rzeczy, a tymczasem wychodzi! Co za krety�skie pomys�y! Zm�czy�am si� okropnie, wracaj�c w niesko�czono�� do tego samego momentu bez wp�ywu na poczynania blondyna. Za ka�dym razem zamiast udziela� wyja�nie� podnosi� si� i wychodzi�. Wreszcie machn�am r�k� na zaplanowan� akcj� i postanowi�am patrze�, co zrobi dalej. Mo�e ma na my�li co�, co mnie do g�owy nie przysz�o? Blondyn szed� korytarzem. Zbli�y� si� do drzwi, zaopatrzonych napisem: WC m�ski, i wszed� do �rodka. No nie! Tego ju� za wiele! Istotnie, to mi nie przysz�o do g�owy!... Zniech�cona i rozgoryczona zmieni�am nieco temat. Przestawi�am si� na nielegalny i zakonspirowany romans. Wyobra�nia mia�a najwi�ksze pole do dzia�ania przy bezmy�lnych zaj�ciach gospodarskich, wi�c tym razem trafi�o mnie przy praniu. Zamiast mydlin k��bi�cych si� w pralce ujrza�am miejsce akcji, a mianowicie pi�kny, pi�trowy budynek, by�y pa�ac, obecnie zamieniony na siedzib� jakiej� pa�stwowej instytucji. Dooko�a budynku stary, zapuszczony park, wysokie drzewa, alejki, cz�ciowo poros�e traw�, zrujnowane ogrodzenie, za nim pola, ��ki i lasy. W budynku mieszka�a grupa ludzi, wydelegowana w te okolice przez macierzyst� instytucj� w celu spe�nienia jakiego�bardzo wa�nego zadania. Rodzaj pracy tych pa�stwa na razie mnie nie interesowa�. Po�r�d innych os�b by�a tam pewna pani i pewien pan, p�on�cy ku sobie nawzajem niedwuznacznymi uczuciami. Pani mia�a m�a, a pan �on�, przy czym obie te drugie po�owy r�wnie� by�y na miejscu obecne. Chwilowo dodawa�o to obrazowi mi�ej pikanterii, ale gdybym wiedzia�a, jakie komplikacje przyniesie mi p�niej stan cywilny tych pa�stwa, bez w�tpienia stara�abym si� usilnie jako� go zmieni�. Za lasem, na samym skraju ujrza�am star� stodo��, spr�chnia��, nie u�ywan� i chyl�c� si� ku upadkowi. W stodole le�a�o nieco siana, a na �rodku, mi�dzy s�siekami, sta�a bardzo stara, po�amana, zardzewia�a spr�yn�wka. Ta w�a�nie stodo�a mia�a by� miejscem spotkania nielegalnie romansuj�cych. Przez spotkanie przebrn�am szcz�liwie, z powodzeniem prze�amuj�c takie trudno�ci, jak niezb�dne usuni�cie z pola widzenia dwojga kantowanych ma��onk�w oraz przedostanie si� do stodo�y zainteresowanych bohater�w bez �wiadk�w. Komplikacje zacz�y si� po powrocie z czaruj�cej randki. Ot� razem z powracaj�c� pani� na werandzie pa�acu z niepokojem ujrza�am mundury milicji obywatelskiej. Od razu mi si� to nie podoba�o, ale zaryzykowa�am i przez chwil� pozwoli�am dzia�a� w�adzy ludowej a potem by�o ju� za p�no. Morderstwo, pope�nione w czasie nieobecno�ci tych pa�stwa, sta�o si� faktem nieodwracalnym. Oczywi�cie dwoje g��wnych bohater�w nie mia�o alibi, bo przecie� usilnie si� starali, �eby ich nikt nie widzia�, nie do�� na tym, nie mogli si� nawet przyzna� do przebywania w swoim towarzystwie, bo ma��onkowie s�uchali. A ci pa�stwo wcale nie zamierzali si� ujawnia� i powodowa� jakich� pot�nych zaburze� matrymonialnych, bo obie pary mia�y dzieci, ma��e�stwa by�y bardzo zgodne i �wietnie dobrane i tylko chcieli sobie troch� spokojnie poromansowa�. Wbrew trudno�ciom akcja toczy�a mi si� nadspodziewanie dobrze, nawet wizyta pani w stodole mia�a si� przyczyni� do wykrycia przest�pcy i nagle nast�pi�a katastrofa. Pani wesz�a do pokoju, zajmowanego wraz z m�em, i spojrzenie jej pad�o na st�. Na stole le�a� list. Zwyczajny list w niebieskiej kopercie ze znaczkiem za 15 z�otych. Pani si� tym nie przej�a, ale mnie w�osy stan�y d�ba na g�owie, bo zna�am tre�� listu. To by� anonim, kt�ry ca�� moj� akcj� rozsypa� w gruzy. Do ko�ca prania usi�owa�am ten anonim zlikwidowa�. Chcia�am go wrzuci� do ognia, da� myszom na po�arcie, wszelkimi si�ami stara�am si� sprowadzi� burz� i ulew�, kt�ra by go dok�adnie rozmoczy�a, wszystko na pr�no. List le�a� niewzruszenie jak sfinks na pustyni. Przez ten przekl�ty list wszystko si� pomiesza�o. Pani ju� nie mog�a wsp�dzia�a� w wykrywaniu mordercy, znalezione na starej spr�ynowce odciski palc�w �wiadczy�y na niekorzy�� g��wnych bohater�w pod ka�dym wzgl�dem, zakochana para przesta�a by� zakochana i zacz�a si� k��ci�, a� wreszcie w tym ca�ym zamieszaniu zgin�� mi gdzie� nieboszczyk. W takiej sytuacji by�am zmuszona zaniecha� kontynuowania tej nies�ychanie skomplikowanej powie�ci. Po pewnym czasie podj�am jeszcze jedn� pr�b�. Tym razem mia�o to by� dzie�o sensacyjno-obyczajowe. Na samym pocz�tku g��wny bohater, m�ody lekarz, obarczony �on� i potomkiem p�ci m�skiej zamierza� wyjecha� na urlop nad morze, gdzie w�a�nie mia�a si� toczy� wspomniana sensacyjna akcja. Oczywi�cie, z uwagi na rodzin�, by� zmuszony jecha� sleepingiem i to mnie zgubi�o. Kupowanie bilet�w sypialnych w okresie letnim jest czynno�ci� trudn� i skomplikowan�. M�ody lekarz uda� si� pod Orbis w celu zaj�cia miejsca w ogonku ju� poprzedniego dnia wieczorem i tym razem nawali�o mi ca�e oporne spo�ecze�stwo. Pod Orbisem nie by�o nikogo, co w r�wnym stopniu zaskoczy�o mnie, jak i m�odego lekarza. Po godzinie denerwowania si� nietypow� sytuacj� z ulg� ujrzeli�my, on i ja, zbli�aj�cego si� starszego pana z parasolem. Pan z parasolem robi� wra�enie cz�owieka, dla kt�rego stanie w ogonku po bilety sypialne jest chlebem powszednim. Zbli�y� si� do m�odego lekarza, kt�ry na jego widok pe�en nadziei zerwa� si� z parapetu "orbisowskiego" okna. Obaj panowie zamienili ze sob� kilka zda�, przy czym pan z parasolem wyraziwszy zdziwienie i oburzenie, �e m�ody lekarz przebywa tu sam i nie dysponuje uprzednio sporz�dzon� list� amator�w na bilety, zastyg� w zamy�leniu. M�ody lekarz, z wyrazem nadziei i o�ywienia na twarzy, r�wnie� zastyg� w oczekiwaniu na inicjatyw� starszego pana. Tak mi obaj zastygli, stoj�c naprzeciwko siebie w pi�kny, letni wiecz�r, przed wej�ciem do Orbisu na ulicy Brackiej i chyba do dzi� tam stoj�. Ilekro� o tej scenie pomy�l�, zawsze ich tak widz�. Stoj� i ani drgn�, nie zmieniaj�c wyrazu twarzy. I jak ja mog�am w tych warunkach napisa� powie��?!... Postawi�am ostatni znak zapytania. Posiedzia�am jeszcze chwil� nad maszyn�, smutnie rozmy�laj�c o swoich literackich niepowodzeniach, a potem zgasi�am papierosa, wsta�am i posz�am do �azienki. Pu�ci�am wod� do wanny i odwr�ci�am si�. Na wieszaku wisia� m�j pasek od s�u�bowego fartucha. Niebieski, �wie�o uprany i uprasowany. I nagle, bez �adnego mojego udzia�u, wbrew wszelkim �yczeniom, ujrza�am ten pasek okr�cony wok� szyi nie�yj�cego, uduszonego cz�owieka... Jezus, Mario, zn�w to samo! Natr�tny obraz przed oczami, kt�rego nie mog� si� w �aden spos�b pozby�! Nauczona latami smutnych do�wiadcze�, nie usi�owa�am nawet walczy� z wyobra�ni�. Podda�am si� od razu i przygl�daj�c si� uwa�nie makabrycznej scenie stara�am si� dojrze� ofiar�. Kto to jest? Ach, ju� widz�! Jeden z moich wsp�pracownik�w, instalator sanitarny, Tadeusz Stolarek! Dlaczego akurat Stolarek? Zdziwi�am si� nieco, bo Tadeusz nic mi nie zawini� i nie mia�am �adnego powodu �yczy�, mu czego� podobnego, ale z zaciekawieniem patrzy�am dalej. Przez chwil� usi�owa�am przeciwstawi� si� przekl�tej wyobra�ni i ujrze� na jego miejscu kogo� innego, ale szybko z tego zrezygnowa�am. Wyobra�nia, jak zwykle, zwyci�y�a. Siedz�c w wannie przygl�da�am si� ju� bez opor�w obrazom, pojawiaj�cym si� na tle piecyka k�pielowego. A- wi�c Tadeusz zamordowany. Uduszony paskiem od damskiego fartucha. Doko�a ca�y personel pracowni, przera�ony, zdumiony, zdenerwowany... Porucznik milicji, oparty o st� naszej sekretarki, kt�ra stanowczo zaprzecza, jakoby w ci�gu ostatniej godziny ktokolwiek opuszcza� biuro... Nikogo obcego, sami swoi... Wszyscy jeste�my podejrzani! Dobrze, niech b�dzie, ale kto jest morderc�? Nie ja, bo nie widzia�am siebie, dusz�cej Stolarka, a poza tym pasek nie jest m�j. M�j wisi tu, na wieszaku. Kto� inny, tylko kto? Kto???!!! W tym miejscu wyobra�nia zawiod�a. Nie pokaza�a mordercy, a poniewa� wszystko odbywa�o si� bez mojego udzia�u, nie potrafi�am go wymy�li�. Posz�am spa�, zaintrygowana, a nast�pnego dnia, w biurze, od rana przyst�pi�am do rozstrzygni�cia kwestii. - Wiesiu - powiedzia�am tajemniczo. - Pos�uchaj, co� ci powiem. Wiesio jad� �niadanie. Odwr�ci� si� natychmiast, patrz�c na mnie z �ywym zaciekawieniem. - W sali konferencyjnej sta� st�, krzes�a i telefon... W oczach Wiesia pojawi�o si� zdumienie. Umeblowanie sali konferencyjnej by�o mu doskonale znane i pewnie pomy�la�, �e zwariowa�am, skoro mu o tym tak tajemniczo opowiadam. Nie zra�ona ci�gn�am dalej: - I tam, w tej sali konferencyjnej, znaleziono zw�oki Tadeusza Stolarka, uduszonego paskiem od damskiego fartucha. Kto znalaz�, jeszcze nie wiem. I wyobra� sobie, Matylda za�wiadczy�a, �e nikt w tym czasie nie wchodzi� ani nie wychodzi� � pracowni, to znaczy, �e ukatrupi� go kto� z nas! Wiesio zastyg� z chlebem w r�ku i z os�upia�ym wyrazem twarzy. Nagle wyda� z siebie dziwny d�wi�k, kt�ry mnie przestraszy�, bo nie wzi�am przedtem pod uwag� tego, �e on je i mo�e si� ud�awi�, s�uchaj�c mojej wstrz�saj�cej relacji. - Popij herbat� - poradzi�am z niepokojem. Wiesio gwa�townie chwyci� szklank�, popi� i zn�w wpatrzy� si� we mnie. - Kiedy?!... - Co kiedy? - Kiedy to by�o?!... - Nigdy! Ja ci opowiadam kryminaln� powie��! - Ach! - powiedzia� Wiesio z ulg�. - Rozumiem. No i co? - No i nie wiem, kto by� morderc�. Wiem, dlaczego go udusi�, ale nie wiem, kto. W tym momencie wszed� do pokoju Janusz. - Janusz, w sali konferencyjnej le�� zw�oki uduszonego Stolarka - powiedzia� Wiesio. - Nie wiesz, kto go udusi�? Janusz zatrzyma� si� na �rodku, jak ra�ony piorunem. - Co?! - Kto udusi� Stolarka? - powt�rzy� Wiesio. - Paskiem od damskiego fartucha - doda�am. Janusz odwr�ci� si� i patrzy� na nas oszo�omiony i zdumiony. - Czy�cie zwariowali? Kto udusi� Stolarka? Gdzie?! Kiedy?! - Powie�� tworz� - wyja�ni�am. - Mam ofiar� i motyw, nie mam mordercy. Musi by� kto� z personelu, zastan�w si�, kogo mo�na wrobi�? Janusz narysowa� wymowne k�ko palcem na czole, ale temat go zainteresowa�. Zapali� papierosa i zacz�� si� zastanawia�. - A dlaczego go udusi�? - spyta� ciekawie. - Bo on co� wiedzia�. Pos�uchajcie, jak by�o. Tadeusz wydawa� okrzyki w pokoju: "Cha, cha, ja co� wiem! Nie macie poj�cia, co mi si� przytrafi�o!" i tak dalej. Drzwi do przedpokoju by�y otwarte. I za chwil� by� do niego telefon, Tadeusz powiedzia� "dobrze" i wyszed�. - Wywo�a� go do sali konferencyjnej? I tam go za�atwi�? - W�a�nie! Kto? - �ysy z kontroli - o�wiadczy� Janusz stanowczo. - Zwariowa�e�? Dlaczego? - Wysz�o mu, �e Tadeusz zarobi� dwana�cie patyk�w, a sam zarabia dwa. I przez zazdro�� go udusi�, taki charakter... - Wykluczone, Tadeusz ma metr osiemdziesi�t, �ysy nie si�gnie! Mo�e W�odek? - Dlaczego W�odek? - zdziwi� si� Wiesio. - Bo W�odek ma �on� i dzieci. Tadeusz by� �wiadkiem jego nierz�dnych czyn�w i m�g� to powiedzie� �onie, �ona za��da�a rozwodu z jego winy i odebra�a mu dzieci. Wpad� w panik� i pope�ni� morderstwo. - Mo�e by� - pochwali� Wiesio. - A mo�e Witek? - Witek? Dlaczego nie? Jako kierownik pracowni pope�ni� r�ne machlojki i ba� si� kompromitacji. M�g�by by� Witek... - Zbyszek! - zawo�a� nagle Janusz. - Zabi� go za to, �e przyj�� od ciebie podk�ady, nie podpisane przez g��wnego in�yniera. On jest ostatnio taki nerwowy... - Nie wyg�upiaj si�! Nieboszczyk w sali konferencyjnej, a ty sobie dowcipy robisz. - A mo�e ty sama? - spyta� Wiesio nieufnie. - Nie, ja mam alibi. Tadeusz by� tu �ywy i zapala� mi papierosa. Potem wyszed� i kojfn��, a ja si� przez ten czas nie ruszy�am z miejsca, o czym wy wszyscy trzej za�wiadczycie. Leszek te� b�dzie obecny... - �adne takie - powiedzia� Janusz ostrzegawczo. - Nic za ciebie nie za�wiadczam. Nie zmusisz mnie do tego! "- Za to wy nie macie alibi - ci�gn�am dalej z satysfakcj�. - Ka�dy z was kolejno na chwil� wychodzi�. Zamy�lili�my si� g��boko. - Musi by� facet? - spyta� Janusz. - Nie mo�e by� kobieta? Matylda go zadusi�a, bo si� nie chcia� wpisywa� do ksi��ki sp�nie�. - Jadwiga! -krzykn�� Wiesio triumfalnie. - Jadwiga! - ucieszy�am si�. - Ona chce wytoczy� spraw� s�dow� o siedemdziesi�t tysi�cy z�otych. Zrobi�a co�, o czym Tadeusz wiedzia�, co jej uniemo�liwi wygranie. Ona chce wyj�� za m�� za jednego faceta, a bez siedemdziesi�ciu tysi�cy on si� z ni� nie o�eni. Wpad�a w sza� i udusi�a Tadeusza. Obydwaj odnie�li si� do tego z uznaniem. Po chwili zn�w zacz�li�my mie� w�tpliwo�ci. Siedzieli�my ju� przy robocie, na szcz�cie akurat ma�o absorbuj�cej umys�owo, tak �e zaj�te mieli�my r�ce, a my�l by�a swobodna. - A nie mog�a go zabi� Alicja? - spyta� Wiesio z wahaniem. - Wykluczone, Alicja jest mi potrzebna w �ledztwie. Ona jest roztargniona, co znakomicie urozmaici akcj�. Ale jest najmniej podejrzana - o�wiadczy� Janusz. - Morderc� powinien by� najmniej podejrzany. Zaraz ci powiem: nasza herbaciarka! - O Bo�e, dlaczego? - Odm�wi� picia herbaty w musztard�wce... -Wiesio zacz�� nagle chichota�. - Czego si� �miejesz? - spyta�am z niesmakiem. - Ja tu rozstrzygam powa�ny problem, a ty g�upio chichoczesz. - W�odek go udusi� kiszk� pasztetow�!... - Co? Jakim sposobem? Chyba flakiem po kiszce pasztetowej. Ca�ej kiszki si� dooko�a szyi nie okr�ci! - Nie, nie na szyi. Wpycha� mu j� do g�by... - Ach, to nie kiszk�! Jajko na twardo albo bia�y ser, to najlepiej zatyka. - Tadeusza dzisiaj nie ma - powiedzia� Janusz. - Naj�mieszniej by by�o, gdyby go tak kto faktycznie udusi�, toby� dopiero �adnie wygl�da�a. Pierwsza podejrzana! Zaniepokoi�am si�. - Jak to nie ma? A gdzie jest? - Nie wiadomo. Wiesio wzi�� kawa� papieru, napisa� na nim nieforemnymi kulfonami: "Kto udusi� Stolarka?! Niech si� natychmiast przyzna!" i powiesi� to na tablicy og�osze�. Obok tablicy og�osze� przechodzi mn�stwo os�b. W ci�gu kwadransa zbrodni� zainteresowa� si� ca�y personel, zdezorientowany i zaniepokojony faktem nieobecno�ci Tadeusza. Odwiedzali nas kolejno, dopytuj�c si� o znaczenie tajemniczej wiadomo�ci. Nie ukrywali�my niczego, z nadziej�, �e wreszcie kto� z nich odkryje morderc�. - Ja nie mam alibi! - wykrzykn�a Alicja z rado�ci�. - M�j fartuch jest w domu, bo go wzi�am do prania razem z paskiem! - No to co? Musia� go udusi� akurat twoim fartuchem? A poza tym jak jest w domu, to w�a�nie masz alibi. Nie wyg�upiaj si�, nie psuj mi akcji, m�wi�am ci, �e jeste� mi potrzebna do czego innego. Jadwiga gwa�townie zaprotestowa�a, kategorycznie domagaj�c si� usuni�cia jej kandydatury, co natychmiast wzmog�o dotycz�ce jej podejrzenia. Reszta bez opor�w zgodzi�a si� wzi�� udzia� w akcji. Kierownika pracowni przezornie nie pytali�my o zdanie. Wiesio, po przedyskutowaniu zagadnienia, powiesi� na tablicy drug� kartk�: "Jak wykazuj� pierwsze wyniki �ledztwa, Stolarka prawdopodobnie udusi� kolega W�odek, wtykaj�c mu do gard�a dwa jajka na twardo i w skorupkach". Obie kartki spokojnie wisia�y. Zaj�ci prac� sporadycznie rzucali�my r�ne przypuszczenia. - Ja bym si� upiera�, �e go udusi� Kajtek - oznajmi� Wiesio w zamy�leniu. -Po�yczy� od niego jak�� osza�amiaj�c� sum� pieni�dzy i chcia� unikn�� oddania. - Bez sensu. Tadeusz mu ostatnio co� �yrowa�. Kto zabija w�asnego �yranta? - Mo�e i bez sensu, ale mnie si� to najbardziej podoba. ( Nagle dozna�am ol�nienia. - Wiem! - krzykn�am. - Wiem, kto jest morderc�! - No? kto?! - Nie powiem. My�lcie sobie sami. Ja wiem i nie powiem. - Oooo... - powiedzia� nagle Wiesio i zastyg� ze spojrzeniem utkwionym w drzwi. Odwr�cili�my si� i spojrzeli�my w tym samym kierunku. W drzwiach sta�a ofiara morderstwa z doskonale og�upia�ym wyrazem twarzy. - Co to ma znaczy�? Kto mnie udusi�, dlaczego jajkami? Czy tu ju� ca�y personel zwariowa�? - Panie Tadeuszu, przyznaj si� pan! - wykrzykn�� Janusz. - Co pan takiego wie, �e pana za to ukatrupi�? Tadeusz os�upia� jeszcze bardziej. - Kto� tu ma kota - o�wiadczy� z g��bokim przekonaniem. - Albo powiecie, o co chodzi, albo was do s�du zaskar��. Uradowani wywo�anym wra�eniem wyt�umaczyli�my mu wszystko. Tadeusz s�ucha� z wyra�nym niesmakiem, a potem stanowczo za��da�, �ebym mu wyjawi�a nazwisko mordercy. - A fig� z makiem - powiedzia�am. - Domy�lajcie si� sami. Pan najlepiej wie, kto panu tak �le �yczy. Za Tadeuszem wszed� Zbyszek, kierownik zespo�u instalacji sanitarnych, a r�wnocze�nie nasz naczelny in�ynier. - Niech pan popatrzy - powiedzia� Tadeusz z gorycz�. - Co oni ze mnie robi�. Nieboszczyka. - Niech pan nic nie m�wi, panie Zbyszku, pan jest te� podejrzany! - Gdyby to o pani� chodzi�o, by�bym pierwszym podejrzanym - o�wiadczy� Zbyszek, patrz�c na mnie-z odraz�. - Z przyjemno�ci� udusi�bym pani� czymkolwiek. - To nast�pnym razem, teraz ofiar� jest Tadeusz! Pe�ni obrzydzenia i przekonani o naszym fijole opu�cili pok�j. Wr�ci� z miasta Leszek i te� zabra� si� do pracy. Wyobra�nia, zaspokojona znalezieniem mordercy, da�a mi na chwil� spok�j. Nie zwraca�am uwagi na otoczenie, zaj�ta skomplikowanymi skarpami. - Nie macie czasem Dziennika-Ustaw z ochron� przeciwpo�arow�? - spyta� nagle Janusz - Zdaje si�, �e Kazio mia� - odpar�am. - Bra� wszystkie Dzienniki. Je�eli ich nie ma w sali konferencyjnej, to znaczy, �e je zabra� do domu... Janusz z westchnieniem wsta� i wyszed�. Przez chwil� by�a cisza i nagle drzwi za mn� gwa�townie trzasn�y. Odwr�ci�am si�. Janusz sta�, �miertelnie blady, oparty o futryn� i patrzy� na mnie bez s�owa. Wygl�da� tak, jakby go kto� przed chwil� zaprawi� czym� ci�kim w ciemi�. Poczu�am, jak mi si� robi zimno w �rodku, i te� patrzy�am na niego w milczeniu. Tamci dwaj, zaniepokojeni dziwn� scen�, poszli za moim przyk�adem. - Co ci jest? - spyta� Wiesio. - S�abo ci? - S�uchajcie - powiedzia� Janusz nieswoim g�osem. -S�uchajcie... - No s�uchamy! Co si� sta�o? - W sali konferencyjnej le�y Tadeusz... Zamurowa�o nas. Czy�by Janusz zwariowa�? Teraz on zaczyna miewa� natr�tne halucynacje? Czy si� mo�e wyg�upia?... - Wyg�upiasz si�? - spyta� Wiesio z nadziej� w g�osie. Janusz sta� nieporuszony, ci�gle przygl�daj�c mi si� dziwnym wzrokiem. - Id�cie - powiedzia� powoli. - Zobaczcie... Oderwa� si� od futryny, podszed� do sto�u, usiad� i opar� g�ow� na r�kach. Spojrzeli�my na siebie, a potem zerwali�my si� z miejsc i run�li�my wszyscy troje r�wnocze�nie do sali konferencyjnej. Na pod�odze, pomi�dzy sto�em a oknem, le�a� Tadeusz Stolarek z zaci�ni�tym na szyi niebieskim paskiem od damskiego fartucha. Le�a� twarz� do g�ry i szklistym, nieruchomym wzrokiem patrzy� w sufit... Jak d�ugo trwali�my tak we troje, upchni�ci w ciasnym wej�ciu do sali konferencyjnej, os�upia�ym wzrokiem wpatrzeni w autentyczne zw�oki Tadeusza - nie wiem. Tamci dwaj te� nie wiedzieli. Po jakim� czasie ten zbiorowy s�up soli zwr�ci� wreszcie na siebie uwag� Wiesi i Jadwigi, kt�re siedzia�y przy swoich sto�ach w korytarzyku, s�u��cym jako pok�j administracji, i przygl�da�y si� nam z zainteresowaniem. Wiesia pierwsza nie wytrzyma�a. - Co oni tam zobaczyli? - spyta�a z odcieniem pretensji w g�osie. Podnios�a si�, rozsun�a nas i zajrza�a do sali. Przez kr�tk� chwil� r�wnie� sta�a nieruchomo, a potem nagle zareagowa�a. G�os, kt�ry wyda�a z siebie, waha�abym si� nazwa� ludzkim. Ze straszliwym rykiem, od kt�rego budynek zatrz�s� si� w posadach, zawr�ci�a i run�a w kierunku drzwi wej�ciowych, do pokoju Matyldy. Kilka nast�pnych chwil da�o nam jasny obraz tego, co si� b�dzie dzia�o, gdy rozlegn� si� tr�by na S�d Ostateczny. Najbli�ej ze wszystkich mia�a Jadwiga i ona te� pierwsza wpad�a do sali konferencyjnej. Pomi�dzy ni� a reszt� pracownik�w zaistnia�a kr�tka przerwa w czasie, wynik�a z tego, �e wszyscy najpierw pod��yli w kierunku �r�d�a ha�asu, to znaczy Wiesi. T� przerw� Jadwiga wykorzysta�a na wykonanie kilku nieco dziwnych czynno�ci. Krzykn��, owszem, krzykn�a, acz mniej przera�liwie ni� Wiesia, nast�pnie uczyni�a kilka wahni�� do przodu i do ty�u, przytupuj�c przy tym w miejscu, co sprawi�o wra�enie oryginalnego ta�ca, zupe�nie w tych okoliczno�ciach niestosownego. Wreszcie zdecydowa�a si� na wi�ksze wahni�cie ku przodowi i pad�a na kolana przy zw�okach Tadeusza. To z kolei wygl�da�o na wybuch nieopanowanej rozpaczy, kt�rej logicznym nast�pstwem powinno by� pokrycie nieboszczyka szale�czymi poca�unkami. Jadwiga jednak nie mia�a w planie poca�unk�w, natomiast okaza�o si�, �e chcia�a mu zbada� puls. U Tadeusza nie by�o ju� co bada�, wi�c wsta�a i spojrza�a na nas b��dnym wzrokiem... - Pogotowie!... - krzykn�a rozdzieraj�co. - Milicja... - odezwa� si� Wiesio ko�o mnie zd�awionym g�osem. W tym momencie sko�czy�a si� ta kr�tka chwila przerwy. Dostali�my dubla z ty�u i rozpocz�� si� s�dny dzie�. Personel run�� do szturmu na nieszcz�sn� sal� konferencyjn�, bo nikt oczywi�cie nie wierzy� krzykom Wiesi i ka�dy chcia� zobaczy� zw�oki na w�asne oczy. W chwil� potem przestawali wierzy� tak�e w�asnym oczom. i Wepchni�ty przemoc� do �rodka Leszek wyrwa� Jadwidze z r�ki s�uchawk� telefonu z okrzykiem: - Milicja! Jaki jest numer milicji?! - Pogotowie! - krzykn�a Jadwiga i na powr�t wyrwa�a mu s�uchawk�. - Cz�owieka ratowa�! - Co pani chce ratowa�? Nie widzi pani, �e sztywny?! -Sam pan jest sztywny! Lekarza!... - G�upia pani jest! Milicj�!:.. Ten o�ywiony dialog toczy� si� przy akompaniamencie przera�liwego ha�asu. Matylda dosta�a spazm�w pod damskim WC, a Wiesia konsekwentnie przy drzwiach wej�ciowych. Leszek z Jadwig� z krzykiem wydzierali sobie z r�k s�uchawk�, tak jakby w ca�ym biurze by� tylko ten jeden telefon. Stefan, kolega po fachu Tadeusza, zgi�ty wp� opiera� si� ty�em o szafk� biblioteczn� i bardzo g�o�no j�cza� Co� niewyra�nego. R�wnie niewyra�nie wypowiada� si� g��wny ksi�gowy, kt�ry ze zdenerwowania zacz�� si� nagle strasznie j�ka� i stoj�c nad g�ow� nieboszczyka wyrzuca� r�ce do g�ry, jakby si� gimnastykowa�. Z ty�u za nami rozleg� si� brz�k t�uczonych szklanek, co oznacza�o, �e wiadomo�� o nieszcz�ciu dotar�a do naszej herbaciarki. Przez k��bi�c� si� gromad� przepchn�li si� Witek i Zbyszek, obaj na chwil� zaniem�wili, a potem Zbyszek gwa�townie zwr�ci� si� do mnie. - To pani?... - krzykn�� r�wnocze�nie z gniewem i z rozpacz�.- To pani pomys�?!... Nic nie m�wi�c nerwowo postuka�am si� palcem w czo�o. Chwiej�cy si� obok mnie W�odek zemdla� nagle, zwi�kszaj�c zamieszanie. Zamiast go ratowa� wszyscy zg�upieli ostatecznie i miotali si� bezmy�lnie po pokoju albo zastygli w miejscu, przygl�daj�c si� na zmian� sobie i nieboszczykowi ot�pia�ym wzrokiem. Jedna tylko Alicja by�a na razie nieobecna. Przebywa�a w damskiej umywalni, sk�d wysz�a, s�ysz�c wzmagaj�ce si� krzyki i zaraz pod drzwiami natkn�a si� na spazmuj�c� Matyld�. Niepomiernie zdumiona usi�owa�a czego� si� od niej dowiedzie�, ale Matylda wykrzykiwa�a tylko histerycznie: "Tam! Tam!..." i pokazywa�a palcem kom�rk� z kuchenk�. Alicja przytomnie lizn�wszy, �e z Matyld� sprawa jest beznadziejna, na wszelki wypadek zajrza�a do kom�rki, w kt�rej jako �ywo nic szczeg�lnego si� nie dzia�o i dopiero potem dotar�a do sali konferencyjnej. Przepchn�a si� do �rodka i r�wnie� os�upia�a. - Co to? - spyta�a z najwy�szym zdumieniem, przenosz�c wzrok z Tadeusza na W�odka. - Zw�oki, jak pani widzi - odpar� nie�yczliwie Andrzej, kt�ry zaczyna� ju� powoli przytomnie�. - Jak to?! Obydwaj?!... - Nie, jeden. Drugi mu le�y do towarzystwa. - Dajcie troch� wody, jednego mo�e da si� ocuci� - - powiedzia� niepewnie Kazio, stoj�cy na �rodku z za�o�onymi na brzuchu r�kami i wyrazem niebotycznego zdumienia na twarzy. Wci�ni�ty dot�d nieruchomo w k�t Wiesio nagle jakby si� ockn��, z determinacj� odsun�� stoj�cych mu na drodze i wyla� zemdlonemu W�odkowi na g�ow� wod� z wazonika do kwiatk�w. Woda sta�a ju� d�ugo i nieco si� za�mierd�a, tote� skutek by� piorunuj�cy. Alicja przyjrza�a si� jeszcze uwa�nie Tadeuszowi i zacz�a si� wydostawa� z sali konferencyjnej. Z trudem wypchn�am si� za ni�. - Niesamowite - powiedzia�a po kr�tkiej chwili milczenia, zapalaj�c w swoim pokoju papierosa. - Co ty na to? Wielki Bo�e, a c� ja mog�am na to?! Tak samo jak inni by�am sk�onna nie wierzy� w�asnym oczom i uzna� raczej, �e wszyscy ze mn� na czele zwariowali, ni� �e Tadeusz istotnie nie �yje. Mn�stwo razy s�ysza�am o takich wypadkach zbiorowej hipnozy. W tym stanie niedowierzania oczywistym faktom jedyne, co mi si� wyra�nie t�uk�o po g�owie, to my�l, �e trzeba by� ostatni� �wini�, �eby go udusi� rzeczywi�cie paskiem od fartucha, dok�adnie tak, jak to przedtem przepowiada�am. Pierwszy raz w �yciu moja wyobra�nia okaza�a si� zgodna z rzeczywisto�ci� i nie bardzo wiedzia�am, co mam z tym fantem zrobi�. Tadeusz Stolarek nie �yje... Tadeusz naprawd� nie �yje, a ja to przedtem wymy�li�am... Wymy�li�am? Czy spowodowa�am?... - S�uchaj - powiedzia�am z rozpacz� - czy jeste� pewna, �e to prawda? Czy mo�e ja mam nadal idiotyczne halucynacje? Tadeusz tam rzeczywi�cie le�y? Uduszony paskiem od cholernego fartucha? - Tadeusz tam rzeczywi�cie le�y, uduszony paskiem od cholernego fartucha - powt�rzy�a Alicja stanowczo. - Trudno przypuszcza�, �e tyle os�b naraz cierpi na halucynacje. Oprzytomniejesz sama, czy mam ci da� w mord�? - Daj lepiej papierosa... - Mam wra�enie, �e trzeba chyba gdzie� zadzwoni�? Na milicj� albo co� w tym rodzaju... Bezpo�redni telefon by� w pokoju Matyldy. W korytarzu panowa�a nadal Sodoma i Gomora, bo dopiero teraz do akcji w��czy� si� Ryszard, domagaj�c si� kategorycznie, �eby Stolarkowi zastosowa� sztuczne oddychanie. Ryszard w normalnych warunkach m�wi� g�osem, kt�ry s�ycha� by�o pi�tro wy�ej i pi�tro ni�ej, tym razem ze zdenerwowania zwi�kszy� jeszcze nat�enie, reszta usi�owa�a go przekrzycze�, t�umacz�c, �e niczego nie nale�y rusza�, a ju� zw�aszcza nieboszczyka, i w rezultacie panowa� ha�as, kt�rego nie powstydzi�yby si� tr�by pod murami Jerycha. Alicja rozmawiaj�c z milicj� te� wrzeszcza�a, niepomna na to, �e ha�as panuje tu, a nie tam. Wiesia, ci�gle skulona pode drzwiami, wydaWa�a z siebie d�wi�ki nieco ju� cichsze, ale za to bardzo przenikliwe. Trzyma�am si� Alicji, bo jej obecno�� wyra�nie dodawa�a mi otuchy. W �rodkowym pokoju by�o kilka os�b, kt�re ju� dokona�y ogl�dzin miejsca zbrodni. Zbyszek czule i troskliwie wprowadzi� Stefana, gn�cego si� jak nad�amana lilia i nadal j�cz�cego, teraz ju� znacznie wyra�niej i nader dziwnie. - Co ja zrobi�em... - mamrota� z najg��bsz� rozpacz�. - Co ja zrobi�em... - Zwariowa�? - spyta�a Alicja ze zdumieniem. - Co on m�wi? Zbyszek ostro�nie posadzi� Stefana na krze�le, a potem potrz�sn�� nim jak workiem z kartoflami. - Opami�taj si�, Stefan, co m�wisz? Ty go zabi�e� czy co?! - Co ja zrobi�em.. - Prosz� pa�stwa, co to w�a�ciwie znaczy? - spyta� zdenerwowany Kazio, wchodz�c do pokoju. - Czy ten Stolarek rzeczywi�cie nie �yje, czy to jakie� wyg�upy? Jak wida�, moja reakcja nie by�a odosobniona. Zaraz za Kaziem wesz�a Anka z wyrazem zdumienia i przera�enia na twarzy i od razu zwr�ci�a si� do mnie. - S�uchaj, ja nic nie rozumiem, czy ty wiedzia�a� o tym, �e go kto� udusi? Sk�d wiedzia�a�? Zbyszek nagle oderwa� si� od j�cz�cego Stefana. - Teraz pani sama widzi, do czego prowadz� idiotyczne dowcipy! - warkn�� do mnie z w�ciek�o�ci�. Kazio ty�em zbli�a� si� do swojego sto�u przygl�daj�c mi si� coraz bardziej zaintrygowany. Alicja grzeba�a w torbie w poszukiwaniu papieros�w nie spuszczaj�c ze mnie wzroku. Monika, kt�ra poprzednio siedzia�a oparta �okciami o st� i patrzy�a w okno, teraz odwr�ci�a si� na kr�conym krze�le i r�wnie� spojrza�a na mnie z dziwnym wyrazem - zgrozy, zaciekawienia, podziwu i wdzi�czno�ci, pomieszanych razem. Leszek, na niskim sto�ku, oparty o �cian�, ze skrzy�owanymi ramionami i nogami wyci�gni�tymi na �rodek pokoju przygl�da� mi si� troch� te� ze zgroz�, a troch� z jadowit� satysfakcj�. Doprawdy, na ca�ym �wiecie nie by�o chyba dla nich nic bardziej interesuj�cego do ogl�dania ni� ja! Pomy�la�am sobie, �e gdyby kto� si� upar� wymy�li� g�upsz� sytuacj�, by�oby mu nies�ychanie trudno. I �e bezwzgl�dnie musz� co� powiedzie�, bo inaczej im oczy powy�a�� z g�owy i b�dzie nast�pny k�opot. - Odczepcie si� - mrukn�am niech�tnie. - Pierwszy raz w �yciu mnie widzicie? Je�eli wam si� wydaje, �e dam si� w to wrobi�, to pope�niacie fataln� pomy�k�. To ich wreszcie wyrwa�o z tej kontemplacji. - No dobrze, ale sk�d wiedzia�a�...? - upiera�a si� Anka. - Bo ostatnio miewam nadprzyrodzone jasnowidzenia! Idiotka, sk�d mia�am wiedzie�?!... Monika z g��bokim westchnieniem odwr�ci�a si� z krzes�em na powr�t do okna, a Kazio dotar� wreszcie do swojego sto�u. - Wiecie, pa�stwo, to okropne - powiedzia� z zak�opotaniem, wyci�gaj�c z szuflady bu�k� z pol�dwic�. - Jak jestem zdenerwowany, to zaraz musz� je��... - Gdzie dosta�e� pol�dwic�?! - wyrwa�o si� Alicji z nag�ym zainteresowaniem. - Nie wiem - odpar� Kazio niewyra�nie, jedz�c t� bu�k� tak, jakby od tygodnia nie mia� nic w ustach. Stan�� naprzeciwko Stefana i przygl�da� mu si� z nieukrywanym zaciekawieniem, wyra�nie zamierzaj�c co� powiedzie�, ale nie by� w stanie przerwa� jedzenia. Sta�, patrzy� i jad� coraz zach�anniej. Nieboszczyk w sali konferencyjnej nie przedstawia� sob� szczeg�lnie poci�gaj�cego widoku, tote� wszyscy. kolejno wycofywali si� stamt�d i wchodzili w najbli�sze drzwi, to znaczy do �rodkowego pokoju. Po paru minutach prawie ca�y personel by� w komplecie. Po pierwszych wybuchach energii wszystkich ogarn�o otumanienie, zw�aszcza �e dopiero teraz zacz�li sobie zdawa� spraw� z tego, �e �mier� Tadeusza nie jest czyim� idiotycznym dowcipem, tylko smutnym faktem. Gdyby ta �mier� nast�pi�a zupe�nie nieoczekiwanie, prawdopodobnie wywo�a�aby mniejsze zaskoczenie ni� poprzedzona moimi przepowiedniami. Jako� nikomu to przeobra�enie fikcji w rzeczywisto�� nie mog�o pomie�ci� si� w g�owie. - Dlaczego on tak �re? - spyta�a mnie szeptem Danka, spogl�daj�c nieufnie na Kazia, kt�ry, sko�czywszy swoj� bu�k�, natychmiast napocz�� �niadanie Alicji. - Atawizm - odpar�am bez zastanowienia. - Mia� przodk�w ludo�erc�w. Zobaczy� nieboszczyka i od razu mu si� je�� zachcia�o. Danka spojrza�a na mnie z przera�eniem i wstr�tem, ze zgroz� na Kazia, zzielenia�a i nagle wybieg�a z pokoju. - No i prosz� - powiedzia� bez sensu Wiesio, blady, wstrz��ni�ty, ale zainteresowany sytuacj�. - Rzeczywi�cie. Co teraz? - Prosz� pa�stwa, to straszne - j�kn�a rozpaczliwie Matylda, padaj�c na krzes�o i wci�� p�acz�c. - To straszne, ja w to nie mog� uwierzy�! - To niech pani nie wierzy - mrukn�� niech�tnie Andrzej. - Mo�e go to wskrzesi... Do pokoju wszed� Witek z takim wyrazem twarzy, jakby mia� zapalenie okostnej. Spojrza� na nas z bole�ci� i spyta� cicho i g�upio: - Kto to zrobi�? - Ja nie! - zawo�a� kategorycznie Leszek, bo w chwili pytania Witek patrzy� akurat na niego. Witek skrzywi� si� jeszcze bardziej i spojrza� na mnie. - Ja te� nie - o�wiadczy�am natychmiast r�wnie kategorycznie. - Wybij to sobie z g�owy! - No to kto? - krzykn�� z rozpacz� Zbyszek, odrywaj�c si� nagle od Stefana. - Kto, do wszystkich diab��w?! - Kto? - zawt�rowa�a mu Matylda z jeszcze wi�ksz� rozpacz�. - Bo�e m�j, kto?! - W�a�nie, kto? - popar� ich Wiesio z �ywym zainteresowaniem, spogl�daj�c pytaj�co na mnie. Poczu�am, �e i mnie ogarnia rozpacz. Pierwsza podejrzana!... - Nie wiem! - krzykn�am z w�ciek�o�ci�. - Odczepcie si� ode mnie, co ja jestem? Duch �wi�ty?! - Jak mogli�cie zrobi� co� podobnego! - j�kn�� Witek z bolesnym wyrzutem, rezygnuj�c wida� na razie z natychmiastowego wykrycia przest�pcy i nie s�uchaj�c naszych okrzyk�w. - W obecnej sytuacji!... W Alicj� nagle wst�pi�o o�ywienie. - To go sko�czy - mrukn�a z g��bok� satysfakcj�. - Najpierw pope�niamy nadu�ycia finansowe, a potem mordujemy si� nawzajem. �adnie rz�dzi pracowni�! - Prawd� m�wi�c, to by�aby zupe�nie niez�a metoda likwidacji przedsi�biorstwa - powiedzia� Kazio w zamy�leniu, przestaj�c wreszcie je��. - Nie dam g�owy, czy to nie on sam... Ta uwaga znalaz�a natychmiastowy odd�wi�k. Na skutek kompresji etat�w personel naszej pracowni powinien ulec wydatnemu zmniejszeniu i Witek mia� straszne k�opoty z wyrzucaniem najbli�szych koleg�w i przyjaci�. Ka�de wym�wienie wydawa�o si� krzycz�c� niesprawiedliwo�ci� i my�l, �e zmniejsza stan zatrudnienia za pomoc� wysy�ania wsp�pracownik�w z tego pado�u na lepszy, okaza�a si� nies�ychanie pon�tna. - No dobrze, ale dlaczego Stolarek? Z sanitarnymi nie ma takich k�opot�w, powinien mordowa� architekt�w. - Zacz�� od sanitarnych dla odwr�cenia podejrze�... - To ja wol� wym�wienie - o�wiadczy� stanowczo Leszek. - Mam par� rzeczy do za�atwienia i jeszcze bym ch�tnie troch� po�y�. - Co za �winia obla�a mnie t� �mierdz�c� ciecz�? - spyta� z gorycz� i wyrzutem W�odek, wycieraj�c chustk� do nosa resztki wody po kwiatkach. Siedzia� w k�cie, mi�dzy sto�ami, na krze�le Alicji. Twarz mia� nadal w pi�knym bladozielonym kolorze. Prawie ca�y personel siedzia� jak na naradzie produkcyjnej, tyle �e na naradach mieli�my jednak na og� nieco inny wyraz twarzy. Teraz wszyscy przygl�dali si� sobie nawzajem ze zdumieniem, niedowierzaniem i odrobin� przera�enia, prawie w milczeniu, odzywaj�c si� z rzadka i niepewnie. W powietrzu wisia� wielki znak zapytania. W my�l moich wszystkich uprzednich wyobra�e�, tak sugestywnie rozg�aszanych, morderc� musia� by� kto� z nas. Przed kilkoma godzinami wymy�li�am wprawdzie tak�e i zbrodniarza, ale teraz, w obliczu rzeczywisto�ci, ta wizja zblad�a. Z�o�y�am sobie w duchu gratulacje, �e rozwi�zanie zagadki, w�wczas fikcyjnej, zachowa�am w tajemnicy i na wszelki wypadek przyjrza�am si� im dok�adnie. Witek sta� przy drzwiach, opieraj�c si� o szaf� z rysunkami; wci�� z tym bolej�cym wyrazem oblicza