2135

Szczegóły
Tytuł 2135
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2135 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2135 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2135 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Weronika Hort (Hanka Ordon�wna) Tu�acze dzieci Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z "Instytutu Literackiego" Bejrut 1948 Pisa� W. Cagara Korekty dokona�y K. Kopi�ska i K. Markiewicz Wst�p Hanka Ordon�wna by�a najdelikatniej pi�kn� i najwszechstronniej utalentowan� artystk�, jak� spotka�em w �yciu. Pochodzi�a z tzw. nizin warszawskich, a mia�a wykwint zachowania si� i elegancj� nie do poj�cia dzi�, gdy obowi�zuje kobiety moda na wulgarno��. W dobie przedmikrofonowej wykszta�ci�a sw�j ma�y, niemal dzieci�cy g�osik i dykcj� tak, �e jako pie�niarka i aktorka s�yszalna by�a co do s�owa ze wszystkich scen. Teksty dla niej pisali Tuwim, Hemar, Ga�czy�ski, a muzyk� najlepsi kompozytorzy. Tego wszystkiego nie zdo�a�y utrwali� ani marny film, ani chropawe p�yty �wczesne. Ot... czarowny motyl, co odlatuje w g��b wspomnie�, starych ludzi. Weronika Hort jest pseudonimem wybranym przez Ordonk�, gdy oddawa�a do druku w Bejrucie, w 1948 roku sw� ksi��k� "Tu�acze dzieci" i ba�a si�, �eby jej tre�� nie wp�dzi�a do wi�zie� Bezpieki rodziny i przyjaci� zostawionych w kraju. By�o tak bowiem, �e Ordon�wna, wojn� odci�ta w Wilnie, p�niej wywieziona do jednego z �agr�w sowieckich, gdy dosta�a si� w rejony obj�te dzia�alno�ci� armii gen. Andersa, postawi�a sobie za cel - wraz z m�em, Micha�em hr. Tyszkiewiczem - ratowanie polskich dzieci, kt�re oderwane od rodzin b��ka�y si� w poniewierce najci�szej po wojennych bezkresach ZSRR. Uda�o si� jej wywie�� ich kilkaset na Bliski Wsch�d i dalej, gdzie si� zaj�y sierotami nasze misje. Ta druga, bohaterska cz�� �ycia Hanki Ordon�wny da�a jej prochom miejsce w�r�d najdostojniejszych koleg�w, w Alei Zas�u�onych cmentarza Starych Pow�zek w Warszawie. (Jerzy Waldorff) Od autorki T� ksi��k� dedykuj� Przyjaci�kom moim - Wam - Anno, Mario i Stefanio, i Wam ma�ym wiekiem, lecz dojrza�ym cierpieniem, Tu�aczym dzieciom. Motto: �ycie moje zacz�o si� od przera�enia,@ ojciec m�j umar� �mierci� syn�w@ OJczyzny, zamordowany; a matka@ moja umar�a z bole�ci po nim,@ a jam by� pogrobowcem.@ * * * Oto mnie w ko�ysce owion�a wo� krwi@ ojcowskiej, i wyros�em z twarz� smutn�@ i przel�knion�.@ (Juliusz S�owacki "Anhelli") Cz�� pierwsza Dzieje Krzysztofa Anielka by�o na imi� matce Krzysztofa, Andrzej ojcu. Oboje urodzili si� pod zaborem austriackim, ona we Lwowie, on w Krakowie. Walka o niepodleg�o�� by�a istot� ich dzieci�stwa, walka, za kt�r� ich dziadowie, b�d�cy pod zaborem rosyjskim pogin�li na syberyjskich zes�aniach. Jedn� z pierwszych lekcyj, danych im przez �ycie, by�o dzielenie ludzi na Wrog�w i Swoich. Wolno��, uciele�nion� w Legionach, przyj�li z nieprzytomn� rado�ci�. Sw�j, Swoi i Niepodleg�a, kipia�o szcz�ciem woko�o. Poj�cie Wr�g, zatar�o si� po latach wspania�ej Wolno�ci. By� rok 1930. Na krakowskich plantach sta�y drzewa omdla�e z upa�u. Anielka urodzi�a Andrzejowi syna, imi� Krzysztof dano mu na chrzcie. Pierwszym marzeniem ma�ego Krzysztofa, gdy zacz�� podrasta�, by�o zosta� Kolumbem. Jego sensacyjne odkrycia r�nych zakamark�w w parku Jordana, lub na plantach, ko�czy�y si� przetrzepaniem mu przez ojca sk�ry i obietnic� poprawy ze strony ch�opca, ale w miar� jak r�s� pocz�y nudzi� go odkrycia terytori�w, rozpocz�� prac� konstruktorsk�, ograniczaj�c si� na razie do zagl�dania: "co w �rodku?". Zagadnienie czym zosta� pom�g� rozwi�za� Krzysztofowi jego wujek, lotnik, zabieraj�c go kiedy� ze sob� na lotnisko. Ogromne wra�enie wywar� w�wczas na Krzysztofie zaczarowany �wiat warsztat�w. Rozgor�czkowane oczy nie wiedzia�y po prostu na czym si� d�u�ej zatrzyma�: na �rubach, drutach, narz�dziach - czy prawdziwych cz�ciach samolotu. Wszystko to by�o godne po��dania i wszystko to Krzysztof chcia�by mie� na w�asno��. Wtedy to postanowi� zosta� lotnikiem. Ile guz�w nabi� sobie, zlatuj�c z krzese�, sto��w, foteli, jako samolot�w, kt�re nie chcia�y lata�, trudno zliczy�. Z pasj� konstruowa� z pude�ek i szpulek coraz to nowe modele aeroplan�w. - "B�dzie z niego pociecha" - m�wili, kiwaj�c z uznaniem g�owami, prawdziwi lotnicy - "zdolny malec" - i pozwalano mu wybiera� z warsztat�w lotniczych �rubki, druciki i przer�ne drobiazgi. Tragiczne fatum polskich pokole� zburzy�o pogodne Krzysztofowe dzieci�stwo i nie da�o mu rozwin�� skrzyde� do wy�nionych lot�w. * * * Wojna we wrze�niu 1939 roku spad�a na Anielk�, przebywaj�c� z Krzysztofem u matki swojej we Lwowie, tak niespodzianie, �e straci�a po prostu g�ow�. - Napisz do Andrzeja i czekaj tutaj na jego odpowied� - radzi�a matka. Anielka wi�c pisa�a, ale odpowiedzi od Andrzeja nie by�o. Coraz bardziej alarmuj�ce wiadomo�ci dochodzi�y z frontu. - Na pewno ju� jest w wojsku - m�wi�a Anielka. - Na pewno - potwierdza�a matka - sied� wi�c tutaj, i nie ruszaj si� z miejsca, �atwiej si� tak skomunikujecie. Po�oga wojenna obj�a wkr�tce i Lw�w. Na przedmie�ciach rozgorza�y walki, wszystkie szpitale zape�ni�y si� rannymi. Anielka zg�osi�a si� do Czerwonego Krzy�a, i odt�d ca�ymi dniami i nocami przebywa�a przy chorych, poch�oni�ta prac�. Wiadomo�ci radiowe by�y coraz bardziej beznadziejne, a od Andrzeja nie by�o listu. W ko�cu przyszed� dzie�, w kt�rym po krwawych wysi�kach wojska i ludno�ci wr�g wkroczy� do miasta. - Uciekajmy! - namawia�a teraz matka. - Nie zostawi� rannych - odpowiada�a Anielka. - Co z nami b�dzie? - Co B�g da. * * * Pewnej nocy kto� natarczywie zastuka� do drzwi. Rewizja - przemkn�o przez g�ow� Anielki - otworzy�a. Zwali� si� na ni� jaki� m�czyzna, pod jego ci�arem straci�a r�wnowag� - upadli. - Krew! - krzykn�� Krzysztof. Babka zatka�a mu usta i zatrzasn�a drzwi wej�ciowe; kobiety z trudem podnios�y zemdlonego i u�o�y�y go na ��ku. Babka pr�dko wysz�a i wr�ci�a z wod� i �cierk�, i Krzysztof widzia� jak zmywa�a �lady krwi na schodach oraz przy wej�ciu. Robi�a to bardzo cicho. Anielka opatrywa�a rannego, w braku banda�y dar�a prze�cierad�o, m�czyzna powoli odzyskiwa� przytomno��. Krzysztofa wypchni�to do s�siedniego pokoju, sta� tam z uchem przytkni�tym do dziurki od klucza i s�ysza� jak co� szeptali, by� z�y, �e nie m�g� zrozumie� co. Nag�y dzwonek u drzwi zelektryzowa� wszystkich. Krzysztof wbieg� do pokoju. Na miejscu, gdzie le�a� m�czyzna, stercza�a teraz kupa po�cieli i na niej posadzi�a go Anielka. - Pami�taj - nikogo tu nie by�o, i nie ma. Czytaj - powiedzia�a nakazuj�cym g�osem, rzucaj�c mu ksi��k�. Dzwonek szala�, Anielka siad�a przy stole i zacz�a cerowa� spodenki, r�ka jej dr�a�a. - Adkroj! - da� si� s�ysze� g�os i walenie pi�ci� w drzwi. Babka otworzy�a je z klucza. W s�siednim pokoju zadudni�y ci�kie kroki. Kopni�te drzwi z trzaskiem rozwar�y si� i w progu pokoju stan�o czterech ludzi z rewolwerami. - Wr�g! - przemkn�o przez g�ow� Krzysztofa. Wr�g! - a ten, na kt�rym posadzi�a go matka to Sw�j - i trzeba go broni�. �eby tamten tylko nie j�kn��, �eby nie j�kn�� - my�la� Krzysztof i w tej chwili zobaczy� utkwione w siebie czarne, zimne, z�e oczy. Oczy te �widrowa�y i przeszywa�y go na wskro�. Mo�e on wie co ja my�l� - przemkn�o mu b�yskawic� przez g�ow�. - Zacz�o go mdli� ze strachu, ba� si� poruszy�. Z�e oczy przybli�a�y si� coraz bardziej, bardziej - a� nagle pociemnia�o wszystko doko�a i Krzysztof zemdla�. Gdy si� ockn��, zobaczy� nad sob� zn�w oczy, ale tych oczu si� nie ba� - to by� Sw�j. Anielka z babk� sta�y teraz na zmian� przy oknie, obserwuj�c ulic� i wej�cie do bramy, przybysz za� opowiada� straszne, a zarazem ciekawe rzeczy. Przyszed� z Warszawy, szed� za granic�. M�wi�, �e pe�no wojska naszego po lasach, �e przyjdzie czas, gdy przep�dzimy wroga, opowiada�, jak ch�opcy w wieku Krzysztofa dzielnie bronili Warszawy, rzucaj�c butelki z benzyn� na czo�gi niemieckie. * * * Od dnia, w kt�rym zjawi� si� nieznajomy, dom ich sta� si� jak gdyby hotelem - stale kto� przybywa�, zm�czony i brudny - a odchodzi� przebrany i zupe�nie inny. Czasami przybyszowi wyrasta�a w ci�gu jednego dnia broda, lub zmienia� si� kolor w�os�w. Krzysztof nie dziwi� si� temu i o nic nie pyta� - wiedzia�, �e to Swoi, i �e nie wolno nikomu nic o tym m�wi�. Mija�y miesi�ce, Andrzej dalej nie dawa� znaku �ycia, Anielka nie mog�a si� niczego o m�u dowiedzie�. Bieda zajrza�a do ich domu, jedzenia by�o coraz mniej, za to �at na ubranku Krzysztofa coraz wi�cej. * * * Pod piekarni� by�o istne obozowisko. O trzeciej w nocy zajmowali ju� ludzie miejsce w kolejce, przynosz�c ze sob� sto�ki i krzese�ka. Krzysztof nienawidzi� tego wyczekiwania, kt�re nie zawsze dawa�o dobre wyniki. Tego dnia, jak co dzie�, sta� w ogonku po chleb. Dzie� by� brzydki, deszcz ci�� po twarzy; szara od b�ota ulica i przemokli, znu�eni ludzie, snuj�cy si� po niej, nie stanowili dla oczu rozrywki. Tote� Krzysztof nudzi� si� i g�o�no ziewaj�c tupa� nogami dla rozgrzewki, rozchlapuj�c b�oto ku niezadowoleniu s�siad�w. Jak ludzie si� pozmieniali - my�la� - dawniej byli mili, rozmowni, wsp�czuj�cy - teraz stali si� milcz�cy, �li i niech�tni. Pragn��, aby Anielka przysz�a zast�pi� go, chcia�by ju� pobiec do domu, napi� si� gor�cej herbaty, zje�� przygotowane �niadanie, rzuci� si� na ��ko i zatopi� si� w marzeniach o domu, Andrzeju, o u�miechni�tej Anielce, wuju lotniku, plantach w Krakowie i wszystkich niedawnych, dzieci�cych przyjemno�ciach, zapomnie� wreszcie o �ajaniach i szturcha�cach, jakimi darzono go w kolejce. A dzi� Anielka, jak na z�o��, sp�nia si�. Ju� dawno matka Helenki z przeciwka przysz�a j� zast�pi�, i "babk� kulaw�" zamieni� jej syn, a piekarza zast�pi�a piekarka - tylko on marznie. Westchn�� i poczu� si� bardzo pokrzywdzony. Z zamy�lenia wyrwa� go czyj� p�acz. Z bramy s�siedniego domu wyprowadzono troje dzieci i wepchni�to do zakrytego brezentow� bud� ci�arowego samochodu. Krzysztof zaintrygowany pobieg� tam. Gdy m�czyzna, rozmawiaj�cy z szoferem, odwr�ci� si� - Krzysztof skamienia�: - Oczy, oczy - zn�w te straszne, z�e, �widruj�ce oczy wbi�y si� w niego. - Wr�g! - przebieg�o mu przez my�l, w g�owie poczu� zam�t. - Chatie� udrat (Chcia� uciec) - us�ysza� poprzez szum w uszach. Kto� chwyci� go wp�, wrzuci� do auta i Krzysztof znalaz� si� przy zbitych w gromad�, przera�onych dzieciach. G�os uwi�z� mu w krtani, a strach sparali�owa� ruchy. Do auta tymczasem wpychano ludzi, wrzucaj�c za nimi tobo�ki i walizki, po czym samoch�d ruszy�. Krzysztof zacz�� krzycze� z ca�ych si�, pr�buj�c przebi� si� do wej�cia poprzez gromad� ludzi i zwa� wszelakich tobo��w, lecz silna r�ka pochwyci�a go i odrzuci�a w k�t. Zemdla�. Gdy otworzy� oczy, zobaczy� pochylon� nad sob� blad� twarz kobiety, na kt�rej r�kach z�o�on� mia� obola�� g�ow�. - Jak si� tutaj dosta�e�? - zapyta�a. - Kto� mnie wepchn�� do samochodu. - Ojcze, trzeba im wyja�ni�, �e to dziecko nie nale�y do naszej rodziny, niech go wypuszcz� - powiedzia�a kobieta. Stary cz�owiek, do kt�rego zwr�cone by�y te s�owa, wzruszy� ramionami. - Niech ojciec jednak spr�buje - nalega�a. - My�lisz, �e to co pomo�e? - odpowiedzia�. Podszed� jednak do konwojenta i zacz�� mu t�umaczy� spraw� Krzysztofa. - Da, da - uspokaja� konwojent, kanieczno, je�li on nie nale�y do waszej rodziny, to my jego zwolnimy. - No, widzi ojciec - radowa�a si� kobieta. - A nie wychod� ju� z domu sam - m�wi�a g�aszcz�c g�ow� ch�opca. Krzysztof patrzy� w jej dobre oczy, kt�re nie by�y podobne do oczu Anielki, a jednak zdawa�o mu si�, �e to Anielka jest przy nim. Gdy auto stan�o, zerwa� si� na r�wne nogi. - Wychod� pr�dko - powiedzia�a kobieta, pchn�wszy go ku wyj�ciu. - Czekaj! - krzykn�� konwojent - siadaj. - Ale� - gor�czkowa�a si� kobieta - on nie nasz, trzeba go wypu�ci�. - Pu�cimy - pad�a odpowied� - ale potem, tymczasem niech siedzi. Zn�w wepchni�to par� os�b, wrzucaj�c za nimi tobo�ki. W aucie zrobi� si� �cisk, nowoprzyby�e kobiety p�aka�y. - Przesta�cie si� mazgai� - sykn�� m�ody m�czyzna - p�acz nie pomaga, a tylko rozstraja nerwy. Niemowl� w poduszce zacz�o kwili�, ale matka uspokaja�a je jak mog�a, ale to nie pomaga�o i dziecko krzycza�o coraz g�o�niej. Niemi�a wo� rozesz�a si� w powietrzu. - Zmie� pieluszki - radzi�a starsza kobieta i obie zacz�y rozwija� niemowl�. Dziecko stoj�ce blisko nich zwymiotowa�o na czyje� tobo�ki. Pfuj - splun�� stary konwojent i podni�s� brezentow� p�acht� zas�aniaj�c� wej�cie. �wie�e powietrze wpad�o o�ywczym pr�dem. Matka winowajcy ociera�a zarzygany tobo�ek, przepraszaj�c w�a�ciciela. - Drobiazg - pad�a odpowied� - to dopiero pocz�tek. - Tak, to dopiero pocz�tek - z westchnieniem powt�rzy� m�ody cz�owiek. - Na dworzec nas wioz� - odezwa� si� kto�, widz�c mijane znajome budynki. - Na dworzec - przeszed� szmer pe�en grozy. - Wywo��... - Jezus Maria - krzykn�a kobieta z niemowl�ciem na r�ku, rzucaj�c si� do wyj�cia. - Uchadi! - rykn�� konwojent, odpychaj�c j� brutalnie. M�ody m�czyzna przyskoczy� do niego, konwojent uderzy� go ku�akiem w twarz, stra� wyj�a rewolwery i skierowa�a je ku jad�cym. - Sidiet' i ma�czat', bo b�dziemy strzela� - wycedzi� przez zaci�ni�te z�by starszy z nich i zapu�ci� wej�ciowy brezent. M�ody m�czyzna wyciera� sobie krew p�yn�c� z ust. Na dworcu szybko przeprowadzono ich pod konwojem przez perony, nie daj�c mo�no�ci porozumienia si� z kimkolwiek, po czym zacz�to ich �adowa� do towarowego wagonu, w kt�rym byli ju� inni ludzie. - Jak byd�o - buntowa� si� m�ody cz�owiek. - To dopiero pocz�tek - kiwaj�c g�ow� m�wi� stary m�czyzna. - Bo�e, Bo�e i za co? za co? - p�aka�a kobieta z niemowl�ciem na r�ku. Krzysztof by� oniemia�y. - Panie, panie - wo�a�a kobieta z dobrymi oczami, szarpi�c za r�kaw stoj�cego przy wagonie, starszego rang� enkawudzist�. * - Tego ch�opca trzeba wypu�ci�, on nie nale�y do naszej rodziny - i wysadzi�a Krzysztofa z wagonu. Funkcjonariusz N. K. W. D. (Narodnyj Komisariat Wnutriennich Die�). Enkawudzista chwyci� go i wepchn�� z powrotem. - Potem, potem to za�atwimy - m�wi� z dobrotliwym u�miechem - tymczasem niech jedzie. - Ale� on nie nasz - perswadowa�a kobieta. -Je�li nie nale�y do rodziny waszej, tak my jego odpustim - zapewnia� j� uprzejmie. - Ale kiedy? - P�niej - odpowiedzia� enkawudzista i odszed� do innych wagon�w. Zrobi� si� ruch na peronie, zatrza�ni�to drzwi, poci�g ruszy�. Krzysztof z nieprzytomnej rozpaczy zacz�� krzycze� i bi� g�ow� o �cian� - ledwie go oderwano. Poci�g, kt�rym jechali, min�� wiele stacyj, na �adnej z nich Krzysztofa nie wypuszczono, jecha� dalej, zwi�zany dziwnym przeznaczeniem losu z obcymi sobie lud�mi. W wagonie by�o czterdzie�ci os�b: dzieci, starc�w, kobiet i m�czyzn. Porozk�adane na ziemi bety nie dawa�y swobody poruszania si�, ludzie, karmieni solon� ryb� i wod� z ka�u�, chorowali na �o��dki. Rura wychodowa, umieszczona w rogu wagonu, zia�a obrzydliwym fetorem. Na stacjach spotykali takie same poci�gi, przepe�nione wywo�onymi Polakami, z niekt�rych dolatywa�y bu�czuczne lub religijne �piewy, z innych narzekania lub p�acz. Twarze ludzkie, widziane przez kraty okienek, by�y obro�ni�te i chorobliwie blade. - Sk�d was wywie�li? - pada�y zawsze te same pytania. Nieraz mo�na by�o dos�ysze� lub rzuci� odpowied�, ale przewa�nie konwojenci z krzykiem odp�dzali rozmawiaj�cych od okien i s�owa gin�y w przestrzeni. Krzysztof niezmordowanie wykrzykiwa� na ka�dej stacji imi� ojca, matki, lub swoje, ale nikt nie odpowiada� na jego wezwanie. Kurczowo uczepi� si� my�li, �e je�eli Andrzej zgin�� dla nich, tak samo tajemniczo, jak on dla Anielki i babki, to na pewno b�dzie nie gdzie indziej, tylko tutaj, i �e pewnego dnia odnajdzie go. We wszystkich jego marzeniach dominowa� teraz ojciec, natomiast pojawiaj�ce si� my�li o matce i domu pr�dko odsuwa� od siebie, ba� si� p�aka�, wychud� i os�ab�. Sw�dzenie sk�ry nie dawa�o mu spa� po nocach, wszy gryz�y go okropnie. W wagonie by�o wiele chorych dzieci. Na ka�dej stacji domagano si� doktora, ale bezskutecznie. Niemowl�, kt�re chorowa�o przez ca�y tydzie� na rozwolnienie, z��k�o i wysch�o - dwoje wi�kszych dzieci majaczy�o w silnej gor�czce. Starsi nerwowo kr�cili si� po w�skim przej�ciu, prowadz�cym do rury wychodowej lub siedzieli nieruchomo, bezradni i bezsilni. Kt�rej� nocy niemowl� umar�o. Na najbli�szej stacji m�czy�ni zacz�li wali� w drzwi i krzycze�, �e dziecko umar�o. Otworzono. - Na dworze by�o ciemno, kto� latark� o�wietli� wn�trze tiep�uszki. Po chwili przyniesiono nosze, zabrano trupka i dwoje chorych dzieci. Matki rzuci�y si� za nimi, nie puszczono ich jednak. - Ode�lemy wam dzieci, gdy wyzdrowiej� - zapewniali enkawudzi�ci, zamykaj�c drzwi wagonu. Nie mog�c przebole� straty, matki wy�y, jak zwierz�ta. Ka�dy nast�pny dzie� podr�y stawa� si� coraz trudniejszy do wytrzymania. Matka niemowl�cia, zrobiwszy lalk� z ga�gank�w, tuli�a j� do piersi i karmi�a szmacian� kuk��, jak �ywe dziecko, �piewaj�c rozdzieraj�cym g�osem ko�ysanki. Zwariowa�a. Droga nie ko�czy�a si� - Krzysztof straci� ju� rachub� dni, cierpia� na zawroty g�owy i md�o�ci. Czasami zdawa�o mu si�, �e wn�trzno�ci wylec� mu gard�em. Le�a� bezw�adny, rozpalony gor�czk�. W Akmoli�sku drzwi otworzy�y si�. - Sobirajtie� s wieszczami (Zbierajcie si� z rzeczami) - zakomenderowano. Krzysztofa odes�ano do szpitala. - Tyfus - orzek�a lekarka. Ci�ka jak z o�owiu g�owa bola�a go do utraty przytomno�ci, zdawa�o mu si�, �e Anielka w bia�ym fartuchu pochyla si� nad nim. Dlaczego ona m�wi do mnie po rosyjsku? - dziwi� si� Krzysztof. - Czemu nie nazwie nigdy po imieniu, nie po�o�y pieszczotliwie r�ki na bol�cej g�owie? - Mo�e gniewa si�, �e tak p�no wr�ci�?... By� na B�oniach z Andrzejem - s� tam ju� karuzele, kolejki, strzelnice i stragany z obwarzankami. By�o bardzo gor�co, Andrzej kupi� lod�w, zimnych lod�w... Tylko z tej karuzeli mdli go bardzo i boli g�owa. Lody by�y zimne... tak zimne, jak r�ce Anielki, kt�re teraz po�o�y�a mu na g�owie... Ach, co za ulga... ju� lepiej... l�ej... Mo�na nawet otworzy� oczy... i podnie�� ci�kie powieki. Oczy... oczy... nad nim czyje� oczy... "Pami�taj, nikogo nie by�o i nie ma". - Wr�g... wr�g... A gdzie Anielka? - "Pami�taj, nikogo nie by�o i nie ma. - Pami�taj..." Min�y dwa miesi�ce, silny organizm zwyci�y� chorob�; Krzysztof wyzdrowia�. By� wprawdzie jeszcze s�aby, ale w szpitalu brak�o miejsc i chorzy le�eli nawet w korytarzach, na go�ej pod�odze, a nowi nadp�ywali masami. Wypisano go wi�c, daj�c skierowanie na posio�ek (osiedle) "Razdolnyj 27" w p�nocno_kazachsta�skiej ob�asti (okr�g). Tam zes�ana by�a rodzina, z kt�r� jecha� ze Lwowa. Krzysztof cieszy� si�, �e na posio�ku zobaczy znajome twarze, z kt�rymi si� z�y� we wsp�lnym nieszcz�ciu. Dosta� na drog� watowane spodnie, gdy� jego dawne rozlecia�y si� w dezynfektorze, i fufajk� w zamian za paletko, kt�re gdzie� zagin�o, oraz na g�ow� he�m z szarego filcu, z d�ugimi uszami, jak u kokerspaniela, zabawnego pieska kuzynki Irki. He�m mia� na czubku �mieszny szpic, podobny do piorunochrona i Krzysztof zaprzyja�ni� si� z tym dziwacznym nakryciem g�owy. Ach, zazdro�ciliby mu go r�wie�nicy w Krakowie i na pewno okrzykn�liby go zaraz wodzem plemienia Siuks�w. Gorzej ni� potyfusowe zawroty g�owy, dokucza� mu g��d, niczym nie daj�cy si� nasyci�. Z miejscowego urz�du N. K. W. D., gdzie dosta� na drog� tak zwany "pajok" * w postaci chleba i suszonej ryby, zabra�o go ci�arowe auto, jad�ce na posio�ek Razdolnyj. Gdy tylko samoch�d ruszy�, Krzysztof zabra� si� do jedzenia i ca�odzienny pajok zmi�t� w niespe�na godzin�. Pociemnia�o mu troch� w oczach i uczu� senno��, u�o�y� si� wi�c jak najwygodniej pomi�dzy skrzyniami, ale auto na wybojach podrzuca�o okropnie i ju� gdy mia� zasn��, jedna ze skrzy� o ma�o nie przygniot�a go - siedzia� wi�c skulony i czuwa�. Droga wiod�ca przez niezaludnione i stepowe okolice nie interesowa�a go, a kirgizcy robotnicy, jad�cy z nim w t� sam� podr�, nie zwracali na niego uwagi. Przydzia� �ywno�ciowy. Solona ryba, kt�rej du�o zjad�, dawa�a mu si� we znaki, poczu� pragnienie, nie�mia�o wi�c zwr�ci� si� jak umia� do jednego z robotnik�w o wod�. - Poczekaj - odpowiedzia� robotnik. Krzysztof czeka�, ale pragnienie narasta�o i wyschni�te usta domaga�y si� wody. - Pi� - prosi� zn�w robotnika. - Poczekaj - pad�a zn�w odpowied�. Krzysztof by� bliski p�aczu, czu�, �e j�zyk ko�czeje mu w ustach, boli krta�, p�kaj� wargi. - Nie wytrzymam, nie wytrzymam - pi�, wody... rozp�aka� si�. Robotnik podrapa� si� w g�ow� z zak�opotaniem, strzykn�� �lin� przez zaci�ni�te z�by i zapyta� szofera: - Masz wod�? - Mam. - To daj. - Po co? - Ma�y chce pi�, a� p�acze. Szofer poda� przez okienko butelk� z m�tn� wod�, Krzysztof �apczywie rzuci� si� na ni� i pi�, pi�, zach�ystuj�c si� przy tym z szybko�ci. Jechali ju� p� dnia, syberyjski klimat dawa� si� porz�dnie we znaki. Nogi i r�ce Krzysztofa marz�y a� do b�lu, tupa� nogami, bij�c r�wnocze�nie r�kami po plecach dla rozgrzewki, jak to robili zim� doro�karze w Krakowie, ale s�ab� pr�dko i zimno opanowywa�o go ze zdwojon� si��. G��d i pragnienie dope�nia�y z�ego samopoczucia. Droga ci�gn�a si� bez ko�ca. Wreszcie z pustkowi wynurzy�y si� ogrodzone budynki. - Razdolnyj - z ulg� pomy�la� Krzysztof. Samoch�d zatrzyma� si� w�r�d prymitywnych, lepionych z gliny, lub drewnianych zabudowa�. Krzysztofa odprowadzono do komendanta, kt�ry przyjrza� mu si� spod przymru�onych powiek: - Ty ze szpitala? - wycedzi�, przegl�daj�c jego papiery. - Tak -odpowiedzia� zal�kniony Krzysztof. - A jak trafi�e� do Akmoli�ska? Krzysztof zacz�� opowiada� swoj� smutn� histori� �amanym, polsko_rosyjskim j�zykiem, kt�rego nauczy� si� w czasie pobytu w szpitalu. Pod wp�ywem ciep�a w pokoju, nogi i r�ce zacz�y nabrzmiewa� i piec okropnie. Komendant, rozparty w fotelu, wypytywa� go do�� drobiazgowo, Krzysztofowi pl�ta�y si� odpowiedzi - w g�owie mia� pustk�. M�czy�o go pragnienie snu. Ciep�o os�abia�o go coraz bardziej - chcia�by po�o�y� si� byle gdzie i zasn��. Oznajmienie komendanta, �e napisze w jego sprawie do "naczalstwa" i �e rodzina, z kt�r� jecha�, przeniesiona jest do innego posio�ka, nie przej�o go. Zosta� sam, w�r�d obcych; na razie by�o to mu oboj�tne. Ucieszy� si�, gdy indagacja by�a sko�czona. Barak Nr 3 mia� by� jego domem, jak si� do niego docz�apa� - nie wiedzia�. Sta� teraz na �rodku budynku, pomi�dzy dwoma rz�dami pi�trowych prycz, i rozgl�da� si� za miejscem, gdzie by pa�� i zasn��. Z k�ta, spod stosu ga�gan�w wychyli�a si� siwa, rozczochrana g�owa. Rybie, m�tne oczy z zaciekawieniem spojrza�y na niego. - A ty szto? - zapyta�. Krzysztof czu�, �e jeszcze chwila a padnie ze zm�czenia, �zy nap�yn�y mu do oczu. - Miejsce - wyszepta�. A gdy tamten, wpatruj�c si� w niego bezustannie, nie dawa� �adnej odpowiedzi, powt�rzy� niemal b�agalnie: - Miejsce - �eby si� po�o�y�. - Sk�d tutaj przyby�e�? - Z Polski. - Z Polski? - powt�rzy� starzec i pokiwa� g�ow� - nie wiadomo, dziwi� si�, czy wspomina� co� - wreszcie wsta� i wskaza� ch�opcu wolne miejsce na narach pod oknem. Krzysztof wdrapa� si� na nie, nie zwr�ciwszy uwagi na to, �e z okna przez wybite szyby przera�liwie wieje. Go�e deski, na kt�rych m�g� si� wyci�gn�� i zasn��, wyda�y mu si� najwspanialszym pos�aniem, pod�o�y� wi�c sobie r�k� pod g�ow�, zwin�� si� w k��bek, pomaca� jeszcze szpic na he�mie, u�miechn�� si� i... usn��. Starzec czas jaki� ws�uchiwa� si� w miarowy oddech ch�opca, potem wyszuka� z kupy ga�gan�w stary worek, z kt�rym podszed� cicho i nakry� go nim troskliwie. - Biedaczek - szepn�y bezz�bne usta, a w galaretowatych oczach zaszkli�y si� �zy. Polak, Polak - powtarza� raz po raz. Wr�ci� na swoje miejsce, siad�, a raczej wch�on�a go w siebie kupa ga�gan�w. Wyj�� chleb i n� i w zamy�leniu pocz�� �u� odkrajane kawa�eczki razowca, od czasu do czasu wzdychaj�c, gdy Krzysztof rzuca� si� niespokojnie przez sen. Najad�szy si�, wsun�� pod ga�gany niedoko�czony chleb, wsta� i wyszed� z baraku. Krzysztofa zbudzi� g��d, okropny, ss�cy g��d, kt�rego nie mia� czym zaspokoi�. Nie wiedzia� czy w og�le dostanie co� do jedzenia - komendant powiedzia� mu tylko, �e za tydzie� ma i�� do roboty przy "samonach", czy jak tam si� to zaj�cie nazywa�o. Mo�e wtedy dopiero dadz� mu "pajok" lub pieni�dze? Ale co robi� teraz? Kiszki gra�y mu marsza, usiad� wi�c na narach i rozejrza� si� doko�a. Barak by� pusty, Krzysztof mia� jednak nadziej�, �e pod kup� ga�gan�w �pi rozczochrany dziad, kt�ry mo�e go jako� nakarmi. - Dziadku? - zawo�a� - nikt nie odpowiedzia�. - Dziadku - powt�rzy� g�o�niej... Cisza. - Mocno �pi - podejd� i zbudz� go. - Wstaj�c spostrzeg� worek, kt�rym by� przykryty. - Pewnie stary da� - pomy�la�, i z otuch� podszed� do k�ta baraku. Odchyli� ga�gany - dziada nie by�o, lecz na jego miejscu le�a� chleb, upragniony chleb. Chwyci� go i uciek� na swoje nary. Zacz�� chciwie je��, chocia� dzieci�ce jego sumienie nakazywa�o mu chleb od�o�y� na miejsce. - Jak dziad przyjdzie, to mu powiem - rozumowa�, pr�buj�c rozgrzeszy� sw�j niepok�j. Powoli zacz�li nadchodzi� do baraku ludzie, zm�czeni i oboj�tni, post�kuj�c rzucali si� na swoje pos�anie. Jedni od razu uk�adali si� do snu, inni odwijali cuchn�ce onuce i ogl�dali obola�e, w ranach z odmro�enia nogi, jeszcze inni z t�pym wyrazem twarzy dojadali pozosta�e z porcji dziennej resztki chleba. Wr�ci� dziad. Krzysztofowi serce zacz�o gwa�townie bi� - chcia� zerwa� si�, ale wstyd trzyma� go na miejscu. - Jak tu przyzna� si� przy tylu ludziach do tego co zrobi�? Jutro, gdy nikogo nie b�dzie, powie dziadowi - tak postanowi� i obserwowa� z niepokojem starego. Dziad uk�adaj�c si� do snu, przetrz�sn�� ga�gany, szukaj�c chleba, a mo�e Krzysztofowi si� tak zdawa�o, bo stary po chwili po�o�y� si� i nakrywszy si� ga�ganami usn��. Barak Nr 3 by� przepe�niony, potr�jne kondygnacje nar ugina�y si� i trzeszcza�y pod zwalonymi na nich cia�ami. Ludzie le�eli i na pod�odze. K��tnie powstawa�y o ka�dy kawa�ek wolnej przestrzeni. Ci�kie chrapania rozlega�y si� na dobre w baraku, a Krzysztof wci�� jeszcze przewraca� si� z boku na bok. - Mo�e dziad zapomnia� o chlebie? - pociesza� si�. To by�oby najlepiej. Obieca� sobie, �e jak dostanie sw�j chleb, pod�o�y go zaraz staremu. Ta decyzja uspokoi�a go. Nakry� si� workiem i wkr�tce te� zasn��. Gdy zbudzi� si�, by�o jeszcze prawie ciemno, w baraku jednak panowa� ruch. Ludzie ziewali, kl�li, przeci�gali si�, nie myci szli po chleb. Krzysztof poszed� z nimi, dosta� 400 gram�w razowca i kubek ��tawej cieczy, kt�r� nazywano kaw�. W po�udnie miska zupy rybnej, gotowanej na o�ciach, a wiecz�r trzy �y�ki kaszy mia�y stanowi� jego ca�odzienny posi�ek. S�ona zupa powi�ksza�a apetyt, a sk�pa porcja chleba nie mog�a nasyci� g�odu, kt�ry m�czy� ch�opca bezustannie. Z nud�w i dla zabicia czasu Krzysztof zacz�� wa��sa� si� po posio�ku. Sta�y tu wsz�dzie bli�niacze baraki, na progach kt�rych siedzia�y dzieci, opatulone w szmaty. Rodzice wyszli do pracy. Kobiety rzuca�y naw�z i glin�, polewaj�c t� mieszanin� wod�; wo�y chodz�ce w k�ko, ubija�y j� nogami, ubit� mas� m�czy�ni narzucali �opatami na taczki i odwozili do suszarni "samon�w". W ruchach robotnik�w wida� by�o zm�czenie, praca musia�a by� ci�ka... - Jak ja podo�am temu? - ze strachem my�la� Krzysztof. Pi�ty dzie� od jego przyjazdu na posio�ek "Razdolnyj 27" dobiega� ko�ca. Jak co dzie� w przyst�pie g�odu, zarzekaj�c si�, �e to ju� po raz ostatni, Krzysztof wyczekiwa� chwili, kiedy dziad wyjdzie z baraku, a on zostanie sam i wyci�gnie spod jego ga�gan�w chleb, kt�rym si� naje i u�mierzy cho� na par� godzin g��d. Tego dnia chleba w �achmanach nie znalaz�. Co robi�? - zacz�� rozgl�da� si� po narach. - Mo�e by poszuka� u innych? - pomy�la�. Chocia� wstydzi� si� tego i ba� si� troch�, g��d jednak zwyci�y� i Krzysztof zacz�� obchodzi� nary, myszkuj�c pod le��cymi na nich �achmanami. Nic... nic... i nic... Ju� chcia� przesta�, zniech�cony niepowodzeniem, gdy nowy skurcz w �o��dku doda� mu bod�ca. Wdrapa� si� wi�c na najwy�sz� kondygnacj� i tam szuka�. - Czy�by i tu niczego nie by�o? - R�ce jego wreszcie natrafi�y na bochen chleba, ukryty pod �achmanami. Chwyci� go. W tym momencie drzwi baraku otworzy�y si� i wszed� barczysty m�czyzna, kt�ry widz�c myszkuj�cego ko�o swego pos�ania ch�opca, rykn�� przekle�stwo i rozpocz�� pogo� za Krzysztofem. Dopad� go �atwo, wydar� chleb i zacz�� bi�. Razem z uderzeniami, kt�re spada�y na g�ow�, plecy i boki ch�opca, la� si� potok najohydniejszych wyzwisk. Malec krzycza�... p�aka�... prosi�... nie pomaga�o. Olbrzym bi� i bi�. Rzuci� p�przytomne dziecko na ziemi� i kopa� je w pasji. By�by chyba go zabi�, gdyby nie dziad, kt�ry zjawi� si� w baraku i zobaczywszy od progu co si� dzieje, przyskoczy� i zas�oni� sob� Krzysztofa. - Saszka, ty s uma saszo�? (czy� ty zwariowa�?) - krzykn�� do olbrzyma. - To z�odziej - pieni� si� Sasza - ukrad� mi chleb! Dziad przeci�gn�� na swoje pos�anie okrwawionego malca. - To z�odziej, czego go bronisz? - krzycza� czerwony z pasji olbrzym. - Gdzie tam z�odziej, to dziecko przecie. G�odny by�, nie wiedzia� co robi. A ty� nie krad� chleba, co? Sasz� nastraszy� widok krwi, kt�ra zalewa�a twarz ch�opca, i obawiaj�c si� kary, kt�ra mog�aby go za pobicie dziecka spotka�, postanowi� uprzedzi� wypadki i oskar�y� malca. - Id� do komendanta, naucz� tego szczeniaka co to kra�� cudzy chleb - odgra�a� si�. Dziad chwyci� Sasz� za fufajk�. - Nie p�jdziesz - wo�a� - opami�taj si�, ma�y nie przetrzyma karceru. - Niech zdechnie! - rykn�� Saszka, odtr�caj�c z ca�ych si� dziada, i kln�c wybieg�, jak huragan. - Zbiesi� si�, zbiesi�! - mrukn�� stary, podnosz�c si� z ziemi. Popatrzy� z lito�ci� na Krzysztofa, ch�opak by� nieprzytomny, twarz jego przedstawia�a sin�, nieforemn� bry��. - Za kradzie� wsadz� malca do karceru - my�la�. Stan�a mu przed oczyma ciemnica ociekaj�ca wod�, zimna, pe�na zaduchu i ple�ni. - Nie przetrzyma, nie przetrzyma - powtarza� sobie w duchu. Doro�li, silni ludzie wracali stamt�d jak szmaty, a co dopiero ten wymizerowany ch�opczyna. - Swo�ocz! - zakl��. I za co? za jakie przewiny zes�ali takie dziecko do karnego posio�ka? Co ono mog�o zrobi�? Polak! - to wszystko, to wystarczy. A za c� on sam siedzi od dziesi�ciu lat tutaj? Urodzi� si� nawet na zes�aniu, a ojciec jego skona�, pracuj�c w kopalniach na Sybirze. - Polak! Wiadomo, wystarczy... i �zy strug� pop�yn�y po starej, bruzdami pooranej twarzy. Okry� Krzysztofa najlepszymi szmatami ze swego pos�ania. Co robi�? co robi�? P�aczem niewiele wsk�ram - pomy�la� - dzia�a� trzeba i to szybko, by wyprzedzi� Saszk�, inaczej ch�opak stracony. Pomys� jaki� za�wita� mu w g�owie, wybieg� z baraku z tak� szybko�ci�, jakby go nie jego stare, schorowane nogi nios�y, lecz m�ode, zdrowe... dawniejsze. Maszka z sanitatdie�a * spojrzawszy na dziada, nie w�tpi�a ani na chwil�, �e sta�o si� co� wa�nego. Pos�usznie, jak prosi�, pos�a�a nosze po ch�opca i obieca�a opiekowa� si� nim, dop�ki stary nie wr�ci od komendanta. Oddzia� sanitarny. W dziesi�� minut przeby� dziad przestrze� dziel�c� go od budynku kancelaryjnego, na kt�r� normalnie potrzebowa� p� godziny. Gdy dobieg�, zajrza� przezornie przez okno poczekalni i odetchn�� z ulg�. Saszka siedzia� na �awce, mn�c niespokojnie czapk�, kt�r� trzyma� w r�ku. - Zawzi�� si� - pomy�la� stary, i skierowa� si� pr�dko do g��wnego wej�cia, przy kt�rym czuwa� przyjaciel jego, wo�ny i sekretarz w jednej osobie. - Pietka, ja k'naczalniku - oznajmi� od drzwi. Wo�ny wyba�uszy� na niego oczy. Zdziwi�a go energia i zmieniona twarz przyjaciela. - A w jakiej sprawie? Rzuci� stereotypowe pytanie, aby tylko co� powiedzie�. Stary zbli�y� si� do niego i szepn�� mu do ucha jak m�g� najciszej: "Spisek". Pietka a� przysiad� z wra�enia, mrugaj�c nies�ychanie szybko zaczerwienionymi powiekami. - Co m�wisz? - wybe�kota� wreszcie - Kto? Gdzie? Opowiadaj! - prosi� chwytaj�c przyjaciela za r�k�. - Najpierw komendantowi, a potem tobie - dro�y� si� stary. - Zapytam komendanta czy ci� przyjmie - zgodzi� si� Pietka i znikn�� w korytarzu, prowadz�cym do kancelarii. - Mo�e Saszka ju� jest u komendanta - denerwowa� si� dziad - to by�oby �le, sprawa by�aby przegrana, komendant bowiem nie lubi� cofa� raz wydanego rozkazu. Pytaj�co i z niepokojem popatrzy� na wracaj�cego Pietk�. - Naczelnik jest zaj�ty - m�wi� Pietka. Staremu przesta�o bi� serce. - Ale... ty w wa�nej sprawie - wi�c ciebie przyjmie. Otucha wst�pi�a w dziada, wierzy�, �e gdy raz stanie przed obliczem komendanta potrafi wygra� spraw� Krzysztofa. �mia�o nacisn�� klamk� i wszed� do pokoju. D�ugo sta� przed biurkiem, chrz�kaj�c i szurgaj�c nogami dla dania zna� o sobie, zanim komendant podni�s� g�ow� znad akt�w i spojrza� na niego. Stary zna� komandirski spos�b - zna� go, a za ka�dym razem, gdy zatrzyma�o si� na nim spojrzenie oczu naczelnika, zimnych, stalowych, przeszywaj�cych na wylot - ba� si�, wyprowadza�o go ono z r�wnowagi, m�ci�o my�l, klinem wbija�o si� w �wiadomo�� i powodowa�o depresj�, w kt�rej �atwo by�o przyzna� si� do win, nawet nigdy niepope�nionych. Komendant zna� si�� swego wzroku i cz�sto jej u�ywa�, bawi�c si� niepokojem ofiary. No i nie jeden ju� sukces osi�gn�� przy �ledztwie w ten spos�b, zarabiaj�c na pochwa�� prze�o�onych. - Nu szto? - zapyta� wreszcie starego. - Spisek - odpar� dziad i czeka� na efekt wywo�any tym s�owem. Ani jeden musku� nie drgn�� w twarzy naczelnika. Niedbale zacz�� przegl�da� jakie� papiery le��ce na biurku. - Czort - pomy�la� stary i milcza� tak�e. Zapanowa�a d�uga cisza. - Opowiadaj - znudzonym, beznami�tnym g�osem odezwa� si� wreszcie komendant i zabra� si� do pisania. Stary nie da� si� stropi�. - Saszka - zacz�� opowiadanie, staraj�c si� dostosowa� do beznami�tnego tonu naczelnika - Saszka Razbojkin namawia� malca z baraku Nr 3 do wsp�lnej ucieczki. Cisza... Naczelnik zacz�� d�uba� paznokciem w z�bach, przerywaj�c pisanie. - Razbojkin kaza� ch�opcu, �eby na drog� nakra�� chleba i papieros�w u innych wi�ni�w i zanie�� tajny list... Prawy k�cik komandirskich w�skich ust drgn��. Ucieczka wi�nia z karnego posio�ka Razdolnyj 27, znaczy�a koniec, koniec kariery. - Moja wygrana - pomy�la� dziad - trafi�em. P� godziny opowiada� o przebiegu wydarze� po��czonych z wykryciem spisku, zmy�laj�c barwnie wszystkie niezb�dne szczeg�y. - Gdzie Saszka teraz? - zapyta� naczelnik. - Czeka tutaj. Chce oskar�y� przed Towarzyszem Komendantem ma�ego o kradzie� chleba, my�li, �e w ten spos�b sprawa si� nie wyda, bo smarkaczowi wierzy� nie b�d�, ale ja sam s�ysza�em jak on ch�opca namawia�... - ko�czy� zeznania stary. K�ciki ust naczelnika drga�y coraz cz�ciej. Na ��danie starego wyda� "sprawk�", * potrzebn� by Krzysztofa umie�ci� na izbie chorych i zapewni� mu lepsze po�ywienie. Zarz�dzenie. Dziad po wyj�ciu z urz�dowego pokoju machn�� zdobytym papierem przed oczyma Pietki i nie m�wi�c ani s�owa, pokusztyka� szybko w stron� sanitoddie�a. - S'uma saszo�, s'uma saszo� - mamrota� Pietka, ale nie mia� czasu zastanawia� si� dalej nad zachowaniem si� przyjaciela, bo ostry i dono�ny g�os naczelnika wzywa� go do siebie. - Ho ho, balszoje die�o - zawyrokowa� Pietka, znaj�cy si� na intonacjach szefa - i ruszy� do kancelarii. Jednak "Balszoje die�o" okaza�o si� nie tak wielkim, bo Saszka Razbojkin dosta� tylko dziesi�� dni karceru... - Trzeba ch�opca jak najpr�dzej wyprawi� z posio�ka - radzi� Pietka dziadowi po zapoznaniu si� ze spraw�. - Razbojkin wy�ga� si�, jak wyjdzie z karceru b�dzie si� m�ci� na ma�ym i jeszcze go zabije, u takiego Saszki wszystko mo�liwe. Ale jak to zrobi�? G�owili si� teraz obaj nad tym problemem dniami i nocami. Krzysztof pod opiek� Maszy na izbie chorych powraca� do si�. - S�aby on jeszcze - m�wi�a Masza - s�abie�ki, ale b�dzie zdr�w nied�ugo. Ch�opiec nabra� zaufania do dziada, kt�ry troszczy� si� o niego, jak o w�asne dziecko. Tote� gdy stary zacz�� z nim m�wi� o ucieczce, s�ucha� go uwa�nie. - A jak mnie z�api�? to co? - pyta�. - Nie z�api�, tak urz�dz�, �e nie domy�l� si�, �e ciebie tu nie ma. Starczy ci czasu na odjechanie dalej, a szuka� ci� tak bardzo nie b�d� - bo� ty dziecko, z przypadku� si� tu dosta�. Za pi�� dni Saszka wychodzi z karceru, jedyni