2135
Szczegóły |
Tytuł |
2135 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2135 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2135 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2135 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Weronika Hort
(Hanka Ordon�wna)
Tu�acze dzieci
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z "Instytutu
Literackiego"
Bejrut 1948
Pisa� W. Cagara
Korekty dokona�y
K. Kopi�ska
i K. Markiewicz
Wst�p
Hanka Ordon�wna by�a
najdelikatniej pi�kn� i
najwszechstronniej utalentowan�
artystk�, jak� spotka�em w
�yciu. Pochodzi�a z tzw. nizin
warszawskich, a mia�a wykwint
zachowania si� i elegancj� nie
do poj�cia dzi�, gdy obowi�zuje
kobiety moda na wulgarno��.
W dobie przedmikrofonowej
wykszta�ci�a sw�j ma�y, niemal
dzieci�cy g�osik i dykcj� tak,
�e jako pie�niarka i aktorka
s�yszalna by�a co do s�owa ze
wszystkich scen. Teksty dla niej
pisali Tuwim, Hemar, Ga�czy�ski,
a muzyk� najlepsi kompozytorzy.
Tego wszystkiego nie zdo�a�y
utrwali� ani marny film, ani
chropawe p�yty �wczesne. Ot...
czarowny motyl, co odlatuje w
g��b wspomnie�, starych ludzi.
Weronika Hort jest pseudonimem
wybranym przez Ordonk�, gdy
oddawa�a do druku w Bejrucie, w
1948 roku sw� ksi��k� "Tu�acze
dzieci" i ba�a si�, �eby jej
tre�� nie wp�dzi�a do wi�zie�
Bezpieki rodziny i przyjaci�
zostawionych w kraju. By�o tak
bowiem, �e Ordon�wna, wojn�
odci�ta w Wilnie, p�niej
wywieziona do jednego z �agr�w
sowieckich, gdy dosta�a si� w
rejony obj�te dzia�alno�ci�
armii gen. Andersa, postawi�a
sobie za cel - wraz z m�em,
Micha�em hr. Tyszkiewiczem -
ratowanie polskich dzieci, kt�re
oderwane od rodzin b��ka�y si� w
poniewierce najci�szej po
wojennych bezkresach ZSRR. Uda�o
si� jej wywie�� ich kilkaset na
Bliski Wsch�d i dalej, gdzie si�
zaj�y sierotami nasze misje.
Ta druga, bohaterska cz��
�ycia Hanki Ordon�wny da�a jej
prochom miejsce w�r�d
najdostojniejszych koleg�w, w
Alei Zas�u�onych cmentarza
Starych Pow�zek w Warszawie.
(Jerzy Waldorff)
Od autorki
T� ksi��k� dedykuj�
Przyjaci�kom moim - Wam - Anno,
Mario i Stefanio, i Wam ma�ym
wiekiem, lecz dojrza�ym
cierpieniem, Tu�aczym dzieciom.
Motto:
�ycie moje zacz�o si� od
przera�enia,@ ojciec m�j umar�
�mierci� syn�w@ OJczyzny,
zamordowany; a matka@ moja
umar�a z bole�ci po nim,@ a jam
by� pogrobowcem.@
* * *
Oto mnie w ko�ysce owion�a
wo� krwi@ ojcowskiej, i wyros�em
z twarz� smutn�@ i
przel�knion�.@
(Juliusz S�owacki
"Anhelli")
Cz�� pierwsza
Dzieje Krzysztofa
Anielka by�o na imi� matce
Krzysztofa, Andrzej ojcu. Oboje
urodzili si� pod zaborem
austriackim, ona we Lwowie, on w
Krakowie. Walka o niepodleg�o��
by�a istot� ich dzieci�stwa,
walka, za kt�r� ich dziadowie,
b�d�cy pod zaborem rosyjskim
pogin�li na syberyjskich
zes�aniach.
Jedn� z pierwszych lekcyj,
danych im przez �ycie, by�o
dzielenie ludzi na Wrog�w i
Swoich. Wolno��, uciele�nion� w
Legionach, przyj�li z
nieprzytomn� rado�ci�. Sw�j,
Swoi i Niepodleg�a, kipia�o
szcz�ciem woko�o. Poj�cie Wr�g,
zatar�o si� po latach wspania�ej
Wolno�ci.
By� rok 1930. Na krakowskich
plantach sta�y drzewa omdla�e z
upa�u. Anielka urodzi�a
Andrzejowi syna, imi� Krzysztof
dano mu na chrzcie.
Pierwszym marzeniem ma�ego
Krzysztofa, gdy zacz��
podrasta�, by�o zosta� Kolumbem.
Jego sensacyjne odkrycia r�nych
zakamark�w w parku Jordana, lub
na plantach, ko�czy�y si�
przetrzepaniem mu przez ojca
sk�ry i obietnic� poprawy ze
strony ch�opca, ale w miar� jak
r�s� pocz�y nudzi� go odkrycia
terytori�w, rozpocz�� prac�
konstruktorsk�, ograniczaj�c si�
na razie do zagl�dania: "co w
�rodku?".
Zagadnienie czym zosta� pom�g�
rozwi�za� Krzysztofowi jego
wujek, lotnik, zabieraj�c go
kiedy� ze sob� na lotnisko.
Ogromne wra�enie wywar� w�wczas
na Krzysztofie zaczarowany �wiat
warsztat�w. Rozgor�czkowane oczy
nie wiedzia�y po prostu na czym
si� d�u�ej zatrzyma�: na
�rubach, drutach, narz�dziach -
czy prawdziwych cz�ciach
samolotu. Wszystko to by�o godne
po��dania i wszystko to
Krzysztof chcia�by mie� na
w�asno��.
Wtedy to postanowi� zosta�
lotnikiem.
Ile guz�w nabi� sobie,
zlatuj�c z krzese�, sto��w,
foteli, jako samolot�w, kt�re
nie chcia�y lata�, trudno
zliczy�. Z pasj� konstruowa� z
pude�ek i szpulek coraz to nowe
modele aeroplan�w. - "B�dzie z
niego pociecha" - m�wili,
kiwaj�c z uznaniem g�owami,
prawdziwi lotnicy - "zdolny
malec" - i pozwalano mu wybiera�
z warsztat�w lotniczych �rubki,
druciki i przer�ne drobiazgi.
Tragiczne fatum polskich
pokole� zburzy�o pogodne
Krzysztofowe dzieci�stwo i nie
da�o mu rozwin�� skrzyde� do
wy�nionych lot�w.
* * *
Wojna we wrze�niu 1939 roku
spad�a na Anielk�, przebywaj�c�
z Krzysztofem u matki swojej we
Lwowie, tak niespodzianie, �e
straci�a po prostu g�ow�.
- Napisz do Andrzeja i czekaj
tutaj na jego odpowied� -
radzi�a matka.
Anielka wi�c pisa�a, ale
odpowiedzi od Andrzeja nie by�o.
Coraz bardziej alarmuj�ce
wiadomo�ci dochodzi�y z frontu.
- Na pewno ju� jest w wojsku -
m�wi�a Anielka.
- Na pewno - potwierdza�a
matka - sied� wi�c tutaj, i nie
ruszaj si� z miejsca, �atwiej
si� tak skomunikujecie.
Po�oga wojenna obj�a wkr�tce
i Lw�w. Na przedmie�ciach
rozgorza�y walki, wszystkie
szpitale zape�ni�y si� rannymi.
Anielka zg�osi�a si� do
Czerwonego Krzy�a, i odt�d
ca�ymi dniami i nocami
przebywa�a przy chorych,
poch�oni�ta prac�. Wiadomo�ci
radiowe by�y coraz bardziej
beznadziejne, a od Andrzeja nie
by�o listu. W ko�cu przyszed�
dzie�, w kt�rym po krwawych
wysi�kach wojska i ludno�ci wr�g
wkroczy� do miasta.
- Uciekajmy! - namawia�a teraz
matka.
- Nie zostawi� rannych -
odpowiada�a Anielka.
- Co z nami b�dzie?
- Co B�g da.
* * *
Pewnej nocy kto� natarczywie
zastuka� do drzwi. Rewizja -
przemkn�o przez g�ow� Anielki
- otworzy�a. Zwali� si� na ni�
jaki� m�czyzna, pod jego
ci�arem straci�a r�wnowag� -
upadli.
- Krew! - krzykn�� Krzysztof.
Babka zatka�a mu usta i
zatrzasn�a drzwi wej�ciowe;
kobiety z trudem podnios�y
zemdlonego i u�o�y�y go na
��ku. Babka pr�dko wysz�a i
wr�ci�a z wod� i �cierk�, i
Krzysztof widzia� jak zmywa�a
�lady krwi na schodach oraz przy
wej�ciu. Robi�a to bardzo cicho.
Anielka opatrywa�a rannego, w
braku banda�y dar�a
prze�cierad�o, m�czyzna powoli
odzyskiwa� przytomno��.
Krzysztofa wypchni�to do
s�siedniego pokoju, sta� tam z
uchem przytkni�tym do dziurki od
klucza i s�ysza� jak co�
szeptali, by� z�y, �e nie m�g�
zrozumie� co.
Nag�y dzwonek u drzwi
zelektryzowa� wszystkich.
Krzysztof wbieg� do pokoju. Na
miejscu, gdzie le�a� m�czyzna,
stercza�a teraz kupa po�cieli i
na niej posadzi�a go Anielka.
- Pami�taj - nikogo tu nie
by�o, i nie ma. Czytaj -
powiedzia�a nakazuj�cym g�osem,
rzucaj�c mu ksi��k�.
Dzwonek szala�, Anielka siad�a
przy stole i zacz�a cerowa�
spodenki, r�ka jej dr�a�a.
- Adkroj! - da� si� s�ysze�
g�os i walenie pi�ci� w drzwi.
Babka otworzy�a je z klucza. W
s�siednim pokoju zadudni�y
ci�kie kroki. Kopni�te drzwi z
trzaskiem rozwar�y si� i w progu
pokoju stan�o czterech ludzi z
rewolwerami.
- Wr�g! - przemkn�o przez
g�ow� Krzysztofa. Wr�g! - a ten,
na kt�rym posadzi�a go matka to
Sw�j - i trzeba go broni�. �eby
tamten tylko nie j�kn��, �eby
nie j�kn�� - my�la� Krzysztof i
w tej chwili zobaczy� utkwione w
siebie czarne, zimne, z�e oczy.
Oczy te �widrowa�y i przeszywa�y
go na wskro�. Mo�e on wie co ja
my�l� - przemkn�o mu
b�yskawic� przez g�ow�. -
Zacz�o go mdli� ze strachu, ba�
si� poruszy�. Z�e oczy
przybli�a�y si� coraz bardziej,
bardziej - a� nagle pociemnia�o
wszystko doko�a i Krzysztof
zemdla�. Gdy si� ockn��,
zobaczy� nad sob� zn�w oczy, ale
tych oczu si� nie ba� - to by�
Sw�j.
Anielka z babk� sta�y teraz na
zmian� przy oknie, obserwuj�c
ulic� i wej�cie do bramy,
przybysz za� opowiada� straszne,
a zarazem ciekawe rzeczy.
Przyszed� z Warszawy, szed� za
granic�. M�wi�, �e pe�no wojska
naszego po lasach, �e przyjdzie
czas, gdy przep�dzimy wroga,
opowiada�, jak ch�opcy w wieku
Krzysztofa dzielnie bronili
Warszawy, rzucaj�c butelki z
benzyn� na czo�gi niemieckie.
* * *
Od dnia, w kt�rym zjawi� si�
nieznajomy, dom ich sta� si� jak
gdyby hotelem - stale kto�
przybywa�, zm�czony i brudny -
a odchodzi� przebrany i zupe�nie
inny. Czasami przybyszowi
wyrasta�a w ci�gu jednego dnia
broda, lub zmienia� si� kolor
w�os�w. Krzysztof nie dziwi� si�
temu i o nic nie pyta� -
wiedzia�, �e to Swoi, i �e nie
wolno nikomu nic o tym m�wi�.
Mija�y miesi�ce, Andrzej dalej
nie dawa� znaku �ycia, Anielka
nie mog�a si� niczego o m�u
dowiedzie�. Bieda zajrza�a do
ich domu, jedzenia by�o coraz
mniej, za to �at na ubranku
Krzysztofa coraz wi�cej.
* * *
Pod piekarni� by�o istne
obozowisko. O trzeciej w nocy
zajmowali ju� ludzie miejsce w
kolejce, przynosz�c ze sob�
sto�ki i krzese�ka. Krzysztof
nienawidzi� tego wyczekiwania,
kt�re nie zawsze dawa�o dobre
wyniki.
Tego dnia, jak co dzie�, sta�
w ogonku po chleb. Dzie� by�
brzydki, deszcz ci�� po twarzy;
szara od b�ota ulica i
przemokli, znu�eni ludzie,
snuj�cy si� po niej, nie
stanowili dla oczu rozrywki.
Tote� Krzysztof nudzi� si� i
g�o�no ziewaj�c tupa� nogami dla
rozgrzewki, rozchlapuj�c b�oto
ku niezadowoleniu s�siad�w.
Jak ludzie si� pozmieniali -
my�la� - dawniej byli mili,
rozmowni, wsp�czuj�cy - teraz
stali si� milcz�cy, �li i
niech�tni. Pragn��, aby Anielka
przysz�a zast�pi� go, chcia�by
ju� pobiec do domu, napi� si�
gor�cej herbaty, zje��
przygotowane �niadanie, rzuci�
si� na ��ko i zatopi� si� w
marzeniach o domu, Andrzeju, o
u�miechni�tej Anielce, wuju
lotniku, plantach w Krakowie i
wszystkich niedawnych,
dzieci�cych przyjemno�ciach,
zapomnie� wreszcie o �ajaniach i
szturcha�cach, jakimi darzono go
w kolejce. A dzi� Anielka, jak
na z�o��, sp�nia si�. Ju� dawno
matka Helenki z przeciwka
przysz�a j� zast�pi�, i "babk�
kulaw�" zamieni� jej syn, a
piekarza zast�pi�a piekarka -
tylko on marznie. Westchn�� i
poczu� si� bardzo pokrzywdzony.
Z zamy�lenia wyrwa� go czyj�
p�acz.
Z bramy s�siedniego domu
wyprowadzono troje dzieci i
wepchni�to do zakrytego
brezentow� bud� ci�arowego
samochodu. Krzysztof
zaintrygowany pobieg� tam. Gdy
m�czyzna, rozmawiaj�cy z
szoferem, odwr�ci� si� -
Krzysztof skamienia�: - Oczy,
oczy - zn�w te straszne, z�e,
�widruj�ce oczy wbi�y si� w
niego. - Wr�g! - przebieg�o mu
przez my�l, w g�owie poczu�
zam�t.
- Chatie� udrat (Chcia�
uciec) - us�ysza� poprzez szum
w uszach.
Kto� chwyci� go wp�, wrzuci�
do auta i Krzysztof znalaz� si�
przy zbitych w gromad�,
przera�onych dzieciach. G�os
uwi�z� mu w krtani, a strach
sparali�owa� ruchy. Do auta
tymczasem wpychano ludzi,
wrzucaj�c za nimi tobo�ki i
walizki, po czym samoch�d
ruszy�.
Krzysztof zacz�� krzycze� z
ca�ych si�, pr�buj�c przebi� si�
do wej�cia poprzez gromad� ludzi
i zwa� wszelakich tobo��w, lecz
silna r�ka pochwyci�a go i
odrzuci�a w k�t. Zemdla�. Gdy
otworzy� oczy, zobaczy�
pochylon� nad sob� blad� twarz
kobiety, na kt�rej r�kach
z�o�on� mia� obola�� g�ow�.
- Jak si� tutaj dosta�e�? -
zapyta�a.
- Kto� mnie wepchn�� do
samochodu.
- Ojcze, trzeba im wyja�ni�,
�e to dziecko nie nale�y do
naszej rodziny, niech go
wypuszcz� - powiedzia�a kobieta.
Stary cz�owiek, do kt�rego
zwr�cone by�y te s�owa, wzruszy�
ramionami.
- Niech ojciec jednak spr�buje
- nalega�a.
- My�lisz, �e to co pomo�e? -
odpowiedzia�. Podszed� jednak do
konwojenta i zacz�� mu t�umaczy�
spraw� Krzysztofa.
- Da, da - uspokaja�
konwojent, kanieczno, je�li on
nie nale�y do waszej rodziny, to
my jego zwolnimy.
- No, widzi ojciec - radowa�a
si� kobieta. - A nie wychod� ju�
z domu sam - m�wi�a g�aszcz�c
g�ow� ch�opca.
Krzysztof patrzy� w jej dobre
oczy, kt�re nie by�y podobne do
oczu Anielki, a jednak zdawa�o
mu si�, �e to Anielka jest przy
nim. Gdy auto stan�o, zerwa�
si� na r�wne nogi.
- Wychod� pr�dko - powiedzia�a
kobieta, pchn�wszy go ku
wyj�ciu.
- Czekaj! - krzykn�� konwojent
- siadaj.
- Ale� - gor�czkowa�a si�
kobieta - on nie nasz, trzeba go
wypu�ci�.
- Pu�cimy - pad�a odpowied� -
ale potem, tymczasem niech
siedzi.
Zn�w wepchni�to par� os�b,
wrzucaj�c za nimi tobo�ki. W
aucie zrobi� si� �cisk,
nowoprzyby�e kobiety p�aka�y.
- Przesta�cie si� mazgai� -
sykn�� m�ody m�czyzna - p�acz
nie pomaga, a tylko rozstraja
nerwy.
Niemowl� w poduszce zacz�o
kwili�, ale matka uspokaja�a je
jak mog�a, ale to nie pomaga�o i
dziecko krzycza�o coraz
g�o�niej. Niemi�a wo� rozesz�a
si� w powietrzu. - Zmie�
pieluszki - radzi�a starsza
kobieta i obie zacz�y rozwija�
niemowl�. Dziecko stoj�ce blisko
nich zwymiotowa�o na czyje�
tobo�ki. Pfuj - splun�� stary
konwojent i podni�s� brezentow�
p�acht� zas�aniaj�c� wej�cie.
�wie�e powietrze wpad�o o�ywczym
pr�dem. Matka winowajcy ociera�a
zarzygany tobo�ek, przepraszaj�c
w�a�ciciela.
- Drobiazg - pad�a odpowied�
- to dopiero pocz�tek.
- Tak, to dopiero pocz�tek - z
westchnieniem powt�rzy� m�ody
cz�owiek.
- Na dworzec nas wioz� -
odezwa� si� kto�, widz�c mijane
znajome budynki.
- Na dworzec - przeszed� szmer
pe�en grozy.
- Wywo��...
- Jezus Maria - krzykn�a
kobieta z niemowl�ciem na r�ku,
rzucaj�c si� do wyj�cia.
- Uchadi! - rykn�� konwojent,
odpychaj�c j� brutalnie.
M�ody m�czyzna przyskoczy� do
niego, konwojent uderzy� go
ku�akiem w twarz, stra� wyj�a
rewolwery i skierowa�a je ku
jad�cym.
- Sidiet' i ma�czat', bo
b�dziemy strzela� - wycedzi�
przez zaci�ni�te z�by starszy z
nich i zapu�ci� wej�ciowy
brezent. M�ody m�czyzna
wyciera� sobie krew p�yn�c� z
ust.
Na dworcu szybko
przeprowadzono ich pod konwojem
przez perony, nie daj�c mo�no�ci
porozumienia si� z kimkolwiek,
po czym zacz�to ich �adowa� do
towarowego wagonu, w kt�rym byli
ju� inni ludzie.
- Jak byd�o - buntowa� si�
m�ody cz�owiek.
- To dopiero pocz�tek -
kiwaj�c g�ow� m�wi� stary
m�czyzna.
- Bo�e, Bo�e i za co? za co? -
p�aka�a kobieta z niemowl�ciem
na r�ku.
Krzysztof by� oniemia�y.
- Panie, panie - wo�a�a
kobieta z dobrymi oczami,
szarpi�c za r�kaw stoj�cego przy
wagonie, starszego rang�
enkawudzist�. * - Tego ch�opca
trzeba wypu�ci�, on nie nale�y
do naszej rodziny - i wysadzi�a
Krzysztofa z wagonu.
Funkcjonariusz N. K. W. D.
(Narodnyj Komisariat
Wnutriennich Die�).
Enkawudzista chwyci� go i
wepchn�� z powrotem.
- Potem, potem to za�atwimy -
m�wi� z dobrotliwym u�miechem -
tymczasem niech jedzie.
- Ale� on nie nasz -
perswadowa�a kobieta.
-Je�li nie nale�y do rodziny
waszej, tak my jego odpustim -
zapewnia� j� uprzejmie.
- Ale kiedy?
- P�niej - odpowiedzia�
enkawudzista i odszed� do innych
wagon�w.
Zrobi� si� ruch na peronie,
zatrza�ni�to drzwi, poci�g
ruszy�. Krzysztof z
nieprzytomnej rozpaczy zacz��
krzycze� i bi� g�ow� o �cian� -
ledwie go oderwano.
Poci�g, kt�rym jechali, min��
wiele stacyj, na �adnej z nich
Krzysztofa nie wypuszczono,
jecha� dalej, zwi�zany dziwnym
przeznaczeniem losu z obcymi
sobie lud�mi. W wagonie by�o
czterdzie�ci os�b: dzieci,
starc�w, kobiet i m�czyzn.
Porozk�adane na ziemi bety nie
dawa�y swobody poruszania si�,
ludzie, karmieni solon� ryb� i
wod� z ka�u�, chorowali na
�o��dki. Rura wychodowa,
umieszczona w rogu wagonu, zia�a
obrzydliwym fetorem. Na stacjach
spotykali takie same poci�gi,
przepe�nione wywo�onymi
Polakami, z niekt�rych
dolatywa�y bu�czuczne lub
religijne �piewy, z innych
narzekania lub p�acz. Twarze
ludzkie, widziane przez kraty
okienek, by�y obro�ni�te i
chorobliwie blade.
- Sk�d was wywie�li? - pada�y
zawsze te same pytania. Nieraz
mo�na by�o dos�ysze� lub rzuci�
odpowied�, ale przewa�nie
konwojenci z krzykiem odp�dzali
rozmawiaj�cych od okien i s�owa
gin�y w przestrzeni.
Krzysztof niezmordowanie
wykrzykiwa� na ka�dej stacji
imi� ojca, matki, lub swoje, ale
nikt nie odpowiada� na jego
wezwanie. Kurczowo uczepi� si�
my�li, �e je�eli Andrzej zgin��
dla nich, tak samo tajemniczo,
jak on dla Anielki i babki, to
na pewno b�dzie nie gdzie
indziej, tylko tutaj, i �e
pewnego dnia odnajdzie go. We
wszystkich jego marzeniach
dominowa� teraz ojciec,
natomiast pojawiaj�ce si� my�li
o matce i domu pr�dko odsuwa� od
siebie, ba� si� p�aka�, wychud�
i os�ab�. Sw�dzenie sk�ry nie
dawa�o mu spa� po nocach, wszy
gryz�y go okropnie.
W wagonie by�o wiele chorych
dzieci. Na ka�dej stacji
domagano si� doktora, ale
bezskutecznie. Niemowl�, kt�re
chorowa�o przez ca�y tydzie� na
rozwolnienie, z��k�o i wysch�o
- dwoje wi�kszych dzieci
majaczy�o w silnej gor�czce.
Starsi nerwowo kr�cili si� po
w�skim przej�ciu, prowadz�cym do
rury wychodowej lub siedzieli
nieruchomo, bezradni i bezsilni.
Kt�rej� nocy niemowl� umar�o. Na
najbli�szej stacji m�czy�ni
zacz�li wali� w drzwi i
krzycze�, �e dziecko umar�o.
Otworzono. - Na dworze by�o
ciemno, kto� latark� o�wietli�
wn�trze tiep�uszki. Po chwili
przyniesiono nosze, zabrano
trupka i dwoje chorych dzieci.
Matki rzuci�y si� za nimi, nie
puszczono ich jednak.
- Ode�lemy wam dzieci, gdy
wyzdrowiej� - zapewniali
enkawudzi�ci, zamykaj�c drzwi
wagonu.
Nie mog�c przebole� straty,
matki wy�y, jak zwierz�ta. Ka�dy
nast�pny dzie� podr�y stawa�
si� coraz trudniejszy do
wytrzymania. Matka niemowl�cia,
zrobiwszy lalk� z ga�gank�w,
tuli�a j� do piersi i karmi�a
szmacian� kuk��, jak �ywe
dziecko, �piewaj�c
rozdzieraj�cym g�osem ko�ysanki.
Zwariowa�a.
Droga nie ko�czy�a si� -
Krzysztof straci� ju� rachub�
dni, cierpia� na zawroty g�owy i
md�o�ci. Czasami zdawa�o mu si�,
�e wn�trzno�ci wylec� mu
gard�em. Le�a� bezw�adny,
rozpalony gor�czk�.
W Akmoli�sku drzwi otworzy�y
si�. - Sobirajtie� s wieszczami
(Zbierajcie si� z rzeczami) -
zakomenderowano.
Krzysztofa odes�ano do
szpitala.
- Tyfus - orzek�a lekarka.
Ci�ka jak z o�owiu g�owa
bola�a go do utraty
przytomno�ci, zdawa�o mu si�, �e
Anielka w bia�ym fartuchu
pochyla si� nad nim. Dlaczego
ona m�wi do mnie po rosyjsku? -
dziwi� si� Krzysztof. - Czemu
nie nazwie nigdy po imieniu, nie
po�o�y pieszczotliwie r�ki na
bol�cej g�owie? - Mo�e gniewa
si�, �e tak p�no wr�ci�?... By�
na B�oniach z Andrzejem - s� tam
ju� karuzele, kolejki,
strzelnice i stragany z
obwarzankami. By�o bardzo
gor�co, Andrzej kupi� lod�w,
zimnych lod�w... Tylko z tej
karuzeli mdli go bardzo i boli
g�owa. Lody by�y zimne... tak
zimne, jak r�ce Anielki, kt�re
teraz po�o�y�a mu na g�owie...
Ach, co za ulga... ju� lepiej...
l�ej... Mo�na nawet otworzy�
oczy... i podnie�� ci�kie
powieki. Oczy... oczy... nad nim
czyje� oczy... "Pami�taj, nikogo
nie by�o i nie ma". - Wr�g...
wr�g... A gdzie Anielka? -
"Pami�taj, nikogo nie by�o i nie
ma. - Pami�taj..."
Min�y dwa miesi�ce, silny
organizm zwyci�y� chorob�;
Krzysztof wyzdrowia�. By�
wprawdzie jeszcze s�aby, ale w
szpitalu brak�o miejsc i chorzy
le�eli nawet w korytarzach, na
go�ej pod�odze, a nowi
nadp�ywali masami. Wypisano go
wi�c, daj�c skierowanie na
posio�ek (osiedle) "Razdolnyj
27" w p�nocno_kazachsta�skiej
ob�asti (okr�g). Tam zes�ana
by�a rodzina, z kt�r� jecha� ze
Lwowa. Krzysztof cieszy� si�, �e
na posio�ku zobaczy znajome
twarze, z kt�rymi si� z�y� we
wsp�lnym nieszcz�ciu.
Dosta� na drog� watowane
spodnie, gdy� jego dawne
rozlecia�y si� w dezynfektorze,
i fufajk� w zamian za paletko,
kt�re gdzie� zagin�o, oraz na
g�ow� he�m z szarego filcu, z
d�ugimi uszami, jak u
kokerspaniela, zabawnego pieska
kuzynki Irki. He�m mia� na
czubku �mieszny szpic, podobny
do piorunochrona i Krzysztof
zaprzyja�ni� si� z tym
dziwacznym nakryciem g�owy. Ach,
zazdro�ciliby mu go r�wie�nicy
w Krakowie i na pewno
okrzykn�liby go zaraz wodzem
plemienia Siuks�w.
Gorzej ni� potyfusowe zawroty
g�owy, dokucza� mu g��d, niczym
nie daj�cy si� nasyci�. Z
miejscowego urz�du N. K. W. D.,
gdzie dosta� na drog� tak zwany
"pajok" * w postaci chleba i
suszonej ryby, zabra�o go
ci�arowe auto, jad�ce na
posio�ek Razdolnyj. Gdy tylko
samoch�d ruszy�, Krzysztof
zabra� si� do jedzenia i
ca�odzienny pajok zmi�t� w
niespe�na godzin�. Pociemnia�o
mu troch� w oczach i uczu�
senno��, u�o�y� si� wi�c
jak najwygodniej pomi�dzy
skrzyniami, ale auto na wybojach
podrzuca�o okropnie i ju� gdy
mia� zasn��, jedna ze skrzy� o
ma�o nie przygniot�a go -
siedzia� wi�c skulony i czuwa�.
Droga wiod�ca przez
niezaludnione i stepowe okolice
nie interesowa�a go, a kirgizcy
robotnicy, jad�cy z nim w t�
sam� podr�, nie zwracali na
niego uwagi.
Przydzia� �ywno�ciowy.
Solona ryba, kt�rej du�o
zjad�, dawa�a mu si� we znaki,
poczu� pragnienie, nie�mia�o
wi�c zwr�ci� si� jak umia� do
jednego z robotnik�w o wod�.
- Poczekaj - odpowiedzia�
robotnik.
Krzysztof czeka�, ale
pragnienie narasta�o i
wyschni�te usta domaga�y si�
wody.
- Pi� - prosi� zn�w robotnika.
- Poczekaj - pad�a zn�w
odpowied�.
Krzysztof by� bliski p�aczu,
czu�, �e j�zyk ko�czeje mu w
ustach, boli krta�, p�kaj�
wargi. - Nie wytrzymam, nie
wytrzymam - pi�, wody...
rozp�aka� si�.
Robotnik podrapa� si� w g�ow�
z zak�opotaniem, strzykn�� �lin�
przez zaci�ni�te z�by i zapyta�
szofera:
- Masz wod�?
- Mam.
- To daj.
- Po co?
- Ma�y chce pi�, a� p�acze.
Szofer poda� przez okienko
butelk� z m�tn� wod�, Krzysztof
�apczywie rzuci� si� na ni� i
pi�, pi�, zach�ystuj�c si�
przy tym z szybko�ci.
Jechali ju� p� dnia,
syberyjski klimat dawa� si�
porz�dnie we znaki. Nogi i r�ce
Krzysztofa marz�y a� do b�lu,
tupa� nogami, bij�c r�wnocze�nie
r�kami po plecach dla
rozgrzewki, jak to robili zim�
doro�karze w Krakowie, ale s�ab�
pr�dko i zimno opanowywa�o go ze
zdwojon� si��. G��d i pragnienie
dope�nia�y z�ego samopoczucia.
Droga ci�gn�a si� bez ko�ca.
Wreszcie z pustkowi wynurzy�y
si� ogrodzone budynki.
- Razdolnyj - z ulg� pomy�la�
Krzysztof. Samoch�d zatrzyma�
si� w�r�d prymitywnych,
lepionych z gliny, lub
drewnianych zabudowa�.
Krzysztofa odprowadzono do
komendanta, kt�ry przyjrza� mu
si� spod przymru�onych powiek:
- Ty ze szpitala? - wycedzi�,
przegl�daj�c jego papiery.
- Tak -odpowiedzia� zal�kniony
Krzysztof.
- A jak trafi�e� do
Akmoli�ska?
Krzysztof zacz�� opowiada�
swoj� smutn� histori� �amanym,
polsko_rosyjskim j�zykiem,
kt�rego nauczy� si� w czasie
pobytu w szpitalu. Pod wp�ywem
ciep�a w pokoju, nogi i r�ce
zacz�y nabrzmiewa� i piec
okropnie. Komendant, rozparty w
fotelu, wypytywa� go do��
drobiazgowo, Krzysztofowi
pl�ta�y si� odpowiedzi - w
g�owie mia� pustk�. M�czy�o go
pragnienie snu. Ciep�o os�abia�o
go coraz bardziej - chcia�by
po�o�y� si� byle gdzie i zasn��.
Oznajmienie komendanta, �e
napisze w jego sprawie do
"naczalstwa" i �e rodzina, z
kt�r� jecha�, przeniesiona jest
do innego posio�ka, nie przej�o
go. Zosta� sam, w�r�d obcych; na
razie by�o to mu oboj�tne.
Ucieszy� si�, gdy indagacja by�a
sko�czona.
Barak Nr 3 mia� by� jego
domem, jak si� do niego
docz�apa� - nie wiedzia�. Sta�
teraz na �rodku budynku,
pomi�dzy dwoma rz�dami
pi�trowych prycz, i rozgl�da�
si� za miejscem, gdzie by pa�� i
zasn��.
Z k�ta, spod stosu ga�gan�w
wychyli�a si� siwa, rozczochrana
g�owa. Rybie, m�tne oczy z
zaciekawieniem spojrza�y na
niego.
- A ty szto? - zapyta�.
Krzysztof czu�, �e jeszcze
chwila a padnie ze zm�czenia,
�zy nap�yn�y mu do oczu.
- Miejsce - wyszepta�. A gdy
tamten, wpatruj�c si� w niego
bezustannie, nie dawa� �adnej
odpowiedzi, powt�rzy� niemal
b�agalnie:
- Miejsce - �eby si� po�o�y�.
- Sk�d tutaj przyby�e�?
- Z Polski.
- Z Polski? - powt�rzy�
starzec i pokiwa� g�ow� - nie
wiadomo, dziwi� si�, czy
wspomina� co� - wreszcie wsta�
i wskaza� ch�opcu wolne miejsce
na narach pod oknem. Krzysztof
wdrapa� si� na nie, nie
zwr�ciwszy uwagi na to, �e z
okna przez wybite szyby
przera�liwie wieje. Go�e deski,
na kt�rych m�g� si� wyci�gn�� i
zasn��, wyda�y mu si�
najwspanialszym pos�aniem,
pod�o�y� wi�c sobie r�k� pod
g�ow�, zwin�� si� w k��bek,
pomaca� jeszcze szpic na he�mie,
u�miechn�� si� i... usn��.
Starzec czas jaki� ws�uchiwa�
si� w miarowy oddech ch�opca,
potem wyszuka� z kupy ga�gan�w
stary worek, z kt�rym podszed�
cicho i nakry� go nim
troskliwie.
- Biedaczek - szepn�y
bezz�bne usta, a w
galaretowatych oczach zaszkli�y
si� �zy. Polak, Polak - powtarza�
raz po raz.
Wr�ci� na swoje miejsce,
siad�, a raczej wch�on�a go w
siebie kupa ga�gan�w. Wyj��
chleb i n� i w zamy�leniu
pocz�� �u� odkrajane kawa�eczki
razowca, od czasu do czasu
wzdychaj�c, gdy Krzysztof rzuca�
si� niespokojnie przez sen.
Najad�szy si�, wsun�� pod
ga�gany niedoko�czony chleb,
wsta� i wyszed� z baraku.
Krzysztofa zbudzi� g��d,
okropny, ss�cy g��d, kt�rego nie
mia� czym zaspokoi�. Nie
wiedzia� czy w og�le dostanie
co� do jedzenia - komendant
powiedzia� mu tylko, �e za
tydzie� ma i�� do roboty przy
"samonach", czy jak tam si� to
zaj�cie nazywa�o. Mo�e wtedy
dopiero dadz� mu "pajok" lub
pieni�dze? Ale co robi� teraz?
Kiszki gra�y mu marsza, usiad�
wi�c na narach i rozejrza� si�
doko�a.
Barak by� pusty, Krzysztof
mia� jednak nadziej�, �e pod
kup� ga�gan�w �pi rozczochrany
dziad, kt�ry mo�e go jako�
nakarmi.
- Dziadku? - zawo�a� - nikt
nie odpowiedzia�.
- Dziadku - powt�rzy�
g�o�niej... Cisza.
- Mocno �pi - podejd� i zbudz�
go. - Wstaj�c spostrzeg� worek,
kt�rym by� przykryty. - Pewnie
stary da� - pomy�la�, i z otuch�
podszed� do k�ta baraku.
Odchyli� ga�gany - dziada nie
by�o, lecz na jego miejscu le�a�
chleb, upragniony chleb. Chwyci�
go i uciek� na swoje nary.
Zacz�� chciwie je��, chocia�
dzieci�ce jego sumienie
nakazywa�o mu chleb od�o�y� na
miejsce. - Jak dziad przyjdzie,
to mu powiem - rozumowa�,
pr�buj�c rozgrzeszy� sw�j
niepok�j.
Powoli zacz�li nadchodzi� do
baraku ludzie, zm�czeni i
oboj�tni, post�kuj�c rzucali si�
na swoje pos�anie. Jedni od razu
uk�adali si� do snu, inni
odwijali cuchn�ce onuce i
ogl�dali obola�e, w ranach z
odmro�enia nogi, jeszcze inni z
t�pym wyrazem twarzy dojadali
pozosta�e z porcji dziennej
resztki chleba.
Wr�ci� dziad. Krzysztofowi
serce zacz�o gwa�townie bi� -
chcia� zerwa� si�, ale wstyd
trzyma� go na miejscu. - Jak tu
przyzna� si� przy tylu ludziach
do tego co zrobi�? Jutro, gdy
nikogo nie b�dzie, powie
dziadowi - tak postanowi� i
obserwowa� z niepokojem starego.
Dziad uk�adaj�c si� do snu,
przetrz�sn�� ga�gany, szukaj�c
chleba, a mo�e Krzysztofowi si�
tak zdawa�o, bo stary po chwili
po�o�y� si� i nakrywszy si�
ga�ganami usn��.
Barak Nr 3 by� przepe�niony,
potr�jne kondygnacje nar ugina�y
si� i trzeszcza�y pod zwalonymi
na nich cia�ami. Ludzie le�eli i
na pod�odze. K��tnie powstawa�y
o ka�dy kawa�ek wolnej
przestrzeni. Ci�kie chrapania
rozlega�y si� na dobre w baraku,
a Krzysztof wci�� jeszcze
przewraca� si� z boku na bok. -
Mo�e dziad zapomnia� o chlebie?
- pociesza� si�. To by�oby
najlepiej. Obieca� sobie, �e jak
dostanie sw�j chleb, pod�o�y go
zaraz staremu. Ta decyzja
uspokoi�a go. Nakry� si� workiem
i wkr�tce te� zasn��.
Gdy zbudzi� si�, by�o jeszcze
prawie ciemno, w baraku jednak
panowa� ruch. Ludzie ziewali,
kl�li, przeci�gali si�, nie myci
szli po chleb. Krzysztof poszed�
z nimi, dosta� 400 gram�w
razowca i kubek ��tawej cieczy,
kt�r� nazywano kaw�.
W po�udnie miska zupy rybnej,
gotowanej na o�ciach, a wiecz�r
trzy �y�ki kaszy mia�y stanowi�
jego ca�odzienny posi�ek. S�ona
zupa powi�ksza�a apetyt, a sk�pa
porcja chleba nie mog�a nasyci�
g�odu, kt�ry m�czy� ch�opca
bezustannie.
Z nud�w i dla zabicia czasu
Krzysztof zacz�� wa��sa� si� po
posio�ku. Sta�y tu wsz�dzie
bli�niacze baraki, na progach
kt�rych siedzia�y dzieci,
opatulone w szmaty. Rodzice
wyszli do pracy. Kobiety rzuca�y
naw�z i glin�, polewaj�c t�
mieszanin� wod�; wo�y chodz�ce
w k�ko, ubija�y j� nogami, ubit�
mas� m�czy�ni narzucali
�opatami na taczki i odwozili do
suszarni "samon�w". W ruchach
robotnik�w wida� by�o zm�czenie,
praca musia�a by� ci�ka...
- Jak ja podo�am temu? - ze
strachem my�la� Krzysztof.
Pi�ty dzie� od jego przyjazdu
na posio�ek "Razdolnyj 27"
dobiega� ko�ca. Jak co dzie� w
przyst�pie g�odu, zarzekaj�c
si�, �e to ju� po raz ostatni,
Krzysztof wyczekiwa� chwili,
kiedy dziad wyjdzie z baraku, a
on zostanie sam i wyci�gnie spod
jego ga�gan�w chleb, kt�rym si�
naje i u�mierzy cho� na par�
godzin g��d.
Tego dnia chleba w �achmanach
nie znalaz�. Co robi�? - zacz��
rozgl�da� si� po narach. - Mo�e
by poszuka� u innych? -
pomy�la�. Chocia� wstydzi� si�
tego i ba� si� troch�, g��d
jednak zwyci�y� i Krzysztof
zacz�� obchodzi� nary, myszkuj�c
pod le��cymi na nich
�achmanami. Nic... nic... i
nic... Ju� chcia� przesta�,
zniech�cony niepowodzeniem, gdy
nowy skurcz w �o��dku doda� mu
bod�ca. Wdrapa� si� wi�c na
najwy�sz� kondygnacj� i tam
szuka�. - Czy�by i tu niczego
nie by�o? - R�ce jego wreszcie
natrafi�y na bochen chleba,
ukryty pod �achmanami. Chwyci�
go.
W tym momencie drzwi baraku
otworzy�y si� i wszed� barczysty
m�czyzna, kt�ry widz�c
myszkuj�cego ko�o swego pos�ania
ch�opca, rykn�� przekle�stwo i
rozpocz�� pogo� za Krzysztofem.
Dopad� go �atwo, wydar� chleb i
zacz�� bi�. Razem z uderzeniami,
kt�re spada�y na g�ow�, plecy i
boki ch�opca, la� si� potok
najohydniejszych wyzwisk. Malec
krzycza�... p�aka�... prosi�...
nie pomaga�o. Olbrzym bi� i bi�.
Rzuci� p�przytomne dziecko na
ziemi� i kopa� je w pasji.
By�by chyba go zabi�, gdyby
nie dziad, kt�ry zjawi� si� w
baraku i zobaczywszy od progu co
si� dzieje, przyskoczy� i
zas�oni� sob� Krzysztofa.
- Saszka, ty s uma saszo�?
(czy� ty zwariowa�?) - krzykn��
do olbrzyma.
- To z�odziej - pieni� si�
Sasza - ukrad� mi chleb!
Dziad przeci�gn�� na swoje
pos�anie okrwawionego malca.
- To z�odziej, czego go
bronisz? - krzycza� czerwony z
pasji olbrzym.
- Gdzie tam z�odziej, to
dziecko przecie. G�odny by�, nie
wiedzia� co robi. A ty� nie
krad� chleba, co?
Sasz� nastraszy� widok krwi,
kt�ra zalewa�a twarz ch�opca, i
obawiaj�c si� kary, kt�ra
mog�aby go za pobicie dziecka
spotka�, postanowi� uprzedzi�
wypadki i oskar�y� malca.
- Id� do komendanta, naucz�
tego szczeniaka co to kra��
cudzy chleb - odgra�a� si�.
Dziad chwyci� Sasz� za
fufajk�.
- Nie p�jdziesz - wo�a� -
opami�taj si�, ma�y nie
przetrzyma karceru.
- Niech zdechnie! - rykn��
Saszka, odtr�caj�c z ca�ych si�
dziada, i kln�c wybieg�, jak
huragan.
- Zbiesi� si�, zbiesi�! -
mrukn�� stary, podnosz�c si� z
ziemi. Popatrzy� z lito�ci� na
Krzysztofa, ch�opak by�
nieprzytomny, twarz jego
przedstawia�a sin�, nieforemn�
bry��. - Za kradzie� wsadz�
malca do karceru - my�la�.
Stan�a mu przed oczyma ciemnica
ociekaj�ca wod�, zimna, pe�na
zaduchu i ple�ni. - Nie
przetrzyma, nie przetrzyma -
powtarza� sobie w duchu.
Doro�li, silni ludzie wracali
stamt�d jak szmaty, a co dopiero
ten wymizerowany ch�opczyna. -
Swo�ocz! - zakl��. I za co? za
jakie przewiny zes�ali takie
dziecko do karnego posio�ka? Co
ono mog�o zrobi�? Polak! - to
wszystko, to wystarczy. A za c�
on sam siedzi od dziesi�ciu lat
tutaj? Urodzi� si� nawet na
zes�aniu, a ojciec jego skona�,
pracuj�c w kopalniach na
Sybirze. - Polak! Wiadomo,
wystarczy... i �zy strug�
pop�yn�y po starej, bruzdami
pooranej twarzy. Okry�
Krzysztofa najlepszymi szmatami
ze swego pos�ania. Co robi�? co
robi�? P�aczem niewiele wsk�ram
- pomy�la� - dzia�a� trzeba i
to szybko, by wyprzedzi� Saszk�,
inaczej ch�opak stracony. Pomys�
jaki� za�wita� mu w g�owie,
wybieg� z baraku z tak�
szybko�ci�, jakby go nie jego
stare, schorowane nogi nios�y,
lecz m�ode, zdrowe...
dawniejsze.
Maszka z sanitatdie�a *
spojrzawszy na dziada, nie
w�tpi�a ani na chwil�, �e sta�o
si� co� wa�nego. Pos�usznie, jak
prosi�, pos�a�a nosze po ch�opca
i obieca�a opiekowa� si� nim,
dop�ki stary nie wr�ci od
komendanta.
Oddzia� sanitarny.
W dziesi�� minut przeby� dziad
przestrze� dziel�c� go od
budynku kancelaryjnego, na kt�r�
normalnie potrzebowa� p�
godziny. Gdy dobieg�, zajrza�
przezornie przez okno poczekalni
i odetchn�� z ulg�. Saszka
siedzia� na �awce, mn�c
niespokojnie czapk�, kt�r�
trzyma� w r�ku.
- Zawzi�� si� - pomy�la�
stary, i skierowa� si� pr�dko do
g��wnego wej�cia, przy kt�rym
czuwa� przyjaciel jego, wo�ny i
sekretarz w jednej osobie.
- Pietka, ja k'naczalniku -
oznajmi� od drzwi.
Wo�ny wyba�uszy� na niego
oczy. Zdziwi�a go energia i
zmieniona twarz przyjaciela.
- A w jakiej sprawie? Rzuci�
stereotypowe pytanie, aby tylko
co� powiedzie�.
Stary zbli�y� si� do niego i
szepn�� mu do ucha jak m�g�
najciszej: "Spisek".
Pietka a� przysiad� z
wra�enia, mrugaj�c nies�ychanie
szybko zaczerwienionymi
powiekami.
- Co m�wisz? - wybe�kota�
wreszcie - Kto? Gdzie?
Opowiadaj! - prosi� chwytaj�c
przyjaciela za r�k�.
- Najpierw komendantowi, a
potem tobie - dro�y� si� stary.
- Zapytam komendanta czy ci�
przyjmie - zgodzi� si� Pietka i
znikn�� w korytarzu, prowadz�cym
do kancelarii.
- Mo�e Saszka ju� jest u
komendanta - denerwowa� si�
dziad - to by�oby �le, sprawa
by�aby przegrana, komendant
bowiem nie lubi� cofa� raz
wydanego rozkazu. Pytaj�co i z
niepokojem popatrzy� na
wracaj�cego Pietk�.
- Naczelnik jest zaj�ty -
m�wi� Pietka.
Staremu przesta�o bi� serce.
- Ale... ty w wa�nej sprawie -
wi�c ciebie przyjmie.
Otucha wst�pi�a w dziada,
wierzy�, �e gdy raz stanie przed
obliczem komendanta potrafi
wygra� spraw� Krzysztofa. �mia�o
nacisn�� klamk� i wszed� do
pokoju. D�ugo sta� przed
biurkiem, chrz�kaj�c i szurgaj�c
nogami dla dania zna� o sobie,
zanim komendant podni�s� g�ow�
znad akt�w i spojrza� na niego.
Stary zna� komandirski spos�b -
zna� go, a za ka�dym razem, gdy
zatrzyma�o si� na nim spojrzenie
oczu naczelnika, zimnych,
stalowych, przeszywaj�cych na
wylot - ba� si�, wyprowadza�o go
ono z r�wnowagi, m�ci�o my�l,
klinem wbija�o si� w �wiadomo��
i powodowa�o depresj�, w kt�rej
�atwo by�o przyzna� si� do win,
nawet nigdy niepope�nionych.
Komendant zna� si�� swego
wzroku i cz�sto jej u�ywa�,
bawi�c si� niepokojem ofiary. No
i nie jeden ju� sukces osi�gn��
przy �ledztwie w ten spos�b,
zarabiaj�c na pochwa��
prze�o�onych.
- Nu szto? - zapyta� wreszcie
starego.
- Spisek - odpar� dziad i
czeka� na efekt wywo�any tym
s�owem.
Ani jeden musku� nie drgn�� w
twarzy naczelnika. Niedbale
zacz�� przegl�da� jakie� papiery
le��ce na biurku.
- Czort - pomy�la� stary i
milcza� tak�e. Zapanowa�a d�uga
cisza.
- Opowiadaj - znudzonym,
beznami�tnym g�osem odezwa� si�
wreszcie komendant i zabra� si�
do pisania.
Stary nie da� si� stropi�.
- Saszka - zacz�� opowiadanie,
staraj�c si� dostosowa� do
beznami�tnego tonu naczelnika
- Saszka Razbojkin namawia�
malca z baraku Nr 3 do wsp�lnej
ucieczki.
Cisza... Naczelnik zacz��
d�uba� paznokciem w z�bach,
przerywaj�c pisanie.
- Razbojkin kaza� ch�opcu,
�eby na drog� nakra�� chleba i
papieros�w u innych wi�ni�w i
zanie�� tajny list...
Prawy k�cik komandirskich
w�skich ust drgn��. Ucieczka
wi�nia z karnego posio�ka
Razdolnyj 27, znaczy�a koniec,
koniec kariery.
- Moja wygrana - pomy�la�
dziad - trafi�em.
P� godziny opowiada� o
przebiegu wydarze� po��czonych z
wykryciem spisku, zmy�laj�c
barwnie wszystkie niezb�dne
szczeg�y.
- Gdzie Saszka teraz? -
zapyta� naczelnik.
- Czeka tutaj. Chce oskar�y�
przed Towarzyszem Komendantem
ma�ego o kradzie� chleba, my�li,
�e w ten spos�b sprawa si� nie
wyda, bo smarkaczowi wierzy� nie
b�d�, ale ja sam s�ysza�em jak
on ch�opca namawia�... - ko�czy�
zeznania stary.
K�ciki ust naczelnika drga�y
coraz cz�ciej. Na ��danie
starego wyda� "sprawk�", *
potrzebn� by Krzysztofa umie�ci�
na izbie chorych i zapewni� mu
lepsze po�ywienie.
Zarz�dzenie.
Dziad po wyj�ciu z urz�dowego
pokoju machn�� zdobytym papierem
przed oczyma Pietki i nie m�wi�c
ani s�owa, pokusztyka� szybko w
stron� sanitoddie�a.
- S'uma saszo�, s'uma saszo� -
mamrota� Pietka, ale nie mia�
czasu zastanawia� si� dalej nad
zachowaniem si� przyjaciela, bo
ostry i dono�ny g�os naczelnika
wzywa� go do siebie.
- Ho ho, balszoje die�o -
zawyrokowa� Pietka, znaj�cy si�
na intonacjach szefa - i ruszy�
do kancelarii.
Jednak "Balszoje die�o"
okaza�o si� nie tak wielkim, bo
Saszka Razbojkin dosta� tylko
dziesi�� dni karceru...
- Trzeba ch�opca jak najpr�dzej
wyprawi� z posio�ka - radzi�
Pietka dziadowi po zapoznaniu
si� ze spraw�. - Razbojkin
wy�ga� si�, jak wyjdzie z
karceru b�dzie si� m�ci� na
ma�ym i jeszcze go zabije, u
takiego Saszki wszystko mo�liwe.
Ale jak to zrobi�?
G�owili si� teraz obaj nad tym
problemem dniami i nocami.
Krzysztof pod opiek� Maszy na
izbie chorych powraca� do si�.
- S�aby on jeszcze - m�wi�a
Masza - s�abie�ki, ale b�dzie
zdr�w nied�ugo.
Ch�opiec nabra� zaufania do
dziada, kt�ry troszczy� si� o
niego, jak o w�asne dziecko.
Tote� gdy stary zacz�� z nim
m�wi� o ucieczce, s�ucha� go
uwa�nie.
- A jak mnie z�api�? to co? -
pyta�.
- Nie z�api�, tak urz�dz�, �e
nie domy�l� si�, �e ciebie tu
nie ma. Starczy ci czasu na
odjechanie dalej, a szuka� ci�
tak bardzo nie b�d� - bo� ty
dziecko, z przypadku� si� tu
dosta�. Za pi�� dni Saszka
wychodzi z karceru, jedyni