12091

Szczegóły
Tytuł 12091
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12091 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12091 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12091 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Katarzyna Boruń Muzeum automatów Poeci Miasta patrzą z najwyższej jego wieży Lżej nam będzie, więc lżej nam będzie, gdy będziemy, miast mówić prosto, piętrzyć metafory, owijać język w puch poezji biały. To miasto, co sprzedaje siebie za fałszywą przyjaźń, za słowa i za gesty kupców czy rajfurek, zamknęło mnie jak książkę znów nie doczytaną, przyniosło aby oddać rzece. A potem zwróciło sobie niczyjej i złemu brzegowi. Spójrz na mieszkańców dawno porzuconych na pastwę bramom jego i cmentarzom. Nie różnimy się niczym. Dom nasz — ciemną strugą na obrusy herbata rozlana i serce przeszyte igłą maszyny Singera. Jak noworodki w klasztornych szafkach podrzutków kręcimy się bez końca. 4 I Pozostaje wiara w antyk. 5 Bić Penelopę Nie ma głupich. Po tygodniu całun jest gotów. Penelopa prostuje krzyż, ziewa, podnosi kołnierz płaszcza i wychodzi. Teść mierzy płótno przed lustrem. Odys wyczuwa sprawę i zaraz wraca. A tu siedem dni wystarczy by zapomnieć. Parę lat po Neronie To lepkie ciepło, które się rozlewa wokół mojego serca — tak niewiele znaczy, a jednak znów odsuwam firankę i skaczę prosto w twoje ramiona — przejrzałego chłopca. Choć jeszcze palą się pod powiekami kapłani grzesznych świątyń pod gorącym niebem (spójrz, jeden z nich podciąga kolana pod brodę, w fotelu, z nosem w książce, patrz, już kartki płoną) chwilowo trzymam cię za rękę, więc nie mogę, chociaż tak mnie namawiasz, zajrzeć mu przez ramię. Zresztą ostrożnie z kapłanami. Kłamią. (Poślinił palec i już odwraca spopielała stronę) . Jak wolisz — trzymam Cię za rękę, więc nie mogę chwilowo zajrzeć Mu przez ramię. Albo jak wolisz — chwilowo trzymam Go za rękę, więc nie mogę na razie zajrzeć Ci przez ramię. Kapłani kłamią. Nawet podczas orgii. Kapłani kłamią, rozsypał się papier, palce sczerniały, lecz pod powiekami jeszcze płoną świątynie a marmur się topi. Trzymam za rękę Twe zwęglone zwłoki, już nie odróżnić dłoni od okładki. Pod osmaloną ścianą płacze przejrzały chłopiec, wodzi palcem w szczelinie pękniętej kolumny. Otrzepuję ręce z popiołu, łzy ocieram żywe. Pod powiekami dogasają świątynie. 7 Powolny rozkład imperium Król tyje i tężeje, wrasta w tron powoli, Król rośnie w sobie. Fraucymer drży z podniecenia, stąpa na paluszkach. Król rozpływa się. Koty mruczą służalczo. Król rzucił palenie i ostatniego kochanka. Pisze krótki list. Dożywotnia frejlina o zamarłych oczach końcami palców podgląda krój liter, czy nie nazbyt czuły. Egzorcysta Na zdrożnych zdjęciach w kolorze herbaty pończochy czarne z gumką nad kolanem, ciało ścięte gorsetem aż potnieją dłonie, na zdrożnych zdjęciach brązowawa mgiełka ściska dookoła uda zdrożone i sine powieki z cieniem ufności w rozkosz. Herbata jest słaba. Chłopcy w krzywo z pośpiechu dopiętych mundurkach piją gorzki napar i jeszcze wierzą w rozkosz na złość profesorom. Ten w okularach mówi rozkładając ręce i notuje w dzienniczku, że próg przekroczony. A to tylko linia narysowana kredą na chodniku. W porze herbaty grają w klasy dziewczynki w różowych sukienkach, w podskoku wśród szelestu koronek mruga oko diabła. 9 Muzeum Automatów Ta, która tańczy samotnie w pokoju o czterech ścianach i pięciuset meblach, o oknie pełnym światła i przy drzwiach zamkniętych budzi się wcześniej niż potrzeba aby zmazać winy. Jej ciało znowu rozpoczyna spektakl; goryle tańczą w żyłach, kot przeciąga się w zgięciu ramienia, gdy unosząc kolano karmi z ręki węża, ciepłe krople rosy osiadają na wargach kiedy śle ci uśmiech. Lecz nie zbliżaj się do niej, żyjącej w świecie mechanicznych zabawek — po rozpięciu dwóch pierwszych guzików pod szyją zbije cię z nóg metaliczny zapach jej piersi i zginiesz od ukąszeń jadowitych sprężyn. 10 Seans Zdawało się, że będziemy wywoływać duchy wodzów, wieszczów i świętych. Ktoś wciąż leciutko pukał w szybę jak ptak przebudzony. Talerzyk krążył nerwowo, bełkot alfabetu, niecierpliwe chrząknięcia. Cisza. Ociągając się wstawaliśmy od stolika. Wtedy przyszły nieśmiało te o grzecznie opuszczonych rękach, drobne kobietki powieszone na klamkach. Mistrz ceremonii wychodził ostatni. Zatrzymał się jeszcze w drzwiach by pogłaskać je po przepraszająco pochylonych głowach czekających na słowo przebaczenia. Kot Olimpii Nie ma nas. Już nie ma nas. Przeprowadziłyśmy się do srebrnych limuzyn z białą tapicerką. W pustych sypialniach dogorywają smutne emerytki, pleśnieją lalki na wytartych sofach. Nie ma nas. Już nie ma nas. Przeniosłyśmy się do złotych wozów, gdzie kwarcowe zegarki wyświetlają pospiesznie sekundy schadzek i krótki metraż pozycji. Ze starych akcesoriów pozostał tylko namiętny kolor cyfr i te wysokie buty z łagodną ostrogą. Nie ma nas. Już nie ma nas. Nikt nie drży z żądzy w długich przedpokojach, kot Olimpii wyjada resztki ze śmietnika. Pierwsza czytanka dla młodego Otella Co było pierwsze? Gorzka pestka czy cieniste drzewo? Gorycz wzmaga apetyt na słodką soczystość, lecz cierpkość ziarna przeżera miąższ jabłka. Zielonooki potwór obudził się wcześniej, na przynętę robactwo wije się pod skórą, miłość skrada się chyłkiem na palcach by nie rozdrażniać bestii. 13 Na imię mi Jokasta Serce matki żyje, we francuskiej balladzie ktoś o tym napisał i do dzisiaj wyciska łzy z oczu teściowych. Przekleństwem jest być własną, to najsroższa kara. Nie ma mnie, ale czuwam, inne moje dzieci tak dobrze nie pokażą ślepemu równej, prostej ścieżki. Gdyby choć zgrzeszył wzrokiem. Oko syna uciekło z domu jak niegrzeczny chłopiec, oko męża pobiegło w ślad za nim, widać głos krwi je wzywał, więc wiszę na rozstajach i wskazuję drogę. Medea zapomniała już jak się płacze Tylko pęki ziół jadowitych i dym z paleniska łzę wyciska wątłą. Grudka soli bieleje na rzęsie. Nic więcej nie zostało z grzechów przedawnionych — mały palec braciszka w kieszeni szlafroka zawinięty w list krótki żeby już nie czekać. 15 Jak z gotyckiej powieści — na wskazówkach rdza krwawa w niemieckim miasteczku Pani Helenie i Panu Vilemowi Tak tu cicho o świcie, bo nikt nie pamięta o tym ciasnym okienku w bielejącej tarczy. I tak tu cicho choć zegar na wieży obcina głowy opornym kochankom a drzewa z coraz większym trudem podtrzymują niebo. 16 Dziś zmierzch szybciej zapada w naszych letnich kuchniach Cienie dojrzewały szybciej niż oni. Ślad na murawie stawał się wciąż ostrzejszy, zieleń przekroczyła granice poznania, gęstość mroku wyparła dojrzewanie krwi, rasowe drożdże tańczyły pod skórą. Dzieci piły błękitne powietrze z ust swoich kobiet. Kobiety kupowały sól. Szły, uparcie sypiąc ją przez lewe ramię, by żaden zbłąkany podróżny nie poślizgnął się po ciemku w drodze do ich ciała. 17 Mecz Było ich wielu, a każdy miał poczwórny cień. Jeden cień pamiętał smak pierwszego peta, drugi — pierwszy łyk wódki, trzeci — pierwszą miłość, czwarty cień — pierwszą śmierć. Było ich wielu, a każdy z nich był środkiem krzyża. Pierwsze ramię pamięta smak mdłości po dymie, drugie — ostry kwas w gardle, trzecie — pot kobiety, czwarte — mdły zapach trupa. Było ich wielu, a każdy miał poczwórny cień. Poczwórna dusza tak samo w świetle reflektorów kładła się na trawie. 18 Literatura Człowiek w rogowych okularach o nazbyt jednoznacznej twarzy i niezmiennych rysach twardej dojrzałości w swych wierszach żegna zmarłą żonę. Męski żal spływa gęsto pod nogi przechodniom wzruszeń i rozpusty. W tym samym czasie inny o twarzy konfidenta wiecznej niewinności, który zawarł pakt z diabłem silą swoich lędźwi, odgarnia chłopięcy kosmyk z czoła przeklinając ulotną młodość Małgorzaty. 19 Muza Podczołgiwali się do niej ostrożnie. Jak do niedobitego zwierzęcia. A kiedy było już po wszystkim wstawali otrzepując ręce tak jakby było już za późno na wiersz i na sen. Pozostaje wiara w antyk Wam, którzy złożeni miłosną niemocą i wam, którzy bogatsi, zdrowsi niespełnieniem. Piękno zaklęte w gaj oliwny, w marmur, zamknięte w stożku cyprysu. Wschód i zachód, przypływy, odpływy, morza i ruiny. Piękni przegrani idą kąpać się nocą wśród rozpalonej piany. ***(Czy można wierzyć tym, którzy polegli...) Czy można wierzyć tym, którzy polegli, czy ufać słowom zatartym przez deszcze, wichry i pory roku niestrudzone, znakowi skrzyżowanych ramion, ziemi ubitej, dziwnie bujnym trawom, czy Chrystusowi, który zwiesił głowę i pytań słuchać nie chce odwrócony od nas. Czy może wierzyć tym, którzy przetrwali? Krzyżom na suknie czerwonym, pielonym ogrodom, ścieżkom gładkim, ptakowi, który jak motyl w ramce za szkłem rozpostarte ma skrzydła, ale nie pofrunie. Czy może jednak ufać tym, którzy polegli? 22 Nieznajoma z Sekwany na motywach Rodina powracającym „Zabici ogniem pływają w powietrzu Zabici wodą płaczą pod przęsłami Zabici gestem pył zmywają z twarzy Zabici słowem rozmawiają z nami” Od tej chwili zacznę przemawiać z pozycji pięknego trupa, chociaż z niezbędnych rekwizytów brak mi uśmiechu i wodorostów w załamaniach uszu. Może jeszcze ta plama smaru we włosach uratuje sytuację, ale wy ocaleni suchą stopą wielką wodę znacie tylko z deszczu a wciąż piszecie listy, żeby winić wszystkich. 23 Nosferatu — romans Sliczenki Teraz znów płaczą, teraz się śmieją. Wołali, śpiewali nie chcieli spać; Witia — czuliły się Cyganki, Witia, pij — namawiali swoi, Witia, do dna. Piłem. I udawałem, że żyję. Ona nie piła. I udawała zmarłą. Nieźle jej to szło. Aż do czasu, kiedy stójkowy znalazł ją leżącą w bramie i powiedział — Suka, ale żal. II LIRYK MIESZCZAŃSKI 25 Piosenka sentymentalna Gdzie miłość jest rozmową pełną uśmiechu zachowaj Boże krew w nas nieporuszoną Lecz ochroń drżenie które w palcach mieszka ciepło milczenia i niepokój serca. Zachowaj krwi śmiertelny spokój. Eksperci Długo tłumaczyli jej, że skoro nie znaleziono ciała śmierć nie istnieje. I jak mogła przekonać ich o tym, że żyje, bo ktoś wreszcie znalazł jej ciało. 27 „Rozkazałem milczeć ścianom” Pokój westchnął ciężko kiedy weszli. Ściany, drzwi i okna z palcem na ustach przyjmowały ich bez komentarzy. Obrazy wcześniej zasypiały z rękami na kołdrze. Grecki chór milczał w szafie. A oni mieli dłonie złożone do bezbożnej modlitwy. Erotyk Trzymasz w ramionach kota. Kot na wysokich obrotach. Naciskamy odpowiedni guzik i kot mruczy. Ktoś naciska guzik i już dalej działasz, mała, według programu. Duża zdrowa kobieta wspinając się na palce wykręca bezpiecznik. Jokasta Tylko my — miękkoskóre potrafimy tak przeżyć ból nagłego rozłączenia kiedy nasze ciała tak gwałtownie rozstają się na dłużej Wiem co czują niedoszłe matki w powrotnej drodze z dobroczynnych gabinetów. Liryk bardzo mieszczański Jeśli przyjdziesz, to proszę, w progu zdejmij buty i wchodź powoli, bym mogła nacieszyć się tobą jak odkrywanym miastem; przebiegać ogrodami, odpoczywać w cieniu, w kościołach kryć się przed zgiełkiem, błądzić po zaułkach, monety wrzucać do fontann. I wracać bez końca. Ucieczka Andrzejowi — alternatywnie Rozbiliśmy namiot przy drodze. To będzie nasze życie. Z drewna, zieleni i popiołu, odnalezione jak ślad podkowy na wiejskiej drodze, utrwalone bryłą lodu w wiadrze w sieni. Życie o oknach zamydlonych ogrodem i szczekaniem psów w niebo, gdzie wciąż więcej gwiazd niż nieba, wierne jak bałwochwalcza modlitwa kota do jaskółek. Przejezdny przyjaciel mówi smakując konfitury za dębowym stołem „twórczość rustykalna ma duże szansę” . Milczymy. Poza zasięgiem stwardniałej ręki nocą wyje miasto na uwięzi. 32 Miłość Właśnie wtedy, gdy będę zapewne najbardziej kurczowo trzymać się tej liny wykresu akcji serca, temperatury, wypróżnień i czerwonych krwinek — zawiążę pętlę i powieszę się, zanim zdążysz znienawidzić mnie za moje ciało (oczywiście o ile będę miała na to jeszcze dość rozumu). Nie przywykliśmy do lasu Jeszcze nas przeraża każdy pomruk nocy i przelot spóźnionego ptaka. Szelesty rozbijają sen aż do ucieczki. Miasto skowyczy nieludzkim nie zwierzęcym głosem, lecz już od urodzenia zdążyliśmy oswoić potwora. Oswoiliśmy, ale jedno potknięcie, woń obca i bestia rzuci się do gardła. Penelomedea Za każdym razem na chwilę przed tym nim przestaję czekać widzę ciebie we wszystkich kobietach świata. Więc nienawidzę siebie za to, że moje ciało nie różni się niczym od ciał wszystkich kobiet. I dlatego znów próbuję je zabić. 35 Znajoma Jej uśmiech czasami jak obłok dymu wypełnia waszą sypialnię. Zawsze można uchylić okno. Chociaż swąd nie napisanych listów unosi się nad ulicą. Ta, która snom się zaprzedała Jeszcze w snach cię spotyka. Już tylko. Na krótkich postojach między wizją wszechświata o ostrym plenerem; góry, kaniony, morza, Italie i Słany i gdzieś tam dom zbłąkany o trzeszczących schodach. I w nim na nowo przeżywa wzruszenie w stylu miękkiego angielskiego swetra, który tak szczelnie wypełniony tobą. I znów mocno, kurczowo trzyma się poręczy, niczego tak nie pragnąc jak upaść i spadać. Jej kroki coraz cichsze Cichsze niż oddech twego dziecka Więc już nie próbuj nazwać tego co przemknęło pod ścianą i znikło za rogiem jak agent obcego mocarstwa. III OPERA pamięci Marii i Stanisława Boruniów 39 Aida Ostatnie pociągnięcie szpachlą i zamurowani. Za mało powietrza żeby oddychać, a tym bardziej śpiewać. A jednak śpiewamy. Chociaż spodziewano się tylko miłosnych szeptów podsuwanych na kartkach. Śpiewamy. Pod oknem przeciągają armie, za drzwiami lotne brygady. Otwory w ścianach spluwają nam w twarze. A przecież nikt z nas nie zdradził. Aria Mimi Sama gotuję, lecz ręce mam zimne. Łyżką w garnku znów mieszam powietrze. Piec wystygł, poszło ostatnie krzesło. Biedermeier. Więc siedzę na podłodze. Gdy ktoś wchodzi udaję, że wciąż szukam klucza od pełnej spiżarni; trzeba zachować godność. Choć wiem, że nikt już nie namaluje moich chudych bioder. Ani nie opisze. Podobno poeci wymarli na otłuszczenie serca. Tak tu twardo. Siedzę na podłodze. Słyszę jak pode mną dzieci sąsiadów bawią się w wojnę domową. Tosca Sztuką nie sposób żyć, lecz można dobrze żyć ze sztuki. Rauty i akademie, dobroczynne bale, koncerty o poranku. Śpiewaczka to nie zawód dla godnej kobiety. Przed sierotami śpiewam wdzięczne suchotniczki, przed prefektem policji gram pierwsze naiwne. Wiem, że śpiewaczka to nie jest zawód uczciwej kobiet, ale czy policjant to dobra praca dla czułego kochanka, a artysta to najlepsze zajęcie dla patrioty? Lecz zawsze wszystko na mnie. Mnie po prostu słychać. Ja każdy przewrót witam z górnym ce na ustach, głos mi nie grzęźnie w gardle nawet w partii zdrady. Scarpia je, Mario jęczy a ja ciągle śpiewam. 42 Scarpia — recitativ „Niedobrze, głos się pani łamie, a dziś jest premiera” . Udała, że nie słyszy. „To bardzo piękne, wygląda jak oko” zauważyła patrząc na koronkowy znak na szybie. Krwawy ślad ust kochanka, bo właśnie skończyłem rozmowę. Nic nie powiedział, wszystkiemu zaprzeczał. Pomyślałem — wrażliwa. „To od pani zależy” rzekłem, a ona nie spuściła oczu. Nie znoszę bezwstydnych kobiet; widziała jak przy pierwszym guziku chowałem do szuflady podpisany wyrok. 43 Aria Scarpii Ja też mam serce. Odpowiadała mi pewna kobieta: „Przed świtem moja córka puściła się z katem, nie było dobrze; spieszył się by namydlić pętlę. To samo mydło, śmiesznie wyżłobione, pożyczył mi bym mogła umyć syna zwłoki. Dziękowałam, powiedział nie ma za co, mnie się nudzi nocą, cierpię na bezsenność” . Żal mi moich podwładnych. Ludzie są natrętni. 44 Fidelio I Dlaczego choć na chwilę nie mogę zmienić skóry, gdy Ona tak pachnie dobrymi perfumami i płaczem? To nie tak łatwo, jak wam się wydaje, oderwać wzrok jak plaster z rany od Jej ust uchylonych pełnych wilgotnego smutku. Gorycz niemocy pocieszenia. Wiem, czym by się to skończyło gdybym była mężczyzną. Ale wiem również, że według praw dziedziczenia byłabym niskim, chudym facetem, z długim nosem i początkami łysiny. Więc niech już lepiej tak zostanie. Fidelio II Tak pragnę wyprowadzić cię, w męskim przebraniu, z tego więzienia, w którym co miesiąc przedłużają wyrok, w męskim przebraniu, bo w innym stroju nigdy nam nie pozwalano szczebiotać o wolności. Tak pragnę wyprowadzić cię w bezpieczne miejsce, bezpieczne, ale zawsze otwarte szeroko, gdzie myśli nasze nie będą ciężarem, gdzie ciała nasze już nie będą raną. Tam, gdzie będziemy mieć własne imiona, a słowo „kobieta” nie będzie nigdy kopniakiem w podbrzusze. „Rachelo, kiedy Pan...” Dalej nie umiem. Matka zapewne tylko tyle słów znała, resztę nuciła ocierając oczy nad główką cebuli. Bardziej wzruszona niż piosnką o małym miasteczku podkreślała swój związek z romańską kulturą. Wiem to dopiero dzisiaj. I to, że w melodii skwierczą płonące stosy i skrzypi pod nogami szkło z rozbitych witryn. Teraz wiem i rozumiem, że było jej łatwo przejść na tę stronę gdzie kobietom wolno podglądać wiarę nie z wysokiej galerii czy przez szczelinę w murze. Pamiętam, że śpiewała głośno i klaskała szczerze. Ale ja byłam mała, pamięć jest zawodna. Mówiła „masz piękne dłonie, po tym można poznać. I brwi niesfornych odwrócone arki” . Śmieszne. Tu palce mi zgrubiały a ręce wciąż bolą od krów dojenia, od noszenia broni, bez żartów, wcale nie od rozmów. „Ona taka wrażliwa” mówiliście o mnie „bo tylko Oni mają tę wrażliwość” . „Powinnaś pisać wiersze”. Tu mi nie wychodzi. Matka śpiewała, a potem już tylko nuciła, a ja, głupia myślałam, że to o tej romantycznej pannie, która jesienną nocą rozmawia z duchami i która miała zakochać się w chłopie. Pomyliłam się bardzo. 47 Gerard zrzucił liberię i nuci karmaniolę („Andrea Chenier”) Poeci nie są groźni, wbrew temu co w szkole kładą w głowy o kwiatach, armatach i wieszczach. W salonie łatwo głośno wykrzyczeć rewolucję ubraną w kształt sonetu. Ja ich znam, ten Andrea to nie był zły facet, ale nie miał odwagi być po prostu słaby. Ja ich znam. też przecież coś niecoś czytałem między „powóz zajechał” a „państwa nie ma w domu” . Czytałem, nawet składne, choć ognia w tym mało, krew cudza, tylko papier welinowy własny. Mówił, że lepsze ma w biurku. Ja w cudzym nie grzebię. Zapytałem go nawet, czy pobiegnie z nami. Kiwał głową, lecz drżącą ręką szperał po kieszeniach, wyjął kartkę — „o, tu ten rym nie dopieszczony, może jutro, dziś jeszcze muszę pisać, jak wrócicie to wszystko, wszystko opowiecie. Tych parę słów ode mnie — ty tłumom przeczytasz, masz dobrą dykcję, tak będzie prawdziwiej” . Znałem go, ludzki człowiek. Wciąż bratał się z ludem; pokojówkę podszczypał, a mnie po ramieniu zwykł czasami poklepać, sam sobie drzwi otwierał. Więc teraz żal trochę, że nic nie napisał, bo przecież to już jutro o szóstej na placu. Poeci nie są groźni, lecz zwykle są winni. 48 Aria Walentego Byłem dobrym żołnierzem, uczciwym i wiernym, karnym, choć pewną plamą jest ta mała dezercja. Tak, z rozmysłem przyciskałem chustkę do piersi za słabo gdy ginąłem w obronie godności kobiety. Bardziej niż rana w sercu boli skalane siostry przyrodzenie. Punkt strategiczny na mapie honoru. Mówicie, że ojczyzna, lecz była zbyt naiwna by ją nazwać matką. Mój patron od pocztówek uczył: pisz często do swoich; co trzeci list dochodzi, co czwarty bez skreśleń, ciesz się z radosnych odpowiedzi a odpisuj prędko. I nie dziw się gdy po powrocie nie zastaniesz ni żywych ni domu. Aria Lizy I To nie jest to miasto. Całymi latami rozdeptywaliśmy ulice i place, ugniataliśmy bruk na lepką miazgę. I stało się. To nie jest to miasto. Oszukiwano nas od urodzenia. Ale tu żyjesz. Żyjesz — ten pospolity błąd mówi sam za siebie. Więc dobrze — mieszkasz. Jeżeli mieszkaniem można nazwać walkę o przechodni pokój. II „Już prawie północ, a Hermana wciąż nie ma” . To nie jest to miasto. Tę część nocy spędzisz w zamku na skalistym brzegu. Wzdłuż murów chodzą straże. Nawet pies się nie przeciśnie. Straż jest wierna i czujna, a groty włóczni dobrze wyostrzone. W szparze strzelnicy widzisz młodą kobietę. To twoja siostra Ofelia. Wy obie złączone więzami wody i językami mężczyzn. Ale skąd możesz o tym wiedzieć suchą stopą wspinając się po murze. III Wpadasz na chwilę. Wchłania cię wieczność. Hermana nie ma. To tylko film z jego twarzą. Lalka o obcym zapachu. Warczysz i jeżysz sierść. Do dekoracji salonu wchodzi obcy o znajomych rysach, podaje gumową dłoń i mechanicznym głosem mówi o miłości. Ten młody mężczyzna pochylony nad stołem gry jest tobą. Więc jednak żyjesz. Jeżeli życiem można nazwać walkę o przechodni pokój w ciałach wspólnych kobiet. Nie opowiadaj nigdy starej bajki o dwóch szukających się połowach, bo wtedy okaże się, że to ty mówiłeś „z tobą jest mi najlepiej” kiedy tamten 50 z rutyną rozgarniał ciebie jak powierzchnię wody. Kim jesteś nie wiesz, zwłaszcza cierpiąc zgięta nad umywalką, lecz nawet tu zachowujesz godność. Wracasz ocierając z podbródka ślad zwątpienia. Cień młodego gracza chichocze wpatrując się w równo skoszony trawnik stołu. Starasz się zrozumieć optymizm mężczyzn, ale twoje płuca mają mniejszą pojemność. Sznurujesz buty w przedpokoju. Nie zatrzyma cię ani struna z galicyjskich skrzypiec, ani gorzka tolerancja, ani męska litość. Hermana nie ma. Nie ma brzegu morza i zamku. Jest miasto. IV I stało się. Zawsze przegapiamy najważniejszy moment. Ty też błysk w brudnym śniegu wzięłaś za zgubioną monetę. Jeszcze przed północą miasto zaczęło topnieć. Rozpływało się w szlamie, domy wsiąkały w mgłę. Lecz to nie była mgła. Jak nowa wyspa z głębin wyłaniało się inne miasto. Z grzęzawiska asfaltu pierwsza wyrosła złocista iglica twierdzy. I to wystarczyło by zrozumieć. V Jesteście tu obcy. Tej nocy miasto zmieniło nazwę. Możecie zgolić brody, lecz Europa będzie wciąż daleko, zmienić imiona, ufarbować włosy — rozpoznają was. Mówicie innym językiem. Wypędzą was. To już nie wasze domy. Wasze książki odejdą za wami. Są obce. Twoich przyjaciół nocą zamienią na puste wgłębienia w pościeli. VI Hermana nie ma. Jak naiwna oblubienica szukasz go w zaułkach. Nie ma. Mogą cię tylko sponiewierać straże. Wierność jest, cnotą psów. 51 Wiesz o tym, wiesz kim jesteś. Gdy martwe bagno rodziło kamienne mosty o lwich grzywach, wiedziałaś, że masz już nowe imię — Liza. I stało się. To śmieszne, żeby w takiej chwili wracać, a jednak. Z okien wysoko we mgle zawieszonych złotawe światło i przydymione głosy wyśpiewują partię dziecięcego chóru. Lizę ściga okrutny śmiech dzieci. Chrapliwe nuty w oddechach dziewczynek obserwujących spod ściągniętych brwi jak chłopcy wyrzuceni z chóru za utratę sopranu i gładkości pośladków dziś karzą swego pana pierwszym papierosem. Liza tego nie widzi, czuje przez skórę muru swąd dymu i jątrzenie zapotniałych dłoni. Kinderbal trwa. W wysokich oknach złoto dojrzewa W miedź. Tort jest słodki, tak słodki, a cygara z czarnego biurka ojca tak wonne i gorzkie. Krem tak mdlące różowy, a wino tak cierpkie, muzyka taka duszna, lecz dziwnie kąśliwa, a świeczki tak przejrzyste i tak ich już wiele. Płomyki takie jasne jak pierwsze dziewczęta już spreparowane dla solenizanta przez wiernych przyjaciół, a świeczki tak przejrzyste jak palce cherubina z nienaganną grzywką. Cherubin lepkie ręce wytrze o kant spodni, przełknie kęs, odsunie krzesło i zaledwie przez mement będzie zmagał się z opornym ciałem koleżanki, wspominając ciemne sufity mebli tak niedawno broniące zabaw w chowanego, by za chwilę znów otrzeć lepkie dłonie, wrócić do zachwianej geometrii porcji i tłustą słodyczą wymazać z pamięci gładką twarz dziewczyny. Kinderbal trwa, a krem jest słodki, tak słodki, tak słodki. 52 VIII Dziecięcy chór zamilkł. Miękką kodę zagłuszył ostry krzyk obcasów Liza dostrzega młodą przyjaciółkę. Zaledwie wczoraj na zakazane lody biegła prosto z próby, a dziś na widok rozmazanej szminki wybucha długim różowawym śmiechem z wilgotną igiełką niezaspokojenia. Liza milczy. Odwraca wzrok gdy tamta poprawia pończochę. A jednak pod lisią kurteczką rysuje się kształt dziwnie znany z partyzanckich filmów. Liza wie, że za chwilę zaczęłaby kłamać. To nie jest to miasto. Oszukiwano cię od urodzenia. Tu tylko ściek i wycior umieją jeszcze mówić o miłości. IX Oto leżą martwi i martwe. Nikt ich nie poprowadzi choćby zabili wszystkie niewierne kochanki. Tak się dzisiaj nie robi przewrotu. X Oto leżą martwi i martwe. Rozdzieleni na niesłuszne patki i słuszne guziki. Twoich przyjaciół nocą zamieniono na wybór sumienia. XI Nie masz wyboru. Żyjesz. Masz szansę. Herman dziś wejdzie w ciebie, choć głuchy jest na arię a pod powiekami mieć będzie gałąź złamaną wichrem i ciało oblepione białą suknią piany. Więc będziesz dalej sama. Gdy zapach wody dojdzie ci do serca. 53 XII Nie jesteś sama kiedy biegniesz kamiennym nabrzeżem. Na drugim brzegu Piotr z Pawłem mocno ściskają dłonie skazańcom. Nie jesteś sama. W tym mieście każdej nocy ktoś włos przecina brzytwą, wlewa wodę do wanny i wchodzi na krzesło. Liza już nie śpiewa. Liza umiera. Umiera wilgotną śmiercią niewolnika. XIII Oszukiwano nas od urodzenia. To nie jest to miasto i nikt nie słyszał tu o niewolnikach. 1979 — 1981 54