12091
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 12091 |
Rozszerzenie: |
12091 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 12091 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 12091 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
12091 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Katarzyna Boruń
Muzeum automatów
Poeci Miasta patrzą z najwyższej jego wieży
Lżej nam będzie, więc lżej nam będzie,
gdy będziemy, miast mówić prosto, piętrzyć metafory,
owijać język w puch poezji biały.
To miasto, co sprzedaje siebie
za fałszywą przyjaźń, za słowa
i za gesty kupców czy rajfurek,
zamknęło mnie jak książkę
znów nie doczytaną, przyniosło
aby oddać rzece. A potem zwróciło
sobie niczyjej i złemu brzegowi.
Spójrz na mieszkańców dawno porzuconych
na pastwę bramom jego i cmentarzom.
Nie różnimy się niczym.
Dom nasz — ciemną strugą na obrusy
herbata rozlana i serce
przeszyte igłą maszyny Singera.
Jak noworodki
w klasztornych szafkach podrzutków
kręcimy się bez końca.
4
I
Pozostaje wiara w antyk.
5
Bić Penelopę
Nie ma głupich.
Po tygodniu całun jest gotów.
Penelopa prostuje krzyż, ziewa,
podnosi kołnierz płaszcza i wychodzi.
Teść mierzy płótno przed lustrem.
Odys wyczuwa sprawę i zaraz wraca.
A tu siedem dni wystarczy
by zapomnieć.
Parę lat po Neronie
To lepkie ciepło, które się rozlewa
wokół mojego serca — tak niewiele znaczy,
a jednak znów odsuwam firankę i skaczę
prosto w twoje ramiona — przejrzałego chłopca.
Choć jeszcze palą się pod powiekami
kapłani grzesznych świątyń pod gorącym niebem
(spójrz, jeden z nich podciąga kolana pod brodę,
w fotelu, z nosem w książce, patrz, już kartki płoną)
chwilowo trzymam cię za rękę, więc nie mogę,
chociaż tak mnie namawiasz, zajrzeć mu przez ramię.
Zresztą ostrożnie z kapłanami. Kłamią.
(Poślinił palec i już odwraca spopielała stronę)
.
Jak wolisz — trzymam Cię za rękę,
więc nie mogę chwilowo zajrzeć Mu przez ramię.
Albo jak wolisz — chwilowo trzymam Go za rękę,
więc nie mogę na razie zajrzeć Ci przez ramię.
Kapłani kłamią. Nawet podczas orgii.
Kapłani kłamią, rozsypał się papier,
palce sczerniały, lecz pod powiekami
jeszcze płoną świątynie a marmur się topi.
Trzymam za rękę Twe zwęglone zwłoki,
już nie odróżnić dłoni od okładki.
Pod osmaloną ścianą płacze przejrzały chłopiec,
wodzi palcem w szczelinie pękniętej kolumny.
Otrzepuję ręce z popiołu, łzy ocieram żywe.
Pod powiekami dogasają świątynie.
7
Powolny rozkład imperium
Król tyje i tężeje,
wrasta w tron powoli,
Król rośnie w sobie.
Fraucymer drży z podniecenia,
stąpa na paluszkach.
Król rozpływa się.
Koty mruczą służalczo.
Król rzucił palenie i ostatniego kochanka.
Pisze krótki list.
Dożywotnia frejlina
o zamarłych oczach
końcami palców
podgląda krój liter,
czy nie nazbyt czuły.
Egzorcysta
Na zdrożnych zdjęciach w kolorze herbaty
pończochy czarne z gumką nad kolanem,
ciało ścięte gorsetem aż potnieją dłonie,
na zdrożnych zdjęciach brązowawa mgiełka
ściska dookoła uda zdrożone i sine powieki
z cieniem ufności w rozkosz.
Herbata jest słaba.
Chłopcy w krzywo z pośpiechu dopiętych mundurkach
piją gorzki napar i jeszcze wierzą w rozkosz
na złość profesorom.
Ten w okularach
mówi rozkładając ręce i notuje w dzienniczku,
że próg przekroczony.
A to tylko linia
narysowana kredą na chodniku.
W porze herbaty grają w klasy
dziewczynki w różowych sukienkach,
w podskoku
wśród szelestu koronek
mruga oko diabła.
9
Muzeum Automatów
Ta,
która tańczy samotnie w pokoju
o czterech ścianach i pięciuset meblach,
o oknie pełnym światła
i przy drzwiach zamkniętych
budzi się wcześniej niż potrzeba
aby zmazać winy.
Jej ciało
znowu rozpoczyna spektakl;
goryle tańczą w żyłach,
kot przeciąga się w zgięciu ramienia,
gdy unosząc kolano karmi z ręki węża,
ciepłe krople rosy osiadają na wargach
kiedy śle ci uśmiech.
Lecz nie zbliżaj się do niej,
żyjącej w świecie mechanicznych zabawek
— po rozpięciu dwóch pierwszych guzików pod szyją
zbije cię z nóg metaliczny zapach jej piersi
i zginiesz od ukąszeń jadowitych sprężyn.
10
Seans
Zdawało się, że będziemy wywoływać duchy
wodzów, wieszczów i świętych.
Ktoś wciąż leciutko pukał
w szybę jak ptak przebudzony.
Talerzyk krążył nerwowo,
bełkot alfabetu, niecierpliwe chrząknięcia.
Cisza.
Ociągając się wstawaliśmy od stolika.
Wtedy przyszły nieśmiało
te o grzecznie opuszczonych rękach,
drobne kobietki powieszone na klamkach.
Mistrz ceremonii wychodził ostatni.
Zatrzymał się jeszcze w drzwiach
by pogłaskać je
po przepraszająco pochylonych głowach
czekających na słowo przebaczenia.
Kot Olimpii
Nie ma nas.
Już nie ma nas.
Przeprowadziłyśmy się
do srebrnych limuzyn
z białą tapicerką.
W pustych sypialniach
dogorywają smutne emerytki,
pleśnieją lalki
na wytartych sofach.
Nie ma nas.
Już nie ma nas.
Przeniosłyśmy się do
złotych wozów,
gdzie kwarcowe zegarki
wyświetlają pospiesznie
sekundy schadzek
i krótki metraż pozycji.
Ze starych akcesoriów
pozostał tylko
namiętny kolor cyfr
i te wysokie buty
z łagodną ostrogą.
Nie ma nas.
Już nie ma nas.
Nikt nie drży z żądzy
w długich przedpokojach,
kot Olimpii
wyjada resztki ze śmietnika.
Pierwsza czytanka dla młodego Otella
Co było pierwsze?
Gorzka pestka czy cieniste drzewo?
Gorycz wzmaga apetyt na słodką soczystość,
lecz cierpkość ziarna przeżera miąższ jabłka.
Zielonooki potwór obudził się wcześniej,
na przynętę robactwo wije się pod skórą,
miłość skrada się chyłkiem na palcach
by nie rozdrażniać bestii.
13
Na imię mi Jokasta
Serce matki żyje,
we francuskiej balladzie
ktoś o tym napisał
i do dzisiaj wyciska
łzy z oczu teściowych.
Przekleństwem jest być własną,
to najsroższa kara.
Nie ma mnie, ale czuwam,
inne moje dzieci
tak dobrze nie pokażą
ślepemu równej, prostej ścieżki.
Gdyby choć zgrzeszył wzrokiem.
Oko syna uciekło z domu
jak niegrzeczny chłopiec,
oko męża pobiegło w ślad za nim,
widać głos krwi je wzywał,
więc wiszę na rozstajach
i wskazuję drogę.
Medea zapomniała już jak się płacze
Tylko pęki ziół jadowitych
i dym z paleniska
łzę wyciska wątłą.
Grudka soli
bieleje na rzęsie.
Nic więcej nie zostało
z grzechów przedawnionych
— mały palec braciszka
w kieszeni szlafroka
zawinięty w list krótki
żeby już nie czekać.
15
Jak z gotyckiej powieści — na wskazówkach rdza krwawa
w niemieckim miasteczku
Pani Helenie i Panu Vilemowi
Tak tu cicho o świcie,
bo nikt nie pamięta
o tym ciasnym okienku
w bielejącej tarczy.
I tak tu cicho
choć zegar na wieży
obcina głowy
opornym kochankom
a drzewa
z coraz większym trudem
podtrzymują niebo.
16
Dziś zmierzch szybciej zapada w naszych letnich kuchniach
Cienie dojrzewały szybciej niż oni.
Ślad na murawie stawał się wciąż ostrzejszy,
zieleń przekroczyła granice poznania,
gęstość mroku wyparła dojrzewanie krwi,
rasowe drożdże tańczyły pod skórą.
Dzieci piły błękitne powietrze
z ust swoich kobiet.
Kobiety kupowały sól.
Szły, uparcie sypiąc ją przez lewe ramię,
by żaden zbłąkany podróżny nie poślizgnął się
po ciemku w drodze do ich ciała.
17
Mecz
Było ich wielu,
a każdy miał poczwórny cień.
Jeden cień pamiętał smak pierwszego peta,
drugi — pierwszy łyk wódki,
trzeci — pierwszą miłość,
czwarty cień — pierwszą śmierć.
Było ich wielu,
a każdy z nich był środkiem krzyża.
Pierwsze ramię pamięta smak mdłości po dymie,
drugie — ostry kwas w gardle,
trzecie — pot kobiety,
czwarte — mdły zapach trupa.
Było ich wielu,
a każdy miał poczwórny cień.
Poczwórna dusza tak samo w świetle reflektorów
kładła się na trawie.
18
Literatura
Człowiek w rogowych okularach
o nazbyt jednoznacznej twarzy
i niezmiennych rysach twardej dojrzałości
w swych wierszach żegna zmarłą żonę.
Męski żal spływa gęsto pod nogi
przechodniom wzruszeń i rozpusty.
W tym samym czasie
inny o twarzy konfidenta wiecznej niewinności,
który zawarł pakt z diabłem
silą swoich lędźwi,
odgarnia chłopięcy kosmyk z czoła
przeklinając ulotną młodość Małgorzaty.
19
Muza
Podczołgiwali się do niej ostrożnie.
Jak do niedobitego zwierzęcia.
A kiedy było już po wszystkim
wstawali otrzepując ręce tak
jakby było już za późno na wiersz i na sen.
Pozostaje wiara w antyk
Wam, którzy złożeni miłosną niemocą
i wam, którzy bogatsi,
zdrowsi niespełnieniem.
Piękno zaklęte w gaj oliwny,
w marmur,
zamknięte w stożku cyprysu.
Wschód i zachód,
przypływy, odpływy,
morza i ruiny.
Piękni przegrani
idą kąpać się nocą
wśród rozpalonej piany.
***(Czy można wierzyć tym, którzy polegli...)
Czy można wierzyć tym, którzy polegli,
czy ufać słowom zatartym przez deszcze,
wichry i pory roku niestrudzone,
znakowi skrzyżowanych ramion,
ziemi ubitej, dziwnie bujnym trawom,
czy Chrystusowi, który zwiesił głowę
i pytań słuchać nie chce
odwrócony od nas.
Czy może wierzyć tym, którzy przetrwali?
Krzyżom na suknie czerwonym,
pielonym ogrodom, ścieżkom gładkim,
ptakowi, który jak motyl w ramce za szkłem
rozpostarte ma skrzydła, ale nie pofrunie.
Czy może jednak ufać tym, którzy polegli?
22
Nieznajoma z Sekwany na motywach Rodina
powracającym
„Zabici ogniem pływają w powietrzu
Zabici wodą płaczą pod przęsłami
Zabici gestem pył zmywają z twarzy
Zabici słowem rozmawiają z nami”
Od tej chwili zacznę przemawiać
z pozycji pięknego trupa,
chociaż z niezbędnych rekwizytów brak mi
uśmiechu i wodorostów w załamaniach uszu.
Może jeszcze ta plama smaru we włosach
uratuje sytuację,
ale wy ocaleni suchą stopą
wielką wodę znacie tylko z deszczu
a wciąż piszecie listy, żeby winić wszystkich.
23
Nosferatu — romans Sliczenki
Teraz znów płaczą,
teraz się śmieją.
Wołali, śpiewali
nie chcieli spać;
Witia — czuliły się Cyganki,
Witia, pij — namawiali swoi,
Witia, do dna.
Piłem.
I udawałem, że żyję.
Ona nie piła.
I udawała zmarłą.
Nieźle jej to szło.
Aż do czasu,
kiedy stójkowy
znalazł ją leżącą w bramie
i powiedział
— Suka, ale żal.
II
LIRYK MIESZCZAŃSKI
25
Piosenka sentymentalna
Gdzie miłość jest rozmową
pełną uśmiechu
zachowaj Boże krew w nas
nieporuszoną
Lecz ochroń drżenie
które w palcach mieszka
ciepło milczenia i niepokój serca.
Zachowaj krwi śmiertelny spokój.
Eksperci
Długo tłumaczyli jej, że skoro nie znaleziono ciała
śmierć nie istnieje.
I jak mogła przekonać ich o tym, że żyje,
bo ktoś wreszcie znalazł jej ciało.
27
„Rozkazałem milczeć ścianom”
Pokój westchnął ciężko
kiedy weszli.
Ściany, drzwi i okna
z palcem na ustach
przyjmowały ich bez komentarzy.
Obrazy wcześniej zasypiały
z rękami na kołdrze.
Grecki chór milczał w szafie.
A oni
mieli dłonie złożone
do bezbożnej modlitwy.
Erotyk
Trzymasz w ramionach
kota.
Kot
na wysokich obrotach.
Naciskamy odpowiedni guzik
i kot mruczy.
Ktoś
naciska guzik
i już dalej działasz,
mała,
według programu.
Duża zdrowa kobieta
wspinając się na palce
wykręca bezpiecznik.
Jokasta
Tylko my — miękkoskóre
potrafimy tak przeżyć ból
nagłego rozłączenia
kiedy nasze ciała
tak gwałtownie
rozstają się na dłużej
Wiem co czują
niedoszłe matki
w powrotnej drodze
z dobroczynnych gabinetów.
Liryk bardzo mieszczański
Jeśli przyjdziesz,
to proszę,
w progu zdejmij buty
i wchodź powoli,
bym mogła nacieszyć się tobą
jak odkrywanym miastem;
przebiegać ogrodami,
odpoczywać w cieniu,
w kościołach kryć się przed zgiełkiem,
błądzić po zaułkach,
monety wrzucać do fontann.
I wracać bez końca.
Ucieczka
Andrzejowi — alternatywnie
Rozbiliśmy namiot przy drodze.
To będzie nasze życie.
Z drewna, zieleni i popiołu,
odnalezione jak ślad podkowy
na wiejskiej drodze,
utrwalone bryłą lodu
w wiadrze w sieni.
Życie
o oknach zamydlonych ogrodem
i szczekaniem psów w niebo,
gdzie wciąż więcej gwiazd
niż nieba,
wierne
jak bałwochwalcza modlitwa
kota do jaskółek.
Przejezdny przyjaciel mówi
smakując konfitury za dębowym stołem
„twórczość rustykalna ma duże szansę”
.
Milczymy.
Poza zasięgiem stwardniałej ręki
nocą wyje miasto na uwięzi.
32
Miłość
Właśnie wtedy,
gdy będę zapewne
najbardziej kurczowo
trzymać się tej liny
wykresu akcji serca,
temperatury, wypróżnień
i czerwonych krwinek
— zawiążę pętlę
i powieszę się,
zanim zdążysz
znienawidzić mnie
za moje ciało
(oczywiście o ile będę miała
na to jeszcze dość rozumu).
Nie przywykliśmy do lasu
Jeszcze nas przeraża
każdy pomruk nocy
i przelot spóźnionego ptaka.
Szelesty rozbijają sen
aż do ucieczki.
Miasto skowyczy nieludzkim
nie zwierzęcym głosem,
lecz już od urodzenia
zdążyliśmy oswoić potwora.
Oswoiliśmy,
ale jedno potknięcie, woń obca
i bestia rzuci się do gardła.
Penelomedea
Za każdym razem
na chwilę przed tym nim przestaję czekać
widzę ciebie we wszystkich kobietach świata.
Więc nienawidzę siebie za to,
że moje ciało
nie różni się niczym od ciał wszystkich kobiet.
I dlatego znów próbuję je zabić.
35
Znajoma
Jej uśmiech czasami
jak obłok dymu
wypełnia waszą sypialnię.
Zawsze można uchylić okno.
Chociaż
swąd nie napisanych listów
unosi się nad ulicą.
Ta, która snom się zaprzedała
Jeszcze w snach cię spotyka.
Już tylko.
Na krótkich postojach
między wizją wszechświata
o ostrym plenerem;
góry, kaniony, morza, Italie i Słany
i gdzieś tam dom zbłąkany
o trzeszczących schodach.
I w nim na nowo przeżywa wzruszenie
w stylu miękkiego angielskiego swetra,
który tak szczelnie wypełniony tobą.
I znów mocno, kurczowo
trzyma się poręczy,
niczego tak nie pragnąc
jak upaść i spadać.
Jej kroki coraz cichsze
Cichsze
niż oddech twego dziecka
Więc już
nie próbuj nazwać tego
co przemknęło pod ścianą
i znikło za rogiem
jak agent
obcego mocarstwa.
III
OPERA
pamięci
Marii i Stanisława Boruniów
39
Aida
Ostatnie pociągnięcie szpachlą
i zamurowani.
Za mało powietrza żeby oddychać,
a tym bardziej śpiewać.
A jednak śpiewamy.
Chociaż spodziewano się tylko
miłosnych szeptów
podsuwanych na kartkach.
Śpiewamy.
Pod oknem przeciągają armie,
za drzwiami lotne brygady.
Otwory w ścianach
spluwają nam w twarze.
A przecież nikt z nas nie zdradził.
Aria Mimi
Sama gotuję,
lecz ręce mam zimne.
Łyżką w garnku znów mieszam powietrze.
Piec wystygł,
poszło ostatnie krzesło. Biedermeier.
Więc siedzę na podłodze.
Gdy ktoś wchodzi udaję,
że wciąż szukam klucza od pełnej spiżarni;
trzeba zachować godność.
Choć wiem, że nikt już nie namaluje
moich chudych bioder.
Ani nie opisze. Podobno poeci
wymarli na otłuszczenie serca.
Tak tu twardo.
Siedzę na podłodze.
Słyszę jak pode mną
dzieci sąsiadów bawią się
w wojnę domową.
Tosca
Sztuką nie sposób żyć, lecz można dobrze żyć ze sztuki.
Rauty i akademie, dobroczynne bale, koncerty o poranku.
Śpiewaczka to nie zawód dla godnej kobiety.
Przed sierotami śpiewam wdzięczne suchotniczki,
przed prefektem policji gram pierwsze naiwne.
Wiem, że śpiewaczka to nie jest zawód uczciwej kobiet,
ale czy policjant to dobra praca dla czułego kochanka,
a artysta to najlepsze zajęcie dla patrioty?
Lecz zawsze wszystko na mnie.
Mnie po prostu słychać.
Ja każdy przewrót witam z górnym ce na ustach,
głos mi nie grzęźnie w gardle nawet w partii zdrady.
Scarpia je, Mario jęczy a ja ciągle śpiewam.
42
Scarpia — recitativ
„Niedobrze,
głos się pani łamie,
a dziś jest premiera”
.
Udała, że nie słyszy.
„To bardzo piękne, wygląda jak oko”
zauważyła patrząc na koronkowy znak na szybie.
Krwawy ślad ust kochanka,
bo właśnie skończyłem rozmowę.
Nic nie powiedział, wszystkiemu zaprzeczał.
Pomyślałem — wrażliwa.
„To od pani zależy” rzekłem,
a ona nie spuściła oczu.
Nie znoszę bezwstydnych kobiet;
widziała jak przy pierwszym guziku
chowałem do szuflady podpisany wyrok.
43
Aria Scarpii
Ja też mam serce.
Odpowiadała mi pewna kobieta:
„Przed świtem moja córka puściła się z katem,
nie było dobrze; spieszył się by namydlić pętlę.
To samo mydło, śmiesznie wyżłobione, pożyczył mi
bym mogła umyć syna zwłoki. Dziękowałam, powiedział
nie ma za co, mnie się nudzi nocą, cierpię na bezsenność”
.
Żal mi moich podwładnych. Ludzie są natrętni.
44
Fidelio I
Dlaczego choć na chwilę
nie mogę zmienić skóry,
gdy Ona tak pachnie
dobrymi perfumami i płaczem?
To nie tak łatwo,
jak wam się wydaje,
oderwać wzrok
jak plaster z rany
od Jej ust uchylonych
pełnych wilgotnego smutku.
Gorycz niemocy pocieszenia.
Wiem, czym by się to skończyło
gdybym była mężczyzną.
Ale wiem również,
że według praw dziedziczenia
byłabym niskim, chudym facetem,
z długim nosem i początkami łysiny.
Więc niech już lepiej tak zostanie.
Fidelio II
Tak pragnę wyprowadzić cię,
w męskim przebraniu,
z tego więzienia, w którym
co miesiąc przedłużają wyrok,
w męskim przebraniu,
bo w innym stroju
nigdy nam nie pozwalano
szczebiotać o wolności.
Tak pragnę wyprowadzić cię
w bezpieczne miejsce,
bezpieczne, ale zawsze
otwarte szeroko,
gdzie myśli nasze nie będą ciężarem,
gdzie ciała nasze już nie będą raną.
Tam, gdzie będziemy mieć własne imiona,
a słowo „kobieta” nie będzie nigdy
kopniakiem w podbrzusze.
„Rachelo, kiedy Pan...”
Dalej nie umiem.
Matka zapewne tylko tyle słów znała,
resztę nuciła ocierając oczy nad główką cebuli.
Bardziej wzruszona niż piosnką o małym miasteczku
podkreślała swój związek z romańską kulturą.
Wiem to dopiero dzisiaj.
I to, że w melodii skwierczą płonące stosy
i skrzypi pod nogami szkło z rozbitych witryn.
Teraz wiem i rozumiem,
że było jej łatwo
przejść na tę stronę gdzie kobietom wolno podglądać
wiarę nie z wysokiej galerii
czy przez szczelinę w murze.
Pamiętam, że śpiewała głośno i klaskała szczerze.
Ale ja byłam mała, pamięć jest zawodna.
Mówiła „masz piękne dłonie, po tym można poznać.
I brwi niesfornych odwrócone arki”
.
Śmieszne. Tu palce mi zgrubiały a ręce wciąż bolą
od krów dojenia, od noszenia broni, bez żartów,
wcale nie od rozmów.
„Ona taka wrażliwa” mówiliście o mnie
„bo tylko Oni mają tę wrażliwość”
.
„Powinnaś pisać wiersze”. Tu mi nie wychodzi.
Matka śpiewała, a potem już tylko nuciła,
a ja, głupia myślałam, że to o tej romantycznej pannie,
która jesienną nocą rozmawia z duchami
i która miała zakochać się w chłopie.
Pomyliłam się bardzo.
47
Gerard zrzucił liberię i nuci karmaniolę
(„Andrea Chenier”)
Poeci nie są groźni, wbrew temu co w szkole
kładą w głowy o kwiatach, armatach i wieszczach.
W salonie łatwo głośno wykrzyczeć rewolucję
ubraną w kształt sonetu.
Ja ich znam,
ten Andrea to nie był zły facet,
ale nie miał odwagi być po prostu słaby.
Ja ich znam.
też przecież coś niecoś czytałem
między „powóz zajechał” a „państwa nie ma w domu”
.
Czytałem, nawet składne, choć ognia w tym mało,
krew cudza, tylko papier welinowy własny.
Mówił, że lepsze ma w biurku.
Ja w cudzym nie grzebię.
Zapytałem go nawet, czy pobiegnie z nami.
Kiwał głową, lecz drżącą ręką szperał po kieszeniach,
wyjął kartkę — „o, tu ten rym nie dopieszczony,
może jutro, dziś jeszcze muszę pisać,
jak wrócicie to wszystko, wszystko opowiecie.
Tych parę słów ode mnie — ty tłumom przeczytasz,
masz dobrą dykcję, tak będzie prawdziwiej”
.
Znałem go, ludzki człowiek.
Wciąż bratał się z ludem; pokojówkę podszczypał,
a mnie po ramieniu zwykł czasami poklepać,
sam sobie drzwi otwierał. Więc teraz żal trochę, że nic nie napisał,
bo przecież to już jutro o szóstej na placu.
Poeci nie są groźni, lecz zwykle są winni.
48
Aria Walentego
Byłem dobrym żołnierzem,
uczciwym i wiernym,
karnym, choć pewną plamą jest
ta mała dezercja.
Tak, z rozmysłem przyciskałem chustkę
do piersi za słabo
gdy ginąłem w obronie godności kobiety.
Bardziej niż rana w sercu boli
skalane siostry przyrodzenie.
Punkt strategiczny na mapie honoru.
Mówicie, że ojczyzna,
lecz była zbyt naiwna
by ją nazwać matką.
Mój patron od pocztówek uczył:
pisz często do swoich;
co trzeci list dochodzi,
co czwarty bez skreśleń,
ciesz się z radosnych odpowiedzi
a odpisuj prędko.
I nie dziw się gdy po powrocie
nie zastaniesz
ni żywych ni domu.
Aria Lizy
I
To nie jest to miasto.
Całymi latami
rozdeptywaliśmy ulice i place,
ugniataliśmy bruk na lepką miazgę.
I stało się.
To nie jest to miasto.
Oszukiwano nas od urodzenia.
Ale tu żyjesz. Żyjesz — ten pospolity błąd mówi sam
za siebie.
Więc dobrze — mieszkasz.
Jeżeli mieszkaniem można nazwać walkę o przechodni pokój.
II
„Już prawie północ, a Hermana wciąż nie ma”
.
To nie jest to miasto. Tę część nocy spędzisz
w zamku na skalistym brzegu.
Wzdłuż murów chodzą straże. Nawet pies się nie przeciśnie.
Straż jest wierna i czujna, a groty włóczni dobrze wyostrzone.
W szparze strzelnicy widzisz młodą kobietę.
To twoja siostra Ofelia.
Wy obie złączone więzami wody i językami mężczyzn.
Ale skąd możesz o tym wiedzieć
suchą stopą wspinając się po murze.
III
Wpadasz na chwilę.
Wchłania cię wieczność.
Hermana nie ma.
To tylko film z jego twarzą. Lalka o obcym zapachu.
Warczysz i jeżysz sierść. Do dekoracji salonu wchodzi
obcy o znajomych rysach, podaje gumową dłoń
i mechanicznym głosem mówi o miłości.
Ten młody mężczyzna pochylony nad stołem gry
jest tobą.
Więc jednak żyjesz.
Jeżeli życiem można nazwać walkę o przechodni pokój
w ciałach wspólnych kobiet.
Nie opowiadaj nigdy starej bajki o dwóch szukających się
połowach, bo wtedy okaże się, że to ty mówiłeś
„z tobą jest mi najlepiej” kiedy tamten
50
z rutyną rozgarniał ciebie
jak powierzchnię wody.
Kim jesteś nie wiesz, zwłaszcza cierpiąc
zgięta nad umywalką,
lecz nawet tu zachowujesz godność.
Wracasz
ocierając z podbródka ślad zwątpienia.
Cień młodego gracza chichocze wpatrując się
w równo skoszony trawnik stołu.
Starasz się zrozumieć optymizm mężczyzn,
ale twoje płuca mają mniejszą pojemność.
Sznurujesz buty w przedpokoju.
Nie zatrzyma cię ani struna z galicyjskich skrzypiec,
ani gorzka tolerancja, ani męska litość.
Hermana nie ma.
Nie ma brzegu morza i zamku.
Jest miasto.
IV
I stało się.
Zawsze przegapiamy najważniejszy moment.
Ty też błysk w brudnym śniegu wzięłaś za zgubioną monetę.
Jeszcze przed północą miasto zaczęło topnieć.
Rozpływało się w szlamie, domy wsiąkały w mgłę.
Lecz to nie była mgła.
Jak nowa wyspa z głębin wyłaniało się inne miasto.
Z grzęzawiska asfaltu
pierwsza wyrosła złocista iglica twierdzy.
I to wystarczyło by zrozumieć.
V
Jesteście tu obcy.
Tej nocy miasto zmieniło nazwę.
Możecie zgolić brody, lecz Europa
będzie wciąż daleko,
zmienić imiona, ufarbować włosy
— rozpoznają was. Mówicie innym językiem.
Wypędzą was. To już nie wasze domy.
Wasze książki odejdą za wami. Są obce.
Twoich przyjaciół nocą zamienią
na puste wgłębienia w pościeli.
VI
Hermana nie ma.
Jak naiwna oblubienica szukasz go w zaułkach.
Nie ma. Mogą cię tylko sponiewierać straże.
Wierność jest, cnotą psów.
51
Wiesz o tym, wiesz kim jesteś.
Gdy martwe bagno rodziło kamienne mosty
o lwich grzywach, wiedziałaś, że masz już nowe imię
— Liza.
I stało się.
To śmieszne, żeby w takiej chwili wracać,
a jednak.
Z okien wysoko we mgle zawieszonych
złotawe światło i przydymione głosy
wyśpiewują partię dziecięcego chóru.
Lizę ściga okrutny śmiech dzieci.
Chrapliwe nuty w oddechach dziewczynek
obserwujących spod ściągniętych brwi
jak chłopcy wyrzuceni z chóru
za utratę sopranu i gładkości pośladków
dziś karzą swego pana pierwszym papierosem.
Liza tego nie widzi, czuje przez skórę muru
swąd dymu i jątrzenie zapotniałych dłoni.
Kinderbal trwa.
W wysokich oknach złoto dojrzewa W miedź.
Tort jest słodki, tak słodki,
a cygara z czarnego biurka ojca
tak wonne i gorzkie.
Krem tak mdlące różowy, a wino tak cierpkie,
muzyka taka duszna, lecz dziwnie kąśliwa,
a świeczki tak przejrzyste i tak ich już wiele.
Płomyki takie jasne jak pierwsze dziewczęta
już spreparowane dla solenizanta
przez wiernych przyjaciół,
a świeczki tak przejrzyste jak palce cherubina
z nienaganną grzywką.
Cherubin lepkie ręce wytrze o kant spodni,
przełknie kęs, odsunie krzesło
i zaledwie przez mement będzie zmagał się
z opornym ciałem koleżanki, wspominając
ciemne sufity mebli tak niedawno broniące
zabaw w chowanego, by za chwilę znów otrzeć
lepkie dłonie, wrócić do zachwianej geometrii
porcji i tłustą słodyczą wymazać z pamięci
gładką twarz dziewczyny.
Kinderbal trwa,
a krem jest słodki, tak słodki, tak słodki.
52
VIII
Dziecięcy chór zamilkł.
Miękką kodę zagłuszył ostry krzyk obcasów
Liza dostrzega młodą przyjaciółkę.
Zaledwie wczoraj na zakazane lody
biegła prosto z próby, a dziś na widok rozmazanej szminki
wybucha długim różowawym śmiechem
z wilgotną igiełką niezaspokojenia.
Liza milczy. Odwraca wzrok gdy tamta poprawia
pończochę.
A jednak pod lisią kurteczką rysuje się kształt
dziwnie znany z partyzanckich filmów. Liza wie,
że za chwilę
zaczęłaby kłamać.
To nie jest to miasto.
Oszukiwano cię od urodzenia.
Tu tylko ściek i wycior umieją jeszcze mówić o miłości.
IX
Oto leżą martwi i martwe.
Nikt ich nie poprowadzi
choćby zabili wszystkie niewierne kochanki.
Tak się dzisiaj nie robi przewrotu.
X
Oto leżą martwi i martwe.
Rozdzieleni na niesłuszne patki
i słuszne guziki.
Twoich przyjaciół
nocą zamieniono na wybór sumienia.
XI
Nie masz wyboru.
Żyjesz.
Masz szansę.
Herman dziś wejdzie w ciebie, choć głuchy jest na arię
a pod powiekami mieć będzie gałąź złamaną wichrem
i ciało oblepione białą suknią piany.
Więc będziesz dalej sama.
Gdy zapach wody dojdzie ci do serca.
53
XII
Nie jesteś sama
kiedy biegniesz kamiennym nabrzeżem.
Na drugim brzegu Piotr z Pawłem
mocno ściskają dłonie skazańcom.
Nie jesteś sama.
W tym mieście każdej nocy
ktoś włos przecina brzytwą, wlewa wodę do wanny
i wchodzi na krzesło.
Liza już nie śpiewa.
Liza umiera.
Umiera wilgotną śmiercią niewolnika.
XIII
Oszukiwano nas od urodzenia.
To nie jest to miasto
i nikt nie słyszał tu o niewolnikach.
1979 — 1981
54