2152

Szczegóły
Tytuł 2152
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2152 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2152 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2152 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANNE MCCAFFREY JODY LYNN NYE POKOLENIE WOJOWNIK�W (T�UMACZ: MARCIN �AKOMSKI) ROZDZIA� PIERWSZY Nie znaj� wszystkich naszych mo�liwo�ci - stwierdzi�a Sassinak, nie pierwszy zreszt� raz. Jednak ani troch� nic poprawi�o to jej samopoczucia. Radosny nastr�j, w jakim Sassinak i Lunzie snu�y pierwsze plany zjednoczenia si� przeciwko piratom planetarnym, dawno ju� wyparowa�. Pocz�tkowo da�y si� ponie�� entuzjazmowi, gdy katedra Thek�w wymierzy�a kapitanowi Crussowi kar� za to, �e wyl�dowa� pe�nym nielegalnych grawitanckich osadnik�w transportowcem na Irecie, tu� pod nosem �cigaj�cego go dowodzonego przez Sassinak kr��ownika. Przy okazji uda�o si� uzyska� od kapitana sporo interesuj�cych informacji o jego chlebodawcach. Thekowie rozstrzygn�li co prawda kwesti� prawa do zasiedlenia Irety, ale potem odlecieli, nie fatyguj�c si� nawet, by wymierzy� sprawiedliwo�� mocodawcom pirat�w planetarnych. Sassinak i Lunzie zrozumia�y, �e nie maj� raczej szans na poparcie ze strony tej d�ugowiecznej, najstarszej i najm�drzejszej ze wszystkich ras zamieszkuj�cych Wszech�wiat. Thekowie rzadko mieszali si� w sprawy jak�e kr�tko �yj�cych przedstawicieli innych ras. Interweniowali tylko w�wczas, gdy co� zagra�a�o ich w�asnym interesom - jak na frecie - a poza tym pozwalali wszystkim ni�szym istotom, poczynaj�c od jaszczuropodobnych Setich, przez kszta�tozmiennych Weft�w i zamieszkuj�cych morza Ssli, ko�cz�c za� na ludziach, by same "pra�y w�asne brudy". R�wnie� teraz, gdy tylko za�atwili spraw� Irety, natychmiast odlecieli, a Sassinak i Lunzie stan�y przed nie lada wyzwaniem.Musia�y i chcia�y - odszuka� i zniszczy� tych, kt�rzy stosowali najohydniejsz� form� piractwa, napadaj�c i �upi�c ca�e planety oraz bior�c w niewol� zamieszkuj�cych je ludzi. Przed paniami pi�trzy�y si� niezliczone problemy. Sassinak by�a zbyt do�wiadczonym komandorem, by zignorowa� potencjalne zagro�enie. Lunzie r�wnie� nie raz ju� przekona�a si�, �e najwspanialszy nawet plan potrafi spali� na panewce. Teraz rozsiad�a si� wygodnie na bia�ej sk�rzanej kanapie w biurze pani komandor i przygl�da�a si� swej prapraprawnuczce z lekkim rozbawieniem. Sassinak by�a jednocze�nie tak m�oda i tak stara! - Tak samo jak ty - odci�a si� Sass. Lunzie obla�a si� rumie�cem. - Telepatia nie istnieje - zawo�a�a szybko. - Nigdy nie udowodniono jej dzia�ania w warunkach eksperymentalnych. - Jednak bli�niakom jako� si� udaje - zaoponowa�a Sassinak. - Gdzie� o tym czyta�am. Zdarza si� r�wnie� niekiedy mi�dzy bliskimi krewnymi. A je�li chodzi o nas, c�, kto wie, jak podzia�a�a na ciebie d�ugotrwa�a hibernacja i do czego doprowadzi�a moja w�asna biografia. My�la�a� o tym, �e jestem jednocze�nie m�oda i stara, a ja my�la�am dok�adnie to samo o tobie. Zreszt� jeste� m�odsza ode mnie... - Ale to nie daje ci �adnego prawa do zgrywania wa�niaka - przerwa�a jej Lunzie i natychmiast ugryz�a si� w j�zyk. Twarz Sass zastyg�a w nieprzyjemnym grymasie. Oczywi�cie mia�a naj�wi�tsze prawo do tego, by si� m�drzy�. Pe�ni�a funkcj� kapitana okr�tu i by�a bogatsza o ca�e dziesi�� lat do�wiadcze�. - Przepraszam - powiedzia�a szybko Lunzie. - Rzeczywi�cie jeste� starsza i to ty wydajesz rozkazy. A mnie wci�� trudno si� do tego wszystkiego przyzwyczai�. U�miech, rozja�niaj�cy natychmiast twarz Sassinak, podni�s� j� nieco na duchu. - Mnie te�. Mimo to musz� zachowywa� si� jak na dow�dc� okr�tu przysta�o. A ty, jako moja dostojna prapraprababka, nie wiesz przecie�, co p�ynie w ka�dej z tych pok�adowych rur. - Dobrze ju�, zrozumia�am aluzj�. Postaram si� zachowywa� jak potulny cywil. - I spr�buj�, doda�a ju� w my�lach, zaakceptowa� fakt, �e mam potomka, od kt�rego jestem nie tylko m�odsza, ale te� s�absza. Pochyli�a si� i odstawi�a kubek. - Co zamierzasz teraz zrobi�? - Potrzebujemy wi�cej danych - odpar�a Sass, marszcz�c brwi. - Dowod�w, kt�re mog�yby�my przedstawi� na przyk�ad na forum Rady. We�my spraw� Diplo. Kto si� z kim kontaktowa� i czyje pieni�dze posz�y na ten piracki statek? Kt�re grupy grawitant�w zamieszane s� w piractwo? Czy pozostali zdaj� sobie spraw� z tego, co czyni� ich pobratymcy? No i zostaje jeszcze rodzina Paraden. Mam powody, by s�dzi�, �e wszyscy jej cz�onkowie bior� udzia� w perfidnym spisku, lecz jak to udowodni�? Gdyby uda�o si� znale�� kogo� spo�r�d nich samych, jakiego� sprzymierze�ca... Lunzie wzi�a kubek i wychyli�a go do dna, nie zwracaj�c najmniejszej uwagi na burczenie w brzuchu. Czy�by mia�a zamiar zaproponowa� co� g�upiego? Albo niezwykle odwa�nego? Lub jedno i drugie r�wnocze�nie? - By� mo�e potrafi�abym ci pom�c w sprawie Diplo. - Ty? Ale jak? Sassinak my�la�a ju� o swych przyjacio�ach-grawitantach, lecz stwierdzi�a, �e nie powinna wykorzystywa� ich w podobny spos�b. By�oby to dla nich zbyt ryzykowne, gdyby przy�apa� ich jaki� agent Floty. - Miejscowi nie zgadzaj� si� na to, by na Diplo przyje�d�a�o wielu lekkich, lecz ze wzgl�du na problemy zdrowotne zwi�zane z genetyk� i trudno�ciami adaptacyjnymi, naukowc�w i doradc�w medycznych przyjmuj� dosy� ch�tnie. Niewiele sympatyczniej ni� pozosta�ych lekkich, ale zawsze. Przyda�by mi si� jaki� kurs u boku Mistrza, dla od�wie�enia wiadomo�ci z mojej dziedziny... Sassinak zamy�li�a si�. - Hm... To brzmi do�� rozs�dnie. Nawet gdyby ci� kto� obserwowa�, taka decyzja nie powinna budzi� podejrze�. Spad�a� prawdopodobnie o jeden szczebel w hierarchii naukowej. Wy, naukowcy, macie swoje ambicje... Zawiesi�a g�os na wypadek, gdyby Lunzie zechcia�a si� wyt�umaczy�, lecz bez zdziwienia przyj�a jedynie skinienie g�owy. Lunzie wr�ci�a do tematu Diplo. - Lekarze zadaj� zwykle wiele pyta�. Gdybym zosta�a cz�onkiem grupy badawczej, zajmuj�cej si� na przyk�ad dziedzin� patologii ci��y, mia�abym okazj�, by w ramach takiej pracy porozmawia� z wieloma osobami. Sassinak przekrzywi�a g�ow� na bok. Lunzie w ostatniej chwili powstrzyma�a si� przed identycznym ruchem. - Czy przypadkiem nie pr�bujesz w ten spos�b pozby� si� jakiego� grawitanckiego demona? Z tego, co m�wi�a�... Lunzie nie chcia�a jednak powraca� do tego tematu. - Wiem, wiem. Mam do�� powod�w, by ba� si� grawitant�w, a nawet ich nienawidzi�. Przynajmniej niekt�rych z nich. Ale pozna�am tak�e szlachetnych przedstawicieli tej rasy. M�wi�am ci o Zebarze. - Sass skin�a g�ow�, lecz nie wygl�da�a na przekonan�. Lunzie m�wi�a dalej. - Poza tym b�d� mog�a porozmawia� z Mistrzem i wznowi� trening. Znasz Dyscyplin� na tyle, aby wiedzie�, i� jest r�wnie skuteczna, jak inne formy obrony. Je�li Mistrz stwierdzi, �e nie jestem wystarczaj�co odporna, �eby jecha�, dam ci zna�. - Opowiesz mu o wszystkim? S�dz�c po tonie jej g�osu, Sass nie wydawa�a si� zachwycona tym pomys�em. Lunzie westchn�a w g��bi ducha. - Nie o wszystkim, ale o tym, �e lec� na Diplo, na pewno. Istniej� pewne umiej�tno�ci, kt�re mog� u�atwi� pobyt na ci�kiej planecie. - Postaraj si� spe�ni� wszystkie wymagania Mistrza. To zbyt wa�ne, by ryzykowa� jakie� emocjonalne rozchwianie. Pami�taj o tym, jakie mia�a� k�opoty... - Poradz� sobie - uci�a Lunzie, nadaj�c brzmieniu swego g�osu moc Dyscypliny. Sassinak zamilk�a. Stanowczo�� Lunzie nie podzia�a�a na ni� tak, jak na innych w podobnych okoliczno�ciach, lecz wygl�da�a na przekonan�. - To za�atwia problem Diplo - mrukn�a wreszcie, wzruszaj�c nieznacznie ramionami i zaj�a si� kolejn� spraw�. - Wyje�d�asz zatem, nie wiedz�c, ile czasu zajm� ci przygotowania. Bierzesz udzia� w kursie i wybierasz si� na Diplo, zostawiaj�c mi prowadzenie �ledztwa w�r�d podejrzanych korporacji handlowych, Setich oraz w wewn�trznych strukturach EEC, Floty i Rady. Przyda�aby si� nam jaka� w�asna sie� kontrwywiadu, ale... Lunzie wesz�a jej w s�owo, pusz�c si� jak paw.. - Znasz admira�a Coromella? Szcz�ka Sass lekko opad�a. Najwyra�niej by�a zaskoczona. - A ty go znasz? - Owszem, do�� dobrze. Patrz�c na Sassinak, kt�ra prowadzi�a jak�� wewn�trzn� walk�, Lunzie postanowi�a o nic wi�cej nie pyta�. Mo�e zreszt� dla Sass konsekwencje tego faktu nie przedstawia�y si� nazbyt jasno. Teraz Coromell by� ju� tak wiekowy, jak jego ojciec w chwili poznania Lunzie. W oczach Sass musia� sprawia� wra�enie starca. Lunzie pokona�a kolejn� fal� smutku i wkupi�a si� na chwili obecnej. - Pracowa�am przez kr�tki czas pod jego rozkazami, jeszcze przed afer� z Ambrozj�. - Pod jego rozkazami! Czy ten okrzyk wyra�a� aprobat�, czy niesmak? Lunzie nie spyta�a o to, streszczaj�c w zamian w kilku s�owach okoliczno�ci owej wsp�pracy i jej nast�pstwa. Sassinak nie przerywa�a, s�uchaj�c ze wzrokiem utkwionym w jakim� dalekim punkcie. Gdy opowiadanie Lunzie dobieg�o ko�ca, lekko potrz�sn�a g�ow�. - Kochana, mam wra�enie, �e mog�yby�my rozmawia� tygodniami, a ty wci�� mia�aby� w zanadrzu nowe niespodzianki. - Nic w jej g�osie nie sugerowa�o, czy to zaskoczenie jest mi�e, czy raczej nie. Lunzie pomy�la�a, �e brak komentarza da�oby si� wyt�umaczy� szacunkiem Sassinak dla gwiazdek admiralskich Coromella. Nagle Sass otrz�sn�a si� z zamy�lenia i odsun�a od biurka. - Mam ochot� rozprostowa� troch� nogi. W�a�ciwie nie zd��y�am nawet obejrze� okr�tu. Przejdziesz si� ze mn�? - Oczywi�cie. Lunzie zadowolona by�a z przerwy w tak m�cz�cej naradzie. Ruszy�a za Sass korytarzem prowadz�cym wzd�u� ca�ego pok�adu g��wnego. - Wszystko si� tu zmieni�o - stwierdzi�a, schodz�c po drabince na pok�ad �o�nierski. - Ciekawe, dlaczego tu �ciany s� zielone, skoro na g�rze mia�y szary kolor. - Zmieni�o? - Nie zd��y�am ci o tym powiedzie�, ale kiedy opuszczali�my w�wczas Ambrozj�, przyby� po nas w�a�nie ten kr��ownik, Zaid-Dayan. Nie spotka�am jego kapitana, lecz wiem, �e to by�a kobieta. Dlatego w�a�nie u�y�am tej nazwy na Irecie. Ty i ten okr�t... To by�o istne deja vu. Sassinak odchrz�kn�a. - To nie m�g� by� ten sam okr�t. Przecie� ewakuacja z Ambrozji nast�pi�a przed misj� na Irecie, przed twoj� hibernacj�, jakie� czterdzie�ci lat temu. M�wisz chyba o wersji z czterdziestego trzeciego roku. Tamten statek zosta� zniszczony w bitwie dok�adnie wtedy, gdy ko�czy�am Akademi�. Skin�a g�ow� oddzia�owi �o�nierzy. Przycisn�li si� do �ciany korytarza, �eby mog�a ich min��. Lunzie pospieszy�a za Sass. By�o jej niezwykle zimno. Ponosi�a konsekwencje tego, �e nie starza�a si� w spos�b naturalny, lecz przeskakiwa�a ca�e dziesi�ciolecia. - Jeste� pewna? Gdy us�ysza�am o przylocie Zaid-Dayana z kapitanem-kobiet�, pomy�la�am sobie, �e mo�e Sass potrz�sn�a g�ow�. - Jestem niewiele strasz� od ciebie. Nic, nie... Ewakuacja z Ambrozji... Uczy�am si� o bitwie na TacSim II. Okr�tem dowodzi�a Graciela Yinish-Martinez. To by�o jej pierwsze dow�dztwo, na nowiute�kim statku. Z pocz�tku nie�le jej si� oberwa�o od Komisji Dochodzeniowej za tak rozleg�e zniszczenia, ale potem kto� z Ambrozji, jaki� dow�dca wyprawy zwiadowczej, czy kto� taki... - Zebara - wtr�ci�a Lunzie, wstrzymuj�c oddech. - By� mo�e. W ka�dym razie ten dow�dca napisa� raport, dzi�ki kt�remu Komisja odczepi�a si� od niej. Przypomnia�am sobie o, tym, kiedy sama musia�am stan�� przed Komisj�. A nawet j� widzia�am. - Sass mia�a dziwny, jakby nieprzytomny wyraz twarzy. Wcisn�a jaki� guzik w �cianie i otworzy� si� w�az windy. Wesz�y do �rodka. Sassinak wcisn�a nast�pny guzik i dopiero wtedy doko�czy�a. - Zapowiedziano wyk�ad dla kadet�w-kobiet na temat odpowiedniego wygl�du dow�dcy. Stwierdzi�y�my, �e to idiotyczny temat. Krytykowa�y�my go p�g�osem, wchodz�c do sali wyk�adowej. By�o zupe�nie pusto, tylko jedna drobna, starsza kobieta siedzia�a gdzie� w k�cie. Wygl�da�a jak wszyscy starzy oficerowie na emeryturze. �azili tacy po Akademii i nikt w�a�ciwie nie wiedzia�, po co tu przychodz�. Mia�a staro�wiecki zeszyt i flamaster. Omin�am j� wzrokiem. Usiad�y�my na miejscach, zastanawiaj�c si�, jak bardzo sp�ni si� admira� Yinish-Martinez. Wystarczy�o nam rozs�dku, �eby nie gada� na g�os, ale tu i �wdzie zacz�y si� rozlega� szepty. Po chwili i mnie usta si� nie zamyka�y. - Sassinak u�miechn�a si� do siebie. - I nagle ta staruszka wsta�a. Nadal nikt si� niczego nie domy�la�, s�dzi�y�my, �e wychodzi. A ona ruszy�a prosto do katedry. Pomy�la�y�my, �e mo�e chce oznajmi�, i� pani admira� si� sp�ni albo odwo�uje wyk�ad, i nagle... Przysi�gam ci, Lunzie, �adna z nas nie zauwa�y�a gwiazdek na jej naramiennikach, a� do chwili, kiedy nam na to pozwoli�a. Zmieni�a si� na naszych oczach, cho� nie drgn�� jej �aden mi�sie�, nie rzek�a ani jednego s�owa. Zreszt� nie musia�a. Skoczy�y�my na r�wne nogi i salutowa�y�my przed ni�, nim zd��y�y�my poj�� co si� naprawd� sta�o. - A potem? - Lunzie nie mog�a opanowa� ciekawo�ci. Urzek�a j� ta historia. - A potem u�miechn�a si� do nas i powiedzia�a: "To by�, drogie panie, pokaz odpowiedniego wygl�du dow�dcy". I wysz�a, zanim kt�rakolwiek z nas zd��y�a z�apa� oddech. - To ci dopiero! - W�a�nie. Wyk�ad ograniczy� si� do tego jednego pokazu. I powiem ci jeszcze, �e zapami�ta�y�my go sobie na zawsze. Przez wiele godzin �wiczy�y�my to, pr�buj�c, czy ju� si� czego� nauczy�y�my. Pani admira� przekaza�a nam wszystko, co najwa�niejsze. Nie ma znaczenia, jakiego jeste� wzrostu, czy jeste� pi�kna lub silna, jak g�o�no potrafisz krzycze�. Tu chodzi o co� zupe�nie innego, o jak�� nieuchwytn� cech� wewn�trzn�. Je�li ci jej brak, to nic nie da najwi�ksza si�a, uroda, wzrost czy wrzask. Drzwi windy rozsun�y si�. Za nimi znajdowa�o si� malutkie pomieszczenie, niemal ca�kowicie wype�nione k��bowiskiem r�nokolorowych rur, w kt�rych co� sycza�o i bulgota�o. Na �cianie umieszczono tabliczk� z napisem: "Pierwszy poziom �rodowiskowy". - Chodzi ci o pewien rodzaj Dyscypliny? - spyta�a Lunzie. - Mo�e. Wiesz, we Flocie, ucz� podstaw Dyscypliny. Ale pewien potencja� powinien ju� tkwi�, w cz�owieku, albo te� p�niej musi si� wydarzy� co� specjalnego. Element skupienia jest z pewno�ci� ten sam... - Sass zawiesi�a g�os, zmarszczy�a czo�o. - Ty masz ten potencja� - stwierdzi�a Lunzie. Widzia�a, jak za�oga okr�tu patrzy na sw� pani� kapitan, a i sama czu�a przed ni� zdumiewaj�co g��boki respekt. - Och... No tak, w pewnym stopniu. Potrafi� nauczy� m�odych, oficer�w szacunku dla okrutnej rzeczywisto�ci. Ale nie tak, jak ona..- U�miechn�a si� jeszcze raz do swych wspomnie�. - Przez ca�e lata chcia�am si� tego nauczy� by� w�a�nie taka... - A wiec by�a idolem twego dzieci�stwa? Marzy�a� o Flocie jeszcze zanim ci� pojmano? I czy to marzenie utrzymywa�o j� w�wczas przy zdrowych zmys�ach ? - Nie, nie. Chcia�am by� Carin Coldae - widz�c min� Lunzie, doda�a szybko.- Przepraszam, zapomnia�am. Nie by�a jeszcze gwiazd� video czterdzie�ci trzy lata temu, kiedy ty ostatnio... To znaczy... - Nie przejmuj si�. - Otrzyma�a kolejny dow�d na to, jak wiele straci�a. Nigdy nie interesowa�a si� specjalnie, kt�ra gwiazda video jest aktualnie najpopularniejsza, lecz s�dz�c po tym, jak Sass wym�wi�a nazwisko Coldae, zna�o j� chyba ka�de dziecko. - To bohaterka film�w przygodowych - wyja�ni�a Sassinak. - Mia�a mn�stwo fanklub�w, wsz�dzie pe�no by�o jej plakat�w. Razem z przyjaci�k� marzy�y�my o tym, �eby prze�ywa� podobne przygody w ca�ej galaktyce, by m�czy�ni tak samo padali nam do st�p... - No c�, to chyba ci si� uda�o - wtr�ci�a osch�ym tonem Lunzie.- Tak przynajmniej twierdzi twoja za�oga. Sassinak obla�a si� rumie�cem. Te s�owa bardzo jej pochlebi�y. - No, mo�e niezupe�nie tak, jak w naszych fantazjach. Carin nigdy w�os z g�owy nie spad�, z ka�dej opresji wychodzi�a ca�o, w najgorszym razie na jej kombinezonie widnia�o kilka artystycznie rozmieszczonych plamek brudu. Czasami zreszt� miewa�a na sobie wy��cznie te brudne plamki, ale najcz�ciej paradowa�a w szykownych kombinezonach, srebrnych albo z�otych, z zamkiem rozsuni�tym niemal do jej doskona�ego p�pka. Jedn� r�k� powala�a na ziemi� tuzin pirat�w, drug� potrafi�a jednocze�nie zastrzeli� kolejny tuzin, a do tego nuci�a pod nosem swoj� ulubion� piosenk�, nie wypadaj�c nawet z rytmu. Kiedy by�am ma�a, do g�owy mi nie przysz�o, �e kto� g�odzony i bity, wypruwaj�cy sobie �y�y w kopalni toru, nie powinien mie� tak wypiel�gnowanego cia�a. Ani te� to, �e przechadzaj�c si� nago po kraterze wulkanu, mo�na sobie uszkodzi� d�ugie purpurowe paznokcie. - Hm... Ci�gle jeszcze cieszy si� nies�abn�c� popularno�ci�? - Raczej nie. Co prawda wci�� puszczaj� powt�rki, zw�aszcza takich klasycznych "arcydzie�a jak "Ciemna strona ksi�yca" czy "�elazne �a�cuchy". Ale teraz Coldae gra wy��cznie w dramatach i zajmuje si� polityk�. - Sassinak skrzywi�a si�, przypominaj�c sobie ujawnione przez Dupaynila sensacyjne informacje na temat swej dawnej idolki. - M�wiono mi, �e od lat popiera pewne organizacje wywrotowe. - Westchn�a i zmieni�a temat. - Przeci�gn�am ci� przez ca�y pok�ad �o�nierski i nic ci w�a�ciwie nie pokaza�am. No c�, to jest sektor �rodowiskowy, kt�ry utrzymuje nas przy �yciu. - Widzia�am napis - potwierdzi�a Lunzie. Sassinak z niezwyk�� czu�o�ci� poklepa�a jak�� opas�� br�zowaw� rur�. - Kiedy sko�czy�am Akademi�, moim pierwszym zadaniem by�o dogl�danie nowego systemu �rodowiskowego na kr��owniku. - S�dzi�am, �e od tego macie specjalist�w... - Owszem, ale oficerowie dowodz�cy musz� zna� si� na wszystkim. Teoretycznie dow�dca powinien obejrze� ka�d� rur�, ka�dy kabel, ka�dy opornik w komputerze, wiedzie� wszystko o wyposa�eniu i rezerwach: gdzie si� znajduj�, jak dzia�aj�, kto ma si� nimi zaj��. Dlatego ka�dy z nas zaczyna od jakiej� specjalizacji i podczas dw�ch pierwszych misji kolejno zapoznaje si� z pozosta�ymi dziedzinami. - A ty znasz tu wszystko? Zdaniem Lunzie by�o to niemo�liwe. Czy jednak Sass zdawa�a sobie spraw� z tego, �e nie mo�e zna� ca�ego okr�tu, czy te� uwa�a�a, i� jest wr�cz przeciwnie? - Nie wszystko i nie do ko�ca. Ale du�o wi�cej ni� dawniej. Na przyk�ad to - zn�w poklepa�a rur� - doprowadza dwutlenek w�gla do zbiornik�w buforowych. Rury z tlenem, jak wszystko, co �atwopalne, s� czerwone. Nie zobaczysz ich w tym pomieszczeniu, bo gdyby jaki� idiota wyszed� z windy z otwartym ogniem, albo zaiskrzy�aby sama winda... Poniewa� jeste� lekarzem, pomy�la�am, �e to ci� zainteresuje. - Owszem, to bardzo ciekawe. Na szcz�cie mia�a wystarczaj�cy zas�b wiedzy og�lnej, by nie czu� si� jak zupe�ny laik. Sass poprowadzi�a j� niskimi tunelami, pomi�dzy bulgocz�cymi i sycz�cymi rurami, pokazuj�c luki umo�liwiaj�ce dost�p do tych umieszczonych w dalszych rz�dach, do przysadzistych cylindrycznych filtr�w, zawor�w, licznik�w i lampek kontrolnych sygnalizuj�cych ewentualne awarie. - Nowiutkie - podsumowa�a Sassinak, ruszaj�c w stron� sektora hydroponicznego. - Podczas ostatniej wyprawy mieli�my k�opoty. I nie by�y to zwyk�e awarie, lecz wyra�ny sabota�. W konsekwencji �mierdz�ce glony zaros�y wszystkie rury i nie mogli�my si� ich pozby�, bo bakterie siarkowe w�ar�y si� w wewn�trzne �cianki przewod�w. Sektor hydroponiczny na kr��owniku Floty przypomina� Lunzie widziane ju� wcze�niej kultury wodne. Rozpozna�a podstawow� konfiguracj� zbiornik�w, rur odp�ywowych, zawor�w i spust�w. Nic szczeg�lnego. Wreszcie Sass zaprowadzi�a j� do windy i zjecha�y z powrotem na pok�ad g��wny. - Kiedy nowy cz�onek za�ogi zaczyna si� w tym wszystkim orientowa�? Sassinak zamy�li�a si�. - C�... Je�li chodzi o cz�onk�w za�ogi i oficer�w, to zwykle ju� po tygodniu maj� pewne rozeznanie. Przydzielamy im najr�niejsze zadania we wszystkich sektorach, pozwalamy im zgubi� si� na pok�adzie, wi�c szybko ucz� si� korzysta� z terminali komputerowych przy odnajdywaniu drogi. Zauwa�y�a� pewnie, �e ka�dy pok�ad pomalowany jest na inny kolor, a szeroko�� pas�w na �cianie s�u�y do oznaczenia rufy i dziobu. Je�eli si� tego nauczysz, nie powinna� si� zgubi�. - Wesz�a do swego biura. Na tablicy rozdzielczej miga�o jakie� �wiate�ko. - Musz� biec na mostek. Chcesz tu zosta� czy p�jdziesz do swojej kabiny? Lunzie spodziewa�a si�, �e zostanie zaproszona na mostek, ale niewzruszona twarz Sassinak odebra�a jej t� nadziej�. - Zostan�, je�li mog�. - Oczywi�cie. �eby� si� nie nudzi�a, zajmij si� tym. - Dotkn�a przycisku terminalu. - Prosz�, lista kod�w dost�pu. Nied�ugo wracam. Zastanawiaj�c si�, co naprawd� mia�o znaczy� owo "nied�ugo", Lunzie usadowi�a si� przed ekranem. Nie zd��y�a jeszcze zdecydowa� si�, jaki kod wystuka�, gdy us�ysza�a odg�os czyich� ci�kich krok�w. W drzwiach pojawi� si� niezadowolony Aygar. - Gdzie Sassinak? - Na mostku. - Ciekawe, co go tym razem zdenerwowa�o. Stoj�cy za jego plecami kapral, Weft, wygl�da� raczej na rozbawionego ni� zatroskanego. - Poczekasz tu na ni�? - Nie chc� czeka�. - Jednak wszed� do pokoju i usiad� na bia�ej kanapie, jakby nie zamierza� ju� si� st�d rusza�. - Chcia�bym wiedzie�, jak d�ugo to jeszcze potrwa. - Lunzie przygl�da�a mu si� beznami�tnie, wi�c doko�czy�. - Kiedy wreszcie dotrzemy do centralnego uk�adu Federacji, gdziekolwiek to jest. Kiedy odb�dzie si� s�d nad Taneglim. I kiedy b�d� m�g� przem�wi� w imieniu moich... koleg�w. - Zawaha� si� na chwil�, jakby u�ywa� nowego s�owa. Dlaczego si� nim pos�u�y�? - Nie wiem - odpar�a spokojnie Lunzie. - Mnie te� nic nie m�wi. Mo�e sama nie wie. - Zerkn�a w stron� drzwi. Weft opiera� si� o futryn�, pozornie niedbale, cho� najwyra�niej got�w do dzia�ania. - Przeszkadza ci, �e za tob� chodz�? Aygar skin�� g�ow� i pochyli� si� ku Lunzie. - Nie rozumiem tych Weft�w. Jak mog� by� jednocze�nie lud�mi i czym� zupe�nie innym? Sk�d wiadomo, kto jest cz�owiekiem, a kto nie? S�ysza�em te� co nieco o innych obcych. Nie tylko o Weftach i Thekach, bo tych ju� widzia�em na w�asne oczy. Podobno s� jeszcze Ryxi o wygl�dzie ptak�w i Bronthini, i jeszcze... - Na Irecie te� spotyka�e� wiele dziwnych stworze�. - No tak, ale... - Zmarszczy� brwi. - Dorasta�em w�r�d nich. Ale �eby w przestrzeni kosmicznej by�o tyle ras... - "Wiele jest cud�w �wiata" - zacytowa�a Lunzie - "lecz �aden z nich nie jest wspanialszy ni� cz�owiek..." A przynajmniej tak si� wydaje nam, ludziom. Z miny Aygara wyczyta�a, �e nigdy wcze�niej nie s�ysza� podobnych s��w. No c�, ci�ko�wiatowi partyzanci nie studiowali staro�ytnej literatury. Przypomnia�a sobie kolejny wierszyk Kiplinga i zastanowi�a si�, czy wschodni od�am cywilizacji, z kt�rego pochodzi� Aygar, spotka si� kiedykolwiek z jej zachodni� cz�ci�, czy te� na zawsze pozostan� sobie wrogie? Teraz nale�a�o jednak skupi� si� na chwili obecnej. Koniec z cytatami, pomy�la�a. Zauwa�y�a te�, �e Aygar przypatruje si� jej z dziwnym wyrazem twarzy. - Jeste� od niej m�odsza - odezwa� si�, nie pozostawiaj�c �adnych w�tpliwo�ci co do tego, o kim m�wi. - A jednak ona nazywa ci� swoj� prapraprababk�. Dlaczego? - Przypomnij sobie, co ci m�wi�am o hibernacji, dzi�ki kt�rej przetrwali lekko�wiatowcy uczestnicz�cy w wyprawie. Ja by�am hibernowana wiele razy. Urodzi�am si� dawniej, ni� m�g�by� przypuszcza�. - Nie mia�a ochoty t�umaczy� mu dok�adnie, co si� wydarzy�o. - W rzeczywisto�ci komandor Sassinak jest ode mnie m�odsza o kilka pokole�. A ty jeste� potomkiem ludzi, kt�rzy, gdy hibernowano mnie na Irecie, byli m�odzi, dzi� za� s� starcami. Min� mia� zaciekawion�, pozby� si� te� chyba dawnego l�ku. - A w hibernacji cz�owiek si� nie starzeje? - Nie, o to w�a�nie chodzi. - Mo�na si� wtedy czego� nauczy�? Czyta�em co� o metodach nauki w trakcie snu. Czy tak samo jest podczas hibernacji? - Czy mo�n� zbudzi� si� pi�knym i m�odym, a jednocze�nie bogatym w wiedz�? - Lunzie potrz�sn�a g�ow�. - Niestety, nic z tego, cho� pomys� jest wyborny. Gdyby chocia� istnia� spos�b na zdobycie informacji o tym, co przegapi�o si� w czasie hibernacji, przyjemniej by�oby obudzi� si� po czterdziestu czy pi��dziesi�ciu latach. - Czujesz si� stara? Pytanie Aygara dotyczy�o zagadnienia, o kt�rym Lunzie m�wi�a najmniej ch�tnie. Z pewno�ci� Sassinak r�wnie� nie mog�a poradzi� sobie z w�asnymi emocjami w obliczu kogo�, kto powinien by� odej�� ca�e pokolenia temu. Jakiego znaczenia nabiera�o w tej sytuacji s�owo "wiek"? Zn�w nada�a swemu g�osowi moc Dyscypliny. - Nie czuje si� stara ani s�aba. Jestem na tyle dojrza�a, by zna� siebie, i na tyle m�oda, by... - Jak w�a�ciwie powinna doko�czy� sw� sentencj�? - Aby... czyni� to, co powinnam - powiedzia�a wreszcie bez wi�kszego przekonania. Aygar nie zadawa� jednak wi�cej pyta� na ten dra�liwy temat. Spyta� natomiast o co�, na co Lunzie z przyjemno�ci� udzieli�a odpowiedzi: o procedur� test�w psychologicznych, kt�re poleci� mu dow�dca �o�nierzy, major Currald. - To niez�y pomys� - stwierdzi�a Lunzie. - Kiedy� specjalizowa�am si� w rehabilitacji zawodowej. Uwa�ano, �e dzi�ki w�asnym do�wiadczeniom lepiej zrozumiem kosmonaut�w z problemami psychicznymi. Najcz�ciej zreszt� okazywa�o si�, �e sednem problemu jest to, i� przydzielono komu� prac�, do kt�rej w og�le si� nie nadaje. Ludzie czuj� si� w�wczas osaczeni, a ograniczona przestrze� statku kosmicznego pot�guje wra�enie znalezienia si� w pu�apce. Kiedy co� zaczyna i�� nie tak, jak powinno, pojawiaj� si� prawdziwe k�opoty. Aygar w zamy�leniu marszczy� czo�o. - Ale przecie� uczono nas, �e nie powinni�my si� zamyka�, ogranicza�, �e musimy nauczy� si� wielu rzeczy, posi��� liczne umiej�tno�ci. M�wiono nam, i� wi�kszo�� problem�w dotycz�cych relacji mi�dzy r�nymi rasami bierze si� z nadmiernej specjalizacji. - Owszem, to prawda. Ludzie na og� czuj� si� lepiej zajmuj�c si� r�norodnymi czynno�ciami. Ale powinni wykorzystywa� przy tym wrodzone zdolno�ci, a nie zmusza� si� do wykonywania budz�cych niech�� lub zbyt trudnych zada�. Niekt�rzy w naturalny spos�b lepiej sprawdzaj� si� w pracy papierkowej, kiedy musz� przestrzega� �ci�le okre�lonych procedur. Inni z przyjemno�ci� ucz� si� nowych rzeczy, a rutyna szybko ich nudzi. Takiej osobie nie powierzy�by� chyba nadzoru nad systemem hydroponicznym, gdzie na ka�dej zmianie trzeba wykonywa� dok�adnie te same czynno�ci. - A co ze mn�? - Aygar uderzy� si� w piersi. - Dopasuj� si� kiedy�, czy zawsze b�d� odstawa� od innych? Jestem du�y i silny, ale s�abszy od Curralda. M�wi�a�, �e jestem do�� inteligentny, ale niewykszta�cony. Nie mam poj�cia, od czego zacz��. Lunzie zapewni�a go uspokajaj�cym tonem: - Aygar, ty, ze swoimi genami i do�wiadczeniem, z pewno�ci� znajdziesz dla siebie w�a�ciwe miejsce. Albo je sobie wymy�lisz. Kiedy dotrzemy do uk�adu centralnego, b�dziesz mia� nieograniczony dost�p do r�nych bibliotecznych baz danych, spotkasz specjalist�w Federacji zajmuj�cych si� testami i poradnictwem. Ja sama z przyjemno�ci� pos�u�� ci rad�, je�li tylko zechcesz... - zawiesi�a g�os, uwa�nie obserwuj�c jego reakcj�. U�miechn�� si� tak szeroko, �e Lunzie zastanowi�a si�, czy celowo nie naprowadzi� jej na ten temat. - Pewnie �e chcia�bym. I mam nadziej�, �e si� nie pomylisz. Wsta�, wci�� u�miechaj�c si� do niej. - Wychodzisz? My�la�am, �e chcesz porozmawia� z pani� kapitan. - Mo�e p�niej. Dop�ki jeste� po mojej stronie, nie musz� si� o nic martwi�. I wyszed�. Lunzie wpatrzy�a si� w otwarte drzwi. Po jego stronie? Wcale nie by�a pewna, czy chcia�a by� po jego stronie, cokolwiek mia�oby to oznacza�. To mog�o tylko nastr�czy� jej nowych k�opot�w. Nied�ugo potem Sassinak wr�ci�a z mostka. Wys�ucha�a relacji Lunzie o wizycie Aygara i pokiwa�a g�ow�. - Powiedzia�a� mu dok�adnie to, czego bym sobie �yczy�a. Dzi�kuj�. - Ale on m�wi�, �e mam by� po jego stronie... - To nawet lepiej. Dla nas i tego, co chcemy osi�gn��. Przecie� on ma wystarczaj�co du�o powod�w, by szpera� w bazach danych. Jego ciekawo�� b�dzie absolutnie uzasadniona. �wietnie si� sk�ada. - W��czy�a mikrofon i zam�wi�a w kuchni co� na z�b. Chcia�a jeszcze co� powiedzie�, gdy nagle zad�wi�cza� dzwonek. Odwr�ci�a si� do ekranu. - Tu Sassinak. - M�wi Ford. Mog� wej��? Mam pewien pomys�. - Prosz�. Sass wcisn�a guzik otwieraj�cy drzwi. Rozsun�y si�, przepuszczaj�c Forda. Jak zwykle czaruj�co u�miechn�� si� do Lunzie, lecz jednocze�nie uni�s� brew. - Wiesz przecie�, �e mo�esz swobodnie m�wi� w jej obecno�ci - przypomnia�a mu Sassinak. - To moja krewna, no i dzia�a razem z nami. - Opowiada�em ci kiedy� o ciotce Q? Sass zmarszczy�a czo�o. - Nie pami�tam. Czy to ta, kt�ra maluje ptaki na szkle? - Nie, to ciocia Louise, siostra mojej matki. Chodzi mi o cioci� Quesad�. W�a�ciwie jej pe�ne nazwisko brzmi Quesada Maria Louisa Darrell Santon-Paraden. - Paraden! - wykrzykn�y jednocze�nie Sassinak i Lunzie. Sass rzuci�a swemu zast�pcy spojrzenie, od kt�rego powinny mu przebiec ciarki po plecach. - Nie chwali�e� si�, �e jeste� spokrewniony z Paradenami - rzek�a cierpkim g�osem. - Bo nie jestem. Ciocia Q to siostra �ony wuja mego ojca. Wysz�a powt�rnie za m��, za Paradena, bo jej pierwszy m�� umar� na... Hm, moja matka twierdzi, �e z przedawkowania cioci Q, aplikowanej mu codziennie w du�ych ilo�ciach. A m�j ojciec utrzymuje, i� przyczyn� by�y d�ugi karciane. Powtarzam, karciane - doda�, akcentuj�c ostatnie s�owo. - M�w dalej - powiedzia�a Sassinak. W k�cikach jej ust drga� s�aby u�mieszek. Ford opar� d�o� na biurku. - Cioci� Q uwa�ano za �wietn� parti�, nawet dla Paradena, gdy� starszym bratem jej pierwszego m�a by� Felix Ibarra-Jimenez Santon. Tak, z tych Santon�w. I ciocia Q odziedziczy�a niemal p� planety z polami przypraw oraz kopalni� z�ota. Dos�ownie. Kopalni� z�ota z fabryk� cz�ci elektronicznych. Poza tym sama nale�y do rodziny Darrell�w z Westwitch, kt�rzy swoje �r�d�o dochod�w okre�laj� s�owami "wytwarzanie produkt�w sanitarnych". Chodzi o myd�o. Tak wi�c ciotka nie umar�aby z g�odu, nawet gdyby uciek�a z tancerzem mishi. - A co z tym Paradenem? - Pochodzi z mniej wa�nej ga��zi rodu. Kazano mu znale�� sobie odpowiedni� po�owic�. Podobno spotka� ciotk� na przyj�ciu dyplomatycznym, sprawdzi� jej dane w komputerze i rodzina wyrazi�a zgod�. Ciocia Q za� mia�a do�� odgrywania weso�ej wd�wki i otaczania si� ochroniarzami, po��czyli si� zatem w�z�em ma��e�skim. Zgodnie z umow� przedma��e�sk�, ciotka da�a mu dziecko, lecz jej m�owi brakowa�o chyba rozrywek, czy te� mo�e poczucia wolno�ci, wi�c uciek� ze sw� krawcow�. Wobec tego ciocia oskar�y�a go o z�amanie umowy, odda�a dziecko Paradenom na wychowanie, zatrzyma�a nazwisko i po�ow� maj�tku i zacz�a oddawa� si� �yciu towarzyskiemu. I nawi�zywaniu kontakt�w z rodzin�. - Aha - wtr�ci�a Sassinak. - Dochodzimy do sedna sprawy. Kontaktowa�a si� z tob�? - Nie, ostatnio nie. Ale bez przerwy pisze listy, skar��c si� na z�y stan zdrowia i b�agaj�c, by kto� j� odwiedzi�. Ojciec zawsze ostrzega� mnie, �ebym trzyma� si� od niej z daleka. Ciocia pono� dzia�a jak czarna dziura, wsysa ci� do �rodka i tyle ci� widziano. Kiedy� zabrano go do niej na przyj�cie. Podobno grucha�a do niego, g�adzi�a po g�owie, przytula�a do swej obfitej piersi i wyjad�a wszystkie cukierki, kt�re mia� w kieszeni. Zaj�o jej to jakie� dwadzie�cia sekund. Ale pomy�la�em sobie, �e m�g�bym j� odwiedzi�. Zna wszystkie plotki towarzyskie, a przy tym nie jest na tyle gro�na, by warto j� by�o obserwowa�. Sassinak zamy�li�a si�. Czy tak pot�ny przeciwnik mo�e nie wiedzie� o tym, �e jej w�asny zast�pca spokrewniony jest z pozornie niegro�n�, bogat� starsz� pani�? Lecz z drugiej strony, do tej pory sama nic nie wiedzia�a. Oni te� nie zdo�aj� wiedzie� wszystkiego. - Chcia�am, �eby� poszpera� w bazach danych w uk�adzie centralnym - powiedzia�a powoli. - Jeste� w tym dobry i nie b�dziesz rzuca� si� w oczy jak ja... Ford potrz�sn�� g�ow�. - Po tym wszystkim na pewno b�d� rzuca� si� w oczy. Ale wiem, kto m�g�by to zrobi�. Albo ty, Lunzie, albo ten m�ody Aygar. - Aygar? Ford zacz�� wylicza�, zaginaj�c palce. - Po pierwsze, ma �wietny pow�d, by zajrze� do baz danych. Nie zna naszej kultury i musi nauczy� si� jak najwi�cej i jak najszybciej. Po drugie, nikt nigdy go nie obserwowa�, wi�c �adne jego pytania nie b�d� brzmie� dziwnie. W�a�ciwie nawet lepiej si� do tego nadaje ni� Lunzie. Kto� m�g�by zauwa�y�, �e Lunzie poszukuje informacji spoza swej dziedziny wiedzy i nie dotycz�cych wydarze� z jej w�asnego �ycia. Po trzecie, nawet gdyby go obserwowano, to jego zainteresowania b�d� doskonale zbie�ne z zagadnieniami, na kt�rych nam zale�y. - Ale czy mo�na mu zaufa�? - spyta�a Lunzie. To samo pytanie chcia�a wcze�niej zada� swej krewnej. Ford wzruszy� ramionami. - Czy to wa�ne? Potrzebuje nas, chc�c uzyska� dost�p do informacji. Jest inteligentny, ale niedo�wiadczony. Pami�tacie chyba, ile czasu trzeba po�wi�ci�, �eby zorientowa� si� w du�ej bazie danych. Poza tym mo�emy go obserwowa�. To b�dzie nawet konieczne. Przecie� oficjalnie nie powinni�my mu ufa�. Sassinak za�mia�a si�. - Lubi�, kiedy m�j zast�pca my�li tak samo jak ja. Widzisz, Lunzie? Dwa do jednego. Oboje rozumiemy, dlaczego Aygar doskonale nadaje si� do tego zadania. - Ale on oczekuje od nas, a przynajmniej ode mnie, czego� wi�cej. Je�li mu tego nie damy... - Lunzie! - Zabrzmia�o to jak rozkaz. A g�os nie nale�a� ju� do dalekiej krewnej, lecz do dow�dcy kr��ownika Floty, na kt�rym Lunzie by�a tylko pasa�erk�. Po chwili g�os ten nabra� nieco �agodno�ci, lecz nadal wyczuwa�o si� w nim twardo�� stali. - Nie zrobimy nic, co mog�oby mu zaszkodzi�. Wiemy, �e nie zosta� wpl�tany w �aden spisek. On akurat nale�y do grona tych niewielu obywateli Federacji, kt�rzy nie mog� by� w nic wpl�tani. Nie jest wi�c naszym wrogiem z �adnego punktu widzenia. Powstrzymanie fali piractwa le�y w interesie nas wszystkich, w tym r�wnie� przyjaci� i krewnych Aygara na Irecie. R�wnie� samego Aygara. W ten spos�b pozostajemy po jego stronie, moim zdaniem za� - a musz� ci przypomnie�, �e moje do�wiadczenie jest bogatsze od twojego o ca�e dziesi�� lat - wi�c moim zdaniem to wystarczy. Poradzimy sobie z Aygarem. Wszyscy musimy zmierzy� si� ze wsp�lnym, bardzo pot�nym wrogiem. Lunzie odwr�ci�a wzrok od jej twarzy i zerkn�a na Forda. Mia� podobn� min�, emanuj�c� spokojem, pewno�ci� siebie, kompetencj�. Niewa�ne, co by powiedzia�a, i tak nie zamierza� zmienia� zdania. ROZDZIA� DRUGI Lunzie znios�a sw�j niewielki baga� z pok�adu Zaid-Dayana, skin�a g�ow� salutuj�cemu jej oficerowi stoj�cemu na stra�y przy luku w lewej burcie i nie obejrza�a si� wi�cej, przekroczywszy lini� oddzielaj�c� terytorium okr�tu od terenu stacji. Ci�ko jej by�o zn�w rozstawa� si� z rodzin�, nawet tak odleg��. Polubi�a Sassinak i ten okr�t, i... nie chcia�a si� ogl�da� za siebie. Nie widzia�a przed sob� barierek, przez kt�re musia�aby przej��, schodz�c z cywilnego statku. Mia�a osobiste zezwolenie Sassinak, informuj�ce o nadaniu jej tymczasowej rangi i uprawnie� majora Floty, tak wi�c by wej�� na teren stacji, wystarczy�o machn�� stra�nikowi przepustk�. Nie musia�a odpowiada� na �adne pytania, udziela� wywiad�w w�cibskim dziennikarzom. Sass zarezerwowa�a jej miejsce na promie lec�cym na Liak�. Lunzie zastosowa�a si� do otrzymanych wskaz�wek i po kr�tkim marszu stan�a przed okienkiem kasowym linii Nilokis InLine. Gdy poda�a swoje nazwisko i numer rezerwacji, obs�u�ono j� natychmiast. Nim zd��y�a si� zorientowa�, siedzia�a ju� w wygodnym fotelu. Przed sob� mia�a ekrany wy�wietlaj�ce obraz stacji widzianej z przestrzeni kosmicznej, a na stoliku obok sta� kubek gor�cego napoju o przyjemnym zapachu. Kilka metr�w dalej siedzia� jeszcze jeden uprzywilejowany pasa�er. Zerkn�� na ni� znad ekranu przeno�nego komputera i zaraz wr�ci� do pracy. Lunzie usadowi�a si� wygodniej w mi�kkim fotelu i wyci�gn�a nogi na puszystym dywanie. Spr�bowa�a si� zrelaksowa�. Powtarza�a sobie, �e nie straci�a przecie� Sassinak na zawsze. Sass nie b�dzie prze�ywa� katastrof podczas ka�dej nast�pnej wyprawy, a je�li nawet, to i tak sobie poradzi. Wzrok Lunzie spocz�� na paruj�cym kubku. Przypomnia�a sobie, �e z karty napoj�w wybra�a erit. Pierwszy �yk i ka�dy kolejny uspokaja�y jej stargane nerwy i rozlewa�y si� mi�ym ciep�em w �o��dku. Do odlotu cztery godziny i nic do roboty. Mog�aby przespacerowa� si� po stacji, lecz wola�a siedzie� tu i odpoczywa�. Dlatego w�a�nie zam�wi�a erit. Przymkn�a oczy i czeka�a, a� o�ywczy nap�j oczy�ci jej umys�. Nawet gdyby mia�o jej si� teraz co� przydarzy�, wiedzia�a, kto b�yskawicznie pospieszy na ratunek. Sassinak nigdy nie pozwoli, by kto� zrobi� krzywd� jej rodzinie. Lunzie rozchyli�a wargi w lekkim u�miechu. Co za dziewczyna z tej Sass! I to w jej wieku... Wspomnia�a te� dni sp�dzone na nauce u Mayerd. Dzi�ki poparciu Sassinak zdo�a�a nadrobi� wi�kszo�� zaleg�o�ci. Wiedzia�a ju�, kt�re pisma specjalistyczne s� najlepsze, co przeczyta� najpierw, jakie zagadnienia wymaga� b�d� formalnych instrukcji. Nie mia�a najmniejszego zamiaru samodzielnie wypr�bowywa� najnowszych metod wp�ywania na procesy chemiczne w m�zgu tak, jak przygotowania nowej potrawy, pos�uguj�c si� ksi��k� kucharsk�. Najpierw powinna przyjrze� si� kilku demonstracjom. Zastanowi�a si�, ile w�a�ciwie czasu po�wi�ci�a zbieraniu informacji. Wyj�a kalkulator, zamierzaj�c przeliczy� czas sp�dzony na pok�adzie na standardowy. Je�li Sassinak nie myli si� co do daty procesu, maj�cego toczy� si� przed S�dem Zimowym (to dopiero archaiczna nazwa, pomy�la�a), to w ci�gu zaledwie o�miu miesi�cy musi odby� kurs przypominaj�cy zasady i praktyk� Dyscypliny, przej�� wszystkie uzupe�niaj�ce kursy z medycyny niezb�dne dla nostryfikacji dyplomu, polecie� na Diplo i przekaza� Sassinak zdobyte informacje. Do poczekalni wszed� nast�pny pasa�er, a po nim jeszcze jaka� zaj�ta sob� para. Lunzie dopi�a sw�j nap�j i przyjrza�a si� ca�emu towarzystwu z lekkim pob�a�aniem. Wygl�dali najzwyczajniej w �wiecie, jak ludzie podr�uj�cy s�u�bowo, mo�e poza t� par�, kt�ra sprawia�a wra�enie dwojga m�odych oficer�w na wakacjach. Prom kursowa� mi�dzy trzema stacjami: najpierw lecia� na Liak�, nast�pnie na Bearnaise i w ko�cu wraca� tutaj. Lunzie pr�bowa�a zgadn��, kto dok�d leci i ilu jeszcze mniej uprzywilejowanych pasa�er�w czeka w hallu g��wnym, pe�nym pomara�czowych plastikowych �awek otaczaj�cych fontann� z wod� pitn�. Cho� Lunzie wypi�a erit i przypomnia�a sobie podstawy Dyscypliny, kr�tki przelot na Liak� wprawi� j� w po�a�owania godny nastr�j. Ka�dy nowy d�wi�k, ka�de drobna zmiana pola grawitacyjnego wewn�trz statku, ka�dy obcy zapach niepokoi� j� i rozstraja�. N�kana irracjonalnym przeczuciem zagro�enia spa�a �le i budzi�a si� wyczerpana. Podczas tak kr�tkich podr�y, trwaj�cych ledwie par� dni, pasa�erowie nie maj� zazwyczaj ch�ci zawiera� nowych znajomo�ci, wi�c okoliczno�ci oszcz�dzi�y jej przymusu okazywania nadmiernej �yczliwo�ci. Jad�a standardowe posi�ki, uprzejmie kiwa�a g�ow� na powitanie i sp�dza�a wi�kszo�� czasu w swej malutkiej, przyprawiaj�cej o klaustrofobi� kajucie. Mimo wszystko by�o tu znacznie przyjemniej ni� w �wietlicy, gdzie znajoma para (niew�tpliwie m�odzi oficerowie, raczej bez szans na promocj�, chyba �e jeszcze dorosn� emocjonalnie) okazywa�a sobie uczucie tak demonstracyjnie, jakby bra�a udzia� w jakim� konkursie z nagrodami i to z udzia�em wszystkich wsp�pasa�er�w. Na d�ugo przedtem, zanim prom usiad� na l�dowisku, Lunzie gotowa by�a do wyj�cia. Zaj�a miejsce w kolejce schodz�cych z pok�adu pasa�er�w, sprawdzaj�c trafno�� swych uprzednich domys��w (kochankowie oczywi�cie lecieli a� na Bearnaise) i a� przebieraj�c nogami z niecierpliwo�ci. Ponad g�owami sporego t�umu wypatrzy�a sklepienie g��wnego hallu. W jaki spos�b mog�aby najszybciej dosta� si� na G�r�? - Ach, Lunzie Mespil.- Celniczka zerkn�a na ekran, na kt�rym widnia�o zdj�cie Lunzie, odcisk jej d�oni i wz�r siatk�wki. - Mam dla pani wiadomo��. Czekaj� na pani� ludzie z dzia�u medycznego. Prosz� uda� si� do korytarza b��kitnego. Czy b�dzie pani potrzebny przewodnik? - Na razie nie - u�miechn�a si� Lunzie, zarzucaj�c torb� na rami�. Wydzia� medyczny przys�a� wiadomo��? Ciekawe, jak dawno temu. W hallu g��wnym przybysze rozchodzili si� do kilku korytarzy. Niebieski, czwarty od prawej, znajdowa� si� za dwoma zupe�nie ciemnymi i jednym fio�kowym. W tych ciemnych zainstalowano ultrafioletowe lampy, w �wietle kt�rych doskonale orientowali si� cz�onkowie kilku obcych ras i trafiali dzi�ki temu do odpowiednich sektor�w. Korytarz b��kitny prowadzi� poza teren budynku g��wnego, do sektora treningowego s�u�b medycznych. W samym �rodku kompleksu znajdowa� si� w�a�nie wydzia� medyczny. - Oj, prosz� pani. - Celniczka odkry�a co� jeszcze i oznajmia�a to w�a�nie zaskoczonym g�osem. Lunzie opar�a si� o kontuar i pytaj�co spojrza�a na dziewczyn� o po�yskliwych w�osach. - Jeszcze jedna wiadomo��. Woli pani wydruk czy nagranie? Dziewczyna zerkn�a na ni� swymi piwnymi, pe�nymi �yczliwo�ci oczami. Lunzie zastanowi�a si�. Je�li jest jakie� nagranie, to znaczy, �e wiadomo�� przysz�a w formie d�wi�kowej lub wizualnej. - Poprosz� o nagranie - odpar�a. Dziewczyna wskaza�a r�k� na rz�d cylindrycznych kabin o p�prze�roczystych drzwiach, ustawionych wzd�u� jednej ze �cian. Lunzie zamkn�a si� w pierwszej z brzegu, w��czy�a system izoluj�cy d�wi�k i wstuka�a sw�j kod identyfikacyjny. Ekran zamruga�, roz�wietli� si� i ukaza�a si� na nim znajoma twarz, kt�rej nie widzia�a od ponad czterdziestu lat. - Witaj ponownie. Adepcie Lunzie. Jego g�os by� jak niegdy� niski, silny i pe�en rezerwy. Ciemne oczy zdawa�y si� mruga� do niej. Twarz, wcze�niej ju� naznaczona staro�ci�, wcale si� nie zmieni�a. Czy to nagranie z przesz�o�ci, czy te� on jeszcze �yje i jest tutaj, niedaleko? - Czcigodny Mistrzu... Wci�gn�a g��boko powietrze i pochyli�a g�ow� w oficjalnym ge�cie powitania. - Dobrze wygl�dasz - powiedzia�. Iskierki w jego oczach zamigota�y teraz jeszcze wyra�niej, k�ciki ust lekko drgn�y. Rzadko bywa� w tak �wietnym humorze, dlatego jego dobry nastr�j nale�a�o ceni� nie mniej ni� tysi�cletni� porcelan�, z kt�rej pija� herbat�. A wi�c to nie nagranie! To nie mog�o by� nagranie, skoro zauwa�y�, �e nie postarza�a si� ani troch�. Ponownie wci�gn�a powietrze, pr�buj�c uspokoi� rozko�atane serce, i zastanowi�a si�, co o niej s�ysza�, czego si� dowiedzia�. - Czcigodny Mistrzu, musz�... - Wznowi� trening - doko�czy� za ni�. Mistrz wpada� swym rozm�wcom w s�owo r�wnie rzadko, jak si� u�miecha�. Dyscyplina nakazywa�a grzeczno��, wymaga�a, by cierpliwie wys�ucha� innych, nie przerywaj�c im, nie poganiaj�c nikogo. Czy to r�wnie� si� zmieni�o, tak jak odmieni� si� ca�y �wiat? Nigdy si� nie spiesz, nigdy nie czekaj - to jedna z pierwszych przekazanych jej przez Mistrza maksym. Ta zasada zawsze wydawa�a jej si� dziwna, gdy� lekarze tak cz�sto musz� w po�piechu ratowa� ludzkie �ycie lub czeka� na to, co si� wydarzy. Twarz Mistrza te� zawsze by�a powa�na, niewzruszona jak g�az, kt�ry ani nie czeka, ani si� nie spieszy, po prostu istnieje. Teraz Mistrz r�wnie� spowa�nia�. - Nadesz�a ta chwila - przem�wi�, nawi�zuj�c do kolejnego przys�owia, kt�rego nie mia�a czasu zacytowa�, gdy� Mistrz ci�gn�� dalej. - Poziom czwarty, zacznij od czyszczenia kamienia. Ekran pociemnia�. Lunzie czu�a si� nieco zdezorientowana, lecz jednocze�nie odzyskiwa�a pewno�� siebie. Wr�ci�a teraz do recepcji, �eby sprawdzi�, czy w ci�gu tych lat zmieni� si� rozk�ad korytarzy w kompleksie medycznym. I rzeczywi�cie, zmieni� si�. Dosta�a p�ytk�-przewodniczk�, kt�ra popiskuj�c cicho, gdy zbli�a�a si� do skrzy�owa� czy zakr�t�w, prowadzi�a j� do kolejnych wind. To i owo wygl�da�o znajomo: zimne zielone drzwi prowadz�ce do sektora chirurg�w, czerwony pas oznaczaj�cy sektor kwarantanny. Lekarze w bia�ych kitlach lub zielonych tunikach nadal przechadzali si� grupkami po korytarzach, rozmawiaj�c o swej pracy. Patrzy�a na nich, zastanawiaj�c si� w g��bi ducha, czy kiedykolwiek poczuje si� w tym gronie jak u siebie w domu. W ka�dej �cianie kry�y si� we wn�kach czekaj�ce wr�cz na ni� terminale dost�pu do medycznych baz danych. Chcia�a zatrzyma� si� przy najbli�szym stanowisku i sprawdzi�, czy wykasowano wszystkie informacje na temat kolonii klon�w, lecz powstrzyma�a si�. Lepiej zostawi� to na p�niej, gdy ju� si� tu zadomowi. Poziom czwarty. Z ostatniej windy wysz�a jak zwykle nieco zadyszana i stan�a przed prostymi drzwiami z szerokich desek barwy brzoskwini ��czonych ja�niejszym drewnem. Ca�a powierzchnia drzwi po�yskiwa�a lekko, wydawa�y si� tak autentyczne, jak biurko Sassinak. Lunzie wzi�a g��boki wdech, uspokoi�a rozbiegane my�li i narzuci�a sobie wewn�trzn� r�wnowag�. Sk�oni�a si� przed drzwiami, a one otworzy�y si� szeroko na kamiennej posadzce bia�ej jak �nieg. Odziany w br�zow� szat� nowicjusz uk�oni� si�, ust�pi� na bok, przepuszczaj�c j�, i zamkn�� drzwi. Zn�w si� uk�oni�, wzi�� z jej r�k torb� i bezszelestnie ruszy� po �cie�ce prowadz�cej do chatek-sypialni. Znajdowa�a si� w miejscu kra�cowo odmiennym od wszystkich pozosta�ych na stacji, a w�a�ciwie na ka�dej stacji. Po lewej stronie si�gaj�cy jej do pasa g�az wyrasta� z ziemi jak miniaturowa g�ra, kieruj�c wzrok przybysza ku pawilonowi. Lunzie sta�a nieruchomo, patrz�c na kamie� i znajduj�cy si� za nim ma�y staw o nieregularnym kszta�cie. "Czyszczenie kamienia" stanowi�o podstawowe �wiczenie, a zarazem fundament, na kt�rym budowano bardziej skomplikowane osi�gni�cia. Nale�a�o opr�ni� umys� ze wszelkich trosk i ujrze� kamie� takim, jakim by�, pozbawiony jakichkolwiek skojarze�, �ycze�, marze�, fantazji, obaw i l�k�w. W pami�ci powinno jej pozosta� jedno jedyne s�owo: "kamie�". Ono stawa�o si� wszystkim, co j� kiedykolwiek zrani�o. Zmienia�o si� w tajemniczych Thek�w, kt�rzy wymykali si� ludzkiemu poznaniu. Sta�a spokojnie, rozlu�niona, i pozwala�a my�lom p�yn��, by wreszcie mog�a je od siebie odrzuci�. Przychodzi�y kolejne wspomnienia, by�o ich wci�� wi�cej i wi�cej, a ona zgarnia�a je z powierzchni kamienia. Kry�o si� w nim pewne pi�kno, przesz�o��, przysz�o�� i tera�niejszo��. Prze�lizn�a si� wzrokiem po nieregularnym kszta�cie, nie zastanawiaj�c si� nawet, czy pami�ta ten po�ysk miki, blask kwarcu. Nie musia�a sobie niczego przypomina�, kamie� istnia� tu i teraz, tak samo trwa�y jak ona i r�wnie wart poznania. . Zn�w spojrza�a na g�az, wyci�gaj�c d�o�, by dotkn�� go, ostro�nie, delikatnie. Od nowa poznawa�a (a nie "przypomina�a sobie") ten nieregularny, wybrzuszony kszta�t. Pochyli�a si�, by go pow�cha�. Dziwny, trudny do opisania zapach kamienia, w kt�rym kry�a si� wo� wody i innych g�az�w. Marszcz�c nos, poczu�a, �e w powietrzu rozchodzi si� jeszcze inny, s�odszy zapach, lecz skupi�a si� na woni kamienia Gdy tak trwa�a nieruchomo, nigdzie si� nie spiesz�c, nie�wiadoma nawet tego, �e czeka, poczu�a, i� on jest w pawilonie: Czcigodny Mistrz, kt�rego imienia nikt nie odwa�y�by si� tu wym�wi�, gdy� imiona nic tu nie znaczy�y, a istota rzeczy by�a wszystkim. Kiedy zda�a sobie spraw� z jego obecno�ci, poj�a r�wnie�, �e sta� tam ju� od pewnego czasu, nie wiadomo jak d�ugo - zreszt� nie to by�o istotne. Najwa�niejsza okaza�a si� �wiadomo��, �e jej umys� m�g� sprawowa� nad sob� pe�n� kontrol�, dzia�a� lub popada� w bezruch na jej �yczenie. B�dzie got�w, gdy ona b�dzie gotowa; b�dzie gotowa, gdy on b�dzie got�w. Us�ysza�a szum wody i przypomnia�a sobie, �e w pobli�u tryska fontanna. Sk�oni�a si� kamieniowi, czuj�c, i� jej umys� odpocz�� po raz pierwszy od wielu, wielu lat (gdy� nawet podczas hibernacji w pod�wiadomo�ci mia�a sk�onno�� do tego, by si� zamartwia�, cho� fizycznie nie by�a do tego zdolna). Powoli ruszy�a po �cie�ce. My�li p�ywa�y w jej g�owie jak karpie w stawie. Niech p�yn�, niech kilka z nich wynurzy si� do samej powierzchni w l�ni�cym pi�knie swych �usek, a inne kryj� si�, nieruchome, niby cienie g��boko pod powierzchni�. Oto by� �rodek �wiata, jej �wiata, �wiata ka�dego adepta, cho� jednocze�nie miejsce to w �cis�ym znaczeniu tego s�owa nie stanowi�o �rodka niczego. W obecno�ci Czcigodnego Mistrza Lunzie nie czu�a si� ani troch� skr�powana. Ukl�k�a naprzeciw niego, po drugiej stronie niskiego stolika, zapominaj�c o tym, �e jej wytarte ubranie robocze z Irety, cho� wyprane i pocerowane na pok�adzie okr�tu, wyra�nie kontrastuje z nieskalan� biel� jego szaty. Zdobi�ca str�j Mistrza szarfa mieni�a si� odcieniami zieleni, b��kitu i szkar�atu, w�r�d tych barw wi�a si� pojedyncza ni� gryz�cej ��ci. Lunzie prze�ledzi�a wzrokiem t� ni� i spojrza�a na jego d�onie, muskaj�ce fili�anki i spodeczki z porcelany cienkiej jak p�atki kwiat�w. Poda� jej fili�ank� z napojem. W p�mroku pawilonu naczynie zdawa�o si� jarzy� wewn�trznym �wiat�em. Przez �cianki wyczuwa�a ciep�o p�ynu. Z wn�trza unosi� si� koj�cy aromat. Po chwili Mistrz uni�s� swoj� fili�ank� i poci�gn�� z niej �yk. Lunzie posz�a w jego �lady. Milczeli, gdy� w tym momencie nie nale�a�o wr�cz korzysta� ze s��w. Dzielili si� t� cisz�, herbat�, widokiem ma�ego stawu, l�ni�cych kropelek spadaj�cych do niego z fontanny i karpi tr�caj�cych pyszczkami powierzchni� wody. Lunzie mog�aby teraz zastanawia� si�, jak bardzo miejsce to r�ni si� od �wiata, z kt�rego przyby�a, lecz to r�wnie� nie by�o potrzebne. Powinna raczej zrozumie� i doceni� roztaczaj�ce si� przed ni� pi�kno. Gdy patrzy�a na ryby i popija�a ma�ymi tyczkami herbat�, do stawu bezszelestnie podszed� jaki� nowicjusz i wrzuci� do wody gar�� okruch�w. Karpie zawirowa�y, bij�c p�etwami. Cichy plusk zag�uszy� na chwil� melodyjn� pie�� fontanny. Nowicjusz znikn��. Mistrz odezwa� si� g�osem niemal tak cichym jak plusk p�etw. - Adepcie Lunzie, ka�da my�l o stracie sprowadza na nas troski. Gdy wiem, �e nie posiadam nic, niczego nie mog� utracie, niczego nie b�d� op�akiwa�. Zl�k�a si� tych s��w, jakby dotkn�a rozgrzanego metalu, i odrzuci�a je od siebie. On nigdy nie mia� dziecka. Zreszt� rozmawiali ju� o tym. - Nie m�wi� o twoim dziecku - powiedzia�. - Instynkt macierzy�ski jest silniejszy od naszego treningu. Tak ju� musi by�. Lecz te lata, kt�re straci�a�, a nazywasz swoimi... Nikt nie jest w�a�cicielem czasu, nikt nie powinien ro�ci� praw nawet do jednej chwili. Jej serce uspokoi�o si� nieco. Poczu�a gor�co na policzkach - to ono j� zdradzi�o. Zawstydzi�a si� i zn�w obla�a si� rumie�cem. - Czcigodny Mistrzu... Ja czuj� si�... zagubiona. Zdecydowanie wola�a m�wi� o uczuciach ni� o przemy�leniach. Dyscyplina ��czy�a w sobie wiele r�nych tradycji. Czcigodny Mistrz mia� i�cie sokratyczn� umiej�tno�� tropienia niem�drej my�li a� do jej �r�de�, by tam j� zdemaskowa�. Zebra�a si� na odwag� i spojrza�a na niego. Przygl�da� jej si� bystrymi ciemnymi oczami, w kt�rych teraz nie tli�y si� ju� iskierki rozbaw